Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Pub "Porter Starego Sue"
Główna sala
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Główna sala
To największa i najszumniejsza izba pubu. Wykonana z ciemnego drewna wzdłuż i wszerz chętnie gości w swoich progach zarówno amatorów ognistej whisky, jak i skuszonych pysznymi przekąskami pasjonatów bezalkoholowych odwiedzin. Mieszkańcy Doliny przy stolikach często mogą dojrzeć znajome twarze sąsiadów, którzy w spokojnym, bezkonfliktowym miejscu wypoczywają po dniach pełnych pracy i obowiązków. W dalszej części pomieszczenia znajduje się bar, gdzie samemu należy składać zamówienia, w porównaniu do bocznej sali, do obsługi której przeznaczona jest kelnerka. Przydymione światło rzuca ciepłą łunę na obrazy wiszące na ścianach, przedstawiają one zarówno krajobrazy, jak i uwiecznione sceny z festynów czy innych miło wspominanych wydarzeń organizowanych na przestrzeni lat w hrabstwie Somerset.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Prudence nie miała wielu przyjaciół. Nie potrafiła nawiązywać głębszych relacji, miała wrażenie, że wszyscy patrzą na nią przez pryzmat jej szlacheckiego pochodzenia, nie traktują jej poważnie. Jakby nie miała nic więcej do zaoferowania. Dlatego tak bardzo trzymała się tych, którzy kiedyś dostrzegli w niej coś więcej. Bardzo ceniła te znajomości. Nie wyobrażała sobie, że kiedyś mogłoby zabraknąć przyjaciółek w jej życiu. Raczej widziała je przy swoim boku, kiedy będą już staruszkami i zaczną wspominać czasy swojej młodości popijając trunki na balkonie którejś z nich.
- Dzięki Thalio za wyrozumiałość. Jakby coraz mniej osób rozumiało to, że ja nie jestem domatorem, ba duszę się w zamknięciu. - rzekła do żeglarki. Nie zamierzała jednak kontynuować tematu. Było to nieodpowiednie miejsce na poruszanie takich kwestii, w końcu nigdy nie wiadomo, kto czai się obok.
- No dobra, mężczyzna to coś innego, ja bym się dziwnie czuła, jakbym miała się w Ciebie zmienić, nie wiem zresztą, nie znam się na tym. - wzruszyła ramionami, gdyż zaczęła się gubić w temacie. - Z mojej strony zawsze możesz liczyć na dobre słowo! - odparła uśmiechając się promiennie. Podziwiała trochę Thalię za tą determinację w podążaniu za swoimi marzeniami. Niewiele było kobiet, które by się odważyły na taki krok. Zazdrościła jej nawet, że mogła sobie na to pozwolić. Ona czasem miała problem, żeby wyjść poza Puddlemere. Westchnęła ciężko, na samą myśl o tym wszystkim robiło jej się smutno.
Macmillan była zaskoczona, jak dobrze Thalia radzi sobie na parkiecie.Tak właściwie, to sądziła, że Ronja powinna tutaj lepiej wypaść, widać jednak pozory czasem myliły. Zabawne, bo właściwie to się tego zupełnie nie spodziewała. Wtedy zamarła. Słowa Ronji ją zaskoczyły, ogromnie. Wbiła w nią swoje spojrzenie. Był to nagły atak szczerości, aż rozdziawiła usta. - Dawnym przyjacielem?- powtórzyła zaskoczona. - Och kochana, jesteś pewna, że jego światopoglądu nie da się zmienić?- miała świadomość, że zapewne jest to niemożliwe, okropne było to, że musiały żyć w świecie pełnym podziału, tym bardziej, że jeszcze kilka lat temu wszystko było w najlepszym porządku. - Kieruj się sercem Ronjo, wiem, że światopogląd to ważna sprawa, jednak coś was połączyło, musicie mieć jakieś podobieństwo.- zresztą nie musiała szukać daleko. Jak widać każda z nich miała problem w wybieraniu odpowiednich dla siebie partnerów, zastanawiała się, z czego to tak właściwie wynika. Jeszcze Thalia powinna teraz opowiedzieć, że kogoś poznała, na pewno też by w nim było coś, co by nie pasowało.
Podeszła do Ronji i ją przytuliła. Poczuła w tym momencie taką potrzebę. Otworzyła się przed nimi i powiedziała, co leży jej na sercu, przecież o to chodziło podczas takich wieczorów. Musiały spożyć więcej alkoholu, na trzeźwo zbyt długo nie wytrzymają, widać, że wszystkie coś męczy, a najlepiej jest pomóc sobie czymś mocniejszym, wtedy będą mogły być zupełnie szczere, granice znikną. Nie czekała zbyt długo, skoro już na to wpadła to podeszła do baru i po chwili wróciła do dziewcząt z kieliszkami. - Ponoć całkiem niezły to bimber, na raz!- powiedziała do towarzyszek po czym wypiła zawartość kieliszka jednym haustem spoglądając na przyjaciółki. - Thalia, nie stanie się nam tutaj krzywda, naprawdę!- odparła jeszcze słysząc o broni Wellers.
- Dzięki Thalio za wyrozumiałość. Jakby coraz mniej osób rozumiało to, że ja nie jestem domatorem, ba duszę się w zamknięciu. - rzekła do żeglarki. Nie zamierzała jednak kontynuować tematu. Było to nieodpowiednie miejsce na poruszanie takich kwestii, w końcu nigdy nie wiadomo, kto czai się obok.
- No dobra, mężczyzna to coś innego, ja bym się dziwnie czuła, jakbym miała się w Ciebie zmienić, nie wiem zresztą, nie znam się na tym. - wzruszyła ramionami, gdyż zaczęła się gubić w temacie. - Z mojej strony zawsze możesz liczyć na dobre słowo! - odparła uśmiechając się promiennie. Podziwiała trochę Thalię za tą determinację w podążaniu za swoimi marzeniami. Niewiele było kobiet, które by się odważyły na taki krok. Zazdrościła jej nawet, że mogła sobie na to pozwolić. Ona czasem miała problem, żeby wyjść poza Puddlemere. Westchnęła ciężko, na samą myśl o tym wszystkim robiło jej się smutno.
Macmillan była zaskoczona, jak dobrze Thalia radzi sobie na parkiecie.Tak właściwie, to sądziła, że Ronja powinna tutaj lepiej wypaść, widać jednak pozory czasem myliły. Zabawne, bo właściwie to się tego zupełnie nie spodziewała. Wtedy zamarła. Słowa Ronji ją zaskoczyły, ogromnie. Wbiła w nią swoje spojrzenie. Był to nagły atak szczerości, aż rozdziawiła usta. - Dawnym przyjacielem?- powtórzyła zaskoczona. - Och kochana, jesteś pewna, że jego światopoglądu nie da się zmienić?- miała świadomość, że zapewne jest to niemożliwe, okropne było to, że musiały żyć w świecie pełnym podziału, tym bardziej, że jeszcze kilka lat temu wszystko było w najlepszym porządku. - Kieruj się sercem Ronjo, wiem, że światopogląd to ważna sprawa, jednak coś was połączyło, musicie mieć jakieś podobieństwo.- zresztą nie musiała szukać daleko. Jak widać każda z nich miała problem w wybieraniu odpowiednich dla siebie partnerów, zastanawiała się, z czego to tak właściwie wynika. Jeszcze Thalia powinna teraz opowiedzieć, że kogoś poznała, na pewno też by w nim było coś, co by nie pasowało.
Podeszła do Ronji i ją przytuliła. Poczuła w tym momencie taką potrzebę. Otworzyła się przed nimi i powiedziała, co leży jej na sercu, przecież o to chodziło podczas takich wieczorów. Musiały spożyć więcej alkoholu, na trzeźwo zbyt długo nie wytrzymają, widać, że wszystkie coś męczy, a najlepiej jest pomóc sobie czymś mocniejszym, wtedy będą mogły być zupełnie szczere, granice znikną. Nie czekała zbyt długo, skoro już na to wpadła to podeszła do baru i po chwili wróciła do dziewcząt z kieliszkami. - Ponoć całkiem niezły to bimber, na raz!- powiedziała do towarzyszek po czym wypiła zawartość kieliszka jednym haustem spoglądając na przyjaciółki. - Thalia, nie stanie się nam tutaj krzywda, naprawdę!- odparła jeszcze słysząc o broni Wellers.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Thalia była człowiekiem nastawionym na ludzi – mimo sporej dozy niezależności, którą się odznaczała, potrzebowała dookoła siebie swoich bliskich. Nie w rozumieniu rodziny, chociaż tę również chciałaby posiadać, ale również ze względu na przyjaciół. Spotykała się z wieloma opiniami odnośnie tego, jak to jest morską diablicą, kusicielką, a nawet że portową dziwką i tylko dlatego zabierano ją na statek – w wiadomym celu. Bawiło ją to chyba jeszcze bardziej, kiedy brało się pod uwagę, że potrafiła zmieniać wygląd na każdy dowolny, to najczęściej kierowano takie słowa pod jej adresem w momencie, kiedy jej twarz zdobiły dwie blizny.
- Jakby, no co ty nie powiesz, Ronja! Prudence nam się nie przyznała, że nie umie tańczyć, to teraz o! – Postanowiła nieco zmienić zasady tej potańcówki i złapała pannę Fancourt, przysuwając ją bliżej siebie, dłoń swoją kładąc jej na talii i okręcając dookoła, prowadząc niczym niebojący się niczego najlepszy (no, to mocna przesada) partner do tańca. Okręciła jeszcze przyjaciółkę dookoła jej własnej osi, zaraz też łapiąc ją i pochylając aby zakończyć ich wspólny taniec (czy tam jakkolwiek można było to nazwać), odchylając się aby jednak Ronja skończyła w pionie. Jeszcze sporo ich czeka tego wieczoru, nie było już co lądować po podłodze.
- Oczywiście, Prudence. Kto ma cię zrozumieć jak nie ja, uciekająca z tego kraju tuż po szkole? – Co prawda teraz wracała, a więc zapowiadało się to dość…dziwacznie, kiedy się o tym myślało. W końcu miała być niezależna, radząca sobie sama i bez większych problemów unikająca wszystkiego, co jej nie pasowało. A jednak wróciła w samo oko cyklonu. Pytanie tylko, czy zostanie. – Nie wiem, czy mężczyzna to coś zupełnie innego. W końcu przez osiem lat musiałam udawać kogoś, kim wcale nie jestem.
A to nie było łatwe. Nie pod względem aktorskim, to wyćwiczyła już wcześniej i nie pod względem metamorfomagii, bo to mogła spokojnie utrzymać. Problemem było to, że zacierała się ta cienka granica pomiędzy tym, gdzie kończył się Olivier a zaczynała się Lavinia. Bo ta ostatnia miała etapy, gdzie zanikała zupełnie, a Thalia wierzyła, że jej dawne życie nigdy tak naprawdę nie istniało.
- No cóż, jak kiedyś wymyślą perfumy o zapachu ryb, to jeszcze będziecie mi zazdrościć. – Zbyła końcówkę tematu śmiechem, zaraz też stając aż na wyznanie. Ten taniec, to wszystko odeszło nagle w niepamięć. Co prawda Prudence przyniosła im jeszcze kolejkę, dlatego Thalia nie miała nic przeciwko temu, zaraz jednak wyciągając zarówno jedną jak i drugą na antresolę, ciągnąc je gdzieś do pustego pomieszczenia – widać było, że do łazienki była niewielka kolejka, ale mimo to Wellers nie zaryzykowala pojawienia się tam, wpychając je gdzieś tam do pustego pomieszczenia.
- Ronka…przykro mi, naprawdę. – Przytuliła ją jeszcze, przyciągając jeszcze Macmillan do tego, aby teraz obydwie zdecydowanie obejmowały Fancourt. – Tak jak pyta Prue…na pewno nie zmieni zdania? – Wiedziała, że nie, ale można było się łudzić w rozważaniach. Na kwestię o nożu podparła się dłońmi na biodrach, spoglądając na swoje towarzyszki z uniesionymi brwiami.
- Przysięgam, nóż w tych czasach oprócz różdżki powinien być podstawą ekwipunku!
- Jakby, no co ty nie powiesz, Ronja! Prudence nam się nie przyznała, że nie umie tańczyć, to teraz o! – Postanowiła nieco zmienić zasady tej potańcówki i złapała pannę Fancourt, przysuwając ją bliżej siebie, dłoń swoją kładąc jej na talii i okręcając dookoła, prowadząc niczym niebojący się niczego najlepszy (no, to mocna przesada) partner do tańca. Okręciła jeszcze przyjaciółkę dookoła jej własnej osi, zaraz też łapiąc ją i pochylając aby zakończyć ich wspólny taniec (czy tam jakkolwiek można było to nazwać), odchylając się aby jednak Ronja skończyła w pionie. Jeszcze sporo ich czeka tego wieczoru, nie było już co lądować po podłodze.
- Oczywiście, Prudence. Kto ma cię zrozumieć jak nie ja, uciekająca z tego kraju tuż po szkole? – Co prawda teraz wracała, a więc zapowiadało się to dość…dziwacznie, kiedy się o tym myślało. W końcu miała być niezależna, radząca sobie sama i bez większych problemów unikająca wszystkiego, co jej nie pasowało. A jednak wróciła w samo oko cyklonu. Pytanie tylko, czy zostanie. – Nie wiem, czy mężczyzna to coś zupełnie innego. W końcu przez osiem lat musiałam udawać kogoś, kim wcale nie jestem.
A to nie było łatwe. Nie pod względem aktorskim, to wyćwiczyła już wcześniej i nie pod względem metamorfomagii, bo to mogła spokojnie utrzymać. Problemem było to, że zacierała się ta cienka granica pomiędzy tym, gdzie kończył się Olivier a zaczynała się Lavinia. Bo ta ostatnia miała etapy, gdzie zanikała zupełnie, a Thalia wierzyła, że jej dawne życie nigdy tak naprawdę nie istniało.
- No cóż, jak kiedyś wymyślą perfumy o zapachu ryb, to jeszcze będziecie mi zazdrościć. – Zbyła końcówkę tematu śmiechem, zaraz też stając aż na wyznanie. Ten taniec, to wszystko odeszło nagle w niepamięć. Co prawda Prudence przyniosła im jeszcze kolejkę, dlatego Thalia nie miała nic przeciwko temu, zaraz jednak wyciągając zarówno jedną jak i drugą na antresolę, ciągnąc je gdzieś do pustego pomieszczenia – widać było, że do łazienki była niewielka kolejka, ale mimo to Wellers nie zaryzykowala pojawienia się tam, wpychając je gdzieś tam do pustego pomieszczenia.
- Ronka…przykro mi, naprawdę. – Przytuliła ją jeszcze, przyciągając jeszcze Macmillan do tego, aby teraz obydwie zdecydowanie obejmowały Fancourt. – Tak jak pyta Prue…na pewno nie zmieni zdania? – Wiedziała, że nie, ale można było się łudzić w rozważaniach. Na kwestię o nożu podparła się dłońmi na biodrach, spoglądając na swoje towarzyszki z uniesionymi brwiami.
- Przysięgam, nóż w tych czasach oprócz różdżki powinien być podstawą ekwipunku!
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Ronja czytała ludzi niczym książki. Przewracała kolejne strony, odkurzała zapomniane okładki, a niekiedy również i przecinała smukłe palce do krwi na ich ostrych krawędziach. Znajomość ludzkiej natury nie wykształciła w kobiecie cynizmu, wręcz przeciwnie, nauczyła doceniać nawet bardziej różnorodność kwiatu społeczeństwa, z którego każde ziarno dawało całkowicie inny plon. Kiedy przychodziło jednak do najgłębszego rodzaju relacji, potrzebowała wiele czasu w zaufaniu, by dojrzeć do przyjaźni, a i w niej zazwyczaj przybierała rolę opiekuna grupy, prędzej uczestniczącego w zabawie z dystansem, niż aktywnie sprawiającego kłopoty. Nie odczuwała z tego tytułu żadnych niepewności, ani żalów, dobrze czując się we własnej skórze i rozumiejąc swój charakter, ale ze względu na to, nagłe okazy uczuć zwykle wprawiały ją w zaskoczenie. Podobnie sprawa miała się w przypadku troskliwych reakcji jej przyjaciółek.
— Tak, jestem pewna. Poza tym nie chciałabym kogokolwiek zmieniać tylko dla siebie. — Odparła poważnie. Nie wiedziała szczegółowo, jak przebiegało życie miłosne obu czarownic, zanim zawiązały bliższą znajomość, ale w przypadku Fancourt uczucia jeśli już powstawały, były twarde niczym skały i tylko czas mógł wyżłobić w nich zapomnienie. Miała przynajmniej taką nadzieję, bowiem myślenie o Atticusie od czasów Hogwartu stało się równie naturalne co nabierania oddechu. Mogła zapomnieć o tym na długie godziny, ale koniec końców, ciężko było bez niego żyć. — Masz wspaniałego ducha Prue, ale w niektórych przypadkach serce to nie wszystko. Musi iść z nim w parze głowa. - Dodała, usta układając w uśmiech, podczas gdy oczy pozostawały smutne. Bursztynowa barwa zamgliła się na moment rozdzierającym serce żalem, którego nie widział nigdy wcześniej nikt prócz lustrzanego odbicia Ronji. Widziały teraz i one. — Dziękuję, naprawdę. — Wyszeptała, delektując się bliskością wsparcia i układając własne dłonie na tych, które ją otaczały. Chwilę tak trwały w ciszy wzajemnego zrozumienia, aż wreszcie Fancourt wyprostowała się, wracając ponownie do swojej charakterystycznej pozy.
— Wolałabym nie przechodzić przez drogę, w przekonaniu, że każda mijająca osoba może mnie zadźgać.
Oświadczyła żartobliwie, kręcąc przy tym głową na boki. Wolnym krokiem ruszyła wzdłuż ściany korytarza, po drodze chwytając z kontuaru baru ostatni zamówiony drink i wypijając go jednym chaustem. Mijane obrazy prezentowały wesołe sceny z życia mieszkańców Doliny, a chociaż niektóre z nich nie mogły mieć więcej niż rok, bowiem ukazywał niedawny festyn, jaki odbywał się w Somerset, dla kobiety zdawały się być marzeniem sennej sielanki. Nieprawdopodobnym. — Nawet jeśli nie wrócimy już do tych czasów. - Zaczęła, unosząc dłoń do ramy i delikatnie muskając ją z czułością. — Chciałabym zapamiętać to spotkanie na zawsze i nas trzy tutaj. — To mówiąc, zwróciła wzrok ponownie na swoje towarzyszki, pełna radości, ale też smutku wobec rzeczywistości, jaka czekała za drzwiami baru. — Nie wiem, co czeka na nas w przyszłości. Czy wrócimy kiedykolwiek do takich obrazów, czy zostaną na zawsze reliktem minionych czasów kurzącym się na ścianach. Ale chociaż za oknem czai się wojenna burza, to naszej przyjaźni nie zamieniłabym na nic innego. — Kapela skończyła grać skoczny kawałek, a na scenę weszła tutejsza mieszkanka, naturalnym głosem rozpoczynając spokojną balladę.
— Tak, jestem pewna. Poza tym nie chciałabym kogokolwiek zmieniać tylko dla siebie. — Odparła poważnie. Nie wiedziała szczegółowo, jak przebiegało życie miłosne obu czarownic, zanim zawiązały bliższą znajomość, ale w przypadku Fancourt uczucia jeśli już powstawały, były twarde niczym skały i tylko czas mógł wyżłobić w nich zapomnienie. Miała przynajmniej taką nadzieję, bowiem myślenie o Atticusie od czasów Hogwartu stało się równie naturalne co nabierania oddechu. Mogła zapomnieć o tym na długie godziny, ale koniec końców, ciężko było bez niego żyć. — Masz wspaniałego ducha Prue, ale w niektórych przypadkach serce to nie wszystko. Musi iść z nim w parze głowa. - Dodała, usta układając w uśmiech, podczas gdy oczy pozostawały smutne. Bursztynowa barwa zamgliła się na moment rozdzierającym serce żalem, którego nie widział nigdy wcześniej nikt prócz lustrzanego odbicia Ronji. Widziały teraz i one. — Dziękuję, naprawdę. — Wyszeptała, delektując się bliskością wsparcia i układając własne dłonie na tych, które ją otaczały. Chwilę tak trwały w ciszy wzajemnego zrozumienia, aż wreszcie Fancourt wyprostowała się, wracając ponownie do swojej charakterystycznej pozy.
— Wolałabym nie przechodzić przez drogę, w przekonaniu, że każda mijająca osoba może mnie zadźgać.
Oświadczyła żartobliwie, kręcąc przy tym głową na boki. Wolnym krokiem ruszyła wzdłuż ściany korytarza, po drodze chwytając z kontuaru baru ostatni zamówiony drink i wypijając go jednym chaustem. Mijane obrazy prezentowały wesołe sceny z życia mieszkańców Doliny, a chociaż niektóre z nich nie mogły mieć więcej niż rok, bowiem ukazywał niedawny festyn, jaki odbywał się w Somerset, dla kobiety zdawały się być marzeniem sennej sielanki. Nieprawdopodobnym. — Nawet jeśli nie wrócimy już do tych czasów. - Zaczęła, unosząc dłoń do ramy i delikatnie muskając ją z czułością. — Chciałabym zapamiętać to spotkanie na zawsze i nas trzy tutaj. — To mówiąc, zwróciła wzrok ponownie na swoje towarzyszki, pełna radości, ale też smutku wobec rzeczywistości, jaka czekała za drzwiami baru. — Nie wiem, co czeka na nas w przyszłości. Czy wrócimy kiedykolwiek do takich obrazów, czy zostaną na zawsze reliktem minionych czasów kurzącym się na ścianach. Ale chociaż za oknem czai się wojenna burza, to naszej przyjaźni nie zamieniłabym na nic innego. — Kapela skończyła grać skoczny kawałek, a na scenę weszła tutejsza mieszkanka, naturalnym głosem rozpoczynając spokojną balladę.
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Prudence spoglądała z uśmiechem na twarzy na przyjaciółki, które razem tańczyły. Nie dało się nie zauważyć tej beztroski, na którą sobie dzisiaj pozwoliły, nie sądziła, aby się to miało szybko powtórzyć, wszak czasy były okropne. Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo brakowało jej normalności. Wszak były teraz w takim wieku, kiedy mogły się tym wszystkim najbardziej cieszyć, miały jeszcze tyle energii i pomysłów. Musiały się ograniczyć do tego, co było na wyciągnięcie ręki. Nie wiadomo ile to wszystko potrwa, czasu nie cofną, czyżby więc najlepsze lata życia przeciekały im przez palce? Okropnie dołowały ją takie myśli. Kiedy więc towarzyszki niedoli tańczyły w parze poszła po jeszcze jedną szklankę trunku, której zawartość powoli sączyła. Miała ochotę się dzisiaj upodlić, aby te wszystkie myśli, które ostatnio ją męczyły choć na moment przepadły.
- Podziwiam Cię Thalio za to.- rzekła z uznaniem. Zbliżyła się bowiem ponownie do przyjaciółek. W końcu dlatego się tutaj pojawiły, nie żeby stać z boku i rozmyślać o trudach życia, tylko żeby dobrze się bawić. Zaczynała powoli czuć alkohol, który wypiła, wszystko wydawało się jakieś takie przyjemniejsze, a myśli zaczęły jej uciekać, liczyła się tylko chwila, która trwała.
- Zawsze Ty możesz wymyślić takie perfumy i jeszcze zarobić na tym fortunę moja droga.- wtedy Thalia zabrała je gdzieś, może faktycznie był to dobry pomysł.. to wyznanie, które padło z ust Ronji.. dlaczego zrobiła to dopiero teraz. Widziały się ostatnio i nic o tym nie wspominała. Zresztą to samo było z dementorem, gdyby nie wizyta u profesora, to też by się z nią tym nie podzieliła. Zastanawiała się nad tym, co się dzieje i dlaczego Ronja buduje wokół siebie mur.
Tkwiły w tym przyjacielskim uścisku we trzy, łącząc się z przyjaciółką w jej niedoli. W końcu od tego był, musiały sobie pomagać. Serce to nie wszystko, musi iść z nim w parze głowa..- przemyślała to, co powiedziała Ronja, nieco ją te słowa zabolały, choć zdawała sobie sprawę, że nie był skierowane w jej stronę. Ona także miała ostatnio rozterki związane ze sprawami sercowymi, a słowa które padły z ust Ronji dały jej do myślenia, spowodowały, że zaczęły się pojawiać dylematy moralne.
Zmieniła się muzyka, na bardziej nastrojową. Humor Prue zdecydowanie się pogorszył, ten głos i muzyka.. spowodowały, że miała ochotę usiąść gdzieś w kącie i się rozpłakać. Dlaczego żył w tak skomplikowanym momencie? - Cieszę się, że Was mam, cała reszta.. jest niepewna.- rzekła do towarzyszek niedoli.
- Podziwiam Cię Thalio za to.- rzekła z uznaniem. Zbliżyła się bowiem ponownie do przyjaciółek. W końcu dlatego się tutaj pojawiły, nie żeby stać z boku i rozmyślać o trudach życia, tylko żeby dobrze się bawić. Zaczynała powoli czuć alkohol, który wypiła, wszystko wydawało się jakieś takie przyjemniejsze, a myśli zaczęły jej uciekać, liczyła się tylko chwila, która trwała.
- Zawsze Ty możesz wymyślić takie perfumy i jeszcze zarobić na tym fortunę moja droga.- wtedy Thalia zabrała je gdzieś, może faktycznie był to dobry pomysł.. to wyznanie, które padło z ust Ronji.. dlaczego zrobiła to dopiero teraz. Widziały się ostatnio i nic o tym nie wspominała. Zresztą to samo było z dementorem, gdyby nie wizyta u profesora, to też by się z nią tym nie podzieliła. Zastanawiała się nad tym, co się dzieje i dlaczego Ronja buduje wokół siebie mur.
Tkwiły w tym przyjacielskim uścisku we trzy, łącząc się z przyjaciółką w jej niedoli. W końcu od tego był, musiały sobie pomagać. Serce to nie wszystko, musi iść z nim w parze głowa..- przemyślała to, co powiedziała Ronja, nieco ją te słowa zabolały, choć zdawała sobie sprawę, że nie był skierowane w jej stronę. Ona także miała ostatnio rozterki związane ze sprawami sercowymi, a słowa które padły z ust Ronji dały jej do myślenia, spowodowały, że zaczęły się pojawiać dylematy moralne.
Zmieniła się muzyka, na bardziej nastrojową. Humor Prue zdecydowanie się pogorszył, ten głos i muzyka.. spowodowały, że miała ochotę usiąść gdzieś w kącie i się rozpłakać. Dlaczego żył w tak skomplikowanym momencie? - Cieszę się, że Was mam, cała reszta.. jest niepewna.- rzekła do towarzyszek niedoli.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chciała mieć ludzi koło siebie, którzy potrafili zaakceptować ją taką, jaka była. Nie ludzi z sierocińca, którzy nadawali jej numer, nie ludzi ze statku, którzy odwrócili się od niej. Tylko takich, którzy doceniali ją za taką jaka była i dawali radę i czas dla niej aby przyzwyczaiła się do towarzystwa i to, że nawet jeżeli nie do końca się do niego przyzwyczaiła, to nic nie szkodzi, tak mogła po prostu starać się w swoim tempie. Tęskniła za zrozumieniem, to oczywiste, ale też nie chciała być ciężarem. Ale Ronja i Prudence nie widziały w niej żeglarki, sieroty czy przemytniczki. Dla nich była człowiekiem z własną osobowością i charakterem. I nawet jeżeli miała też innych którzy myśleli podobnie, tak cieszyła się teraz, że mogła po prostu potańczyć z przyjaciółkami. Marnie bo marnie, ale po prostu wyszła tu bez zmartwień i zwątpień.
Zarumieniła się na słowa Prudence, gotowa kłamać płynnie że to od alkoholu, nie odpowiadając już nic na to a jedynie jeszcze mocniej przyciągając je do ponownego wspólnego uścisku. Dawało jej to poczucie pewności i stałości o którym mogła marzyć chociaż przez chwilę, nawet kiedy na krawędziach jasnych sukienek ciągnęły się cienie wyciągające ku nim swoje dłonie. Cokolwiek teraz myślała, zachowała to dla siebie, ściągając brwi i unosząc lekko podbródek.
Nie oddam wam ich.
Groźba, czy też raczej postawienie się cieniom, nie wyszło poza jej myśli, dało jej jednak jakąś otuchę. Odsunęła się zaraz, uśmiechając się smutno na słowa Fancourt, doskonale wiedząc, że ma rację i właśnie taka jest ich życiowa prawda. Wskazówki rozsądku ponad podrywy serca. Przynajmniej tak to postrzegała w jej własnym kierunku.
- Moje drogie…nowy rok przed nami, życzyć wam więc będę, abyśmy przetrwały te ciężkie czasy. Żeby Ronja znalazła porządnego kawalera, czującego podobnie jak ona i to jeszcze takiego, który zdecydowanie będzie zasługiwał na jej uczucie. I aby Prudence, nasza lokalna lady, miała jak najlepsze relacje z rodziną i w końcu zaczęli się jej słuchać. Jak macie życzenia to teraz możecie je powiedzieć, w tym gwarze i tak nikt ich nie usłyszy.
Ledwie to powiedziała, nuta zmieniła się w spokojniejszą, gotowa więc była przysiąc, że to świat po prostu chciał z niej sobie zażartować. Ujęła więc obydwie przyjaciółki pod swoje ramiona, tak aby trzymać je blisko siebie, odchylając głowę aby jej loki mogły musnąć rozpaloną od duchoty skórę. Miała tak szczerą nadzieję, i tego właśnie sobie życzyła, że całe jej szczęście mogłoby przejść na jej przyjaciółki. Skoro ona nie miała być szczęśliwa, to one mogły być!
Zarumieniła się na słowa Prudence, gotowa kłamać płynnie że to od alkoholu, nie odpowiadając już nic na to a jedynie jeszcze mocniej przyciągając je do ponownego wspólnego uścisku. Dawało jej to poczucie pewności i stałości o którym mogła marzyć chociaż przez chwilę, nawet kiedy na krawędziach jasnych sukienek ciągnęły się cienie wyciągające ku nim swoje dłonie. Cokolwiek teraz myślała, zachowała to dla siebie, ściągając brwi i unosząc lekko podbródek.
Nie oddam wam ich.
Groźba, czy też raczej postawienie się cieniom, nie wyszło poza jej myśli, dało jej jednak jakąś otuchę. Odsunęła się zaraz, uśmiechając się smutno na słowa Fancourt, doskonale wiedząc, że ma rację i właśnie taka jest ich życiowa prawda. Wskazówki rozsądku ponad podrywy serca. Przynajmniej tak to postrzegała w jej własnym kierunku.
- Moje drogie…nowy rok przed nami, życzyć wam więc będę, abyśmy przetrwały te ciężkie czasy. Żeby Ronja znalazła porządnego kawalera, czującego podobnie jak ona i to jeszcze takiego, który zdecydowanie będzie zasługiwał na jej uczucie. I aby Prudence, nasza lokalna lady, miała jak najlepsze relacje z rodziną i w końcu zaczęli się jej słuchać. Jak macie życzenia to teraz możecie je powiedzieć, w tym gwarze i tak nikt ich nie usłyszy.
Ledwie to powiedziała, nuta zmieniła się w spokojniejszą, gotowa więc była przysiąc, że to świat po prostu chciał z niej sobie zażartować. Ujęła więc obydwie przyjaciółki pod swoje ramiona, tak aby trzymać je blisko siebie, odchylając głowę aby jej loki mogły musnąć rozpaloną od duchoty skórę. Miała tak szczerą nadzieję, i tego właśnie sobie życzyła, że całe jej szczęście mogłoby przejść na jej przyjaciółki. Skoro ona nie miała być szczęśliwa, to one mogły być!
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wieczór powoli dobiegał końca, a Ronja czuła się szczęśliwa w sposób, który nie czuła od długiego czasu. Dobrze wiedziała, że każda z nich mierzyła się ze swoimi kłopotami. Problemy i zmartwienia zrzucone na trójkę kobiecych ramion, a one wciąż unosiły głowy z dumą. Podziwiała je wszystkie za to, za siłę, którą często lekceważono.
— Ja podziwiam was obie. — Przyznała Prudence z prostotą, przebiegając wzrokiem po twarzach przyjaciółek. Pozornie zwykły moment, nieskomplikowane wyjście do lokalnego baru, czuła podskórnie, że miało wpływ na każdą z nich. Dzisiaj poczuły własne wsparcie, dzisiaj mogły być pewne, iż jutro nie będą same. Zamilkła na chwilę, wsłuchując się w życzenia Thalii, nawet myśl o Blythe nie mogła popsuć jej obecnego humoru. Być może powinna nawet zastanawiać się nad ich relacją dłużej i częściej, przepracować w sobie do momentu, gdy nie będzie niczym innym jak smutnym zawodem, ciężkim, ale nie trwałym i wiecznym. Uniosła do połowy pustą szklankę, a może do połowy pełną tylko przez sekundę rozważając jakie życzenia wypowie.
— Najpewniej spotkamy się jeszcze później, ale już teraz, na nowy rok: żeby Thalia żyła pełnią życia, ale wiedziała, że każdemu należy się odpoczynek. Dla Prudence pomyślności w karierze badawczej, realizacji jej marzeń, kogokolwiek bądź czegokolwiek by one nie dotyczyły. I dla mnie, żebym mogła jeszcze przez długi czas mieć przyjemność życia w obecności takich wspaniałych osób jak wy. — Piekący smak alkoholu wpłynął na język i gardło, tak czy siak odrobinę już mrowiące. Wolała nie wiedzieć jak dobrnie do Londynu, lub ile zajmie im odprowadzenie Prudence do Puddlemere. Nic jednak nie było teraz ważniejsze, od zwykłego bycia z nimi. Problemy odeszły w tył głowy, od tego miała każdy kolejny dzień, by o nich pamiętać i próbować je rozwiązać, sama bądź też z pomocą innych. Zajęta wieloma sprawami i przytłoczona obowiązkami może jeszcze długo nie mieć okazji powtórzenia tego wspaniałego wyjścia, dlatego każdy szczegół scenerii chłonęła ze zdwojoną uwagą. Nikt nie przypuszczał chyba, a już zwłaszcza pijani bywalcy “Portera Starego Sue”, że na ich oczach, trzy diametralnie różne czarownice — przyjaciółki, były na dobrej drodze do dokonywania wielkich rzeczy. I małych rzeczy. Wszystkich równie cennych. Nie każda historia miała morał, a chociaż ten wieczór z pewnością go nie potrzebował, to przekaz wynikał jasny.
Kobiety mają dusze i umysły, nie tylko serca.
| zt. x 3
— Ja podziwiam was obie. — Przyznała Prudence z prostotą, przebiegając wzrokiem po twarzach przyjaciółek. Pozornie zwykły moment, nieskomplikowane wyjście do lokalnego baru, czuła podskórnie, że miało wpływ na każdą z nich. Dzisiaj poczuły własne wsparcie, dzisiaj mogły być pewne, iż jutro nie będą same. Zamilkła na chwilę, wsłuchując się w życzenia Thalii, nawet myśl o Blythe nie mogła popsuć jej obecnego humoru. Być może powinna nawet zastanawiać się nad ich relacją dłużej i częściej, przepracować w sobie do momentu, gdy nie będzie niczym innym jak smutnym zawodem, ciężkim, ale nie trwałym i wiecznym. Uniosła do połowy pustą szklankę, a może do połowy pełną tylko przez sekundę rozważając jakie życzenia wypowie.
— Najpewniej spotkamy się jeszcze później, ale już teraz, na nowy rok: żeby Thalia żyła pełnią życia, ale wiedziała, że każdemu należy się odpoczynek. Dla Prudence pomyślności w karierze badawczej, realizacji jej marzeń, kogokolwiek bądź czegokolwiek by one nie dotyczyły. I dla mnie, żebym mogła jeszcze przez długi czas mieć przyjemność życia w obecności takich wspaniałych osób jak wy. — Piekący smak alkoholu wpłynął na język i gardło, tak czy siak odrobinę już mrowiące. Wolała nie wiedzieć jak dobrnie do Londynu, lub ile zajmie im odprowadzenie Prudence do Puddlemere. Nic jednak nie było teraz ważniejsze, od zwykłego bycia z nimi. Problemy odeszły w tył głowy, od tego miała każdy kolejny dzień, by o nich pamiętać i próbować je rozwiązać, sama bądź też z pomocą innych. Zajęta wieloma sprawami i przytłoczona obowiązkami może jeszcze długo nie mieć okazji powtórzenia tego wspaniałego wyjścia, dlatego każdy szczegół scenerii chłonęła ze zdwojoną uwagą. Nikt nie przypuszczał chyba, a już zwłaszcza pijani bywalcy “Portera Starego Sue”, że na ich oczach, trzy diametralnie różne czarownice — przyjaciółki, były na dobrej drodze do dokonywania wielkich rzeczy. I małych rzeczy. Wszystkich równie cennych. Nie każda historia miała morał, a chociaż ten wieczór z pewnością go nie potrzebował, to przekaz wynikał jasny.
Kobiety mają dusze i umysły, nie tylko serca.
| zt. x 3
quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
you will burn
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
02/04
Listu od Thomasa spodziewał się równie mocno co anomalii, jakie męczyły ich jakiś czas temu - wcale. Znając naturę swojego szkolnego przyjaciela spodziewał się, że ten nie zapuścił korzeni w jednym miejscu. Poniekąd mu tego zazdrościł - posiadał bowiem wolność, o której Roratio mógł jedynie pomarzyć, ale zdecydowanie bardziej mu współczuł. Prewett cenił sobie ciepło Weymouth, przywykł do myśli, że na świecie znajduje się miejsce, które może nazwać domem, które zawsze będzie na niego czekać z szeroko rozpostartymi ramionami.
Niemniej jednak ucieszył się - skoro napisał to miał dwie sprawne ręce i głowę na tyle spokojną, aby przypomnieć sobie o dawnym koledze z dormitorium. A może właśnie z powodu wojny sobie o nim przypomniał? Niezależnie od intencji Tomka, Rory nie miał zamiaru ich roztrząsać. Zarzucił płaszcz na kark i opuścił Weymouth, bo chociaż cenił sobie bezpieczeństwo, jakim otoczyła go rodowa posiadłość, to czasem czuł się tam jak w klatce i musiał wyrwać się poza granice Weymouth. Właśnie dlatego przystał na propozycję spotkania się właśnie w Dolinie Godryka. Nie pamiętał kiedy ostatni raz miał okazję odwiedzić to miejsce. Nie łudził się jednak, że twarze mijanych ludzi będą różnic się od tych, które widywał na terenach Dorset.
Popołudnie spędzone w miejscowym pubie z pewnością miał różnić się od tych spędzonych w towarzystwie morza dokumentów rozliczeniowych i skwaszonej miny Archibalda czy nawet tych przy kominku obok jednego z kuzynów. Pchnął drzwi wejściowe i od razu znalazł się w głównej sali, w której mimo panującej obecnie sytuacji było dosyć gwarno. Przeczesał wzrokiem pomieszczenie, ale kiedy nie odnalazł twarzy przypominającej tej, którą przypisywał Thomasowi, skierował swoje kroki po prostu w stronę jednego z wolnych stolików. Gdy w końcu takowy znalazł, odsunął krzesło i opadł na nie dosyć ciężko, splatając dłonie na trochę lepiącym się do jego skóry blacie stołu pubowego. Przez chwilę przyglądał się miejscowej klienteli, co jakiś czas spojrzeniem wracając do drzwi wejściowych. Zamyślony wyraz twarzy zniknął jakby za sprawą zaklęcia, kiedy sylwetka dawnego przyjaciela - który wcale nie zmienił się aż tak bardzo - znalazła się w zasięgu wzroku Roratio. Podniósł się nieco i pomachał w jego stronę, chcąc zwrócić na siebie uwagę, jakby rudowłosa czupryna nie była wystarczającym wabikiem.
- Już myślałem, że w ostatniej chwili licho pognało cię w kompletnie inną stronę - rzucił na powitanie nieco rozbawiony. - Dobrze cię widzieć, Tommy - dodał, a na jego słowach zatańczyła nutka powagi. Cieszył się, że Tomek przy swoim talencie do pakowania się w kłopoty nie padł jeszcze ofiarą zbrodniarzy, którzy przejęli - jedynie chwilowo jak wierzył gorąco młody lord - władzę nad Londynem i niestety większością wyspy.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie tylko był wabikiem, ale wręcz magnesem - a może jeszcze czymś innym? Jakaś nieznajoma siła przyciągała do niego wszystkie kłopoty i niebezpieczeństwa, o którym jedynie był w stanie pomyśleć. Nawet dzisiaj, zwykły spacer z Castorem okazał się być śmiertelnym niebezpieczeństwem - chociaż chyba w tej sytuacji, tutaj i dzisiaj mógł być z siebie dumny, że nie uciekł. Czy było to przez wzgląd na to, że ugięły się pod nim kolana i nie był w stanie? Prawdopodobne - z drugiej strony przecież adrenalina zawsze sprawiała, że udawało mu się wystrzelić w stronę, która potencjalnie mogła go zabrać z miejsca zagrożenia.
Ale dotarł w końcu do pubu mimo wszystkich niepowodzeń i wszystkich przeciwności. I może chociaż odrobinę był w stanie się zrelaksować dzisiaj? Odpocząć, porozmawiać ze starym dawno nie widzianym kolegą - o tym jak bardzo ich życie się różniło? A może wojna bardziej ich zrównała? Wątpił to, tym bardziej kiedy przeszedł próg pubu. On sam wydawał się być zmarnowany - nie sypiał wiele w ostatnich dniach, wciąż nawiedzany przez koszmary i zmagający się z umysłem, który płatał mu figle. Miał problemy ze skupieniem myśli i lęki, które zdawały się jeszcze bardziej nasilone. Bał się własnego cienia, jeszcze bardziej niż w Hogwarcie.
A mimo to usiadł przy stole z szerokim uśmiechem.
- Nie pognało, nie pognało! Ale prawie przegnało - rzucił luźno ze szczerym śmiechem. Był jakiś spokojniejszy na myśl o swoim i Castora spotkaniu z tym potworem. Może to jego niepoprawny optymizm się odzywał w tym momencie? Nieważne co się działo, ważne, że byli żywi - oni obaj.
- Dementory się po Dolinie panoszą, mam nadzieję że na żadnego nie trafiłeś... - rzucił nieco ciszej, pochylając się do Rorka, tak aby stoliki wokół nie podsłyszały i nie wszczęły paniki. Zaraz po tym, jakby właśnie nie podzielił się z lordem przerażającą informacją, wyprostował się na krześle, luźno opierając i machając ręką.
- Ale opowiadaj! Przyjęli cię wtedy na ten kurs? - rzucił z uśmiechem. - Masz jakąś pannę na oku może? Wy się chyba też dość szybko żenicie, nie? W sensie... No... No wiesz o co mi chodzi - rzucił, nie chcąc na głos mówić o tym, kim dokładnie był Roratio - nawet jeśli różnicie były widoczne już w samym ich ubiorze. Kurtka i spodnie Tomka jasno mówiły o tym, jak wiele przeszedły - sama kurtka nawet przetrwała kąpiel w rzece końcem lutego, a po tym kilka dziur i rozdarć zostało zaszytych przez Sheila.
- Zamówiłeś nam już coś? Może dwa ale? Nie, żeby mieli tutaj coś... No wiesz... Z wyższej półki. Ale jest całkiem zjadliwe.
Ale dotarł w końcu do pubu mimo wszystkich niepowodzeń i wszystkich przeciwności. I może chociaż odrobinę był w stanie się zrelaksować dzisiaj? Odpocząć, porozmawiać ze starym dawno nie widzianym kolegą - o tym jak bardzo ich życie się różniło? A może wojna bardziej ich zrównała? Wątpił to, tym bardziej kiedy przeszedł próg pubu. On sam wydawał się być zmarnowany - nie sypiał wiele w ostatnich dniach, wciąż nawiedzany przez koszmary i zmagający się z umysłem, który płatał mu figle. Miał problemy ze skupieniem myśli i lęki, które zdawały się jeszcze bardziej nasilone. Bał się własnego cienia, jeszcze bardziej niż w Hogwarcie.
A mimo to usiadł przy stole z szerokim uśmiechem.
- Nie pognało, nie pognało! Ale prawie przegnało - rzucił luźno ze szczerym śmiechem. Był jakiś spokojniejszy na myśl o swoim i Castora spotkaniu z tym potworem. Może to jego niepoprawny optymizm się odzywał w tym momencie? Nieważne co się działo, ważne, że byli żywi - oni obaj.
- Dementory się po Dolinie panoszą, mam nadzieję że na żadnego nie trafiłeś... - rzucił nieco ciszej, pochylając się do Rorka, tak aby stoliki wokół nie podsłyszały i nie wszczęły paniki. Zaraz po tym, jakby właśnie nie podzielił się z lordem przerażającą informacją, wyprostował się na krześle, luźno opierając i machając ręką.
- Ale opowiadaj! Przyjęli cię wtedy na ten kurs? - rzucił z uśmiechem. - Masz jakąś pannę na oku może? Wy się chyba też dość szybko żenicie, nie? W sensie... No... No wiesz o co mi chodzi - rzucił, nie chcąc na głos mówić o tym, kim dokładnie był Roratio - nawet jeśli różnicie były widoczne już w samym ich ubiorze. Kurtka i spodnie Tomka jasno mówiły o tym, jak wiele przeszedły - sama kurtka nawet przetrwała kąpiel w rzece końcem lutego, a po tym kilka dziur i rozdarć zostało zaszytych przez Sheila.
- Zamówiłeś nam już coś? Może dwa ale? Nie, żeby mieli tutaj coś... No wiesz... Z wyższej półki. Ale jest całkiem zjadliwe.
Gdyby cokolwiek z tych rewelacji przydarzyło się komu innemu, Roratio z pewnością pokręciłby z niedowierzaniem głową i popukałby się palcem w czoło. Jednakże Tommy towarzyszył mu niemalże codziennie podczas szkolnych lat, razem zwiedzali zamek i najczęściej razem pakowali się w kłopoty - jeżeli już ktoś zdołał ich przyłapać. Najczęściej jednak kończyło się co najwyżej na zapaskudzonym łóżku po sytej i nieprawdopodobnie słodkiej kolacji zorganizowanej w ich dormitorium. Z tym, że uważał zawsze swojego starego druha za człowieka, który niczym kot zawsze spadał na cztery łapy i zapewne gdyby taka konieczność nastała to umiałby się wywinąć nawet samej śmierci spod kosy. A przynajmniej tak myślał do teraz, kiedy nawet na twarzy Thomasa wojenna rzeczywistość odmalowała zmęczenie. Ściągnął nieco rude brwi do środka w geście zmartwienia, ale to szybko zniknęło - chyba przyzwyczaił się już do tego, że był mżawką, jego obecność miała ukoić rozedrgane nerwy, a nie wprawiać je w ruch. Zresztą, zmartwienie zostało zastąpione przez zaniepokojenie, gdy Doe wspomniał o dementorze.
- Na brudne gacie Merlina, jeszcze tego brakowało - zaklął pod nosem, ale tak, żeby Tomek mógł go usłyszeć. Zadziwiała go jednak umiejętność Thomasa do przeskakiwania z nastroju do nastroju, zapominając, że czasem sam robił dokładniej to samo. Na wspomnienie kursu jedynie machnął ręką. - A gdzie tam, to przysypianie na eliksirach wyszło mi bokiem, tyle ci powiem. A teraz - sam nie wierzę - siedzę w papierach i pomagam bratu - mruknął niezadowolony z tego, że musiał przyznać się do porażki, z którą już teoretycznie powinien się oswoić. - Ach to? Tym to ja się nie muszę martwić, bo to zadanie mojego kochanego brata - odparł niby lekko. Na razie jeszcze nie zaprzątał sobie swoim ożenkiem głowy. A raczej tak mu się wydawało, nie zwracając jeszcze uwagi na to, że lady Greengrass coraz częściej pojawiała się wśród jego myśli. Było to jeszcze niewinne, uciekał w jej stronę, kiedy usłyszał melodię, która mogłaby się jej spodobać, miejsce w które chciałby ją zabrać. - A co? Chciałbyś wpaść na wesele? - zagadnął, unosząc jedną brew ku górze.
Uniósł jedną brew ku górze i przez chwilę z dezaprobatą popatrzył na swojego przyjaciela. - Z wyższej półki... jak ja ci trzasnę zaraz. Nie, nie zamówiłem nam nic, czekałem na ciebie - rzucił jakby to było oczywiste, zapominając na chwilę, że Tomkowi od małego nie próbowali wbijać do głowy zasad savoir vivre i nie do końca wypadało zamawiać coś przed przybyciem swojego kompana. - Chcesz coś do przegryzienia oprócz ale? - zagadnął jeszcze zanim wziął sprawy w swoje ręce i zamówił dla nich wspomniane ale. Nie musiał mu mówić, że teraz z jedzeniem krucho, żeby domyślił się, że zaopatrzenie Thomasa mogło być naprawdę ubogie. A chyba, na ciasne gacie Merlina, mieli tu chociaż coś do zjedzenia. W każdym razie wrócił z zamówieniem - bo wbrew obiegowej opinii nie trzeba było mu usługiwać na każdym kroku - do ich stolika. - Lepiej opowiadaj co u ciebie się działo? Pewnie zdecydowanie więcej niż u mnie - zagadnął, usadawiając się wygodniej na drewnianym krześle.
- Na brudne gacie Merlina, jeszcze tego brakowało - zaklął pod nosem, ale tak, żeby Tomek mógł go usłyszeć. Zadziwiała go jednak umiejętność Thomasa do przeskakiwania z nastroju do nastroju, zapominając, że czasem sam robił dokładniej to samo. Na wspomnienie kursu jedynie machnął ręką. - A gdzie tam, to przysypianie na eliksirach wyszło mi bokiem, tyle ci powiem. A teraz - sam nie wierzę - siedzę w papierach i pomagam bratu - mruknął niezadowolony z tego, że musiał przyznać się do porażki, z którą już teoretycznie powinien się oswoić. - Ach to? Tym to ja się nie muszę martwić, bo to zadanie mojego kochanego brata - odparł niby lekko. Na razie jeszcze nie zaprzątał sobie swoim ożenkiem głowy. A raczej tak mu się wydawało, nie zwracając jeszcze uwagi na to, że lady Greengrass coraz częściej pojawiała się wśród jego myśli. Było to jeszcze niewinne, uciekał w jej stronę, kiedy usłyszał melodię, która mogłaby się jej spodobać, miejsce w które chciałby ją zabrać. - A co? Chciałbyś wpaść na wesele? - zagadnął, unosząc jedną brew ku górze.
Uniósł jedną brew ku górze i przez chwilę z dezaprobatą popatrzył na swojego przyjaciela. - Z wyższej półki... jak ja ci trzasnę zaraz. Nie, nie zamówiłem nam nic, czekałem na ciebie - rzucił jakby to było oczywiste, zapominając na chwilę, że Tomkowi od małego nie próbowali wbijać do głowy zasad savoir vivre i nie do końca wypadało zamawiać coś przed przybyciem swojego kompana. - Chcesz coś do przegryzienia oprócz ale? - zagadnął jeszcze zanim wziął sprawy w swoje ręce i zamówił dla nich wspomniane ale. Nie musiał mu mówić, że teraz z jedzeniem krucho, żeby domyślił się, że zaopatrzenie Thomasa mogło być naprawdę ubogie. A chyba, na ciasne gacie Merlina, mieli tu chociaż coś do zjedzenia. W każdym razie wrócił z zamówieniem - bo wbrew obiegowej opinii nie trzeba było mu usługiwać na każdym kroku - do ich stolika. - Lepiej opowiadaj co u ciebie się działo? Pewnie zdecydowanie więcej niż u mnie - zagadnął, usadawiając się wygodniej na drewnianym krześle.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dementory, i duchy, i dziwni ludzie którzy próbowali żywcem zakopać go na cmentarzu - wszystko brzmiało jak niezwykła i absurdalna przygoda życia. Tak samo jak trzęsienia ziemi, szmalcownicy, handel dziećmi - a nawet jeszcze wcześniej zamknięcia w tower czy akcja na placu. To wszystko działo się wręcz z tygodnia na tydzień, w ciągu jednego dnia na przestrzeni niespełna roku, i z pewnością gdyby ktokolwiek inny przyznał się do podobnych przygód, z trudem dałoby się w to uwierzyć, że nie wyssał ich z palca. Thomas, wyjątkowo, nie potrzebował w tych kwestiach kłamać. Wszystko, co najgorsze i pechowe, w ostatnich miesiącach zdawało się po prostu skumulować w jego życiu.
Był zmęczony całą wojną, wszystkimi swoimi przygodami - miał po prostu dość, co było jasno wymalowane na jego twarzy, i co tak usilnie starał się maskować uśmiechem.
- W papierach? - zapytał nieco zaskoczony, bo też nie wyobrażał sobie, że jego kompan od psot wszelkich rzeczywiście zdecyduje się na taką... ścieżkę kariery? Nie, żeby jego własna kariera była jakaś niesamowicie... jakakolwiek. W końcu nie do końca można było powiedzieć w wypadku Thomasa, aby ona w ogóle istniała. - W sumie to jeśli ci to odpowiada... - dodał, wzruszając ramionami. Nie był co prawda pewny, co oznaczało całe siedzenie w papierach, ale ogółem nie wiedział, czym zajmowali się ci wszyscy lordowie. Siedzieli i mieli pieniądze, tak po prostu - i czasem zazdrościł tego, samemu nie mając ani grosza przy duszy.
- Może. Słuchaj, alkoholu i jedzenia się nie odmawia. Zresztą, lady zawsze były śliczne w szkole, więc kto wie, kogo byś sobie znalazł? - rzucił z szerokim uśmiechem. - Hej, no co? Ja bym zamówił... Znaczy, no, jakbym przyszedł szybciej - dodał, a na pytanie pokiwał głową. Jego żołądek w ostatnich dniach, a nawet i tygodniach był ściśnięty, i nawet kiedy nie mieli tak dużego dostępu do jedzenia, odmawiał go często jeszcze więcej. Nie był w stanie, nie czuł się najlepiej - chociaż nie był pewny czy tym razem przez wzgląd na to, co miało miejsce miesiąc temu, czy raczej przez to co miało miejsce na cmentarzu.
- Co tam u mnie? - rzucił z zastanowieniem się przez dłuższy moment, sięgając po kufel z ale, zaraz po tym upijając łyk. - To zależy, o czym chcesz posłuchać. Jak spędziłem dwa lata w Szkocji? To był całkiem zabawny czas... O mojej odsiadce w Tower? Jeśli tak, to której? Oh, może o tym, że w Londynie szlachta próbowała biedaków nakarmić zupą z trupa? Byłem tam, widziałem... - mówił nieco wesołym tonem, choć przy tym ostatnim zmarszczył nieco brwi jakby zaniepokojony tym, o czym sam wspominał. Cóż, przecież doskonale wiedział, że zupa gotowana na trupach skazańców nie była czymś, co było pewne... ale czy na pewno? To były kłamstwa, coś co zmyślił - ale z drugiej strony fakt, że mieli aż tyle mięsa na zupę, był równie niepokojący.
- Może chcesz posłuchać jak uciekałem przez okno w tawernie w Szkocji? To dobra historia... i mniej wojenna - rzucił z uśmiechem, upijając kolejny łyk alkoholu. Nie smakował jakoś dobrze - ale był lepszy niż to, co mogli na wojnie dostać normalnie. Tęsknił za tymi czasami, kiedy alkohol nie był tak trudno dostępny - kiedy praca czy jedzenie nie było czymś, co wydawało się wręcz niemożliwe do zdobycia.
Był zmęczony całą wojną, wszystkimi swoimi przygodami - miał po prostu dość, co było jasno wymalowane na jego twarzy, i co tak usilnie starał się maskować uśmiechem.
- W papierach? - zapytał nieco zaskoczony, bo też nie wyobrażał sobie, że jego kompan od psot wszelkich rzeczywiście zdecyduje się na taką... ścieżkę kariery? Nie, żeby jego własna kariera była jakaś niesamowicie... jakakolwiek. W końcu nie do końca można było powiedzieć w wypadku Thomasa, aby ona w ogóle istniała. - W sumie to jeśli ci to odpowiada... - dodał, wzruszając ramionami. Nie był co prawda pewny, co oznaczało całe siedzenie w papierach, ale ogółem nie wiedział, czym zajmowali się ci wszyscy lordowie. Siedzieli i mieli pieniądze, tak po prostu - i czasem zazdrościł tego, samemu nie mając ani grosza przy duszy.
- Może. Słuchaj, alkoholu i jedzenia się nie odmawia. Zresztą, lady zawsze były śliczne w szkole, więc kto wie, kogo byś sobie znalazł? - rzucił z szerokim uśmiechem. - Hej, no co? Ja bym zamówił... Znaczy, no, jakbym przyszedł szybciej - dodał, a na pytanie pokiwał głową. Jego żołądek w ostatnich dniach, a nawet i tygodniach był ściśnięty, i nawet kiedy nie mieli tak dużego dostępu do jedzenia, odmawiał go często jeszcze więcej. Nie był w stanie, nie czuł się najlepiej - chociaż nie był pewny czy tym razem przez wzgląd na to, co miało miejsce miesiąc temu, czy raczej przez to co miało miejsce na cmentarzu.
- Co tam u mnie? - rzucił z zastanowieniem się przez dłuższy moment, sięgając po kufel z ale, zaraz po tym upijając łyk. - To zależy, o czym chcesz posłuchać. Jak spędziłem dwa lata w Szkocji? To był całkiem zabawny czas... O mojej odsiadce w Tower? Jeśli tak, to której? Oh, może o tym, że w Londynie szlachta próbowała biedaków nakarmić zupą z trupa? Byłem tam, widziałem... - mówił nieco wesołym tonem, choć przy tym ostatnim zmarszczył nieco brwi jakby zaniepokojony tym, o czym sam wspominał. Cóż, przecież doskonale wiedział, że zupa gotowana na trupach skazańców nie była czymś, co było pewne... ale czy na pewno? To były kłamstwa, coś co zmyślił - ale z drugiej strony fakt, że mieli aż tyle mięsa na zupę, był równie niepokojący.
- Może chcesz posłuchać jak uciekałem przez okno w tawernie w Szkocji? To dobra historia... i mniej wojenna - rzucił z uśmiechem, upijając kolejny łyk alkoholu. Nie smakował jakoś dobrze - ale był lepszy niż to, co mogli na wojnie dostać normalnie. Tęsknił za tymi czasami, kiedy alkohol nie był tak trudno dostępny - kiedy praca czy jedzenie nie było czymś, co wydawało się wręcz niemożliwe do zdobycia.
Być może to i lepiej, że Thomas postanowił nie zrzucać takiej informacyjnej łajnobomby na głowę swojego kolegi? Roratio pewnie miałby problem z objęciem zrozumieniem wszystkich mniej lub bardziej ekscytujących historii, jeżeli niektóre z nich w ogóle można było podpiąć pod tą kategorią. Na razie jedynie te wszystkie historie odkładał się cieniem na jego twarzy - często miał do czynienia ze zmęczeniem malującym się ostrymi barwami na twarzach innych. Nieco inna jego barwa często gościła na twarzy jego matki i zawsze widział ją w ostatnim czasie u swego brata. Wojna dotykała każdego, tyle, że w inny sposób. Może sposób w jaki on odczuwał jej skutki był mniej oczywisty - przecież miał co jeść i czym się ogrzać. Jednakże na jego barkach - a raczej na barkach jego brata - leżał ciężar odpowiedzialności za los ludzi z Dorset. Dla młodego chłopaka, o raczej beztroskim usposobieniu byłą to diametralna zmiana, z którą od roku na co dzień próbował sobie poradzić z lepszym bądź gorszym skutkiem.
Wzruszył ramionami, przegarniając jednocześnie rude, delikatnie poskręcane włosy do tyłu. - Jest jak jest, nie wyszło z kursem aurorskim i trzeba było się czymś zająć - w sumie przed Thomasem nie musiał się wstydzić, prawda? Nie przed człowiekiem, z którym zwiedził każdy kąt zamku, z którym do oporu objadał się słodkościami i z którym skutecznie unikał kar za mniej lub bardziej niewinne psoty.
- Mam to szczęście, że przyszłą lady Prewett wybierze mi mój kochany, starszy brat, więc nawet nie musiałbym szukać- mówił to lekkim tonem, ale prawdą było, że nieuchronność jego losu coraz częściej dawała o sobie znać w postaci cichych napomknięć kogoś z rodziny. Tylko, że miał jeszcze czas, prawda? Jak się spodziewał menu podsunięte przez mężczyznę przy ladzie o niemalże marsowej twarzy. Ostatecznie zaoferowano mu pieczone ziemniaki wraz ze smażoną rybą, można powiedzieć klasyczne danie.
Z uwagą i lekkim uśmiechem odzwierciedlającym zainteresowanie słuchał Thomasa. Niektóre z tych mocno pobieżnie zarysowanych sytuacji nie dziwiły go wcale - podróże po górzystej Szkocji, odsiadka w Tower, to wszystko jeszcze nie jeżyło włosów na karku. To wzmianka o trupiej potrawce sprawiła, że coś w rodzaju grymasu pojawiło się na piegowatej twarzy. Nadal nie mógł pojąć tego paradoksu, jeżeli oczywiście te pogłoski miały być prawdziwe - przecież antymugolska część szlachty głośno manifestowała swoją wyższość nad wszystkimi; nad szlamami, mugolami, buntownikami i zdrajcami krwi, za których uznawano chociażby jego rodzinę. Ci sami ludzie zniżali się do metod niemalże bestialskich, pozbawionych tej wyższości, przynajmniej w małoznaczącej opinii Roratio. Inną sprawą było to, że po wieściach jakie nadchodziły z Derby, Rory byłby skłonny uwierzyć w podobną historię. Być może wykazywał się teraz hipokryzją - zarzucał im stygmatyzację poglądów jednocześnie sam nie umiał zmienić swych względem oprawców. Może miał rację? A może to była to zwyczajna, młodzieńcza buta?
- Historia z tawerną brzmi intrygująco - rzucił, poprawiając się na miejscu. Chyba każdy chciał chociaż na chwilę zapomnieć o wojnie, na tyle, na ile jest to możliwe. Szczególnie, widząc to zmęczenie na twarzy dawnego przyjaciela, domyślał się, że jemu również by się to przydało. Odchylił się nieco do tylu, zaciskając rękę na szkle, które z pewnością nie zachwycało czystością.
Wzruszył ramionami, przegarniając jednocześnie rude, delikatnie poskręcane włosy do tyłu. - Jest jak jest, nie wyszło z kursem aurorskim i trzeba było się czymś zająć - w sumie przed Thomasem nie musiał się wstydzić, prawda? Nie przed człowiekiem, z którym zwiedził każdy kąt zamku, z którym do oporu objadał się słodkościami i z którym skutecznie unikał kar za mniej lub bardziej niewinne psoty.
- Mam to szczęście, że przyszłą lady Prewett wybierze mi mój kochany, starszy brat, więc nawet nie musiałbym szukać- mówił to lekkim tonem, ale prawdą było, że nieuchronność jego losu coraz częściej dawała o sobie znać w postaci cichych napomknięć kogoś z rodziny. Tylko, że miał jeszcze czas, prawda? Jak się spodziewał menu podsunięte przez mężczyznę przy ladzie o niemalże marsowej twarzy. Ostatecznie zaoferowano mu pieczone ziemniaki wraz ze smażoną rybą, można powiedzieć klasyczne danie.
Z uwagą i lekkim uśmiechem odzwierciedlającym zainteresowanie słuchał Thomasa. Niektóre z tych mocno pobieżnie zarysowanych sytuacji nie dziwiły go wcale - podróże po górzystej Szkocji, odsiadka w Tower, to wszystko jeszcze nie jeżyło włosów na karku. To wzmianka o trupiej potrawce sprawiła, że coś w rodzaju grymasu pojawiło się na piegowatej twarzy. Nadal nie mógł pojąć tego paradoksu, jeżeli oczywiście te pogłoski miały być prawdziwe - przecież antymugolska część szlachty głośno manifestowała swoją wyższość nad wszystkimi; nad szlamami, mugolami, buntownikami i zdrajcami krwi, za których uznawano chociażby jego rodzinę. Ci sami ludzie zniżali się do metod niemalże bestialskich, pozbawionych tej wyższości, przynajmniej w małoznaczącej opinii Roratio. Inną sprawą było to, że po wieściach jakie nadchodziły z Derby, Rory byłby skłonny uwierzyć w podobną historię. Być może wykazywał się teraz hipokryzją - zarzucał im stygmatyzację poglądów jednocześnie sam nie umiał zmienić swych względem oprawców. Może miał rację? A może to była to zwyczajna, młodzieńcza buta?
- Historia z tawerną brzmi intrygująco - rzucił, poprawiając się na miejscu. Chyba każdy chciał chociaż na chwilę zapomnieć o wojnie, na tyle, na ile jest to możliwe. Szczególnie, widząc to zmęczenie na twarzy dawnego przyjaciela, domyślał się, że jemu również by się to przydało. Odchylił się nieco do tylu, zaciskając rękę na szkle, które z pewnością nie zachwycało czystością.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Oh? Ah, no tak, wy to sobie sami chyba nie wybieracie, nie? - rzucił, zastanawiając się nad tym. Jakby się czuł, gdyby ktoś narzucił mu żonę - gdyby ktoś powiedział mu, że nie może być z kimś, kogo pokochał, ale musi być z kimś zupełnie innym? Myślami od razu pokierował się do Kerstin, do jej uroczego uśmiechu i roześmianych, a często i zapłakanych oczu. Chyba często płakała, często pokazywała i złość i niepewność. Był w tym jakiegoś rodzaju urok, którego w końcu sam nie doznał, nie tak blisko. Ale nie mógł o niej myśleć, nie powinien. - Trochę słabo, w sensie no wiesz, tak nie móc sobie wybrać... No wiesz, żeby się nie móc zakochać... Nie wyobrażam sobie tego - stwierdził, wbijając wzrok w kufel, w którym znajdywał się alkohol. Podły i pewnie rozcieńczany, ale lepszy niż cokolwiek innego. Zresztą, nie był w pozycji, żeby narzekać.
Zaraz się jednak uśmiechnął wesoło - szeroko, tak jak zawsze to robił za szkolnych czasów, a jednak tak bardzo nie grało to z jego szarą cerą i worami pod oczami. Miał powtarzające się koszmary, chyba od początku roku, które nie dawały mu spokoju. Jedyną różnicą było to, że tym razem tonął w nich - nie rozumiał, dlaczego i co się działo, ale nie mógł się wydostać z tej wody. Tonął.
Powinien utonąć. Powinien tam zginąć.
- W Szkocji, mówię ci, są najlepsze bary. Na każdej ulicy! Mieszkałem i pracowałem nawet w stoczni jakiś czas w mieście, na którym nie podają ci ulicy, a podają bar, który się tam znajduje, bo jest ich aż tyle! Powinniśmy stanowczo się tam kiedyś wybrać! - powiedział, a po chwili już upił swojego alkoholu, po czym zerknął na swojego kolegę, zniżając głos. Przyłożył otwartą dłoń do ust, chcąc aby kolega się do niego nachylił. - I alkohol mają znacznie lepszy - dodał szeptem, zaraz po tym się odsuwając i znów mówiąc znacznie głośniej. - Ale Szkoci są też bardziej burzliwi. Są dumni! I... cóż, nie lubią Anglików, ale nie dziwię się im. Ile sam znasz z gaelickiego, nawet jeśli tyle lat uczyłeś się w Szkocji? - rzucił wesoło, chociaż wcale nie miał zamiaru ubliżyć Roratio w tej kwestii. - No mają swoje powody... Ale wracając - dodał, kręcąc lekko głową. Zaraz jednak pochylił się bardziej do stołu, zniżając głos. - To było w Old College bar! Na głównej ulicy, w centrum miasta. Wtedy dopiero co zaczynałem pracę na stoczni, to chyba drugi lub trzeci dzień był... Zabrali mnie na piwo inni co tam pracowali, ale było tam i mugoli, i czarodziejów pełno. No wiesz... tak jak kiedyś jeszcze w każdym innym mieście było - rzucił, nie wiedząc nawet do końca czy Roratio kiedyś zwiedzał samemu bary czy miasta, czy w ogóle gdzieś wychodził dla samego spaceru. Dla spotkania chyba wychodził? Inaczej dzisiaj nie byłby tutaj z nim. - To nie było tak od razu, kika dobrych kolejek musiało pierw pójść, żebyśmy no wiesz, tak się trochę rozluźnili. Ale wtedy też tam była muzyka na żywo, ktoś grał i w sumie grał całkiem dobrze, ale no jak dla mnie to czegoś mu brakowało. Ale wiesz czego? Harmonijki! Mówię ci, wszystkie dobre piosenki potrzebują harmonijki, a jak ktoś mi nie wierzy to zawsze mu mogę zaprezentować jak brzmi harmonijka - mówił wesoło, w końcu samemu doskonaląc się w takim przygrywaniu. - Powiedziałem to na głos i wtedy było jeszcze w porządku, znaczy nie że było było, ale było... No wiesz, podniosło się oburzenie, ale to nie było takie istotne, bo zacząłem grać, no wiesz że zawsze biorę wszędzie moją harmonijkę, dzisiaj też ją mam w kieszeni! Ale zacząłem grać z tym chłopakiem, on był chyba kilka lat starszy od nas, ale to nie był problem. Nawet polubił to brzmienie! Później poszedł z nami pić... Ale okazało się, że jeden z naszego stolika był typem, który zrobił dzieciaka jego siostrze! - kontynuował z uśmiechem, odpowiednio akcentując właściwe części swojej opowieści.
Zaraz się jednak uśmiechnął wesoło - szeroko, tak jak zawsze to robił za szkolnych czasów, a jednak tak bardzo nie grało to z jego szarą cerą i worami pod oczami. Miał powtarzające się koszmary, chyba od początku roku, które nie dawały mu spokoju. Jedyną różnicą było to, że tym razem tonął w nich - nie rozumiał, dlaczego i co się działo, ale nie mógł się wydostać z tej wody. Tonął.
Powinien utonąć. Powinien tam zginąć.
- W Szkocji, mówię ci, są najlepsze bary. Na każdej ulicy! Mieszkałem i pracowałem nawet w stoczni jakiś czas w mieście, na którym nie podają ci ulicy, a podają bar, który się tam znajduje, bo jest ich aż tyle! Powinniśmy stanowczo się tam kiedyś wybrać! - powiedział, a po chwili już upił swojego alkoholu, po czym zerknął na swojego kolegę, zniżając głos. Przyłożył otwartą dłoń do ust, chcąc aby kolega się do niego nachylił. - I alkohol mają znacznie lepszy - dodał szeptem, zaraz po tym się odsuwając i znów mówiąc znacznie głośniej. - Ale Szkoci są też bardziej burzliwi. Są dumni! I... cóż, nie lubią Anglików, ale nie dziwię się im. Ile sam znasz z gaelickiego, nawet jeśli tyle lat uczyłeś się w Szkocji? - rzucił wesoło, chociaż wcale nie miał zamiaru ubliżyć Roratio w tej kwestii. - No mają swoje powody... Ale wracając - dodał, kręcąc lekko głową. Zaraz jednak pochylił się bardziej do stołu, zniżając głos. - To było w Old College bar! Na głównej ulicy, w centrum miasta. Wtedy dopiero co zaczynałem pracę na stoczni, to chyba drugi lub trzeci dzień był... Zabrali mnie na piwo inni co tam pracowali, ale było tam i mugoli, i czarodziejów pełno. No wiesz... tak jak kiedyś jeszcze w każdym innym mieście było - rzucił, nie wiedząc nawet do końca czy Roratio kiedyś zwiedzał samemu bary czy miasta, czy w ogóle gdzieś wychodził dla samego spaceru. Dla spotkania chyba wychodził? Inaczej dzisiaj nie byłby tutaj z nim. - To nie było tak od razu, kika dobrych kolejek musiało pierw pójść, żebyśmy no wiesz, tak się trochę rozluźnili. Ale wtedy też tam była muzyka na żywo, ktoś grał i w sumie grał całkiem dobrze, ale no jak dla mnie to czegoś mu brakowało. Ale wiesz czego? Harmonijki! Mówię ci, wszystkie dobre piosenki potrzebują harmonijki, a jak ktoś mi nie wierzy to zawsze mu mogę zaprezentować jak brzmi harmonijka - mówił wesoło, w końcu samemu doskonaląc się w takim przygrywaniu. - Powiedziałem to na głos i wtedy było jeszcze w porządku, znaczy nie że było było, ale było... No wiesz, podniosło się oburzenie, ale to nie było takie istotne, bo zacząłem grać, no wiesz że zawsze biorę wszędzie moją harmonijkę, dzisiaj też ją mam w kieszeni! Ale zacząłem grać z tym chłopakiem, on był chyba kilka lat starszy od nas, ale to nie był problem. Nawet polubił to brzmienie! Później poszedł z nami pić... Ale okazało się, że jeden z naszego stolika był typem, który zrobił dzieciaka jego siostrze! - kontynuował z uśmiechem, odpowiednio akcentując właściwe części swojej opowieści.
- k6:
- 1 - Dostajesz nagłego napadu duszności. Nie potrafisz pozbyć się wrażenia, że powietrze pozbawione jest tlenu, a im bardziej starasz się wziąć wdech, tym gorzej się czujesz. Zaczyna kręcić ci się w głowie, dźwięki stają się zniekształcone i jakby dobiegają z oddali, zalewa cię zimny pot. Ogarnia cię słabość, coraz trudniej jest ci ustać na nogach. Jeśli znajdujesz się na zewnątrz, efekt minie po upływie jednej tury; jeśli znajdujesz się w pomieszczeniu, musisz natychmiast (w ciągu jednej tury) wyjść na świeże powietrze lub stanąć przy otwartym oknie - innym wypadku pociemnieje ci przed oczami i na kilka sekund stracisz przytomność.
2 - Zaczyna towarzyszyć ci nieodparte wrażenie, że twoje dłonie pokryte są krwią: na skórze widzisz jaskrawoczerwone smugi, mimo że nie dostrzega ich nikt inny w twoim towarzystwie. Widok poplamionych rąk budzi u ciebie niepokój, odczuwasz naglącą potrzebę umycia ich - ale szorowanie nie przynosi żadnego skutku. W uspokojeniu się pomaga jedynie świadome unikanie patrzenia na dłonie. Efekt będzie towarzyszył ci do końca wątku.
3 - Doznajesz chwilowego zaniku pamięci krótkotrwałej - zapominając o wszystkim, co wydarzyło się w przeciągu ostatniej tury. Wrażenie jest na tyle dezorientujące, że jeśli znajdujesz się w sytuacji stresowej lub wymagającej szybkiego działania, to w kolejnej turze nie jesteś w stanie wykonać żadnej akcji. Wspomnienia wrócą do ciebie po upływie jednej kolejki.
4, 5, 6 - Nic się nie dzieje.
- k6:
- 1 - Dostajesz nagłego napadu duszności. Nie potrafisz pozbyć się wrażenia, że powietrze pozbawione jest tlenu, a im bardziej starasz się wziąć wdech, tym gorzej się czujesz. Zaczyna kręcić ci się w głowie, dźwięki stają się zniekształcone i jakby dobiegają z oddali, zalewa cię zimny pot. Ogarnia cię słabość, coraz trudniej jest ci ustać na nogach. Jeśli znajdujesz się na zewnątrz, efekt minie po upływie jednej tury; jeśli znajdujesz się w pomieszczeniu, musisz natychmiast (w ciągu jednej tury) wyjść na świeże powietrze lub stanąć przy otwartym oknie - innym wypadku pociemnieje ci przed oczami i na kilka sekund stracisz przytomność.
2 - Zaczyna towarzyszyć ci nieodparte wrażenie, że twoje dłonie pokryte są krwią: na skórze widzisz jaskrawoczerwone smugi, mimo że nie dostrzega ich nikt inny w twoim towarzystwie. Widok poplamionych rąk budzi u ciebie niepokój, odczuwasz naglącą potrzebę umycia ich - ale szorowanie nie przynosi żadnego skutku. W uspokojeniu się pomaga jedynie świadome unikanie patrzenia na dłonie. Efekt będzie towarzyszył ci do końca wątku.
3 - Doznajesz chwilowego zaniku pamięci krótkotrwałej - zapominając o wszystkim, co wydarzyło się w przeciągu ostatniej tury. Wrażenie jest na tyle dezorientujące, że jeśli znajdujesz się w sytuacji stresowej lub wymagającej szybkiego działania, to w kolejnej turze nie jesteś w stanie wykonać żadnej akcji. Wspomnienia wrócą do ciebie po upływie jednej kolejki.
4, 5, 6 - Nic się nie dzieje.
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
- A no tak, znaczy zdarza się, ale bardzo rzadko – odparł, popijając rozcieńczony trunek. Rory niezbyt wiele uwagi przykładał tej kwestii. Nie lubił tracić energii na ponurości, a poza tym nie mając oczekiwań w tej materii, nie mógł rozczarować się efektem końcowym. Szkoda tylko, że ścieżka wybrana przez rozum nie biegła w parze z tą wytyczaną przez serce. Ta biegła w stronę subtelnego uśmiechu kształtującego się na bladej twarzy ujętej w ramy ciemnobrązowych kaskad. Działo się to gdzieś poza jego kontrolą, poza jego świadomością. Instynktownie szukał znajomej sylwetki, gdy wałęsał się korytarzami. Czekał na rozmowę, która wydawała się tak łatwa i naturalna jak oddychanie.
- Jest jak jest, przyjdzie czas to będę się martwił – bo w sumie nie zwykł narzekać. Nie pasowało to do zmierzwionych, rudych loków, piegowatej twarzy i roześmianych oczu. Jednakże w słowach Thomasa było trochę racji – salonowe kuluary pełne były plotek o niespełnionej miłości, o małżeństwie mimo uczucia do innej. Szczęście, jakie spotkało Archibalda i Mare było kroplą w morzu miłosnego nieszczęścia. Nadal jednak uważał, że jeżeli jego małżeństwo z nieznaną sobie z imienia i nazwiska lady miało przynieść korzyści ludziom żyjącym w Weymouth i pod opieką Prewettów, to faktycznie, nie miał powodu do narzekania. Wystarczyło spojrzeń na twarz Thomasa – zmęczenie wymalowane na jego twarzy. Jak mógłby narzekać na swoją sytuację matrymonialną, kiedy ludzie poza murami rodowych posiadłości ledwo wiązali koniec z końcem.
Opowieść rozpoczęta przez Thomasa skutecznie rozgoniła ponure myśli. Pozwolił sobie na przeniesienie się do zatłoczonego, szkockiego pubu, który do złudzenia przypominał wnętrze Trzech Mioteł w Hogsmeade. Racja – spędzili w Szkocji siedem długich i ciekawych lat, ale wiedzieli stosunkowo niewiele. Właściwie wszelkie informacje jakie posiadał na temat historii tej części Królestwa Brytyjskiego wywodziły się z historii rodów, którą zaśmiecano im mózgi w czasie indywidualnych nauk.
- Z chęcią – zgodził się na propozycję odwiedzenia szkockiego baru, jakby na chwilę zapominając o niebezpieczeństwach wojny, jakie na nich czyhały tak naprawdę na każdym kroku, gdyby tylko wytknęli nos poza bezpieczny półwysep. Pochylił się konspiracyjnie na znak Doe. Cóż, co do alkoholu również mógł się zgodzić. Przecież w Macmillanach płynęła szkocka krew i nikt nie produkował lepszej ognistej niż oni. Na jedną chwilę chciałby się znaleźć w tamtym miejscu. Wśród tych ludzi, usłyszeć na własne uszy muzykę, którą opisywał Tommy. To nie tak, że nie lubił swojego życia. Merlin jeden wiedział, jak dobrze czuł się podczas wszelkich mniej lub bardziej wystawnych okoliczności, ale czysta ciekawość pchała jego wyobraźnię w tym kierunku.
- Oho, podejrzewam, że nie był zadowolony – rzucił, poprawiając się na miejscu. Faktycznie zaangażował się w historię. I podejrzewał już w jakim kierunku potoczyła się historia, ale nie chciał odbierać Thomasowi przyjemności opowiadania jej do końca.
- Jest jak jest, przyjdzie czas to będę się martwił – bo w sumie nie zwykł narzekać. Nie pasowało to do zmierzwionych, rudych loków, piegowatej twarzy i roześmianych oczu. Jednakże w słowach Thomasa było trochę racji – salonowe kuluary pełne były plotek o niespełnionej miłości, o małżeństwie mimo uczucia do innej. Szczęście, jakie spotkało Archibalda i Mare było kroplą w morzu miłosnego nieszczęścia. Nadal jednak uważał, że jeżeli jego małżeństwo z nieznaną sobie z imienia i nazwiska lady miało przynieść korzyści ludziom żyjącym w Weymouth i pod opieką Prewettów, to faktycznie, nie miał powodu do narzekania. Wystarczyło spojrzeń na twarz Thomasa – zmęczenie wymalowane na jego twarzy. Jak mógłby narzekać na swoją sytuację matrymonialną, kiedy ludzie poza murami rodowych posiadłości ledwo wiązali koniec z końcem.
Opowieść rozpoczęta przez Thomasa skutecznie rozgoniła ponure myśli. Pozwolił sobie na przeniesienie się do zatłoczonego, szkockiego pubu, który do złudzenia przypominał wnętrze Trzech Mioteł w Hogsmeade. Racja – spędzili w Szkocji siedem długich i ciekawych lat, ale wiedzieli stosunkowo niewiele. Właściwie wszelkie informacje jakie posiadał na temat historii tej części Królestwa Brytyjskiego wywodziły się z historii rodów, którą zaśmiecano im mózgi w czasie indywidualnych nauk.
- Z chęcią – zgodził się na propozycję odwiedzenia szkockiego baru, jakby na chwilę zapominając o niebezpieczeństwach wojny, jakie na nich czyhały tak naprawdę na każdym kroku, gdyby tylko wytknęli nos poza bezpieczny półwysep. Pochylił się konspiracyjnie na znak Doe. Cóż, co do alkoholu również mógł się zgodzić. Przecież w Macmillanach płynęła szkocka krew i nikt nie produkował lepszej ognistej niż oni. Na jedną chwilę chciałby się znaleźć w tamtym miejscu. Wśród tych ludzi, usłyszeć na własne uszy muzykę, którą opisywał Tommy. To nie tak, że nie lubił swojego życia. Merlin jeden wiedział, jak dobrze czuł się podczas wszelkich mniej lub bardziej wystawnych okoliczności, ale czysta ciekawość pchała jego wyobraźnię w tym kierunku.
- Oho, podejrzewam, że nie był zadowolony – rzucił, poprawiając się na miejscu. Faktycznie zaangażował się w historię. I podejrzewał już w jakim kierunku potoczyła się historia, ale nie chciał odbierać Thomasowi przyjemności opowiadania jej do końca.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Było łatwiej oddać się tej chwili pewnego rodzaju zapomnienia, tutaj w barze przy najpewniej rozwodnionym alkoholu, nie myśląc o wojnie. O tym co dopiero widział na cmentarzu, o tym dementorze który prawie zabił Sprouta - nie myśleć o tym, co miało miejsce nad Luną, choć trudno było myśleć o czymś, o czym nie do końca się wiedziało czy i jak w ogóle miało miejsce. Był mordercą? Może kłamał, albo...
Żadna z tych opcji mu nie pasowała. Zerknął na moment na kufel, upijając nieco zawartości z niego. Może już nie dostrzegał różnicy między tym czy coś smakowało źle, czy dobrze? Ważne, że było. Choć stanęła mu gula w gardle, kiedy dostrzegł na swoich dłoniach utrzymującą się krew. Znów, ponownie. Była tam rzeczywiście? Czy Roratio był w stanie ją dostrzec?
Zaśmiał się krótko, lekko nerwowo jakby jego gardło rzeczywiście było ściśnięte z nerwów. Zajęło mu dłuższą chwilę, zanim udało mu się jakkolwiek rozluźnić, odrywając wzrok od swoich dłoni. Wydawało mu się, że drży - miał nadzieję, że tylko mu się wydawało. W końcu nic się nie działo, prawda?
- Oczywiście, że nie był! Co najlepsze, ten chłop zaczął opowiadać o tej nowej pannie, którą zaczął widywać i był nieco zbyt... no wiesz, szczegółowy w tym swoim całym opisie - powiedział, siląc się na wesoły ton, taki w którym wcześniej opowiadał. Nie wędrował wzrokiem do swoich dłoni, zaciskając je wokół kufla, a ten podciągając bardziej pod siebie po stole, jakby chciał pozbyć się opcji spoglądania na nie bez zdradzania się, że coś było nie tak.
- Gust miał całkiem... interesujący, tak bym to nazwał. Tylko, że od słowa do słowa, zaczęło się opowiadanie o swoich byłych! Jakie mają gusta, no wiesz... I wtedy to już wszystko poszło, kiedy zaczął opisywać miejsce poza miastem, w którym to właśnie ten pierwszy żył! No i wyszło w końcu, że jak porzucił tę pannę z brzuchem, to zaczęła się prawdziwa regularna walka! - zawołał nieco głośniej jakby był bardzo podekscytowany samą wizją. Zaraz puścił kufel jedną dłonią, wymachując nią w powietrze. - Było bum! - zaczął, a po tym zamachnął się w bok. - A potem bam! - dodał, podnosząc się nieco z krzesła, znów wyrzucając pięść w powietrze, wciąż demonstrując. Choć wtedy na moment zamarł, znów dostrzegając ślady krwi na swojej dłoni. Prędko jednak usiadł, odchrząkając i podsuwając znów kufel pod siebie. - No wiesz, taka regularna bitka, gdzie połamały się nosy i gdzie krwi trochę poleciało. Początkowo tylko między nimi, ale bardzo prędko chcieli, żebym i ja obrał jedną ze stron! Później kolejny zgodził się z drugim, no wiesz jacy pijani faceci są, zawsze gotowi na walkę - dodał, chociaż nawet nie zastanawiał się nad tym czy lord Prewett mógł wiedzieć o tym, jacy oni byli. On wiedział. - Ostatecznie, jeden złapał mnie za koszulę i rzucił w tego drugiego. Wylądowałem na ziemi, a nad nami zaczęły latać i kufle, i krzesła. I kelnerka chciała wszystkich uspokoić, ale właściciela wołała, a że właściciel magią drzwi zablokował, to musiałem wyskakiwać oknem!
Żadna z tych opcji mu nie pasowała. Zerknął na moment na kufel, upijając nieco zawartości z niego. Może już nie dostrzegał różnicy między tym czy coś smakowało źle, czy dobrze? Ważne, że było. Choć stanęła mu gula w gardle, kiedy dostrzegł na swoich dłoniach utrzymującą się krew. Znów, ponownie. Była tam rzeczywiście? Czy Roratio był w stanie ją dostrzec?
Zaśmiał się krótko, lekko nerwowo jakby jego gardło rzeczywiście było ściśnięte z nerwów. Zajęło mu dłuższą chwilę, zanim udało mu się jakkolwiek rozluźnić, odrywając wzrok od swoich dłoni. Wydawało mu się, że drży - miał nadzieję, że tylko mu się wydawało. W końcu nic się nie działo, prawda?
- Oczywiście, że nie był! Co najlepsze, ten chłop zaczął opowiadać o tej nowej pannie, którą zaczął widywać i był nieco zbyt... no wiesz, szczegółowy w tym swoim całym opisie - powiedział, siląc się na wesoły ton, taki w którym wcześniej opowiadał. Nie wędrował wzrokiem do swoich dłoni, zaciskając je wokół kufla, a ten podciągając bardziej pod siebie po stole, jakby chciał pozbyć się opcji spoglądania na nie bez zdradzania się, że coś było nie tak.
- Gust miał całkiem... interesujący, tak bym to nazwał. Tylko, że od słowa do słowa, zaczęło się opowiadanie o swoich byłych! Jakie mają gusta, no wiesz... I wtedy to już wszystko poszło, kiedy zaczął opisywać miejsce poza miastem, w którym to właśnie ten pierwszy żył! No i wyszło w końcu, że jak porzucił tę pannę z brzuchem, to zaczęła się prawdziwa regularna walka! - zawołał nieco głośniej jakby był bardzo podekscytowany samą wizją. Zaraz puścił kufel jedną dłonią, wymachując nią w powietrze. - Było bum! - zaczął, a po tym zamachnął się w bok. - A potem bam! - dodał, podnosząc się nieco z krzesła, znów wyrzucając pięść w powietrze, wciąż demonstrując. Choć wtedy na moment zamarł, znów dostrzegając ślady krwi na swojej dłoni. Prędko jednak usiadł, odchrząkając i podsuwając znów kufel pod siebie. - No wiesz, taka regularna bitka, gdzie połamały się nosy i gdzie krwi trochę poleciało. Początkowo tylko między nimi, ale bardzo prędko chcieli, żebym i ja obrał jedną ze stron! Później kolejny zgodził się z drugim, no wiesz jacy pijani faceci są, zawsze gotowi na walkę - dodał, chociaż nawet nie zastanawiał się nad tym czy lord Prewett mógł wiedzieć o tym, jacy oni byli. On wiedział. - Ostatecznie, jeden złapał mnie za koszulę i rzucił w tego drugiego. Wylądowałem na ziemi, a nad nami zaczęły latać i kufle, i krzesła. I kelnerka chciała wszystkich uspokoić, ale właściciela wołała, a że właściciel magią drzwi zablokował, to musiałem wyskakiwać oknem!
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Główna sala
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Pub "Porter Starego Sue"