Lazaret
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Lazaret
Odrapane ściany i drewniana posadzka odbarwiona krwią nie budzą zaufania, sala, w której Cassandra przyjmuje chorych, niczym nie przypomina sal w Mungu. Kilka podpróchniałych szafek zajmują głównie stare prześcieradła służące do odrywania opatrunków i, najpewniej, chowania zwłok tych, których nie dało się już odratować. Stare okna chronione są solidnymi okiennicami, dobrze chroniącymi pomieszczenie przed światłem. Wzdłuż ściany ustawiono trzy łóżka, na przeciw których znajduje się również prowizoryczny siennik, na parapetach lśnią fiolki i gliniane miseczki wypełnione różnobarwnymi maziami, których pochodzenia ani przeznaczenia lepiej jest się nie domyślać.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Zapobiegawczo ukryła jego różdżkę wcześniej; nie z powodu jej misternego planu, ukrywała ją zawsze, kiedy miała ku temu sposobność. Klientela jej lecznicy nie należała do najlepszego sortu, bawiła się różnie i różnie patrzyła na świat, często bez wdzięczności wobec uzdrowicielki, która zachowała ich przy życiu. A ponieważ nigdy nie lubiła ryzyka - wolała pozostać zapobiegliwa. Nie była głupia, dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że spora część jej niespokojnych pacjentów pozbawiona różdżki wciąż stanowiła dla niej duże zagrożenie - i ten mężczyzna niewątpliwie należał do podobnej grupy. Dokładnie zarysowane linie spracowanych mięśni do kompletu z marynarskim przekleństwem wydały się dziwnie znajome; nie dość jednak, by skojarzyła go ze skądinąd rodziną Goyle'ów - której notabene strój miała na siebie w tym momencie. Eir była na tyle uprzejma, że pożyczyła jej suknię, póki jej ubrania nie wrócą do dawnego stanu.
I choć powiodła wzrokiem za upadającym pantofelkiem, teraz niewątpliwie przypominający już jej własnym, wiedziała, że nim podda się euforii, będzie musiała to i owo wyjaśnić.
- Spokojnie - Wydawał się to dobry początek. Ton jej głosu przebrzmiewał stanowczością, nie taką naznaczoną groźbą - nie była głupia - a taką, z jaką przeważnie uzdrowiciele zwracali się do swoich podopiecznych. - Możesz nie pamiętać wszystkiego, ale przyprowadził cię tutaj twój przyjaciel. Wysoki, ubrany w zielone szaty. - Być może wypowiedziała to określenie na wyrost, ale rzuciła nim z braku lepszego skojarzenia; bez wątpienia był to ktoś, komu na nim zależało - na tym, żeby przeżył tę noc. - Nazywam się Cassandra i jestem uzdrowicielką. - Lekko rozpostarte dłonie świadczyć miały o niegroźnych z jej strony zamiarach. - Opatrzyłam twoje rany - Tylko spojrzeniem wskazała na zabandażowaną pierś, jego odzienie znajdowało się tuż obok, przewieszone przez oparcie pobliskiego krzesła. Wystrój pomieszczenia nie mógł pozostawiać złudzeń, nie znajdowali się w szpitalu św. Munga. Alternatyw nie było wiele. Przerabiała tę rozmowę tysiące razy, potrafiła ją poprowadzić, modulując głosem tak, by nie zdenerwować pacjenta. A przynajmniej - tak jej się wydawało. - Oddam ci różdżkę, kiedy tylko dojdziesz do siebie, choć wnioskując po siłach w gardle - warknięcie wydawało się imponujące - jest już z tobą znacznie lepiej. - Przyjrzała mu się wyczekująco, najwyraźniej oczekując czegoś w rodzaju podziękowań, ignorując niewygodne fakty i pytania. Mężczyźni wydawali się dziwnie niechętni do przymierzania damskich ciuszków, wspominanie o tym mogłoby nie być najrozsądniejszym pomysłem. - Powinieneś coś zjeść mimo to, przyniosę ci posiłek - dodała, wciąż patrząc na niego wyczekująco, a jednak wycofując się już w pół kroku - i przykucnąwszy przy jego pryczy uniosła skórzany, rozerwany pantofelek, przypominający już zwykły, nawet nieszczególnie ciekawy damski but. Z mściwą satysfakcją zacisnęła na nim dłoń, powinna jak najprędzej spojrzeć w swoją garderobę - była niemal pewna, że klątwa została odczyniona, ale musiała się przecież upewnić.
I choć powiodła wzrokiem za upadającym pantofelkiem, teraz niewątpliwie przypominający już jej własnym, wiedziała, że nim podda się euforii, będzie musiała to i owo wyjaśnić.
- Spokojnie - Wydawał się to dobry początek. Ton jej głosu przebrzmiewał stanowczością, nie taką naznaczoną groźbą - nie była głupia - a taką, z jaką przeważnie uzdrowiciele zwracali się do swoich podopiecznych. - Możesz nie pamiętać wszystkiego, ale przyprowadził cię tutaj twój przyjaciel. Wysoki, ubrany w zielone szaty. - Być może wypowiedziała to określenie na wyrost, ale rzuciła nim z braku lepszego skojarzenia; bez wątpienia był to ktoś, komu na nim zależało - na tym, żeby przeżył tę noc. - Nazywam się Cassandra i jestem uzdrowicielką. - Lekko rozpostarte dłonie świadczyć miały o niegroźnych z jej strony zamiarach. - Opatrzyłam twoje rany - Tylko spojrzeniem wskazała na zabandażowaną pierś, jego odzienie znajdowało się tuż obok, przewieszone przez oparcie pobliskiego krzesła. Wystrój pomieszczenia nie mógł pozostawiać złudzeń, nie znajdowali się w szpitalu św. Munga. Alternatyw nie było wiele. Przerabiała tę rozmowę tysiące razy, potrafiła ją poprowadzić, modulując głosem tak, by nie zdenerwować pacjenta. A przynajmniej - tak jej się wydawało. - Oddam ci różdżkę, kiedy tylko dojdziesz do siebie, choć wnioskując po siłach w gardle - warknięcie wydawało się imponujące - jest już z tobą znacznie lepiej. - Przyjrzała mu się wyczekująco, najwyraźniej oczekując czegoś w rodzaju podziękowań, ignorując niewygodne fakty i pytania. Mężczyźni wydawali się dziwnie niechętni do przymierzania damskich ciuszków, wspominanie o tym mogłoby nie być najrozsądniejszym pomysłem. - Powinieneś coś zjeść mimo to, przyniosę ci posiłek - dodała, wciąż patrząc na niego wyczekująco, a jednak wycofując się już w pół kroku - i przykucnąwszy przy jego pryczy uniosła skórzany, rozerwany pantofelek, przypominający już zwykły, nawet nieszczególnie ciekawy damski but. Z mściwą satysfakcją zacisnęła na nim dłoń, powinna jak najprędzej spojrzeć w swoją garderobę - była niemal pewna, że klątwa została odczyniona, ale musiała się przecież upewnić.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Kiedy tak Cassandra przemawiała do niego stanowczym, lecz spokojnym tonem i wyjaśniała, skąd się tu wziął, Caelan nie spuszczał jej z oka nawet na sekundę. Mimo to nie rozpoznał na niej ubrania Eir; bratową widywał ledwie kilka razy do roku, nie miał pojęcia co nosiła i kiedy, toteż nie mogło go to w żaden sposób uspokoić. Dość więc powiedzieć, że był wobec stojącej przed nim wiedźmy podejrzliwy i nieufny - lecz czy ktokolwiek, kto obudziłby się w takiej sytuacji, mógłby zachować spokój? Nie przypominał sobie żadnego przyjaciela ubranego w zielone szaty, jednak nie musiało być to kłamstwo; równie dobrze to jego przepita pamięć mogła płatać mu figla.
- Wolałbym otrzymać swoją różdżkę już teraz - odpowiedział podobnie nieprzyjemnym tonem, co i wcześniej. - Oraz dowiedzieć się, co to był za błysk.
Podciągnął się wyżej na poduszkach, mocno zaciskając przy tym zęby, i zerknął w kierunku swoich szat przewieszonych przez oparcie pobliskiego krzesła. Nie przejmował się tym, że wychodził właśnie na niewychowanego gruba - chciał opuścić lazaret choćby teraz, nie odczuwał przy tym potrzeby bawienia się w podziękowania czy kurtuazyjne przywitania.
- Oddaj mi ją, a potem powiedz, ile powinienem zapłacić za opatrzenie ran i zniknę - dodał po chwili, w odpowiedzi na jej komentarz na temat posiłku. Z jednej strony naprawdę chciał stamtąd zniknąć jak najszybciej, z drugiej jednak dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że nie pogardziłby jakąkolwiek, choćby najpodlejszą, strawą. Był zmęczony, obolały i głodny, lecz musiał opuścić tę zakurzoną, przerażającą na swój sposób lecznicę, by odzyskać kontrolę i spokój ducha. W jego umyśle wciąż jawiła się nieprzyjemna wizja, w której za drzwiami czekało na niego kilku rosłych dryblasów mających upewnić się, że nie opuści lazaretu, jeszcze nie teraz. Bo przecież kto wie, czy ta bójka, w którą się wdał, czy była ona zwykłym przypadkiem, czy może raczej sposobem na sprowadzenie go tutaj w niezbyt dobrym stanie, i... No właśnie, i co dalej? Może ktoś chciał spróbować wydobyć z niego jakieś informacje? Albo upewnić się, że nie będzie przeszkodą w dobijaniu targu?
Wiele dałby za informację, co działo się w tamtej chwili z jego łajbą.
- Cassandro. Nie wychodź. - Caelan widział, jak uzdrowicielka zbliżała się do wyjścia, jak chciała zostawić go tam samego. Miało to również swoje plusy, wszak mógłby wtedy wstać, ubrać się, może nawet zrobić coś jeszcze, lecz wpierw wolałby otrzymać odpowiedzi na swe pytania. I swoją różdżkę.
Zaczął przesuwać się w stronę brzegu łóżka z zamiarem stanięcia na własnych nogach - lub sprowokowania czarodziejki, by nie opuszczała pomieszczenia, jeszcze nie. Wszak jeśli faktycznie była uzdrowicielką, za którą się podawała, na pewno nie chciała, by szwy, które dopiero co założyła, zostały naruszone.
- Wolałbym otrzymać swoją różdżkę już teraz - odpowiedział podobnie nieprzyjemnym tonem, co i wcześniej. - Oraz dowiedzieć się, co to był za błysk.
Podciągnął się wyżej na poduszkach, mocno zaciskając przy tym zęby, i zerknął w kierunku swoich szat przewieszonych przez oparcie pobliskiego krzesła. Nie przejmował się tym, że wychodził właśnie na niewychowanego gruba - chciał opuścić lazaret choćby teraz, nie odczuwał przy tym potrzeby bawienia się w podziękowania czy kurtuazyjne przywitania.
- Oddaj mi ją, a potem powiedz, ile powinienem zapłacić za opatrzenie ran i zniknę - dodał po chwili, w odpowiedzi na jej komentarz na temat posiłku. Z jednej strony naprawdę chciał stamtąd zniknąć jak najszybciej, z drugiej jednak dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że nie pogardziłby jakąkolwiek, choćby najpodlejszą, strawą. Był zmęczony, obolały i głodny, lecz musiał opuścić tę zakurzoną, przerażającą na swój sposób lecznicę, by odzyskać kontrolę i spokój ducha. W jego umyśle wciąż jawiła się nieprzyjemna wizja, w której za drzwiami czekało na niego kilku rosłych dryblasów mających upewnić się, że nie opuści lazaretu, jeszcze nie teraz. Bo przecież kto wie, czy ta bójka, w którą się wdał, czy była ona zwykłym przypadkiem, czy może raczej sposobem na sprowadzenie go tutaj w niezbyt dobrym stanie, i... No właśnie, i co dalej? Może ktoś chciał spróbować wydobyć z niego jakieś informacje? Albo upewnić się, że nie będzie przeszkodą w dobijaniu targu?
Wiele dałby za informację, co działo się w tamtej chwili z jego łajbą.
- Cassandro. Nie wychodź. - Caelan widział, jak uzdrowicielka zbliżała się do wyjścia, jak chciała zostawić go tam samego. Miało to również swoje plusy, wszak mógłby wtedy wstać, ubrać się, może nawet zrobić coś jeszcze, lecz wpierw wolałby otrzymać odpowiedzi na swe pytania. I swoją różdżkę.
Zaczął przesuwać się w stronę brzegu łóżka z zamiarem stanięcia na własnych nogach - lub sprowokowania czarodziejki, by nie opuszczała pomieszczenia, jeszcze nie. Wszak jeśli faktycznie była uzdrowicielką, za którą się podawała, na pewno nie chciała, by szwy, które dopiero co założyła, zostały naruszone.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zachowawczość i podejrzliwość Goyle'a w gruncie rzeczy była uzasadniona, znalazł się w obcym miejscu, u obcej osoby, a jeśli wierzyć jego słowom, z samego wieczoru pamiętał najwyraźniej niewiele - nie wiedział nawet, skąd się tutaj wziął. Cassandra nie mogła jednak powiedzieć mu całej prawdy, duma na to nie pozwalała, a zabawa w kopciuszka wydawała się niezwykle żałosna.
- Ostrożnie - poprosiła, kiedy podciągnął się w górę na rękach; wykonane przez nią szwy i cięcia były świeże, potrzebował czasu, odleżenia tego, żeby ich nie zniszczyć - jeśli je naruszy, nabawi się głębszych blizn, niż musiał. A ona nie miała w zwyczaju partaczyć w ten sposób swojej pracy. - Oddam ci różdżkę, kiedy będziesz stąd wychodził - obiecała, bo - mimo pewnego uzasadnienia podejrzliwości - nie była głupia i nie zamierzała oddawać broni rosłemu mężczyźnie, którego prowadzenie się - sądząc po ostatniej nocy - pozostawiało wiele do życzenia. - Zrozum, gdybym chciała cię skrzywdzić, zrobiłabym to, kiedy spałeś - on nie mógł się wówczas bronić, a jej orężem, jak każdej trucizny, były podstęp i trucizna. - Nie mam powodów, żeby ci ufać, tak samo, jak ty nie masz powodów, by zaufać mi. Ale to miejsce to mój dom, w którym ja udzieliłam pomocy tobie. Zwrócenie się przeciwko mnie w tym momencie byłoby dalece niefortunne. - Nie pierwszy raz przeprowadzała podobne pertraktacje, ale rzadko kiedy po raz drugi robiła to względem tej samej osoby. Nie było ku temu potrzeby, jeśli ktoś do niej wracał - to jej potrzebował. Być może inaczej, niż ten mężczyzna. - Błysk był zapewne reakcją oka na przebudzenie - zełgała bez zawahania - po eliksirze słodkiego snu niekiedy się to zdarza. - I miała szczerą nadzieję, że nie rozmawia ani z alchemikiem ani z innym uzdrowicielem ani z nikim, kto nałogowo stosuje podobny specyfik z przeznaczeniem na dobry sen. I już, już zamierzała się oddalić, kiedy zatrzymał ją w pół słowa - nie oponowała, powracając ku niemu spojrzenie. Przejście do korytarza znajdowało się tuż obok.
- To raczej nie jest dobry pomysł - stwierdziła, zastanawiając się nad kwestią zniknięcia Goyle'a, wspominając wszelkie trudności z momentu opatrzenia jego ran - być może nie była to sprawa wybitnie trudna, ale szkło wbite w jego ciała z najpewniej rozbitej butelki weszło w jego ciało dość głęboko i wciąż nie mogła mieć pewności, czy oswobodziła go ze wszystkich odłamków. - Potrzebujesz odpoczynku i chociaż odpocząć mógłbyś wszędzie, wolałabym zatrzymać cię tutaj. Chciałabym się upewnić, że wracasz do zdrowa - by wziąć moją zapłatę uczciwie. Pięć sykli wystarczy. - Fakt, że zapytał o to sam z siebie zdawał się bardzo dobrze o nim świadczyć. - Jak teraz się czujesz? - Usiłowała odnaleźć jego spojrzenie własnym, toksyny mogły uwolnić się w zasadzie w każdej chwili. - Jesteś pewien, że nie chcesz żadnego posiłku? Wody... ?
- Ostrożnie - poprosiła, kiedy podciągnął się w górę na rękach; wykonane przez nią szwy i cięcia były świeże, potrzebował czasu, odleżenia tego, żeby ich nie zniszczyć - jeśli je naruszy, nabawi się głębszych blizn, niż musiał. A ona nie miała w zwyczaju partaczyć w ten sposób swojej pracy. - Oddam ci różdżkę, kiedy będziesz stąd wychodził - obiecała, bo - mimo pewnego uzasadnienia podejrzliwości - nie była głupia i nie zamierzała oddawać broni rosłemu mężczyźnie, którego prowadzenie się - sądząc po ostatniej nocy - pozostawiało wiele do życzenia. - Zrozum, gdybym chciała cię skrzywdzić, zrobiłabym to, kiedy spałeś - on nie mógł się wówczas bronić, a jej orężem, jak każdej trucizny, były podstęp i trucizna. - Nie mam powodów, żeby ci ufać, tak samo, jak ty nie masz powodów, by zaufać mi. Ale to miejsce to mój dom, w którym ja udzieliłam pomocy tobie. Zwrócenie się przeciwko mnie w tym momencie byłoby dalece niefortunne. - Nie pierwszy raz przeprowadzała podobne pertraktacje, ale rzadko kiedy po raz drugi robiła to względem tej samej osoby. Nie było ku temu potrzeby, jeśli ktoś do niej wracał - to jej potrzebował. Być może inaczej, niż ten mężczyzna. - Błysk był zapewne reakcją oka na przebudzenie - zełgała bez zawahania - po eliksirze słodkiego snu niekiedy się to zdarza. - I miała szczerą nadzieję, że nie rozmawia ani z alchemikiem ani z innym uzdrowicielem ani z nikim, kto nałogowo stosuje podobny specyfik z przeznaczeniem na dobry sen. I już, już zamierzała się oddalić, kiedy zatrzymał ją w pół słowa - nie oponowała, powracając ku niemu spojrzenie. Przejście do korytarza znajdowało się tuż obok.
- To raczej nie jest dobry pomysł - stwierdziła, zastanawiając się nad kwestią zniknięcia Goyle'a, wspominając wszelkie trudności z momentu opatrzenia jego ran - być może nie była to sprawa wybitnie trudna, ale szkło wbite w jego ciała z najpewniej rozbitej butelki weszło w jego ciało dość głęboko i wciąż nie mogła mieć pewności, czy oswobodziła go ze wszystkich odłamków. - Potrzebujesz odpoczynku i chociaż odpocząć mógłbyś wszędzie, wolałabym zatrzymać cię tutaj. Chciałabym się upewnić, że wracasz do zdrowa - by wziąć moją zapłatę uczciwie. Pięć sykli wystarczy. - Fakt, że zapytał o to sam z siebie zdawał się bardzo dobrze o nim świadczyć. - Jak teraz się czujesz? - Usiłowała odnaleźć jego spojrzenie własnym, toksyny mogły uwolnić się w zasadzie w każdej chwili. - Jesteś pewien, że nie chcesz żadnego posiłku? Wody... ?
bo ty jesteś
prządką
prządką
Słowa Cassandry nie poprawiały mu nastroju. Odda mu różdżkę, kiedy będzie wychodzić? Wspaniale, był gotów opuścić lazert choćby teraz, w tej chwili. Wiedział jednak, że nie dostanie na to przyzwolenia. Znów usłyszy, że powinien odpoczywać, że powinien coś zjeść, poleżeć tu jeszcze trochę. Ile to jest trochę? Kilka godzin? A może dzień, dwa? Zgrzytnął zębami, kiedy wytknęła mu tę, przyznajmy, oczywistość; zapewne mogła go skrzywdzić, kiedy jeszcze spał. Co więcej, ciągle mogła go skrzywdzić - wystarczyłoby jedno szybkie zaklęcie. Trudno mu jednak było pogodzić się z taką myślą. Duma na to nie pozwalała.
Przesunął się bliżej skraju łóżka, jednak nie porwał się na stanięcie na nogach, jeszcze nie teraz; nie czuł się najlepiej, musiał to przyznać przed samym sobą. Tak samo jak jej ton, gdy mówiła o zwracaniu się przeciwko niej, wcale mu się nie spodobał. Może i próbowała go uspokoić, może i na wielu innych bywalców lecznicy działało to lepiej, jednak dla niego brzmiało to jak groźba. Lecz może właśnie i takie były jej intencje. Może próbowała go utrzymać w ryzach, zmiażdżyć jego ego, uświadomić, że był teraz w jej władzy i musiał się z tym pogodzić.
Przełknął powoli ślinę, zmarszczył gniewnie brwi, lecz nic nie powiedział. Słuchał jej w ciszy, bez zbędnych komentarzy przyjmując wytłumaczenie, że błysk był reakcją na przebudzenie się po eliksirze słodkiego snu. Nigdy nie był dobry z alchemii, nie znał się na tym; może mógłby rozgryźć jej kłamstwo, gdyby jego relacje z Eir wyglądały inaczej, gdyby kiedykolwiek poprosił ją o pomoc i porozmawiał z nią dłużej niż kilka chwil. Lecz nie zrobił tego i nie miał żadnych podstaw - niż ta odruchowa nieufność, jaką obdarzał górującą nam nim wiedźmę - by podważać prawdziwość jej słów.
- Wolałabyś zatrzymać mnie tutaj - powtórzył po niej burkliwie, jednak nie nerwowo. - Na jak długo?
Chciał wiedzieć, jaka była jej opinia na ten temat, nim zacznie stawiać opór. Gdyby w końcu chodziło jej o ledwie kilka chwil, godzinę, dwie, może faktycznie nie byłoby w tym nic złego. Może faktycznie wyszłoby mu to na dobre. Nie chciał jednak przyznawać tego na głos, jeszcze nie teraz.
- Oczywiście, dostaniesz swoje pięć sykli - odpowiedział ugodowym tonem, w myślach odnotowując sobie wspomnianą przez nią sumę. Zerknął w stronę wiszących nieopodal szat; miał nadzieję, że po tym, co wydarzyło się wczoraj, nadal posiadał w kieszeni kilka srebrnych monet.
- Czuję, że żyję - zaczął lakonicznie, próbując nie burczeć, nie warczeć, by nie narażać się wiedźmie bardziej niż to konieczne. - Boli mnie bok. I stopa. Napiłbym się też wody. Jednak nie chciałbym zostać tu dłużej niż to naprawdę konieczne. - Próbował patrzyć jej w oczy, próbował nawiązać z nią kontakt. Może to był jedyny sposób, żeby się stąd wydostać. Nie walczyć z nią, tylko przekonać do swych racji w nieco mniej oschły sposób niż zwykle. - Mam obowiązki, którymi muszę się zająć.
Co działo się teraz z jego statkiem? Co działo się teraz w jego posiadłości, na Nokturnie?
Przesunął się bliżej skraju łóżka, jednak nie porwał się na stanięcie na nogach, jeszcze nie teraz; nie czuł się najlepiej, musiał to przyznać przed samym sobą. Tak samo jak jej ton, gdy mówiła o zwracaniu się przeciwko niej, wcale mu się nie spodobał. Może i próbowała go uspokoić, może i na wielu innych bywalców lecznicy działało to lepiej, jednak dla niego brzmiało to jak groźba. Lecz może właśnie i takie były jej intencje. Może próbowała go utrzymać w ryzach, zmiażdżyć jego ego, uświadomić, że był teraz w jej władzy i musiał się z tym pogodzić.
Przełknął powoli ślinę, zmarszczył gniewnie brwi, lecz nic nie powiedział. Słuchał jej w ciszy, bez zbędnych komentarzy przyjmując wytłumaczenie, że błysk był reakcją na przebudzenie się po eliksirze słodkiego snu. Nigdy nie był dobry z alchemii, nie znał się na tym; może mógłby rozgryźć jej kłamstwo, gdyby jego relacje z Eir wyglądały inaczej, gdyby kiedykolwiek poprosił ją o pomoc i porozmawiał z nią dłużej niż kilka chwil. Lecz nie zrobił tego i nie miał żadnych podstaw - niż ta odruchowa nieufność, jaką obdarzał górującą nam nim wiedźmę - by podważać prawdziwość jej słów.
- Wolałabyś zatrzymać mnie tutaj - powtórzył po niej burkliwie, jednak nie nerwowo. - Na jak długo?
Chciał wiedzieć, jaka była jej opinia na ten temat, nim zacznie stawiać opór. Gdyby w końcu chodziło jej o ledwie kilka chwil, godzinę, dwie, może faktycznie nie byłoby w tym nic złego. Może faktycznie wyszłoby mu to na dobre. Nie chciał jednak przyznawać tego na głos, jeszcze nie teraz.
- Oczywiście, dostaniesz swoje pięć sykli - odpowiedział ugodowym tonem, w myślach odnotowując sobie wspomnianą przez nią sumę. Zerknął w stronę wiszących nieopodal szat; miał nadzieję, że po tym, co wydarzyło się wczoraj, nadal posiadał w kieszeni kilka srebrnych monet.
- Czuję, że żyję - zaczął lakonicznie, próbując nie burczeć, nie warczeć, by nie narażać się wiedźmie bardziej niż to konieczne. - Boli mnie bok. I stopa. Napiłbym się też wody. Jednak nie chciałbym zostać tu dłużej niż to naprawdę konieczne. - Próbował patrzyć jej w oczy, próbował nawiązać z nią kontakt. Może to był jedyny sposób, żeby się stąd wydostać. Nie walczyć z nią, tylko przekonać do swych racji w nieco mniej oschły sposób niż zwykle. - Mam obowiązki, którymi muszę się zająć.
Co działo się teraz z jego statkiem? Co działo się teraz w jego posiadłości, na Nokturnie?
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odetchnęła - chciał rozmowy, kompromisu. Tacy jak on budzili w niej uzasadniony lęk, wydawali się pewni siebie i często mieli ku temu powody. Mężczyzna wydawał się silny i groźny nawet bez różdżki - i wolała nie myśleć o tym, co potrafił zrobić, gdyby dzierżył ją w dłoni; w lecznicy miała trolla, ale dobrze wiedziała, że to stworzenie pozostawało bezradne w obliczu potężnej czarnej magii. Przygryzła lekko wargę, zastanawiając się nad bezpieczną odpowiedzią - rozumiała, potrafiła wyczytać z jego twarzy, że nie chciał przebywać tutaj zbyt długo. Może i słusznie - z czasem mógłby odkryć jej sekret, choć prędzej odkryje go, wydostawszy się na wolność i zapytawszy jakiegokolwiek alchemika o skutki uboczne eliksiru słodkiego snu - Cassandrze zdawało się jednak myśleć nie uwzględniając daleko idących konsekwencji.
- Nie dłużej, niż dzień - odparła więc ostrożnie, szczerze, nie naciągając odpowiedzi - rana, wzmocniona zaklęciami i eliksirami - nie powinna goić się dłużej. Była poważna, ale potrafiła sobie z nią poradzić. - Istnieje możliwość, że całość zabliźni się wcześniej i będziesz mógł wrócić do siebie przed zmrokiem. Nie zalecam zginania ciała siłą mięśni wcześniej - dodała znacząco, kiedy przyjął pozycję siedzącą - szwy mogą puścić, a całość zaogni się na nowo. To poważna rana, sprawi ci dużo bólu, nawet, jeśli do bólu jesteś przyzwyczajony. - Do bólu nie dało się przyzwyczaić. Każda przemywana rana, każda odrąbywana ręka, noga, każdy poród, każdy wbity gwóźdź, każde zaklęcie zrywające skórę; człowiek mógł przejść wiele, ale ból zawsze pozostanie bólem. Uodpornienie się na niego nie było możliwe. Można było mieć pewne doświadczenia - ale osobiście była zdania, że żaden mężczyzna jej w nich nie dorówna, przeszła przecież poród. Nieistotne, mężczyźni lubili to słyszeć. - Nie lubię brać zapłaty, nie wiedząc, czy wykonałam swoje zadanie - dodała bardziej ugodowo, wydawało się jej, że językiem, który być może mocniej do niego przemówi - chcę się upewnić, że rana goi się, jak należy. - Nie odwracała wzroku - zatrzymała go na jego twarzy, tak jak sobie tego życzył.
- Stopa? - Uniosła lekko brew w zaskoczeniu - ach - wciskała na niego za mały but -to chwilowe, minie. Nic poważnego - dodała szybko, krótkim spojrzeniem obrzucając jego nogę - nie byłoby dobrze, gdyby rzeczywiście przeoczyła jakąś ranę - ale przecież obejrzała go wcześniej dokładnie. - Przyniosę ci wodę - ponowiła propozycję - mogę też przynieść ci kawałek pergaminu, pióro i atrament, użyczę ci swojej sowy, jeśli potrzebujesz kogoś powiadomić. Nie jesteś tutaj więźniem, tylko gościem - stwierdziła, wciąż siląc się na spokój i tłumiąc wewnętrzny lęk; ci milczący bywali najbardziej brutalni - nie zamierzała i nie chciała go drażnić. Cóż, odkąd ocalił jej garderobę - był tutaj wręcz gościem honorowym. Ale coś podpowiadało jej, że lepiej, aby nigdy nie dowiedział się, że na moment przebrała go w damskie fatałaszki - to naprawdę powodowane było wyłącznie stanem wyższej konieczności - nie złośliwością, chyba że losu.
- Nie dłużej, niż dzień - odparła więc ostrożnie, szczerze, nie naciągając odpowiedzi - rana, wzmocniona zaklęciami i eliksirami - nie powinna goić się dłużej. Była poważna, ale potrafiła sobie z nią poradzić. - Istnieje możliwość, że całość zabliźni się wcześniej i będziesz mógł wrócić do siebie przed zmrokiem. Nie zalecam zginania ciała siłą mięśni wcześniej - dodała znacząco, kiedy przyjął pozycję siedzącą - szwy mogą puścić, a całość zaogni się na nowo. To poważna rana, sprawi ci dużo bólu, nawet, jeśli do bólu jesteś przyzwyczajony. - Do bólu nie dało się przyzwyczaić. Każda przemywana rana, każda odrąbywana ręka, noga, każdy poród, każdy wbity gwóźdź, każde zaklęcie zrywające skórę; człowiek mógł przejść wiele, ale ból zawsze pozostanie bólem. Uodpornienie się na niego nie było możliwe. Można było mieć pewne doświadczenia - ale osobiście była zdania, że żaden mężczyzna jej w nich nie dorówna, przeszła przecież poród. Nieistotne, mężczyźni lubili to słyszeć. - Nie lubię brać zapłaty, nie wiedząc, czy wykonałam swoje zadanie - dodała bardziej ugodowo, wydawało się jej, że językiem, który być może mocniej do niego przemówi - chcę się upewnić, że rana goi się, jak należy. - Nie odwracała wzroku - zatrzymała go na jego twarzy, tak jak sobie tego życzył.
- Stopa? - Uniosła lekko brew w zaskoczeniu - ach - wciskała na niego za mały but -to chwilowe, minie. Nic poważnego - dodała szybko, krótkim spojrzeniem obrzucając jego nogę - nie byłoby dobrze, gdyby rzeczywiście przeoczyła jakąś ranę - ale przecież obejrzała go wcześniej dokładnie. - Przyniosę ci wodę - ponowiła propozycję - mogę też przynieść ci kawałek pergaminu, pióro i atrament, użyczę ci swojej sowy, jeśli potrzebujesz kogoś powiadomić. Nie jesteś tutaj więźniem, tylko gościem - stwierdziła, wciąż siląc się na spokój i tłumiąc wewnętrzny lęk; ci milczący bywali najbardziej brutalni - nie zamierzała i nie chciała go drażnić. Cóż, odkąd ocalił jej garderobę - był tutaj wręcz gościem honorowym. Ale coś podpowiadało jej, że lepiej, aby nigdy nie dowiedział się, że na moment przebrała go w damskie fatałaszki - to naprawdę powodowane było wyłącznie stanem wyższej konieczności - nie złośliwością, chyba że losu.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Nie do końca podobało mu się to, co usłyszał. Serce waliło mu głucho, a przy tym nieco zbyt szybko, gdy rozpatrywał wszelkie za i przeciw, gdy konfrontował słowa Cassandry ze swoimi obawami i próbował podjąć ostateczną decyzję. Stopa wciąż pulsowała tępym bólem, jednak próbował nie zwracać na to uwagi; była to jedynie drobna niedogodność w porównaniu z resztą urazów, które odniósł. W końcu jednak westchnął, mimowolnie okazując w ten sposób kapitulację. Nie dłużej, niż dzień - to brzmiało jak coś, na co mógł przystać. Oczywiście, o ile była to prawda, a nie tylko sposób na uspokojenie pacjenta, ukrócenie zadawania niewygodnych pytań. Co prawda niejedno już w życiu zniósł, a profesjonalna opieka medyczna nie zawsze była pod ręką, lecz - mimo wszystko - wolał nie ryzykować. Miał zbyt wiele na głowie, by pozwolić na wyłączenie się z obiegu na kilka dni, tydzień, może nawet dłużej.
- W porządku - odpowiedział w końcu cicho, bez zbędnych emocji. Zgadzał się na jej warunki. Przyjmował do wiadomości to, co mówiła. Próbował współpracować.
Kiwnął krótko głową i odchrząknął po swojemu, powoli opuszczając się na poduszkach, na powrót przyjmując pozycję leżącą; nie podobało mu się to, wcale, lecz nie miał wielkiego wyboru. Przelotnie przymknął powieki na nieco dłużej, niż zwykle, jednak niewiele później znów patrzył na jej twarz z uwagą, z pewną dozą podejrzliwości. Decydował się okazać niebywałe zaufanie, powierzyć swoje zdrowie w ręce tej kobiety, dobrowolnie pozostać w łóżku na kilka najbliższych godzin, jeśli nie kolejną długą noc. Jednak czy mógł mieć pewność, że nie spotka go w tym czasie nic gorszego? Że słuch o nim nie zaginie właśnie w lecznicy Cassandy?
- Poproszę - podjął wciąż nie odwracając od niej wzroku. - Chętnie zwilżyłbym gardło. Muszę też napisać krótki list do najbliższych, by powiadomić ich, że wszystko w porządku. - Bo przecież wszystko było w jak najlepszym porządku, prawda? I tak miało pozostać. A jeśli nie... Cóż, przynajmniej powiadomi kogo trzeba, gdzie powinni szukać jego zwłok. O ile jego list faktycznie zostanie wysłany. Miał ochotę potrząsnąć głową, by pozbyć się z niej tych wszystkich zbędnych myśli, teorii spiskowych, mrocznych obrazów, które podpowiadała mu jego wyobraźnia, jednak nie mógł tego zrobić. Jeszcze nie teraz, dopóki uzdrowicielka nie spuszczała go z oka, wciąż wwiercając się w jego czaszkę tym przenikliwym, a przy tym trudnym do rozczytania wzrokiem.
Nie chciał mówić nic więcej, nie chciał marnować na to siły; czuł, że i tak niczego więcej się nie dowie. Godził się więc na jej warunki w oczekiwaniu na rychłe opuszczenie lecznicy. Chciał już wrócić do domu i napić się rumu; to na pewno by mu pomogło.
- W porządku - odpowiedział w końcu cicho, bez zbędnych emocji. Zgadzał się na jej warunki. Przyjmował do wiadomości to, co mówiła. Próbował współpracować.
Kiwnął krótko głową i odchrząknął po swojemu, powoli opuszczając się na poduszkach, na powrót przyjmując pozycję leżącą; nie podobało mu się to, wcale, lecz nie miał wielkiego wyboru. Przelotnie przymknął powieki na nieco dłużej, niż zwykle, jednak niewiele później znów patrzył na jej twarz z uwagą, z pewną dozą podejrzliwości. Decydował się okazać niebywałe zaufanie, powierzyć swoje zdrowie w ręce tej kobiety, dobrowolnie pozostać w łóżku na kilka najbliższych godzin, jeśli nie kolejną długą noc. Jednak czy mógł mieć pewność, że nie spotka go w tym czasie nic gorszego? Że słuch o nim nie zaginie właśnie w lecznicy Cassandy?
- Poproszę - podjął wciąż nie odwracając od niej wzroku. - Chętnie zwilżyłbym gardło. Muszę też napisać krótki list do najbliższych, by powiadomić ich, że wszystko w porządku. - Bo przecież wszystko było w jak najlepszym porządku, prawda? I tak miało pozostać. A jeśli nie... Cóż, przynajmniej powiadomi kogo trzeba, gdzie powinni szukać jego zwłok. O ile jego list faktycznie zostanie wysłany. Miał ochotę potrząsnąć głową, by pozbyć się z niej tych wszystkich zbędnych myśli, teorii spiskowych, mrocznych obrazów, które podpowiadała mu jego wyobraźnia, jednak nie mógł tego zrobić. Jeszcze nie teraz, dopóki uzdrowicielka nie spuszczała go z oka, wciąż wwiercając się w jego czaszkę tym przenikliwym, a przy tym trudnym do rozczytania wzrokiem.
Nie chciał mówić nic więcej, nie chciał marnować na to siły; czuł, że i tak niczego więcej się nie dowie. Godził się więc na jej warunki w oczekiwaniu na rychłe opuszczenie lecznicy. Chciał już wrócić do domu i napić się rumu; to na pewno by mu pomogło.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cisza, jaka nastała, była jak cisza przed burzą, choć Cassandra nie mogła sobie zdawać z trafności tego porównania w kontekście grzmiących myśli wilka morskego - nie wiedziała, kim był Calean, nie chciała też zadawać zbyt wielu pytań - czarodzieje w miejscu takim jak to cenili ją właśnie za to, że nie mała zwyczaju tego robić. A leżący przed nią mężczyzna i bez tego wydawał się nerwowy - jednocześnie nie wyglądał, jakby zamierzał dzielić się z nią swoimi przemyśleniami lub troskami. Kiedy ostatecznie padła z jego ust zgoda, poczuła delikatne tchnienie ulgi. Było w nim coś niepokojącego - obawiała się jego reakcji. Wydawał się zawzięty i uparty, ale to niepewność co do jego tożsamości budziła największe obawy. Tacy jak on zwykle oznaczali kłopoty. Skinęła głową na znak zawartej umowy - po czym wycofała się w cień przejścia, by moment później powrócić ze szklanką chłodnej wody. Ostrożnie stawiając kroki, obeszła pryczę i wręczyła naczynie prosto w jego rękę.
- Najpierw się napij - zaproponowała - zaraz przyniosę niezbędne narzędzia, wcześniej musisz mieć siły z tego skorzystać. - Wydawał się silny. Twardy, z tych, co są nie do zdarcia. Tacy nie lubili przyznawać się do słabości, ale ciało wszyscy mieli takie samo - nie wolne od niedoskonałości. Nikt nie czułby się dobrze po podobnych ranach, których kształt dawał pewne wskazówki co do pochodzenia nieznajomego mężczyzny - bynajmniej nie optymistyczne. Objerzała się przez ramię, dostrzegając mdły cień sunący się wzdłuż ściany, doskonale wiedząc, do kogo mógł należeć. Przeważnie usypiała Lysandrę eliksirem słodkiego snu, wyzwalając ją od anomalii. Musiała się zbudzić - albo pojawił się hałas albo eliksir przestał działać. - Lysa - nie przywoływała jej, mała wieszczka dobrze wiedziała, że ten ton służył jedynie zwrócenia na siebie jej uwagi. - Potrzebuję pergaminu, kałamarza i pióra. Wszystko znajdziesz w moim sekretarzyku - dodała, nawet się za siebie nie oglądając. Wiedziała, że dziewczynka jej słuchała - zawsze to robiła.
- Poradzisz już sobie - zwróciła się do pacjenta, dziewczynka mogła mu przekazać cały odnaleziony inwentarz. - W razie, gdyby ból się zaostrzył, krzycz. Krzycz na tyle głośno, żebym cię usłyszała. Jeśli będzie ci czegoś trzeba, zawołaj. - Ciszej. Takie sprawy - mogą zaczekać. Krótkie wytłuszczenie zasad również było rutyną, choć jej pacjenci z różnym entuzjazmem podchodzili do przestrzegania zasad. Skłoniła się lekko, samą głową, w pożegnalnym geście. Nie pożałuje, że tutaj trafił - lepszej opieki nie znajdzie nawet w Mungu. - Dobrze było cię gościć - wysiliła się na końcową uprzejmość, z wolna ponownie wycofując się w mrok korytarza. Nie musiał tego wiedzieć, ale właśnie ocalił jeśli nie jej życie, to przynajmniej garderobę, do której była zresztą bardzo przywiązana. Powinna jak najprędzej przebrać się we własne ubrania i czym prędzej odesłać Eir jej suknię - zaciągnęła u swojej przyjaciółki dług wdzięczności.
zt x2
- Najpierw się napij - zaproponowała - zaraz przyniosę niezbędne narzędzia, wcześniej musisz mieć siły z tego skorzystać. - Wydawał się silny. Twardy, z tych, co są nie do zdarcia. Tacy nie lubili przyznawać się do słabości, ale ciało wszyscy mieli takie samo - nie wolne od niedoskonałości. Nikt nie czułby się dobrze po podobnych ranach, których kształt dawał pewne wskazówki co do pochodzenia nieznajomego mężczyzny - bynajmniej nie optymistyczne. Objerzała się przez ramię, dostrzegając mdły cień sunący się wzdłuż ściany, doskonale wiedząc, do kogo mógł należeć. Przeważnie usypiała Lysandrę eliksirem słodkiego snu, wyzwalając ją od anomalii. Musiała się zbudzić - albo pojawił się hałas albo eliksir przestał działać. - Lysa - nie przywoływała jej, mała wieszczka dobrze wiedziała, że ten ton służył jedynie zwrócenia na siebie jej uwagi. - Potrzebuję pergaminu, kałamarza i pióra. Wszystko znajdziesz w moim sekretarzyku - dodała, nawet się za siebie nie oglądając. Wiedziała, że dziewczynka jej słuchała - zawsze to robiła.
- Poradzisz już sobie - zwróciła się do pacjenta, dziewczynka mogła mu przekazać cały odnaleziony inwentarz. - W razie, gdyby ból się zaostrzył, krzycz. Krzycz na tyle głośno, żebym cię usłyszała. Jeśli będzie ci czegoś trzeba, zawołaj. - Ciszej. Takie sprawy - mogą zaczekać. Krótkie wytłuszczenie zasad również było rutyną, choć jej pacjenci z różnym entuzjazmem podchodzili do przestrzegania zasad. Skłoniła się lekko, samą głową, w pożegnalnym geście. Nie pożałuje, że tutaj trafił - lepszej opieki nie znajdzie nawet w Mungu. - Dobrze było cię gościć - wysiliła się na końcową uprzejmość, z wolna ponownie wycofując się w mrok korytarza. Nie musiał tego wiedzieć, ale właśnie ocalił jeśli nie jej życie, to przynajmniej garderobę, do której była zresztą bardzo przywiązana. Powinna jak najprędzej przebrać się we własne ubrania i czym prędzej odesłać Eir jej suknię - zaciągnęła u swojej przyjaciółki dług wdzięczności.
zt x2
bo ty jesteś
prządką
prządką
Drugi Goyle na drugą nóżkę, 28.07
Nie mógł odnaleźć się w zawierusze powrotu z Azkabanu. Chociaż bezsenność powoli mijała, zaś koszmarne widziadła traciły na sile, Cadan czuł się po prostu wyczerpany psychicznie. Nie życzyłby nikomu pobytu w tamtym miejscu chociażby przez chwilę - zaś sobie nie życzyłby doń powrotu. Musiał zatem uważać na każdy krok, nie obnosić się ze swoimi poglądami oraz poczynaniami nie chcąc wzbudzać niczyjego niezdrowego zainteresowania jego osobą. Popadał trochę w paranoję pod tym kątem, lecz być może ta sytuacja była spowodowana wciąż tlącym się w klatce piersiowej strachem. I tym, że mógłby nie podołać - ledwie przeżył, zawdzięczając to jedynie łutowi szczęścia; wręcz obawiał się, że nawet Czarny Pan nie zdołałby wyrwać go ze szpon zajadłych dementorów jakie przyczepiły się do niego nawet po upuszczeniu zniszczonego więzienia.
Musiał żyć od nowa. Skoncentrować się przede wszystkim na odzyskaniu estetyki wyglądu - dziura na twarzy po nosie nie dodawała Goyle'owi ani męskości, ani atrakcyjności. Eir potwierdziła to brutalnymi słowami podczas jednego z wieczorów, przez co czarodziej zmuszony został do nieustannego chodzenia w opatrunku. Tylko pozorne chwile wytchnienia kiedy jego żona warzyła eliksiry napawały go nadzieją. Nieprzerwane chodzenie z otwartymi ustami irytowało go, zaś oczekiwanie na wyrośnięcie nowego nosa w sekretnym słoju małżonki dłużyło się nieznośnie. Cadan chodził z kąta w kąt w kółko rozmyślając o zemście na partaczu, który go w ten sposób urządził. Obiecał sobie, że kiedyś go dorwie i również pozbawi jednej z części ciała - a potem życia, w przypływie łaskawości. Śmiałe plany śmiałego człowieka, który jeszcze nie tak dawno podskakiwał na każdy niespodziewany dźwięk, jednakże żeglarz w każdym calu uwielbiał przesadę, natomiast myśli zawsze miał szumne, nierzadko bzdurne.
Kiedy organ wreszcie dojrzał, mężczyzna niezwłocznie napisał list do Cassandry - z pytaniem czy zgodziłaby się dokonać trudnej operacji przeszczepu. Podejrzewał, że przyjaciółki zdążyły wymienić się tym pomysłem jeszcze zanim Eir zabrała się za przyrządzanie odpowiedniej mikstury, lecz formalnościom miało stać się zadość. Niedługo potem czarodziej naprawdę przemierzył kilka ulic - z dumą dzierżył przepiękny nos zanurzony w słoju. Aż dotarł na Nokturn, pod właściwy adres. Wszedłszy do środka rozejrzał się zarówno za właścicielką przybytku jak i trollem, któremu nie ufał i którego wolałby trzymać na dystans. - Cześć - powiedział jak tylko dostrzegł sylwetkę znanej uzdrowicielki. - Wyczuliśmy padlinę, zgaduję więc, że dobry adres - rzucił kolejnym, nieśmiesznym żartem w swoim stylu, domniemywając, że pewnie jakieś pół-żywe istoty zalegały w lazarecie. Potem wyciągnął przed siebie szklane naczynie z pływającym weń nosem, żeby nie było wątpliwości co do użytej liczby mnogiej. Kiedy Vablatsky wzięła od Cadana wątpliwy podarek, zaczął grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu pieniędzy. Ile może kosztować usługa przywracania utraconego organu?
Nie mógł odnaleźć się w zawierusze powrotu z Azkabanu. Chociaż bezsenność powoli mijała, zaś koszmarne widziadła traciły na sile, Cadan czuł się po prostu wyczerpany psychicznie. Nie życzyłby nikomu pobytu w tamtym miejscu chociażby przez chwilę - zaś sobie nie życzyłby doń powrotu. Musiał zatem uważać na każdy krok, nie obnosić się ze swoimi poglądami oraz poczynaniami nie chcąc wzbudzać niczyjego niezdrowego zainteresowania jego osobą. Popadał trochę w paranoję pod tym kątem, lecz być może ta sytuacja była spowodowana wciąż tlącym się w klatce piersiowej strachem. I tym, że mógłby nie podołać - ledwie przeżył, zawdzięczając to jedynie łutowi szczęścia; wręcz obawiał się, że nawet Czarny Pan nie zdołałby wyrwać go ze szpon zajadłych dementorów jakie przyczepiły się do niego nawet po upuszczeniu zniszczonego więzienia.
Musiał żyć od nowa. Skoncentrować się przede wszystkim na odzyskaniu estetyki wyglądu - dziura na twarzy po nosie nie dodawała Goyle'owi ani męskości, ani atrakcyjności. Eir potwierdziła to brutalnymi słowami podczas jednego z wieczorów, przez co czarodziej zmuszony został do nieustannego chodzenia w opatrunku. Tylko pozorne chwile wytchnienia kiedy jego żona warzyła eliksiry napawały go nadzieją. Nieprzerwane chodzenie z otwartymi ustami irytowało go, zaś oczekiwanie na wyrośnięcie nowego nosa w sekretnym słoju małżonki dłużyło się nieznośnie. Cadan chodził z kąta w kąt w kółko rozmyślając o zemście na partaczu, który go w ten sposób urządził. Obiecał sobie, że kiedyś go dorwie i również pozbawi jednej z części ciała - a potem życia, w przypływie łaskawości. Śmiałe plany śmiałego człowieka, który jeszcze nie tak dawno podskakiwał na każdy niespodziewany dźwięk, jednakże żeglarz w każdym calu uwielbiał przesadę, natomiast myśli zawsze miał szumne, nierzadko bzdurne.
Kiedy organ wreszcie dojrzał, mężczyzna niezwłocznie napisał list do Cassandry - z pytaniem czy zgodziłaby się dokonać trudnej operacji przeszczepu. Podejrzewał, że przyjaciółki zdążyły wymienić się tym pomysłem jeszcze zanim Eir zabrała się za przyrządzanie odpowiedniej mikstury, lecz formalnościom miało stać się zadość. Niedługo potem czarodziej naprawdę przemierzył kilka ulic - z dumą dzierżył przepiękny nos zanurzony w słoju. Aż dotarł na Nokturn, pod właściwy adres. Wszedłszy do środka rozejrzał się zarówno za właścicielką przybytku jak i trollem, któremu nie ufał i którego wolałby trzymać na dystans. - Cześć - powiedział jak tylko dostrzegł sylwetkę znanej uzdrowicielki. - Wyczuliśmy padlinę, zgaduję więc, że dobry adres - rzucił kolejnym, nieśmiesznym żartem w swoim stylu, domniemywając, że pewnie jakieś pół-żywe istoty zalegały w lazarecie. Potem wyciągnął przed siebie szklane naczynie z pływającym weń nosem, żeby nie było wątpliwości co do użytej liczby mnogiej. Kiedy Vablatsky wzięła od Cadana wątpliwy podarek, zaczął grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu pieniędzy. Ile może kosztować usługa przywracania utraconego organu?
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zamiatała przedsionek, kiedy Cadan zjawił się w drzwiach - wchodzący do jej lecznic goście nadzwyczaj rzadko pamiętali, by otrzepać buty, zauważyła z melancholią, zbierając zaschnięte grudki błota - i nie tylko - kurz oraz odłamki i pyły wszystkiego, co ranny mógł zebrać ze sobą z ulicy lub miejsc, w których zarobił guza. Na widok Cadana zaprzestała sprzątania, odkładając miotłę w bok i wyciągają uspokajająco dłoń w kierunku trolla pilnującego przejścia. Wiedziała, po co do niej przyszedł - wymienili się wszak odpowiednią korespondencją. Zdarzało jej się już przeprowadzać transplantację, choć nie było to proste - ale nawet, gdyby przeraziła ją pracochłonność tej czynności, nigdy nie odmówiłaby mężowi Eir. Kiedy jednak usłyszała jego słowa, zdała sobie sprawę z tego, że ledwie dolepi mu ten cholerny nos, powinna zamienić go w żabę. Założywszy ręce na piersi, uniosła brew i spojrzała wpierw na zawartość trzymanego przezeń słoja - później na twarz, oko w oko, niby drapieżniki mierzące się w trakcie polowania: choć przecież byli przyjaciółmi.
- Jesteś pewien, że ten zapach nie towarzyszył ci od rana? - zapytała z powątpiewaniem, przejmując przekazany jej przez Cadana podarek - i okręcając w dłoniach słój z zawartością. Eir miała talent, wyglądał jak nowy. W przeciwieństwie do twarzy Goyle'a - rana była zasklepiona i zaleczona, jednak Cassanra nie ufała żadnej zasklepionej ranie, którą nie opiekowała się samodzielnie. Uzdrowiciele z Munga jej zdaniem nie potrafili niczego - praktyka na Nokturnie nauczyła ją znacznie więcej, niż tamtejszy kurs.
- Zapłacisz, jak skończę - zaproponowała, skinąwszy głową w kierunku wnętrza lazaretu, zapraszając czarodzieja do środka. Ruszywszy przodem zaprowadziła go we właściwe miejsce, odkładając słój przy jednej z wolnych pryczy. - Najpierw przyjrzę się ranie. - Zanurzyła dłonie w pobliskim wiadrze z wodą, omywając skórę z nieczystości. I koncentrując myśli, jeśli nos miał się przyjąć dobrze, a nie odpaść w faktycznych oparach zgnilizny za parę tygodni, musiała zrobić to dobrze. - Połóż się, proszę - unieruchomienie głowy było kluczowe - ból mógł wywoływać niekontrolowane szarpaniny, które znacznie utrudnią proces. Wysunęła z szerokich połów czarnej spódnicy różdżkę, kierując jej kraniec na twarz mężczyzny. - Purus - szepnęła, uważnie przyglądając się krawędziom nozdrzy. - Powinnam wiedzieć, jak do tego doszło - dodała, wyczekująco unosząc ku niemu spojrzenie. Wiedza o narzędziach i okolicznościach mogła mieć przecież wpływ na podjęte środki.
- Jesteś pewien, że ten zapach nie towarzyszył ci od rana? - zapytała z powątpiewaniem, przejmując przekazany jej przez Cadana podarek - i okręcając w dłoniach słój z zawartością. Eir miała talent, wyglądał jak nowy. W przeciwieństwie do twarzy Goyle'a - rana była zasklepiona i zaleczona, jednak Cassanra nie ufała żadnej zasklepionej ranie, którą nie opiekowała się samodzielnie. Uzdrowiciele z Munga jej zdaniem nie potrafili niczego - praktyka na Nokturnie nauczyła ją znacznie więcej, niż tamtejszy kurs.
- Zapłacisz, jak skończę - zaproponowała, skinąwszy głową w kierunku wnętrza lazaretu, zapraszając czarodzieja do środka. Ruszywszy przodem zaprowadziła go we właściwe miejsce, odkładając słój przy jednej z wolnych pryczy. - Najpierw przyjrzę się ranie. - Zanurzyła dłonie w pobliskim wiadrze z wodą, omywając skórę z nieczystości. I koncentrując myśli, jeśli nos miał się przyjąć dobrze, a nie odpaść w faktycznych oparach zgnilizny za parę tygodni, musiała zrobić to dobrze. - Połóż się, proszę - unieruchomienie głowy było kluczowe - ból mógł wywoływać niekontrolowane szarpaniny, które znacznie utrudnią proces. Wysunęła z szerokich połów czarnej spódnicy różdżkę, kierując jej kraniec na twarz mężczyzny. - Purus - szepnęła, uważnie przyglądając się krawędziom nozdrzy. - Powinnam wiedzieć, jak do tego doszło - dodała, wyczekująco unosząc ku niemu spojrzenie. Wiedza o narzędziach i okolicznościach mogła mieć przecież wpływ na podjęte środki.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Znany ze swojego ciężkiego, dość obscenicznego poczucia humoru Cadan nie widział w tej uwadze niczego złego - wszakże miała być tylko żartem nawiązującym do wylęgarni trupów w cassandrzej lecznicy. Nie chodziło oczywiście o zdolności czarownicy pod kątem uzdrawiania, bowiem te prezentowała nadzwyczaj imponujące, lecz tego, że, cóż, każdy kiedyś umierał. Na Nokturnie o śmierć wcale nie było trudno, wystarczyło skręcić w niewłaściwą uliczkę lub spojrzeć na typa spod ciemnej gwiazdy o ten jeden raz za dużo. Vablatsky natomiast słusznie kolekcjonowała wszelkie lepiej zachowane okazy trucheł, ponieważ te stawały się cenną skarbnicą narządów oraz kości; niezwykle cennych na nielegalnym, dochodowym czarnym rynku. Zatem nie zrozumiał gniewnie założonych rąk na piersi i mocno powątpiewającego wzroku - Goyle uniósł lekko brwi, zupełnie jakby postawa kobiety rozmijała się z jego wyobrażeniem na temat prześwietnego dowcipu - wyborny żart w typowo cadanowskim rozumieniu miał za zadanie przełamać pierwsze lody. Lody przełamane nie zostały, za to drobna zgryźliwość uzdrowicielki wywołała w blondynie szeroki uśmiech zwieńczony donośnym śmiechem.
- Lepiej żebym nie opowiedział Eir jak dosadnie komentujesz jej zdolności kulinarne - odpowiedział niezwykle przewrotnie, puszczając Cassandrze oczko. Humor - chociaż bardzo słaby - dopisywał mężczyźnie od rana, chociaż nikt nie znał powodu dla takiego stanu rzeczy. Nikt włącznie z samym Cadanem. Może sekret tkwił w szumnej perspektywie odzyskania nosa, po wielu dniach katorżniczego życia pozbawionego powonienia? Być może. Albo to tęsknota za dawno niewidzianą Vablatsky? Nie, to chyba wątpliwe. Lubił ją i cenił, to więcej niż oczywiste, lecz kojarzyła mu się głównie z naprawianiem usterek ciała, zaś to skojarzenie dalekie było od pożądanego uczucia.
- Jasne - przytaknął od razu, po czym schował mieszek do kieszeni szaty. Tak było uczciwie, chociaż naprawdę wątpił, żeby czarownica miała cokolwiek zepsuć. Pomijając jej talent oraz zdolności to chyba nikt nie umiałby tak spierdolić sprawy jak tamten rzeźnik. Na wspomnienie krew zagotowała się w żyłach Goyle'a - na moment bezczelna wesołość zamieniła się w złość, jakże widoczną na niekompletnej twarzy. Szybko odsunął od siebie zbędne emocje pozwalając na wprowadzenie się do środka. Bez zbędnych ceregieli zgodnie z życzeniem uzdrowicielki położył się na wskazanym miejscu i przytaknął jej słowom. - Rób co musisz - rzucił na wstępie przyzwoleniem, którego nie potrzebowała, lecz on poczuwał się w obowiązku do jego udzielenia. Trochę dziwacznie czuł się z ponownie odsłoniętą dziurą, w jakiej powinien znajdować się nos, lecz nie skrzywił się ani nie powiedział czegokolwiek na ten temat. Po prostu oczekując na dalsze działania. - Szliśmy po schodach w Azkabanie, lecz stopnie podmywała woda. Zalała nas i runąłem w dół łamiąc nos. Selwyn, ten partacz, miał go poskładać. Zamiast tego wyjebał mi go całkowicie - opowiedział bardzo skrótowo, nie umiejąc powstrzymać zalewającego go gniewu - samo wspomnienie tamtej gnidy działało na Cadana jak płachta na byka. Jednakże nie ruszał się, nie chcąc utrudniać Cassandrze pracy. - Twierdził, że to anomalia, lecz ja sądzę, że po prostu był niedouczonym oszustem - warknął jeszcze rozeźlony. - Jak go dorwę to przyniosę ci jego truchło na organy - rzucił w ramach obietnicy. Naprawdę wierzył, że to będzie kiedykolwiek możliwe, cały Goyle. Miał przy tym nadzieję, że czarownica wyrwie mu te narządy na żywca, żeby cierpiał jak najmocniej.
- Lepiej żebym nie opowiedział Eir jak dosadnie komentujesz jej zdolności kulinarne - odpowiedział niezwykle przewrotnie, puszczając Cassandrze oczko. Humor - chociaż bardzo słaby - dopisywał mężczyźnie od rana, chociaż nikt nie znał powodu dla takiego stanu rzeczy. Nikt włącznie z samym Cadanem. Może sekret tkwił w szumnej perspektywie odzyskania nosa, po wielu dniach katorżniczego życia pozbawionego powonienia? Być może. Albo to tęsknota za dawno niewidzianą Vablatsky? Nie, to chyba wątpliwe. Lubił ją i cenił, to więcej niż oczywiste, lecz kojarzyła mu się głównie z naprawianiem usterek ciała, zaś to skojarzenie dalekie było od pożądanego uczucia.
- Jasne - przytaknął od razu, po czym schował mieszek do kieszeni szaty. Tak było uczciwie, chociaż naprawdę wątpił, żeby czarownica miała cokolwiek zepsuć. Pomijając jej talent oraz zdolności to chyba nikt nie umiałby tak spierdolić sprawy jak tamten rzeźnik. Na wspomnienie krew zagotowała się w żyłach Goyle'a - na moment bezczelna wesołość zamieniła się w złość, jakże widoczną na niekompletnej twarzy. Szybko odsunął od siebie zbędne emocje pozwalając na wprowadzenie się do środka. Bez zbędnych ceregieli zgodnie z życzeniem uzdrowicielki położył się na wskazanym miejscu i przytaknął jej słowom. - Rób co musisz - rzucił na wstępie przyzwoleniem, którego nie potrzebowała, lecz on poczuwał się w obowiązku do jego udzielenia. Trochę dziwacznie czuł się z ponownie odsłoniętą dziurą, w jakiej powinien znajdować się nos, lecz nie skrzywił się ani nie powiedział czegokolwiek na ten temat. Po prostu oczekując na dalsze działania. - Szliśmy po schodach w Azkabanie, lecz stopnie podmywała woda. Zalała nas i runąłem w dół łamiąc nos. Selwyn, ten partacz, miał go poskładać. Zamiast tego wyjebał mi go całkowicie - opowiedział bardzo skrótowo, nie umiejąc powstrzymać zalewającego go gniewu - samo wspomnienie tamtej gnidy działało na Cadana jak płachta na byka. Jednakże nie ruszał się, nie chcąc utrudniać Cassandrze pracy. - Twierdził, że to anomalia, lecz ja sądzę, że po prostu był niedouczonym oszustem - warknął jeszcze rozeźlony. - Jak go dorwę to przyniosę ci jego truchło na organy - rzucił w ramach obietnicy. Naprawdę wierzył, że to będzie kiedykolwiek możliwe, cały Goyle. Miał przy tym nadzieję, że czarownica wyrwie mu te narządy na żywca, żeby cierpiał jak najmocniej.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie czuła się urażona. Znała Cadana na tyle, by rozpoznać jego humor, wiedziała, że szanował ją jako uzdrowicielkę - spróbowałby nie, zabieg bez znieczulenia zawsze pozwalał na sprostowane poglądów - sama jednak nie była typem żartownisia, a obsceniczny humor był ostatnim, jaki był jej bliski. Zawsze jednak wychodziła z założenia, że mężczyźni nie różnią się bardzo od dzieci, a z tymi zwykle wystarczyło rozmawiać ich językiem - nie należała do kobiet, które na podobne żarty rumieniły się i spuszczały wzrok. Toteż, gdy tylko jedno donośny śmiech umilkł, westchnęła, po raz kolejny odbijając piłeczkę:
- Doskwierają ci wzdęcia? Sraczka? To nie zawsze jest wina posiłku - oboje wiedzieli, że jego żona świetnie gotowała - czasem natura problemu leży w odporności organizmu. Mogę na to spojrzeć, kiedy skończymy z nosem - zaproponowała niewinnie, ostrożnie obserwując wiązkę zaklęcia, która bezbłędnie usunęła z rany zanieczyszczenia, następnie ponownie zabierając do rąk słój, z którego ostrożnie wyjęła wilgotny organ.
Wzdrygnęła się na wspomnienie Azkabanu. Nie wiedziała, co przeszli w środku rycerze, nigdy nie pytała o szczegóły, wiedziała jedynie tyle, że Cadan dzielił swoją niedolę z Ramseyem i tylko przypadek sprawił, że to Goyle leżał na jej sienniku, nie Mulciber.
- W Mungu nie da się niczego nauczyć - zapewniła go bez zająknięcia, pewna zresztą słuszności tego, o czym mówiła. Lata praktyki na Nokturnie dały jej więcej umiejętności, niż lata kursu, którego ngidy nie skończyła - być może gdyby to zrobiła, miałaby na ten temat inne zdanie. A być może nie. Zmarszczyła czoło, ostrożnie wciąż przyglądając się nierównie ułożonym strzępom skóry na jego twarzy. Miał rację, robił to partacz. - Nie powinieneś chodzić z tym odsłoniętym - stwierdziła, mając na myśli otwór nosowy. - Będziesz bardziej podatny na infekcje. Ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ta rada nie będzie ci już użyteczna. - Przełożyła nos Cadana do lewej dłoni, prawą wzmacniając poprawny uścisk na rękojeści różdżki. - Zawsze istnieje ryzyko, że nos może się nie przyjąć - ostrzegła, nim uczyniła cokolwiek - powinien zdawać sobie sprawę z możliwych komplikacji. - Odpręż mięśnie, wtedy będzie mi prościej - poprosiła, wciąż spokojnie, przysuwając ku jego twarzy obie dłonie. - To najpewniej potrwa dłuższą chwilę - dodała, bo inkantacja byla trudna i nie musiała wcale wyjść za pierwszym razem. - Dziękuję. Narządy metamorfomaga zmieniają się tak, jak jego ciało? - jeśli tak, mogły rzeczywiście być cenne, jednak pociągnięciem rozmowy chciała przede wszystkim oddalić go myślami od bólu. Ból komplikował. Wywoływał spazmy, dreszcze. A te nie były im dzisiaj potrzebne.
- Transplantatio - wyszeptała spokojnie, i tym razem obserwując efekty.
- Doskwierają ci wzdęcia? Sraczka? To nie zawsze jest wina posiłku - oboje wiedzieli, że jego żona świetnie gotowała - czasem natura problemu leży w odporności organizmu. Mogę na to spojrzeć, kiedy skończymy z nosem - zaproponowała niewinnie, ostrożnie obserwując wiązkę zaklęcia, która bezbłędnie usunęła z rany zanieczyszczenia, następnie ponownie zabierając do rąk słój, z którego ostrożnie wyjęła wilgotny organ.
Wzdrygnęła się na wspomnienie Azkabanu. Nie wiedziała, co przeszli w środku rycerze, nigdy nie pytała o szczegóły, wiedziała jedynie tyle, że Cadan dzielił swoją niedolę z Ramseyem i tylko przypadek sprawił, że to Goyle leżał na jej sienniku, nie Mulciber.
- W Mungu nie da się niczego nauczyć - zapewniła go bez zająknięcia, pewna zresztą słuszności tego, o czym mówiła. Lata praktyki na Nokturnie dały jej więcej umiejętności, niż lata kursu, którego ngidy nie skończyła - być może gdyby to zrobiła, miałaby na ten temat inne zdanie. A być może nie. Zmarszczyła czoło, ostrożnie wciąż przyglądając się nierównie ułożonym strzępom skóry na jego twarzy. Miał rację, robił to partacz. - Nie powinieneś chodzić z tym odsłoniętym - stwierdziła, mając na myśli otwór nosowy. - Będziesz bardziej podatny na infekcje. Ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ta rada nie będzie ci już użyteczna. - Przełożyła nos Cadana do lewej dłoni, prawą wzmacniając poprawny uścisk na rękojeści różdżki. - Zawsze istnieje ryzyko, że nos może się nie przyjąć - ostrzegła, nim uczyniła cokolwiek - powinien zdawać sobie sprawę z możliwych komplikacji. - Odpręż mięśnie, wtedy będzie mi prościej - poprosiła, wciąż spokojnie, przysuwając ku jego twarzy obie dłonie. - To najpewniej potrwa dłuższą chwilę - dodała, bo inkantacja byla trudna i nie musiała wcale wyjść za pierwszym razem. - Dziękuję. Narządy metamorfomaga zmieniają się tak, jak jego ciało? - jeśli tak, mogły rzeczywiście być cenne, jednak pociągnięciem rozmowy chciała przede wszystkim oddalić go myślami od bólu. Ból komplikował. Wywoływał spazmy, dreszcze. A te nie były im dzisiaj potrzebne.
- Transplantatio - wyszeptała spokojnie, i tym razem obserwując efekty.
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Gilbert nie czuł się tego ranka najlepiej. Obudził się z potwornym, trudnym do wytrzymania bólem głowy. Najpierw zapiekła go lewa skroń, kilka minut później prawa - jakby ktoś przypiekał go czystym ogniem, rozgrzanym żelazem, przytykanym prosto do skóry, przypalającym ją, zamieniającym nieliczne, siwe kępki włosów w węgiel. Czarodziej stłumił jęk bólu w poduszce, wgryzając się w nie pierwszej świeżości materiał: zęby zazgrzytały o bawełnianą poszewkę, ze środka której wzbiło się w powietrze kilka poszarzałych, gęsich piór. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Za dwie godziny miał stawić się w pracy, u Borgina i Burke'a, gdzie spełniał się zawodowo jako sprzedawca i doradca klienta, a obecnie nie był w stanie nawet wstać i odbyć porannej toalety. Potworne bóle głowy nawiedzały go od przeklętego, pierwszomajowego poranka; na nic zdawały się ziółka oraz specyfiki przygotowywane mu przez żonę. Cierpienie nasilało się z każdym dniem, momentami znikając jednak na całe tygodnie, by powrócić nagle i bez żadnej zapowiedzi.
Czarodziej z trudem zebrał się z łóżka, rozglądając się po swej nokturnowej klitce. Obok niego, na wąskim łóżku, spała rudowłosa małżonka - nie chciał jej budzić, dlatego po cichu narzucił na siebie pomiętą szatę i skierował się w stronę schodów. Nie ufał Świętemu Mungowi, tamtejszych uzdrowicieli mając za patałachów i szaleńców: swoje życie i zdrowie mógł powierzyć jedynie Cassandrze. To ona przyjmowała na świat jego dzieci, to ona także wyleczyła przed kilkoma miesiącami jego paskudny ból pleców. Skierował się w stronę lecznicy powoli, przystając co kilka metrów i zginając się w pół; szczypce chwytające głowę, zaciskały się na niej coraz mocniej, powodując mdłości. W końcu udało mu się dotrzeć do wejścia do kamienicy. Tuż za progiem natknął się na potężnego trolla. Struchlał, dając się istocie obwąchać i powarczeć - stworzenie zorientowało się, że zabiedzony Gilbert nie ma przy sobie nawet różdżki i że najgroźniejsze, co może uczynić Cassandrze, to zapłakać ją na śmierć, dlatego też pozwolił nieszczęśnikowi przekroczyć próg lecznicy. Stanął jednak w progu tuż za nim, z niezbyt mądrą miną, kołysząc potężnymi ramionami na boki, jak gdyby czekając na werdykt - czy miał ukrócić męki Gilberta już teraz?
Czarodziej od razu, gdy tylko ujrzał zaaferowaną innym pacjentem uzdrowicielkę, jęknął żałośnie. - Panienko Vablatsky, moja głowa...Głowa mi pęka, głowa mi wybucha, ja już tego nie wytrzymam - wydusił z siebie, przysiadając na pierwszym lepszym zydelku i pochylając się do przodu, z głową ukrytą w dłoniach. Nic więcej nie był w stanie z siebie wydusić, zdezorientowany kolejnym, nagłym ukłuciem bólu.
Czarodziej z trudem zebrał się z łóżka, rozglądając się po swej nokturnowej klitce. Obok niego, na wąskim łóżku, spała rudowłosa małżonka - nie chciał jej budzić, dlatego po cichu narzucił na siebie pomiętą szatę i skierował się w stronę schodów. Nie ufał Świętemu Mungowi, tamtejszych uzdrowicieli mając za patałachów i szaleńców: swoje życie i zdrowie mógł powierzyć jedynie Cassandrze. To ona przyjmowała na świat jego dzieci, to ona także wyleczyła przed kilkoma miesiącami jego paskudny ból pleców. Skierował się w stronę lecznicy powoli, przystając co kilka metrów i zginając się w pół; szczypce chwytające głowę, zaciskały się na niej coraz mocniej, powodując mdłości. W końcu udało mu się dotrzeć do wejścia do kamienicy. Tuż za progiem natknął się na potężnego trolla. Struchlał, dając się istocie obwąchać i powarczeć - stworzenie zorientowało się, że zabiedzony Gilbert nie ma przy sobie nawet różdżki i że najgroźniejsze, co może uczynić Cassandrze, to zapłakać ją na śmierć, dlatego też pozwolił nieszczęśnikowi przekroczyć próg lecznicy. Stanął jednak w progu tuż za nim, z niezbyt mądrą miną, kołysząc potężnymi ramionami na boki, jak gdyby czekając na werdykt - czy miał ukrócić męki Gilberta już teraz?
Czarodziej od razu, gdy tylko ujrzał zaaferowaną innym pacjentem uzdrowicielkę, jęknął żałośnie. - Panienko Vablatsky, moja głowa...Głowa mi pęka, głowa mi wybucha, ja już tego nie wytrzymam - wydusił z siebie, przysiadając na pierwszym lepszym zydelku i pochylając się do przodu, z głową ukrytą w dłoniach. Nic więcej nie był w stanie z siebie wydusić, zdezorientowany kolejnym, nagłym ukłuciem bólu.
I show not your face but your heart's desire
Cadan miał trudny charakter i jeszcze trudniejsze poczucie humoru, lecz zwykle starał się być opanowanym czarodziejem. Zwykle. Postanowienia rzadko się udawały, jednakże nie można było mu zarzucić, że nie próbował. Miał całkiem dobry nastrój, dlatego zapoczątkowane przez niego głupoty odbijane przez Cassandrę nie celowały w męskie ego ani przesadną wrażliwość. Tym razem zaśmiał się ciszej - wszakże nie przyszli tutaj ani na pogawędki, ani na wymianę ostatnimi, najnowszymi dowcipami. - Twa troska jest nieoceniona. Co ja bym bez ciebie zrobił? - spytał pozornie poważnie, lecz uśmiech widniał na zarośniętej twarzy. - Na szczęście nic mi nie dolega. Poza tym, że czasem nie czuję zapachu potraw… - rzucił spokojnie, chociaż i te słowa zostały naznaczone żartem. Każdy idiota zdołałby zauważyć, że Goyle nie miał nosa. Przeszkadzało mu to w odbiorze jakichkolwiek posiłków. Właściwie to mógłby jeść papier zamiast makaronu i nie poczułby różnicy. To dopiero było frustrujące!
Dobry humor zniknął wraz z pojawieniem się wspomnień o Azkabanie. Przeszłość goniła za nim, dementor zaś nie wypuszczał go ze swoich zimnych, kościstych macek - czuł to niemalże tak samo jak wtedy, w więzieniu. Dlatego zapragnął zapomnieć, nie mówić więcej o tym, co spotkało ich w tamtym strasznym miejscu. Przerażającym po tysiąckroć bardziej niż wszelkie bajki dla dzieci, którymi rodzice straszyli te najbardziej niegrzeczne oraz nieposłuszne. - Jeszcze on był taki młody… nie wiem kto go dopuścił do leczenia kogokolwiek. To chyba jakiś paniczyk, na Nokturnie dostałby prawdziwą szkołę - przytaknął słowom Vablatsky, nie omieszkając wyrzucić jeszcze trochę pomyj na nieudacznika, który pozbawił go nosa. Trudno było Cadanowi ukrywać, że przecież bardzo lubił ten organ; jego utrata niezwykle bolała. Dobrze, że jego krewna przygotowała nowy, prawdopodobnie lepszy nos, zaś jej przyjaciółka zamierzała go przeszczepić na właściwe miejsce. Znajdował się w najlepszych rękach, zatem nie czuł ni strachu ni obaw, że coś mogłoby pójść nie tak. Gorzej już być nie mogło, jak stwierdził czarodziej w duchu.
- A nie lepiej właśnie wietrzyć ranę? To znaczy, nie wiem, nie znam się - rzucił, oczywiście zanim zastanowił się nad odpowiedzią. Zresztą, Cassandra miała rację - zaraz nie będzie potrzebował tej rady. Wszystko bowiem wróci do upragnionej normy. - Wierzę w twoje umiejętności - zapewnił, zgodnie z sugestią odprężając się. Zamknął nawet oczy. Zupełnie, jakby przyszedł na zabieg kosmetyczny, nie trudną operację transplantacji organu. - Te na zewnątrz na pewno. W środku nie wiem, możemy go trochę wypatroszyć i sprawdzić, chociaż nie wiem czy zdołałby się wtedy przemienić - spekulował. Nie znał się niestety na metamorfomagii, nie miał jej w najbliższym otoczeniu. - I jak? - spytał po dłuższej przerwie, kiedy inkantacja wybrzmiała, zaś promień zaklęcia rozbłysnął przed jego na nowo otwartymi oczami. Wtem jednak usłyszał głos jakiegoś męta. Chyba, nie widział go z tej pozycji. Goyle zmarszczył brwi, jednakże nic nie powiedział - nie był u siebie.
Dobry humor zniknął wraz z pojawieniem się wspomnień o Azkabanie. Przeszłość goniła za nim, dementor zaś nie wypuszczał go ze swoich zimnych, kościstych macek - czuł to niemalże tak samo jak wtedy, w więzieniu. Dlatego zapragnął zapomnieć, nie mówić więcej o tym, co spotkało ich w tamtym strasznym miejscu. Przerażającym po tysiąckroć bardziej niż wszelkie bajki dla dzieci, którymi rodzice straszyli te najbardziej niegrzeczne oraz nieposłuszne. - Jeszcze on był taki młody… nie wiem kto go dopuścił do leczenia kogokolwiek. To chyba jakiś paniczyk, na Nokturnie dostałby prawdziwą szkołę - przytaknął słowom Vablatsky, nie omieszkając wyrzucić jeszcze trochę pomyj na nieudacznika, który pozbawił go nosa. Trudno było Cadanowi ukrywać, że przecież bardzo lubił ten organ; jego utrata niezwykle bolała. Dobrze, że jego krewna przygotowała nowy, prawdopodobnie lepszy nos, zaś jej przyjaciółka zamierzała go przeszczepić na właściwe miejsce. Znajdował się w najlepszych rękach, zatem nie czuł ni strachu ni obaw, że coś mogłoby pójść nie tak. Gorzej już być nie mogło, jak stwierdził czarodziej w duchu.
- A nie lepiej właśnie wietrzyć ranę? To znaczy, nie wiem, nie znam się - rzucił, oczywiście zanim zastanowił się nad odpowiedzią. Zresztą, Cassandra miała rację - zaraz nie będzie potrzebował tej rady. Wszystko bowiem wróci do upragnionej normy. - Wierzę w twoje umiejętności - zapewnił, zgodnie z sugestią odprężając się. Zamknął nawet oczy. Zupełnie, jakby przyszedł na zabieg kosmetyczny, nie trudną operację transplantacji organu. - Te na zewnątrz na pewno. W środku nie wiem, możemy go trochę wypatroszyć i sprawdzić, chociaż nie wiem czy zdołałby się wtedy przemienić - spekulował. Nie znał się niestety na metamorfomagii, nie miał jej w najbliższym otoczeniu. - I jak? - spytał po dłuższej przerwie, kiedy inkantacja wybrzmiała, zaś promień zaklęcia rozbłysnął przed jego na nowo otwartymi oczami. Wtem jednak usłyszał głos jakiegoś męta. Chyba, nie widział go z tej pozycji. Goyle zmarszczył brwi, jednakże nic nie powiedział - nie był u siebie.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lazaret
Szybka odpowiedź