Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Pub "Porter Starego Sue"
Główna sala
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Główna sala
To największa i najszumniejsza izba pubu. Wykonana z ciemnego drewna wzdłuż i wszerz chętnie gości w swoich progach zarówno amatorów ognistej whisky, jak i skuszonych pysznymi przekąskami pasjonatów bezalkoholowych odwiedzin. Mieszkańcy Doliny przy stolikach często mogą dojrzeć znajome twarze sąsiadów, którzy w spokojnym, bezkonfliktowym miejscu wypoczywają po dniach pełnych pracy i obowiązków. W dalszej części pomieszczenia znajduje się bar, gdzie samemu należy składać zamówienia, w porównaniu do bocznej sali, do obsługi której przeznaczona jest kelnerka. Przydymione światło rzuca ciepłą łunę na obrazy wiszące na ścianach, przedstawiają one zarówno krajobrazy, jak i uwiecznione sceny z festynów czy innych miło wspominanych wydarzeń organizowanych na przestrzeni lat w hrabstwie Somerset.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Lata spędzone na arystokratycznych salonach, wśród poważnych lordów i dystyngowanych dam na bankietach sprawiały, że prędzej czy później odróżnianie pozorów od rzeczywistości przychodzi łatwiej. Podobnie jak żonglowanie maskami, za którymi można ukryć praktycznie wszystko.
Czy Thomas umiał z właściwą sobie zręcznością zmieniać maski? Jeżeli tak, to Roratio udawało się wyszarpnąć te kilka momentów między jedną a drugą maską, za którą próbował zachować niepokój. Bo coś go dręczyło - cokolwiek kryło się za usilnie przywoływanym, pozornie lekkim tonem głosu przesączonym ekscytacją. Na razie jednak gryzł się w język, nie wchodząc w słowo głównemu narratorowi całej opowieści. Doe zawsze miał dar do snucia opowieści i nawet jeżeli historia ze szkockiego pubu byłaby jedynie wytworem jego wyobraźni to Roratio i tak kupiłby ją w całości. Dlatego z niegasnącym uśmiechem słuchał historii pozostawionej kobiety i dwóch mężczyzn z bijatyką w tle, która już wiedział jak miała się skończyć - z Thomasem wyskakującym przez okno. Dłoń zacisnęła się na zmatowiałym szkle kufla i przechylił jego zawartość.
Usta mimowolnie rozciągnęły się w rozbawionym uśmiechu bo cała sytuacja z punktu widzenia osoby trzeciej, widza, który oglądał całą historię z dystansu jakim w tym przypadku był czas, wydawała się naprawdę zabawna.
- I każda wyprawa do szkockiego pubu kończy się wyskakiwaniem przez okno? Wiesz, muszę być przygotowany skoro kiedyś mamy się tam udać - dzisiejszego wieczora miał ochotę poddać się optymistycznej wersji przyszłości. Takiej, w której faktycznie będą mieli możliwość udać się swobodnie do pubu, kupić kufel piwa i śmiać się w głos. Normalnie raczej nie myślał o przyszłości, a w każdym razie nie tak odległej. - Ale muszę przyznać, że z jakiegoś powodu nie dziwi mnie to, że znalazłeś się w środku tego bałaganu. A bardziej zastanawia mnie to ile ten facet musiał mieć krzepy, żeby tak po prostu rzucić tobą w tego drugiego - sam uważał się za człowieka o ponadprzeciętnej tężyźnie fizycznej, ale chyba jeszcze nie umiałby zacisnąć palców na materiale jego koszuli i tak po prostu rzucić nim w mężczyznę stojącego przy najbliższym stoliku. - Najbliższym do tego starciem, jakiego byłem świadkiem to chyba kłótnia dwóch dżentelmenów o wianek pewnej, młodej panny na jednym z Festiwali Lata. Tak jednak zaaferowani byli samą kłótnią - już mieliśmy przygotowywać miejsce na honorowy pojedynek - że nie zauważyli, kiedy zwinąłem im ten wianek sprzed nosa w imię zasady gdzie dwóch się kłóci tam trzeci korzysta - był wtedy jeszcze chłopcem, którego towarzystwo z pewnością nie zainteresowałoby prawdziwie właścicielki wianka, ale na całego jego szczęście uznała gest za niezwykle uroczy. Spoważniał jednak - co ku jego przerażeniu zdarzało mu się coraz częściej - wracając spojrzeniem w stronę Thomasa. - Co się dzieje? - bo zachowywał się nieswojo. Może to ogólna sytuacja tak na niego wpłynęła, a może coś jeszcze? Coś, co chciałby z siebie zrzucić?
Czy Thomas umiał z właściwą sobie zręcznością zmieniać maski? Jeżeli tak, to Roratio udawało się wyszarpnąć te kilka momentów między jedną a drugą maską, za którą próbował zachować niepokój. Bo coś go dręczyło - cokolwiek kryło się za usilnie przywoływanym, pozornie lekkim tonem głosu przesączonym ekscytacją. Na razie jednak gryzł się w język, nie wchodząc w słowo głównemu narratorowi całej opowieści. Doe zawsze miał dar do snucia opowieści i nawet jeżeli historia ze szkockiego pubu byłaby jedynie wytworem jego wyobraźni to Roratio i tak kupiłby ją w całości. Dlatego z niegasnącym uśmiechem słuchał historii pozostawionej kobiety i dwóch mężczyzn z bijatyką w tle, która już wiedział jak miała się skończyć - z Thomasem wyskakującym przez okno. Dłoń zacisnęła się na zmatowiałym szkle kufla i przechylił jego zawartość.
Usta mimowolnie rozciągnęły się w rozbawionym uśmiechu bo cała sytuacja z punktu widzenia osoby trzeciej, widza, który oglądał całą historię z dystansu jakim w tym przypadku był czas, wydawała się naprawdę zabawna.
- I każda wyprawa do szkockiego pubu kończy się wyskakiwaniem przez okno? Wiesz, muszę być przygotowany skoro kiedyś mamy się tam udać - dzisiejszego wieczora miał ochotę poddać się optymistycznej wersji przyszłości. Takiej, w której faktycznie będą mieli możliwość udać się swobodnie do pubu, kupić kufel piwa i śmiać się w głos. Normalnie raczej nie myślał o przyszłości, a w każdym razie nie tak odległej. - Ale muszę przyznać, że z jakiegoś powodu nie dziwi mnie to, że znalazłeś się w środku tego bałaganu. A bardziej zastanawia mnie to ile ten facet musiał mieć krzepy, żeby tak po prostu rzucić tobą w tego drugiego - sam uważał się za człowieka o ponadprzeciętnej tężyźnie fizycznej, ale chyba jeszcze nie umiałby zacisnąć palców na materiale jego koszuli i tak po prostu rzucić nim w mężczyznę stojącego przy najbliższym stoliku. - Najbliższym do tego starciem, jakiego byłem świadkiem to chyba kłótnia dwóch dżentelmenów o wianek pewnej, młodej panny na jednym z Festiwali Lata. Tak jednak zaaferowani byli samą kłótnią - już mieliśmy przygotowywać miejsce na honorowy pojedynek - że nie zauważyli, kiedy zwinąłem im ten wianek sprzed nosa w imię zasady gdzie dwóch się kłóci tam trzeci korzysta - był wtedy jeszcze chłopcem, którego towarzystwo z pewnością nie zainteresowałoby prawdziwie właścicielki wianka, ale na całego jego szczęście uznała gest za niezwykle uroczy. Spoważniał jednak - co ku jego przerażeniu zdarzało mu się coraz częściej - wracając spojrzeniem w stronę Thomasa. - Co się dzieje? - bo zachowywał się nieswojo. Może to ogólna sytuacja tak na niego wpłynęła, a może coś jeszcze? Coś, co chciałby z siebie zrzucić?
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- No może nie każdy, ale dużo z nich! - dodał z szerokim uśmiechem, szczerym rozbawieniem - a może udawanym? Chociaż te wspomnienia bójek i picia po szkockich pubach były czymś innym tak on sam... teraz w tym momencie nie był do końca pewny czy w ogóle go cieszyły. Wspomnienia były dla niego... trudne? Tak, to chyba było właściwe słowo. To wszystko było dla niego trudne do zrozumienia i poukładania, nawet to czy w ogóle miał prawo się cieszyć. Po tym co zrobił - po tym, co wciąż miał nadzieję, że nie miało miejsca. Bo nie powinno mieć, prawda? Na pewno nie miało, na pewno...
- A była ładna? - dopytał, ciągnąc i łyk swojego alkoholu. - Te wianki też wyławiacie? To urocze! Widziałem jak tak robili kiedyś, na wiosnę a może końcem wiosny..? Nie pamiętam teraz dokładnie, ale w przesilenie na niektórych rzekach też tak robili niektórzy mieszkańcy... Całkiem przyjemna tradycja - przyznał z uznaniem i uśmiechem na ustach, kiwając lekko głową. A jednak już po chwili wrócił do tematu samej panny. - Ale zatańczyła w końcu z tobą? Albo całusa ci dała? No wiesz, jakby nie było to w końcu stanąłeś w jej obronie, no wiesz! - dodał zaciekawiony samą kwestią dalszych rozterek, nie biorąc nawet pod uwagę, że w tamtym czasie Roratio mógł mieć może dziesięć lat, a może nieco więcej i w ogóle nie być zainteresowanym niczym innym niż zdenerwowaniem tamtejszych lordów. Chociaż to również zdawało się być całkiem dobrą rozrywką, taką na poziomie Thomasa. - Brałeś kiedyś udział w takim? No wiesz, honorowym pojedynku? Nie bójce? - dopytał z ciekawością, czując że powinien dać szansę na opowiedzenie czegoś i lordowi Prewett, samemu czując się...
... właściwie tak jak przez ostatnie tygodnie. Może powinien przywyknąć już do tego? Przecież tego nie zmieni - faktu, że sprawiał kłopoty i przynosił nieszczęścia tam, gdzie się tylko zjawił. Faktu, że był problemem dla każdego, dla kogo nie chciał. A jednak... jednak...
- Co ma się dziać? - dopytał, choć jego głos był ściśnięty. Uśmiechnął się zaraz wesoło, upijając znów z kufla. Starał się nie myśleć o krwi na swoich dłoniach. Inni jej nie widzieli - a może nie chcieli widzieć? Nie zwracali uwagi? Czy on już wariował? Tracił wszystkie zmysły? A może było to...
- Poza wojną rzecz jasna - rzucił luźniej, swobodniej, jakby chcąc zmienić temat jak najdalej od tego, co rzeczywiście go trapiło - tego, że był mordercą. Tego, że nawet nie zdawał sobie sprawy w jak głęboki bagnie problemów utknął i jak wiele z nich mógł ściągnąć na innych. - No nie ukrywam, nie jest łatwo... Nasz... nasz tabor jednak miał sporo mugoli - westchnął ciężej, chcąc obrócić to wszystko na samą w sobie kwestię wojny. - Jest nas jednak piątka w domu... to jednak dużo, a z pracą też i przez zimę wcale łatwo nie było... - dodał jakby zażenowany przyznawaniem się do podobnych rzeczy. Zaraz podrapał się nieco po tyle głowy. - Ale kto ma łatwo w tych czasach, nie? Każdy chodzi głodny i zmarznięty, tym bardziej przy tej zimie, która dopiero co się skończyła! - dodał, zaraz kończąc lekkim śmiechem, choć za wszelką cenę spoglądał wszędzie byleby nie na swoje dłonie. Patrzył na Roratio, to za okno, to na sąsiedni stolik. - Ale jakoś będzie. Zawsze jakoś jest! Więc się niczym nie martw.
- A była ładna? - dopytał, ciągnąc i łyk swojego alkoholu. - Te wianki też wyławiacie? To urocze! Widziałem jak tak robili kiedyś, na wiosnę a może końcem wiosny..? Nie pamiętam teraz dokładnie, ale w przesilenie na niektórych rzekach też tak robili niektórzy mieszkańcy... Całkiem przyjemna tradycja - przyznał z uznaniem i uśmiechem na ustach, kiwając lekko głową. A jednak już po chwili wrócił do tematu samej panny. - Ale zatańczyła w końcu z tobą? Albo całusa ci dała? No wiesz, jakby nie było to w końcu stanąłeś w jej obronie, no wiesz! - dodał zaciekawiony samą kwestią dalszych rozterek, nie biorąc nawet pod uwagę, że w tamtym czasie Roratio mógł mieć może dziesięć lat, a może nieco więcej i w ogóle nie być zainteresowanym niczym innym niż zdenerwowaniem tamtejszych lordów. Chociaż to również zdawało się być całkiem dobrą rozrywką, taką na poziomie Thomasa. - Brałeś kiedyś udział w takim? No wiesz, honorowym pojedynku? Nie bójce? - dopytał z ciekawością, czując że powinien dać szansę na opowiedzenie czegoś i lordowi Prewett, samemu czując się...
... właściwie tak jak przez ostatnie tygodnie. Może powinien przywyknąć już do tego? Przecież tego nie zmieni - faktu, że sprawiał kłopoty i przynosił nieszczęścia tam, gdzie się tylko zjawił. Faktu, że był problemem dla każdego, dla kogo nie chciał. A jednak... jednak...
- Co ma się dziać? - dopytał, choć jego głos był ściśnięty. Uśmiechnął się zaraz wesoło, upijając znów z kufla. Starał się nie myśleć o krwi na swoich dłoniach. Inni jej nie widzieli - a może nie chcieli widzieć? Nie zwracali uwagi? Czy on już wariował? Tracił wszystkie zmysły? A może było to...
- Poza wojną rzecz jasna - rzucił luźniej, swobodniej, jakby chcąc zmienić temat jak najdalej od tego, co rzeczywiście go trapiło - tego, że był mordercą. Tego, że nawet nie zdawał sobie sprawy w jak głęboki bagnie problemów utknął i jak wiele z nich mógł ściągnąć na innych. - No nie ukrywam, nie jest łatwo... Nasz... nasz tabor jednak miał sporo mugoli - westchnął ciężej, chcąc obrócić to wszystko na samą w sobie kwestię wojny. - Jest nas jednak piątka w domu... to jednak dużo, a z pracą też i przez zimę wcale łatwo nie było... - dodał jakby zażenowany przyznawaniem się do podobnych rzeczy. Zaraz podrapał się nieco po tyle głowy. - Ale kto ma łatwo w tych czasach, nie? Każdy chodzi głodny i zmarznięty, tym bardziej przy tej zimie, która dopiero co się skończyła! - dodał, zaraz kończąc lekkim śmiechem, choć za wszelką cenę spoglądał wszędzie byleby nie na swoje dłonie. Patrzył na Roratio, to za okno, to na sąsiedni stolik. - Ale jakoś będzie. Zawsze jakoś jest! Więc się niczym nie martw.
- Ładna? Tommy, 2tedy uważałem, że to najpiękniejsza panna, jaką widziały moje oczy!- odparł z ekscytacją i nutką nostalgii w głosie. Pamiętał niemalże każdy Festiwal Lata - jak każdy Prewett żył tym wydarzeniem - ale to szczególnie wżarło się w pamięć młodego lorda, zauroczonego dużo starszą od siebie panną. - Och tak, taka tradycja. Każdorocznie podczas Festiwalu niezamężne panny puszczają swoje wianki, a my rycersko wyławiamy je spomiędzy fal. To całkiem przyjemny sposób na rozpoczęcie rozmowy - stwierdził, bo ostatecznie łatwiej było zrobić to w ten sposób, niżeli bezpardonowo podejść do niczego nieświadomej damy i niemalże od razu zrzucić na nią niezgrabnie ubrany w słowa komplement. Można też było w sposób uroczy wywołać uśmiech na twarzach panien z rodziny. Z tego co pamiętał to Archibald dzielnie walczył o wianek upleciony przez Molly. Bo Festiwal Lata przede wszystkim kojarzył mu się z rodziną; z radosną atmosferą towarzyszącą wszystkim gościom, nie tylko gospodarzom. - Sięgałem jej wtedy jakoś do łokcia, ale dostałem całusa - odparł dumnie. Nadal pamiętał głupkowaty wyraz twarzy lordów, kiedy to małoletni rudzielec z uśmiechem sięgającym oczu przyklejonym do piegowatej twarzy ubiegł ich w wyścigu o wianek ślicznej panny.
- Trudno powiedzieć, często teraz pojedynkuję się ze swoim szwagrem, ale to raczej w formie treningu. O, raz lord Nott wyzwał mnie na pojedynek bo istnieje szansa na to, że niepochlebnie wyrażałem się o jego osobie - chociaż Roratio z natury nie szukał zaczepki to Nottowie zawsze sprawiali, że obsypane piegami policzki pokrywały się purpurą. Widząc ich jako naturalne zagrożenie dla szlacheckiej gościnności, Rory nie szczędził sobie gorzkich słów pod ich adresem, szczególnie jeżeli miał możliwość do dysputy z przedstawicielem rodu w zbliżonym do niego wieku. - Ostatecznie nic się nie wydarzyło, bo interweniowała moja siostra, Procella i obyło się bez pojedynku, za który pewnie nestorzy wytargali nas za uszy - wybryk młodych i niepokornych lordów mógł naruszyć wtedy kruchy spokój jaki panował miedzy rodami, zmuszonymi do wzajemnej tolerancji podczas wszelkich uroczystości organizowanych cyklicznie w ciągu roku. Wspomnienie łatwiejszych czasów odbiło się chwilowym rozluźnieniem, które ujawniło, że i on - mimo stabilniejszej sytuacji - nie znajdował się poza szponami okrutnej wojny. A słuchając słów Thomasa poczuł palący wstyd. Doskonale wiedział, że Tommy obracał się w innym towarzystwie, że ich światy rzadko się zazębiały. Chciałby mu pomóc, jakoś ulżyć w cierpieniu. - Jeżeli czegokolwiek potrzebujecie... Daj znać, proszę - wiedział, że zima już minęła, ale cykliczność roku miała to do siebie, że za pasem czekała na nich kolejna, być może tak samo surowa jak poprzednia. Pokręcił głową ni to z rozbawieniem ni to z niedowierzaniem. - Dla ciebie zawsze, jakoś to będzie, prawda? -rzucił. On do niedawna też miał takie podejście, ale coraz więcej czasu spędzał z Archibaldem i chyba jego wieczne zmartwienie mu się udzielało - nawet zmarszczka między brwiami zaczynała się robić coraz głębsza. Dopił zawartość kufla i ciężko odłożył go na drewniany blat stołu.
- Trudno powiedzieć, często teraz pojedynkuję się ze swoim szwagrem, ale to raczej w formie treningu. O, raz lord Nott wyzwał mnie na pojedynek bo istnieje szansa na to, że niepochlebnie wyrażałem się o jego osobie - chociaż Roratio z natury nie szukał zaczepki to Nottowie zawsze sprawiali, że obsypane piegami policzki pokrywały się purpurą. Widząc ich jako naturalne zagrożenie dla szlacheckiej gościnności, Rory nie szczędził sobie gorzkich słów pod ich adresem, szczególnie jeżeli miał możliwość do dysputy z przedstawicielem rodu w zbliżonym do niego wieku. - Ostatecznie nic się nie wydarzyło, bo interweniowała moja siostra, Procella i obyło się bez pojedynku, za który pewnie nestorzy wytargali nas za uszy - wybryk młodych i niepokornych lordów mógł naruszyć wtedy kruchy spokój jaki panował miedzy rodami, zmuszonymi do wzajemnej tolerancji podczas wszelkich uroczystości organizowanych cyklicznie w ciągu roku. Wspomnienie łatwiejszych czasów odbiło się chwilowym rozluźnieniem, które ujawniło, że i on - mimo stabilniejszej sytuacji - nie znajdował się poza szponami okrutnej wojny. A słuchając słów Thomasa poczuł palący wstyd. Doskonale wiedział, że Tommy obracał się w innym towarzystwie, że ich światy rzadko się zazębiały. Chciałby mu pomóc, jakoś ulżyć w cierpieniu. - Jeżeli czegokolwiek potrzebujecie... Daj znać, proszę - wiedział, że zima już minęła, ale cykliczność roku miała to do siebie, że za pasem czekała na nich kolejna, być może tak samo surowa jak poprzednia. Pokręcił głową ni to z rozbawieniem ni to z niedowierzaniem. - Dla ciebie zawsze, jakoś to będzie, prawda? -rzucił. On do niedawna też miał takie podejście, ale coraz więcej czasu spędzał z Archibaldem i chyba jego wieczne zmartwienie mu się udzielało - nawet zmarszczka między brwiami zaczynała się robić coraz głębsza. Dopił zawartość kufla i ciężko odłożył go na drewniany blat stołu.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnął się z rozmarzeniem na to jak Roratio opowiadał, jak wyglądały te tradycje - cóż, podobne zabawy brzmiały po prostu dobrze. Może nieco romantycznie? Może idealnie jakby ktoś chciał posłuchać jakiś bajek na podobnych zbiorowiskach? No i mnóstwo bogatych, których może dałoby się okraść? A do tego pewnie zawsze było mnóstwo jedzenia na podobnych arystokratycznych zabawach.
Choć puszczanie wianków brzmiało... tak prosto? I całkiem uroczo, to musiał przyznać. Nie zdziwiłby się, gdyby kiedyś zobaczył zwykłe panny puszczające wianki na wodzie - a może nawet kiedyś się z tym spotkał? Może słyszał o tym? Nie był w stanie do końca powiedzieć czy tak, czy nie... Może to jakieś dalsze zaniki pamięci...
- No to najważniejsze, że dostałeś! - rzucił ze śmiechem, jakby na zewnątrz wcale nie panowała wojna - a oni siedzieli nad kremem piwowym w Hogsmeade, ciesząc się śniegiem i wyjściem, wesoło rozmawiając i zerkając na panny z ich rocznika, które wesoło plotkowały i chichotały.
- Pojedynki brzmią... tak w sumie dziwnie. Nie, żebym sam się często nie pakował w bójki... - przyznał, zastanawiając się nad tym. - Chociaż szczerze to nie wyobrażam sobie bić się ze szwagrami... chociaż może dlatego, że moja siostra nie ma męża jeszcze? - rzucił, zastanawiając się nad tym. Nie podniósłby ręki na Jamesa - nie mógłby na brata, tak zwyczajnie w świecie, nawet jeśli często się kłócili. Ale może treningi powinny być czymś, co wejdzie im w nawyk? Może powinni się na tym skupić...
- To w sumie tacy starszy trochę - rzucił zamyślając się na moment. Nigdy nie rozmawiali o tych różnicach - o jakiś zasadach, pojedynkach. Jak dużo ich miał on, lord Prewett? Tak naprawdę Thomas jako cygan znał zasady - przestrzegał ich, starał się. Ale w ostatnich latach, z dala od taboru, kiedy ten spłonął... te zasady jakby się rozpływały, nawet jeśli z powodu jego umiejętności magicznych, wraz z rodzeństwem mieli czasem dyspensy na niektóre zachowania. - Nawet za taki pojedynek byście mieli? W sensie, no za taki rycerski? - zastanowił się nad tym szczerze ciekawy.
Uśmiechnął się znów, machnąwszy lekko ręką.
- Jakoś będzie, bo jakoś musi być, nie?. Głównie czego potrzeba to pracy, ale przez wojnę zawsze o to trudno, nie? Znaczy, no, jeśli nie wiesz to teraz tak... Zresztą, nie wyglądam też jak typowy Brytol, to też nie pomaga - rzucił, wzruszając lekko ramionami. Czy jakkolwiek ostatnie zatrudnienie dla Macmillanówny mógł nazwać pracą? Nie pamiętał, co się wtedy wydarzyło do końca - nie wiedział, i to najbardziej go dręczyło. Gdyby wiedział, możliwe że byłoby mu łatwiej. A może właśnie ta niewiedza była zbawieniem? Zdawała się być przekleństwem, szczególnie gdy jego wzrok co rusz wracał do zakrwawionych dłoni. Zauważył, że nikt poza nim tego nie widział - wiedział, że nikt poza nim tego nie widział. Przecież by reagowali, przecież...
- Nawet teraz jakoś jest, nawet jeśli nie za wesoło. Ale może w końcu się to skończy... Zawsze wszystko co złe się kończy, tak jak w bajkach, nie? - rzucił znów z szerokim uśmiechem, upijając z kufla, a choć jego głos był pewny - on sam w myślach już nie miał takiej pewności. Jak mógł wierzyć w to, że będzie lepiej, kiedy wszystko sypało się jak domki z kart?
Choć puszczanie wianków brzmiało... tak prosto? I całkiem uroczo, to musiał przyznać. Nie zdziwiłby się, gdyby kiedyś zobaczył zwykłe panny puszczające wianki na wodzie - a może nawet kiedyś się z tym spotkał? Może słyszał o tym? Nie był w stanie do końca powiedzieć czy tak, czy nie... Może to jakieś dalsze zaniki pamięci...
- No to najważniejsze, że dostałeś! - rzucił ze śmiechem, jakby na zewnątrz wcale nie panowała wojna - a oni siedzieli nad kremem piwowym w Hogsmeade, ciesząc się śniegiem i wyjściem, wesoło rozmawiając i zerkając na panny z ich rocznika, które wesoło plotkowały i chichotały.
- Pojedynki brzmią... tak w sumie dziwnie. Nie, żebym sam się często nie pakował w bójki... - przyznał, zastanawiając się nad tym. - Chociaż szczerze to nie wyobrażam sobie bić się ze szwagrami... chociaż może dlatego, że moja siostra nie ma męża jeszcze? - rzucił, zastanawiając się nad tym. Nie podniósłby ręki na Jamesa - nie mógłby na brata, tak zwyczajnie w świecie, nawet jeśli często się kłócili. Ale może treningi powinny być czymś, co wejdzie im w nawyk? Może powinni się na tym skupić...
- To w sumie tacy starszy trochę - rzucił zamyślając się na moment. Nigdy nie rozmawiali o tych różnicach - o jakiś zasadach, pojedynkach. Jak dużo ich miał on, lord Prewett? Tak naprawdę Thomas jako cygan znał zasady - przestrzegał ich, starał się. Ale w ostatnich latach, z dala od taboru, kiedy ten spłonął... te zasady jakby się rozpływały, nawet jeśli z powodu jego umiejętności magicznych, wraz z rodzeństwem mieli czasem dyspensy na niektóre zachowania. - Nawet za taki pojedynek byście mieli? W sensie, no za taki rycerski? - zastanowił się nad tym szczerze ciekawy.
Uśmiechnął się znów, machnąwszy lekko ręką.
- Jakoś będzie, bo jakoś musi być, nie?. Głównie czego potrzeba to pracy, ale przez wojnę zawsze o to trudno, nie? Znaczy, no, jeśli nie wiesz to teraz tak... Zresztą, nie wyglądam też jak typowy Brytol, to też nie pomaga - rzucił, wzruszając lekko ramionami. Czy jakkolwiek ostatnie zatrudnienie dla Macmillanówny mógł nazwać pracą? Nie pamiętał, co się wtedy wydarzyło do końca - nie wiedział, i to najbardziej go dręczyło. Gdyby wiedział, możliwe że byłoby mu łatwiej. A może właśnie ta niewiedza była zbawieniem? Zdawała się być przekleństwem, szczególnie gdy jego wzrok co rusz wracał do zakrwawionych dłoni. Zauważył, że nikt poza nim tego nie widział - wiedział, że nikt poza nim tego nie widział. Przecież by reagowali, przecież...
- Nawet teraz jakoś jest, nawet jeśli nie za wesoło. Ale może w końcu się to skończy... Zawsze wszystko co złe się kończy, tak jak w bajkach, nie? - rzucił znów z szerokim uśmiechem, upijając z kufla, a choć jego głos był pewny - on sam w myślach już nie miał takiej pewności. Jak mógł wierzyć w to, że będzie lepiej, kiedy wszystko sypało się jak domki z kart?
Fakt, z wszystkich tradycji, które musiał respektować, te związane z Festiwalem Lata zdecydowanie należały do przyjemnych i rekompensowały te mniej przyjemne powinności wynikające z lordowskiego tytułu.
Dobrze było zanurzyć się w tych wspomnieniach, rozmawiać z Thomasem w taki sposób, jakby wojna wcale nie miała czekać na nich za zamkniętymi drzwiami baru. Ta słodka naiwność, chwila zapomnienia przyjemnym smakiem rozpościerała się w jego ustach.
Uśmiechnął się w stronę przyjaciela. - W sumie to nie tak, że między mną a szwagrem panuje jakaś zawiść. Czasem lepiej w ten sposób spędzić czas niż siedzieć w zamknięciu i dumać nad losem hrabstwa - i w sumie to miał rację. Lubił czuć zmęczenie w swoich mięśniach, świeże powietrze cyrkulujące w płucach, czasem nawet kłujące swoimi mroźnymi igiełkami. - A Archibald nie będzie się ze mną pojedynkował, ku mojemu zniesmaczeniu woli zajmować się ważniejszymi sprawami jak opieka nad Dorset albo nad swoimi pacjentami - tak naprawdę podziwiał swojego brata, ale czasem naprawdę żałował, że nie mili okazji nawiązać więzi podczas podobnych aktywności i że w tej sferze niejako Elroy wskakiwał w buty przewodnika, który miał ukształtować Roratio w tej sferze bycia młodym lordem. Naturalnie jego wybujałe ego nie miało mu pozwolić na przyznanie się do tego przed żadnym z nich.
- Myślę, że tak. Trzeba zachowywać pozory, a niektóre sojusze i tolerancje były naprawdę kruche - czego w sumie skutkiem między innymi mogła być obecna sytuacja. A może nie? W sumie nie było co rozdrapywać starych ran. Rory przy swoim temperamentnym charakterze raczej nie nadawał się do polityki bo chociaż umiał zachować się w towarzystwie to z pewnością - przynajmniej teraz - decyzje przez niego podejmowane miały opierać się na emocjach a nie rozsądnym ocenieniu sytuacji i wprawnej kalkulacji. Owszem, z pewnością byłby w stanie zestawić ze sobą zyski oraz straty, ale ostatecznie wciąż był tym samym młodzieńcem, który palił się, aby wstąpić do Biura Aurorów.
- Jak tylko i z tym będę mógł pomóc to dam znać - wiedział, że to może wydawać się niezręczne, ale ostatecznie jako lord Dorset orientował się dokładnie gdzie potrzebna będzie para rąk do pracy, gdzie można było zarobić trochę grosza. Żałował, że nie mógł zrobić więcej. Znaczy w tej konkretnej sprawie mógł i z pewnością nie miał przyjacielowi szczędzić złotych monet, jednakże nie był w stanie - na razie - pomóc ludziom na większą skalę. Bo przecież Dorset nie mogło pozwolić sobie na zwyczajne rozdawnictwo.
Uniósł kufel ku górze. - W takim razie za to wypijmy, za lepsze czasy - zaproponował po czym przechylił kufel. Musiał sobie pozwolić na ten optymizm, inaczej miała umrzeć nadzieja, a to oznaczałoby przegraną. Nie mogli przegrać.
Prawda? Chciał, aby ta myśl towarzyszyła mu już do końca dzisiejszego wieczoru.
/zt?? <3
Dobrze było zanurzyć się w tych wspomnieniach, rozmawiać z Thomasem w taki sposób, jakby wojna wcale nie miała czekać na nich za zamkniętymi drzwiami baru. Ta słodka naiwność, chwila zapomnienia przyjemnym smakiem rozpościerała się w jego ustach.
Uśmiechnął się w stronę przyjaciela. - W sumie to nie tak, że między mną a szwagrem panuje jakaś zawiść. Czasem lepiej w ten sposób spędzić czas niż siedzieć w zamknięciu i dumać nad losem hrabstwa - i w sumie to miał rację. Lubił czuć zmęczenie w swoich mięśniach, świeże powietrze cyrkulujące w płucach, czasem nawet kłujące swoimi mroźnymi igiełkami. - A Archibald nie będzie się ze mną pojedynkował, ku mojemu zniesmaczeniu woli zajmować się ważniejszymi sprawami jak opieka nad Dorset albo nad swoimi pacjentami - tak naprawdę podziwiał swojego brata, ale czasem naprawdę żałował, że nie mili okazji nawiązać więzi podczas podobnych aktywności i że w tej sferze niejako Elroy wskakiwał w buty przewodnika, który miał ukształtować Roratio w tej sferze bycia młodym lordem. Naturalnie jego wybujałe ego nie miało mu pozwolić na przyznanie się do tego przed żadnym z nich.
- Myślę, że tak. Trzeba zachowywać pozory, a niektóre sojusze i tolerancje były naprawdę kruche - czego w sumie skutkiem między innymi mogła być obecna sytuacja. A może nie? W sumie nie było co rozdrapywać starych ran. Rory przy swoim temperamentnym charakterze raczej nie nadawał się do polityki bo chociaż umiał zachować się w towarzystwie to z pewnością - przynajmniej teraz - decyzje przez niego podejmowane miały opierać się na emocjach a nie rozsądnym ocenieniu sytuacji i wprawnej kalkulacji. Owszem, z pewnością byłby w stanie zestawić ze sobą zyski oraz straty, ale ostatecznie wciąż był tym samym młodzieńcem, który palił się, aby wstąpić do Biura Aurorów.
- Jak tylko i z tym będę mógł pomóc to dam znać - wiedział, że to może wydawać się niezręczne, ale ostatecznie jako lord Dorset orientował się dokładnie gdzie potrzebna będzie para rąk do pracy, gdzie można było zarobić trochę grosza. Żałował, że nie mógł zrobić więcej. Znaczy w tej konkretnej sprawie mógł i z pewnością nie miał przyjacielowi szczędzić złotych monet, jednakże nie był w stanie - na razie - pomóc ludziom na większą skalę. Bo przecież Dorset nie mogło pozwolić sobie na zwyczajne rozdawnictwo.
Uniósł kufel ku górze. - W takim razie za to wypijmy, za lepsze czasy - zaproponował po czym przechylił kufel. Musiał sobie pozwolić na ten optymizm, inaczej miała umrzeć nadzieja, a to oznaczałoby przegraną. Nie mogli przegrać.
Prawda? Chciał, aby ta myśl towarzyszyła mu już do końca dzisiejszego wieczoru.
/zt?? <3
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Główna sala
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Pub "Porter Starego Sue"