Wydarzenia


Ekipa forum
Ratusz
AutorWiadomość
Ratusz [odnośnik]01.03.21 21:57
First topic message reminder :

Ratusz

Oaza zaczynała się rozrastać, a im więcej zamieszkiwało ją czarodziejów, tym bardziej potrzebna była ściślejsza organizacja. W połowie września 1957 r. ukończono budowę ratusza, który powstał przy samej wiosce, w nieznacznym oddaleniu od chatek mieszkalnych. Zamieszkał tam Harold Longbottom, który zawsze potrzebny był na miejscu, wraz z najbliższymi współpracownikami czuwającymi nad bezpieczeństwem wyspy i zdrowiem jej mieszkańców. To nieco większy budynek, w którym odbywają się rozmowy na szczycie, spotkania organizacyjne oraz audiencje u prawowitego Ministra Magii i jego delegatów. Wnętrze ratusza jest surowe, wojskowe, mało przytulne, brak elementów ozdobnych. Niewygodne drewniane meble zostały zbite przez Zakonników.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ratusz - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ratusz [odnośnik]03.03.21 20:32
Od dłuższego czasu wyczekiwałem na wiadomość o kolejnych obradach Zakonu Feniksa. Właściwie to spodziewałem się, ze zbierzemy się znacznie wcześniej, gdy stało się już pewne, że utraciliśmy dojście do stolicy Wielkiej Brytanii, pomimo usilnych staraniach. Londyn stał się dla nas niemal zamknięty, a wpływy Lorda Voldemorta zataczały coraz szersze kręgi. Czułem, że powinniśmy omówić nowy plan działania, choć nasza sytuacja z miesiąca na miesiąc stawała się coraz gorsza. Wyraźnie przegrywaliśmy tę wojnę i na tę chwilę światło nadziei na lepszą przyszłość stawało się coraz bledsze.
Zajęć i tak nie brakowało, więc nie dociekałem. W Oazie przybywało potrzebujących, ubywało za to zapasów, o które było coraz ciężej. Mogliśmy przypuszczać, że sytuacja podobnie się rozwinie i lepiej się na to przygotować, zgromadzić większe zapasy żywności i ingrediencji. Teraz ich braki odczuwaliśmy coraz boleśniej. Poza Oazą... Cóż, nie starczyłoby nam życia, gdybyśmy chcieli zrobić wszystko, co powinniśmy byli.
Przez ostatnie tygodnie niewiele spałem, mało jadłem i czas wypełniałem głównie szukaniem sobie zajęcia. Skamander nie szczędził pergaminu i atramentu, spędzałem z nim - chcąc nie chcąc - coraz więcej czasu, a o płatną robotę było jeszcze trudniej, dlatego piętnastego listopada dołączyłem do zebranych pod ratuszem członków Zakonu Feniksa z posępną mina i zmęczeniem wyraźnie odbijającym się w cieniach pod oczyma. Niedawno powróciłem ze Szkocji, zdążyłem się jedynie przebrać w świeżą koszulę i wyczyścić płaszcz, zabrakło czasu, by chwycić za brzytwę, więc jak rzadko kiedy przyszedłem nieogolony.
- Dzień dobry - odezwałem się, gdy podszedłem już blisko; powiodłem spojrzeniem po tych, którzy zdążyli dotrzeć tu przede mną. Skinąłem im tylko lekko głową. Na dłużej zatrzymałem wzrok na Justine, zastanawiając się, czy zdążyła dojść już do siebie, a także Samuelu, który także miał za sobą długie tygodnie uwięzienia, a teraz smyrał po plecach Hannah. Miałem nadzieję, że odzyskał choć część sił - dziś wieczorem czekał nas patrol w okolicach Weymouth.
Było to dla mnie drugie spotkanie, na poprzednim nie widziałem ani Maeve, ani Vincenta, widząc ich doszedłem do wniosku, że podobnie jak mnie obdarzono ich większym zaufaniem. To dobrze, cieszyło mnie to, oboje dowiedli, że są tego godni. To jednak obok Rinehearta, starego druha i przyjaciela, zdecydowałem się stanąć.
- Masz papierosa? - spytałem cicho, by moje słowa dotarły jedynie do niego.
Od kilku dni nie miałem żadnego i już czułem, ze głód nikotynowy znów daje się we znaki, gdy poczułem zapach tytoniu. Bądź kolega, Vincent.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ratusz - Page 2 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Ratusz [odnośnik]04.03.21 0:04
Pogoda nie była zachwycająca, lało jak z cebra. Idąc przez polanę, która błotniście mlaskała pod jego butami, był zły i niezadowolony. Po pierwsze, wolał kiedy przejście do Oazy znajdowało się w Zakazanym Lesie. Tam były drzewa, które jako tako ochraniały przed większością opadu. No i przede wszystkim to w lecie robili wraz z Ulyssesem pomiary, które teraz można było o kant rogu renifera rozbić. Może jednak trochę go ponosiło, pomiary wciąż były jak najbardziej wartościowe, trzeba było je tylko skorygować. I chyba to trochę piekło alchemika, że zamiast niego Ollivander zdecydował się zaprzęgnąć do tego zadania kogoś bardziej obeznanego w numerologii. Tak, zawsze byli lepsi od niego. Ze złością zamachnął się nieco bardziej stopą, kopiąc przypadkowy kamień i posyłając go między śliską czerwoną trawę, gdzie kawałek skały podskoczył sobie parokrotnie przed zapadnięciem się w niewielką kałużę.
Norweg westchnął zaraz, starając się zapomnieć o swoim niezadowoleniu lecz podejrzewał, że będzie to niemożliwe. Był bardzo zaangażowany w badania Ollivandera, a spodziewał się, że teraz przestanie być taki potrzebny, skoro zgadali się z Beckettem. I nie chodziło tu o Becketta, bo szanował go jako naukowca. Ingisson miał wrażenie, że był już całkiem zbędny. Czuł się poniekąd zdradzony, co było na tyle nie na miejscu, że nikt jeszcze oficjalnie mu nie podziękował za współpracę. W jego głowie jednakże wszystko było już przypieczętowane.
Dotarł w końcu do kamieni i westchnął, bo wiedział, że będzie musiał teraz poczekać. Że też się z nikim wcześniej nie porozumiał w tej kwestii. Rozejrzał się więc i nieopodal odszukał spojrzeniem drzewko na tyle wysokie by się pod nim zmieścił. Garbiąc się lekko oparł się o krzywy pień i poprawił torbę na ramieniu, która zabrzęczała znacząco. Na wszelki wypadek, gdyby mu się poszczęściło i ktoś pojawił się przy portalu prędzej niż później zabrał sobie zajęcie. Miał parę eliksirów do podrzucenia do lecznicy, no i oczywiście na spotkanie. Zawsze przychodził przygotowany.
Szczęście uśmiechnęło się do alchemika w ten pochmurny i deszczowy dzień, bo po niezbyt długim sterczeniu pod drzewem ujrzał sylwetkę zbliżającą się do przejścia. Figg. Wziął głębszy oddech i wiedząc, że nie będzie bardziej gotowy wyszedł ze swojego miernego ukrycia. Skinął jej głową, na uwagę wzruszył ramionami – choć tak naprawdę miała rację – i pytającym spojrzeniem powiódł do magicznych kamieni, które czarownica zaraz wprawiła w życie. Obserwował ten proces po raz któryś z kolei, po pomiarach z Ulyssesem jeszcze lepiej rozumiejąc zależności, które działy się między wiązkami magii. Ostateczne wyniki mieli jeszcze dopiero wyliczyć, lecz to co zebrali dawało jasny pogląd na to, jak intensywne były wymiany energii przy otwieraniu portalu.
Po przejściu do Oazy niewylewnie podziękował Figg i każde z nich ruszyło w swoją stronę. Ujrzał ją ponownie dużo później, pod ratuszem. Rozejrzał się po zebranych i z widocznym zawahaniem zatrzymał się, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Wszędzie już byli ludzie i chcąc nie chcąc będzie musiał znaleźć się w pobliżu innych czarodziejów, co rodziło zagrożenie potencjalną rozmową. Upatrzył w końcu w miarę wolny punkt, przy zaroślach, ale żeby się do nich przedostać musiałby i tak przejść obok wszystkich. Wziął więc głęboki oddech i ruszył do przodu, zdobywając się na bardzo nieznaczny uśmiech i skinięcia głową do zebranych, którzy zwrócili uwagę na jego pojawienie się. Zatrzymał się dopiero u celu, po prawej stronie ratusza, przy krzewie. Parę kroków od niego, mniej więcej w tej samej odległości znajdował się jeden i drugi Anthony oraz Marcella, do której uśmiechnął się ciut szerzej.


Asbjorn Ingisson
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5694-asbjrn-thorvald-ingisson#133833 https://www.morsmordre.net/t5741-juhani#135532 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-little-kingshill-hare-lane-end https://www.morsmordre.net/t5742-skrytka-nr-1399#135537 https://www.morsmordre.net/t5743-a-t-ingisson#135543
Re: Ratusz [odnośnik]04.03.21 17:13
Lot do Irlandii zabrał mu więcej czasu niż początkowo zakładał, kiedy więc wylądował przed portalem na czerwonej polanie, był już prawie spóźniony; szczęśliwie otworzenie przejścia nie przysporzyło mu problemów i chwilę później znajdował się już na wyspie, prowadząc Cienia w stronę polany rozładunkowej. To tam zdecydował się go zostawić, nie chcąc, by szedł z nim aż do wioski; tutaj, w otoczeniu drzew, mógł w spokoju poczekać, aż spotkanie dobiegnie końca.
Minęło trochę czasu odkąd po raz ostatni pojawił się w Oazie, idąc w stronę ratusza sugerował się więc jedynie otrzymanym wcześniej opisem, mimo wszystko bez większego trudu trafiając na prowadzącą do budynku ścieżkę. Zachodzące w obozie zmiany jednocześnie napawały nadzieją, jak i niepokoiły, bo chociaż każdy nowy mieszkaniec oznaczał jedną więcej niewinną osobę, która uniknęła okrutnego losu, to również im więcej ich przybywało, tym sytuacja stawała się trudniejsza. Wiedział, że większość z nich ledwie wiązała koniec z końcem; czasami zdarzało mu się brać udział w dostawach, głównie drewna, zdawał sobie więc sprawę, że racje rozchodziły się szybko, a zgromadzonych do tej pory zapasów było jeszcze zbyt mało, by umożliwić wszystkim przetrwanie zimy, póki co stanowiącej niewiadomą.
Zgromadzonych przed ratuszem członków Zakonu Feniksa dostrzegł już z daleka, co go nie zdziwiło - zbliżała się godzina rozpoczęcia spotkania - z ulgą zauważając, że jeszcze nie weszli do środka; w szeregach organizacji wciąż jeszcze nie czuł się zbyt pewnie, zwolnił więc nieco kroku, początkowo nie decydując się na podejście do nikogo, kiwając jedynie wszystkim głową na powitanie. W niewielkim oddaleniu dostrzegł Hannah oraz stojącą tuż obok niej Justine, w milczeniu rejestrując, że wyglądała już nieco lepiej, choć pobyt w Azkabanie odcisnął się na niej wyraźnie; nieco dalej zobaczył też Lucindę, której posłał ciepły uśmiech, milcząco witając się również ze stojącym obok Anthonym. Nie zatrzymał się jednak obok, początkowo planując poczekać samotnie pod jednym z drzew, ale nim dotarłby pod to upatrzone, jego wzrok zatrzymał się na stojącym nieco na uboczu Asbjornie - skręcił więc bez większego zastanowienia w jego kierunku, w pamięci wciąż mając wspólną pracę nad badaniami i kilka wymienionych w trakcie ostatniego spotkania zdań. - Cześć - odezwał się cicho, kiedy tylko znalazł się w zasięgu słuchu mężczyzny, a później oparł się barkiem o pień drzewa, nie chcąc narzucać się zbytnio swoją obecnością.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Ratusz [odnośnik]04.03.21 20:19
Krople rozbijające się hałaśliwie o szyby nie zachęcały do wyściubiania nosa poza gabinet, w którym teraz Ollivander spędzał lwią część czasu - planując, rozsyłając listy, wydając polecenia i próbując przebić się przez zawiłości, z którymi wcześniej nie przychodziło mu się mierzyć. Niedawny atak Ondyny co prawda odebrał mężczyźnie część sił, lecz równocześnie zapewnił trochę czasu, w którym zwyczajnie nie miał wyjścia i musiał odpocząć, nawet jeśli nie zrezygnował całkowicie ze swoich powinności. Tych zaś miał aktualnie wiele, więcej niż kiedykolwiek planował na siebie wziąć, równocześnie nie śmiał mówić na głos o własnych niewygodach i niechęciach - robił, co zostało mu powierzone, z dnia na dzień coraz mocniej odczuwając ciężar na swoich barkach. Kolejne błędne koło.
Nowe umiejscowienie portalu nie było może tak wygodne jak Zakazany Las, ale na tę chwilę zapewniało Zakonowi Feniksa więcej bezpieczeństwa i chwilę na kontynuację badań - Ulysses nie był zadowolony z ich aktualnego stanu, wedle pierwszych planów powinni być już na dalszym etapie, ale rzeczywistość zawsze brutalnie weryfikowała możliwości, nie inaczej postąpiła w tym wypadku. Nie dość, że choroba położyła różdżkarza na długi czas (do czego nie przyznawał się oficjalnie, nie sądził więc, że ktokolwiek z Zakonników wiedział o tym fakcie), stworzenie portalu w Irlandii także należało ująć w projekcie - wiązało się to z wieloma zmianami, nowymi pomiarami, obliczeniami... Za czym oczywiście szedł czas.
Drogę pokonał w posępnych rozmyślaniach i ciszy, nie przejmując się kroplami deszczu, rozbijającymi się o utrzymywane zaklęcie - dopiero przy wzywaniu Patronusa Ulysses pozwolił sobie nieco zmoknąć, lecz nie stawił się pod ratuszem przemoczony. Przywitał wszystkich skinieniem głowy i prędko zajął miejsce przy drzewie, rzucając osobne spojrzenia Percivalowi i Asbjornowi, obok których się znalazł. Niewiele się w nim zmieniło - czujnie obserwował otoczenie, nienachalnie śledząc wzrokiem sylwetki Zakonników oraz sam ratusz, powstały niedawno. Tak, jak sądził - spotkania na obrzeżach Londynu byłyby skrajnie ryzykowne - dobrze, że mieli inne, spokojniejsze miejsce. Ollivander nie czuł się dziś zbyt rozmowny, choć nie sądził, że będą tematy, w których będzie musiał zabrać głos.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ratusz - Page 2 Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Ratusz [odnośnik]05.03.21 0:43
W nerwowej atmosferze przyszło Alexandrowi opuszczać Dolinę Godryka. Działo się tak dlatego, że od prawie tygodnia Ida leżała chora w najmniejszym pokoiku domostwa, a Farley nie mógł przy niej być. Najbardziej jak był w stanie się zbliżyć to było przez drzwi, kiedy wieczorami prowadzili krótkie rozmowy: krótkie, bowiem żadne z nich nie było w stanie wysiedzieć zbyt długo bez zaśnięcia w pół słowa. Groszopryszczka była niezwykle męczącą i uporczywą chorobą, a brak możliwości włączania do jej leczenia eliksirów wzmacniających dawał się pannie Lupin we znaki. Była osłabiona, a on zmęczony: nie raz ktoś z domowników albo Julien, który domownikiem też na dobrą sprawę był, znajdował go nad ranem opartego o framugę drzwi, za którymi izolowana była jego narzeczona. W lecznicy i szpitalu w Ruderze pracy nie ubywało, teraz jeszcze musiał dbać o chorą Idę i obsesyjnie wręcz sprzątał i pucował cały dom, doprowadzając już do jednego tsunami z piany gdy zapomniał o zaczarowanych szczotkach szorujących łazienkę. Do tego pozostawał Zakon, który pochłaniał właściwie tyle samo godzin w dobie co lecznica. Nie ograniczał się w końcu tylko do uzdrowicielstwa, choć w Oazie często się z tego powodu pojawiał. Sprawy gromadziły się wokół młodego Gwardzisty, który z powodu tajemniczego zaginięcia Kierana i niedyspozycji Justine pozostał z większością rzeczy po prostu sam.
Drogę do Irlandii pokonał w sposób męczący, jednak najszybszy: przy pomocy wielokrotnej teleportacji. Zdążył już sobie wyznaczyć najbardziej optymalną trasę skoków, jednak kiedy znalazł się na Czerwonej Polanie musiał oprzeć się o drzewo i przez chwilę pooddychać spokojnie słuchając, jak dźwięk ten plącze się z szumem i kapaniem deszczowych kropli uderzających o resztki liści zebranych na drzewach. Zamknął oczy i na chwilę po prostu dał się zalać tym dźwiękom, odsuwając od siebie wszystkie zmartwienia, wątpliwości, trudności. Odnalazł ten całkowicie stoicko spokojny fragment siebie, wyciągnął go na wierzch i oblekł się nim niby niebieskim płaszczem, który dziś spoczywał na charakterystycznych już dla młodego czarodzieja czarnych golfie i spodniach. Obrócił w palcach różdżkę i pochylił do przodu, odpadając od pnia i wkraczając w pewny chód, który zawiódł go aż do portalu. Tam przywołał do siebie ponownie wspomnienie swojej próby – nie wiedział, który to już raz w ostatnim czasie, nie był w stanie zliczyć, lecz kruk posłusznie zjawił się na wezwanie i tchnął białą magię w przejście. Ledwie moment później Alexander był już w Oazie, kierując się wprost pod ratusz. Nie zdziwiło go, że właściwie wszyscy byli już na miejscu, w końcu miał się pojawić tu właściwie na samym końcu. Znaczy, nie musiał, lecz taki obrót spraw był dla niego dość korzystny.
Dzień dobry wszystkim – powiedział, wchodząc w tłum swoich kompanów w walce, swoich bądź co bądź przyjaciół, tej drugiej rodziny. Omiótł spojrzeniem zgromadzonych, wpierw krótko ale z uwagą przypatrując się Michaelowi, na dłużej zatrzymując za to spojrzenie na Justine, prędko analizując jej stan. – Promieniejesz, Tonks – rzucił zaczepnie do Gwardzistki, poruszając brwiami. – Dobrze, że zrezygnowałaś już z diet – klepnął ją ostrożnie w ramię, posłał jej zadziorny uśmiech po czym ruszył dalej w kierunku drzwi do ratusza. Tak, wiedział że mógł pozwolić sobie na akie żarty w jej towarzystwie, a przynajmniej miał nadzieję że wciąż mógł: inną sprawą było to, że stanem zdrowia Justine niesamowicie się matrwił. Potrzebowali jej w pełni sił, a nie... takiej jak teraz. Skinął głową do Cedrica i Vincenta, zawieszając spojrzenie na krótki moment na papierosie, toteż prędko zerknął w drugą stronę. Uśmiechnął się nieco do Hannah, Billy'ego i Keata, a kiedy jego spojrzenie przeszło za nich skinął głową Foxowi i stojącej przy nim Maeve. Dalej przywitał się przelotnie z Lucindą i Anthonym Macmillanem, a towarzystwo zgromadzone po przeciwnej stronie ratusza, zaczynające się na Skamanderach, przechodzące przez tęgie głowy pod drzewem, a na Marcelli i Steffenie kończące powitał kolejnym skinięciem głową. Na Cattermola spojrzał jednak z nieco większą rezerwą: Steffen w końcu niewyobrażalnie naraził się Farleyowi na początku października, a Gwardzista nie miał o tym prędko zapomnieć – jeżeli nic mu w tym nie przeszkodzi to najprawdopodobniej na zawsze miało to pozostać w jego pamięci.
Ostatecznie Alexander oderwał jednak spojrzenie od animaga i podszedł do drzwi, obracając się do wszystkich i raz jeszcze patrząc po zebranych.
Zapraszampowiedział, otwierając drzwi i gestem zachęcając do tego aby podążyli za nim. Alexander przeprowadził ich przez ratuszowy korytarz, po czym otworzył przed nimi jeszcze jedne drzwi, które prowadziły do sali zgromadzeń, gdzie w surowym wnętrzu stał długi stół i na pierwszy rzut oka niewygodne krzesła. Alexander od razu skierował się ku szczytowi stołu Nie zajął jednak miejsca na samym szczycie, sadowiąc się na miejscu po prawicy od tego, kto miał dzisiejsze spotkanie poprowadzić.

| Jak na posłusznego odźwiernego przystało wprowadzam was wszystkich do ratusza, ale z nową turą czekamy na Ministra Longbottoma.




Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 05.03.21 11:30, w całości zmieniany 1 raz
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Ratusz - Page 2 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Ratusz [odnośnik]05.03.21 11:01
Archibald uważał decyzję o przeniesieniu spotkań do Oazy za słuszną. Londyn już dawno temu przestał być bezpiecznym miejscem, a to właśnie tutaj, na tej niewielkiej wyspie posiadali większość swoich przybytków. Mieszkało tutaj wielu (zbyt wielu) Zakonników, posiadali tutaj swój szpital polowy, lord Longbottom przyjmował w ratuszu wszelkich interesantów – przeniesienie spotkań do Oazy było tylko kwestią czasu. Choć i jemu smutno było zostawiać Starą Chatę, kojarzyła mu się z Garrettem i Bathildą Bagshot, z czasami, kiedy jeszcze nie było tak ciężko, a w nich wszystkich tliło się więcej nadziei. Archibald odnosił wrażenie, że ta nadzieja pomału znika, a w nich wszystkich pojawia się coraz więcej frustracji i złości. Z nim na pewno tak było, już miał serdecznie dość tej wojny, szczególnie od czasu szczytu w Stonehenge, kiedy na jego barki spadły dodatkowe zobowiązania. Już nie raz to powtarzał – nigdy nie był politykiem i nie aspirował do tego, żeby nim zostać, a wrzucono go w sam środek politycznych rozgrywek, w dodatku po tej przegranej (na razie) stronie. Starał się zachować w tym wszystkim zimną krew, ale prawda była taka, że niektóre problemy spędzały mu sen z powiek, a eliksir uspokajający stawał się coraz milej widzianym towarzyszem.
Wydawało mu się, że pojawił się w Oazie na czas, ale nikt już nie stał pod skromnym budynkiem ratusza – czyżby przesunęli termin spotkania, a może to on z tego wszystkiego znowu coś pomylił? Nie lubił się spóźniać, więc szybkim krokiem wszedł do środka, przemierzając nie do końca znane korytarze, aż w końcu trafił do odpowiedniej sali. – Dzień dobry – przywitał się ze wszystkimi, spoglądając kolejno na ich twarze. Niektóre były doskonale mu znane, inne widział przelotnie w szpitalu polowym po powrocie z misji, ale wtedy panował chaos, a on nie miał wtedy głowy do zapoznawania się z nowym narybkiem. Dlatego teraz przystanął z boku i pozwolił sobie przyjrzeć się jeszcze nieznanym osobom – dobrze było ich tutaj widzieć, każda dodatkowa różdżka była na wagę złota.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Ratusz [odnośnik]06.03.21 0:55
Alexander otworzył drzwi budynku, wprowadzając Zakonników do środka; surowe wnętrza od środka wydawały się nieco rozleglejsze, niż od zewnątrz, puste drewniane ściany biły raczej chłodem, ascetyczne wnętrze pozbawione zdobień mogło przypominać bardziej koszary niż przytulny dom, ale ci, którzy znali lorda Longbottoma, nie mogli spodziewać się po nim niczego innego. Doświadczony czarodziej strapieniem na twarzy, postawą i zasępionym spojrzeniem całą swoją sylwetką przypominał - że toczyliście wojnę.
Mieliście okazję przekonać się o tym tuż po tym, kiedy minęliście trzecie drzwi po lewej stronie, prowadzące do większej sali zgromadzeń. U szczytu podłużnego stołu, nad rozciągniętym pergaminem z wyrysowaną mapą, której kształtu od wejścia nikt z was rozpoznać nie potrafił, pochylał się Harold Longbotttom. Wsparty obiema rękoma na stole wydawał się mocno zafrasowany, co wyrażała gruba zmarszczka przecinająca czoło. Otaczała go trójka mężczyzn, która nieufnie spojrzała na przejście, kiedy pojawili się w nim czarodzieje. Cedrik, Michael, Frederick, Samuel i Anthony mogli w nich rozpoznać doświadczonych aurorów, którzy w przeszłości współpracowali z Kieranem; każdy z nich z osobna skinął Haroldowi głową i, zwinąwszy mapę, minęli się z Zakonnikami, opuszczając salę. Srogie oblicze Harolda uniosło się wzwyż, zatrzymując się na niektórych spośród przybyłych. Przez dłuższą chwilę mógł poczuć je na sobie Steffen, lecz twarz przywódcy ruchu oporu nie wyrażała absolutnie żadnych emocji - po krótszej chwili odepchnął się rękoma od blatu i, założywszy ramiona na piersi, odczekał, aż wszyscy wejdą do sali, by następnie zając miejsce u szczytu stołu.
Same krzesła wydawały się równie ascetyczne, co wnętrze, zbite z niekiedy nierówno ciętych desek nie wydawały się wygodne - zostały ustawione w dwóch rzędach wzdłuż stołu. To, które zajmował Longbottom, wydawało się okazalsze od pozostałych. Sala miała okna, lecz wprawne czarodziejskie oko postaci lepiej rozumiejącej naturę magii (numerologia I) dostrzeże, że zostały obłożone zaklęciami, które uniemożliwiają rzeczywisty podgląd pomieszczenia od zewnątrz.
Dopiero, kiedy hałasy przesuwanych krzeseł ucichły, Harold Longbottom zabrał głos - nigdy nie wydawał się szczególnie przystępny, doświadczony auror wydawał się przyzwyczajony do wojskowego drylu, ale dziś musiał się wydawać jeszcze surowszy, niż zwykle.
- Mamy dużo do zrobienia. Zacznijmy od raportów spraw bieżących - podjął, przemykając wzrokiem po licu młodego gwardzisty, od którego niedawno otrzymał list. - Kto zacznie? - zwrócił się do wszystkich, wsparłszy łokcie o boczne oparcia krzesła złożył przed sobą dłonie w piramidkę. - Jak przebiegają działania? Jak przedstawia się stan Oazy? Kwestia rekrutów?





20 - Alexander Fariey

Na odpis każdrorazowo będziecie mieć 48 godzin, w razie pytań należy zwrócić się do Tristana, który jest Waszym mistrzem gry, dzień dobry.
Harold Longbottom
Harold Longbottom
Zawód : Prawowity minister i przywódca rebelii
Wiek : 58
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Konta specjalne
Konta specjalne
https://www.morsmordre.net/t86-wzor-karty-postaci https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Ratusz [odnośnik]06.03.21 10:41
Coś nadgorliwego było w sposobie w którym przyglądał się nowo przybyłym. Znał ich, niektórych lepiej, a innych gorzej. Nie było tu obcych, a jednak coś skrobało jego myśli nakazując mu zachować czujność, ostrożność. Nie mógł ufać nikomu - wiedział o tym doskonale nie od dziś, lecz dopiero o blisko dwóch miesięcy świadomość tego wymykała mu się boleśnie z pod kontroli.
- Wright - odpowiedział jej z protekcją i dozą urzędniczej uprzejmości nie poświęcając jej jednak więcej uwagi w przeciwieństwie do kuzyna. Wypuścił nadmiar powietrza z płuc wraz z westchnięciem. Zaraz potem jego uwagę przyjął z większą dozą powagi
- Oddaj go tylko w całości. Potrzebuję go - skwitował mrukliwie przechylając głowę w stronę Samuela, a przy tym obserwując samego Cedrica. Posępnego, zmęczonego. Czy w przeciągu ostatnich tygodni polegał na nim za bardzo?
Kiedy czarodziei przed ratuszem przybyło to pierwszy raz od dawna odczuł nieprzyjemność z przebywania w tłumie. Dwukrotnie obejrzał się kontrolnie za siebie słysząc ruch lub głosy powitania dobiegające go zza pleców. Z kwaśną, niezadowoloną minął poruszał się potem wąskim korytarzem w Ratuszu, kiedy to dźwięk kroków dobiegających go zza pleców przybrał na donośności. Mnogo uderzające o drewniane deski obcasy dudniły przypominając o tym, że na zgromadzenie przybyło wiele osób. Kiedy więc doszli do sali Anthony niemo powitał aurorów, jak i samego Ministra Magii. Poruszył się w głąb sali zajmując miejsce koło Alexandra chcąc ograniczyć ilość czarodziei, która będzie mu się krzątała za plecami.
- Ja - zadecydował dając tym samym znak pozostałym by nie weszli mu w słowo - Jeszcze w poprzednim kwartale z powodzeniem udało nam się wraz z Burroughsem oraz Moore dotrzeć do łowcy Theseusa Hicksa i wyciągnąć od niego informacje na temat agresywnego wilkołaka Peregrina Greybacka. Dzięki temu udało nam się go odnaleźć, przesłuchać i pozyskać informacje o jego ofiarach - choć radził sobie ze skrywaniem emocji tak jednak nie umiał się nie skrzywić, kiedy to na sam dźwięk imienia przewinęły mu się bezwiednie przez myśli obrzydliwe wspomnienia bestii - Samego Peregrina unieszkodliwiliśmy by nie wyrządził już komukolwiek krzywdy - nie wdawał się w niepotrzebne szczegóły. Liczyło się, że im się udało - Z bardziej bieżących kwestii to od początku października patroluję tereny Derbyshire starając się mieć na bieżąco rozeznanie w działaniach ofensywnych wroga na terenach tego hrabstwa. W okolicy miasta North Downs wraz z Samuelem natknęliśmy się na grupę młodych czarodziei, którzy są miejscowymi i starają się pilnować miasta na własną rękę. W okolicy doszło już do starć z ludźmi z Ministerstwa. Sami na nich natknęliśmy. Chwilowo powinien być spokój, lecz bez wątpienia należy w najbliższym czasie ponownie sprawdzić okolicę - ci młodzi ludzie potrzebowali doszkolenia - Z Dearbornem spotkaliśmy podczas jednego z patroli w okolicach Borrowash mugoli organizujących się na własną rękę. Jeżeli ktoś nie wie, gdzie powinien się udać na patrol to jest wskazane by mieć tę okolicę z tego właśnie powodu na oku - wątpił by tylko on to dostrzegł, by tylko oni posiadali o tym informacje. Wpływy wroga w Derbyshire były znaczące - Szósto październikowa ewakuacja w Szkocji przebiegła mi wraz z Lucindą pomyślnie. Jestem w kontakcie z Bagnoldem - wspomniał tymczasowego szefa Biura Aurorów - Pracujemy nad tym by odciążyć aurorów obowiązkami na terenach nad którymi posiadamy kontrolę. To by było w zasadzie na tyle

|19[bylobrzydkobedzieladnie]


Find your wings




Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 06.03.21 12:50, w całości zmieniany 1 raz
Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Ratusz [odnośnik]06.03.21 12:23
Przyglądał się kolejnym osobom zbliżającym się do ratusza. Za każdym razem witał każdego przyjemnym, acz krótkim uśmiechem. Klepnął jedynie Absjorna, jak gdyby chcąc mu przypomnieć o ich dawnej rozmowie związanej z pewnybiznesem. Jego spojrzenie utknęło na Archibaldzie, który był mu mimo wszystko najbliższy. Potem z dziwnym zainteresowaniem spojrzał na Selwyna, który dostał rolę odźwiernego.
Kiedy usłyszał zaproszenie, ruszył naprzód dopiero kiedy już część osób weszła. Zdołał przepuścić przed sobą Lucindę, jeżeli ta zamierzała iść razem z nim w tym samym tempie. Wiadomym było, które miejsce zamierzał zająć, jeżeli oczywiście miało być wolne. Te najbliżej wyjścia i te które było najdalej od wiodącego kadru. Był jedynie zwykłym Zakonnikiem, więc uznał, że nie potrzebuje znaleźć się przy Longbottomie, ani tym bardziej uważnie patrzeć na papier, który się przed nim znajdował. Zwyczajnie nie zamierzał pchać się na początek. Jego rolą było słuchać i wykonywać rozkazy i tyle. I oczywiście próbować pomóc jako lord.
Czym dotarł do Sali zgromadzeń, jego spojrzenie padło na trójkę tajemniczych czarodziei. Przyglądał im się chwilę, a potem usiadł i natychmiast pochłonęły go myśli. Na krótko, dopóki krzesła szurały i dopóki miał czas, żeby o czymkolwiek rozmyślać. Rozsiadł się na tyle wygodnie, na ile było to możliwe na oferowanych i „DIY” krzesłach, a ręce skrzyżowały się na jego piersiach. Rozejrzał się w międzyczasie po wnętrzu. Surowe, że surowsze być nie mogło.
Nie przejmował się tonem głosu Harolda, uznając że taką już miał naturę. Szanował go prawie na równi z Sorphonem, choć własny nestor miał w tej kwestii pierwszeństwo. Na jego pytanie już miał zaczął mówić, kiedy odezwał się Skamander. Uznał, że może to lepiej. Drugi Anthony był bardziej doświadczonym Zakonnikiem, więc na pewno miał prawo pierwszego głosu. Słuchał go uważnie, a potem na pewno i pozostałych. Głos zabrał dopiero gdzieś w środku lub pod koniec.
Sir Sorphon zamierza wykorzystać zawodników Zjednoczonych do działań kurierskich – powiedział krótko. Na chwilę przerwał, jak gdyby zbierając odpowiednie słowa i kontynuował dalej: – Rozmawiam ciągle z chłopakami, z drużyny. Chciałbym, żeby kilku nich działało dla nas, tych najlepszych, najszybszych i najbardziej zaufanych, gotowych do poświęceń. Mam też na oku kilku czarodziei, którzy mogliby być od korzyści dla Zakonu, potencjalnych rekrutów, ale więcej informacji będę w stanie dać później. Dalej, co się wilkołaków tyczy, których mieliśmy przekonać. Razem z Williamem i lady Lucindą udało się nam ich nakłonić do współpracy. Wcześniej jednak natrafiliśmy na opór trójki czarodziejów, myślę że dość zaprawionych w walce. Wśród nich, jak później zauważyłem, był jeden z Rosierów, ten o którym pisały gazety plotkarskie. Prawie go schwytaliśmy, ale… – tu spojrzał na czarodziejów, którzy znajdowali się przy lordzie Longbottomie, mylnie ich biorąc za bojówkarzy, nie byłych aurorów – jeden z bojówkarzy, który nagle pojawili się w okolicy i zaoferowali nam swoją pomoc, nie dopilnował go wystarczająco i niestety nam uciekł. Wysłałem też list do Alexandra – tu spojrzał na Selwyna, jak gdyby oczekując jakiejkolwiek reakcji na jego twarzy – z pewnymi informacjami, które uzyskałem z Londynu. Mam nadzieję, że okazały się one przydatne. Chciałbym uzyskać wspomnienie z pogrzebu Blacka.
Poprawił się na krześle, ale jego ręce niezmiennie krzyżowały się na piersiach.
Mam też pytanie dotyczące bezpieczeństwa Zakonu. Co mamy zrobić, gdyby któryś z tych przeklętych psów Malfoya nas schwytał? Co zrobić, żeby zachować nasze tajemnice? Jak się zabić nim będą w stanie nas zatrzymać i wyciągnąć z nas informacje? – Nie, to nie była przytyka dla panny Tonks. Szanował ją i podziwiał za jej umiejętności walki. Martwiło go to, co jej się stało. Diabelsko martwiło, choć właściwie opierał się na pogłoskach, bo nigdy nie usłyszał faktów od kogokolwiek. Nie chciał jednak, żeby coś podobnego przytrafiło się i jemu. Bał się tego, że mógłby skończyć podobnie jak ona i mógłby zagrozić Zakonowi, gdyby coś takiego się stało. Właściwie Oazie. Choć podejrzewał, że jego by o nic nie pytali i po prostu zabili. Był przecież nikim ważnym. Zwykłym lordem i buntownikiem.
Po tym zamilkł, ponownie rozmyślając o liście, który otrzymał od panny F., a który następnie wysłał gwardziście. Ten zawierał jedną informację, która go wyjątkowo trapiła. Miał nadzieję, że o niczym nie zapomniał, a jeżeli jednak tak było, to że przypomni sobie niedługo wszystko i dopowie. O zdarzeniach z szóstego października nie mówił, stwierdzając że wyręczyć go mogła bardziej doświadczona Marcella albo William.

| 10


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ratusz - Page 2 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Ratusz [odnośnik]06.03.21 19:40
Im więcej członków Zakonu Feniksa pojawiało się pod ratuszem, tym czuł się odrobinę lepiej; witał się ze wszystkimi, krótkim słowem, skinieniem głowy czy uśmiechem, ten najcieplejszy zachowując jednak dla Hannah. – Hej – odpowiedział jej cicho, kiedy do niego podeszła, odwzajemniając nieco dłuższe spojrzenie i w pozornie przypadkowym geście przesuwając palcami po wierzchu jej dłoni; niedługo później przenosząc wzrok na Samuela. – Sam – odpowiedział, wyciągając rękę, żeby klepnąć go lekko w ramię. Cieszył się, że tu był – z nimi, żywy, cały, choć momentami wciąż trudno było mu w to uwierzyć; stracili ostatnio tak wielu przyjaciół, że odzyskanie jednego z nich wydawało się więcej niż nieprawdopodobne.
Na przybycie pozostałych nie czekali długo; uśmiechnął się do Marcelli, kiedy pojawiła się między drzewami, ucieszył go też widok Vincenta, choć po wspólnej wyprawie do Azkabanu nie dziwiło go, że lord Longbottom i Gwardia zdecydowali się mu zaufać. Na moment zawiesił też wzrok na Justine, zastanawiając się, jak sobie radziła; posłał jej uśmiech, ponad jej ramieniem kiwając też głową Cedrikowi, którego już dzisiaj widział. Nim do ratusza wpuścił ich Alexander, zdążył jeszcze pomachać drugiemu Anthony’emu – a później wszyscy ruszyli do środka, przechodząc surowymi korytarzami do sali zgromadzeń, w której – co nieco go zaskoczyło – czekał na nich sam Minister Magii.
Przez długi pokój przeszedł bez większego ociągania, tylko na moment odruchowo unosząc wzrok w górę, ku zamykającemu się nad nimi stropowi, a później odprowadzając nim trójkę nieznajomych mężczyzn; nie wiedział, kim byli, mogąc się jedynie domyślać, że współpracowali z czarodziejem stojącym u szczytu stołu. Widział, że Alexander zajął miejsce po jednej stronie lorda Longbottoma, to po drugiej instynktownie zostawił więc dla Justine, samemu siadając nieco dalej – wcześniej odsuwając też krzesło obok i unosząc pytające spojrzenie na Hannah.
Nie zabrał głosu jako pierwszy, w milczeniu wysłuchując najpierw jednego, a później drugiego Anthony’ego, z zainteresowaniem wyłapując informacje na temat dalszych losów Zjednoczonych. Żałował odrobinę, że ostatecznie nie zdecydowali się na przyjęcie go w swoje szeregi – jeśli nie jako szukającego, to jednego ze wspierających działania wojenne kurierów – ale podejrzewał, że mieli już na usługach wystarczająco szybszych i sprawniejszych od niego lotników. Na wspomnienie walki na cmentarzu skrzywił się bezwiednie; chociaż tamtego dnia wygrali i udało im się zdobyć przychylność ukrywających się wilkołaków, to nie potrafił pozbyć się paskudnego wrażenia, że to właśnie jednemu z trójki wrogów zawdzięczał fakt, że jego twarz znalazła się na liście gończym.
Pytanie postawione przez Anthony’ego sprawiło, że jego wnętrzności wykręciły się nieprzyjemnie; przeniósł odruchowo spojrzenie na ministra, ale wiedział, że nie minął jeszcze czas na przekazywanie raportów. – Sir – odezwał się, gdy nad długim stołem na moment zapadła cisza; konieczność jej przerwania, zwłaszcza w obecności tylu osób, jak zwykle wywołała u niego lekkie zdenerwowanie, ale starał się go nie okazywać, przyciskając do podłogi podskakującą niekontrolowanie stopę. – Jeszcze w lipcu odwiedziłem Londyn, żeby sp-p-prowadzić do Oazy mugoli, o których wiedziałem, że wciąż ukrywają się w m-m-mieście. Smithowie byli p-p-przyjaciółmi mojego ojca – zaczął, starając się powstrzymać przed odruchowym wykręcaniem palców u dłoni. – Czworo z nich udało mi się w-wy-wydostać, ale gdy wróciłem po p-p-pozostałych, w pobliżu polany świetlików natknąłem się na szmalcownika, który dotarł tam p-p-przede mną – przyznał, czując, jak na nowo ogarnia go gniew, a w ustach rozlewa się echo rdzawego posmaku; wciąż nie był pewien, czy to nie była jego wina – czy gdyby działał szybciej, ten scenariusz nie potoczyłby się inaczej. – Zabił całą trójkę, kobietę i dwoje jej dzieci. P-p-pozbawił ich głów i zabrał ze sobą – z tego, co mówił, wywnioskowałem, że m-m-miał dostać za nie zapłatę. – Było mu niedobrze, gdy o tym myślał; że tacy zwyrodnialcy, jak on, działali za przyzwoleniem tych, których obowiązkiem było chronić całą czarodziejską społeczność. Chronić ludzi. – Próbowałem go zatrzymać, ale walkę p-p-przerwał nam patrol. Niecały tydzień później sp-p-potkałem go znowu – w tak samo nieludzki sposób zamordował matkę mojego p-p-przyjaciela. Dla niej było już za późno, ale udało mi się wydostać go z mieszkania. Z-za-zabrałem go do Oazy, siostra Cedrica, Elizabeth, uratowała mu życie. O wszystkim p-p-poinformowałem Alexandra – dodał, zerkając krótko w stronę Gwardzisty. – Nie wiem, kim jest ten – zawahał się; szmalcownik nie zasługiwał na to miano, ale starał się mówić spokojnie; emocje nie były im potrzebne – człowiek, ale jest d-d-dosyć charakterystyczny. Wtrąca obce p-p-przekleństwa, na przedramionach ma tatuaże. Za drugim razem t-to-towarzyszył mu wyszkolony pies – powiedział, mając cichą nadzieję, że nie był jedynym spośród Zakonników, którzy się z nim zetknęli. Być może niepotrzebną, mieli mnóstwo wrogów – ale to właśnie postać szmalcownika wracała do niego raz po raz, napełniając go dziwną, niezdrową determinacją. Możliwe, że chodziło o fakt, że już dwa razy mu się wymknął – a może zwyczajnie nie był w stanie wyrzucić z głowy obrazu odciętej głowy dziewczynki, którą potrząsał jak zdobytym trofeum. – Przyjaciel, którego tamtego dnia wp-p-prowadziłem do Oazy, to Marcelius Carrington. Powiedział mi, że szmalcownik chciał w-wy-wyciągnąć od jego mamy adres, pod którym ukrywali się mugole. Poszliśmy tam razem, dzięki M-ma-marcelowi udało nam się ich odnaleźć i zabrać z miasta. Wszyscy są już b-b-bezpieczni w Oazie. Oprócz tego – zrobił przerwę na oddech – Marcel wyraził chęć wp-p-parcia naszej sprawy. Opowiedziałem mu o Zakonie, będzie dla nas działał. D-do-doskonale zna Londyn, potrafi się po nim poruszać i w p-p-przeciwieństwie do większości z nas, wciąż może to robić. Jest też szybki i zwinny, nawet b-b-bez magii dotrze w miejsca, które dla wielu p-po-pozostaną poza zasięgiem. W październiku jemu i Reginaldowi udało się zab-b-bezpieczyć jeden ze sklepów jubilerskich w Londynie, Marcel p-p-przekazał mi, że właścicielka lokalu zobowiązała się wesp-p-przeć finansowo walczące z władzą bojówki. Za samego Marcela osobiście ręczę – wiem, że ma serce p-p-po właściwej stronie i ufam jego intencjom. – Nie zapomniał determinacji, z jaką Marcel mówił o wojnie i o świecie, o jaki chciał walczyć; miał w sobie dużo gniewu – ale wierzył w jego szczerość, nawet jeśli trochę się o niego bał.
Jeśli chodzi o ewakuację p-p-punktów, które pojawiły się w Proroku – podjął po chwili, wracając do tematu poruszonego przez Anthony’egoto razem z M-m-marcellą i Anthonym udało nam się dotrzeć na czas do trzech pozostałych miejsc w Szkocji. W żadnym nie nap-p-potkaliśmy na ślady wroga, wszyscy ludzie zostali ewakuowani świstoklikami. St-t-taraliśmy się też zniszczyć dokumenty i przedmioty, które mogłyby być wykorzystane przez ludzi ministerstwa. – Działali w pośpiechu, ale miał nadzieję, że udało im się tego dokonać. Wyprostował się, spoglądając przelotnie w stronę Anthony’ego i Marcelli; pozostawiając im miejsce w razie, gdyby chcieli coś dodać.
Pozostała jeszcze kwestia prywatnie mu najbliższa: Oaza. – Wciąż p-p-pracuję nad ukończeniem chat dla ludzi, którzy jeszcze czekają na p-p-przydział, sir – zaczął, zwracając się ponownie do Ministra Magii. – Myślę, że w tej chwili głównym celem p-p-powinno być to, żeby do końca miesiąca nikt nie musiał już spać na ziemi. Jest ciepła, ale p-p-pogoda robi się coraz bardziej nieprzewidywalna, ostatni sztorm zerwał kilka dachów. Zająłem się już n-na-naprawami. – Te były już niemal zakończone. – Jeśli nie zd-d-dążymy, przygotuję plan awaryjnego dokwaterowania m-m-mieszkańców na kilka tygodni do innych chat, p-p-przynajmniej jedna powinna się też zwolnić. – Dom, który jakiś czas temu zaczął budować, niedługo miał nadawać się do zamieszkania; cieszyło go to, choć myśl o opuszczeniu Oazy niosła też za sobą dziwną melancholię. – Dzięki wsp-p-parciu lorda Macmillana, do końca roku powinienem też uporać się z p-p-pracami nad boiskiem dla dzieciaków. Projekt zakłada rozciągnięcie nad nim ochronnych z-za-zaklęć, w sytuacji kryzysowej przed trudnymi warunkami będzie więc można schronić się tam – b-b-budynki szatni i magazynu pomieszczą kilka, kilkanaście osób, oczywiście t-t-tymczasowo. – To była tylko propozycja, opcja do wykorzystania, w razie gdyby problem braku schronień z trudnego przeszedł w dramatyczny, ale wydawało mu się, że nie zaszkodzi o tym wspomnieć. Nim ponownie zabrał głos, zawahał się – ale tylko na sekundę. – W kwestii b-b-bezpieczeństwa wyspy – jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym zasugerować, jeśli oczywiście będzie na to czas, sir – powiedział, sferę planów póki co odkładając na później, nie chcąc wprowadzać chaosu w organizacji spotkania; był pewien, że pozostało im jeszcze sporo raportów do wysłuchania.

| 3




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?



Ostatnio zmieniony przez William Moore dnia 13.07.21 13:27, w całości zmieniany 2 razy
William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Ratusz [odnośnik]06.03.21 20:51
Chłodny wiatr owiewał zziębnięte kończyny schowane pod brązowym materiałem zbyt cienkiego płaszcza. Przycisnął szyję do linii ramion zachowując ostatnie strużki ulatującego ciepła. Niedopałek tlił się w prawej dłoni przykładany do drżących, spierzchniętych warg. Kolejne osobistości zaszczycały swą obecnością niewielki teren wokół drewnianego ratusza. Skupiony, uważny wzrok prześlizgnął się po wszystkich sylwetkach kiwając głową w geście uprzejmego, lecz niewylewnego powitania. Nie czuł się wystarczająco swobodnie; wraz z narastającym tłumem, nie potrafił wyzbyć się napływających i narastających obaw. Na dłuższą chwilę przytrzymał wymowny, ostrzejszy błękit na ruchomym profilu ciemnowłosej sojuszniczki. Razem z Clearwater byli w jednym położeniu. Zastanawiał się, czy czuła się tak samo jak on: zestresowana, niepewna, odrobinę zagubiona, postawiona przed kurtyną obezwładniających wątpliwości, które od kilku dni nie pozwalały mu swobodnie zasnąć. Chciał złapać jej wzrok, wyłapać wewnętrzne nastroje, lecz przesunęła się nieco dalej niknąc za rosłymi posturami pozostałych Zakonników. Szarawa, gryząca chmura dymu przysłoniła cały obraz. Nie zauważył niezrozumiałych podrygiwań wykonywanych przez Tonksa oraz nadchodzącego przyjaciela, którego niski głos wyrwał go z chwilowego zamyślenia. Spojrzał na niego z ukosa i bez słowa sięgnął do podręcznej, skórzanej torby, wyciągając srebrną, porysowaną papierośnicę. Otworzył ją i podsunął w jego kierunku, mówiąc niemrawe: – Trzymaj. – odczekał, aż poczęstuje się skręcaną używką, chowając wysłużony przedmiot. Westchnął ciężko nie podejmując rozmowy. Nie miał nastroju, oszczędzał słowa potrzebne podczas intensywnych obrad. Po krótkiej chwili młody Gwardzista dołączył do pokaźnej grupy. Kilkoma, szybki ruchami dokończył ulubioną czynność rzucając niedopałek i gasząc go czubkiem buta. Odbił się od ściany, czekając na odpowiedni moment. Rebelianci wsuwali się do środka, a on zrównał się z drobną sylwetką Justine i bardzo delikatnie chwycił jej dłoń łącząc wszystkie palce. Przeszli przez próg, a wtedy nachylił się nad jej uchem szepcząc wyrazy słyszalne tylko dla niej:
– Będę z tyłu. – zakomunikował otwarcie pozostawiając wolny wybór. Była istotną personą całej organizacji, powinna zasiadać bliżej szczytu długiego stołu. Ścisnął jej dłoń jeszcze raz, odrobinę mocniej i bez słowa powlókł się do samego końca opadając na rozchybotane, niestabilne krzesło. Kątem oka spojrzał na Lorda Longbottoma, który wzbudzał w nim coś w rodzaju dziwnego niepokoju, strachu, a może podziwu? Jego niewzruszona, nieustępliwa mina nie zdradzała żadnych uczuć; obserwował rozwój sytuacji odrywając się od swych istotnych sprawunków. Nie chciał go zawieść, dostał szansę jedyną w swoim rodzaju. Westchnął ciężko spuszczając wzrok na porysowany blat. Ściągnął brwi zastanawiając się nad przebiegiem spotkania. Od czego zaczną, czy powinien coś o sobie powiedzieć? Krzesła szurały miarowo. Pojedyncza wiązka światła wnikała przez malutkie okno koncentrując się na środku potężnego mebla. Uniósł głowę i widząc naprzeciwko aparycję szlachetnego Macmillana, uniósł kącik ust do góry w bardzo bladym uśmiechu. Wyglądał na zaniepokojonego, nieswojego, stres zaciskał wszystkie wnętrzności. Zapadła wymowna cisza. Mocny ton rozniósł się po cienkich ścianach. Rozpoczynali od raportów, kilku zdań na temat ostatnich działań. Sięgając w odmęty pamięci porządkował ostatnie działania, jednocześnie wsłuchując się w miarowe głosy pozostałych. Wyłapywał charakterystykę ich zadań, notując najważniejsze kwestie. Ostatnie słowa wypowiedziane przez Anthoniego, odwróciły jego wzrok od szczytu stołu. Spojrzał w jego stronę analizując wypowiedź. Kompletnie się nad tym nie zastanawiał. Niejednokrotnie wyobrażał siebie na miejscu Tonks. Czy byłby w stanie utrzymać język za zębami? Wytrzymał tortury? Sięgnął do tak ostatecznego, dla jednych desperackiego czynu, aby pozbawić się własnego organu? Pytanie pomknęło w eter. Wykorzystując wolny moment odchrząknął wymownie zwracając na siebie uwagę. Ręce oparł na blacie i splótł je razem ze sobą. Uspokoił oddech, starał się aby jego głos nie zadrżał ani przez moment, wybrzmiał donośnie z samego końca sali: – Sir. – skinął głową w stronę przewodzącego. – Dla tych, którzy nie mieli okazji mnie poznać, nazywam się Vincent Rineheart, jestem w szeregach organizacji od niedawna. Z zawodu jestem łamaczem klątw. Zajmuję się również handlem i dostawą roślinnych ingrediencji, pomagam również w badaniach naukowych profesora, z którym nawiązałem współpracę. – prześlizgnął się po twarzach zgromadzonych przybliżając im swoją sylwetkę. Chciał być szczery, odsunąć od siebie łatkę syna dawnego szefa Biura Aurorów i oddanego Gwardzisty. Miał do zaoferowania o wiele więcej. Kontynuował: – W połowie sierpnia, wraz z Clearwater udaliśmy się na targ uliczny Portobello Road. Podszywając się pod kolekcjonerów talizmanów, udało nam się przeniknąć do głównej siatki handlarzy, którzy w podziemnych magazynach więzili córkę zaginionego wówczas Caradoca Denbrighta. Mężczyzna wspierał działania Zakonu, a także od lat, bardzo czynnie udzielał się w sprawie równości czarodziejów, mugoli, jak i innych istot spychanych na margines społeczny. – przerwał nabierając w usta haust powietrza: – Udało nam się odbić ją z rąk wrogich handlarzy oraz ściągnąć ciążącą na niej klątwę Tropiciela. Dzięki jej pomocy skontaktowaliśmy się z Panem Denbrightem. – wyjaśnił skupiając się na najistotniejszych szczegółach. Zrobił wymowną pauzę, lecz nie kończył swej wypowiedzi: – Szóstego października, podczas ogłoszonej ewakuacji, odpowiadałem za lokacje ulokowane na terenach Irlandii. Z pomocą Artura Longbottoma udało nam się ewakuować niewielki obóz kilku, czarodziejskich rodzin, koczujących przy jednej z wiosek w okolicach Wyspy Achill znajdującej się na zachodnim wybrzeżu hrabstwa Mayo. Za pomocą świstoklikow, zabierając najpotrzebniejsze zapasy, przenieśli się na wschodnie wybrzeże, gdzie u podnóża Parku Narodowego Irishtown znajduje się inna, zorganizowana grupa uchodźców. Pozostaję w stałym kontakcie z jednym z zarządców. – oznajmił. Listowne korespondencje spływały na jego biurko każdego tygodnia. Miał zamiar wybrać się do nich pod koniec tygodnia: - Po szybkiej akcji w terenie, przenieśliśmy się do opisanego w gazecie Pubu Stepujący Leprokonus, w którego środku odnaleźliśmy zorganizowaną grupę ochotników, drukujących Proroka Codziennego w masowych ilościach. Zniszczyliśmy wszystkie ślady drukarni, wraz z prasą drukarską i poukrywanymi nakładami. Wszystkim uczestnikom zmowy nakazaliśmy natychmiast opuścić miasto i ukryć się w bezpiecznym miejscu nie narażając własnych rodzin. – miał ogromną nadzieję, że udało im się opuścić kraj nie pozostawiając po sobie żadnych, wymownych śladów. Choć przez długi czas, coś nie dawało mu spokoju, wykonali kawał dobrej roboty. – Przez ostatnie miesiące, starałem się również regularnie dostarczać do Oazy poszczególne, roślinne ingrediencje. W zimowych miesiącach jest to zdecydowanie bardziej utrudnione. W ostatnich tygodniach handel w tej materii został praktycznie wstrzymany. Od dawna nie widuję niektórych dostawców, nie ma z nimi kontaktu. Będę pracować nad sprawą. Mam jeszcze trochę zapasów w domu. – westchnął głośno poruszając bardzo niewygodną kwestię. Na początku listopada poinformował Burroughasa o potrzebie wsparcia w zadaniu dotyczącym rozpracowania ewidentnych blokad dostaw ingrediencji. Miał nadzieję, iż uda im się dojść do konkretnej konkluzji.  Praktycznie kończąc swoją wypowiedź uzupełnił o kilka, ostatnich zdań:
– Dołączyłem również do grupy badawczej pracującej nad barierą ochronną Oazy. Chciałbym pochylić się nad sprawą i wesprzeć uczestników doświadczeniem z dziedziny Starożytnych Run. – oznajmił donośnie i zakończył wypowiedź. Opadł na krzesło wyraźnie zmęczony. Ręce lepiły się od potu, a serce łomotało gwałtownie. Czy niczego nie przekręcił, wyraził się dostatecznie jasno? Nie koncentrował wzroku na żadnej z aparycji, wlepił go w swoje dłonie analizując swoją wypowiedź.

| 12

[bylobrzydkobedzieladnie]



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself


Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 07.03.21 16:17, w całości zmieniany 4 razy
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Ratusz [odnośnik]06.03.21 23:33
15 XI

Biegłem. Serce łomotało mi w piersi jak szalone, a na czoło wstąpiły pierwsze krople potu – dowód nie tylko na to, że moja kondycja była marna, ale też na to, że naprawdę się starałem. Nie mogłem opuścić tego spotkania Zakonu, szczególnie, że miało się odbyć w Oazie, w której aktualnie mieszkałem. Być tak blisko i nie przyjść? Niedopuszczalne. Być tak blisko i się spóźnić? Cóż, miałem nadzieję, że jeszcze dopuszczalne. Szczególnie, że miałem na to banalne wytłumaczenie: jadłem obiad, kaszę mannę z rzodkiewką i cebulą, nieudane eksperyment, ale nie mogło się zmarnować. Coś mi podpowiadało, że to będzie ważne spotkanie, dlatego zależało mi na tym, żeby na własne uszy dowiedzieć się o najnowszych informacjach. Niby Keat miał tam być, ale słowo przekazane zawsze będzie się różniło od oryginału. Tak więc biegłem, szybko, wytrwale, zatrzymując się dopiero wewnątrz ratusza. Uderzyło mnie to surowe wnętrze cichego korytarza, w którym aż słyszałem bicie własnego serca. Rozejrzałem się niepewnie, dając sobie chwilę na uspokojenie oddechu. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Przygładziłem rozwiane włosy i wszedłem do środka.
Przepraszam, bardzo przepraszam, to się nie powtórzy – mruczałem pod nosem, bo nie chciałem mówić tego głośno, żeby nikomu nie przeszkodzić, i nie chciałem też wejść tak bez słowa, szczególnie, kiedy ujrzałem u szczytu stołu Harolda Longbottoma. Genialnie, Floreanie, może cię nie wyrzuci za ten brak punktualności. Stanąłem grzecznie gdzieś z boku, żeby nie robić jeszcze większego zamieszania. Rozejrzałem się po obecnych, na dłużej zatrzymując wzrok na Maeve – a więc naprawdę do nas dołączyła.
Bez trudu wywnioskowałem, że Zakonnicy muszą się dzielić swoimi poczynaniami sprzed spotkania – już tyle razy brałem w nich udział, że chyba nawet mógłbym jakieś poprowadzić. Pocieszyło mnie to, bo to oznaczało, że dużo mnie nie ominęło. Kiedy tylko na moment zapadła cisza, pozwoliłem sobie zrobić krok wprzód i podzielić się swoimi informacjami. Niech Harold wie, że może się spóźniam, ale walczę. – Ekhm, jeśli można – odchrząknąłem. – Ja udałem się z Gwendolyn Grey do Nuneaton w Warwickshire – zacząłem trochę niepewnie, spoglądając na Harolda, po czym przeniosłem wzrok na pozostałych. – Udało nam się uwolnić wilkołaka, Warricka Moore'a, który był uwięziony w pobliżu szarodrzewa. Ciążyła na nim klątwa, którą rzuciła na niego... no, to nieistotne, miał... trudną sytuację rodzinną. W każdym razie z powodzeniem udało nam się zdjąć z niego klątwę z pomocą ducha, który dostarczył nam wszelkich potrzebnych informacji. Warrick obiecał wesprzeć naszą sprawę. Nie napotkaliśmy z Gwen żadnych przeszkód – streściłem pokrótce swoją zeszłomiesięczną misję, bardzo ciekawą, niemal detektywistyczną. Przez chwilę znowu poczułem się jak młody pracownik Wydziału Duchów. – Natomiast kilka dni temu udałem się ze Steffenem do Kumbrii, skąd uwolniliśmy pewnego czarodzieja z rąk mugoli i przetransportowaliśmy go do Oazy. Szczęśliwie nie zetknęliśmy się z inną grupą, obyło się bez walki. Zabezpieczyliśmy teren kilkoma zabezpieczeniami – dodałem nieco mechanicznie, spoglądając na Steffena, szukając na jego twarzy potwierdzenia własnych słów. A potem zamilkłem, spuściwszy głowę, dając dojść do głosu pozostałym, po czym przycupnąłem na najbliższym miejscu.

| 11

Przepraszam za spóźnienie równie mocno co Florian, kajam się

[bylobrzydkobedzieladnie]


not a perfect soldier
but a good man



Ostatnio zmieniony przez Florean Fortescue dnia 11.07.21 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Florean Fortescue
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ratusz - Page 2 F2XZyxO
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3393-florean-fortescue https://www.morsmordre.net/t3438-laverne#59673 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t4591-skrytka-bankowa-nr-854 https://www.morsmordre.net/t3439-florean-fortescue#59674
Re: Ratusz [odnośnik]07.03.21 13:11
Powitała Foxa cieplejszym uśmiechem, który sam wypełzł na usta, gdy tylko wciąż poruszający się o lasce czarodziej skierował się wprost ku niej. Przelotnie podchwyciła przy tym jego znajomy już wzrok, nie przestając opierać się o drzewo – chciała zapytać, jak się czuje, coś jednak sprawiało, że nie przestawała milczeć. Mogli porozmawiać o tym później, po spotkaniu. Taką przynajmniej miała nadzieję. Teraz jej myśli mimowolnie uciekały ku wnętrzu ratusza. Odruchowo obserwowała kolejnych pojawiających się na miejscu zakonników, jednych kojarzyła lepiej, innych gorzej, aż w końcu dołączył do nich Alexander, zaprosił wszystkich do środka. Odetchnęła głębiej, próbując pozbyć się tego uciążliwego napięcia, które towarzyszyło jej krok w krok, odkąd tylko opuściła Lancashire i powoli ruszyła w stronę wejścia, kątem oka upewniając się, że Frederick idzie tuż za nią.
Nigdy wcześniej tu nie była, w surowym wnętrzu wybudowanego ledwie dwa miesiące temu budynku, pewnie jak większość z nich, podążała więc śladem Gwardzisty, bezwiednie wodząc wzrokiem po przemierzanym korytarzu, zapamiętując liczbę drzwi, a także umiejscowienie tych, którymi dostali się do sali zgromadzeń. Zapewne powinna spodziewać się jego obecności, lorda Longbottoma, mimo to na widok jego sylwetki, zmarszczki przecinającej czoło, spięła się jeszcze bardziej niż dotychczas. Brakowało jej obycia ze stanowczym, trzymającym wszystko twardą ręką Ministrem. Obok mignęła sylwetka Vincenta, a kiedy zajął miejsce przy stole, z dala od jego szczytu, usiadła zaraz obok, witając się z Rineheartem przelotnym muśnięciem jego ramienia. Jak radził sobie ze zniknięciem Kierana? Z całą tą sytuacją? Spojrzała za siebie, w stronę Foxa, próbując wyczytać coś z jego twarzy – choć czułaby się pewniej mając go u swego boku, to podejrzewała, że mógłby chcieć znaleźć się bliżej samego Harolda, który najpewniej miał poprowadzić spotkanie.
W milczeniu słuchała wywodu Skamandera, skupiając całą swą uwagę na kolejnych zabierających głos czarodziejach. Nie chciała uronić ani słowa z tego, czym postanowili się podzielić. Wiedziała już o tym, że próbowali przeciągnąć na swą stronę nowych sojuszników, teraz wiedziała również, że najwidoczniej nie tylko oni próbowali do nich dotrzeć, do zepchniętych na margines społeczeństwa wilkołaków. Odnotowywała w głowie wszelkie wspominki dotyczące pilnej ewakuacji, którą musieli przeprowadzić na początku października, a o której dowiedziała się za późno, by móc w niej czynnie uczestniczyć. Odczuwała jednak ulgę na myśl, że nie wszystko było stracone, że udało im się uratować wielu spośród tych, których życie zawisło nagle na włosku. Poprawiła się na niewygodnym krześle, wspierając łokcie na blacie stołu, a brodę – na splecionych ze sobą dłoniach. Próbowała ułożyć sobie wszystko w głowie, nie pogubić w natłoku nowych informacji. Opowieść Billy’ego sprawiła, że utrzymywana do tej pory maska spokoju zniknęła, usta wygiął grymas złości. W końcu schowała twarz w dłoniach, gdy wspomniał imię i nazwisko, które już znała. Marcelius Sallow. Nie miała pojęcia o jego tragedii, o tym, jak straszny los spotkał jego matkę i wielu innych ludzi, którzy wpadli w łapska opisywanego potwora. Wzdłuż pleców przebiegł jej zimny dreszcz, gdy słowa o odciętych głowach odbijały się w głuchym echem o ściany czaszki. Kim trzeba było być, by potrafić potraktować w ten sposób drugą osobę? By zarabiać w ten sposób na życie?
Wtedy też głos zabrał siedzący obok Vincent. Była mu wdzięczna, że wziął na siebie ciężar zreferowania ich wspólnej wyprawy do Londynu, akcji odbicia córki Denbrighta. I choć wolałaby dalej milczeć, nie zwracać na siebie uwagi zebranych w ratuszu czarodziejów, wiedziała, że i na nią przyjdzie pora. Przelotnie skierowała wzrok na drzwi, w których dość niespodziewanie pojawił się Florean; kącik ust drgnął jej w czymś, co mogło przypominać uśmiech. Poczekała, aż ten skończy mówić, zajmie miejsce obok Vincenta, po czym – korzystając z chwili ciszy i faktu, że Rineheart dokonał już własnej prezentacji – odezwała się, nie chcąc odciągać tego w nieskończoność.
- Nie mam wiele do dodania, Vincent powiedział już wszystko na temat naszej wspólnej wyprawy do Londynu. Chciałam jednak skorzystać z okazji i podziękować za możliwość zajęcia miejsca przy tym stole – zaczęła cicho, wpierw spoglądając w stronę Harolda, później – wodząc wzrokiem po twarzach siedzących naprzeciwko niej zakonników. – A także przedstawić się, choć z wieloma z was miałam już okazję współpracować. Maeve Clearwater, do kwietnia byłam zatrudniona w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, w Wiedźmiej Straży. Jestem metamorfomagiem – dodała, siląc się na spokojny i opanowany ton głosu. Nie chciała mówić więcej niż to potrzebne, jedynie przedstawić najważniejsze fakty – nawet jeśli zdradzanie się ze swoim darem, mówienie o nim tak otwarcie, było sprzeczne z instynktem samozachowawczym. – Do niedawna miałam swobodny wstęp do Londynu, zarejestrowaną różdżkę, lecz utraciłam ją w Tower. Wciąż jednak mogę spróbować pomóc z dostaniem się lub wydostaniem się ze stolicy, wykorzystywać przynajmniej część kontaktów, które mam z czasów pracy dla Ministerstwa, nakładać prostsze pułapki… – urwała. – Na dniach planowaliśmy udać się z Vincentem do Shropshire. Cennym mogłoby okazać się zabezpieczenie przewężenia rzeki Severn. Z tego, co mi wiadomo, przepływają tamtędy transporty rozmaitych towarów, przydałyby się do prac w Oazie – dodała nim umilkła na dobre. Była jeszcze sprawa mieszkającej po sąsiedzku czarownicy, która wspierała ich swoimi wyrobami, a którą ktoś ewidentnie próbował zastraszyć – tę sprawę postanowiła jednak chwilowo pominąć.

| miejsce 13


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Ratusz [odnośnik]07.03.21 23:10
- Dzięki, stary - mruknąłem z prawdziwą, szczerą wdzięcznością i poczęstowałem się jednym papierosem. Wyraźnie skręconym przez właściciela papierośnicy. Na Rinehearta mogłem liczyć i nie było mi głupio go o to prosić. Na pewno rozumiał. A ja sam postąpiłbym tak samo.
Podpaliłem skręta z tytoniem różdżką i zaciągnąłem się mocno, wciągając dym do płuc i przytrzymując go chwilę, rozkoszując się tym rytuałem, który zawsze koił nerwy i pozwalał na zebranie myśli. Vincent milczał, więc i ja nie mówiłem nic, wsparłem się o ścianę obok niego, obserwując zebranych. Przypuszczałem, że ma w głowie mętlik. Pewnie jeszcze większy niż ja przed swoim pierwszym spotkaniem Zakonu Feniksa, które miało miejsce w lipcu - czyli właściwie bardzo niedawno temu. Ja nie wiedziałem czego się spodziewać, lecz nie czułem się wówczas poddenerwowany. Po kilku latach pracy jako auror miałem za sobą niełatwe spotkania, obrady, godziny spędzone na planowaniu następnego ruchu. Przypuszczałem, że i Maeve Clearwater, również uczestnicząca dziś w spotkaniu Zakonu po raz pierwszy, miała za sobą podobne doświadczenia w Biurze Wiedźmiej Straży. Dla Vincenta zaś pewnie była to nowość. Gdy zjawił się Alexander i zaprosił nas do środka ratusza, poklepałem Rinehearta po ramieniu, gdy ruszył tam pierwszy - we wspierającym geście, bo ckliwe słowa nie były w naszym stylu. Ja zostałem kilka sekund dłużej, by dopalić papierosa, po czym i wszedłem do ratusza, nie mogąc się powstrzymać przed rozejrzeniem po jego wnętrzu z ciekawością. Skinąłem głową aurorom, których znałem i ceniłem, z niektórymi miałem okazję współpracować. Nie byli członkami Zakonu Feniksa, lecz plany, jakie omawiali z Longbottomem wciąż na pewno były ważne. Jego oblicze przypominało to wnętrze - było przede wszystkim surowe, poważne, beznamiętne. - Sir - odezwałem się do Ministra Magii z szacunkiem, skinąwszy głową w geście przywitania, po czym zbliżyłem się do stołu, by zająć miejsce obok Maeve, kiedy ta zasiadła tuż obok Vincenta. Splotłem przed sobą dłonie, a spojrzenie skupiłem na Ministrze. Od razu przeszedł do rzeczy, cenił swój i nasz czas, ta rzeczowość była kolejnym powodem dla którego żywiłem do tego człowieka tak duży szacunek.
Pierwszy odezwał się Skamander, opowiadając o pertraktacjach prowadzonych z wilkołakiem; kiedy wspomniał o mnie i mugolach zbrojących się w okolicach Borrowash skinąłem głową na potwierdzenie jego słów. - Będziemy ich obserwować i czuwać, czy nie planują wziąć ich na celownik - odezwałem się jedynie, uzupełniając relację swojego przełożonego swoimi kilkoma słowami o dalszych planach. - Chętni, którzy będą wykazywać predyspozycje i przejdą szkolenie mogłyby odciążyć aurorów i inne służby w mniej niebezpiecznych patrolach. Pilnować prawa, by ludzie mniej się bali - dodałem jeszcze. Uważałem to za dobry pomysł i niezwykle ważny. Ministerstwo Magii skupiało się na walce z rebeliantami i miałem wrażenie, że kompletnie przymykało oko na zbrodnię, która szerzyła się na wszystkie strony - kradzieże, grabieże, gwałty. Ludzie bali się nie tylko czarnoksiężników, a nielegalne Biuro Aurorów nie mogło czuwać nad wszystkim.
Odjąłem spojrzenie od Anthony'ego Skamandera, by przenieść je na lorda Macmillana i później Williama. Wspominał o mojej siostrze i chłopaku, któremu uratowała życie. Obecność Elizabeth w Oazie była cenna, ważna - nie tylko dla mnie, spokojnego o jej bezpieczeństwo tam, ale dla innych. Po powrocie z Azkabanu opatrzyła nie jednego rannego. Byłem z niej dumny. Sallowa zaś, o którym opowiadał William, kojarzyłem z widzenia, gdy pomieszkiwał w jego chatce, sąsiadującej z moją. Z opowieści Vincenta i Floreana wynikało, że pertraktacje z wilkołakami ułożyły się po naszej myśli. Na Clearwater spojrzałem, gdy przedstawiła się pozostałym - była cennym wsparciem ze swoim darem metamorfomagii, umiejętnościami i doświadczeniem Wiedźmiego Strażnika.
- Sir - odezwałem się i ja, gdy umilkła Maeve, spoglądając ku Ministrowi Magii - razem z panną Roselyn Wright jeszcze latem udaliśmy się do szkockiej wioski Geruhin, wokół której krążyły plotki o kradzieżach z zapasów rzeźnika, porzuconych kościach, wilczych śladach w okolicy. Rozmawialiśmy z mieszkańcami. Dzięki nim wpadliśmy na trop wąwozu nieopodal. Tam znaleźliśmy chłopaka, który jak się okazało, ukrywał się od kilku tygodni. Wykradał zapasy, a od alchemiczki brał wywary wzmacniające. Pomogliśmy mu, gdy zaatakowało go stado psów. Nakarmiliśmy go, Roselyn opatrzyła jego rany, długo rozmawialiśmy. Timothy, bo tak miał na imię, obiecał się zastanowić i kilka dni później otrzymałem od niego list. Jestem przekonany, że możemy na niego liczyć - opowiedziałem, starając się nie wchodzić w zbędne szczegóły, lecz jasno opisać co udało nam się ustalić i zrobić razem z Roselyn. Tak jak ustalono na ubiegłym spotkaniu - przekonanie do wsparcia naszej sprawy wilkołaków było ważne i sądziłem, że z Timothym chyba nam się powiodło. - Regularnie odbywamy też patrole w Dorset, które jest teraz szczególnie narażone, dziś wieczór planujemy z Samuelem zabezpieczyć okolice Weymouth - dodałem, przenosząc spojrzenie na starszego aurora. Później zaś zamilkłem, oddając głos kolejnej osobie.


| miejsce 14


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ratusz - Page 2 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Ratusz [odnośnik]07.03.21 23:52
Wszyscy powoli gromadzili się pod ratuszem. Z każdą kolejną chwilą nowe sylwetki wyłaniały się spomiędzy chat i drzew, kołysząc lekko na jaśniejszej ścieżce. Kiedy poczuła na swojej dłoni jego palce uśmiechnęła się szerzej, odwzajemniając ten drobny, czuły gest, sięgając własnymi wierzchu jego ręki. Kiedy dotarł do nich Sam, uśmiechnęła się lekko i ciepło na jego widok. Cieszyła się, że do nich powrócił, cały i zdrowy. Żywy, choć przecież wieści o tym, co się zdarzyło krążyły o nim już od miesięcy.  — Cześć— odpowiedziała też Marcelli dostrzegając, że zatrzymała na nich wzrok na dłużej. Nie odwróciła swojego, nie było powodu, dla którego powinna czuć się skrępowana, czy zawstydzona, a jednak fakt, że stanęła od nich nieco dalej wydał jej się dziwny. Skinęła głową Vincentowi tylko przez moment obserwując, jak przeskakuje spojrzeniem z Samuela na Just, która zatrzymała się zaraz obok niej. Chciała jej coś powiedzieć, ale kiedy pojawiła się obok uśmiechnęła już tylko i chwyciła ją za dłoń, ściskając mocno. Wyglądała źle. Blado, słabo, choro. Nabrała powietrza w płuca i posłała jej pokrzepiające spojrzenie. Martwiła się jej stanem. Serce jej pękało po raz kolejny, gdy widziała ją taką. Zmizerniałą. Milczącą.
— Bałam się, że nie przyjdziesz — odezwała się do niej cicho i jeszcze raz mocniej ścisnęła dłoń. Skinięciem głowy powitała też Maeve, która pojawiła się za nimi, a dostrzegła ją, gdy obróciła się, by przez ramię zobaczyć, kto jeszcze ku nim szedł. Lekkim uśmiechem przywitała Lucy, a jej wzrok ostatecznie zatrzymał się chwilę na Keatonie. Nie powiedział nic, odwzajemniła więc bliźniaczy gest, kończąc powitanie ruchem głowy, później spoglądając na Foxa, ostatecznie odwracając się przodem do ratusza w chwili, w  której podchodził do nich Michael. Nie spojrzała za nim. Instynktownie przysunęła się bliżej przyjaciela i przygryzła policzek od środka, spuszczając głowę. Z opóźnieniem dostrzegła milczące przybycie Anthony’ego, Asbjorna i Percivala. Cedricowi pokiwała głową, na końcu spoglądając na Ulyssesa i Alexandra, który wpuścił ich do środka. Na widok lorda Longbottoma wewnątrz ratusza na chwilę wstrzymała powietrze. Trzymała się blisko Moore’a, przystając przy nim bez słowa i lekkim uśmiechem dziękując mu za odsunięte dla niej krzesło. Na jej ramionach pojawił się nagle jakiś ciężar niewiadomego pochodzenia. Nie mając pewności skąd się wziął, wbiła wzrok w blat błądząc nim po słojach i wgłębieniach, nie unosząc oczu na nikogo, dopóki głosu nie zabrał sam sir Longbottom.
Mieli sobie dziś wiele do powiedzenia.
Skamandera wysłuchała nieruchoma, ale kiedy głos zabrał Macmillan nie mogła nie próbować odszukać jego spojrzenia, jakby chciała go spytać głośno, kogo konkretnie miał na myśli. Zastanawiała się nad tym już od dłuższego czasu, ale teraz, kiedy Zjednoczeni nie mieli szans wrócić na boisko mógł im pomóc tak, jak potrafił najlepiej. Jej brat. Dobrze latał, był szybki, silny i miał dobre serce. Przeraziła ją myśl, że miałby stanąć do walki, ale wojna prędzej czy później dosięgnie go wszędzie, co do tej smutnej prawdy nie miała żadnych wątpliwości. Kiedy skończył, a wokół rozbrzmiała cisza, którą po chwili przerwał siedzący obok niej Billy, spojrzała na niego tylko przelotnie, znów koncentrując się na stole. Słyszała już o tym, a mimo to każde wypowiedziane przez niego słowo, każda z tych wieści potrafiła obudzić w niej te wszystkie emocje na nowo. Przełknęła ślinę, pochylając się na krześle do przodu, opierając przedramiona o blat i splatając ze sobą dłonie, którym się przyglądała. Bawiła się pierścieniem Zakonu, kiedy przemawiał Vincent, a później spóźniony Florean. Kiedy po Cedricu zapadła chwilowa cisza odezwała się w końcu. Uniosła wzrok na Ministra Magii.
— Pod koniec lipca wraz z panem Rineheartem i Steffenem udaliśmy się do Londynu, do Domu Petriego, w którym znajdują się cenne artefakty. Natrafiliśmy przed budynkiem na patrol policji, trzech czarodziejów — zrobiła krótką pauzę, przypominając sobie jak wyczerpująca i trudna była ta walka. — Udało nam się ich pokonać, więc weszliśmy do środka i zabezpieczyliśmy teren, nakładając parę pułapek. Z tego, co mi wiadomo nikt nie próbował tam wtargnąć do tej pory.— Takie informacje otrzymała od Reggiego z Londynu ostatnim razem, liczyła na to, że nic się nie zmieniło.

| Zajmuję 2


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Ratusz - Page 2 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright

Strona 2 z 15 Previous  1, 2, 3 ... 8 ... 15  Next

Ratusz
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach