Sala bankietowa
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala bankietowa
Każdy szanujący się dworek ma swoją salę bankietową. To pomieszczenie zazwyczaj stoi puste, w razie potrzeby zostaje jednak zapełnione stolikami, bufetem, miejscem dla orkiestry oraz miejscem do tańca. Dziewczęta zawsze lubiły wyprawiać tu swoje przyjęcia dla koleżanek. Już jako małe dziewczynki tańczyły na środku sali udając, że są księżniczkami, ku uciesze ich ojca. Jest to miejsce, które całej rodzinie bardzo dobrze się kojarzy.
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Powoli dochodził do siebie po niefortunnej wizycie krawcowej oraz projektantki ubrań. W miarę upływu minut Cyneric stawał się coraz mniej spięty, a czoło nie niosło ze sobą tylu zmarszczek co jeszcze chwilę temu. Westchnął po raz kolejny - chociaż bez wątpienia dyskretnie - starając się jednocześnie poukładać swoje emocje. Nie działać raptownie, bez pomyślunku, gwałtownie - co nigdy nie kończyło się dobrze. Zresztą ostatnim, czego pragnąłby, to wystraszyć Rosalie. Kobiety były łagodnymi stworzeniami, wrażliwymi oraz kruchymi, które łatwo można było urazić bądź uszkodzić, nie chciał tego. Kiwnął jedynie głową nie czując się w obowiązku tłumaczenia się ze wszystkiego co robił. Chociaż było to niebywale ciekawym doświadczeniem, zupełnie nowym - troszczyć się nie tylko o własny komfort, lecz również o cudzy. Yaxley nigdy nie musiał się przed nikim tłumaczyć - pomijając oczywistą rolę nestora rodu - straciwszy rodziców znajdował się pod władzą dalszych krewnych, których mimo wszystko nie obchodził tak mocno jak ich własne dzieci. Nie miał tego nikomu za złe, wręcz przeciwnie; uważał, że to pozwoliło mu na ukształtowanie się jego niezłomnego charakteru.
- Co takiego planowałaś? - dopytał, ponieważ nie do końca rozumiał nikłe pytanie zawarte w odpowiedzi. Uniósł lekko brwi, następnie przeszedł kilka kroków ostatecznie wymijając rozłożone materiały oraz lustro. Nie wypadało pytać o prywatne spotkanie z Morgothem jeśli ona nie chciała poruszyć tego tematu - rozmowa najwidoczniej była poufna. Nie kłopotał się tym, z delikatnym zakłopotaniem oglądając najpierw ruszające się zasłony, a następnie wsłuchując się w mnogość pytań dotyczących firanek. Był ignorantem, nie odróżniał jednego od drugiego - ta wiedza nigdy nie była mu do niczego potrzebna, wątpił, żeby nagle musiał ją posiąść. Chociaż może? Pytania nie brały się znikąd, a im więcej Rosie mu ich stawiała, tym bardziej Cyneric tracił pewność siebie. Intensywnie myślał chcąc wybrać rozwiązanie najbardziej korzystne, lecz nie posiadł umiejętności zrozumienia istoty roli kawałka materiału w celu innym niż zasłona okna przed ewentualnymi gapiami lub słońcem wdzierającym się przez szybę. Wziął głęboki wdech starając się być przydatnym narzeczonym.
- Może zrobimy uroczystość na zewnątrz? - Och, to by z pewnością rozwiało wszelkie wątpliwości. - Jeżeli to jednak w jakikolwiek sposób istotne, można je upiąć? - spytał niepewnie. - Zieleń? - odpowiedział, ponownie w formie pytania. Nic, co wydobyło się z jego ust nie miało w sobie żadnej pewności. Nie znał się na tym, co tu dużo ukrywać. Dążył natomiast do sprawienia Rosie przyjemności swoim zaangażowaniem, nawet jeśli było ono tak liche.
- Nie masz za co - skwitował ściągając brwi. Nie zrobiła niczego złego, za co go przepraszała? Wsłuchiwał się w jej opowieść, coraz bardziej się zbliżając do jej osoby. Zafrapował się jej problemem - czy potrafił go rozwiązać? - Powiedziałaś o tym sir Parkinsonowi? Zrobią coś z tym? - dopytał, chcąc poznać więcej szczegółów.
- Co takiego planowałaś? - dopytał, ponieważ nie do końca rozumiał nikłe pytanie zawarte w odpowiedzi. Uniósł lekko brwi, następnie przeszedł kilka kroków ostatecznie wymijając rozłożone materiały oraz lustro. Nie wypadało pytać o prywatne spotkanie z Morgothem jeśli ona nie chciała poruszyć tego tematu - rozmowa najwidoczniej była poufna. Nie kłopotał się tym, z delikatnym zakłopotaniem oglądając najpierw ruszające się zasłony, a następnie wsłuchując się w mnogość pytań dotyczących firanek. Był ignorantem, nie odróżniał jednego od drugiego - ta wiedza nigdy nie była mu do niczego potrzebna, wątpił, żeby nagle musiał ją posiąść. Chociaż może? Pytania nie brały się znikąd, a im więcej Rosie mu ich stawiała, tym bardziej Cyneric tracił pewność siebie. Intensywnie myślał chcąc wybrać rozwiązanie najbardziej korzystne, lecz nie posiadł umiejętności zrozumienia istoty roli kawałka materiału w celu innym niż zasłona okna przed ewentualnymi gapiami lub słońcem wdzierającym się przez szybę. Wziął głęboki wdech starając się być przydatnym narzeczonym.
- Może zrobimy uroczystość na zewnątrz? - Och, to by z pewnością rozwiało wszelkie wątpliwości. - Jeżeli to jednak w jakikolwiek sposób istotne, można je upiąć? - spytał niepewnie. - Zieleń? - odpowiedział, ponownie w formie pytania. Nic, co wydobyło się z jego ust nie miało w sobie żadnej pewności. Nie znał się na tym, co tu dużo ukrywać. Dążył natomiast do sprawienia Rosie przyjemności swoim zaangażowaniem, nawet jeśli było ono tak liche.
- Nie masz za co - skwitował ściągając brwi. Nie zrobiła niczego złego, za co go przepraszała? Wsłuchiwał się w jej opowieść, coraz bardziej się zbliżając do jej osoby. Zafrapował się jej problemem - czy potrafił go rozwiązać? - Powiedziałaś o tym sir Parkinsonowi? Zrobią coś z tym? - dopytał, chcąc poznać więcej szczegółów.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Nie odpowiedziałam, jedynie uśmiechnęłam się radośnie i gdybym mogła, obróciłabym się kilkakrotnie, jak podczas tańca na sabacie i uradowana wpadła mu w ramiona. Ostatkiem sił powstrzymałam się od tych nieodpowiednich, na tę chwilę, zabaw. Jeszcze zdążymy się wytańczyć, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Jak nie teraz to na ślubie, jak nie na ślubie to podczas każdej kolejnej uroczystości, kiedy to pan będzie prosił panią do tańca. Uwielbiałam tańczyć, ból nóg i stóp był dokuczliwy, słabe zdrowie również nie pozwalało mi na długie zabawy na parkiecie, ale czułam się wtedy taka zadowolona, wolna i usatysfakcjonowana. Pokazując swoje umiejętności, które nabywałam jeszcze będąc dzieckiem, pokazując, że naprawdę przykładałam się do tych zajęć. Do każdych zajęć, które miały uczynić ze mnie prawdziwą damę.
Odpowiedzi Cynerica były inne niż się spodziewałam. Chociaż nie miało to dla niego żadnego znaczenia zdecydował mi się pomóc i na swój sposób podsunąć jakieś rozwiązanie do sytuacji. Całkiem trafne zresztą. Kiwałam raz po raz głową, układając sobie w głowie to wszystko. Coraz lepiej wyobrażając sobie wygląd sali i ogrodów, w których mieliśmy odegrać swoją małą, ale jakże wielką dla nas, uroczystość.
- Pogoda powinna być już odpowiednia, ogrody będą idealne - zgodziłam się. - Można upiąć i faktycznie zieleń będzie najbardziej odpowiednia, wraz ze srebrnymi dodatkami oczywiście.
Jego niepewność mi nie umknęła, ale nie skomentowałam tego w żaden sposób. Cieszyłam się, że pozwala mi chociaż w tej kwestii zadecydować i, że próbuje, w jakiś sposób, mi to ułatwić. Jego spostrzeżenia były trafne, sama na to nie wpadłam więc rozmowa z nim dużo mi dała. Byłam bardzo wdzięczna. Więcej nie potrzebowałam nic wiedzieć, dlatego skupiłam się na problemach w rezerwacie. To również Cynerica zainteresowało, pewnie bardziej niż firanki, kiwnęłam na jego słowa głową.
- Mówiłam, stara się na ile może, ale nie jesteśmy w stanie obstawić wszystkich polan strażnikami. Jakieś zaklęcia ochronne chronią rezerwat, a jednak nieproszeni goście dali radę przebrnąć przez zabezpieczenia - odpowiedziałam zmartwiona.
Sprawy rezerwatu spędzały mi sen z powiek, ostatnie wydarzenia, chociaż miały miejsce już jakiś czas temu, nadal mi ciążyły. Sam mój narzeczony wiedział jak bardzo to przeżyłam, więc to chyba nic dziwnego, że denerwowałam się tym, że nie jestem w stanie zrobić więcej.
- Teren rezerwatu jest ogromny, zwierząt jest tam pełno, nigdy nie będziemy w stanie tego w stu procentach upilnować - dodałam markotnie. - Staram się coś wymyślić, szukam po książkach, ale nie znajduję nic sensownego. A sama nie jestem w stanie ochronić całego rezerwatu, połowy, czy chociażby małej polany.
W starciu z osobą, która potrafi dokonać tak okrutnego czynu jak zabicie jednorożca, nie miałabym szans. I nie mogłam się tak narażać. Wiedziałam o tym. Spojrzałam na narzeczonego, starając się nie pokazać jak bardzo jest mi źle z moją bezczynnością. Były kwestie, w których nie potrafiłam siedzieć w miejscu i nie robić nic.
- Nie chcę zawracać ci głowy sprawami rezerwatu, nie powinnam przynosić tego do domu i nie powinnam się denerwować - wzięłam głęboki wdech przywołując na twarz uśmiech.
Ojciec przecież dosadnie dał mi do zrozumienia, że jeśli praca w zarządzie będzie mnie zbyt dużo kosztować zdrowia i nerwów to będę musiała z tego zrezygnować. A że nie chciałam, musiałam trzymać swoje emocje, tutaj w Fenland, na krótkim sznurze. Chcąc zmienić temat podeszłam do stołu z materiałami, kilka z nich dotykając.
- Wybraliście coś odpowiedniego? - zapytałam z zainteresowaniem. - Podoba ci się coś z tego? Ten butelkowy jest bardzo łady.
Stwierdziłam unosząc do góry kawałek ciemnozielonego materiału.
Odpowiedzi Cynerica były inne niż się spodziewałam. Chociaż nie miało to dla niego żadnego znaczenia zdecydował mi się pomóc i na swój sposób podsunąć jakieś rozwiązanie do sytuacji. Całkiem trafne zresztą. Kiwałam raz po raz głową, układając sobie w głowie to wszystko. Coraz lepiej wyobrażając sobie wygląd sali i ogrodów, w których mieliśmy odegrać swoją małą, ale jakże wielką dla nas, uroczystość.
- Pogoda powinna być już odpowiednia, ogrody będą idealne - zgodziłam się. - Można upiąć i faktycznie zieleń będzie najbardziej odpowiednia, wraz ze srebrnymi dodatkami oczywiście.
Jego niepewność mi nie umknęła, ale nie skomentowałam tego w żaden sposób. Cieszyłam się, że pozwala mi chociaż w tej kwestii zadecydować i, że próbuje, w jakiś sposób, mi to ułatwić. Jego spostrzeżenia były trafne, sama na to nie wpadłam więc rozmowa z nim dużo mi dała. Byłam bardzo wdzięczna. Więcej nie potrzebowałam nic wiedzieć, dlatego skupiłam się na problemach w rezerwacie. To również Cynerica zainteresowało, pewnie bardziej niż firanki, kiwnęłam na jego słowa głową.
- Mówiłam, stara się na ile może, ale nie jesteśmy w stanie obstawić wszystkich polan strażnikami. Jakieś zaklęcia ochronne chronią rezerwat, a jednak nieproszeni goście dali radę przebrnąć przez zabezpieczenia - odpowiedziałam zmartwiona.
Sprawy rezerwatu spędzały mi sen z powiek, ostatnie wydarzenia, chociaż miały miejsce już jakiś czas temu, nadal mi ciążyły. Sam mój narzeczony wiedział jak bardzo to przeżyłam, więc to chyba nic dziwnego, że denerwowałam się tym, że nie jestem w stanie zrobić więcej.
- Teren rezerwatu jest ogromny, zwierząt jest tam pełno, nigdy nie będziemy w stanie tego w stu procentach upilnować - dodałam markotnie. - Staram się coś wymyślić, szukam po książkach, ale nie znajduję nic sensownego. A sama nie jestem w stanie ochronić całego rezerwatu, połowy, czy chociażby małej polany.
W starciu z osobą, która potrafi dokonać tak okrutnego czynu jak zabicie jednorożca, nie miałabym szans. I nie mogłam się tak narażać. Wiedziałam o tym. Spojrzałam na narzeczonego, starając się nie pokazać jak bardzo jest mi źle z moją bezczynnością. Były kwestie, w których nie potrafiłam siedzieć w miejscu i nie robić nic.
- Nie chcę zawracać ci głowy sprawami rezerwatu, nie powinnam przynosić tego do domu i nie powinnam się denerwować - wzięłam głęboki wdech przywołując na twarz uśmiech.
Ojciec przecież dosadnie dał mi do zrozumienia, że jeśli praca w zarządzie będzie mnie zbyt dużo kosztować zdrowia i nerwów to będę musiała z tego zrezygnować. A że nie chciałam, musiałam trzymać swoje emocje, tutaj w Fenland, na krótkim sznurze. Chcąc zmienić temat podeszłam do stołu z materiałami, kilka z nich dotykając.
- Wybraliście coś odpowiedniego? - zapytałam z zainteresowaniem. - Podoba ci się coś z tego? Ten butelkowy jest bardzo łady.
Stwierdziłam unosząc do góry kawałek ciemnozielonego materiału.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zdziwił się radosnym uśmiechem - uniósł jedną brew patrząc na Rosalie nieco podejrzliwie. W końcu też się uśmiechnął, na krótko, niewiele, lecz jednak. Dobrze, że nie domyślał się jej planów, zmartwiłby się sobą samym. Umiejętność tańca balowego posiadł w mocno podstawowym stopniu pozwalającym mu na niedeptanie partnerki oraz nierobienie z siebie durnia kiedy wszyscy tańczą walca, a on przymierza się do kroków z fokstrota. Nic więcej. Nie lubił tego - wydawał się przecież zbyt niezgrabny, duży i mało zwinny. Musiał zabawnie wyglądać podczas wszystkich sabatów, w których brał udział, tańcząc, ponieważ tego od niego wymagano. Zawsze robił to, co słuszne. Na własnym ślubie też zamierzał - nie wiedząc jeszcze, że nic z tego nie wyjdzie - odbębnić tę dość przykrą powinność. Na razie o tym w ogóle nie pomyślał, z pewnością jednak kiedyś dotrze do niego świadomość nieuchronnej konieczności.
Tym razem to to Cyneric kiwał głową, słuchając kontrwypowiedzi z ust narzeczonej. Zakłopotany podrapał się po karku, niepewnym wzrokiem omiatając salę. Zieleń i srebrne dodatki kojarzyły mu się z Malfoy'ami, chociaż i oni - lordowie Cambrigeshire - mieli te barwy w swoim herbie oraz historii. Z czymże skojarzyć ostrze zimnej stali jak nie z barwą srebrzystą właśnie? Nikt nie prowadził wojen złotymi mieczami.
- Zdamy się na ciebie i twój gust - powiedział wreszcie ugodowo. I tak uważał, że uczynił niesamowicie wiele rzucając propozycjami. Mógł od początku zbyć temat - może nawet powinien? - jednakże zadecydował inaczej. I tak ucieszył się w duchu, że sprawa wystroju dobiegła końca, on zaś mógł posłuchać wieści o rezerwacie. Były o stokroć ciekawsze od porad typowej pani domu. Zafrasowany potarł brodę rozmyślając nad sprawą, którą Rosie mu przedstawiła. Była ona faktycznie poważna, chociaż nie mógł wiedzieć, że kiedyś sam zacznie polować na jednorożce. I że to one są źródłem niszczycielskiej mocy Śmierciożerców.
- Może trzeba byłoby zatrudnić więcej ludzi do pilnowania? Sądzę, że lord Parkinson mógłby sobie na to pozwolić - powiedział po krótkiej pauzie pełnej milczenia. - Jeśli ktoś już się włamuje do jednorożców, to z pewnością byle zabezpieczenia nie pomogą. Potrzeba jak najwięcej wyszkolonych ludzi. Wątpię, żeby cokolwiek innego mogło ich powstrzymać - dodał naprędce. Założył dłonie za plecy, spokojnie obserwując emocje wypisane na twarzy Rosalie. Widział, że ta praca kosztowała ją wiele - czy nie za wiele?
- Masz rację. Nie powinnaś - rzucił dobitnie, chcąc podkreślić, że zdecydowanie powinna zwolnić tempa, jeśli nie chce narażać się na gniew ojca - a w przyszłości jego samego. - Musisz postarać się przysiąść do tego na chłodno - dopowiedział. Obrócił się wokół własnej osi, tym razem obserwując zmagania półwili z materiałem. - Tak, zieleń i czerń - wyjaśnił krótko oraz treściwie. - Masz rację, ten ciemniejszy jest zdecydowanie bardziej dostojny - przytaknął, ponownie zbliżając się do kobiety. - Skoro ci się podoba, to jego właśnie wybiorę - zakończył; jego twarz się rozluźniła.
Tym razem to to Cyneric kiwał głową, słuchając kontrwypowiedzi z ust narzeczonej. Zakłopotany podrapał się po karku, niepewnym wzrokiem omiatając salę. Zieleń i srebrne dodatki kojarzyły mu się z Malfoy'ami, chociaż i oni - lordowie Cambrigeshire - mieli te barwy w swoim herbie oraz historii. Z czymże skojarzyć ostrze zimnej stali jak nie z barwą srebrzystą właśnie? Nikt nie prowadził wojen złotymi mieczami.
- Zdamy się na ciebie i twój gust - powiedział wreszcie ugodowo. I tak uważał, że uczynił niesamowicie wiele rzucając propozycjami. Mógł od początku zbyć temat - może nawet powinien? - jednakże zadecydował inaczej. I tak ucieszył się w duchu, że sprawa wystroju dobiegła końca, on zaś mógł posłuchać wieści o rezerwacie. Były o stokroć ciekawsze od porad typowej pani domu. Zafrasowany potarł brodę rozmyślając nad sprawą, którą Rosie mu przedstawiła. Była ona faktycznie poważna, chociaż nie mógł wiedzieć, że kiedyś sam zacznie polować na jednorożce. I że to one są źródłem niszczycielskiej mocy Śmierciożerców.
- Może trzeba byłoby zatrudnić więcej ludzi do pilnowania? Sądzę, że lord Parkinson mógłby sobie na to pozwolić - powiedział po krótkiej pauzie pełnej milczenia. - Jeśli ktoś już się włamuje do jednorożców, to z pewnością byle zabezpieczenia nie pomogą. Potrzeba jak najwięcej wyszkolonych ludzi. Wątpię, żeby cokolwiek innego mogło ich powstrzymać - dodał naprędce. Założył dłonie za plecy, spokojnie obserwując emocje wypisane na twarzy Rosalie. Widział, że ta praca kosztowała ją wiele - czy nie za wiele?
- Masz rację. Nie powinnaś - rzucił dobitnie, chcąc podkreślić, że zdecydowanie powinna zwolnić tempa, jeśli nie chce narażać się na gniew ojca - a w przyszłości jego samego. - Musisz postarać się przysiąść do tego na chłodno - dopowiedział. Obrócił się wokół własnej osi, tym razem obserwując zmagania półwili z materiałem. - Tak, zieleń i czerń - wyjaśnił krótko oraz treściwie. - Masz rację, ten ciemniejszy jest zdecydowanie bardziej dostojny - przytaknął, ponownie zbliżając się do kobiety. - Skoro ci się podoba, to jego właśnie wybiorę - zakończył; jego twarz się rozluźniła.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Zatrudnienie większej ilości ludzi faktycznie jednym z wyjść, ale czy mieliśmy obstawić każdą polankę, każdą ścieżkę, każde wejście i wyjście? To nie było realne, więc pokręciłam przecząco głową spoglądając na narzeczonego. Zapomniał o jednej bardzo ważnej rzeczy. W rezerwacie w większości pracowały kobiety i to chyba była największa nasza przeciwność, którą trudno było pokonać.
- Wyobrażasz sobie kobietę strażnika? Bo ja nie bardzo - odpowiedziałam mu markotnie. - Po za tym jednorożce nie lubią mężczyzn, nie możemy sprowadzić ich w większej ilości.
Dla mnie była to oczywista oczywistość, gdyby to było takie proste, to przecież już dawno wszystko byłoby załatwione. Ale nie jest i problem nadal nie był rozwiązany i dopóki ja albo ktokolwiek z rezerwatu nie wymyśli czegoś sensownego, to jednorożce ciągle były zagrożone. Ale, już zostawiłam te myśli i przestałam się tym zamartwiać słysząc słowa Cynerica. Jakże dobitne i prawdziwe. Zacisnęłam usta, schylając karnie głowę, bowiem miał rację. Może w ogóle nie powinnam była zaczynać tej rozmowy? Z drugiej strony chciałam móc rozmawiać z nim o wszystkim, dzielić się wszystkimi swoimi problemami. Ale nie był już moim kuzynem, był narzeczonym, a ja chyba nie bardzo jeszcze orientowałam się o czym przy nim wolno mi było rozmawiać, a o czym nie. Pewnie chwilę jeszcze mi zajmie zanim całkowicie pojmę różnicę. Prościej było, gdyby nie był moją rodziną, ale był więc musiałam się do tego dostosować. Zresztą, nie chciałam innego narzeczonego, więc stanę na wysokości zadania, aby był ze mnie zadowolony. Ale łatwo było mu powiedzieć, abym podeszła do sprawy na chłodno. Przecież wiedział jaka jestem, jak bardzo się tym wszystkim przejmowałam, jak bardzo mi zależało i wydawało mi się, że nie jestem w stanie podejść do tego inaczej, jak tylko emocjonalnie. Jednakże, jeśli chciałam zachować te stanowisko i prosić kiedyś swojego męża o zgodę na założenie swojej własnej małej hodowli, to musiałam się tego nauczyć.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczął się do mnie zbliżać. Gdy uniosłam głowę zadowolona faktem, że wybierze materiał, który mnie się spodobał, stał już zdecydowanie bliżej niż jeszcze chwilę temu. Spojrzałam na niego, na jego rozluźnioną twarz i aż uśmiechnęłam się do niego ciepło. Ciekawa byłam czy był w stanie wyobrazić sobie jak bardzo jestem szczęśliwa z tego powodu, że na moim palcu pojawił się pierścionek właśnie od niego. I aż rumieńce pojawiały mi się na twarzy za każdym razem gdy o tym myślałam. Czy do tego także powinnam podchodzić na chłodno? Jakoś sobie tego nie wyobrażałam.
Wzięłam materiał w dłoń i zrobiłam ku niemu kilka kroków. Stając bliziutko przyłożyłam go do jego piersi, dołożyłam jeszcze czarny i z aprobatą kiwnęłam głową. Bardzo podobało mi się to połączenie i wiedziałam, że będzie prezentował się idealnie. W rodowych barwach było mu do twarzy, tak jak każdemu Yaxley’owi, do tego odpowiednie spinki do mankietów z rodowymi symbolami i nikt nie będzie miał wątpliwości z kim ma doczynienia. Z członkiem jakiego wielkiego, dumnego i silnego rodu.
- Myślę, że krawiec - zaczęłam, mimowolnie dając nacisk na męską formę tego słowa - odpowiednio przygotuje dla ciebie strój.
Przymrużyłam oczy uśmiechając się do niego.
- Wyobrażasz sobie kobietę strażnika? Bo ja nie bardzo - odpowiedziałam mu markotnie. - Po za tym jednorożce nie lubią mężczyzn, nie możemy sprowadzić ich w większej ilości.
Dla mnie była to oczywista oczywistość, gdyby to było takie proste, to przecież już dawno wszystko byłoby załatwione. Ale nie jest i problem nadal nie był rozwiązany i dopóki ja albo ktokolwiek z rezerwatu nie wymyśli czegoś sensownego, to jednorożce ciągle były zagrożone. Ale, już zostawiłam te myśli i przestałam się tym zamartwiać słysząc słowa Cynerica. Jakże dobitne i prawdziwe. Zacisnęłam usta, schylając karnie głowę, bowiem miał rację. Może w ogóle nie powinnam była zaczynać tej rozmowy? Z drugiej strony chciałam móc rozmawiać z nim o wszystkim, dzielić się wszystkimi swoimi problemami. Ale nie był już moim kuzynem, był narzeczonym, a ja chyba nie bardzo jeszcze orientowałam się o czym przy nim wolno mi było rozmawiać, a o czym nie. Pewnie chwilę jeszcze mi zajmie zanim całkowicie pojmę różnicę. Prościej było, gdyby nie był moją rodziną, ale był więc musiałam się do tego dostosować. Zresztą, nie chciałam innego narzeczonego, więc stanę na wysokości zadania, aby był ze mnie zadowolony. Ale łatwo było mu powiedzieć, abym podeszła do sprawy na chłodno. Przecież wiedział jaka jestem, jak bardzo się tym wszystkim przejmowałam, jak bardzo mi zależało i wydawało mi się, że nie jestem w stanie podejść do tego inaczej, jak tylko emocjonalnie. Jednakże, jeśli chciałam zachować te stanowisko i prosić kiedyś swojego męża o zgodę na założenie swojej własnej małej hodowli, to musiałam się tego nauczyć.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczął się do mnie zbliżać. Gdy uniosłam głowę zadowolona faktem, że wybierze materiał, który mnie się spodobał, stał już zdecydowanie bliżej niż jeszcze chwilę temu. Spojrzałam na niego, na jego rozluźnioną twarz i aż uśmiechnęłam się do niego ciepło. Ciekawa byłam czy był w stanie wyobrazić sobie jak bardzo jestem szczęśliwa z tego powodu, że na moim palcu pojawił się pierścionek właśnie od niego. I aż rumieńce pojawiały mi się na twarzy za każdym razem gdy o tym myślałam. Czy do tego także powinnam podchodzić na chłodno? Jakoś sobie tego nie wyobrażałam.
Wzięłam materiał w dłoń i zrobiłam ku niemu kilka kroków. Stając bliziutko przyłożyłam go do jego piersi, dołożyłam jeszcze czarny i z aprobatą kiwnęłam głową. Bardzo podobało mi się to połączenie i wiedziałam, że będzie prezentował się idealnie. W rodowych barwach było mu do twarzy, tak jak każdemu Yaxley’owi, do tego odpowiednie spinki do mankietów z rodowymi symbolami i nikt nie będzie miał wątpliwości z kim ma doczynienia. Z członkiem jakiego wielkiego, dumnego i silnego rodu.
- Myślę, że krawiec - zaczęłam, mimowolnie dając nacisk na męską formę tego słowa - odpowiednio przygotuje dla ciebie strój.
Przymrużyłam oczy uśmiechając się do niego.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Faktycznie Cyneric nie wyobrażał sobie kobiety w roli strażnika. Nie uważał jednakże, żeby sprawa była całkowicie przesądzona. Być może wymagała większego nakładu pieniężnego oraz wysiłku i czasu, lecz sądził jednocześnie, że Rosalie poddaje się zbyt szybko. Nie był zdziwiony - kobiety miały trudności w zmaganiu się z problemami. Ich wrażliwość oraz krucha psychika były przeszkodami samymi w sobie, co dopiero mierzyć się jeszcze z następnymi utrudnieniami. Sam także pokręcił głową nie dając po sobie poznać jego własnych myśli. To chyba i tak nie był dobry moment na tego typu rozmowy.
- Opieką nad jednorożcami, jak słusznie zauważyłaś, powinny zająć się kobiety - zaczął, wbrew temu, co przed chwilą sobie pomyślał. - Mężczyźni mieliby być jedynie strażnikami. Nie musieliby oni stać tuż przy tych stworzeniach. Wymagałoby to jednak solidnego przemyślenia, dobrego strategicznie. Sądzę, że lord Parkinson podołałby temu zadaniu - zakończył. Nie dodając, że sprawy te chyba były zbyt trudne dla kobiety. Dla niej, między innymi. Kochał ją i szanował, lecz miał jednocześnie konserwatywne poglądy - z takiego rodu się wywodził i był z tego dumny. Nie umiał spojrzeć na płeć przeciwną inaczej niż na delikatne istoty, niestworzone do życia w brutalnym świecie. W nim rządzili mężczyźni, obyci z bólem, działaniami wojennymi, planowaniem przyszłości oraz walką o nią. Yaxley zdawał sobie sprawę, że jego narzeczona pochodziła z tej samej rodziny, lecz wciąż pozostawała kobietą. Półwilą, oczkiem w głowie swego ojca. Nie wątpił w jej zalety oraz dobre wychowanie, jednocześnie uważając, że była stworzona do innych rzeczy.
Nie powiedział tego po to, żeby ją zranić. To dla jej dobra. Dążył cały czas do tego, żeby zrozumiała - ona sama była dla nich - jej ojca oraz narzeczonego - cenniejsza niż jednorożce, niż praca, bez której mogłaby się obejść, w skarbcu była dostateczna ilość złota. Skoro jednakże sprawiała jej przyjemność, nie było w niej nic zdrożnego. Musiała przy tym rozdzielić sprawy zawodowe od prywatnych, odciąć się od typowej dla siebie emocjonalności - nie wpływała ona dobrze na Klątwę Ondyny. Cyneric nie zamierzał ukrywać, że jeśli to, co robiła, będzie pogarszało jej stan zdrowotny, nie tylko lord Fortinbras zabroni jej pracy, lecz treser także go poprze. To samo dotyczyłoby Liliany czy innej kobiety z ich rodziny. Szlachetna krew nie mogła się tak bezsensownie marnować. Przeżyli już podobny cios wiele razy - ostatnio podczas noworocznego sabatu.
Podszedł więc do niej i delikatnie uniósł jej podbródek, żeby spojrzała mu w oczy tak, jak patrzył on.
- Chcę twojego szczęścia. Nie mogę jednak przedłożyć go nad twoje zdrowie. Wiem, że to zrozumiesz - powiedział wyraźnie; jego głos pozbawiony został surowości, jego twarz odzyskała zrelaksowany wyraz twarzy. Była mądra, na pewno pojmie, o co mu chodziło. Chciał wszakże związać z nią życie, nie chować ją w trumnie z powodu pracy.
Dobrze, że zmienili temat, również przedmioty zainteresowania. Sprawa materiałów oraz szat była cudownie neutralna, wręcz lekka po tej rozmowie.
- Dobrze. Zatrudnię najlepszego krawca. - Również podkreślił jego płeć. Żeby była spokojna. Drgnął, chcąc ucałować jej czoło, lecz powstrzymał się - nie wypadało. Zamiast tego obdarował ją delikatnym uśmiechem. Będzie dobrze, Rosie, jeśli tylko mi na to pozwolisz. I dasz sobie szansę.
- Opieką nad jednorożcami, jak słusznie zauważyłaś, powinny zająć się kobiety - zaczął, wbrew temu, co przed chwilą sobie pomyślał. - Mężczyźni mieliby być jedynie strażnikami. Nie musieliby oni stać tuż przy tych stworzeniach. Wymagałoby to jednak solidnego przemyślenia, dobrego strategicznie. Sądzę, że lord Parkinson podołałby temu zadaniu - zakończył. Nie dodając, że sprawy te chyba były zbyt trudne dla kobiety. Dla niej, między innymi. Kochał ją i szanował, lecz miał jednocześnie konserwatywne poglądy - z takiego rodu się wywodził i był z tego dumny. Nie umiał spojrzeć na płeć przeciwną inaczej niż na delikatne istoty, niestworzone do życia w brutalnym świecie. W nim rządzili mężczyźni, obyci z bólem, działaniami wojennymi, planowaniem przyszłości oraz walką o nią. Yaxley zdawał sobie sprawę, że jego narzeczona pochodziła z tej samej rodziny, lecz wciąż pozostawała kobietą. Półwilą, oczkiem w głowie swego ojca. Nie wątpił w jej zalety oraz dobre wychowanie, jednocześnie uważając, że była stworzona do innych rzeczy.
Nie powiedział tego po to, żeby ją zranić. To dla jej dobra. Dążył cały czas do tego, żeby zrozumiała - ona sama była dla nich - jej ojca oraz narzeczonego - cenniejsza niż jednorożce, niż praca, bez której mogłaby się obejść, w skarbcu była dostateczna ilość złota. Skoro jednakże sprawiała jej przyjemność, nie było w niej nic zdrożnego. Musiała przy tym rozdzielić sprawy zawodowe od prywatnych, odciąć się od typowej dla siebie emocjonalności - nie wpływała ona dobrze na Klątwę Ondyny. Cyneric nie zamierzał ukrywać, że jeśli to, co robiła, będzie pogarszało jej stan zdrowotny, nie tylko lord Fortinbras zabroni jej pracy, lecz treser także go poprze. To samo dotyczyłoby Liliany czy innej kobiety z ich rodziny. Szlachetna krew nie mogła się tak bezsensownie marnować. Przeżyli już podobny cios wiele razy - ostatnio podczas noworocznego sabatu.
Podszedł więc do niej i delikatnie uniósł jej podbródek, żeby spojrzała mu w oczy tak, jak patrzył on.
- Chcę twojego szczęścia. Nie mogę jednak przedłożyć go nad twoje zdrowie. Wiem, że to zrozumiesz - powiedział wyraźnie; jego głos pozbawiony został surowości, jego twarz odzyskała zrelaksowany wyraz twarzy. Była mądra, na pewno pojmie, o co mu chodziło. Chciał wszakże związać z nią życie, nie chować ją w trumnie z powodu pracy.
Dobrze, że zmienili temat, również przedmioty zainteresowania. Sprawa materiałów oraz szat była cudownie neutralna, wręcz lekka po tej rozmowie.
- Dobrze. Zatrudnię najlepszego krawca. - Również podkreślił jego płeć. Żeby była spokojna. Drgnął, chcąc ucałować jej czoło, lecz powstrzymał się - nie wypadało. Zamiast tego obdarował ją delikatnym uśmiechem. Będzie dobrze, Rosie, jeśli tylko mi na to pozwolisz. I dasz sobie szansę.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Byłam naprawdę wdzięczna ojcu, Cynericowi oraz lordowi Parkinson za to, że pozwolili mi na dalszy rozwój, że brali pod uwagę moje zdanie i chcieli je wysłuchać, nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku nie mieli brać go pod uwagę. Byłam kobietą i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie musieli tego robić, a była to tylko i wyłącznie ich dobra wola. Dlatego szanowałam tę decyzję i starałam się z całego serca, aby ich wszystkich zadowolić. Jednak, jako kobieta patrzyłam na niektóre kwestie inaczej niż mężczyźni. Oni byli bardziej praktyczni, Cyneric nie widział problemu w tym, aby na terenie rezerwatu było więcej mężczyzn, ja jednak wiedziałam, że zwierzęta mogą się czuć nieswojo, wyczuwają je przecież z dość sporej odległości i nie chciałabym, aby ich spokój został zakłócony. W jakikolwiek sposób. Nie powiedziałam jednak, że się z tym nie zgadzam, zostawiłam tę opinię dla siebie, kiwając jedynie głową dając tym samym znak, że zrozumiałam jego przekaz i wezmę pod uwagę. Tak należało zrobić. Na początku nie zrozumiałam głębszego przekazu jego słów myśląc, że nadal rozmawiamy tylko i wyłącznie o jednorożcach. Nie wyczułam, że pod spodem ukryte jest drugie dno, przesłanie, że w każdej chwili mogą zabronić mi pracować, jeśli tylko uznają, że tak należy zrobić. Zdziwiłam się czując dłoń na swoim podbródku, ale posłusznie uniosłam głowę i spojrzałam, zdecydowanie wyższemu ode mnie mężczyźnie, w oczy. Dopiero po jego słowach dotarła do mnie sens jego wypowiedzi. Nie mogłam ukryć, że niespecjalnie mi się to podobało. Wzięłam głębszy wdech nosem, zaciskając przy tym usteczka. Nastała między nami chwila ciszy i, z góry było wiadome, kto ulegnie pierwszy. Ja.
- Rozumiem to, Cynericu. I jestem ci ogromnie wdzięczna, że tak bardzo o mnie dbasz - dodałam.
Ulegnę mu zawsze, ślubować mu miałam posłuszeństwo i czegokolwiek nie zażąda, nawet jeśli będzie to rezygnacja z przebywania w rezerwacie, to musiałam go słuchać. Z ulgą więc przeszłam na inny temat, czując, że ten poprzedni dla nas obojga stawał się dość trudny i męczący. Na takie rozmowy przyjdzie jeszcze czas, ale to już po ślubie. Póki co musieliśmy się do niego przygotować, a krawiec dla lorda Yaxley’a był priorytetem.
- Cieszę się - odpowiedziałam jedynie.
Tak jak ja rozumiałam co on miał mi do przekazania, tak na szczęście mój narzeczony rozumiał to, co ja chciałam mu powiedzieć. Nie byłam zaborcza, jeszcze, ale jak dobrze odczytał, będę spokojniejsza wiedząc, że przymierza stroje w towarzystwie mężczyzny niż innej kobiety. Odpowiedziałam na jego uśmiech i oboje opuściliśmy salę bankietową, aby udać się do swoich spraw.
zt oboje
- Rozumiem to, Cynericu. I jestem ci ogromnie wdzięczna, że tak bardzo o mnie dbasz - dodałam.
Ulegnę mu zawsze, ślubować mu miałam posłuszeństwo i czegokolwiek nie zażąda, nawet jeśli będzie to rezygnacja z przebywania w rezerwacie, to musiałam go słuchać. Z ulgą więc przeszłam na inny temat, czując, że ten poprzedni dla nas obojga stawał się dość trudny i męczący. Na takie rozmowy przyjdzie jeszcze czas, ale to już po ślubie. Póki co musieliśmy się do niego przygotować, a krawiec dla lorda Yaxley’a był priorytetem.
- Cieszę się - odpowiedziałam jedynie.
Tak jak ja rozumiałam co on miał mi do przekazania, tak na szczęście mój narzeczony rozumiał to, co ja chciałam mu powiedzieć. Nie byłam zaborcza, jeszcze, ale jak dobrze odczytał, będę spokojniejsza wiedząc, że przymierza stroje w towarzystwie mężczyzny niż innej kobiety. Odpowiedziałam na jego uśmiech i oboje opuściliśmy salę bankietową, aby udać się do swoich spraw.
zt oboje
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Sala bankietowa
Szybka odpowiedź