Wnętrze
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wnętrze
Wnętrze wagonu jest skromne i ciasne. Drewniane rozsuwane drzwi mają zamontowaną blokadę umożliwiającą zatrzaśnięcie ich od wewnątrz. Naprzeciw znajduje się szerokie na całą długość okno zakryte jasną, ale nieco wyblakłą i zbyt długą firanką. Materac, do którego prowadzą prowizoryczne schodki ułożone ze starych skrzyń - gdy nie są potrzebne w tej formie, służą za krzesła - został rzucony na szafki, w których Marcel przechowuje swoje prywatne rzeczy: wymieszane wszystko ze wszystkim, od ubrań począwszy, przez pieniądze, po nieliczne książki będące szkolną pozostałością, pamiątki, żywność, eliksiry i magiczne komponenty. Prócz tego w wagonie mieści się niewiele, stary dywan nadaje wrażenia przytulności, a licha jasna i miękko obita ława wydaje się dostateczna, by odpocząć za dnia - nawet jeśli sprawia pewne osobliwe wrażenie mebla, który może się rozlecieć chwilę po zajęciu na nim miejsca. Nad kanapą gwoździem został przypięty list gończy za Justine Tonks.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
- Nie wiem. Środa? - rzucił z roztargnieniem, nie był pewien, czy minął dzień, dwa, czy trzy, zniknął nad ranem, odzyskał wolność nocą, dni zlewały się w jedno. Zanim zorientował się, że brzmiało to, jakby Jim wyczekiwał na niego całymi dniami, zanegował te wątpliwości na głos. Zachowują się jak dziwki, Neala? Kerstin bardzo odważnie oceniała dziewczyny, może była zazdrosna o to, że mogły się dobrze bawić, a ona nie. Tonks kazał mu nie mieć do niej pretensji, ale nie mógł mieć wpływu na to, co czuł, a czuł się przez nią niesprawiedliwie potraktowana. Jeśli to ona stała za złością swojego brata, to była z nim okrutnie nieszczera. Może raz czy dwa zapędzili się na tej imprezie za mocno, ale byli w gronie przyjaciół i wszyscy dobrze się bawili. Nikt nikogo nie krzywdził, nikt nie robił nic złego. Oddalił od siebie myśli o tym, że było blisko, że gdyby Eve im wtedy nie przerwała, może zabrałby Marię na tyły domów albo do sypialni, była taka otwarta... Łypnął na Jima, kiedy napomknął o narzucaniu, jeśli sama niczego nie żałowała - w czym był problem?
- Byłem trochę pijany... chyba - rzucił niechętnie, spoglądając na Jima - niepewny, czy szukał u niego zrozumienia czy oceny. Rozmawiali o tym, o niej, o tym, że mógł się z nią zabawić, na trzeźwo te słowa brzmiały jakoś gorzej niż wtedy. - Ta - burknął w odpowiedzi na małpiszona, nieszczerość Kerstin bolała. Wzruszył ramionami, kiedy zarzucił jej zazdrość, musiała być. Jej podejście nie miało innego wyjaśnienia. Rozmawiali, było w porządku, przeprosił ją - dlaczego poleciała do brata z płaczem, jakby ktoś robił jej tam krzywdę?
- Zasłużyłem pewnie - mruknął, kiedy nazwał go chorym pojebem, bał się. Bał się zostać tam sam, bez jakiejkolwiek możliwości obrony, sam w ciemnym lesie. Mogli go tam zabić, ale w zasadzie nikogo to nie obchodziło, bo niewiele znaczył. Po wszystkim Tonks zarzucił mu brak wiary - ale Marcel nie potrafił go zrozumieć. Nie patrzył na Jamesa, było mu wstyd. I żałował - tak bardzo żałował - że bzdurne oskarżenia Kerstin zachwiały jego opinią w oczach Zakonników. - Ja... odpowiadam za różne sprawy. Znam sekrety. Ufali mi. Po tym, co Kerstin chrzaniła, nikt mi już nie zaufa. - Ale w zasadzie czemu by mieli? Był tylko sobą, za młodym i za głupim. - Obiecałem Tonksowi, że wsypię tych, którzy rozprowadzają pył w Plymouth. Trzeba... trzeba dać cynk Freddiemu. Nie może się tam teraz pokazywać - przypomniał sobie, nie zamierzał przecież wydać kumpla. Czy działał w Plymouth, Marcel nie wiedział, ale zamierzał dopełnić złożonej obietnicy. Wypuścił nosem powietrze w bezgłośnym śmiechu, gdy Jim bezlitośnie wypunktował przywary Kerstin.
- I ma starszego brata, dla którego jest najważniejsza. Jego biedna mała pokrzywdzona siostrzyczka. - uzupełnił, ze smutnym uśmiechem; jej kłamstwa były ważniejsze od zaufania powierzonego jednemu z Zakonników. - Przecież ta baba jest starsza od nas. - Nie ufali mu, musiał to przełknąć i iść z tym dalej.
- Nie wiem. Nie wzięła go, zapytała, czemu jej go dałem. Powiedziałem jej, że byłem głupi i przeprosiłem, myślałem, że... że sprawa była zamknięta. Nie wyglądała jakby była na mnie zła. Na kogokolwiek. - To Tonks pytał o to, czyj był ten pył, to przed Tonksem zataił udział Jamesa. Zrzucenie tego na złość Kerstin było łatwiejsze i nie miał oporów tego robić wobec jej wcześniejszych kłamstw. Nie chciał, żeby Jim miał wyrzuty sumienia. Nie chciał, żeby sądził, że był mu coś winien albo że coś wydarzyło się przez niego. - Pewnie ma mi za złe tamto w Weymouth - dodał, bo ze słów Tonksa i tak wynikało to, że była na niego cięta. - Tonks mi kazał nie być na nią zły, kumasz? Kazał mi nie być na nią zły - powtórzył z niedowierzaniem, kręcąc głową. To wszystko miało sens, musiała naściemniać. - Próbowałem pogadać z Tonksem, ale kompletnie mnie nie słuchał. Nie stawiałem oporu, robiłem wszystko czego chciał, a i tak... - I tak skuł go w ciemnym lesie. Nie chciał go słuchać wcale, wszystko już wiedział. Wychodzi na to, że od Kerstin. - Mówił, że przymuszałem Kerstin. Że ją przymuszałem. - Nie robił tego. Nie zmuszał nikogo. Musiała nakłamać.
Westchnął, kiedy wspomniał o otwartych drzwiach. Musieli go szukać, to jasne.
- Chodźmy razem do Parszywego - rzucił, ledwo stał na nogach, był zmęczony. - Może... - Nie pamiętał, czy Yulia miała zmianę dziś czy jutro, ale dorabiała tam przecież. - Widziałeś Yulię? Nie przyszła na imprezę. - Musiało się coś stać. Nie zignorowałaby Eve tak po prostu. Pokiwał głową. Meduza, koniec świata, szmalcownicy, coś się wymyśli - i tak nie mieli go kim zastąpić.
- Może ona zwariowała - westchnął, dziewczyna, którą znał, nie była wariatką i nie była furiatką, nie była dziewczyną opisywaną w taki sposób - wydawała sie grzeczna, grzeczna i miła. Obrażać rodziny swoich koleżanek brzmiało dziwnie nawet jak na znacznie słabiej wychowaną dziewczynę. - Zmuszałem ją - podkreślił słowa Tonksa z gorzką ironią. - Do czego się miałem przyznać Kerstin? - Nie rozumiał. - Była przy wszystkim, co się wydarzyło. Pewnie chroniła własną dupę, więc stwierdziła, że ją do czegoś zmuszałem. Pewnie do tego, żeby w ogóle do nas przyszła. - Niczego w żadnym momencie przed nią nie ukrywał. Odruchowo obejrzał się na parapet, kiedy napomknął, że miały mu wysłać list. Nic nie dostał. - Coś tam leży - Zerknął na kopertę od Jima. Z daleka nie widział.
- Dobrze, że nie mają kłopotów. - Wykład brzmiał jak straszna siara, ale dało się to przeżyć. Najważniejsze, że z Jamesem nikt nie rozmawiał. Że jego praca była bezpieczna. Drugą tak dobrą trudno będzie mu znaleźć.
- Byłem trochę pijany... chyba - rzucił niechętnie, spoglądając na Jima - niepewny, czy szukał u niego zrozumienia czy oceny. Rozmawiali o tym, o niej, o tym, że mógł się z nią zabawić, na trzeźwo te słowa brzmiały jakoś gorzej niż wtedy. - Ta - burknął w odpowiedzi na małpiszona, nieszczerość Kerstin bolała. Wzruszył ramionami, kiedy zarzucił jej zazdrość, musiała być. Jej podejście nie miało innego wyjaśnienia. Rozmawiali, było w porządku, przeprosił ją - dlaczego poleciała do brata z płaczem, jakby ktoś robił jej tam krzywdę?
- Zasłużyłem pewnie - mruknął, kiedy nazwał go chorym pojebem, bał się. Bał się zostać tam sam, bez jakiejkolwiek możliwości obrony, sam w ciemnym lesie. Mogli go tam zabić, ale w zasadzie nikogo to nie obchodziło, bo niewiele znaczył. Po wszystkim Tonks zarzucił mu brak wiary - ale Marcel nie potrafił go zrozumieć. Nie patrzył na Jamesa, było mu wstyd. I żałował - tak bardzo żałował - że bzdurne oskarżenia Kerstin zachwiały jego opinią w oczach Zakonników. - Ja... odpowiadam za różne sprawy. Znam sekrety. Ufali mi. Po tym, co Kerstin chrzaniła, nikt mi już nie zaufa. - Ale w zasadzie czemu by mieli? Był tylko sobą, za młodym i za głupim. - Obiecałem Tonksowi, że wsypię tych, którzy rozprowadzają pył w Plymouth. Trzeba... trzeba dać cynk Freddiemu. Nie może się tam teraz pokazywać - przypomniał sobie, nie zamierzał przecież wydać kumpla. Czy działał w Plymouth, Marcel nie wiedział, ale zamierzał dopełnić złożonej obietnicy. Wypuścił nosem powietrze w bezgłośnym śmiechu, gdy Jim bezlitośnie wypunktował przywary Kerstin.
- I ma starszego brata, dla którego jest najważniejsza. Jego biedna mała pokrzywdzona siostrzyczka. - uzupełnił, ze smutnym uśmiechem; jej kłamstwa były ważniejsze od zaufania powierzonego jednemu z Zakonników. - Przecież ta baba jest starsza od nas. - Nie ufali mu, musiał to przełknąć i iść z tym dalej.
- Nie wiem. Nie wzięła go, zapytała, czemu jej go dałem. Powiedziałem jej, że byłem głupi i przeprosiłem, myślałem, że... że sprawa była zamknięta. Nie wyglądała jakby była na mnie zła. Na kogokolwiek. - To Tonks pytał o to, czyj był ten pył, to przed Tonksem zataił udział Jamesa. Zrzucenie tego na złość Kerstin było łatwiejsze i nie miał oporów tego robić wobec jej wcześniejszych kłamstw. Nie chciał, żeby Jim miał wyrzuty sumienia. Nie chciał, żeby sądził, że był mu coś winien albo że coś wydarzyło się przez niego. - Pewnie ma mi za złe tamto w Weymouth - dodał, bo ze słów Tonksa i tak wynikało to, że była na niego cięta. - Tonks mi kazał nie być na nią zły, kumasz? Kazał mi nie być na nią zły - powtórzył z niedowierzaniem, kręcąc głową. To wszystko miało sens, musiała naściemniać. - Próbowałem pogadać z Tonksem, ale kompletnie mnie nie słuchał. Nie stawiałem oporu, robiłem wszystko czego chciał, a i tak... - I tak skuł go w ciemnym lesie. Nie chciał go słuchać wcale, wszystko już wiedział. Wychodzi na to, że od Kerstin. - Mówił, że przymuszałem Kerstin. Że ją przymuszałem. - Nie robił tego. Nie zmuszał nikogo. Musiała nakłamać.
Westchnął, kiedy wspomniał o otwartych drzwiach. Musieli go szukać, to jasne.
- Chodźmy razem do Parszywego - rzucił, ledwo stał na nogach, był zmęczony. - Może... - Nie pamiętał, czy Yulia miała zmianę dziś czy jutro, ale dorabiała tam przecież. - Widziałeś Yulię? Nie przyszła na imprezę. - Musiało się coś stać. Nie zignorowałaby Eve tak po prostu. Pokiwał głową. Meduza, koniec świata, szmalcownicy, coś się wymyśli - i tak nie mieli go kim zastąpić.
- Może ona zwariowała - westchnął, dziewczyna, którą znał, nie była wariatką i nie była furiatką, nie była dziewczyną opisywaną w taki sposób - wydawała sie grzeczna, grzeczna i miła. Obrażać rodziny swoich koleżanek brzmiało dziwnie nawet jak na znacznie słabiej wychowaną dziewczynę. - Zmuszałem ją - podkreślił słowa Tonksa z gorzką ironią. - Do czego się miałem przyznać Kerstin? - Nie rozumiał. - Była przy wszystkim, co się wydarzyło. Pewnie chroniła własną dupę, więc stwierdziła, że ją do czegoś zmuszałem. Pewnie do tego, żeby w ogóle do nas przyszła. - Niczego w żadnym momencie przed nią nie ukrywał. Odruchowo obejrzał się na parapet, kiedy napomknął, że miały mu wysłać list. Nic nie dostał. - Coś tam leży - Zerknął na kopertę od Jima. Z daleka nie widział.
- Dobrze, że nie mają kłopotów. - Wykład brzmiał jak straszna siara, ale dało się to przeżyć. Najważniejsze, że z Jamesem nikt nie rozmawiał. Że jego praca była bezpieczna. Drugą tak dobrą trudno będzie mu znaleźć.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
— Chyba? — spytał z uśmiechem na ustach, uśmiechem, którego wcale tam nie chciał, ale nie potrafił go powstrzymać, gdy ten prawie podstępnie, w trakcie poważnej rozmowy tam wtargnął na samo wspomnienie. To nie była najlepsza impreza ich życia — właściwie, biorąc pod uwagę wszystko co się wydarzyło była naprawdę zła od samego początku, choć nie mogli zarzucić nic ani organizacji ani przede wszystkim idei, która jej przyświecała. Była ważna, wiedział to — miała wyglądać tak jak wszystkie cygańskie święta, które wspólnie obchodzili, ale zaczynało docierać do niego, że kurczowo trzymał się przeszłości, jednocześnie i tak nie biorąc do siebie tego, co się działo wokół każdego jednego dnia. — Ta, może trochę — sprostował zaraz, wzruszając ramionami niewinnie — ale przecież każdy z nich był, a co najdziwniejsze, dziewczyny nie odbiegały od nich za bardzo w swoim pijaństwie. Neala wymiotująca pod ogrodzeniem nie była zaskakująca i była jednocześnie. Nigdy jej takiej nie widział, ale przecież gdy ją poznał piła swoje pierwsze w życiu piwo. Jak inaczej mogła wyglądać impreza tak bardzo zakrapiana alkoholem? — Na co? Na bycie potraktowanym jak zwierzę? — spytał jeszcze spokojnie, ale cierpliwość parowała z niego jak kałuża w trakcie upału. Przesunął się na kraniec łóżka i obrócił w jego stronę patrząc na niego z niedowierzaniem. Zasłużył? Rozwścieczyło go już o, że w taki sposób o sobie myślał. — To jej brat, jasne, każdy brat będzie bronił swojej siostry, ale, nie wiem... Wy się znacie. Nie od dzisiaj. Zaufał ci, kiedy za nas poręczyłeś, kiedy Thomas jej się oświadczył. I uwierzył w to, że jesteśmy godni zaufania dzięki tobie. A teraz potraktował cię jak jakiegoś obcego, byle jakiego włóczęgę? Nawet cię nie wysłuchał! Miał gdzieś to, co powiesz, miał gdzieś jaka była prawda, bo nakłamała mu jak durna baba! Nawet jej nie naćpałeś. Zaproponowałeś jej to, niezależnie od tego co o tym myślał jej brat, nie wzięła tego. Nie powinien się, nie wiem, kurwa, cieszyć? — prychnął i pokręcił głową. Dobrze się bawili, nie widział w tym nic złego, ale traktowanie ich w ten sposób, bo komuś czegoś nie zabronili, bo byli życzliwi i zaoferowali było przesadą. — Potraktował cię jakbyś ją kurwa zgwałcił po tych narkotykach, jakbyś ją podstępnie wykorzystał. Nie zrobiłeś nic złego. Za to, że jej zaproponowałeś alkohol albo papierosy też by cię powiesił za jaja? Ile ona ma lat, dwanaście? Zostawił w lesie młodszego od niej o dziesięć lat chłopaka bo jej coś zaproponował? On jest nienormalny! — Podniósł głos i wstał, oddychając ciężko. — Życzę jej, żeby została starą, niechcianą starą panną dzięki niemu. Albo niech zdechnie. Trzeba by było mieć nieźle naryte w bani, żeby się pchać do tej rodziny. — Pokręcił głową i przeszedł się w stronę drzwi. To wszystko miało wyglądać inaczej, miało być miło, miała zostać, bawić się z nimi, wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jej stuknięty brat. Impreza jak każda inna, ale co Kerstin mogła o tym wiedzieć, jeśli z taką rodziną pewnie nigdy na żadnej nie była i zapewne do czterdziestki na żadnej nie będzie. A może nigdy. Wtedy było mu jej żal, była dorosła, mogła robić co chciała. Stanął w jej obronie przed Steffenem, bo miała znacznie więcej do stracenia niż jego żona. Ściął się przez nią z przyjacielem, bolało go to podwójnie. A teraz okazało się, że on też nie miał racji, bo może Kerstin miała wiele do stracenia, ale godna zaufania nie była. I nie można było na nią liczyć. Zrównała ich z ziemia, przez nią zniknął Thomas, przez nią cierpiał Marcel. Jeśli wcześniej jej nie lubił to teraz nienawidził jej z całego serca. Skinął głową, gdy wspomniał o Freddim — powie mu, da mu znać, uprzedzi go. jeszcze tego brakowało, żeby i on wylądował u Tonksa z takiego powodu, on nic nie rozumiał. I nie zrozumie co robił Krueger i dlaczego. — Przymuszałeś — powtórzył i prychnął. Miał ochotę splunąć, ale splunął w myślach przed oczami mając Kerstin Tonks. Marcel nigdy nie przymuszał nikogo do brania czegokolwiek. Alkoholi, papierosów, wróżkowego pyłu. Bawili się, proponował, ale nie był cholernym kretynem. Po co miałby to robić? Był wściekły, zbulwersowany. Nie rozumiał dlaczego to zrobiła i przez chwilę zastanawiał się, czy nie zajść do niej do lecznicy i powiedzieć jej, co o niej myśli prosto w twarz. A potem pokiwał głową, uznając to za dobry pomysł. Ktoś tej małpie musiał powiedzieć jaka jest głupia i co zrobiła. I to będzie on. — Przepraszam, stary — wyrzucił z siebie w końcu, nie patrząc na niego. To on wyciągnął ten pył, sądził, ze będzie fajnie, jak zawsze. Bedą sia bawić — a dotąd świetnie się bawili, nie rozumiał problemu. Nie rozumiał go tez wtedy, gdy Neala wyrzuciła siebie wszystkie te gorzkie słowa na ten temat. Ale ona nie była w stanie pojąć co czuł. Co obaj czuli. — Jak mam to naprawić? — spytał, odwracając się do niego. Popatrzył na niego z drugiego końca wagonu, wypuszczając powietrze z płuc. — Co mam zrobić? — Marcel stracił w oczach ludzi, dla których ciał coś znaczyć. Wierzył w to co robił, wierzył w tych ludzi — w jakiś sposób ich podziwiał, chciał im pomóc, wspierał rebelię, a teraz musiał czuć się jak chłopiec, na którego ojciec patrzył z zawodem. Wiedział, że Marcel nie znał tego uczucia wcześniej, jego mama nigdy nie była do tego zdolna, ale on wiedział, co to znaczy. I przypuszczał, że to uczucie nie da mu spokoju jeszcze długi czas. I to tylko przez jego głupotę. — Nie, myślałem... Że poszedłeś do niej, dlatego cię nie ma — mruknął cicho, wzruszając ramionami. Pokręcił też głową, to nie było sprawiedliwe, ale zaraz potem spiorunował go wzrokiem. Ruszył do niego z ostrym, nieustępliwym spojrzeniem, łapiąc jego twarz w dłonie. — Do niczego jej nie zmuszałeś, przestań to powtarzać tak, jakbyś sam zaczynał w to wierzyć! — Wytknął mu ostro. Powtarzał te oskarżenia, chcąc mu je wytłumaczyć, ale on nie musiał tego rozumieć i Marcel też nie powinien próbować szukać w nich sensu, bo nigdy go nie będą mieć póki sam go nie nada, a nie były nawet bliskie prawdy. — Niczego nie zrobiłeś złego, rozumiesz? — spytał patrząc mu w oczy. — Nie zrobiłeś niczego Kerstin, dałeś jej to, jak dajesz mnie, nic się nie wydarzyło i pewnie nic by się nie stało nawet gdyby to wzięła. Ale nie wzięła. Jej cholerny brat może czuć się dumny, nie była zainteresowana, chwała jej, chwała jej mądrości i dojrzałości. I o co tyle szumu? Nie powinno być tematu. — Opuścił dłonie i wyprostował się, łapiąc się pod boki. Obrócił się znów, po zaspaniu sprzed chwili nie pozostał nawet ślad — był pobudzony, rozjuszony, nerwowy. — Nie chcesz się... nie wiem, przespać? — spytał, przyglądając mu się uważnie. Miał przed sobą ciężkie dwa dni, mógł zorganizować mu coś do jedzenia i picia, żeby nie musiał się pokazywać w cyrku, ale wyglądał na wycieńczonego. — Przyniosę i, nie wiem, posiedzę trochę, ogarnę ci ten burdel, zdążyłem się wyspać — dodał cicho, wzruszające ramionami, ruchem brody wskazał na bałagan. Na jego miejscu też nie chciałby być sam, a jednak widział po jego twarzy, że ledwie żył.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uniósł ku niemu spojrzenie, gdy spytał o chyba, patrzył na niego przez chwilę w zmęczonej konsternacji, nim parsknął śmiechem. Był narąbany jak meserszmit, oboje byli. Od początku mówił, że Tonks go zajebie, ale ostatecznie nie zajebał - może nie wyszło tak źle jak mogło, sam już nie wiedział. Zgarnął z czoła włosy, ironia losu go bawiła, ale wcale nie zmieniała jego położenia. Mógł się spodziewać, że będą winni za wszystko, za to, że dziewczyny były pijane pewnie tak samo.
- Kerstin nie jest czarownicą - westchnął. - Tonks mówił, że narażałem jej życie... To bez sensu, przecież ona nie ma pięciu lat. Żyje wśród czarodziejów od dawna, nie wie tego sama? Miałem wiedzieć lepiej od niej? Skąd? Nie mam kontaktu z mugolami, odkąd pierwszy raz trafiłem na Pokątną - zamarudził, bo czuł się zarówno winny, jak niesprawiedliwie potraktowany. Jego matka była mugolką, ale przecież nigdy z nią nie imprezował, mieli zresztą ze sobą do czynienia coraz mniej. Pewnie nie powinien jej tego dawać. Był mężczyzną, powinni się nimi zaopiekować. To nic, że była dużo starsza. Thomas też był starszy, a nikt nigdy nie nazwał go odpowiedzialnym. Nie chciał, żeby Tonks myślał o nim w ten sposób, ale przecież taki właśnie był. Głupi i nieodpowiedzialny.
- Może - rzucił, kiedy porównał go do zwierzęcia, w tamtej klatce tak właśnie się czuł, ale nie był to pierwszy ani nie ostatni raz, kiedy traktowano go w ten sposób. Jedno od drugiego różniło się osobą oprawcy. Nie chciał, żeby postrzegano go w ten sposób. - Poręczyłem za Thomasa - przytaknął z goryczą, zrobił to, a Thomas zawiódł. Zawiódł zaufanie Tonksa, zawiódł wszystko to, co w nim wtedy położył, znacznie wcześniej. Poręczył za człowieka, który nie był tego poręczenia warty i nie miał nic na swoje usprawiedliwienie bo przecież wiedział o tym już w momencie poręczenia. Nie chciał o tym rozmawiać, zrobił to dla Jima i zrobiłby to drugi raz. Wzruszył ramionami, nie wiedział. Tonks nie wyglądał, jakby się cieszył.
- Dziewczyny się dobrze bawiły - rzucił, myśląc o Marii. Była bardzo otwarta. Leżała na nim wtedy. Pragnął jej wtedy i wziąłby ją, gdyby obok nie stanęła Eve. Było w tym coś złego? Nie żałował, Jim mówił, że ona też nie. Wtedy, z Yulią, jej też to dał. Ale przecież dziewczyny chciały, same tego chciały, czy mógł w ten sposób zrobić coś złego? - Nie zamierzam jej więcej nic proponować. W ogóle się już do tej małpy nie odezwę - Pokręcił głową, Tonks by go pewnie zajebał - tym razem naprawdę - gdyby kiedyś jeszcze znalazł się obok Kerstin, gdyby zobaczył ich razem. Nie zamierzał tego testować, ale w zasadzie sam też wcale nie miał na to ochoty. Wydała mu się potwornie fałszywa. - Thomas zawsze miał wyczucie - westchnął, kiedy James podsumował jego niedoszłą narzeczoną. Marcel pamiętał, że Thomasa Michael traktował z większą pobłażliwością - a to chyba bolało w tym wszystkim najmocniej. Śliski drań, zawsze kończył lepiej niż pozostali, nieważne, ile razy zawalił. On będzie niósł tę pokutę pewnie miesiącami. Cała ta impreza była do chrzanu, jak nie Kerstin, to Steffen, po drodze jeszcze Eve, płacz Marii... - Chyba nie popisaliśmy się przed Gilly - rzucił z uśmiechem, na którym błąkało się smutne rozbawienie. - Mam nadzieję, że dalej nam pójdzie lepiej - Nie chciałby popełniać przy niej tylko błędów, ale przecież tego błędu też nie chciał. Wzruszył ramieniem, kiedy James powtórzył jego słowa. Kiedy gnił tam sam w ciemnym lesie, zastanawiał się nad tym, czy wszystko pamiętał. Czy może pijany nie zrobił czegoś, czego nie powinien, a o czym nie pamiętał.
- Daj spokój - żachnął się, kiedy przeprosił. - Trzeba było to wziąć samemu i zostać przy wersji, że to nasze lekarstwa. Zacząłem im to rozdawać jak ostatni dureń. Otrzeźwiłeś mnie w porę, Jim. - Wszystko skończyłoby się dobrze. Nikt nie oskarżałby go o te wszystkie bzdury. Ale może to wszystko zaszłoby znacznie dalej, gdyby Jim nie próbował go wtedy zatrzymać. Mógł stracić robotę - przez niego - tego bał się najbardziej. - Czemu miałbyś coś robić? A zresztą - Jak chciał to niech robi. - Załatw mi węgorza w galaretce, umieram z głodu. - Musiał zjeść coś smacznego na poprawę humoru. Zanim dorwie go Carrington albo, jeszcze gorzej, Nancy. O tym, co zrobić z Tonksem, pomyśli innym razem. Teraz - wydawało mu się to sytuacją bez wyjścia. Kiwnął głową, gdy wspomniał, że nie widział Yulii. Może spotkają ją w Parszywym. Miał nadzieję, że ją spotkają.
Nie siłował się z nim, kiedy Jim chwycił jego głowę w dłonie, spojrzał na niego, nie uciekając też wzrokiem.
- Pamiętasz wszystko, Jim? - spytał z powątpiewaniem. - Maria też płakała. Martwiła się, że się narzuciła? Przecież to bez sensu. Jak Neala? Pewnie była wkurzona jak nigdy. - Westchnął, nie był pewien, czy odezwie się do niego jeszcze kiedykolwiek, pewnie nie. Dał im to jak dawał jemu. - Ty to ty. A one są... wiesz. Dziewczynami. Powinniśmy o nie... dbać - mącił bez przekonania, dziewczyny, które znali, świetnie dbały o siebie same, ale Tonks zachowywał się, jakby to oni powinni zajmować się Kerstin. Był starszy, był odpowiedzialny, był wielkim rebeliantem, może miał rację, może powinni traktować dziewczyny jak dzieci. Oparł zmęczony policzek na dłoni Jamesa, markotnie, nie dyskutując z jego dalszymi słowami. Łatwo było w nie uwierzyć, kiedy chciał, żeby były prawdziwe. Żeby ten szum był niepotrzebny. Żeby inny scenariusz nie stwarzał wcale dla nikogo zagrożenia.
- Nie - zaprzeczył, kiedy Jim go oswobodził leniwie zsunął się z łóżka, oglądając się na śpiącego Blue. - Przejdę się z tobą, dobrze mi to zrobi. Potem tu wrócimy... sprzątałem tu przecież niedawno - westchnął, kiedy Jim wytknął mu bałagan, ale nie negował jego propozycji, był za nią wdzięczny. Miał dużo więcej energii od niego, rozumiał go.
- Kerstin nie jest czarownicą - westchnął. - Tonks mówił, że narażałem jej życie... To bez sensu, przecież ona nie ma pięciu lat. Żyje wśród czarodziejów od dawna, nie wie tego sama? Miałem wiedzieć lepiej od niej? Skąd? Nie mam kontaktu z mugolami, odkąd pierwszy raz trafiłem na Pokątną - zamarudził, bo czuł się zarówno winny, jak niesprawiedliwie potraktowany. Jego matka była mugolką, ale przecież nigdy z nią nie imprezował, mieli zresztą ze sobą do czynienia coraz mniej. Pewnie nie powinien jej tego dawać. Był mężczyzną, powinni się nimi zaopiekować. To nic, że była dużo starsza. Thomas też był starszy, a nikt nigdy nie nazwał go odpowiedzialnym. Nie chciał, żeby Tonks myślał o nim w ten sposób, ale przecież taki właśnie był. Głupi i nieodpowiedzialny.
- Może - rzucił, kiedy porównał go do zwierzęcia, w tamtej klatce tak właśnie się czuł, ale nie był to pierwszy ani nie ostatni raz, kiedy traktowano go w ten sposób. Jedno od drugiego różniło się osobą oprawcy. Nie chciał, żeby postrzegano go w ten sposób. - Poręczyłem za Thomasa - przytaknął z goryczą, zrobił to, a Thomas zawiódł. Zawiódł zaufanie Tonksa, zawiódł wszystko to, co w nim wtedy położył, znacznie wcześniej. Poręczył za człowieka, który nie był tego poręczenia warty i nie miał nic na swoje usprawiedliwienie bo przecież wiedział o tym już w momencie poręczenia. Nie chciał o tym rozmawiać, zrobił to dla Jima i zrobiłby to drugi raz. Wzruszył ramionami, nie wiedział. Tonks nie wyglądał, jakby się cieszył.
- Dziewczyny się dobrze bawiły - rzucił, myśląc o Marii. Była bardzo otwarta. Leżała na nim wtedy. Pragnął jej wtedy i wziąłby ją, gdyby obok nie stanęła Eve. Było w tym coś złego? Nie żałował, Jim mówił, że ona też nie. Wtedy, z Yulią, jej też to dał. Ale przecież dziewczyny chciały, same tego chciały, czy mógł w ten sposób zrobić coś złego? - Nie zamierzam jej więcej nic proponować. W ogóle się już do tej małpy nie odezwę - Pokręcił głową, Tonks by go pewnie zajebał - tym razem naprawdę - gdyby kiedyś jeszcze znalazł się obok Kerstin, gdyby zobaczył ich razem. Nie zamierzał tego testować, ale w zasadzie sam też wcale nie miał na to ochoty. Wydała mu się potwornie fałszywa. - Thomas zawsze miał wyczucie - westchnął, kiedy James podsumował jego niedoszłą narzeczoną. Marcel pamiętał, że Thomasa Michael traktował z większą pobłażliwością - a to chyba bolało w tym wszystkim najmocniej. Śliski drań, zawsze kończył lepiej niż pozostali, nieważne, ile razy zawalił. On będzie niósł tę pokutę pewnie miesiącami. Cała ta impreza była do chrzanu, jak nie Kerstin, to Steffen, po drodze jeszcze Eve, płacz Marii... - Chyba nie popisaliśmy się przed Gilly - rzucił z uśmiechem, na którym błąkało się smutne rozbawienie. - Mam nadzieję, że dalej nam pójdzie lepiej - Nie chciałby popełniać przy niej tylko błędów, ale przecież tego błędu też nie chciał. Wzruszył ramieniem, kiedy James powtórzył jego słowa. Kiedy gnił tam sam w ciemnym lesie, zastanawiał się nad tym, czy wszystko pamiętał. Czy może pijany nie zrobił czegoś, czego nie powinien, a o czym nie pamiętał.
- Daj spokój - żachnął się, kiedy przeprosił. - Trzeba było to wziąć samemu i zostać przy wersji, że to nasze lekarstwa. Zacząłem im to rozdawać jak ostatni dureń. Otrzeźwiłeś mnie w porę, Jim. - Wszystko skończyłoby się dobrze. Nikt nie oskarżałby go o te wszystkie bzdury. Ale może to wszystko zaszłoby znacznie dalej, gdyby Jim nie próbował go wtedy zatrzymać. Mógł stracić robotę - przez niego - tego bał się najbardziej. - Czemu miałbyś coś robić? A zresztą - Jak chciał to niech robi. - Załatw mi węgorza w galaretce, umieram z głodu. - Musiał zjeść coś smacznego na poprawę humoru. Zanim dorwie go Carrington albo, jeszcze gorzej, Nancy. O tym, co zrobić z Tonksem, pomyśli innym razem. Teraz - wydawało mu się to sytuacją bez wyjścia. Kiwnął głową, gdy wspomniał, że nie widział Yulii. Może spotkają ją w Parszywym. Miał nadzieję, że ją spotkają.
Nie siłował się z nim, kiedy Jim chwycił jego głowę w dłonie, spojrzał na niego, nie uciekając też wzrokiem.
- Pamiętasz wszystko, Jim? - spytał z powątpiewaniem. - Maria też płakała. Martwiła się, że się narzuciła? Przecież to bez sensu. Jak Neala? Pewnie była wkurzona jak nigdy. - Westchnął, nie był pewien, czy odezwie się do niego jeszcze kiedykolwiek, pewnie nie. Dał im to jak dawał jemu. - Ty to ty. A one są... wiesz. Dziewczynami. Powinniśmy o nie... dbać - mącił bez przekonania, dziewczyny, które znali, świetnie dbały o siebie same, ale Tonks zachowywał się, jakby to oni powinni zajmować się Kerstin. Był starszy, był odpowiedzialny, był wielkim rebeliantem, może miał rację, może powinni traktować dziewczyny jak dzieci. Oparł zmęczony policzek na dłoni Jamesa, markotnie, nie dyskutując z jego dalszymi słowami. Łatwo było w nie uwierzyć, kiedy chciał, żeby były prawdziwe. Żeby ten szum był niepotrzebny. Żeby inny scenariusz nie stwarzał wcale dla nikogo zagrożenia.
- Nie - zaprzeczył, kiedy Jim go oswobodził leniwie zsunął się z łóżka, oglądając się na śpiącego Blue. - Przejdę się z tobą, dobrze mi to zrobi. Potem tu wrócimy... sprzątałem tu przecież niedawno - westchnął, kiedy Jim wytknął mu bałagan, ale nie negował jego propozycji, był za nią wdzięczny. Miał dużo więcej energii od niego, rozumiał go.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Pionowa zmarszczka przecięła czoło w zastanowieniu, chociaż kciuki ust drgnęły w uśmiechu. Nie było w nim ani radości, ani nawet uprzejmości, którą zresztą nie musiał się zasłaniać przed Marcelem. Raczej zakłopotanie.
— I co z tego? — spytał, nie rozumiał. Nie patrzył na nią pod takim kątem, jej inności doszukiwał się w czymś innym, nie we krwi, nie w braku magicznych zdolności. Nie wpadło mu do głowy, by to mogło być w jakikolwiek sposób istotne, cokolwiek zmieniało, nie pomyślał, że czarodziejskie substancje mogły być dla niej bardziej niebezpieczne. — Jest stara, odpowiedzialna za siebie. My... — zająknął się i skrzywił, nie kończąc ostatecznie tego, co chciał powiedzieć. Spuścił wzrok, gdy świadomość tego, jak go wychowywano zaczęła kłócić się z poczuciem sprawiedliwości, które w sobie nosił. Jego też uczono, że kobietami należało się zająć. Starszymi, młodszymi, bez różnicy — od tego byli i tylko dzięki temu mieli swoje przywileje. Ale jego babki nie było, a on czuł silną niesprawiedliwość, gdy myślał o tym, że mieli niańczyć dużo starszą od siebie kobietę. Zająć się kimś i zaopiekować — nie robili ostatecznie nic innego, nie pozwoliliby ich skrzywdzić, czy narazić, byli tam i w jakiś pokrętny sposób sądził, że mieli kontrolę nad sytuacją. Powoli podniósł wzrok na Marcela, szukając jego niebieskich tęczówek. Nieruchomo mu się przyglądał, jakby oczekiwał, że jego twarz się wypogodzi i znikną z niej wyrzuty sumienia. W końcu pokiwał głową, wzdychając prawie bezgłośnie i opuścił wzrok na szybki znoszonych butów, gdy Marcel powtórzył to głośno, słysząc jak idiotycznie i niepoważnie to brzmiało. Poręczyć za Thomasa. Ufał mu jak można było ufać bratu — ufając i nie ufając jednocześnie, w dziwnej i pokrętnej zależności; kochał go, bo był dla niego najważniejszy na świecie, a teraz sam nie wiedział, czy by za niego poręczył. Zawodził. Raz za razem. I teraz go nie było, choć przyrzekał, że nigdy go już nie zostawi. Marcel to zrobił. Poręczył za niego. Nie musiał. I nigdy w przeciwieństwie do Thomasa go nie porzucił. Nie umiał znaleźć słów, którymi mógłby wyrazić to, co wtedy i później czuł i co czuł teraz, z tą gorzką świadomością, więc milczał, wzdychając dopiero później.
— Właściwie to myślę, że bawiły się najlepiej. Jak tańczyły tango, pamiętasz? — Uśmiechnął się powoli, choć ostatecznie krzywizna twarzy przybrała łobuzerskiego humoru. On bawił się fatalnie, nie bawił może wcale od samego początku myśląc tylko o tym, że nie chciał tam być i jego życie dobiegało końca. Co za żenujące podejście! Ale ono toczyło się dalej, był tu teraz. Byli obaj. — I dziwny gust co do dziewczyn — dodał zaraz. — Dajmy spokój z nią, szkoda naszego czasu, by się nad nią spuszczać — burknął z typową dla jego wieku dojrzałością i pokręcił głową. Kiedy wspomniał imię jego córki zerknął na niego, ale nie skomentował. Nie wiedział jak. Uśmiechnął się dla potwierdzenia, ale nie chciał myśleć nad tym jakie obowiązki na niego czekały, jaki powinien być, jaki przykład dawać. To, że w ogóle powinien. Nie docierało do niego to wciąż w taki sposób. Poważniej brzmiało w ustach przyjaciela, dopiero teraz zaczął to rozważać. Gdy jednak w ustach blondyna znów usłyszał dziwną żałość i wstyd, szybko na niego popatrzył. Pokręcił głową, próbując zaprzeczyć, choć jeszcze chwilę milczał, badając tylko emocje odbijające się na jego twarzy.— Ta, nie wiem, co mi odbiło — odparł pół żartem pół serio. Wystraszył się wtedy, ale sam nie wiedział dlaczego. — Węgorza w galarecie? Porypało cię! — mruknął z niedowierzaniem i szturchnął go w ramię, kręcąc głową. Takich delikatesów nie serwowano w Parszywym, nie mogło to zmienić jego sytuacji — poprawić humor, może. Zmarszczył brwi i przeciągnął palcem po dolnej wardze w zadumie. — Albo wiesz co? Czemu nie, właściwie. W tej luksusowej restauracji w porcie napewno serwują węgorza w galarecie. Może nawet szampana. Mógłbym to dla ciebie zrobić — zastanowił się na pewniaka, choć pewien tego wcale nie był. Zgrywał się. — Francuski piesek się z ciebie zrobił — mruknął, lustrując go wzrokiem z góry do dołu z powagą, oceniąjąco i nieco krytycznie. — Jedwabną chustkę też będziesz nosił pod szyją? I broszkę w kształcie muchy? — Uniósł brwi, a potem ukłonił się teatralnie. — Węgorz w galarecie, proszę pana, biegnę odebrać zamówienie — zaświergotał melodyjnie i wycofał się w stronę drzwi. Przystanął jednak, napierając dłonią na klamkę, wycofał rękę przymykając je jeszcze na chwilę. — Nie wiem, chyba tak. Ty nie? — Oparł się barkiem o drzwi, marszcząc brwi w zastanowieniu. Czy coś go ominęło? Czy miał na sumieniu jakiś przypał, którego nie pamiętał? — Nie, no, wszystko pamiętam. Nie działo się nic takiego. Płakała, wiesz jakie są dziewczyny — zbagatelizował stan Marii, wzruszając ramionami. Nie doszukiwał się w tym niczego poważnego. Dla niego było to równie idiotyczne, nie rozumiał, ale nie wnikał, miał swoje problemy wtedy. Wzruszył ramionami, kiedy spytał go o Nealę. A potem westchnął i oparł się jeszcze skronią o zamknięte drzwi. — Odprowadziłem ją do domu nad ranem. Nie było sensu czekać. Powiedziała mi. A ja powiedziałem jej. Że chciałbym... że ją lubię. Wiesz... Nie była zła. Była smutna. Martwiła się o ciebie przez to, co powiedziała Kerstin. Na nią była zła jak nigdy, to fakt. — Przygryzł policzek od środka i popatrzył na niego spod byka. — Chodź — zarządził, otwierając znowu drzwi i schodząc tyłem. — Zapraszam jaśnie panicza na ekskluzywną kolację na dach Fantasmagorii. W menu kiełbasa i fasolka. — Kąciki ust mu drgnęły rozbawieniu, ale nie było mu wcale do śmiechu. Kiedy jego stopy stanęły na ziemi, a chłodny, wieczorny wiatr owiał go z zachodu, wcisnął dłonie o kieszeni spodni i spiął się, choć nie było mu zimno. Ścigał go strach przed konsekwencjami i odpowiedzialnością, a te — co ciążyło mu na duchu — dopadły już jego najlepszego przyjaciela, zaciskając się na nim mocniej niż więzienne łańcuchy.
| zt
— I co z tego? — spytał, nie rozumiał. Nie patrzył na nią pod takim kątem, jej inności doszukiwał się w czymś innym, nie we krwi, nie w braku magicznych zdolności. Nie wpadło mu do głowy, by to mogło być w jakikolwiek sposób istotne, cokolwiek zmieniało, nie pomyślał, że czarodziejskie substancje mogły być dla niej bardziej niebezpieczne. — Jest stara, odpowiedzialna za siebie. My... — zająknął się i skrzywił, nie kończąc ostatecznie tego, co chciał powiedzieć. Spuścił wzrok, gdy świadomość tego, jak go wychowywano zaczęła kłócić się z poczuciem sprawiedliwości, które w sobie nosił. Jego też uczono, że kobietami należało się zająć. Starszymi, młodszymi, bez różnicy — od tego byli i tylko dzięki temu mieli swoje przywileje. Ale jego babki nie było, a on czuł silną niesprawiedliwość, gdy myślał o tym, że mieli niańczyć dużo starszą od siebie kobietę. Zająć się kimś i zaopiekować — nie robili ostatecznie nic innego, nie pozwoliliby ich skrzywdzić, czy narazić, byli tam i w jakiś pokrętny sposób sądził, że mieli kontrolę nad sytuacją. Powoli podniósł wzrok na Marcela, szukając jego niebieskich tęczówek. Nieruchomo mu się przyglądał, jakby oczekiwał, że jego twarz się wypogodzi i znikną z niej wyrzuty sumienia. W końcu pokiwał głową, wzdychając prawie bezgłośnie i opuścił wzrok na szybki znoszonych butów, gdy Marcel powtórzył to głośno, słysząc jak idiotycznie i niepoważnie to brzmiało. Poręczyć za Thomasa. Ufał mu jak można było ufać bratu — ufając i nie ufając jednocześnie, w dziwnej i pokrętnej zależności; kochał go, bo był dla niego najważniejszy na świecie, a teraz sam nie wiedział, czy by za niego poręczył. Zawodził. Raz za razem. I teraz go nie było, choć przyrzekał, że nigdy go już nie zostawi. Marcel to zrobił. Poręczył za niego. Nie musiał. I nigdy w przeciwieństwie do Thomasa go nie porzucił. Nie umiał znaleźć słów, którymi mógłby wyrazić to, co wtedy i później czuł i co czuł teraz, z tą gorzką świadomością, więc milczał, wzdychając dopiero później.
— Właściwie to myślę, że bawiły się najlepiej. Jak tańczyły tango, pamiętasz? — Uśmiechnął się powoli, choć ostatecznie krzywizna twarzy przybrała łobuzerskiego humoru. On bawił się fatalnie, nie bawił może wcale od samego początku myśląc tylko o tym, że nie chciał tam być i jego życie dobiegało końca. Co za żenujące podejście! Ale ono toczyło się dalej, był tu teraz. Byli obaj. — I dziwny gust co do dziewczyn — dodał zaraz. — Dajmy spokój z nią, szkoda naszego czasu, by się nad nią spuszczać — burknął z typową dla jego wieku dojrzałością i pokręcił głową. Kiedy wspomniał imię jego córki zerknął na niego, ale nie skomentował. Nie wiedział jak. Uśmiechnął się dla potwierdzenia, ale nie chciał myśleć nad tym jakie obowiązki na niego czekały, jaki powinien być, jaki przykład dawać. To, że w ogóle powinien. Nie docierało do niego to wciąż w taki sposób. Poważniej brzmiało w ustach przyjaciela, dopiero teraz zaczął to rozważać. Gdy jednak w ustach blondyna znów usłyszał dziwną żałość i wstyd, szybko na niego popatrzył. Pokręcił głową, próbując zaprzeczyć, choć jeszcze chwilę milczał, badając tylko emocje odbijające się na jego twarzy.— Ta, nie wiem, co mi odbiło — odparł pół żartem pół serio. Wystraszył się wtedy, ale sam nie wiedział dlaczego. — Węgorza w galarecie? Porypało cię! — mruknął z niedowierzaniem i szturchnął go w ramię, kręcąc głową. Takich delikatesów nie serwowano w Parszywym, nie mogło to zmienić jego sytuacji — poprawić humor, może. Zmarszczył brwi i przeciągnął palcem po dolnej wardze w zadumie. — Albo wiesz co? Czemu nie, właściwie. W tej luksusowej restauracji w porcie napewno serwują węgorza w galarecie. Może nawet szampana. Mógłbym to dla ciebie zrobić — zastanowił się na pewniaka, choć pewien tego wcale nie był. Zgrywał się. — Francuski piesek się z ciebie zrobił — mruknął, lustrując go wzrokiem z góry do dołu z powagą, oceniąjąco i nieco krytycznie. — Jedwabną chustkę też będziesz nosił pod szyją? I broszkę w kształcie muchy? — Uniósł brwi, a potem ukłonił się teatralnie. — Węgorz w galarecie, proszę pana, biegnę odebrać zamówienie — zaświergotał melodyjnie i wycofał się w stronę drzwi. Przystanął jednak, napierając dłonią na klamkę, wycofał rękę przymykając je jeszcze na chwilę. — Nie wiem, chyba tak. Ty nie? — Oparł się barkiem o drzwi, marszcząc brwi w zastanowieniu. Czy coś go ominęło? Czy miał na sumieniu jakiś przypał, którego nie pamiętał? — Nie, no, wszystko pamiętam. Nie działo się nic takiego. Płakała, wiesz jakie są dziewczyny — zbagatelizował stan Marii, wzruszając ramionami. Nie doszukiwał się w tym niczego poważnego. Dla niego było to równie idiotyczne, nie rozumiał, ale nie wnikał, miał swoje problemy wtedy. Wzruszył ramionami, kiedy spytał go o Nealę. A potem westchnął i oparł się jeszcze skronią o zamknięte drzwi. — Odprowadziłem ją do domu nad ranem. Nie było sensu czekać. Powiedziała mi. A ja powiedziałem jej. Że chciałbym... że ją lubię. Wiesz... Nie była zła. Była smutna. Martwiła się o ciebie przez to, co powiedziała Kerstin. Na nią była zła jak nigdy, to fakt. — Przygryzł policzek od środka i popatrzył na niego spod byka. — Chodź — zarządził, otwierając znowu drzwi i schodząc tyłem. — Zapraszam jaśnie panicza na ekskluzywną kolację na dach Fantasmagorii. W menu kiełbasa i fasolka. — Kąciki ust mu drgnęły rozbawieniu, ale nie było mu wcale do śmiechu. Kiedy jego stopy stanęły na ziemi, a chłodny, wieczorny wiatr owiał go z zachodu, wcisnął dłonie o kieszeni spodni i spiął się, choć nie było mu zimno. Ścigał go strach przed konsekwencjami i odpowiedzialnością, a te — co ciążyło mu na duchu — dopadły już jego najlepszego przyjaciela, zaciskając się na nim mocniej niż więzienne łańcuchy.
| zt
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Wnętrze
Szybka odpowiedź