Salon
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Główny salon w domu rodziny Yaxley’ów. Umeblowany jest w pałacowym stylu (widać, że zajmowała się tym kobieca ręka), tak jak i reszta pomieszczeń w całym dworku. Rodzina spędza tu wspólnie czas i przyjmuje gości. Specjalnie dla panny Rosalie zostało wprowadzone pianino, na którym przygrywa dla swojego ojca. Kominek podłączony jest do sieci fiuu, pojawienie się gości nie umknie uwadze domowników. Do pomieszczenia prowadzą wielkie drzwi z głównego holu, które zazwyczaj są otwarte. Znajduje się tu wiele miejsc do siedzenia, dwie kanapy, pufy i fotele, na których z przyjemnością można się rozłożyć i odpocząć
Obraz matki
W salonie, tuż nad kominkiem wisi obraz matki Rosalie i Liliany, oraz zmarłej żony Fortinbrasa - Elise. Obraz został zrobiony tutaj, na bagnach. Dziewczęta zawsze przyglądały się matce, była ona dla nich najpiękniejszą kobietą na świecie. Z biegiem czasu zdecydowanie zaczęły ją przypominać.
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie sądziłam, że aż tak. Żeby bombardować siebie nieuprzejmościami już od progu? Pod moim dachem? Po moim zaproszeniu ich tutaj? Wsłuchiwałam się w tę wymianę zdań i, na brodę Merlina, nie miałam zielonego pojęcia co począć. Prawdę mówiąc, ich słowa aż mnie zszokowały. Póki co puściłam je mimo uszu, mając nadzieję, że wejdą na trochę wyższy poziom rozmowy. Dobrze zrobiłam rozsadzając ich.
Oboje chcieli wina, cóż, zapowiadał się więc długi wieczór. Musiałam mieć się na baczności i nie pozwolić im aby przesadzili z alkoholem. Mogło się to wtedy skończyć na dwa sposoby - albo przestali by być dla siebie tak bardzo niemili, albo by się pozabijali. Bałam się, że bardziej prawdopodobna byłaby ta druga opcja.
Obserwowałam jak skrzat nalewa wina do kieliszków, a kiedy skończył, odprawiłam go ruchem ręki. Nie chciałam, aby nam ktokolwiek, czy cokolwiek, przeszkadzało. Uniosłam lekko swój kieliszek i głowę zarazem, spoglądając na Darcy i wysłuchując jej słów. Dobrze, że się przypadkiem nie napiłam, bo pewnie oblałabym się tym czerwony winem i dzisiejszy dzień byłby już wtedy kompletnie zmarnowany. Bo póki co nie zanosiło się na poprawę.
Nie rozumiałam dlaczego Darcy była tak bardzo nie miła. Prawdę mówiąc, to ona zaczęła i doskonale było to widać i ja też zdawałam sobie z tego sprawę. Dlaczego nie mogła zachowywać się odrobinę lepiej, schować swoje niechęci, chociaż na chwilę, specjalnie dla mnie? A dlaczego lord Black wszedł w nią na tą dziwną wojenną ścieżkę, zamiast specjalnie dla mnie, pokazać, że jest prawdziwym dżentelmenem i nie będzie zniżał się do takiego poziomu?
W pana podeszłym wieku? O pana nazwisku? Czy ja dobrze słyszałam? Posłałam kolejne dzisiejszego dnia już karcące spojrzenie swojej przyjaciółce, ale ona jakby za nic miała, to o co ją prosiłam. Naprawdę nie widziała, że sprawia mi tym ból?
To przecież nie ja wybrałam lorda Blacka, moja rodzina miała pełne prawo na niego postawić, w końcu z samym rodem Rosierów nie mamy pozytywnych relacji, a jedynie z tą jedną rodziną, z którą jesteśmy związani. A ja nie miałam zamiaru się sprzeciwiać, jeżeli moja rodzina zadecydowała, że lord Black będzie dla mnie odpowiednim małżonkiem. Dlaczego Darcy więc mówiła o jego podeszłym wieku, naprawdę chciała, abym już została wdową?
Chyba za bardzo zdenerwowałam się tą całą sytuacją, zrobiło mi się trochę słabo, a czerwień na moich policzkach nagle zszedł, pozostawiając po sobie bladość. Odstawiłam kieliszek, z którego de facto nawet nie zdążyłam się napić, trochę zbyt głośno na stolik.
- Przepraszam, chyba muszę… trochę świeżego powietrza - powiedziałam słabym głosem.
Nie czekając na nich wstałam i szybkim krokiem podeszłam do okna, otwierając je na całą szerokość. Chłodne powietrze uderzyło w moją twarz, szyję, dekolt i ramiona, trochę mnie ocucając. I pewnie po chwili wróciłabym do nich, ale stojąc tak przy oknie doszłam do wniosku, że pierwszy raz ucieszyłam się z tego, że zrobiło mi się słabiej w towarzystwie. I to jakim towarzystwie! Może widząc jak bardzo przeżywam ich ataki, skończą z tym i chociaż dla mnie wywieszą chociaż na chwilę białą flagę?
Tak bardzo chciałam cieszyć się ze swoich zaręczyn, Darcy podeszła do tego natomiast bardzo chłodno nawet nie starając się ukrywać swojej niechęci do mojego narzeczonego. Jak mam ją zapraszać po ślubie do swojego nowego domu, jeżeli już przy pierwszym spotkaniu dzieją się takie rzeczy? Jeżeli oni nie grają czysto, to ja również nie miałam zamiaru.
- Mogłabym poprosić o trochę wody? - zapytałam, nadal stojąc do nich tyłem.
Było mi już trochę lepiej, ale oni przecież nie zdają sobie z tego sprawy.
Oboje chcieli wina, cóż, zapowiadał się więc długi wieczór. Musiałam mieć się na baczności i nie pozwolić im aby przesadzili z alkoholem. Mogło się to wtedy skończyć na dwa sposoby - albo przestali by być dla siebie tak bardzo niemili, albo by się pozabijali. Bałam się, że bardziej prawdopodobna byłaby ta druga opcja.
Obserwowałam jak skrzat nalewa wina do kieliszków, a kiedy skończył, odprawiłam go ruchem ręki. Nie chciałam, aby nam ktokolwiek, czy cokolwiek, przeszkadzało. Uniosłam lekko swój kieliszek i głowę zarazem, spoglądając na Darcy i wysłuchując jej słów. Dobrze, że się przypadkiem nie napiłam, bo pewnie oblałabym się tym czerwony winem i dzisiejszy dzień byłby już wtedy kompletnie zmarnowany. Bo póki co nie zanosiło się na poprawę.
Nie rozumiałam dlaczego Darcy była tak bardzo nie miła. Prawdę mówiąc, to ona zaczęła i doskonale było to widać i ja też zdawałam sobie z tego sprawę. Dlaczego nie mogła zachowywać się odrobinę lepiej, schować swoje niechęci, chociaż na chwilę, specjalnie dla mnie? A dlaczego lord Black wszedł w nią na tą dziwną wojenną ścieżkę, zamiast specjalnie dla mnie, pokazać, że jest prawdziwym dżentelmenem i nie będzie zniżał się do takiego poziomu?
W pana podeszłym wieku? O pana nazwisku? Czy ja dobrze słyszałam? Posłałam kolejne dzisiejszego dnia już karcące spojrzenie swojej przyjaciółce, ale ona jakby za nic miała, to o co ją prosiłam. Naprawdę nie widziała, że sprawia mi tym ból?
To przecież nie ja wybrałam lorda Blacka, moja rodzina miała pełne prawo na niego postawić, w końcu z samym rodem Rosierów nie mamy pozytywnych relacji, a jedynie z tą jedną rodziną, z którą jesteśmy związani. A ja nie miałam zamiaru się sprzeciwiać, jeżeli moja rodzina zadecydowała, że lord Black będzie dla mnie odpowiednim małżonkiem. Dlaczego Darcy więc mówiła o jego podeszłym wieku, naprawdę chciała, abym już została wdową?
Chyba za bardzo zdenerwowałam się tą całą sytuacją, zrobiło mi się trochę słabo, a czerwień na moich policzkach nagle zszedł, pozostawiając po sobie bladość. Odstawiłam kieliszek, z którego de facto nawet nie zdążyłam się napić, trochę zbyt głośno na stolik.
- Przepraszam, chyba muszę… trochę świeżego powietrza - powiedziałam słabym głosem.
Nie czekając na nich wstałam i szybkim krokiem podeszłam do okna, otwierając je na całą szerokość. Chłodne powietrze uderzyło w moją twarz, szyję, dekolt i ramiona, trochę mnie ocucając. I pewnie po chwili wróciłabym do nich, ale stojąc tak przy oknie doszłam do wniosku, że pierwszy raz ucieszyłam się z tego, że zrobiło mi się słabiej w towarzystwie. I to jakim towarzystwie! Może widząc jak bardzo przeżywam ich ataki, skończą z tym i chociaż dla mnie wywieszą chociaż na chwilę białą flagę?
Tak bardzo chciałam cieszyć się ze swoich zaręczyn, Darcy podeszła do tego natomiast bardzo chłodno nawet nie starając się ukrywać swojej niechęci do mojego narzeczonego. Jak mam ją zapraszać po ślubie do swojego nowego domu, jeżeli już przy pierwszym spotkaniu dzieją się takie rzeczy? Jeżeli oni nie grają czysto, to ja również nie miałam zamiaru.
- Mogłabym poprosić o trochę wody? - zapytałam, nadal stojąc do nich tyłem.
Było mi już trochę lepiej, ale oni przecież nie zdają sobie z tego sprawy.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Mój ojciec od zawsze wspominał, że na każdego wroga jest jeden skuteczny sposób. Wystarczyło go po prostu usunąć z drogi i nie miało znaczenia to, na jakiej zasadzie to usuwanie miałoby działać. W moim przypadku różdżka niezwykle mi ciążyła, ale robiłem wszystko, by nie dać po sobie poznać niesmaku, jaki wzbudziło we mnie to spotkanie. Jeśli miałem gdzieś w pamięci całkiem miłe spotkania z Druellą i jej uroczą córką a nawet nasze wspólne pogawędki mimo rodowych różnić, to po spotkaniu z Darcy te wszystkie wspomnienia błyskawicznie zniknęły. Jak widać Rosier Rosierowi nierówny.
- Lady Rosalie z pewnością przywykła do towarzystwa trolli, co zresztą tłumaczy jej znajomość z panią, ale ja jestem w tych sprawach nowicjuszem – starałem się nie warczeć w odpowiedzi, ale nic nie mogłem poradzić na ton swojego głosu. Najwidoczniej moje ciało wiedziało lepiej jak powinno zareagować w tej obcesowej sytuacji. Wydawało mi się też, że w końcu naprawdę zrozumiałem co sprawiło, że nasze rody się nie lubią. To nie polityka i historia, ale styl bycia Rosierów sprawiał, że działali na Blacków prowokująco. Spojrzałem na lady Yaxley z wiele mówiącym wzrokiem. Nie było mowy, abym tolerował takie zachowanie w moim domu i musiała to wiedzieć. Miała chyba przedsmak tego, jak się by kończyły takie spotkania.
- Nie miałem czasu bawić się w kolory, gdy ratowałem życie biedakom zaatakowanym przez niepilnowane smoki – odgryzłem się, błyskawicznie tracąc zainteresowanie kawałkiem szmatki którą nakryła się Darcy. W tej chwili jedynie worek pokutny i jej przepraszające spojrzenie skłoniły by mnie do tego, aby znów zwrócić na nią uwagę. Dla dobra Rosalie postanowiłem ignorować jej przyjaciółkę i skupić się na winie, które po chwili nam zaserwowano. Ale niestety nie było mi to dane, bo ten okropny dziewczęcy złośliwy głosik lady Rosier znów rozległ się w pokoju. Spojrzałem na nią niechętnie.
I ledwie wierzyłem własnym uszom wysłuchując tej zadziwiającej wiązanki, która chyba miała mnie urazić. Lady Rosier najwidoczniej uznała, że bliżej mi do pogrzebu niż do ślubu, a ja nie chciałem wyprowadzać jej z błędu. W pewnym sensie przyjemnie było tak patrzeć jak się biedna produkuje, zarzucając mi mój starczy wiek zupełnie nie dostrzegając, że dla mnie to właśnie jej młody wiek był wadą. Młoda, niedoświadczona i jak widać niewychowana, tak bardzo różniła się od Rosalie, która doskonale znała swoje miejsce. Byłem pewien, że potrafiłaby się zachować zupełnie inaczej w podobnej sytuacji. Była o wiele delikatniejsza od swojej przyjaciółki.
- Proszę się nie martwić i zająć swoimi zaręczynami, o ile jakiś szczęśliwiec się na to zdobędzie – odpowiedziałem oschle, ale w taki sposób, aby nie było wątpliwości że to żaden szczęśliwiec, a nieszczęśnik. Podejrzewałem, że lady Rosier musiała dysponować ogromnym posagiem, bo prócz pieniędzy nie potrafiłem znaleźć w jej osobie żadnych cech które mogłaby zaprezentować swojemu przyszłemu małżonkowi. - Szaleniec by się na... - dodałem pod nosem a potem nagle uniosłem głowę, gdy Rosalie gwałtownie odstawiła na stolik swój kieliszek.
Spojrzałem na nią pytająco, ale ona tylko powiedziała coś o świeżym powietrzu i podeszła do okna. W pierwszym odruchu chciałem iść za nią i zapytać, czy wszystko w porządku, ale tylko idiota musiałby pytać. Przecież widziałem że coś jest nie tak. Rzuciłem zirytowane spojrzenie w stronę Darcy, niemo obwiniając ją o całą sytuację. Może należało w nią rzucić klątwę już na samym początku spotkania i byłby spokój? A tak przyprawiliśmy moją narzeczoną, niedługo najważniejszą osobę w moim życiu o ból głowy.
- Lady Yaxley... Rosalie – powiedziałem cicho, kiwając głową na skrzata by podał karafkę z wodą. Dopiero gdy szklanka była w połowie pełna, podszedłem do dziewczyny stojącej pod oknem. Znów poczułem się zagubiony i niepewny, nie wiedząc dokładnie co miałem robić.
- Lady Rosalie z pewnością przywykła do towarzystwa trolli, co zresztą tłumaczy jej znajomość z panią, ale ja jestem w tych sprawach nowicjuszem – starałem się nie warczeć w odpowiedzi, ale nic nie mogłem poradzić na ton swojego głosu. Najwidoczniej moje ciało wiedziało lepiej jak powinno zareagować w tej obcesowej sytuacji. Wydawało mi się też, że w końcu naprawdę zrozumiałem co sprawiło, że nasze rody się nie lubią. To nie polityka i historia, ale styl bycia Rosierów sprawiał, że działali na Blacków prowokująco. Spojrzałem na lady Yaxley z wiele mówiącym wzrokiem. Nie było mowy, abym tolerował takie zachowanie w moim domu i musiała to wiedzieć. Miała chyba przedsmak tego, jak się by kończyły takie spotkania.
- Nie miałem czasu bawić się w kolory, gdy ratowałem życie biedakom zaatakowanym przez niepilnowane smoki – odgryzłem się, błyskawicznie tracąc zainteresowanie kawałkiem szmatki którą nakryła się Darcy. W tej chwili jedynie worek pokutny i jej przepraszające spojrzenie skłoniły by mnie do tego, aby znów zwrócić na nią uwagę. Dla dobra Rosalie postanowiłem ignorować jej przyjaciółkę i skupić się na winie, które po chwili nam zaserwowano. Ale niestety nie było mi to dane, bo ten okropny dziewczęcy złośliwy głosik lady Rosier znów rozległ się w pokoju. Spojrzałem na nią niechętnie.
I ledwie wierzyłem własnym uszom wysłuchując tej zadziwiającej wiązanki, która chyba miała mnie urazić. Lady Rosier najwidoczniej uznała, że bliżej mi do pogrzebu niż do ślubu, a ja nie chciałem wyprowadzać jej z błędu. W pewnym sensie przyjemnie było tak patrzeć jak się biedna produkuje, zarzucając mi mój starczy wiek zupełnie nie dostrzegając, że dla mnie to właśnie jej młody wiek był wadą. Młoda, niedoświadczona i jak widać niewychowana, tak bardzo różniła się od Rosalie, która doskonale znała swoje miejsce. Byłem pewien, że potrafiłaby się zachować zupełnie inaczej w podobnej sytuacji. Była o wiele delikatniejsza od swojej przyjaciółki.
- Proszę się nie martwić i zająć swoimi zaręczynami, o ile jakiś szczęśliwiec się na to zdobędzie – odpowiedziałem oschle, ale w taki sposób, aby nie było wątpliwości że to żaden szczęśliwiec, a nieszczęśnik. Podejrzewałem, że lady Rosier musiała dysponować ogromnym posagiem, bo prócz pieniędzy nie potrafiłem znaleźć w jej osobie żadnych cech które mogłaby zaprezentować swojemu przyszłemu małżonkowi. - Szaleniec by się na... - dodałem pod nosem a potem nagle uniosłem głowę, gdy Rosalie gwałtownie odstawiła na stolik swój kieliszek.
Spojrzałem na nią pytająco, ale ona tylko powiedziała coś o świeżym powietrzu i podeszła do okna. W pierwszym odruchu chciałem iść za nią i zapytać, czy wszystko w porządku, ale tylko idiota musiałby pytać. Przecież widziałem że coś jest nie tak. Rzuciłem zirytowane spojrzenie w stronę Darcy, niemo obwiniając ją o całą sytuację. Może należało w nią rzucić klątwę już na samym początku spotkania i byłby spokój? A tak przyprawiliśmy moją narzeczoną, niedługo najważniejszą osobę w moim życiu o ból głowy.
- Lady Yaxley... Rosalie – powiedziałem cicho, kiwając głową na skrzata by podał karafkę z wodą. Dopiero gdy szklanka była w połowie pełna, podszedłem do dziewczyny stojącej pod oknem. Znów poczułem się zagubiony i niepewny, nie wiedząc dokładnie co miałem robić.
Gość
Gość
Nie dane było im skończyć tą barwną wymianę zdań. Rosalie zbyt osobiście brała do siebie ich rozmowę, która przynajmniej ze strony Darcy miala na celu sprawdzenie czujności, bystrości i przede wszystkim pewności lorda Blacka co do tego, kogo miał wziąć za żonę i czy był zdecydowany i świadomy odpowiedzialności, jaką wraz z tym przyjmował na barki. Rosalie jak dotąd miała wielu adoratorów. W przeciwieństwie do lady Rosier, za pół-wilą mężczyźni uganiali się już od najmłodszych jej lat. Ona być może była przyzwyczajona do tego rodzaju uprzejmości i podchodów z jej strony, ale Rosier świadoma była, że tym razem, te zaręczyny są znacznie bardziej realne niż wszystkie miłostki Rosalie. Ten scenariusz mógł i najpewniej skończy się tylko w jeden sposób, a Darcy wolała mieć wtedy pewność, jakim mężczyzną był Black i czy był tak gruboskórny i nieznający kompromisów, jak mówiło się o Blackach. Wolała mieć pewność, że panienka Yaxley będzie traktowana po ślubie z należytym szacunkiem, z wrażliwością na którą zasługiwała oraz przede wszystkim ze zrozumieniem i miłością, chociaż nie była pewna, czy przedstawiciel takiego rodu znał w ogóle definicję tego słowa. Dla niego to była druga żona, trochę może nawet poprawne politycznie posunięcie. Rosalie, nie ukrywajmy, wnosiła w domostwo Blacka spory posag, a przy okazji była nietuzinkowo piękna i cechowała się bardzo wartościowymi kobiecymi atrybutami wśród szlachty. To, że dla niego był to chleb powszedni, nie znaczyło, że mógł zapomnieć o wyjątkowości i prawidłowości przebiegu takiego narzeczeństwa, a później małżeństwa. Darcy, jako przyjaciółka Rosalie musiała tego dopilnować, żeby był tego pewien, nawet jeśli Rosie ją za to znienawidzi, a właśnie na taki pokaz uraz się szykowało.
Odetchnęła, widząc stan Rosalie i nic już nie powiedziała. Spojrzała na mężczyznę, nie wstając nawet z miejsca, kiedy Rosie podeszła do okna. Pozwoliła Blackowi zainterweniować. Niech się uczy, jak troszczyć się o Rosie. I niech nie zapomina, że w ten sam sposób powinien ją traktować nie tylko przed ślubem, próbując się jej podlizać, ale też i po ślubie, a co do tego Darcy miała wątpliwości. Musiał więc wiedzieć, że zawsze, niezależnie od jego zdania na ten temat, Rosalie będzie miała obok siebie swoją przyjaciółkę, która będzie za wszelką cenę chciała dopilnować jej szczęścia.
O ile wcześniej Rosie się jej nie wyrzecze. Ale to byłoby przykre, gdyby po dwudziestu jeden latach razem, zaufała bardziej mężczyźnie, którego znała od pięciu minut niż komuś, z kim spędziła całe życie i na kim jeszcze nigdy się nie zawiodła. Ten właśnie brak zaufania ubódł Darcy. W tym stopniu, że zamiast pomóc kuzynce, siedziała w miejscu, zapijając swoją gorycz winem. Pan Black widocznie cieszył się większą aprobatą Rosalie. Czyżby już teraz zawrócił jej w ten sposób w głowie? Pierwszy raz Darcy poczuła ukłucie zazdrości. Nigdy wcześniej nie była tak blisko utraty mocnych fundamentów jej przyjaźni z Rosalie i w przeciwieństwie do niej, była w pełni świadoma faktu, że oddając ją w brudne ręce Blacka, obie zrezygnują z wielu przywilejów, jakie im teraz się nalezały, jako wolnym pannom. Jej przyjaciółka mogła się oszukiwać, ale Darcy już teraz wiedziała, że nie będą spędzały ze sobą tyle czasu co kiedyś, a wszelkie swoje wybory Rosalie będzie musiała konsultować ze swoim mężem. Nic więc dziwnego, ze Darcy wydawała się tym rozdrażniona.
Black ukradł jej Rosie. A jeszcze się tak w historii nie zdarzyło, żeby jakikolwiek Black w ten sposób przechytrzył Rosiera.
Odetchnęła, widząc stan Rosalie i nic już nie powiedziała. Spojrzała na mężczyznę, nie wstając nawet z miejsca, kiedy Rosie podeszła do okna. Pozwoliła Blackowi zainterweniować. Niech się uczy, jak troszczyć się o Rosie. I niech nie zapomina, że w ten sam sposób powinien ją traktować nie tylko przed ślubem, próbując się jej podlizać, ale też i po ślubie, a co do tego Darcy miała wątpliwości. Musiał więc wiedzieć, że zawsze, niezależnie od jego zdania na ten temat, Rosalie będzie miała obok siebie swoją przyjaciółkę, która będzie za wszelką cenę chciała dopilnować jej szczęścia.
O ile wcześniej Rosie się jej nie wyrzecze. Ale to byłoby przykre, gdyby po dwudziestu jeden latach razem, zaufała bardziej mężczyźnie, którego znała od pięciu minut niż komuś, z kim spędziła całe życie i na kim jeszcze nigdy się nie zawiodła. Ten właśnie brak zaufania ubódł Darcy. W tym stopniu, że zamiast pomóc kuzynce, siedziała w miejscu, zapijając swoją gorycz winem. Pan Black widocznie cieszył się większą aprobatą Rosalie. Czyżby już teraz zawrócił jej w ten sposób w głowie? Pierwszy raz Darcy poczuła ukłucie zazdrości. Nigdy wcześniej nie była tak blisko utraty mocnych fundamentów jej przyjaźni z Rosalie i w przeciwieństwie do niej, była w pełni świadoma faktu, że oddając ją w brudne ręce Blacka, obie zrezygnują z wielu przywilejów, jakie im teraz się nalezały, jako wolnym pannom. Jej przyjaciółka mogła się oszukiwać, ale Darcy już teraz wiedziała, że nie będą spędzały ze sobą tyle czasu co kiedyś, a wszelkie swoje wybory Rosalie będzie musiała konsultować ze swoim mężem. Nic więc dziwnego, ze Darcy wydawała się tym rozdrażniona.
Black ukradł jej Rosie. A jeszcze się tak w historii nie zdarzyło, żeby jakikolwiek Black w ten sposób przechytrzył Rosiera.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mój plan legł w gruzach, mieli oboje się wystraszyć, podejść do mnie, zakopać topór wojenny, a wyszło tak, że tylko lord Black do mnie podszedł, a Darcy zapewne łypała na nas złowrogo. Na pewno to robiła. Przecież ją znam.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na Corvusa, który podawał mi szklankę z wodą. Ujęłam ją delikatnie, od razu wypijając kilka łyków, następnie odstawiłam ją na parapet, posyłając mu delikatny uśmiech.
- Dziękuje - powiedziałam cicho.
Skoro mój plan nie wypalił, to nie było sensu, aby dalej udawać, że coś mi jest. Darcy zaraz by zauważyła, że kłamię. Przecież była już przy wielu moich atakach i pomagała mi nie raz, gdy się źle poczułam. Zamknęłam więc okno i odwróciłam się w stronę przyjaciółki.
Jej wyraz twarzy bardzo mnie zmartwił, piła wino i wyglądała przy tym na niezwykle rozdrażnioną. Była zła, tylko nie wiedziałam, czy była zła na mnie czy na Corvusa. Patrzyłam się na nią tylko przez chwilę, od razu zwracając w stronę lorda Blacka.
- Lordzie Black, prosiłabym o nie obrażanie mojej kuzynki pod moim dachem - stwierdziłam spokojnie, ale z wyczuwalną pewnością w głosie. - Obrażając ją, obraża pan także i mnie, a jak mniemam nie jest to pańskim celem?
Przerzuciłam wzrok na przyjaciółkę. Stanęłam w twojej obronie, kochana! Bardzo chciałam, aby przestała się na mnie boczyć. Potrzebowałam jej wsparcia, jej niezależnej opinii. Chociaż właściwie mogłam o tym tylko pomarzyć. Póki co oni oboje byli zajęci pokazywaniem, jak to bardzo za sobą nie przepadają.
- Pytałaś o oficjalne zaręczyny - zaczęłam, uśmiechając się do niej przyjaźnie.
Nie odpowiednią odpowiedź lorda Blacka puściłam mimo uszu. Ciekawe dlaczego. Może dlatego, że właśnie była nieodpowiednia, a moja kuzynka miała pełne prawo do informacji na ten temat, a jeśli lord Black tak nie uważał, to ja właśnie jej to prawo nadałam.
Wróciłam do sofy, usiadłam zwracając się w jej stronę. Starałam się, aby z mojej twarzy uśmiech nie schodził. Może jeśli będę emanować spokojem, pewnością siebie i pewnego rodzaju dobrym humorem, to i im się udzieli i przestaną się tak boczyć?
- Nie mieliśmy okazji, aby z lordem Blackiem porozmawiać na temat oficjalnych zaręczyn, ale jestem pewna, już z rodzicami omawiał pan ten temat, prawda? - zapytałam go. - Sama jestem niezwykle ciekawa, jak miało by to wyglądać.
Była też sprawa, którą wygrałam i która niezwykle mnie zadowalała. Chciałam się nią pochwalić, jednocześnie utrzeć nosa trochę swojemu narzeczonemu. To jak traktował moją kuzynkę bardzo mi się nie spodobało. Oczywiście zachowanie Darcy również było niezadowalające, ale ją akurat kierowało zupełnie co innego. Po tym co teraz powiem, lord Black będzie wiedział, że nie pozwolę, aby ktokolwiek miał kazać mi wybierać pomiędzy nim, a kuzynką.
Podsunęłam się do niej bliżej, chwyciłam ją za dłoń, ściskając mocniej. Na mojej twarzy zagościł jeszcze szerszy uśmiech.
- Pomożesz mi urządzić naszą nową posiadłość - stwierdziłam - Liczę na to, że mój narzeczony nie będzie miał nic przeciwko? To dla mnie bardzo ważne.
Ja nie pytałam ich o zgodę, ja stwierdzałam fakt. Jako kobieta i przyszła żona mam swoje prawa, jednym z nich jest dekoracja miejsca, w którym będziemy mieszkać. Nie miałam zamiaru żyć w ciemnościach, czerniach rodowych Blacków. O nie.
- Z tego co się orientuję, nie będzie pan sprzedawał swojego mieszkania w Londynie? - zwróciłam się jeszcze do Corvusa.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na Corvusa, który podawał mi szklankę z wodą. Ujęłam ją delikatnie, od razu wypijając kilka łyków, następnie odstawiłam ją na parapet, posyłając mu delikatny uśmiech.
- Dziękuje - powiedziałam cicho.
Skoro mój plan nie wypalił, to nie było sensu, aby dalej udawać, że coś mi jest. Darcy zaraz by zauważyła, że kłamię. Przecież była już przy wielu moich atakach i pomagała mi nie raz, gdy się źle poczułam. Zamknęłam więc okno i odwróciłam się w stronę przyjaciółki.
Jej wyraz twarzy bardzo mnie zmartwił, piła wino i wyglądała przy tym na niezwykle rozdrażnioną. Była zła, tylko nie wiedziałam, czy była zła na mnie czy na Corvusa. Patrzyłam się na nią tylko przez chwilę, od razu zwracając w stronę lorda Blacka.
- Lordzie Black, prosiłabym o nie obrażanie mojej kuzynki pod moim dachem - stwierdziłam spokojnie, ale z wyczuwalną pewnością w głosie. - Obrażając ją, obraża pan także i mnie, a jak mniemam nie jest to pańskim celem?
Przerzuciłam wzrok na przyjaciółkę. Stanęłam w twojej obronie, kochana! Bardzo chciałam, aby przestała się na mnie boczyć. Potrzebowałam jej wsparcia, jej niezależnej opinii. Chociaż właściwie mogłam o tym tylko pomarzyć. Póki co oni oboje byli zajęci pokazywaniem, jak to bardzo za sobą nie przepadają.
- Pytałaś o oficjalne zaręczyny - zaczęłam, uśmiechając się do niej przyjaźnie.
Nie odpowiednią odpowiedź lorda Blacka puściłam mimo uszu. Ciekawe dlaczego. Może dlatego, że właśnie była nieodpowiednia, a moja kuzynka miała pełne prawo do informacji na ten temat, a jeśli lord Black tak nie uważał, to ja właśnie jej to prawo nadałam.
Wróciłam do sofy, usiadłam zwracając się w jej stronę. Starałam się, aby z mojej twarzy uśmiech nie schodził. Może jeśli będę emanować spokojem, pewnością siebie i pewnego rodzaju dobrym humorem, to i im się udzieli i przestaną się tak boczyć?
- Nie mieliśmy okazji, aby z lordem Blackiem porozmawiać na temat oficjalnych zaręczyn, ale jestem pewna, już z rodzicami omawiał pan ten temat, prawda? - zapytałam go. - Sama jestem niezwykle ciekawa, jak miało by to wyglądać.
Była też sprawa, którą wygrałam i która niezwykle mnie zadowalała. Chciałam się nią pochwalić, jednocześnie utrzeć nosa trochę swojemu narzeczonemu. To jak traktował moją kuzynkę bardzo mi się nie spodobało. Oczywiście zachowanie Darcy również było niezadowalające, ale ją akurat kierowało zupełnie co innego. Po tym co teraz powiem, lord Black będzie wiedział, że nie pozwolę, aby ktokolwiek miał kazać mi wybierać pomiędzy nim, a kuzynką.
Podsunęłam się do niej bliżej, chwyciłam ją za dłoń, ściskając mocniej. Na mojej twarzy zagościł jeszcze szerszy uśmiech.
- Pomożesz mi urządzić naszą nową posiadłość - stwierdziłam - Liczę na to, że mój narzeczony nie będzie miał nic przeciwko? To dla mnie bardzo ważne.
Ja nie pytałam ich o zgodę, ja stwierdzałam fakt. Jako kobieta i przyszła żona mam swoje prawa, jednym z nich jest dekoracja miejsca, w którym będziemy mieszkać. Nie miałam zamiaru żyć w ciemnościach, czerniach rodowych Blacków. O nie.
- Z tego co się orientuję, nie będzie pan sprzedawał swojego mieszkania w Londynie? - zwróciłam się jeszcze do Corvusa.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Lady Rosalie miała kilka wyjść z tej trudnej sytuacji o którą przecież sama się dopominała zapraszając nas tutaj. Chyba nie sądziła, że przedstawiciele dwóch rodów wzajemnie się nienawidzących, w tym Blacków, a my przecież tradycję szanowaliśmy równie bardzo jak naszą krew, spędzą miły wieczór? Starałem się być uprzejmy i w pierwszej chwili nie reagować na podłe zaczepki tej jej przyjaciółki, ale ileż można? Nawet ja miałem swoje granice wytrzymałości. Z miłą chęcią powitałbym Darcy na swoim oddziale a potem zaaplikował jej jakiś pobudzający eliksir, aby nie zasnęła, gdy będę godzina po godzinie karmił się jej cierpieniem. Dziwne, ale do tej pory moimi jedynymi ofiarami były brudne mugolskie ofermy. A gdyby tak zmienić zakres polowań? Świat na pewno byłby piękniejszy bez Rosierów. Nadmuchanych niekulturalnych marionetek.
Obserwowałem jak Rosalie pije i powoli się uspokajałem, gdy dostrzegłem, że nic jej nie grozi. Przez chwilę naprawdę się bałem, że to jeden z jej ataków i w myślach już powtarzałem kolejne kroki, jakie należało podjąć w tej sytuacji. Na szczęście moja narzeczona wkrótce zamknęła okno, ale to co powiedziała wcale mi się nie spodobało.
- Za to ja mogę być obrażany na każdym kroku. Przyszedłem tu jako gość, a czuję się jak intruz – odpowiedziałem równie spokojnie, chociaż byłem już poważnie zirytowany. To jedno spotkanie mogło zaważyć o przyszłości tej małej Rosier i jej bytności w moim domu, a zachowywała się zupełnie tak, jakby ją to wcale nie obchodziło. Chciała zniszczyć mój związek, który dopiero co się narodził czy miała jakiś inny cel?
Stanąłem z dala od dziewczyn nigdzie nie siadając i zakładając przed siebie ręce, wyraźnie nie mając już ochoty na dalszą rozmowę przynajmniej z jedną z nich. Postanowiłem ją ignorować, skoro lady Rosalie tak bardzo chciała, zebyśmy się tutaj nie pobili, to był jedyny sposób, aby wytrzymać w jej towarzystwie. W przeciwnym razie musiałbym wyjść mając gdzieś to jak zostałoby to odebrane. Nie łączyło mnie z Rosalie nic prócz umowy narzeczeńskiej, a ona z tego co wiedziałem nie obejmowała lubienia swoich wrogów.
- Nie, nie rozmawialiśmy o tym. Ja i moi rodzice uważamy, że to zajęcie wyłącznie dla kobiety i nie zamierzamy się mieszać w żadne przygotowania – odpowiedziałem zgodnie z prawdą choć nadal trochę rozgoryczony. Nie w głowie mi teraz były przygotowania do zaręczyn, ślubu ani wysyłanie oficjalnego komunikatu do prasy. Tymi sprawami zawsze zajmował się ktoś inny. Tak jak balami w rodowej posiadłości, to zawsze była domena kobiet. Przygotować, zaplanować i przeprowadzić. Czyż nie po to nazywano je prawą ręką mężczyzny?
Tym razem to ja odwróciłem się do okna czując że znów ogarnia mnie zirytowanie i wściekłość. Świadomość, że będę musiał znosić tą upiorną dziewczynę od Rosierów działała na mnie jak czerwona płachta na byka i momentalnie traciłem wszelką chęć do rozmowy. Skinąłem jedynie na skrzata, by podał mi wino i upijając jego spory łyk znów spojrzałem na lady Rosalie, starając się nie puszczać pary z uszu.
- Byle nie mój gabinet – powiedziałem tylko, mrużąc oczy. Jedno z ustęp w umowie, na które po długich bojach musiałem się zgodzić. Będzie miała swój wymarzony dom na wsi, ale to nie znaczy, że sam zamierzałem w nim spędzać całe dnie i miesiące. Nie ma mowy, bym mieszkał tam w zimę, gdy całe pola są przysypane śniegiem a wielkie pomieszczenia zioną chłodem, jeśli nie zostaną odpowiednio wcześnie nagrzane. W rodowej rezydencji Blacków można łatwo było złapać dwie rzeczy – skrzata za uszy i przeziębienie. - Moje londyńskie mieszkanie pozostaje wyłącznie moją własnością. Potrzebuję miejsca, w którym mógłbym odpocząć w spokoju i w którym będę spędzał londyński sezon operowy. Poza tym mam też przyjaciół i znajomych, którzy tak jak ja kochają miasto i za nic nie dadzą zaciągnąć się na wieś – zakończyłem, wyraźnie dając do zrozumienia, że posiadłość poza Londynem jest ustępstwem, które bardzo wiele mnie kosztowało. I nie zamierzałem dać o tym łatwo zapomnieć.
Obserwowałem jak Rosalie pije i powoli się uspokajałem, gdy dostrzegłem, że nic jej nie grozi. Przez chwilę naprawdę się bałem, że to jeden z jej ataków i w myślach już powtarzałem kolejne kroki, jakie należało podjąć w tej sytuacji. Na szczęście moja narzeczona wkrótce zamknęła okno, ale to co powiedziała wcale mi się nie spodobało.
- Za to ja mogę być obrażany na każdym kroku. Przyszedłem tu jako gość, a czuję się jak intruz – odpowiedziałem równie spokojnie, chociaż byłem już poważnie zirytowany. To jedno spotkanie mogło zaważyć o przyszłości tej małej Rosier i jej bytności w moim domu, a zachowywała się zupełnie tak, jakby ją to wcale nie obchodziło. Chciała zniszczyć mój związek, który dopiero co się narodził czy miała jakiś inny cel?
Stanąłem z dala od dziewczyn nigdzie nie siadając i zakładając przed siebie ręce, wyraźnie nie mając już ochoty na dalszą rozmowę przynajmniej z jedną z nich. Postanowiłem ją ignorować, skoro lady Rosalie tak bardzo chciała, zebyśmy się tutaj nie pobili, to był jedyny sposób, aby wytrzymać w jej towarzystwie. W przeciwnym razie musiałbym wyjść mając gdzieś to jak zostałoby to odebrane. Nie łączyło mnie z Rosalie nic prócz umowy narzeczeńskiej, a ona z tego co wiedziałem nie obejmowała lubienia swoich wrogów.
- Nie, nie rozmawialiśmy o tym. Ja i moi rodzice uważamy, że to zajęcie wyłącznie dla kobiety i nie zamierzamy się mieszać w żadne przygotowania – odpowiedziałem zgodnie z prawdą choć nadal trochę rozgoryczony. Nie w głowie mi teraz były przygotowania do zaręczyn, ślubu ani wysyłanie oficjalnego komunikatu do prasy. Tymi sprawami zawsze zajmował się ktoś inny. Tak jak balami w rodowej posiadłości, to zawsze była domena kobiet. Przygotować, zaplanować i przeprowadzić. Czyż nie po to nazywano je prawą ręką mężczyzny?
Tym razem to ja odwróciłem się do okna czując że znów ogarnia mnie zirytowanie i wściekłość. Świadomość, że będę musiał znosić tą upiorną dziewczynę od Rosierów działała na mnie jak czerwona płachta na byka i momentalnie traciłem wszelką chęć do rozmowy. Skinąłem jedynie na skrzata, by podał mi wino i upijając jego spory łyk znów spojrzałem na lady Rosalie, starając się nie puszczać pary z uszu.
- Byle nie mój gabinet – powiedziałem tylko, mrużąc oczy. Jedno z ustęp w umowie, na które po długich bojach musiałem się zgodzić. Będzie miała swój wymarzony dom na wsi, ale to nie znaczy, że sam zamierzałem w nim spędzać całe dnie i miesiące. Nie ma mowy, bym mieszkał tam w zimę, gdy całe pola są przysypane śniegiem a wielkie pomieszczenia zioną chłodem, jeśli nie zostaną odpowiednio wcześnie nagrzane. W rodowej rezydencji Blacków można łatwo było złapać dwie rzeczy – skrzata za uszy i przeziębienie. - Moje londyńskie mieszkanie pozostaje wyłącznie moją własnością. Potrzebuję miejsca, w którym mógłbym odpocząć w spokoju i w którym będę spędzał londyński sezon operowy. Poza tym mam też przyjaciół i znajomych, którzy tak jak ja kochają miasto i za nic nie dadzą zaciągnąć się na wieś – zakończyłem, wyraźnie dając do zrozumienia, że posiadłość poza Londynem jest ustępstwem, które bardzo wiele mnie kosztowało. I nie zamierzałem dać o tym łatwo zapomnieć.
Gość
Gość
Wygodniej dla Rosalie było, żeby Darcy nie mówiła głośno, co myśli. Przynajmniej nie w tym momencie i jak się Rosier domyślała, w żadnym innym. Obserwowała tą dwójkę, zastanawiając się, dlaczego Rosie uważała, że kłamanie jej, że za tym związkiem kryje się coś, co już teraz w tym momencie wygląda na pełną perspektyw przyszłość, wydawało jej się tak dobrym pomysłem. Prawda to zdecydowanie nie było to, co panienka Yaxley chciała usłyszeć, a Darcy nie chciała i nawet nie próbowałaby jej okłamywać, tylko po to, żeby dziewczę usłyszało co chciało. Dlatego patrząc na Corvusa próbowała ignorować ile nieprawidłowości zauważyła w słowach, jakie kierował w odpowiedzi na słowa narzeczonej. Zrzucał odpowiedzialność przygotowywania ślubu na Rosie, zupełnie jakby go to nie obchodziło, co w mniemaniu Darcy było dość wyraźnym brakiem szacunku, ale Rosie… Rosie związała Darcy język. To nie był foch. To był rozsądek, z jakim Rosier postanowiła się nie odzywać, jeśli kuzynce miało się to nie spodobać.
Zignorowała obronę przyjaciółki, broniącej jej imienia. Rosie musiała wiedzieć, ze z tym Darcy poradziłaby sobie sama, nie potrzebowała niczyjej protekcji. W tym spotkaniu nie chodziło przecież o obstawianie jakichkolwiek stron. Nie wiedziała, co Rosalie wyobrażała sobie, że stanie się po spotkaniu Rosiera i Blacka w jednym domu, ale nawet wieloletnia przyjaźń nie mogła pokonać kilkuwiecznej niechęci jaka narastała między tymi dwoma rodami. Darcy mogła szanować Rosie jako kobietę, przyjaciółkę, świeżo upieczoną narzeczoną, ale szacunek musiał działać w dwie strony. Rosie prosiła Rosier o poświęcenie zmuszając ją do pustych, grzecznościowych uśmiechów posyłanych Blackowi. Jeden z nich właśnie w tym momencie wpełzł bardzo pełen goryczy na usta młodej róży. Czy to było tak wiele, że Rosier w tym samym stopniu mogła oczekiwać po Rosalie zrozumienia dla braku sympatii dla tego człowieka? Naprawdę chciała odgrywać ten teatrzyk. I po co? Skoro każde z nich znało prawdziwe zdanie tych, którzy znajdowali się w tym pokoju? Rosier już teraz wiedziała, ze nie może darzyć Corvusa żadną, nawet udawaną sympatią, Corvus przypisał Darcy już konkretną, niepochlebną łatkę, a ta, za to, że nie była tak wspaniałomyślna i dobroduszna jak Rosie, nie zamierzała przepraszać. Łaskawość nie była jedną z jej cnót. Po dwudziestu jeden latach znajomości Rosalie powinna to wiedzieć.
— Pomogę.
Darcy odezwała się w końcu, wpatrując się w tęczówki oczu przyjaciółki. W jej spojrzeniu nie było już miejsca na urazę. Była złość, którą już chwilę później stłumiła w sobie, przybierając jedną z najgorszych póz. Spokój przez którego ścianę nawet Rosalie nie mogła się przebić. Dziewczyna doprowadziła Rosier na krawędź. W tym momencie wszelką otwartość i ufność z jaką traktowała Rosalie, zastąpiło wyrachowanie, ostrożność i pozory. Dokładnie te sztuczne zachowania i emocje, jakie przeznaczone były dla tej części świata, który dla Rosier zupełnie się nie liczył. Rosalie sama się o to prosiła. Chciała teatr. Będzie miała teatr. Darcy potrafiła przybierać odpowiednie pozy, odpowiednie twarze, wypowiadać odpowiednie słowa. Niech Rosalie będzie świadoma, ze sama tego chciała.
— Chciałabym móc poznać Twoich przyjaciół, lordzie Black. Przyjaciele przyszłego męża mojej przyjaciółki są tak samo moimi przyjaciółmi.
Wypowiadane słowa brzmiały bardzo niepokojąco prawdziwie. Postawa Darcy zmieniła się tak samo szybko, jak szybko dała się Corvusowi poznać ze swojej gorszej strony. Teraz zachowywała się wręcz odwrotnie. Uprzejmy uśmiech na ustach, nienagannie czysty, pozbawiony sarkazmu ton.
Czy teraz jest tak, jak sobie życzysz, Rosalie?
Zignorowała obronę przyjaciółki, broniącej jej imienia. Rosie musiała wiedzieć, ze z tym Darcy poradziłaby sobie sama, nie potrzebowała niczyjej protekcji. W tym spotkaniu nie chodziło przecież o obstawianie jakichkolwiek stron. Nie wiedziała, co Rosalie wyobrażała sobie, że stanie się po spotkaniu Rosiera i Blacka w jednym domu, ale nawet wieloletnia przyjaźń nie mogła pokonać kilkuwiecznej niechęci jaka narastała między tymi dwoma rodami. Darcy mogła szanować Rosie jako kobietę, przyjaciółkę, świeżo upieczoną narzeczoną, ale szacunek musiał działać w dwie strony. Rosie prosiła Rosier o poświęcenie zmuszając ją do pustych, grzecznościowych uśmiechów posyłanych Blackowi. Jeden z nich właśnie w tym momencie wpełzł bardzo pełen goryczy na usta młodej róży. Czy to było tak wiele, że Rosier w tym samym stopniu mogła oczekiwać po Rosalie zrozumienia dla braku sympatii dla tego człowieka? Naprawdę chciała odgrywać ten teatrzyk. I po co? Skoro każde z nich znało prawdziwe zdanie tych, którzy znajdowali się w tym pokoju? Rosier już teraz wiedziała, ze nie może darzyć Corvusa żadną, nawet udawaną sympatią, Corvus przypisał Darcy już konkretną, niepochlebną łatkę, a ta, za to, że nie była tak wspaniałomyślna i dobroduszna jak Rosie, nie zamierzała przepraszać. Łaskawość nie była jedną z jej cnót. Po dwudziestu jeden latach znajomości Rosalie powinna to wiedzieć.
— Pomogę.
Darcy odezwała się w końcu, wpatrując się w tęczówki oczu przyjaciółki. W jej spojrzeniu nie było już miejsca na urazę. Była złość, którą już chwilę później stłumiła w sobie, przybierając jedną z najgorszych póz. Spokój przez którego ścianę nawet Rosalie nie mogła się przebić. Dziewczyna doprowadziła Rosier na krawędź. W tym momencie wszelką otwartość i ufność z jaką traktowała Rosalie, zastąpiło wyrachowanie, ostrożność i pozory. Dokładnie te sztuczne zachowania i emocje, jakie przeznaczone były dla tej części świata, który dla Rosier zupełnie się nie liczył. Rosalie sama się o to prosiła. Chciała teatr. Będzie miała teatr. Darcy potrafiła przybierać odpowiednie pozy, odpowiednie twarze, wypowiadać odpowiednie słowa. Niech Rosalie będzie świadoma, ze sama tego chciała.
— Chciałabym móc poznać Twoich przyjaciół, lordzie Black. Przyjaciele przyszłego męża mojej przyjaciółki są tak samo moimi przyjaciółmi.
Wypowiadane słowa brzmiały bardzo niepokojąco prawdziwie. Postawa Darcy zmieniła się tak samo szybko, jak szybko dała się Corvusowi poznać ze swojej gorszej strony. Teraz zachowywała się wręcz odwrotnie. Uprzejmy uśmiech na ustach, nienagannie czysty, pozbawiony sarkazmu ton.
Czy teraz jest tak, jak sobie życzysz, Rosalie?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zauważyłam zmianę przyjaciółki. Byłabym głupia, gdybym jej nie zauważyła. A to z jakim chłodem zostałam potraktowana, było dla mnie tak ogromnym zaskoczeniem, takim wielkim szokiem, że przez chwilę nie mogłam się otrząsnąć. Po za tym, to ja miałam zajmować się ślubem. Czy nie dostanę w takim razie żadnej pomocy ze strony swojego narzeczonego? Wszystko spadło na mnie jak grom z jasnego nieba, patrzyłam, to na Corvusa, to na ukochaną Darcy nie wiedząc co mam powiedzieć. Słuchałam ich wypowiedzi, zdenerwowanego Blacka, poirytowanej Rosier i nie wiedziałam co mam zrobić i po której stronie stanąć.
To był ogromny błąd, że pozwoliłam na ich spotkanie. Znowu okazałam się głupotą i dziecinną naiwnością, która zamiast mi pomóc, w jakiś sposób, znowu zaprowadziła mnie na dno.
Chyba nie musiałam ukrywać, że jestem bliska płaczu. Nic nie poradzę, że się zdenerwowałam, jestem przecież niezwykle uczuciową osobą i takie coś bardzo mnie porusza. Przygryzłam mocno dolną wargę, chcąc ukryć swój smutek, upiłam spory łyk wina i musiałam mocno się postarać, aby zapanować nad drżącymi rękoma.
Było coś gorszego niż ta ich cała potyczka słowna, najbardziej zabolał mnie fakt, że Darcy potraktowała mnie jak ludzi, na których jej nie zależy. Wiedziałam jak to wygląda, w końcu byłam przy tym nie raz, jak zmieniała swój sposób bycia w stosunku do innych. Ale pierwszy raz w życiu potraktowała tak mnie. Czy to była moja wina, że moja rodzina postawiła na Blacka? Czy naprawdę ja byłam winna temu, że się nienawidzą? Skoro tak jest, jakim cudem Druella mogła wyjść za Blacka? Jakim cudem Darcy go chociaż tolerowała, a nie potrafiła zaakceptować mojego przyszłego małżonka? A Corvus? Czy nie mówiłam mu jak bliskie mam relacje z kuzynką? Że jest dla mnie niezwykle ważna? I co, nie domyślił się, że sprawi mi okropny ból, jeżeli chociaż nie spróbuje schować rodzinnych urazów w głębi serca?
- Dosyć - warknęłam w końcu ostro, ni do Corvusa, ni do Darcy.
Wstałam z kanapy, nie było już sensu udawać, że wszystko jest dobrze. Nie było sensu nawet próbować prowadzić normalnej rozmowy. W takim stanie jakim byłam ja, moja kuzynka czy mój narzeczony, było to nierealne.
Przeszłam kilka kroków, mocno stukając obcasem o podłogę. W końcu przystanęłam, odwróciłam się w stosunku do nich. Sama nie wiem co czułam, byłam bardziej rozżalona, bardziej zła, smutna, zdenerwowana i nie mam pojęcia, co widać było po mnie.
- Ale ja byłam idiotką - powiedziałam w końcu, chciałam by brzmiało to silnie i abym wyglądała na pewną siebie, ale nie bardzo mi wyszło, bo głos mi zadrżał. - Byłam idiotką, że usilnie wierzyłam w to, że jeśli was poznam w bardziej kameralnym miejscu, przy mnie, to będziecie chociaż potrafili się zaakceptować.
Spojrzałam na kuzynkę, zaraz na narzeczonego, ale w moim spojrzeniu nie było już prośby, aby zmienili swoje zachowanie.
- Nigdy nie prosiłam was o wielką przyjaźń, ale o normalną rozmowę. Chciałam, aby dwie najważniejsze osoby w moim życiu, tak?, przeżyły ze mną zbliżający się najwspanialszy moment, jakim jest ślub. A wy się od progu atakujecie! - ostatnie słowa niemal wykrzyczałam. - Czy ja naprawdę byłam aż tak naiwna i taka głupia by uwierzyć, że coś takiego może zaistnieć? Czy ja o tak dużo proszę? Chce tylko rozmowy, nie ataków… Przepraszam za swoją naiwność...
Odwróciłam się do nich plecami, opierając o fortepian. Wyrzuciłam z siebie to co myślałam. Nie wiem czy zrobiłam dobrze czy nie, nie wiem czy poczułam się od tego lepiej. Ale powiedziałam to, a jeśli tego nie zrozumieją, to ja już chyba nic nie zrobię.
- Nie każcie mi wybierać, bo tego nie zniosę - powiedziałam cicho, szybko przykładając dłoń do ust, nie chcąc się rozpłakać.
To był ogromny błąd, że pozwoliłam na ich spotkanie. Znowu okazałam się głupotą i dziecinną naiwnością, która zamiast mi pomóc, w jakiś sposób, znowu zaprowadziła mnie na dno.
Chyba nie musiałam ukrywać, że jestem bliska płaczu. Nic nie poradzę, że się zdenerwowałam, jestem przecież niezwykle uczuciową osobą i takie coś bardzo mnie porusza. Przygryzłam mocno dolną wargę, chcąc ukryć swój smutek, upiłam spory łyk wina i musiałam mocno się postarać, aby zapanować nad drżącymi rękoma.
Było coś gorszego niż ta ich cała potyczka słowna, najbardziej zabolał mnie fakt, że Darcy potraktowała mnie jak ludzi, na których jej nie zależy. Wiedziałam jak to wygląda, w końcu byłam przy tym nie raz, jak zmieniała swój sposób bycia w stosunku do innych. Ale pierwszy raz w życiu potraktowała tak mnie. Czy to była moja wina, że moja rodzina postawiła na Blacka? Czy naprawdę ja byłam winna temu, że się nienawidzą? Skoro tak jest, jakim cudem Druella mogła wyjść za Blacka? Jakim cudem Darcy go chociaż tolerowała, a nie potrafiła zaakceptować mojego przyszłego małżonka? A Corvus? Czy nie mówiłam mu jak bliskie mam relacje z kuzynką? Że jest dla mnie niezwykle ważna? I co, nie domyślił się, że sprawi mi okropny ból, jeżeli chociaż nie spróbuje schować rodzinnych urazów w głębi serca?
- Dosyć - warknęłam w końcu ostro, ni do Corvusa, ni do Darcy.
Wstałam z kanapy, nie było już sensu udawać, że wszystko jest dobrze. Nie było sensu nawet próbować prowadzić normalnej rozmowy. W takim stanie jakim byłam ja, moja kuzynka czy mój narzeczony, było to nierealne.
Przeszłam kilka kroków, mocno stukając obcasem o podłogę. W końcu przystanęłam, odwróciłam się w stosunku do nich. Sama nie wiem co czułam, byłam bardziej rozżalona, bardziej zła, smutna, zdenerwowana i nie mam pojęcia, co widać było po mnie.
- Ale ja byłam idiotką - powiedziałam w końcu, chciałam by brzmiało to silnie i abym wyglądała na pewną siebie, ale nie bardzo mi wyszło, bo głos mi zadrżał. - Byłam idiotką, że usilnie wierzyłam w to, że jeśli was poznam w bardziej kameralnym miejscu, przy mnie, to będziecie chociaż potrafili się zaakceptować.
Spojrzałam na kuzynkę, zaraz na narzeczonego, ale w moim spojrzeniu nie było już prośby, aby zmienili swoje zachowanie.
- Nigdy nie prosiłam was o wielką przyjaźń, ale o normalną rozmowę. Chciałam, aby dwie najważniejsze osoby w moim życiu, tak?, przeżyły ze mną zbliżający się najwspanialszy moment, jakim jest ślub. A wy się od progu atakujecie! - ostatnie słowa niemal wykrzyczałam. - Czy ja naprawdę byłam aż tak naiwna i taka głupia by uwierzyć, że coś takiego może zaistnieć? Czy ja o tak dużo proszę? Chce tylko rozmowy, nie ataków… Przepraszam za swoją naiwność...
Odwróciłam się do nich plecami, opierając o fortepian. Wyrzuciłam z siebie to co myślałam. Nie wiem czy zrobiłam dobrze czy nie, nie wiem czy poczułam się od tego lepiej. Ale powiedziałam to, a jeśli tego nie zrozumieją, to ja już chyba nic nie zrobię.
- Nie każcie mi wybierać, bo tego nie zniosę - powiedziałam cicho, szybko przykładając dłoń do ust, nie chcąc się rozpłakać.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Byłem pełen podziwu dla samego siebie, że stałem spokojnie chociaż od środka wszystko mnie rozsadzało. Być może to towarzystwo mojej narzeczonej tłumiło czystą nienawiść między mną o Rosier a może to moje dobre wychowanie sprawiło, że nie potraktowałem jej jak zbędnego balastu wiszącego u szyi lady Yaxley. Jako mąż miałem pełne prawo ingerować w jej znajomości, mogłem ją nawet zamknąć w swoim londyńskim mieszkaniu, mogłem zrobić wszystko co zechciałem. Ale było to poniżej mojej godności. Wiedziałem, jak niektórzy szlachcice traktują swoje żony, jakie popychadła z nich robią, a te kobiety tracą przy tym całą swoją niezależność i pewność siebie. Gardziłem nimi bardziej niż ich mężowie, że pozwoliły założyć sobie pętle na szyje i chodzić grzecznie na smyczy. Dla Blacków czystość krwi i nazwiska była rzeczą wyjątkowo świętą i nie mógłbym jej skalać takim zachowaniem zwłaszcza wobec żony. Żadna szlachecka kobieta nie zasługiwała na takie traktowanie, w takim przeświadczeniu byłem wychowywany przez lata. Dzisiaj stojąc jednak przez tą małą, szczekającą Rosier poważnie zastanawiałem się nad tym czy nie zmienić swoich przekonań.
- Być może na ślubie będzie miała pani do tego okazję – odpowiedziałem jej uprzejmie, chociaż miałem szczerą nadzieję, że się wtedy nie pojawi. Zachoruje na smoczą grypę albo utopi się nieszczęśliwie w łyżeczce od herbaty. Cóż za strata dla społeczeństwa. Podejrzewałem jednak, że była to nadzieja na wyrost, bo to prędzej mi by wyrosły na ręce diabelskie sidła, niż ona by się nie pojawiła na ślubie swojej ukochanej przyjaciółki.
Myślałem jednak, że na tym sprawa się zakończy i dokończymy wino bez wzajemnych dogryzań, a potem zapomnimy o sobie na kolejne tygodnie przygotowań do ślubu. Tymczasem właśnie w tym momencie moja droga narzeczona postanowiła pokazać na co ją stać. W pewnej chwili byłem wdzięczny, że rezydencja Yaxleyów leży tak daleko od ludzkich siedlisk, bo w przeciwnym razie Rosalie byłoby słychać nawet w Londynie. Zmrużyłem tylko oczy, wysłuchując jej monologu, ale nie czując się ani trochę winny zaistniałej sytuacji. Przyszedłem tu jako gość, licząc na uprzejme lub chociaż neutralne zachowanie, a otrzymałem, co? No właśnie.
- Proszę się uspokoić, zanim dojdzie do jakiegoś nieszczęścia – podsumowałem ją chłodno, na wszelki wypadek wypatrując jednak oznak nadmiernego pobudzenia, które mogłoby doprowadzić do ataku duszności. Miałem wrażenie, że odbywa się teraz jakaś próba sił. Rosier odpuściła, ale teraz to moja narzeczona przystąpiła do ataku. Nie miałem ochoty dać się sprowokować i sięgnąłem po swoją własną broń, której używałem w stosunku do nieposłusznych i awanturujących się pacjentów. Nawiązałem do dbałości o swoje zdrowie, bo naprawdę nie potrzebowaliśmy tutaj poważnych ataków. Ostatnie czego chciałem, to aby to spotkanie skończyło się na oddziale w Mungu. Chociaż przynajmniej wtedy mógłbym wyprosić Rosier bez najmniejszych konsekwencji.
- To rzeczywiście bardzo naiwne myślenie, lady Rosalie. Kiedy spotyka się niedźwiedź z zającem, trudno oczekiwać, aby usiedli razem do wspólnej leśnej kolacji – powiedziałem spokojnie, starając się aby w moim głosie nie było drwiny czy ironii. - Mojej rodzinie długo zajęło zaakceptowanie żony kuzyna Cygnusa i do tej pory ten związek nie przez wszystkich jest mile widziany. Tyle że ja nie mam problemów z jego żoną, jestem nawet lekarzem jej i jej córki – dodałem, aby wyraźnie było wiadomo, że przynajmniej z jedną Rosier potrafię się dogadać. Z tym, że ona nie atakowała mnie na dzień dobry, więc i mogła liczyć na mój szacunek. - Proszę nie oczekiwać, że jedno spotkanie zmieni kilka wieków rodowych tradycji, bo to jest doprawdy dość śmieszne. A kto ja kto, ale właśnie pani, lady Rosalie, powinna wiedzieć jak ważne przy przywiązanie do rodziny i jej wartości – pouczyłem ją.
- Być może na ślubie będzie miała pani do tego okazję – odpowiedziałem jej uprzejmie, chociaż miałem szczerą nadzieję, że się wtedy nie pojawi. Zachoruje na smoczą grypę albo utopi się nieszczęśliwie w łyżeczce od herbaty. Cóż za strata dla społeczeństwa. Podejrzewałem jednak, że była to nadzieja na wyrost, bo to prędzej mi by wyrosły na ręce diabelskie sidła, niż ona by się nie pojawiła na ślubie swojej ukochanej przyjaciółki.
Myślałem jednak, że na tym sprawa się zakończy i dokończymy wino bez wzajemnych dogryzań, a potem zapomnimy o sobie na kolejne tygodnie przygotowań do ślubu. Tymczasem właśnie w tym momencie moja droga narzeczona postanowiła pokazać na co ją stać. W pewnej chwili byłem wdzięczny, że rezydencja Yaxleyów leży tak daleko od ludzkich siedlisk, bo w przeciwnym razie Rosalie byłoby słychać nawet w Londynie. Zmrużyłem tylko oczy, wysłuchując jej monologu, ale nie czując się ani trochę winny zaistniałej sytuacji. Przyszedłem tu jako gość, licząc na uprzejme lub chociaż neutralne zachowanie, a otrzymałem, co? No właśnie.
- Proszę się uspokoić, zanim dojdzie do jakiegoś nieszczęścia – podsumowałem ją chłodno, na wszelki wypadek wypatrując jednak oznak nadmiernego pobudzenia, które mogłoby doprowadzić do ataku duszności. Miałem wrażenie, że odbywa się teraz jakaś próba sił. Rosier odpuściła, ale teraz to moja narzeczona przystąpiła do ataku. Nie miałem ochoty dać się sprowokować i sięgnąłem po swoją własną broń, której używałem w stosunku do nieposłusznych i awanturujących się pacjentów. Nawiązałem do dbałości o swoje zdrowie, bo naprawdę nie potrzebowaliśmy tutaj poważnych ataków. Ostatnie czego chciałem, to aby to spotkanie skończyło się na oddziale w Mungu. Chociaż przynajmniej wtedy mógłbym wyprosić Rosier bez najmniejszych konsekwencji.
- To rzeczywiście bardzo naiwne myślenie, lady Rosalie. Kiedy spotyka się niedźwiedź z zającem, trudno oczekiwać, aby usiedli razem do wspólnej leśnej kolacji – powiedziałem spokojnie, starając się aby w moim głosie nie było drwiny czy ironii. - Mojej rodzinie długo zajęło zaakceptowanie żony kuzyna Cygnusa i do tej pory ten związek nie przez wszystkich jest mile widziany. Tyle że ja nie mam problemów z jego żoną, jestem nawet lekarzem jej i jej córki – dodałem, aby wyraźnie było wiadomo, że przynajmniej z jedną Rosier potrafię się dogadać. Z tym, że ona nie atakowała mnie na dzień dobry, więc i mogła liczyć na mój szacunek. - Proszę nie oczekiwać, że jedno spotkanie zmieni kilka wieków rodowych tradycji, bo to jest doprawdy dość śmieszne. A kto ja kto, ale właśnie pani, lady Rosalie, powinna wiedzieć jak ważne przy przywiązanie do rodziny i jej wartości – pouczyłem ją.
Gość
Gość
Darcy była w jednym ze swoich najpodlejszych nastrojów. Wpatrywała się w Rosalie, nie czując wcale żadnych wyrzutów sumienia. Te być może miały ją dotknąć dopiero w domu. Zawsze pobłażała Yaxley, w jej towarzystwie pozwalała sobie na większą swobodę, ale to znaczyło, że przy Blacku straciła na moment gardę, a do tego nie mogła dopuścić. Spojrzała na niego ukradkiem, a chwilę potem wróciła spojrzeniem do Rosalie. Stała do nich tyłem. Rosier czuła jej słaby nastrój. Słyszała jej drżący ton, a chociaż ten ranił ją jak najbardziej naostrzony sztylet wymierzony prosto w serce, to które Darcy posiadała tylko dla wybranych, ignorowała jej niezadowolenie. Słuchała jej, ale starała się nie słyszeć wszystkiego. Musiała filtrować słowa, odłączać się od większości kwestii, aby dalej móc grać swoją rolę w tym spotkaniu.
— Przecież rozmawiamy normalnie, Rosalie. Twój przyszły mąż właśnie zaakceptował moją obecność na ślubie. Uznałabym to za postęp w rozmowie. — mruknęła spokojnie, podchodząc bliżej przyjaciółki, ale nie w sposób, w jaki zrobiłaby to normalnie, ze zrozumieniem, z ufnością skierowaną tylko dla Rosie. Podchodziła z rezerwą, w sposób, jaki wychowała ją matka, wyrachowany i grzeczny, jak wymagała etykieta. Zatrzymała się jednak, bo i Rosalie zwróciła się plecami, co zaznaczyło wyraźne odcięcie się od swoich rozmówców. Darcy albo uszanowała tą potrzebę, albo potraktowała tą sytuację w ten sposób, bo tak było jej wygodniej. Zamilkła, słuchając wypowiedzi Corvusa. Przyszły mąż powinien umieć radzić sobie z humorkami swojej żony, ale on był totalnie zagubiony. Ona nie zamartwiałaby bardziej Rosalie będąc na jego miejscu. Tylko czy mógł reagować inaczej? Nie znał swojej żony zupełnie. Darcy egzystowała z nią całe swoje życie, znała jej zachowania, jej potrzeby, na które teraz nie odpowiadała jak powinna. Wystawiała Blacka na próbę, a sama pozostawała wręcz niemożliwie chłodna. Dla Rosalie, bo poboczny obserwator nie widziałby perfidności w jej zachowaniu. Tylko grzeczność i sztuczną troskę.
Miała ochotę spytać Corvusa kto był zającem, a kto niedźwiedziem, ale nie chciała wychodzić ze swojej roli. Chciała zwrócić mu uwagę na brzmienie słów, na obrazę, jaką między wierszami się wobec niej dopuszczał, wypowiadając się o niej, jak o pomiocie Rosierów. Zamiast tego uśmiechnęła się do niego przymilnie.
— Druella na pewno docenia Twój gest, lordzie Black — a bodaj byś sczezł i więcej nie dotykał pięknych córek mojej siostry – pomyślała, przechylając głowę lekko w bok, żeby ukryć cień niechęci, jaki odbił się na krótko na jej twarzy. I wstrzymała powietrze, kiedy Black nazwał Rosalie śmieszną. Jedno, że Darcy traktowała ją niesprawiedliwie, ale dziewczęta znały się zbyt długo, żeby to podburzyło ich przyjaźń, wyjdą z tego mroku, wyjaśnią sobie wszystko, wyłożą sobie swoje błędy, ale Black… był aż tak pewny siebie, żeby podkopywać autorytet swojej przyszłej żony? Tylko z powodu ustawionego narzeczeństwa. Zerknęła na Rosalie, czy ona w ogóle lubiła tego człowieka? Czy jego dało się polubić? Nie wierzyła, ze ten lord Black to ten sam, o którym jej jeszcze niedawno opowiadała. Może ktoś podmienił Blacków? Wszyscy przecież wyglądali tak samo trupio podobnie.
— Rosie, już… — poprosiła ją, bo skoro Black nie reagował jak powinien, sama podeszła, obejmując swoją przyjaciółkę od tyłu, opierając podbródek na jej ramieniu — nie wybieraj — szepnęła jej do ucha, zupełnie nie przejmując się obecnością Blacka i tym, jak mogło to wyglądać w jego oczach. Nie był dla niej żadnym autorytetem. Jeszcze, albo nigdy nie będzie.
Odsunęła się, zwracając twarz w kierunku Blacka.
— Sprawiliśmy, że Twoja przyszła żona, a moja przyjaciółka jest przygnębiona. Nie wiem, jak pan, lordzie Black, ale ja wolałabym nie wpływać na ten stan bardziej. W mojej rodzinie płynie krew Rosierów, jak i Blacków, przed małżeństwo mojej siostry. Wybacz mi moją nieuprzejmość. Patrzyłam na sytuację ze zbyt wąskiej perspektywy. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze opiekował Rosalie, lordzie Black i gratuluję panu niewątpliwie dobrego gustu i ślubu. Mam nadzieję, że spotka pana szczęście u boku Rosie.
Wpatrywała się w jego tęczówki oczu bez cienia kpiny. Ugięła się pierwsza, ale nie przed nim i nie przed Rosie. Wyznaczyła sobie nowe priorytety, przewartościowała cele w taki sposób, że mogła sobie pozwolić na taki rodzaj grzecznościowych przeprosin.
— Przecież rozmawiamy normalnie, Rosalie. Twój przyszły mąż właśnie zaakceptował moją obecność na ślubie. Uznałabym to za postęp w rozmowie. — mruknęła spokojnie, podchodząc bliżej przyjaciółki, ale nie w sposób, w jaki zrobiłaby to normalnie, ze zrozumieniem, z ufnością skierowaną tylko dla Rosie. Podchodziła z rezerwą, w sposób, jaki wychowała ją matka, wyrachowany i grzeczny, jak wymagała etykieta. Zatrzymała się jednak, bo i Rosalie zwróciła się plecami, co zaznaczyło wyraźne odcięcie się od swoich rozmówców. Darcy albo uszanowała tą potrzebę, albo potraktowała tą sytuację w ten sposób, bo tak było jej wygodniej. Zamilkła, słuchając wypowiedzi Corvusa. Przyszły mąż powinien umieć radzić sobie z humorkami swojej żony, ale on był totalnie zagubiony. Ona nie zamartwiałaby bardziej Rosalie będąc na jego miejscu. Tylko czy mógł reagować inaczej? Nie znał swojej żony zupełnie. Darcy egzystowała z nią całe swoje życie, znała jej zachowania, jej potrzeby, na które teraz nie odpowiadała jak powinna. Wystawiała Blacka na próbę, a sama pozostawała wręcz niemożliwie chłodna. Dla Rosalie, bo poboczny obserwator nie widziałby perfidności w jej zachowaniu. Tylko grzeczność i sztuczną troskę.
Miała ochotę spytać Corvusa kto był zającem, a kto niedźwiedziem, ale nie chciała wychodzić ze swojej roli. Chciała zwrócić mu uwagę na brzmienie słów, na obrazę, jaką między wierszami się wobec niej dopuszczał, wypowiadając się o niej, jak o pomiocie Rosierów. Zamiast tego uśmiechnęła się do niego przymilnie.
— Druella na pewno docenia Twój gest, lordzie Black — a bodaj byś sczezł i więcej nie dotykał pięknych córek mojej siostry – pomyślała, przechylając głowę lekko w bok, żeby ukryć cień niechęci, jaki odbił się na krótko na jej twarzy. I wstrzymała powietrze, kiedy Black nazwał Rosalie śmieszną. Jedno, że Darcy traktowała ją niesprawiedliwie, ale dziewczęta znały się zbyt długo, żeby to podburzyło ich przyjaźń, wyjdą z tego mroku, wyjaśnią sobie wszystko, wyłożą sobie swoje błędy, ale Black… był aż tak pewny siebie, żeby podkopywać autorytet swojej przyszłej żony? Tylko z powodu ustawionego narzeczeństwa. Zerknęła na Rosalie, czy ona w ogóle lubiła tego człowieka? Czy jego dało się polubić? Nie wierzyła, ze ten lord Black to ten sam, o którym jej jeszcze niedawno opowiadała. Może ktoś podmienił Blacków? Wszyscy przecież wyglądali tak samo trupio podobnie.
— Rosie, już… — poprosiła ją, bo skoro Black nie reagował jak powinien, sama podeszła, obejmując swoją przyjaciółkę od tyłu, opierając podbródek na jej ramieniu — nie wybieraj — szepnęła jej do ucha, zupełnie nie przejmując się obecnością Blacka i tym, jak mogło to wyglądać w jego oczach. Nie był dla niej żadnym autorytetem. Jeszcze, albo nigdy nie będzie.
Odsunęła się, zwracając twarz w kierunku Blacka.
— Sprawiliśmy, że Twoja przyszła żona, a moja przyjaciółka jest przygnębiona. Nie wiem, jak pan, lordzie Black, ale ja wolałabym nie wpływać na ten stan bardziej. W mojej rodzinie płynie krew Rosierów, jak i Blacków, przed małżeństwo mojej siostry. Wybacz mi moją nieuprzejmość. Patrzyłam na sytuację ze zbyt wąskiej perspektywy. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze opiekował Rosalie, lordzie Black i gratuluję panu niewątpliwie dobrego gustu i ślubu. Mam nadzieję, że spotka pana szczęście u boku Rosie.
Wpatrywała się w jego tęczówki oczu bez cienia kpiny. Ugięła się pierwsza, ale nie przed nim i nie przed Rosie. Wyznaczyła sobie nowe priorytety, przewartościowała cele w taki sposób, że mogła sobie pozwolić na taki rodzaj grzecznościowych przeprosin.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odwrócona do nich plecami nie miałam pojęcia co pojawiło się na ich twarzach po mojej wypowiedzi. Nie wiedziałam, czy zrozumieli i co mi chodziło, nie wiedziałam, czy cokolwiek do nich dotarło. Pewnie według lorda Blacka zachowywałam się bardzo nieodpowiednio, ale byłam w swoim domu, a to oni toczyli walkę na moim terytorium, więc w swoim mniemaniu miałam prawo do tego, aby również dać upust swoim emocjom, wtedy kiedy tego potrzebowałam.
Jego głos i słowa wypowiedziane w moją stronę były jednak w miarę spokojne, trochę chłodne, ale czego mogłam się spodziewać? Ja również w tym momencie czułam do niego pewnego rodzaju nie chęć, było by to w sumie dziwne, gdybym jej nie czuła. Tym bardziej, kiedy nawiązał do mojej choroby. Bardzo nie lubiłam publicznie się z tym obnosić, nawet w stosunku do bliskich mi osób. Zacisnęłam jednak wargi, lekko, nawet nie wiem czy był w stanie to zauważyć, kiwnęłam głową.
Kolejne słowa sprowadziły mnie jakby na ziemię. Miał rację, wykazywał się pewnego rodzaju logicznym myśleniem. Tym samym logicznym myśleniem, jakim posługiwała się moja kuzynka, tyle że od niej nie usłyszałabym nigdy, że jestem śmieszna. Już miałam mu odpowiedzieć, już otwierałam usta, kiedy moja kochana kuzynka objęła mnie i przytuliła. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu, takiego wsparcia teraz potrzebowałam. Nie chciałam wybierać i nigdy nie będę wybierać pomiędzy nim a nią, bo gdybym miała, skończyłoby się to fatalnie cokolwiek bym wybrała. Dlatego mam szczerą nadzieję, że nigdy nic takiego się nie wydarzy.
Słowa, jakie padły z ust Darcy sprawiły, że obróciłam się w jej stronę z ogromnym zdziwieniem na twarzy. Czy ona naprawdę pierwsza poddała się przed Corvusem? Nie, to nie było poddanie się, to było coś innego. Coś, czego na razie nie byłam w stanie zrozumieć. Za to wiedziałam jakiego poświęcenia to od niej wymagało. Nie wiem, czy chciałam, aby dochodziło do czegoś takiego, żeby aż tak bardzo się dla mnie poświęcała. Ale byłam pewna, że to przynajmniej na jakiś czas załagodzi spór i przynajmniej, tak sądzę, nie dojdzie dzisiejszego dnia do rękoczynów. Chwyciłam ją mocno za dłoń i ścisnęłam, starając się dodać otuchy, podziękować. Naprawdę byłam jej tak bardzo wdzięczna za te słowa, ale będę musiała zdecydowanie dowiedzieć się cóż wywołało u niej tę zmianę.
- Przepraszam, że się tak uniosłam - powiedziałam do nich. - Ma lord rację, to było naiwne myślenie, że jedno spotkanie wystarczy i ma lord rację, że powinnam zdawać sobie sprawę z przywiązań i rodzinnych wartości. Dzisiaj jednak kierowały mną uczucia, które nie raz przegrywają z logicznym myśleniem.
Ostatnie słowa wypowiedziałam patrząc na kuzynkę i mając nadzieję, że zrozumie, że mówiąc o uczuciach, miałam na myśli przede wszystkim ją. Póki co żadnymi uczuciami, oprócz oczywiście szacunku, nie darzyłam swojego narzeczonego. Póki nie zacznę z nim żyć i spędzać więcej czasu, nie było mowy o tym, aby mówić o czymś głębszym. Liczyłam, że to się zmieni i zajmę miejsce również i w jego sercu.
- Lordzie Black - zwróciłam się w jego stronę.
Ścisnęłam jeszcze raz dłoń swojej ukochanej przyjaciółki, by po chwili wypuścić ją i zrobić kilka kroków w stronę swojego narzeczonego, aby znaleźć się także bliżej niego.
- Darcy - spojrzałam w stronę kuzynki. - Nie jest jeszcze późno, czy jesteście w stanie usiąść wspólnie i spokojnie porozmawiać? Jeśli nie, to nie obrażę się, jeśli na dzisiaj zakończymy to spotkanie. Ze swojej strony mogę jednak zaproponować kolejną lampkę wina, lub czegoś mocniejszego, jeśli lord sobie zażyczy, mogłabym również zagrać coś na fortepianie, jeżeli wolelibyście posłuchać niż porozmawiać.
Zerkałam to na Corvusa do na Darcy. Nie wiedziałam jak zareagują, miałam nadzieję, że nie dojdzie już dzisiaj do poważniejszego starcia. Chciałam zachować się jak dobra pani domu i jeszcze jakoś pociągnąć to spotkanie, jeśli jednak wyrażą chęć zakończenia, to na pewno nie poczuję się urażona.
Jego głos i słowa wypowiedziane w moją stronę były jednak w miarę spokojne, trochę chłodne, ale czego mogłam się spodziewać? Ja również w tym momencie czułam do niego pewnego rodzaju nie chęć, było by to w sumie dziwne, gdybym jej nie czuła. Tym bardziej, kiedy nawiązał do mojej choroby. Bardzo nie lubiłam publicznie się z tym obnosić, nawet w stosunku do bliskich mi osób. Zacisnęłam jednak wargi, lekko, nawet nie wiem czy był w stanie to zauważyć, kiwnęłam głową.
Kolejne słowa sprowadziły mnie jakby na ziemię. Miał rację, wykazywał się pewnego rodzaju logicznym myśleniem. Tym samym logicznym myśleniem, jakim posługiwała się moja kuzynka, tyle że od niej nie usłyszałabym nigdy, że jestem śmieszna. Już miałam mu odpowiedzieć, już otwierałam usta, kiedy moja kochana kuzynka objęła mnie i przytuliła. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu, takiego wsparcia teraz potrzebowałam. Nie chciałam wybierać i nigdy nie będę wybierać pomiędzy nim a nią, bo gdybym miała, skończyłoby się to fatalnie cokolwiek bym wybrała. Dlatego mam szczerą nadzieję, że nigdy nic takiego się nie wydarzy.
Słowa, jakie padły z ust Darcy sprawiły, że obróciłam się w jej stronę z ogromnym zdziwieniem na twarzy. Czy ona naprawdę pierwsza poddała się przed Corvusem? Nie, to nie było poddanie się, to było coś innego. Coś, czego na razie nie byłam w stanie zrozumieć. Za to wiedziałam jakiego poświęcenia to od niej wymagało. Nie wiem, czy chciałam, aby dochodziło do czegoś takiego, żeby aż tak bardzo się dla mnie poświęcała. Ale byłam pewna, że to przynajmniej na jakiś czas załagodzi spór i przynajmniej, tak sądzę, nie dojdzie dzisiejszego dnia do rękoczynów. Chwyciłam ją mocno za dłoń i ścisnęłam, starając się dodać otuchy, podziękować. Naprawdę byłam jej tak bardzo wdzięczna za te słowa, ale będę musiała zdecydowanie dowiedzieć się cóż wywołało u niej tę zmianę.
- Przepraszam, że się tak uniosłam - powiedziałam do nich. - Ma lord rację, to było naiwne myślenie, że jedno spotkanie wystarczy i ma lord rację, że powinnam zdawać sobie sprawę z przywiązań i rodzinnych wartości. Dzisiaj jednak kierowały mną uczucia, które nie raz przegrywają z logicznym myśleniem.
Ostatnie słowa wypowiedziałam patrząc na kuzynkę i mając nadzieję, że zrozumie, że mówiąc o uczuciach, miałam na myśli przede wszystkim ją. Póki co żadnymi uczuciami, oprócz oczywiście szacunku, nie darzyłam swojego narzeczonego. Póki nie zacznę z nim żyć i spędzać więcej czasu, nie było mowy o tym, aby mówić o czymś głębszym. Liczyłam, że to się zmieni i zajmę miejsce również i w jego sercu.
- Lordzie Black - zwróciłam się w jego stronę.
Ścisnęłam jeszcze raz dłoń swojej ukochanej przyjaciółki, by po chwili wypuścić ją i zrobić kilka kroków w stronę swojego narzeczonego, aby znaleźć się także bliżej niego.
- Darcy - spojrzałam w stronę kuzynki. - Nie jest jeszcze późno, czy jesteście w stanie usiąść wspólnie i spokojnie porozmawiać? Jeśli nie, to nie obrażę się, jeśli na dzisiaj zakończymy to spotkanie. Ze swojej strony mogę jednak zaproponować kolejną lampkę wina, lub czegoś mocniejszego, jeśli lord sobie zażyczy, mogłabym również zagrać coś na fortepianie, jeżeli wolelibyście posłuchać niż porozmawiać.
Zerkałam to na Corvusa do na Darcy. Nie wiedziałam jak zareagują, miałam nadzieję, że nie dojdzie już dzisiaj do poważniejszego starcia. Chciałam zachować się jak dobra pani domu i jeszcze jakoś pociągnąć to spotkanie, jeśli jednak wyrażą chęć zakończenia, to na pewno nie poczuję się urażona.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Przez chwilę myślałem, że moje pełne złości zgrzytanie ustami jest słyszalne wszędzie ale na szczęście tak nie było. Mogłem zgrzytać do woli i hamować w ten sposób swoją złość. Posiadanie młodej narzeczonej a potem młodej żony miało swoje konsekwencje i doskonale o tym wiedziałem. Na domiar wszystkiego ta narzeczona miała w sobie jeszcze krew wili co wiele komplikowało i pewnie zmuszać mnie będzie do wielorazowego pokazywania, do kogo należy. Ale młoda żona to też jej młode przyjaciółki, wyszczekane i zawsze wiedzące lepiej, a jakby tego było mało mało, to jeszcze pochodzące z rodziny Rosierów. Nie wiem, co zrobiłem w poprzednim życiu, ale teraz chyba za to pokutowałem i wcale mi się to nie podobało. Po powrocie do domu będę musiał jeszcze raz i o wiele dokładniej przejrzeć umowę ślubną, bo może się okazać, że w pakiecie z lady Rosalie dostałem też tą niewychowaną pannicę od Rosierów.
I oczywiście musiała mnie rozboleć głowa. Jakby wszystkiego innego było za mało. Przyłożyłem dłoń do skroni, rozcierając ją powoli, ale i tak wiedziałem, że niewiele to da. To nie ból fizyczny mi tak naprawdę doskwierał, ale świadomość, że znalazłem się w tak nieszczęsnej sytuacji. I to jeszcze na swoje własne życzenie, ulegając prośbie lady Rosalie i tak wcześnie spotykając się z jej przyjaciółką. Zdecydowanie nie powinienem tego robić, zanim nie poznam bliżej swojej narzeczonej. W starciu z Rosier, która znała ją od zawsze, byłem bez szans. W dodatku ona pozwalała sobie na panowanie uczuć a ja byłem urodzonym pragmatykiem i stoikiem, oczywiście poza sytuacjami, gdy ktoś wyprowadzał mnie mocno z równowagi. Nigdy nie pozwoliłbym sobie na przytulenie swojej narzeczonej publicznie nawet jeśli cała publika składała się z jednej osoby i ukrytych gdzieś skrzatów.
- Wszystko w porządku, lady Rosalie – podsumowałem krótko, wodząc zmęczonym spojrzeniem po twarzach obu dziewcząt. - Pani przyjaciółka dostrzegła swoje nieodpowiednie zachowanie, więc możemy przejść do milszych części wieczoru. - Rzuciłem Rosier wiele mówiące spojrzenie, trochę ostrzegawcze, a trochę nadal zirytowane, gotowy do przyjęcia kolejnej porcji pomyj rozlanych na mnie. Miałem ochotę się poddać i skorzystać z propozycji swojej narzeczonej, aby udać się do domu, zanim sytuacja jeszcze bardziej się zaogni. W głębi duszy czułem jednak, że byłaby to moja porażka w starciu z Rosier, a poza tym sama Rosalie robiła chyba wszystko, aby nas tu jeszcze zatrzymać. Co prawda nie miałem ochoty na wino ani na obecność Rosier, ale mogłem się zgodzić na jej towarzystwo jeszcze przez jakiś czas umilany dźwiękami fortepianu.
- Proszę nam zagrać. Ponoć muzyka łagodzi obyczaje – wzniosłem oczy ku niebu chyba nie do końca wierząc, że cokolwiek byłoby w stanie złagodzić niechęć panującą w pokoju. Była odczuwalna i widoczna nawet dla postronnego obserwatora, ale na szczęście to od nas zależało to, co z nią dalej zrobimy. Wydawało mi się jednak, że żadne z nas nie chce, aby na tym wszystkim i na wspólnej kłótni ucierpiała lady Rosalie. To był nasz punkt wspólny i jedyny chyba element zaczepienia, na którym mógłbym w ogóle zbudować jakąkolwiek nieniszczycielską relację z panną Darcy.
I oczywiście musiała mnie rozboleć głowa. Jakby wszystkiego innego było za mało. Przyłożyłem dłoń do skroni, rozcierając ją powoli, ale i tak wiedziałem, że niewiele to da. To nie ból fizyczny mi tak naprawdę doskwierał, ale świadomość, że znalazłem się w tak nieszczęsnej sytuacji. I to jeszcze na swoje własne życzenie, ulegając prośbie lady Rosalie i tak wcześnie spotykając się z jej przyjaciółką. Zdecydowanie nie powinienem tego robić, zanim nie poznam bliżej swojej narzeczonej. W starciu z Rosier, która znała ją od zawsze, byłem bez szans. W dodatku ona pozwalała sobie na panowanie uczuć a ja byłem urodzonym pragmatykiem i stoikiem, oczywiście poza sytuacjami, gdy ktoś wyprowadzał mnie mocno z równowagi. Nigdy nie pozwoliłbym sobie na przytulenie swojej narzeczonej publicznie nawet jeśli cała publika składała się z jednej osoby i ukrytych gdzieś skrzatów.
- Wszystko w porządku, lady Rosalie – podsumowałem krótko, wodząc zmęczonym spojrzeniem po twarzach obu dziewcząt. - Pani przyjaciółka dostrzegła swoje nieodpowiednie zachowanie, więc możemy przejść do milszych części wieczoru. - Rzuciłem Rosier wiele mówiące spojrzenie, trochę ostrzegawcze, a trochę nadal zirytowane, gotowy do przyjęcia kolejnej porcji pomyj rozlanych na mnie. Miałem ochotę się poddać i skorzystać z propozycji swojej narzeczonej, aby udać się do domu, zanim sytuacja jeszcze bardziej się zaogni. W głębi duszy czułem jednak, że byłaby to moja porażka w starciu z Rosier, a poza tym sama Rosalie robiła chyba wszystko, aby nas tu jeszcze zatrzymać. Co prawda nie miałem ochoty na wino ani na obecność Rosier, ale mogłem się zgodzić na jej towarzystwo jeszcze przez jakiś czas umilany dźwiękami fortepianu.
- Proszę nam zagrać. Ponoć muzyka łagodzi obyczaje – wzniosłem oczy ku niebu chyba nie do końca wierząc, że cokolwiek byłoby w stanie złagodzić niechęć panującą w pokoju. Była odczuwalna i widoczna nawet dla postronnego obserwatora, ale na szczęście to od nas zależało to, co z nią dalej zrobimy. Wydawało mi się jednak, że żadne z nas nie chce, aby na tym wszystkim i na wspólnej kłótni ucierpiała lady Rosalie. To był nasz punkt wspólny i jedyny chyba element zaczepienia, na którym mógłbym w ogóle zbudować jakąkolwiek nieniszczycielską relację z panną Darcy.
Gość
Gość
Darcy uśmiechnęła się blado do Rosalie, która utrzymywała jej dłoń. Odetchnęła prawie bezgłośnie, kiedy jej kuzynka w końcu jednak podeszła do swojego narzeczonego. Obserwowała tą zmianę położenia w milczeniu. Słowa Blacka wywołały w niej falę złości, jakiej nie dała przejąć nad sobą kontroli. Posłała mu sztuczny uśmiech, kwitując jego słowa:
— Z pewnością.
Chociaż obrażał ją i zbyt mocno pochlebiał sobie, nie reagowała. Z tym już Rosalie musiała żyć. Darcy nie musiała. Narzekała tak mocno na Lorne i jego wady, ale teraz, w obliczu narzeczeństwa Rosie i jej przyszłego meża, Lorne zdawał się wręcz zbyt idealny. Miał swoje przywary, ale przynajmniej w jakimś stopniu okazywał swojej narzeczonej szacunek, okazywał go również samej perspektywie ślubu i ceremonii, w ten sam sposób pozostawał w odpowiednim nastawieniu wobec przyjaciółek Darcy, chociaż sama Rosier niczego mu nie ułatwiała. Gdyby Darcy zmuszona była spędzić z Corvusem więcej czasu, kto wie, być może przekonałaby się do związku z lordem Bulstrode. I gdyby oczywiście w pewnym momencie nieprzestana puszczać słów i obecności Blacka mimo uszu i mimo oczu. Przysiadła na jednej z kanap, twarz zwracając co prawda w kierunku tej młodej – przynajmniej jedno z nich można było tak określić – pary, ale w rzeczywistości, żeby przetrwać ten wieczór, myślami musiała uciec na zupełnie inne tory.
Inaczej komentowałaby niepotrzebnie słowa Corvusa. Obyczajów Blacków nawet muzyka nie złagodzi.
— Z pewnością.
Chociaż obrażał ją i zbyt mocno pochlebiał sobie, nie reagowała. Z tym już Rosalie musiała żyć. Darcy nie musiała. Narzekała tak mocno na Lorne i jego wady, ale teraz, w obliczu narzeczeństwa Rosie i jej przyszłego meża, Lorne zdawał się wręcz zbyt idealny. Miał swoje przywary, ale przynajmniej w jakimś stopniu okazywał swojej narzeczonej szacunek, okazywał go również samej perspektywie ślubu i ceremonii, w ten sam sposób pozostawał w odpowiednim nastawieniu wobec przyjaciółek Darcy, chociaż sama Rosier niczego mu nie ułatwiała. Gdyby Darcy zmuszona była spędzić z Corvusem więcej czasu, kto wie, być może przekonałaby się do związku z lordem Bulstrode. I gdyby oczywiście w pewnym momencie nieprzestana puszczać słów i obecności Blacka mimo uszu i mimo oczu. Przysiadła na jednej z kanap, twarz zwracając co prawda w kierunku tej młodej – przynajmniej jedno z nich można było tak określić – pary, ale w rzeczywistości, żeby przetrwać ten wieczór, myślami musiała uciec na zupełnie inne tory.
Inaczej komentowałaby niepotrzebnie słowa Corvusa. Obyczajów Blacków nawet muzyka nie złagodzi.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Już myślałam, że spór chociaż czasowo został zażegnany. Po słowach Darcy i moich słowach miałam nadzieję, że i lord Black opuści nieco gardę. Nie zanosiło się jednak, aby tak się stało, ba! Miałam wrażenie, jakby nadal starał się udowodnić, kto w tym związku tak naprawdę będzie rządził i póki co nie zapowiadało się, abym to ja była szyją, którą będzie kręcić jego głową. I powiem szczerze, że zaczynało mi to przeszkadzać.
Słowa Darcy, które od niej usłyszałam podczas naszej rozmowy w salonie, nie chciały do mnie dotrzeć. Wyszłam z założenia, że znowu troszkę zbyt stanowczo do tego wszystkiego podchodzi. Ale teraz zauważałam ile racji w nich było i jak trafnie moja kuzynka wszystko przewidziała. Gdzie ja byłam, kiedy rozdawali taki talent? Chyba biłam się z Evandrą o willą krew.
Nie powiedziałam nic więcej, ani na słowa narzeczonego, ani na słowa Darcy. Dzisiejsze popołudnie dało mi sporo do myślenia i chyba sprowadziło mocno, nawet za mocno, bo aż bardzo boleśnie, na ziemię. I będę potrzebowała chwili czasu, aby to wszystko zrozumieć.
Zasiadłam do fortepianu i przez chwilę zastanawiałam się cóż mogłabym im zagrać. Coś spokojnego i rozluźniającego, czy dać się porwać emocją i zacząć od mocnych, ciężkich nut, które i ich sprowadziłyby na ziemię? Zerknęłam na nuty, które były wyłożone, ale nie było to nic, co byłoby dla nich odpowiednie.
W końcu moje palce opadły na klawisze, zaczęły wystukiwać wyższe tony, łagodnie i spokojnie. Nie była to wesoła melodia, ale jak Darcy mogła już się nie raz przekonać, a lord Black właśnie się dowiadywał, nie potrafiłam grać niczego szczęśliwego, kiedy było mi źle i odwrotnie. Kiedy byłam wesoła, nie wychodziły mi smętne melodie. Grałam spokojnie, wczuwając się w swoją rolę. Gdzieś z tyłu głowy świtała mi myśl, że to pierwszy raz kiedy gram przed narzeczonym. Czy powinnam była się tym stresować? Może pierwszy utwór powinnam zostawić sobie gdy będziemy sami, a w powietrzu nie będzie unosić się te napięcie i zdenerwowanie?
Zakończyłam melodię tymi samymi wysokimi tonami co ją rozpoczynałam. Ostatnie nuty, ostatnie dotknięcia klawiszy lekko musnęłam, kończąc ten mały pokaz. Nie odwracałam się w stronę gości, wiedziałam, że zaraz mnie opuszczą.
Zamknęłam delikatnie klawisze, z myślą, że powinnam dostać nowy fortepian jako prezent ślubny.
//Kończymy?
A i macie muzyczkę KLIK
Słowa Darcy, które od niej usłyszałam podczas naszej rozmowy w salonie, nie chciały do mnie dotrzeć. Wyszłam z założenia, że znowu troszkę zbyt stanowczo do tego wszystkiego podchodzi. Ale teraz zauważałam ile racji w nich było i jak trafnie moja kuzynka wszystko przewidziała. Gdzie ja byłam, kiedy rozdawali taki talent? Chyba biłam się z Evandrą o willą krew.
Nie powiedziałam nic więcej, ani na słowa narzeczonego, ani na słowa Darcy. Dzisiejsze popołudnie dało mi sporo do myślenia i chyba sprowadziło mocno, nawet za mocno, bo aż bardzo boleśnie, na ziemię. I będę potrzebowała chwili czasu, aby to wszystko zrozumieć.
Zasiadłam do fortepianu i przez chwilę zastanawiałam się cóż mogłabym im zagrać. Coś spokojnego i rozluźniającego, czy dać się porwać emocją i zacząć od mocnych, ciężkich nut, które i ich sprowadziłyby na ziemię? Zerknęłam na nuty, które były wyłożone, ale nie było to nic, co byłoby dla nich odpowiednie.
W końcu moje palce opadły na klawisze, zaczęły wystukiwać wyższe tony, łagodnie i spokojnie. Nie była to wesoła melodia, ale jak Darcy mogła już się nie raz przekonać, a lord Black właśnie się dowiadywał, nie potrafiłam grać niczego szczęśliwego, kiedy było mi źle i odwrotnie. Kiedy byłam wesoła, nie wychodziły mi smętne melodie. Grałam spokojnie, wczuwając się w swoją rolę. Gdzieś z tyłu głowy świtała mi myśl, że to pierwszy raz kiedy gram przed narzeczonym. Czy powinnam była się tym stresować? Może pierwszy utwór powinnam zostawić sobie gdy będziemy sami, a w powietrzu nie będzie unosić się te napięcie i zdenerwowanie?
Zakończyłam melodię tymi samymi wysokimi tonami co ją rozpoczynałam. Ostatnie nuty, ostatnie dotknięcia klawiszy lekko musnęłam, kończąc ten mały pokaz. Nie odwracałam się w stronę gości, wiedziałam, że zaraz mnie opuszczą.
Zamknęłam delikatnie klawisze, z myślą, że powinnam dostać nowy fortepian jako prezent ślubny.
//Kończymy?
A i macie muzyczkę KLIK
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wydawało się, że wszystko przebiegnie już spokojnie, a nasze topory wojenne zostały zakopane przynajmniej na następne godziny. Uparcie ignorowałem nieliczne spojrzenia Rosier, poświęcając całą swoją uwagę lady Rosalie. Była przecież nie tylko gospodynią, ale i moją narzeczoną o czym nie zamierzałem dać zapomnieć ani jej, ani tym bardziej jej upiornej przyjaciółce. Mogłem się tylko domyślać, na ile sposobów morduje mnie teraz w swoich myślach, ale szczerze mówiąc to niewiele mnie to obchodziło. Wsłuchiwałem się w dźwięki wydawane przez instrument, po raz pierwszy tego wieczoru doświadczając naprawdę przyjemnego uczucia. Muzyka łagodziła obyczaje i uspokajała, ale i poskramiała też groźne bestie. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że Rosier się na mnie nie rzuciła, mimo że nie zamierzałem traktować jej uprzejmiej od powietrza?
- Taka piękna – powiedziałem nie do końca wyjaśniając, czy chodziło mi o melodię czy o pianistkę. Właściwie w obu przypadkach wszystko by się zgadzało. - Będzie mi niezwykle miło znów usłyszeć jak pani gra, chociaż może tym razem w innych okolicznościach. - Najlepszym rozwiązaniem byłoby zaproszenie lady Yaxley do mojego mieszkania, aby tym razem to ona zobaczyła co traci, chcąc mieszkać na wsi. Takie spotkanie nie wchodziło jednak w grę, chyba że jeszcze ktoś by nam towarzyszył, ale szczerze mówiąc, nie chciałem nikogo zapraszać. Te wszystkie zasady i obyczaje i dobre wychowanie czasami mnie irytowało. Skoro byliśmy zaręczeni to co za różnica, gdzie, kiedy i z kim się spotykaliśmy? Podszedłem do swojej narzeczonej, zostawiając Rosier za plecami i dając jej doskonałą okazję do wbicia mi noża w plecy.
- Mam nadzieję, że na Sabacie będzie udostępniony jakiś fortepian albo pianino. Z pewnością wiele szlacheckich artystek chciałoby zademonstrować swoje umiejętności. Chociaż jestem przekonany, że mało która mogłaby z panią rywalizować, lady Rosalie – wyszeptałem cicho, na moment zapominając, że towarzyszy nam jeszcze jedna osoba. Wciąż jeszcze miałem w uszach dźwięki muzyki, gdy ująłem drobną dłoń ozdobioną pierścionkiem zaręczynowym. - Nie mogę się doczekać, aż będę mógł się panią oficjalnie pochwalić – uśmiechnąłem się nieco zawstydzony, że na moment dałem się ponieść emocjom. To było niewskazane, szczególnie że znów przypomniałem sobie o Rosier i jej niechcianej obecności. - Ale teraz na mnie już pora. - Wyprostowałem się, składając niski ukłon przed Rosalie i ledwie kiwając głową drugiej dziewczynie. W końcu były jakieś granice uprzejmości.
[Z/T] dla mnie
- Taka piękna – powiedziałem nie do końca wyjaśniając, czy chodziło mi o melodię czy o pianistkę. Właściwie w obu przypadkach wszystko by się zgadzało. - Będzie mi niezwykle miło znów usłyszeć jak pani gra, chociaż może tym razem w innych okolicznościach. - Najlepszym rozwiązaniem byłoby zaproszenie lady Yaxley do mojego mieszkania, aby tym razem to ona zobaczyła co traci, chcąc mieszkać na wsi. Takie spotkanie nie wchodziło jednak w grę, chyba że jeszcze ktoś by nam towarzyszył, ale szczerze mówiąc, nie chciałem nikogo zapraszać. Te wszystkie zasady i obyczaje i dobre wychowanie czasami mnie irytowało. Skoro byliśmy zaręczeni to co za różnica, gdzie, kiedy i z kim się spotykaliśmy? Podszedłem do swojej narzeczonej, zostawiając Rosier za plecami i dając jej doskonałą okazję do wbicia mi noża w plecy.
- Mam nadzieję, że na Sabacie będzie udostępniony jakiś fortepian albo pianino. Z pewnością wiele szlacheckich artystek chciałoby zademonstrować swoje umiejętności. Chociaż jestem przekonany, że mało która mogłaby z panią rywalizować, lady Rosalie – wyszeptałem cicho, na moment zapominając, że towarzyszy nam jeszcze jedna osoba. Wciąż jeszcze miałem w uszach dźwięki muzyki, gdy ująłem drobną dłoń ozdobioną pierścionkiem zaręczynowym. - Nie mogę się doczekać, aż będę mógł się panią oficjalnie pochwalić – uśmiechnąłem się nieco zawstydzony, że na moment dałem się ponieść emocjom. To było niewskazane, szczególnie że znów przypomniałem sobie o Rosier i jej niechcianej obecności. - Ale teraz na mnie już pora. - Wyprostowałem się, składając niski ukłon przed Rosalie i ledwie kiwając głową drugiej dziewczynie. W końcu były jakieś granice uprzejmości.
[Z/T] dla mnie
Gość
Gość
Muzyka zawsze działa relaksacyjnie i uspokajająco. Głupio zrobiłam, że od razu, kiedy zaczęła się robić napięta sytuacja, nie zasiadłam do fortepianu i nie zaczęłam od tak po prostu grać. Może całe spotkanie przebiegłoby inaczej? Ale nie ma co gdybać, póki co siedzieli w ciszy, nie rzucili się na siebie, więc chyba jak na razie zagrzebali topór wojenny i wywiesili białą flagę do końca dzisiejszego spotkania.
Gdy skończyłam jedyne słowa jakie w ogóle padły, usłyszałam od lorda Blacka. Bardzo miło mi się zrobiło, gdy wyraził swój zachwyt. Nie wiem czy był prawdziwy, ale głęboko wierzyłam w to, że naprawdę mu się podobało. Będę mu przecież przygrywać, tak jak zazwyczaj przygrywam swojemu ojcu, dlatego lepiej, aby jego słowa były szczere.
Podszedł do mnie i pochylił się nade mną, wyszeptując kilka zdań wprost do ucha. Nie mogę ukrywać, że jego słowa mi się nie spodobały i chociaż z całego serca starałam się zachować powagę, to trudno było mi ukryć lekko uniesione kąciki ust i błysk w oku.
- Ze szczerą chęcią zagram dla lorda nie tylko na sabacie - wyszeptałam, spuszczając lekko wzrok i spoglądając na pierścionek. - Ja również nie mogę się doczekać.
Może nasza pierwsza prezentacja przed najbliższą mi osobą nie wyszła, to ja jednak nie miałam zamiaru się poddawać. Czeka nas przecież jeszcze kilka ważnych wystąpień, to na sabacie wcale nie będzie ważniejsze od świąt u cioci Rosier i przedstawienia go kobiecie, która przez długi okres czasu była dla mnie niemal jak matka. I za każdym razem gdy pomyślę o tym spotkaniu, przechodzą mnie dreszcze ze zdenerwowania i obawy, że będzie tak jak dziś. Chyba spaliłabym się ze wstydu i nigdy więcej nie byłabym w stanie spojrzeć cioci i wujkowi w oczy.
- Odprowadzę lorda - powiedziałam szybko.
Miałam nadzieję, że w momencie kiedy ja będę żegnać go przy drzwiach, Darcy nie czmychnie do kominka i nie ucieknie. Chociaż daleko nie miała, zaraz sama bym ją znalazła. Na szczęście jak wróciłam, siedziała nadal na fotelu. Nie potrzebowałyśmy słów, aby teraz się zrozumieć. Podeszłam do niej, usiadłam obok i wtuliłam w jej pięknie pachnące włosy, mając nadzieję, że dzisiejszy dzień nie zaburzył naszych relacji.
zt obie
Gdy skończyłam jedyne słowa jakie w ogóle padły, usłyszałam od lorda Blacka. Bardzo miło mi się zrobiło, gdy wyraził swój zachwyt. Nie wiem czy był prawdziwy, ale głęboko wierzyłam w to, że naprawdę mu się podobało. Będę mu przecież przygrywać, tak jak zazwyczaj przygrywam swojemu ojcu, dlatego lepiej, aby jego słowa były szczere.
Podszedł do mnie i pochylił się nade mną, wyszeptując kilka zdań wprost do ucha. Nie mogę ukrywać, że jego słowa mi się nie spodobały i chociaż z całego serca starałam się zachować powagę, to trudno było mi ukryć lekko uniesione kąciki ust i błysk w oku.
- Ze szczerą chęcią zagram dla lorda nie tylko na sabacie - wyszeptałam, spuszczając lekko wzrok i spoglądając na pierścionek. - Ja również nie mogę się doczekać.
Może nasza pierwsza prezentacja przed najbliższą mi osobą nie wyszła, to ja jednak nie miałam zamiaru się poddawać. Czeka nas przecież jeszcze kilka ważnych wystąpień, to na sabacie wcale nie będzie ważniejsze od świąt u cioci Rosier i przedstawienia go kobiecie, która przez długi okres czasu była dla mnie niemal jak matka. I za każdym razem gdy pomyślę o tym spotkaniu, przechodzą mnie dreszcze ze zdenerwowania i obawy, że będzie tak jak dziś. Chyba spaliłabym się ze wstydu i nigdy więcej nie byłabym w stanie spojrzeć cioci i wujkowi w oczy.
- Odprowadzę lorda - powiedziałam szybko.
Miałam nadzieję, że w momencie kiedy ja będę żegnać go przy drzwiach, Darcy nie czmychnie do kominka i nie ucieknie. Chociaż daleko nie miała, zaraz sama bym ją znalazła. Na szczęście jak wróciłam, siedziała nadal na fotelu. Nie potrzebowałyśmy słów, aby teraz się zrozumieć. Podeszłam do niej, usiadłam obok i wtuliłam w jej pięknie pachnące włosy, mając nadzieję, że dzisiejszy dzień nie zaburzył naszych relacji.
zt obie
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Salon
Szybka odpowiedź