Salon
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Główny salon w domu rodziny Yaxley’ów. Umeblowany jest w pałacowym stylu (widać, że zajmowała się tym kobieca ręka), tak jak i reszta pomieszczeń w całym dworku. Rodzina spędza tu wspólnie czas i przyjmuje gości. Specjalnie dla panny Rosalie zostało wprowadzone pianino, na którym przygrywa dla swojego ojca. Kominek podłączony jest do sieci fiuu, pojawienie się gości nie umknie uwadze domowników. Do pomieszczenia prowadzą wielkie drzwi z głównego holu, które zazwyczaj są otwarte. Znajduje się tu wiele miejsc do siedzenia, dwie kanapy, pufy i fotele, na których z przyjemnością można się rozłożyć i odpocząć
Obraz matki
W salonie, tuż nad kominkiem wisi obraz matki Rosalie i Liliany, oraz zmarłej żony Fortinbrasa - Elise. Obraz został zrobiony tutaj, na bagnach. Dziewczęta zawsze przyglądały się matce, była ona dla nich najpiękniejszą kobietą na świecie. Z biegiem czasu zdecydowanie zaczęły ją przypominać.
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
5 marca ‘56
Urodziny. Ponoć jeden z najważniejszych dni w całym roku, chociaż dla mnie, akurat w tym okresie moment smutku i zadumy. Jak nigdy ten dzień spędzam sama. Zawsze, rok w rok spędzałam go z Darcy, z rodziną, a dzisiaj coś się zmieniło. Moja przyjaciółka jeszcze się u mnie nie pojawiła i miałam wielkie wątpliwości, czy w ogóle tak się stanie. Lilianę gdzieś wywiało, ojciec załatwiał swoje sprawy....
Siedziałam więc w salonie, skulona, na kanapie. Obok mnie, na stoliku stała gorąca herbata, a na moich kolanach jakaś książka, która jednak absolutnie mnie nie interesowała, chociaż pamiętam, że jak ostatnio ją czytałam, to potrafiłam pół nocy nie przespać, aby ją dokończyć.
W Yaxley’s hall panowała dziwna cisza, jakby wszyscy ludzie pokryli się po kątach i nikt nie chciał spędzić ze mną dzisiejszego dnia. Na swojej drodze nie natrafiłam nawet żadnej dodatkowej służby, oprócz tej która przygotowała mi kąpiel i posiłek. Pół dnia przesiedziałam więc smutna, siląc się na to, aby nie rozpłakać. Bo ostatnio bardzo łatwo było mnie do tego doprowadzić.
Gdybym mogła, nie wyszłabym nawet z łóżka, ukrywając się przed całym światem i udając, że absolutnie nie mam dzisiaj dwudziestych-drugich urodzin i wcale nie zbliżam się do staropanieństwa, jednak musiałam wstać, bo nie wypadało, aby dama w TYM wieku przesiedziała tyle czasu pod pierzyną. Ubrałam się niezbyt widowiskowo, w zwykłą spódnicę i zapinaną bluzkę na guziki.
Nagle usłyszałam, jak ktoś wchodzi do domu. Jako że z salonu do głównego korytarza było najbliżej, szybko wstałam i niemal biegnąc podeszłam do drzwi, otwierając je z lekkim skrzypnięciem. W korytarzu stał mój kuzyn, Cyneric. Spojrzałam na niego, zaciskając mocno usta. Nie byłam w stanie powitać go ciepłym uśmiechem.
- Kuzynie - zwróciłam się do niego. - Gdzie się wszyscy podziali?
Mogłam go przywitać, zaprosić do siebie ba herbatę lub cokolwiek innego, a jedyne co powiedziałam, to zapytałam o resztę ludzi. Czyżbym tak bardzo pragnęła towarzystwa innej osoby? Czyżbym nieświadomie krzyczała o chwilę uwagi? A przecież niedawno sama wszystkich odtrąciłam prosząc, aby dali mi spokój.
Urodziny. Ponoć jeden z najważniejszych dni w całym roku, chociaż dla mnie, akurat w tym okresie moment smutku i zadumy. Jak nigdy ten dzień spędzam sama. Zawsze, rok w rok spędzałam go z Darcy, z rodziną, a dzisiaj coś się zmieniło. Moja przyjaciółka jeszcze się u mnie nie pojawiła i miałam wielkie wątpliwości, czy w ogóle tak się stanie. Lilianę gdzieś wywiało, ojciec załatwiał swoje sprawy....
Siedziałam więc w salonie, skulona, na kanapie. Obok mnie, na stoliku stała gorąca herbata, a na moich kolanach jakaś książka, która jednak absolutnie mnie nie interesowała, chociaż pamiętam, że jak ostatnio ją czytałam, to potrafiłam pół nocy nie przespać, aby ją dokończyć.
W Yaxley’s hall panowała dziwna cisza, jakby wszyscy ludzie pokryli się po kątach i nikt nie chciał spędzić ze mną dzisiejszego dnia. Na swojej drodze nie natrafiłam nawet żadnej dodatkowej służby, oprócz tej która przygotowała mi kąpiel i posiłek. Pół dnia przesiedziałam więc smutna, siląc się na to, aby nie rozpłakać. Bo ostatnio bardzo łatwo było mnie do tego doprowadzić.
Gdybym mogła, nie wyszłabym nawet z łóżka, ukrywając się przed całym światem i udając, że absolutnie nie mam dzisiaj dwudziestych-drugich urodzin i wcale nie zbliżam się do staropanieństwa, jednak musiałam wstać, bo nie wypadało, aby dama w TYM wieku przesiedziała tyle czasu pod pierzyną. Ubrałam się niezbyt widowiskowo, w zwykłą spódnicę i zapinaną bluzkę na guziki.
Nagle usłyszałam, jak ktoś wchodzi do domu. Jako że z salonu do głównego korytarza było najbliżej, szybko wstałam i niemal biegnąc podeszłam do drzwi, otwierając je z lekkim skrzypnięciem. W korytarzu stał mój kuzyn, Cyneric. Spojrzałam na niego, zaciskając mocno usta. Nie byłam w stanie powitać go ciepłym uśmiechem.
- Kuzynie - zwróciłam się do niego. - Gdzie się wszyscy podziali?
Mogłam go przywitać, zaprosić do siebie ba herbatę lub cokolwiek innego, a jedyne co powiedziałam, to zapytałam o resztę ludzi. Czyżbym tak bardzo pragnęła towarzystwa innej osoby? Czyżbym nieświadomie krzyczała o chwilę uwagi? A przecież niedawno sama wszystkich odtrąciłam prosząc, aby dali mi spokój.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
To był słotny, dżdżysty dzień przesiąknięty wilgocią do granic możliwości. Na bagnach Fenland była ona odczuwalna intensywniej niż gdziekolwiek indziej, lecz Cyneric nie zwracał już na nią większej uwagi. Spoglądał krótko w niebo chcąc ocenić ewentualną możliwość poprawy pogody w terminie późniejszym - i nic poza tym. Deszcz w Wielkiej Brytanii nie był niczym nadzwyczajnym, ba, czymś całkowicie normalnym. Tylko sęk w tym, że ten dzień był niezwykły. On pamiętał, a gdyby zapomniał, wyrzucałby sobie to niedbalstwo do końca życia. Zresztą, zaplanował go sobie już kilka tygodni temu, a plan ten był bardzo prosty. Z samego rana nakarmił trolle wiedząc, że nie poświęci im już ani chwili więcej z tego dnia. Następnie wyszykował się niemal jakby miał zamiar iść co najmniej na Sabat; tak naprawdę swoje kroki skierował do - podobno - najlepszego jubilera w całym kraju.
Długo mu zeszło z wyborem odpowiedniego prezentu. Po pierwsze, był tylko mężczyzną, w ogóle nie znał się na biżuterii. Po drugie, asortyment był naprawdę ogromny. Kiedy minęły pierwsze dwie godziny, Cyneric czuł ciążący ból głowy, który ustąpił dopiero po wyjściu z bogatego sklepu. Całkowicie zdał się na sugestie sprzedawcy, choć bez wątpienia miał swój udział w podjęciu ostatecznej decyzji. Zdobył się nawet na podpowiedź drobnej modyfikacji wykonanej na miejscu od ręki.
Wracając do Yaxley's Hall nie spodziewał się zastać takiej ciszy. Żył w przekonaniu co do organizacji przyjęcia lub chociażby symbolicznego spotkania przy cieście oraz herbacie - na które nie został zaproszony, stąd brak odpowiedniej informacji - gdzie pod koniec będzie mógł złożyć solenizantce życzenia oraz wręczyć drobny podarunek zakupiony specjalnie dla niej. Tymczasem tuż po wejściu zamiast śmiechów lub gwaru rozmów odpowiedziała mu cisza. Stanął rozbierając się z wierzchniej szaty oraz nasłuchując jakichkolwiek odgłosów. Zobaczywszy kuzynkę uśmiechnął się do niej delikatnie. Jednak ten uśmiech szybko przerodził się w szczere zdumienie gdy tylko usłyszał pytanie.
- Jak to? - Wyrwało mu się z chaosu myśli. - Jesteś sama? - Dopytał zdziwiony. Zaraz ściągnął gniewnie brwi czując, jak narasta w nim zdenerwowanie. To on, byle kuzyn organizuje sobie cały dzień właśnie pod jubilatkę, a reszta… zapomina? Czeka do wieczora? Nie mieściło mu się w głowie, że mogli ją zostawić na pastwę losu przez cały dzień. Westchnął, nie chcąc jeszcze mocniej stresować blondynki. Zamiast tego wyjął z płaszcza niewielkie, drewniane pudełeczko i wręczył je półwili.
- To dla ciebie. Taki drobiazg - powiedział, przypatrując się Rosalie badawczo. W końcu od niej zależy co zrobi z jubilerem dnia następnego - wszak zaufał mu w pełni. Potwierdzał, że naszyjnik będzie najlepszą opcją jeśli nie są ze sobą blisko. Pytanie, czy będzie musiał mu podziękować czy nasłać Winfrida do porachowania w s z y s t k i c h kości. Sam także wolał, żeby turkus zamknięty w srebrnej lilii wodnej wraz z zieloną karteczką z krótkim życzeniem: Nigdy nie przestawaj błyszczeć spodobał się solenizantce. Dla niego, Cynerica, była najjaśniejszą gwiazdą wśród innych, przeciętnych kobiet. Pragnął, żeby było już tak zawsze, a niestety ostatnie wydarzenia znacząco przytłumiły jej blask. A on czuł potrzebę, żeby go rozbudzić na nowo.
Długo mu zeszło z wyborem odpowiedniego prezentu. Po pierwsze, był tylko mężczyzną, w ogóle nie znał się na biżuterii. Po drugie, asortyment był naprawdę ogromny. Kiedy minęły pierwsze dwie godziny, Cyneric czuł ciążący ból głowy, który ustąpił dopiero po wyjściu z bogatego sklepu. Całkowicie zdał się na sugestie sprzedawcy, choć bez wątpienia miał swój udział w podjęciu ostatecznej decyzji. Zdobył się nawet na podpowiedź drobnej modyfikacji wykonanej na miejscu od ręki.
Wracając do Yaxley's Hall nie spodziewał się zastać takiej ciszy. Żył w przekonaniu co do organizacji przyjęcia lub chociażby symbolicznego spotkania przy cieście oraz herbacie - na które nie został zaproszony, stąd brak odpowiedniej informacji - gdzie pod koniec będzie mógł złożyć solenizantce życzenia oraz wręczyć drobny podarunek zakupiony specjalnie dla niej. Tymczasem tuż po wejściu zamiast śmiechów lub gwaru rozmów odpowiedziała mu cisza. Stanął rozbierając się z wierzchniej szaty oraz nasłuchując jakichkolwiek odgłosów. Zobaczywszy kuzynkę uśmiechnął się do niej delikatnie. Jednak ten uśmiech szybko przerodził się w szczere zdumienie gdy tylko usłyszał pytanie.
- Jak to? - Wyrwało mu się z chaosu myśli. - Jesteś sama? - Dopytał zdziwiony. Zaraz ściągnął gniewnie brwi czując, jak narasta w nim zdenerwowanie. To on, byle kuzyn organizuje sobie cały dzień właśnie pod jubilatkę, a reszta… zapomina? Czeka do wieczora? Nie mieściło mu się w głowie, że mogli ją zostawić na pastwę losu przez cały dzień. Westchnął, nie chcąc jeszcze mocniej stresować blondynki. Zamiast tego wyjął z płaszcza niewielkie, drewniane pudełeczko i wręczył je półwili.
- To dla ciebie. Taki drobiazg - powiedział, przypatrując się Rosalie badawczo. W końcu od niej zależy co zrobi z jubilerem dnia następnego - wszak zaufał mu w pełni. Potwierdzał, że naszyjnik będzie najlepszą opcją jeśli nie są ze sobą blisko. Pytanie, czy będzie musiał mu podziękować czy nasłać Winfrida do porachowania w s z y s t k i c h kości. Sam także wolał, żeby turkus zamknięty w srebrnej lilii wodnej wraz z zieloną karteczką z krótkim życzeniem: Nigdy nie przestawaj błyszczeć spodobał się solenizantce. Dla niego, Cynerica, była najjaśniejszą gwiazdą wśród innych, przeciętnych kobiet. Pragnął, żeby było już tak zawsze, a niestety ostatnie wydarzenia znacząco przytłumiły jej blask. A on czuł potrzebę, żeby go rozbudzić na nowo.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Zdziwienie Cynerica mnie lekko zdenerwowało. Nie wiedziałam, dlaczego był taki zdziwiony, że nikogo nie ma i dlaczego tak ciężko westchnął. Obserwowałam go uważnie, jak ściąga swoje brwi, jak wyciąga z kieszeni jakieś pudełeczko i ze zdziwieniem zarejestrowałam fakt, że jest niezwykle wystrojony. Jakby co najmniej wybierał się do opery na spektakl i miał już zaraz wychodzić. A przecież dopiero co wrócił do domu. Oparłam się o framugę drzwi, nie bardzo rozumiejąc co tak się właściwie dzisiaj działo ze wszystkimi. Moi najbliżsi znikali, Cyneric zamiast spędzać czas z trolli, to ubiera się w frak i jako jedyny, o normalnej porze, wraca do domu. Cały dzień dzisiaj stanął na głowie. A może to mi się coś pomieszało?
- Nikogo nie ma - przyznałam.
Dopiero wtedy, z twarzy swojego kuzyna, który, nie wiem czy był tego świadomy, niezwykle przypominał swojego i mojego ojca, a był typowym Yaxley, z brodą, o wyraźnych rysach twarzy, silny i zapewne umięśniony, przerzuciłam swój wzrok na małą paczuszkę, którą trzymał w dłoniach. Aż się uniosłam, spoglądając na to coś z zaskoczeniem. Zrobiło mi się naprawdę miło, że to mój kuzyn stał się tą osobą, która jako pierwsza dzisiejszego dnia złożyła mi życzenia. Lord Yaxley nie był zbyt dobry w te klocki, ale ja nauczyłam się już rozpoznawać ukryte słowa w jego gestach. Pierwszy raz od dzisiejszego poranka pojawił się na mojej twarzy delikatny uśmiech. Zrobiłam kilka kroków ku przodowi, z wdzięcznością odbierając od niego prezent. Przez chwilę obracałam go w palcach, by jednak póki co go nie otwierać. Stanęłam u boku kuzyna, układając swoją dłoń na jego ramieniu i spoglądając na niego z dołu.
- Dziękuje, naprawdę nie trzeba było - powiedziałam, zaciskając lekko dłoń na opakowaniu. - Nie stójmy tak w holu, usiądźmy.
Zaprosiłam go do salonu, szybko posłałam skrzaty o jeszcze jedną filiżankę herbaty, i kiedy my akurat siadaliśmy na jednej z kanap, służba nalewała odpowiedniego napoju dla mojego kuzyna. Dopiero teraz, kiedy siedzieliśmy już na przeciwko siebie, pozwoliłam sobie otworzyć pudełeczko. A to co ujrzałam, przeszło moje najśmielsze marzenia. Piękny wisiorek, przedstawiający lilię wraz z zielonym oczkiem. Śliczny, gustowny, aczkolwiek delikatny. Uniosłam lekko wzrok spoglądając na Cynerica i uśmiechając się z radości, że potrafił sprawić mi tak idealny prezent. Wyciągnęłam wisiorek z pudełeczka, aby przyjrzeć mu się bliżej.
- Sam wybierałeś? - zapytałam podekscytowana. - Jest piękny, nawet nie wiem jak ci podziękować… Założysz mi?
Nie czekając nawet na jego odpowiedź, włożyłam wisiorek w jego potężne dłonie, sama odwróciłam się plecami, zgarniając długie włosy na jego ramie i ukazując szyję tak, aby lord Yaxley nie miał problemów z założeniem mi swojego prezentu. Byłam niezwykle ciekawa jak będzie się prezentować.
W momencie gdy mój kuzyn męczył się z zapięciem, ja dostrzegłam, że w pudełeczku, oprócz wisiorka, był jeszcze liścik. Wyciągnęłam go, rozwinęłam i przeczytałam, zaciskając mocno usta.
- Oh, kuzynie - jęknęłam tylko, bo głos mi się załamał, a łzy popłynęły po policzkach.
Jakże łatwo było mi teraz do skrajnych emocji, a sama nie potrafiłam sobie z tym poradzić, pozwalając, aby to wzruszenie wzięło nade mną górę.
- Nikogo nie ma - przyznałam.
Dopiero wtedy, z twarzy swojego kuzyna, który, nie wiem czy był tego świadomy, niezwykle przypominał swojego i mojego ojca, a był typowym Yaxley, z brodą, o wyraźnych rysach twarzy, silny i zapewne umięśniony, przerzuciłam swój wzrok na małą paczuszkę, którą trzymał w dłoniach. Aż się uniosłam, spoglądając na to coś z zaskoczeniem. Zrobiło mi się naprawdę miło, że to mój kuzyn stał się tą osobą, która jako pierwsza dzisiejszego dnia złożyła mi życzenia. Lord Yaxley nie był zbyt dobry w te klocki, ale ja nauczyłam się już rozpoznawać ukryte słowa w jego gestach. Pierwszy raz od dzisiejszego poranka pojawił się na mojej twarzy delikatny uśmiech. Zrobiłam kilka kroków ku przodowi, z wdzięcznością odbierając od niego prezent. Przez chwilę obracałam go w palcach, by jednak póki co go nie otwierać. Stanęłam u boku kuzyna, układając swoją dłoń na jego ramieniu i spoglądając na niego z dołu.
- Dziękuje, naprawdę nie trzeba było - powiedziałam, zaciskając lekko dłoń na opakowaniu. - Nie stójmy tak w holu, usiądźmy.
Zaprosiłam go do salonu, szybko posłałam skrzaty o jeszcze jedną filiżankę herbaty, i kiedy my akurat siadaliśmy na jednej z kanap, służba nalewała odpowiedniego napoju dla mojego kuzyna. Dopiero teraz, kiedy siedzieliśmy już na przeciwko siebie, pozwoliłam sobie otworzyć pudełeczko. A to co ujrzałam, przeszło moje najśmielsze marzenia. Piękny wisiorek, przedstawiający lilię wraz z zielonym oczkiem. Śliczny, gustowny, aczkolwiek delikatny. Uniosłam lekko wzrok spoglądając na Cynerica i uśmiechając się z radości, że potrafił sprawić mi tak idealny prezent. Wyciągnęłam wisiorek z pudełeczka, aby przyjrzeć mu się bliżej.
- Sam wybierałeś? - zapytałam podekscytowana. - Jest piękny, nawet nie wiem jak ci podziękować… Założysz mi?
Nie czekając nawet na jego odpowiedź, włożyłam wisiorek w jego potężne dłonie, sama odwróciłam się plecami, zgarniając długie włosy na jego ramie i ukazując szyję tak, aby lord Yaxley nie miał problemów z założeniem mi swojego prezentu. Byłam niezwykle ciekawa jak będzie się prezentować.
W momencie gdy mój kuzyn męczył się z zapięciem, ja dostrzegłam, że w pudełeczku, oprócz wisiorka, był jeszcze liścik. Wyciągnęłam go, rozwinęłam i przeczytałam, zaciskając mocno usta.
- Oh, kuzynie - jęknęłam tylko, bo głos mi się załamał, a łzy popłynęły po policzkach.
Jakże łatwo było mi teraz do skrajnych emocji, a sama nie potrafiłam sobie z tym poradzić, pozwalając, aby to wzruszenie wzięło nade mną górę.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Poczuł się bardzo głupio. Oraz źle. Nie lubił wyłamywać się z utartych schematów - wszak był Yaxley'em z krwi i kości - a teraz tak to właśnie wyglądało. On sam jedyny pamiętający o urodzinach Rosalie, wystrojony jak na galę rozdania Orderów Merlina, w pustym domu, jako pierwszy składający życzenia oraz ofiarowujący prezent solenizantce. Poczuł nagle dziwne ciepło niekontrolowanie rozchodzące się po jego ciele, napawające całą gamą negatywnych odczuć, w tym także dyskomfortu. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie ten dzień oraz swoją rolę do odegrania. W swoich wizjach stanowił raptem kroplę w morzu, ledwie wspomnieniem, byciem drugoplanowym - jak nie jeszcze dalszym - bohaterem. I nagle wyłonił się jako ten główny bohater do spółki z gwiazdą piątego marca. Nerwowo poprawił kołnierz koszuli, jak gdyby szukał dodatkowych źródeł powietrza. Cyneric nie radził sobie w tak drastycznych oraz niespodziewanych zmianach, działał w końcu wedle ściśle określonego planu, narzuconego mu jeszcze za dziecka. Oczywiście, że wręcz marzył o tym, żeby spędzić z kuzynką jak najwięcej czasu, lecz jednocześnie nie śmiał oczekiwać, że to kiedykolwiek nastąpi. Zdziwienie przeplatało się z niedowierzaniem oraz złością, iż inni członkowie rodu zapomnieli lub zwyczajnie nie świętowali tego dnia z własną córką czy siostrą. Szczególnie po minionych wydarzeniach kobieta nie powinna zostawać sama z własnymi myślami. Mężczyzna czuł jak mocny dysonans występuje między powinnościami oraz uczuciami, ponieważ nigdy nie powinien złościć się na własną rodzinę - a tak niestety było. Trochę rozeźlony sytuacją, a trochę rozanielony propozycją Rosalie, przytaknął jej głową na znak niewerbalnej zgody. Udał się za nią do salonu przysiadając się na jednej z kanap.
Nadal towarzyszyło mu napięcie; chwila odpakowywania prezentu przedłużała się w nieskończoność, a on wciąż musiał pozostać czujnym na reakcję półwili. Zależało mu na jej opinii jak na niczym bardziej w tym momencie, a to doprowadzało do sukcesywnego powiększania się uczucia skrępowania. Nie był wcale pewien czy sprzedawca - pomimo, że rzekomo najlepszego sklepu - nie był jakimś naciągaczem korzystającym z niezorientowania Yaxley'a. Tyle co kojarzył biżuterię matki, to faktycznie była dość delikatna, a jednak podkreślająca jej status społeczny. Z relacją Cyneric-Rosalie było o tyle trudniej, że nie pozostawali w zażyłych kontaktach; nie byli też blisko spokrewnieni. Co wykluczało ofiarowanie pierścionka jako zbyt poufały prezent mogący zostać odebranym za nietaktowne, zaś kolczyki stanowiły podarunek bardziej dla matki niż kobiety, wedle której nie potrafił myśleć jedynie w kategorii rodziny. Naszyjnik naprawdę mógł być odpowiednim kompromisem między jedną sytuacją a drugą, lecz to w ogóle go nie uspokajało. Na jego odbiór składało się wiele czynników, które musiał wyłapać.
Ogromny ciężar spadł mu zarówno z ramion jak i z serca gdy tylko zauważył radość na twarzy Rosie. Sam również się ugiął przywołując podobny wyraz twarzy. Nie spodziewał się, że jej emocje tak szybko mu się udzielają.
- Z pomocą sprzedawcy - przyznał bohatersko - mógł wszak przypisać sobie wszystkie zasługi; lecz i tak na pewno wiedziała, że mężczyźni nie znają się na tego typu błyskotkach - nie chcąc jej okłamywać. - Miałem jednak pewną wizję tego, czego chcę, więc w dużej mierze wpłynąłem na ten wybór - dodał. Jeszcze spokojnie. Bowiem już chwilę później poczuł delikatny dotyk kobiecych dłoni, a następnie podziwiał już jej szyję; intensywny zapach perfum dotarł do jego zmysłu powonienia wprawiając serce w szybsze rytmy. Zestresowany - jedynie wewnętrznie - faktycznie zaczął zakładać naszyjnik. Musnął dłońmi obojczyk Rosalie, a już chwilę później mocował się z zapięciem. Które było zbyt delikatne w stosunku do tak niewrażliwych dłoni tresera trolli.
Wtem cała dobra atmosfera ulotniła się, kiedy nastrój kobiety zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Zmieszany siedział przez chwilę bez ruchu. Łzy kojarzyły mu się z cierpieniem schorowanej matki, a on sam jako mężczyzna nie znał pojęcia wzruszenia. Nigdy nie wzruszył się z żadnego powodu - zresztą jego paleta emocji była mocno ograniczona - co wprawiło go w niemałą dezorientację. I poczucie winy.
- Co się stało, Rosie? To moja wina? - spytał wreszcie. Zły oraz zatroskany. Miał w tym wyjątkowym dniu sprawiać jej radość, a nie pogrążać w smutku.
Nadal towarzyszyło mu napięcie; chwila odpakowywania prezentu przedłużała się w nieskończoność, a on wciąż musiał pozostać czujnym na reakcję półwili. Zależało mu na jej opinii jak na niczym bardziej w tym momencie, a to doprowadzało do sukcesywnego powiększania się uczucia skrępowania. Nie był wcale pewien czy sprzedawca - pomimo, że rzekomo najlepszego sklepu - nie był jakimś naciągaczem korzystającym z niezorientowania Yaxley'a. Tyle co kojarzył biżuterię matki, to faktycznie była dość delikatna, a jednak podkreślająca jej status społeczny. Z relacją Cyneric-Rosalie było o tyle trudniej, że nie pozostawali w zażyłych kontaktach; nie byli też blisko spokrewnieni. Co wykluczało ofiarowanie pierścionka jako zbyt poufały prezent mogący zostać odebranym za nietaktowne, zaś kolczyki stanowiły podarunek bardziej dla matki niż kobiety, wedle której nie potrafił myśleć jedynie w kategorii rodziny. Naszyjnik naprawdę mógł być odpowiednim kompromisem między jedną sytuacją a drugą, lecz to w ogóle go nie uspokajało. Na jego odbiór składało się wiele czynników, które musiał wyłapać.
Ogromny ciężar spadł mu zarówno z ramion jak i z serca gdy tylko zauważył radość na twarzy Rosie. Sam również się ugiął przywołując podobny wyraz twarzy. Nie spodziewał się, że jej emocje tak szybko mu się udzielają.
- Z pomocą sprzedawcy - przyznał bohatersko - mógł wszak przypisać sobie wszystkie zasługi; lecz i tak na pewno wiedziała, że mężczyźni nie znają się na tego typu błyskotkach - nie chcąc jej okłamywać. - Miałem jednak pewną wizję tego, czego chcę, więc w dużej mierze wpłynąłem na ten wybór - dodał. Jeszcze spokojnie. Bowiem już chwilę później poczuł delikatny dotyk kobiecych dłoni, a następnie podziwiał już jej szyję; intensywny zapach perfum dotarł do jego zmysłu powonienia wprawiając serce w szybsze rytmy. Zestresowany - jedynie wewnętrznie - faktycznie zaczął zakładać naszyjnik. Musnął dłońmi obojczyk Rosalie, a już chwilę później mocował się z zapięciem. Które było zbyt delikatne w stosunku do tak niewrażliwych dłoni tresera trolli.
Wtem cała dobra atmosfera ulotniła się, kiedy nastrój kobiety zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Zmieszany siedział przez chwilę bez ruchu. Łzy kojarzyły mu się z cierpieniem schorowanej matki, a on sam jako mężczyzna nie znał pojęcia wzruszenia. Nigdy nie wzruszył się z żadnego powodu - zresztą jego paleta emocji była mocno ograniczona - co wprawiło go w niemałą dezorientację. I poczucie winy.
- Co się stało, Rosie? To moja wina? - spytał wreszcie. Zły oraz zatroskany. Miał w tym wyjątkowym dniu sprawiać jej radość, a nie pogrążać w smutku.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
W pewnym sensie byłam z niego dumna, że zdobył się na taki gest. Wiedziałam jacy są Yaxley’owie, i że wyjście do ludzi oraz zakup czegoś takiego, co jest przecież biżuterią, nieraz przekraczało ich możliwości. A jednak Cyneric dał radę i nawet jeśli pomagał mu sprzedawca, to jednak była to jego zasługa. W końcu osoby pracujące w sklepie były od tego, aby doradzić. Ale, nawet jeśli mój kuzyn wybierałby sam i nie do końca byłoby to piękne, to i tak bym się ucieszyła, bo było właśnie od niego.
Czułam, jak jego dłonie dotykają mojej szyi i jak walczy z zapięciem, aby go zapiąć i przy okazji nie popsuć drobnego mechanizmu. Ale niech się uczy, w końcu, gdy będzie miał swoją kobietę, będzie musiał potrafić takie rzeczy, a dzisiejszy dzień był idealny do tego typu ćwiczeń.
To absolutnie nie była jego wina, że się popłakałam i gdy tylko mnie o to zapytał, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że naprawdę płacze właściwie bez powodu, szybko otarłam łzy. Przyciskając wisiorek do skóry oraz mocniej zaciskając w dłoni liścik, odwróciłam się w jego stronę. Spojrzałam mu w oczy siląc się na delikatny uśmiech. Nie chciałam dzisiaj płakać. Nie znowu, nie teraz, nie przy nim.
- Nie, to nie twoja wina - zaprzeczyłam szybko.
Spuściłam głowę, spoglądając na kartkę papieru. Może winna byłam mu wyjaśnienia. A może sama chciałam z nim na ten temat porozmawiać wiedząc, że jest to osoba, która na pewno mnie wysłucha i być może zrozumie. Chyba tego potrzebowałam, nie mogłam cieszyć się dzisiejszym dniem, jeśli znowu coś mi leżało na sercu.
Nie obchodziło mnie, czy wypada, czy też nie. Przybliżyłam się lekko do niego, kładąc swoją dłoń na jego dłoni, ale swój wzrok utkwiłam gdzieś w przestrzeni.
- Czuje się ostatnio bardzo samotna, jak dzisiaj rano okazało się, że nikogo nie ma w domu, to myślałam, że będą to najgorsze urodziny. Darcy jeszcze się dzisiaj do mnie nie odezwała, nie wiem czy w ogóle to zrobi… A potem pojawiłeś się ty, z liścikiem, że mam nigdy nie przestawać błyszczeć - mówiłam, co jakiś czas zerkając na swojego kuzyna. - A ja ostatnio mam wrażenie, że właśnie przygasam. Nic nie idzie po mojej myśli, wszystko się psuje, a ja nie mogę nad tym zapanować.
Pogładziłam go po jego szorstkiej skórze, ze zdziwieniem przyznając jednak, że jest dosyć przyjemna w dotyku. Mocno przypominała mi skórę mojego ojca. Mocno zniszczona od pracy, a jednak ciągle ciepła i pachnąca dzieciństwem. U boku Yaxley’ów czułam się najbezpieczniej. U boku ojca, Cynerica, nawet Morgotha oraz Tristiana. Ale to jeden z nich poświęcił mi dzisiaj swój czas, tylko jeden.
- Nie płacze przez ciebie, tylko przez swoją bezsilność. Nadal mam nocne koszmary, nie mogę spać. Nie mogę sobie poradzić z ostatnimi wydarzeniami, ale proszę cię… nie martw się o mnie.
Wiem, że wymagałam od niego niemal niemożliwego. Wpatrując się w jego oczy, szukałam spokoju, sama starałam się tym spokojem emanować. Chciałam dzisiaj odpocząć, uwolnić się od złych myśli, spędzić przyjemnie czas. Skoro tylko Cyneric zdobył się na to, aby być dziś ze mną, to ja z chęcią mu potowarzyszę, tak długo jak długo będzie tylko chciał.
- Wiem, że nie powinnam, bo to mężczyzna ma prawo do ostatecznej decyzji, jednak, jeśli pozwolisz, chciałabym móc zadecydować, abyś potowarzyszył mi dzisiaj do wieczora. Będzie mi bardzo miło - uśmiechnęłam się szeroko.
Miałam dzisiaj ochotę wypić z kuzynem herbaty, a może nawet wina. Pójść na spacer po naszych okolicznych terenach, opowiedzieć mu o swoim awansie, bo nawet nie wiem, czy mu o tym wspominałam! Może pochwalę się swoim pomysłem o założeniu hodowli, chętnie wysłucham jego opinii.
Czułam, jak jego dłonie dotykają mojej szyi i jak walczy z zapięciem, aby go zapiąć i przy okazji nie popsuć drobnego mechanizmu. Ale niech się uczy, w końcu, gdy będzie miał swoją kobietę, będzie musiał potrafić takie rzeczy, a dzisiejszy dzień był idealny do tego typu ćwiczeń.
To absolutnie nie była jego wina, że się popłakałam i gdy tylko mnie o to zapytał, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że naprawdę płacze właściwie bez powodu, szybko otarłam łzy. Przyciskając wisiorek do skóry oraz mocniej zaciskając w dłoni liścik, odwróciłam się w jego stronę. Spojrzałam mu w oczy siląc się na delikatny uśmiech. Nie chciałam dzisiaj płakać. Nie znowu, nie teraz, nie przy nim.
- Nie, to nie twoja wina - zaprzeczyłam szybko.
Spuściłam głowę, spoglądając na kartkę papieru. Może winna byłam mu wyjaśnienia. A może sama chciałam z nim na ten temat porozmawiać wiedząc, że jest to osoba, która na pewno mnie wysłucha i być może zrozumie. Chyba tego potrzebowałam, nie mogłam cieszyć się dzisiejszym dniem, jeśli znowu coś mi leżało na sercu.
Nie obchodziło mnie, czy wypada, czy też nie. Przybliżyłam się lekko do niego, kładąc swoją dłoń na jego dłoni, ale swój wzrok utkwiłam gdzieś w przestrzeni.
- Czuje się ostatnio bardzo samotna, jak dzisiaj rano okazało się, że nikogo nie ma w domu, to myślałam, że będą to najgorsze urodziny. Darcy jeszcze się dzisiaj do mnie nie odezwała, nie wiem czy w ogóle to zrobi… A potem pojawiłeś się ty, z liścikiem, że mam nigdy nie przestawać błyszczeć - mówiłam, co jakiś czas zerkając na swojego kuzyna. - A ja ostatnio mam wrażenie, że właśnie przygasam. Nic nie idzie po mojej myśli, wszystko się psuje, a ja nie mogę nad tym zapanować.
Pogładziłam go po jego szorstkiej skórze, ze zdziwieniem przyznając jednak, że jest dosyć przyjemna w dotyku. Mocno przypominała mi skórę mojego ojca. Mocno zniszczona od pracy, a jednak ciągle ciepła i pachnąca dzieciństwem. U boku Yaxley’ów czułam się najbezpieczniej. U boku ojca, Cynerica, nawet Morgotha oraz Tristiana. Ale to jeden z nich poświęcił mi dzisiaj swój czas, tylko jeden.
- Nie płacze przez ciebie, tylko przez swoją bezsilność. Nadal mam nocne koszmary, nie mogę spać. Nie mogę sobie poradzić z ostatnimi wydarzeniami, ale proszę cię… nie martw się o mnie.
Wiem, że wymagałam od niego niemal niemożliwego. Wpatrując się w jego oczy, szukałam spokoju, sama starałam się tym spokojem emanować. Chciałam dzisiaj odpocząć, uwolnić się od złych myśli, spędzić przyjemnie czas. Skoro tylko Cyneric zdobył się na to, aby być dziś ze mną, to ja z chęcią mu potowarzyszę, tak długo jak długo będzie tylko chciał.
- Wiem, że nie powinnam, bo to mężczyzna ma prawo do ostatecznej decyzji, jednak, jeśli pozwolisz, chciałabym móc zadecydować, abyś potowarzyszył mi dzisiaj do wieczora. Będzie mi bardzo miło - uśmiechnęłam się szeroko.
Miałam dzisiaj ochotę wypić z kuzynem herbaty, a może nawet wina. Pójść na spacer po naszych okolicznych terenach, opowiedzieć mu o swoim awansie, bo nawet nie wiem, czy mu o tym wspominałam! Może pochwalę się swoim pomysłem o założeniu hodowli, chętnie wysłucham jego opinii.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Narastała w nim pewnego rodzaju niezręczność. Mieszkał tu całe swoje życie, prawie tyle samo znając Rosalie oraz Lilianę, a mimo to nieznajoma drzazga uwierała go gdzieś pod sercem. Nie przywykł do towarzystwa kobiet - zawsze wyganiany do męskich powinności - nie spędzał z nimi zbyt dużo czasu. Zachował wszczepioną mu przez matkę wrażliwość, bardzo uporczywie chowaną pod fałdami grubej, niemal trollańskiej skóry. Nie potrafił być obojętny na krzywdy, a już szczególnie kobiet. Kiedy tylko kobieta okazywała się być częścią rodziny, nie umiał - i nie chciał - się wyrzec tych wszystkich ochronnych instynktów nakazujących bezwzględną opiekę nad wrażliwą, kruchą istotą. Piękna półwila, jeszcze przed chwilą przed nim stojąca, a teraz już z nim siedząca, wywoływała w nim szczególny rodzaj nostalgii. Miały wraz z matką wspólną przyjaciółkę - Ondynę - którą tak bardzo zapamiętał powiązując je niewidzialną nicią podobieństwa. To wszystko składało się na zakrzywiony obraz prezentujący tę, a nie inną kuzynkę. Krzywe zwierciadło - stało się ono dla niego czymś więcej niż tylko powiewem przeszłości złączonej z teraźniejszością. I nawet nie wiedział kiedy to nastąpiło. Kiedy zapragnął tej bliskości niedanej mu w dzieciństwie.
Bolało go wewnętrznie. Każda łza objawiająca się na delikatnym policzku bliskiej mu kobiety wywoływała kolejną salwę nieprzyjemnych ukłuć między żebrami. Na zewnątrz zdawał się być opanowany - jedynie szeroka kreska biegnąca przez czoło zdradzała troskę oraz strapienie - wręcz odporny na okazywanie słabości. Nie mógł mieć im tego za złe. Nie im, nie jej. Były delikatnymi liliami targanymi przez wiatr oraz prąd wód. Niespokojne w tych niespokojnych czasach.
Poczuł odrobinę ulgi na zaprzeczenie jego własnym domysłom. Raptem odrobinę, ponieważ ciężar nadal tkwił na swoim miejscu. Zastąpiony nieznanym źródłem wręcz krzyczał o rozwiązanie tej nieprzyjemnej zagadki. Zastąpionej nie tylko obszernymi wyjaśnieniami, lecz także kolejnym, subtelnym dotykiem na jego spracowanych dłoniach. Szorstkich, uwypuklających jego zewnętrze oraz lwią część wnętrza - skrytego demona emocji. Złość była jedną z nich, odczuwał ją bardzo często. Nadal byłby rozdrażniony postawą reszty rodziny gdyby nie problem, z którym borykała się Rosalie. Gdyby mógł, odjąłby od jej skroni wszystkie troski, które w sobie nosiła. Na nowo wpadał w irytację z powodu swoich braków, bezradności wobec jej utrapień. Ściągnął brwi dopiero po kilku sekundach nawołując buzujące emocje do porządku. Nie chciał jej wystraszyć.
- Może wszystko zaplanowane jest na wieczór. - Oczywiście, że chciał ją pocieszyć, ze wszystkich sił. Niestety wiedział, że Yaxley'owie rzadko kiedy kierowali się sercem, błahymi sprawami. Poświęcali się swoim zajęciom zapominając o bliskich. On nie do końca tak potrafił, dla niego ten dzień był ważnym dniem. Nie wyobrażał sobie innej postawy, jaką w teorii mógłby przyjąć. Gdyby tylko znał przebieg piątego marca, rozesłałby wszystkim sowy zawczasu. Za późno.
- To nie twoja wina. Los… lubi nas doświadczać testując naszą wytrzymałość. Spójrz jak dzielna jesteś i ile osiągnęłaś. Sama. Każda inna kobieta już dawno by się poddała. Ty nie powinnaś. Nie możesz. Masz wokół siebie osoby, które cię wesprą gdy zajdzie taka potrzeba - skomentował jej słowa, ściskając mocniej dłoń, patrząc w jej jasne oczy. O ironio, był tutaj teraz sam. Może właśnie chciał jej tym coś przekazać? Skarcił się w myślach za podobne, śmiałe przypuszczenia. Wypełniała go teraz paląca potrzeba pomocy.
- Nie mogę - odparł jedynie. Prosisz o zbyt wiele. Kiedyś nie martwił się w ogóle, tracąc cenne osoby zapełniające jego życie. Nie był głupi - uczył się na błędach. Kolejnego nie mógł popełnić. - Znajdę coś na sen. I uspokojenie. A potem się podniesiesz, jak każdy Yaxley. - Zapewnił. Składając zawoalowaną obietnicę. Zależało mu, to oczywiste. Chociaż raz nie mógł odpuścić. Byli zbyt silnym rodem, żeby podupaść z powodu kaprysów fortuny. Wywalczyli już tak wiele, że nie mają prawa teraz tego zaprzepaścić.
- Oczywiście - przytaknął, uwalniając jej dłonie ze swoich. Nachylił się nad stołem, żeby spróbować ciepłej jeszcze herbaty. W myślach zastanawiał się nad dalszym przebiegiem spotkania. - Musimy koniecznie wybrać się na spacer. Trochę pada, lecz może niedługo przejdzie. Pokażę ci coś - powiedział w pewnym momencie, a jego twarz nabrała łagodnych rysów - jak na Yaxley'a.
Bolało go wewnętrznie. Każda łza objawiająca się na delikatnym policzku bliskiej mu kobiety wywoływała kolejną salwę nieprzyjemnych ukłuć między żebrami. Na zewnątrz zdawał się być opanowany - jedynie szeroka kreska biegnąca przez czoło zdradzała troskę oraz strapienie - wręcz odporny na okazywanie słabości. Nie mógł mieć im tego za złe. Nie im, nie jej. Były delikatnymi liliami targanymi przez wiatr oraz prąd wód. Niespokojne w tych niespokojnych czasach.
Poczuł odrobinę ulgi na zaprzeczenie jego własnym domysłom. Raptem odrobinę, ponieważ ciężar nadal tkwił na swoim miejscu. Zastąpiony nieznanym źródłem wręcz krzyczał o rozwiązanie tej nieprzyjemnej zagadki. Zastąpionej nie tylko obszernymi wyjaśnieniami, lecz także kolejnym, subtelnym dotykiem na jego spracowanych dłoniach. Szorstkich, uwypuklających jego zewnętrze oraz lwią część wnętrza - skrytego demona emocji. Złość była jedną z nich, odczuwał ją bardzo często. Nadal byłby rozdrażniony postawą reszty rodziny gdyby nie problem, z którym borykała się Rosalie. Gdyby mógł, odjąłby od jej skroni wszystkie troski, które w sobie nosiła. Na nowo wpadał w irytację z powodu swoich braków, bezradności wobec jej utrapień. Ściągnął brwi dopiero po kilku sekundach nawołując buzujące emocje do porządku. Nie chciał jej wystraszyć.
- Może wszystko zaplanowane jest na wieczór. - Oczywiście, że chciał ją pocieszyć, ze wszystkich sił. Niestety wiedział, że Yaxley'owie rzadko kiedy kierowali się sercem, błahymi sprawami. Poświęcali się swoim zajęciom zapominając o bliskich. On nie do końca tak potrafił, dla niego ten dzień był ważnym dniem. Nie wyobrażał sobie innej postawy, jaką w teorii mógłby przyjąć. Gdyby tylko znał przebieg piątego marca, rozesłałby wszystkim sowy zawczasu. Za późno.
- To nie twoja wina. Los… lubi nas doświadczać testując naszą wytrzymałość. Spójrz jak dzielna jesteś i ile osiągnęłaś. Sama. Każda inna kobieta już dawno by się poddała. Ty nie powinnaś. Nie możesz. Masz wokół siebie osoby, które cię wesprą gdy zajdzie taka potrzeba - skomentował jej słowa, ściskając mocniej dłoń, patrząc w jej jasne oczy. O ironio, był tutaj teraz sam. Może właśnie chciał jej tym coś przekazać? Skarcił się w myślach za podobne, śmiałe przypuszczenia. Wypełniała go teraz paląca potrzeba pomocy.
- Nie mogę - odparł jedynie. Prosisz o zbyt wiele. Kiedyś nie martwił się w ogóle, tracąc cenne osoby zapełniające jego życie. Nie był głupi - uczył się na błędach. Kolejnego nie mógł popełnić. - Znajdę coś na sen. I uspokojenie. A potem się podniesiesz, jak każdy Yaxley. - Zapewnił. Składając zawoalowaną obietnicę. Zależało mu, to oczywiste. Chociaż raz nie mógł odpuścić. Byli zbyt silnym rodem, żeby podupaść z powodu kaprysów fortuny. Wywalczyli już tak wiele, że nie mają prawa teraz tego zaprzepaścić.
- Oczywiście - przytaknął, uwalniając jej dłonie ze swoich. Nachylił się nad stołem, żeby spróbować ciepłej jeszcze herbaty. W myślach zastanawiał się nad dalszym przebiegiem spotkania. - Musimy koniecznie wybrać się na spacer. Trochę pada, lecz może niedługo przejdzie. Pokażę ci coś - powiedział w pewnym momencie, a jego twarz nabrała łagodnych rysów - jak na Yaxley'a.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Nie wierzyłam mu, że cokolwiek może być zaplanowane. Może moja rodzina chciała po prostu dać mi spokój, uważając, że tego spokoju najbardziej potrzebuje. Oh, gdyby wiedzieli jak bardzo się pomylili. Gdyby wiedzieli, jak bardzo ich potrzebowałam. Nie do rozmowy, nie do zabawy, ale właśnie do wspólnego bycia. I to bycie dał mi Cyneric. To on teraz siedział tutaj obok mnie i spędzał ze mną czas, starając się ze wszystkich sił, abym nie była smutna. A ja mu byłam tak bardzo wdzięczna. Słuchałam jego słów i tak bardzo starałam się w nie uwierzyć i zapewne uwierzyłabym, gdyby te głupie głosiki z tyłu głowy nie starały się cały czas przekonać mnie, że jest wręcz przeciwnie. Zupełnie inaczej niż to, o czym mówił mój kuzyn. A ja wtedy głupiałam, nie wiedząc, czy mam wierzyć jemu, czy sobie. Komu zaufać?
- Jesteś taki dobry - szepnęłam. - Gdybyś wiedział, jak wiele dla mnie znaczą twoje słowa. Twoja obecność.
Ja również patrzyłam mu prosto w oczy i szukałam w nich czegoś. Nie wiem czego, ale miałam nadzieję, że uda mi się to znaleźć. Trwało to dosłownie chwilę, nim z jego ust wyszły kolejne słowa. Które, prawdę mówiąc, bardzo mnie ucieszyły. Ucieszył mnie sam fakt, że nie będę musiała siedzieć dzisiaj sama wraz ze swoimi myślami. Obecność drugiej osoby, była dla mnie niemal jak miód na serce. Chociaż na chwilę mogłam zapomnieć o przeszłości, a skupić się na tym, co jest teraz.
Gdy stwierdził, że pójdziemy na spacer i mi coś pokaże, w moich oczach zapaliły się zdrowe iskierki ciekawości. Ciekawość zawsze była moją domeną. Nie zawsze była to dobra cecha charakteru, wszakże żadna dama nie powinna wykazywać się czymś tak nieodpowiednim, jednak akurat z ciekawością, nie potrafiłam walczyć. Chociaż rodzina od najmłodszych lat starała mi się ją wyperswadować, to jak się okazało, byłam trudnym uczniem.
- Co chcesz mi pokazać? - zapytałam z zaciekawieniem.
Naprawdę mnie to zaintrygowało. Bo cóż takiego mógł pokazać mi, chciałam powiedzieć młody, ale już całkiem dorosły, Yaxley. Może coś ciekawego związanego z trollami? Chociaż osobiście za nimi nie specjalnie przepadałam, to podziwiałam rodzinną tradycję i nie kwestionowałam wyborów kuzyna, gdy chciał się nimi zajmować. Jedynie Morgoth wyłamał się z tego środowiska, wiążąc się ze smokami. Czy to nie zabawne? Niemalże każdy Yaxley, czy to kobieta, czy też mężczyzna, miał coś wspólnego z magicznymi stworzeniami. Ja jednorożce, a gdzieś po mojej głowie chodziła hodowla hipogryfów, Cyneric kochał trolle, a Morgoth, tak jak wspomniałam, wraz z Tristanem, który przecież też należał do rodziny, serce oddał smokom. Nawet, z tego co wiedziałam, mały Tobias interesował się zwierzętami, a przynajmniej wujkowie i dziadkowie chcieli zaszczepić w nim tę miłość. I oby im się udało.
Może, gdybym nie była teraz pogrążona w dziwnego rodzaju “smutku”, czy też małej depresji, jeśli można to tak nazwać, ujrzałabym to, jakim wzrokiem mój kuzyn na mnie spogląda. I być może zaczęłoby to mnie zastanawiać, dlaczego specjalnie dla mnie wystroił się jak na sabat, gdy ja witałam go w zwykłym codziennym ubraniu, i może zastanowiłby mnie fakt jego pięknego prezentu i liściku jaki mi dołączył. Póki co nie byłam jednak w stanie dostrzec tych małych… aluzji. Może potrzebowałam czasu, może mocniejszych sygnałów?
- Jesteś taki dobry - szepnęłam. - Gdybyś wiedział, jak wiele dla mnie znaczą twoje słowa. Twoja obecność.
Ja również patrzyłam mu prosto w oczy i szukałam w nich czegoś. Nie wiem czego, ale miałam nadzieję, że uda mi się to znaleźć. Trwało to dosłownie chwilę, nim z jego ust wyszły kolejne słowa. Które, prawdę mówiąc, bardzo mnie ucieszyły. Ucieszył mnie sam fakt, że nie będę musiała siedzieć dzisiaj sama wraz ze swoimi myślami. Obecność drugiej osoby, była dla mnie niemal jak miód na serce. Chociaż na chwilę mogłam zapomnieć o przeszłości, a skupić się na tym, co jest teraz.
Gdy stwierdził, że pójdziemy na spacer i mi coś pokaże, w moich oczach zapaliły się zdrowe iskierki ciekawości. Ciekawość zawsze była moją domeną. Nie zawsze była to dobra cecha charakteru, wszakże żadna dama nie powinna wykazywać się czymś tak nieodpowiednim, jednak akurat z ciekawością, nie potrafiłam walczyć. Chociaż rodzina od najmłodszych lat starała mi się ją wyperswadować, to jak się okazało, byłam trudnym uczniem.
- Co chcesz mi pokazać? - zapytałam z zaciekawieniem.
Naprawdę mnie to zaintrygowało. Bo cóż takiego mógł pokazać mi, chciałam powiedzieć młody, ale już całkiem dorosły, Yaxley. Może coś ciekawego związanego z trollami? Chociaż osobiście za nimi nie specjalnie przepadałam, to podziwiałam rodzinną tradycję i nie kwestionowałam wyborów kuzyna, gdy chciał się nimi zajmować. Jedynie Morgoth wyłamał się z tego środowiska, wiążąc się ze smokami. Czy to nie zabawne? Niemalże każdy Yaxley, czy to kobieta, czy też mężczyzna, miał coś wspólnego z magicznymi stworzeniami. Ja jednorożce, a gdzieś po mojej głowie chodziła hodowla hipogryfów, Cyneric kochał trolle, a Morgoth, tak jak wspomniałam, wraz z Tristanem, który przecież też należał do rodziny, serce oddał smokom. Nawet, z tego co wiedziałam, mały Tobias interesował się zwierzętami, a przynajmniej wujkowie i dziadkowie chcieli zaszczepić w nim tę miłość. I oby im się udało.
Może, gdybym nie była teraz pogrążona w dziwnego rodzaju “smutku”, czy też małej depresji, jeśli można to tak nazwać, ujrzałabym to, jakim wzrokiem mój kuzyn na mnie spogląda. I być może zaczęłoby to mnie zastanawiać, dlaczego specjalnie dla mnie wystroił się jak na sabat, gdy ja witałam go w zwykłym codziennym ubraniu, i może zastanowiłby mnie fakt jego pięknego prezentu i liściku jaki mi dołączył. Póki co nie byłam jednak w stanie dostrzec tych małych… aluzji. Może potrzebowałam czasu, może mocniejszych sygnałów?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Bez wahania odparłby: mi. Niestety nie posiadł umiejętności legilimecji. Mógł jedyne ślepo wierzyć w wiarę Rosalie co do jego słów - nie kłamał przecież, wręcz przeciwnie, był do bólu szczerym - będącymi elementem skomplikowanej układanki. Układanki rozsypanej kobiety, która niczym nie zasłużyła na ten los, który ją dosięgnął. Mogło wydawać się to niesprawiedliwym - w istocie nim było - lecz Cyneric naprawdę ufał życiowym doświadczeniom. One nie omijały nikogo, wszakże on sam boleśnie przekonał się o mocy sprawczej bliżej nieokreślonej opatrzności. Nie był typem człowieka, który zrzuciwszy całą winę za wszelakie niepowodzenia na przypadek poddaje się im bez cienia sprzeciwu; dostrzegał nie tylko ludzkie przywary, lecz też swoje własne. Zazwyczaj twierdził, że nic nie dzieje się bez przyczyny oraz że to właśnie my jesteśmy kowalami swoich losów, a mimo to co jakiś czas spada na nas lawina pełna nieoczekiwanych zdarzeń, których w żaden sposób nie da się zatrzymać. Prawdopodobnie - jakkolwiek okrutnie to nie brzmiało - upatrywał w tych nieszczęsnych zdarzeniach szansy dla siebie. Dla nich. Może nie teraz, może nie za tydzień, ale za jakiś czas powróci upragniony spokój oraz morze możliwości. Z których postanowił skorzystać, nawet kosztem dobrych relacji z własną rodziną. Zbyt mało ryzykował w swoim życiu, zbyt mało od niego otrzymywał. Będąc Yaxley'em zasługiwał na więcej niż marne ochłapy rzucane od niechcenia. Musiał sięgnąć po więcej, postawić wszystko na jedną kartę. I wygrać lub przegrać próbując.
Słowa Rosalie pobudziły w nim tę strunę, której nie chciał dziś pobudzać - nadzieję. Naiwne przekonanie o tym, że pozostaje niezwyciężony, a kobieta właśnie rzuca w niego sugestią, po którą należy jedynie sięgnąć. Czcze pragnienia, zwątpienie, ślepy zaułek w labiryncie domysłów - oto co mogą wywołać pozornie niewinne słowa. Jego puls przyspieszył na chwilę, lecz szczęśliwie jego mózg pracował należycie - uspokoił się racjonalnym wyjaśnieniem zasłyszanych zdań, których to interpretacja była zresztą prawdziwa.
- To ty sprawiasz, że ludzie stają się lepsi. Wierzę, że kiedyś to dostrzeżesz - odparł spokojnie, z niechęcią puszczając jej dłoń. I tak przytrzymał ją zbyt długo - nie wypadało. Posłał jej za to pełne pewności siebie spojrzenie mające na celu wzbudzenie w kuzynce przekonania co do jego wypowiedzi. Wiedział, że przed chwilą zasadzone ziarno trafiło na podatny grunt i chociaż nie wyrośnie od razu, z pewnością za jakiś czas wykiełkuje. Wszystko sprowadzało się co cierpliwości oczekiwania. Tej za sprawą pracy z trollami miał naprawdę sporo, chociaż zdarzało mu się domagać pewnych rzeczy na już. Tym razem stawiał wszystko na wyczekiwanie dogodnego momentu.
Na powrót nachylił się w kierunku filiżanki z herbatą, której upił kilka solidnych łyków sprawiając tym samym, że w naczyniu nie pozostało prawie nic. Zatrzymał spojrzenie na iskierkach ciekawości odbitych w kobiecych oczach, co wywołało w nim delikatny uśmiech zadowolenia. Taką właśnie Rosie pamiętał i taką chciał ją widzieć. To był dopiero przedsmak jej powrotu do zdrowia, ale to był ten rodzaj nadziei, który dla odmiany pragnął do siebie dopuścić.
- Pokażę ci moją kryjówkę z dzieciństwa. To piękne miejsce sprzyjające myśleniu. Pozytywnemu, nie negatywnemu - wyjaśnił pełen przekonania co do swoich słów. Myślami odnalazł odosobniony zakątek, który odwiedzał czasem nawet do dziś. Miał z nim pozytywne skojarzenia i w duchu liczył, że Rosalie się do niego zarazi tym przekonaniem. I kto wie, może sama zacznie czerpać korzyści z tego - jego zdaniem - niezwykłego miejsca?
- Chodźmy - rzucił nagle, wstając z kanapy. Podał kuzynce dłoń, zerkając jeszcze w bok, za okno. Chwilowo przestało padać i należało to wykorzystać.
Słowa Rosalie pobudziły w nim tę strunę, której nie chciał dziś pobudzać - nadzieję. Naiwne przekonanie o tym, że pozostaje niezwyciężony, a kobieta właśnie rzuca w niego sugestią, po którą należy jedynie sięgnąć. Czcze pragnienia, zwątpienie, ślepy zaułek w labiryncie domysłów - oto co mogą wywołać pozornie niewinne słowa. Jego puls przyspieszył na chwilę, lecz szczęśliwie jego mózg pracował należycie - uspokoił się racjonalnym wyjaśnieniem zasłyszanych zdań, których to interpretacja była zresztą prawdziwa.
- To ty sprawiasz, że ludzie stają się lepsi. Wierzę, że kiedyś to dostrzeżesz - odparł spokojnie, z niechęcią puszczając jej dłoń. I tak przytrzymał ją zbyt długo - nie wypadało. Posłał jej za to pełne pewności siebie spojrzenie mające na celu wzbudzenie w kuzynce przekonania co do jego wypowiedzi. Wiedział, że przed chwilą zasadzone ziarno trafiło na podatny grunt i chociaż nie wyrośnie od razu, z pewnością za jakiś czas wykiełkuje. Wszystko sprowadzało się co cierpliwości oczekiwania. Tej za sprawą pracy z trollami miał naprawdę sporo, chociaż zdarzało mu się domagać pewnych rzeczy na już. Tym razem stawiał wszystko na wyczekiwanie dogodnego momentu.
Na powrót nachylił się w kierunku filiżanki z herbatą, której upił kilka solidnych łyków sprawiając tym samym, że w naczyniu nie pozostało prawie nic. Zatrzymał spojrzenie na iskierkach ciekawości odbitych w kobiecych oczach, co wywołało w nim delikatny uśmiech zadowolenia. Taką właśnie Rosie pamiętał i taką chciał ją widzieć. To był dopiero przedsmak jej powrotu do zdrowia, ale to był ten rodzaj nadziei, który dla odmiany pragnął do siebie dopuścić.
- Pokażę ci moją kryjówkę z dzieciństwa. To piękne miejsce sprzyjające myśleniu. Pozytywnemu, nie negatywnemu - wyjaśnił pełen przekonania co do swoich słów. Myślami odnalazł odosobniony zakątek, który odwiedzał czasem nawet do dziś. Miał z nim pozytywne skojarzenia i w duchu liczył, że Rosalie się do niego zarazi tym przekonaniem. I kto wie, może sama zacznie czerpać korzyści z tego - jego zdaniem - niezwykłego miejsca?
- Chodźmy - rzucił nagle, wstając z kanapy. Podał kuzynce dłoń, zerkając jeszcze w bok, za okno. Chwilowo przestało padać i należało to wykorzystać.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Ludzie za bardzo mnie idealizowali. Uważali, że jestem taka cudowna, że potrafię zmienić ich życie, że nastawiam do czynienia rzeczy, których sami by się nie podjęli. Ciągle słuchałam, jak sprawiam, że ludzie się zmieniają. Najczęściej od mężczyzn i im częściej to do mnie docierało, tym bardziej uświadamiałam sobie, że to nie ja tak działam, a mój czar. Było mało osób, które potrafiłyby oprzeć się mojemu urokowi. Mogłam zawiązać sobie każdego pana na sznureczku i poruszać nim jak marionetką tak jak chciałam i kiedy chciałam, ale… może byłam głupia, ale nie takiego życia chciałam. Chciałam, aby ktoś mnie pokochał, a jak na złość, gdy trafiałam na taką osobę, to ona nagle odchodziła, ponownie zostawiając mnie samą. Można było powiedzieć, że myślałam tylko o sobie, o swoich uczuciach. Panicznie bałam się staropanieństwa, panicznie bałam się samotności. Bałam się, że kiedyś zostanę sama w murach tej posiadłości i nie będę miała w nikim oparcia.
Utkwiłam swe oczy w oczach Cynerica na dłużej, niż by wypadało. Ale coś zmusiło mnie do tego, aby to uczynić. Widziałam jak na mnie patrzy, słyszałam z jaką nadzieją wypowiada swoje kolejne słowa, na co odpowiedziałam jedynie skinieniem głowy. Tak bardzo chciałam mu wierzyć, tak bardzo chciałam, aby to co mi przekazał okazało się szczerą prawdą.
Nigdy nie miałam okazji, aby spędzić z Cynericiem tak długiego okresu czasu. Chociaż mieszkał z nami od lat, on zajmował się męskimi sprawami, a ja jedyne co mogłam to czytać książki, niż biegać po bagnach i bawić się, gdy oboje byliśmy jeszcze młodzi. Jednak im częściej miałam okazję z nim porozmawiać, tym bardziej zdawałam się dostrzegać fakt, że jesteśmy dla siebie niezwykle dalecy, a jednocześnie tak niesamowicie bliscy. Coś podobnego czułam z Morgothem, jednak nie na tę skalę. Nie aż tak. Przy nim odchodziły w niepamięć wszystkie troski, wszystkie problemy.
- Nie tylko ja sprawiam, że ludzie stają się lepsi - odpowiedziałam w końcu patrząc, jak jego dłoń puszcza moją. - Są takie osoby, które samą swoją obecnością mogą wszystko zmienić…
Może brzmiało tajemniczo, może nie. Jednak jeśli ktokolwiek miałby wątpliwości, oczywiście chodziło mi o niego. Tak czułam dzisiejszego dnia i byłam mu naprawdę niezwykle wdzięczna, że zechciał poświęcić mi swój czas, aby poprawić mi nastrój. To wiele dla mnie znaczyło.
Zdziwiłam się, że chciał mi to pokazać już i teraz. Niemal momentalnie wypił zawartość swojej filiżanki, od razu wstając i podając mi dłoń, a ja… a ja siedziałam z lekko uchylonymi ustami i chyba nie bardzo do mnie to wszystko docierało.
Już dawno nie robiłam czegoś tak bardzo spontanicznie. Uśmiechnęłam się szeroko, a na mojej twarzy widać było niemałą ekscytację. Z opóźnieniem dotarł do mnie fakt, co chce mi pokazać i wtedy ekscytacja zamieniła się w zdziwienie.
- Kryjówkę z dzieciństwa? Nie wiem czy powinnam, to twoje prywatne miejsce, a ja nie chciałabym ci tam przeszkadzać - wymamrotałam.
Bardzo biłam się ze swoimi myślami, czy powinnam na to przystawać. Z jednej strony, skoro sam mi zaproponował, to znaczy, że był pewien swojej decyzji. Byłam też niezwykle ciekawa, w końcu sama miałam swoje kryjówki, chociaż bardziej były to Rosierowe ogrody, bo samej po bagnach nie lubiłam się kręcić. Z drugiej jednak strony to było jego miejsce i powinno być przeznaczone tylko dla specjalnej osoby. Czyżbym ja…?
Chwyciłam go za dłoń, ciesząc się, że ponownie mogę poczuć fakturę jego skóry. Uścisnęłam ją mocno, wstając z kanapy i niechętnie puszczając, wiedząc, że nie powinnam go trzymać zbyt długo, ponieważ mogłoby to zostać nieodpowiednio odebrane.
- Jeśli jesteś pewien, to prowadź - poprosiłam, gotowa, aby od razu opuścić budynek i udać się do lasu.
Utkwiłam swe oczy w oczach Cynerica na dłużej, niż by wypadało. Ale coś zmusiło mnie do tego, aby to uczynić. Widziałam jak na mnie patrzy, słyszałam z jaką nadzieją wypowiada swoje kolejne słowa, na co odpowiedziałam jedynie skinieniem głowy. Tak bardzo chciałam mu wierzyć, tak bardzo chciałam, aby to co mi przekazał okazało się szczerą prawdą.
Nigdy nie miałam okazji, aby spędzić z Cynericiem tak długiego okresu czasu. Chociaż mieszkał z nami od lat, on zajmował się męskimi sprawami, a ja jedyne co mogłam to czytać książki, niż biegać po bagnach i bawić się, gdy oboje byliśmy jeszcze młodzi. Jednak im częściej miałam okazję z nim porozmawiać, tym bardziej zdawałam się dostrzegać fakt, że jesteśmy dla siebie niezwykle dalecy, a jednocześnie tak niesamowicie bliscy. Coś podobnego czułam z Morgothem, jednak nie na tę skalę. Nie aż tak. Przy nim odchodziły w niepamięć wszystkie troski, wszystkie problemy.
- Nie tylko ja sprawiam, że ludzie stają się lepsi - odpowiedziałam w końcu patrząc, jak jego dłoń puszcza moją. - Są takie osoby, które samą swoją obecnością mogą wszystko zmienić…
Może brzmiało tajemniczo, może nie. Jednak jeśli ktokolwiek miałby wątpliwości, oczywiście chodziło mi o niego. Tak czułam dzisiejszego dnia i byłam mu naprawdę niezwykle wdzięczna, że zechciał poświęcić mi swój czas, aby poprawić mi nastrój. To wiele dla mnie znaczyło.
Zdziwiłam się, że chciał mi to pokazać już i teraz. Niemal momentalnie wypił zawartość swojej filiżanki, od razu wstając i podając mi dłoń, a ja… a ja siedziałam z lekko uchylonymi ustami i chyba nie bardzo do mnie to wszystko docierało.
Już dawno nie robiłam czegoś tak bardzo spontanicznie. Uśmiechnęłam się szeroko, a na mojej twarzy widać było niemałą ekscytację. Z opóźnieniem dotarł do mnie fakt, co chce mi pokazać i wtedy ekscytacja zamieniła się w zdziwienie.
- Kryjówkę z dzieciństwa? Nie wiem czy powinnam, to twoje prywatne miejsce, a ja nie chciałabym ci tam przeszkadzać - wymamrotałam.
Bardzo biłam się ze swoimi myślami, czy powinnam na to przystawać. Z jednej strony, skoro sam mi zaproponował, to znaczy, że był pewien swojej decyzji. Byłam też niezwykle ciekawa, w końcu sama miałam swoje kryjówki, chociaż bardziej były to Rosierowe ogrody, bo samej po bagnach nie lubiłam się kręcić. Z drugiej jednak strony to było jego miejsce i powinno być przeznaczone tylko dla specjalnej osoby. Czyżbym ja…?
Chwyciłam go za dłoń, ciesząc się, że ponownie mogę poczuć fakturę jego skóry. Uścisnęłam ją mocno, wstając z kanapy i niechętnie puszczając, wiedząc, że nie powinnam go trzymać zbyt długo, ponieważ mogłoby to zostać nieodpowiednio odebrane.
- Jeśli jesteś pewien, to prowadź - poprosiłam, gotowa, aby od razu opuścić budynek i udać się do lasu.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Trudno sobie wyobrazić jak mocno Cyneric zaprzeczałby myślom Rosalie, gdyby tylko mógł je poznać. Dla niego już od dawna nie była jedynie piękną wilą mogącą okręcić sobie każdego wokół palca. Znali się już tyle lat, że akurat w jego słowa powinna uwierzyć - były prawdziwe. Prawdziwie prawdziwe, zbudowane na doświadczeniu oraz poznaniu. Spędzili ze sobą wiele czasu, poznali swoje możliwości w różnych sytuacjach życiowych i niemożliwym było, aby posądzić go o podobnie fałszywe zapędy. Był Yaxley'em, nie musiał się nikomu podlizywać - nawet rodzinie. Gdyby uważał inaczej, mógłby zachować swoją opinię dla siebie, byleby nie musieć okłamywać swojej kuzynki. Będąc jednak wychowankiem Fenland, które ukształtowało jego charakter, nie rzucał słów na wiatr. Każde z nich skrupulatnie dobierał - w myśl zasady, że jeśli nie ma się nic mądrego do powiedzenia, to lepiej milczeć niż mówić głupoty bądź kłamstwa - w końcu nimi wyrażał nie tylko siebie, lecz też cały ród. Będąc jego przedstawicielem inni czarodzieje silnie wiązali go właśnie z dziedzictwem Yaxley'ów; każdy z nich stanowił pewnego rodzaju wizytówkę potomków Yaxleatha. Ta musiała być nader wszystko nieskazitelna.
On również patrzył na Rosie dłużej niż powinien. Pozornie nie było widać po nim drgającego w środku podenerwowania spowodowanego wieloma czynnikami na raz. Na zewnątrz wciąż był opanowany, a jednak zainteresowany. Chłonął widok półwili póki jeszcze mógł. Niedługo dzień się skończy, a każde z nich wróci do swoich zajęć. Lubił na nią patrzeć z każdym dniem dostrzegając coś innego. Obserwować zmiany, które w niej zachodziły na przestrzeni tych lat kiedy dorastali. I chociaż naprawdę podziwiał jej piękno, po tak długim czasie potrafił oddzielić je od tego, co miała w środku - pełne wrażliwości serce. Oraz kruchy organizm. Tak mocno przypominała matkę, która bardzo chciała przynależeć do tej rodziny. Rosalie nie musiała się starać, była częścią Yaxley'ów, a jednak sprawiała wrażenie delikatnej. Osoby, którą pragnął chronić przed upadkiem, byleby tylko nie rozpadła się w drobny mak tak jak jego rodzicielka. Widmo depresji ciągnęło się za nim przez lata i to właśnie przed takim losem chciał ochronić bagienną lilię. Tylko nie wiedział jak. Był tylko mężczyzną o surowej aparycji, szorstkich dłoniach oraz introwertycznym wnętrzu. Pozbawiony pełnej palety emocji, którą posiadali inni. Mało wylewny, niewiele mówiący o rzeczywistości - a co dopiero o własnych uczuciach - stanowił raczej kiepskiego opiekuna kogokolwiek. Mógł jedynie się starać. Tak jak teraz, wyjawiając swoje myśli najlepiej jak potrafił.
Niestety nie dość, że był Yaxley'em, to jeszcze na dodatek jedynie mężczyzną. Domysły to nie jego mocna strona. Bał się również zbyt mocnego zaangażowania w coś, co mogło być skazane na porażkę. Starał się nie karmić zbyt dużą ilością nadziei, dawkować ją sobie w rozsądnych ilościach, byleby nie musieć później szaleć z powodu rozczarowania. Przyjął więc słowa Rosie w milczeniu sprawiając wrażenie ich niezrozumienia. Tak było prościej. Wiedział przynajmniej, że nie zagalopuje się w swoich pragnieniach oraz… czynach. Niszcząc tym samym wszystko, co do tej pory zbudowali. Cierpliwość to najważniejsza z cnót.
Uznał, że oboje potrzebują spontaniczności. Nagłego wyrwania się z wykreowanego przez nich obrazka. Owszem, cenił sobie schematy oraz sztywne reguły, lecz czasem dawał się porwać drobnym wyłamaniom z tych jasno określonych ram. To dlatego wstał, dlatego wystawił swoją dłoń w kierunku kuzynki, dlatego postanowił ją porwać tam, gdzie nikt inny nie miał wstępu.
- Ufam ci Rosie - odpowiedział jedynie, z całą stanowczością. Wiedział, że nie podepcze jego prywatności, nie zrobi niczego niewłaściwego. Wierzył natomiast, że skorzysta na tym drobnym odkryciu. Nawet jeśli kiedyś oboje mają spotkać się w tym samym miejscu… kto powiedział, że nie mogą zwyczajnie pomilczeć i posłuchać ciszy we dwoje? To będzie jedyne w swoim rodzaju, tak jak jej towarzystwo. - Jestem pewien - dodał, żeby podkreślić swoje stanowisko w tej sprawie. Pomógł jej się ciepło ubrać - pogoda nadal była mocno kapryśna - a kiedy oboje byli gotowi, wyszli na zewnątrz. Szli dość długo między drzewami oraz krzewami, stąpając po mocno wilgotnej ziemi. I rozmawiając o czymś bardziej przyziemnym niż skrywane tajemnice. Wreszcie wynurzyli się zza gęstych krzewów skrywających niewielką, porośniętą trawą oraz skupiającą kilka większych kamieni wysepkę. Wysepkę, dookoła której znajdowały się bagienne wody otoczone przed leśne pnie rozłożystych drzew. Natomiast na samą wysepkę można się było dostać jedynie po przejściu przez długie oraz grube konary płaczącej wierzby, która była nienaturalnie wygięta w stronę wody. Jeśli Rosalie tego chciała, przeszli aż po niej na kawałek lądu, a jeśli nie, Cyneric złożył jej obietnicę, że następnym razem pokaże jej jak sprawnie tam wejść unikając kąpieli. Potem jeszcze przespacerowali się trochę wokół posiadłości, a pod wieczór odprowadził ją pod drzwi pokoju.
zt x2
On również patrzył na Rosie dłużej niż powinien. Pozornie nie było widać po nim drgającego w środku podenerwowania spowodowanego wieloma czynnikami na raz. Na zewnątrz wciąż był opanowany, a jednak zainteresowany. Chłonął widok półwili póki jeszcze mógł. Niedługo dzień się skończy, a każde z nich wróci do swoich zajęć. Lubił na nią patrzeć z każdym dniem dostrzegając coś innego. Obserwować zmiany, które w niej zachodziły na przestrzeni tych lat kiedy dorastali. I chociaż naprawdę podziwiał jej piękno, po tak długim czasie potrafił oddzielić je od tego, co miała w środku - pełne wrażliwości serce. Oraz kruchy organizm. Tak mocno przypominała matkę, która bardzo chciała przynależeć do tej rodziny. Rosalie nie musiała się starać, była częścią Yaxley'ów, a jednak sprawiała wrażenie delikatnej. Osoby, którą pragnął chronić przed upadkiem, byleby tylko nie rozpadła się w drobny mak tak jak jego rodzicielka. Widmo depresji ciągnęło się za nim przez lata i to właśnie przed takim losem chciał ochronić bagienną lilię. Tylko nie wiedział jak. Był tylko mężczyzną o surowej aparycji, szorstkich dłoniach oraz introwertycznym wnętrzu. Pozbawiony pełnej palety emocji, którą posiadali inni. Mało wylewny, niewiele mówiący o rzeczywistości - a co dopiero o własnych uczuciach - stanowił raczej kiepskiego opiekuna kogokolwiek. Mógł jedynie się starać. Tak jak teraz, wyjawiając swoje myśli najlepiej jak potrafił.
Niestety nie dość, że był Yaxley'em, to jeszcze na dodatek jedynie mężczyzną. Domysły to nie jego mocna strona. Bał się również zbyt mocnego zaangażowania w coś, co mogło być skazane na porażkę. Starał się nie karmić zbyt dużą ilością nadziei, dawkować ją sobie w rozsądnych ilościach, byleby nie musieć później szaleć z powodu rozczarowania. Przyjął więc słowa Rosie w milczeniu sprawiając wrażenie ich niezrozumienia. Tak było prościej. Wiedział przynajmniej, że nie zagalopuje się w swoich pragnieniach oraz… czynach. Niszcząc tym samym wszystko, co do tej pory zbudowali. Cierpliwość to najważniejsza z cnót.
Uznał, że oboje potrzebują spontaniczności. Nagłego wyrwania się z wykreowanego przez nich obrazka. Owszem, cenił sobie schematy oraz sztywne reguły, lecz czasem dawał się porwać drobnym wyłamaniom z tych jasno określonych ram. To dlatego wstał, dlatego wystawił swoją dłoń w kierunku kuzynki, dlatego postanowił ją porwać tam, gdzie nikt inny nie miał wstępu.
- Ufam ci Rosie - odpowiedział jedynie, z całą stanowczością. Wiedział, że nie podepcze jego prywatności, nie zrobi niczego niewłaściwego. Wierzył natomiast, że skorzysta na tym drobnym odkryciu. Nawet jeśli kiedyś oboje mają spotkać się w tym samym miejscu… kto powiedział, że nie mogą zwyczajnie pomilczeć i posłuchać ciszy we dwoje? To będzie jedyne w swoim rodzaju, tak jak jej towarzystwo. - Jestem pewien - dodał, żeby podkreślić swoje stanowisko w tej sprawie. Pomógł jej się ciepło ubrać - pogoda nadal była mocno kapryśna - a kiedy oboje byli gotowi, wyszli na zewnątrz. Szli dość długo między drzewami oraz krzewami, stąpając po mocno wilgotnej ziemi. I rozmawiając o czymś bardziej przyziemnym niż skrywane tajemnice. Wreszcie wynurzyli się zza gęstych krzewów skrywających niewielką, porośniętą trawą oraz skupiającą kilka większych kamieni wysepkę. Wysepkę, dookoła której znajdowały się bagienne wody otoczone przed leśne pnie rozłożystych drzew. Natomiast na samą wysepkę można się było dostać jedynie po przejściu przez długie oraz grube konary płaczącej wierzby, która była nienaturalnie wygięta w stronę wody. Jeśli Rosalie tego chciała, przeszli aż po niej na kawałek lądu, a jeśli nie, Cyneric złożył jej obietnicę, że następnym razem pokaże jej jak sprawnie tam wejść unikając kąpieli. Potem jeszcze przespacerowali się trochę wokół posiadłości, a pod wieczór odprowadził ją pod drzwi pokoju.
zt x2
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
| 21 kwietnia
To był jednej z tych spokojnych dni, które wyjątkowo mogłam spędzić w domu, zamiast jak zawsze - w Ministerstwie. Po paru dniach zajmowania się przedstawicielem z innego kraju, co było dosyć stresujące, biorąc pod uwagę sytuację w Wielkiej Brytanii i wszelkie wątpliwości obcokrajowca, na które nawet nie zawsze potrafiłam dopowiadać, bo - cóż - nie byłam osobą podejmującą decyzję, a przede wszystkim rozumiejącą je wszystkie, nadszedł czas na odpoczynek. Obudził mnie dopiero skrzat, który zaniepokojony moim długim spaniem, przyszedł do mnie, przynosząc śniadanie. Dawno nie pozostawałam w łóżku tak długo, lubiąc po prostu wstawać wraz ze słońcem albo niewiele później w zimniejszych porach roku.
Stojąc już przy oknie, patrzyłam na widok bagien. Otworzyłam nawet odrobinę jedną z okiennic, z niejaką radością zauważając, że powietrze nie jest już tak mroźne jak jeszcze niedawno. Wydawało się, że w wiecznym pośpiechu nawet nie miałam okazji tego zauważyć.
Tak też leniwie spędziłam cały poranek, dopiero później udając się do salonu. Wcześniej zaszłam do biblioteki, z której zabrałam jedną z francuskich książek. Był to dokładniej romans. Uwielbiałam zaczytywać się w tego typu literaturze. Rozsiadłam się w fotelu blisko okna, dzięki czemu co pewien czas mogłam wyglądać na zewnątrz, jednak lektura tak mnie pochłonęła, że mniejszy ruch nie mógł zwrócić mojej uwagi. Popijałam przygotowaną dla mnie kawę, której kuszący zapach roznosił się powoli po całym pomieszczeniu.
W mojej książce miał akurat miejsce wyjątkowo romantyczny moment, ale równocześnie ruch dwóch sylwetek za oknem sprawił, że spojrzałam w tamtą stronę. Zaskoczyło mnie to, co tam zobaczyłam. Elegancki Cyneric, ubłocony prawie do pasa, trzymający na rękach Rosalie? Zwróciłam wzrok z powrotem na tekst, jakby nie wierząc, że takie rzeczy się tam dzieją, a chwilę później stali już normalnie, nawet jeśli kuzyn wciąż był okropnie brudny. Wyglądało na to, że zmierzają do posiadłości. Odłożyłam zaraz książkę, przerywając w jakże ciekawym momencie, chcąc zobaczyć co to dzieje się w prawdziwym świecie. A nuż coś równie interesującego? Podeszłam szybkim krokiem do drzwi salonu i wyjrzałam odrobinę, czekając aż moja siostra i kuzyn znajdą się w środku.
To był jednej z tych spokojnych dni, które wyjątkowo mogłam spędzić w domu, zamiast jak zawsze - w Ministerstwie. Po paru dniach zajmowania się przedstawicielem z innego kraju, co było dosyć stresujące, biorąc pod uwagę sytuację w Wielkiej Brytanii i wszelkie wątpliwości obcokrajowca, na które nawet nie zawsze potrafiłam dopowiadać, bo - cóż - nie byłam osobą podejmującą decyzję, a przede wszystkim rozumiejącą je wszystkie, nadszedł czas na odpoczynek. Obudził mnie dopiero skrzat, który zaniepokojony moim długim spaniem, przyszedł do mnie, przynosząc śniadanie. Dawno nie pozostawałam w łóżku tak długo, lubiąc po prostu wstawać wraz ze słońcem albo niewiele później w zimniejszych porach roku.
Stojąc już przy oknie, patrzyłam na widok bagien. Otworzyłam nawet odrobinę jedną z okiennic, z niejaką radością zauważając, że powietrze nie jest już tak mroźne jak jeszcze niedawno. Wydawało się, że w wiecznym pośpiechu nawet nie miałam okazji tego zauważyć.
Tak też leniwie spędziłam cały poranek, dopiero później udając się do salonu. Wcześniej zaszłam do biblioteki, z której zabrałam jedną z francuskich książek. Był to dokładniej romans. Uwielbiałam zaczytywać się w tego typu literaturze. Rozsiadłam się w fotelu blisko okna, dzięki czemu co pewien czas mogłam wyglądać na zewnątrz, jednak lektura tak mnie pochłonęła, że mniejszy ruch nie mógł zwrócić mojej uwagi. Popijałam przygotowaną dla mnie kawę, której kuszący zapach roznosił się powoli po całym pomieszczeniu.
W mojej książce miał akurat miejsce wyjątkowo romantyczny moment, ale równocześnie ruch dwóch sylwetek za oknem sprawił, że spojrzałam w tamtą stronę. Zaskoczyło mnie to, co tam zobaczyłam. Elegancki Cyneric, ubłocony prawie do pasa, trzymający na rękach Rosalie? Zwróciłam wzrok z powrotem na tekst, jakby nie wierząc, że takie rzeczy się tam dzieją, a chwilę później stali już normalnie, nawet jeśli kuzyn wciąż był okropnie brudny. Wyglądało na to, że zmierzają do posiadłości. Odłożyłam zaraz książkę, przerywając w jakże ciekawym momencie, chcąc zobaczyć co to dzieje się w prawdziwym świecie. A nuż coś równie interesującego? Podeszłam szybkim krokiem do drzwi salonu i wyjrzałam odrobinę, czekając aż moja siostra i kuzyn znajdą się w środku.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
To była prosta, nieoczywista forma nie do końca rozumianego szczęścia. Nie był tak całkowicie pewien swoich decyzji - rzadko podejmował je tak spontanicznie. I chodziło tutaj oczywiście o rzucenie się w brud bagiennej toni odpychanej zawzięcie nogami. Miał tylko nadzieję, że nie pochlapał Rosie zbyt mocno. Wiedział co prawda, że najwyżej mogłaby być odrobinę zła, lecz nie warto było tak ryzykować. Nie wtedy, kiedy właśnie niejako podjęli decyzję o swoim nowym, pełnym niespodzianek życiu. Cyneric był przygotowany na trud, który musiał od dziś włożyć w budowanie tej relacji o zupełnie innym niż dotychczas podłożu. Rysujące się na horyzoncie plany nie zwiastowały nadejścia łatwych czasów. Ogarnięci płynącym z chwili zadowoleniem nie widzieli na swojej drodze potencjalnych przeszkód - te pojawią się bez wątpienia, prawdopodobnie szybciej, niż mogliby przypuszczać. Nadchodziła wojna, tak jak zmieniał się sam Yaxley oraz jego wizja na nadchodzące lata życia. Służba Czarnemu Panu, dbałość nie tylko o narzeczoną, lecz także o dobro magicznego świata - to wszystko wymagało wielu poświęceń, rezygnacji z własnych przyzwyczajeń oraz przewartościowania wszystkich dróg, podczas których wybierał łatwiznę od ciężkiej pracy. Fakt, że nie było takich sytuacji zbyt wiele, nie zmieniało to jednak fundamentalnej prawdy.
Wtedy o tym nie myślał. Jak gdyby nagle wszystkie poważne sprawy wywietrzały mu z głowy. Zajął się własnym życiem, nauką spontaniczności oraz jak wiele ona daje. Wydawali się być naprawdę rozbawieni całą tą sytuacją. Cyneric nie spodziewał się nawet, że ktoś mógł ich dostrzec. I tak wszyscy już wiedzieli o porannych dyskusjach oraz spisaniu umów. Wszyscy poza… Lilianą. No tak, mógł się tego domyślić. Niestety nie myślał o niczym. Tylko o tym, że cała sprawa ułożyła się lepiej niż ośmielił się zawczasu przypuszczać.
Otwarcie drzwi wejściowych nastręczyło mu nieco problemów, lecz wspólnymi siłami udało im się wejść do środka. Yaxley ostrożnie postawił półwilę na podłodze w korytarzu sądząc, że znajdują się sami w posiadłości.
- Nie gniewaj się zbyt mocno - powiedział jeszcze, tak na wszelki wypadek. - Chciałbym… - zaczął, jednakże wzrok omsknął mu się z Rosalie na uchylone drzwi do salonu, zza których wystawały jasne, długie włosy. - Liliana - powiedział cicho, może odrobinę zbyt cicho. Uśmiechnął się, ponieważ dzisiejszego popołudnia miał ku temu powód. Czasem warto ponieść się emocjom nawet jeśli tak znikomym jak zwyczajne uniesienie kącików ust. Splótł ręce za plecami spoglądając to na jedną, to na drugą siostrę.
Wtedy o tym nie myślał. Jak gdyby nagle wszystkie poważne sprawy wywietrzały mu z głowy. Zajął się własnym życiem, nauką spontaniczności oraz jak wiele ona daje. Wydawali się być naprawdę rozbawieni całą tą sytuacją. Cyneric nie spodziewał się nawet, że ktoś mógł ich dostrzec. I tak wszyscy już wiedzieli o porannych dyskusjach oraz spisaniu umów. Wszyscy poza… Lilianą. No tak, mógł się tego domyślić. Niestety nie myślał o niczym. Tylko o tym, że cała sprawa ułożyła się lepiej niż ośmielił się zawczasu przypuszczać.
Otwarcie drzwi wejściowych nastręczyło mu nieco problemów, lecz wspólnymi siłami udało im się wejść do środka. Yaxley ostrożnie postawił półwilę na podłodze w korytarzu sądząc, że znajdują się sami w posiadłości.
- Nie gniewaj się zbyt mocno - powiedział jeszcze, tak na wszelki wypadek. - Chciałbym… - zaczął, jednakże wzrok omsknął mu się z Rosalie na uchylone drzwi do salonu, zza których wystawały jasne, długie włosy. - Liliana - powiedział cicho, może odrobinę zbyt cicho. Uśmiechnął się, ponieważ dzisiejszego popołudnia miał ku temu powód. Czasem warto ponieść się emocjom nawet jeśli tak znikomym jak zwyczajne uniesienie kącików ust. Splótł ręce za plecami spoglądając to na jedną, to na drugą siostrę.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Pozwoliłam się nieść na ramionach i nawet woda, w którą weszliśmy, póki nie dotykała mojej spódnicy i nóg, absolutnie mi nie przeszkadzała. A nie dotykała, więc nawet jej nie zauważyłam. Trzymając się mocno szyi narzeczonego, wpatrywałam się w jego uśmiechniętą, zamyśloną twarz i nie mogłam wyjść z podziwu, jak szybko, znowu, zmieniło się moje życie. Jak kompletnie różne emocje potrafiły towarzyszyć, zdawałoby się, dokładnie tym samym sytuacją. W końcu przechodziłam już przez zaręczyny, te jednak były o niebo lepsze i absolutnie nie miało to związku z tym, że znajdowałam się teraz w powietrzu i miałam wrażenie, że płyne na chmurce.
W drodze do domu patrzyłam to na Cynerica, to w niebo, to przykładałam swoją głowę do jego ciała nie obawiając się, że ktoś nas dojrzy. Tereny te nie były zbyt często uczęszczane, a nawet jeśli, to jedynie przez Yaxley’ów, którzy, miałam nadzieję, udadzą, że nic nie widzieli, pozwalając się nam, młodym, cieszyć z chwili. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że ktoś może obserwować nas z okien salonu.
Chociaż prosiłam, aby odstawił mnie wcześniej, to uparł się, że postawi mnie dopiero w domu. A upartemu nie przemówisz, więc śmiejąc się radośnie obserwowałam jego zmagania z otwarciem drzwi, w końcu mu pomogłam mając dłonie przecież wolne i oboje wpadliśmy do środka. Postawił mnie dopiero w holu, a ja nadal nie mogłam oderwać od niego wzroku.
- Za co miałabym się gniewa… słucham? - zapytałam, nie do końca rozumiejąc o co mi chodzi.
Podążyłam za jego wzrokiem, obracając się w stronę drzwi od salonu i gdy moje spojrzenie padło na blond, długie włosy, a potem na twarz siostry, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Kompletnie nie myśląc, ponownie oddając się uczuciom i pozwalając, aby to one zadecydowały o moim zachowaniu, niemalże podbiegłam do niej. Chwyciłam ją za dłonie i wciągnęłam do salonu. Trzymając mocno zaczęłam obracać się z nią wokół własnej osi, nie pozwalając na to, aby uśmiech z mojej twarzy zszedł chociażby na chwilę. Niespodziewanie zatrzymałam się i przyciągnęłam ją do siebie bardzo mocno przytulając, ukrywając swoją twarz w jej zagłębieniu szyi.
- Lili, moja słodka Lili - szepnęłam.
Uniosłam głowę spoglądając to na nią, to na Cynerica, który zapewne poszedł za mną do salonu. Czy już się domyślała?
W drodze do domu patrzyłam to na Cynerica, to w niebo, to przykładałam swoją głowę do jego ciała nie obawiając się, że ktoś nas dojrzy. Tereny te nie były zbyt często uczęszczane, a nawet jeśli, to jedynie przez Yaxley’ów, którzy, miałam nadzieję, udadzą, że nic nie widzieli, pozwalając się nam, młodym, cieszyć z chwili. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że ktoś może obserwować nas z okien salonu.
Chociaż prosiłam, aby odstawił mnie wcześniej, to uparł się, że postawi mnie dopiero w domu. A upartemu nie przemówisz, więc śmiejąc się radośnie obserwowałam jego zmagania z otwarciem drzwi, w końcu mu pomogłam mając dłonie przecież wolne i oboje wpadliśmy do środka. Postawił mnie dopiero w holu, a ja nadal nie mogłam oderwać od niego wzroku.
- Za co miałabym się gniewa… słucham? - zapytałam, nie do końca rozumiejąc o co mi chodzi.
Podążyłam za jego wzrokiem, obracając się w stronę drzwi od salonu i gdy moje spojrzenie padło na blond, długie włosy, a potem na twarz siostry, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Kompletnie nie myśląc, ponownie oddając się uczuciom i pozwalając, aby to one zadecydowały o moim zachowaniu, niemalże podbiegłam do niej. Chwyciłam ją za dłonie i wciągnęłam do salonu. Trzymając mocno zaczęłam obracać się z nią wokół własnej osi, nie pozwalając na to, aby uśmiech z mojej twarzy zszedł chociażby na chwilę. Niespodziewanie zatrzymałam się i przyciągnęłam ją do siebie bardzo mocno przytulając, ukrywając swoją twarz w jej zagłębieniu szyi.
- Lili, moja słodka Lili - szepnęłam.
Uniosłam głowę spoglądając to na nią, to na Cynerica, który zapewne poszedł za mną do salonu. Czy już się domyślała?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie należałam do osób, które udawały, że nic nie zauważyły (no chyba, że wyjątkowo wypadało, wtedy rzeczywiście tak było), nic wiec dziwnego, że chciałam się dowiedzieć co zaszło między moją siostrą a kuzynem. Znając tę dwójkę, ciężko było stwierdzić, żeby zachowanie tego typu było na porządku dziennym. Przyglądałam im się tak długo, aż mnie nie zauważyli i doszło do tego całkiem szybko, aż żałowałam, że nie ukryłam się lepiej, żeby móc więcej podsłuchać. Kiedy tak przyglądałam się przez lekko otwarte drzwi jak wesoło wchodzą do holu, a potem Cyneric mówi moje imię, jakby trochę speszony, wcale nie podejrzewałam o co w tym wszystkim chodzi. A chodzić musiało, bo chociaż moje relacje z Rosalie nie było już oziębłe, to na pewno też nie aż tak ciepłe, żeby zaraz kręcić się w kółko. Najpierw trochę się opierałam, ale szybko dostrzegłam, że siostra jest z jakiegoś powodu bardzo szczęśliwa i pozwoliłam, żeby ta radość przelała się również na mnie. Wpatrywałam się w jej roześmianą twarz, nie potrafiąc nie odwzajemnić tego wyrazu, aż w końcu zakręciło mi się w głowie, od tego ciągłego obracania. Przytuliłam Rosie (a może raczej ona mnie, chociaż ostatecznie i ja ją objęłam) przez jej uścisk tracąc trochę oddech i śmiejąc się nieco nerwowo, nadal nie rozumiejąc.
- Czy coś się stało? - spytałam, kiedy już oderwała się ode mnie, pozwalając na zaczerpnięcie oddechu. Uśmiechnęłam się, spodziewając się tylko pozytywnych wieści, w końcu jakie inne mogłyby spowodować taką reakcję? Również spojrzałam na Cynerica, który chociaż mnie wylewny, musiał się do tego wszystkiego przyczynić - a przynajmniej w jakiś sposób brać udział. Nie spodziewałam się, jaka była prawdziwa nowina. Co prawda słyszałam parę razy, że spędzali razem czas, jednak nie wydawało mi się to niczym dziwnym, a i żadne z nich nie odpowiadało mi nigdy o głębszych uczuciach do drugiego. - Powiedzcie, nie dajcie mi tak żyć w niepewności - poprosiłam, nawet jeśli mało w tym było prośby. W końcu musieli zdradzić tę tajemnicę, ale najlepiej, żeby to było już teraz.
- Czy coś się stało? - spytałam, kiedy już oderwała się ode mnie, pozwalając na zaczerpnięcie oddechu. Uśmiechnęłam się, spodziewając się tylko pozytywnych wieści, w końcu jakie inne mogłyby spowodować taką reakcję? Również spojrzałam na Cynerica, który chociaż mnie wylewny, musiał się do tego wszystkiego przyczynić - a przynajmniej w jakiś sposób brać udział. Nie spodziewałam się, jaka była prawdziwa nowina. Co prawda słyszałam parę razy, że spędzali razem czas, jednak nie wydawało mi się to niczym dziwnym, a i żadne z nich nie odpowiadało mi nigdy o głębszych uczuciach do drugiego. - Powiedzcie, nie dajcie mi tak żyć w niepewności - poprosiłam, nawet jeśli mało w tym było prośby. W końcu musieli zdradzić tę tajemnicę, ale najlepiej, żeby to było już teraz.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Uśmiechnął się. Uśmiechał się cały czas odkąd wkroczyli w bagienną wodę. Całą drogę powrotną do domu oraz dojście na miejsce. Zdziwienie wywołane widokiem Liliany tylko na krótko zmyło z jego twarzy zadowolenie. Zaraz powróciło ono na nowo, będąc obietnicą wyjątkowej chwili tej dwójki. Jawnym potwierdzeniem, że teraz zmieni się wszystko. Wierzył w to. Wiedział, że małżeństwo zmienia naprawdę wiele. Widział to po swoich rodzicach - nawet jeśli pozornie nadal zajmowali się swoimi sprawami, to widział również, że ich miłość wiele poprzestawiała w ich dotychczas sztywnym, pozbawionym drugiej osoby życiu. Nie miał pojęcia jak dokładnie to wszystko wpłynie na niego samego - wszakże nie był jasnowidzem - lecz z pewnością nie pozostanie bez echa. Czekał na tę chwilę naprawdę długo, kilkukrotnie sądząc już, że nigdy ona nie nastąpi. Mężczyźni kręcący się wokół pięknej półwili przychodzili i odchodzili, a on za każdym razem zastanawiał się czy to już ten ostatni raz. Za którymś momentem dopiero rozumiejąc jak bardzo nie odpowiadał mu takowy stan rzeczy. Któremu jednak nie mógł zapobiec - kim był kwestionując wybory Fortinbrasa? - co tylko dodatkowo wzbudzało w nim poczucie beznadziejności sytuacji. Myśl o bezradności oraz bezsilności w tej kwestii przesiąkła jego umysł starannie oraz na tyle skutecznie, żeby nie próbować już nigdy więcej. Długo, naprawdę długo zbierał się do podjęcia tej bardzo istotnej decyzji. Prawdopodobnie zbyt mocno przejmując się wszystkim dookoła zamiast sobą samym. Wreszcie zdobył się na tę odwagę uznając, że teraz albo nigdy. Los bywał naprawdę przewrotnym.
Dzięki temu tutaj stali. Dzięki temu cieszyli się z tej chwili, która od teraz miała trwać już wiecznie - po kres życia obojga lub któregoś z nich. Nie mógł przestać się uśmiechać widząc Lilianę oraz promieniejącą Rosalie w jej ramionach. Na to pojednanie też czekał bardzo długo. I chociaż ono nie było jego zasługą, naprawdę cieszył się z jedności Yaxley'ów. Pragnął tego odkąd pamiętał. Aż dziw, że tyle szczęścia spadło na niego w ostatnim czasie. Zadośćuczynienie?
Wszedł za nimi do salonu z rękoma splecionymi za plecami. Trochę raziła go jego nieadekwatna aparycja, lecz nie miał nawet możliwości przebrania się. Nie oponował zerkając to na jedną, to na drugą kobietę. Nie wiedział czy powinien był powiedzieć o tym sam, jednakże dopytywania młodszej Yaxley wreszcie go zmiękczyły.
- Pobieramy się - powiedział oszczędnie. Nie przepadał za długimi wypowiedziami; zresztą nie do końca był pewien co miałby jeszcze dodać. Wciąż nie ustalili żadnej daty, podpisane zostały tylko umowy traktujące raczej o praktycznej stronie przyszłego małżeństwa. Żadnego z zapisku i tak nie mógł wyjawić, zatem pozostawił resztę w rękach Rosie.
Dzięki temu tutaj stali. Dzięki temu cieszyli się z tej chwili, która od teraz miała trwać już wiecznie - po kres życia obojga lub któregoś z nich. Nie mógł przestać się uśmiechać widząc Lilianę oraz promieniejącą Rosalie w jej ramionach. Na to pojednanie też czekał bardzo długo. I chociaż ono nie było jego zasługą, naprawdę cieszył się z jedności Yaxley'ów. Pragnął tego odkąd pamiętał. Aż dziw, że tyle szczęścia spadło na niego w ostatnim czasie. Zadośćuczynienie?
Wszedł za nimi do salonu z rękoma splecionymi za plecami. Trochę raziła go jego nieadekwatna aparycja, lecz nie miał nawet możliwości przebrania się. Nie oponował zerkając to na jedną, to na drugą kobietę. Nie wiedział czy powinien był powiedzieć o tym sam, jednakże dopytywania młodszej Yaxley wreszcie go zmiękczyły.
- Pobieramy się - powiedział oszczędnie. Nie przepadał za długimi wypowiedziami; zresztą nie do końca był pewien co miałby jeszcze dodać. Wciąż nie ustalili żadnej daty, podpisane zostały tylko umowy traktujące raczej o praktycznej stronie przyszłego małżeństwa. Żadnego z zapisku i tak nie mógł wyjawić, zatem pozostawił resztę w rękach Rosie.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Salon
Szybka odpowiedź