Sala bankietowa
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Sala bankietowa
Każdy szanujący się dworek ma swoją salę bankietową. To pomieszczenie zazwyczaj stoi puste, w razie potrzeby zostaje jednak zapełnione stolikami, bufetem, miejscem dla orkiestry oraz miejscem do tańca. Dziewczęta zawsze lubiły wyprawiać tu swoje przyjęcia dla koleżanek. Już jako małe dziewczynki tańczyły na środku sali udając, że są księżniczkami, ku uciesze ich ojca. Jest to miejsce, które całej rodzinie bardzo dobrze się kojarzy.
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
20 października, noc
Nie do końca rozumiał, co robił. Kradł artefakt, który dla Ministerstwa Magii niewątpliwie był na tyle ważny, że ukryli większość informacji na jego temat nawet przed ludźmi, którzy mieli go szukać. Nie wiedział, czym była kula - widział jedynie jak każdy, kto jej dotknął, cierpiał w męczarniach, zraniony okrutnym poparzeniem. Nie wiedział, czy moc kuli już się wyczerpała - wątpliwe, wtedy Ministerstwo by jej nie poszukiwało - czy to raczej zaczarowane rękawice uchroniły go przed skutkami klątwy. Wiedział jedno, musiał uciekać. Moc drzemiącą w kuli niewątpliwie dało się wyzwolić - o ile było się wystarczająco potężnym, Tristan nie był, ale znał kogoś, kto z pewnością spełniał te warunki, Toma Riddle'a - dlatego też nie miał zamiaru oddać przedmiotu Ministerstwu. Czy ktoś mógł go ścigać? Wierzył, że nazwisko uchroni go przynajmniej przed większością konsekwencji, że w ich towarzystwie nie było nikogo, czyje słowo znaczyłoby więcej i że Avery, mimo niesnasek pomiędzy nimi, wesprze go i stanie po go stronie. Obrali wszak tę samą stronę konfliktu, który jeszcze się nie eskalował.
Mógł wrócić do siebie, do Dover, ale czy tam Weasley nie próbowałby go znaleźć? Nie znał go za dobrze, ale wiedział o nim tyle, że był aurorem i że był Weasleyem - co samo przez się świadczyć mogło o zapalczywości i odwadze, z którą Tristan nie chciał mieć do czynienia. Teleportował się więc prosto do domu wuja, na bagnach Fenlandu, z nadzieją, że stary Fortinbras pomoże mu ukryć czarnomagiczny przedmiot - do czasu, aż będzie okazja, by pokazać ją Tomowi. Jego ubranie było brudne, ubłocone i zakurzone po dłuższym leżeniu w brudzie podziemnych korytarzy; na jego twarzy wciąż malowało się zmęczenie, a na jego dłoniach, ukrytych pod rękawicami, zakrzepła krew bogina. Wciąż pozostawał też nieco otumaniony spotkaniem ze stworem wyjętym z koszmarów, dlatego też - nie pojawił się na równych nogach. Opadł chwiejnie, przewracając się z hukiem na bok, zaczarowana szklana kula wypadła mu z rąk, odbijając się od polerowanej posadzki i przetaczając się na drugi koniec komnaty, echo odbijające się pomiędzy ścianami narobiło mnóstwo hałasu - jeśli liczył na zachowanie dyskrecji, mógł już przestać. Ktokolwiek przebywał w tym domu, już dawno został przez niego obudzony.
Tristan szpetnie zaklął pod nosem, powoli wstając na nogi...
Nie do końca rozumiał, co robił. Kradł artefakt, który dla Ministerstwa Magii niewątpliwie był na tyle ważny, że ukryli większość informacji na jego temat nawet przed ludźmi, którzy mieli go szukać. Nie wiedział, czym była kula - widział jedynie jak każdy, kto jej dotknął, cierpiał w męczarniach, zraniony okrutnym poparzeniem. Nie wiedział, czy moc kuli już się wyczerpała - wątpliwe, wtedy Ministerstwo by jej nie poszukiwało - czy to raczej zaczarowane rękawice uchroniły go przed skutkami klątwy. Wiedział jedno, musiał uciekać. Moc drzemiącą w kuli niewątpliwie dało się wyzwolić - o ile było się wystarczająco potężnym, Tristan nie był, ale znał kogoś, kto z pewnością spełniał te warunki, Toma Riddle'a - dlatego też nie miał zamiaru oddać przedmiotu Ministerstwu. Czy ktoś mógł go ścigać? Wierzył, że nazwisko uchroni go przynajmniej przed większością konsekwencji, że w ich towarzystwie nie było nikogo, czyje słowo znaczyłoby więcej i że Avery, mimo niesnasek pomiędzy nimi, wesprze go i stanie po go stronie. Obrali wszak tę samą stronę konfliktu, który jeszcze się nie eskalował.
Mógł wrócić do siebie, do Dover, ale czy tam Weasley nie próbowałby go znaleźć? Nie znał go za dobrze, ale wiedział o nim tyle, że był aurorem i że był Weasleyem - co samo przez się świadczyć mogło o zapalczywości i odwadze, z którą Tristan nie chciał mieć do czynienia. Teleportował się więc prosto do domu wuja, na bagnach Fenlandu, z nadzieją, że stary Fortinbras pomoże mu ukryć czarnomagiczny przedmiot - do czasu, aż będzie okazja, by pokazać ją Tomowi. Jego ubranie było brudne, ubłocone i zakurzone po dłuższym leżeniu w brudzie podziemnych korytarzy; na jego twarzy wciąż malowało się zmęczenie, a na jego dłoniach, ukrytych pod rękawicami, zakrzepła krew bogina. Wciąż pozostawał też nieco otumaniony spotkaniem ze stworem wyjętym z koszmarów, dlatego też - nie pojawił się na równych nogach. Opadł chwiejnie, przewracając się z hukiem na bok, zaczarowana szklana kula wypadła mu z rąk, odbijając się od polerowanej posadzki i przetaczając się na drugi koniec komnaty, echo odbijające się pomiędzy ścianami narobiło mnóstwo hałasu - jeśli liczył na zachowanie dyskrecji, mógł już przestać. Ktokolwiek przebywał w tym domu, już dawno został przez niego obudzony.
Tristan szpetnie zaklął pod nosem, powoli wstając na nogi...
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Ojca dzisiejszej nocy nie było w domu, tak samo jak Liliany, która tej nocy pełniła dyżur w szpitalu Świętego Munga, dlatego też byłam sama, oczywiście pod swoimi nogami mając skrzatów i w razie czego grupę trolli, łażących gdzieś po bagnach. Była noc, światła w komnatach były pogaszone, a u mnie w pokoju jedynie lekko uchylone okno. Baldachim mojego łóżka miał opuszczone zasłony, a ja skryta za nimi, pochłonięta byłam objęciami Morfeusza. I nic nie wskazywałoby na to, że miałabym się zaraz obudzić. Ale wydarzyło się zupełnie coś innego.
W całej posiadłości rozległ się huk, najpierw jeden, jakby poleciało coś niewielkiego, zaraz za nim, drugi, jakby w podłogę uderzyło coś zdecydowanie większego. Zerwałam się nie do końca wiedząc co się dzieje. Czy mi się to śniło, czy naprawdę ktoś znajduje się w naszym domu?
Usłyszałam cichy trzask, nasz domowy skrzat teleportował się tuż przy moim łóżku, informując, że ktoś teleportował się właśnie do sali balowej. Zerwałam się z łóżka, szybko zarzuciłam na siebie lekki, długi, atłasowy szlafrok i chwytając za różdżkę, prawie że wybiegłam z pokoju. Serce biło mi mocno, nigdy nic takiego się nie wydarzyło. Jak ojciec albo siostra wracali do domu, to nigdy nie zdarzyło się, aby mnie obudzili. Gdy znalazłam się pod salą, uniosłam lekko różdżkę.
- Lumos - szepnęłam.
Otworzyłam drzwi, różdżką nakierowałam na leżącą postać. Chwilę to trwało, aż zarejestrowałam kto to był. Jego widok tak bardzo mnie zdziwił, że na początku nie dopuściłam do siebie myśli, że ten o to mężczyzna, leżący na naszej podłodze, to mój drogi kuzyn.
- Zapalić wszystkie światła - nakazałam, a sama popędziłam w stronę Tristiana.
Stanęłam przed nim. Różdżkę opuściłam i wsadziłam do kieszeni. Nie była już mi potrzebna, bo skrzaty szybko poradziły sobie z zapaleniem świec. Mój kuzyn wyglądał na strasznie wymęczonego, był cały brudny i zakurzony.
- Tristianie? Co się stało? Co ty tu robisz? - zapytałam, starając się mu jakoś pomóc, przede wszystkim podając mu swoje ramię, aby mógł się mnie złapać. - Dasz radę?
Pomogłam mu się podnieść i porządnie stanąć na nogi, doszliśmy oboje do jednej z sof stojących przy ścianie. Gdy usiadł mogłam mu się przyjrzeć. Nie wiedziałam co go spotkało, ale wyglądał tak, jakby dopiero co uszedł z życiem.
- Przygotujcie dla mojego kuzyna kąpiel i czyste ubranie i czekajcie, aż was zawołam - zwróciłam się do skrzatów, by zaraz znowu spojrzeć na Rosiera.- Zawiadomić kogoś? Jeśli nie masz poważnych ran, mogę się nimi zająć. Jeśli trzeba, to poślę sowę po Lilianę.
Nie wiedziałam, czy powinnam informować ciocię oraz Darcy o tym, że Tristian jest u nas i o tym, w jakim jest stanie.
W całej posiadłości rozległ się huk, najpierw jeden, jakby poleciało coś niewielkiego, zaraz za nim, drugi, jakby w podłogę uderzyło coś zdecydowanie większego. Zerwałam się nie do końca wiedząc co się dzieje. Czy mi się to śniło, czy naprawdę ktoś znajduje się w naszym domu?
Usłyszałam cichy trzask, nasz domowy skrzat teleportował się tuż przy moim łóżku, informując, że ktoś teleportował się właśnie do sali balowej. Zerwałam się z łóżka, szybko zarzuciłam na siebie lekki, długi, atłasowy szlafrok i chwytając za różdżkę, prawie że wybiegłam z pokoju. Serce biło mi mocno, nigdy nic takiego się nie wydarzyło. Jak ojciec albo siostra wracali do domu, to nigdy nie zdarzyło się, aby mnie obudzili. Gdy znalazłam się pod salą, uniosłam lekko różdżkę.
- Lumos - szepnęłam.
Otworzyłam drzwi, różdżką nakierowałam na leżącą postać. Chwilę to trwało, aż zarejestrowałam kto to był. Jego widok tak bardzo mnie zdziwił, że na początku nie dopuściłam do siebie myśli, że ten o to mężczyzna, leżący na naszej podłodze, to mój drogi kuzyn.
- Zapalić wszystkie światła - nakazałam, a sama popędziłam w stronę Tristiana.
Stanęłam przed nim. Różdżkę opuściłam i wsadziłam do kieszeni. Nie była już mi potrzebna, bo skrzaty szybko poradziły sobie z zapaleniem świec. Mój kuzyn wyglądał na strasznie wymęczonego, był cały brudny i zakurzony.
- Tristianie? Co się stało? Co ty tu robisz? - zapytałam, starając się mu jakoś pomóc, przede wszystkim podając mu swoje ramię, aby mógł się mnie złapać. - Dasz radę?
Pomogłam mu się podnieść i porządnie stanąć na nogi, doszliśmy oboje do jednej z sof stojących przy ścianie. Gdy usiadł mogłam mu się przyjrzeć. Nie wiedziałam co go spotkało, ale wyglądał tak, jakby dopiero co uszedł z życiem.
- Przygotujcie dla mojego kuzyna kąpiel i czyste ubranie i czekajcie, aż was zawołam - zwróciłam się do skrzatów, by zaraz znowu spojrzeć na Rosiera.- Zawiadomić kogoś? Jeśli nie masz poważnych ran, mogę się nimi zająć. Jeśli trzeba, to poślę sowę po Lilianę.
Nie wiedziałam, czy powinnam informować ciocię oraz Darcy o tym, że Tristian jest u nas i o tym, w jakim jest stanie.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie do końca rozumiał irracjonalny lęk, jaki go zmroził, kiedy usłyszał hałasy; to bardziej niż oczywiste, że zbudził Yaxleyów, lecz dlaczego bał się ich, jakby naprawdę był złodziejem? Stał się nim, poszedł łapać czarodzieja, którego rolę przejął, przejmując jego łup. Nękały go wyrzuty sumienia? Nie, to tylko... obawy. Czy w ogóle był w stanie pojąć, jak wielką wagę miał jego czyn? Jak wielką nagrodę Ministerstwo Magii wyznaczyło za przedmiot, który bezprawnie zagrabił? Boleśnie zmrużył oczy w reakcji na światło, które nagle go oślepiło, czując, jak jego serce okrutnie łopocze w gardle. To tylko Rosalie, poznał ją po głosie. Uspokój się. Od razu odwrócił głowę w jej kierunku, by mogła go rozpoznać w świetle bijącym od jej różdżki zanim, być może wystraszona tym najściem, powie o kilka słów za dużo; naprawdę nie chciał zostać pokarmem dla trolli jej ojca - właściwie odruchowo uniósł dłonie, pokazując, że nie trzyma w nich różdżki, to śmieszne, przecież Rose nie posądziłaby go o złe zamiary.
Wciąż otumaniony, już nie tylko przedziwną przygodą, ale - przede wszystkim - błyskiem światła i troską Rosalie, dopiero teraz kątem oka zauważył, nieubranej Rosalie, nie odpowiedział na jej słowa od razu.
- Wybacz, Rosalie - wydukał w końcu lakonicznie, wybacz to najście, nie chciałem cię zbudzić, dodał w myślach; jedynie rozchylił usta, nie będąc w stanie przepuścić przez nie zbyt wielu trudnych słów, potrzebował wody. Przełknąwszy ślinę dla zachowania równowagi uchwycił ramię Rosalie, delikatnie, nie chciał się przecież na niej wieszać - wolał włożyć więcej siły w próbę samodzielnego powstania. Skinął głową na znak, że da radę, choć dał ledwo co. - Wybacz, ja... nie chciałem cię obudzić. - Raz jeszcze rzucił okiem na jej strój, Merlinie, Fortinbras zabiłby go na miejscu. Co tutaj robił, świetne pytanie - chcę schować u was artefakt, za kradzież którego mogliby mnie wsadzić do Azkabanu, czy to problem? Zmarszczył brew, pulsujące tępym bólem czoło nie pozwalało mu zapomnieć o zmęczeniu. - Twój ojciec, jest w domu? - Dopiero teraz zaczął zastanawiać się nad tym, czy skrycie zaczarowanej kuli w jego domu to aby na pewno dobry pomysł, czy wuj będzie chciał mu ją w ogóle oddać? I dlaczego myślał o tym zanim w ogóle zgodził się ją wziąć? - To ważne. - Czy w ogóle przemyślał sobie, jak miał zamiar to załatwić? Nie, nie spodziewał się, że spotka Rosalie, nie jej ojca. I jakkolwiek nie było to spotkanie z wszechmiar przyjemniejsze, akurat teraz potrzebował jej ojca. Nie było go, przeklął w duchu, w innym przypadku już by tutaj był - udało mu się narobić więcej hałasu niż uczyniłby to troll w składzie porcelany. Przeszedł wraz z półwilą ku sofie, ciężko opadając na jej obicie. Dopiero teraz strzepnął z rękawów kurz.
- Nie - i po raz pierwszy wypowiedział coś stanowczo, krótką chwilę milczał, zbierając myśli. - Nie pisz do nikogo, wszystko ci wyjaśnię, tylko... - tylko daj odpocząć? Rosalie, ty jak nikt rozumiesz wszystko, przyznał, nie otwierając ust ani oczu, kiedy półwila rozkazała skrzatom przygotować mu kąpiel. Powoli pokręcił głową, kiedy zapytała o rany. - Nic mi nie jest, to niegroźne potłuczenia. Bogin, nic więcej. - Uśmiechnął się sam do siebie, raz jeszcze kręcąc głową, w istocie, najpoważniejszym zagrożeniem dla niego okazał się cholerny bogin. Powiódł spojrzeniem za szklaną kulą, która zatrzymała się na przeciwległej ścianie, po czym przeniósł je twarz Rosalie, pytająco, nie dowierzając własnym domysłom, jakoby jej ojca jednak nie było tej nocy na bagnach - potrzebował tego starego drania tu i teraz.
Wciąż otumaniony, już nie tylko przedziwną przygodą, ale - przede wszystkim - błyskiem światła i troską Rosalie, dopiero teraz kątem oka zauważył, nieubranej Rosalie, nie odpowiedział na jej słowa od razu.
- Wybacz, Rosalie - wydukał w końcu lakonicznie, wybacz to najście, nie chciałem cię zbudzić, dodał w myślach; jedynie rozchylił usta, nie będąc w stanie przepuścić przez nie zbyt wielu trudnych słów, potrzebował wody. Przełknąwszy ślinę dla zachowania równowagi uchwycił ramię Rosalie, delikatnie, nie chciał się przecież na niej wieszać - wolał włożyć więcej siły w próbę samodzielnego powstania. Skinął głową na znak, że da radę, choć dał ledwo co. - Wybacz, ja... nie chciałem cię obudzić. - Raz jeszcze rzucił okiem na jej strój, Merlinie, Fortinbras zabiłby go na miejscu. Co tutaj robił, świetne pytanie - chcę schować u was artefakt, za kradzież którego mogliby mnie wsadzić do Azkabanu, czy to problem? Zmarszczył brew, pulsujące tępym bólem czoło nie pozwalało mu zapomnieć o zmęczeniu. - Twój ojciec, jest w domu? - Dopiero teraz zaczął zastanawiać się nad tym, czy skrycie zaczarowanej kuli w jego domu to aby na pewno dobry pomysł, czy wuj będzie chciał mu ją w ogóle oddać? I dlaczego myślał o tym zanim w ogóle zgodził się ją wziąć? - To ważne. - Czy w ogóle przemyślał sobie, jak miał zamiar to załatwić? Nie, nie spodziewał się, że spotka Rosalie, nie jej ojca. I jakkolwiek nie było to spotkanie z wszechmiar przyjemniejsze, akurat teraz potrzebował jej ojca. Nie było go, przeklął w duchu, w innym przypadku już by tutaj był - udało mu się narobić więcej hałasu niż uczyniłby to troll w składzie porcelany. Przeszedł wraz z półwilą ku sofie, ciężko opadając na jej obicie. Dopiero teraz strzepnął z rękawów kurz.
- Nie - i po raz pierwszy wypowiedział coś stanowczo, krótką chwilę milczał, zbierając myśli. - Nie pisz do nikogo, wszystko ci wyjaśnię, tylko... - tylko daj odpocząć? Rosalie, ty jak nikt rozumiesz wszystko, przyznał, nie otwierając ust ani oczu, kiedy półwila rozkazała skrzatom przygotować mu kąpiel. Powoli pokręcił głową, kiedy zapytała o rany. - Nic mi nie jest, to niegroźne potłuczenia. Bogin, nic więcej. - Uśmiechnął się sam do siebie, raz jeszcze kręcąc głową, w istocie, najpoważniejszym zagrożeniem dla niego okazał się cholerny bogin. Powiódł spojrzeniem za szklaną kulą, która zatrzymała się na przeciwległej ścianie, po czym przeniósł je twarz Rosalie, pytająco, nie dowierzając własnym domysłom, jakoby jej ojca jednak nie było tej nocy na bagnach - potrzebował tego starego drania tu i teraz.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Być może nie powinnam była wylatywać tak ze swojej komnaty kompletnie nie ubrana, ale obecność kogoś obcego w domu momentalnie postawiła mnie na nogi i moim pierwszym celem, było sprawdzić, kto to jest, a nie czy mam na sobie koszule nocną i szlafrok, czy wyjściową suknię w jakiej powinnam przyjmować gości.
- Nic się nie stało - odpowiedziałam mu szybko. - Najważniejsze, że nic poważnego ci nie jest.
Szliśmy wspólnie do sofy, podtrzymywałam go, ale miałam nadzieję, że nie będę musiała zaraz pomagać ponownie wstać z podłogi. Nic nie rozumiałam, co się właściwie stało i co spotkało mojego kuzyna, ale bardzo martwiłam się, że było to coś poważnego. Na pytania o ojca, zmarszczyłam tylko czoło. Jak na złość, nie było go dzisiaj.
- Niestety, nie ma go. Wieczorem wyszedł, stwierdzając, że ma jakieś spotkanie i wróci dopiero jutro - odpowiedziałam, pomagając mu usiąść na sofie. - Ale spokojnie, i tak nie pozwolę ci opuścić naszego domu zanim nie dojdziesz do siebie, więc gdy tylko wróci, na pewno będziesz mógł z nim porozmawiać.
Wysłałabym do ojca sowę, ale nie wiedziałam gdzie jest. Tristian mógłby posłać po niego patronusa, ale chyba był w takim stanie, że nawet zwykła mgiełka by nie powstała. Zresztą, w takim stanie, ojciec pewnie też odesłałby go do łóżka i wysłuchał dopiero nad ranem.
- Dobrze, do nikogo nie napiszę - odpowiedziałam.
Gdy powiedział to tak stanowczo, aż się wystraszyłam. Musiało być to coś ważnego, skoro zgłosił się z tym do mojego ojca, nie chcąc, aby jego rodzina dowiedziała się o całym fakcie. Miałam wrażenie, że zaraz stanę się powiernikiem jakieś poważnej tajemnicy, a przynajmniej jej części.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytałam, spoglądając na niego.
Zauważyłam, że patrzy gdzieś przed siebie. Odwróciłam się lekko. Mój wzrok spoczął na tej samej kuli, na którą patrzył. To ona chyba wywołała ten cały pierwszy hałas, który wybudził mnie ze snu. Nic z tego nie zrozumiałam, ale przeczuwałam, że to to było powodem, dla którego Tristian chciał rozmawiać z moim ojcem. Nie spodziewałam się tego, że Tristian może być w coś zamieszany. Bo skąd to miał, co się wydarzyło, że był w takim stanie? Tyle pytań krążyło teraz po mojej głowie.
- Zostaw na razie, przecież nie zginie. Musisz odpocząć, kulę później ci podam - powiedziałam łagodnie, wstając z sofy.
Przeszłam przez całą salę, na chwilę znikając za drzwiami. Słychać było tylko jak nakazuję skrzatom kilka czynności. Przede wszystkim, aby podały mi wodę. Już po chwili wróciłam z tacą, na niej stał dzbanek i szklanka. Ponownie usiadłam obok kuzyna, nalałam mu wody i podałam mu, aby się napił.
- Poprosiłam, aby nam nie przeszkadzali. Jak tylko odpoczniesz i opowiesz mi co się stało, to skrzaty przygotują ci kąpiel, a potem przygotują ci łóżko w pokoju gościnnym - powiedziałam mu, trochę bardziej stanowczo, żeby wiedział, że naprawdę nie pozwolę mu nigdzie iść. - Poprosiłam ich też, żeby jak wróci ojciec, to od razu cię obudzili i jemu przekazali, że u nas jesteś.
Nic więcej póki co zrobić nie mogłam. Jedynie posiedzieć z nim i go wysłuchać, ewentualnie podać mu tę kulę, ale na razie nie chciałam by się nią przejmował. Już chciałam pytać go o szczegóły, gdy w drzwiach pojawił się ostatni skrzat, na którego czekałam. Trzymał w malutkich rączkach pewnego rodzaju narzutę na plecy dla mnie. Tristian był jednak mężczyzną, nie powinnam była siedzieć przy nim nie okryta, a nie chciałam zostawiać go samego, specjalnie po to by iść się ubrać. Wstałam szybko, jeszcze na chwilę wyszłam za drzwi, a kiedy wróciłam, miałam na sobie jakby grubszy i cieplejszy szlafrok, do samej ziemi i mocno owinięty w pasie.
- To teraz już możesz mi opowiedzieć, gdzie byłeś, że cię bogin dopadł - powiedziałam, ponownie i chyba po raz ostatni siadając obok niego na sofie. Spojrzałam na jego ręce, nadal ukryte w rękawicach. - Oh, ściągnij już to - zsunęłam je z jego dłoń, odkładając na bok, a potem wzięłam jego ręce i ujęłam w swoje. - Oh…
- Nic się nie stało - odpowiedziałam mu szybko. - Najważniejsze, że nic poważnego ci nie jest.
Szliśmy wspólnie do sofy, podtrzymywałam go, ale miałam nadzieję, że nie będę musiała zaraz pomagać ponownie wstać z podłogi. Nic nie rozumiałam, co się właściwie stało i co spotkało mojego kuzyna, ale bardzo martwiłam się, że było to coś poważnego. Na pytania o ojca, zmarszczyłam tylko czoło. Jak na złość, nie było go dzisiaj.
- Niestety, nie ma go. Wieczorem wyszedł, stwierdzając, że ma jakieś spotkanie i wróci dopiero jutro - odpowiedziałam, pomagając mu usiąść na sofie. - Ale spokojnie, i tak nie pozwolę ci opuścić naszego domu zanim nie dojdziesz do siebie, więc gdy tylko wróci, na pewno będziesz mógł z nim porozmawiać.
Wysłałabym do ojca sowę, ale nie wiedziałam gdzie jest. Tristian mógłby posłać po niego patronusa, ale chyba był w takim stanie, że nawet zwykła mgiełka by nie powstała. Zresztą, w takim stanie, ojciec pewnie też odesłałby go do łóżka i wysłuchał dopiero nad ranem.
- Dobrze, do nikogo nie napiszę - odpowiedziałam.
Gdy powiedział to tak stanowczo, aż się wystraszyłam. Musiało być to coś ważnego, skoro zgłosił się z tym do mojego ojca, nie chcąc, aby jego rodzina dowiedziała się o całym fakcie. Miałam wrażenie, że zaraz stanę się powiernikiem jakieś poważnej tajemnicy, a przynajmniej jej części.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytałam, spoglądając na niego.
Zauważyłam, że patrzy gdzieś przed siebie. Odwróciłam się lekko. Mój wzrok spoczął na tej samej kuli, na którą patrzył. To ona chyba wywołała ten cały pierwszy hałas, który wybudził mnie ze snu. Nic z tego nie zrozumiałam, ale przeczuwałam, że to to było powodem, dla którego Tristian chciał rozmawiać z moim ojcem. Nie spodziewałam się tego, że Tristian może być w coś zamieszany. Bo skąd to miał, co się wydarzyło, że był w takim stanie? Tyle pytań krążyło teraz po mojej głowie.
- Zostaw na razie, przecież nie zginie. Musisz odpocząć, kulę później ci podam - powiedziałam łagodnie, wstając z sofy.
Przeszłam przez całą salę, na chwilę znikając za drzwiami. Słychać było tylko jak nakazuję skrzatom kilka czynności. Przede wszystkim, aby podały mi wodę. Już po chwili wróciłam z tacą, na niej stał dzbanek i szklanka. Ponownie usiadłam obok kuzyna, nalałam mu wody i podałam mu, aby się napił.
- Poprosiłam, aby nam nie przeszkadzali. Jak tylko odpoczniesz i opowiesz mi co się stało, to skrzaty przygotują ci kąpiel, a potem przygotują ci łóżko w pokoju gościnnym - powiedziałam mu, trochę bardziej stanowczo, żeby wiedział, że naprawdę nie pozwolę mu nigdzie iść. - Poprosiłam ich też, żeby jak wróci ojciec, to od razu cię obudzili i jemu przekazali, że u nas jesteś.
Nic więcej póki co zrobić nie mogłam. Jedynie posiedzieć z nim i go wysłuchać, ewentualnie podać mu tę kulę, ale na razie nie chciałam by się nią przejmował. Już chciałam pytać go o szczegóły, gdy w drzwiach pojawił się ostatni skrzat, na którego czekałam. Trzymał w malutkich rączkach pewnego rodzaju narzutę na plecy dla mnie. Tristian był jednak mężczyzną, nie powinnam była siedzieć przy nim nie okryta, a nie chciałam zostawiać go samego, specjalnie po to by iść się ubrać. Wstałam szybko, jeszcze na chwilę wyszłam za drzwi, a kiedy wróciłam, miałam na sobie jakby grubszy i cieplejszy szlafrok, do samej ziemi i mocno owinięty w pasie.
- To teraz już możesz mi opowiedzieć, gdzie byłeś, że cię bogin dopadł - powiedziałam, ponownie i chyba po raz ostatni siadając obok niego na sofie. Spojrzałam na jego ręce, nadal ukryte w rękawicach. - Oh, ściągnij już to - zsunęłam je z jego dłoń, odkładając na bok, a potem wzięłam jego ręce i ujęłam w swoje. - Oh…
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tristan przeklął pod nosem siarczyście, usłyszawszy, że ojca Rosalie nie było na miejscu - dlaczego akurat dzisiaj, akurat teraz, kiedy ten stary dziad prawie nie ruszał się z bagien? Nie panował nad językiem, nie panował nad sobą, Tristan zanurzył się w arkanach czarnej magii już dłuższy czas temu, lecz nigdy dotąd nie popełnił w jej imieniu zbrodni. Kradzież tego artefaktu - czymkolwiek on był - wiedział o tym. Wierzył jednak, że ta kradzież pomoże mu, z pomocą Toma, przybliżyć się do potęgi, jaką owa straszliwa dziedzina oferowała, wierzył, że oto stanął krok bliżej swojego celu. Krok bliżej zemsty. Wydawać się musiał nieobecny, może - zszokowany? Kojący głos słodkiej półwili znajdującej się tuż obok sprawiał, że do Tristana zaczynało docierać, że udało mu się osiągnąć sukces, że było już za późno, żeby ktokolwiek go dopadł. Że zaraz schowa swój łup i nikt, ale to nikt o niczym nigdy się nie dowie. Jego oddech powoli się uspokajał, jesteś już bezpieczny, Tristanie. Kołatanie serca zwolniło do zwyczajnego tempa. Skinął głową w odpowiedzi na jej opiekuńcze słowa, nic mu nie było. Nic mu nie było, mógł powtórzyć to sobie w myślach jeszcze trzykrotnie - bo wciąż nie do końca wierzył. Skinął głową przepraszająco, nie chciał używać przy niej szpetnego języka.
- Za późno - rzucił tylko, po krótkiej chwili milczenia, wciąż wpatrując się w upuszczoną kulę lśniącą pod przeciwległą ścianą, jej szklane krańce odbijały blask kandelabrów. - Rosalie, muszę to zostawić w jego gabinecie - w jego głosie brzmiało coś pomiędzy prośbą a decyzją; nie, nie wiedział, czy Fortinbras zgodzi się przechować ten tajemniczy przedmiot, ale teraz już nie mógł się wycofać. Wiedział, że jego gabinet był miejscem, którego prywatności strzegł bardzo zaborczo - tym bardziej było to najbardziej odpowiednie miejsce. Początkowo myślał o zagrodzie trolli, ale kula mogłaby przecież zrobić krzywdę stworzeniom. Pokręcił przecząco głową, tylko tyle - niczego więcej nie potrzebował. Tylko i aż tyle.
- Nie dotykaj tego, Rose - przestrzegł ją od razu, gdy obiecała podać mu kulę potem i od razu, gdy powstała z sofy - zapewne martwiąc się, że być może wstała w podobnym celu. - To niebezpieczne - dodał ze zrezygnowaniem, psiakrew, Rosalie wcale nie powinna była tego widzieć. Ufał jej, to naturalne, ale ale nie chciał wcale przerzucać ciężaru tego niebezpieczeństwa na nią. Im mniej wiedziała, tym bezpieczniejsza była. Odczekał do jej powrotu w milczeniu, opierając się plecami o miękkie oparcie sowy, jego głowa bezwładnie opadła na ścianę. Wyprawa była naprawdę męcząca. Dźwignął ją dopiero, kiedy dziewczę wraz z tacą powróciło i ulokowało się tuż obok, Tristan po raz kolejny dziękczynnie skinął głową, odbierając szklankę wody - i wypił ją w ledwie kilka dużych łyków, odkładając puste naczynie.
- Rose, nie trzeba... - zaczął oponować, choć bez zdecydowania. Nocleg rzeczywiście mu się przyda, Tristan nie miał siły teleportować się do domu, w kominku mógł wypowiedzieć swój adres zbyt bełkotliwie. Jego kuzynka doprawdy była aniołem, nie kobietą. - Nie wiem, jak ci dziękować - dodał, kapitulując i już otwierał usta, by mówić dalej, gdy przerwał im skrzat domowy trzymający w łapkach płachtę; w pierwszej chwili nie rozumiał, dopiero w drugiej pojął, że wuj mocno zadbał o wychowanie swoich skrzatów, jak mocno zawsze dbał o swoje córki. I choć przez jego twarz przemknął mdły wyraz niezadowolenia - oglądanie Rosalie skąpiej odzianej było mu o wiele milsze - taktownie odwrócił głowę na bok, nim powróciła do niego już taktowniej ubrana. Powinien częściej wpadać tutaj w środku nocy, kiedy wuja nie ma, przemknęło mu przez myśl.
- I wiwerna - dodał, kiedy Rosalie zsunęła rękawice z jego dłoni. Krew na rękach była przykrą pamiątką po boginie, jedynie iluzją, niczym poważnym. Wyszedł z tej przygody jak kot - po prostu spadł na cztery łapy, choć przeczyło to wszelkim zasadom logiki. - Młoda, zresztą chora. - Albo zraniona. - To tylko iluzja, Rose, zniknie sama. Nie jestem pewien, co stało się z tym boginem... - Niechętnie przychodziło mu przyznawanie się do porażki. Rosalie prosiła o opowieść, opowieść o wszystkim, początkowo miał zamiar improwizować, blefować - ale już nie mógł, powiedział za dużo. Dlatego też teraz jedynie patrzył przed siebie, zbierając myśli; doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie mógł jej powiedzieć wszystkiego, że nie mógł zmusić jej do współudziału w tej zbrodni. Delikatnie uścisnął jej dłonie, kiedy je uchwyciła - dla dodania otuchy, to nie była prawdziwa krew.
- Długa historia - powiedział w końcu. - Słyszeliśmy o zabłąkanym gadzie w lasach Waltham i wyruszyliśmy go poszukać. Chcieliśmy go odłowić do rezerwatu. - Tristanie, jak ci nie wstyd łgać tak bezczelnie. - Ale smok okazał się tylko wywerną, która na dodatek nam uciekła. - Zmarszczył brew, zostawili ją tam dogorywającą, czy ktoś ją dobił? Nie pamiętał, ostatnie chwile mieszały mu się w głowie. - A my... chyba zgubiliśmy się w lesie, Rose. - Poniekąd tak, skąd tam się wziął ten duch? Gdyby nie kula, która wciąż leżała niedaleko, zastanawiałby się, czy to wszystko nie było tylko snem. - Ten... ta rzecz - zawahał się, przenosząc spojrzenie na wciąż lśniącą kulę. - Nikt nie powinien wiedzieć, że tutaj jest. - Ton jego głosu znów przybrał formę prośby. - Gdyby ktoś cię o to zapytał, powiedz, proszę, że zjawiłem się tutaj pod wieczór. - Przeniósł poważniejsze już spojrzenie na gładką twarz Rosalie, piękną nawet wówczas, gdy ledwie zerwała się z łóżka.
- Za późno - rzucił tylko, po krótkiej chwili milczenia, wciąż wpatrując się w upuszczoną kulę lśniącą pod przeciwległą ścianą, jej szklane krańce odbijały blask kandelabrów. - Rosalie, muszę to zostawić w jego gabinecie - w jego głosie brzmiało coś pomiędzy prośbą a decyzją; nie, nie wiedział, czy Fortinbras zgodzi się przechować ten tajemniczy przedmiot, ale teraz już nie mógł się wycofać. Wiedział, że jego gabinet był miejscem, którego prywatności strzegł bardzo zaborczo - tym bardziej było to najbardziej odpowiednie miejsce. Początkowo myślał o zagrodzie trolli, ale kula mogłaby przecież zrobić krzywdę stworzeniom. Pokręcił przecząco głową, tylko tyle - niczego więcej nie potrzebował. Tylko i aż tyle.
- Nie dotykaj tego, Rose - przestrzegł ją od razu, gdy obiecała podać mu kulę potem i od razu, gdy powstała z sofy - zapewne martwiąc się, że być może wstała w podobnym celu. - To niebezpieczne - dodał ze zrezygnowaniem, psiakrew, Rosalie wcale nie powinna była tego widzieć. Ufał jej, to naturalne, ale ale nie chciał wcale przerzucać ciężaru tego niebezpieczeństwa na nią. Im mniej wiedziała, tym bezpieczniejsza była. Odczekał do jej powrotu w milczeniu, opierając się plecami o miękkie oparcie sowy, jego głowa bezwładnie opadła na ścianę. Wyprawa była naprawdę męcząca. Dźwignął ją dopiero, kiedy dziewczę wraz z tacą powróciło i ulokowało się tuż obok, Tristan po raz kolejny dziękczynnie skinął głową, odbierając szklankę wody - i wypił ją w ledwie kilka dużych łyków, odkładając puste naczynie.
- Rose, nie trzeba... - zaczął oponować, choć bez zdecydowania. Nocleg rzeczywiście mu się przyda, Tristan nie miał siły teleportować się do domu, w kominku mógł wypowiedzieć swój adres zbyt bełkotliwie. Jego kuzynka doprawdy była aniołem, nie kobietą. - Nie wiem, jak ci dziękować - dodał, kapitulując i już otwierał usta, by mówić dalej, gdy przerwał im skrzat domowy trzymający w łapkach płachtę; w pierwszej chwili nie rozumiał, dopiero w drugiej pojął, że wuj mocno zadbał o wychowanie swoich skrzatów, jak mocno zawsze dbał o swoje córki. I choć przez jego twarz przemknął mdły wyraz niezadowolenia - oglądanie Rosalie skąpiej odzianej było mu o wiele milsze - taktownie odwrócił głowę na bok, nim powróciła do niego już taktowniej ubrana. Powinien częściej wpadać tutaj w środku nocy, kiedy wuja nie ma, przemknęło mu przez myśl.
- I wiwerna - dodał, kiedy Rosalie zsunęła rękawice z jego dłoni. Krew na rękach była przykrą pamiątką po boginie, jedynie iluzją, niczym poważnym. Wyszedł z tej przygody jak kot - po prostu spadł na cztery łapy, choć przeczyło to wszelkim zasadom logiki. - Młoda, zresztą chora. - Albo zraniona. - To tylko iluzja, Rose, zniknie sama. Nie jestem pewien, co stało się z tym boginem... - Niechętnie przychodziło mu przyznawanie się do porażki. Rosalie prosiła o opowieść, opowieść o wszystkim, początkowo miał zamiar improwizować, blefować - ale już nie mógł, powiedział za dużo. Dlatego też teraz jedynie patrzył przed siebie, zbierając myśli; doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie mógł jej powiedzieć wszystkiego, że nie mógł zmusić jej do współudziału w tej zbrodni. Delikatnie uścisnął jej dłonie, kiedy je uchwyciła - dla dodania otuchy, to nie była prawdziwa krew.
- Długa historia - powiedział w końcu. - Słyszeliśmy o zabłąkanym gadzie w lasach Waltham i wyruszyliśmy go poszukać. Chcieliśmy go odłowić do rezerwatu. - Tristanie, jak ci nie wstyd łgać tak bezczelnie. - Ale smok okazał się tylko wywerną, która na dodatek nam uciekła. - Zmarszczył brew, zostawili ją tam dogorywającą, czy ktoś ją dobił? Nie pamiętał, ostatnie chwile mieszały mu się w głowie. - A my... chyba zgubiliśmy się w lesie, Rose. - Poniekąd tak, skąd tam się wziął ten duch? Gdyby nie kula, która wciąż leżała niedaleko, zastanawiałby się, czy to wszystko nie było tylko snem. - Ten... ta rzecz - zawahał się, przenosząc spojrzenie na wciąż lśniącą kulę. - Nikt nie powinien wiedzieć, że tutaj jest. - Ton jego głosu znów przybrał formę prośby. - Gdyby ktoś cię o to zapytał, powiedz, proszę, że zjawiłem się tutaj pod wieczór. - Przeniósł poważniejsze już spojrzenie na gładką twarz Rosalie, piękną nawet wówczas, gdy ledwie zerwała się z łóżka.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Ułożyłam usta w prostą linię słysząc przekleństwo z ust kuzyna. Niezbyt mi się to podobało, ale był tym typem mężczyzny, któremu według mnie było wolno więcej niż innym i wybaczałam mu jego małe błędy, od razu starając się o nich zapomnieć. Na początku nie zrozumiałam o co mu chodziło, kiedy mówił, że jest już za późno. Dopiero gdy nawiązał do gabinetu mojego ojca, dopiero dotarło do mnie czego ode mnie oczekuje. Zmarszczyłam lekko brwi, bardzo mi to wszystko nie pasowało. Wiedział jakie zasady panowały u nas w rodzinie, a jednak oczekiwał ode mnie czegoś, czego wiedział, że zrobić nie powinnam. Czym była ta kula, że nie mogła poczekać do rana? Czy to było aż tak bardzo niebezpieczne? Czy może tak bardzo ważne? A może jedno i drugie?
- Mój drogi, wiesz, że nie wolno mi tam wchodzić bez zgody ojca i sądzę, że nie byłby zadowolony gdybym pozwoliła tam wejść tobie. Zresztą, nie zdziwiłabym się gdyby drzwi były po prostu zamknięte. Cokolwiek to jest, niestety musi zaczekać - powiedziałam łagodnie.
Nie chciałam narażać się ojcu, Tristian na pewno też nie. Dobrze wiedział jaki jest, i że nie powinno się go denerwować. W końcu miał swoje zasady, których nie wolno było łamać. Będzie musiał cierpliwie zaczekać, czy tego chce czy nie.
Zdziwiło mnie, gdy stwierdził, że kula jest niebezpieczna. Albo, może nie zdziwiło a trochę wystraszyło? Kiwnęłam jednak posłusznie głową.
- Dobrze, nie dotknę jej - zapewniłam go.
Dobrze, że Tristian zbytnio nie protestował. Dobrze, że zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma to większego sensu. Przynajmniej ominęliśmy dłuższą chwilę bezsensownej rozmowy.
- Nie musisz mi dziękować - zaprzeczyłam szybko, posyłając mu leciutki uśmieszek.
Wszystko co robiłam było moim obowiązkiem. Powinnam dbać o swojego ojca i kuzyna i jeśli tylko czegoś potrzebowali, to trzeba było zapewnić im wszystko, co najlepsze. I nie ważne , czy to było zawołanie skrzatów aby przygotowały kąpiel czy uraczenie miłą rozmową albo krótkim utworem na pianinie.
Wysłuchałam jego opowieści o boginie i wiwiernie. Zasłoniłam usta dłonią, bo to co mówił brzmiało strasznie. Poruszające się samodzielnie gady, tu boginy. Dlatego sama nie zapuszczałam się w żadne niebezpieczne miejsca. Spojrzałam na jego dłonie zaciśnięte na moich, znów ułożyłam usta w prostą linię
- Oh, mój drogi. To wszystko musiało być straszne i ciesze się, że wyszedłeś z tego cało, ale - urwałam na chwilę spoglądając mu w oczy. - Kochany kuzynie, ja jednak nie widzę połaczenia między tymi potworami, a tą kulą. Co to jest? Czemu jest takie niebezpieczne?
Bałam się, że jest to coś, co sprowadzi niebezpieczeństwo na mój dom. Pierwsze o czym pomyślałam, to że jest to jakiś czarnomagiczny przedmiot. Ale nie było to raczej możliwe, bo skąd mój kuzyn mógłby wziąć coś takiego? Z drugiej strony, chociaż bardzo chciałam wierzyć, że to nic takiego, to jego kolejne słowa jeszcze bardziej mnie zaniepokoiły.
- Oczywiście, byłeś popołudniu. Zostałeś u nas na dłużej czy poszedłeś chwilę później? - dopytałam, trzeba było uściślić wersję. - Proszę, powiedz mi, czy przeczytam nad ranem w gazetach coś o jakiejś kuli i powinnam zacząć się martwić?
Dotknęłam dłonią delikatnie jego policzka. Byłam bardzo zmartwiona, jego stanem, jego zachowaniem, tym co mówił. Mimo późnej pory, byłam dosyć skupiona i nie tak łatwo spławi mnie kilkoma słowami.
- Cokolwiek się stało, a widzę, że coś się stało poważniejszego niż bogin, to będę cię kryć i chronić do końca , ale musisz mi powiedzieć więcej, co mam mówić dokładnie, w razie czego - dodałam.
Odwróciłam się, aby spojrzeć jeszcze raz na tą dziwną kulę. Przygryzłam dolną wargę, westchnęłam cicho i ponownie odwróciłam się do kuzyna. Dłoń przeniosłam na jego głowę, zgarniając jego włosy z czoła bardziej za ucho.
- Nie martw się, tak późno w nocy nikt do nas nie przyjdzie, nawet jeśli to ciebie ukryję, a kulę wezmą skrzaty, a tym co przyjdą zrobię taką awanturę, że długo nie popracują. Sądzę jednak, że ojciec zdąży wrócić - uśmiechnęłam się do niego. - Tristian, nie musisz mówić mi szczegółów, ale chociaż z grubsza, co to jest i po co ci to tak właściwie?
/długi, nuudny wykład:)
- Mój drogi, wiesz, że nie wolno mi tam wchodzić bez zgody ojca i sądzę, że nie byłby zadowolony gdybym pozwoliła tam wejść tobie. Zresztą, nie zdziwiłabym się gdyby drzwi były po prostu zamknięte. Cokolwiek to jest, niestety musi zaczekać - powiedziałam łagodnie.
Nie chciałam narażać się ojcu, Tristian na pewno też nie. Dobrze wiedział jaki jest, i że nie powinno się go denerwować. W końcu miał swoje zasady, których nie wolno było łamać. Będzie musiał cierpliwie zaczekać, czy tego chce czy nie.
Zdziwiło mnie, gdy stwierdził, że kula jest niebezpieczna. Albo, może nie zdziwiło a trochę wystraszyło? Kiwnęłam jednak posłusznie głową.
- Dobrze, nie dotknę jej - zapewniłam go.
Dobrze, że Tristian zbytnio nie protestował. Dobrze, że zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma to większego sensu. Przynajmniej ominęliśmy dłuższą chwilę bezsensownej rozmowy.
- Nie musisz mi dziękować - zaprzeczyłam szybko, posyłając mu leciutki uśmieszek.
Wszystko co robiłam było moim obowiązkiem. Powinnam dbać o swojego ojca i kuzyna i jeśli tylko czegoś potrzebowali, to trzeba było zapewnić im wszystko, co najlepsze. I nie ważne , czy to było zawołanie skrzatów aby przygotowały kąpiel czy uraczenie miłą rozmową albo krótkim utworem na pianinie.
Wysłuchałam jego opowieści o boginie i wiwiernie. Zasłoniłam usta dłonią, bo to co mówił brzmiało strasznie. Poruszające się samodzielnie gady, tu boginy. Dlatego sama nie zapuszczałam się w żadne niebezpieczne miejsca. Spojrzałam na jego dłonie zaciśnięte na moich, znów ułożyłam usta w prostą linię
- Oh, mój drogi. To wszystko musiało być straszne i ciesze się, że wyszedłeś z tego cało, ale - urwałam na chwilę spoglądając mu w oczy. - Kochany kuzynie, ja jednak nie widzę połaczenia między tymi potworami, a tą kulą. Co to jest? Czemu jest takie niebezpieczne?
Bałam się, że jest to coś, co sprowadzi niebezpieczeństwo na mój dom. Pierwsze o czym pomyślałam, to że jest to jakiś czarnomagiczny przedmiot. Ale nie było to raczej możliwe, bo skąd mój kuzyn mógłby wziąć coś takiego? Z drugiej strony, chociaż bardzo chciałam wierzyć, że to nic takiego, to jego kolejne słowa jeszcze bardziej mnie zaniepokoiły.
- Oczywiście, byłeś popołudniu. Zostałeś u nas na dłużej czy poszedłeś chwilę później? - dopytałam, trzeba było uściślić wersję. - Proszę, powiedz mi, czy przeczytam nad ranem w gazetach coś o jakiejś kuli i powinnam zacząć się martwić?
Dotknęłam dłonią delikatnie jego policzka. Byłam bardzo zmartwiona, jego stanem, jego zachowaniem, tym co mówił. Mimo późnej pory, byłam dosyć skupiona i nie tak łatwo spławi mnie kilkoma słowami.
- Cokolwiek się stało, a widzę, że coś się stało poważniejszego niż bogin, to będę cię kryć i chronić do końca , ale musisz mi powiedzieć więcej, co mam mówić dokładnie, w razie czego - dodałam.
Odwróciłam się, aby spojrzeć jeszcze raz na tą dziwną kulę. Przygryzłam dolną wargę, westchnęłam cicho i ponownie odwróciłam się do kuzyna. Dłoń przeniosłam na jego głowę, zgarniając jego włosy z czoła bardziej za ucho.
- Nie martw się, tak późno w nocy nikt do nas nie przyjdzie, nawet jeśli to ciebie ukryję, a kulę wezmą skrzaty, a tym co przyjdą zrobię taką awanturę, że długo nie popracują. Sądzę jednak, że ojciec zdąży wrócić - uśmiechnęłam się do niego. - Tristian, nie musisz mówić mi szczegółów, ale chociaż z grubsza, co to jest i po co ci to tak właściwie?
/długi, nuudny wykład:)
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tristan przeklął pod nosem siarczyście, usłyszawszy, że ojca Rosalie nie było na miejscu - dlaczego akurat dzisiaj, akurat teraz, kiedy ten stary dziad prawie nie ruszał się z bagien? Nie panował nad językiem, nie panował nad sobą, Tristan zanurzył się w arkanach czarnej magii już dłuższy czas temu, lecz właściwie dopiero teraz, dzisiaj, w tym momencie poczuł na swoich barkach ten czarnoksięski ciężar, którego nie powinien lekceważyć. Był tam w końcu z aurorem, z Weasleyem, który wbrew wszystkiemu, co mówiono o Weasleyach i aurororach, a zwłaszcza o Weasleyach i aurorach równocześnie, wcale nie był głupi. Wiedział, że mu tego nie podaruje, choć nie wiedział, jakie właściwie mógł mieć ku temu narzędzia...
- To nie może poczekać, Rose – zaoponował od razu, jego głowa w zrezygnowaniu ciężko opadła o oparcie eleganckiej sofy zdobiącej salę bankietową Yaxleyów. - Nie może – powtórzył, na wypadek gdyby jego słowa nie były wystarczająco zrozumiałe; ależ były, podobnie jak zrozumiałe pozostawały słowa Rosalie. Miała racje, że pod nieobecność Fortinbrasa drzwi jego gabinetu prawdopodobnie pozostawały zamknięte, żałował, wiedział, że miał tam skrytkę na czarnomagiczne księgi – czy nie mógłby przechować również tej kłopotliwej kuli? Mógł sprawdzić, spróbować, kiedy Rose pójdzie spać – ale nie chciał też nadszarpnąć jej zaufania. Zresztą, czy pozwoliłby mu na to skrzaty? Wątpliwe, westchnął ciężko. Skinął głową, kiedy zapewniła go, że nie dotknie kuli; Rosalie była skarbem, nie kobietą, wyjątkowością ponad szarość dnia codziennego, nie zadawała zbędnych pytań, nie wykłócała się, po prostu – przyjęła jego słowa. Dziękuję, Rosalie, nawet nie wiesz, jak bardzo jest to ważne.
- Śledziłem kogoś – wyznał w końcu. - Kogoś, kto to ukradł. - Cóż, wygląda na to, że miano złodzieja przeszło teraz na mnie. Niezbyt chlubnie, przyznaję. - I nikt nie powinien się o tym dowiedzieć. Nie wiem, co będzie w gazetach, Rose, nie wiem, czy ktoś będzie o mnie pytał. Jeśli będzie, powiedz, że byłem tutaj przez cały dzień. Zjawiłem się popołudniu, zostałem do wieczora i spałem w pokoju gościnnym. Poprosiłaś mnie o to, bo czułaś się nieswojo sama w domu. Zjedliśmy razem obiad, graliśmy na fortepianie i rozmawialiśmy o muzyce. Powiedziałem, że wolę zawodzenie trolli od śpiewaczki Warbeck. Aż do teraz cały czas byliśmy razem, potem położyłaś się spać. – Patrzył prosto w jej oczy, czując jej dłoń na swoim policzku, szukając w jej źrenicach potwierdzenia. Początkowo miał opory, obawiał się prosić Rosalie wprost o kłamstwo w jego imieniu, obawiał się mówić wprost o tym, co się wydarzyło, ale subtelność półwilej kuzynki prędko przypomniała mu o tym, że Rosalie była niewiastą wartą zaufania – absolutnie wyjątkową w każdym calu i wychowaną przede wszystkim a atmosferze lojalności wobec rodziny, jak każdy z nich. Nie wyobrażała sobie nawet, jak wdzięczny jej był za obietnicę chronienia go w tej, cóż, kłopotliwej sytuacji. A może i wyobrażała – bo wiedziała przecież, ile on byłby w stanie uczynić dla niej. Uśmiechnął się, nieco arogancko, kiedy przeniosła dłoń w jego włosy, oczarowany wilim urokiem i ciepłym słowem Tristan czuł się coraz spokojniej; napięcie z wolna schodziło, miała rację, właściwie był już bezpieczny. Ktokolwiek postawi nogę w dworze Yaxleyów, nie wejdzie do środka bez zgody gospodarzy.
- Dziękuję, Rose - szepnął tylko, przymykając zmęczone powieki, zastanawiając się nad zasadniczym zadanym przez nią pytaniem: co to było i po co mu to było? Nie wiedział, ani jednego, ani drugiego. - Ja... - Usiłował przypomnieć sobie jakikolwiek trop wyczytany z gazet, oświadczenia Ministerstwa, ale jego pamięć nie mogła odnaleźć niczego. - Nie jestem pewien. Miałem nadzieję, że twój ojciec mi powie. - Który miał wszak w czarnej magii doświadczenie o wiele głębsze niż Tristan, tego jednak nie odważył się powiedzieć przy Rosalie. - Domyślam się, że to potężny artefakt. - Pamiętał przecież reakcję tych, którzy dotknęli kule dłońmi. - Chciałbym zwrócić go prawowitemu właścicielowi. - Ostatnie kłamstwo, Rose, przysięgam; Tom Riddle nie był właścicielem tej kuli, ale nie był też nikim, kogo lady Yaxley powinna kiedykolwiek poznać. Pomimo, a nawet za sprawą swojej niezwykłej potęgi pozostawał człowiekiem niezwykle niebezpiecznym i tylko głupiec nie zdawał sobie z tego sprawy. - Wyjątkowemu czarodziejowi. Nie wiem jednak, kiedy będziemy mieli okazję się spotkać, do tego czasu... powinno pozostać w bezpiecznych rękach. - Spojrzał na nią po raz kolejny znacząco, to im ufał najbardziej. - W bezpiecznym miejscu.
- To nie może poczekać, Rose – zaoponował od razu, jego głowa w zrezygnowaniu ciężko opadła o oparcie eleganckiej sofy zdobiącej salę bankietową Yaxleyów. - Nie może – powtórzył, na wypadek gdyby jego słowa nie były wystarczająco zrozumiałe; ależ były, podobnie jak zrozumiałe pozostawały słowa Rosalie. Miała racje, że pod nieobecność Fortinbrasa drzwi jego gabinetu prawdopodobnie pozostawały zamknięte, żałował, wiedział, że miał tam skrytkę na czarnomagiczne księgi – czy nie mógłby przechować również tej kłopotliwej kuli? Mógł sprawdzić, spróbować, kiedy Rose pójdzie spać – ale nie chciał też nadszarpnąć jej zaufania. Zresztą, czy pozwoliłby mu na to skrzaty? Wątpliwe, westchnął ciężko. Skinął głową, kiedy zapewniła go, że nie dotknie kuli; Rosalie była skarbem, nie kobietą, wyjątkowością ponad szarość dnia codziennego, nie zadawała zbędnych pytań, nie wykłócała się, po prostu – przyjęła jego słowa. Dziękuję, Rosalie, nawet nie wiesz, jak bardzo jest to ważne.
- Śledziłem kogoś – wyznał w końcu. - Kogoś, kto to ukradł. - Cóż, wygląda na to, że miano złodzieja przeszło teraz na mnie. Niezbyt chlubnie, przyznaję. - I nikt nie powinien się o tym dowiedzieć. Nie wiem, co będzie w gazetach, Rose, nie wiem, czy ktoś będzie o mnie pytał. Jeśli będzie, powiedz, że byłem tutaj przez cały dzień. Zjawiłem się popołudniu, zostałem do wieczora i spałem w pokoju gościnnym. Poprosiłaś mnie o to, bo czułaś się nieswojo sama w domu. Zjedliśmy razem obiad, graliśmy na fortepianie i rozmawialiśmy o muzyce. Powiedziałem, że wolę zawodzenie trolli od śpiewaczki Warbeck. Aż do teraz cały czas byliśmy razem, potem położyłaś się spać. – Patrzył prosto w jej oczy, czując jej dłoń na swoim policzku, szukając w jej źrenicach potwierdzenia. Początkowo miał opory, obawiał się prosić Rosalie wprost o kłamstwo w jego imieniu, obawiał się mówić wprost o tym, co się wydarzyło, ale subtelność półwilej kuzynki prędko przypomniała mu o tym, że Rosalie była niewiastą wartą zaufania – absolutnie wyjątkową w każdym calu i wychowaną przede wszystkim a atmosferze lojalności wobec rodziny, jak każdy z nich. Nie wyobrażała sobie nawet, jak wdzięczny jej był za obietnicę chronienia go w tej, cóż, kłopotliwej sytuacji. A może i wyobrażała – bo wiedziała przecież, ile on byłby w stanie uczynić dla niej. Uśmiechnął się, nieco arogancko, kiedy przeniosła dłoń w jego włosy, oczarowany wilim urokiem i ciepłym słowem Tristan czuł się coraz spokojniej; napięcie z wolna schodziło, miała rację, właściwie był już bezpieczny. Ktokolwiek postawi nogę w dworze Yaxleyów, nie wejdzie do środka bez zgody gospodarzy.
- Dziękuję, Rose - szepnął tylko, przymykając zmęczone powieki, zastanawiając się nad zasadniczym zadanym przez nią pytaniem: co to było i po co mu to było? Nie wiedział, ani jednego, ani drugiego. - Ja... - Usiłował przypomnieć sobie jakikolwiek trop wyczytany z gazet, oświadczenia Ministerstwa, ale jego pamięć nie mogła odnaleźć niczego. - Nie jestem pewien. Miałem nadzieję, że twój ojciec mi powie. - Który miał wszak w czarnej magii doświadczenie o wiele głębsze niż Tristan, tego jednak nie odważył się powiedzieć przy Rosalie. - Domyślam się, że to potężny artefakt. - Pamiętał przecież reakcję tych, którzy dotknęli kule dłońmi. - Chciałbym zwrócić go prawowitemu właścicielowi. - Ostatnie kłamstwo, Rose, przysięgam; Tom Riddle nie był właścicielem tej kuli, ale nie był też nikim, kogo lady Yaxley powinna kiedykolwiek poznać. Pomimo, a nawet za sprawą swojej niezwykłej potęgi pozostawał człowiekiem niezwykle niebezpiecznym i tylko głupiec nie zdawał sobie z tego sprawy. - Wyjątkowemu czarodziejowi. Nie wiem jednak, kiedy będziemy mieli okazję się spotkać, do tego czasu... powinno pozostać w bezpiecznych rękach. - Spojrzał na nią po raz kolejny znacząco, to im ufał najbardziej. - W bezpiecznym miejscu.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie spodobało mi się to, że Tristian znowu zaklną. Nie znałam go z takiej strony. Zawsze taki szarmancki, męski, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek w swojej obecność usłyszała tak brzydkie słowa lecące z jego ust. Słysząc, że nie może zaczekać, aż skarciłam go wzrokiem.
- Będzie musiało - powiedziałam trochę ostrzej, niż tego chciałam, ale jednocześnie urywając już ten temat.
W ten mój kochany kuzyn zaczął opowiadać mi mniej więcej, co wydarzyło się tak naprawdę. Słuchałam go z zapartym tchem. Jak to kogoś śledził? Skąd o nim wiedział? Po co właściwie to robił? Tyle pytań krążyło teraz po mojej głowie i musiałam wykazać się niezwykłym samozaparciem, aby nie zacząć Rosiera o to wszystko wypytywać. Chłonęłam jak gąbka wszystkie informacje dotyczące tego, co mam powiedzieć, gdyby ktoś w razie czego o niego pytał. Obserwowałam go uważnie, jak reaguje na mój dotyk. Uśmiechnęłam się lekko, gdy napięcie powoli ustawało. To było zdecydowanie za dużo atrakcji, nawet jak na jednego Tristiana.
Nie musiałam mu potwierdzać jakoś szczególnie, że wszystko zrozumiałam. Gdy tyko skończył swoją wypowiedź, lekko kiwnęłam głową. Tutaj był bezpieczny, mógł spokojnie odpocząć. Nic mu nie grozi w moim domu.
- Nie masz mi za co dziękować, naprawdę - zapewniłam go ponownie.
Prawdę mówiąc, nie byłabym w stanie stanąć przed ciocią i spojrzeć jej w oczy, nawet gdyby o niczym nie wiedziała, jeżeli nie udzieliłabym pomocy jej synowi. Tristian był mi bardzo blisko, niemal jak brat, tak jak Darcy - siostrą. Była między nami dziwna więź, tak to odczuwałam, która sprawiała, że ufaliśmy sobie w stu procentach i chyba nic nigdy by tego nie zburzyło. Tak bardzo zależało mi na jego szczęściu i bezpieczeństwie, nie mogłam więc postąpić inaczej i nie ważne, czy zabieranie tej kuli było dobrym czy złym rozwiązaniem.
Zdziwiłam się, że Tristian nie wiedział, co to właściwie jest, a gdy wspomniał, że może być to jakiś potężny artefakt, zasłoniłam usta dłonią. Przez chwilę przez myśl mi przemknęło, że może ta kula nie powinna znajdować się w naszym domu, w końcu mogła być niebezpieczna, ale skoro miała u nas znaleźć schronienie…
- Ojciec na pewno wiedział by co z tym zrobić, wróci rano do domu, to spokojnie z nim porozmawiasz - odpowiedziałam mu, na chwilę urywając i jakby nas czymś mocno się zastanawiając. - Tristian, znasz tego prawowitego właściciela? To ktoś z rodziny? Ze szlachty? Mam nadzieję, że nie mieszasz się w jakieś szemrane interesy z Nukturnu?
Czyli mój kuzyn właściwie pewnie dokładnie nie wiedział kto to był skoro nawet nie wiedział kiedy się z nim spotka. Kiwnęłam lekko głową, miał rację, mój dom był najbezpieczniejszym miejscem. Nikt tu bez naszej zgody nie wjedzie, ojciec był szanowanym czarodziejem i wątpię, aby komuś przeszło przez myśl, żeby przeszukiwać jego gabinet. Zresztą ojciec się by nawet na to nie zgodził.
- Dobrze, już nie będę cię tak męczyć. Trzeba się jednak jeszcze zastanowić gdzie schować kulę, dopóki ojciec nie wróci - stwierdziłam.
Wzięłam głębszy wdech, powoli wypuszczając powietrze i obracając się, jakbym przez ściany patrzyła na poszczególne pokoje w naszej posiadłości. W końcu kula nie mogła zostać od tak na ziemi w sali bankietowej.
- Nie wiem czy chcę oddawać ci ją do rąk, tym bardziej, że i tak póki co czeka cię kąpiel i pójście spać. Obawiam się, że nie spałbyś spokojnie, gdyby byłaby ona niedaleko ciebie. Mogę zabrać ją do siebie i pewnie bym tak zrobiła, ale obawiam się, że gdy ojciec wróci ja będę jeszcze spać, a jak się dowie, że pozwoliłeś zabrać mi ją do mojego pokoju, to nie skończy się to dla ciebie dobrze - zaśmiałam się, wyobrażając sobie ojca, goniącego Tristiana po schodach i grożącego mu palcem. - Wezmą ją skrzaty, każę im jej nie dotykać, gdy tylko wróci tata, pojawią się razem z nią. I nie, ja nie pytam cię w tym momencie o zdanie.
Przytknęłam mu palec do ust, uśmiechając się radośnie. W tym samym momencie w sali pojawił się skrzat, informując, że woda w wannie jest już gotowa, a łóżko w pokoju gościnnym pościelone.
/Nie kończ jeszcze, chciałabym napisać 5 posta :P
- Będzie musiało - powiedziałam trochę ostrzej, niż tego chciałam, ale jednocześnie urywając już ten temat.
W ten mój kochany kuzyn zaczął opowiadać mi mniej więcej, co wydarzyło się tak naprawdę. Słuchałam go z zapartym tchem. Jak to kogoś śledził? Skąd o nim wiedział? Po co właściwie to robił? Tyle pytań krążyło teraz po mojej głowie i musiałam wykazać się niezwykłym samozaparciem, aby nie zacząć Rosiera o to wszystko wypytywać. Chłonęłam jak gąbka wszystkie informacje dotyczące tego, co mam powiedzieć, gdyby ktoś w razie czego o niego pytał. Obserwowałam go uważnie, jak reaguje na mój dotyk. Uśmiechnęłam się lekko, gdy napięcie powoli ustawało. To było zdecydowanie za dużo atrakcji, nawet jak na jednego Tristiana.
Nie musiałam mu potwierdzać jakoś szczególnie, że wszystko zrozumiałam. Gdy tyko skończył swoją wypowiedź, lekko kiwnęłam głową. Tutaj był bezpieczny, mógł spokojnie odpocząć. Nic mu nie grozi w moim domu.
- Nie masz mi za co dziękować, naprawdę - zapewniłam go ponownie.
Prawdę mówiąc, nie byłabym w stanie stanąć przed ciocią i spojrzeć jej w oczy, nawet gdyby o niczym nie wiedziała, jeżeli nie udzieliłabym pomocy jej synowi. Tristian był mi bardzo blisko, niemal jak brat, tak jak Darcy - siostrą. Była między nami dziwna więź, tak to odczuwałam, która sprawiała, że ufaliśmy sobie w stu procentach i chyba nic nigdy by tego nie zburzyło. Tak bardzo zależało mi na jego szczęściu i bezpieczeństwie, nie mogłam więc postąpić inaczej i nie ważne, czy zabieranie tej kuli było dobrym czy złym rozwiązaniem.
Zdziwiłam się, że Tristian nie wiedział, co to właściwie jest, a gdy wspomniał, że może być to jakiś potężny artefakt, zasłoniłam usta dłonią. Przez chwilę przez myśl mi przemknęło, że może ta kula nie powinna znajdować się w naszym domu, w końcu mogła być niebezpieczna, ale skoro miała u nas znaleźć schronienie…
- Ojciec na pewno wiedział by co z tym zrobić, wróci rano do domu, to spokojnie z nim porozmawiasz - odpowiedziałam mu, na chwilę urywając i jakby nas czymś mocno się zastanawiając. - Tristian, znasz tego prawowitego właściciela? To ktoś z rodziny? Ze szlachty? Mam nadzieję, że nie mieszasz się w jakieś szemrane interesy z Nukturnu?
Czyli mój kuzyn właściwie pewnie dokładnie nie wiedział kto to był skoro nawet nie wiedział kiedy się z nim spotka. Kiwnęłam lekko głową, miał rację, mój dom był najbezpieczniejszym miejscem. Nikt tu bez naszej zgody nie wjedzie, ojciec był szanowanym czarodziejem i wątpię, aby komuś przeszło przez myśl, żeby przeszukiwać jego gabinet. Zresztą ojciec się by nawet na to nie zgodził.
- Dobrze, już nie będę cię tak męczyć. Trzeba się jednak jeszcze zastanowić gdzie schować kulę, dopóki ojciec nie wróci - stwierdziłam.
Wzięłam głębszy wdech, powoli wypuszczając powietrze i obracając się, jakbym przez ściany patrzyła na poszczególne pokoje w naszej posiadłości. W końcu kula nie mogła zostać od tak na ziemi w sali bankietowej.
- Nie wiem czy chcę oddawać ci ją do rąk, tym bardziej, że i tak póki co czeka cię kąpiel i pójście spać. Obawiam się, że nie spałbyś spokojnie, gdyby byłaby ona niedaleko ciebie. Mogę zabrać ją do siebie i pewnie bym tak zrobiła, ale obawiam się, że gdy ojciec wróci ja będę jeszcze spać, a jak się dowie, że pozwoliłeś zabrać mi ją do mojego pokoju, to nie skończy się to dla ciebie dobrze - zaśmiałam się, wyobrażając sobie ojca, goniącego Tristiana po schodach i grożącego mu palcem. - Wezmą ją skrzaty, każę im jej nie dotykać, gdy tylko wróci tata, pojawią się razem z nią. I nie, ja nie pytam cię w tym momencie o zdanie.
Przytknęłam mu palec do ust, uśmiechając się radośnie. W tym samym momencie w sali pojawił się skrzat, informując, że woda w wannie jest już gotowa, a łóżko w pokoju gościnnym pościelone.
/Nie kończ jeszcze, chciałabym napisać 5 posta :P
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie może, powtórzył jeszcze raz w myślach, przecież nie chodziło tutaj o jego pośpiech, niecierpliwość, chodziło o bezpieczeństwo, teraz już nie jego, a Liliany oraz Rosalie. Bezpieczeństwo tego domu, domu, w którym był przecież gościem, do którego nie mógł ani nie chciał sprawdzić niebezpieczeństwa. Nie potrafił odjąć spojrzenia od kuli wciąż złowieszczo leżącej naprzeciw nich, rzucającej cień blasku księżyca na elegancką posadzkę nieużywanej sali balowej Yaxleyów. Przymknął powieki, kątem oka dostrzegając uśmiech Rose. Był kojący. Jej towarzystwo, jej pomoc, ciepły głos; choć nie potrafił zapomnieć o tym, co się wydarzyło, ani tymbardziej - Merlinie - o tym, co przyniósł pod jej dach, napięcie związane z całą historią powoli zaczynało z niego schodzić.
Wiedział, że miał za co dziękować. Rosalie była jego przyjaciółką, kuzynką, rodziną, tą bliską, doskonale wiedział, że mógł na nią liczyć. Ale wciąż - to on powinien opiekować się nią, nie na odwrót, nie powinien sprawiać Rosalie żadnych kłopotów. Nie chciał ich sprawiać. Miała jednak rację, nie musiał wcale działać pochopnie; nikt przy zdrowych zmysłach nie szukałby go przecież tutaj. Gdyby Ministerstwo naprawdę chciało odzyskać ten artefakt, w pierwszej kolejności weszłoby raczej - o ile - do jego domu. Odważyliby się? Wątpliwe. A czy odważyliby się wejść tutaj? Było to jeszcze bardziej wątpliwe... Wuj z kolei z pewnością wróci do domu niebawem, może nad ranem, może rano, grunt, że w okolicy nie pojawią się obcy. Nie odpowiedział od razu, kiedy Rosalie podjęła temat właściciela, dopytując o jego tożsamość, w zamyśleniu wciąż przyglądał się kuli. Tom Riddle był wyjątkowy - ale czy chciał o nim opowiadać jej? Nie, bał się rozniecić jej zainteresowanie, nie po tym, kiedy Isolda podjęła irracjonalną decyzję, aby do nich dołączyć. Czarna magia i zgromadzenie skupione wokół Toma były cholernie niebezpieczne. Nie chciał jej na to narażać.
- To przyjaciel rodziny - odparł zgodnie przecież z prawdą, Rosierowie popierali działania Toma Riddle'a. Mniej lub bardziej znając sytuację. Rosalie poruszyła istotną rzecz, pytając, czy był arystokratą, nie, nie był, choć Tristan sądził, że jest w nim krew któregoś z rodów. Po aparycji Toma, jego ruchach, sposobie, w jaki się wyrażał, przez to wszystko przenikała przecież ta chłodna maniera typowa dla nich wszystkich, dla arystokratów. Miał zresztą w sobie coś takiego, coś przepełnionego wyniosłością, ale i owianego trudną do zrozumienia tajemnicą. - Nie masz się czym martwić - zapewnił ją, łżąc w żywe oczy z twarzą pokerzysty, pomijając temat szemranych interesów. Nokturn rzeczywiście był im bliski, ale to nie była informacja, którą powinien w tym momencie jej przekazać - wiele bardziej palącą kwestią była ta, gdzie można było na czas nocy ukryć przeklętą kulę. Przymknął oczy, kiedy Rose kategorycznie wyraziła swój osąd odnośnie ukrycia kuli na noc, a z palcem na ustach - nie przerywał jej przemowy. Dopiero po chwili skinął głową.
- Niech zabiorą ją do trolli, pewnie śpią - rzucił, poszukując potwierdzenia na twarzy Rosalie. Tylko ona mogła wydać rozkaz skrzatom. - Ale ostrożnie, Rose, ten przedmiot jest przeklęty. Muszą ukryć ją w taki sposób, żeby trolle się do niej nie dostały. Może pod strzechą zagrody. - Musiał się skupić, myśleć chłodno, analitycznie. Najgorsze, co mógłby teraz zrobić, to dać się porwać emocjom - strachowi. Jednego był pewien, kula nie powinna być z Rose w jednym pomieszczeniu. Początkowo chciał zaprotestować, przecież mógłby spać razem z tym artefaktem w jednej komnacie, ale zmęczenie znów dało o sobie znać. W głębi ducha wiedział, że potrzebował odpoczynku - i zdawał sobie sprawę z tego, że zapewne było to po nim widać. Opiekuńczość Rosalie nie wynikała z niczego. W dziękczynnym geście już bez słowa Tristan ujął dłoń kuzynki i ucałował jej wierzch. Nawet sobie nie wyobrażała, jak wiele dla niego zrobiła tego wieczora.
/ to skończ nam obojgu
Wiedział, że miał za co dziękować. Rosalie była jego przyjaciółką, kuzynką, rodziną, tą bliską, doskonale wiedział, że mógł na nią liczyć. Ale wciąż - to on powinien opiekować się nią, nie na odwrót, nie powinien sprawiać Rosalie żadnych kłopotów. Nie chciał ich sprawiać. Miała jednak rację, nie musiał wcale działać pochopnie; nikt przy zdrowych zmysłach nie szukałby go przecież tutaj. Gdyby Ministerstwo naprawdę chciało odzyskać ten artefakt, w pierwszej kolejności weszłoby raczej - o ile - do jego domu. Odważyliby się? Wątpliwe. A czy odważyliby się wejść tutaj? Było to jeszcze bardziej wątpliwe... Wuj z kolei z pewnością wróci do domu niebawem, może nad ranem, może rano, grunt, że w okolicy nie pojawią się obcy. Nie odpowiedział od razu, kiedy Rosalie podjęła temat właściciela, dopytując o jego tożsamość, w zamyśleniu wciąż przyglądał się kuli. Tom Riddle był wyjątkowy - ale czy chciał o nim opowiadać jej? Nie, bał się rozniecić jej zainteresowanie, nie po tym, kiedy Isolda podjęła irracjonalną decyzję, aby do nich dołączyć. Czarna magia i zgromadzenie skupione wokół Toma były cholernie niebezpieczne. Nie chciał jej na to narażać.
- To przyjaciel rodziny - odparł zgodnie przecież z prawdą, Rosierowie popierali działania Toma Riddle'a. Mniej lub bardziej znając sytuację. Rosalie poruszyła istotną rzecz, pytając, czy był arystokratą, nie, nie był, choć Tristan sądził, że jest w nim krew któregoś z rodów. Po aparycji Toma, jego ruchach, sposobie, w jaki się wyrażał, przez to wszystko przenikała przecież ta chłodna maniera typowa dla nich wszystkich, dla arystokratów. Miał zresztą w sobie coś takiego, coś przepełnionego wyniosłością, ale i owianego trudną do zrozumienia tajemnicą. - Nie masz się czym martwić - zapewnił ją, łżąc w żywe oczy z twarzą pokerzysty, pomijając temat szemranych interesów. Nokturn rzeczywiście był im bliski, ale to nie była informacja, którą powinien w tym momencie jej przekazać - wiele bardziej palącą kwestią była ta, gdzie można było na czas nocy ukryć przeklętą kulę. Przymknął oczy, kiedy Rose kategorycznie wyraziła swój osąd odnośnie ukrycia kuli na noc, a z palcem na ustach - nie przerywał jej przemowy. Dopiero po chwili skinął głową.
- Niech zabiorą ją do trolli, pewnie śpią - rzucił, poszukując potwierdzenia na twarzy Rosalie. Tylko ona mogła wydać rozkaz skrzatom. - Ale ostrożnie, Rose, ten przedmiot jest przeklęty. Muszą ukryć ją w taki sposób, żeby trolle się do niej nie dostały. Może pod strzechą zagrody. - Musiał się skupić, myśleć chłodno, analitycznie. Najgorsze, co mógłby teraz zrobić, to dać się porwać emocjom - strachowi. Jednego był pewien, kula nie powinna być z Rose w jednym pomieszczeniu. Początkowo chciał zaprotestować, przecież mógłby spać razem z tym artefaktem w jednej komnacie, ale zmęczenie znów dało o sobie znać. W głębi ducha wiedział, że potrzebował odpoczynku - i zdawał sobie sprawę z tego, że zapewne było to po nim widać. Opiekuńczość Rosalie nie wynikała z niczego. W dziękczynnym geście już bez słowa Tristan ujął dłoń kuzynki i ucałował jej wierzch. Nawet sobie nie wyobrażała, jak wiele dla niego zrobiła tego wieczora.
/ to skończ nam obojgu
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Obserwowałam go uważnie. Jego zmęczenie, jakie pojawiało się na jego twarzy, to, jak nie miał sił już nawet mi się sprzeciwić. Wiedziałam co teraz jest mu potrzebne i zaraz chciałam zakończyć tę rozmowę i oddelegować go do łóżka, aby zapomniał chociaż na chwilę o tym, co się dzisiaj wydarzyło. Chciałam żeby odpoczął, nabrał sił. Zależało mi na jego bezpieczeństwie.
I był bezpieczny. U mnie w domu nic mu nie groziło, chyba że tylko ma złość. Ale ja nie miałam powodów, aby być na niego zła. W końcu nie robił nic złego, był mądrym człowiekiem, jeżeli wybrał taką czynność i poszedł taką drogą, to mogłam go jedynie wspierać. Czy byłam w tej kwestii lepsza od jego narzeczonej, czy wykazałaby się ona tą wspaniałomyślnością tak jak ja? Bądź co bądź, pojawił się u mnie w domu, to do mojej rodziny miał zaufanie na tyle, że wiedział, że może szukać tutaj schronienia. Schlebiało mi to niemiłosiernie, cieszyłam się, że pojawił się właśnie tu.
- Przyjaciel rodziny - powtórzyłam. - W takim razie nie mam się czego obawiać, na pewno wiesz co robisz.
Ufałam mu. Tak bardzo mu ufałam, że byłabym w stanie skoczyć za nim w ogień i w przepaść, poręczyć za niego i postawić na szali swoje dobre imię, byle by tylko zapewnić mu wszystko to, czego w tym momencie potrzebował. Gdyby wiedział, jak wielkim uczuciem od zawsze, odkąd pamiętam, go darzę, zrozumiałby, dlaczego powtarzałam, że nie musi mi dziękować. Wszystko co robiłam, robiłam dla niego z pewnego rodzaju m i ł o ś c i. Miłości jak do starszego brata, jak do mężczyzny, który jest wzorem ideału? Tristian Rosier był pewnego rodzaju ideałem. Ciekawa byłam, czy zdawał sobie z tego sprawę.
- Skoro tak mówisz, to nie będę - odpowiedziałam, ciepłym tonem.
Wysłuchałam jak mówił, gdzie skryć mają tę kulę. Uśmiechnęłam się pod nosem, znał lepiej tereny naszych trolli niż ja sama. Chociaż, nie ma się czemu dziwić, spędzał tu wakacje pomagając ojcu. I pomyśleć, że w głowie miał wtedy tylko podrzucanie nam żab do pokoju. Zarumieniłam się, czując pocałunek na swojej dłoni. Gdyby wiedział, ile te małe gesty dla mnie znaczyły. Tą samą dłonią, przejechałam mu jeszcze raz po policzku, obserwując jego zmęczoną twarz. Pora było zakończyć już ten dzień.
W tej samej chwili w sali pojawił się skrzat, jakby czytał mi w myślach, bo własnie miałam go wołać. Zwróciłam się lekko w jego stronę, przygotowana na stanowczy ton.
- Weźmiesz tę kulę, która leży pod ścianą. Broń cię Merlinie, nie dotykaj jej własnymi dłońmi, użyj magii lub rękawic. Zanieś ją do trolli, ukryj tak, aby nie miały do niej dostępuj. Pod strzechą zagrody. Jeżeli coś stanie się trollom, ty za to odpowiesz - upomniałam go stanowczym, acz spokojnym tonem. - Nad ranem, gdy tylko ojciec pojawi się w domu, najpierw obudź lorda Rosiera, poinformuj ojca o zaistniałej sytuacji i przynieś mu kulę. Przekaż, żeby nie dotykał jej gołą skórą. To wszystko.
Skrzat posłusznie skłonił mi się, następnie zabrał kulę i deportował się. Ufałam mu, był jednym z moich ulubionych skrzatów, o ile skrzaty można lubić, i wiedziałam, że dobrze wykona powierzone mu zadanie.
- Dasz radę wstać? - zapytałam, już łagodnie, kuzyna.
Przy mojej pomocy udało mu się wstać. Odprowadziłam go powoli do łazienki dla gości, gdzie mógł się wykąpać, odświeżyć. Ja w tym czasie obeszłam cały dom, poklei gasząc światła we wszystkich komnatach. Gdy Tristian skończył, razem z nim poszłam do sypialni dla gości, musiałam być pewna, że da radę sam dotrzeć. Dopiero kiedy się położył, sama poczułam senność i pewnego rodzaju ulgę. Wiedziałam, że jest już bezpieczny.
- Dobranoc, mój drogi - szepnęłam.
Gasząc światło, zamknęłam za sobą drzwi. Przez chwilę stałam w miejscu, nasłuchując, czy wszystko w porządku, a potem udałam się do swojej komnaty. Resztę nocy, oboje, a przynajmniej taką mam nadzieję, przespaliśmy już spokojnie.
zt x2
I był bezpieczny. U mnie w domu nic mu nie groziło, chyba że tylko ma złość. Ale ja nie miałam powodów, aby być na niego zła. W końcu nie robił nic złego, był mądrym człowiekiem, jeżeli wybrał taką czynność i poszedł taką drogą, to mogłam go jedynie wspierać. Czy byłam w tej kwestii lepsza od jego narzeczonej, czy wykazałaby się ona tą wspaniałomyślnością tak jak ja? Bądź co bądź, pojawił się u mnie w domu, to do mojej rodziny miał zaufanie na tyle, że wiedział, że może szukać tutaj schronienia. Schlebiało mi to niemiłosiernie, cieszyłam się, że pojawił się właśnie tu.
- Przyjaciel rodziny - powtórzyłam. - W takim razie nie mam się czego obawiać, na pewno wiesz co robisz.
Ufałam mu. Tak bardzo mu ufałam, że byłabym w stanie skoczyć za nim w ogień i w przepaść, poręczyć za niego i postawić na szali swoje dobre imię, byle by tylko zapewnić mu wszystko to, czego w tym momencie potrzebował. Gdyby wiedział, jak wielkim uczuciem od zawsze, odkąd pamiętam, go darzę, zrozumiałby, dlaczego powtarzałam, że nie musi mi dziękować. Wszystko co robiłam, robiłam dla niego z pewnego rodzaju m i ł o ś c i. Miłości jak do starszego brata, jak do mężczyzny, który jest wzorem ideału? Tristian Rosier był pewnego rodzaju ideałem. Ciekawa byłam, czy zdawał sobie z tego sprawę.
- Skoro tak mówisz, to nie będę - odpowiedziałam, ciepłym tonem.
Wysłuchałam jak mówił, gdzie skryć mają tę kulę. Uśmiechnęłam się pod nosem, znał lepiej tereny naszych trolli niż ja sama. Chociaż, nie ma się czemu dziwić, spędzał tu wakacje pomagając ojcu. I pomyśleć, że w głowie miał wtedy tylko podrzucanie nam żab do pokoju. Zarumieniłam się, czując pocałunek na swojej dłoni. Gdyby wiedział, ile te małe gesty dla mnie znaczyły. Tą samą dłonią, przejechałam mu jeszcze raz po policzku, obserwując jego zmęczoną twarz. Pora było zakończyć już ten dzień.
W tej samej chwili w sali pojawił się skrzat, jakby czytał mi w myślach, bo własnie miałam go wołać. Zwróciłam się lekko w jego stronę, przygotowana na stanowczy ton.
- Weźmiesz tę kulę, która leży pod ścianą. Broń cię Merlinie, nie dotykaj jej własnymi dłońmi, użyj magii lub rękawic. Zanieś ją do trolli, ukryj tak, aby nie miały do niej dostępuj. Pod strzechą zagrody. Jeżeli coś stanie się trollom, ty za to odpowiesz - upomniałam go stanowczym, acz spokojnym tonem. - Nad ranem, gdy tylko ojciec pojawi się w domu, najpierw obudź lorda Rosiera, poinformuj ojca o zaistniałej sytuacji i przynieś mu kulę. Przekaż, żeby nie dotykał jej gołą skórą. To wszystko.
Skrzat posłusznie skłonił mi się, następnie zabrał kulę i deportował się. Ufałam mu, był jednym z moich ulubionych skrzatów, o ile skrzaty można lubić, i wiedziałam, że dobrze wykona powierzone mu zadanie.
- Dasz radę wstać? - zapytałam, już łagodnie, kuzyna.
Przy mojej pomocy udało mu się wstać. Odprowadziłam go powoli do łazienki dla gości, gdzie mógł się wykąpać, odświeżyć. Ja w tym czasie obeszłam cały dom, poklei gasząc światła we wszystkich komnatach. Gdy Tristian skończył, razem z nim poszłam do sypialni dla gości, musiałam być pewna, że da radę sam dotrzeć. Dopiero kiedy się położył, sama poczułam senność i pewnego rodzaju ulgę. Wiedziałam, że jest już bezpieczny.
- Dobranoc, mój drogi - szepnęłam.
Gasząc światło, zamknęłam za sobą drzwi. Przez chwilę stałam w miejscu, nasłuchując, czy wszystko w porządku, a potem udałam się do swojej komnaty. Resztę nocy, oboje, a przynajmniej taką mam nadzieję, przespaliśmy już spokojnie.
zt x2
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Dnia dwudziestego ósmego stycznia, w posiadłości w Yaxley’s Hall od samego rana trwały przygotowania. Skrzaty krzątały się pod restrykcyjnymi komendami wydawanymi przez Rosalie Yaxley, która na dzisiejszy wieczór zaplanowała swój wieczór panieński. Trochę niefortunna data, zwracając uwagę na fakt ostatnich wydarzeń na sabacie, jednak po rozmowie z ojcem oboje doszli do wniosku, że nie warto rezygnować z zaplanowanych z wyprzedzeniem przyjęć, tym bardziej, jeśli zaproszenia już od dawna spoczywały u wszystkich zaproszonych pań i panien. Nie było ich zbyt wiele, jedynie garstka dziewczyn, które w pewien szczególny sposób związane były z dziewczyną. Lord Yaxley nie chciał także odbierać swojej córce tej przyjemności, wiedział bowiem, że to ostatnie jej takie spotkanie tutaj w domu, nadal pod nazwiskiem Yaxley.
Kilka chwil przed dwudziestą, sala bankietowa została przyozdobiona. Wszystkie światła zostały zapalone, a sala została podzielona jakby na dwie części, tak jak na dwie części zostało podzielone przyjęcie. W pierwszej stał wielki stół z siedmioma krzesłami, jednym oczywiście zarezerwowanym dla Rosalie, który przyozdobiony został białym materiałem i przewiązany kompozycją zbudowaną z kwiatów, w której przeważały lilie, oczywiście. Na stole można było ujrzeć zastawę, puste na razie tace oraz wszystkie rodzaje kieliszków, do wina białego, czerwonego, szampana, czy zwykła szklanka na wodę lub filiżankę na herbatę. Pod stołem, od samego wejścia rozciągał się czerwony dywan. Gdzieś z boku stało pianino, które specjalnie zaczarowane przygrywało spokojną i miłą melodię.
To co znajdowało się w drugiej części sali, na razie zakryte było jasną, w kolorze ścian kurtyną, przyozdobioną oczywiście kwiatami. Miała zostać odsłonięta w dalszej części przyjęcia. Co bardziej domyślne dziewczyny, mogły spodziewać się, że to tam swój konkurs, zorganizuje Rosalie.
W drzwiach frontowych oraz tych prowadzących do sali balowej stały skrzaty, które zapraszały do środka i usługiwały kobietom.
Czekałam na swoich gości dokładnie o dwudziestej, stojąc po środku sali balowej. Miałam na sobie długą suknię. Prostą, z delikatnym zdobieniem, dokładnie taką jaką lubiłam. Dobrałam do niej biżuterię i długo przeglądałam się w lustrze, zdając sobie sprawę z tego, że to zapewne ostatni, taki oficjalny raz, kiedy mogłam założyć ten jasny róż, występujący w kolorach mojego rodu. Już niedługo miałam przybrać Blackowie czernie i to było chyba najgorsze, z całych tych zaślubin, na które przecież tak bardzo się cieszyłam.
Korzystając z ostatnich wolnych chwil, poprawiałam jeszcze, i tak już idealnie ułożone, sztućce czy kieliszki. Co jakiś czas spoglądałam w stronę drzwi, sprawdzając, czy moi goście się już pojawili, albo przez okno, obserwując jak ciemność pochłania moje ukochane bagna. Za kilka dni miałam stracić tytuł Księżniczki z bagien. Kim miałam się stać? Co miało się stać ze mną? Tak bardzo się bałam, chociaż stałam z wysoko uniesioną głową, dumnie pokazując, że zbliża się dla mnie tak ważny i oczekiwany moment. Tak bardzo się bałam opuścić rodzinny dom, ale ciągle nie mogłam przestać myśleć o posiadłości Blacka, do której miałam się przeprowadzić i którą niedawno sama urządzałam. Było we mnie wiele kobiecych, bardzo przyziemnych obaw o bliski stosunek z mężczyzną, wspólne śniadania czy kolacje. Czy będąc razem będziemy potrafili ze sobą porozmawiać?
Oderwałam się od swoich myśli i z cichym westchnięciem, przyjmując na twarzy radosny uśmiech, ruszyłam w stronę pierwszych przybyłych gości.
Kilka chwil przed dwudziestą, sala bankietowa została przyozdobiona. Wszystkie światła zostały zapalone, a sala została podzielona jakby na dwie części, tak jak na dwie części zostało podzielone przyjęcie. W pierwszej stał wielki stół z siedmioma krzesłami, jednym oczywiście zarezerwowanym dla Rosalie, który przyozdobiony został białym materiałem i przewiązany kompozycją zbudowaną z kwiatów, w której przeważały lilie, oczywiście. Na stole można było ujrzeć zastawę, puste na razie tace oraz wszystkie rodzaje kieliszków, do wina białego, czerwonego, szampana, czy zwykła szklanka na wodę lub filiżankę na herbatę. Pod stołem, od samego wejścia rozciągał się czerwony dywan. Gdzieś z boku stało pianino, które specjalnie zaczarowane przygrywało spokojną i miłą melodię.
To co znajdowało się w drugiej części sali, na razie zakryte było jasną, w kolorze ścian kurtyną, przyozdobioną oczywiście kwiatami. Miała zostać odsłonięta w dalszej części przyjęcia. Co bardziej domyślne dziewczyny, mogły spodziewać się, że to tam swój konkurs, zorganizuje Rosalie.
W drzwiach frontowych oraz tych prowadzących do sali balowej stały skrzaty, które zapraszały do środka i usługiwały kobietom.
***
Czekałam na swoich gości dokładnie o dwudziestej, stojąc po środku sali balowej. Miałam na sobie długą suknię. Prostą, z delikatnym zdobieniem, dokładnie taką jaką lubiłam. Dobrałam do niej biżuterię i długo przeglądałam się w lustrze, zdając sobie sprawę z tego, że to zapewne ostatni, taki oficjalny raz, kiedy mogłam założyć ten jasny róż, występujący w kolorach mojego rodu. Już niedługo miałam przybrać Blackowie czernie i to było chyba najgorsze, z całych tych zaślubin, na które przecież tak bardzo się cieszyłam.
Korzystając z ostatnich wolnych chwil, poprawiałam jeszcze, i tak już idealnie ułożone, sztućce czy kieliszki. Co jakiś czas spoglądałam w stronę drzwi, sprawdzając, czy moi goście się już pojawili, albo przez okno, obserwując jak ciemność pochłania moje ukochane bagna. Za kilka dni miałam stracić tytuł Księżniczki z bagien. Kim miałam się stać? Co miało się stać ze mną? Tak bardzo się bałam, chociaż stałam z wysoko uniesioną głową, dumnie pokazując, że zbliża się dla mnie tak ważny i oczekiwany moment. Tak bardzo się bałam opuścić rodzinny dom, ale ciągle nie mogłam przestać myśleć o posiadłości Blacka, do której miałam się przeprowadzić i którą niedawno sama urządzałam. Było we mnie wiele kobiecych, bardzo przyziemnych obaw o bliski stosunek z mężczyzną, wspólne śniadania czy kolacje. Czy będąc razem będziemy potrafili ze sobą porozmawiać?
Oderwałam się od swoich myśli i z cichym westchnięciem, przyjmując na twarzy radosny uśmiech, ruszyłam w stronę pierwszych przybyłych gości.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Libra zjawiła się punktualnie - nie miała w zwyczaju się spóźniać. Wieczory panieńskie zazwyczaj były i powinny być przyjemnymi wydarzeniami. Chyba, że ktoś nie chce wychodzić za mąż, pomyślała sucho. Zdawała sobie sprawę z tego, że Rosalie boi się swojego ślubu i wszystkich nagłych zmian z nim związanych. Praktycznie każda kobieta, szlachcianka, kiedyś przez to przechodziła lub będzie przechodzić. Libra jednak sama musiała przyznać, że ją perspektywa ślubu nigdy nie wprawiała w żaden inny nastrój aniżeli drobną irytację. Chciałaby pozostać Blackiem do końca życia, nie tylko duchem, ale i z nazwiska. Nigdy nie będzie bardziej oddana innemu rodowi, choć teoretycznie po ślubie powinna. Ale tak naprawdę, głęboko pod warstwami świadomości, gdzie nikt nigdy nie miał i nie będzie miał wglądu, nie będzie.
Uśmiechnęła się łagodnie, z otuchą, do zbliżającej się do niej Rosalie rozglądając się przy okazji krótko po pomieszczeniu. Tak samo jak Libra nigdy nie chciałaby pozostawiać dworu w Pinner, Toujours Pur i wszystkiego co czyniło ją Blackiem, tak samo Rosalie najprawdopodobniej zawsze będzie tęsknić za tymi bagnami.
Libra ubrała się jak zwykle w czerń swojego rodu, która zawsze była tym, co najlepiej pasowało do jej trupiej karnacji i ciemnych włosów, robiąc z niej niemalże porcelanową laleczkę. Lustrując Rosalie wzrokiem nie można było zaprzeczyć, że wyglądała ślicznie i nic nie pasowało do niej lepiej niż subtelne róże i zielenie Yaxley'ów. Ciężko jej było wyobrazić sobie dziewczynę w czerni, wyglądałaby pewnie raczej groteskowo, aczkolwiek wciąż istniał jeszcze niebieski, też wpisany w ród Blacków. Być może on podpasuje jej bardziej.
- Witaj, Rosalie. Pięknie wyglądasz - powitała gospodynię jak należało, a następnie znów rozejrzała się po sali, choć zrobiła to raczej dla efektu - Czyżbym przybyła pierwsza?
Uśmiechnęła się łagodnie, z otuchą, do zbliżającej się do niej Rosalie rozglądając się przy okazji krótko po pomieszczeniu. Tak samo jak Libra nigdy nie chciałaby pozostawiać dworu w Pinner, Toujours Pur i wszystkiego co czyniło ją Blackiem, tak samo Rosalie najprawdopodobniej zawsze będzie tęsknić za tymi bagnami.
Libra ubrała się jak zwykle w czerń swojego rodu, która zawsze była tym, co najlepiej pasowało do jej trupiej karnacji i ciemnych włosów, robiąc z niej niemalże porcelanową laleczkę. Lustrując Rosalie wzrokiem nie można było zaprzeczyć, że wyglądała ślicznie i nic nie pasowało do niej lepiej niż subtelne róże i zielenie Yaxley'ów. Ciężko jej było wyobrazić sobie dziewczynę w czerni, wyglądałaby pewnie raczej groteskowo, aczkolwiek wciąż istniał jeszcze niebieski, też wpisany w ród Blacków. Być może on podpasuje jej bardziej.
- Witaj, Rosalie. Pięknie wyglądasz - powitała gospodynię jak należało, a następnie znów rozejrzała się po sali, choć zrobiła to raczej dla efektu - Czyżbym przybyła pierwsza?
Libra Black
Zawód : Dama/Staż w Ministerstwie Magii
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Prawdziwa szkoła życia zaczyna się od lekcji pokory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyra na własnym przykładzie wiedziała już, jak wiele w życiu dziewczyny potrafi odmienić ślub. Wyjście za Glaucusa zmieniło wiele rzeczy, niektóre na lepsze, inne (jak relacje z własną rodziną) na gorsze. Ostatecznie jednak nie mogłaby nazwać się osobą nieszczęśliwą, choć tęsknota za braćmi doskwierała coraz mocniej, a niepokój, jaki odczuwała po wydarzeniach rozgrywających się na sabacie, wciąż czaił się gdzieś na skraju jej świadomości. Przyjazne relacje z mężem były dla niej jednak bardzo cenne i miała nadzieję, że Rosalie również odnajdzie porozumienie ze swoim, chociaż Lyra miała pełno obaw odnośnie Corvusa Blacka i niepokoiła się o znajomą, która miała znaleźć się pod jego pieczą. Mężczyzna ten wywarł na niej zdecydowanie nieprzyjemne wrażenie w czasach pobytu w Mungu, chociaż nigdy nie dowiedziała się prawdy o tym, co jej robił. Podejrzewała również, że po ich ślubie kontakty pomiędzy nią a Rosalie będą znacznie utrudnione; dziewczyna wkrótce stanie się Blackiem i kto wie, czy jej mąż w ogóle pozwoliłby jej na znajomość z byłą Weasleyówną?
Ostatni raz była w tym dworku prawie dwa miesiące temu, prosząc Rosalie, by opowiedziała jej co nieco o życiu prawdziwej szlachcianki. Dziś pojawiła się tutaj w ciemnoniebieskiej sukni, jako mężatka stawiająca pierwsze kroki w nowym życiu, chyba nieco mniej wystraszona, bo już nie wisiała nad nią perspektywa rychłego zamążpójścia.
Miała to za sobą, w przeciwieństwie do Rosalie, która lada dzień miała również zmienić stan cywilny. I Lyra była ciekawa, jak Yaxleyówna czuje się z tym wszystkim i jak chciała spędzić jeden z ostatnich dni swobody. Lyra nie miała wieczoru panieńskiego, więc nawet nie wiedziała, jak powinno to wyglądać.
Rosalie, jak się okazało, czekała już w sali balowej, ubrana w długą, jasnoróżową suknię. Jak zwykle wyglądała przepięknie i Lyra aż nie potrafiła wyobrazić jej sobie w przygnębiających czerniach. Oprócz niej była tutaj też również Libra Black, za którą Lyra nie przepadała. Ciekawe, kogo jeszcze zaprosiła Rosalie? Miała nadzieję, że znajdą się tu także jakieś panny, z którymi miała pozytywne relacje.
- Rosalie – jako pierwszą oczywiście przywitała pannę Yaxley, podchodząc bliżej. – Lady Black – zwróciła się w stronę Libry, witając ją w neutralny sposób i starając nie dać po sobie poznać, że czuje się w jej obecności dosyć niezręcznie.
- Piękna suknia – znowu spojrzała na Rosalie. – Jestem taka ciekawa, co zaplanowałaś na dzisiejszy wieczór.
Uśmiechnęła się blado. Jej policzki również były blade, bo nie czuła się zbyt dobrze, ale mimo to chciała się tutaj dziś pojawić. Kto wie, czy po jej ślubie jeszcze kiedyś będzie mogła się spotkać z Rosalie?
Ostatni raz była w tym dworku prawie dwa miesiące temu, prosząc Rosalie, by opowiedziała jej co nieco o życiu prawdziwej szlachcianki. Dziś pojawiła się tutaj w ciemnoniebieskiej sukni, jako mężatka stawiająca pierwsze kroki w nowym życiu, chyba nieco mniej wystraszona, bo już nie wisiała nad nią perspektywa rychłego zamążpójścia.
Miała to za sobą, w przeciwieństwie do Rosalie, która lada dzień miała również zmienić stan cywilny. I Lyra była ciekawa, jak Yaxleyówna czuje się z tym wszystkim i jak chciała spędzić jeden z ostatnich dni swobody. Lyra nie miała wieczoru panieńskiego, więc nawet nie wiedziała, jak powinno to wyglądać.
Rosalie, jak się okazało, czekała już w sali balowej, ubrana w długą, jasnoróżową suknię. Jak zwykle wyglądała przepięknie i Lyra aż nie potrafiła wyobrazić jej sobie w przygnębiających czerniach. Oprócz niej była tutaj też również Libra Black, za którą Lyra nie przepadała. Ciekawe, kogo jeszcze zaprosiła Rosalie? Miała nadzieję, że znajdą się tu także jakieś panny, z którymi miała pozytywne relacje.
- Rosalie – jako pierwszą oczywiście przywitała pannę Yaxley, podchodząc bliżej. – Lady Black – zwróciła się w stronę Libry, witając ją w neutralny sposób i starając nie dać po sobie poznać, że czuje się w jej obecności dosyć niezręcznie.
- Piękna suknia – znowu spojrzała na Rosalie. – Jestem taka ciekawa, co zaplanowałaś na dzisiejszy wieczór.
Uśmiechnęła się blado. Jej policzki również były blade, bo nie czuła się zbyt dobrze, ale mimo to chciała się tutaj dziś pojawić. Kto wie, czy po jej ślubie jeszcze kiedyś będzie mogła się spotkać z Rosalie?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
To nie był dobry czas na świętowanie. Wiele rodów wciąż otuleni żałobą rozważało, czy wypada. Po pierwsze, śmierć zapadła w pamięci arystokratów i każde większe przedsięwzięcie mogło wiązać się z kolejnym atakiem. Constance się zwyczajnie bała, ale czy teraz wszyscy powinni schować się w piwnicach? Z drugiej strony lubiła Rosalie, nie chciała sprawić jej przykrości, odpisując na list "to nie jest dobry czas na twój ślub". Musiała ją wesprzeć, sama przecież niedługo będzie zmieniała barwy rodowe i też pojawi się potrzeba miłego słowa. Po długich rozmowach z rodzicami odpisała na list, potwierdzając swoje przybycie. Odwiedziła rodzinny salon piękności, czekając aż grube, blond loki otulą bladą twarz. Wciąż wyglądała na chorą, zaczęła nawet specjalnie pilnować, ile je i co je. Czy zmęczenie aż tak mogło odbijać się na jej zdrowiu? Pomalowała usta czerwoną szminką dla większej pewności siebie. W swojej szafie znalazła błękitną suknię z delikatnymi ozdobami. Na ramiona założyła subtelny szal, który niestety nie ochroni ją przed zimnem, gdy będzie potrzebowała wyjść na dwór. Nie mogła zapomnieć na wszelki wypadek różdżki, którą schowała do torebki kopertowej. Delikatny obcas odbijał się echem do ścian, gdy przeszła się do pokoju matki, spytać się, czy dobrze wygląda. Sukienki od Emery zawsze były niepodważalnym fenomenem, ale sama czuła się jakaś słaba, niewyspana i nawet kawa nie była w stanie jej obudzić. Przybrała na twarz sztuczny uśmiech, dobrała odpowiednią biżuterię, spoglądając jeszcze raz na pierścionek zaręczynowy. Czy zarówno Constance jak i Rosalie znajdą swoje szczęście po zmianie nazwisk?
Pojawiła się w kominku, a zapewne służba Yaxley'ów zaprowadziła ją do odpowiedniego pomieszczenia. Nie sądziła, że ten wieczór będzie tak kameralny. W środku zobaczyła już Lyrę, Librę jak i samą główną bohaterkę. Niekoniecznie miała dobre stosunki z rudowłosą, jednak próbowała się ugryźć w język. Och, ten kto był Weasleyem, zostanie nim do końca życia. Mimo wszystko, wyglądała ładnie, schludnie. Czy zmieniając rodowe barwy, naprawdę mogła się stać inną osobą? Mimo wszystko, nie pojawiła się na jej ślubie, tłumacząc się lichym zdrowiem. Nawet jeśli wymazałaby się czerwoną szminka na policzkach, nadal byłaby zauważalna jest przerażająca bladość skóry. Po sabacie wciąż nie mogła patrzeć na alkohol, a dodatkowe osłabienie pomogło podjąć jej decyzję o rezygnacji chociażby z lampki wina.
- Lyro, Libro, cudownie was widzieć - powiedziała melodyjnie, ściskając im dłonie. Doprawdy wciąż nie miała ochoty na żadne towarzystwo, ale ileż mogła uciekać od własnych obowiązków? Rosalie ucałowała w obydwa policzki i wręczyła jej drobny prezent.
- Kochana, wiem, że jeszcze ten dzień przed tobą, ale chciałabym, aby te perfumy towarzyszyły ci w przygotowaniach. Gdy zmienisz nazwisko, buteleczka zmieni kolor na czarny, przynajmniej tak obiecywała specjalistka. - uśmiechnęła się, wyciągając jasnoróżową buteleczkę perfum. Znały się już na pewno dość dobrze, żeby zapach odpowiadał szlachciance. Słysząc o przygotowanych atrakcjach, spojrzała zaciekawiona na Rosalie.
- Och, będziesz stawiać nam jakieś wyzwania? - spytała, modląc się w duchu, aby to nie były kolejne pytania, które ociekały niezręcznością. Poza tym, niewiele już z tej nocy pamiętała. Może to był jakiś sposób?
Pojawiła się w kominku, a zapewne służba Yaxley'ów zaprowadziła ją do odpowiedniego pomieszczenia. Nie sądziła, że ten wieczór będzie tak kameralny. W środku zobaczyła już Lyrę, Librę jak i samą główną bohaterkę. Niekoniecznie miała dobre stosunki z rudowłosą, jednak próbowała się ugryźć w język. Och, ten kto był Weasleyem, zostanie nim do końca życia. Mimo wszystko, wyglądała ładnie, schludnie. Czy zmieniając rodowe barwy, naprawdę mogła się stać inną osobą? Mimo wszystko, nie pojawiła się na jej ślubie, tłumacząc się lichym zdrowiem. Nawet jeśli wymazałaby się czerwoną szminka na policzkach, nadal byłaby zauważalna jest przerażająca bladość skóry. Po sabacie wciąż nie mogła patrzeć na alkohol, a dodatkowe osłabienie pomogło podjąć jej decyzję o rezygnacji chociażby z lampki wina.
- Lyro, Libro, cudownie was widzieć - powiedziała melodyjnie, ściskając im dłonie. Doprawdy wciąż nie miała ochoty na żadne towarzystwo, ale ileż mogła uciekać od własnych obowiązków? Rosalie ucałowała w obydwa policzki i wręczyła jej drobny prezent.
- Kochana, wiem, że jeszcze ten dzień przed tobą, ale chciałabym, aby te perfumy towarzyszyły ci w przygotowaniach. Gdy zmienisz nazwisko, buteleczka zmieni kolor na czarny, przynajmniej tak obiecywała specjalistka. - uśmiechnęła się, wyciągając jasnoróżową buteleczkę perfum. Znały się już na pewno dość dobrze, żeby zapach odpowiadał szlachciance. Słysząc o przygotowanych atrakcjach, spojrzała zaciekawiona na Rosalie.
- Och, będziesz stawiać nam jakieś wyzwania? - spytała, modląc się w duchu, aby to nie były kolejne pytania, które ociekały niezręcznością. Poza tym, niewiele już z tej nocy pamiętała. Może to był jakiś sposób?
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź