Pokój Trixie
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Trixie
Na przestrzeni lat swój ciasny dziecięcy pokoik udało jej się przehandlować za większe, przestronniejsze pomieszczenie. Sypialnia ma dość przydymione ściany i podłogę wykonaną z ciemnego drewna, przy czym jedna z dłuższych ścian jest całkowicie zabudowana szafą mieszczącą prywatne rzeczy i - może przede wszystkim - projekty, których nie sposób było upchnąć już w warsztaciku krawieckim. Część podłogi pokrywa miękki, puchaty dywan w kolorze karminu, w którym czasem śpi mała kaczka, jaką Trix obecnie trzyma w domu na czas zimy. Na parapetach natomiast wygrzewają się naturalnie zasuszone kwiaty - po prostu niepodlewane, bo kto by o tym pamiętał?
Szeroka kotara dzieli pokój na dwie części, typowo użytkową i sypialnianą. To w tej pierwszej nieopodal biurka, nad którym wiszą półki z książkami, spoczywa wysoka klatka fretki o imieniu Wintour.
Szerokie łóżko o wygodnym materacu pokrywają przynajmniej dwie pierzyny i kilkanaście poduszek. Wszędzie panuje artystyczny nieład, na meblach, belkach i podłodze można znaleźć porozrzucane płachty czy kawałki materiałów.
Szeroka kotara dzieli pokój na dwie części, typowo użytkową i sypialnianą. To w tej pierwszej nieopodal biurka, nad którym wiszą półki z książkami, spoczywa wysoka klatka fretki o imieniu Wintour.
Szerokie łóżko o wygodnym materacu pokrywają przynajmniej dwie pierzyny i kilkanaście poduszek. Wszędzie panuje artystyczny nieład, na meblach, belkach i podłodze można znaleźć porozrzucane płachty czy kawałki materiałów.
Ostatnio zmieniony przez Trixie Beckett dnia 05.03.21 1:00, w całości zmieniany 1 raz
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Beatrix, powiedział do niej Beatrix, o Merlinie, to znaczyło, że naprawdę był obcym. Że zmodyfikował swój głos, by brzmieć jak jej ukochany, pewnie już stracony ojciec, byle tylko wkupić się w łaski i uśpić czujność - ale ona na wstępie wyczuła jego przedstawienie i nie miała zamiaru odgrywać w nim głównej roli. Przecież Stevie zwracał się do niej w ten sposób tylko jeśli coś przeskrobała, jednak skąd mógł o tym wiedzieć niezorientowany w ich rodzinie szmalcownik? Dźwięk pełnego imienia skwitowała bezsilnym potokiem łez sączących się po policzkach, rękę przyłożywszy do ust, byle tylko ograniczyć wyrywane z gardła dźwięki niewypowiedzianej jeszcze prośby. Co mu zrobił? Z pewnością coś okropnego, skoro nawet nie uchylił przed nią rąbka tajemnicy.
- Oddaj mi go - poprosiła wreszcie, jęknęła, żałosna i osamotniona w walce z losem, który najwyraźniej miał położyć im dzisiaj kres. I oddał - odsłonił kaptur, ujawnił twarz, jakiej najpierw nie zaufała. Nie mogła, przekonana, że to tylko mistyfikacja, magia, której dotychczas nie poznała. Eliksir wielosokowy? Ktoś taki jak banda szmalcowników na pewno posiadał jego zapas. Dlatego właśnie odskoczyła od niego jak oparzona i chwyciła za donicę, gotowa do ataku. Dopiero kiedy podniósł się na równe nogi i pozbył różdżki coś w jej głowie błysnęło niezrozumieniem. Przecież nie zrobiłby tego mając wobec niej wrogie zamiary, więc czemu...? Czy to możliwe, że się pomyliła? Trixie zastygła w bezruchu, wpatrując się w sylwetkę mężczyzny pełna obaw, pełna wątpliwości, zanim powolnym, ostrożnym i wciąż nieufnym gestem odłożyła donicę na podłogę, gdzieś pomiędzy zwały ziemi. - Gdzie byłeś? - zapytała żałośnie, zanim wszelka złość odeszła w niepamięć, zastąpiona przez tęsknotę, potrzebę, żar. Wśród tego chwilowego szaleństwa mogłaby tańczyć z ogniem, połykać płomienie, pozwolić ponieść się im gdzieś daleko, może nawet już na to pozwoliła - oddychająca urywanie Trix na drżących nogach uniosła się ku górze, podparłszy się dłonią o ścianę. - Szukałam cię. Krzyczałam. Nie odpowiadałeś, gdzie byłeś? - Otwarte szeroko oczy wpatrywały się w twarz ojca z oczekiwaniem. Twierdził, że nie zawsze może informować ją o swoich wyjściach, ale tym razem znikł w środku nocy; liczył, że się nie zorientuje? Wyszedł do kogoś, o kim nie chciał jej mówić? Do kobiety? W jednej chwili stłamsiła ją zazdrość, uczucie ciężkości przeszywające ją dreszczem. - Z kim? - Kim ona jest? Powiedz mi, dobij mnie, powiedz, to już nieważne, czy jesteś szmalcownikiem, czy nie. Może lepiej, żebyś był. - Jeśli myślisz, że teraz... Że tak po prostu przyjmę cię z powrotem, nie przyjmę. Nie będę zastępstwem dla jakiejś portowej ladacznicy - zadeklarowała rozdygotana, wciąż zbyt rozchwiana i niepewnie stąpająca na nogach po ataku paniki, ale wbrew swoim słowom nie przeszła obok ojca obojętnie, a przylgnęła do niego nagle, całą sobą, do przemoczonej kurtki przeciwdeszczowej i obcego zapachu, pod którym mimo wszystko odnalazła ten należący do niego, kojący, piękny. Bosymi stopami stanęła na czubkach butów Becketta i uniosła się nieco, twarz chowając w zagłębieniu jego szyi.
- Oddaj mi go - poprosiła wreszcie, jęknęła, żałosna i osamotniona w walce z losem, który najwyraźniej miał położyć im dzisiaj kres. I oddał - odsłonił kaptur, ujawnił twarz, jakiej najpierw nie zaufała. Nie mogła, przekonana, że to tylko mistyfikacja, magia, której dotychczas nie poznała. Eliksir wielosokowy? Ktoś taki jak banda szmalcowników na pewno posiadał jego zapas. Dlatego właśnie odskoczyła od niego jak oparzona i chwyciła za donicę, gotowa do ataku. Dopiero kiedy podniósł się na równe nogi i pozbył różdżki coś w jej głowie błysnęło niezrozumieniem. Przecież nie zrobiłby tego mając wobec niej wrogie zamiary, więc czemu...? Czy to możliwe, że się pomyliła? Trixie zastygła w bezruchu, wpatrując się w sylwetkę mężczyzny pełna obaw, pełna wątpliwości, zanim powolnym, ostrożnym i wciąż nieufnym gestem odłożyła donicę na podłogę, gdzieś pomiędzy zwały ziemi. - Gdzie byłeś? - zapytała żałośnie, zanim wszelka złość odeszła w niepamięć, zastąpiona przez tęsknotę, potrzebę, żar. Wśród tego chwilowego szaleństwa mogłaby tańczyć z ogniem, połykać płomienie, pozwolić ponieść się im gdzieś daleko, może nawet już na to pozwoliła - oddychająca urywanie Trix na drżących nogach uniosła się ku górze, podparłszy się dłonią o ścianę. - Szukałam cię. Krzyczałam. Nie odpowiadałeś, gdzie byłeś? - Otwarte szeroko oczy wpatrywały się w twarz ojca z oczekiwaniem. Twierdził, że nie zawsze może informować ją o swoich wyjściach, ale tym razem znikł w środku nocy; liczył, że się nie zorientuje? Wyszedł do kogoś, o kim nie chciał jej mówić? Do kobiety? W jednej chwili stłamsiła ją zazdrość, uczucie ciężkości przeszywające ją dreszczem. - Z kim? - Kim ona jest? Powiedz mi, dobij mnie, powiedz, to już nieważne, czy jesteś szmalcownikiem, czy nie. Może lepiej, żebyś był. - Jeśli myślisz, że teraz... Że tak po prostu przyjmę cię z powrotem, nie przyjmę. Nie będę zastępstwem dla jakiejś portowej ladacznicy - zadeklarowała rozdygotana, wciąż zbyt rozchwiana i niepewnie stąpająca na nogach po ataku paniki, ale wbrew swoim słowom nie przeszła obok ojca obojętnie, a przylgnęła do niego nagle, całą sobą, do przemoczonej kurtki przeciwdeszczowej i obcego zapachu, pod którym mimo wszystko odnalazła ten należący do niego, kojący, piękny. Bosymi stopami stanęła na czubkach butów Becketta i uniosła się nieco, twarz chowając w zagłębieniu jego szyi.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Surrealizm tej sceny można by było określić jednym słowem.
"Co?"
Miał nawet ochotę roześmiać się, rozchmurzyć i parsknąć, licząc, że to tylko zwykła psota. Dowcip, jak to zwykła mówić młodzież. W tej sytuacji jednak nic nie skłaniało do tego, aby pomyśleć, że jego córka robi sobie zwyczajowe zgrywy. Wyglądała na śmiertelnie poważną, gdy chwytała w dłoń doniczkę, gotowa by rzucić prosto we własnego ojca. W co? W brzuch? A może w głowę? Nie... Trixie z pewnością nie chciałaby go skrzywdzić, nie jego własna córka. Nie miał już słów, nie wiedział jak zareagować, stojąc przestraszony i kompletnie zbity z tropu, gdy ta wypowiadała kolejne oskarżenia. On? Szmalcownikiem? To właśnie na niego szmalcownicy polowali. W końcu wszystko zdawało się jej rozjaśniać, a gdy Trixie zadała pytanie gdzie był, wszystko trafiło też do Steviego. No tak, zniknął jakiś czas temu, a obiecał jej przecież, że będzie dawał jej znać. Nie odpowiedział od razu, starając się znaleźć sposób, w jaki ma jej to wyjaśnić.
No wiesz, Beatrix. Robiłem świstoklik, tak samo jak przez ostatnie kilkadziesiąt lat mojego życia, aż nagle, ten świstoklik deportował mnie prosto na środek oceanu, gdzie poznałem Ricky'ego i Juliana. To nawet porządni ludzie, mugole. Łowili ryby, by wykarmić swoją rodzinę. Byłem kompletnie przestraszony, zwłaszcza gdy jeden z nich wycelował we mnie harpunem. Harpun to taka broń na wieloryby, bardzo nieprzyjemna. Potem jednak Ricky okazał się być naprawdę klawym facetem. Powiedział, że jeśli im pomogę, to podwiozą mnie na brzeg. Więc cały dzień, w potężnym sztormie, przemoczony, zaledwie w tym płaszczu przeciwdeszczowym, łapałem do sieci tuńczyka. Wydaje mi się, że znalazł się tam również jakiś stary but, ale nie przyglądałem się za bardzo. Udało się, wiesz? Ha, wyobrażasz sobie? Twój staruszek został prawdziwym rybakiem na prawdziwym kutrze. Możliwe, że odrobinę pomogłem sobie czarami, gdy mnie nie widzieli... Nie. O tym wolał nie wspominać, niech myśli, że wszystko zawdzięcza własnej sile. Potem miałem dziwne spotkanie, przy szkockim brzegu. Nie, o tym też nie opowie. Zanim jednak ułożył sobie w głowie wszystko, Trixie zaczęła już od kolejnych oskarżeń. Jak to z kim...? Przecież on z nikim nic.
- Trixie, nawet sobie tak nie żartuj - odpowiedział nieco nawet urażony owymi oskarżeniami. Nigdy nie pokochał żadnej innej, tylko Mary Jo. Nie potrzebował również portowych ladacznic, ba! Uważał takowe za całkowicie zbędne w jego życiu i wolał się do nich nie zbliżać, nawet gdy jeszcze przebywał i pracował w Londynie. - Deportowało mnie, gdy robiłem świstokliki - odpowiedział w końcu krótko, gdy córka wpadła w jego objęcia i zaczął gładzić włosy dziewczyny. - Nie mogłem ci dać znać... Nic mi nie jest, po prostu mnie deportowało... - wziął jeszcze ciężki oddech, próbując zrozumieć to wszystko swoim nienajmłodszym już umysłem. Był w kwiecie wieku, ale pamięć działała wolniej, nie był tak samo sprawny, i zwyczajnie być może nie pojmował wszystkiego. Nie wiedział, czy to kwestia źle wypowiedzianego zaklęcia, czy może coś było nie tak z pyłem. Kompletnie losowa teleportacja nie zdążała się często. - Trafiłem na jakiś statek, ale nic mi nie jest. Widzisz? - podniósł jeszcze twarz córki, by spojrzała prosto na niego. - Ani zadrapania! - ponownie położył ją na swoim ramieniu, powracając do głaskania jej głowy. Biedna dziewczyna... Co ona musiała przez ten niefortunny wypadek przeżyć...?
"Co?"
Miał nawet ochotę roześmiać się, rozchmurzyć i parsknąć, licząc, że to tylko zwykła psota. Dowcip, jak to zwykła mówić młodzież. W tej sytuacji jednak nic nie skłaniało do tego, aby pomyśleć, że jego córka robi sobie zwyczajowe zgrywy. Wyglądała na śmiertelnie poważną, gdy chwytała w dłoń doniczkę, gotowa by rzucić prosto we własnego ojca. W co? W brzuch? A może w głowę? Nie... Trixie z pewnością nie chciałaby go skrzywdzić, nie jego własna córka. Nie miał już słów, nie wiedział jak zareagować, stojąc przestraszony i kompletnie zbity z tropu, gdy ta wypowiadała kolejne oskarżenia. On? Szmalcownikiem? To właśnie na niego szmalcownicy polowali. W końcu wszystko zdawało się jej rozjaśniać, a gdy Trixie zadała pytanie gdzie był, wszystko trafiło też do Steviego. No tak, zniknął jakiś czas temu, a obiecał jej przecież, że będzie dawał jej znać. Nie odpowiedział od razu, starając się znaleźć sposób, w jaki ma jej to wyjaśnić.
No wiesz, Beatrix. Robiłem świstoklik, tak samo jak przez ostatnie kilkadziesiąt lat mojego życia, aż nagle, ten świstoklik deportował mnie prosto na środek oceanu, gdzie poznałem Ricky'ego i Juliana. To nawet porządni ludzie, mugole. Łowili ryby, by wykarmić swoją rodzinę. Byłem kompletnie przestraszony, zwłaszcza gdy jeden z nich wycelował we mnie harpunem. Harpun to taka broń na wieloryby, bardzo nieprzyjemna. Potem jednak Ricky okazał się być naprawdę klawym facetem. Powiedział, że jeśli im pomogę, to podwiozą mnie na brzeg. Więc cały dzień, w potężnym sztormie, przemoczony, zaledwie w tym płaszczu przeciwdeszczowym, łapałem do sieci tuńczyka. Wydaje mi się, że znalazł się tam również jakiś stary but, ale nie przyglądałem się za bardzo. Udało się, wiesz? Ha, wyobrażasz sobie? Twój staruszek został prawdziwym rybakiem na prawdziwym kutrze. Możliwe, że odrobinę pomogłem sobie czarami, gdy mnie nie widzieli... Nie. O tym wolał nie wspominać, niech myśli, że wszystko zawdzięcza własnej sile. Potem miałem dziwne spotkanie, przy szkockim brzegu. Nie, o tym też nie opowie. Zanim jednak ułożył sobie w głowie wszystko, Trixie zaczęła już od kolejnych oskarżeń. Jak to z kim...? Przecież on z nikim nic.
- Trixie, nawet sobie tak nie żartuj - odpowiedział nieco nawet urażony owymi oskarżeniami. Nigdy nie pokochał żadnej innej, tylko Mary Jo. Nie potrzebował również portowych ladacznic, ba! Uważał takowe za całkowicie zbędne w jego życiu i wolał się do nich nie zbliżać, nawet gdy jeszcze przebywał i pracował w Londynie. - Deportowało mnie, gdy robiłem świstokliki - odpowiedział w końcu krótko, gdy córka wpadła w jego objęcia i zaczął gładzić włosy dziewczyny. - Nie mogłem ci dać znać... Nic mi nie jest, po prostu mnie deportowało... - wziął jeszcze ciężki oddech, próbując zrozumieć to wszystko swoim nienajmłodszym już umysłem. Był w kwiecie wieku, ale pamięć działała wolniej, nie był tak samo sprawny, i zwyczajnie być może nie pojmował wszystkiego. Nie wiedział, czy to kwestia źle wypowiedzianego zaklęcia, czy może coś było nie tak z pyłem. Kompletnie losowa teleportacja nie zdążała się często. - Trafiłem na jakiś statek, ale nic mi nie jest. Widzisz? - podniósł jeszcze twarz córki, by spojrzała prosto na niego. - Ani zadrapania! - ponownie położył ją na swoim ramieniu, powracając do głaskania jej głowy. Biedna dziewczyna... Co ona musiała przez ten niefortunny wypadek przeżyć...?
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Złowrogie spojrzenie mogło świadczyć samo w sobie o tym, że nie żartowała. Ba, daleko jej było do zwyczajowej złośliwości podszytej humorem, kiedy serce w jej piersi wciąż łomotało nieznośnie, a oddech wydawał się przytłumiony huraganem przetaczającym się przez ciało. To, że widok Steviego nieco ją uspokoił wcale nie znaczyło, że wszystko było już dobrze. Trzęsła się zupełnie jak ktoś wystawiony na działanie zimy zbyt długo, w letnim ubraniu, stopniowo coraz bardziej skuty lodem, obserwujący swój własny oddech na zimnym wietrze - tylko że Trixie było teraz gorąco w każdej kończynie.
- Na cały dzień i całą noc? - weszła mu w słowo może trochę zbyt niekulturalnie jako dziecko zwracające się do ojca, ale alkohol zmieszany z lękiem nie był najlepszym doradcą. Jej ton wciąż pozostawał trochę oskarżycielski. Przecież Stevie mógł bez problemu teleportować się z powrotem do Doliny, tuż przed ich białą furtkę, ale jednak tego nie zrobił, za to wrócił przemoczony i cuchnący jakimś śledziem. Idealny przepis na portową wywłokę gdzieś w Anglii, może jedynie nie w Londynie, biorąc pod uwagę fakt, że w stolicy obecnie tępiono takich jak oni. Na dźwięk wyjaśnienia westchnęła jednak ciężko. Niepewnie. - Sam chyba byś tego nie zmyślił... - powiedziała ciszej, półszeptem, trochę niewyraźnym nie tyle przez bimbrowe naleciałości, co usta przyciśnięte do płaszcza przeciwdeszczowego, który zraszał jej wargi kroplami ulewy i wspomnieniem morskiej, słonej wody. Kiedy ojcowska dłoń znalazła się pod jej podbródkiem i zachęciła do uniesienia spojrzenia, zrobiła właśnie to czego oczekiwał, przyglądając się nie tyle całej twarzy, co po prostu znajomym oczom, ciepłym i bezpiecznym, na widok których z jej własnych kącików znów uleciało kilka łez. Merlinie, co by się stało gdyby gdzieś tam utonął? - Co to był za statek, gdzie, czyj? Co robiłeś? Dlaczego wracasz tak późno? I czemu cały jesteś... jak jakaś ryba? - kontynuowała serię spragnionych pytań, miarowo uspokajając się oparta znowu o jego ramię. Dobrze, że zdążył odnaleźć ją przed świtem, w innym wypadku wiele złych rzeczy mogło się tu dziś wydarzyć. Trixie odsunęła się od ojca na zaledwie pół kroku i sięgnęła jego ust, całując go krótko - ale łapczywie, na koniec podgryzając też lekko dolną wargę ojca, byle tylko zadać mu ból, jakikolwiek, choćby namiastkę tego, co czuła nie mogąc odnaleźć go w Warsztacie. A potem - ześlizgnęła się z jego butów i nieufnie trzymając się na nogach podeszła do różdżki Becketta, żeby podnieść ją z kąta, w który ją cisnął by udowodnić swoje dobre zamiary. Obróciła ją w dłoniach. - Dostaniesz z powrotem jak się wykąpiesz - zapewniła nieco nietrzeźwo, zmęczona, owładnięta uczuciem ulgi powoli zastępującej wzburzenie i strach. Dopiero teraz poczuła jaka zrobiła się senna, z trudem powstrzymując powieki przed opadnięciem na dobre. Trix zakołysała się i ruszyła w kierunku swojego pokoju, przed przejściem przez drzwi na moment zatrzymała się w progu i przylgnęła do niego całym ciężarem swojego ciała, znów patrząc na ojca. - Śpij ze mną - poprosiła - ale nie tak jak zwykle, nie żarliwie, nie w pół kroku tańca, a wręcz dziwnie niewinnie, byle tylko poczuć obecność Becketta obok siebie na dłużej.
- Na cały dzień i całą noc? - weszła mu w słowo może trochę zbyt niekulturalnie jako dziecko zwracające się do ojca, ale alkohol zmieszany z lękiem nie był najlepszym doradcą. Jej ton wciąż pozostawał trochę oskarżycielski. Przecież Stevie mógł bez problemu teleportować się z powrotem do Doliny, tuż przed ich białą furtkę, ale jednak tego nie zrobił, za to wrócił przemoczony i cuchnący jakimś śledziem. Idealny przepis na portową wywłokę gdzieś w Anglii, może jedynie nie w Londynie, biorąc pod uwagę fakt, że w stolicy obecnie tępiono takich jak oni. Na dźwięk wyjaśnienia westchnęła jednak ciężko. Niepewnie. - Sam chyba byś tego nie zmyślił... - powiedziała ciszej, półszeptem, trochę niewyraźnym nie tyle przez bimbrowe naleciałości, co usta przyciśnięte do płaszcza przeciwdeszczowego, który zraszał jej wargi kroplami ulewy i wspomnieniem morskiej, słonej wody. Kiedy ojcowska dłoń znalazła się pod jej podbródkiem i zachęciła do uniesienia spojrzenia, zrobiła właśnie to czego oczekiwał, przyglądając się nie tyle całej twarzy, co po prostu znajomym oczom, ciepłym i bezpiecznym, na widok których z jej własnych kącików znów uleciało kilka łez. Merlinie, co by się stało gdyby gdzieś tam utonął? - Co to był za statek, gdzie, czyj? Co robiłeś? Dlaczego wracasz tak późno? I czemu cały jesteś... jak jakaś ryba? - kontynuowała serię spragnionych pytań, miarowo uspokajając się oparta znowu o jego ramię. Dobrze, że zdążył odnaleźć ją przed świtem, w innym wypadku wiele złych rzeczy mogło się tu dziś wydarzyć. Trixie odsunęła się od ojca na zaledwie pół kroku i sięgnęła jego ust, całując go krótko - ale łapczywie, na koniec podgryzając też lekko dolną wargę ojca, byle tylko zadać mu ból, jakikolwiek, choćby namiastkę tego, co czuła nie mogąc odnaleźć go w Warsztacie. A potem - ześlizgnęła się z jego butów i nieufnie trzymając się na nogach podeszła do różdżki Becketta, żeby podnieść ją z kąta, w który ją cisnął by udowodnić swoje dobre zamiary. Obróciła ją w dłoniach. - Dostaniesz z powrotem jak się wykąpiesz - zapewniła nieco nietrzeźwo, zmęczona, owładnięta uczuciem ulgi powoli zastępującej wzburzenie i strach. Dopiero teraz poczuła jaka zrobiła się senna, z trudem powstrzymując powieki przed opadnięciem na dobre. Trix zakołysała się i ruszyła w kierunku swojego pokoju, przed przejściem przez drzwi na moment zatrzymała się w progu i przylgnęła do niego całym ciężarem swojego ciała, znów patrząc na ojca. - Śpij ze mną - poprosiła - ale nie tak jak zwykle, nie żarliwie, nie w pół kroku tańca, a wręcz dziwnie niewinnie, byle tylko poczuć obecność Becketta obok siebie na dłużej.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Żal mu było chamedory wytwornej, ale już trudno. Najważniejsze, że Trixie zdołała się uspokoić, a on mógł odetchnąć i odpocząć po jej ataku. Czy to mógł być atak paniki? Wyczuwał od niej alkohol, o ile go węch nie mylił, to był to bimber. W domu mieli tylko jedną butelkę tego specyfiku, który kiedyś dostał w prezencie. Sam wolał tego nie ruszać, śmierdziało potwornie. Wstrzymał się z zadaniem o to pytania, Beckett naprawdę wolał, by jego córka była spokojna, mogła normalnie oddychać i by łzy z jej oczu po prostu przestały kapać. Musiał jej wszystko wyjaśnić.
- Nie mogłem deportować się ze statku, Trixie. Mogłoby mnie rozszczepić... - powiedział ciepłym głosem, pełnym dziwnego spokoju, przytulając do siebie córkę, chociaż próżno było szukać jej ciepła, gdy dzieliła ich warstwa płaszcza przeciwdeszczowego, dodatkowo całego wilgotnego i śmierdzącego rybą. - Właściwie to łowiłem ryby z mugolami, to był ich warunek, by mnie podrzucić do brzegu - wypalił nagle. - To porządni ludzie, byli po prostu głodni, wojna ich nie oszczędziła - mógł nawet zabrać kilka tuńczyków, ale w obliczu tego wszystkiego, co tam na tym kutrze przeżył, naprawdę wolał nie nadużywać gościnności. Poczęstowali go przecież rumem. Chociaż wolał nie pić za dużo, to ledwie umoczył usta, z grzeczności i na spróbowanie. Nagle złożyła na jego ustach pocałunek. Inny niż ten, który dawał jej w czoło, lub w policzek. Nie, nie będzie o tym teraz myślał. Dopiero przygryziona warga, ból, który w niej poczuł, sprawił, że zareagował nieco instynktownie, odsuwając się odrobinę. Była butna, czasem rozwydrzona i zwyczajnie nieposłuszna, ale przy tym tak emocjonalna. Gdy z oczu córki płynęły łzy, nie mógł przecież się na nią gniewać, karać jej teraz (czego zresztą i tak niemal nigdy nie robił). - To bolało - po raz kolejny był po prostu zmęczony, wyczerpany ostatnimi dwudziestoma czterema godzinami, chciał tylko odpocząć, zwłaszcza że na sen nie miał za dużo czasu. Zaledwie za kilka godzin miał pojawić się w Kurniku, razem z Anthonym Macmillanem, aby stworzyć w szklarni Alexandra wspaniały parkiet do tańczenia. Nie mógłby przecież go zawieść, a już na pewno nie w dniu jego ślubu. - Wykąpię się. Muszę - uśmiechnął się nieco szerzej, ścierając z policzka Trixie łzę. - Tylko nie płacz już, nic mi nie jest. Spójrz, możesz iść do kuchni i zrobić mi śniadanie - mogła sobie zabrać jego różdżkę, teraz jej przecież nie potrzebował. - Beatrix - zatrzymał ją jeszcze, gdy dziewczyna stanęła w progu i zanim odpowiedział na prośbę, zadał pytanie, na które przecież odpowiedź i tak znał. - Piłaś alkohol? Z kim...? - dwa kroki w przód, w jej stronę i nieco zawiedziony wzrok, niespodziewający się, że pod nieobecność ojca, jego córka może urządzić sobie swego rodzaju prywatkę?
- Nie mogłem deportować się ze statku, Trixie. Mogłoby mnie rozszczepić... - powiedział ciepłym głosem, pełnym dziwnego spokoju, przytulając do siebie córkę, chociaż próżno było szukać jej ciepła, gdy dzieliła ich warstwa płaszcza przeciwdeszczowego, dodatkowo całego wilgotnego i śmierdzącego rybą. - Właściwie to łowiłem ryby z mugolami, to był ich warunek, by mnie podrzucić do brzegu - wypalił nagle. - To porządni ludzie, byli po prostu głodni, wojna ich nie oszczędziła - mógł nawet zabrać kilka tuńczyków, ale w obliczu tego wszystkiego, co tam na tym kutrze przeżył, naprawdę wolał nie nadużywać gościnności. Poczęstowali go przecież rumem. Chociaż wolał nie pić za dużo, to ledwie umoczył usta, z grzeczności i na spróbowanie. Nagle złożyła na jego ustach pocałunek. Inny niż ten, który dawał jej w czoło, lub w policzek. Nie, nie będzie o tym teraz myślał. Dopiero przygryziona warga, ból, który w niej poczuł, sprawił, że zareagował nieco instynktownie, odsuwając się odrobinę. Była butna, czasem rozwydrzona i zwyczajnie nieposłuszna, ale przy tym tak emocjonalna. Gdy z oczu córki płynęły łzy, nie mógł przecież się na nią gniewać, karać jej teraz (czego zresztą i tak niemal nigdy nie robił). - To bolało - po raz kolejny był po prostu zmęczony, wyczerpany ostatnimi dwudziestoma czterema godzinami, chciał tylko odpocząć, zwłaszcza że na sen nie miał za dużo czasu. Zaledwie za kilka godzin miał pojawić się w Kurniku, razem z Anthonym Macmillanem, aby stworzyć w szklarni Alexandra wspaniały parkiet do tańczenia. Nie mógłby przecież go zawieść, a już na pewno nie w dniu jego ślubu. - Wykąpię się. Muszę - uśmiechnął się nieco szerzej, ścierając z policzka Trixie łzę. - Tylko nie płacz już, nic mi nie jest. Spójrz, możesz iść do kuchni i zrobić mi śniadanie - mogła sobie zabrać jego różdżkę, teraz jej przecież nie potrzebował. - Beatrix - zatrzymał ją jeszcze, gdy dziewczyna stanęła w progu i zanim odpowiedział na prośbę, zadał pytanie, na które przecież odpowiedź i tak znał. - Piłaś alkohol? Z kim...? - dwa kroki w przód, w jej stronę i nieco zawiedziony wzrok, niespodziewający się, że pod nieobecność ojca, jego córka może urządzić sobie swego rodzaju prywatkę?
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Rozszczepienie, no tak. Właściwie nigdy dotąd nie miała okazji widzieć tego obrażenia na żywo i szczerze mówiąc nie żałowała, szczególnie jeśli groziłoby ono jej Beckettowi na statku. Już może lepiej, że jednak do niej nie wrócił tak szybko jak by mógł, byle tylko ryzykować jak najmniej. Trudno, okupiła to łzami, lękiem wywracającym zawartość żołądka i wyrwanymi puklami włosów, ale z pewnością czułaby się jeszcze gorzej, jeśli okazałoby się, że ojcu stała się gdzieś w świecie realna krzywda. Z jej powodu. Dlatego, że próbował pojawić się w Warsztacie i uspokoić ją prędzej niż finalnie tego dokonał.
- Wolałabym żebyś powiedział, że zostałeś kapitanem - wymruczała w przemoczony materiał, który plamił wilgocią jej koszulę nocną, długą, białą i wyjątkowo nudną; aż dziwne, że podobna piżama należała do Trixie, ale wieczorem było jej strasznie zimno, a to było najcieplejsze co znalazła w szafie. Ostatnio coraz częściej łapały ją lodowate dreszcze. Może to z braku snu? Dziwne, przecież prawie od początku listopada spała dłużej niż zwykle. - I że zabierzesz mnie na okręt, i że popłyniemy gdzieś daleko, i że wrócimy dopiero na święta... - snuła sennie z rozmarzonym uśmiechem, bo o ile przemawiał przez nią głównie bimber, o tyle dłuższa wycieczka i ucieczka od wojny by się przydały, szczególnie teraz, kiedy za każdym rogiem widziała czyhających na Becketta szmalcowników. - Ilu ich było? Byli mili, ładni? - spytała, głównie po to, żeby się upewnić, że na pokładzie nie było żadnej kobiety. Albo durnej baby, jak podpowiadała jej głowa.
Odsunął się, ale to na nic, bo na dźwięk słów ojca Trixie znów przysunęła się do przodu i przesunęła krańcem języka wzdłuż dolnej wargi Steviego w ramach swoistych przeprosin, zanim sama czmychnęła dalej, ziewając przy tym w nawracającym do głowy letargu. Strach wyrwał ją ze snu zdecydowanie zbyt wcześnie, a Stevie - nie spał od tak dawna, że sam pewnie też nie marzył teraz o niczym innym jak ciepłej pościeli. I wannie, bo musiał czuć własny swąd, nie miał jeszcze tak styranego życiem nosa.
- Po tym wszystkim mam robić śniadanie? - wyrwało jej się krnąbrnie, z pewnym oburzeniem. Najpierw znikał na cały dzień, potem wracał i jak gdyby nigdy nic domagał się jedzenia. - Chce mi się spać - wzbroniła się, choć wiedziała, że koniec końców i tak zrobi mu to śniadanie, bo zbyt bardzo cieszyła się faktem, że wrócił do domu cały i zdrowy. W progu zdążyła jeszcze rzucić jego różdżkę na swoje łóżko i zakołysała się w drzwiach, marszcząc brwi na następne pytanie padające z ust Becketta. - Tylko kilka łyków, tak na dobry sen. Nie wiedziałam, że ten bimber jest taki niedobry. No ale i tak nie wyszło... - wzruszyła lekko ramionami i zamrugała, dostrzegłszy w jego oczach coś, czego przecież nie powinna była widzieć. Czemu tak na nią patrzył? - W kuchni była tylko Duckie - Trix zapewniła szczerze, po czym wyminęła go trochę nieporadnie, potykając się o stopę Steviego, by zejść do kuchni. Tym razem robienie kanapek z chleba razowego z dodatkiem twarogu okazało się procesem dłuższym i bardziej skomplikowanym niż zwykle; obok talerza z kanapkami na drewnianej tacy stanęła filiżanka z czarną herbatą i wyraźnie zestresowana swoim brakiem równowagi Trixie wspięła się po schodach do swojego pokoju, układając śniadanie na szafce nocnej z lewej strony łóżka. Sama przesunęła się na prawą stronę przylegającą do ściany i odetchnęła głęboko na znajomą miękkość poduszki pod jej głową. Ale nie zaśnie, nie zanim nie poczuje go obok siebie i nie upewni się, że nie był jedynie złudzeniem.
- Wolałabym żebyś powiedział, że zostałeś kapitanem - wymruczała w przemoczony materiał, który plamił wilgocią jej koszulę nocną, długą, białą i wyjątkowo nudną; aż dziwne, że podobna piżama należała do Trixie, ale wieczorem było jej strasznie zimno, a to było najcieplejsze co znalazła w szafie. Ostatnio coraz częściej łapały ją lodowate dreszcze. Może to z braku snu? Dziwne, przecież prawie od początku listopada spała dłużej niż zwykle. - I że zabierzesz mnie na okręt, i że popłyniemy gdzieś daleko, i że wrócimy dopiero na święta... - snuła sennie z rozmarzonym uśmiechem, bo o ile przemawiał przez nią głównie bimber, o tyle dłuższa wycieczka i ucieczka od wojny by się przydały, szczególnie teraz, kiedy za każdym rogiem widziała czyhających na Becketta szmalcowników. - Ilu ich było? Byli mili, ładni? - spytała, głównie po to, żeby się upewnić, że na pokładzie nie było żadnej kobiety. Albo durnej baby, jak podpowiadała jej głowa.
Odsunął się, ale to na nic, bo na dźwięk słów ojca Trixie znów przysunęła się do przodu i przesunęła krańcem języka wzdłuż dolnej wargi Steviego w ramach swoistych przeprosin, zanim sama czmychnęła dalej, ziewając przy tym w nawracającym do głowy letargu. Strach wyrwał ją ze snu zdecydowanie zbyt wcześnie, a Stevie - nie spał od tak dawna, że sam pewnie też nie marzył teraz o niczym innym jak ciepłej pościeli. I wannie, bo musiał czuć własny swąd, nie miał jeszcze tak styranego życiem nosa.
- Po tym wszystkim mam robić śniadanie? - wyrwało jej się krnąbrnie, z pewnym oburzeniem. Najpierw znikał na cały dzień, potem wracał i jak gdyby nigdy nic domagał się jedzenia. - Chce mi się spać - wzbroniła się, choć wiedziała, że koniec końców i tak zrobi mu to śniadanie, bo zbyt bardzo cieszyła się faktem, że wrócił do domu cały i zdrowy. W progu zdążyła jeszcze rzucić jego różdżkę na swoje łóżko i zakołysała się w drzwiach, marszcząc brwi na następne pytanie padające z ust Becketta. - Tylko kilka łyków, tak na dobry sen. Nie wiedziałam, że ten bimber jest taki niedobry. No ale i tak nie wyszło... - wzruszyła lekko ramionami i zamrugała, dostrzegłszy w jego oczach coś, czego przecież nie powinna była widzieć. Czemu tak na nią patrzył? - W kuchni była tylko Duckie - Trix zapewniła szczerze, po czym wyminęła go trochę nieporadnie, potykając się o stopę Steviego, by zejść do kuchni. Tym razem robienie kanapek z chleba razowego z dodatkiem twarogu okazało się procesem dłuższym i bardziej skomplikowanym niż zwykle; obok talerza z kanapkami na drewnianej tacy stanęła filiżanka z czarną herbatą i wyraźnie zestresowana swoim brakiem równowagi Trixie wspięła się po schodach do swojego pokoju, układając śniadanie na szafce nocnej z lewej strony łóżka. Sama przesunęła się na prawą stronę przylegającą do ściany i odetchnęła głęboko na znajomą miękkość poduszki pod jej głową. Ale nie zaśnie, nie zanim nie poczuje go obok siebie i nie upewni się, że nie był jedynie złudzeniem.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kapitanem? Wybujałe marzenia jego córki czasem były w stanie przyprawić o ból głowy i nie był już pewien kiedy żartuje, a kiedy mówi śmiertelnie poważnie. Zmrużył więc oczy, wypatrując żartu. Nie mogli przecież wypłynąć na 1,5 miesiąca. Jutro miał odbyć się wspaniały ślub, miały być tańce i w końcu mieli odpocząć od zgiełku wojny, pogrążając się w zwykłych hulankach, niczym za starych i dobrych czasów. - Zabrałbym - powiedział dumnie, przypominając sobie swoją ostatnią kąpiel w lodowatej wodzie i przeziębienie, którego się potem nabawił. - Tyle że za nic nie potrafię prowadzić statku. Chociaż, jakby się tak głębiej zastanowić... W sumie niewiele może się to różnić od samochodu, prawda? Przecież ma koło - nigdy nie dorobił się prawa jazdy, czarodziejom nieszczególnie były one potrzebne, ale zawsze fascynowała go ta technika, więc za pracownią można było znaleźć kilka już rozsypujących się wraków, z których Stevie wyjmował raz na jakiś czas potrzebne mu do innych wynalazków części. - Ładni? - zmarszczył jedną brew, wykrzywiając nieco usta. Nigdy w życiu nie myślał o mężczyźnie w kategorii jego wyglądu. To przecież należało do dziedziny kobiet, to one uganiały się za ładnymi chłopakami. - Byli pracowici i uczciwi - odpowiedział więc krótko, nie mając nawet zamiaru zastanawiać się, co więcej kryło się za pytaniem córki.
Ból w wardze i późniejsze przeprosiny wystarczająco go rozproszyły, zbyt zmęczony jednak by móc jakkolwiek zareagować, zbyt ciekawy tego, co wydarzyło się poprzedniego wieczora w jego własnym domu, nie reagował na gesty córki. - To zrób mi kanapki i idź spać - powiedział, oczekując odpowiedzi na pytanie o alkohol. Kto to widział, żeby młoda i inteligentna kobieta upijała się bimbrem? - Beatrix, naprawdę wolałbym, byś nie pijała sama alkoholu, a już na pewno nie bimbru. To nie przystoi młodej kobiecie, by robić takie rzeczy - przynajmniej była sama, nikt nie wszedł do jego domu wieczorem, nie przystawiał się do Trixie, która przecież jeszcze nie była gotowa, aby wydać ją za mąż. Gdy córka zeszła na dół do kuchni, a Beckett, nasłuchując, upewnił się, że o nic się nie zabiła, wszedł jeszcze do jej sypialni, żeby zabrać z łóżka różdżkę. Nie była mu teraz potrzebna, ale na wszelki wypadek wolałby mieć ją przy sobie. - Nie patrz tak na mnie - zwrócił się do fretki, która wpatrywała się wielkimi ślepiami ze swojej klatki, w jego przemoczone ubranie. - To nie moja wina, nie miałem jak dać jej znać.
Biorąc kąpiel i tak odłożył ją na taboret obok, omal nie usypiając w porcelanowej wannie. Jeszcze tego by brakowało, aby po całym dniu na statku z mugolami, utopił się we własnej łazience. Ocucając się nieznacznie, ze świadomością, że zostały mu zaledwie dwie lub trzy godziny snu, udał się do własnej sypialni, zbyt zmęczony, aby pamiętać o prośbie córki. Potem po prostu usnął. Nie zauważając nawet, że nie zdążył zdjąć okularów i zostawić ich na nocnej szafce.
zt x2
Ból w wardze i późniejsze przeprosiny wystarczająco go rozproszyły, zbyt zmęczony jednak by móc jakkolwiek zareagować, zbyt ciekawy tego, co wydarzyło się poprzedniego wieczora w jego własnym domu, nie reagował na gesty córki. - To zrób mi kanapki i idź spać - powiedział, oczekując odpowiedzi na pytanie o alkohol. Kto to widział, żeby młoda i inteligentna kobieta upijała się bimbrem? - Beatrix, naprawdę wolałbym, byś nie pijała sama alkoholu, a już na pewno nie bimbru. To nie przystoi młodej kobiecie, by robić takie rzeczy - przynajmniej była sama, nikt nie wszedł do jego domu wieczorem, nie przystawiał się do Trixie, która przecież jeszcze nie była gotowa, aby wydać ją za mąż. Gdy córka zeszła na dół do kuchni, a Beckett, nasłuchując, upewnił się, że o nic się nie zabiła, wszedł jeszcze do jej sypialni, żeby zabrać z łóżka różdżkę. Nie była mu teraz potrzebna, ale na wszelki wypadek wolałby mieć ją przy sobie. - Nie patrz tak na mnie - zwrócił się do fretki, która wpatrywała się wielkimi ślepiami ze swojej klatki, w jego przemoczone ubranie. - To nie moja wina, nie miałem jak dać jej znać.
Biorąc kąpiel i tak odłożył ją na taboret obok, omal nie usypiając w porcelanowej wannie. Jeszcze tego by brakowało, aby po całym dniu na statku z mugolami, utopił się we własnej łazience. Ocucając się nieznacznie, ze świadomością, że zostały mu zaledwie dwie lub trzy godziny snu, udał się do własnej sypialni, zbyt zmęczony, aby pamiętać o prośbie córki. Potem po prostu usnął. Nie zauważając nawet, że nie zdążył zdjąć okularów i zostawić ich na nocnej szafce.
zt x2
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
5 stycznia '58
W pamięci wciąż miała słowa Juliena. Były głośne, wyraźne, chociaż patrząc na wydarzenia z Wigilii... Można było sądzić, że ze Steviem wszystko było już w porządku. Przyjęli razem gości, upichcili smaczną kolację (cóż, ona upichciła), a wieczór minął w atmosferze tak przyjemnej jak od dawna nie było w Warsztacie. Ale Trixie wiedziała, że nawet jeśli ojcu było teraz lepiej na duszy, była to tylko chwilowa poprawa. De Lapin oznajmił, że jego cierpienie trwało długo. Zbyt długo, by karty chętnie podały liczbę lat spędzonych w ciemności, w samotni, nie tyle cielesnej, co przede wszystkim duchowej. Ona nie była dla niego partnerką do zwierzeń - nawet nie dzisiaj, choć zbliżyli się do siebie niepomiernie bardziej niż w przeszłości. Stevie chował w sobie smutek. Stawał się otaczającym samego siebie murem, byle tylko dławić się depresją z daleka od czujnych oczu bliskich i przyjaciół... Może była w stanie coś na to zaradzić?
Niedługo po rozpoczęciu nowego roku, kilka dni po Sylwestrze Trixie zaszyła się w swoim pokoju z zakurzonym zestawem do eliksirów. Kociołka nie używała bardzo długo, a podręcznik z ostatniego roku nauki tego przedmiotu z Hogwartu był trochę zbyt nadgryziony czasem, żeby choćby myśleć o podarowaniu go biedniejszemu dzieciakowi. Ale to nie miało znaczenia - czarownica sprawnie odnalazła rozdział o mieszance antydepresyjnej, którą nawet siłą zamierzała wlać do gardła ojcu, a potem spojrzała na ślaz z niezrozumieniem; to było jasne, że bez uważnego śledzenia instrukcji zapisanych na pergaminie nie dałaby sobie rady. Dlatego najpierw przestudiowała tekst, potem przygotowała składniki, by finalnie przejść do skomponowania tego wszystkiego w całość. Musiała skorzystać z trzech ingrediencji roślinnych i dwóch zwierzęcych, a te, z pomocą lorda Archibalda, miała już przy sobie. Sercem mikstury miał stać się ślaz, dopełniała go gryfonia i dzika róża, a także smocza wątroba i pióra kolibra. Dla swojego spokoju ducha wszystko sprawdzała dwukrotnie, przerwy w doglądaniu mikstury spędzała na ponownym śledzeniu instrukcji, licząc, że wszystko przebiegnie pomyślnie. Przecież nie mogła mieć w życiu zbyt dużego pecha, prawda?
zt jeśli eliksir będzie udany
warzę mieszankę antydepresyjną (st 25), serce: ślaz
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Trixie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
9 stycznia '58
Trixie rzadko kiedy szyła w swoim pokoju, ale ostatnimi czasy zmęczenie kumulujące się w ciele osiągało wręcz niewyobrażalne poziomy, więc kiedy tylko mogła - zapadała się szczelnie w pierzynach zalegających na łóżku i tam też sporządzała pilne projekty, które nie mogły dłużej czekać. Jednym z nich była między innymi nowiutka szata dla ojca. Styczeń zaczął się szczodrze: wizyta na kilku znajomych targach z tekstyliami pozwoliła czarownicy zakupić kilka magicznych skór w wyjątkowo okazyjnych cenach, a to pozwoliło jeszcze skuteczniej wesprzeć Zakonników. Wesprzeć samego Steviego. Po jej nieszczęsnych urodzinach, kiedy to w towarzystwie lorda Abbotta i mugolki Willow wrócił do domu poobijany, cały we krwi... Nie chciała, by kiedykolwiek musiało się to powtórzyć. Dlatego też zdecydowała się zapewnić mu komplet bazujący w większej mierze na wykorzystaniu wełny kudłonia. Była trwała, znana ze swojej pojemności i napełniania nosiciela poczuciem spotęgowanych sił witalnych - wszystkiego zatem czego potrzebował. Tworzyła dla niego komplet w postaci szaty i butów, we wszystko wplatając także element skóry tebo. To powinno wystarczyć by uchronić go przed powtórzeniem efektów spotkania się z olbrzymią pięścią, pod warunkiem, że i sam numerolog będzie na siebie bardziej uważał. Miał w sobie tendencję do zgrywania bohatera, powtarzał, że jego wiek czynił go osobą skłonną podejmować ryzyko i choć łamał jej tym serce, Trixie musiała się z tym pogodzić. Tkwili w sercu wojny. Każde z nich w dowolnym momencie mogło stracić życie, nie tylko on, ale i ona... Beckettówna westchnęła ciężko i pokręciła głową, prędko wracając do nucenia cichej melodii dobiegającej z jej małego gramofonu, zajęta wszywaniem ostatniego z dodatków, a mianowicie gobliniego galonu, który niedawno przyszedł do niej wraz z listem nadanym przez Castora. To się wymienili - ale czy właśnie nie na tym miała polegać ich rzemieślnicza brać? Działali coraz prężniej, przepływ informacji również stał się o wiele prostszy, a wymiany ingrediencjami częstsze i chyba dokonywane też z większą satysfakcją.
| szyję magiczny komplet (szata i buty).
komponenty: wełna kudłonia 2x, skóra tebo 1x
dodatek: goblini galon
st: 110, krawiectwo III, bonus do rzutu +120
działanie:
+1k10 do żywotności, odporność na poślizg (buty)
trzy dodatkowe miejsca na przedmioty i +2k6 do żywotności
goblini galon (+2 do rzutu k10, +5 do żywotności)
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Trixie Beckett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k10' : 9
--------------------------------
#3 'k6' : 2, 6
#1 'k100' : 67
--------------------------------
#2 'k10' : 9
--------------------------------
#3 'k6' : 2, 6
Komplet wyglądał na udany - więc gdy tylko skończyła krytycznym okiem doszukiwać się niedoróbek Trixie złożyła szatę w dokładną kostkę, kamasze o wciąż czystej podeszwie ułożyła na wierzchu i tak wyposażona podniosła się z łóżka, żeby wszystko to zanieść do ojcowskiej sypialni. Była... Cóż, była dumna. Zadowolenie błyszczało w oczach gdy spoglądała na prezent ułożony na krześle przy szafie - numerolog nie powinien go pominąć, leżał bowiem w miejscu, gdzie zazwyczaj lądowała koszula Steviego przy przebieraniu się w piżamę, więc jeśli nie zdjąłby okularów, wszystko wskazywało na to, że podarunek ten odnajdzie, kiedy wreszcie wyściubi nos ze swojej pracowni przy Warsztacie.
Po tym czarownica wróciła do sypialni, po drodze prawie zabijając się o kurę uciekającą przed zwyczajowo podekscytowaną kaczuszką; oba ptaki wbiegły przez uchylone drzwi do jej pokoju, niechybnie budząc przy tym Wintour, która zaraz narobi rabanu... Ach, jeszcze tego jej brakowało. Beckettówna wywróciła teatralnie oczyma, ale nie ingerowała, póki nie dochodziło do tragedii, zbyt skupiona na dokończeniu innego z projektów. Tym razem miała przed sobą komplet przeznaczony dla wuja Kierana, którego także czuła się w obowiązku wyposażyć odpowiednio na nadchodzące miesiące. Szef biura aurorów nie mógł paradować bez odpowiedniej odzieży - nie tyle wygodnej, co po prostu funkcjonalnej na placu boju, bo wiedziała, że jako pierwszy wskoczy w jego odmęty gdy tylko nadarzy się okazja... Podobnie jak w wyprawce dla ojca tutaj również zdecydowała się wykorzystać wełnę kudłonia okraszoną skórami nundu i tebo. Magiczne właściwości wybranych komponentów miały znacząco podkreślić przepływającą przez niego żywotność, a także w razie potrzeby wesprzeć organizm w przyjmowaniu na siebie ciosów - chociaż takich absolutnie nie życzyła drogiemu wujowi. Kamasze podobne do tych, które sprawiła Steviemu, także podbiła dodatkowym płatem skóry tebo, upewniając się, że te będą całkowicie odporne na poślizgi. To było przecież tak bardzo ważne w czasie zimy! I z całych sił starała się przy tym ignorować rozbijającą się o kraty klatki fretkę, a także kurę, która usadowiła się na krześle, do którego Duckie próbowała nieporadnie podskoczyć. Cyrk na kółkach.
| szyję magiczny komplet (szata i buty).
komponenty: wełna kudłonia 1x, skóra tebo 1x, skóra nundu 1x
st: 110, krawiectwo III, bonus do rzutu +120
działanie:
- dwa dodatkowe miejsca na przedmioty i +1k6 do żywotności
- +1k20 do żywotności i -1k3 do zwinności
- +1k10 do żywotności, odporność na poślizg (buty)
Po tym czarownica wróciła do sypialni, po drodze prawie zabijając się o kurę uciekającą przed zwyczajowo podekscytowaną kaczuszką; oba ptaki wbiegły przez uchylone drzwi do jej pokoju, niechybnie budząc przy tym Wintour, która zaraz narobi rabanu... Ach, jeszcze tego jej brakowało. Beckettówna wywróciła teatralnie oczyma, ale nie ingerowała, póki nie dochodziło do tragedii, zbyt skupiona na dokończeniu innego z projektów. Tym razem miała przed sobą komplet przeznaczony dla wuja Kierana, którego także czuła się w obowiązku wyposażyć odpowiednio na nadchodzące miesiące. Szef biura aurorów nie mógł paradować bez odpowiedniej odzieży - nie tyle wygodnej, co po prostu funkcjonalnej na placu boju, bo wiedziała, że jako pierwszy wskoczy w jego odmęty gdy tylko nadarzy się okazja... Podobnie jak w wyprawce dla ojca tutaj również zdecydowała się wykorzystać wełnę kudłonia okraszoną skórami nundu i tebo. Magiczne właściwości wybranych komponentów miały znacząco podkreślić przepływającą przez niego żywotność, a także w razie potrzeby wesprzeć organizm w przyjmowaniu na siebie ciosów - chociaż takich absolutnie nie życzyła drogiemu wujowi. Kamasze podobne do tych, które sprawiła Steviemu, także podbiła dodatkowym płatem skóry tebo, upewniając się, że te będą całkowicie odporne na poślizgi. To było przecież tak bardzo ważne w czasie zimy! I z całych sił starała się przy tym ignorować rozbijającą się o kraty klatki fretkę, a także kurę, która usadowiła się na krześle, do którego Duckie próbowała nieporadnie podskoczyć. Cyrk na kółkach.
| szyję magiczny komplet (szata i buty).
komponenty: wełna kudłonia 1x, skóra tebo 1x, skóra nundu 1x
st: 110, krawiectwo III, bonus do rzutu +120
działanie:
- dwa dodatkowe miejsca na przedmioty i +1k6 do żywotności
- +1k20 do żywotności i -1k3 do zwinności
- +1k10 do żywotności, odporność na poślizg (buty)
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Trixie Beckett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k6' : 6
--------------------------------
#3 'k20' : 9
--------------------------------
#4 'k3' : 2
--------------------------------
#5 'k10' : 9
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k6' : 6
--------------------------------
#3 'k20' : 9
--------------------------------
#4 'k3' : 2
--------------------------------
#5 'k10' : 9
Na szczęście komplet dla wuja Kierana też okazał się być bez zarzutu. Chyba miała dobry dzień - a może to pani Cattermole czuwała nad nią u boku Merlina, któremu to opowiadała jaką ma pojętą uczennicę? Trixie parsknęła cicho na tę myśl i znowu podniosła się z siedzenia, żeby tym razem poszukać solidnego papieru do pakowania paczek. Przekazanie prezentu Rineheartowi było o niebo bardziej skomplikowane niż zaniesienie go do pokoju obok, więc starannie oplotła szatę i kamasze materiałem, a potem dodatkowo związała to wszystko grubą nicią, nie odmówiwszy sobie także na wierzchu małej kokardy. Pozostało jedynie dopisać liścik, który doczepiła do nóżki Steviego - sowy, broń Merlinie nie ojca! -, tak jak i paczkę, by następnie puścić ptaszysko w objęcia nocy. Wiedział pod jaki adres lecieć, zmierzał tam już wielokrotnie, gdy wymieniała korespondencję z aurorem, więc czarownica nie miała cienia wątpliwości, że odnajdzie drogę.
I właściwie mogłaby na dziś darować sobie resztę prac, ale kiedy zwierzęta robiły raban, zirytowane wzajemną obecnością albo zwyczajnie pochłonięte zabawą, Beckett równie dobrze mogła działać dalej. Dlaczego nie? Wspomagała się dwoma małymi kanapkami z twarogiem i filiżanką kawy zbożowej, która wypełniała pokój przyjemnym aromatem zachęcającym do dalszego zakasania rękawów. No dobrze! Zasłuchane w melodię dobiegającą z gramofonowej tuby dziewczę tym razem zajęło się jedną ze swoich ulubionych szat, wykonaną z tkaniny stworzonej z włókien sierści przyczajacza. Miała sposobność już wcześniej tworzyć bardzo podobny projekt, który na moment wylądował w ojcowskim posiadaniu i choć o wiele trudniej było obchodzić się z tak specyficznym materiałem, zawsze przynosiło jej to o wiele większą satysfakcję. Może to i dobrze, że zostawiła sobie to na jedno z ostatnich projektów? Trixie sięgnęła po kubek i upiła z niego łyk, a potem westchnęła głośno, ostentacyjnie, kiedy kura wydała z siebie niezadowolony dźwięk. Duckie wciąż nie radziła sobie z wspięciem się na jej fotel, natomiast Wintour biegała po wszystkich piętrach swojego królestwa - do diabła, chyba naprawdę będzie musiała przemyśleć tę taktykę trzymania tylu zwierząt w domu! Skoncentrowana niemal do bólu, pochyliła się nad płaszczem i kontynuowała dopracowywanie szwów, zbyt uparta, by całe towarzystwo wygonić po prostu z pokoju.
| szyję magiczną szatę.
komponenty: tkanina z włókien sierści przyczajacza 2x
st: 80, krawiectwo III, bonus do rzutu +120
działanie:
- wykrycie czarodzieja w jakikolwiek magiczny sposób nie jest możliwe
I właściwie mogłaby na dziś darować sobie resztę prac, ale kiedy zwierzęta robiły raban, zirytowane wzajemną obecnością albo zwyczajnie pochłonięte zabawą, Beckett równie dobrze mogła działać dalej. Dlaczego nie? Wspomagała się dwoma małymi kanapkami z twarogiem i filiżanką kawy zbożowej, która wypełniała pokój przyjemnym aromatem zachęcającym do dalszego zakasania rękawów. No dobrze! Zasłuchane w melodię dobiegającą z gramofonowej tuby dziewczę tym razem zajęło się jedną ze swoich ulubionych szat, wykonaną z tkaniny stworzonej z włókien sierści przyczajacza. Miała sposobność już wcześniej tworzyć bardzo podobny projekt, który na moment wylądował w ojcowskim posiadaniu i choć o wiele trudniej było obchodzić się z tak specyficznym materiałem, zawsze przynosiło jej to o wiele większą satysfakcję. Może to i dobrze, że zostawiła sobie to na jedno z ostatnich projektów? Trixie sięgnęła po kubek i upiła z niego łyk, a potem westchnęła głośno, ostentacyjnie, kiedy kura wydała z siebie niezadowolony dźwięk. Duckie wciąż nie radziła sobie z wspięciem się na jej fotel, natomiast Wintour biegała po wszystkich piętrach swojego królestwa - do diabła, chyba naprawdę będzie musiała przemyśleć tę taktykę trzymania tylu zwierząt w domu! Skoncentrowana niemal do bólu, pochyliła się nad płaszczem i kontynuowała dopracowywanie szwów, zbyt uparta, by całe towarzystwo wygonić po prostu z pokoju.
| szyję magiczną szatę.
komponenty: tkanina z włókien sierści przyczajacza 2x
st: 80, krawiectwo III, bonus do rzutu +120
działanie:
- wykrycie czarodzieja w jakikolwiek magiczny sposób nie jest możliwe
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Trixie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
Prezent dla przyszywanego, rudego kuzyna wkrótce też okazał się gotowy. Szata wyszła dokładnie tak jak powinna - i przy odrobinie szczęścia Reggie nie zapląta się w nią podczas polowych wędrówek, usiłując działać cicho i zwinnie. Ale kim była Trixie by zakładać tak optymistyczne scenariusze? Z zadowolonym i nieco już zmęczonym uśmiechem przystąpiła do pakowania następnych paczek, korzystając z tego, że Stevie, jej wierny puchacz, zdążył już wrócić do domu. Płaszcz przeznaczony dla ulubionego Weasley'a również opakowała w wytrzymały papier, okrasiła krótkim listem - nie zabij się - i posłała sowę pod wskazany adres; muzyka z gramofonu zdawała się coraz mętniejsza, powieki coraz cięższe, ale noc była jeszcze młoda. Przynajmniej słońce nie wychyliło nosa zza linii horyzontu. Miała iść spać? Nie, jeszcze nie.
Na szczęście jednak zwierzęta straciły energię na swawolach i dały jej trochę odpocząć. Kura drzemała na wygodnym fotelu, kaczuszka umościła się na skrawku materiału na podłodze, a fretka schowała się w jednym ze swoich spreparowanych korytarzyków prowadzących na wyższe piętro klatki, pochrapując cicho. Trzeba było z tego korzystać! Kto wie gdy znowu trafi jej się spokojniejsza noc? Tym razem Beckettówna sięgnęła zatem po projekt własnej szaty. Nie rozpieszczała siebie samej z doborem komponentów, wykorzystała na nią póki co pojedynczy płacht skóry wsiąkiewki, świadoma, że w każdej chwili byłaby skłonna zmodyfikować projekt na potrzeby kogoś, kto prężniej działał w terenie niż ona. Ale była wojna - i Trixie czuła się bezpieczniej wiedząc, że miała przy różnych eskapadach na karku coś pożytecznego, coś, co w razie konieczności równie dobrze mogłoby uchronić ją przed niebezpieczeństwem. Zabrała się więc za wykańczanie kołnierza, był dłuższy, intensywnie czarny, niemal stapiający się z widokiem nocnego nieba rozpościerającego się za oknem, w przedziwny sposób działając na nią kojąco. Chciałaby potrafić całkowicie stopić się z czernią cieni - i ta szata właśnie mogła jej to ułatwić, póki co chociażby w minimalnym stopniu.
| szyję magiczną szatę.
komponenty: skóra wsiąkiewki 1x
st: 40, krawiectwo III, bonus do rzutu +120
działanie:
+2k10 do skradania, +1k6 do efektów magii maskującej
Na szczęście jednak zwierzęta straciły energię na swawolach i dały jej trochę odpocząć. Kura drzemała na wygodnym fotelu, kaczuszka umościła się na skrawku materiału na podłodze, a fretka schowała się w jednym ze swoich spreparowanych korytarzyków prowadzących na wyższe piętro klatki, pochrapując cicho. Trzeba było z tego korzystać! Kto wie gdy znowu trafi jej się spokojniejsza noc? Tym razem Beckettówna sięgnęła zatem po projekt własnej szaty. Nie rozpieszczała siebie samej z doborem komponentów, wykorzystała na nią póki co pojedynczy płacht skóry wsiąkiewki, świadoma, że w każdej chwili byłaby skłonna zmodyfikować projekt na potrzeby kogoś, kto prężniej działał w terenie niż ona. Ale była wojna - i Trixie czuła się bezpieczniej wiedząc, że miała przy różnych eskapadach na karku coś pożytecznego, coś, co w razie konieczności równie dobrze mogłoby uchronić ją przed niebezpieczeństwem. Zabrała się więc za wykańczanie kołnierza, był dłuższy, intensywnie czarny, niemal stapiający się z widokiem nocnego nieba rozpościerającego się za oknem, w przedziwny sposób działając na nią kojąco. Chciałaby potrafić całkowicie stopić się z czernią cieni - i ta szata właśnie mogła jej to ułatwić, póki co chociażby w minimalnym stopniu.
| szyję magiczną szatę.
komponenty: skóra wsiąkiewki 1x
st: 40, krawiectwo III, bonus do rzutu +120
działanie:
+2k10 do skradania, +1k6 do efektów magii maskującej
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pokój Trixie
Szybka odpowiedź