Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Ratusz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ratusz
Oaza zaczynała się rozrastać, a im więcej zamieszkiwało ją czarodziejów, tym bardziej potrzebna była ściślejsza organizacja. W połowie września 1957 r. ukończono budowę ratusza, który powstał przy samej wiosce, w nieznacznym oddaleniu od chatek mieszkalnych. Zamieszkał tam Harold Longbottom, który zawsze potrzebny był na miejscu, wraz z najbliższymi współpracownikami czuwającymi nad bezpieczeństwem wyspy i zdrowiem jej mieszkańców. To nieco większy budynek, w którym odbywają się rozmowy na szczycie, spotkania organizacyjne oraz audiencje u prawowitego Ministra Magii i jego delegatów. Wnętrze ratusza jest surowe, wojskowe, mało przytulne, brak elementów ozdobnych. Niewygodne drewniane meble zostały zbite przez Zakonników.
Dzisiejszy dzień chciała trochę przetrwać. Miała przygotowane w głowie co powie i nie chciała mówić wiele więcej. Po prostu to co było ważne, było ważne, to co nie było powinno zostać przy niej. Najważniejsze jest opanowanie i po kilku błędach nie chciała już robić zamętu. Poukładała sobie dużo spraw, wyszła z tego o wiele silniejsza.
Gdy Harold przeszedł obok nich, było jakoś inaczej. Tego jej brakowało - tego silnego autorytetu, który pojawiałby się przy nich co jakiś czas, by pokazać, że czuwa. Niestety Longbottom pojawiał się w ich działaniach dosyć rzadko, czasami nawet nie czuła jego obecności. Dlatego nawet uśmiechnęła się delikatnie, najpierw kiedy Alexander otworzył drzwi, by wpuścić ich do środka, a następnie do ratusza wszedł Harold. Zajęła swoje miejsce niezbyt ostrożnie, ale usiadła wygodnie i od razu wyciągnęła notatnik, chcąc wysłuchać słów każdego Zakonnika odnośnie ostatnich działań. Przez to jak się rozrosły, musieli skupić swoje siły nie tylko na samym Londynie, który właściwie stał się niedostępny, ale rozeszli się na całą Anglię - i oby tylko na Anglię. Wolałaby uniknąć tak silnych działań wojennych w Szkocji, już widziała jak bardzo źle ekonomicznie działały one na cały kraj.
Zapisała ostatnie słowa Hannah w swoim zeszycie, próbując naprędce rozpisać co się działo w ostatnim czasie, zapisała też nowych sojuszników, o których właśnie usłyszała. Ich też będzie przedstawić na tablicy w Starej Chacie. Postawiła kropkę i na chwilę zamknęła swój dziennik. - W lipcu ja oraz Michael zabezpieczyliśmy tory w Londynie, dzięki którym możemy w wygodniejszy sposób przewozić większe transporty. Wszystko przebiegło bez większych problemów. Natomiast z Gwen pojawiłyśmy się w szkole baletowej i tam zaatakowało nas dwóch mężczyzn - jeden z nich to na pewno Edgar Burke. Wyszłyśmy z tego względnie cało. Za to w sierpniu... Ja i Cattermole dostaliśmy informację, że w okolicy katedry w Londynie wilkołaki przechodzą przez pełnię, jednak nie udało nam się tam ich znaleźć, za to trafiliśmy ponownie na przeciwników, ponownie pana Burke - zaczynała się aż zastanawiać czy on jej nie prześladował - oraz Zachary'ego Shafiqa. Niestety nasza walka wypłoszyła stamtąd wszystkich... Ale jestem pewna, że nie pozbierali się na tyle szybko, by być w stanie wytropić jakiekolwiek ślady. - Uśmiechnęła się łagodnie mówiąc to. - Dodatkowo... we wrześniu podczas patrolu z Fredericiem trafiliśmy na bardzo osobliwą sytuację, ale sądzę, że on i Keat będą mieli więcej do powiedzenia na ten temat. Aczkolwiek to bardzo ważne. - Było to bardzo przytłaczające i szybkie, a panowie po prostu włożyli w tę akcję więcej niż ona, dlatego im chciała pozostawić wszystkie wyjaśnienia. - Niedawno również ja i Susanne, której dzisiaj z nami nie ma, namówiłyśmy do współpracy właścicieli tartaku w Crowford na terenie Yorkshire, dzięki czemu rzeczy związane z rozbudową będą mogły prężniej ruszyć. - Tutaj kiwnęła głową w stronę Billy'ego. - Dodatkowo zaangażowałam jednego z sojuszników do pomocy z dostawami i będziemy chcieli pomagać w zaopatrywaniu o żywność i środki lecznicze wszystkich przeniesionych szóstego października punktów pomocy. Myślę, że będziemy mogli również odezwać się z tym tematem do Ciebie, Anthony. - Skierowała teraz wzrok na Macmillana. Chłopaki ze Zjednoczonych... Idealnie.
| 17
Gdy Harold przeszedł obok nich, było jakoś inaczej. Tego jej brakowało - tego silnego autorytetu, który pojawiałby się przy nich co jakiś czas, by pokazać, że czuwa. Niestety Longbottom pojawiał się w ich działaniach dosyć rzadko, czasami nawet nie czuła jego obecności. Dlatego nawet uśmiechnęła się delikatnie, najpierw kiedy Alexander otworzył drzwi, by wpuścić ich do środka, a następnie do ratusza wszedł Harold. Zajęła swoje miejsce niezbyt ostrożnie, ale usiadła wygodnie i od razu wyciągnęła notatnik, chcąc wysłuchać słów każdego Zakonnika odnośnie ostatnich działań. Przez to jak się rozrosły, musieli skupić swoje siły nie tylko na samym Londynie, który właściwie stał się niedostępny, ale rozeszli się na całą Anglię - i oby tylko na Anglię. Wolałaby uniknąć tak silnych działań wojennych w Szkocji, już widziała jak bardzo źle ekonomicznie działały one na cały kraj.
Zapisała ostatnie słowa Hannah w swoim zeszycie, próbując naprędce rozpisać co się działo w ostatnim czasie, zapisała też nowych sojuszników, o których właśnie usłyszała. Ich też będzie przedstawić na tablicy w Starej Chacie. Postawiła kropkę i na chwilę zamknęła swój dziennik. - W lipcu ja oraz Michael zabezpieczyliśmy tory w Londynie, dzięki którym możemy w wygodniejszy sposób przewozić większe transporty. Wszystko przebiegło bez większych problemów. Natomiast z Gwen pojawiłyśmy się w szkole baletowej i tam zaatakowało nas dwóch mężczyzn - jeden z nich to na pewno Edgar Burke. Wyszłyśmy z tego względnie cało. Za to w sierpniu... Ja i Cattermole dostaliśmy informację, że w okolicy katedry w Londynie wilkołaki przechodzą przez pełnię, jednak nie udało nam się tam ich znaleźć, za to trafiliśmy ponownie na przeciwników, ponownie pana Burke - zaczynała się aż zastanawiać czy on jej nie prześladował - oraz Zachary'ego Shafiqa. Niestety nasza walka wypłoszyła stamtąd wszystkich... Ale jestem pewna, że nie pozbierali się na tyle szybko, by być w stanie wytropić jakiekolwiek ślady. - Uśmiechnęła się łagodnie mówiąc to. - Dodatkowo... we wrześniu podczas patrolu z Fredericiem trafiliśmy na bardzo osobliwą sytuację, ale sądzę, że on i Keat będą mieli więcej do powiedzenia na ten temat. Aczkolwiek to bardzo ważne. - Było to bardzo przytłaczające i szybkie, a panowie po prostu włożyli w tę akcję więcej niż ona, dlatego im chciała pozostawić wszystkie wyjaśnienia. - Niedawno również ja i Susanne, której dzisiaj z nami nie ma, namówiłyśmy do współpracy właścicieli tartaku w Crowford na terenie Yorkshire, dzięki czemu rzeczy związane z rozbudową będą mogły prężniej ruszyć. - Tutaj kiwnęła głową w stronę Billy'ego. - Dodatkowo zaangażowałam jednego z sojuszników do pomocy z dostawami i będziemy chcieli pomagać w zaopatrywaniu o żywność i środki lecznicze wszystkich przeniesionych szóstego października punktów pomocy. Myślę, że będziemy mogli również odezwać się z tym tematem do Ciebie, Anthony. - Skierowała teraz wzrok na Macmillana. Chłopaki ze Zjednoczonych... Idealnie.
| 17
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Archibald czuł się mile zaskoczony obecnością lorda Longbottoma – nie pojawiał się na spotkaniach zbyt często, na pewno rzadziej niż Bathilda Bagshot, a szkoda, bo jego persona z pewnością dodawała tym wydarzeniom powagi. Zajął wolne miejsce pośrodku stołu, próbując oprzeć się plecami o koślawe krzesło, ale było strasznie niewygodne, dlatego ostatecznie pochylił się do przodu, opierając dłonie na drewnianym blacie.
Uważnie słuchał słów swoich towarzyszy. Ich historie mogły wydawać się straszne nowicjuszom, ale Archibalda już nie ruszały te wszystkie okropności, którymi się dzielili. Dopiero słowa Tonika zwróciły jego uwagę, dlatego spojrzał na przyjaciela nieco skonsternowany. W odczuciu Archibalda jego pytanie ciężko wybrzmiało w surowych murach ratusza – jak się zabić, czy to naprawdę było konieczne? Nie skomentował tego, choć wiele słów cisnęło mu się na usta, oczekując na odpowiedzi lepiej zaprawionych w bojach czarodziejów. On się nie wychylał, nie brał udziału w otwartych walkach, być może nie do końca wiedział jak to naprawdę wygląda.
Przeniósł wzrok na Vincenta, kiedy zaczął się przedstawiać – było w jego wypowiedzi coś podobnego do Kierana, ten sam pewny głos i dużo konkretów. Kiwnął mu głową, chcąc tym gestem pokazać swoje poparcie. Niewiele już w nim było z tego Krukona, któremu wybuchały kociołki, ale i tak wiedział, że będzie wartościowym sojusznikiem.
– Jeżeli chodzi o ingrediencje roślinne, już wspominałem na poprzednich spotkaniach, że szklarnie Prewettów są do waszej dyspozycji. Co prawda nie mamy tam wszystkiego, ale nasze zbiory na pewno okażą się pomocne w trakcie zimy – dodał do słów Vincenta, ale zwracał się do wszystkich Zakonników.
Był wdzięczny za działania Cedrica i Samuela. Jak słusznie zauważył, Dorset niefortunnie graniczyło z antymugolskimi hrabstwami, które wciąż pozostawały dla nich zagrożeniem. – Cedricu, czy mógłbyś wysłać mi list z opisem tych lokalizacji? – Poprosił aurora, to pomoże mu w planowaniu dalszych działań.
Kiedy panna Figg skończyła swoją wypowiedź, wykorzystał chwilę ciszy, by zabrać głos. – Cóż, jak zapewne większość osób już wie, pod koniec września dostałem list od Cronusa Malfoya – zerknął na Foxa; na jego miejscu chyba czułby satysfakcję z tej drastycznej zmiany stosunków pomiędzy rodami. – Chciał żebym wydał nas wszystkich i poddał Dorset. Oficjalnie odrzucił Kodeks Tajności i wszelkie umowy międzynarodowe, w tej chwili jego rząd wspiera Francja, Hiszpania i Egipt – przeklęci Shafiqowie. – Oczywiście powołał się w swoim liście na Czarnego Pana. Skontaktowałem się w tej sprawie z nestorami promugolskich rodów, okazało się, że napisał do większości z nich – spojrzał na Ulyssesa, który z pewnością mógł dodać do tej sprawy swoje trzy knuty. Potem przeniósł wzrok na Harolda, który też musiał doskonale o tym wszystkim wiedzieć, skoro Malfoy napisał do nestora Longbottomów z prośbą o wydanie go rządowi. – Wszyscy mnie poparli, łącznie z Greengrassami, co bardzo mnie ucieszyło, ale ich polityka promugolska nigdy nie była tak zdecydowana jak w pozostałych hrabstwach – dlatego nie był pewny czy ten sojusz przetrwa próbę czasu. Podejrzewał, że sytuacja, którą właśnie opisał, była większości znana, ale chciał, by wybrzmiała jeszcze z jego ust w oficjalnych okolicznościach.
– Jeżeli chodzi o Oazę to chciałbym podziękować za błyskawiczne działania w kontekście budowy szpitala polowego. Wciąż spełnia swoją funkcję. Jednocześnie chciałbym zachęcić do pomocy, nawet jeżeli nie znacie się na magomedycynie. Podawanie ciepłych posiłków lub napojów czy zwykłe czuwanie nad chorymi też jest przydatne, szczególnie, że nas, uzdrowicieli, niestety nie ma zbyt wielu – a poza leczeniem w szpitalu, często bywali wzywani w nagłych przypadkach do innych miejsc. Archibald niestety nie potrafił jeszcze się rozdwoić. – Tym bardziej cieszy mnie, że odezwała się do mnie Elizabeth Dearborn – krótkie spojrzenie posłane Cedricowi; Archibald nie wiedział, czy rodzeństwo dyskutowało na ten temat. – Wyraziła chęć wsparcia naszej sprawy. Miałem okazję z nią współpracować. To zdolna uzdrowicielka, ale co ważne, świetnie sprawdziła się podczas leczenia po powrocie z Azkabanu. Uzdrawianie w takich warunkach to coś zgoła odmiennego od zajmowania się pacjentami w szpitalu św. Munga. Wykazała się zimną krwią i dużą wiedzą, jej różdżka na pewno byłaby pomocna – dodał, po czym podziękował za uwagę skinieniem głowy, oddając głos pozostałym.
| 5
Uważnie słuchał słów swoich towarzyszy. Ich historie mogły wydawać się straszne nowicjuszom, ale Archibalda już nie ruszały te wszystkie okropności, którymi się dzielili. Dopiero słowa Tonika zwróciły jego uwagę, dlatego spojrzał na przyjaciela nieco skonsternowany. W odczuciu Archibalda jego pytanie ciężko wybrzmiało w surowych murach ratusza – jak się zabić, czy to naprawdę było konieczne? Nie skomentował tego, choć wiele słów cisnęło mu się na usta, oczekując na odpowiedzi lepiej zaprawionych w bojach czarodziejów. On się nie wychylał, nie brał udziału w otwartych walkach, być może nie do końca wiedział jak to naprawdę wygląda.
Przeniósł wzrok na Vincenta, kiedy zaczął się przedstawiać – było w jego wypowiedzi coś podobnego do Kierana, ten sam pewny głos i dużo konkretów. Kiwnął mu głową, chcąc tym gestem pokazać swoje poparcie. Niewiele już w nim było z tego Krukona, któremu wybuchały kociołki, ale i tak wiedział, że będzie wartościowym sojusznikiem.
– Jeżeli chodzi o ingrediencje roślinne, już wspominałem na poprzednich spotkaniach, że szklarnie Prewettów są do waszej dyspozycji. Co prawda nie mamy tam wszystkiego, ale nasze zbiory na pewno okażą się pomocne w trakcie zimy – dodał do słów Vincenta, ale zwracał się do wszystkich Zakonników.
Był wdzięczny za działania Cedrica i Samuela. Jak słusznie zauważył, Dorset niefortunnie graniczyło z antymugolskimi hrabstwami, które wciąż pozostawały dla nich zagrożeniem. – Cedricu, czy mógłbyś wysłać mi list z opisem tych lokalizacji? – Poprosił aurora, to pomoże mu w planowaniu dalszych działań.
Kiedy panna Figg skończyła swoją wypowiedź, wykorzystał chwilę ciszy, by zabrać głos. – Cóż, jak zapewne większość osób już wie, pod koniec września dostałem list od Cronusa Malfoya – zerknął na Foxa; na jego miejscu chyba czułby satysfakcję z tej drastycznej zmiany stosunków pomiędzy rodami. – Chciał żebym wydał nas wszystkich i poddał Dorset. Oficjalnie odrzucił Kodeks Tajności i wszelkie umowy międzynarodowe, w tej chwili jego rząd wspiera Francja, Hiszpania i Egipt – przeklęci Shafiqowie. – Oczywiście powołał się w swoim liście na Czarnego Pana. Skontaktowałem się w tej sprawie z nestorami promugolskich rodów, okazało się, że napisał do większości z nich – spojrzał na Ulyssesa, który z pewnością mógł dodać do tej sprawy swoje trzy knuty. Potem przeniósł wzrok na Harolda, który też musiał doskonale o tym wszystkim wiedzieć, skoro Malfoy napisał do nestora Longbottomów z prośbą o wydanie go rządowi. – Wszyscy mnie poparli, łącznie z Greengrassami, co bardzo mnie ucieszyło, ale ich polityka promugolska nigdy nie była tak zdecydowana jak w pozostałych hrabstwach – dlatego nie był pewny czy ten sojusz przetrwa próbę czasu. Podejrzewał, że sytuacja, którą właśnie opisał, była większości znana, ale chciał, by wybrzmiała jeszcze z jego ust w oficjalnych okolicznościach.
– Jeżeli chodzi o Oazę to chciałbym podziękować za błyskawiczne działania w kontekście budowy szpitala polowego. Wciąż spełnia swoją funkcję. Jednocześnie chciałbym zachęcić do pomocy, nawet jeżeli nie znacie się na magomedycynie. Podawanie ciepłych posiłków lub napojów czy zwykłe czuwanie nad chorymi też jest przydatne, szczególnie, że nas, uzdrowicieli, niestety nie ma zbyt wielu – a poza leczeniem w szpitalu, często bywali wzywani w nagłych przypadkach do innych miejsc. Archibald niestety nie potrafił jeszcze się rozdwoić. – Tym bardziej cieszy mnie, że odezwała się do mnie Elizabeth Dearborn – krótkie spojrzenie posłane Cedricowi; Archibald nie wiedział, czy rodzeństwo dyskutowało na ten temat. – Wyraziła chęć wsparcia naszej sprawy. Miałem okazję z nią współpracować. To zdolna uzdrowicielka, ale co ważne, świetnie sprawdziła się podczas leczenia po powrocie z Azkabanu. Uzdrawianie w takich warunkach to coś zgoła odmiennego od zajmowania się pacjentami w szpitalu św. Munga. Wykazała się zimną krwią i dużą wiedzą, jej różdżka na pewno byłaby pomocna – dodał, po czym podziękował za uwagę skinieniem głowy, oddając głos pozostałym.
| 5
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Próbował podchwycić spojrzenie Blake'a, gdy ten pojawił się przed ratuszem; były szef przystanął jednak w znacznej odległości. Niezależnie od tego, czy po zrezygnowaniu ze stażu mężczyzna żywił do niego jakąś formę urazy, Burroughs miał dziś przy sobie coś, co Percival powinien otrzymać - ze względów bezpieczeństwa; chciał mu to przekazać, jeśli tylko nadarzy się ku temu sposobność.
Skinął głową Alexandrowi, ruszając w stronę ratusza, gdy tylko drzwi zaskrzypiały na powitanie. Prześlizgnął się pomiędzy Zakonnikami, niespiesznie, tak, by nie zwróciło niczyjej uwagi to, że zależało mu, aby zrównać krok z Percivalem.
- Jeśli masz chwilę, to chciałbym z tobą porozmawiać po spotkaniu, to nie zajmie dużo czasu - ledwie kilka minut, nie więcej; w naturalnym odruchu posłał mu dłuższe spojrzenie, jakby szukał widocznych na twarzy smokologa zmian, które zaszły w nim od czasu, gdy kilka miesięcy temu widzieli się po raz ostatni. Przez chwilę na twarzy Keata pojawił się z lekka niewyraźny uśmiech, o wypłowiałym kolorycie emocji.
Potem, gdy znaleźli się już na korytarzu, pośród surowego wnętrza, ciekawość powiodła jego spojrzenie po tym, co kryło się tu przed oczami mieszkańców wyspy - właściwie nic ponad drewniane deski. Nic - i ktoś, bez kogo opór nie przybrałby tak zorganizowanej formy.
- Ministrze - przywitał się, choć wzrokiem zahaczył nie o zasępioną twarz Longbottoma, a o tych, którzy posłali Zakonnikom zachowawcze spojrzenia, opuszczając salę narad.
Zajął wolne miejsce, siadając właściwie na samym skraju mało komfortowego krzesła; dłonie, splecione ze sobą, położył na kolanach, sztywno, niewygodnie; cały wyprostowany był jak struna. Dopiero teraz poczuł mieszankę nieprzyjemnych emocji, które zaczęły się rozpełzać po całym jego ciele w oczekiwaniu na najgorsze wieści - to pierwsze zebranie po tym, gdy wojna objęła całą Anglię, bez wątpienia czeka ich dzisiaj niełatwa przeprawa.
Cień przemknął przez jego twarz, gdy Skamander wspomniał o unieszkodliwieniu Greybacka; nie zamierzał jednak dodawać niczego do tego, co krótko i treściwie przedstawił auror - a już z pewnością nie na temat tego, w jaki sposób wilkołak został unieszkodliwiony.
Na wzmiankę o Derbyshire poprawił się na krześle, chłonąc z uwagą to, o czym wspominał Zakonnik; sam również pojawiał się na patrolach w tamtej okolicy, dobrze mu znanej i szczególnie bliskiej. Kojarzył, gdzie mniej więcej znajduje się North Downs; być może powinien w najbliższym czasie się tam pojawić. Kolejna nazwa - Borrowash, kolejna sugestia - odnotowana; choć o samej wiosce nie słyszał, to już o leżącym w pobliżu niej Derby - jak najbardziej.
Lord Macmillan wspomniał dość enigmatycznie o uzyskanych z Londynu informacjach - w tym o wspomnieniu z pogrzebu Blacka; czy możliwym było, aby wciąż utrzymywał kontakt z przychylnym mu, zaproszonym na uroczystość arystokratą?
Kwestia poruszona przez Rinehearta była mu już znana; właściwie na dniach powinni zająć się rozwiązaniem tego problemu, poczynił już w tej kwestii przygotowania.
- Keaton Burroughs - przedstawił się, prześlizgując się wzrokiem po osobach, których jeszcze nie znał, kończąc na Maeve, zasiadającej na spotkaniu po raz pierwszy; doskonale pamiętał jak sam gubił się pośród mnogości nieznanych mu twarzy, próbując przyporządkować do nich usłyszane imiona i nazwiska. Fakt, iż mieli w swoich szeregach byłą Wiedźmią Strażniczkę, zainteresował go też z innego powodu, być może będzie będzie potrzebował jej pomocy w przeprowadzeniu pewnego śledztwa - w tej sprawie odezwie się jednak już po spotkaniu.
- Wraz z Sallowem szóstego października dotarliśmy do punktów dystrybuujących Proroka w Londynie i ostrzegliśmy o zaistniałej sytuacji - poruszono kwestię Proroka, więc dopowiedział, jak wyglądało to w Londynie - przeprowadziliśmy także ewakuację osób zgromadzonych w jednej z kryjówek na obrzeżach stolicy - dzięki Marcelowi bez trudu dotarli do każdego z miejsc rozsianych po całej mapie Londynu.
Poczuł się także wywołany do odpowiedzi, gdy zaczęto rozmawiać o tym, w jakim stanie znajduje się Oaza.
- Przynajmniej część chat jest już w tym momencie przepełniona, większość zamieszkuje od czterech do pięciu osób - dokwaterowanie może stanowić problem - już i tak w domkach panuje ścisk, tam po prostu nie ma wystarczającej przestrzeni, by pomieściło się w nich więcej osób. Wkrótce skończy się też miejsce na chaty. A ludzi przybywa. - Niezmiennie problemem pozostaje także żywność oraz zaopatrzenie. Na wypadek odcięcia wyspy od dostaw należałoby zadbać o to, by wydrążone w skałach ziemianki i spiżarnie były wypełnione po brzegi zapasem pożywienia, które można przechowywać przez dłuższy okres. Wczoraj dowiedziałem się, że jedna z umówionych dostaw nie dotarła do Oazy, słuch o marynarzu, który zapewniał Oazie żywność za niewielkie pieniądze, zaginął, postaram się zbadać tę sprawę jak najszybciej i jakoś do niego dotrzeć - zaraportował; resztę swoich przemyśleń na ten temat - wraz z kilkoma proponowanymi rozwiązaniami - najlepiej będzie poruszyć nieco później, gdy wszyscy zdążą już zdać przed Longbottomem raporty i najpewniej przyjdzie czas na pochylenie się nad problemami.
Gdy Marcella wspomniała o incydencie w porcie, przeniósł wzrok na Fredericka; on, jako osoba, która zdjęła Imperiusa, bez wątpienia lepiej przybliży Zakonnikom, co miało miejsce.
7
Skinął głową Alexandrowi, ruszając w stronę ratusza, gdy tylko drzwi zaskrzypiały na powitanie. Prześlizgnął się pomiędzy Zakonnikami, niespiesznie, tak, by nie zwróciło niczyjej uwagi to, że zależało mu, aby zrównać krok z Percivalem.
- Jeśli masz chwilę, to chciałbym z tobą porozmawiać po spotkaniu, to nie zajmie dużo czasu - ledwie kilka minut, nie więcej; w naturalnym odruchu posłał mu dłuższe spojrzenie, jakby szukał widocznych na twarzy smokologa zmian, które zaszły w nim od czasu, gdy kilka miesięcy temu widzieli się po raz ostatni. Przez chwilę na twarzy Keata pojawił się z lekka niewyraźny uśmiech, o wypłowiałym kolorycie emocji.
Potem, gdy znaleźli się już na korytarzu, pośród surowego wnętrza, ciekawość powiodła jego spojrzenie po tym, co kryło się tu przed oczami mieszkańców wyspy - właściwie nic ponad drewniane deski. Nic - i ktoś, bez kogo opór nie przybrałby tak zorganizowanej formy.
- Ministrze - przywitał się, choć wzrokiem zahaczył nie o zasępioną twarz Longbottoma, a o tych, którzy posłali Zakonnikom zachowawcze spojrzenia, opuszczając salę narad.
Zajął wolne miejsce, siadając właściwie na samym skraju mało komfortowego krzesła; dłonie, splecione ze sobą, położył na kolanach, sztywno, niewygodnie; cały wyprostowany był jak struna. Dopiero teraz poczuł mieszankę nieprzyjemnych emocji, które zaczęły się rozpełzać po całym jego ciele w oczekiwaniu na najgorsze wieści - to pierwsze zebranie po tym, gdy wojna objęła całą Anglię, bez wątpienia czeka ich dzisiaj niełatwa przeprawa.
Cień przemknął przez jego twarz, gdy Skamander wspomniał o unieszkodliwieniu Greybacka; nie zamierzał jednak dodawać niczego do tego, co krótko i treściwie przedstawił auror - a już z pewnością nie na temat tego, w jaki sposób wilkołak został unieszkodliwiony.
Na wzmiankę o Derbyshire poprawił się na krześle, chłonąc z uwagą to, o czym wspominał Zakonnik; sam również pojawiał się na patrolach w tamtej okolicy, dobrze mu znanej i szczególnie bliskiej. Kojarzył, gdzie mniej więcej znajduje się North Downs; być może powinien w najbliższym czasie się tam pojawić. Kolejna nazwa - Borrowash, kolejna sugestia - odnotowana; choć o samej wiosce nie słyszał, to już o leżącym w pobliżu niej Derby - jak najbardziej.
Lord Macmillan wspomniał dość enigmatycznie o uzyskanych z Londynu informacjach - w tym o wspomnieniu z pogrzebu Blacka; czy możliwym było, aby wciąż utrzymywał kontakt z przychylnym mu, zaproszonym na uroczystość arystokratą?
Kwestia poruszona przez Rinehearta była mu już znana; właściwie na dniach powinni zająć się rozwiązaniem tego problemu, poczynił już w tej kwestii przygotowania.
- Keaton Burroughs - przedstawił się, prześlizgując się wzrokiem po osobach, których jeszcze nie znał, kończąc na Maeve, zasiadającej na spotkaniu po raz pierwszy; doskonale pamiętał jak sam gubił się pośród mnogości nieznanych mu twarzy, próbując przyporządkować do nich usłyszane imiona i nazwiska. Fakt, iż mieli w swoich szeregach byłą Wiedźmią Strażniczkę, zainteresował go też z innego powodu, być może będzie będzie potrzebował jej pomocy w przeprowadzeniu pewnego śledztwa - w tej sprawie odezwie się jednak już po spotkaniu.
- Wraz z Sallowem szóstego października dotarliśmy do punktów dystrybuujących Proroka w Londynie i ostrzegliśmy o zaistniałej sytuacji - poruszono kwestię Proroka, więc dopowiedział, jak wyglądało to w Londynie - przeprowadziliśmy także ewakuację osób zgromadzonych w jednej z kryjówek na obrzeżach stolicy - dzięki Marcelowi bez trudu dotarli do każdego z miejsc rozsianych po całej mapie Londynu.
Poczuł się także wywołany do odpowiedzi, gdy zaczęto rozmawiać o tym, w jakim stanie znajduje się Oaza.
- Przynajmniej część chat jest już w tym momencie przepełniona, większość zamieszkuje od czterech do pięciu osób - dokwaterowanie może stanowić problem - już i tak w domkach panuje ścisk, tam po prostu nie ma wystarczającej przestrzeni, by pomieściło się w nich więcej osób. Wkrótce skończy się też miejsce na chaty. A ludzi przybywa. - Niezmiennie problemem pozostaje także żywność oraz zaopatrzenie. Na wypadek odcięcia wyspy od dostaw należałoby zadbać o to, by wydrążone w skałach ziemianki i spiżarnie były wypełnione po brzegi zapasem pożywienia, które można przechowywać przez dłuższy okres. Wczoraj dowiedziałem się, że jedna z umówionych dostaw nie dotarła do Oazy, słuch o marynarzu, który zapewniał Oazie żywność za niewielkie pieniądze, zaginął, postaram się zbadać tę sprawę jak najszybciej i jakoś do niego dotrzeć - zaraportował; resztę swoich przemyśleń na ten temat - wraz z kilkoma proponowanymi rozwiązaniami - najlepiej będzie poruszyć nieco później, gdy wszyscy zdążą już zdać przed Longbottomem raporty i najpewniej przyjdzie czas na pochylenie się nad problemami.
Gdy Marcella wspomniała o incydencie w porcie, przeniósł wzrok na Fredericka; on, jako osoba, która zdjęła Imperiusa, bez wątpienia lepiej przybliży Zakonnikom, co miało miejsce.
7
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszedł do ratusza ze wszystkimi przybyłymi i strategicznie zajął miejsce obok Anthony'ego Macmillana, posyłając mu lekki uśmiech. Może i nie mieli okazji do częstych spotkań, ale po weselu i niedawnym sparingu uważał go za przyjaciela - a co ważniejsze, z tego miejsca nie miał szans na przypadkowe nawiązanie kontaktu wzrokowego z Hannah i mógł dobrze widzieć Alexandra. W ostatnich miesiącach przekazywali sobie listownie sporo informacji, chciał wyczuć, czy i kiedy będzie dobry moment na ich poruszenie i czy Gwardzista zdecyduje o tym pierwszy.
Uśmiechnął się blado do Figg, gdy zaczęła mówić o torze kolejowym,
-Część lasu pod Londynem nadal jest zabezpieczona i pod naszą kontrolą - miał na myśli trzy lokacje w London Forest, z których jedną sam przejął w lipcu z Figg, a drugą wiosną. -Latem służyły za szlak ucieczkowy, w razie gdyby ktoś nadal potrzebował uciec z miasta lub się do niego przedostać.
Wychylił się lekko z siedzenia, by spojrzeć na Billy'ego i skinąć mu głową, gdy ten mówił o nowym rekrucie i sklepie jubilerskim.
-Wygląda na to, że współpraca naszych rekrutów ułożyła się pomyślnie. Wspomniany przez Billy'ego Reginald to Urien Reginald Wealsey, mój przyjaciel z czasów pracy w Ministerstwie i w Oslo. - teraz powiódł już wzrokiem po zebranych, na dłużej zatrzymując go na Anthony'm. I szwagier Anthony'ego, dodałby, ale nie czuł się zobowiązany komentować sprawy rodzinne. -W lecie starałem się bywać w porcie na tyle często i dyskretnie na ile mogłem, bo znam te rejony jeszcze z czasów moich patroli dla Ministerstwa. - czyli nie tak często jak chciał, był zbyt rozpoznawalny i nie miał zarejestrowanej różdżki -Tam natknąłem się na Reggi'ego, z którym straciłem kontakt dwa lata temu z własnej winy. To metamorfomag, mieszka w porcie pod inną twarzą - ale na mój widok zaufał mi i pokazał prawdziwą tożsamość. Jest doskonale wyszkolonym wiedźmim strażnikiem, choć przestał pracować dla Ministerstwa jeszcze przed Bezksiężycową Nocą, osobiście ręczę za jego poglądy i zaangażowanie. - Michael zawsze znał w końcu przyjaciela z jak najlepszej strony, a rozmowa z fałszoskopem i łzami wzruszenia w oczach Reginalda nie pozostawiła żadnych wątpliwości. Zarejestrował różdżkę na fałszywe dane i twarz, podobno zjednując sobie nawet urzędnika, więc obecnie jest naszą parą oczu w londyńskim porcie. Gdyby nasze priorytety przeniosły się gdzie indziej, wiem, że z oczywistych są mu bliskie sprawy Devon. - zakończył temat Reggie'go i przeniósł wzrok na Alexandra. -W porcie stało się coś jeszcze - mieszka tam półolbrzym, który osobiście znał profesora Dumbledore'a, pracował wśród mugoli jako drwal i zdaje się o nich troszczyć. W sierpniu pomógł mi pochować dziewczynę, której ciało ktoś przykuł do ściany, zapewne ku przestrodze. - powinien również zdradzić, że chodzi konkretnie o Rubeusa Hagrida i że ten we wrześniu wpadł w nie lada tarapaty, ale postanowił z tym poczekać na znak od Alexandra. Sama sytuacja z półolbrzymem zajmującym się pochówkiem mugoli była niewiarygodna, Michael chciał dać słuchaczom chwilę na oswojenie się z tematem.
-W sierpniu udałem się do Boltby wraz z naszą sojuszniczką Tangwystl Hagrid. Sprawnie zdjęła klątwę Stosu - drgnął lekko, bo szczerze mówiąc bał się, że w razie tam spłoną - Tangie pozytywnie zaskoczyła go swoimi umiejętnościami. z dawnej kryjówki wilkołaków, znaleźliśmy tam wskazówki dzięki którym do nich dotarliśmy. Przekonaliśmy do naszej sprawy Ethana Podmore, dawnego pracownika Ministerstwa. Poznałem go przelotnie, wiedziałem, że ma mugolską krew i że jego rodzice zginęli - to wystarczyło jemu, ale, co ważniejsze, zgromadził wokół siebie gromadę innych zbiegłych wilkołaków. Po pierwszym kwietnia rejestr wilkołaków stał się problematyczną sprawą dla czarodziejów nieczystej krwi, więc obietnicę pomocy przyjęli chętnie. - na moment wbił wzrok w stół, bo miał na myśli również siebie. Tuż po ugryzieniu myślał, że będzie stosował się do rejestru do końca życia, ale zbiegły auror - mugolak - wilkołak nie miał dużego wyboru...
Przeklęty rejestr.
Podniósł wzrok i kontynuował:
-W październiku natknąłem się na uciekających mugoli w Kent i Durham, wraz z aurorami pomogliśmy im ewakuować się na Półwysep Kornwalijski, ale potrzebujących i ukrywających się może być więcej, w całej Anglii. W Cumberland byłem zaś świadkiem tego, jak oportunistyczni rabusie zabrali czarodziejom z jednej z wiosek niemalże wszystkie zapasy na zimę. W walce ze złodziejami pomógł mi nasz sojusznik Stevie Beckett - okazuje się, że oprócz tworzenia świstoklików, świetnie walczy. - nie spodziewał się tego po starszym czarodzieju, a teraz nie zawahałby się już pojedynkować u jego boku. Co do kwestii zaopatrzenia, to jutro spróbujemy z Foxem porozmawiać z właścicielem zagrody hipogryfów. - spojrzał na Fredericka na wypadek, gdyby ten sam chciał coś dodać o stadzie i jego przydatności, znał to miejsce w Wiltshire lepiej niż Tonks. -Mam i podejmę też trop pewnej hodowli tojadu dla naszych nowych sojuszników. - dodał, zerkając przelotnie na Vincenta. Nie zajął się jeszcze tą sprawą tak, jak powinien, ale miał już plan jak się za to zabrać.
miejsce 9
Uśmiechnął się blado do Figg, gdy zaczęła mówić o torze kolejowym,
-Część lasu pod Londynem nadal jest zabezpieczona i pod naszą kontrolą - miał na myśli trzy lokacje w London Forest, z których jedną sam przejął w lipcu z Figg, a drugą wiosną. -Latem służyły za szlak ucieczkowy, w razie gdyby ktoś nadal potrzebował uciec z miasta lub się do niego przedostać.
Wychylił się lekko z siedzenia, by spojrzeć na Billy'ego i skinąć mu głową, gdy ten mówił o nowym rekrucie i sklepie jubilerskim.
-Wygląda na to, że współpraca naszych rekrutów ułożyła się pomyślnie. Wspomniany przez Billy'ego Reginald to Urien Reginald Wealsey, mój przyjaciel z czasów pracy w Ministerstwie i w Oslo. - teraz powiódł już wzrokiem po zebranych, na dłużej zatrzymując go na Anthony'm. I szwagier Anthony'ego, dodałby, ale nie czuł się zobowiązany komentować sprawy rodzinne. -W lecie starałem się bywać w porcie na tyle często i dyskretnie na ile mogłem, bo znam te rejony jeszcze z czasów moich patroli dla Ministerstwa. - czyli nie tak często jak chciał, był zbyt rozpoznawalny i nie miał zarejestrowanej różdżki -Tam natknąłem się na Reggi'ego, z którym straciłem kontakt dwa lata temu z własnej winy. To metamorfomag, mieszka w porcie pod inną twarzą - ale na mój widok zaufał mi i pokazał prawdziwą tożsamość. Jest doskonale wyszkolonym wiedźmim strażnikiem, choć przestał pracować dla Ministerstwa jeszcze przed Bezksiężycową Nocą, osobiście ręczę za jego poglądy i zaangażowanie. - Michael zawsze znał w końcu przyjaciela z jak najlepszej strony, a rozmowa z fałszoskopem i łzami wzruszenia w oczach Reginalda nie pozostawiła żadnych wątpliwości. Zarejestrował różdżkę na fałszywe dane i twarz, podobno zjednując sobie nawet urzędnika, więc obecnie jest naszą parą oczu w londyńskim porcie. Gdyby nasze priorytety przeniosły się gdzie indziej, wiem, że z oczywistych są mu bliskie sprawy Devon. - zakończył temat Reggie'go i przeniósł wzrok na Alexandra. -W porcie stało się coś jeszcze - mieszka tam półolbrzym, który osobiście znał profesora Dumbledore'a, pracował wśród mugoli jako drwal i zdaje się o nich troszczyć. W sierpniu pomógł mi pochować dziewczynę, której ciało ktoś przykuł do ściany, zapewne ku przestrodze. - powinien również zdradzić, że chodzi konkretnie o Rubeusa Hagrida i że ten we wrześniu wpadł w nie lada tarapaty, ale postanowił z tym poczekać na znak od Alexandra. Sama sytuacja z półolbrzymem zajmującym się pochówkiem mugoli była niewiarygodna, Michael chciał dać słuchaczom chwilę na oswojenie się z tematem.
-W sierpniu udałem się do Boltby wraz z naszą sojuszniczką Tangwystl Hagrid. Sprawnie zdjęła klątwę Stosu - drgnął lekko, bo szczerze mówiąc bał się, że w razie tam spłoną - Tangie pozytywnie zaskoczyła go swoimi umiejętnościami. z dawnej kryjówki wilkołaków, znaleźliśmy tam wskazówki dzięki którym do nich dotarliśmy. Przekonaliśmy do naszej sprawy Ethana Podmore, dawnego pracownika Ministerstwa. Poznałem go przelotnie, wiedziałem, że ma mugolską krew i że jego rodzice zginęli - to wystarczyło jemu, ale, co ważniejsze, zgromadził wokół siebie gromadę innych zbiegłych wilkołaków. Po pierwszym kwietnia rejestr wilkołaków stał się problematyczną sprawą dla czarodziejów nieczystej krwi, więc obietnicę pomocy przyjęli chętnie. - na moment wbił wzrok w stół, bo miał na myśli również siebie. Tuż po ugryzieniu myślał, że będzie stosował się do rejestru do końca życia, ale zbiegły auror - mugolak - wilkołak nie miał dużego wyboru...
Przeklęty rejestr.
Podniósł wzrok i kontynuował:
-W październiku natknąłem się na uciekających mugoli w Kent i Durham, wraz z aurorami pomogliśmy im ewakuować się na Półwysep Kornwalijski, ale potrzebujących i ukrywających się może być więcej, w całej Anglii. W Cumberland byłem zaś świadkiem tego, jak oportunistyczni rabusie zabrali czarodziejom z jednej z wiosek niemalże wszystkie zapasy na zimę. W walce ze złodziejami pomógł mi nasz sojusznik Stevie Beckett - okazuje się, że oprócz tworzenia świstoklików, świetnie walczy. - nie spodziewał się tego po starszym czarodzieju, a teraz nie zawahałby się już pojedynkować u jego boku. Co do kwestii zaopatrzenia, to jutro spróbujemy z Foxem porozmawiać z właścicielem zagrody hipogryfów. - spojrzał na Fredericka na wypadek, gdyby ten sam chciał coś dodać o stadzie i jego przydatności, znał to miejsce w Wiltshire lepiej niż Tonks. -Mam i podejmę też trop pewnej hodowli tojadu dla naszych nowych sojuszników. - dodał, zerkając przelotnie na Vincenta. Nie zajął się jeszcze tą sprawą tak, jak powinien, ale miał już plan jak się za to zabrać.
miejsce 9
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ze spuszczoną głową i odruchowo garbiąc ramiona podążył za Marcellą, żałując, że nie może spędzić tego spotkania w postaci gadającego szczura. Wtedy zwracałby na siebie mniej uwagi. Albo więcej uwagi. Trudno. Najchętniej usiadłby na samym końcu, ale skoro już wszedł tu (prawie) ramię w ramię z panną Figg to posłusznie udał się za nią i usiadł obok. Czuł się przy Marcelli jakoś raźniej, w końcu już dwa albo trzy albo więcej razy ocaliła mu skórę (z typowym dla siebie dramatyzmem, uznawał każde jej Protego Maxima za ocalenie życia).
Steffen poczuł na sobie surowe spojrzenie Pana Sir Lorda Ministra i pobladł wyraźnie, a po jego twarzy przemknął wyraz skruchy i strachu. Wbił wzrok w stół, ale gdy Zakonnicy zaczęli po kolei mówić o swoich wysiłkach dotyczących ewakuacji, nie mógł już dłużej milczeć.
Nieśmiało podniósł wzrok i zebrał w sobie całą odwagę by spojrzeć na Lorda Longbottoma.
-Przepraszam za sprawę z Prorokiem Codziennym i biorę na siebie pełną odpowiedzialność. - przyznał ze smutną powagą, a że odwagi starczyło mu na sekundę patrzenia na Ministra, to powiódł potem wzrokiem po wszystkich Zakonnikach, na odrobinę dłużej zatrzymując wzrok na Alexie.
Najchętniej zapadłby się teraz pod ziemię, ale wszyscy mówili o swoich wysiłkach w kwestii ewakuacji, a Reggiego ani Steviego tu nie było.
-Dziękuję Wam wszystkim za to, jak szybko odpowiedzieliście na listy moje lub Marcelli. - do większości zaangażowanych w ewakuację napisał sam, ale część tego zadania w kwestii Szkocji. -Przepraszam, że musieliście rzucić wszystko przeze mnie i... - już to mówił, może jednak powinien przejść do rzeczy. Żebym się tylko nie rozpłakał. -Stevie Beckett cały poranek tworzył dla nas świstokliki - po ich rozdaniu, udałem się na sowią pocztę w Londynie razem z Tangie i Reggie'm. Pan Owley miał kontakty i sowy, by poprosić wszystkich o wstrzymanie dystrybucji gazety, a Tangie pomogła mu opuścić miasto. To samo uczyniliśmy w Hogsmeade. Potem udaliśmy się do Hotelu Elizabeth, by ewakuować stamtąd ukrywających się uciekinierów. W Mulberry Hall nie zabrały się jeszcze żadne sojuszniczki, więc poleciliśmy właścicielom lokalu zamknąć cały punkt, zostawiliśmy ostrzeżenie dla wszystkich przybyłych i ewakuowaliśmy właścicieli z ich domu. To samo uczyniliśmy w Elkstone, gdzie trwała już rekrutacja, zniszczyliśmy też wszystkie dowody i gazety. - streścił drżącym głosem.
Wziął głęboki wdech, bo najchętniej by teraz zamilkł, ale pozostało coś jeszcze. Posłał Hannah wdzięczne spojrzenie za to, że streściła akcję w Domu Petriego - pana Kierana tu nie było, a Steffenowi i tak trudno było już mówić. Skinął również głową Floreanowi, który wybawił Steffena od streszczania odbicia Tajnego Bunkra. Potem przeniósł zaś spojrzenie na Archibalda, a potem znowu w stół.
-Jest coś jeszcze. Od maja prowadziłem śledztwo w sprawie klątwy, której ofiarą padł lord Archibald Prewett na weselu lorda Macmillana. Początkowo chciałem dochować jak najwięcej dyskrecji z uwagi na prywatność lordów, ale sprawa jest na tyle poważna, że wszyscy musimy o niej wiedzieć. Zyskałem niepodważalne dowody, że przeklęty list wysłała Morgana Selwyn, ukryła w nim runy. Z tego co wiem od innych z nas, przeklęte b...bb..yło również ciało B..bb - NAPRAWDĘ SIĘ ROZPŁACZĘ, czy kiedykolwiek będę w stanie myśleć o nim bez łez oczach?! -Bertiego Botta. - wdech. Wydech. Opanował się i podniósł głowę. -Widziałem runy z listu Morgany Selwyn - czy powinien o niej mówić per lady? Jakoś nie miał ochoty. -Były dobrze ukryte, dobrze napisane, robota profesjonalisty. Ktoś zastawił na nas pułapkę, dwie pułapki. Jeśli otrzymacie listy lub przedmioty od nieznanych lub podejrzanych nadawców, szczególnie nestorzy, arystokraci i najbardziej rozpoznawalni z nas... poślijcie patronusa mnie, albo któremukolwiek z naszych runistów. Szybkie Hexa Revelio nas uchroni, a wiem, że aby rzucić je skutecznie trzeba znać się na runach. Ze swojej strony pozostaję do waszej dyspozycji o każdej porze dnia i nocy. - obiecał, bo tylko to już mu zostało. Zawierzył Zakonowi życie, nawet jeśli naraził niechcący czyjeś życie. Musiał i chciał spłacić dług pomocy, a jeśli cokolwiek było jego misją życiową, to poza ochroną szczurów od kotów było to chronienie przyjaciół od klątw.
siadam na 16
Steffen poczuł na sobie surowe spojrzenie Pana Sir Lorda Ministra i pobladł wyraźnie, a po jego twarzy przemknął wyraz skruchy i strachu. Wbił wzrok w stół, ale gdy Zakonnicy zaczęli po kolei mówić o swoich wysiłkach dotyczących ewakuacji, nie mógł już dłużej milczeć.
Nieśmiało podniósł wzrok i zebrał w sobie całą odwagę by spojrzeć na Lorda Longbottoma.
-Przepraszam za sprawę z Prorokiem Codziennym i biorę na siebie pełną odpowiedzialność. - przyznał ze smutną powagą, a że odwagi starczyło mu na sekundę patrzenia na Ministra, to powiódł potem wzrokiem po wszystkich Zakonnikach, na odrobinę dłużej zatrzymując wzrok na Alexie.
Najchętniej zapadłby się teraz pod ziemię, ale wszyscy mówili o swoich wysiłkach w kwestii ewakuacji, a Reggiego ani Steviego tu nie było.
-Dziękuję Wam wszystkim za to, jak szybko odpowiedzieliście na listy moje lub Marcelli. - do większości zaangażowanych w ewakuację napisał sam, ale część tego zadania w kwestii Szkocji. -Przepraszam, że musieliście rzucić wszystko przeze mnie i... - już to mówił, może jednak powinien przejść do rzeczy. Żebym się tylko nie rozpłakał. -Stevie Beckett cały poranek tworzył dla nas świstokliki - po ich rozdaniu, udałem się na sowią pocztę w Londynie razem z Tangie i Reggie'm. Pan Owley miał kontakty i sowy, by poprosić wszystkich o wstrzymanie dystrybucji gazety, a Tangie pomogła mu opuścić miasto. To samo uczyniliśmy w Hogsmeade. Potem udaliśmy się do Hotelu Elizabeth, by ewakuować stamtąd ukrywających się uciekinierów. W Mulberry Hall nie zabrały się jeszcze żadne sojuszniczki, więc poleciliśmy właścicielom lokalu zamknąć cały punkt, zostawiliśmy ostrzeżenie dla wszystkich przybyłych i ewakuowaliśmy właścicieli z ich domu. To samo uczyniliśmy w Elkstone, gdzie trwała już rekrutacja, zniszczyliśmy też wszystkie dowody i gazety. - streścił drżącym głosem.
Wziął głęboki wdech, bo najchętniej by teraz zamilkł, ale pozostało coś jeszcze. Posłał Hannah wdzięczne spojrzenie za to, że streściła akcję w Domu Petriego - pana Kierana tu nie było, a Steffenowi i tak trudno było już mówić. Skinął również głową Floreanowi, który wybawił Steffena od streszczania odbicia Tajnego Bunkra. Potem przeniósł zaś spojrzenie na Archibalda, a potem znowu w stół.
-Jest coś jeszcze. Od maja prowadziłem śledztwo w sprawie klątwy, której ofiarą padł lord Archibald Prewett na weselu lorda Macmillana. Początkowo chciałem dochować jak najwięcej dyskrecji z uwagi na prywatność lordów, ale sprawa jest na tyle poważna, że wszyscy musimy o niej wiedzieć. Zyskałem niepodważalne dowody, że przeklęty list wysłała Morgana Selwyn, ukryła w nim runy. Z tego co wiem od innych z nas, przeklęte b...bb..yło również ciało B..bb - NAPRAWDĘ SIĘ ROZPŁACZĘ, czy kiedykolwiek będę w stanie myśleć o nim bez łez oczach?! -Bertiego Botta. - wdech. Wydech. Opanował się i podniósł głowę. -Widziałem runy z listu Morgany Selwyn - czy powinien o niej mówić per lady? Jakoś nie miał ochoty. -Były dobrze ukryte, dobrze napisane, robota profesjonalisty. Ktoś zastawił na nas pułapkę, dwie pułapki. Jeśli otrzymacie listy lub przedmioty od nieznanych lub podejrzanych nadawców, szczególnie nestorzy, arystokraci i najbardziej rozpoznawalni z nas... poślijcie patronusa mnie, albo któremukolwiek z naszych runistów. Szybkie Hexa Revelio nas uchroni, a wiem, że aby rzucić je skutecznie trzeba znać się na runach. Ze swojej strony pozostaję do waszej dyspozycji o każdej porze dnia i nocy. - obiecał, bo tylko to już mu zostało. Zawierzył Zakonowi życie, nawet jeśli naraził niechcący czyjeś życie. Musiał i chciał spłacić dług pomocy, a jeśli cokolwiek było jego misją życiową, to poza ochroną szczurów od kotów było to chronienie przyjaciół od klątw.
siadam na 16
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pojawienie się Alexandra wyrwało go z zamyślenia; ruszył w stronę ratusza za innymi, trzymając się raczej z tyłu – a po przekroczeniu progu z ciekawością rozglądając się po wnętrzu budynku. Prostym, surowym, prawie ascetycznym, a jednak – spełniającym swoją funkcję i na pewien sposób nadającym kształtu rozrastającemu się ruchowi oporu. Zawiesił na moment spojrzenie na drzwiach, w których zaczęli już znikać pierwsi członkowie Zakonu Feniksa, nim jednak zdążyłby do nich dotrzeć, z zamyślenia wyrwał go głos Keatona. Przeniósł spojrzenie na młodego czarodzieja, nie widział go od miesięcy – to jest odkąd zdecydował się zrezygnować z pracy w rezerwacie. Żałował, ale nie miał mu tego za złe; wiedział, że wciąż wspierał Zakon Feniksa. – Jasne – odpowiedział mu, kiwając głową; zastanawiając się, o co też mogło chodzić – ale niedokończona myśl szybko się rozpierzchła, gdy przestąpił próg sali zgromadzeń, po drugiej stronie długiego stołu dostrzegając Harolda Longbottoma we własnej osobie.
Nie spodziewał się jego obecności, choć być może powinien; wiedział w końcu, że Minister Magii mieszkał w Oazie, a powstały niedawno ratusz był z pewnością miejscem, w którym spędzał sporo czasu, nadzorując działania nie tylko Zakonu Feniksa, ale też innych walczących pod jego rozkazami czarodziejów. Z drugiej strony – po raz ostatni widział go jeszcze w Stonehenge, gdy pod koniec została ich garstka.
Nie chcąc zwracać na siebie zbytniej uwagi, zajął pierwsze wolne miejsce, które udało mu się znaleźć, starając się nie wiercić na twardym i niewygodnym krześle. Nie spodziewał się mieć tym razem wielu okazji do zabrania głosu – dopiero niedawno wrócił do kraju, był więc do tyłu z aktualnymi działaniami organizacji w jego granicach – ale gdy tylko padło polecenie złożenia raportów, pełnię uwagi skupił na padających słowach, starając się przynajmniej pobieżnie nadrobić stracony czas. Przesuwał spojrzeniami po twarzach kolejnych wypowiadających się członków Zakonu, wychylając się nieco, by zatrzymać spojrzenie na Skamanderze, gdy ten wspomniał o działaniach w Derbyshire. – Jeżeli będziecie potrzebować dodatkowej różdżki, chciałbym wziąć udział w patrolach – odezwał się, gdy tylko chwila milczenia dała mu do tego okazję. – Znam te tereny, od dawna pracuję dla rezerwatu. Nie mam też wątpliwości co do tego, którą stronę w tej wojnie obrali Greengrassowie – dodał, odnosząc się również do słów Archibalda. Lordowie Derbyshire byli w trudnym położeniu, zewsząd otoczeni przez wrogów, jednak wydźwięk listu, który przed rokiem otrzymał od nestora, był jednoznaczny; jako ród dalecy byli od ułudy i tchórzostwa. Już sam fakt, że od miesięcy pozwalali przebywać na terenie Peak District jemu i Benjaminowi, mimo ich twarzy widniejących na listach gończych, mówił sam za siebie. – Lord Ofer Greengrass udzielił mi pozwolenia na zabranie poza bramy rezerwatu grupy smoczych łowców, której dowodzę. Planuję ich zaangażować w obronę tych ziem. – Ludzie, których miał pod swoim dowództwem, może i nie byli szkolonymi aurorami, ale wykazali się na niejednej wspólnej wyprawie; wiedział, że w razie potrzeby poradzą sobie w walce, zabezpieczaniu transportów czy zwyczajniej pomocy dotkniętym przez wojnę mieszkańcom.
| 8
Nie spodziewał się jego obecności, choć być może powinien; wiedział w końcu, że Minister Magii mieszkał w Oazie, a powstały niedawno ratusz był z pewnością miejscem, w którym spędzał sporo czasu, nadzorując działania nie tylko Zakonu Feniksa, ale też innych walczących pod jego rozkazami czarodziejów. Z drugiej strony – po raz ostatni widział go jeszcze w Stonehenge, gdy pod koniec została ich garstka.
Nie chcąc zwracać na siebie zbytniej uwagi, zajął pierwsze wolne miejsce, które udało mu się znaleźć, starając się nie wiercić na twardym i niewygodnym krześle. Nie spodziewał się mieć tym razem wielu okazji do zabrania głosu – dopiero niedawno wrócił do kraju, był więc do tyłu z aktualnymi działaniami organizacji w jego granicach – ale gdy tylko padło polecenie złożenia raportów, pełnię uwagi skupił na padających słowach, starając się przynajmniej pobieżnie nadrobić stracony czas. Przesuwał spojrzeniami po twarzach kolejnych wypowiadających się członków Zakonu, wychylając się nieco, by zatrzymać spojrzenie na Skamanderze, gdy ten wspomniał o działaniach w Derbyshire. – Jeżeli będziecie potrzebować dodatkowej różdżki, chciałbym wziąć udział w patrolach – odezwał się, gdy tylko chwila milczenia dała mu do tego okazję. – Znam te tereny, od dawna pracuję dla rezerwatu. Nie mam też wątpliwości co do tego, którą stronę w tej wojnie obrali Greengrassowie – dodał, odnosząc się również do słów Archibalda. Lordowie Derbyshire byli w trudnym położeniu, zewsząd otoczeni przez wrogów, jednak wydźwięk listu, który przed rokiem otrzymał od nestora, był jednoznaczny; jako ród dalecy byli od ułudy i tchórzostwa. Już sam fakt, że od miesięcy pozwalali przebywać na terenie Peak District jemu i Benjaminowi, mimo ich twarzy widniejących na listach gończych, mówił sam za siebie. – Lord Ofer Greengrass udzielił mi pozwolenia na zabranie poza bramy rezerwatu grupy smoczych łowców, której dowodzę. Planuję ich zaangażować w obronę tych ziem. – Ludzie, których miał pod swoim dowództwem, może i nie byli szkolonymi aurorami, ale wykazali się na niejednej wspólnej wyprawie; wiedział, że w razie potrzeby poradzą sobie w walce, zabezpieczaniu transportów czy zwyczajniej pomocy dotkniętym przez wojnę mieszkańcom.
| 8
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Uważnie obserwowałem sylwetki pojawiających się osób; większość twarzy była mi znana, dobrze było widzieć te, którym kiedyś sam dałem szansę - i której nie marnowali. Jednocześnie była to dla mnie pierwsza okazja, by zderzyć się z rzeczywistością i na własne oczy ujrzeć jak mocne roszady nastąpiły w szeregach Zakonu Feniksa. Wielu brakowało; i wielu miało już nie wrócić. Przywykłem do tego stanu, choć nie potrafiłem powiedzieć, bym go zaakceptował. Stojąc obok Maeve, co jakiś czas zerkałem w jej kierunku, nie odważyłem się jednak zacząć rozmowy; nie był to ani miejsce, ani czas - a jednocześnie chciałem być dla niej wsparciem. Kiedy Alexander zaprosił nas do wnętrza, poczekałem, aż inni ruszą przodem, samemu łapiąc Ulyssesa oraz Percivala, by wymienić z nimi krótki uścisk dłoni. Następnie udałem się za pozostałymi, z niechęcią przyjmując brak wolnego miejsca obok Maeve; obszedłem więc stół dookoła, siadając po przeciwnej stronie - tak by mieć na nią oko. I na wszystkich innych.
Wcale nie dziwiło mnie, że ostatnie dwa puste krzesła znalazły się akurat obok Archibalda. To obok Longbottoma pozostawiłem dla Just.
Atmosfera, która panowała w ratuszu, odbiegała od tej, która towarzyszyła spotkaniom w starej chacie - ale czasy również były inne. Zmiana nastrojów nie wytrąciła mnie z rytmu; ostatecznie miała być to narada wojenna i w swoim charakterze bardziej przypominała tę, które miały miejsce w biurze aurorów. Byłem nastawiony przede wszystkim na wysłuchanie tego, co do powiedzenia mieli inni. Choć mieszkając z Alexandrem byłem na bieżąco, nadal czułem, że mam do nadrobienia sporo zaległości.
Podniosłem głos, kiedy Percval skończył mówić.
- Jak zaczęła mówić Marcella, dzień przed Tower wybraliśmy się na patrol do doków, gdzie przypadkiem wpadliśmy na Keata. Byliśmy świadkami... dość dziwnego zajścia. Nieznana nam kobieta unosiła na niego różdżkę, jednocześnie w swoich słowach przeczyła sama sobie. Mówiła, że nie chce go skrzywdzić, zachowywała się jak nakręcona. - Zwracałem się do wszystkich, nie tylko do Longbottoma - choć ten już pewnie wiedział, do czego zmierzałem. Wiedza o rozpoznaniu klątwy Imperiusa nie była powszechna dla wszystkich - a w nadchodzących czasach mogla okazać się niezwykle korzystna. - Naturalnie stanęliśmy po stronie Burroughsa, próbując obezwładnić czarownicę. Była potężna - posługiwała się biegle magią ofensywną i defensywną, a mimo tego nie potrafiła rozpoznać - lub zwyczajnie nie wiedziała - jak obronić się przed rzuconym przeze mnie niezwykle silnym regressio. Dla mnie to był oczywisty dowód. Była pod imperiusem. Dla tych, którzy nie wiedzą - czarna magia płynąca z klątwy czyni czarodzieja ponadprzeciętnie potężnym. Niemożliwym było, by zwykła czarownica z portu dorównywała sile jednostkom bojowym. - Opowiadając, co jakiś szas spoglądałem w kierunku siedzącego obok mnie Keatona, obserwując jego reakcje. - Nazywała się Rain Huxley, jest informatorką. Imperius, którego z niej zdjąłem, znaczie przekraczał moje możliwości. Gdyby nie Keat i Marcy prawdopodobnie by się nie udało. Za klątwą stał ktoś z Rycerzy Walpurgii. Pod veritaserum kobieta wyznała, że miała szpiegować Zakon Feniksa, wyciągnąć z Keata informacje o Blake'u i aktywnie wspierać Czarnego Pana. Przyznała, że Rycerze wiedzą o części wydarzeń z Azkabanu, o kamieniu i ofierze pani profesor. Podejrzewali już wcześniej, że w Zakazanym lesie może ukrywać się Minister Magii. Wymieniła kilka nazwisk. - Bezużytecznych - wszystkie znaliśmy, ale było to dowodem na to, z kim miała styczność. - Sigrun Rokwood, Drew Macnair, Ramsey Mulciber i uzdrowicielka z Nokturnu, Vablatsky. Nie chciałem puścić jej wolno, ale natknęliśmy się patrol, wymknęła się nam. Udało mi się trafić ją potężnym Obliviate. Nie pamięta, że wyciągnęliśmy z niej cokolwiek - ale powinna pamiętać doskonale, kto rzucił na nią klątwę. Nie sądzę jednak, by zniechęciło to ją do współpracy z nimi. Chciałbym wrócić do portu i namierzyć tę kobietę. Może doprowadzić nas do interesujących ludzi. - Zakończyłem, z taką samą powagą, jaka towarzyszyła moim słowom odkąd tylko otworzyłem usta. - Razem z Alexandrem, Julienem de Lapinem i Louisem Bottem przeprowadziliśmy ewakuację w Exmoor, ale w tej sprawie głos oddam Farleyowi. - Dodałem.
miejsce 6
Wcale nie dziwiło mnie, że ostatnie dwa puste krzesła znalazły się akurat obok Archibalda. To obok Longbottoma pozostawiłem dla Just.
Atmosfera, która panowała w ratuszu, odbiegała od tej, która towarzyszyła spotkaniom w starej chacie - ale czasy również były inne. Zmiana nastrojów nie wytrąciła mnie z rytmu; ostatecznie miała być to narada wojenna i w swoim charakterze bardziej przypominała tę, które miały miejsce w biurze aurorów. Byłem nastawiony przede wszystkim na wysłuchanie tego, co do powiedzenia mieli inni. Choć mieszkając z Alexandrem byłem na bieżąco, nadal czułem, że mam do nadrobienia sporo zaległości.
Podniosłem głos, kiedy Percval skończył mówić.
- Jak zaczęła mówić Marcella, dzień przed Tower wybraliśmy się na patrol do doków, gdzie przypadkiem wpadliśmy na Keata. Byliśmy świadkami... dość dziwnego zajścia. Nieznana nam kobieta unosiła na niego różdżkę, jednocześnie w swoich słowach przeczyła sama sobie. Mówiła, że nie chce go skrzywdzić, zachowywała się jak nakręcona. - Zwracałem się do wszystkich, nie tylko do Longbottoma - choć ten już pewnie wiedział, do czego zmierzałem. Wiedza o rozpoznaniu klątwy Imperiusa nie była powszechna dla wszystkich - a w nadchodzących czasach mogla okazać się niezwykle korzystna. - Naturalnie stanęliśmy po stronie Burroughsa, próbując obezwładnić czarownicę. Była potężna - posługiwała się biegle magią ofensywną i defensywną, a mimo tego nie potrafiła rozpoznać - lub zwyczajnie nie wiedziała - jak obronić się przed rzuconym przeze mnie niezwykle silnym regressio. Dla mnie to był oczywisty dowód. Była pod imperiusem. Dla tych, którzy nie wiedzą - czarna magia płynąca z klątwy czyni czarodzieja ponadprzeciętnie potężnym. Niemożliwym było, by zwykła czarownica z portu dorównywała sile jednostkom bojowym. - Opowiadając, co jakiś szas spoglądałem w kierunku siedzącego obok mnie Keatona, obserwując jego reakcje. - Nazywała się Rain Huxley, jest informatorką. Imperius, którego z niej zdjąłem, znaczie przekraczał moje możliwości. Gdyby nie Keat i Marcy prawdopodobnie by się nie udało. Za klątwą stał ktoś z Rycerzy Walpurgii. Pod veritaserum kobieta wyznała, że miała szpiegować Zakon Feniksa, wyciągnąć z Keata informacje o Blake'u i aktywnie wspierać Czarnego Pana. Przyznała, że Rycerze wiedzą o części wydarzeń z Azkabanu, o kamieniu i ofierze pani profesor. Podejrzewali już wcześniej, że w Zakazanym lesie może ukrywać się Minister Magii. Wymieniła kilka nazwisk. - Bezużytecznych - wszystkie znaliśmy, ale było to dowodem na to, z kim miała styczność. - Sigrun Rokwood, Drew Macnair, Ramsey Mulciber i uzdrowicielka z Nokturnu, Vablatsky. Nie chciałem puścić jej wolno, ale natknęliśmy się patrol, wymknęła się nam. Udało mi się trafić ją potężnym Obliviate. Nie pamięta, że wyciągnęliśmy z niej cokolwiek - ale powinna pamiętać doskonale, kto rzucił na nią klątwę. Nie sądzę jednak, by zniechęciło to ją do współpracy z nimi. Chciałbym wrócić do portu i namierzyć tę kobietę. Może doprowadzić nas do interesujących ludzi. - Zakończyłem, z taką samą powagą, jaka towarzyszyła moim słowom odkąd tylko otworzyłem usta. - Razem z Alexandrem, Julienem de Lapinem i Louisem Bottem przeprowadziliśmy ewakuację w Exmoor, ale w tej sprawie głos oddam Farleyowi. - Dodałem.
miejsce 6
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Ollivander w ciszy odpowiadał na bezpośrednie powitania, czy to skinięcia głową, czy podanie dłoni, czy zwyczajnie wymienione spojrzenia. Atmosfera nie sprzyjała luźnym pogawędkom, rzadko je zresztą praktykował, dlatego własne milczenie przetrzymał dosyć długo, nie spiesząc się z zabieraniem głosu nawet wtedy, gdy wszyscy zajęli już miejsca, a Longbottom przeszedł do konkretów. Nakreślił też wtedy, jakie tematy powinny zostać podjęte, lecz w sprawach bieżących mieściło się przecież mnóstwo kwestii - dlatego raporty trwały dłuższą chwilę.
Zaklęcia nałożone na okna nie stanowiły dla różdżkarza ani żadnej tajemnicy, ani niespodzianki, choć w surowym wnętrzu, mimo zapachu drewna, czuł się nieswojo. Niekoniecznie dało się to wyczytać z wyrazu twarzy arystokraty, nie poświęcał tym odczuciom przesadnie wiele uwagi - koncentrował się na kolejnych głosach, czujnie wyłapując szczegóły zarówno słowne, jak i mimiczne. Krótkim kiwnięciem głową potwierdził dołączenie Vincenta do grupy badawczej, lecz podczas innych wypowiedzi przemyślenia zachowywał całkowicie dla siebie - dopiero, gdy odezwał się Archibald, nadszedł czas na zabranie głosu.
- List od Malfoya dotarł także do Lancashire. Odesłana odpowiedź była stanowcza - nie zamierzamy godzić się na bezprawne wtargnięcie Ministerstwa na tereny hrabstwa, co oczywiście natychmiast odczuliśmy. Na ten moment kontroluję sytuację, lecz jest bardzo dynamiczna i nie mam wątpliwości, że bez pomocy zacznie wymykać się z rąk - nie ukrywał tego, nie przybierał na twarz żadnej bolączki, nie próbował też zgrywać bohatera. Doskonale wiedział, że Lancashire potrzebowało pomocy z zewnątrz, działań mieszkańców, a nie tylko lorda nestora. Ulysses tonem zbliżył się prawie do Harolda, przedstawiając sytuację jedynie konkretami, sucho - zjadała go na co dzień, męczyła przed snem, w trakcie oraz tuż po przebudzeniu. Nie minęło wiele czasu, a już był potwornie zmęczony. - W kwestii polityki zagranicznej - jest późno, ale nie za późno, by szukać pomocy w innych krajach. Podejmę się próby kontaktu z włoskim Ministerstwem - zobowiązał się, wiedząc, że właśnie tam Ollivanderowie mieli szansę coś ugrać. Byli rodem szanowanym w Europie, lecz to tam, do korzeni, często wracano i to tam najwięcej posiadali wpływów. - Jeżeli ktokolwiek z was ma wolę wsparcia Lancashire w walce - kontaktuję się na bieżąco z różnymi miejscami oraz osobami, będę w stanie wskazać wam konkretne punkty w wyjątkowej potrzebie. Za każdą pomoc będziemy ogromnie wdzięczni - podobnie za informacje o działaniach, koordynacja jest istotna - choć miał nadzieję, że nie musiał o tym wspominać Zakonnikom - ostatnia sytuacja z ewakuacjami, których można było uniknąć... cóż, była wymowna. Miał wrażenie, że mimo wszystko lepiej przypomnieć o takiej oczywistości. Na tym zakończył temat, poruszając za to kolejny.
- Badania nad barierą zabezpieczającą przejście do Oazy są w trakcie. Niestety, musieliśmy się cofnąć o parę kroków - przyznał niechętnie. - Wraz z Asbjornem wykonaliśmy w Zakazanym Lesie wiele pomiarów, lecz stworzenie portalu w nowym miejscu wymaga zmian w projekcie. Wraz z panem Beckettem nadrobiliśmy odczyty z Irlandii i we trójkę pochylamy się nad numerologicznym aspektem sprawy. Pan Rineheart dołączył do ekipy runistów - wierzę więc, że w powiększonym składzie prace intensywnie ruszą naprzód - przedstawił temat, póki co nie sięgając dalej, do kwestii innych badań, nad jakimi pracował. Uznał, że na nowości nadejdzie właściwy czas.
Drgnął nieznacznie, słysząc słowa Foxa o Huxley, lecz nie pozwolił sobie na dłuższe rozmyślenia o tym, co mogła wiedzieć o nim samym. Tutaj postanowił wtrącić drobną wzmiankę. - Poza dotarciem do kogokolwiek mogłaby być dobrym źródłem dezinformacji, o ile będzie przekonana, że jej źródła są wiarygodne - podsunął, nie rozwijając jednak tematu, będąc pewien, że Zakon tak czy siak wykorzysta opcje wedle własnych sposobów i możliwości.
| miejsce nr 4
Zaklęcia nałożone na okna nie stanowiły dla różdżkarza ani żadnej tajemnicy, ani niespodzianki, choć w surowym wnętrzu, mimo zapachu drewna, czuł się nieswojo. Niekoniecznie dało się to wyczytać z wyrazu twarzy arystokraty, nie poświęcał tym odczuciom przesadnie wiele uwagi - koncentrował się na kolejnych głosach, czujnie wyłapując szczegóły zarówno słowne, jak i mimiczne. Krótkim kiwnięciem głową potwierdził dołączenie Vincenta do grupy badawczej, lecz podczas innych wypowiedzi przemyślenia zachowywał całkowicie dla siebie - dopiero, gdy odezwał się Archibald, nadszedł czas na zabranie głosu.
- List od Malfoya dotarł także do Lancashire. Odesłana odpowiedź była stanowcza - nie zamierzamy godzić się na bezprawne wtargnięcie Ministerstwa na tereny hrabstwa, co oczywiście natychmiast odczuliśmy. Na ten moment kontroluję sytuację, lecz jest bardzo dynamiczna i nie mam wątpliwości, że bez pomocy zacznie wymykać się z rąk - nie ukrywał tego, nie przybierał na twarz żadnej bolączki, nie próbował też zgrywać bohatera. Doskonale wiedział, że Lancashire potrzebowało pomocy z zewnątrz, działań mieszkańców, a nie tylko lorda nestora. Ulysses tonem zbliżył się prawie do Harolda, przedstawiając sytuację jedynie konkretami, sucho - zjadała go na co dzień, męczyła przed snem, w trakcie oraz tuż po przebudzeniu. Nie minęło wiele czasu, a już był potwornie zmęczony. - W kwestii polityki zagranicznej - jest późno, ale nie za późno, by szukać pomocy w innych krajach. Podejmę się próby kontaktu z włoskim Ministerstwem - zobowiązał się, wiedząc, że właśnie tam Ollivanderowie mieli szansę coś ugrać. Byli rodem szanowanym w Europie, lecz to tam, do korzeni, często wracano i to tam najwięcej posiadali wpływów. - Jeżeli ktokolwiek z was ma wolę wsparcia Lancashire w walce - kontaktuję się na bieżąco z różnymi miejscami oraz osobami, będę w stanie wskazać wam konkretne punkty w wyjątkowej potrzebie. Za każdą pomoc będziemy ogromnie wdzięczni - podobnie za informacje o działaniach, koordynacja jest istotna - choć miał nadzieję, że nie musiał o tym wspominać Zakonnikom - ostatnia sytuacja z ewakuacjami, których można było uniknąć... cóż, była wymowna. Miał wrażenie, że mimo wszystko lepiej przypomnieć o takiej oczywistości. Na tym zakończył temat, poruszając za to kolejny.
- Badania nad barierą zabezpieczającą przejście do Oazy są w trakcie. Niestety, musieliśmy się cofnąć o parę kroków - przyznał niechętnie. - Wraz z Asbjornem wykonaliśmy w Zakazanym Lesie wiele pomiarów, lecz stworzenie portalu w nowym miejscu wymaga zmian w projekcie. Wraz z panem Beckettem nadrobiliśmy odczyty z Irlandii i we trójkę pochylamy się nad numerologicznym aspektem sprawy. Pan Rineheart dołączył do ekipy runistów - wierzę więc, że w powiększonym składzie prace intensywnie ruszą naprzód - przedstawił temat, póki co nie sięgając dalej, do kwestii innych badań, nad jakimi pracował. Uznał, że na nowości nadejdzie właściwy czas.
Drgnął nieznacznie, słysząc słowa Foxa o Huxley, lecz nie pozwolił sobie na dłuższe rozmyślenia o tym, co mogła wiedzieć o nim samym. Tutaj postanowił wtrącić drobną wzmiankę. - Poza dotarciem do kogokolwiek mogłaby być dobrym źródłem dezinformacji, o ile będzie przekonana, że jej źródła są wiarygodne - podsunął, nie rozwijając jednak tematu, będąc pewien, że Zakon tak czy siak wykorzysta opcje wedle własnych sposobów i możliwości.
| miejsce nr 4
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zatrzymała się zaraz obok Hannah. Ruch za nią przyciągnął jej wzrok, uniosła niebieskie tęczówki na Keatona, nie wypowiadając jednak żadnych słów. Wzięła wdech w płuca, spoglądając znów przed siebie. Czekała. Nie była przygotowana na dotyk Michaela, natychmiast poczuła jak przez jej ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz, mimowolnie zadrżała, przesuwając się odrobinę do przodu, by odsunąć się od obcego dotyku. Spojrzała pod nogi, pozwalając by włosy opadły wzdłuż jej twarzy zasłaniając ją, kiedy brała oddechy, próbując się uspokoić, wyrzucić spod powiek nachodzące wizje, odsunąć nieprzyjemne doznanie, które nadal pamiętała. Przegapiła z pewnością kilka skinięć głową, kiedy serce obijało jej się jak szalone o klatkę piersiową. Wpatrzona w ziemię, dostrzegła zbliżającą się dłoń przyjaciółki uniosła na nią spojrzenie słuchając padających słów.
- Nie brakfwoało wiele. - odpowiedziała jej szczerze. Kłamanie Wright nie miało nigdy większego sensu. Zapatrzyła się w punkt przed sobą. Dopiero jej nazwisko, sprawiło, że przesunęła spojrzenie, zawieszając je na właścicielu głosu. Zamrugała kilka razy, skupiając się odrobinę mocniej. - Scmoknij się. - odpowiedziała niewyraźnie. Tym razem też widziała rękę zmierzającą w jej stronę, mimo to odsunęła się od niej próbując unieść wargi w przepraszającej wersji uśmiechu, te jednak nie postanowiły wypełnić jej żądania. Z ociąganiem ruszyła za Alexem, biorąc głębszy wdech w płuca. Vincent znalazł się obok niej, uniosła odrobinę głowę rozwierając usta, chcąc coś odpowiedzieć. Jednak po chwili zamknęła je po prostu. Wchodząc do sali zawahała się ponownie. Spojrzała na koniec stołu, a później na Vincenta. Zanim jednak podjęła jakąkolwiek decyzję miejsce obok zostało zajęte. Zacisnęła dłoń w pięść, biorąc wdech w płuca w końcu stawiając kroki ponownie. Kierując się do miejsca naprzeciw Alexa. Zasiadła na krześle, unosząc głowę, próbując utrzymać ją w pionie. Splotła dłonie na stole przed sobą, zawieszając spojrzenie najpierw na Longbottomie, przesuwając je na kolejno zabierając głos wysłuchała tego co powiedział Skamander, potem skupiając się na słowach wypowiedzianych przez Macmillana. Poczuła jak jej dłoń zaciska się mocniej, jak paznokcie wbijają się w jej wnętrze. Ściągnęła ją ze stołu, chowając przed spojrzeniami innych. Sądził, że nie próbowała? Wzięła wdech w płuca, przymykając powieki. Przecież wiedziała. Powoli uniosła głowę kiedy jako kolejny odezwał się Billy, łapiąc spojrzenie siedzącego naprzeciw niej Alexendra. Część jego słów docierała do niej jak przez zza wyciszonej ściany. Wzięła wdech, próbują skupić się ponownie, chociaż na części wypowiedzi Vincenta. Słuchała kolejnych sprawozdań wypowiadanych przez znajdujących się przy stole. Tęczówki prześlizgiwały się od Floreana, do Meave i siedzącego obok Cedrica. Hannah odezwała się obok niej, odsunęła się do tyłu na krześle. Po niej odezwała się Marcella i Archibald. Potem Keaton i jej brat - temu drugiemu przyglądała się uważniej. Wysłuchała Steffena, zastanawiając się nad kwestią samych klątw. To słowa Freddiego przyciągnęły jej uwagę skuteczniej.
- Pszyprowadzili ze sobą legilimentkę po tym, jak pozbyłam się języka. Ciemne włosy do polowy pleców, równie ciemny oczy. - odezwała się po raz pierwszy od samego początku, jasne spojrzenie przenosząc od Fredrica na Keatona. - Rookwood wiedziała wcześniej - podczas przesłuchania pytała co ukrywam i gdzie znikam w Zakazanym Lesie. - krótko, zwięźle. - Została śmierciożercą. - dodała jeszcze, rozpoznała ją wtedy na placu, skrytą pod maską. Zamilkła, na krótką chwilę. - Wybaczcie. - powiedziała jako kolejne słowa. - Mogę tylko obiesać, że więcej tych samych błędów nie popełnię. Nie spłacę długu, który mam nie tylko wobec was, ale i wszystkich którzy Oazę nazywają domem. - przesunęła spojrzeniem po Zakonnikach, krzyżując je z każdym, kto ku niej spojrzał. Żałowała podjętych decyzji, popełnionych błędów. Zacisnęła lekko rękę. - Chciałabym nałożyć na wejście Fideliusa albo zapominajkę, w nadchodzących dniach objąć nią też wybrzeża Wyspy, jeśli uznacie to za odpowie. - dodała jeszcze, po tych słowach milknąc całkowicie.
| 1
- Nie brakfwoało wiele. - odpowiedziała jej szczerze. Kłamanie Wright nie miało nigdy większego sensu. Zapatrzyła się w punkt przed sobą. Dopiero jej nazwisko, sprawiło, że przesunęła spojrzenie, zawieszając je na właścicielu głosu. Zamrugała kilka razy, skupiając się odrobinę mocniej. - Scmoknij się. - odpowiedziała niewyraźnie. Tym razem też widziała rękę zmierzającą w jej stronę, mimo to odsunęła się od niej próbując unieść wargi w przepraszającej wersji uśmiechu, te jednak nie postanowiły wypełnić jej żądania. Z ociąganiem ruszyła za Alexem, biorąc głębszy wdech w płuca. Vincent znalazł się obok niej, uniosła odrobinę głowę rozwierając usta, chcąc coś odpowiedzieć. Jednak po chwili zamknęła je po prostu. Wchodząc do sali zawahała się ponownie. Spojrzała na koniec stołu, a później na Vincenta. Zanim jednak podjęła jakąkolwiek decyzję miejsce obok zostało zajęte. Zacisnęła dłoń w pięść, biorąc wdech w płuca w końcu stawiając kroki ponownie. Kierując się do miejsca naprzeciw Alexa. Zasiadła na krześle, unosząc głowę, próbując utrzymać ją w pionie. Splotła dłonie na stole przed sobą, zawieszając spojrzenie najpierw na Longbottomie, przesuwając je na kolejno zabierając głos wysłuchała tego co powiedział Skamander, potem skupiając się na słowach wypowiedzianych przez Macmillana. Poczuła jak jej dłoń zaciska się mocniej, jak paznokcie wbijają się w jej wnętrze. Ściągnęła ją ze stołu, chowając przed spojrzeniami innych. Sądził, że nie próbowała? Wzięła wdech w płuca, przymykając powieki. Przecież wiedziała. Powoli uniosła głowę kiedy jako kolejny odezwał się Billy, łapiąc spojrzenie siedzącego naprzeciw niej Alexendra. Część jego słów docierała do niej jak przez zza wyciszonej ściany. Wzięła wdech, próbują skupić się ponownie, chociaż na części wypowiedzi Vincenta. Słuchała kolejnych sprawozdań wypowiadanych przez znajdujących się przy stole. Tęczówki prześlizgiwały się od Floreana, do Meave i siedzącego obok Cedrica. Hannah odezwała się obok niej, odsunęła się do tyłu na krześle. Po niej odezwała się Marcella i Archibald. Potem Keaton i jej brat - temu drugiemu przyglądała się uważniej. Wysłuchała Steffena, zastanawiając się nad kwestią samych klątw. To słowa Freddiego przyciągnęły jej uwagę skuteczniej.
- Pszyprowadzili ze sobą legilimentkę po tym, jak pozbyłam się języka. Ciemne włosy do polowy pleców, równie ciemny oczy. - odezwała się po raz pierwszy od samego początku, jasne spojrzenie przenosząc od Fredrica na Keatona. - Rookwood wiedziała wcześniej - podczas przesłuchania pytała co ukrywam i gdzie znikam w Zakazanym Lesie. - krótko, zwięźle. - Została śmierciożercą. - dodała jeszcze, rozpoznała ją wtedy na placu, skrytą pod maską. Zamilkła, na krótką chwilę. - Wybaczcie. - powiedziała jako kolejne słowa. - Mogę tylko obiesać, że więcej tych samych błędów nie popełnię. Nie spłacę długu, który mam nie tylko wobec was, ale i wszystkich którzy Oazę nazywają domem. - przesunęła spojrzeniem po Zakonnikach, krzyżując je z każdym, kto ku niej spojrzał. Żałowała podjętych decyzji, popełnionych błędów. Zacisnęła lekko rękę. - Chciałabym nałożyć na wejście Fideliusa albo zapominajkę, w nadchodzących dniach objąć nią też wybrzeża Wyspy, jeśli uznacie to za odpowie. - dodała jeszcze, po tych słowach milknąc całkowicie.
| 1
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Farley z zadowoleniem odnotował, że frekwencja na spotkaniu była zdecydowanie większa niż ostatnio. Nie wiedział co się na to złożyło, lecz podejrzewał, że mogła mieć na to wpływ persona spotkanie prowadząca. Alexander wpierw uważnie przyglądał się lordowi Longbottomowi, by następnie powieść wzrokiem po zabierających głos. Nie musiał szukać daleko, bo jako pierwszy odezwał się siedzący obok niego Anthony Skamander. Później głos zabrał Macmillan, któremu Alexander skinął głową na jego słowa o liście. – Przyniosłem ten list, który otrzymał Anthony, ze sobą – powiedział, sięgając do kieszeni płaszcza zawieszonego na oparciu niewygodnego krzesła. Wyciągnął z niego zwinięty pergamin i położył przed sobą na stole, w zasięgu lorda Longbottoma. – To pełen opis pogrzebu lorda Alpharda Blacka, wraz z nazwiskami obecnych. Wspomina, że znana nam Deirdre Tsagairt, śmierciożerczyni, przedstawia się obecnie nazwiskiem Mericourt – powiedział, jednak to nie był koniec rewelacji. – Mogę przeczytać całość, lecz powinniśmy zważyć na to, że nie mamy pewności, czy nie jest to pułapka. List wysłała niejaka Forsythia Crabbe, krewniaczka Blacków – powiedział ostrożnie, spoglądając na lorda Longbottoma. – List nie zawiera jednak opisu samego pogrzebu. Jego potężny fragment traktuje o nocy z 20 na 21 września, kiedy Black zginął. Miało się to odbyć podczas posługi dla V-Voldemorta – zająknął się nieco, resztę słowa wypowiadając prędko – Wielu z rycerzy zachowywało się na pogrzebie ponoć całkowicie bez sensu, co miałoby się łączyć z nocą śmierci Blacka i posługą – powiedział, czekając na decyzję względem tego czy list powinien przeczytać na głos.
Zaraz jego imię wybrzmiało z ust Williama. Alexander poruszył się na krześle, bo to, choć spełniało swoją funkcję to było jednak dość... spartańskie. Złapał wtedy spojrzenie posłane ku niemu przez Justine i nieznacznie uniósł kąciki ust ku górze. Młody gwardzista przeniósł zaraz ciężar ciała na drugą stronę, a kiedy w raportach nastała chwila ciszy postanowił ją wypełnić swoją relacją, spoglądając wpierw na Harolda, a następnie zerkając na pozostałych.
– Wraz z Justine i Kieranem dotarliśmy do Mary Goldstein, jej męża nie byliśmy w stanie namierzyć więc skupiliśmy się na niej. Odnaleźliśmy ją w Kent gdzie najprawdopodobniej po próbie zaatakowania przez mężczyznę przemieniła się do wilkołaczej formy, zabiła go, samej również doznając ran. Zajęliśmy się zarówno nią jak i ciałem – oznajmił, składając raport dość oszczędny, lecz notabene nie było tam wiele więcej do zrelacjonowania. Odezwał się ponownie po słowach Foxa, jeszcze trawiąc w myślach to, co Frederick opowiedział im o zdarzeniach w porcie. Nie wypowiadał się jednak w tym temacie, wszelkie oceny i wnioski gotów wysnuć dopiero do tego wywołany.
– Tak, szóstego października we czwórkę przeprowadziliśmy udaną ewakuację szpitala polowego w Exmoor. Przy pomocy mugolskiego wehikułu prowadzonego przez Louisa przetransportowaliśmy wszystkich pacjentów do Doliny Godryka, gdzie w Ruderze, dawnym domu Bertiego Botta zorganizowaliśmy szpital zastępczy. Naprawiliśmy co się dało, zabezpieczyliśmy teren, połączyłem działalność szpitala z lecznicą prowadzoną przeze mnie w Dolinie i trzymam rękę na pulsie w obu tych kwestiach – powiedział, spoglądając pomiędzy Haroldem a resztą zgromadzonych. Przy wspominaniu Bertiego już prawie nie zadrżał mu głos. Prawie. – Wspomniany przez Foxa czarodziej, Julien de Lapin to mój serdeczny przyjaciel z czasów Beauxbatons. Pomagał nam już wcześniej przy organizowaniu przerzutów do Francji, teraz przeniósł się do Anglii na stałe. Jest biegły w transmutacji, do tego jest nieprzeciętnie uzdolnionym jasnowidzem – powiedział, prezentując wszystkim zebranym sylwetkę zdolnego Juliena, którego dumnie mógł nazwać swoim przyjacielem: a nawet i bratem.
Kiedy zabrał głos po raz kolejny to stał się on tak do bólu neutralny, że dla tych lepiej znających Farleya mogło wydać się to podejrzane. Nie było w tym jednak nic dziwnego, bowiem sprawa, którą miał teraz zrelacjonować wcale nie była przyjemna. Wręcz przeciwnie.
– W temacie Doliny w ubiegłym tygodniu rozdystrybuowaliśmy tam dość sporo pożywienia. Somerset jako część sojuszu utworzonego przez Archibalda stoi zdecydowanie po naszej stronie, lecz powinno to podnieść morale – w krótkich słowach podsumował to, co zostało z jego i Idy niedoszłego ślubu, ponownie po tym milknąc, jednak nie na długo.
– Wspomniany przez Michaela półolbrzym to Rubeus Hagrid powiązany z otwarciem Komnaty Tajemnic – dodał do wypowiedzi Tonksa. – Spotkałem się z nim pod domem, który ongiś zamieszkiwała rodzina profesora Dumbledore'a. Wykorzystałem zaufanie zdobyte u Hagrida przez Michaela i wypytałem go o to wydarzenie. Powiedział mi, że odpowiedzialność za śmierć tamtej mugolaczki, Marty, została zrzucona na niego przez Toma Riddle – powiedział, mając wrażenie, że po wypowiedzeniu tego nazwiska powietrze wokół niego stało się cięższe.
Kiedy odezwał się Steffen, Alexander zacisnął nieco usta, spoglądając na swojego równolatka dość poważnym wzrokiem. Wierzył, że Steffen nauczył się tego i owego po tym wydarzeniu, rozumiał, że błędy się zdarzały, lecz nie zamierzał go usprawiedliwiać. Braku pomyślunku nie mogło nic wybielić, nie w sytuacjach takiej wagi jak losy całej, bądź co bądź, rebelii. Wiedział, że z czasem będzie w stanie Steffenowi wybaczyć tak nierozważne posunięcie, lecz nie miał mu tego zapomnieć: przezorność nie pozwalała młodemu Gwardziście na to aby zignorować to potencjalne zagrożenie.
Zaraz jego imię wybrzmiało z ust Williama. Alexander poruszył się na krześle, bo to, choć spełniało swoją funkcję to było jednak dość... spartańskie. Złapał wtedy spojrzenie posłane ku niemu przez Justine i nieznacznie uniósł kąciki ust ku górze. Młody gwardzista przeniósł zaraz ciężar ciała na drugą stronę, a kiedy w raportach nastała chwila ciszy postanowił ją wypełnić swoją relacją, spoglądając wpierw na Harolda, a następnie zerkając na pozostałych.
– Wraz z Justine i Kieranem dotarliśmy do Mary Goldstein, jej męża nie byliśmy w stanie namierzyć więc skupiliśmy się na niej. Odnaleźliśmy ją w Kent gdzie najprawdopodobniej po próbie zaatakowania przez mężczyznę przemieniła się do wilkołaczej formy, zabiła go, samej również doznając ran. Zajęliśmy się zarówno nią jak i ciałem – oznajmił, składając raport dość oszczędny, lecz notabene nie było tam wiele więcej do zrelacjonowania. Odezwał się ponownie po słowach Foxa, jeszcze trawiąc w myślach to, co Frederick opowiedział im o zdarzeniach w porcie. Nie wypowiadał się jednak w tym temacie, wszelkie oceny i wnioski gotów wysnuć dopiero do tego wywołany.
– Tak, szóstego października we czwórkę przeprowadziliśmy udaną ewakuację szpitala polowego w Exmoor. Przy pomocy mugolskiego wehikułu prowadzonego przez Louisa przetransportowaliśmy wszystkich pacjentów do Doliny Godryka, gdzie w Ruderze, dawnym domu Bertiego Botta zorganizowaliśmy szpital zastępczy. Naprawiliśmy co się dało, zabezpieczyliśmy teren, połączyłem działalność szpitala z lecznicą prowadzoną przeze mnie w Dolinie i trzymam rękę na pulsie w obu tych kwestiach – powiedział, spoglądając pomiędzy Haroldem a resztą zgromadzonych. Przy wspominaniu Bertiego już prawie nie zadrżał mu głos. Prawie. – Wspomniany przez Foxa czarodziej, Julien de Lapin to mój serdeczny przyjaciel z czasów Beauxbatons. Pomagał nam już wcześniej przy organizowaniu przerzutów do Francji, teraz przeniósł się do Anglii na stałe. Jest biegły w transmutacji, do tego jest nieprzeciętnie uzdolnionym jasnowidzem – powiedział, prezentując wszystkim zebranym sylwetkę zdolnego Juliena, którego dumnie mógł nazwać swoim przyjacielem: a nawet i bratem.
Kiedy zabrał głos po raz kolejny to stał się on tak do bólu neutralny, że dla tych lepiej znających Farleya mogło wydać się to podejrzane. Nie było w tym jednak nic dziwnego, bowiem sprawa, którą miał teraz zrelacjonować wcale nie była przyjemna. Wręcz przeciwnie.
– W temacie Doliny w ubiegłym tygodniu rozdystrybuowaliśmy tam dość sporo pożywienia. Somerset jako część sojuszu utworzonego przez Archibalda stoi zdecydowanie po naszej stronie, lecz powinno to podnieść morale – w krótkich słowach podsumował to, co zostało z jego i Idy niedoszłego ślubu, ponownie po tym milknąc, jednak nie na długo.
– Wspomniany przez Michaela półolbrzym to Rubeus Hagrid powiązany z otwarciem Komnaty Tajemnic – dodał do wypowiedzi Tonksa. – Spotkałem się z nim pod domem, który ongiś zamieszkiwała rodzina profesora Dumbledore'a. Wykorzystałem zaufanie zdobyte u Hagrida przez Michaela i wypytałem go o to wydarzenie. Powiedział mi, że odpowiedzialność za śmierć tamtej mugolaczki, Marty, została zrzucona na niego przez Toma Riddle – powiedział, mając wrażenie, że po wypowiedzeniu tego nazwiska powietrze wokół niego stało się cięższe.
Kiedy odezwał się Steffen, Alexander zacisnął nieco usta, spoglądając na swojego równolatka dość poważnym wzrokiem. Wierzył, że Steffen nauczył się tego i owego po tym wydarzeniu, rozumiał, że błędy się zdarzały, lecz nie zamierzał go usprawiedliwiać. Braku pomyślunku nie mogło nic wybielić, nie w sytuacjach takiej wagi jak losy całej, bądź co bądź, rebelii. Wiedział, że z czasem będzie w stanie Steffenowi wybaczyć tak nierozważne posunięcie, lecz nie miał mu tego zapomnieć: przezorność nie pozwalała młodemu Gwardziście na to aby zignorować to potencjalne zagrożenie.
Intensywne wrażenie obserwacji, nie opuszczało go od początku spotkania. Jeszcze nim przekroczyli próg Ratusza, poszczególne spojrzenia ślizgały się po jego twarzy, nieco dłużej, niż przy zwyczajowym powitaniu. Tylko kilku, szczególnym oddał odpowiedź w postaci kontaktu, samemu pozwalając sobie na baczniejszą uwagę. Pozostawał jednak w masce chłodnego niewzruszenia. Nieuchwytne, może z własnej a może niekoniecznie winy - spojrzenie Just skonfrontował niemal intuicyjnie. Do tej pory, wymienili zaledwie kilka powitań, ale wiedział, że przyjdzie im w końcu porozmawiać dłużej. Poważniej. I w tym wypadku nie dziwił się nieco bardziej ponurej aurze łamacza klątw, który - wbrew wszystkiemu - już na początku zdobył sobie jego przychylność. Nie tylko podarowanym papierosem. Był i nieznajomy od butów, Fox, czy inni uczestnicy wyprawy do Tower. Sam z nieco większą przenikliwością zatrzymał wzrok na twarzy rudowłosego alchemika, marszcząc przy tym brwi, ale nie odezwał się, pozostawiając w spokoju napływające wrażenia.
Od czasu do czasu odrywając się od towarzystwa, skupiając na osobistej perspektywie. Wciąż nie czuł się najlepiej w tak licznym zgromadzeniu, a perspektywa znalezienia się w zamkniętym pomieszczeniu wywoływała niekontrolowany impuls niepokoju, który zepchnął na dalszy plan. Nie chciał dawać publicznego przedstawienia, upadając gdzieś w trakcie spotkania, dlatego skupił się na opanowaniu wszelkich, błąkających się niepotrzebnie emocji - Taki plan - odpowiedział kuzynowi, jeszcze zanim znaleźli się w środku budynku, a jego oczom ukazał się stół i krzesła. Zajął miejsce obok starszego Skamandera, nawet nie kombinując większych rotacji, tuż obok mając u boku Marcellę.
Z powagą milczał, gdy dostrzegł starszych aurorów zebranych przy stole. Skinął każdemu głową, gdy wychodzili, ostatecznie lokując uwagę na Ministrze. Z namysłem czekał, aż zakonnicy zrelacjonują działania. Przenosił wzrok z jednej twarzy na drugą, w pewien sposób otrzymując pokaźną dawkę zagubionej wiedzy, na przestrzeni miesięcy, w których go nie było. Wyraźna, nieprzyjemna zmarszczka kreśliła czoło, gdy przyswajał nowe informacje, szczególnie dotyczące nieoczekiwanej akcji, wywołanej bezmyślnością, jednego z młodszych zakonników. Zdążył się ze szczurem poznać. Zajęty jakimś patrolem, nie uczestniczył bezpośrednio w akcji, ale był gotowy na nieoczekiwane wezwanie. Na samo pytanie zadane przez Macmillana, wstrzymał język przed nasuwającą się odpowiedzią. W pierwszej kolejności stawiał obowiązek przedstawienia raportu z własnych działań, nawet jeśli większość z nich została już zaznaczona przez towarzyszy - Zgodnie z poleceniem, Sir - tym, które otrzymał, gdy tylko powrócili z Tower - jestem do dyspozycji - skinął głową, wskazując własną użyteczność. Nadszarpnięte uwięzieniem siły, regenerował cały czas, uczestnicząc w możliwych aktywnościach wedle potrzeby w Oazie, skupiając się jednak na działaniach bardziej bezpośrednich - od października czynnie uczestniczę we wskazanych wcześniej patrolach terenów Dorset, ale nie tylko - kontynuował - niestety częstym zjawiskiem są działania szmalcowników, z którymi walczymy doraźnie, także wspomagając zabezpieczenia wiosek - relacjonował. Od października nie zdążył zrobić aż tak wiele, ale z całą odpowiedzialnością podejmował się walk. W nich odnajdował swoiste ukojenie od nawiedzających go koszmarów - Jak wspomniał Dearborn, ruszamy w teren zaraz po spotkaniu - wzrok przeniósł na rzeczonego, potem i na samego Archibalda - w miarę możliwości, służę też pomocą, jako łowca tak w polowaniach, jak i samą wiedzą - braki w żywności nadrabiać trzeba było łowami, a nie każdy radził sobie z tym dobrze - przede wszystkim jednak skupiam się na walce. Mam świadomości ogromu potrzeb w aktualnej perspektywie, ale w dużej mierze, nasi wrogowie to czarnoksiężnicy - Był aurorem, nawet jeśli władza i Ministerstwo się ich wyrzekło - I to przeciw nim będę skupiał główne działania - odetchnął cicho, czując nieco wyraźniejsze przyspieszenie własnego serca, odnajdując drugiego Anthonego, męża swojej kuzynki - Pozwolę sobie przy okazji przynajmniej częściowo odpowiedzieć na to pytanie - nie mówił głośniej, ale dało się wyczuć chłodną, niemal bezemocjonalną postawę - Podstawą niech będzie rozsądek w podejmowanych działaniach bez bezmyślnych wyskoków. Mam świadomość, że każdemu zdarzają się błędy, ale każdy, znajdując się w naszych szeregach bierze odpowiedzialność za pozostałych. I to inni będą płacić za nasze błędy, a wróg wykorzysta to bez litości - to słowem wstępu, nie wskazywał nikogo palcami. Każdy w pewien sposób mógł podpisać się pod wypowiedzianą deklaracją - jeśli to nie zawiedzie, wróg nie będzie miał prosto dostać się do naszych tajemnic. I to działa też w drugą stronę. - oparł dłonie na blacie stołu, zwijając palce w pięści - Jeśli jednak już do tego dojdzie, głównym zagrożeniem będzie veritaserum, eliksir prawdy - z nim, jeszcze nie wiedział jak walczyć - w innych wypadkach, są metody, by obronić się przez wyrwaniem informacji. Oklumencja, chroni przed legilimencją i zależnie od mocy magii obronnej, jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo nawet przed klątwą imperiusa - zamilkł na moment, wiedząc, że większość spojrzeń skupia się teraz na nim. Przynajmniej, do czasu kiedy mówił - Nie mówię, żeby każdy teraz uczył się tej umiejętnością. Są inne sposoby, zależne... od sytuacji. - zmarszczył brwi i zwrócił wzrok ku ich przywódcy, dając tym samym znak, że tymczasowo, skończył mówić.
| Zajmuję miejsce 18
Od czasu do czasu odrywając się od towarzystwa, skupiając na osobistej perspektywie. Wciąż nie czuł się najlepiej w tak licznym zgromadzeniu, a perspektywa znalezienia się w zamkniętym pomieszczeniu wywoływała niekontrolowany impuls niepokoju, który zepchnął na dalszy plan. Nie chciał dawać publicznego przedstawienia, upadając gdzieś w trakcie spotkania, dlatego skupił się na opanowaniu wszelkich, błąkających się niepotrzebnie emocji - Taki plan - odpowiedział kuzynowi, jeszcze zanim znaleźli się w środku budynku, a jego oczom ukazał się stół i krzesła. Zajął miejsce obok starszego Skamandera, nawet nie kombinując większych rotacji, tuż obok mając u boku Marcellę.
Z powagą milczał, gdy dostrzegł starszych aurorów zebranych przy stole. Skinął każdemu głową, gdy wychodzili, ostatecznie lokując uwagę na Ministrze. Z namysłem czekał, aż zakonnicy zrelacjonują działania. Przenosił wzrok z jednej twarzy na drugą, w pewien sposób otrzymując pokaźną dawkę zagubionej wiedzy, na przestrzeni miesięcy, w których go nie było. Wyraźna, nieprzyjemna zmarszczka kreśliła czoło, gdy przyswajał nowe informacje, szczególnie dotyczące nieoczekiwanej akcji, wywołanej bezmyślnością, jednego z młodszych zakonników. Zdążył się ze szczurem poznać. Zajęty jakimś patrolem, nie uczestniczył bezpośrednio w akcji, ale był gotowy na nieoczekiwane wezwanie. Na samo pytanie zadane przez Macmillana, wstrzymał język przed nasuwającą się odpowiedzią. W pierwszej kolejności stawiał obowiązek przedstawienia raportu z własnych działań, nawet jeśli większość z nich została już zaznaczona przez towarzyszy - Zgodnie z poleceniem, Sir - tym, które otrzymał, gdy tylko powrócili z Tower - jestem do dyspozycji - skinął głową, wskazując własną użyteczność. Nadszarpnięte uwięzieniem siły, regenerował cały czas, uczestnicząc w możliwych aktywnościach wedle potrzeby w Oazie, skupiając się jednak na działaniach bardziej bezpośrednich - od października czynnie uczestniczę we wskazanych wcześniej patrolach terenów Dorset, ale nie tylko - kontynuował - niestety częstym zjawiskiem są działania szmalcowników, z którymi walczymy doraźnie, także wspomagając zabezpieczenia wiosek - relacjonował. Od października nie zdążył zrobić aż tak wiele, ale z całą odpowiedzialnością podejmował się walk. W nich odnajdował swoiste ukojenie od nawiedzających go koszmarów - Jak wspomniał Dearborn, ruszamy w teren zaraz po spotkaniu - wzrok przeniósł na rzeczonego, potem i na samego Archibalda - w miarę możliwości, służę też pomocą, jako łowca tak w polowaniach, jak i samą wiedzą - braki w żywności nadrabiać trzeba było łowami, a nie każdy radził sobie z tym dobrze - przede wszystkim jednak skupiam się na walce. Mam świadomości ogromu potrzeb w aktualnej perspektywie, ale w dużej mierze, nasi wrogowie to czarnoksiężnicy - Był aurorem, nawet jeśli władza i Ministerstwo się ich wyrzekło - I to przeciw nim będę skupiał główne działania - odetchnął cicho, czując nieco wyraźniejsze przyspieszenie własnego serca, odnajdując drugiego Anthonego, męża swojej kuzynki - Pozwolę sobie przy okazji przynajmniej częściowo odpowiedzieć na to pytanie - nie mówił głośniej, ale dało się wyczuć chłodną, niemal bezemocjonalną postawę - Podstawą niech będzie rozsądek w podejmowanych działaniach bez bezmyślnych wyskoków. Mam świadomość, że każdemu zdarzają się błędy, ale każdy, znajdując się w naszych szeregach bierze odpowiedzialność za pozostałych. I to inni będą płacić za nasze błędy, a wróg wykorzysta to bez litości - to słowem wstępu, nie wskazywał nikogo palcami. Każdy w pewien sposób mógł podpisać się pod wypowiedzianą deklaracją - jeśli to nie zawiedzie, wróg nie będzie miał prosto dostać się do naszych tajemnic. I to działa też w drugą stronę. - oparł dłonie na blacie stołu, zwijając palce w pięści - Jeśli jednak już do tego dojdzie, głównym zagrożeniem będzie veritaserum, eliksir prawdy - z nim, jeszcze nie wiedział jak walczyć - w innych wypadkach, są metody, by obronić się przez wyrwaniem informacji. Oklumencja, chroni przed legilimencją i zależnie od mocy magii obronnej, jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo nawet przed klątwą imperiusa - zamilkł na moment, wiedząc, że większość spojrzeń skupia się teraz na nim. Przynajmniej, do czasu kiedy mówił - Nie mówię, żeby każdy teraz uczył się tej umiejętnością. Są inne sposoby, zależne... od sytuacji. - zmarszczył brwi i zwrócił wzrok ku ich przywódcy, dając tym samym znak, że tymczasowo, skończył mówić.
| Zajmuję miejsce 18
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 11.03.21 16:51, w całości zmieniany 1 raz
Zbliżająca się sylwetka odciągnęła uwagę Norwega od intensywnego przypatrywania się okolicznej roślinności. Ruda broda drgnęła, kiedy na usta Norwega wszedł uśmiech, taki całkiem niewymuszony i przyjazny.
– Hei – odparł, kiedy Percival stanął nieopodal niego pod drzewem. Po tym wylewie emocji przystopował nieco, zamyślił się na moment po czym przeszedł bliżej pnia i oparł się o niego po przeciwnej stronie. Nie zaczynał rozmowy, zresztą nie leżało to do końca w jego stylu, po prostu milczeli wspólnie, czekając. Po krótkiej chwili z ich milczącego duetu zrobiło się trio, kiedy podszedł do nich Ollivander. Jemu skinął głową, również z uśmiechem lecz już nie tak pokaźnym jak wcześniej, jak gdyby jego źródło energii do interakcji chwilowo nieco przyschło. A to był dopiero początek spotkania.
To zaczęło się poruszeniem i przeniesieniem sprzed ratusza do jego środka. Alchemik pozostał gdzieś z tyłu, przez co w ostatecznym rozrachunku nie pozostało mu za wiele miejsć do wyboru. Jedno, właściwie. Na lewo od niego miał znaleźć się Steffen, ten sam który był zdecydowanie zbyt głośny i ruchliwy. Co ciekawe, dziś się wydawał dosyć zgaszony. Cóż, nic dziwnego. Jakby miał porównać zdarzenie z początku października do jakieś innej katastrofy to na pewno byłby to jakiś widowiskowy wybuch kociołka. Taki, który zmiata ze sobą całą pracownię i budynek. Z tej strony nie zapowiadało się więc źle. Gorzej było po prawej, bo tam był Dearborn. Krok Åsbjørna stał się jeszcze mniej pewny, zawahał się, lecz ostatecznie zmusił swoje nogi do posłuszeństwa i zajął ostatnie wolne miejsce.
Spotkanie rozpoczęło się, a Norweg siedział cicho, słuchając innych i starając się nie zwracać na siebie uwagi. Tak bliska obecność Cedrica nie pomagała w oswajaniu się ze wszystkim dookoła. Miejsce też było inne, co budziło w alchemiku dodatkowe nerwy. Przywykł do spotkań w chacie i bardzo nie przepadał za tym jak pewien konkretny porządek sięzmieniał. A to była taka zmiana.
Nie mógł jednak milczeć w nieskończoność, bo pojawił się temat bariery. Spojrzał na Ulyssesa i skinął głową na potwierdzenie jego słów. Zawahał się wyraźnie, po czym ze spojrzeniem utkwionym w blacie stołu odezwał się.
– Powoli opracowuję eliksir bojowy. Tylko na jednego alchemika idzie powoli – wyartykułował nieco powoli i bardzo skąpo w słowach, jak to już miał w zwyczaju. Nikogo nie powinno już tu chyba dziwić, że odzywał się bardzo rzadko, a na pewno na początku spotkań nim nie zaadaptował się w ludzkim zgromadzeniu.
| 15
– Hei – odparł, kiedy Percival stanął nieopodal niego pod drzewem. Po tym wylewie emocji przystopował nieco, zamyślił się na moment po czym przeszedł bliżej pnia i oparł się o niego po przeciwnej stronie. Nie zaczynał rozmowy, zresztą nie leżało to do końca w jego stylu, po prostu milczeli wspólnie, czekając. Po krótkiej chwili z ich milczącego duetu zrobiło się trio, kiedy podszedł do nich Ollivander. Jemu skinął głową, również z uśmiechem lecz już nie tak pokaźnym jak wcześniej, jak gdyby jego źródło energii do interakcji chwilowo nieco przyschło. A to był dopiero początek spotkania.
To zaczęło się poruszeniem i przeniesieniem sprzed ratusza do jego środka. Alchemik pozostał gdzieś z tyłu, przez co w ostatecznym rozrachunku nie pozostało mu za wiele miejsć do wyboru. Jedno, właściwie. Na lewo od niego miał znaleźć się Steffen, ten sam który był zdecydowanie zbyt głośny i ruchliwy. Co ciekawe, dziś się wydawał dosyć zgaszony. Cóż, nic dziwnego. Jakby miał porównać zdarzenie z początku października do jakieś innej katastrofy to na pewno byłby to jakiś widowiskowy wybuch kociołka. Taki, który zmiata ze sobą całą pracownię i budynek. Z tej strony nie zapowiadało się więc źle. Gorzej było po prawej, bo tam był Dearborn. Krok Åsbjørna stał się jeszcze mniej pewny, zawahał się, lecz ostatecznie zmusił swoje nogi do posłuszeństwa i zajął ostatnie wolne miejsce.
Spotkanie rozpoczęło się, a Norweg siedział cicho, słuchając innych i starając się nie zwracać na siebie uwagi. Tak bliska obecność Cedrica nie pomagała w oswajaniu się ze wszystkim dookoła. Miejsce też było inne, co budziło w alchemiku dodatkowe nerwy. Przywykł do spotkań w chacie i bardzo nie przepadał za tym jak pewien konkretny porządek sięzmieniał. A to była taka zmiana.
Nie mógł jednak milczeć w nieskończoność, bo pojawił się temat bariery. Spojrzał na Ulyssesa i skinął głową na potwierdzenie jego słów. Zawahał się wyraźnie, po czym ze spojrzeniem utkwionym w blacie stołu odezwał się.
– Powoli opracowuję eliksir bojowy. Tylko na jednego alchemika idzie powoli – wyartykułował nieco powoli i bardzo skąpo w słowach, jak to już miał w zwyczaju. Nikogo nie powinno już tu chyba dziwić, że odzywał się bardzo rzadko, a na pewno na początku spotkań nim nie zaadaptował się w ludzkim zgromadzeniu.
| 15
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zakonnicy gromadzili się przed Ratuszem czekając na to co ma się wydarzyć. Lucinda nie była sama zbyt długo, bo po chwili tuż obok niej zjawił się Anthony. Nie przeszkadzało jej to, wiedziała, że nie była idealnym towarzystwem w tym momencie, ale chyba po tym wszystkim nikt od niej tego nie oczekiwał. Lucinda przypatrywała się Zakonnikom i skinieniem głowy witała się z przybyłymi. Kiedy zjawił się Alex i otworzył drzwi do Ratusza wszyscy ruszyli do środka. Lucinda uśmiechnęła się z wdzięcznością do Anthonego i także przekroczyła drzwi Ratusza. Głos lorda Longbottoma był twardy i stanowczy. Nie chciał tracić czasu na uprzejmości i blondynka w pełni to rozumiała. Nie chciała powiedzieć, że wystarczająco dużo już go w ostatnim czasie stracili, bo to nie byłoby całkowicie zgodne z prawdą, ale powinni się skupić teraz na konkretach. Tych wciąż było w ich działaniach nazbyt mało. Wiedziała, że nie jest osamotniona w tych myślach. Nie była strategiem, nie potrafiła zaplanować wszystkich działań Zakonu, wiedziała jednak, że tylko, że jeśli chcą wygrać, to muszą w końcu zacząć iść do przodu. Przestać popełniać błędy, których późniejsza naprawa zajmuje większość ich doby.
Lucinda wsłuchiwała się w wygłaszane przez Zakonników słowa. Patrząc na to jak wiele w ostatnim czasie było zawirowań, to i tak bardzo dużo udało im się osiągnąć. Czarownica zabrała głos niemal ostatnia i choć większość tego co chciała powiedzieć już padło, to postanowiła dodać swoje spostrzeżenia. – Co do wilkołaków – zaczęła spoglądając na Williama. –Wydawało mi się, że jeden z mężczyzn, który tam był atakował nas również na Big Benie. Niestety nie przyjrzałam mu się zbytnio. Chowali się przed nami i chronili przed otwartym starciem. Tchórze. – dodała spoglądając na Marcy, której już o tym mówiła.
Blondynka uśmiechnęła się delikatnie, gdy Vincent wspomniał, że dołączył do ich badań. – Jeśli chodzi o badania, to bierzemy się do roboty pełną parą. Wciąż czekamy na wyliczenia, ale teraz jest to priorytetem. Skoro zwolennicy Voldemorta wiedzą już o Oazie, to teraz tym bardziej będą próbowali się do niej dostać. – dodała zmartwiona. Gdybała o tym już od powrotu z Tower. Oaza powinna być już teraz odpowiednio zabezpieczona, ale magia, którą chcieli ujarzmić była destrukcyjna. Jeden mały błąd mógł kosztować ich wszystko. Nie mogli sobie na to pozwolić.
- Ewakuacja poszła nam bardzo sprawnie. Już abstrahując od tej całej sytuacji – zaczęła spoglądając tu na Steffana i zaraz znów przenosząc spojrzenie na Ministra – Uważam, że od czasu do czasu powinniśmy sprawdzać tak gromadzących się sojuszników. Kiedy razem z Thonym ewakuowaliśmy chatkę na Zamglonych Wzgórzach dotarło do mnie jakie to ryzykowne. W budynku było może z dziesięć osób, właściwie żadnych zaklęć ochronnych, a w środku sami uzdrowiciele i alchemicy. Ci wszyscy ludzie chcą pomóc, ale chyba nie zdają sobie sprawy z tego jak wielkie ryzyko podejmują. Nie myślą w tak szerokich kategoriach i potrzebują, żeby ktoś nimi pokierował.– dodała zdradzając swoje przemyślenia. To nie pierwsza taka sytuacja i Lucinda potrafiła ich zrozumieć. Ona kiedyś też była nowa, też popełniała masę błędów nie patrząc na ryzyko jakie popełnia. Czasami każdy potrzebuje kogoś kto nim pokieruje.
- Mam zamiar jeszcze w tym tygodniu udać się z Hagrid do Morskiej Groty. Dostałyśmy informacje o tym jak się tam dostać. Najczęściej korzystają z niej przemytnicy, ale my moglibyśmy wykorzystać to miejsce do transportowania towarów przydanych w Oazie. – odparła informując o swoich zamiarach. – No i najważniejsze, dotarły do mnie informacje dotyczące Targu w Cromer. Ponoć ogłasza się tam sprzedawca talizmanów, bardzo potężnych talizmanów, które mogłyby nas wesprzeć. Razem z Vincentem postaramy się dowiedzieć czegoś więcej. – dodała spoglądając na przyjaciela i unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu.
Lucinda zaczęła analizować w głowie to co w ostatnim miesiącu robiła lub planowała zrobić. Dopiero, gdy wzrok Lucindy padł na Hannah, blondynka przypomniała sobie o ich odwiedzinach w Hogsmeade. – Na poprzednim spotkaniu rozmawialiśmy o wsparciu dla Oazy. Razem z Hannah udałyśmy się do Hogsmeade by wykorzystać kontakty, które ma tam Wright. Udało nam się porozmawiać z panią, która handluje materiałami, a jej mąż pracuje w tartaku. – dodała kończąc tym samym swój wywód. Nic więcej jak na razie nie miała do dodania. Nic nie przychodziło jej do głowy.
Lucinda wsłuchiwała się w wygłaszane przez Zakonników słowa. Patrząc na to jak wiele w ostatnim czasie było zawirowań, to i tak bardzo dużo udało im się osiągnąć. Czarownica zabrała głos niemal ostatnia i choć większość tego co chciała powiedzieć już padło, to postanowiła dodać swoje spostrzeżenia. – Co do wilkołaków – zaczęła spoglądając na Williama. –Wydawało mi się, że jeden z mężczyzn, który tam był atakował nas również na Big Benie. Niestety nie przyjrzałam mu się zbytnio. Chowali się przed nami i chronili przed otwartym starciem. Tchórze. – dodała spoglądając na Marcy, której już o tym mówiła.
Blondynka uśmiechnęła się delikatnie, gdy Vincent wspomniał, że dołączył do ich badań. – Jeśli chodzi o badania, to bierzemy się do roboty pełną parą. Wciąż czekamy na wyliczenia, ale teraz jest to priorytetem. Skoro zwolennicy Voldemorta wiedzą już o Oazie, to teraz tym bardziej będą próbowali się do niej dostać. – dodała zmartwiona. Gdybała o tym już od powrotu z Tower. Oaza powinna być już teraz odpowiednio zabezpieczona, ale magia, którą chcieli ujarzmić była destrukcyjna. Jeden mały błąd mógł kosztować ich wszystko. Nie mogli sobie na to pozwolić.
- Ewakuacja poszła nam bardzo sprawnie. Już abstrahując od tej całej sytuacji – zaczęła spoglądając tu na Steffana i zaraz znów przenosząc spojrzenie na Ministra – Uważam, że od czasu do czasu powinniśmy sprawdzać tak gromadzących się sojuszników. Kiedy razem z Thonym ewakuowaliśmy chatkę na Zamglonych Wzgórzach dotarło do mnie jakie to ryzykowne. W budynku było może z dziesięć osób, właściwie żadnych zaklęć ochronnych, a w środku sami uzdrowiciele i alchemicy. Ci wszyscy ludzie chcą pomóc, ale chyba nie zdają sobie sprawy z tego jak wielkie ryzyko podejmują. Nie myślą w tak szerokich kategoriach i potrzebują, żeby ktoś nimi pokierował.– dodała zdradzając swoje przemyślenia. To nie pierwsza taka sytuacja i Lucinda potrafiła ich zrozumieć. Ona kiedyś też była nowa, też popełniała masę błędów nie patrząc na ryzyko jakie popełnia. Czasami każdy potrzebuje kogoś kto nim pokieruje.
- Mam zamiar jeszcze w tym tygodniu udać się z Hagrid do Morskiej Groty. Dostałyśmy informacje o tym jak się tam dostać. Najczęściej korzystają z niej przemytnicy, ale my moglibyśmy wykorzystać to miejsce do transportowania towarów przydanych w Oazie. – odparła informując o swoich zamiarach. – No i najważniejsze, dotarły do mnie informacje dotyczące Targu w Cromer. Ponoć ogłasza się tam sprzedawca talizmanów, bardzo potężnych talizmanów, które mogłyby nas wesprzeć. Razem z Vincentem postaramy się dowiedzieć czegoś więcej. – dodała spoglądając na przyjaciela i unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu.
Lucinda zaczęła analizować w głowie to co w ostatnim miesiącu robiła lub planowała zrobić. Dopiero, gdy wzrok Lucindy padł na Hannah, blondynka przypomniała sobie o ich odwiedzinach w Hogsmeade. – Na poprzednim spotkaniu rozmawialiśmy o wsparciu dla Oazy. Razem z Hannah udałyśmy się do Hogsmeade by wykorzystać kontakty, które ma tam Wright. Udało nam się porozmawiać z panią, która handluje materiałami, a jej mąż pracuje w tartaku. – dodała kończąc tym samym swój wywód. Nic więcej jak na razie nie miała do dodania. Nic nie przychodziło jej do głowy.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Spóźniony Florean mógł poczuć na sobie wzrok Harolda, stary auror nie wypowiedział jednak ani słowa, kiedy czarodziej przeprosił za przybycie po czasie. Zakonnicy z wolna zajmowali swoje miejsca, a Harold Longbottom westchnął.
- Fortescue, przynieś krzesło z sali obok - zwrócił się do spóźnionego czarodzieja, ponaglając go skinięciem głowy. Nie starczyło miejsc, Lucinda nie mogła zająć miejsca.
Jako pierwszy głos zabrał Anthony Skamander, który rozpoczął od poruszenia tematu wilkołaków i z sukcesem zakończonej misji. Harold Lonbgottom skinął głową, przytakując, pierwszy triumf od tak dawna należało odpowiednio docenić. Z podobną uwagą wysłuchał opowieści pozostałych - Anthony'ego Macmillana, Vincenta, Floreana, Cedrika, Marcelli, Michaela i Alexandra.
- To pierwszy sojusz, który udało nam się zawrzeć. Po centaurach, które utraciliśmy bezpowrotnie. Lord Voldemort gardzi odmieńcami, miejmy nadzieję, że likantropi o tym nie zapomną i nie zmienią strony, gdy zawieje inny wiatr. Ten triumf został okupiony waszym wysiłkiem i waszą pracą. Dobrze się spisaliście, to daje nam pewną przewagę. Nadzieję - Umilkł, kontemplując te słowa, wsłuchując się w dalsze opowieści siedzących przy tym stole czarodziejów - nadszedł czas powiań nowych Zakonników.
- Syn Rinehearta, najwyższy czas - skwitował krótko powitalne słowa Vincenta, kiedy ten powstał, przedstawiając się Zakonnikom; najwyraźniej Harold również cenił sobie Kierana, a oderwanie od siebie łatki jego syna i postrzegania jego samego przez pryzmat inny niż krewnego wybitnego aurora nie będzie wcale takie proste. - Clearwater, miałem o tobie raporty - zwrócił się do czarownicy, która przedstawiła się jako druga. Wyglądało na to, że oboje byli już raczej znani zgromadzonym czarodziejom. Keat zaprzestał na przedstawieniu się, Harold przez chwilę świdrował go wzrokiem, nim nie przeciągnął go do Samuela, który zadeklarował finalną gotowość; otrzymał w zamian milczące skinięcie głowy. Lord Longbottom przeniósł wzrok na Archibalda, kiedy ten zabrał głos.
- Lordzie Prewett, Archibaldzie, nikt nie spodziewał się, że zachowasz się inaczej. Nie będziemy żyć na kolanach, nie będziemy pozwalać na mord niewinnych. Twoja szlachetna decyzja przyniosła tej sprawie wiele dobrego - obawiam się, że być może bez tego dyplomatycznego zaangażowania moglibyśmy utracić większy teren. Coraz częściej zewsząd, z najmniej oczekiwanych kierunków, słychać głosy, że mroku tak gęstego powstrzymać się nie da. Nie możemy pozwolić, by upadły ostatnie morale - choćby wszyscy i wszystko miało stanąć przeciwko nam. Lordzie Ollivander, nasz sojusz pozostanie silny - lecz w nas tylko oparcie. Nasi ludzie muszą działać intensywniej, ostałe strzępy Ministerstwa i struktury Zakonu Feniksa wzmocnią wpływy. Nasze siły powinny skupić się wpierw na kraju - dodał, spoglądając na Ulyssesa. - Żaden kraj z zagranicy nie dołączy do przegranej wojny - stwierdził, z goryczą wybrzmiewającą w głosie. - Zachowajmy propozycje przymierza na czas, w którym będziemy mogli zaoferować coś w zamian - Teraz, teraz Zakon Feniksa musiał walczyć o siebie, za Anglię. - Teraz - teraz zajmijmy się krajem. Mamy tu wiele do zrobienia. - Przetarł o siebie opuszki palców. - Derbyshire - powtórzył po Anthonym Skamanderze, gestem dłoni dziękując za dalszy raport. Przywódca rebelii nie zwykł przesadnie okazywać emocji, w tym zadowolenia, ale dało się wyczuć w tych słowach pochwałę. Skinął głową z zadowoleniem Percivalowi, który pociągnął temat. - Skamander - zwrócił się do Anthony'ego. - Zorganizuj ludzi i zajmij się tym. Tereny Derbyshire nam sprzyjają, lecz pozostają pod silnym wpływem wroga. Jeśli stracimy czujność choć na chwilę, zostaną nam odebrane. Pamiętajcie, że nie możecie do tego dopuścić. Każdy skrawek ziemi wydarty z zachłannych rąk Lorda Voldemorta daje nam tereny, na których możemy zapewnić bezpieczeństwo zwykłym czarodziejom i mugolom. Z pozycji, na której jesteśmy - nie możemy pozwolić sobie na straty. Dlatego tym ważniejsza jest obrona terenów, które na ten moment - są dla ludzi najbezpieczniejsze - Tu skinął głową Cedrikowi i Samuelowi wspominających obronie Dorset, wysłuchując także kolejnych czarodziejów wspominających o drobniejszych działaniach na terenie całego kraju - każdemu z osobna skinąwszy głową. - Cieszy mnie, że palicie się do walki - pochwalił tych, któzy zebrali głos. - Jednakże, musciie pamiętać, że działania rozproszone po kraju pomagają ocalić pojedynczych czarodziejów lub mugoli, ale nie wygrają wojny. Strategia, współpraca, organizacja. Bez tego nigdzie nie dojdziemy. Jakie są plany? Co zostało już przedsięwzięte? Jakie dyspozycje zostały wydane? - zogniskował spojrzenie wpierw na Alexandrze, potem na Justine - dowództwo spadło w całości na ich barki. Był jednak świadom tego, że w ostatnim czasie były one zbyt obciążone - zatem zwrócił się już do wszystkich. - Jakie tereny Zakon Feniksa stawia jako swój priorytet? W jakim kierunku zaczęliście organizację? - pytał dalej.
Głos zabrał Dearborn, Minister wysłuchał go w milczeniu.
- Dobra robota. Nasze siły są przerzedzone jak krzew przetrząśnięty przez szpaki. Każda, ale to każda pomoc będzie na wagę złota. Wróg ma miażdżącą przewagę, którą nas zalewa. Żeby ją odeprzeć, musimy obudzić w ludziach odwagę. To my walczymy za słuszność, Lord Voldemort rzucił nad Anglię mroczny cień, który paraliżuje strachem każde miejsce, w którym się zalęgnie. Ale kiedy rozgonimy te mroki i pozwolimy, żeby czarodzieje i mugole uwierzyli w walkę, jeśli zyskamy ich przychylność, będziemy w stanie odmienić losy kraju. A może i świata - To mówiąc, patrzył na Cedrika, który wspomniał o możliwości przeszkolenia ludzi niepowiązanych dotąd z Zakonem. - Razem będziemy stali w dumie, ale podzieleni upadniemy. Dotrzyjcie do wszystkich, którzy organizują się sami. Czy znane wam są inne takie jednostki, środowiska? Trzeba zająć się koordynacją ich działań, kiedy robią to na własną rękę, stają się tylko mięsem armatnim, na dodatek nonsensownie marnotrawionym. - Ostatnie słowa wypowiedział bez zbędnego entuzjazmu. - A skoro o tym mowa, jak się mają nasi sojusznicy? Usłyszałem już o paru z nich - Skinął głową Williamowi, Archibaldowi, Alexandrowi, Michaelowi - z zainteresowaniem zogniskował na nim spojrzenie, gdy zaczął mówić o półolbrzymie, ostatecznie sprawę wyjaśnił Alexander. Harold zadumał się chwilę, nim zabrał głos. Jego twarz drgnęła na dźwięk nazwiska Riddle, lecz nie odniósł się do niego w żaden sposób.
- Przedstawił dowody? - zapytał zamiast tego. - Jakie są względem niego plany? - przeciągnął spojrzeniem od Alexandra do Tonksa, ci dwaj wydawali się być zamieszani w sprawę najmocniej.
- Co z pozostałymi sojusznikami? Czy któryś z nich powinien już zasiąść czy tym stole? - zapytał, Zakonnicy mieli w ich działalność znacznie lepszy wgląd od samego Harolda.
Skinął też głową na wspomnienie o lotnikach przez Macmillana, nie wyglądał na zaskoczonego, najpewniej posiadł już te informacje z pierwszej ręki.
Przyglądał się z uwagą Williamowi, kiedy ten zabrał głos:
- Należy jak najprędzej sporządzić rysopis tego człowieka. Szmalcowników można spotkać coraz więcej, ale przed tymi prawdziwie niebezpiecznymi musimy konsekwentnie chronić ludzi. Nie są w stanie uciekać przed bandytami Ministerstwa Magii, jeśli nie są w stanie ich rozpoznać. Znajdź rysownika, Moore i domknij tę sprawę - póki ten człowiek pozostaje nieuchwytny. Jego eliminacja może dodać ludziom nadziei - oznajmił, skinąwszy głową na wieści o sprzymierzeńcach. - Nie odpuszczajcie Londynu - dodał z zastanowieniem. - Nie jesteśmy już w stanie go odbić, jeszcze nie teraz, ale w stolicy wciąż ukrywa się mnóstwo czarodziejów i mugoli, którzy chcą po prostu spokojnie żyć. Jeszcze długo będą potrzebowali naszego wsparcia. Póki miasto jest okupowane, to się nie zmieni - oznajmił ze zdecydowaniem.
Uważnie przyjrzał się Williamowi, kiedy wspomniał o chatach. Podrapał się po brodzie, wsłuchując się w jego słowa, łagodnie skinąwszy głową na wieść o boisku - wydać się musiał nieco bardziej ożywiony, kiedy Billy poruszył kwestię jego potencjału ochronnego.
- Mów, Moore - oznajmił, czarodziej miał jeszcze coś do dodania. Skinął głową na raport Vincenta. - Nadchodzi zima, ludziom tutaj z dnia na dzień będzie coraz trudniej. Nie zapominajcie, że Oazę stworzyła magia, której natury do końca nie rozumiemy. Magia, która ogrzewa ziemię, w każdej chwili może ukierunkować swoją moc... inaczej. Mieszkańcy muszą być gotowi na wszystko, a ich zimowe zaopatrzenia wystarczające, by dotrwać tu wiosny. - Kiedy Vincent wspomniał o badaniach, które miały na celu wzmocnienie ochrony wyspy, przeniósł spojrzenie na Ulyssesa, który za ten projekt odpowiadał oraz Lucindy. Nim zabrał głos, uważnie wysłuchał obu raportów. - Kiedy możemy spodziewać się zakończenia prac? - zapytał, bez zawahania. Skinął głową Floreanowi, kiedy powiadomił o ściągnięciu do Oazy kolejnych uciekinierów i Maeve, kiedy wspomniała o możliwościach związanych z zaopatrzeniem. Przytaknął także Marcelli, za jej śladem przenosząc pytający wzrok na Macmillana oraz Archibaldowi deklarującemu otwartość zbiorów Prewettów i zachęcających pozostałych do pomocy w nawet pozornie błahych czynnościach. - Pamiętajcie, że teraz toczymy już walkę na każdym froncie. Walka o przetrwanie tych ludzi zimy jest jedną z nich. - Zogniskował spojrzenie na Keacie, skinąwszy głową milcząco przyjmując i jego raport. - Przechowanie żywności w trakcie zimy będzie naszym dużym wyzwaniem. W Oazie musi wreszcie stanąć porządny spichlerz, czego jeszcze nam brakuje? Zaopatrzenie znoszone na wyspę jest w tym momencie źle zorganizowane - a przez to nie będzie równo dystrybuowane, co z kolei budzi ryzyko wewnętrznych nierówności - przestrzegł, pozostawiając jednak tę kwestię samym Zakonnikom. - Dobrze - skonkludował wsparcie dla Oazy poruszone przez Lucindę, w rzeczy samej zamierzając pochwalić każdego, kto wypowiedział się w temacie - organizacja Oazy z miesiąca na miesiąc wyglądała coraz lepiej.
Nad opowieścią Foxa zadumał się dłuższą chwilę, ale ostatecznie skinął aurorowi głową.
- Wierzę, że wiesz, jak możemy to wykorzystać - odparł jedynie, krótko, wykrycie wtyki było sukcesem, ale niewystarczającym - Harold od swoich aurorów wymagał więcej. Skinął głową Ulyssesowi, kiedy czarodziej wypowiedział swoje spostrzeżenie. - Nasi przeciwnicy powinni sądzić, że wciąż jest pod ich wpływem. Rozmów się z nią, ale pamiętaj, że czas ma tu kluczowe znaczenie - zgodził się z planami Foxa, lecz chciał usłyszeć więcej. Nazwiska wypowiedziane przez aurora były im znane już od dawna.
- Dobra robota, Cattermole. I słuszna przestroga - pochwalił młodego Zakonnika, być może doceniając tę próbę rehabilitacji.
Skinął głową Asbjornowi, kiedy wspomniał o swoich badaniach.
Kiedy Alexander rozłożył list, Harold spojrzał na niego z umiarkowanym zainteresowaniem.
- Uważajcie, komu ufacie - zastrzegł, nim na niego spojrzał. - Pamiętajcie, że arystokraci wychowani przez wieki w nie konserwatywnych a nieludzkich wartościach, nie patrzą i nie spojrzą nigdy na świat tak, jak normalni czarodzieje. - Westchnął, zdawał sobie sprawę z tego, że większość zgromadzonych przy stole nie potrafiła tego zrozumieć. Ale naruszyli bezpieczeństwo Zakonu już wystarczająco wiele razy. - Wiem, że dawno temu ktoś pośród was zdecydował się zaufać synowi Averych. I wiem, że kiedy pokazał swoje prawdziwe oblicze, Zakon Feniksa słono za to zapłacił. Jeśli nie zaczniecie uczyć się na własnych błędach, zginiecie razem z nimi - oświadczył, dopiero po tych słowach przysuwając do siebie list przekazany przez Alexandra. Przeciągnął po nim wzrokiem, nim odsunął go z powrotem. - Nim jej zaufacie, odpowiedzcie sobie na pytanie, czy jesteście gotowi powierzyć na jej ręce życie nie tylko wasze, ale i tych, których chronicie - Blackowie byli wszak jedną z najbardziej konserwatywnych rodzin. - Co kierowało dłonią, która pisała ten list? Szczerość intencji czy wierność temu, w czym wspomniana czarownica wyrosła? - zapytał, ciężko wzdychając.
- Przekazanie żywności potrzebującym było bardzo szlachetne - zwrócił się do młodego gwardzisty, choć tak naprawdę kierował te słowa do wszystkich zgromadzonych - większość z nich miała w tych przygotowaniach - i późniejszych działaniach - większy lub mniejszy udział.
- Na koniec - ewakuacja - zadumał się dłuższą chwilę, jakby zbierał myśli. Anthony Skamander wspomniał o sukcesie swoim i Lucindy, William, Anthony, Marcella, Vincent, Artur, Keaton, Fox, Alexander, Lucinda kontynuowali temat, wprawiając Harolda w coraz większą zadumę. Przyszedł też czas na Steffena, który złożył przeprosiny, Harold spoglądał w jego oczy z typową dla niego surowością, tym razem - również oceniająco.
- Przeprosiny nie cofną tego, co się stało - zastrzegł wstępnym słowem. - Zadziałaliście szybko, żeby powstrzymać zgubne konsekwencje tej lekkomyślności. To dobrze - wydaje się, że obeszło się bez... kataklizmu. Ludzie są bezpieczni, a w każdym razie - większość z nich. Nie jest to jednak pierwszy raz, kiedy zbyt frywolne działanie samych Zakonników ściąga na nich zgubę - Przeniósł spojrzenie na Justine. - Musicie sobie uzmysłowić, że czas spędzony na porządkowaniu tej sprawy był nam potrzebny gdzie indziej. Stoimy w miejscu, naprawiając własne błędy zamiast walczyć z wrogiem. Nie pierwszy raz. Justine, zaciągnęłaś dług nie tylko wobec tych, którzy ryzykowali życiem, żeby wyciągnąć cię z więzienia. Przede wszystkim zaciągnęłaś go u centaurów, którzy to życie oddali, bo pozwoliłaś wyciągnąć z siebie ich tajemnicę. Też lekkomyślnie - dodał, nie odejmując od niej spojrzenia.
Dopiero po wszystkim zawiesił spojrzenie na Macmillanie, kiedy z jego ust padło pytanie. Istotne i zrozumiałe w obliczu przeszłych wydarzeń, a jednocześnie tak trudne i nieoczywiste. Odpowiedzi podjął się Samuel, a Harold tylko pokiwał na jego słowa głową.
- Przykra, ale szczera prawda. Waszymi działaniami musi kierować rozsądek i ostrożność. Impulsywność - Skierował wzrok na Justine - emocjonalność - na Steffena - chęć działania samemu, choć jesteście zespołem, brak organizacji, być może nieufność do siebie nawzajem, konflikty, brak wsparcia, to wszystko wyniszcza nas od środka i z tym w swoich szeregach musicie walczyć. Odpowiedź brzmi prosto, Macmillan: musicie nie dać się złapać. Nasze działania wiążą się z ryzykiem, ryzykujemy nie tylko sobą, ale też innymi, tymi, za których odpowiadamy. Jeśli ktoś pośród tu zebranych obawia się, że tej odpowiedzialności nie udźwignie, że nie podoła, że lekkomyślnie wypuści informacje na zewnątrz: powinien w tym momencie opuścić to spotkanie i nie zwracać mi więcej głowy - skonkludował krótko. - Czy to jest jasne? - zapytał, nieznacznie unosząc głowę wyżej.
- Oklumencja ochroni przed legilimencją, jedna i druga umiejętność jest niezwykle rzadką. Większość z was nigdy nie opanuje oklumencji, podobnie jak większość z was nie spotka się nigdy z legilimentą. Zostańcie na ziemi, Zakonnicy. Walczcie tym, co leży w waszym zasięgu. Nasz wróg utracił już rozum, a jeśli tylko my go zachowamy, nawet słabsi znajdziemy się bliżej celu prędzej od nich.
20 - Alexander Fariey
19 - Anthony Skamander
18 - Samuel Skamander
17 - Marcella Figg
16 - Steffen Cattermole
15 - Asbjorn Ignisson
14 - Cedrik Dearborn
13 - Maeve Clearwater
12 - Vincent Rineheart
11 - Florean Fortescue
10 - Anthony Macmillan
9 - Michael Tonks
8 - Percival Blake
7 - Keaton Burroughs
6 - Frederick Fox
5 - Archibald Prewett
4 - Ulysses Ollivander
3 - William Moore
2 - Hannah Wright
1 - Justine Tonks
Lucinda nie ma krzesełka
na odpis 72 h
- Fortescue, przynieś krzesło z sali obok - zwrócił się do spóźnionego czarodzieja, ponaglając go skinięciem głowy. Nie starczyło miejsc, Lucinda nie mogła zająć miejsca.
Jako pierwszy głos zabrał Anthony Skamander, który rozpoczął od poruszenia tematu wilkołaków i z sukcesem zakończonej misji. Harold Lonbgottom skinął głową, przytakując, pierwszy triumf od tak dawna należało odpowiednio docenić. Z podobną uwagą wysłuchał opowieści pozostałych - Anthony'ego Macmillana, Vincenta, Floreana, Cedrika, Marcelli, Michaela i Alexandra.
- To pierwszy sojusz, który udało nam się zawrzeć. Po centaurach, które utraciliśmy bezpowrotnie. Lord Voldemort gardzi odmieńcami, miejmy nadzieję, że likantropi o tym nie zapomną i nie zmienią strony, gdy zawieje inny wiatr. Ten triumf został okupiony waszym wysiłkiem i waszą pracą. Dobrze się spisaliście, to daje nam pewną przewagę. Nadzieję - Umilkł, kontemplując te słowa, wsłuchując się w dalsze opowieści siedzących przy tym stole czarodziejów - nadszedł czas powiań nowych Zakonników.
- Syn Rinehearta, najwyższy czas - skwitował krótko powitalne słowa Vincenta, kiedy ten powstał, przedstawiając się Zakonnikom; najwyraźniej Harold również cenił sobie Kierana, a oderwanie od siebie łatki jego syna i postrzegania jego samego przez pryzmat inny niż krewnego wybitnego aurora nie będzie wcale takie proste. - Clearwater, miałem o tobie raporty - zwrócił się do czarownicy, która przedstawiła się jako druga. Wyglądało na to, że oboje byli już raczej znani zgromadzonym czarodziejom. Keat zaprzestał na przedstawieniu się, Harold przez chwilę świdrował go wzrokiem, nim nie przeciągnął go do Samuela, który zadeklarował finalną gotowość; otrzymał w zamian milczące skinięcie głowy. Lord Longbottom przeniósł wzrok na Archibalda, kiedy ten zabrał głos.
- Lordzie Prewett, Archibaldzie, nikt nie spodziewał się, że zachowasz się inaczej. Nie będziemy żyć na kolanach, nie będziemy pozwalać na mord niewinnych. Twoja szlachetna decyzja przyniosła tej sprawie wiele dobrego - obawiam się, że być może bez tego dyplomatycznego zaangażowania moglibyśmy utracić większy teren. Coraz częściej zewsząd, z najmniej oczekiwanych kierunków, słychać głosy, że mroku tak gęstego powstrzymać się nie da. Nie możemy pozwolić, by upadły ostatnie morale - choćby wszyscy i wszystko miało stanąć przeciwko nam. Lordzie Ollivander, nasz sojusz pozostanie silny - lecz w nas tylko oparcie. Nasi ludzie muszą działać intensywniej, ostałe strzępy Ministerstwa i struktury Zakonu Feniksa wzmocnią wpływy. Nasze siły powinny skupić się wpierw na kraju - dodał, spoglądając na Ulyssesa. - Żaden kraj z zagranicy nie dołączy do przegranej wojny - stwierdził, z goryczą wybrzmiewającą w głosie. - Zachowajmy propozycje przymierza na czas, w którym będziemy mogli zaoferować coś w zamian - Teraz, teraz Zakon Feniksa musiał walczyć o siebie, za Anglię. - Teraz - teraz zajmijmy się krajem. Mamy tu wiele do zrobienia. - Przetarł o siebie opuszki palców. - Derbyshire - powtórzył po Anthonym Skamanderze, gestem dłoni dziękując za dalszy raport. Przywódca rebelii nie zwykł przesadnie okazywać emocji, w tym zadowolenia, ale dało się wyczuć w tych słowach pochwałę. Skinął głową z zadowoleniem Percivalowi, który pociągnął temat. - Skamander - zwrócił się do Anthony'ego. - Zorganizuj ludzi i zajmij się tym. Tereny Derbyshire nam sprzyjają, lecz pozostają pod silnym wpływem wroga. Jeśli stracimy czujność choć na chwilę, zostaną nam odebrane. Pamiętajcie, że nie możecie do tego dopuścić. Każdy skrawek ziemi wydarty z zachłannych rąk Lorda Voldemorta daje nam tereny, na których możemy zapewnić bezpieczeństwo zwykłym czarodziejom i mugolom. Z pozycji, na której jesteśmy - nie możemy pozwolić sobie na straty. Dlatego tym ważniejsza jest obrona terenów, które na ten moment - są dla ludzi najbezpieczniejsze - Tu skinął głową Cedrikowi i Samuelowi wspominających obronie Dorset, wysłuchując także kolejnych czarodziejów wspominających o drobniejszych działaniach na terenie całego kraju - każdemu z osobna skinąwszy głową. - Cieszy mnie, że palicie się do walki - pochwalił tych, któzy zebrali głos. - Jednakże, musciie pamiętać, że działania rozproszone po kraju pomagają ocalić pojedynczych czarodziejów lub mugoli, ale nie wygrają wojny. Strategia, współpraca, organizacja. Bez tego nigdzie nie dojdziemy. Jakie są plany? Co zostało już przedsięwzięte? Jakie dyspozycje zostały wydane? - zogniskował spojrzenie wpierw na Alexandrze, potem na Justine - dowództwo spadło w całości na ich barki. Był jednak świadom tego, że w ostatnim czasie były one zbyt obciążone - zatem zwrócił się już do wszystkich. - Jakie tereny Zakon Feniksa stawia jako swój priorytet? W jakim kierunku zaczęliście organizację? - pytał dalej.
Głos zabrał Dearborn, Minister wysłuchał go w milczeniu.
- Dobra robota. Nasze siły są przerzedzone jak krzew przetrząśnięty przez szpaki. Każda, ale to każda pomoc będzie na wagę złota. Wróg ma miażdżącą przewagę, którą nas zalewa. Żeby ją odeprzeć, musimy obudzić w ludziach odwagę. To my walczymy za słuszność, Lord Voldemort rzucił nad Anglię mroczny cień, który paraliżuje strachem każde miejsce, w którym się zalęgnie. Ale kiedy rozgonimy te mroki i pozwolimy, żeby czarodzieje i mugole uwierzyli w walkę, jeśli zyskamy ich przychylność, będziemy w stanie odmienić losy kraju. A może i świata - To mówiąc, patrzył na Cedrika, który wspomniał o możliwości przeszkolenia ludzi niepowiązanych dotąd z Zakonem. - Razem będziemy stali w dumie, ale podzieleni upadniemy. Dotrzyjcie do wszystkich, którzy organizują się sami. Czy znane wam są inne takie jednostki, środowiska? Trzeba zająć się koordynacją ich działań, kiedy robią to na własną rękę, stają się tylko mięsem armatnim, na dodatek nonsensownie marnotrawionym. - Ostatnie słowa wypowiedział bez zbędnego entuzjazmu. - A skoro o tym mowa, jak się mają nasi sojusznicy? Usłyszałem już o paru z nich - Skinął głową Williamowi, Archibaldowi, Alexandrowi, Michaelowi - z zainteresowaniem zogniskował na nim spojrzenie, gdy zaczął mówić o półolbrzymie, ostatecznie sprawę wyjaśnił Alexander. Harold zadumał się chwilę, nim zabrał głos. Jego twarz drgnęła na dźwięk nazwiska Riddle, lecz nie odniósł się do niego w żaden sposób.
- Przedstawił dowody? - zapytał zamiast tego. - Jakie są względem niego plany? - przeciągnął spojrzeniem od Alexandra do Tonksa, ci dwaj wydawali się być zamieszani w sprawę najmocniej.
- Co z pozostałymi sojusznikami? Czy któryś z nich powinien już zasiąść czy tym stole? - zapytał, Zakonnicy mieli w ich działalność znacznie lepszy wgląd od samego Harolda.
Skinął też głową na wspomnienie o lotnikach przez Macmillana, nie wyglądał na zaskoczonego, najpewniej posiadł już te informacje z pierwszej ręki.
Przyglądał się z uwagą Williamowi, kiedy ten zabrał głos:
- Należy jak najprędzej sporządzić rysopis tego człowieka. Szmalcowników można spotkać coraz więcej, ale przed tymi prawdziwie niebezpiecznymi musimy konsekwentnie chronić ludzi. Nie są w stanie uciekać przed bandytami Ministerstwa Magii, jeśli nie są w stanie ich rozpoznać. Znajdź rysownika, Moore i domknij tę sprawę - póki ten człowiek pozostaje nieuchwytny. Jego eliminacja może dodać ludziom nadziei - oznajmił, skinąwszy głową na wieści o sprzymierzeńcach. - Nie odpuszczajcie Londynu - dodał z zastanowieniem. - Nie jesteśmy już w stanie go odbić, jeszcze nie teraz, ale w stolicy wciąż ukrywa się mnóstwo czarodziejów i mugoli, którzy chcą po prostu spokojnie żyć. Jeszcze długo będą potrzebowali naszego wsparcia. Póki miasto jest okupowane, to się nie zmieni - oznajmił ze zdecydowaniem.
Uważnie przyjrzał się Williamowi, kiedy wspomniał o chatach. Podrapał się po brodzie, wsłuchując się w jego słowa, łagodnie skinąwszy głową na wieść o boisku - wydać się musiał nieco bardziej ożywiony, kiedy Billy poruszył kwestię jego potencjału ochronnego.
- Mów, Moore - oznajmił, czarodziej miał jeszcze coś do dodania. Skinął głową na raport Vincenta. - Nadchodzi zima, ludziom tutaj z dnia na dzień będzie coraz trudniej. Nie zapominajcie, że Oazę stworzyła magia, której natury do końca nie rozumiemy. Magia, która ogrzewa ziemię, w każdej chwili może ukierunkować swoją moc... inaczej. Mieszkańcy muszą być gotowi na wszystko, a ich zimowe zaopatrzenia wystarczające, by dotrwać tu wiosny. - Kiedy Vincent wspomniał o badaniach, które miały na celu wzmocnienie ochrony wyspy, przeniósł spojrzenie na Ulyssesa, który za ten projekt odpowiadał oraz Lucindy. Nim zabrał głos, uważnie wysłuchał obu raportów. - Kiedy możemy spodziewać się zakończenia prac? - zapytał, bez zawahania. Skinął głową Floreanowi, kiedy powiadomił o ściągnięciu do Oazy kolejnych uciekinierów i Maeve, kiedy wspomniała o możliwościach związanych z zaopatrzeniem. Przytaknął także Marcelli, za jej śladem przenosząc pytający wzrok na Macmillana oraz Archibaldowi deklarującemu otwartość zbiorów Prewettów i zachęcających pozostałych do pomocy w nawet pozornie błahych czynnościach. - Pamiętajcie, że teraz toczymy już walkę na każdym froncie. Walka o przetrwanie tych ludzi zimy jest jedną z nich. - Zogniskował spojrzenie na Keacie, skinąwszy głową milcząco przyjmując i jego raport. - Przechowanie żywności w trakcie zimy będzie naszym dużym wyzwaniem. W Oazie musi wreszcie stanąć porządny spichlerz, czego jeszcze nam brakuje? Zaopatrzenie znoszone na wyspę jest w tym momencie źle zorganizowane - a przez to nie będzie równo dystrybuowane, co z kolei budzi ryzyko wewnętrznych nierówności - przestrzegł, pozostawiając jednak tę kwestię samym Zakonnikom. - Dobrze - skonkludował wsparcie dla Oazy poruszone przez Lucindę, w rzeczy samej zamierzając pochwalić każdego, kto wypowiedział się w temacie - organizacja Oazy z miesiąca na miesiąc wyglądała coraz lepiej.
Nad opowieścią Foxa zadumał się dłuższą chwilę, ale ostatecznie skinął aurorowi głową.
- Wierzę, że wiesz, jak możemy to wykorzystać - odparł jedynie, krótko, wykrycie wtyki było sukcesem, ale niewystarczającym - Harold od swoich aurorów wymagał więcej. Skinął głową Ulyssesowi, kiedy czarodziej wypowiedział swoje spostrzeżenie. - Nasi przeciwnicy powinni sądzić, że wciąż jest pod ich wpływem. Rozmów się z nią, ale pamiętaj, że czas ma tu kluczowe znaczenie - zgodził się z planami Foxa, lecz chciał usłyszeć więcej. Nazwiska wypowiedziane przez aurora były im znane już od dawna.
- Dobra robota, Cattermole. I słuszna przestroga - pochwalił młodego Zakonnika, być może doceniając tę próbę rehabilitacji.
Skinął głową Asbjornowi, kiedy wspomniał o swoich badaniach.
Kiedy Alexander rozłożył list, Harold spojrzał na niego z umiarkowanym zainteresowaniem.
- Uważajcie, komu ufacie - zastrzegł, nim na niego spojrzał. - Pamiętajcie, że arystokraci wychowani przez wieki w nie konserwatywnych a nieludzkich wartościach, nie patrzą i nie spojrzą nigdy na świat tak, jak normalni czarodzieje. - Westchnął, zdawał sobie sprawę z tego, że większość zgromadzonych przy stole nie potrafiła tego zrozumieć. Ale naruszyli bezpieczeństwo Zakonu już wystarczająco wiele razy. - Wiem, że dawno temu ktoś pośród was zdecydował się zaufać synowi Averych. I wiem, że kiedy pokazał swoje prawdziwe oblicze, Zakon Feniksa słono za to zapłacił. Jeśli nie zaczniecie uczyć się na własnych błędach, zginiecie razem z nimi - oświadczył, dopiero po tych słowach przysuwając do siebie list przekazany przez Alexandra. Przeciągnął po nim wzrokiem, nim odsunął go z powrotem. - Nim jej zaufacie, odpowiedzcie sobie na pytanie, czy jesteście gotowi powierzyć na jej ręce życie nie tylko wasze, ale i tych, których chronicie - Blackowie byli wszak jedną z najbardziej konserwatywnych rodzin. - Co kierowało dłonią, która pisała ten list? Szczerość intencji czy wierność temu, w czym wspomniana czarownica wyrosła? - zapytał, ciężko wzdychając.
- Przekazanie żywności potrzebującym było bardzo szlachetne - zwrócił się do młodego gwardzisty, choć tak naprawdę kierował te słowa do wszystkich zgromadzonych - większość z nich miała w tych przygotowaniach - i późniejszych działaniach - większy lub mniejszy udział.
- Na koniec - ewakuacja - zadumał się dłuższą chwilę, jakby zbierał myśli. Anthony Skamander wspomniał o sukcesie swoim i Lucindy, William, Anthony, Marcella, Vincent, Artur, Keaton, Fox, Alexander, Lucinda kontynuowali temat, wprawiając Harolda w coraz większą zadumę. Przyszedł też czas na Steffena, który złożył przeprosiny, Harold spoglądał w jego oczy z typową dla niego surowością, tym razem - również oceniająco.
- Przeprosiny nie cofną tego, co się stało - zastrzegł wstępnym słowem. - Zadziałaliście szybko, żeby powstrzymać zgubne konsekwencje tej lekkomyślności. To dobrze - wydaje się, że obeszło się bez... kataklizmu. Ludzie są bezpieczni, a w każdym razie - większość z nich. Nie jest to jednak pierwszy raz, kiedy zbyt frywolne działanie samych Zakonników ściąga na nich zgubę - Przeniósł spojrzenie na Justine. - Musicie sobie uzmysłowić, że czas spędzony na porządkowaniu tej sprawy był nam potrzebny gdzie indziej. Stoimy w miejscu, naprawiając własne błędy zamiast walczyć z wrogiem. Nie pierwszy raz. Justine, zaciągnęłaś dług nie tylko wobec tych, którzy ryzykowali życiem, żeby wyciągnąć cię z więzienia. Przede wszystkim zaciągnęłaś go u centaurów, którzy to życie oddali, bo pozwoliłaś wyciągnąć z siebie ich tajemnicę. Też lekkomyślnie - dodał, nie odejmując od niej spojrzenia.
Dopiero po wszystkim zawiesił spojrzenie na Macmillanie, kiedy z jego ust padło pytanie. Istotne i zrozumiałe w obliczu przeszłych wydarzeń, a jednocześnie tak trudne i nieoczywiste. Odpowiedzi podjął się Samuel, a Harold tylko pokiwał na jego słowa głową.
- Przykra, ale szczera prawda. Waszymi działaniami musi kierować rozsądek i ostrożność. Impulsywność - Skierował wzrok na Justine - emocjonalność - na Steffena - chęć działania samemu, choć jesteście zespołem, brak organizacji, być może nieufność do siebie nawzajem, konflikty, brak wsparcia, to wszystko wyniszcza nas od środka i z tym w swoich szeregach musicie walczyć. Odpowiedź brzmi prosto, Macmillan: musicie nie dać się złapać. Nasze działania wiążą się z ryzykiem, ryzykujemy nie tylko sobą, ale też innymi, tymi, za których odpowiadamy. Jeśli ktoś pośród tu zebranych obawia się, że tej odpowiedzialności nie udźwignie, że nie podoła, że lekkomyślnie wypuści informacje na zewnątrz: powinien w tym momencie opuścić to spotkanie i nie zwracać mi więcej głowy - skonkludował krótko. - Czy to jest jasne? - zapytał, nieznacznie unosząc głowę wyżej.
- Oklumencja ochroni przed legilimencją, jedna i druga umiejętność jest niezwykle rzadką. Większość z was nigdy nie opanuje oklumencji, podobnie jak większość z was nie spotka się nigdy z legilimentą. Zostańcie na ziemi, Zakonnicy. Walczcie tym, co leży w waszym zasięgu. Nasz wróg utracił już rozum, a jeśli tylko my go zachowamy, nawet słabsi znajdziemy się bliżej celu prędzej od nich.
20 - Alexander Fariey
19 - Anthony Skamander
18 - Samuel Skamander
17 - Marcella Figg
16 - Steffen Cattermole
15 - Asbjorn Ignisson
14 - Cedrik Dearborn
13 - Maeve Clearwater
12 - Vincent Rineheart
11 - Florean Fortescue
10 - Anthony Macmillan
9 - Michael Tonks
8 - Percival Blake
7 - Keaton Burroughs
6 - Frederick Fox
5 - Archibald Prewett
4 - Ulysses Ollivander
3 - William Moore
2 - Hannah Wright
1 - Justine Tonks
Lucinda nie ma krzesełka
na odpis 72 h
Odwróciła na chwilę głowę, mając wrażenie, że słyszy coś za sobą. Nie dostrzegając tam jednak nikogo zwróciła spojrzenie przed siebie, na Alexa. Czuła się już lepiej, chociaż nie tak, jak wcześniej. Wiedziała, że wiele czasu zajmie jej dotarcie do wcześniejszej formy. Najważniejsze - czyli dłonie - zaczynały odpowiadać już poprawnie. Co najistotniejsze, odzyskała swoją różdżkę, będąc w stanie rzucać odpowiednio zaklęcia. Milczała, słuchając raportów ze spotkań z wilkołakami. Zdawało jej się, że odnalezienie na cmentarzu kobiety odbyło się w jej innym życiu. Jasne spojrzenie przeniosło się od Vincenta do Maeve, od samego początku wiedziała, że nie pomyliła się, wprowadzając ich do Zakonu. Splecione na stole dłonie przeniosła na na kolana, opierając się plecami o oparcie krzesła. Słuchała, przesuwając tęczówki. Biorąc wdech w płuca, powoli, dokładnie. Zdawała się ciężka, chociaż pewnie nie ważyła więcej niż worek kartofli. W końcu oplotła się ramionami, przesuwając jedną z dłoni po ramieniu. Rozplotła ręce, unosząc je, żeby założyć jasne kosmyki za uszy. Przez ostatni miesiąc właściwie nie wyszła z domu, a całość odpowiedzialność znalazła się na ramionach Alexa. Kiedy z ust Harolda padły pierwsze pytanie opuściła ręce zabierając głos.
- Sądzę, że powinniśmy utrsymać i wzmocnić wpływy na terenach, które nam sprzyjają, nie pozwolić by przechyliła się na nich szala w inną, niż naszą stronę. Jednocześnie, próbować od strony lewego wybrzeża zyskać przychylność na terenach pozwalających na połączenie ziem Longbottomów, poprzez te należące do Greengasów i Ollivanderów aż do Somerset. Pojedyncze akcje na terenach rodów mocno anty mugolskich, by rozrzucić ich uwagę i niejako zmusić by zajęli się własnymi ziemiami. - odezwała się, spoglądając na Farleya.
Potem znów zamilkła na dłużej, wymieniając jedynie krótki opis kobiety, którą przyprowadzili ze sobą Sigrun i Drew przesuwając spojrzeniem od Freda do Keata. Słuchała uważnie słów dotyczących Hagrida, po tylu miesiącach udało się do niego dotrzeć.
Skrzyżowała spojrzenie z Haroldem, kiedy ten spojrzał na nią. Słuchając wypowiadanych słów z którymi nie mogła się nie zgodzić.
- Poznałam na Nokturnie jednego człowieka o obcym akcencie. Zamawiał trucizny i eliksiry bojowe. Oddam ci to wspomnienie po spotkaniu. - zwróciła się bezpośrednio do Billy’ego, mógł być to ktokolwiek. Miasto było przecież duże. Ale ona sama nie spotykała często osób o obcym akcencie. Zmilkła znów na dłużej głównie słuchając kolejno padających słów.
- Zdaje sobie z tego sprawę, sir. - odpowiedziała tylko na słowa, które wypadły z jego ust w jej kierunku. Informacja, że wiedzieli o Zakazanym Lesie już wcześniej został pominięta, nie podniosła więc jej ponownie. Choć wiele nocy zajęło jej rozmyślanie nad tym, czy klątwę dało wychwycić się wcześniej. Czuła, że poczuli się zbyt pewnie zakładając, że wejścia nikt nigdy nie znajdzie. Dlatego zaproponowała nałożenie zapominajki, ale i te słowa nie uzyskały żadnej odpowiedzi. Rycerze poznali informacje o miejscu w którym portal się znajdował. Dzięki własnemu partactwu nie udało im się dowiedzieć więcej. Szczęście w nieszczęściu. Za co życiem zapłaciły centaury, które z Ministerstwem ścierały się już wcześniej. Tym razem ich krew, zdobiła jej ręce. Wykazała się lekkomyślną zaprzeczenie temu byłoby jedynie kłamstwem. Nie powiedziała na razie już nic więcej.
- Sądzę, że powinniśmy utrsymać i wzmocnić wpływy na terenach, które nam sprzyjają, nie pozwolić by przechyliła się na nich szala w inną, niż naszą stronę. Jednocześnie, próbować od strony lewego wybrzeża zyskać przychylność na terenach pozwalających na połączenie ziem Longbottomów, poprzez te należące do Greengasów i Ollivanderów aż do Somerset. Pojedyncze akcje na terenach rodów mocno anty mugolskich, by rozrzucić ich uwagę i niejako zmusić by zajęli się własnymi ziemiami. - odezwała się, spoglądając na Farleya.
Potem znów zamilkła na dłużej, wymieniając jedynie krótki opis kobiety, którą przyprowadzili ze sobą Sigrun i Drew przesuwając spojrzeniem od Freda do Keata. Słuchała uważnie słów dotyczących Hagrida, po tylu miesiącach udało się do niego dotrzeć.
Skrzyżowała spojrzenie z Haroldem, kiedy ten spojrzał na nią. Słuchając wypowiadanych słów z którymi nie mogła się nie zgodzić.
- Poznałam na Nokturnie jednego człowieka o obcym akcencie. Zamawiał trucizny i eliksiry bojowe. Oddam ci to wspomnienie po spotkaniu. - zwróciła się bezpośrednio do Billy’ego, mógł być to ktokolwiek. Miasto było przecież duże. Ale ona sama nie spotykała często osób o obcym akcencie. Zmilkła znów na dłużej głównie słuchając kolejno padających słów.
- Zdaje sobie z tego sprawę, sir. - odpowiedziała tylko na słowa, które wypadły z jego ust w jej kierunku. Informacja, że wiedzieli o Zakazanym Lesie już wcześniej został pominięta, nie podniosła więc jej ponownie. Choć wiele nocy zajęło jej rozmyślanie nad tym, czy klątwę dało wychwycić się wcześniej. Czuła, że poczuli się zbyt pewnie zakładając, że wejścia nikt nigdy nie znajdzie. Dlatego zaproponowała nałożenie zapominajki, ale i te słowa nie uzyskały żadnej odpowiedzi. Rycerze poznali informacje o miejscu w którym portal się znajdował. Dzięki własnemu partactwu nie udało im się dowiedzieć więcej. Szczęście w nieszczęściu. Za co życiem zapłaciły centaury, które z Ministerstwem ścierały się już wcześniej. Tym razem ich krew, zdobiła jej ręce. Wykazała się lekkomyślną zaprzeczenie temu byłoby jedynie kłamstwem. Nie powiedziała na razie już nic więcej.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Ratusz
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda