Salon
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Salon
Główny salon w domu rodziny Yaxley’ów. Umeblowany jest w pałacowym stylu (widać, że zajmowała się tym kobieca ręka), tak jak i reszta pomieszczeń w całym dworku. Rodzina spędza tu wspólnie czas i przyjmuje gości. Specjalnie dla panny Rosalie zostało wprowadzone pianino, na którym przygrywa dla swojego ojca. Kominek podłączony jest do sieci fiuu, pojawienie się gości nie umknie uwadze domowników. Do pomieszczenia prowadzą wielkie drzwi z głównego holu, które zazwyczaj są otwarte. Znajduje się tu wiele miejsc do siedzenia, dwie kanapy, pufy i fotele, na których z przyjemnością można się rozłożyć i odpocząć
Obraz matki
W salonie, tuż nad kominkiem wisi obraz matki Rosalie i Liliany, oraz zmarłej żony Fortinbrasa - Elise. Obraz został zrobiony tutaj, na bagnach. Dziewczęta zawsze przyglądały się matce, była ona dla nich najpiękniejszą kobietą na świecie. Z biegiem czasu zdecydowanie zaczęły ją przypominać.
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
//Sry, nie umiem zaczynać
Dzisiejszego dnia byłam ogromnie zdenerwowana. Miał nas odwiedził Colin Fawley. Tutaj, u nas, na bagnach. Wystroiłam się już wczesnym rankiem i chodziłam zdenerwowana po domu, stukając tylko obcasami o posadzkę. Mimo że starałam się, abym wyglądała jak najbardziej naturalnie i żeby nie było po mnie widać, jak to przeżywam, było to niezwykle trudne. Chciałam nie wchodzić ojcu w drogę, trochę bałam się jego reakcji. Wiedziałam, jakie ma poglądy a sama pchałam mu pod nos Colina. Niby spotkanie było umówione, to jednak nie czułam się z tym najlepiej. Nie byłam pewna, czy dobrze robię.
Ostatnie kilka godzin przed jego przybyciem spędziłam w salonie, przygrywając sobie różne melodie na fortepianie. Pozwoliłam, aby poniosły mnie emocje i od smętnych, nudnawych kawałków, przeskakiwała po pełne energii, wesołe fragmenty, które w pewien sposób pokazywały to, jakie targały mną właśnie emocje.
Głęboko w sercu modliłam się, aby Fawley się tylko przypadkiem nie spóźnił, chociaż wierzyłam, że nic takiego się nie wydarzy.
Siedziałam jak na szpilkach, podskakując z każdym donośniejszym dźwiękiem. Kilka razy podeszłam do okna wypatrując gościa, co jakiś czas kładłam się na kanapie, by zaraz znowu wstać i przejść się po posiadłości, sprawdzając, czy wszystko jest w najlepszym porządku. Nagle stałam się dobrą panią domu, która dogląda swojego domostwa? Czy może raczej szukałam sobie jakiegoś zajęcia, aby nie krążyć myślami ciągle wokół pana Fawley’a?
Już czas. Zaraz ojciec miał się pojawić na dole, Fawley zapukać do drzwi a ja stać w holu i czekać na jego przybycie. Zaczęłam więc schodzić na parter, odliczając sekundy do rozpoczęcia naszej (jego?) walki o naszą (moją?) przyszłość.
Dzisiejszego dnia byłam ogromnie zdenerwowana. Miał nas odwiedził Colin Fawley. Tutaj, u nas, na bagnach. Wystroiłam się już wczesnym rankiem i chodziłam zdenerwowana po domu, stukając tylko obcasami o posadzkę. Mimo że starałam się, abym wyglądała jak najbardziej naturalnie i żeby nie było po mnie widać, jak to przeżywam, było to niezwykle trudne. Chciałam nie wchodzić ojcu w drogę, trochę bałam się jego reakcji. Wiedziałam, jakie ma poglądy a sama pchałam mu pod nos Colina. Niby spotkanie było umówione, to jednak nie czułam się z tym najlepiej. Nie byłam pewna, czy dobrze robię.
Ostatnie kilka godzin przed jego przybyciem spędziłam w salonie, przygrywając sobie różne melodie na fortepianie. Pozwoliłam, aby poniosły mnie emocje i od smętnych, nudnawych kawałków, przeskakiwała po pełne energii, wesołe fragmenty, które w pewien sposób pokazywały to, jakie targały mną właśnie emocje.
Głęboko w sercu modliłam się, aby Fawley się tylko przypadkiem nie spóźnił, chociaż wierzyłam, że nic takiego się nie wydarzy.
Siedziałam jak na szpilkach, podskakując z każdym donośniejszym dźwiękiem. Kilka razy podeszłam do okna wypatrując gościa, co jakiś czas kładłam się na kanapie, by zaraz znowu wstać i przejść się po posiadłości, sprawdzając, czy wszystko jest w najlepszym porządku. Nagle stałam się dobrą panią domu, która dogląda swojego domostwa? Czy może raczej szukałam sobie jakiegoś zajęcia, aby nie krążyć myślami ciągle wokół pana Fawley’a?
Już czas. Zaraz ojciec miał się pojawić na dole, Fawley zapukać do drzwi a ja stać w holu i czekać na jego przybycie. Zaczęłam więc schodzić na parter, odliczając sekundy do rozpoczęcia naszej (jego?) walki o naszą (moją?) przyszłość.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Znał co najmniej sto innych miejsc, w których wolałby się dzisiaj znaleźć i sto innych rzeczy, które wolałby robić, ale skoro słowo się rzekło, a on swoje słowo traktował na równi z honorem, nie pozostawało mu nic innego, jak wypełnić daną obietnicę. Szczególnie, że paradoksalnie sam tego pragnął; wizyta w rodzinnej posiadłości Rosalie była czymś całkowicie naturalnym, więc jeśli pozostawiano mu wybór, kiedy miała się odbyć, wolał odhaczyć ją jak najszybciej. Denerwował się, to oczywiste - tylko głupiec szedłby spokojnie, bez najmniejszego zdenerwowania i z dufną pewnością siebie - arystokratyczne zasady były nie tylko bardzo sztywne i wymagające, ale niekiedy zwyczajnie absurdalne. Potrafił zrozumieć chęć rodu do decydowania o zamążpójściu swoich dziewcząt, ale nie potrafił zrozumieć idei, jaka przyświecała wzajemnej rodowej niechęci; wszak szlacheckich rodzin nie pozostało już tak wiele, a z pokolenia na pokolenie coraz bardziej zmieszana krew prowadziła do częstszych narodzin dzieci, które obarczone były poważnymi wadami. Gdzie więc w tym wszystkim sens jeszcze większego ograniczania małżeńskich opcji?
Wyciągając rękę po kołatkę, by zapukać do drzwi, wyraźnie czuł i widział jej drżenie. Zamknął oczy, próbując się uspokoić i powtarzał w myślach jak mantrę wszystkie przygotowane argumenty, całą swoją przemowę (z której pewnie nic nie zostanie), by wypaść jak najlepiej. Obawiał się jednak, że wystarczy tylko jedno spojrzenie na pannę Yaxley, by cały plan wziął w cholerę, a sam Colin zapomniał języka w gębie. Drzwi otworzyły się, ukazując skrzata, który odebrał od Colina płaszcz i zaprowadził go w głąb domu. Szedł powoli, jakby chciał się jeszcze w ostatniej chwili rozmyślić i zwiać jak nieopierzony nastolatek, ale na szczęście szybko wziął się w garść. Uniósł głowę, od razu napotykając zdenerwowane spojrzenie Rosalie - co wcale go nie uspokoiło - i zatrzymał się w miejscu. Powinien podejść i się przywitać, czy zaczekać, aż smok wyjdzie ze swojej jamy, wyciągając po Colina szponiastą rękę?
Wyciągając rękę po kołatkę, by zapukać do drzwi, wyraźnie czuł i widział jej drżenie. Zamknął oczy, próbując się uspokoić i powtarzał w myślach jak mantrę wszystkie przygotowane argumenty, całą swoją przemowę (z której pewnie nic nie zostanie), by wypaść jak najlepiej. Obawiał się jednak, że wystarczy tylko jedno spojrzenie na pannę Yaxley, by cały plan wziął w cholerę, a sam Colin zapomniał języka w gębie. Drzwi otworzyły się, ukazując skrzata, który odebrał od Colina płaszcz i zaprowadził go w głąb domu. Szedł powoli, jakby chciał się jeszcze w ostatniej chwili rozmyślić i zwiać jak nieopierzony nastolatek, ale na szczęście szybko wziął się w garść. Uniósł głowę, od razu napotykając zdenerwowane spojrzenie Rosalie - co wcale go nie uspokoiło - i zatrzymał się w miejscu. Powinien podejść i się przywitać, czy zaczekać, aż smok wyjdzie ze swojej jamy, wyciągając po Colina szponiastą rękę?
Nie lubił wizyt towarzyskich. Był zdania, że nie po to mieszka na bagnach z trollami, żeby odwiedzali go goście, a już na pewno nie goście pochodzący z rodów takich jak Fawleyowie - a już na pewno nie Fawleyowie, którzy nie cieszyli się szacunkiem nawet samych Fawleyów. Coś o tym człowieku słyszał, ponoć prowadził sieć księgarni - tyle było w tym pocieszającego, że charakterem pozostawał (miał nadzieję) daleki swoim marzycielskim krewnym. Nie był pierwszym mężczyzną zainteresowanym ręką jego córki - czy będzie ostatnim... to się jeszcze okaże. Doskonale słyszał w swoim gabinecie melodię graną przez Rosalie i nastroszył się, kiedy ucichła. Gość musiał przybyć... W pierwszym odruchu spojrzał na zegar, punktualnie - jego szczęście. Niechętnie opuścił komnaty, schodząc na parter po skrzypiących schodach, mijając córkę i stając przed nim - intruzem? - kandydatem na męża, Colinem Fawleyem, bezpardonowo mierząc go wzrokiem. Powierzchowność nieszczególnie interesowała Fortinbrasa... o ile nie przywodziła na myśl wypudrowanych lalusiów.
- Fortinbras Yaxley - przedstawił się po krótkiej zwłoce, jak to on, lakonicznie, właściwie niechętnie pierwszy wyciągając ku mężczyźnie dłoń. - Ojciec Rosalie - dodał mrukliwie, uścisk jego dłoni był silny, a skóra szorstka - przepracował całe życie. A że był człowiekiem, który mówił tylko to, co naprawdę myślał, nie dodał nic więcej. Żadnego, zgrozo, "miło pana poznać", bo miło lub niemiło mogło dopiero być, ani tym bardziej żadnego "proszę czuć się jak u siebie". Rosalie była młoda i jako półwila miała adoratorów na pęczki, nie widział powodów, by grać rolę teścia zainteresowanego pozytywnym zakończeniem tego spotkania.
- Zaprowadź nas do stołu, Rosalie - zwrócił się do córki - jako do pani domu - najwyraźniej nie chcąc przeciągać tego powitania w nieskończoność.
- Fortinbras Yaxley - przedstawił się po krótkiej zwłoce, jak to on, lakonicznie, właściwie niechętnie pierwszy wyciągając ku mężczyźnie dłoń. - Ojciec Rosalie - dodał mrukliwie, uścisk jego dłoni był silny, a skóra szorstka - przepracował całe życie. A że był człowiekiem, który mówił tylko to, co naprawdę myślał, nie dodał nic więcej. Żadnego, zgrozo, "miło pana poznać", bo miło lub niemiło mogło dopiero być, ani tym bardziej żadnego "proszę czuć się jak u siebie". Rosalie była młoda i jako półwila miała adoratorów na pęczki, nie widział powodów, by grać rolę teścia zainteresowanego pozytywnym zakończeniem tego spotkania.
- Zaprowadź nas do stołu, Rosalie - zwrócił się do córki - jako do pani domu - najwyraźniej nie chcąc przeciągać tego powitania w nieskończoność.
Gość
Gość
Colin pojawił się punktualnie, aż odetchnęłam z ulgą, bo gdyby spóźnił się chociaż chwilę, równie dobrze, mógłby już nie przychodzić. Widząc jego zdenerwowane spojrzenie, wcale mi się nie polepszyło. Ba, miałam wrażenie, że zrobiło mi się jeszcze słabiej, niż było. Mocniej zacisnęłam dłoń na poręczy, słysząc kroki ojca za sobą. Mężczyzna zszedł na sam dół, przywitał się z Fawley’em. Dlaczego miałam wrażenie, że cała się trzęsę? Słysząc prośbę ojca, trochę się ocknęłam.
- Oczywiście, ojcze - powiedziałam, schodząc po schodach.
Szłam powoli, ponieważ nogi miałam jak z waty. Kiedy jednak postawiłam ostatni krok ze schodów, tracąc tym bardziej podparcie ze strony poręczy. Musiałam wziąć się w garść. Podeszłam do mężczyzn, mijając ich rzuciłam krótkie spojrzenie na Colina.
- Zapraszam - dodałam.
Ruszyłam w stronę salonu, w którym jeszcze przed chwilą siedziałam. Widać było, że fortepian przed chwilą był używany, a gra na nim została jakby przerwana w połowie. Lekko odsunięte krzesło, niezamknięte klawisze. Nie weszłam centralnie do środka pokoju, puściłam ojca wraz z Colinem, wskazując mu miejsce przy stole, gdzie powinien spocząć, jeśli tylko ojciec mu tak nakaże. Sama stanęłam z boku, przyglądając się mężczyznom. Nie wiem czy chciałam siedzieć, miałam wrażenie, że nie wysiedzę w miejscu tej rozmowy.
Spoglądałam co jakiś czas na ojca, nie wyglądał na zadowolonego tym obrotem spraw. Pewnie gdyby mógł, oddał by to zadanie rozmowy zupełnie komu innemu, samemu oczekując wyniku w swoim gabinecie. Nie było to jednak możliwe, dlatego mój ojciec nie był w znakomitym humorze.
- Skrzacie - powiedziałam w końcu, oddalając się kawałek, aby nie niepokoić gościa widokiem sługi. - Przygotuj coś do picia dla nas i dla gościa.
- Oczywiście, ojcze - powiedziałam, schodząc po schodach.
Szłam powoli, ponieważ nogi miałam jak z waty. Kiedy jednak postawiłam ostatni krok ze schodów, tracąc tym bardziej podparcie ze strony poręczy. Musiałam wziąć się w garść. Podeszłam do mężczyzn, mijając ich rzuciłam krótkie spojrzenie na Colina.
- Zapraszam - dodałam.
Ruszyłam w stronę salonu, w którym jeszcze przed chwilą siedziałam. Widać było, że fortepian przed chwilą był używany, a gra na nim została jakby przerwana w połowie. Lekko odsunięte krzesło, niezamknięte klawisze. Nie weszłam centralnie do środka pokoju, puściłam ojca wraz z Colinem, wskazując mu miejsce przy stole, gdzie powinien spocząć, jeśli tylko ojciec mu tak nakaże. Sama stanęłam z boku, przyglądając się mężczyznom. Nie wiem czy chciałam siedzieć, miałam wrażenie, że nie wysiedzę w miejscu tej rozmowy.
Spoglądałam co jakiś czas na ojca, nie wyglądał na zadowolonego tym obrotem spraw. Pewnie gdyby mógł, oddał by to zadanie rozmowy zupełnie komu innemu, samemu oczekując wyniku w swoim gabinecie. Nie było to jednak możliwe, dlatego mój ojciec nie był w znakomitym humorze.
- Skrzacie - powiedziałam w końcu, oddalając się kawałek, aby nie niepokoić gościa widokiem sługi. - Przygotuj coś do picia dla nas i dla gościa.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Smok pojawił się niespodziewanie, zionąć ogniem niechęci i parskając ze znudzeniem, jakby przyjmowanie kolejnych Dratewek było dla niego obowiązkiem zgoła przykrym. Colin jednakże nie zamierzał się poddawać i zniechęcać - nie po to wszak tu przybył, przemierzając niebezpieczne knieje, cudem unikając zjedzenia przez trolle (żegnając się jednak na wszelki wypadek ze swoimi kotami), starając się nie pobrudzić butów, które wdzięcznie otrzepał przed wejściem na salony. A raczej do wielkiego holu, gdzie został przywitany - i jeszcze nie spopielony spojrzeniem Yaxley'a - mocnym uściskiem ręki i ponurym mruknięciem.
- Colin Fawley - dopełnił formalności, mnąc między ustami dalszą część prezentacji: facet, który wyobraca ci córkę - po czym jego spojrzenie powędrowało ku Rosalie, nie omieszkując przy tym zawrzeć w nim największego zachwytu. Graniczącego niemalże z poddańczym pragnieniem, by rzucić się jej do stóp i rozerwać swe szaty, gdyby zabroniono mu spędzić u jej boku reszty życia. Skądinąd zapewne wtedy bardzo krótkiego, bo nie podejrzewał, by trolle hodowane przez Yaxley'ów pełniły wyłącznie rolę dekoracyjną. Z pewnym powątpiewaniem wyobraził sobie jednego z tych wielkich stworów, który towarzyszy Rosalie w drodze do ołtarza, a potem stoi przy kołysce ich dziecka bacząc, by nie stała mu się najmniejsza krzywda.
Ruszył wolno za dziewczyną i dopiero gdy zatrzymała się, by ich przepuścić, ujął na moment jej dłoń, lekko ją ściskając. Na pocieszenie, by się o niego nie martwiła, czy też sam potrzebował tej drobnej otuchy? - Miło panią znów widzieć, panno Yaxley - Nie bacząc na reakcję postępującego za nim Fortinbrasa przytrzymał ją o trzy sekundy za długo niż nakazywała etykieta i delikatnie się uśmiechnął, wchodząc do salonu i stając przy krześle, które wskazała mu Rosalie. Doprawdy, nieco go to zaskoczyło, spodziewał się bowiem typowo męskiej rozmowy w gabinecie pełnym dymu, gdzie siedziałby jak skazaniec w fotelu, a Yaxley krążyłby wokół niego jak drapieżnik, szukając miejsca, gdzie dziobnięcie bolałoby bardziej. Niewątpliwie jednak obecna sytuacja odpowiadała mu o wiele mocniej, szczególnie, że w dowolnej chwili mógł zwrócić zakochane spojrzenie na swój miłosny obiekt... który nagle zbladł z niepewności, czy to może wina innego oświetlenia?
- Colin Fawley - dopełnił formalności, mnąc między ustami dalszą część prezentacji: facet, który wyobraca ci córkę - po czym jego spojrzenie powędrowało ku Rosalie, nie omieszkując przy tym zawrzeć w nim największego zachwytu. Graniczącego niemalże z poddańczym pragnieniem, by rzucić się jej do stóp i rozerwać swe szaty, gdyby zabroniono mu spędzić u jej boku reszty życia. Skądinąd zapewne wtedy bardzo krótkiego, bo nie podejrzewał, by trolle hodowane przez Yaxley'ów pełniły wyłącznie rolę dekoracyjną. Z pewnym powątpiewaniem wyobraził sobie jednego z tych wielkich stworów, który towarzyszy Rosalie w drodze do ołtarza, a potem stoi przy kołysce ich dziecka bacząc, by nie stała mu się najmniejsza krzywda.
Ruszył wolno za dziewczyną i dopiero gdy zatrzymała się, by ich przepuścić, ujął na moment jej dłoń, lekko ją ściskając. Na pocieszenie, by się o niego nie martwiła, czy też sam potrzebował tej drobnej otuchy? - Miło panią znów widzieć, panno Yaxley - Nie bacząc na reakcję postępującego za nim Fortinbrasa przytrzymał ją o trzy sekundy za długo niż nakazywała etykieta i delikatnie się uśmiechnął, wchodząc do salonu i stając przy krześle, które wskazała mu Rosalie. Doprawdy, nieco go to zaskoczyło, spodziewał się bowiem typowo męskiej rozmowy w gabinecie pełnym dymu, gdzie siedziałby jak skazaniec w fotelu, a Yaxley krążyłby wokół niego jak drapieżnik, szukając miejsca, gdzie dziobnięcie bolałoby bardziej. Niewątpliwie jednak obecna sytuacja odpowiadała mu o wiele mocniej, szczególnie, że w dowolnej chwili mógł zwrócić zakochane spojrzenie na swój miłosny obiekt... który nagle zbladł z niepewności, czy to może wina innego oświetlenia?
Wyminął córkę, nie oglądając się na gościa. Podobne rozmowy należało załatwiać przy stole, być może wraz ze szklanką Ognistej - Fortinbras nie pijał raczej wykwintniejszych alkoholi - o czym skrzat niewątpliwie wiedział doskonale. Przyglądał się córce bez wzruszenia, jakie być może powinno mu towarzyszyć w tak dostojnej chwili, raczej z zaborczością i troską. Zawsze wyobrażał sobie, że o przyszłości Rosalie rozmawiać będzie z dzieckiem, tymczasem stał przed nim mężczyzna, co do którego nie był pewien, czy bliżej był jego wieku, czy wieku jego starszej córki, poważnie zastanawiając się nad przyczyną owego stanu.
Tak też - w zadumie, lecz nie oderwaniu od rzeczywistości - zasiadł przy stole, nawet nie oglądając się na gościa, który zatrzymał się przy Rosalie.
- W tym domu trzymamy się zasad, panie Fawley - rzucił, nawet na niego nie patrząc, nie musiał. Zdawał sobie sprawę z emocji, jakie wzbudzać musiała uroda jego córki, miała ją przecież po matce, lecz nie zamierzał znosić obłapiania jej pod jego dachem i w jego towarzystwie. To nie była schadzka, tylko rozmowa z jej ojcem, a on nie należał do ludzi, którzy pozwalali robić z siebie głupca. - Mam nadzieję, że nie będzie potrzeby przypominać tego panu po raz drugi - oświadczył, wyjmując z kieszeni płaszcza papierosa. Nie poczęstował nim jednak kawalera, podpalił go krańcem różdżki i mocno zaciągnął się dymem. - Nie przywykłem powtarzać moich słów. - Nie należał również do ludzi cierpliwych ani tolerancyjnych, szczególnie jeśli chodziło o etykietę, z jaką traktowano jego córki. Skinął krótko głową, pozwalając mu usiąść, po czym przeniósł wzrok na Rosalie, ją także zapraszając do stołu. Sposób, w jaki mężczyźni zachowywali się przy jego półwilich córkach, czasem wiele mógł o nich powiedzieć. Zniecierpliwiony, zastanawiał się nawet, czy pomachać mu ręką ze złośliwym "tu jestem". Nie zrobił tego jednak - w milczeniu wpatrując się w mężczyznę. Nie miał zamiaru podejmować inicjatywy jako pierwszy, to ponoć panicz Fawley miał tutaj sprawę - sprawę, której nie miał zamiaru mu ułatwiać.
Tak też - w zadumie, lecz nie oderwaniu od rzeczywistości - zasiadł przy stole, nawet nie oglądając się na gościa, który zatrzymał się przy Rosalie.
- W tym domu trzymamy się zasad, panie Fawley - rzucił, nawet na niego nie patrząc, nie musiał. Zdawał sobie sprawę z emocji, jakie wzbudzać musiała uroda jego córki, miała ją przecież po matce, lecz nie zamierzał znosić obłapiania jej pod jego dachem i w jego towarzystwie. To nie była schadzka, tylko rozmowa z jej ojcem, a on nie należał do ludzi, którzy pozwalali robić z siebie głupca. - Mam nadzieję, że nie będzie potrzeby przypominać tego panu po raz drugi - oświadczył, wyjmując z kieszeni płaszcza papierosa. Nie poczęstował nim jednak kawalera, podpalił go krańcem różdżki i mocno zaciągnął się dymem. - Nie przywykłem powtarzać moich słów. - Nie należał również do ludzi cierpliwych ani tolerancyjnych, szczególnie jeśli chodziło o etykietę, z jaką traktowano jego córki. Skinął krótko głową, pozwalając mu usiąść, po czym przeniósł wzrok na Rosalie, ją także zapraszając do stołu. Sposób, w jaki mężczyźni zachowywali się przy jego półwilich córkach, czasem wiele mógł o nich powiedzieć. Zniecierpliwiony, zastanawiał się nawet, czy pomachać mu ręką ze złośliwym "tu jestem". Nie zrobił tego jednak - w milczeniu wpatrując się w mężczyznę. Nie miał zamiaru podejmować inicjatywy jako pierwszy, to ponoć panicz Fawley miał tutaj sprawę - sprawę, której nie miał zamiaru mu ułatwiać.
Gość
Gość
Obserwowałam ich, jak oboje wchodzili do salonu. Ojciec przeszedł obok mnie, nie zwracając większej uwagi. Colin za to zatrzymał się i przywitał. Ja jednak nic nie odpowiedziałam, uśmiechnęłam się lekko i dygnęłam, witając uprzejmie. Nie trzeba było długo czekać na reakcję ojca. Widać było, że jest z tego nie zadowolony. Fawley nie powinien się przy mnie zatrzymywać, chyba zjadły go nerwy, że o tym zapomniał. Ja nie miałam mu tego za złe, ale w myślach powtarzałam niemal jak mantrę “Colinie, proszę nie patrz na mnie”. Przełknęłam ślinę słysząc jego ostry ton. Dobrze, że pojawiła się skrzatka, dzięki czemu mogłam oderwać od nich swój wzrok. Postawiła ona na stole alkohol, który zazwyczaj pił ojciec, obok szklanki, dla mnie tylko i wyłącznie trochę soku w dzbanku. Przynajmniej jak mi zaschnie w gardle, będę mogła się napić i zająć czymś ręce.
Gdy ojciec zaprosił nas do stołu, usiadłam obok ojca, na przeciwko Fawley’a. Spojrzałam na skrzata, który czekał na dalsze polecenia. Lekkim ruchem ręki nakazałam jej rozlać alkohol mężczyznom, a mnie nalać odrobiny soku. Kiedy to wykonała, zniknęła z cichym trzaskiem.
Delikatnie spoglądałam to na ojca, to na Colina, nie bardzo wiedząc właściwie co mam ze sobą począć. Gdy prosić o moją rękę przychodzili panowie, kiedy byłam jeszcze w Hogwarcie albo podczas wakacji, to zbytnio mnie to nie interesowało i właściwie, dużo swoją obecnością nie wnosiłam do tamtych spotkań. Teraz natomiast, trochę się denerwowałam i bałam się, że swoim zbyt długim spoglądaniem na gościa, bardziej go zdenerwuję. W końcu sytuacja i tak była dość… napięta. Znowu nie wypadało siedzieć mi ze spuszczoną głową. Oh, ile ja bym teraz dała, aby móc wyrwać się od tego stołu, zasiąść do pianina i nie słyszeć ich rozmowy. Było to jednak, póki co, wykluczone. Teraz jedyne co mi pozostało to czekanie na to, co powie Colin i jak zacznie. Oby zaczął dobrze i tak, aby spodobało się to memu ojcu.
Gdy ojciec zaprosił nas do stołu, usiadłam obok ojca, na przeciwko Fawley’a. Spojrzałam na skrzata, który czekał na dalsze polecenia. Lekkim ruchem ręki nakazałam jej rozlać alkohol mężczyznom, a mnie nalać odrobiny soku. Kiedy to wykonała, zniknęła z cichym trzaskiem.
Delikatnie spoglądałam to na ojca, to na Colina, nie bardzo wiedząc właściwie co mam ze sobą począć. Gdy prosić o moją rękę przychodzili panowie, kiedy byłam jeszcze w Hogwarcie albo podczas wakacji, to zbytnio mnie to nie interesowało i właściwie, dużo swoją obecnością nie wnosiłam do tamtych spotkań. Teraz natomiast, trochę się denerwowałam i bałam się, że swoim zbyt długim spoglądaniem na gościa, bardziej go zdenerwuję. W końcu sytuacja i tak była dość… napięta. Znowu nie wypadało siedzieć mi ze spuszczoną głową. Oh, ile ja bym teraz dała, aby móc wyrwać się od tego stołu, zasiąść do pianina i nie słyszeć ich rozmowy. Było to jednak, póki co, wykluczone. Teraz jedyne co mi pozostało to czekanie na to, co powie Colin i jak zacznie. Oby zaczął dobrze i tak, aby spodobało się to memu ojcu.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Rzucił Yaxley'owi spojrzenie, w którym kryło się i zaskoczenie, i zdziwienie, i drobne okruszki niechęci; Colin uważał całą reakcję za wyjątkowo przesadzoną, jakby Fortinbras nigdy nie miał do czynienia z mężczyzną zakochanym w jednej ze swoich córek, oszołomionym ich urodą, charakterem i zadziwiającym urokiem. Z drugiej strony nie mógł mu się dziwić. Yaxley mógł przywyknąć do zaślepionych miłością kawalerów, ale z pewnością żaden z tych, którzy przekroczyli dotychczas progi Yaxley's Hall, nie należał do rodu związanego z nimi negatywnymi stosunkami. Smok postanowił więc bronić nie tylko czci swojej córki, ale i honoru własnego rodu, który Colin niejako plamił samą swoją obecnością w tym miejscu.
- Doskonale znam zasady, lordzie Yaxley - powiedział cicho, starając się nie zaciskać zębów ze złością, że został pouczony jak nieposłuszny szczeniak. Z przyjemnością pokazałby mu teraz swoją rację, zagarniając Rosalie do siebie, pozwalając sobie pofolgować własnym uczuciom i całując ją na oczach ojca tylko po to, aby pokazać mu, że umie się postawić, zna swoją wartość i nie przyszedł tu po to, by rozstawiano go po kątach. Jednakże pragnienia pozostały tylko pragnieniami i Colin zasiadł w ciszy na krześle, zachowując stosowny dystans zarówno od samego Yaxley'a, jak i jego córki, na którą starał się nie zerkać. A przynajmniej nie robił tego częściej, niż wymagało dobre wychowanie. Przyciągnął do siebie szklankę z alkoholem, starając się rozluźnić ciało i nie sprawiać wrażenia spiętego - chociaż od środka wszystko się w nim burzyło i buntowało.
- Domyślam się, że panna Rosalie zdradziła już panu powód mojej wizyty - zaczął w końcu, próbując nie wdychać papierosowego dymu, który rozlewał się powoli po pomieszczeniu. Brakowało cygara, melonika i stojących za plecami Fortinbrasa muskularnych goryli, by cała scena była wręcz wyjęta ze schematycznej powieści sensacyjnej. - Ze swojej strony chciałem jedynie zapewnić, że moje zamiary są całkowicie szczere i przyszedłem tu udowodnić, że moja prośba o zgodę na spotykanie się z pana córką nie jest zachcianką chwili, ani drwieniem z rodowych tradycji. - Skierował na moment swoje spojrzenie na dziewczynę, a w ton jego głosu od razu wdarły się o wiele cieplejsze akcenty. - Nic nie sprawiłoby mi większego zaszczytu, niż możliwość towarzyszenia jej w oficjalnych sytuacjach - dodał, znów wracając spojrzeniem na Fortinbrasa.
- Doskonale znam zasady, lordzie Yaxley - powiedział cicho, starając się nie zaciskać zębów ze złością, że został pouczony jak nieposłuszny szczeniak. Z przyjemnością pokazałby mu teraz swoją rację, zagarniając Rosalie do siebie, pozwalając sobie pofolgować własnym uczuciom i całując ją na oczach ojca tylko po to, aby pokazać mu, że umie się postawić, zna swoją wartość i nie przyszedł tu po to, by rozstawiano go po kątach. Jednakże pragnienia pozostały tylko pragnieniami i Colin zasiadł w ciszy na krześle, zachowując stosowny dystans zarówno od samego Yaxley'a, jak i jego córki, na którą starał się nie zerkać. A przynajmniej nie robił tego częściej, niż wymagało dobre wychowanie. Przyciągnął do siebie szklankę z alkoholem, starając się rozluźnić ciało i nie sprawiać wrażenia spiętego - chociaż od środka wszystko się w nim burzyło i buntowało.
- Domyślam się, że panna Rosalie zdradziła już panu powód mojej wizyty - zaczął w końcu, próbując nie wdychać papierosowego dymu, który rozlewał się powoli po pomieszczeniu. Brakowało cygara, melonika i stojących za plecami Fortinbrasa muskularnych goryli, by cała scena była wręcz wyjęta ze schematycznej powieści sensacyjnej. - Ze swojej strony chciałem jedynie zapewnić, że moje zamiary są całkowicie szczere i przyszedłem tu udowodnić, że moja prośba o zgodę na spotykanie się z pana córką nie jest zachcianką chwili, ani drwieniem z rodowych tradycji. - Skierował na moment swoje spojrzenie na dziewczynę, a w ton jego głosu od razu wdarły się o wiele cieplejsze akcenty. - Nic nie sprawiłoby mi większego zaszczytu, niż możliwość towarzyszenia jej w oficjalnych sytuacjach - dodał, znów wracając spojrzeniem na Fortinbrasa.
9 grudnia '55
Chyba nie minął nawet tydzień od naszych oficjalnych zaręczyn, nie minął tydzień odkąd na moim serdecznym palcu spoczął piękny pierścionek zaręczynowy. Duży, ozdobny, w stylu rodu Blacków, z czarnym diamentem po środku. Przez ostatnie kilka dni siedziałam w jednym miejscu przyglądając mu się, albo sprawdzałam co jakiś czas czy nadal znajduje się na mojej dłoni, jakbym bała się, że to tylko sen. Nie potrafiłam przyzwyczaić się do myśli, że tak o to stałam się narzeczoną lorda Blacka i już niedługo będzie nasz ślub.
Dzisiaj był bardzo ważny dzień, oficjalnie miałam poznać Corvusa razem z Darcy. Oczywiście po wszystkim pierwsze co, to poleciałam do przyjaciółki, aby pochwalić się pierścionkiem. Wiedziałam, że Darcy nie była zadowolona z tego, że kolejna najbliższa jej osoba wychodzi za Blacka, ale widać było, że bardzo mnie wspiera.
Miała pojawić się dzisiaj u mnie wcześniej, jeszcze przed przyjściem lorda Blacka. Zaprosiłam ich na specjalny poczęstunek, herbatę, a dla lorda Blacka ewentualnie coś mocniejszego. Darcy była dla mnie na tyle ważną osobą, że zasługiwała na to, aby spotkać się z moim narzeczonym osobiście i żebym to ja ją mu, a raczej jego jej przedstawiła.
Gdy usłyszałam, że ktoś pojawia się w kominku, zerwałam się na równe nogi. Wiedziałam, że to moja przyjaciółka ale i tak się zestresowałam. Szybko podeszłam do niej.
- Jesteś - powiedziałam niepewnie.
Miałam na sobie długą suknię w kolorze ciemnej zieleni i srebrnymi zdobieniami, na których można było zobaczyć małe liliowe kwiatki. Przebierałam się dzisiejszego dnia chyba z dziesięć razy, ponieważ starałam się dobrać suknię do pierścionka, a żadne moje jasne kreacje nie pasowały. A przecież nie będę już ubierać się w czernie. Swoja drogą rodzinna biżuteria bardzo ciekawie łączyła się z czarnym pierścieniem.
- Ciesze się, że przyszłaś wcześniej. Bardzo się stresuje, nawet nie wiesz jak wiele znaczy dla mnie twoje zdanie na temat lorda Blacka - obróciłam się, aby spojrzeć na kuzynkę, kiedy prowadziłam ją w stronę foteli. - Usiądź sobie.... Lord Black powinien niedługo się pojawić.
Stanęłam przed nią. Miałam rozpuszczone włosy, które układały się w lekkie loki. Cały czas przekręcałam pierścionek na palcu i zmarszczyłam lekko czoło.
- Dobrze wyglądam? Suknia odpowiednia? Kompletnie nie mogłam się na nic zdecydować - stwierdziłam z żalem rozluźniając ramiona. - Ojca dzisiaj nie ma, Liliany także.
Słysząc jednak jakiś skrzyp szybko się wyprostowałam i zaczęłam wychylać za drzwi, sprawdzając czy przypadkiem już ktoś nie wchodzi do domu.
- Kazałam skrzatom od razu mnie zawołać gdy się pojawi, sama chcę go przyjąć i powitać. Darcy, kochana, proszę cię, nie nastawiaj się tylko od razu tak negatywnie - zerknęłam na nią z nadzieją.
Po chwili rozniosło się pukanie do głównych drzwi, a ja cała aż podskoczyłam. Wzięłam kilka wdechów i starając się opanować emocje, ruszyłam w stronę holu.
Chyba nie minął nawet tydzień od naszych oficjalnych zaręczyn, nie minął tydzień odkąd na moim serdecznym palcu spoczął piękny pierścionek zaręczynowy. Duży, ozdobny, w stylu rodu Blacków, z czarnym diamentem po środku. Przez ostatnie kilka dni siedziałam w jednym miejscu przyglądając mu się, albo sprawdzałam co jakiś czas czy nadal znajduje się na mojej dłoni, jakbym bała się, że to tylko sen. Nie potrafiłam przyzwyczaić się do myśli, że tak o to stałam się narzeczoną lorda Blacka i już niedługo będzie nasz ślub.
Dzisiaj był bardzo ważny dzień, oficjalnie miałam poznać Corvusa razem z Darcy. Oczywiście po wszystkim pierwsze co, to poleciałam do przyjaciółki, aby pochwalić się pierścionkiem. Wiedziałam, że Darcy nie była zadowolona z tego, że kolejna najbliższa jej osoba wychodzi za Blacka, ale widać było, że bardzo mnie wspiera.
Miała pojawić się dzisiaj u mnie wcześniej, jeszcze przed przyjściem lorda Blacka. Zaprosiłam ich na specjalny poczęstunek, herbatę, a dla lorda Blacka ewentualnie coś mocniejszego. Darcy była dla mnie na tyle ważną osobą, że zasługiwała na to, aby spotkać się z moim narzeczonym osobiście i żebym to ja ją mu, a raczej jego jej przedstawiła.
Gdy usłyszałam, że ktoś pojawia się w kominku, zerwałam się na równe nogi. Wiedziałam, że to moja przyjaciółka ale i tak się zestresowałam. Szybko podeszłam do niej.
- Jesteś - powiedziałam niepewnie.
Miałam na sobie długą suknię w kolorze ciemnej zieleni i srebrnymi zdobieniami, na których można było zobaczyć małe liliowe kwiatki. Przebierałam się dzisiejszego dnia chyba z dziesięć razy, ponieważ starałam się dobrać suknię do pierścionka, a żadne moje jasne kreacje nie pasowały. A przecież nie będę już ubierać się w czernie. Swoja drogą rodzinna biżuteria bardzo ciekawie łączyła się z czarnym pierścieniem.
- Ciesze się, że przyszłaś wcześniej. Bardzo się stresuje, nawet nie wiesz jak wiele znaczy dla mnie twoje zdanie na temat lorda Blacka - obróciłam się, aby spojrzeć na kuzynkę, kiedy prowadziłam ją w stronę foteli. - Usiądź sobie.... Lord Black powinien niedługo się pojawić.
Stanęłam przed nią. Miałam rozpuszczone włosy, które układały się w lekkie loki. Cały czas przekręcałam pierścionek na palcu i zmarszczyłam lekko czoło.
- Dobrze wyglądam? Suknia odpowiednia? Kompletnie nie mogłam się na nic zdecydować - stwierdziłam z żalem rozluźniając ramiona. - Ojca dzisiaj nie ma, Liliany także.
Słysząc jednak jakiś skrzyp szybko się wyprostowałam i zaczęłam wychylać za drzwi, sprawdzając czy przypadkiem już ktoś nie wchodzi do domu.
- Kazałam skrzatom od razu mnie zawołać gdy się pojawi, sama chcę go przyjąć i powitać. Darcy, kochana, proszę cię, nie nastawiaj się tylko od razu tak negatywnie - zerknęłam na nią z nadzieją.
Po chwili rozniosło się pukanie do głównych drzwi, a ja cała aż podskoczyłam. Wzięłam kilka wdechów i starając się opanować emocje, ruszyłam w stronę holu.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jako lord Corvus Black miałem wszelkie powody do tego, aby nie cieszyć się na nadchodzące spotkanie. Jednak jako zakochany a przynajmniej zauroczony lord Corvus Black mogłem znieść bardzo wiele aby sprawić przyjemność lady Rosalie. A to oznaczało niestety spotkanie twarzą w twarz z kolejną przedstawicielką rodu Rosierów. Moi rodzice niespecjalnie się z tego spotkania cieszyli, ale w końcu uznali, że powinienem pójść, by pokazać, że jestem w stanie stanąć ponad wszelkimi podziałami.
Chyba byłem zbyt podniecony kolejnym spotkaniem z lady Yaxley, aby przejmować się tym dodatkowym towarzystwem jej przyjaciółki. Miałem zresztą szczerą nadzieję, że szybko sobie pójdzie. W każdym razie zamierzałem być uprzejmy i dobrze wychowany, ale nikt mnie nie zmusi, żebym polubił Rosiera. Już wolałbym wycałować wszystkie trolle Yaxleyów. Mimo to szedłem tam bez jakiegoś bojowego nastawienia a może nawet byłem trochę zaciekawiony? Miałem tylko nadzieję, że różdżki nie pójdą w ruch. Nie wiedziałem, po której stronie opowiedziałaby się lady Yaxley.
Skrzaty przyszykowały mi elegancki strój, który zwykle zakładałem na ważne przyjęcia i bale, ale po chwili wahania zamieniłem go na coś luźniejszego. Nie szedłem przecież na wielki bankiet z setkami gości, ale na kameralne spotkanie, w czasie którego miałem poznać przyjaciółkę mojej narzeczonej. Dziwne jak ciężko to słowo przechodziło mi przez gardło a nawet przez myśl. Było nowe i niespodziewane, musiałem na pewno do niego przywyknąć. Ciekawe, jak się zachowam, gdy będę musiał przedstawić lady Rosalie komuś z moich znajomych.
Przedostałem się do rezydencji Yaxleyów z duszą na ramieniu. Opowieści o trollach strzegących ich posiadłości były dość częstymi na przyjęciach a ja nie byłem gotowy aby spotkać się twarzą w twarz z tymi stworzeniami. Widziałem już kilkanaście przypadków pacjentów którzy mieli takie nieszczęście i wcale nie chciałem być jednym z nich. Aż dziwne, że taka drobna istota jak lady Yaxley mogła mieć coś wspólnego z tymi wielkimi i groźnymi potworami.
Nie czekałem długo pod drzwiami bo każda kolejna sekunda tylko sprawiała, że coraz bardziej się denerwowałem. A przecież zdenerwowanie to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebowałem. Powinienem emanować pewnością siebie, w końcu przychodziłem do swojej narzeczonej, czyli kobiety, z jaką miałem spędzić resztę swojego życia, a ten dom miał być niedługo częstym celem moich odwiedzin. Sięgnąłem tym samym po kołatkę i mocno zapukałem starając się, aby dloń mi nie drżała.
Chyba byłem zbyt podniecony kolejnym spotkaniem z lady Yaxley, aby przejmować się tym dodatkowym towarzystwem jej przyjaciółki. Miałem zresztą szczerą nadzieję, że szybko sobie pójdzie. W każdym razie zamierzałem być uprzejmy i dobrze wychowany, ale nikt mnie nie zmusi, żebym polubił Rosiera. Już wolałbym wycałować wszystkie trolle Yaxleyów. Mimo to szedłem tam bez jakiegoś bojowego nastawienia a może nawet byłem trochę zaciekawiony? Miałem tylko nadzieję, że różdżki nie pójdą w ruch. Nie wiedziałem, po której stronie opowiedziałaby się lady Yaxley.
Skrzaty przyszykowały mi elegancki strój, który zwykle zakładałem na ważne przyjęcia i bale, ale po chwili wahania zamieniłem go na coś luźniejszego. Nie szedłem przecież na wielki bankiet z setkami gości, ale na kameralne spotkanie, w czasie którego miałem poznać przyjaciółkę mojej narzeczonej. Dziwne jak ciężko to słowo przechodziło mi przez gardło a nawet przez myśl. Było nowe i niespodziewane, musiałem na pewno do niego przywyknąć. Ciekawe, jak się zachowam, gdy będę musiał przedstawić lady Rosalie komuś z moich znajomych.
Przedostałem się do rezydencji Yaxleyów z duszą na ramieniu. Opowieści o trollach strzegących ich posiadłości były dość częstymi na przyjęciach a ja nie byłem gotowy aby spotkać się twarzą w twarz z tymi stworzeniami. Widziałem już kilkanaście przypadków pacjentów którzy mieli takie nieszczęście i wcale nie chciałem być jednym z nich. Aż dziwne, że taka drobna istota jak lady Yaxley mogła mieć coś wspólnego z tymi wielkimi i groźnymi potworami.
Nie czekałem długo pod drzwiami bo każda kolejna sekunda tylko sprawiała, że coraz bardziej się denerwowałem. A przecież zdenerwowanie to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebowałem. Powinienem emanować pewnością siebie, w końcu przychodziłem do swojej narzeczonej, czyli kobiety, z jaką miałem spędzić resztę swojego życia, a ten dom miał być niedługo częstym celem moich odwiedzin. Sięgnąłem tym samym po kołatkę i mocno zapukałem starając się, aby dloń mi nie drżała.
Gość
Gość
Darcy w akcie buntu przeciwko Blackowi miała ubrać najbielszą suknię, jaką posiadała w domu, jako, że jednak wszystkie białe były zbyt strojne, jak na to spotkanie, postanowiła jedynie nadrobić ten karygodny błąd i zapełnić swoją garderobę odpowiednimi strojami. Tymczasem, wyjątkowo ostentacyjnie, ubrana w rodową czerwień, dobrała odpowiednie dodatki w formie biżuterii kwiatowym motywem. To była jej cicha forma propagandy przeciwko Blackom. Tak, aby Rosalie nie zarzuciła jej złośliwości, czy broń Morgano, jakiejś dwulicowości. Chociaż konflikty między rodami kazały jej nie stawiać Blacków w dobrym świetle, wbrew pozorom, na przyjaźni z Rosalie zależało jej na tyle mocno, żeby jednak starać się zachowywać dystans przynajmniej do Corvusa. Skoro dla Druelli była w stanie przetrawić obecność Cygnusa, to Corvusa też zniesie. Chociaż łatwość, z jaką miała się z tym zmierzyć zależała już wyłącznie od samego wspomnianego.
— Przecież znasz moje zdanie o Blacku — zauważyła, bo ono jej się nigdy nie zmieniło. Ileż razy narzekała kuzynce na zięcia? Rosalie wyraźnie chciała ją ugłaskać zaproszeniem na fotel papy Yaxleya, bo Darcy zerknęła na fotel podejrzliwie i z powrotem na Rosie — Naprawdę? — przysiadła z początku z pełną ostrożnością na fotelu, a potem rozsiadła się na nim wygodniej. Nie zdążyła się tym nacieszyć, kiedy Corvus zapukał do drzwi:
— Twój narzeczony ma wyrzucie, nie ma co — skomentowała niezadowolona, podnosząc się z miejsca. Pierwszy minus na starcie. Jakże pełne rozmachu wejście, lordzie Black, a Darcy jeszcze nawet pana nie ujrzała — staram się nie nastawiać negatywnie — zaznaczyła od razu — po prostu jedyna pozytywna rzecz, jaką widzę to twoja śliczna facjata, Rosie — dodała, chcąc ją trochę wesprzeć duchowo, podbudować jej pewność siebie — wyglądasz idealnie, leć, Twój ukochany czeka — zakpiła trochę, a chwilę potem zagrodziła jej jeszcze drogę, zaczesując jedno pasmo jej włosów za ucho — w sumie… niech czeka… teraz jest perfekcyjnie — dodała.
Chwilę potem Black rzeczywiście powitany przez Rosalie wszedł do salonu. Rosier otaksowała go spojrzeniem. Wyglądał dobrze. Nie bardzo dobrze, tak dobrze, jak wyglądałby Tristan, czy Thibaud, czy każdy inny Rosier w jego stroju, ale na pewno względnie. Nawet na nieco młodszego niż mówiła jej Rosalie. Nie zapominała jednak, ze był to Black.
— Och, skrzaty zapomniały przygotować strój, lordzie Black? — zakpiła z wejścia, podchodząc bliżej — ma pan niesamowite szczęście, lordzie Black, że pana narzeczona i przyszła żona ma nienaganny gust i sama nie pozwoli więcej na takie faux pas.
Nienaganny francuski Darcy rozbrzmiał bardzo surowo w powietrzu.
— Przecież znasz moje zdanie o Blacku — zauważyła, bo ono jej się nigdy nie zmieniło. Ileż razy narzekała kuzynce na zięcia? Rosalie wyraźnie chciała ją ugłaskać zaproszeniem na fotel papy Yaxleya, bo Darcy zerknęła na fotel podejrzliwie i z powrotem na Rosie — Naprawdę? — przysiadła z początku z pełną ostrożnością na fotelu, a potem rozsiadła się na nim wygodniej. Nie zdążyła się tym nacieszyć, kiedy Corvus zapukał do drzwi:
— Twój narzeczony ma wyrzucie, nie ma co — skomentowała niezadowolona, podnosząc się z miejsca. Pierwszy minus na starcie. Jakże pełne rozmachu wejście, lordzie Black, a Darcy jeszcze nawet pana nie ujrzała — staram się nie nastawiać negatywnie — zaznaczyła od razu — po prostu jedyna pozytywna rzecz, jaką widzę to twoja śliczna facjata, Rosie — dodała, chcąc ją trochę wesprzeć duchowo, podbudować jej pewność siebie — wyglądasz idealnie, leć, Twój ukochany czeka — zakpiła trochę, a chwilę potem zagrodziła jej jeszcze drogę, zaczesując jedno pasmo jej włosów za ucho — w sumie… niech czeka… teraz jest perfekcyjnie — dodała.
Chwilę potem Black rzeczywiście powitany przez Rosalie wszedł do salonu. Rosier otaksowała go spojrzeniem. Wyglądał dobrze. Nie bardzo dobrze, tak dobrze, jak wyglądałby Tristan, czy Thibaud, czy każdy inny Rosier w jego stroju, ale na pewno względnie. Nawet na nieco młodszego niż mówiła jej Rosalie. Nie zapominała jednak, ze był to Black.
— Och, skrzaty zapomniały przygotować strój, lordzie Black? — zakpiła z wejścia, podchodząc bliżej — ma pan niesamowite szczęście, lordzie Black, że pana narzeczona i przyszła żona ma nienaganny gust i sama nie pozwoli więcej na takie faux pas.
Nienaganny francuski Darcy rozbrzmiał bardzo surowo w powietrzu.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez chwilę nie wiedziałam o co jej chodzi, gdy pytała, czy naprawdę może usiąść. Dopiero kiedy obserwowałam jak siada i jak czuje się niepewnie, dotarło do mnie, że przecież rzadko ma okazję usiąść w fotelu, w którym najczęściej siada mój ojciec. Chciałam się z niej zaśmiać, ale w tym samym czasie usłyszałam pukanie do drzwi.
- Oh, to już - aż podskoczyłam wystraszona.
Chyba nawet zbytnio nie docierały do mnie krytyczne uwagi wygłaszane przez Darcy w stronę Corvusa. Byłam zestresowana, ale kiedy gestów mojej ukochanej przyjaciółki sprawiło, że poczułam się odrobinę lepiej. Pozwoliłam aby mnie zatrzymała, aby poprawiła mi włosy. Uśmiechnęłam się lekko.
- Idealnie - powiedziałam po lady Rosier.
Wyminęłam ją, weszłam do holu i gestem nakazałam, aby skrzaty otworzyły drzwi. Moim oczom ukazał się lord Black, do którego uśmiechnęłam się lekko. Gdy wszedł do środka i ujął moją dłoń, aby złożyć na niej pocałunek, dygnęłam mu lekko.
- Lordzie Black, bardzo się cieszę z pańskiej dzisiejszej wizyty - stwierdziłam.
Przyjrzałam mu się. Nie widziałam go od naszych zaręczyn. I z ręką na sercu mogłam powiedzieć, że na pewno się nie zmienił. Może nie był tak dostojnie ubrany, może według niego okazja nie była aż tak wymagająca, a może to my z Darcy zbytnio przesadziłyśmy ze strojem? W końcu moja sukienka, w rodowych barwach Yaxleyów i z motywami lilii i Darcy sukienka krwiściej czerwona jak jej piękne róże w ogrodach, były dosyć wystawne. Ale to nic, oby tylko czuł się swobodnie w mojej posiadłości.
Zaprosiłam go głębiej, poczekałam aż skrzaty go obsłużą, zajmą się płaszczem, zaproponowałam mu odświeżenie się w toalecie, a kiedy oboje byliśmy już gotowi, zaprowadziłam go do salonu. Teraz mógł z pełną szczerością przyznać, że rozumie dlaczego wolałabym mieszkać w posiadłości, a nie w jakimś mieszkaniu w Londynie. Rezydencje miały to do siebie, że były duże, wystawne, było gdzie zaprosić gości, ustawić fortepian. Ten salon w dodatku należał do tych jaśniejszych, ładnie umeblowanych, w których stawiano na klasę, elegancję ale i praktyczność. Po wejściu do środka od razu widać było w czyim domu się znajduje, a w tej posiadłości było sporo takich pomieszczeń.
Wchodząc razem z Corvusem do salonu spojrzałam na Darcy i po wyrazie jej twarzy już wiedziałam, że zaraz coś powie. Nie pomyliłam się. Wywróciłam tylko lekko oczyma.
- Lordzie Black, moja kuzynka lady Darcy Rosier - powiedziałam, przedstawiając przyjaciółkę.
Spojrzałam na nią karcąco. Przecież miała się zachowywać, a nie od razu naskakiwać na lorda Blacka. Miałam nadzieję, że nie zaczną tutaj zaraz walczyć. Raczej nie chciałabym się tłumaczyć, dlaczego brakuje wazonów w salonie, albo czemu moi goście wychodzą ode mnie poobijani.
Zerkałam to na niego to na nią i dochodziłam do wniosku, że to chyba był zły pomysł. Zachciało mi się Blacka i Rosier pod jednym dachem, w dodatku z tak różnymi i tak porywczymi charakterami. Ale, przecież muszą się ze sobą dogadać, chociażby dla mnie. Darcy będzie w naszym domu naprawdę częstym gościem.
- Proszę, usiądźcie - zaproponowałam.
Rozsadziłam ich tak, aby siedzieli jak najdalej od siebie, Darcy spoczęła na owym fotelu ojca, Corvus razem ze mną na wygodnej kanapie. Pierwszy raz organizowałam coś takiego i byłam zdenerwowana, przecież nie raz przyjmowałam gości, ale nigdy to nie było dla mnie aż tak bardzo ważne i teraz przez ten stres wszystko uleciało mi z głowy.
- Darcy, napijesz się wina? - zapytałam ją, zwracając się po chwili do narzeczonego. - Lordzie...?
Przywołałam skrzata, aby nalał nam to, co każdy sobie zażyczy. Ja zechciałam wina, w tym momencie mało interesowały mnie zalecenia magomedyków o ograniczeniu alkoholu.
- Oh, to już - aż podskoczyłam wystraszona.
Chyba nawet zbytnio nie docierały do mnie krytyczne uwagi wygłaszane przez Darcy w stronę Corvusa. Byłam zestresowana, ale kiedy gestów mojej ukochanej przyjaciółki sprawiło, że poczułam się odrobinę lepiej. Pozwoliłam aby mnie zatrzymała, aby poprawiła mi włosy. Uśmiechnęłam się lekko.
- Idealnie - powiedziałam po lady Rosier.
Wyminęłam ją, weszłam do holu i gestem nakazałam, aby skrzaty otworzyły drzwi. Moim oczom ukazał się lord Black, do którego uśmiechnęłam się lekko. Gdy wszedł do środka i ujął moją dłoń, aby złożyć na niej pocałunek, dygnęłam mu lekko.
- Lordzie Black, bardzo się cieszę z pańskiej dzisiejszej wizyty - stwierdziłam.
Przyjrzałam mu się. Nie widziałam go od naszych zaręczyn. I z ręką na sercu mogłam powiedzieć, że na pewno się nie zmienił. Może nie był tak dostojnie ubrany, może według niego okazja nie była aż tak wymagająca, a może to my z Darcy zbytnio przesadziłyśmy ze strojem? W końcu moja sukienka, w rodowych barwach Yaxleyów i z motywami lilii i Darcy sukienka krwiściej czerwona jak jej piękne róże w ogrodach, były dosyć wystawne. Ale to nic, oby tylko czuł się swobodnie w mojej posiadłości.
Zaprosiłam go głębiej, poczekałam aż skrzaty go obsłużą, zajmą się płaszczem, zaproponowałam mu odświeżenie się w toalecie, a kiedy oboje byliśmy już gotowi, zaprowadziłam go do salonu. Teraz mógł z pełną szczerością przyznać, że rozumie dlaczego wolałabym mieszkać w posiadłości, a nie w jakimś mieszkaniu w Londynie. Rezydencje miały to do siebie, że były duże, wystawne, było gdzie zaprosić gości, ustawić fortepian. Ten salon w dodatku należał do tych jaśniejszych, ładnie umeblowanych, w których stawiano na klasę, elegancję ale i praktyczność. Po wejściu do środka od razu widać było w czyim domu się znajduje, a w tej posiadłości było sporo takich pomieszczeń.
Wchodząc razem z Corvusem do salonu spojrzałam na Darcy i po wyrazie jej twarzy już wiedziałam, że zaraz coś powie. Nie pomyliłam się. Wywróciłam tylko lekko oczyma.
- Lordzie Black, moja kuzynka lady Darcy Rosier - powiedziałam, przedstawiając przyjaciółkę.
Spojrzałam na nią karcąco. Przecież miała się zachowywać, a nie od razu naskakiwać na lorda Blacka. Miałam nadzieję, że nie zaczną tutaj zaraz walczyć. Raczej nie chciałabym się tłumaczyć, dlaczego brakuje wazonów w salonie, albo czemu moi goście wychodzą ode mnie poobijani.
Zerkałam to na niego to na nią i dochodziłam do wniosku, że to chyba był zły pomysł. Zachciało mi się Blacka i Rosier pod jednym dachem, w dodatku z tak różnymi i tak porywczymi charakterami. Ale, przecież muszą się ze sobą dogadać, chociażby dla mnie. Darcy będzie w naszym domu naprawdę częstym gościem.
- Proszę, usiądźcie - zaproponowałam.
Rozsadziłam ich tak, aby siedzieli jak najdalej od siebie, Darcy spoczęła na owym fotelu ojca, Corvus razem ze mną na wygodnej kanapie. Pierwszy raz organizowałam coś takiego i byłam zdenerwowana, przecież nie raz przyjmowałam gości, ale nigdy to nie było dla mnie aż tak bardzo ważne i teraz przez ten stres wszystko uleciało mi z głowy.
- Darcy, napijesz się wina? - zapytałam ją, zwracając się po chwili do narzeczonego. - Lordzie...?
Przywołałam skrzata, aby nalał nam to, co każdy sobie zażyczy. Ja zechciałam wina, w tym momencie mało interesowały mnie zalecenia magomedyków o ograniczeniu alkoholu.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Przekraczając próg rezydencji Yaxley'ów czułem się niepewnie a może nawet trochę zagubiony, jakby wpuszczono mnie w labirynt i nie dano mapy. Może moje zagubienie byłoby mniejsze, gdybym nie wypatrywał ponad ramieniem lady Rosalie tej drugiej osoby, z jaką miałem się dziś spotkać? Na szczęście w zasięgu wzroku nie było jeszcze nikogo, pochyliłem się więc, całując dłoń mojej narzeczonej a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Nie zamierzałem psuć sobie dzisiejszego dnia.
- Lady Yaxley, wygląda pani przepięknie – byłem w stanie wydusić z siebie jedynie tych kilka słów, kiedy moje spojrzenie spoczęło na dziewczynie. Z pewnością stałbym w holu jak zamurowany i nie zważał już na nic skupiając się tylko na mojej towarzyszce, gdyby zaraz nie podbiegły do mnie skrzaty i nie zabrały mi płaszcza. Z jednej strony byłem zły, że przeszkodziły mi w podziwianiu mojej narzeczonej, a z drugiej czułem się trochę zawstydzony, że dałem się ponieść chwilowemu instynktowi. Posłusznie poszedłem za Rosalie dalej, mijając hol i kierując się do salonu, gdzie czekała już na mnie moja dzisiejsza kara.
- Mnie również miło panią poznać, lady Rosier. - Doprawdy, trzeba mieć tupet, by zapomnieć nawet o prostych słowach powitania. Czy oni w tej swojej głuszy nie mają guwernantek, które nauczyłyby ich podstawowych zasad etykiety? Zapewne nawet biedni Weasley'e potrafi się przywitać. - Z tego stroju o wiele łatwiej wydobywa się różdżkę, lady Rosier – powiedziałem z największą uprzejmością, na jaką było mnie stać nie szczędząc jednak młodej dziewczynie przeciągłego i ostrzegawczego spojrzenia. Starałem się, by w moim tonie nie było słychać protekcjonalizmu ani wyższości i miałem nadzieję, że moja narzeczona doceni wszystkie moje starania. Przecież minęła już ponad minuta, a żadne z nas nie leżało z krwawiącym nosem lub z dodatkową parą rąk.
- Zachwycająca suknia – powiedziałem po chwili, gdy trafiłem na ostrzegawcze spojrzenie Rosalie. Miałem nadzieję, że nie było skierowane do mnie. - Ale ta czerwień chyba trochę wyblakła i chyba czasy swojej świetności ma już za sobą. Odziedziczyła ją pani po swojej przodkini, Mahaut ? - zapytałem zjadliwie, kierując wzrok na ubranie Darcy. Naprawdę nie spodziewałem się, że pierwszy podjęty temat na tym miłym wieczorku będzie dotyczył garderoby. Z drugiej strony lepsze to niż polityczne dysputy o niczym.
Usiadłem na miejscu wskazanym przez narzeczoną doceniając jej przewidywalność. Z pewnością gdybym teraz znalazł się w zasięgu rąk jej przyjaciółki, nie wyszedłbym stąd w całości. Kanapa okazała się miękka i wygodna, ale na szczęście nie zapadłem się w niej, jak to mi się czasem zdarzało na swojej własnej kanapie. Wyglądałem wtedy śmiesznie, z kolanami tuż pod brodą, a wstanie z takiego mebla wymagało ogromnego wysiłku. Dodatkowo podobało mi się też, że Rosalie przysiadła obok mnie. Tym razem to ja triumfowałem, odczytując ten gest jako moje prywatne zwycięstwo nad lady Rosier.
- Również poproszę wino – uśmiechnąłem się dwuznacznie. Chyba tylko głupiec by nie zrozumiał, że wytrzymanie dzisiejszego spotkania na trzeźwo byłoby nie do pomyślenia. Może po dwóch czy trzech lampkach wina lady Rosier okaże się w moich oczach mniejszym złem niż była teraz.
- Lady Yaxley, wygląda pani przepięknie – byłem w stanie wydusić z siebie jedynie tych kilka słów, kiedy moje spojrzenie spoczęło na dziewczynie. Z pewnością stałbym w holu jak zamurowany i nie zważał już na nic skupiając się tylko na mojej towarzyszce, gdyby zaraz nie podbiegły do mnie skrzaty i nie zabrały mi płaszcza. Z jednej strony byłem zły, że przeszkodziły mi w podziwianiu mojej narzeczonej, a z drugiej czułem się trochę zawstydzony, że dałem się ponieść chwilowemu instynktowi. Posłusznie poszedłem za Rosalie dalej, mijając hol i kierując się do salonu, gdzie czekała już na mnie moja dzisiejsza kara.
- Mnie również miło panią poznać, lady Rosier. - Doprawdy, trzeba mieć tupet, by zapomnieć nawet o prostych słowach powitania. Czy oni w tej swojej głuszy nie mają guwernantek, które nauczyłyby ich podstawowych zasad etykiety? Zapewne nawet biedni Weasley'e potrafi się przywitać. - Z tego stroju o wiele łatwiej wydobywa się różdżkę, lady Rosier – powiedziałem z największą uprzejmością, na jaką było mnie stać nie szczędząc jednak młodej dziewczynie przeciągłego i ostrzegawczego spojrzenia. Starałem się, by w moim tonie nie było słychać protekcjonalizmu ani wyższości i miałem nadzieję, że moja narzeczona doceni wszystkie moje starania. Przecież minęła już ponad minuta, a żadne z nas nie leżało z krwawiącym nosem lub z dodatkową parą rąk.
- Zachwycająca suknia – powiedziałem po chwili, gdy trafiłem na ostrzegawcze spojrzenie Rosalie. Miałem nadzieję, że nie było skierowane do mnie. - Ale ta czerwień chyba trochę wyblakła i chyba czasy swojej świetności ma już za sobą. Odziedziczyła ją pani po swojej przodkini, Mahaut ? - zapytałem zjadliwie, kierując wzrok na ubranie Darcy. Naprawdę nie spodziewałem się, że pierwszy podjęty temat na tym miłym wieczorku będzie dotyczył garderoby. Z drugiej strony lepsze to niż polityczne dysputy o niczym.
Usiadłem na miejscu wskazanym przez narzeczoną doceniając jej przewidywalność. Z pewnością gdybym teraz znalazł się w zasięgu rąk jej przyjaciółki, nie wyszedłbym stąd w całości. Kanapa okazała się miękka i wygodna, ale na szczęście nie zapadłem się w niej, jak to mi się czasem zdarzało na swojej własnej kanapie. Wyglądałem wtedy śmiesznie, z kolanami tuż pod brodą, a wstanie z takiego mebla wymagało ogromnego wysiłku. Dodatkowo podobało mi się też, że Rosalie przysiadła obok mnie. Tym razem to ja triumfowałem, odczytując ten gest jako moje prywatne zwycięstwo nad lady Rosier.
- Również poproszę wino – uśmiechnąłem się dwuznacznie. Chyba tylko głupiec by nie zrozumiał, że wytrzymanie dzisiejszego spotkania na trzeźwo byłoby nie do pomyślenia. Może po dwóch czy trzech lampkach wina lady Rosier okaże się w moich oczach mniejszym złem niż była teraz.
Gość
Gość
To nie przez brak uwagi panienki Rosier, nie przywitała gościa swojej kuzynki w należyty sposób. Z pełną premedytacją ominęła wszelkie konwenanse. W końcu to Blackowie zawsze spoglądali na wszystkich z góry. Kiedy więc lord Corvus Black przyznał, jak to nie zanosił się od przyjemności z poznania jej, chociaż wyczula w tych słowach dużą dawkę nieszczerości, pomyślała sobie Nie wątpię. W końcu nieczęsto Black i Rosier mieli okazję porozmawiać pod jednym dachem. Jak oficjalnie było wiadomo, wszelkie spotkania ich rodów w historii pokazały, ze w takich okolicznościach strzechy zwykle tych dachów w bardzo zaskakujący sposób były pozbawiane. Który to przebieg wydarzeń chyba bardzo pochwalał Black, zważywszy na to do czego próbował sprowokować Darcy swoimi wypowiedziami, a której to prowokacji Rosier nie przyjęła tak po prostu. Zlekceważyła jego złośliwość. Niejaki Ramsey Mulciber uczył ja znosić znacznie głębsze i dotkliwsze zajadliwości. Z tej przyczyny zachowała absolutny spokój kiedy z drobnym ponoć uprzejmym uśmiechem odpowiedziała mężczyźnie:
— Dziwne, że mieszka pan na terenach, w których lasach mieszkają kuguchary i garborogi, skoro obawia się pan, lordzie Black, kilku młodych, oswojonych trollów rzecznych, że aż pan musi trzymać różdżkę na wyciągniecie ręki — okazała pozorną troskę o jego stan zdrowia i komfort, chociaż rzeczywiście starała się raczej podważyć jego autorytet, jako mężczyznę, który powinien otaczać swoją kobietą aurą bezpieczeństwa, zamiast przyznawać się do swojego strachu, przed… miejmy nadzieję, ze trollami, a nie przyjaciółką swojej przyszłej narzeczonej. Bo jeśli to na Darcy Corvus zamierzał trzymać przygotowaną różdżkę, to raz, ubodłoby to jego dumie, więc lepiej żeby nie przyznawać się do tego głośno, a dwa, wszelkie próby wymówienia tego jednak na głos zabrzmiały na tyle dwuznacznie, żeby sobie je zwyczajnie odpuścić i przemilczeć temat.
— To jest burgund, lordzie Black — skomentowała bez cienia tracenia cierpliwości, kiedy mężczyzna skrytykował jej suknię. — Ale jest pan mężczyzną, więc chyba nie można od pana wymagać rozpoznawania kolorów, lordzie. To przecież wykwalifikowana wiedza.
Kolejna sztuczna grzeczność i sztuczna wyrozumiałość Darcy. Tristan by wiedział, ze to nie była „wyblakła czerwień” – uh! Jakie prostackie sformułowanie na nazwanie burgundu! Tristan by wiedział, ze to burgund. Tristan przecież wiedział wszystko. I Tristan miał trzy siostry i matkę perfekcjonistę, która zwracała uwagę na wszelkie detale. Nie pozwoliłaby synowi na takie niedopatrzenie. Ale przecież to był Rosier. Nie żaden ordynarny Black. Nic więc dziwnego.
— Niemniej dziękuję — uśmiechnęła się słodko, jakby mężczyzna rzeczywiście zwrócił się do niej z pełnoprawnym komplementem, a nie słowami, okraszonymi nutką złośliwości.
— Zdecydowanie poproszę wino — zaaprobowała propozycję kuzynki, starając się udawać, ze nie widziała karcącego spojrzenia, jakie dziewczyna wcześniej jej posłała. W końcu nie robiła na złość Rosalie. To obecność Blacka tak na nią działała.
— Z pewnością już przemyślał sobie pan, jak będzie wyglądało właściwie przyjęcie zaręczynowe z moją kuzynką. Bo oczywiście planuje pan odpowiednio rozgłosić tą nowinę, prawda, lordzie Black? W końcu nie często, przepraszam, chyba mogę to powiedzieć, jesteśmy tu wśród zaufanych — ależ kto mógłby w to wątpić? — ludzi, mężczyzna z tytułem wdowca, w pana podeszłym wieku, o pana nazwisku... — bo przecież tajemnicą nie było, że Blackowie dożywali ledwie 60-tki więc można roboczo założyć, że Corvus przekroczył już swoje półwiecze, a na pewno zostało już mniej życia niż więcej, więc powoli powinien zacząć pisać rachunek swojego sumienia przed śmiercią, a może znalazłby wtedy trochę motywacji do okazania trochę męskiej szarmanckości wobec lady Rosier — ... wychodzi za mąż, czyż nie? To musi być wyjątkowe wydarzenie. Szczególnie, że bierze sobie pan za żonę moją najdroższą kuzynkę.
Kuzynkę, która mogła celować znacznie wyżej niż w Blacka.
— Dziwne, że mieszka pan na terenach, w których lasach mieszkają kuguchary i garborogi, skoro obawia się pan, lordzie Black, kilku młodych, oswojonych trollów rzecznych, że aż pan musi trzymać różdżkę na wyciągniecie ręki — okazała pozorną troskę o jego stan zdrowia i komfort, chociaż rzeczywiście starała się raczej podważyć jego autorytet, jako mężczyznę, który powinien otaczać swoją kobietą aurą bezpieczeństwa, zamiast przyznawać się do swojego strachu, przed… miejmy nadzieję, ze trollami, a nie przyjaciółką swojej przyszłej narzeczonej. Bo jeśli to na Darcy Corvus zamierzał trzymać przygotowaną różdżkę, to raz, ubodłoby to jego dumie, więc lepiej żeby nie przyznawać się do tego głośno, a dwa, wszelkie próby wymówienia tego jednak na głos zabrzmiały na tyle dwuznacznie, żeby sobie je zwyczajnie odpuścić i przemilczeć temat.
— To jest burgund, lordzie Black — skomentowała bez cienia tracenia cierpliwości, kiedy mężczyzna skrytykował jej suknię. — Ale jest pan mężczyzną, więc chyba nie można od pana wymagać rozpoznawania kolorów, lordzie. To przecież wykwalifikowana wiedza.
Kolejna sztuczna grzeczność i sztuczna wyrozumiałość Darcy. Tristan by wiedział, ze to nie była „wyblakła czerwień” – uh! Jakie prostackie sformułowanie na nazwanie burgundu! Tristan by wiedział, ze to burgund. Tristan przecież wiedział wszystko. I Tristan miał trzy siostry i matkę perfekcjonistę, która zwracała uwagę na wszelkie detale. Nie pozwoliłaby synowi na takie niedopatrzenie. Ale przecież to był Rosier. Nie żaden ordynarny Black. Nic więc dziwnego.
— Niemniej dziękuję — uśmiechnęła się słodko, jakby mężczyzna rzeczywiście zwrócił się do niej z pełnoprawnym komplementem, a nie słowami, okraszonymi nutką złośliwości.
— Zdecydowanie poproszę wino — zaaprobowała propozycję kuzynki, starając się udawać, ze nie widziała karcącego spojrzenia, jakie dziewczyna wcześniej jej posłała. W końcu nie robiła na złość Rosalie. To obecność Blacka tak na nią działała.
— Z pewnością już przemyślał sobie pan, jak będzie wyglądało właściwie przyjęcie zaręczynowe z moją kuzynką. Bo oczywiście planuje pan odpowiednio rozgłosić tą nowinę, prawda, lordzie Black? W końcu nie często, przepraszam, chyba mogę to powiedzieć, jesteśmy tu wśród zaufanych — ależ kto mógłby w to wątpić? — ludzi, mężczyzna z tytułem wdowca, w pana podeszłym wieku, o pana nazwisku... — bo przecież tajemnicą nie było, że Blackowie dożywali ledwie 60-tki więc można roboczo założyć, że Corvus przekroczył już swoje półwiecze, a na pewno zostało już mniej życia niż więcej, więc powoli powinien zacząć pisać rachunek swojego sumienia przed śmiercią, a może znalazłby wtedy trochę motywacji do okazania trochę męskiej szarmanckości wobec lady Rosier — ... wychodzi za mąż, czyż nie? To musi być wyjątkowe wydarzenie. Szczególnie, że bierze sobie pan za żonę moją najdroższą kuzynkę.
Kuzynkę, która mogła celować znacznie wyżej niż w Blacka.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Salon
Szybka odpowiedź