Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Ratusz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ratusz
Oaza zaczynała się rozrastać, a im więcej zamieszkiwało ją czarodziejów, tym bardziej potrzebna była ściślejsza organizacja. W połowie września 1957 r. ukończono budowę ratusza, który powstał przy samej wiosce, w nieznacznym oddaleniu od chatek mieszkalnych. Zamieszkał tam Harold Longbottom, który zawsze potrzebny był na miejscu, wraz z najbliższymi współpracownikami czuwającymi nad bezpieczeństwem wyspy i zdrowiem jej mieszkańców. To nieco większy budynek, w którym odbywają się rozmowy na szczycie, spotkania organizacyjne oraz audiencje u prawowitego Ministra Magii i jego delegatów. Wnętrze ratusza jest surowe, wojskowe, mało przytulne, brak elementów ozdobnych. Niewygodne drewniane meble zostały zbite przez Zakonników.
Skinął głową w niemym porozumieniu zrównując wzrok z Nottem. Czy mu taka współpraca przeszkadzała? Bardzo. Czy zamierzał marudzić, stawiać się słowu Ministra Magii? Nie. Zdawał sobie sprawę z umiejętności Percivala, tego jak owocna mogła okazać się ta współpraca i tej myśli trzymał się jak brzytwy byle tylko nie pozwolić sobie na teatralne, pełne niechęci westchnięcie. Zamiast tego chwycił się natychmiast wątku dotyczącego działań na terenie kraju.
- Tak, myślę, że rozsądnym jest umocnić pod naszymi wpływami zachodnią część kraju - przyznał rację gwardzistce - Sam myślałem właśnie nad skupieniem działań wokół Derbyshire, gdzie rozłożenie sił jest na ten moment wyjątkowo niekorzystne dla Greengrasów. Uważam, że nie możemy dopuścić do tego by to się pogorszyło. Hrabstwo to ma w moim odczuciu strategiczne położenie, jeżeli weźmiemy pod uwagę usytuowanie Lancastshire. Po umocnieniu pozycji tych dwóch hrabstw, w dalszej perspektywie zdobycie Gloucestershire pozwoli na odcięcie Shropshire i Cheshire. Rody takie jak Rowle i Avery to rodziny o bardzo brutalnej tradycji i historii. Trzeba się z nimi rozprawić dopóki jeszcze nie rozwinęli skrzydeł i znajdują się w zasięgu naszych możliwości - Spojrzał na Alexa, potem Justine. Nie wiedział, jak bardzo w przód gwardia cokolwiek planowała. O ile w ogóle. Jednak on jeszcze przed zaangażowaniem się w działania na ziemiach Grengrassów miał już swój plan. Mógł stać się i ich - Potem Cumberland, Westmorland... Umocnienie zachodniego bloku pozwoli na zatrzymanie dalszej ekspansji wroga na wschód w stronę Walii, Irlandii oraz na północy - Szkocji. Dzięki temu zyskamy też możliwość prowadzenia bardziej uporządkowanych działań na wschód - Tak to widział, co zaś tyczyło się samego angażu - Ci którzy czują się już pewnie w walce, jak dla mnie powinni skupić się na walkach poza bezpieczniejszymi Hrabstwami, zaś wolontariusze, jednostki wspierające, mniej zaprawione w boju mogą w tym czasie prowadzić działalność wspierającą oraz organizacyjną tam, gdzie jest już - a może jak na razie? - względnie bezpiecznie. Ja sam od ponad miesiąca angażuję się w działania w Derbyshire i planuję ten stan rzeczy utrzymać - był bardzo uporządkowanym człowiekiem więc tych którzy go znali nie powinno dziwić to, że w przeciągu miesiąca ustalił sobie już co zrobi, wyznaczył cele do których zamierzał dążyć i zwyczajnie nie zamierzał z tego rezygnować. Chciał więc zakomunikować tu zebranym, jak i gwardzistom, że miał na siebie plan i nie do końca będzie zadowolony, jeżeli ktoś zamierzał mu go burzyć.
- Jeżeli chodzi o organizujących się ludzi to pilnym wydaje mi się port w Londynie. Bardzo pilnym. Nie wiem, czy można powiedzieć, że czarodzieje tam się organizują, lecz z tego co zrozumiałem po przypadkowym spotkaniu kobiety z Poon Sreet w Dokach w sierpniu to mają wywrotowe nastroje i romantyczne do nich nastawienie. Twierdziła, że jeżeli pojawi się bunt to zacznie się właśnie w porcie i tam przeleje się pierwsza krew. Jednocześnie wydaje mi się, że ona i jej podobni są kompletnie ślepi na inne opcje, których nie dopuszczają do myśli - przykładowo walkę o port poza portem. Trzeba otworzyć im oczy póki żyją i da się ich jeszcze wykorzystać zanim przerobią się na mięso armatnie. Jeżeli ktoś ma dostęp do Londynu to niech spróbuje przyjrzeć się sprawie. Ta kobieta zna cię Wright, znała też starego Rinehearta. Filuterna szatynka mniej więcej wzrostu Tonks. Ma pełno zwierząt. Psidwaka i niuchacze - spojrzał najpierw bardziej znacząco na Hannah, a potem na Vincenta. Coś im to mówiło...?
- Do czego potrzebujesz wspomnień z pogrzebu, lordzie Macmilan? - podniósł nieznacznie jedną brew wyżej ogniskując spojrzenie na swoim imienniku. Nie wiedział czy coś mu umknęło, czy jakoś nie do końca sprawnie połączył jakieś fakty, lecz nie potrafił pojąć po co, a chciał - jako legilimenta mógł pomóc jeżeli miało to mieć znaczenie. Jeżeli będzie miewał okazję do przesłuchania wyżej urodzonego czarodzieja to mógł przed zabiciem spróbować przesłuchać pod tym kątem pierwszego, drugiego, czy dziesiątego.
Potem w zasadzie milczał słuchając kolejnych słów, które zdawały się być ponurym gradem poruszającym kwestie, które jego samego od pewnego czasu męczyły. Sam nie był idealny, lecz surowe, krytyczne oko widziało lepiej, a może właśnie gorzej wszystkich dookoła. Im bardziej wróg przypierał ich do ściany, tym bardziej uwypuklał błędy, słabości, lecz przede wszystkim naiwność, śmiertelną chęć pogoni za ideałami. Tak bardzo nie chciał się z tym utożsamiać. Jednocześnie nie znał innej drogi do tego by osiągnąć swój cel, jak właśnie poprzez przynależność do Zakonu. Dzięki Haroldowi poczuł pierwszy raz od dawna, że nie jest to coś złego, że mimo wszystko jest w odpowiednim miejscu i się nie myli. A może odniósł wrażenie, że za sprawą Ministra Zakon stanie się tym, czym powinien - skutecznym narzędziem do walki z okupantem. Zamierzał zostać i zobaczyć. Do tego czasu był przekonany, że będzie w stanie dźwignąć dużo więcej niż to robił teraz.
- Tak, sir - Longbottom miał rację, tylko spokój mógł ich uratować.
- Tak, myślę, że rozsądnym jest umocnić pod naszymi wpływami zachodnią część kraju - przyznał rację gwardzistce - Sam myślałem właśnie nad skupieniem działań wokół Derbyshire, gdzie rozłożenie sił jest na ten moment wyjątkowo niekorzystne dla Greengrasów. Uważam, że nie możemy dopuścić do tego by to się pogorszyło. Hrabstwo to ma w moim odczuciu strategiczne położenie, jeżeli weźmiemy pod uwagę usytuowanie Lancastshire. Po umocnieniu pozycji tych dwóch hrabstw, w dalszej perspektywie zdobycie Gloucestershire pozwoli na odcięcie Shropshire i Cheshire. Rody takie jak Rowle i Avery to rodziny o bardzo brutalnej tradycji i historii. Trzeba się z nimi rozprawić dopóki jeszcze nie rozwinęli skrzydeł i znajdują się w zasięgu naszych możliwości - Spojrzał na Alexa, potem Justine. Nie wiedział, jak bardzo w przód gwardia cokolwiek planowała. O ile w ogóle. Jednak on jeszcze przed zaangażowaniem się w działania na ziemiach Grengrassów miał już swój plan. Mógł stać się i ich - Potem Cumberland, Westmorland... Umocnienie zachodniego bloku pozwoli na zatrzymanie dalszej ekspansji wroga na wschód w stronę Walii, Irlandii oraz na północy - Szkocji. Dzięki temu zyskamy też możliwość prowadzenia bardziej uporządkowanych działań na wschód - Tak to widział, co zaś tyczyło się samego angażu - Ci którzy czują się już pewnie w walce, jak dla mnie powinni skupić się na walkach poza bezpieczniejszymi Hrabstwami, zaś wolontariusze, jednostki wspierające, mniej zaprawione w boju mogą w tym czasie prowadzić działalność wspierającą oraz organizacyjną tam, gdzie jest już - a może jak na razie? - względnie bezpiecznie. Ja sam od ponad miesiąca angażuję się w działania w Derbyshire i planuję ten stan rzeczy utrzymać - był bardzo uporządkowanym człowiekiem więc tych którzy go znali nie powinno dziwić to, że w przeciągu miesiąca ustalił sobie już co zrobi, wyznaczył cele do których zamierzał dążyć i zwyczajnie nie zamierzał z tego rezygnować. Chciał więc zakomunikować tu zebranym, jak i gwardzistom, że miał na siebie plan i nie do końca będzie zadowolony, jeżeli ktoś zamierzał mu go burzyć.
- Jeżeli chodzi o organizujących się ludzi to pilnym wydaje mi się port w Londynie. Bardzo pilnym. Nie wiem, czy można powiedzieć, że czarodzieje tam się organizują, lecz z tego co zrozumiałem po przypadkowym spotkaniu kobiety z Poon Sreet w Dokach w sierpniu to mają wywrotowe nastroje i romantyczne do nich nastawienie. Twierdziła, że jeżeli pojawi się bunt to zacznie się właśnie w porcie i tam przeleje się pierwsza krew. Jednocześnie wydaje mi się, że ona i jej podobni są kompletnie ślepi na inne opcje, których nie dopuszczają do myśli - przykładowo walkę o port poza portem. Trzeba otworzyć im oczy póki żyją i da się ich jeszcze wykorzystać zanim przerobią się na mięso armatnie. Jeżeli ktoś ma dostęp do Londynu to niech spróbuje przyjrzeć się sprawie. Ta kobieta zna cię Wright, znała też starego Rinehearta. Filuterna szatynka mniej więcej wzrostu Tonks. Ma pełno zwierząt. Psidwaka i niuchacze - spojrzał najpierw bardziej znacząco na Hannah, a potem na Vincenta. Coś im to mówiło...?
- Do czego potrzebujesz wspomnień z pogrzebu, lordzie Macmilan? - podniósł nieznacznie jedną brew wyżej ogniskując spojrzenie na swoim imienniku. Nie wiedział czy coś mu umknęło, czy jakoś nie do końca sprawnie połączył jakieś fakty, lecz nie potrafił pojąć po co, a chciał - jako legilimenta mógł pomóc jeżeli miało to mieć znaczenie. Jeżeli będzie miewał okazję do przesłuchania wyżej urodzonego czarodzieja to mógł przed zabiciem spróbować przesłuchać pod tym kątem pierwszego, drugiego, czy dziesiątego.
Potem w zasadzie milczał słuchając kolejnych słów, które zdawały się być ponurym gradem poruszającym kwestie, które jego samego od pewnego czasu męczyły. Sam nie był idealny, lecz surowe, krytyczne oko widziało lepiej, a może właśnie gorzej wszystkich dookoła. Im bardziej wróg przypierał ich do ściany, tym bardziej uwypuklał błędy, słabości, lecz przede wszystkim naiwność, śmiertelną chęć pogoni za ideałami. Tak bardzo nie chciał się z tym utożsamiać. Jednocześnie nie znał innej drogi do tego by osiągnąć swój cel, jak właśnie poprzez przynależność do Zakonu. Dzięki Haroldowi poczuł pierwszy raz od dawna, że nie jest to coś złego, że mimo wszystko jest w odpowiednim miejscu i się nie myli. A może odniósł wrażenie, że za sprawą Ministra Zakon stanie się tym, czym powinien - skutecznym narzędziem do walki z okupantem. Zamierzał zostać i zobaczyć. Do tego czasu był przekonany, że będzie w stanie dźwignąć dużo więcej niż to robił teraz.
- Tak, sir - Longbottom miał rację, tylko spokój mógł ich uratować.
Find your wings
Mike spojrzał kontrolnie na siostrę, która wydawała się twardo przyjąć słowa Harolda. Znał Justine na tyle dobrze, by wiedzieć, że pod spokojną miną może się kryć mnóstwo emocji. Ledwo dostrzegalnie skinął jej głową na znak wsparcia. Był jej bratem, będzie wspierał ją zawsze - nie odczuła zresztą nigdy jego początkowego szoku i żalu, bo te emocje przepracował, gdy jej nie było.
Michael pokiwał głową na słowa Justine i Anthony'ego posyłając temu drugiemu krótkie spojrzenie na znak, że się z nim zgadza. Anthony Skamander był utalentowanym strategiem, a Just Gwardzistką, Tonks nie miał w tej kwestii nic do dodania.
-Mogę przeprowadzić lub pomóc przeprowadzać podobne treningi. - zadeklarował, uśmiechając się lekko do Cedrica, którego pomysł zaimponował Haroldowi. Z przyjacielem zawsze dobrze mu się współpracowało. -Ze swojej strony zgłaszam gotowość do patroli i dyspozycji tam, gdzie tylko będę najbardziej potrzebny. - dodał, spoglądając najpierw na lorda Ollivandera, a potem na siedzącego obok Blake'a, którzy wydawali się najbardziej zorientowani w sytuacji w Derbyshire i Lancashire. Na Percivala spojrzał odruchowo, cieplej, raz jeszcze, gdy Longbottom wspomniał o konserwatywnych rodach. Nadal pamiętał, jak razem walczyli z Rookwood pod lodziarnią, wtedy dopiero stawiając pierwsze kroki w Zakonie. Powierzył mu wtedy własne życie - i Floreana.
Z pozoru nie zareagował na słowa o Forsythii, mając nadzieję, że wnętrze sali skryje lekki rumieniec. To, co łączyło ich lata temu, dawało mu pewność, że nie gardziła wtedy mugolakami... Nie mógł jednak opierać tak poważnego osądu na swoim i jej osobistym sentymencie, nie był na tyle naiwny. Z zainteresowaniem spojrzał więc na Anthony’ego Macmillana, chcąc usłyszeć więcej.
-Jak nawiązałeś kontakt z panną Crabbe?
I o co chodziło z tą nocą z dwudziestego na dwudzestego pierwszego września? Nie wyciągnął jeszcze wniosków, bez czytania treści listu.
-Tangwystl Hagrid zaimponowała mi podczas wspólnej rekrutacji wilkołaków. - odezwał się, gdy Harold zapytał o to, kto mógłby siąść przy zakonnym stole. Już o niej opowiadał, ale pod kątem misji, a nie oceny jej gotowości. -Zdjęła klątwę z wprawą, wykazała się delikatnością i dyplomacją podczas rozmów z nowymi sojusznikami. - może i specyficzną Hagrid trudno było uznać za typową dyplomatkę, ale jej prostolinijne słowa do wilkołaków brzmiały na tyle szczerze, by ich zjednać. -Wykazała się profesjonalizmem i inicjatywą, zarazem zdając się na mój autorytet. Ma chyba dostęp do Londynu, nie wzbudza podejrzeń, choć wspominała, że porzuci pracę w Ministerstwie. Kontakt z Rubeusem Hagridem podtrzymałem między innymi dlatego, że sama Tangwystl wypowiedziała się o kuzynie pozytywnie. O ile półolbrzyma wciąż traktuję z ostrożnością, to jej ufam - i udowodnia swoje zaangażowanie. - wypowiedział się. Tangwystl wspierała Zakon już dość długo, choć pracował z nią tylko jeden raz. O jej ogólnym zaangażowaniu więcej powie Harold. Nie wypowiedział się na razie co do samego Weasley’a, był w Zakonie od niedawna, a jego działalność w Londynie była z natury rzeczy ryzykowna. -Beckett również wydaje się bardzo gorliwy, ale znam go jeszcze za mało. Jutro ruszam z nim przygotowywać jakieś świstokliki na terenach objętych wojną. - wspomniał przelotnie, licząc, że poobserwuje Steviego w akcji. -Ach, jego córka świetnie szyje. I tanio. - dodał odruchowo, efekty jej pracy miał zresztą na sobie.
-Co do Rubeusa Hagrida… popełniłem błąd, nie odciągając go od Londynu zawczasu. Nastawał na to, by pozostać akurat tam, a niemądrze się kłócić z zawziętym półolbrzymem, zwłaszcza takim, któremu nie mogłem ufać stuprocentowo. Rubeusa nie mogłem też zaoferować mu innej alternatywy. Niestety, pod koniec września został aresztowany, a po wypuszczeniu dostał zakaz opuszczania stolicy i nałożono na niego namiar - tak wynika z listu, który od niego dostałem. Może nasi specjaliści od numerologii wiedzą, jak to może działać, bez różdżki? - spojrzał na Ulyssessa. -Z ostrożności na razie nie nawiązywałem z nim kontaktu, nasz prywatny szyfr nie jest magiczny i najpierw chcieliśmy poruszyć sprawę na spotkaniu. Nie chciałbym jednak go tam zostawić. Jeśli jest niewinny, mógłby się nam przydać. Jeśli zaś kłamał Alexandrowi i mnie, co byłoby… trudne - w końcu rozmawiali z nim osobno, doświadczony auror i Gwardzista - -to ostrożne dotarcie do niego odebrałoby potencjalną broń władzom Londynu. Tak, jak postępowaliśmy z wilkołakami - priorytetem na początku nie było tyle zjednanie ich ku naszej stronie, a odciągnięcie od Voldemorta. - sam fakt, że półolbrzym został uwięziony w mieście, ciążył Tonksowi na sumieniu, ale teraz starał się myśleć bardziej strategicznie niż empatycznie. Z namysłem spojrzał na Samuela na słowa o oklumencji, bowiem starał się pracować nad oddzieleniem wojennych emocji od strategicznego pragmatyzmu - po tragicznych efektach Azkabanu doświadczanych w październiku, musiał wreszcie wziąć się w garść.
Michael pokiwał głową na słowa Justine i Anthony'ego posyłając temu drugiemu krótkie spojrzenie na znak, że się z nim zgadza. Anthony Skamander był utalentowanym strategiem, a Just Gwardzistką, Tonks nie miał w tej kwestii nic do dodania.
-Mogę przeprowadzić lub pomóc przeprowadzać podobne treningi. - zadeklarował, uśmiechając się lekko do Cedrica, którego pomysł zaimponował Haroldowi. Z przyjacielem zawsze dobrze mu się współpracowało. -Ze swojej strony zgłaszam gotowość do patroli i dyspozycji tam, gdzie tylko będę najbardziej potrzebny. - dodał, spoglądając najpierw na lorda Ollivandera, a potem na siedzącego obok Blake'a, którzy wydawali się najbardziej zorientowani w sytuacji w Derbyshire i Lancashire. Na Percivala spojrzał odruchowo, cieplej, raz jeszcze, gdy Longbottom wspomniał o konserwatywnych rodach. Nadal pamiętał, jak razem walczyli z Rookwood pod lodziarnią, wtedy dopiero stawiając pierwsze kroki w Zakonie. Powierzył mu wtedy własne życie - i Floreana.
Z pozoru nie zareagował na słowa o Forsythii, mając nadzieję, że wnętrze sali skryje lekki rumieniec. To, co łączyło ich lata temu, dawało mu pewność, że nie gardziła wtedy mugolakami... Nie mógł jednak opierać tak poważnego osądu na swoim i jej osobistym sentymencie, nie był na tyle naiwny. Z zainteresowaniem spojrzał więc na Anthony’ego Macmillana, chcąc usłyszeć więcej.
-Jak nawiązałeś kontakt z panną Crabbe?
I o co chodziło z tą nocą z dwudziestego na dwudzestego pierwszego września? Nie wyciągnął jeszcze wniosków, bez czytania treści listu.
-Tangwystl Hagrid zaimponowała mi podczas wspólnej rekrutacji wilkołaków. - odezwał się, gdy Harold zapytał o to, kto mógłby siąść przy zakonnym stole. Już o niej opowiadał, ale pod kątem misji, a nie oceny jej gotowości. -Zdjęła klątwę z wprawą, wykazała się delikatnością i dyplomacją podczas rozmów z nowymi sojusznikami. - może i specyficzną Hagrid trudno było uznać za typową dyplomatkę, ale jej prostolinijne słowa do wilkołaków brzmiały na tyle szczerze, by ich zjednać. -Wykazała się profesjonalizmem i inicjatywą, zarazem zdając się na mój autorytet. Ma chyba dostęp do Londynu, nie wzbudza podejrzeń, choć wspominała, że porzuci pracę w Ministerstwie. Kontakt z Rubeusem Hagridem podtrzymałem między innymi dlatego, że sama Tangwystl wypowiedziała się o kuzynie pozytywnie. O ile półolbrzyma wciąż traktuję z ostrożnością, to jej ufam - i udowodnia swoje zaangażowanie. - wypowiedział się. Tangwystl wspierała Zakon już dość długo, choć pracował z nią tylko jeden raz. O jej ogólnym zaangażowaniu więcej powie Harold. Nie wypowiedział się na razie co do samego Weasley’a, był w Zakonie od niedawna, a jego działalność w Londynie była z natury rzeczy ryzykowna. -Beckett również wydaje się bardzo gorliwy, ale znam go jeszcze za mało. Jutro ruszam z nim przygotowywać jakieś świstokliki na terenach objętych wojną. - wspomniał przelotnie, licząc, że poobserwuje Steviego w akcji. -Ach, jego córka świetnie szyje. I tanio. - dodał odruchowo, efekty jej pracy miał zresztą na sobie.
-Co do Rubeusa Hagrida… popełniłem błąd, nie odciągając go od Londynu zawczasu. Nastawał na to, by pozostać akurat tam, a niemądrze się kłócić z zawziętym półolbrzymem, zwłaszcza takim, któremu nie mogłem ufać stuprocentowo. Rubeusa nie mogłem też zaoferować mu innej alternatywy. Niestety, pod koniec września został aresztowany, a po wypuszczeniu dostał zakaz opuszczania stolicy i nałożono na niego namiar - tak wynika z listu, który od niego dostałem. Może nasi specjaliści od numerologii wiedzą, jak to może działać, bez różdżki? - spojrzał na Ulyssessa. -Z ostrożności na razie nie nawiązywałem z nim kontaktu, nasz prywatny szyfr nie jest magiczny i najpierw chcieliśmy poruszyć sprawę na spotkaniu. Nie chciałbym jednak go tam zostawić. Jeśli jest niewinny, mógłby się nam przydać. Jeśli zaś kłamał Alexandrowi i mnie, co byłoby… trudne - w końcu rozmawiali z nim osobno, doświadczony auror i Gwardzista - -to ostrożne dotarcie do niego odebrałoby potencjalną broń władzom Londynu. Tak, jak postępowaliśmy z wilkołakami - priorytetem na początku nie było tyle zjednanie ich ku naszej stronie, a odciągnięcie od Voldemorta. - sam fakt, że półolbrzym został uwięziony w mieście, ciążył Tonksowi na sumieniu, ale teraz starał się myśleć bardziej strategicznie niż empatycznie. Z namysłem spojrzał na Samuela na słowa o oklumencji, bowiem starał się pracować nad oddzieleniem wojennych emocji od strategicznego pragmatyzmu - po tragicznych efektach Azkabanu doświadczanych w październiku, musiał wreszcie wziąć się w garść.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Z ukosa spojrzałem na rudobrodego, który zajął miejsce tuż obok mnie, nie odezwałem się jednak ani słowem, jakbym wcale go nie zauważył. Jego towarzystwo zawsze mnie mierziło i to się chyba nie zmieni. Obok truciciel, naprzeciwko amant mojej młodszej siostry i zdrajca Rycerzy Walpurgii. Wspaniale.
Wysłuchanie lordów, którzy zasiadali wśród nas, o zawiązanym sojuszu przeciwko krwawym rządom Cronusa Malfoya przyniosło ulgę. Jeśli mieliśmy wsparcie tak potężnych rodów i ich skarbce, to sprawa wciąż nie była całkiem przegrana.
- Dziękuję, sir. To właśnie postaramy się uczynić. Wzbudzić w ludziach większe zaufanie i wiarę w to, że może być lepiej, by nie uważali nas za stronę przegraną i uwierzyli w szansę zwycięstwa. Wyszkoleni ludzie dbaliby o ich bezpieczeństwo nie tylko przed czarnoksiężnikami. Jeśli będą mieć odwagę opuścić własny dom, będziemy mieć więcej różdżek i przewaga wroga zacznie topnieć - odpowiedziałem Ministrowi Magii z gorącą wiarą we własne słowa i w plany, które mieliśmy razem ze Skamanderem na najbliższe tygodnie. Odbudowanie zaufania społeczeństwa powinno być teraz naszym priorytetem, tak jak ochrona ziem, na których było bezpieczniej. - Uczynimy wszystko, by dotrzeć do największej liczby osób, sir - obiecałem Ministrowi, po czym przeniosłem spojrzenie na Prewetta. - Naturalnie, Archibaldzie, gdy tylko wrócę moja sowa przyniesie ci listę miejsc, które udało nam się odwiedzić i napiszę czy zauważyliśmy coś niepokojącego - odparłem na uprzejmą prośbę Prewetta, skinąwszy mu głową; to oczywiste, że jako lord Dorset powinien wiedzieć o szczegółach prowadzonych na terenie hrabstwa działań.
Po zdaniu raportu z ostatnich tygodni umilkłem, słuchając słów innych z uwagą, o stoczonych bojach, podjętych działaniach i kolejnych zabezpieczonych terenach, następnych propozycji. Nikt nie osiadał na laurach, nie było na jakich, wszyscy ciężko pracowali - a jednak nie było wciąż widać wielu efektów. Przez karygodne błędy, których musieliśmy być świadkami. Steffen zasiadł obok rudobrodego, nie widziałem więc jego twarzy i to chyba nawet lepiej, bo znów poczułbym złość. Młodość i naiwność to jedno, lecz żeby łamacz klątw nie potrafił przewidzieć skutków swoich działań było nie do pomyślenia. Miał na tyle odwagi cywilnej, aby pokazać im się tu dziś i wyrazić skruchę, ale to było za mało. Przez niego, przez lekkomyślność Tonks mogło rozlać się jeszcze więcej krwi. Nie wyrzekłem jednak ani słowa, to nie do mnie należał obowiązek wygłoszenia przygany i wymierzenia konsekwencji, a Harolda Longbottoma, który jasno podkreślił, że zamiast iść do przodu my wciąż tkwimy w miejscu, bo nieustannie musimy naprawiać własne błędy.
Drgnąłem lekko, kiedy Archibald wspomniał moje nazwisko, lecz nie w towarzystwie mojego imienia ,a imienia mojej siostry. Elizabeth zwróciła się do niego z prośbą, by wcielił ją do Zakonu Feniksa jako sojuszniczkę? A nie do mnie? Poczułem jak zasycha mi w gardle, a jednocześnie jakby ktoś przyłożył mi patelnią w potylicę. Nie ufała mi tak bardzo, że nie dość, że nie zwróciła się z tym do mnie, to jeszcze zataiła przede mną ten fakt? Nie rozumiałem, nigdy nie dałem jej powodów do takiej nieufności, zawsze robiłem wszystko, by ją chronić. Skinąłem jedynie głową, zaciskając usta w wąską kreskę, nie zamierzałem przecież protestować. Elizabeth jako uzdrowicielka będzie cenną sojuszniczką.
- Stevie Beckett z Doliny Godryka? - spytałem, kiedy Tonks i Cattermole wspomnieli o numerologu o znajomym nazwisko. Raczej trudno było go z kimkolwiek pomylić, jeśli tworzył świstokliki - mój dawny sąsiad mógł być dużym wsparciem dla członków Zakonu Feniksa.
- Jaką mamy pewność, że nie kłamie, że to nie jest podstęp? Olbrzymy stanęły po stronie Rycerzy Walpurgii i Lorda Voldemorta, a jest z ich krwi. Skąd możemy wiedzieć, że sam nie próbuje się oczyścić, zrzucając winę na kogoś, kto nie może się teraz wytłumaczyć i złożyć zeznanie? Michaelu, wybacz, ale jako auror powinieneś doskonale sobie sprawę zdawać z tego, że istnieją sposoby na to, by kłamać tak, że każdy da w to wiarę, zwłaszcza, jeśli będzie miał wsparcie Rycerzy Walpurgii. Eliksir Wężowych Ust uczynią każde kłamstwo bardziej wiarygodnym, a Łzy Nimfy przełamią nawet działanie Veritaserum. Nie możemy ufać komuś, kto został oskarżony o morderstwo mugolaczki. Takiej mugolaczki jak te, które ukrywamy w Oazie - mówiłem długo, nie potrafiłem się jednak powstrzymać, gdy wysłuchałem propozycji Alexandra i Tonksa o tym, aby niejako zaangażować pólolbrzyma, powszechnie znanego z tego, że zamordował przed laty mugolaczkę. Wierzyć mi się w to nie chciało, że po tym wszystkim, po śmierci tylu centaurów, niemal stracie Oazy, konieczności ewakuacji punktów pomocy - Zakon Feniksa jest o krok od podjęcia kolejnej lekkomyślnej decyzji.
Z lekkim żalem spojrzałem ku Alexandrowi i Justine, na których powinniśmy byli móc polegać, którzy powinni być nam światłem i drogowskazem. Nie wątpiłem w ich siłę, moc i oddanie sprawie, szanowałem to, respektowałem ich pozycję, lecz gdy dawali nam kolejne dowody na to, że nie do końca zdają sobie sprawę z tego co robią i jakie to może mieć konsekwencje, gdy wychodziło znów na jaw ich brak doświadczenia - zaczynałem czuć wątpliwości.
- A ta Crabbe? Dlaczego ona w ogóle do ciebie napisala, Anthony? - spytałem, nie mogąc ukryć zdziwienia i tą opowieścią; jakie powody miała wiedźma spokrewniona z Blackami, by pisać o tym Macmillanowi? Musieliśmy pozostać czujni i przede wszystkim dmuchać na zimne.
Gdy poruszono temat dalszych planów, pomysłów na to jak zadbać o hrabstwa, które wsparły lorda Prewetta zająłem znów głos.
- Myślę, ze póki mamy tak ograniczone siły i możliwości, powinniśmy zadbać, by zabezpieczyć jak najlepiej te hrabstwa, gdzie mamy wsparcie. Chronić granice. Wyprzeć z nich Rycerzy Walpurgii. A następnie zacząć je poszerzać. Rozdrobnienie się niewiele nam da. Zwłaszcza tam, gdzie ich wpływy są obecnie najsilniejsze - zaproponowałem, spoglądając ku Ministrowi Magii.
Wysłuchanie lordów, którzy zasiadali wśród nas, o zawiązanym sojuszu przeciwko krwawym rządom Cronusa Malfoya przyniosło ulgę. Jeśli mieliśmy wsparcie tak potężnych rodów i ich skarbce, to sprawa wciąż nie była całkiem przegrana.
- Dziękuję, sir. To właśnie postaramy się uczynić. Wzbudzić w ludziach większe zaufanie i wiarę w to, że może być lepiej, by nie uważali nas za stronę przegraną i uwierzyli w szansę zwycięstwa. Wyszkoleni ludzie dbaliby o ich bezpieczeństwo nie tylko przed czarnoksiężnikami. Jeśli będą mieć odwagę opuścić własny dom, będziemy mieć więcej różdżek i przewaga wroga zacznie topnieć - odpowiedziałem Ministrowi Magii z gorącą wiarą we własne słowa i w plany, które mieliśmy razem ze Skamanderem na najbliższe tygodnie. Odbudowanie zaufania społeczeństwa powinno być teraz naszym priorytetem, tak jak ochrona ziem, na których było bezpieczniej. - Uczynimy wszystko, by dotrzeć do największej liczby osób, sir - obiecałem Ministrowi, po czym przeniosłem spojrzenie na Prewetta. - Naturalnie, Archibaldzie, gdy tylko wrócę moja sowa przyniesie ci listę miejsc, które udało nam się odwiedzić i napiszę czy zauważyliśmy coś niepokojącego - odparłem na uprzejmą prośbę Prewetta, skinąwszy mu głową; to oczywiste, że jako lord Dorset powinien wiedzieć o szczegółach prowadzonych na terenie hrabstwa działań.
Po zdaniu raportu z ostatnich tygodni umilkłem, słuchając słów innych z uwagą, o stoczonych bojach, podjętych działaniach i kolejnych zabezpieczonych terenach, następnych propozycji. Nikt nie osiadał na laurach, nie było na jakich, wszyscy ciężko pracowali - a jednak nie było wciąż widać wielu efektów. Przez karygodne błędy, których musieliśmy być świadkami. Steffen zasiadł obok rudobrodego, nie widziałem więc jego twarzy i to chyba nawet lepiej, bo znów poczułbym złość. Młodość i naiwność to jedno, lecz żeby łamacz klątw nie potrafił przewidzieć skutków swoich działań było nie do pomyślenia. Miał na tyle odwagi cywilnej, aby pokazać im się tu dziś i wyrazić skruchę, ale to było za mało. Przez niego, przez lekkomyślność Tonks mogło rozlać się jeszcze więcej krwi. Nie wyrzekłem jednak ani słowa, to nie do mnie należał obowiązek wygłoszenia przygany i wymierzenia konsekwencji, a Harolda Longbottoma, który jasno podkreślił, że zamiast iść do przodu my wciąż tkwimy w miejscu, bo nieustannie musimy naprawiać własne błędy.
Drgnąłem lekko, kiedy Archibald wspomniał moje nazwisko, lecz nie w towarzystwie mojego imienia ,a imienia mojej siostry. Elizabeth zwróciła się do niego z prośbą, by wcielił ją do Zakonu Feniksa jako sojuszniczkę? A nie do mnie? Poczułem jak zasycha mi w gardle, a jednocześnie jakby ktoś przyłożył mi patelnią w potylicę. Nie ufała mi tak bardzo, że nie dość, że nie zwróciła się z tym do mnie, to jeszcze zataiła przede mną ten fakt? Nie rozumiałem, nigdy nie dałem jej powodów do takiej nieufności, zawsze robiłem wszystko, by ją chronić. Skinąłem jedynie głową, zaciskając usta w wąską kreskę, nie zamierzałem przecież protestować. Elizabeth jako uzdrowicielka będzie cenną sojuszniczką.
- Stevie Beckett z Doliny Godryka? - spytałem, kiedy Tonks i Cattermole wspomnieli o numerologu o znajomym nazwisko. Raczej trudno było go z kimkolwiek pomylić, jeśli tworzył świstokliki - mój dawny sąsiad mógł być dużym wsparciem dla członków Zakonu Feniksa.
- Jaką mamy pewność, że nie kłamie, że to nie jest podstęp? Olbrzymy stanęły po stronie Rycerzy Walpurgii i Lorda Voldemorta, a jest z ich krwi. Skąd możemy wiedzieć, że sam nie próbuje się oczyścić, zrzucając winę na kogoś, kto nie może się teraz wytłumaczyć i złożyć zeznanie? Michaelu, wybacz, ale jako auror powinieneś doskonale sobie sprawę zdawać z tego, że istnieją sposoby na to, by kłamać tak, że każdy da w to wiarę, zwłaszcza, jeśli będzie miał wsparcie Rycerzy Walpurgii. Eliksir Wężowych Ust uczynią każde kłamstwo bardziej wiarygodnym, a Łzy Nimfy przełamią nawet działanie Veritaserum. Nie możemy ufać komuś, kto został oskarżony o morderstwo mugolaczki. Takiej mugolaczki jak te, które ukrywamy w Oazie - mówiłem długo, nie potrafiłem się jednak powstrzymać, gdy wysłuchałem propozycji Alexandra i Tonksa o tym, aby niejako zaangażować pólolbrzyma, powszechnie znanego z tego, że zamordował przed laty mugolaczkę. Wierzyć mi się w to nie chciało, że po tym wszystkim, po śmierci tylu centaurów, niemal stracie Oazy, konieczności ewakuacji punktów pomocy - Zakon Feniksa jest o krok od podjęcia kolejnej lekkomyślnej decyzji.
Z lekkim żalem spojrzałem ku Alexandrowi i Justine, na których powinniśmy byli móc polegać, którzy powinni być nam światłem i drogowskazem. Nie wątpiłem w ich siłę, moc i oddanie sprawie, szanowałem to, respektowałem ich pozycję, lecz gdy dawali nam kolejne dowody na to, że nie do końca zdają sobie sprawę z tego co robią i jakie to może mieć konsekwencje, gdy wychodziło znów na jaw ich brak doświadczenia - zaczynałem czuć wątpliwości.
- A ta Crabbe? Dlaczego ona w ogóle do ciebie napisala, Anthony? - spytałem, nie mogąc ukryć zdziwienia i tą opowieścią; jakie powody miała wiedźma spokrewniona z Blackami, by pisać o tym Macmillanowi? Musieliśmy pozostać czujni i przede wszystkim dmuchać na zimne.
Gdy poruszono temat dalszych planów, pomysłów na to jak zadbać o hrabstwa, które wsparły lorda Prewetta zająłem znów głos.
- Myślę, ze póki mamy tak ograniczone siły i możliwości, powinniśmy zadbać, by zabezpieczyć jak najlepiej te hrabstwa, gdzie mamy wsparcie. Chronić granice. Wyprzeć z nich Rycerzy Walpurgii. A następnie zacząć je poszerzać. Rozdrobnienie się niewiele nam da. Zwłaszcza tam, gdzie ich wpływy są obecnie najsilniejsze - zaproponowałem, spoglądając ku Ministrowi Magii.
becomes law
resistance
becomes duty
Poczułem na plecach zimny pot, kiedy lord Longbottom posłał mi karcące spojrzenie. Chyba wolałbym, żeby coś mi powiedział – ten niemy gest był jeszcze bardziej niepokojący niż słowa. – Tak, tak, oczywiście – mruknąłem, a w pomieszczeniu rozszedł się dźwięk szurania krzesła, kiedy szybko wstawałem załatwić tę sprawę. Opuściłem główną salę, mając nadzieję, że nie ominie mnie w tym momencie nic ważnego – co prawda przyszedłem spóźniony, ale zależało mi na tym, by dowiedzieć się na czym aktualnie stoimy.
Niepewnie wszedłem do sali obok, rozglądając się uważnie po pomieszczeniu, spodziewając się najgorszego: że przeszkodzę komuś w ważnych pracach, że wyskoczy na mnie bogin z szafy, że wejdę w jakąś pułapkę. Oczywiście nic takiego się nie stało i dość szybko zauważyłem stojące w rogu krzesło. Omiotłem je dłonią z kurzu i wróciłem do głównej sali, stawiając je naprzeciwko lorda Longbottoma. Spojrzałem na Lucindę, mając chęć teatralnym gestem wskazać jej to jakże wygodne siedzisko, ale uznałem, że byłoby to nie ma miejscu – w środku panowała niemalże grobowa atmosfera, dlatego szybko wróciłem na swoje miejsce, wsłuchując się w końcowe słowa Ministra, a także wypowiedzi Zakonników.
– Mogę wspomóc budowę spichlerza, co prawda nie znam się za bardzo na budownictwie, ale już zaczynam łapać podstawy – zerknąłem na kilku czarodziejów, którzy kojarzyli mi się z takimi sprawami. To przede wszystkim gruntowy remont mojej lodziarni nauczył mnie trochę majsterkować, nawet jeżeli ostatecznie nigdy nie został zakończony. – I chętnie zajmę się zapasami jedzenia na zimę. Znam się na gotowaniu, wiem jak ususzyć czy uwędzić mięso, ukisić warzywa, zrobić przetwory z owoców… Tak przetworzone jedzenie dłużej nadaje się do spożycia. Możecie przynosić swoje zapasy, mam dużo wolnego czasu, chętnie pomogę. Jeżeli chodzi o zapasy dla mieszkańców Oazy, umiem wędkować, ale oczywiście sam nie dam rady zapełnić całego spichlerza, więc jeżeli ktoś chciałby mi towarzyszyć albo się tego nauczyć to też zapraszam. W zasadzie moglibyśmy wypłynąć głębiej na wodę, wtedy zawsze łowi się więcej ryb niż na brzegu... – mówię to niechętnie, bo nie umiem pływać, a niekończąca się przestrzeń morza i oceanu trochę mnie przeraża. – ...ale do tego potrzebna jest łódź i sieć. Ktoś z was zna osobę, która umiałaby taką łódź zbudować? – ja nie mam o tych sprawach pojęcia, jestem stworzeniem typowo naziemnym, ale istniało spore prawdopodobieństwo, że ktoś z obecnych będzie mógł pomóc – w końcu jesteśmy grupą bardzo różnych ludzi.
Posłałem Steffenowi pokrzepiające spojrzenie, kiedy temat zszedł na Proroka, a potem jeszcze na Bertiego. Wierzyłem w jego dobre intencje, każdy miał prawo popełnić błąd. Dalej już tylko słuchałem słów moich towarzyszy – nie czułem się wystarczająco kompetentny, żeby planować obronę hrabstw, ale chyba każdy już wiedział, że w razie czego można liczyć na moją różdżkę.
Niepewnie wszedłem do sali obok, rozglądając się uważnie po pomieszczeniu, spodziewając się najgorszego: że przeszkodzę komuś w ważnych pracach, że wyskoczy na mnie bogin z szafy, że wejdę w jakąś pułapkę. Oczywiście nic takiego się nie stało i dość szybko zauważyłem stojące w rogu krzesło. Omiotłem je dłonią z kurzu i wróciłem do głównej sali, stawiając je naprzeciwko lorda Longbottoma. Spojrzałem na Lucindę, mając chęć teatralnym gestem wskazać jej to jakże wygodne siedzisko, ale uznałem, że byłoby to nie ma miejscu – w środku panowała niemalże grobowa atmosfera, dlatego szybko wróciłem na swoje miejsce, wsłuchując się w końcowe słowa Ministra, a także wypowiedzi Zakonników.
– Mogę wspomóc budowę spichlerza, co prawda nie znam się za bardzo na budownictwie, ale już zaczynam łapać podstawy – zerknąłem na kilku czarodziejów, którzy kojarzyli mi się z takimi sprawami. To przede wszystkim gruntowy remont mojej lodziarni nauczył mnie trochę majsterkować, nawet jeżeli ostatecznie nigdy nie został zakończony. – I chętnie zajmę się zapasami jedzenia na zimę. Znam się na gotowaniu, wiem jak ususzyć czy uwędzić mięso, ukisić warzywa, zrobić przetwory z owoców… Tak przetworzone jedzenie dłużej nadaje się do spożycia. Możecie przynosić swoje zapasy, mam dużo wolnego czasu, chętnie pomogę. Jeżeli chodzi o zapasy dla mieszkańców Oazy, umiem wędkować, ale oczywiście sam nie dam rady zapełnić całego spichlerza, więc jeżeli ktoś chciałby mi towarzyszyć albo się tego nauczyć to też zapraszam. W zasadzie moglibyśmy wypłynąć głębiej na wodę, wtedy zawsze łowi się więcej ryb niż na brzegu... – mówię to niechętnie, bo nie umiem pływać, a niekończąca się przestrzeń morza i oceanu trochę mnie przeraża. – ...ale do tego potrzebna jest łódź i sieć. Ktoś z was zna osobę, która umiałaby taką łódź zbudować? – ja nie mam o tych sprawach pojęcia, jestem stworzeniem typowo naziemnym, ale istniało spore prawdopodobieństwo, że ktoś z obecnych będzie mógł pomóc – w końcu jesteśmy grupą bardzo różnych ludzi.
Posłałem Steffenowi pokrzepiające spojrzenie, kiedy temat zszedł na Proroka, a potem jeszcze na Bertiego. Wierzyłem w jego dobre intencje, każdy miał prawo popełnić błąd. Dalej już tylko słuchałem słów moich towarzyszy – nie czułem się wystarczająco kompetentny, żeby planować obronę hrabstw, ale chyba każdy już wiedział, że w razie czego można liczyć na moją różdżkę.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchała dokładnie słów Harolda, opierając łokieć na stole. Działania przebiegały... Poza dwiema wpadkami, dosyć standardowo, ale nie było wśród tych słów nie miała żadnych zaskoczeń i czuła się z tym bardzo dobrze, to znaczyło, że przygotowała się odpowiednio do tego dnia. - Zgadzam się z planem, który przedstawiła Tonks. Samo zwiększenie wpływów w okolicach Derbyshire również będzie dla nich dobrą ochroną. Musimy też pamiętać, że jeśli tam przeniesie się główny front, ludzie będą zagrożeni, będzie trzeba zapewnić im odpowiednią pomoc. - Walka nigdy nie jest przyjemna i zawsze zbiera swoje żniwo, zwłaszcza na cywilach, którzy nie potrafili bronić się tak dobrze jak wyszkoleni czarodzieje, którzy preferowali walkę. Poza tym, sama była za tym, by umocnić ich wpływy, zwłaszcza w Kumbrii - bo to również chroniłoby jej rodzinne strony. Naprawdę nie chciała, by wojna zbierała swoje żniwo w Szkocji, gdzie jeszcze istniała ostatnia iskra normalności. - Skamander - Zaczęła, najpierw opierając oba łokcie o stół. - Mamy ogrom czarodziejów, którzy mogliby nam pomóc. Problem w tym, że brakuje im żywności i medykamentów, dlatego wśród punktów pomocy możemy spróbować szukać ludzi zdolnych do walki, jeśli tylko podreperujemy ich sytuację związaną z żywnością i lecznictwem. Jeśli nasz projekt wyjdzie, wśród mugolaków i uciekinierów będziemy mogli znaleźć zdolnych do walki. Jeśli ktoś z was jest chętny pomóc w sprawie punktów pomocy, chętnie poproszę jeszcze jedną osobę.
Usłyszawszy pytanie Ministra bez wahania odpowiedziała:
- Koniec? Nie przewiduję. - Pojęła jednak, że ta kwestia będzie wymagać wyjaśnienia. - Mamy zamiar rozwijać się możliwie jak najbardziej. Plan mój i Weasleya jest ambitny, zakłada, że będziemy rozwijać sieć dostaw w różnych portach na terenie całej Anglii. Chwilowo zbieramy fundusze, ale na to również przygotowaliśmy już plan. Z racji tych działań chętnie spotkałabym Reginalda przy tym stole, aczkolwiek rozumiem argumenty za poddaniem go odpowiedniej próbie. - Dzisiaj była bardzo spokojna. Sunęła wzrokiem od Justine, przez Skamandera aż po Michaela. I głowa ją bolała na samą myśl o tym, że znowu zaczynają rozjeżdżać się im interesy.
- Sir, - zwróciła się teraz do Longbottoma. - Jak najbardziej rozumiem podejrzliwość, ale powinniśmy wziąć pod uwagę, że im bardziej radykalne stają się działania Rycerzy Walpurgii, tym częściej będą pojawiać się osoby wątpiące w słuszność tej idei. Nie powinniśmy całkowicie pozbawiać się możliwości, by różdżki tych czarodziejów były po naszej stronie. Oczywiście jestem absolutnie przeciwna, by zdradzać im nasze sekrety, przynajmniej póki ich lojalność nie zostanie potwierdzona, jednak w tej chwili nasze siły są przerzedzone. Każda różdżka się przyda, ale właśnie po to prowadzimy misje dla świeżych sojuszników - by udowadniali oni swoją determinację i poświęcenie sprawie. Jeśli to jest za mało, może powinniśmy w wyjątkowych przypadkach wprowadzać dodatkową rozmowę... Tak się składa, że kilka przesłuchań mam za sobą. Poza tym... Nie w każdej podobnej sytuacji popełniliśmy błąd.
Jeśli ktoś pośród tu zebranych obawia się, że tej odpowiedzialności nie udźwignie, że nie podoła, że lekkomyślnie wypuści informacje na zewnątrz: powinien w tym momencie opuścić to spotkanie. Na te słowa, założyła nogę na nogę i usiadła głębiej w krześle, a jej spojrzenie na ułamek sekundy śmignęło w stronę Justine, ale szybko wbiła je w stół, opukując drewniany blat długopisem. - Powinniśmy też spróbować poszukać wśród zaufanych nam osób alchemików, numerologów, krawców... Jak Asbjorn zauważył, w pojedynkę jest ciężko, a każde zasoby są nam w tej chwili potrzebne. Pana Ulyssesa również mogłoby to odciążyć. - Może nawet miała kogoś na oku, ale musiała to jeszcze przemyśleć. Kiedy Fox mówił, ponownie usłyszała znajome imię... Drew. Nie, przecież to musiał być przypadek, że akurat to on... Wcześniej usłyszała je od tej ciemnowłosej kobiety, ale naprawdę błagała siebie, by to nie był właśnie ten sam, którego spotkała w barze, upojona amortencją.
Usłyszawszy pytanie Ministra bez wahania odpowiedziała:
- Koniec? Nie przewiduję. - Pojęła jednak, że ta kwestia będzie wymagać wyjaśnienia. - Mamy zamiar rozwijać się możliwie jak najbardziej. Plan mój i Weasleya jest ambitny, zakłada, że będziemy rozwijać sieć dostaw w różnych portach na terenie całej Anglii. Chwilowo zbieramy fundusze, ale na to również przygotowaliśmy już plan. Z racji tych działań chętnie spotkałabym Reginalda przy tym stole, aczkolwiek rozumiem argumenty za poddaniem go odpowiedniej próbie. - Dzisiaj była bardzo spokojna. Sunęła wzrokiem od Justine, przez Skamandera aż po Michaela. I głowa ją bolała na samą myśl o tym, że znowu zaczynają rozjeżdżać się im interesy.
- Sir, - zwróciła się teraz do Longbottoma. - Jak najbardziej rozumiem podejrzliwość, ale powinniśmy wziąć pod uwagę, że im bardziej radykalne stają się działania Rycerzy Walpurgii, tym częściej będą pojawiać się osoby wątpiące w słuszność tej idei. Nie powinniśmy całkowicie pozbawiać się możliwości, by różdżki tych czarodziejów były po naszej stronie. Oczywiście jestem absolutnie przeciwna, by zdradzać im nasze sekrety, przynajmniej póki ich lojalność nie zostanie potwierdzona, jednak w tej chwili nasze siły są przerzedzone. Każda różdżka się przyda, ale właśnie po to prowadzimy misje dla świeżych sojuszników - by udowadniali oni swoją determinację i poświęcenie sprawie. Jeśli to jest za mało, może powinniśmy w wyjątkowych przypadkach wprowadzać dodatkową rozmowę... Tak się składa, że kilka przesłuchań mam za sobą. Poza tym... Nie w każdej podobnej sytuacji popełniliśmy błąd.
Jeśli ktoś pośród tu zebranych obawia się, że tej odpowiedzialności nie udźwignie, że nie podoła, że lekkomyślnie wypuści informacje na zewnątrz: powinien w tym momencie opuścić to spotkanie. Na te słowa, założyła nogę na nogę i usiadła głębiej w krześle, a jej spojrzenie na ułamek sekundy śmignęło w stronę Justine, ale szybko wbiła je w stół, opukując drewniany blat długopisem. - Powinniśmy też spróbować poszukać wśród zaufanych nam osób alchemików, numerologów, krawców... Jak Asbjorn zauważył, w pojedynkę jest ciężko, a każde zasoby są nam w tej chwili potrzebne. Pana Ulyssesa również mogłoby to odciążyć. - Może nawet miała kogoś na oku, ale musiała to jeszcze przemyśleć. Kiedy Fox mówił, ponownie usłyszała znajome imię... Drew. Nie, przecież to musiał być przypadek, że akurat to on... Wcześniej usłyszała je od tej ciemnowłosej kobiety, ale naprawdę błagała siebie, by to nie był właśnie ten sam, którego spotkała w barze, upojona amortencją.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Alexander po raz kolejny poruszył się na krześle, czując, jak nieprzyjemnie tężeją mu mięśnie wzdłuż kręgosłupa. Miał nadzieję, że to nie spod jego rąk wyszło takie tragiczne krzesło, ani że nikt inny nie miał takiego pecha jak on.
Niejako odetchnięciem było to, że to nie on dziś prowadził spotkanie, bowiem trzecie z kolei mogło doprawić mu kilka nowych siwych włosów. Te i tak pojawiały się w kędzierzawej czuprynie uzdrowiciela i nie zanosiło się na to, aby miały przestać. Na całe szczęście, dla metamorfomaga nie stanowiło to zbyt poważnego problemu, z łatwością mógł sprawić, że mogło wydawać się, że na głowie ma mniej niż w rzeczywistości. Kiedy sir Longbottom wywołał kwestię działań i ich kierunku, Alexander spojrzał na Justine, która zwięźle przedstawiła ich zamiary, które dodatkowo znacznie poszerzył Anthony Skamander. Farley spojrzał na aurora, bowiem niezwykle cenił jego zdolności i strategiczny umysł.
– Nie będę powtarzał tego co padło, ale tak, priorytet stanowi utrzymanie tych części Anglii, w których mamy przewagę. O ile nie zabezpieczymy swojego zaplecza to zbytnim rozproszeniem sił możemy utracić więcej, niż zyskamy – dorzucił tylko w temacie, bowiem na ten moment temat uważał ze swojej strony za wyczerpany. – Sojuszników staramy się również kierować do zadań, które nam to umożliwią. Działania w terenie, wytyczanie bezpiecznych stref, zdobywanie zaopatrzenia, akcje sabotażowe – wyliczył, wyciągając palec po palcu, odpowiadając na pytania Ministra.
– Co do samych sojuszników, Ida Lupin zachorowała na groszopryszczkę i na razie nie jest możliwym zgłaszać się do niej ze wszelkimi kwestiami uzdrowicielskimi, pozostaje w izolacji. Zamieszkuje jednak ze mną moja kuzynka, Isabella, która choć stricte dla naszej sprawy nie działa ze względu na jej sytuację życiową, to jednak jest w stanie wesprzeć nas swoimi umiejętnościami z zakresu lecznictwa i eliksirowarstwa, bez zbędnych pytań i poznawania wrażliwych informacji – powiedział, wiedząc, że nie odmówi ani jemu, ani Steffenowi, ani komukolwiek kogo z Cattermolem nazywali swoimi towarzyszami broni, czy też przyjaciółmi.
Spojrzał na Michaela, kiedy ten zaczął wyjaśniać kwestię Hagrida, a następnie z uwagą spojrzał na Cedrica.
– Nie mamy pewności, że nie kłamie. Fałszoskop Tonksa w teorii mógłby zawieść, dlatego przedstawiam tę sprawę na forum. W rozmowie ze mną był skory skoczyć w ogień za Dumbledore'a, który miał się za nim wstawić po otwarciu Komnaty Tajemnic. Jeżeli interesuje nas dojście do prawdy w tym temacie, dotarcie do Hagrida będzie utrudnione za względu na sytuację, w jaką się wpędził. Kwestię prawdziwości jego słów jesteśmy w stanie rozwiązać legilimencją, pytanie brzmi tylko, czy chcemy spróbować rozwiązać zagadkę Komnaty Tajemnic: potencjalne zaangażowanie w tę sprawę przywódcy Rycerzy Walpurgii jest co najmniej zastanawiające, dla mnie samego zaś alarmujące – powiedział, nie zamierzając porzucić tego tematu. – To może być nasza jedyna szansa aby się tego dowiedziać – dodał na koniec, spojrzeniem przemykając po zgromadzonych, na koniec zatrzymując je na znajdującym się u szczytu stołu Ministrze Longbottomie.
Jego oczy następnie uległy nieznacznemu zmrużeniu. Może i czepiał się słówek, ale musiał ponownie poruszyć się na krześle, kiedy lord Longbottom odpowiadał Williamowi w sprawie szmalcownika. Tak, eliminacja tego wyjątkowo brutalnego człowieka niewątpliwie mogła dodać ludziom nadziei, lecz przede wszystkim przełożyłaby się na to, że ludzie przestaliby umierać. Farley zabębnił jeden takt palcami po blacie, jakby mknął nimi po niewidzialnej klawiaturze fortepianu, zachowując milczenie. Podparł się tylko łokciem o stół i oplótł dłonią lewy policzek, zaciskając nieco usta i słuchając dalej, zaraz nie do końca potrafiąc uwierzyć w to, co usłyszał. Zamilknął na dłuższą chwilę, jednak nie była ona wypełniona ciszą. Alexander spojrzał z uwagą na Marcellę, zaczynając kiwać głową. Zgadzał się z jej słowami i nawet tego nie ukrywał.
Zaraz spojrzenie burzowych oczu przemknęło po łuku ponownie ku lordowi Longbottomowi.
– Sir, zgadzam się z Figg. Gdyby było inaczej to ani ja i Lucinda jako byli Selwynowie, ani Frederick jako syn Cronusa Malfoya, ani znajdujący się pod wieczystą przysięgą Percival, już nie Nott, nie zasiedlibyśmy przy tym stole. I może każdemu z nas daleko do normalności, ale gdyby ktoś nie postanowił kiedyś dać szansy każdemu z nas to Zakon byłby uboższy o cztery wprawne różdżki, a przecież liczy się każda – powiedział, odwołując się do tego, co już padło. – Nikt nie mówi, że oddamy jej w ręce jakąkolwiek istotną kwestię. Właściwie to w jej liście nie ma jakiegokolwiek momentu, który mógłby stanowić potencjalną pułapkę mającą na celu zwabienie nas podstępem w jakiś konkretny punkt lub nakłonienie do konkretnych działań. To czysta informacja, jeszcze niepotwierdzona, ale wydaje mi się, że jeżeli zignorujemy ten list to może to się na nas odbić w przyszłości, możliwe że całkiem niedalekiej. Crabbe cytuje w tym liście słowa Mathieu Rosiera, który oddawał ciało Blacka na Grimmauld Place: to, co wydarzyło się z dwudziestego na dwudziestego pierwszego września – uniósł rozszyfrowany i przepisany przez siebie pergamin, skupiając wzrok na konkretnym fragmencie – Przybliżyło nas do celu i zwycięstwa w wojnie – zacytował, przelotnie spoglądając po zgromadzonych. – A takie zdanie padające z ust Rycerza nie jest dla nas dobrą wróżbą. Chciałbym porwać tę czarownicę i poddać ją gruntownemu przesłuchaniu – oznajmił, na koniec kierując swoje spojrzenie na lorda Longbottoma. Proponował to już po raz drugi dziś, ale cóż poradzić skoro takie były okoliczności. – Jeżeli Forsythia Crabbe okaże się rzetelna to z jedną wyznaczoną osobą do kontaktu, bez zbędnego ryzyka stanowiłaby wspaniałe źródło informacji właściwie u źródła – powiedział, mając nadzieję, że nie tylko dla niego ta gra była warta świeczki.
Niejako odetchnięciem było to, że to nie on dziś prowadził spotkanie, bowiem trzecie z kolei mogło doprawić mu kilka nowych siwych włosów. Te i tak pojawiały się w kędzierzawej czuprynie uzdrowiciela i nie zanosiło się na to, aby miały przestać. Na całe szczęście, dla metamorfomaga nie stanowiło to zbyt poważnego problemu, z łatwością mógł sprawić, że mogło wydawać się, że na głowie ma mniej niż w rzeczywistości. Kiedy sir Longbottom wywołał kwestię działań i ich kierunku, Alexander spojrzał na Justine, która zwięźle przedstawiła ich zamiary, które dodatkowo znacznie poszerzył Anthony Skamander. Farley spojrzał na aurora, bowiem niezwykle cenił jego zdolności i strategiczny umysł.
– Nie będę powtarzał tego co padło, ale tak, priorytet stanowi utrzymanie tych części Anglii, w których mamy przewagę. O ile nie zabezpieczymy swojego zaplecza to zbytnim rozproszeniem sił możemy utracić więcej, niż zyskamy – dorzucił tylko w temacie, bowiem na ten moment temat uważał ze swojej strony za wyczerpany. – Sojuszników staramy się również kierować do zadań, które nam to umożliwią. Działania w terenie, wytyczanie bezpiecznych stref, zdobywanie zaopatrzenia, akcje sabotażowe – wyliczył, wyciągając palec po palcu, odpowiadając na pytania Ministra.
– Co do samych sojuszników, Ida Lupin zachorowała na groszopryszczkę i na razie nie jest możliwym zgłaszać się do niej ze wszelkimi kwestiami uzdrowicielskimi, pozostaje w izolacji. Zamieszkuje jednak ze mną moja kuzynka, Isabella, która choć stricte dla naszej sprawy nie działa ze względu na jej sytuację życiową, to jednak jest w stanie wesprzeć nas swoimi umiejętnościami z zakresu lecznictwa i eliksirowarstwa, bez zbędnych pytań i poznawania wrażliwych informacji – powiedział, wiedząc, że nie odmówi ani jemu, ani Steffenowi, ani komukolwiek kogo z Cattermolem nazywali swoimi towarzyszami broni, czy też przyjaciółmi.
Spojrzał na Michaela, kiedy ten zaczął wyjaśniać kwestię Hagrida, a następnie z uwagą spojrzał na Cedrica.
– Nie mamy pewności, że nie kłamie. Fałszoskop Tonksa w teorii mógłby zawieść, dlatego przedstawiam tę sprawę na forum. W rozmowie ze mną był skory skoczyć w ogień za Dumbledore'a, który miał się za nim wstawić po otwarciu Komnaty Tajemnic. Jeżeli interesuje nas dojście do prawdy w tym temacie, dotarcie do Hagrida będzie utrudnione za względu na sytuację, w jaką się wpędził. Kwestię prawdziwości jego słów jesteśmy w stanie rozwiązać legilimencją, pytanie brzmi tylko, czy chcemy spróbować rozwiązać zagadkę Komnaty Tajemnic: potencjalne zaangażowanie w tę sprawę przywódcy Rycerzy Walpurgii jest co najmniej zastanawiające, dla mnie samego zaś alarmujące – powiedział, nie zamierzając porzucić tego tematu. – To może być nasza jedyna szansa aby się tego dowiedziać – dodał na koniec, spojrzeniem przemykając po zgromadzonych, na koniec zatrzymując je na znajdującym się u szczytu stołu Ministrze Longbottomie.
Jego oczy następnie uległy nieznacznemu zmrużeniu. Może i czepiał się słówek, ale musiał ponownie poruszyć się na krześle, kiedy lord Longbottom odpowiadał Williamowi w sprawie szmalcownika. Tak, eliminacja tego wyjątkowo brutalnego człowieka niewątpliwie mogła dodać ludziom nadziei, lecz przede wszystkim przełożyłaby się na to, że ludzie przestaliby umierać. Farley zabębnił jeden takt palcami po blacie, jakby mknął nimi po niewidzialnej klawiaturze fortepianu, zachowując milczenie. Podparł się tylko łokciem o stół i oplótł dłonią lewy policzek, zaciskając nieco usta i słuchając dalej, zaraz nie do końca potrafiąc uwierzyć w to, co usłyszał. Zamilknął na dłuższą chwilę, jednak nie była ona wypełniona ciszą. Alexander spojrzał z uwagą na Marcellę, zaczynając kiwać głową. Zgadzał się z jej słowami i nawet tego nie ukrywał.
Zaraz spojrzenie burzowych oczu przemknęło po łuku ponownie ku lordowi Longbottomowi.
– Sir, zgadzam się z Figg. Gdyby było inaczej to ani ja i Lucinda jako byli Selwynowie, ani Frederick jako syn Cronusa Malfoya, ani znajdujący się pod wieczystą przysięgą Percival, już nie Nott, nie zasiedlibyśmy przy tym stole. I może każdemu z nas daleko do normalności, ale gdyby ktoś nie postanowił kiedyś dać szansy każdemu z nas to Zakon byłby uboższy o cztery wprawne różdżki, a przecież liczy się każda – powiedział, odwołując się do tego, co już padło. – Nikt nie mówi, że oddamy jej w ręce jakąkolwiek istotną kwestię. Właściwie to w jej liście nie ma jakiegokolwiek momentu, który mógłby stanowić potencjalną pułapkę mającą na celu zwabienie nas podstępem w jakiś konkretny punkt lub nakłonienie do konkretnych działań. To czysta informacja, jeszcze niepotwierdzona, ale wydaje mi się, że jeżeli zignorujemy ten list to może to się na nas odbić w przyszłości, możliwe że całkiem niedalekiej. Crabbe cytuje w tym liście słowa Mathieu Rosiera, który oddawał ciało Blacka na Grimmauld Place: to, co wydarzyło się z dwudziestego na dwudziestego pierwszego września – uniósł rozszyfrowany i przepisany przez siebie pergamin, skupiając wzrok na konkretnym fragmencie – Przybliżyło nas do celu i zwycięstwa w wojnie – zacytował, przelotnie spoglądając po zgromadzonych. – A takie zdanie padające z ust Rycerza nie jest dla nas dobrą wróżbą. Chciałbym porwać tę czarownicę i poddać ją gruntownemu przesłuchaniu – oznajmił, na koniec kierując swoje spojrzenie na lorda Longbottoma. Proponował to już po raz drugi dziś, ale cóż poradzić skoro takie były okoliczności. – Jeżeli Forsythia Crabbe okaże się rzetelna to z jedną wyznaczoną osobą do kontaktu, bez zbędnego ryzyka stanowiłaby wspaniałe źródło informacji właściwie u źródła – powiedział, mając nadzieję, że nie tylko dla niego ta gra była warta świeczki.
Lucinda nie bała się mówić o swoich myślach. Wiedziała, że ich spotkania są nazbyt rzadko. Często mijały miesiące odkąd zasiadali przy jednym stole i niewykorzystanie okazji zwykle mogło kończyć się w zgubny sposób. – Wszyscy chyba już czujemy, że stoimy w miejscu – zaczęła spoglądając na Longbottoma zanim jeszcze Florean przyniósł jej brakujące krzesło. – Rycerze działają agresywniej, posuwają się do bardziej agresywnych działań i to przynosi im zysk. Chociaż ziemie są podzielone, to i tak większość z nich jest pod wpływem antymugolskich rządów, a te które pozostały wolne lub nam sprzyjające mogą w każdej chwili się ugiąć pod naporem sąsiadów. Nie jestem strategiem, wiem, że są przy tym stole osoby, które o wiele bardziej sprawdzą się w tej roli, ale uważam, że powinniśmy działać agresywniej. – dodała przenosząc wzrok na swoje dłonie. – Wiem, że wiele osób sięga po zaklęcia, które są bezpieczne i wiem, że w tej wojnie musimy też chronić własne sumienie. Nie proponuję nauki czarnej magii, ale nasi przeciwnicy nie mają skrupułów posyłając w naszą stronę najgorsze z czarnomagicznych zaklęć, przesłuchując naszych zwolenników czy nabijać na pal głowy naszych przyjaciół i zwykłych cywili. – mówiąc to blondynka zacisnęła mocniej dłoń w pięść. – My też powinniśmy wyzbyć się skrupułów jeśli chcemy to przetrwać. – dodała. Nie wiedziała czy inni się z nią zgodzą, ale Lucinda nie chciała dłużej patrzeć na to jak są zmuszani do ugięcia się i to często przez własne hamulce. Jeśli ktoś waha się przed posłaniem zaklęcia przebijającego przeciwnika, czy lamino, to powinien zastanowić się czy na pewno chce walczyć w tej wojnie. Może dla Rycerzy i zwolenników Ministerstwa są jak pluszowe misie, które boją się pokazać jak duży potencjał w sobie noszą? Może oni wszyscy nie biorą Zakonu na poważnie.
Słysząc swoje imię z ust Alexa skinęła głową. Miała też coś do powiedzenia w tym temacie. – Masz rację, Alex. Tylko, że my jesteśmy inni, ale przypomnij sobie co przez lata wpajali nam do głowy. Nienawiść i kłamstwa. Wmawiali nam, że inne jest gorsze, że światem rządzi szlachta i to nam należy się pokłon. Siadaliśmy do śniadania z nałożoną maską na twarzy, marionetki, którymi łatwo można operować. Ty to zrozumiałeś, ja to zrozumiałam, ale popatrz chociażby na moją siostrę i jej poglądy. Poderżnęłaby mi gardło przez sen, gdyby tylko Morgana pogłaskała ją po główce. Wyjątki potwierdzają regułę, a ta wybrzmiewa bardzo silnie – nie ma ludzi, których nie da się kupić, są tylko ci dla których cena nie jest warta świeczki. – odparła z pewnością, choć w jej głosie czaił się smutek. Nie stawiała krzyżyka na każdym, wszyscy powinni mieć szansę by udowodnić swoje intencje, ale nie bez przyczyny przy tym stole siedzi tak mało szlachetnie urodzonych. To w jaki sposób się żyje ma znaczenie.
Na słowa Marcy dotyczącą przesłuchań pokiwała głową. – Mamy też w swoich szeregach kilku legilmentów. Powinniśmy to wykorzystać. Skoro oni nie mają skrupułów by nakładać na nas klątwy i przeszukiwać nasze umysły, to my także nie powinniśmy ich mieć. – może i wybrzmiewała w niej złość. Misja w Tower otworzyła jej oczy na to co aktualnie dzieje w ich świecie. Pokazała, że nie mogą dłużej się wahać. Jeśli coś wymagało od nich radykalnych ruchów, to powinni z nich skorzystać. Bez względu na cenę. Przecież nie walczyli dla siebie, każdy przy tym stole już miał wystarczająco mocno spaczoną psychikę by wrócić do normalności po wojnie. Walczyli dla młodych pokoleń, dla dzieci, które jak na razie wychowują się w świecie pełnym nienawiści i cierpienia. Tak ma wyglądać ich dalsze życie.
Lucinda zamyśliła się, gdy Harold zapytał o termin ukończenia prac nad Oazą. – Chciałabym podać konkretną datę, ale jest jeszcze niemożliwe. Tak jak już wspominał Ulysses… musieliśmy cofnąć się o kilka kroków. Może uda nam się ją ukończyć przed przyjściem nowego roku, ale bardziej prawdopodobne jest, że w pierwszych jego miesiącach. Tak jak już sir wspomniał – mamy do czynienia z magią, którą nie do końca pojmujemy. Musimy wszystko robić bardzo ostrożnie. – dodała siadając na krześle przyniesionym przez Fortescue.
Słysząc swoje imię z ust Alexa skinęła głową. Miała też coś do powiedzenia w tym temacie. – Masz rację, Alex. Tylko, że my jesteśmy inni, ale przypomnij sobie co przez lata wpajali nam do głowy. Nienawiść i kłamstwa. Wmawiali nam, że inne jest gorsze, że światem rządzi szlachta i to nam należy się pokłon. Siadaliśmy do śniadania z nałożoną maską na twarzy, marionetki, którymi łatwo można operować. Ty to zrozumiałeś, ja to zrozumiałam, ale popatrz chociażby na moją siostrę i jej poglądy. Poderżnęłaby mi gardło przez sen, gdyby tylko Morgana pogłaskała ją po główce. Wyjątki potwierdzają regułę, a ta wybrzmiewa bardzo silnie – nie ma ludzi, których nie da się kupić, są tylko ci dla których cena nie jest warta świeczki. – odparła z pewnością, choć w jej głosie czaił się smutek. Nie stawiała krzyżyka na każdym, wszyscy powinni mieć szansę by udowodnić swoje intencje, ale nie bez przyczyny przy tym stole siedzi tak mało szlachetnie urodzonych. To w jaki sposób się żyje ma znaczenie.
Na słowa Marcy dotyczącą przesłuchań pokiwała głową. – Mamy też w swoich szeregach kilku legilmentów. Powinniśmy to wykorzystać. Skoro oni nie mają skrupułów by nakładać na nas klątwy i przeszukiwać nasze umysły, to my także nie powinniśmy ich mieć. – może i wybrzmiewała w niej złość. Misja w Tower otworzyła jej oczy na to co aktualnie dzieje w ich świecie. Pokazała, że nie mogą dłużej się wahać. Jeśli coś wymagało od nich radykalnych ruchów, to powinni z nich skorzystać. Bez względu na cenę. Przecież nie walczyli dla siebie, każdy przy tym stole już miał wystarczająco mocno spaczoną psychikę by wrócić do normalności po wojnie. Walczyli dla młodych pokoleń, dla dzieci, które jak na razie wychowują się w świecie pełnym nienawiści i cierpienia. Tak ma wyglądać ich dalsze życie.
Lucinda zamyśliła się, gdy Harold zapytał o termin ukończenia prac nad Oazą. – Chciałabym podać konkretną datę, ale jest jeszcze niemożliwe. Tak jak już wspominał Ulysses… musieliśmy cofnąć się o kilka kroków. Może uda nam się ją ukończyć przed przyjściem nowego roku, ale bardziej prawdopodobne jest, że w pierwszych jego miesiącach. Tak jak już sir wspomniał – mamy do czynienia z magią, którą nie do końca pojmujemy. Musimy wszystko robić bardzo ostrożnie. – dodała siadając na krześle przyniesionym przez Fortescue.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sprawa krzesła dla Lucindy sprawiła, że natychmiast się podniósł, chcąc jej ustąpić miejsca. Jednak widząc, że Florean został wyznaczony do przyniesienia brakującego siedziska, uspokoił się i usiadł z powrotem, uśmiechając się do dziewczyny siedzącej tuż obok niego. Widok uśmiechniętego Michaela sprawił, że i on mu się odwdzięczył podobnym gestem. Słuchał wszystkich uważnie.
Opowieść o zabitej rodzinie i matce sprawiły, że natychmiast zaniepokojony zerknął w stronę, gdzie powinien siedzieć William, który o tym wszystkim opowiadał. Współczuł mu widoku i przeżyć, bo to jedyne, co na tę chwilę mógł zrobić. Niestety. Jaka ironia, że nie wiedział o kogo chodziło i ani nie padło mu namyśl, żeby powiązać te przypadki ze specyficzną osobą. Nie miał jak tego powiązać. Choć nie był zaskoczony brutalnością napastnika (bo takie akty zdarzały się coraz częściej), czuł dziwny skręt kiszek. Przerażała go myśl ile musiały wycierpieć wspomniane osoby. Przeklęte ścierwo, które chodziło po tej ziemi i zadawało taki ból, przeklinał jedynie w myślach. Zupełnie jak gdyby byli zwierzętami a nie ludźmi.
Potem padła informacja o niejakim sojuszniku Reginaldzie. Anthony zareagował na nią normalnie, bo przecież Reginaldów w Anglii i Wielkiej Brytanii było wielu. Zmienił nastawienie, kiedy siedzący obok niego Tonks wyjaśnił o kogo chodziło. Natychmiast wbił zaskoczony i odrobinę ostry wzrok na kompana obok. Urien? Weasley? Może nie powinien myśleć tak źle o swoim szwagrze? Przeraził go fakt, że szwagier był metamorfomagiem.
– I ja – zawtórował natychmiast za Michaelem mimo wszystko. Byle tylko rudzielec ograniczył swoje ruchy pięścią. – Ria… moja żona wciąż jest oddana naszej sprawie… na tyle, na ile jest to możliwe, ze względu na jej stan – dodał, skoro już się odezwał, nie wspominając że chodziło o ciążę. – Chciałaby pomóc przy organizacji transportów.
Kiedy Alexander zabrał głos, Macmillan wiedział co zamierzał powiedzieć. Pisał mu to w liście. Rozumiał jego podejrzenia. Oczywiście, że rozumiał. Choć Macmillan ufał słowom F. ze względu na pozostałe listy, które od niej otrzymał, nie mógł kłamać samego siebie, że podobnych podejrzeń także nie miał. Pojawiały się one ciągle, gdzieś z tyłu głowy. Spojrzenie Anthony’ego chwilę później padło na lordzie Longbottomie. Kiwnął mu jedynie głową. Rozumiał, co mówił i co chciał mu być może powiedzieć pomiędzy wierszami. A jednak, znowu, zdawało mu się, że intencje czarownicy były szczere; że mówiła prawdę i nie planowała nic złego. Z tym większym zaskoczeniem przyjął kolejne słowa Selwyna. Nie uśmiechnął się, choć chciał. Sytuacja mimo wszystko była wyjątkowo poważna, przynajmniej dla niego.
– Ta dziewczyna nie wie kim jestem od samego początku aż do teraz – zwrócił uwagę na najważniejszą rzecz, szczególnie gwardzistom i sir Longbottomowi. – Wstąpiłem z nią w kontakt w lipcu. Po tym, jak osoba odpowiedzialna za przewóz beczek nie odezwała się do mnie na czas. Pomyślałem wpierw, że moja sowa prawdopodobnie została przejęta. Nie podpisałem się jednak w liście do osoby kontaktowej imieniem, a inicjałem. Nie wspominałem, że chodzi o beczki Macmillanów, bo taką umowę mieliśmy z człowiekiem odpowiedzialnym za transport – wyjaśnił wpierw, chcąc być pewnym, że nikt nie weźmie go za szaleńca. – W każdym razie, zamiast odpowiedzi o transporcie, otrzymałem odpowiedź właśnie od „F”. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej, podejrzewając że być może F. jest odpowiedzialna za utratę beczek. Odpisałem z czystej ciekawości, przyznaję, ale zachowując dalszą anonimowość. Kilkukrotnie ją testowałem. Moja sowa nigdy nie miała na sobie żadnych znamion walki, wracała w odpowiednim czasie, który byłby jej potrzebny z Puddlemere do Londynu i z powrotem. W tym czasie upewniłem się, że dziewczyna nie jest winna zaginionemu transportowi, a ona otworzyła się, zapewne uznając że lepiej jest się zwierzyć komuś, kogo nie zna i kto jej nie zna. Nie mam pojęcia, tak jedynie podejrzewam. Z czasem zaczęła pisać o problemach z rodziną. Ani razu nie ukrywała, że jej rodzina popiera poglądy Rycerzy. Wydawała się być jednak rozdarta pomiędzy swoimi powiązaniami a tym, co uważa za normalne, to jest co, jak myślę, my tutaj uważamy za normalne. Wiem, że boi się swojego ojca – myślał, że w taki sposób wyjaśnił kwestie dręczące Michaela i Cedrica. – Jeżeli chodzi o ten konkretny list, Sir… Martwi mnie jedna rzecz, już bez względu na to czy jej… raport… może być pułapką, czy nie. Wspomniała o kimś, kto rzeczywiście wrócił do kraju – ciągnął dalej. Wspomnienia dawnych lat i własnej naiwności wyjątkowo go bolały. Tyle lat w kłamstwie. Własnym kłamstwie. Ale ta informacja podpowiadała mu, że tych kilka miesięcy korespondencji nie było wciąganiem go w pułapkę. – Mam na myśli Friedricha Schmidta, tego od dwudziestu dziewięciu mugolskich serc z listu. – Wymówienie tego imienia i nazwiska sprawiło mu wewnętrzny ból, ale nie dawał po sobie tego poznać. Dłonią wskazał na list. – Znam go zbyt dobrze – wbił następnie spojrzenie w stół, unikając tym samym potencjalnych osądzających spojrzeń osób, których znał ze szkoły. Tych, którzy byli w stanie pamiętać, choćby przelotnie, jego znajomość z Friedrichem. Czuł dziwny wstyd przed nimi. – Bywał… brutalny w szkole, ale nie aż tak – na co zawsze próbowałem wtedy reagować, dodał w myślach. Zawsze próbował go powstrzymywać przed nie fair zagrywkami w trakcie pojedynków, ale wszystko to było na nic. – Jednak prawdziwe oblicze… – przystanął na chwilę, nie wiedząc jakiego słowa użyć – …rzeźnika… pokazał w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym – a jego pierwszą ofiarą była ona, dodał ponownie w myślach. Wspomnienia okropnej nocy znowu przeleciały w przyśpieszonym tempie po jego głowie i przyprawiły go o ciarki. – Wiem, że wrócił, bo otrzymałem od niego groźby. Nie do końca groźby, ale swego rodzaju… ostrzeżenie… że wie gdzie mnie znaleźć i że to zrobi. Nie mniej, wracając do panny Crabbe i jej listu. Nie chcę tej dziewczyny wciągać do Zakonu. Nie to jest moim celem. Chciałbym wykorzystać to, że obraca się w takim, a nie innym środowisku. Mogłaby nam być od korzyści, choćby chwilowej. W liście wspomina o ważnych kwestiach, na Merlina, w tym o samym Voldemorcie, który pojawił się na pogrzebie. O tym, że nestor Blacków nakazuje swojej rodzinie wstąpienie do Rycerzy – wyjaśnił spokojnie. – Chciałem jej wspomnienie, żeby być pewnym, że niczego nie ukryła i tak jak Alexander chciałem ją zwyczajnie przesłuchać. Być może bylibyśmy w stanie rozpoznać kolejne osoby, które tam były. Zrozumieć, co dokładnie się tam stało i co miała na myśli mówiąc o dziwnym zachowaniu uczestników. W kilka osób… albo choćby dwie moglibyśmy uniknąć pułapki, gdyby zaistniała taka potrzeba. Wiem, że dziewczyna może opuszczać Londyn, więc zawsze to my możemy zabezpieczyć teren przed jej pojawieniem się… lub tych przeklętych czarnoksiężników. Ale i tak myślę, że nie zagraża nam nic podobnego. Wiem, że zaufałaby mi. – Odpowiedział w ten sposób na pytanie Skamandera, ale jednocześnie, jak mu się zdawało, szerzej objaśnił o co mu chodziło z listem i panną Crabbe.
Był zdecydowany i pewny tego, co mówił. Swój wzrok zawiesił, mogło by się zdawać dość zadziornie, na sir Haroldzie. Na twarzy jednak malowała się śmiertelna powaga. Gdyby mieli kogoś, kto mógłby dla nich szpiegować… to wiele by im dało. Mieliby choć trochę przewagi. Choć trochę. Albo przynajmniej choć trochę wyrównaliby ogromną różnicę. Malfoy miał swoje wpływy w większości Anglii.
Uśmiechnął się na krótko dopiero wtedy, kiedy Moore wspomniał o szóstym października, a potem także i inni. Informacja o zniszczonej drukarni trochę go zasmuciła, ale i na pewien sposób uspokoiła. Przeprosin Steffena i Justine zwyczajnie nie komentował i przyjął je do wiadomości, ale bez uśmiechu na twarzy. Rozumiał co to znaczy być impulsywnym i sam się tego obawiał w swoich akcjach. Spojrzał w stronę młodszego czarodzieja dopiero, kiedy ten zaczął mówić o zaklętych listach. Kolejna wzmianka jego imienia ze strony Williama sprawiła, że poczuł się nieprzyjemnie, uznając że niepotrzebnie go wspominał.
Listy najwyraźniej miały być jednym z głównych tematów tego spotkania. Wspomnienie o pismach Malfoya, które przedstawił Archibald sprawiło, że spróbował odszukać wzrokiem swojego przyjaciela. I lord Sorphon je otrzymał, ale z żądaniami jego głowy. Nie chciał jednak zaznaczać tej kwestii. To było dość oczywiste, biorąc pod uwagę ilość listów gończych zdradzieckiego Ministerstwa.
Informacja o tym, że za śmierć Marty odpowiedzialny mógł być Tom Riddle a nie Hagrid sprawiła, że pochylił się naprzód i oparł o stół. Jeżeli była to prawda, to znaczyło to, że przez wiele tych lat był ślepy jak przeklęty kret. Ślepy i tępy.
Jego pytanie dotyczące tego „jak się zabić” przez wielu zostało przemilczane, choć widział, że wiele osób poczuła się nieprzyjemnie. Rozumiał tę reakcję. I on pewnie by tak zareagował. Odpowiedzi Samuela i Harolda sprawiły, że pomimo pytania, które zadał, a na które nadal nie otrzymał pytania, uśmiechnął się skromnie i skinął głową. To było oczywiste, że nikt nie zamierzał mu podać konkretnej odpowiedzi. To „żeby nie dać się złapać” było dla Macmillana kwestią oczywistą, ale wciąż pozostawało to pytanie „ale co gdyby jednak, pomimo wszystkich środków ostrożności, ktoś nas złapał”? Jak na przykład Schmidt, który obiecał go odnaleźć.
Opowieść o zabitej rodzinie i matce sprawiły, że natychmiast zaniepokojony zerknął w stronę, gdzie powinien siedzieć William, który o tym wszystkim opowiadał. Współczuł mu widoku i przeżyć, bo to jedyne, co na tę chwilę mógł zrobić. Niestety. Jaka ironia, że nie wiedział o kogo chodziło i ani nie padło mu namyśl, żeby powiązać te przypadki ze specyficzną osobą. Nie miał jak tego powiązać. Choć nie był zaskoczony brutalnością napastnika (bo takie akty zdarzały się coraz częściej), czuł dziwny skręt kiszek. Przerażała go myśl ile musiały wycierpieć wspomniane osoby. Przeklęte ścierwo, które chodziło po tej ziemi i zadawało taki ból, przeklinał jedynie w myślach. Zupełnie jak gdyby byli zwierzętami a nie ludźmi.
Potem padła informacja o niejakim sojuszniku Reginaldzie. Anthony zareagował na nią normalnie, bo przecież Reginaldów w Anglii i Wielkiej Brytanii było wielu. Zmienił nastawienie, kiedy siedzący obok niego Tonks wyjaśnił o kogo chodziło. Natychmiast wbił zaskoczony i odrobinę ostry wzrok na kompana obok. Urien? Weasley? Może nie powinien myśleć tak źle o swoim szwagrze? Przeraził go fakt, że szwagier był metamorfomagiem.
– I ja – zawtórował natychmiast za Michaelem mimo wszystko. Byle tylko rudzielec ograniczył swoje ruchy pięścią. – Ria… moja żona wciąż jest oddana naszej sprawie… na tyle, na ile jest to możliwe, ze względu na jej stan – dodał, skoro już się odezwał, nie wspominając że chodziło o ciążę. – Chciałaby pomóc przy organizacji transportów.
Kiedy Alexander zabrał głos, Macmillan wiedział co zamierzał powiedzieć. Pisał mu to w liście. Rozumiał jego podejrzenia. Oczywiście, że rozumiał. Choć Macmillan ufał słowom F. ze względu na pozostałe listy, które od niej otrzymał, nie mógł kłamać samego siebie, że podobnych podejrzeń także nie miał. Pojawiały się one ciągle, gdzieś z tyłu głowy. Spojrzenie Anthony’ego chwilę później padło na lordzie Longbottomie. Kiwnął mu jedynie głową. Rozumiał, co mówił i co chciał mu być może powiedzieć pomiędzy wierszami. A jednak, znowu, zdawało mu się, że intencje czarownicy były szczere; że mówiła prawdę i nie planowała nic złego. Z tym większym zaskoczeniem przyjął kolejne słowa Selwyna. Nie uśmiechnął się, choć chciał. Sytuacja mimo wszystko była wyjątkowo poważna, przynajmniej dla niego.
– Ta dziewczyna nie wie kim jestem od samego początku aż do teraz – zwrócił uwagę na najważniejszą rzecz, szczególnie gwardzistom i sir Longbottomowi. – Wstąpiłem z nią w kontakt w lipcu. Po tym, jak osoba odpowiedzialna za przewóz beczek nie odezwała się do mnie na czas. Pomyślałem wpierw, że moja sowa prawdopodobnie została przejęta. Nie podpisałem się jednak w liście do osoby kontaktowej imieniem, a inicjałem. Nie wspominałem, że chodzi o beczki Macmillanów, bo taką umowę mieliśmy z człowiekiem odpowiedzialnym za transport – wyjaśnił wpierw, chcąc być pewnym, że nikt nie weźmie go za szaleńca. – W każdym razie, zamiast odpowiedzi o transporcie, otrzymałem odpowiedź właśnie od „F”. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej, podejrzewając że być może F. jest odpowiedzialna za utratę beczek. Odpisałem z czystej ciekawości, przyznaję, ale zachowując dalszą anonimowość. Kilkukrotnie ją testowałem. Moja sowa nigdy nie miała na sobie żadnych znamion walki, wracała w odpowiednim czasie, który byłby jej potrzebny z Puddlemere do Londynu i z powrotem. W tym czasie upewniłem się, że dziewczyna nie jest winna zaginionemu transportowi, a ona otworzyła się, zapewne uznając że lepiej jest się zwierzyć komuś, kogo nie zna i kto jej nie zna. Nie mam pojęcia, tak jedynie podejrzewam. Z czasem zaczęła pisać o problemach z rodziną. Ani razu nie ukrywała, że jej rodzina popiera poglądy Rycerzy. Wydawała się być jednak rozdarta pomiędzy swoimi powiązaniami a tym, co uważa za normalne, to jest co, jak myślę, my tutaj uważamy za normalne. Wiem, że boi się swojego ojca – myślał, że w taki sposób wyjaśnił kwestie dręczące Michaela i Cedrica. – Jeżeli chodzi o ten konkretny list, Sir… Martwi mnie jedna rzecz, już bez względu na to czy jej… raport… może być pułapką, czy nie. Wspomniała o kimś, kto rzeczywiście wrócił do kraju – ciągnął dalej. Wspomnienia dawnych lat i własnej naiwności wyjątkowo go bolały. Tyle lat w kłamstwie. Własnym kłamstwie. Ale ta informacja podpowiadała mu, że tych kilka miesięcy korespondencji nie było wciąganiem go w pułapkę. – Mam na myśli Friedricha Schmidta, tego od dwudziestu dziewięciu mugolskich serc z listu. – Wymówienie tego imienia i nazwiska sprawiło mu wewnętrzny ból, ale nie dawał po sobie tego poznać. Dłonią wskazał na list. – Znam go zbyt dobrze – wbił następnie spojrzenie w stół, unikając tym samym potencjalnych osądzających spojrzeń osób, których znał ze szkoły. Tych, którzy byli w stanie pamiętać, choćby przelotnie, jego znajomość z Friedrichem. Czuł dziwny wstyd przed nimi. – Bywał… brutalny w szkole, ale nie aż tak – na co zawsze próbowałem wtedy reagować, dodał w myślach. Zawsze próbował go powstrzymywać przed nie fair zagrywkami w trakcie pojedynków, ale wszystko to było na nic. – Jednak prawdziwe oblicze… – przystanął na chwilę, nie wiedząc jakiego słowa użyć – …rzeźnika… pokazał w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym – a jego pierwszą ofiarą była ona, dodał ponownie w myślach. Wspomnienia okropnej nocy znowu przeleciały w przyśpieszonym tempie po jego głowie i przyprawiły go o ciarki. – Wiem, że wrócił, bo otrzymałem od niego groźby. Nie do końca groźby, ale swego rodzaju… ostrzeżenie… że wie gdzie mnie znaleźć i że to zrobi. Nie mniej, wracając do panny Crabbe i jej listu. Nie chcę tej dziewczyny wciągać do Zakonu. Nie to jest moim celem. Chciałbym wykorzystać to, że obraca się w takim, a nie innym środowisku. Mogłaby nam być od korzyści, choćby chwilowej. W liście wspomina o ważnych kwestiach, na Merlina, w tym o samym Voldemorcie, który pojawił się na pogrzebie. O tym, że nestor Blacków nakazuje swojej rodzinie wstąpienie do Rycerzy – wyjaśnił spokojnie. – Chciałem jej wspomnienie, żeby być pewnym, że niczego nie ukryła i tak jak Alexander chciałem ją zwyczajnie przesłuchać. Być może bylibyśmy w stanie rozpoznać kolejne osoby, które tam były. Zrozumieć, co dokładnie się tam stało i co miała na myśli mówiąc o dziwnym zachowaniu uczestników. W kilka osób… albo choćby dwie moglibyśmy uniknąć pułapki, gdyby zaistniała taka potrzeba. Wiem, że dziewczyna może opuszczać Londyn, więc zawsze to my możemy zabezpieczyć teren przed jej pojawieniem się… lub tych przeklętych czarnoksiężników. Ale i tak myślę, że nie zagraża nam nic podobnego. Wiem, że zaufałaby mi. – Odpowiedział w ten sposób na pytanie Skamandera, ale jednocześnie, jak mu się zdawało, szerzej objaśnił o co mu chodziło z listem i panną Crabbe.
Był zdecydowany i pewny tego, co mówił. Swój wzrok zawiesił, mogło by się zdawać dość zadziornie, na sir Haroldzie. Na twarzy jednak malowała się śmiertelna powaga. Gdyby mieli kogoś, kto mógłby dla nich szpiegować… to wiele by im dało. Mieliby choć trochę przewagi. Choć trochę. Albo przynajmniej choć trochę wyrównaliby ogromną różnicę. Malfoy miał swoje wpływy w większości Anglii.
Uśmiechnął się na krótko dopiero wtedy, kiedy Moore wspomniał o szóstym października, a potem także i inni. Informacja o zniszczonej drukarni trochę go zasmuciła, ale i na pewien sposób uspokoiła. Przeprosin Steffena i Justine zwyczajnie nie komentował i przyjął je do wiadomości, ale bez uśmiechu na twarzy. Rozumiał co to znaczy być impulsywnym i sam się tego obawiał w swoich akcjach. Spojrzał w stronę młodszego czarodzieja dopiero, kiedy ten zaczął mówić o zaklętych listach. Kolejna wzmianka jego imienia ze strony Williama sprawiła, że poczuł się nieprzyjemnie, uznając że niepotrzebnie go wspominał.
Listy najwyraźniej miały być jednym z głównych tematów tego spotkania. Wspomnienie o pismach Malfoya, które przedstawił Archibald sprawiło, że spróbował odszukać wzrokiem swojego przyjaciela. I lord Sorphon je otrzymał, ale z żądaniami jego głowy. Nie chciał jednak zaznaczać tej kwestii. To było dość oczywiste, biorąc pod uwagę ilość listów gończych zdradzieckiego Ministerstwa.
Informacja o tym, że za śmierć Marty odpowiedzialny mógł być Tom Riddle a nie Hagrid sprawiła, że pochylił się naprzód i oparł o stół. Jeżeli była to prawda, to znaczyło to, że przez wiele tych lat był ślepy jak przeklęty kret. Ślepy i tępy.
Jego pytanie dotyczące tego „jak się zabić” przez wielu zostało przemilczane, choć widział, że wiele osób poczuła się nieprzyjemnie. Rozumiał tę reakcję. I on pewnie by tak zareagował. Odpowiedzi Samuela i Harolda sprawiły, że pomimo pytania, które zadał, a na które nadal nie otrzymał pytania, uśmiechnął się skromnie i skinął głową. To było oczywiste, że nikt nie zamierzał mu podać konkretnej odpowiedzi. To „żeby nie dać się złapać” było dla Macmillana kwestią oczywistą, ale wciąż pozostawało to pytanie „ale co gdyby jednak, pomimo wszystkich środków ostrożności, ktoś nas złapał”? Jak na przykład Schmidt, który obiecał go odnaleźć.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spuścił głowę po swoich przeprosinach, ale przyjął słowa sir Harolda z mieszanką pokory, wstydu, a nawet ulgi i zaskoczenia. Bał się trochę, że Minister go stąd wyprosi - ale publiczna krytyka była sprawiedliwa, a słowa o uniknięciu kataklizmu zdjęły z ramion Steffena odrobinę ciężaru. Pokiwał ze skruchą głową.
Emocjonalność. Autorytet. Popracuje nad tym, nie czyniąc już nic pochopnego.
Gdy Marcella i Alexander zwrócili uwagę na obecność szlachciców przy stole, Steffen skinął lekko głową. Na więcej nie miał śmiałości, biorąc pod uwagę własne błędy, ale różnica pomiędzy ostrożnością a odtrącaniem pomocy wydała mu się istotna i słuszna.
Poruszył się niespokojnie na słowa o Forsythii, a potem wysłuchał uważnie zgromadzonych (wzdrygając się lekko na słowa o Mathieu Rosierze - a więc intuicja niegdyś nie myliła go w kwestii narzeczonego Belli!).
-Zmuszają? - zdziwił się Steffen na słowa Anthony’ego o wcielaniu członków rodzin w szeregi Rycerzy Walpurgii, pamiętając o pewnym nielubianym już koledze. Szybko odegnał tą myśl - musiał być twardy, jak Marcel. -Czyli to znaczy, że część z ich… sojuszników może walczyć z mniejszym przekonaniem niż my? - mogliby chyba to wykorzystać?
Zarazem Lucinda zwróciła uwagę na konieczność wyzbycia się skrupułów. Na to, że jej własna siostra poderżnęłaby jej gardło we śnie... te słowa wydawały się wyraźnie poruszyć Steffenem.
Spuścił głowę z wyraźnym namysłem i słuchał dalej, aż wreszcie odezwał się, musiał. Nagle sprawy prywatne stały się potencjalnie ważne dla Zakonu.
-Znam Forsythię Crabbe od lat, jeszcze ze szkoły. Nic nie wie o moim zaangażowaniu w sprawy Zakonu Feniksa. Jak wiecie, mam zarejestrowaną różdżkę i cały czas działam w Londynie incognito, pracuję w banku, dbam więc o anonimowość. Pierwszego kwietnia, ja… sam ostudziłem kontakt z Forsythią, ale przez wzgląd na przyjaźń spotkaliśmy się pod koniec września, na osobności, w charakterze prywatnym. Forsythia wie, że mam matkę mugolkę - gdyby miała jakiekolwiek złe intencje, już dawno doniosłaby na mnie Ministerstwu. W każdym razie, spotkałem się z nią, bo miałem jej do przekazania pewien sekret, który widziałem jako szczur i… który bałem się komukolwiek powiedzieć. Teraz ta tajemnica jest ważna również dla nas, dla Was. Trzy lata temu wdziałem na własne oczy, w zwierzęcej postaci, jak jej ojciec, Faustus Crabbe, z zimną krwią zabił jej narzeczonego, zepchnął go z balustrady. Zostało to uznane za wypadek, nie mogłem tego wyjawić z uwagi na to, że jestem niezarejestrowanym animagiem, a jej ojciec jest mściwy i ma duże wpływy. Właściwie nie byłem pewien czy sama Forsythia mi uwierzy, ale wojna skłoniła mnie do powiedzenia jej prawdy po trzech latach, na wypadek… gdybym już nigdy nie mógł. Żałowałem, że wtedy nic nie zrobiłem z tą wiedzą, a takich rzeczy nie powinno zabierać się do grobu. W każdym razie, Forsythia mi uwierzyła. Tak, jakby już wcześniej coś czuła. Ona… chyba nienawidzi swojego ojca. Wcześniej też, ale po moim wyznaniu - szczególnie. Trochę się wtedy zaniepokoiłem, zachowywała się tak… jakby coś w niej pękło. Jej emocje trochę mnie nawet przestraszyły. Wiem, że nie powinniśmy opierać się na emocjach, ale Forsythia nie podzielała poglądów swojej rodziny, przyjaźniła się choćby ze mną czy ze starszym ode mnie mugolakiem… - miał na myśli Bojczuka, choć między nimi zaszło coś dziwnego, ale to nic. -W trakcie rozmowy ze mną wypsnęło się jej kilka zdań krytykujących obecną władzę, choć starałem się nie mówić nic o polityce i trzymać ją od tego z daleka. Jeśli znalazła sposób na skontaktowanie się z lordem Macmillanem, to mogło ją pchnąć do tego wiele, od chęci odegrania się na ojcu, po prawdziwą desperację. - zdawał sobie sprawę, że mówi jak przyjaciel, nie jak Zakonnik. Ale nie chciał, nie chciał być emocjonalny ani sentymentalny. Już nie. Choć niegdyś (nadal?) kochał Forysthię jak brat, to postanowił wziąć przykład z Alexandra i kierować się ciekawością (to przychodziło mu łatwo) i bezwzględnym pragmatyzmem (który przychodził mu trudniej, ale wojna i pojedynki robiły swoje). Wyzbyć się skrupułów. -Streściłem wam to wszystko żebyście poznali potencjalny kontekst jej zachowania, nie jako jej dawny przyjaciel, ale… jako ktoś, kto wciąż cieszy się jej zaufaniem. Mam dostęp do Londynu, animagia pozwala mi zachować ostrożność i anonimowość, Forsythia nie ma żadnych podstaw aby wiązać akurat mnie z Zakonem. Świadkiem zabójstwa jej narzeczonego byłem przecież lata temu. Ostatnio spotkała się ze mną w wesołym miasteczku w Londynie, rozmawialiśmy na łódce na środku jeziora, ale w miejsce poza stolicą też pewnie mógłbym ją zwabić. Alexandrze, jeśli tego byś sobie życzył, pomogę ją porwać, doprowadzę na przesłuchanie. Decyzję do metody, pozostawiam Tobie, Wam wszystkim. Osobiście zdołam się od Forsythii zdystansować, ale rozumiem jeśli wolicie by dowództwo objął i towarzyszył mi ktoś kto jeszcze jej nie zna i zachowa czujność. - strata przyjaciółki będzie bolała, ale na zawsze wykreślił już ze swojego życia choćby Rigela. Oni robili straszniejsze rzeczy niż zdrady. A on spowodował już tyle szkód, że musiał jasno określić dla siebie własną lojalność (ideałom, Zakonowi, nie znajomym), odłożyć na bok emocje - i zrobi to. Zakopał już żywcem patrol w Dunie, pomagał Marcelli wysadzić katedrę, walczył z Rycerzami na śmierć i życie, okradł statek, okradł nawet bank, w którym teraz pracował. Niecały rok temu był wstrząśnięty, gdy Bertie zabił człowieka na jego oczach, ale granice przekraczało się przecież niezauważalnie. A w tej chwili gotów był oddać Zakonowi nie tylko moralność, co całe swoje drugie życie - jeśli Forsythia okaże się niegodna zaufania lub coś pójdzie nie tak, nie będzie mógł się już pojawić w Londynie, w Gringottcie. Liczył się jednak z taką możliwością codziennie, biorąc udział w działaniach wojennych, bez zawahania odkładając na bok dawne plany. Życie, w którym był młodym chłopakiem dążącym do kariery naukowo-dziennikarskiej, wydawało się już odległym snem.
Emocjonalność. Autorytet. Popracuje nad tym, nie czyniąc już nic pochopnego.
Gdy Marcella i Alexander zwrócili uwagę na obecność szlachciców przy stole, Steffen skinął lekko głową. Na więcej nie miał śmiałości, biorąc pod uwagę własne błędy, ale różnica pomiędzy ostrożnością a odtrącaniem pomocy wydała mu się istotna i słuszna.
Poruszył się niespokojnie na słowa o Forsythii, a potem wysłuchał uważnie zgromadzonych (wzdrygając się lekko na słowa o Mathieu Rosierze - a więc intuicja niegdyś nie myliła go w kwestii narzeczonego Belli!).
-Zmuszają? - zdziwił się Steffen na słowa Anthony’ego o wcielaniu członków rodzin w szeregi Rycerzy Walpurgii, pamiętając o pewnym nielubianym już koledze. Szybko odegnał tą myśl - musiał być twardy, jak Marcel. -Czyli to znaczy, że część z ich… sojuszników może walczyć z mniejszym przekonaniem niż my? - mogliby chyba to wykorzystać?
Zarazem Lucinda zwróciła uwagę na konieczność wyzbycia się skrupułów. Na to, że jej własna siostra poderżnęłaby jej gardło we śnie... te słowa wydawały się wyraźnie poruszyć Steffenem.
Spuścił głowę z wyraźnym namysłem i słuchał dalej, aż wreszcie odezwał się, musiał. Nagle sprawy prywatne stały się potencjalnie ważne dla Zakonu.
-Znam Forsythię Crabbe od lat, jeszcze ze szkoły. Nic nie wie o moim zaangażowaniu w sprawy Zakonu Feniksa. Jak wiecie, mam zarejestrowaną różdżkę i cały czas działam w Londynie incognito, pracuję w banku, dbam więc o anonimowość. Pierwszego kwietnia, ja… sam ostudziłem kontakt z Forsythią, ale przez wzgląd na przyjaźń spotkaliśmy się pod koniec września, na osobności, w charakterze prywatnym. Forsythia wie, że mam matkę mugolkę - gdyby miała jakiekolwiek złe intencje, już dawno doniosłaby na mnie Ministerstwu. W każdym razie, spotkałem się z nią, bo miałem jej do przekazania pewien sekret, który widziałem jako szczur i… który bałem się komukolwiek powiedzieć. Teraz ta tajemnica jest ważna również dla nas, dla Was. Trzy lata temu wdziałem na własne oczy, w zwierzęcej postaci, jak jej ojciec, Faustus Crabbe, z zimną krwią zabił jej narzeczonego, zepchnął go z balustrady. Zostało to uznane za wypadek, nie mogłem tego wyjawić z uwagi na to, że jestem niezarejestrowanym animagiem, a jej ojciec jest mściwy i ma duże wpływy. Właściwie nie byłem pewien czy sama Forsythia mi uwierzy, ale wojna skłoniła mnie do powiedzenia jej prawdy po trzech latach, na wypadek… gdybym już nigdy nie mógł. Żałowałem, że wtedy nic nie zrobiłem z tą wiedzą, a takich rzeczy nie powinno zabierać się do grobu. W każdym razie, Forsythia mi uwierzyła. Tak, jakby już wcześniej coś czuła. Ona… chyba nienawidzi swojego ojca. Wcześniej też, ale po moim wyznaniu - szczególnie. Trochę się wtedy zaniepokoiłem, zachowywała się tak… jakby coś w niej pękło. Jej emocje trochę mnie nawet przestraszyły. Wiem, że nie powinniśmy opierać się na emocjach, ale Forsythia nie podzielała poglądów swojej rodziny, przyjaźniła się choćby ze mną czy ze starszym ode mnie mugolakiem… - miał na myśli Bojczuka, choć między nimi zaszło coś dziwnego, ale to nic. -W trakcie rozmowy ze mną wypsnęło się jej kilka zdań krytykujących obecną władzę, choć starałem się nie mówić nic o polityce i trzymać ją od tego z daleka. Jeśli znalazła sposób na skontaktowanie się z lordem Macmillanem, to mogło ją pchnąć do tego wiele, od chęci odegrania się na ojcu, po prawdziwą desperację. - zdawał sobie sprawę, że mówi jak przyjaciel, nie jak Zakonnik. Ale nie chciał, nie chciał być emocjonalny ani sentymentalny. Już nie. Choć niegdyś (nadal?) kochał Forysthię jak brat, to postanowił wziąć przykład z Alexandra i kierować się ciekawością (to przychodziło mu łatwo) i bezwzględnym pragmatyzmem (który przychodził mu trudniej, ale wojna i pojedynki robiły swoje). Wyzbyć się skrupułów. -Streściłem wam to wszystko żebyście poznali potencjalny kontekst jej zachowania, nie jako jej dawny przyjaciel, ale… jako ktoś, kto wciąż cieszy się jej zaufaniem. Mam dostęp do Londynu, animagia pozwala mi zachować ostrożność i anonimowość, Forsythia nie ma żadnych podstaw aby wiązać akurat mnie z Zakonem. Świadkiem zabójstwa jej narzeczonego byłem przecież lata temu. Ostatnio spotkała się ze mną w wesołym miasteczku w Londynie, rozmawialiśmy na łódce na środku jeziora, ale w miejsce poza stolicą też pewnie mógłbym ją zwabić. Alexandrze, jeśli tego byś sobie życzył, pomogę ją porwać, doprowadzę na przesłuchanie. Decyzję do metody, pozostawiam Tobie, Wam wszystkim. Osobiście zdołam się od Forsythii zdystansować, ale rozumiem jeśli wolicie by dowództwo objął i towarzyszył mi ktoś kto jeszcze jej nie zna i zachowa czujność. - strata przyjaciółki będzie bolała, ale na zawsze wykreślił już ze swojego życia choćby Rigela. Oni robili straszniejsze rzeczy niż zdrady. A on spowodował już tyle szkód, że musiał jasno określić dla siebie własną lojalność (ideałom, Zakonowi, nie znajomym), odłożyć na bok emocje - i zrobi to. Zakopał już żywcem patrol w Dunie, pomagał Marcelli wysadzić katedrę, walczył z Rycerzami na śmierć i życie, okradł statek, okradł nawet bank, w którym teraz pracował. Niecały rok temu był wstrząśnięty, gdy Bertie zabił człowieka na jego oczach, ale granice przekraczało się przecież niezauważalnie. A w tej chwili gotów był oddać Zakonowi nie tylko moralność, co całe swoje drugie życie - jeśli Forsythia okaże się niegodna zaufania lub coś pójdzie nie tak, nie będzie mógł się już pojawić w Londynie, w Gringottcie. Liczył się jednak z taką możliwością codziennie, biorąc udział w działaniach wojennych, bez zawahania odkładając na bok dawne plany. Życie, w którym był młodym chłopakiem dążącym do kariery naukowo-dziennikarskiej, wydawało się już odległym snem.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uważnie słuchała kolejnych wypowiadających się czarodziejów, więcej czasu poświęcając nie tyle planowaniu tego, co sama chciałaby powiedzieć, a analizowaniu i porządkowaniu wszystkich informacji, które były dla niej nowe, rzucały odmienne światło na skrupulatnie budowany na własne potrzeby obraz sytuacji. Wiedziała o rozłamie wśród szlachty, wiedziała też o ewakuacji, którą musieli naprędce przeprowadzić – z powodu lekkomyślnego, dyktowanego niezwykłą naiwnością błędu, który nie powinien się wydarzyć. Ani teraz, ani nigdy. Straszącego widmem tym groźniejszej katastrofy, im więcej osób mieli pod swoją opieką, zachęcali do przeciwstawiania się zasiadającemu na stołku ministra Malfoyowi i krążącym wokół niemu Rycerzom Walpurgii. I choć obyło się bez tragedii, to operacja ta kosztowała czas. Tak jak powiedział lord Longbottom – czas, który powinni poświęcić na zgoła inne przedsięwzięcia. Jeśli nie patrole, nie działalność wywrotową, to budowę stadionu czy poprawę jakości życia w Oazie. Czuła jednak, że jej komentarz był zbędny, zarówno w temacie postępowania młodego – ile on mógł mieć lat? – Cattermole’a, jak i cudem wyrwanej ze szponów wroga Justine. Teraz, gdy zyskała już pewność, że pojawienie się Tonks na placu egzekucyjnym, placu wypełnionym po brzegi policją i poplecznikami Czarnego Pana, było dobrowolne, spontaniczne, miała ochotę westchnąć. Długo i przeciągle. Czasu jednak nie można było cofnąć, przynajmniej – nie aż tyle, zaś Gwardzistka zapłaciła już niemałą cenę za tę chwilę słabości. A przy okazji stała się przestrogą dla kolejnych, którzy mogliby chcieć pójść w jej ślady, głupio odważnie rzucić się w pojedynkę przeciwko przeważającym siłom wroga.
Zgadzała się z planami, że wpierw powinni skupić się na umocnieniu pozycji terenów, które znajdowały się w ich rękach, choćby i metaforycznie. Nie zaszkodziłoby również postraszyć radykałów kilkoma wypadami na ich ziemie, chociażby – do Averych, tak jak zaproponowała to chwilę temu. Najważniejszym jednak było, by nie dać osłabić swej i tak nie najlepszej pozycji. Później – by zrobić choćby niewielki krok naprzód. – Lordzie Ollivander, z chęcią wspomogę Lancashire swoją różdżką – zaczęła, wychylając się do przodu, odnajdując Ulyssesa wzrokiem. Ze swojego miejsca nie widziała go najlepiej. – Od jakiegoś czasu mieszkam w Lancaster, stale poznaję okolicę, a także jej mieszkańców, coraz lepiej. Do tej pory poszukiwałam czarodziejów, którzy mogliby potrzebować pomocy, czy to z ucieczką, czy zabezpieczeniem posesji, na własną rękę. Niech lord nie waha się ze skierowaniem mnie w miejsca, które potrzebują tego najbardziej – dodała, chcąc zaznaczyć swoją gotowość do aktywnego wspierania hrabstwa, które stało się jej nowym domem. W milczeniu chłonęła kolejne nowiny, również te dotyczące Hagrida czy panny Crabbe. Nie czuła się na tyle pewna swej pozycji w grupie, by bez cienia zawahania wygłaszać swe sądy na forum, z drugiej jednak strony – niemalże drżała na myśl, że mogliby popełnić kolejną nieostrożność, tylko i wyłącznie ze względu na sentymenty, słabości czy widma przeszłości. – Zgadzam się z Cedrikiem – odezwała się cicho, lecz nie pozwalając sobie na zawahanie. – Nie możemy zapominać o tym, że nie brakuje nam środków, by stać się niezwykle przekonującymi. Działa to na naszą korzyść, gdy musimy igrać z ministerialnymi patrolami lub rejestrować różdżki – praca w terenie nauczyła mnie kłamać, a mimo to pewnie nie udałoby mi się wywieść urzędników w pole, gdyby nie Wężowe Usta – lecz równie dobrze może być użyte przeciwko nam. W teorii legilimencja powinna rozwiać wszelkie wątpliwości, inna sprawa, czy dotarcie do niego teraz… zamkniętego w Londynie, obłożonego namiarem, dobrze pamiętam?… nie zmusi nas do poświęcenia na to więcej czasu i energii niż byłoby to warte – rozwinęła myśl, powoli i bez śladu większych emocji, choć nie mogła wyzbyć się z głosu nuty sceptycyzmu. Nie uważała jednak tego za uprzedzenie, a przejaw zdrowego rozsądku. Może chcieliby uczynić ze wspomnianego olbrzyma informatora. – Jedyne, o co mi chodzi, to o zachowanie ostrożności. Jak powiedział lord Longbottom, musimy kierować się rozsądkiem, nie emocjami. Potrzebujemy ludzi, dodatkowych par rąk do pracy, oczywiście, nie wydaje mi się, by ktokolwiek mówił o zaprzestaniu poszukiwania nowych sojuszników czy zatrzaskiwaniu potencjalnym stronnikom drzwi przed nosem. Jednak zarzut morderstwa mugolaczki czy posiadanie nazwiska Crabbe to coś, co powinno sprawić, że będziemy szczególnie podejrzliwi. Zgadzam się z Lucindą, wyjątki od reguły, niezależnie od tego, jak podnoszące na duchu, nie mogą przyćmić naszego osądu sytuacji. Bo są tylko wyjątkami – dokończyła, kątem oka spoglądając w kierunku, skąd dobiegał ją głos młodego Cattermole’a. Miała nadzieję, że jego sentyment względem wspomnianej panny Crabbe nie popchnie go w kierunku kolejnego błędu. Bo czy naprawdę chciałby poprzestać jedynie na wypytaniu jej o noc pogrzebu? Czy zamierzali używać jej jako broni? Kuzynkę Blacków, spokrewnioną również z Goyle’ami, tymi samymi, którzy równie otwarcie popierali nowe porządki. Może, przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, nie byłby to zły pomysł. A może miał on wybuchnąć im wszystkim w twarz, jak niestabilna mikstura buchorożca.
Przelotnie podchwyciła wzrok Foxa, próbując wyczytać coś z jego twarzy. Nie wiedziała o Imperiusie, o zdjęciu go z portowej informatorki, zdawała sobie jednak sprawę z faktu, że to niezwykle trudne. A także że powinni iść za ciosem, nie dać okazji wymknąć się z rąk. Czy mogła mu z tym jakoś pomóc?
Nie odniosła się do kwestii etyki czy nieoczekiwanego zestawienia nazwiska, które kojarzyła z czasów szkolnych, z nagrody za zasługi dla szkoły, Riddle, z osobą samozwańczego lorda Voldemorta. Była to dla niej nowość – na tyle szokująca, że potrzebowała czasu, by móc połączyć jedno z drugim.
Zgadzała się z planami, że wpierw powinni skupić się na umocnieniu pozycji terenów, które znajdowały się w ich rękach, choćby i metaforycznie. Nie zaszkodziłoby również postraszyć radykałów kilkoma wypadami na ich ziemie, chociażby – do Averych, tak jak zaproponowała to chwilę temu. Najważniejszym jednak było, by nie dać osłabić swej i tak nie najlepszej pozycji. Później – by zrobić choćby niewielki krok naprzód. – Lordzie Ollivander, z chęcią wspomogę Lancashire swoją różdżką – zaczęła, wychylając się do przodu, odnajdując Ulyssesa wzrokiem. Ze swojego miejsca nie widziała go najlepiej. – Od jakiegoś czasu mieszkam w Lancaster, stale poznaję okolicę, a także jej mieszkańców, coraz lepiej. Do tej pory poszukiwałam czarodziejów, którzy mogliby potrzebować pomocy, czy to z ucieczką, czy zabezpieczeniem posesji, na własną rękę. Niech lord nie waha się ze skierowaniem mnie w miejsca, które potrzebują tego najbardziej – dodała, chcąc zaznaczyć swoją gotowość do aktywnego wspierania hrabstwa, które stało się jej nowym domem. W milczeniu chłonęła kolejne nowiny, również te dotyczące Hagrida czy panny Crabbe. Nie czuła się na tyle pewna swej pozycji w grupie, by bez cienia zawahania wygłaszać swe sądy na forum, z drugiej jednak strony – niemalże drżała na myśl, że mogliby popełnić kolejną nieostrożność, tylko i wyłącznie ze względu na sentymenty, słabości czy widma przeszłości. – Zgadzam się z Cedrikiem – odezwała się cicho, lecz nie pozwalając sobie na zawahanie. – Nie możemy zapominać o tym, że nie brakuje nam środków, by stać się niezwykle przekonującymi. Działa to na naszą korzyść, gdy musimy igrać z ministerialnymi patrolami lub rejestrować różdżki – praca w terenie nauczyła mnie kłamać, a mimo to pewnie nie udałoby mi się wywieść urzędników w pole, gdyby nie Wężowe Usta – lecz równie dobrze może być użyte przeciwko nam. W teorii legilimencja powinna rozwiać wszelkie wątpliwości, inna sprawa, czy dotarcie do niego teraz… zamkniętego w Londynie, obłożonego namiarem, dobrze pamiętam?… nie zmusi nas do poświęcenia na to więcej czasu i energii niż byłoby to warte – rozwinęła myśl, powoli i bez śladu większych emocji, choć nie mogła wyzbyć się z głosu nuty sceptycyzmu. Nie uważała jednak tego za uprzedzenie, a przejaw zdrowego rozsądku. Może chcieliby uczynić ze wspomnianego olbrzyma informatora. – Jedyne, o co mi chodzi, to o zachowanie ostrożności. Jak powiedział lord Longbottom, musimy kierować się rozsądkiem, nie emocjami. Potrzebujemy ludzi, dodatkowych par rąk do pracy, oczywiście, nie wydaje mi się, by ktokolwiek mówił o zaprzestaniu poszukiwania nowych sojuszników czy zatrzaskiwaniu potencjalnym stronnikom drzwi przed nosem. Jednak zarzut morderstwa mugolaczki czy posiadanie nazwiska Crabbe to coś, co powinno sprawić, że będziemy szczególnie podejrzliwi. Zgadzam się z Lucindą, wyjątki od reguły, niezależnie od tego, jak podnoszące na duchu, nie mogą przyćmić naszego osądu sytuacji. Bo są tylko wyjątkami – dokończyła, kątem oka spoglądając w kierunku, skąd dobiegał ją głos młodego Cattermole’a. Miała nadzieję, że jego sentyment względem wspomnianej panny Crabbe nie popchnie go w kierunku kolejnego błędu. Bo czy naprawdę chciałby poprzestać jedynie na wypytaniu jej o noc pogrzebu? Czy zamierzali używać jej jako broni? Kuzynkę Blacków, spokrewnioną również z Goyle’ami, tymi samymi, którzy równie otwarcie popierali nowe porządki. Może, przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, nie byłby to zły pomysł. A może miał on wybuchnąć im wszystkim w twarz, jak niestabilna mikstura buchorożca.
Przelotnie podchwyciła wzrok Foxa, próbując wyczytać coś z jego twarzy. Nie wiedziała o Imperiusie, o zdjęciu go z portowej informatorki, zdawała sobie jednak sprawę z faktu, że to niezwykle trudne. A także że powinni iść za ciosem, nie dać okazji wymknąć się z rąk. Czy mogła mu z tym jakoś pomóc?
Nie odniosła się do kwestii etyki czy nieoczekiwanego zestawienia nazwiska, które kojarzyła z czasów szkolnych, z nagrody za zasługi dla szkoły, Riddle, z osobą samozwańczego lorda Voldemorta. Była to dla niej nowość – na tyle szokująca, że potrzebowała czasu, by móc połączyć jedno z drugim.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Chwilowe zamieszanie nie wybiło go z rytmu. Pozostawał statyczny oraz skupiony; przesuwał krótkie, urwane spojrzenie po twarzach zgromadzonych, zajmujących miejsca wokół ogromnego stołu. Cieszył się, że niektórych z nich mógł mieć obok siebie - choć na krótki moment uspokajając wzmożoną nerwowość i rozkołatane serce. Z uwagą wysłuchiwał kolejnych sprawozdań, wyłapując konkretne szczegóły, kiwając głową, ku potwierdzeniu własnych, napływających masowo myśli. Zadania choć tak różnorodne zakończyły się sukcesem oddając nierozerwalny, wyczekiwany sojusz. Westchnął przeciągle słysząc podsumowanie ze strony Ministra. Chciał przesunąć się nieco głębiej, opaść na drżące, drewniane oparcie, lecz prowadzący zgromadzenie skierował na niego swój świdrujący, badawczy wzrok wypowiadając dość specyficzne zdanie. Wykrzywił usta w zaskoczonym, lekko zakłopotanym półuśmiechu i skinął głową w ramach podziękowania. Uciekające, ściągnięte spojrzenie utkwił na kolanach. Jedno z nich drżało w miarowym rytmie poruszając strukturę użytkowanego mebla. Niewiele osób miało pojęcie o faktycznych relacjach z zaginionym, rozpoznawalnym aurorem. Oderwanie tak silnych skojarzeń związanych z dobrze znaną sylwetką zasłużonego rodziciela, będzie nie lada wyzwaniem, które miał zamiar podjąć – bezzwłocznie. Odgonił niepotrzebne przemyślenia skupiając się na dalszej części spotkania. Z uniesioną głową, ściągniętymi brwiami wsłuchiwał się w słowa przedmówców poruszających kwestię ziem, na których powinni skupić się w pierwszej kolejności. Orientował się w umiejscowieniu poruszanych terytoriów pamiętając o silnych wpływach na lewym wybrzeżu kraju. Podświadomie zgodził się z wypowiedzią Justine, mówiącej o potrzebie umocnienia wpływów pośród sojuszników, a także znalezienia łącznika między poszczególnymi terytoriami, przedarcia się w głąb wyspy planując działania wśród największych konserwatystów. Skamander zdecydowanie rozwinął omawianą kwestię, nad którą sam musiał pochylić się jeszcze raz, w swych własnych czterech ścianach. Plan wydawał się sensowny, przemyślany. Odpowiednio przygotowany, wprowadzany w życie miarowo, oparty na solidnym planie mógł przysporzyć wiele nieodwracalnych korzyści. Słysząc wzmiankę o powstrzymaniu ekspansji na wschód, postanowił poruszyć kwestię, która od jakiegoś czasu krążyła mu po głowie:
– Jeśli mogę wtrącić... – zaczął krótko przenosząc ciężar ciała na przód i zatrzymując go na ciasno splecionych dłoniach: – Zdaję sobie sprawę, że musimy skupić się przede wszystkim na terenie kraju i tam zogniskować wszelkie działania. Zastanawiam się, czy do bezpośredniej pomocy nie warto wykorzystać naszych sąsiadów. W głównej mierze mam tu na myśli Irlandię. – mówił spokojnie, odpowiednio dobierając słowa. – Wydaje mi się, że warto, abyśmy byli krok do przodu przed naszym wrogiem. Oczywiście możemy zakładać, że uda nam się powstrzymać ekspansję ich siły, która, w którymś momencie zacznie rozprzestrzeniać się na wschód, lecz moim zdaniem powinniśmy być tam pierwsi… – zależało mu, aby zgromadzeni przejęli jego punkt widzenia, pewne przemyślenia kłębiące się w jego głowie. – Konkretne informacje, obrzydliwa propaganda przeciwnika rozchodzi się w błyskawicznym tempie. Jeżeli dotrze też tam, będziemy mieć zdecydowanie bardziej utrudnione pole działania, będziemy w ich oczach spaleni… – przerwał na moment robiąc wdech.
– Wydaje mi się, że warto zaprezentować się tam z jak najlepszej strony, zyskać rozgłos i coś w rodzaju poparcia. Zaplanowanie wykorzystania walorów ów kraju pomorze nam znaleźć nowych sojuszników, ludzi chętnych do czynnej, oddanej walki, którzy nie godzą się z obecnym systemem wartości; z niepokojem spoglądają na działania popleczników rządu sąsiedniego kraju. Moglibyśmy w łatwy sposób zyskać nowe kontakty, specjalistów w konkretnych dziedzinach. Możemy sprowadzać stamtąd brakujące, blokowane zaopatrzenie. Zaplanować przesiedlenia, odnaleźć i stworzyć kryjówki chroniące zwykłych, niewinnych obywateli. Przenieść przegrupowania, które wykorzystamy podczas walk na terenie samej Anglii. – na moment utkwił błękitne tęczówki na profilu prowadzącego, aby następnie prześlizgnąć się po aparycji słuchających: – Nie są to informacje bezpodstawne. Mieszkam na terenach Irlandii, staram się śledzić nastroje, sytuację, rozmawiać z ludźmi. Są gotowi. Wiem, że znajdą się tacy, którzy będą w stanie zaufać, oddać się słusznej sprawie. – zakończył z wymowną pauzą. Odchrząknął nagle czując suchość w gardle. Zabierał dziś swój głos naprawdę często. Większość wcześniejszych obaw ulotniła się wraz z kolejnymi, stanowczymi wypowiedziami. Nie lubił być bierny, nie bał się wygłaszać swojego zdania, nawet jeśli spotkałoby się z nieprzychylnym przyjęciem. Skamander ponownie zabrał głos poruszając temat portu. Nad tą kwestią również zdążył się zastanowić, biorąc pod uwagę, iż nadmorskie ziemie były mu bliskie od lat. Znów wychylił się do przodu koncentrując się na twarzy blondyna. Kiwał głową miarowo, a gdy przedstawił sylwetkę pewnej kobiety, która rzekomo znała jego ojca, zawiesił się na moment, próbując przeanalizować dawne, portowe spotkania. Faktycznie na przełomie miesięcy miał kontakt z osobą pasującą do krótkiego opisu: – Na początku roku, kiedy przebywałem w porcie dużo częściej natrafiłem na kobietę pasującą do twojego opisu. Jeżeli będzie taka potrzeba mógłbym nawiązać z nią kontakt, rozeznać się i zbadać sprawę, wziąć kogoś ze sobą. Cały czas posiadam możliwość poruszania się po Londynie. – zasygnalizował gotowość i rozszerzenie ów kwestii. Wróg przejmował strategiczne części miasta, lecz nic nie stało na przeszkodzie, aby podejmować kroki wydzierające choć drobne fragmenty. Wprowadzać zamęt, wywoływać bunt, jednoczyć współwyznawców, którzy na pierwszy rzut oka trwonili od udziału w czynnej wojnie. Ona dotyczyła każdego zbierając okrutne i krwawe żniwo. Gdy Sir Longbottom zabrał głos na temat Oazy odpowiadając w pewnym stopniu na jego raport, postanowił jeszcze na moment przeciągnąć temat przedstawiając propozycję: – Archibaldzie, chciałbym skorzystać z twojego zaproszenia i udać się do twoich szklarni. Pomyślałem również, że moglibyśmy wspólnie dokonać swego rodzaju inwentaryzacji odnośnie ingrediencji w Oazie. Przeliczyć obecne zaopatrzenie, sprawdzić jego stan: czy jest na pewno dobrze przechowywane, czy trzeba skupić się na przebudowie jakiegoś pomieszczenia. – mówił dalej nie przekręcając się w stronę sylwetki Lorda:
– Dodatkowo zebrać listę najpotrzebniejszych składników oraz ich ilości. Zacząć je sprowadzać, zastanowić się również nad tym, ile z nich możemy pozyskać od dostawców zewnętrznych, a ile wyhodować nawet na własną rękę. Mam swoją szklarnię, będę mógł w tym pomóc. – zakomunikował szybko, aby żadna myśl nie rozproszyła się w ferworze kolejnych, kluczowych informacji. Opadł na oparcie nie tracąc koncentracji. Żałował, że nie zabrał ze sobą niczego do pisania, starał się wytężać chłonny umysł. Gdy słowa przewodniczącego dotknęły sylwetki drobnej blondynki, spojrzał w jej stronę szukając porozumiewawczego połączenia. Żałował, że w tej jednej chwili nie znajdował się tuż obok niej, wspierając poprzez silne zaciśnięcie palców na zimnej dłoni. Spróbował dodać jej otuchy poprzez lekki uśmiech, poczucie wsparcia wylewające się z jego sylwetki. Była silna, zawsze dawała sobie radę.
Poruszane kwestie przeniosły się na sylwetki czynnie działających sojuszników. Podejmowali otwarte działania, ryzykowali dla dobra organizacji, byli naprawdę potrzebni. Jeszcze kilka tygodni temu on sam nosił na swych barkach podobny tytuł. Jego uwagę przykuły dywagacje na temat trzech jednostek wywołujących nie małe kontrowersje. Obecnej sprawy związanej z Półolbrzymem nie znał zbyt dobrze. Pamiętał okrutny incydent zaistniały w kamiennych murach magicznej placówki. Zamordowano dziewczynę, Krukonkę, którą kojarzył z popołudniowych spotkań w przytulnym pokoju wspólnym. To właśnie jego oskarżono o morderstwo, wydalono ze szkoły, pozbawiono możliwości czarodziejskiego kształcenia, czy aby na pewno bezpodstawnie? Gdzie teraz był, czym się zajmował? Czy mógł udowodnić swe dobre intencje, zmienić dotychczasowe postępowanie, zerwać kontakty? Podzielał podejrzliwość Dearborna, lecz ostatnie słowo należało do samego Ministra. Kolejny z nich, Schmidt, szmalcownik, rówieśnik ze szkolnych lat. Odkąd opuścił mury Hogwartu nie miał z nim żadnego kontaktu. Mógł jedynie domyślać się, iż po latach opowie się po przeciwnej stronie. Konfrontując wspomnienia ze słowami Macmillana, pamiętał, że dopuszczał się do bezprawnych aktów agresji i niereformowalnego zachowania. Przebywał w trupie Ślizgonów, którym on sam, kilkanaście lat temu zdążył się narazić. Musieli na niego uważać, podjąć stanowcze kroki. Westchnął ciężko czując pierwsze przeciążenie; ogrom informacji, wymieszanych kwestii, z których każda kolejna wydawała się coraz bardziej istotna. Jeszcze na moment zawiesił się na omawianej, tajemniczej personie przekazującej bardzo wymowne, treściwe listy. Odnalazła się przypadkiem, nawiązała kontakt z jednym z zaufanych, aby następnie, niemalże od razu przekazać mu ogrom tak istotnych i poufnych informacji. Czyż to nie wyglądało podejrzanie? Zmarszczył brwi, gdy okazało się, że pochodzi z tak wrogiej i konserwatywnej rodziny, jest znana w obecnych szeregach. W tym przypadku chciał wypowiedzieć swe wątpliwości do wszystkich, na głos: – Temat dziewczyny z listów wydaje mi się podejrzany i trochę kontrowersyjny. Wybierając konkretny moment, wymieniając kilka listów, nagle podsyła nam tak poufny ogrom informacji? Staram się zrozumieć jej rozdarcie, nadmierną szczerość, lecz skąd pewność, iż nie jest to zamierzone działanie? Skąd pewność, że skoro jest powiązana z wrogim ugrupowaniem nie jest kontrolowana, nie ma na sobie klątwy, że nie jest do tego zmuszana? Wróg może jedynie czekać na to aż za mocno skupimy na niej swoją uwagę. – zasugerował mocniej, z podwyższoną emocjonalnością. Podświadomość podpowiadała mu, iż tak otwarte akty zaufania, kończyły się nieodwracalną tragedią, a do tego nie mogli przecież dopuścić.
[bylobrzydkobedzieladnie]
– Jeśli mogę wtrącić... – zaczął krótko przenosząc ciężar ciała na przód i zatrzymując go na ciasno splecionych dłoniach: – Zdaję sobie sprawę, że musimy skupić się przede wszystkim na terenie kraju i tam zogniskować wszelkie działania. Zastanawiam się, czy do bezpośredniej pomocy nie warto wykorzystać naszych sąsiadów. W głównej mierze mam tu na myśli Irlandię. – mówił spokojnie, odpowiednio dobierając słowa. – Wydaje mi się, że warto, abyśmy byli krok do przodu przed naszym wrogiem. Oczywiście możemy zakładać, że uda nam się powstrzymać ekspansję ich siły, która, w którymś momencie zacznie rozprzestrzeniać się na wschód, lecz moim zdaniem powinniśmy być tam pierwsi… – zależało mu, aby zgromadzeni przejęli jego punkt widzenia, pewne przemyślenia kłębiące się w jego głowie. – Konkretne informacje, obrzydliwa propaganda przeciwnika rozchodzi się w błyskawicznym tempie. Jeżeli dotrze też tam, będziemy mieć zdecydowanie bardziej utrudnione pole działania, będziemy w ich oczach spaleni… – przerwał na moment robiąc wdech.
– Wydaje mi się, że warto zaprezentować się tam z jak najlepszej strony, zyskać rozgłos i coś w rodzaju poparcia. Zaplanowanie wykorzystania walorów ów kraju pomorze nam znaleźć nowych sojuszników, ludzi chętnych do czynnej, oddanej walki, którzy nie godzą się z obecnym systemem wartości; z niepokojem spoglądają na działania popleczników rządu sąsiedniego kraju. Moglibyśmy w łatwy sposób zyskać nowe kontakty, specjalistów w konkretnych dziedzinach. Możemy sprowadzać stamtąd brakujące, blokowane zaopatrzenie. Zaplanować przesiedlenia, odnaleźć i stworzyć kryjówki chroniące zwykłych, niewinnych obywateli. Przenieść przegrupowania, które wykorzystamy podczas walk na terenie samej Anglii. – na moment utkwił błękitne tęczówki na profilu prowadzącego, aby następnie prześlizgnąć się po aparycji słuchających: – Nie są to informacje bezpodstawne. Mieszkam na terenach Irlandii, staram się śledzić nastroje, sytuację, rozmawiać z ludźmi. Są gotowi. Wiem, że znajdą się tacy, którzy będą w stanie zaufać, oddać się słusznej sprawie. – zakończył z wymowną pauzą. Odchrząknął nagle czując suchość w gardle. Zabierał dziś swój głos naprawdę często. Większość wcześniejszych obaw ulotniła się wraz z kolejnymi, stanowczymi wypowiedziami. Nie lubił być bierny, nie bał się wygłaszać swojego zdania, nawet jeśli spotkałoby się z nieprzychylnym przyjęciem. Skamander ponownie zabrał głos poruszając temat portu. Nad tą kwestią również zdążył się zastanowić, biorąc pod uwagę, iż nadmorskie ziemie były mu bliskie od lat. Znów wychylił się do przodu koncentrując się na twarzy blondyna. Kiwał głową miarowo, a gdy przedstawił sylwetkę pewnej kobiety, która rzekomo znała jego ojca, zawiesił się na moment, próbując przeanalizować dawne, portowe spotkania. Faktycznie na przełomie miesięcy miał kontakt z osobą pasującą do krótkiego opisu: – Na początku roku, kiedy przebywałem w porcie dużo częściej natrafiłem na kobietę pasującą do twojego opisu. Jeżeli będzie taka potrzeba mógłbym nawiązać z nią kontakt, rozeznać się i zbadać sprawę, wziąć kogoś ze sobą. Cały czas posiadam możliwość poruszania się po Londynie. – zasygnalizował gotowość i rozszerzenie ów kwestii. Wróg przejmował strategiczne części miasta, lecz nic nie stało na przeszkodzie, aby podejmować kroki wydzierające choć drobne fragmenty. Wprowadzać zamęt, wywoływać bunt, jednoczyć współwyznawców, którzy na pierwszy rzut oka trwonili od udziału w czynnej wojnie. Ona dotyczyła każdego zbierając okrutne i krwawe żniwo. Gdy Sir Longbottom zabrał głos na temat Oazy odpowiadając w pewnym stopniu na jego raport, postanowił jeszcze na moment przeciągnąć temat przedstawiając propozycję: – Archibaldzie, chciałbym skorzystać z twojego zaproszenia i udać się do twoich szklarni. Pomyślałem również, że moglibyśmy wspólnie dokonać swego rodzaju inwentaryzacji odnośnie ingrediencji w Oazie. Przeliczyć obecne zaopatrzenie, sprawdzić jego stan: czy jest na pewno dobrze przechowywane, czy trzeba skupić się na przebudowie jakiegoś pomieszczenia. – mówił dalej nie przekręcając się w stronę sylwetki Lorda:
– Dodatkowo zebrać listę najpotrzebniejszych składników oraz ich ilości. Zacząć je sprowadzać, zastanowić się również nad tym, ile z nich możemy pozyskać od dostawców zewnętrznych, a ile wyhodować nawet na własną rękę. Mam swoją szklarnię, będę mógł w tym pomóc. – zakomunikował szybko, aby żadna myśl nie rozproszyła się w ferworze kolejnych, kluczowych informacji. Opadł na oparcie nie tracąc koncentracji. Żałował, że nie zabrał ze sobą niczego do pisania, starał się wytężać chłonny umysł. Gdy słowa przewodniczącego dotknęły sylwetki drobnej blondynki, spojrzał w jej stronę szukając porozumiewawczego połączenia. Żałował, że w tej jednej chwili nie znajdował się tuż obok niej, wspierając poprzez silne zaciśnięcie palców na zimnej dłoni. Spróbował dodać jej otuchy poprzez lekki uśmiech, poczucie wsparcia wylewające się z jego sylwetki. Była silna, zawsze dawała sobie radę.
Poruszane kwestie przeniosły się na sylwetki czynnie działających sojuszników. Podejmowali otwarte działania, ryzykowali dla dobra organizacji, byli naprawdę potrzebni. Jeszcze kilka tygodni temu on sam nosił na swych barkach podobny tytuł. Jego uwagę przykuły dywagacje na temat trzech jednostek wywołujących nie małe kontrowersje. Obecnej sprawy związanej z Półolbrzymem nie znał zbyt dobrze. Pamiętał okrutny incydent zaistniały w kamiennych murach magicznej placówki. Zamordowano dziewczynę, Krukonkę, którą kojarzył z popołudniowych spotkań w przytulnym pokoju wspólnym. To właśnie jego oskarżono o morderstwo, wydalono ze szkoły, pozbawiono możliwości czarodziejskiego kształcenia, czy aby na pewno bezpodstawnie? Gdzie teraz był, czym się zajmował? Czy mógł udowodnić swe dobre intencje, zmienić dotychczasowe postępowanie, zerwać kontakty? Podzielał podejrzliwość Dearborna, lecz ostatnie słowo należało do samego Ministra. Kolejny z nich, Schmidt, szmalcownik, rówieśnik ze szkolnych lat. Odkąd opuścił mury Hogwartu nie miał z nim żadnego kontaktu. Mógł jedynie domyślać się, iż po latach opowie się po przeciwnej stronie. Konfrontując wspomnienia ze słowami Macmillana, pamiętał, że dopuszczał się do bezprawnych aktów agresji i niereformowalnego zachowania. Przebywał w trupie Ślizgonów, którym on sam, kilkanaście lat temu zdążył się narazić. Musieli na niego uważać, podjąć stanowcze kroki. Westchnął ciężko czując pierwsze przeciążenie; ogrom informacji, wymieszanych kwestii, z których każda kolejna wydawała się coraz bardziej istotna. Jeszcze na moment zawiesił się na omawianej, tajemniczej personie przekazującej bardzo wymowne, treściwe listy. Odnalazła się przypadkiem, nawiązała kontakt z jednym z zaufanych, aby następnie, niemalże od razu przekazać mu ogrom tak istotnych i poufnych informacji. Czyż to nie wyglądało podejrzanie? Zmarszczył brwi, gdy okazało się, że pochodzi z tak wrogiej i konserwatywnej rodziny, jest znana w obecnych szeregach. W tym przypadku chciał wypowiedzieć swe wątpliwości do wszystkich, na głos: – Temat dziewczyny z listów wydaje mi się podejrzany i trochę kontrowersyjny. Wybierając konkretny moment, wymieniając kilka listów, nagle podsyła nam tak poufny ogrom informacji? Staram się zrozumieć jej rozdarcie, nadmierną szczerość, lecz skąd pewność, iż nie jest to zamierzone działanie? Skąd pewność, że skoro jest powiązana z wrogim ugrupowaniem nie jest kontrolowana, nie ma na sobie klątwy, że nie jest do tego zmuszana? Wróg może jedynie czekać na to aż za mocno skupimy na niej swoją uwagę. – zasugerował mocniej, z podwyższoną emocjonalnością. Podświadomość podpowiadała mu, iż tak otwarte akty zaufania, kończyły się nieodwracalną tragedią, a do tego nie mogli przecież dopuścić.
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 13.03.21 21:50, w całości zmieniany 3 razy
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Cisza, która wypełniała salę zgromadzeń przed rozpoczęciem spotkania okazała się krótkotrwała – ledwie pierwsi członkowie Zakonu Feniksa zaczęli zabierać głos, szum dyskusji nie ustawał; starał się skupić na wszystkich informacjach, nie pogubić w ich natłoku; najbliższe były mu rzecz jasna te dotyczące Oazy, ale słuchał uważnie wszystkich, chcąc orientować się zarówno w problemach nękających magiczną wioskę, jak i planach wojennych.
Gdy Minister zapytał o sojuszników, zabrał głos raz jeszcze, tym razem nie mówiąc już jednak o Marcelu; jego myśli pomknęły w kierunku siostry. – Lydia niezmiennie wsp-p-piera naszą sprawę, ale ostatnia misja w Azkabanie m-m-mocno się na niej odbiła. Potrzebuje czasu, żeby wrócić do p-p-pełni sił i móc dalej dla nas działać – streścił krótko, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie, choć oczywistym było, że się martwił. Tym, że jego młodsza siostra stała się świadkiem widoku tak makabrycznego, jak pocałunek dementora, i tym, że poniekąd to on odpowiadał za jej obecność w czarodziejskim więzieniu; nie potrafił nie czuć się za nią odpowiedzialny.
W reakcji na polecenie lorda Longbottoma, kiwnął głową. – Tak jest, sir – odparł, zobowiązując się tym samym do wykonania zadania znalezienia rysownika i sporządzenia portretu przeklętego szmalcownika; jego twarz zapamiętał doskonale – i miał pewność, że bardzo długo nie będzie mu dane jej zapomnieć. Słysząc słowa Justine, przeniósł na nią spojrzenie i również kiwnął potakująco głową; nie był pewien, czy na temat wspomnianego czarodzieja miała więcej informacji poza faktem kupowania trucizn i eliksirów, ale o tym mogli porozmawiać później. – P-p-po spotkaniu – potwierdził, posyłając jej lekki uśmiech, zaraz po tym ponownie przeniósł jednak spojrzenie na Harolda Longbottoma, gdy ten udzielił mu głosu.
Odchrząknął, czując, jak ponownie ogarnia go zdenerwowanie. Nie był pewien, jak do tego pomysłu podejdą pozostali członkowie Zakonu Feniksa – nie mówiąc już o Ministrze Magii – ale myśl o bezbronności Oazy, brutalnie odsłoniętej zaledwie parę tygodni temu, nie dawała mu zasnąć wystarczająco długo, by zdecydował się zaryzykować. – Dziękuję, sir. Zd-d-daję sobie sprawę, że w tej chwili naszym priorytetem jest p-p-przygotowanie Oazy na nadchodzącą zimę, chciałbym jednak również wygosp-p-podarować czas na przygotowanie dla wioski planu ewakuacji i nałożenie d-d-dodatkowych zabezpieczeń – zaczął, pochylając się nieco do przodu i opierając łokcie na stole. – Ostatnim razem łutem szczęścia udało nam się w p-p-porę dowiedzieć o zagrożeniu, a dzięki tobie, sir, p-p-przenieść portal, zanim byłoby za późno – wciąż pamiętał swoje przerażenie, oblepiające go niczym lód, gdy ze słów usłyszanej w Azkabanie przepowiedni wysnuł prawdziwy, przerażający sens – ale nie mogę p-p-przestać zastanawiać się nad tym, co by się stało, gdybyśmy zostali zmuszeni do ewakuacji ludzi z wyspy, kiedy większość z nich nawet n-n-nie wie, w którą stronę powinni w takiej sytuacji uciekać. – Co, gdyby ewakuacja drogą, którą się do Oazy dostali, okazała się niemożliwa? Ile osób wiedziało o magicznym lampionie, działającym tylko w jedną stronę? – Gdyby wróg dostał się do Oazy, d-d-doszłoby do rzezi. Nie zapanowalibyśmy nad tym. – Trochę bał się spojrzeć na kogokolwiek innego – bał się pełnych dezaprobaty spojrzeń – więc póki co zwracał się wyłącznie do Ministra Magii; wiedząc, że to i tak od niego zależało, czy projekt miał szansę ruszyć z miejsca. I to jego ocenie ufając najmocniej. – Przygotowałem wstępny p-p-plan – przyznał; może była to nadgorliwość, nie chciał jednak poruszać tej kwestii bez gruntownego jej przemyślenia i rozpisania – który chciałbym p-p-przedyskutować z bardziej doświadczonymi członkami Zakonu. Jeśli oczywiście p-p-pozwolisz, sir. – Nie zwołałby takiego spotkania bez wcześniejszej aprobaty. – Zakłada głównie nałożenie zab-b-bezpieczeń po obu stronach portalu, rozp-p-planowanie dróg ewakuacyjnych, systemu sygnałów ostrzegawczych, ale nie tylko. Chciałbym na wysp-p-pie, obok portalu, wybudować stróżówkę, w której dyżur p-p-pełniliby chętni członkowie Zakonu Feniksa. Chciałbym też p-p-przeprowadzić dokładny spis zamieszkujących Oazę ludzi – łącznie z chatami, kt-t-tóre zajmują. Wydaje mi się, że to mogłoby p-p-pomóc nam nie tylko sprawniej p-p-przeprowadzić ewentualną ewakuację, do której, mam nadzieję, n-n-nigdy nie dojdzie, ale też przydałoby się przy rozwiązaniu wsp-p-pomnianego problemu z równym rozdzieleniem zaopatrzenia – dodał, odnosząc się do kwestii poruszonej przez lorda Longbottoma przy okazji wspomnienia o spichlerzu. – Wreszcie: chciałbym p-p-przeprowadzić dla wszystkich apel, na którym ustalone wcześniej zasady i plany zostaną p-p-przedstawione. Boisko, gdy już zostanie ukończone, wydaje się odp-p-powiednim do tego miejscem. W sp-p-posób bezpieczny i kontrolowany mógłbym też zorganizować ćwiczenia ewakuacyjne na t-t-terenie wyspy. – To był odległy plan, ale wydawał mu się warty poruszenia. – Sądzę, że ludzie czuliby się sp-p-pokojniej i bezpieczniej ze świadomością, że w razie nagłej potrzeby wiedzą, co p-p-powinni zrobić, dokąd się udać. I nie m-m-mówię tu tylko o zagrożeniu ze strony Rycerzy – Oaza znajduje się na w-w-wyspie, o której sekretach wciąż wiemy niewiele. – Sama pogoda bywała nieprzewidywalna; a co z magią, która krążyła tuż pod rozgrzaną magicznie ziemią? – W razie czego jestem w stanie dost-t-tarczyć ci wszystkie plany, sir, jak i wziąć na siebie odp-p-powiedzialność za ich realizację – zapewnił, kończąc tym samym nieco przydługi wywód. Minister Magii poruszył jednak jeszcze inne kwestie związane z Oazą. – Mogę też p-p-pomóc przy budowie spichlerza. Co do łódki – wydaje mi się, że samo jej w-w-wykonanie nie byłoby dla mnie problemem, ale nie znam się na żeglarstwie – p-p-potrzebny byłby mi szkic, projekt, albo dostęp do innej łodzi, którą m-m-mógłbym odwzorować – powiedział, zerkając w stronę Floreana. Chociaż potrafił sobie wyobrazić, jak mniej-więcej wyglądałaby budowa łódki, to zdawał sobie też sprawę, że wykonana nieprawidłowo, mogłaby sama w sobie stanowić zagrożenie; niewiele wiedział na temat jej zwrotności, wyporności – nie zaryzykowałby tu samowolki. – Jeśli chodzi o p-p-problem przepełnienia chat – podjął po chwili, odwracając się w stronę Keatona – wiem, że stosowane w m-m-magicznym budownictwie rozwiązania pozwalają na powiększenie wnętrza wzg-g-ględem faktycznych rozmiarów budynku – pochylę się nad tym tematem, być może okaże się b-b-być w naszym zasięgu. – W chwili obecnej dostępna przestrzeń rzeczywiście była malutka; powiększone wnętrza byłyby w stanie pomieścić więcej ludzi bez zajmowania większej ilości terenu – przełożenie było oczywiste. – Jestem też w stanie sp-p-prowadzić do Oazy spore ilości owczego runa – rodzina pasterzy, której obiecałem p-p-pomoc w remoncie gospodarstwa, w zamian obiecała się nim p-p-podzielić. Musimy tylko sami zająć się st-t-trzyżeniem i transportem – byłbym wdzięczny, gdyby ktoś z was mógł mi w tym p-p-pomóc – dodał z uśmiechem, odchylając się na krześle i bezgłośnie oddychając z ulgą; wydawało mu się, że była to ostatnia z rzeczy, które powinien poruszyć.
Później głównie słuchał, poruszając się na krześle nieco nerwowo dopiero, gdy padło nazwisko Forsythii; przez moment zastanawiał się, czy powinien coś powiedzieć, ale wzmianka o ich znajomości wydała mu się nieistotna – nie licząc przypadkowego spotkania po niespodziewanej teleportacji, w czasie którego nie był, łagodnie mówiąc, ani trochę w pełni władz umysłowych, nie widział się z nią od długich miesięcy. Słysząc wypowiedź Anthony’ego, nie zdołał się jednak powstrzymać. – Jakich d-d-dwudziestu dziewięciu mugolskich serc? – zapytał, zatrzymując spojrzenie na czarodzieju; coś w tym zdaniu – bez znajomości treści listu, na temat którego toczyła się rozmowa, całkowicie niezrozumiałym – sprawiło, że zrobiło mu się zimno.
Gdy Minister zapytał o sojuszników, zabrał głos raz jeszcze, tym razem nie mówiąc już jednak o Marcelu; jego myśli pomknęły w kierunku siostry. – Lydia niezmiennie wsp-p-piera naszą sprawę, ale ostatnia misja w Azkabanie m-m-mocno się na niej odbiła. Potrzebuje czasu, żeby wrócić do p-p-pełni sił i móc dalej dla nas działać – streścił krótko, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie, choć oczywistym było, że się martwił. Tym, że jego młodsza siostra stała się świadkiem widoku tak makabrycznego, jak pocałunek dementora, i tym, że poniekąd to on odpowiadał za jej obecność w czarodziejskim więzieniu; nie potrafił nie czuć się za nią odpowiedzialny.
W reakcji na polecenie lorda Longbottoma, kiwnął głową. – Tak jest, sir – odparł, zobowiązując się tym samym do wykonania zadania znalezienia rysownika i sporządzenia portretu przeklętego szmalcownika; jego twarz zapamiętał doskonale – i miał pewność, że bardzo długo nie będzie mu dane jej zapomnieć. Słysząc słowa Justine, przeniósł na nią spojrzenie i również kiwnął potakująco głową; nie był pewien, czy na temat wspomnianego czarodzieja miała więcej informacji poza faktem kupowania trucizn i eliksirów, ale o tym mogli porozmawiać później. – P-p-po spotkaniu – potwierdził, posyłając jej lekki uśmiech, zaraz po tym ponownie przeniósł jednak spojrzenie na Harolda Longbottoma, gdy ten udzielił mu głosu.
Odchrząknął, czując, jak ponownie ogarnia go zdenerwowanie. Nie był pewien, jak do tego pomysłu podejdą pozostali członkowie Zakonu Feniksa – nie mówiąc już o Ministrze Magii – ale myśl o bezbronności Oazy, brutalnie odsłoniętej zaledwie parę tygodni temu, nie dawała mu zasnąć wystarczająco długo, by zdecydował się zaryzykować. – Dziękuję, sir. Zd-d-daję sobie sprawę, że w tej chwili naszym priorytetem jest p-p-przygotowanie Oazy na nadchodzącą zimę, chciałbym jednak również wygosp-p-podarować czas na przygotowanie dla wioski planu ewakuacji i nałożenie d-d-dodatkowych zabezpieczeń – zaczął, pochylając się nieco do przodu i opierając łokcie na stole. – Ostatnim razem łutem szczęścia udało nam się w p-p-porę dowiedzieć o zagrożeniu, a dzięki tobie, sir, p-p-przenieść portal, zanim byłoby za późno – wciąż pamiętał swoje przerażenie, oblepiające go niczym lód, gdy ze słów usłyszanej w Azkabanie przepowiedni wysnuł prawdziwy, przerażający sens – ale nie mogę p-p-przestać zastanawiać się nad tym, co by się stało, gdybyśmy zostali zmuszeni do ewakuacji ludzi z wyspy, kiedy większość z nich nawet n-n-nie wie, w którą stronę powinni w takiej sytuacji uciekać. – Co, gdyby ewakuacja drogą, którą się do Oazy dostali, okazała się niemożliwa? Ile osób wiedziało o magicznym lampionie, działającym tylko w jedną stronę? – Gdyby wróg dostał się do Oazy, d-d-doszłoby do rzezi. Nie zapanowalibyśmy nad tym. – Trochę bał się spojrzeć na kogokolwiek innego – bał się pełnych dezaprobaty spojrzeń – więc póki co zwracał się wyłącznie do Ministra Magii; wiedząc, że to i tak od niego zależało, czy projekt miał szansę ruszyć z miejsca. I to jego ocenie ufając najmocniej. – Przygotowałem wstępny p-p-plan – przyznał; może była to nadgorliwość, nie chciał jednak poruszać tej kwestii bez gruntownego jej przemyślenia i rozpisania – który chciałbym p-p-przedyskutować z bardziej doświadczonymi członkami Zakonu. Jeśli oczywiście p-p-pozwolisz, sir. – Nie zwołałby takiego spotkania bez wcześniejszej aprobaty. – Zakłada głównie nałożenie zab-b-bezpieczeń po obu stronach portalu, rozp-p-planowanie dróg ewakuacyjnych, systemu sygnałów ostrzegawczych, ale nie tylko. Chciałbym na wysp-p-pie, obok portalu, wybudować stróżówkę, w której dyżur p-p-pełniliby chętni członkowie Zakonu Feniksa. Chciałbym też p-p-przeprowadzić dokładny spis zamieszkujących Oazę ludzi – łącznie z chatami, kt-t-tóre zajmują. Wydaje mi się, że to mogłoby p-p-pomóc nam nie tylko sprawniej p-p-przeprowadzić ewentualną ewakuację, do której, mam nadzieję, n-n-nigdy nie dojdzie, ale też przydałoby się przy rozwiązaniu wsp-p-pomnianego problemu z równym rozdzieleniem zaopatrzenia – dodał, odnosząc się do kwestii poruszonej przez lorda Longbottoma przy okazji wspomnienia o spichlerzu. – Wreszcie: chciałbym p-p-przeprowadzić dla wszystkich apel, na którym ustalone wcześniej zasady i plany zostaną p-p-przedstawione. Boisko, gdy już zostanie ukończone, wydaje się odp-p-powiednim do tego miejscem. W sp-p-posób bezpieczny i kontrolowany mógłbym też zorganizować ćwiczenia ewakuacyjne na t-t-terenie wyspy. – To był odległy plan, ale wydawał mu się warty poruszenia. – Sądzę, że ludzie czuliby się sp-p-pokojniej i bezpieczniej ze świadomością, że w razie nagłej potrzeby wiedzą, co p-p-powinni zrobić, dokąd się udać. I nie m-m-mówię tu tylko o zagrożeniu ze strony Rycerzy – Oaza znajduje się na w-w-wyspie, o której sekretach wciąż wiemy niewiele. – Sama pogoda bywała nieprzewidywalna; a co z magią, która krążyła tuż pod rozgrzaną magicznie ziemią? – W razie czego jestem w stanie dost-t-tarczyć ci wszystkie plany, sir, jak i wziąć na siebie odp-p-powiedzialność za ich realizację – zapewnił, kończąc tym samym nieco przydługi wywód. Minister Magii poruszył jednak jeszcze inne kwestie związane z Oazą. – Mogę też p-p-pomóc przy budowie spichlerza. Co do łódki – wydaje mi się, że samo jej w-w-wykonanie nie byłoby dla mnie problemem, ale nie znam się na żeglarstwie – p-p-potrzebny byłby mi szkic, projekt, albo dostęp do innej łodzi, którą m-m-mógłbym odwzorować – powiedział, zerkając w stronę Floreana. Chociaż potrafił sobie wyobrazić, jak mniej-więcej wyglądałaby budowa łódki, to zdawał sobie też sprawę, że wykonana nieprawidłowo, mogłaby sama w sobie stanowić zagrożenie; niewiele wiedział na temat jej zwrotności, wyporności – nie zaryzykowałby tu samowolki. – Jeśli chodzi o p-p-problem przepełnienia chat – podjął po chwili, odwracając się w stronę Keatona – wiem, że stosowane w m-m-magicznym budownictwie rozwiązania pozwalają na powiększenie wnętrza wzg-g-ględem faktycznych rozmiarów budynku – pochylę się nad tym tematem, być może okaże się b-b-być w naszym zasięgu. – W chwili obecnej dostępna przestrzeń rzeczywiście była malutka; powiększone wnętrza byłyby w stanie pomieścić więcej ludzi bez zajmowania większej ilości terenu – przełożenie było oczywiste. – Jestem też w stanie sp-p-prowadzić do Oazy spore ilości owczego runa – rodzina pasterzy, której obiecałem p-p-pomoc w remoncie gospodarstwa, w zamian obiecała się nim p-p-podzielić. Musimy tylko sami zająć się st-t-trzyżeniem i transportem – byłbym wdzięczny, gdyby ktoś z was mógł mi w tym p-p-pomóc – dodał z uśmiechem, odchylając się na krześle i bezgłośnie oddychając z ulgą; wydawało mu się, że była to ostatnia z rzeczy, które powinien poruszyć.
Później głównie słuchał, poruszając się na krześle nieco nerwowo dopiero, gdy padło nazwisko Forsythii; przez moment zastanawiał się, czy powinien coś powiedzieć, ale wzmianka o ich znajomości wydała mu się nieistotna – nie licząc przypadkowego spotkania po niespodziewanej teleportacji, w czasie którego nie był, łagodnie mówiąc, ani trochę w pełni władz umysłowych, nie widział się z nią od długich miesięcy. Słysząc wypowiedź Anthony’ego, nie zdołał się jednak powstrzymać. – Jakich d-d-dwudziestu dziewięciu mugolskich serc? – zapytał, zatrzymując spojrzenie na czarodzieju; coś w tym zdaniu – bez znajomości treści listu, na temat którego toczyła się rozmowa, całkowicie niezrozumiałym – sprawiło, że zrobiło mu się zimno.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nim jeszcze wszedł do sali zgromadzeń, wyciągnął rękę w stronę Fredericka, bez zawahania odpowiadając na gest i ściskając jego dłoń; był czas, w którym nie wierzył, że jeszcze kiedykolwiek będzie im dane zasiąść przy jednym stole, nie mówiąc już o walce w imię tej samej sprawy – i to, że otrzymał na to szansę, niezmiennie podnosiło go na duchu. Posłał przyjacielowi krótki uśmiech, kiwając mu jeszcze głową – a później zajął jedno z ostatnich miejsc przy stole, pomiędzy Tonksem, a Burroughsem.
Nie spodziewał się usłyszeć własnego nazwiska, dlatego na wspomnienie o czarownicy przy pomocy klątwy zmuszonej do poszukiwania o nim informacji, coś nieprzyjemnie skręciło się w jego wnętrznościach; to, że znajdował się na celowniku Rycerzy Walpurgii nie stanowiło dla niego żadnej nowości – zdawał sobie z tego sprawę od dawna, właściwie: od momentu, w którym jawnie sprzeciwił im się w Salisbury – ale czymś innym była sama tego świadomość, a czymś zupełnie odmiennym słuchanie o namacalnych dowodach. Spojrzał na Fredericka z wdzięcznością, po chwili podobne spojrzenie (choć naznaczone też niepokojem) przenosząc na krótko na siedzącego obok Keatona, tknięty smakującą wyrzutami sumienia realizacją, że poniekąd go naraził – oraz że skoro szukali informacji u niego, to doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że Percival znalazł schronienie w Peak District. Skąd? Czy był to zwyczajny domysł, oczywisty wniosek wysnuty przez tych, którzy wiedzieli o jego pracy ze smokami, czy coś więcej?
Zawiercił się na krześle w nagłym poczuciu dyskomfortu, które nie miało wiele wspólnego z jego surową konstrukcją.
Gdy ciężar dyskusji przeniósł się w kierunku planów wojennych, na powrót skupił pełnię uwagi na padających słowach, ciesząc się z tego, jak duży nacisk zdecydowano się położyć na obronę Derbyshire; ze swojej strony miał zamiar zrobić wszystko, co tylko mógł, żeby wspomóc te działania – i to nie tylko dlatego, że z rodem Greengrassów łączył go zaciągnięty przed rokiem dług, którego spłatę przyrzekł w nakreślonym do nestora liście. Skrzyżował na krótko wzrok ze Skamanderem, wyłapując porozumiewawcze spojrzenie; chociaż poniekąd wyczuwał bijącą od niego rezerwę, niezmiennie pozostającą na swoim miejscu od ich pierwszego spotkania, to fakt, że to właśnie on miał mieć oko na Derbyshire, budził u Percivala ulgę – słyszał co nieco o umiejętnościach aurora, zdawał się też cieszyć w Zakonie Feniksa szacunkiem; podejrzewał, że dobrze zasłużonym.
Słowa Ministra Magii, nawołujące do ostrożności – choć surowe i być może trudne do przyjęcia – wydały mu się w świetle ostatnich wydarzeń potrzebne. Uwaga dotycząca arystokratycznych rodów sprawiła, że poczuł w ustach gorycz, była to jednak gorycz smakująca głównie gorzką prawdą; przełknął ją, kiwając nieco bezwiednie głową. Zgadzał się z tymi zdaniami – zaskoczyły go więc padające niedługo później słowa Marcelli, która nie tylko zdawała się zinterpretować przestrogę ich dowódcy opacznie, ale też w swojej wypowiedzi brzmiała prawie pouczająco, podpierając się oczywistościami, których jej przedmówca wcale nie zanegował. Uniósł brwi nieco wyżej, zdziwiony tym bardziej, gdy czarownicę poparł Alexander. – Złożenie przeze mnie przysięgi wieczystej nie było bezpodstawne – sprostował cicho. Chociaż decyzja o położeniu własnego życia na szali nie należała do prostych, ani przez moment nie oczekiwał, że ktokolwiek w Zakonie Feniksa obdarzy go zaufaniem bez tego. Gdyby to zrobili, uznałby ich za lekkomyślnych. – Zgadzam się z Lucindą. Maeve. Vincentem – wymienił, przesuwając spojrzenie pomiędzy kuzynką, a dwójką Zakonników, którzy pojawili się na spotkaniu po raz pierwszy; miał nadzieję, że dobrze zapamiętał ich imiona. – Frederick dopiero co powiedział, że Huxley pod wpływem silnego Imperiusa miała szpiegować Zakon, dotrzeć do Keatona. Zdaje się więc, że zasadnym jest zastanowienie się, czy była odosobnionym przypadkiem, czy może Rycerze Walpurgii taki właśnie przyjęli schemat działania. Być może intencje Crabbe są szczere, co jednak, jeśli jej wola również została spętana? Jeśli sama w sobie stanowi pułapkę, obłożona klątwą tak samo, jak obłożone nią zostało ciało Bertiego Botta? Już sam fakt przypadkowego wysłania listu do jednego z nas i wyłożenia mu informacji na tacy wydaje się co najmniej podejrzany. – Przynależność Anthony’ego Macmillana do Zakonu Feniksa nie była wszak tajemnicą; jego twarz od dawna widniała na listach gończych. – Co jeśli samo porwanie jej okaże się katastrofalne w skutkach lub zdradzi naszą pozycję wrogowi? – zapytał, jednocześnie zastanawiając się, dokąd mieli zamiar ją zabrać; miał nadzieję, że nie tutaj. – Przestroga przed pokładaniem zaufania w czarodziejach wychowanych w tym środowisku nie bierze się znikąd. Więzi i przekonania, które tworzy się i wpaja w takich rodach jak Blackowie – w takich, jak mój – są zazwyczaj silniejsze i trwalsze od chwilowych porywów serca. Mówię to z własnego doświadczenia. – Ile razy – nim wreszcie podjął bezpowrotną decyzję na Stonehenge, a później złożył Zakonowi przysięgę – miotał się bezładnie pomiędzy jedną stroną, a drugą? Pomiędzy tym, co rzekomo wiedział, a tym, co widział? Wydawało mu się, że rozumiał, co miał na myśli Minister – podobnie jak zdawał sobie sprawę, skąd w niektórych brało się niezrozumienie.
Następne słowa Harolda Longbottoma wybrzmiały wyraźnie, nikt jednak w reakcji na nie nie podniósł się ze swojego miejsca; on też nie zamierzał. Czy to jest jasne? – Tak jest, sir – odpowiedział, kiwając głową; pytanie, choć skierowane do ogółu, wydawało mu się na tyle poważne, że nie chciał odpowiadać na nie milczeniem.
Nie spodziewał się usłyszeć własnego nazwiska, dlatego na wspomnienie o czarownicy przy pomocy klątwy zmuszonej do poszukiwania o nim informacji, coś nieprzyjemnie skręciło się w jego wnętrznościach; to, że znajdował się na celowniku Rycerzy Walpurgii nie stanowiło dla niego żadnej nowości – zdawał sobie z tego sprawę od dawna, właściwie: od momentu, w którym jawnie sprzeciwił im się w Salisbury – ale czymś innym była sama tego świadomość, a czymś zupełnie odmiennym słuchanie o namacalnych dowodach. Spojrzał na Fredericka z wdzięcznością, po chwili podobne spojrzenie (choć naznaczone też niepokojem) przenosząc na krótko na siedzącego obok Keatona, tknięty smakującą wyrzutami sumienia realizacją, że poniekąd go naraził – oraz że skoro szukali informacji u niego, to doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że Percival znalazł schronienie w Peak District. Skąd? Czy był to zwyczajny domysł, oczywisty wniosek wysnuty przez tych, którzy wiedzieli o jego pracy ze smokami, czy coś więcej?
Zawiercił się na krześle w nagłym poczuciu dyskomfortu, które nie miało wiele wspólnego z jego surową konstrukcją.
Gdy ciężar dyskusji przeniósł się w kierunku planów wojennych, na powrót skupił pełnię uwagi na padających słowach, ciesząc się z tego, jak duży nacisk zdecydowano się położyć na obronę Derbyshire; ze swojej strony miał zamiar zrobić wszystko, co tylko mógł, żeby wspomóc te działania – i to nie tylko dlatego, że z rodem Greengrassów łączył go zaciągnięty przed rokiem dług, którego spłatę przyrzekł w nakreślonym do nestora liście. Skrzyżował na krótko wzrok ze Skamanderem, wyłapując porozumiewawcze spojrzenie; chociaż poniekąd wyczuwał bijącą od niego rezerwę, niezmiennie pozostającą na swoim miejscu od ich pierwszego spotkania, to fakt, że to właśnie on miał mieć oko na Derbyshire, budził u Percivala ulgę – słyszał co nieco o umiejętnościach aurora, zdawał się też cieszyć w Zakonie Feniksa szacunkiem; podejrzewał, że dobrze zasłużonym.
Słowa Ministra Magii, nawołujące do ostrożności – choć surowe i być może trudne do przyjęcia – wydały mu się w świetle ostatnich wydarzeń potrzebne. Uwaga dotycząca arystokratycznych rodów sprawiła, że poczuł w ustach gorycz, była to jednak gorycz smakująca głównie gorzką prawdą; przełknął ją, kiwając nieco bezwiednie głową. Zgadzał się z tymi zdaniami – zaskoczyły go więc padające niedługo później słowa Marcelli, która nie tylko zdawała się zinterpretować przestrogę ich dowódcy opacznie, ale też w swojej wypowiedzi brzmiała prawie pouczająco, podpierając się oczywistościami, których jej przedmówca wcale nie zanegował. Uniósł brwi nieco wyżej, zdziwiony tym bardziej, gdy czarownicę poparł Alexander. – Złożenie przeze mnie przysięgi wieczystej nie było bezpodstawne – sprostował cicho. Chociaż decyzja o położeniu własnego życia na szali nie należała do prostych, ani przez moment nie oczekiwał, że ktokolwiek w Zakonie Feniksa obdarzy go zaufaniem bez tego. Gdyby to zrobili, uznałby ich za lekkomyślnych. – Zgadzam się z Lucindą. Maeve. Vincentem – wymienił, przesuwając spojrzenie pomiędzy kuzynką, a dwójką Zakonników, którzy pojawili się na spotkaniu po raz pierwszy; miał nadzieję, że dobrze zapamiętał ich imiona. – Frederick dopiero co powiedział, że Huxley pod wpływem silnego Imperiusa miała szpiegować Zakon, dotrzeć do Keatona. Zdaje się więc, że zasadnym jest zastanowienie się, czy była odosobnionym przypadkiem, czy może Rycerze Walpurgii taki właśnie przyjęli schemat działania. Być może intencje Crabbe są szczere, co jednak, jeśli jej wola również została spętana? Jeśli sama w sobie stanowi pułapkę, obłożona klątwą tak samo, jak obłożone nią zostało ciało Bertiego Botta? Już sam fakt przypadkowego wysłania listu do jednego z nas i wyłożenia mu informacji na tacy wydaje się co najmniej podejrzany. – Przynależność Anthony’ego Macmillana do Zakonu Feniksa nie była wszak tajemnicą; jego twarz od dawna widniała na listach gończych. – Co jeśli samo porwanie jej okaże się katastrofalne w skutkach lub zdradzi naszą pozycję wrogowi? – zapytał, jednocześnie zastanawiając się, dokąd mieli zamiar ją zabrać; miał nadzieję, że nie tutaj. – Przestroga przed pokładaniem zaufania w czarodziejach wychowanych w tym środowisku nie bierze się znikąd. Więzi i przekonania, które tworzy się i wpaja w takich rodach jak Blackowie – w takich, jak mój – są zazwyczaj silniejsze i trwalsze od chwilowych porywów serca. Mówię to z własnego doświadczenia. – Ile razy – nim wreszcie podjął bezpowrotną decyzję na Stonehenge, a później złożył Zakonowi przysięgę – miotał się bezładnie pomiędzy jedną stroną, a drugą? Pomiędzy tym, co rzekomo wiedział, a tym, co widział? Wydawało mu się, że rozumiał, co miał na myśli Minister – podobnie jak zdawał sobie sprawę, skąd w niektórych brało się niezrozumienie.
Następne słowa Harolda Longbottoma wybrzmiały wyraźnie, nikt jednak w reakcji na nie nie podniósł się ze swojego miejsca; on też nie zamierzał. Czy to jest jasne? – Tak jest, sir – odpowiedział, kiwając głową; pytanie, choć skierowane do ogółu, wydawało mu się na tyle poważne, że nie chciał odpowiadać na nie milczeniem.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Nie zdziwił się, kiedy z ust Michaela padło nazwisko jego kuzyna. Weasley’owie dzielnie zasilali szeregi Zakonu Feniksa – wydawało się, że przy tym stole musi zasiadać jeden z nich, inaczej nie byli kompletni. Chociaż miał nadzieję, że Reginaldowi nie stanie się żadna krzywda, że nie będzie rwał się z motyką na słońce, a niestety Weasley’owie mieli równie ognisty temperament co kolor swoich włosów. – Znam Reggiego od dziecka, na pewno przysłużyłby się naszej sprawie – dodał jedynie do słów poprzedników, choć już bez tego podali wystarczająco dużo powodów, żeby mu zaufać.
Przeniósł wzrok na Steffena, kiedy zaczął mówić o klątwie na ślubie Tonika. Nie odezwał się w tej sprawie, najchętniej puściłby ten straszny dzień w niepamięć – dopiero na własnej skórze się przekonał, do jak okropnych czynów są zdolni ludzie pod działaniem klątwy czy silnego zaklęcia. Jego zachowanie go przeraziło, przez jakiś czas bał się samego siebie, nie ufał swoim myślom; dopiero Alexander pomógł mu się z tym uporać, choć wspomnienie tamtego feralnego dnia wciąż czasem do niego wracało.
– Dobrze to słyszeć – odpowiedział Percivalowi, kiedy zapewnił o dobrych chęciach Greengrassów. List lorda Ofera faktycznie wyrażał zaangażowanie w sprawę i najwidoczniej nie były to jedynie czcze słowa.
Spojrzał na Ulyssesa, kiedy zaczął opowiadać o swoich przygodach z Cronusem Malfoyem. Skinął mu głową, wyrażając w ten sposób pełne poparcie jego działań, a także podziękowanie za wysiłek włożony w sprawę. Wysłuchał też z uwagą słów lorda Longbottoma, kiedy dziękował mu za podjęte kroki, choć nie było to dla niego tak oczywiste jak Haroldowi się wydawało. Tamtego wieczora przemyślał wszystkie opcje, nie był aż tak szlachetny, jak wszyscy mogliby sądzić. – Cieszę się, że tak to się rozwinęło – odpowiedział, i jemu dziękując lekkim skinieniem głowy za słowa uznania.
Kiedy temat zszedł na plan obrony hrabstw, słuchał wszystkich nadwyraz uważnie, bo sam interesował się tą kwestią, ale nie uważał siebie za wybitnego stratega – chętnie poznał spojrzenia innych na tę sprawę. – Plan Tonks wydaje mi się rozsądny, o ile bardziej skupimy się na promugolskich hrabstwach, a akcje we wrogich częściach kraju faktycznie ograniczymy do minimum, na razie, żeby się za bardzo nie rozdrabniać. Żaden ze mnie strateg, ale tak jak już zostało powiedziane, chyba nie ma nas wystarczająco dużo, żeby zająć się wszystkim. Już sporo pracy czeka nas w hrabstwach, które dołączyły do sojuszu: Somerset i Dorset, odgradzające nasz Półwysep Kornwalijski od reszty kraju, wspomniane Derbyshire, w którym wpływy antymugolskie wciąż są silne, Lancashire i, przede wszystkim, Nothumbrland odizolowane na północy kraju. Dobrze byłoby przejąć tereny Gloucestershire, żeby połączyć ziemie Greengrassów i Ollivanderów z Somerset, ale w tym momencie to tylko moje gdybanie, czasy sojuszu Parkinsonów z Weasleyami już dawno minęły – machnął ręką, bo na chwilę obecną nie widział żadnego sposobu na przekabacenie Parkinsonów na stronę Zakonu. – W każdym razie skupiłbym się na przychylnych nam hrabstwach, a w drugiej kolejności na hrabstwach, które je okalają – zgodził się z Justine.
Przeniósł wzrok na Lucindę, kiedy zaczęła opowiadać o złych stronach szlachty – zawsze ciężko mu się słuchało takich słów, bo sam pochodził z tego stanu i wcale nie uważał go za zło wcielone, w przeciwieństwie do wielu czarodziejów niższego pochodzenia. Wiedział też, że w każdym rodzie znajdują się osoby, z którymi da się dogadać, ale to nie był moment na dyskusje na ten temat.
– Nie skreślałbym od razu tej panny Crabbe, w każdym kłamstwie jest ziarno prawdy, informacje przez nią podane faktycznie mogą okazać się przydatne. Trzeba tylko bezwzlęgnie zachować ostrożność, być może poczekać, aż sama z siebie podzieli się czymś jeszcze – chyba nie jest to tak pilne, żeby od razu ją porywać i przesłuchiwać, może wystarczy najpierw poczekać jak rozwinie się sytuacja – zaproponował inny punkt widzenia, niekoniecznie lepszy, ale przecież po to tu byli, by przedyskutować wszystkie opcje.
– Oczywiście, Vincencie, chętnie się z tobą spotkam w tej sprawie – odpowiedział mu, naprawdę mając to na myśli, i tak mieli się spotkać i porozmawiać. Poza tym spisanie zasobów faktycznie brzmiało jak dobry pomysł, skoro opisywał zasoby w lecznicy, to dlaczego by nie opisać zasobów dla Zakonu.
– Mogę pomóc przy spisie. W Oazie wielu pacjentów przewija się przez moje ręce, mogę przy okazji ich spisywać – zaoferował pomoc Billy’emu, którego plan ewakuacji zrobił na nim ogromne wrażenie. To brzmiało tak rozsądnie, że aż dziw, że jeszcze nikt tego nie wprowadził w życie.
Słowa Harolda groźnie wybrzmiały w tym surowym pomieszczeniu, ale Archibald nie mógł się z nim nie zgodzić. Oczywiście, że był na to gotowy – już i tak zbyt głęboko w tym siedział, by się wycofać.
Przeniósł wzrok na Steffena, kiedy zaczął mówić o klątwie na ślubie Tonika. Nie odezwał się w tej sprawie, najchętniej puściłby ten straszny dzień w niepamięć – dopiero na własnej skórze się przekonał, do jak okropnych czynów są zdolni ludzie pod działaniem klątwy czy silnego zaklęcia. Jego zachowanie go przeraziło, przez jakiś czas bał się samego siebie, nie ufał swoim myślom; dopiero Alexander pomógł mu się z tym uporać, choć wspomnienie tamtego feralnego dnia wciąż czasem do niego wracało.
– Dobrze to słyszeć – odpowiedział Percivalowi, kiedy zapewnił o dobrych chęciach Greengrassów. List lorda Ofera faktycznie wyrażał zaangażowanie w sprawę i najwidoczniej nie były to jedynie czcze słowa.
Spojrzał na Ulyssesa, kiedy zaczął opowiadać o swoich przygodach z Cronusem Malfoyem. Skinął mu głową, wyrażając w ten sposób pełne poparcie jego działań, a także podziękowanie za wysiłek włożony w sprawę. Wysłuchał też z uwagą słów lorda Longbottoma, kiedy dziękował mu za podjęte kroki, choć nie było to dla niego tak oczywiste jak Haroldowi się wydawało. Tamtego wieczora przemyślał wszystkie opcje, nie był aż tak szlachetny, jak wszyscy mogliby sądzić. – Cieszę się, że tak to się rozwinęło – odpowiedział, i jemu dziękując lekkim skinieniem głowy za słowa uznania.
Kiedy temat zszedł na plan obrony hrabstw, słuchał wszystkich nadwyraz uważnie, bo sam interesował się tą kwestią, ale nie uważał siebie za wybitnego stratega – chętnie poznał spojrzenia innych na tę sprawę. – Plan Tonks wydaje mi się rozsądny, o ile bardziej skupimy się na promugolskich hrabstwach, a akcje we wrogich częściach kraju faktycznie ograniczymy do minimum, na razie, żeby się za bardzo nie rozdrabniać. Żaden ze mnie strateg, ale tak jak już zostało powiedziane, chyba nie ma nas wystarczająco dużo, żeby zająć się wszystkim. Już sporo pracy czeka nas w hrabstwach, które dołączyły do sojuszu: Somerset i Dorset, odgradzające nasz Półwysep Kornwalijski od reszty kraju, wspomniane Derbyshire, w którym wpływy antymugolskie wciąż są silne, Lancashire i, przede wszystkim, Nothumbrland odizolowane na północy kraju. Dobrze byłoby przejąć tereny Gloucestershire, żeby połączyć ziemie Greengrassów i Ollivanderów z Somerset, ale w tym momencie to tylko moje gdybanie, czasy sojuszu Parkinsonów z Weasleyami już dawno minęły – machnął ręką, bo na chwilę obecną nie widział żadnego sposobu na przekabacenie Parkinsonów na stronę Zakonu. – W każdym razie skupiłbym się na przychylnych nam hrabstwach, a w drugiej kolejności na hrabstwach, które je okalają – zgodził się z Justine.
Przeniósł wzrok na Lucindę, kiedy zaczęła opowiadać o złych stronach szlachty – zawsze ciężko mu się słuchało takich słów, bo sam pochodził z tego stanu i wcale nie uważał go za zło wcielone, w przeciwieństwie do wielu czarodziejów niższego pochodzenia. Wiedział też, że w każdym rodzie znajdują się osoby, z którymi da się dogadać, ale to nie był moment na dyskusje na ten temat.
– Nie skreślałbym od razu tej panny Crabbe, w każdym kłamstwie jest ziarno prawdy, informacje przez nią podane faktycznie mogą okazać się przydatne. Trzeba tylko bezwzlęgnie zachować ostrożność, być może poczekać, aż sama z siebie podzieli się czymś jeszcze – chyba nie jest to tak pilne, żeby od razu ją porywać i przesłuchiwać, może wystarczy najpierw poczekać jak rozwinie się sytuacja – zaproponował inny punkt widzenia, niekoniecznie lepszy, ale przecież po to tu byli, by przedyskutować wszystkie opcje.
– Oczywiście, Vincencie, chętnie się z tobą spotkam w tej sprawie – odpowiedział mu, naprawdę mając to na myśli, i tak mieli się spotkać i porozmawiać. Poza tym spisanie zasobów faktycznie brzmiało jak dobry pomysł, skoro opisywał zasoby w lecznicy, to dlaczego by nie opisać zasobów dla Zakonu.
– Mogę pomóc przy spisie. W Oazie wielu pacjentów przewija się przez moje ręce, mogę przy okazji ich spisywać – zaoferował pomoc Billy’emu, którego plan ewakuacji zrobił na nim ogromne wrażenie. To brzmiało tak rozsądnie, że aż dziw, że jeszcze nikt tego nie wprowadził w życie.
Słowa Harolda groźnie wybrzmiały w tym surowym pomieszczeniu, ale Archibald nie mógł się z nim nie zgodzić. Oczywiście, że był na to gotowy – już i tak zbyt głęboko w tym siedział, by się wycofać.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Gdy Skamander wspomniał o tym, że pewna dziewczyna ją znała od razu widziała o kogo mu chodzi. Spojrzała w stronę Keata, ale dzieliło ich kilka krzesełek, więc spojrzała ponownie na Anthony'ego.
— Ta dziewczyna to barmanka z Parszywego Pasażera, Philippa. Spotkałam ją kilkukrotnie i wtedy rzeczywiście dość śmiało podchodziła do tematu. Zdawała się nie bać tego, co nastąpi, jakby port miał być jakąś bezpieczną przystanią. Twierdziła, że przegonią wszystkich, którzy postanowią wkroczyć do portu w jakiejkolwiek sprawie. Nie bardzo rozumiała o co toczy się ta wojna, każdy spoza portu to potencjalny wróg. Pan Rineheart zdawał się... roztaczać ją jakąś ochroną, ale nie wiem czy mogła być jego informatorką w dokach — przyznała, zerkając w kierunku Vincenta. Nie była pewna, co do tego na czym polegała ta znajomość, ale wyglądała na dość zażyłą.
Kiedy lord Longbottom podjął kwestię spichlerza i zaopatrzona, spojrzała wpierw na Floreana, który zabrał głos, a później zdecydowała się dodać coś od siebie:
— Gdyby szklarnię jakoś magicznie powiększyć i zorganizować parę rąk do codziennej pracy, moglibyśmy spróbować zwiększyć nasze możliwości.— Spojrzała na Vincenta, który zaoferował swoją szklarnię na ten moment, mogła się przydać, ale Vincent nie był w stanie obrobić ziemi sam, potrzebował do tego ludzi. Ludzi, którym musiałby zapewnić codzienny transport i jaką opiekę u siebie w domu.— Co zaś tyczy się samego zaopatrzenia, może powinniśmy zorganizować równy podział wszystkich zgromadzonych produktów. Mamy spis mieszkańców, jeśli zrobimy szczegółowy spis posiadanych towarów, będziemy w stanie zająć się zarządzaniem zapasami według potrzeb ludzi, dzielić wszystkim po równo, na przykład organizując pewnego rodzaju wydawkę w każdą sobotę, każdemu mieszkańcowi paczkę produktów na cały tydzień. Wtedy tez należałoby przeorganizować dostawy do oazy, przywożenie wszystkiego w różnym czasie będzie powodować pewien chaos. Jeśli umówilibyśmy się na zwożenie wszystkiego, co udało nam się zdobyć dwa razy w tygodniu i uzupełnienie list, moglibyśmy przewidzieć, ile w każdą sobotę możemy produktów wydać, by nie uszczuplać spiżarni za mocno. Zapasy podzielibyśmy pod kątem wartości, a później spróbowali je rozdysponowywać na zasadzie procentowej, na przykład osiemdziesiąt do dwudziestu. Wtedy zbudujemy zapasy na przyszłość i zagwarantujemy mieszkańcom stały i pewny dostęp do żywności przez cały czas, bez strachu, że nagle będzie groził im śmiertelny głód. Oczywiście kwestia dzielenia ilości do rozdania i zachowania jest zależna od tego, jakie mamy możliwości pozyskania żywności. I tej zewnątrz i wewnątrz Oazy. To wymaga pewnej skrupulatności i dobrej organizacji w spisach, księgach, prognozowania.— Zajmowała się tym w sklepie od zawsze, odkąd tylko skończyła szkołę, kiedy jeszcze dziadek produkował miotły a nie miał zupełnie głowy do inwestycji i szacowania wielkości zamówień drewna. — Mogę się tego podjąć, ale przydałaby mi się pomoc, zarówno fizyczna w organizacji samych produktów, jak i rachunkowa. I najlepiej gdyby w drugim przypadku był to ktoś, kto na stałe mógłby ze mną ten obowiązek dzielić, by uniknąć każdorazowego uczenia się i opanowywania schematu działania — zakończyła, odrywając wzrok od pana Longbottoma, by spojrzeć na pozostałych zakonników. Rozdzielenie żywności w ten sposób mogło być dotkliwe na początku, każdy miał inne potrzeby, ale oni sami tylko w ten sposób mogli uniknąć krzywdzącego podziału. Żywnością w obrębie chatek mogliby już zarządzać samodzielnie, tworzyć własne zapasy jeśli byli w stanie mocniej zacisnąć pasa. — Jeśli chodzi o samo przygotowywanie zapasów, robienie przetworów Florean, chętnie ci pomogę.
Nie chciała się wypowiadać na temat panny Crabbe, której osoba nagle stała się tematem jakiejś niezgodności. Współczuła jej — jeśli całe życie musiała zmagać się z czymś, czego nie popierała, ale trudno było jej uwierzyć, że od urodzenia stawała okoniem względem ludzi, którzy stanowili najbliższy wzór, którzy wpajali jej od początku jej świata pewne zasady i wartości. Skąd miałaby czerpać inne przykłady, jeśli wychowywała się w konserwatywnej rodzinie? Powstrzymała się przed spojrzeniem w kierunku Percivala. Nie ufała jej. Nie ufała nikomu kto miał jakikolwiek związek z Blackami. Czy jej obecność na tym pogrzebie nie była zastanawiająca? Czy zdecydowała się przekazać informacje obcemu człowiekowi, jakim był dla niej Anthony, tak po prostu? Kto w tych czasach żali się z takich wydarzeń z własnej przeszłości obcym ludziom? Kto rozdaje takie informacje za darmo? Nie miała instynktu samozachowawczego, czy może kierowała się głupotą? Szukała pomocy, czy budowała podstęp? Spojrzała po wszystkich, którzy zabrali głos w jej sprawie, a potem zerknęła na przyjaciela.
— Ta dziewczyna to barmanka z Parszywego Pasażera, Philippa. Spotkałam ją kilkukrotnie i wtedy rzeczywiście dość śmiało podchodziła do tematu. Zdawała się nie bać tego, co nastąpi, jakby port miał być jakąś bezpieczną przystanią. Twierdziła, że przegonią wszystkich, którzy postanowią wkroczyć do portu w jakiejkolwiek sprawie. Nie bardzo rozumiała o co toczy się ta wojna, każdy spoza portu to potencjalny wróg. Pan Rineheart zdawał się... roztaczać ją jakąś ochroną, ale nie wiem czy mogła być jego informatorką w dokach — przyznała, zerkając w kierunku Vincenta. Nie była pewna, co do tego na czym polegała ta znajomość, ale wyglądała na dość zażyłą.
Kiedy lord Longbottom podjął kwestię spichlerza i zaopatrzona, spojrzała wpierw na Floreana, który zabrał głos, a później zdecydowała się dodać coś od siebie:
— Gdyby szklarnię jakoś magicznie powiększyć i zorganizować parę rąk do codziennej pracy, moglibyśmy spróbować zwiększyć nasze możliwości.— Spojrzała na Vincenta, który zaoferował swoją szklarnię na ten moment, mogła się przydać, ale Vincent nie był w stanie obrobić ziemi sam, potrzebował do tego ludzi. Ludzi, którym musiałby zapewnić codzienny transport i jaką opiekę u siebie w domu.— Co zaś tyczy się samego zaopatrzenia, może powinniśmy zorganizować równy podział wszystkich zgromadzonych produktów. Mamy spis mieszkańców, jeśli zrobimy szczegółowy spis posiadanych towarów, będziemy w stanie zająć się zarządzaniem zapasami według potrzeb ludzi, dzielić wszystkim po równo, na przykład organizując pewnego rodzaju wydawkę w każdą sobotę, każdemu mieszkańcowi paczkę produktów na cały tydzień. Wtedy tez należałoby przeorganizować dostawy do oazy, przywożenie wszystkiego w różnym czasie będzie powodować pewien chaos. Jeśli umówilibyśmy się na zwożenie wszystkiego, co udało nam się zdobyć dwa razy w tygodniu i uzupełnienie list, moglibyśmy przewidzieć, ile w każdą sobotę możemy produktów wydać, by nie uszczuplać spiżarni za mocno. Zapasy podzielibyśmy pod kątem wartości, a później spróbowali je rozdysponowywać na zasadzie procentowej, na przykład osiemdziesiąt do dwudziestu. Wtedy zbudujemy zapasy na przyszłość i zagwarantujemy mieszkańcom stały i pewny dostęp do żywności przez cały czas, bez strachu, że nagle będzie groził im śmiertelny głód. Oczywiście kwestia dzielenia ilości do rozdania i zachowania jest zależna od tego, jakie mamy możliwości pozyskania żywności. I tej zewnątrz i wewnątrz Oazy. To wymaga pewnej skrupulatności i dobrej organizacji w spisach, księgach, prognozowania.— Zajmowała się tym w sklepie od zawsze, odkąd tylko skończyła szkołę, kiedy jeszcze dziadek produkował miotły a nie miał zupełnie głowy do inwestycji i szacowania wielkości zamówień drewna. — Mogę się tego podjąć, ale przydałaby mi się pomoc, zarówno fizyczna w organizacji samych produktów, jak i rachunkowa. I najlepiej gdyby w drugim przypadku był to ktoś, kto na stałe mógłby ze mną ten obowiązek dzielić, by uniknąć każdorazowego uczenia się i opanowywania schematu działania — zakończyła, odrywając wzrok od pana Longbottoma, by spojrzeć na pozostałych zakonników. Rozdzielenie żywności w ten sposób mogło być dotkliwe na początku, każdy miał inne potrzeby, ale oni sami tylko w ten sposób mogli uniknąć krzywdzącego podziału. Żywnością w obrębie chatek mogliby już zarządzać samodzielnie, tworzyć własne zapasy jeśli byli w stanie mocniej zacisnąć pasa. — Jeśli chodzi o samo przygotowywanie zapasów, robienie przetworów Florean, chętnie ci pomogę.
Nie chciała się wypowiadać na temat panny Crabbe, której osoba nagle stała się tematem jakiejś niezgodności. Współczuła jej — jeśli całe życie musiała zmagać się z czymś, czego nie popierała, ale trudno było jej uwierzyć, że od urodzenia stawała okoniem względem ludzi, którzy stanowili najbliższy wzór, którzy wpajali jej od początku jej świata pewne zasady i wartości. Skąd miałaby czerpać inne przykłady, jeśli wychowywała się w konserwatywnej rodzinie? Powstrzymała się przed spojrzeniem w kierunku Percivala. Nie ufała jej. Nie ufała nikomu kto miał jakikolwiek związek z Blackami. Czy jej obecność na tym pogrzebie nie była zastanawiająca? Czy zdecydowała się przekazać informacje obcemu człowiekowi, jakim był dla niej Anthony, tak po prostu? Kto w tych czasach żali się z takich wydarzeń z własnej przeszłości obcym ludziom? Kto rozdaje takie informacje za darmo? Nie miała instynktu samozachowawczego, czy może kierowała się głupotą? Szukała pomocy, czy budowała podstęp? Spojrzała po wszystkich, którzy zabrali głos w jej sprawie, a potem zerknęła na przyjaciela.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Ratusz
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda