Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Northumberland
Czerwony las
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Czerwony las
To miejsce jest wiecznie skąpane w karminie, niezależnie od pory dnia. Trawa przybiera kolor ognistej czerwieni, brąz kory drzew miesza się ze szkarłatem, a liście swoją barwą przypominają rumianą jesień. Podobno wygląd tego odcinka northumberlandzkich lasów jest wynikiem szalejących jeszcze do niedawna anomalii, choć nikt nie jest w stanie potwierdzić tego ze stuprocentową pewnością. W nocy zazwyczaj można spotkać tu świetliki, od wschodu słońca - brzękotki lgnące do odwiedzających. Co ciekawe, spomiędzy traw i mchów nigdy nie wyrastają grzyby, bo wszystkie z nich zastąpiły chorbotki, których znaleźć w czerwonym lesie można na pęczki.
20 grudnia 1957
„Nic nie jest dane ludziom bez trudów”
- Horacy
- Horacy
Czerwień lasu przykryta białym puchem, wydawała się raną, z której poczęła wyciekać świeża krew. Chociaż można pokusić się o porównanie ziemi Longbottomów do stanu całej Anglii, tak wydawałoby się to błędnym określeniem w obliczu zgnilizny toczącej moralność brytyjskiego narodu. Niczym ropiejąca rana, która przegniłym smrodem wspina się po ciele, niszcząc kolejne tkanki, sflaczając ciało i zmieniając je w obmierzły krajobraz. Rzeki cuchnącej wydzieliny, mieszanej z sokami płynów ustrojowych Londynu. Strupy starych skał, zastygłych nad trupami niewinnych cywili, którzy życie stracili w mordzie tragicznym, kalającym sumienie godnych i prawych, zaś cieszących serca przesiąknięte mrokiem i chorą ideologią, wijącą się pomiędzy zwojami umysłu konserwatywnych wyznawców Czarnego Pana.
Ot, zwykły patrol po ziemiach jego krewnego w towarzystwie starszego aurora. Obiecał mu pomóc gdy zajdzie taka potrzeba, co więcej samemu wyrażając chęć do czynnego udziału w działaniach obejmujących obronę ludności. Chociaż wciąż w jego głowie pozostawało świeże wspomnienie naukowca, który przez niedokładność w splocie tarczy Abbotta został obarczony ciosem z ręki olbrzyma. Lord wciąż wypominał to sobie, a honor ubolewał uwiązany niechybną chęcią zadośćuczynienia. Chociaż mógł silić się na prezenty, tak odkupieniem było zakasanie rękawów, pochwycenie różdżki i przyjęcie propozycji udania się do Czerwonego Lasu. Jego własny rachunek sumienia winien zostać spłacony, nawet jeśli sam Beckett miał nigdy się o tym nie dowiedzieć.
Poprawiwszy jasnożółty szalik, zerknął na pana Rinehearta kontrolnie, doszukując się w jego skupionym licu jakiejkolwiek odpowiedzi względem wspólnej interwencji. Ciepła para wciąż ulatywała z ust, a śnieg trzeszczał pod stopami, ujawniając karminowe kłosy spod białej tafli. Krok za krokiem, tak łatwi to wyśledzenia, musieli być niezwykle czujni, rozglądając się wokół. Wiatr kołysał gołymi gałęziami, uderzającymi o siebie ze stękiem starości. Latem, wiosną czy jesienią to miejsce mogło mieć swój urok, gdy wokół nadlatywały zewsząd brzękotki, a po podłożu pełzały spulchniając ziemię chorbotki, lecz zimą powiewało tu niepokojem.
Skórzana rękawiczka zaskrzypiała charakterystycznie, ocierając się o drewno różdżki, gdy szelest rozbrzmiał gdzieś po lewej stronie od czarodziejów. Baczne niebieskie tęczówki pognały w tamtą stronę, analizując biel przestrzeni. Czy byli tutaj sami? Czy może coś od dawna ich śledziło? Nie śmiał podnosić głosu, jedynie skonfrontował się z aurorem, krótkim zerknięciem. Co mieli dalej robić? Może i niegdyś był zastępcą szefa departamentu, a na salonach lordem, lecz to Rineheart miał doświadczenie w terenie, to jego rezonu należało słuchać.
| Ekwipunek: różdżka, kryształ, maść z wodnej gwiazdy, mieszanka antydepresyjna, wywar ze szczuroszczeta
Bliżej czerwień, dalej burgund, a tuż obok bordo. Głębokie odcienie podkreślała biel śniegu. Wysokie drzewa zdawały się przygniatać, ale przede wszystkim stanowiły dobrą osłonę w przypadku starcia, zdolne zatrzymać impet pędzących zaklęć. To nie była otwarta przestrzeń, więc teoretycznie była bezpieczniejsza. Prawdopodobieństwo napotkania wroga w takim miejscu wydawało się znikome, jednak do Kierana docierały wieści o mniej lub bardziej szczęśliwych przygodach członków Zakon Feniksa. Oczywiście, że wróg nie śpi, trzeba było się mieć na baczności. Zostawiali za sobą ślady, jednak maskowanie ich nieustannie zajmowałoby zbyt dużo czasu, po części odwracając swoją uwagę od otoczenia, na którym mieli się skupić podczas patrolu. Właśnie w takich kategoriach Kieran rozpatrywał ich wspólną wędrówkę, chciał sprawdzić, czy w hrabstwie, nad którym pieczę trzymali Longbottomowie, nie dzieje się nic niepokojącego. To właśnie na przyjaznych wobec mugoli terenach Zakonowi Feniksa zależało najbardziej, bo to zima najdobitniej ukazała jak ważne jest dla organizacji solidne zaplecze. Sojusz zawiązany przez Prewetta chronił kilka hrabstw na południu kraju, ale te leżące w innych częściach Anglii także musiały zostać zabezpieczone. Jednak polityczny wymiar solidarności rodów nie wpływał choćby na dystrybucję żywności, o taką było trudno. Sam Kieran z ledwością zdobywał dla siebie jedzenie, raz bywał z tym lepiej, raz gorzej. Ostatniego wieczoru cieszył się niebywale dobrą kiełbasą - tak dobrą, że za jednym razem zjadł całe pęto.
Zachowywał milczenie, chyba nie bardzo wiedział, co powinien powiedzieć. Pasował mu ten chłód, względny spokój, wypadająca spomiędzy ust para. Zaciśnięte na różdżce palce prawej dłoni jeszcze nie zdążyły mu skostnieć, co było zasługą przede wszystkim ich ruchliwości, bo tylko poprzez poruszanie nimi umysł aurora upewniał się, że są sprawne. Nawet najgorszy mróz nie był Kieranowi straszny, bo przecież działał w gorszych warunkach.
– Nie zanosi się na to, aby coś się miało wydarzyć – rzucił pod nosem, chyba trochę chcąc zagaić jakąś rozmowę, a przynajmniej krótką wymianę zdań. Chyba potrzebował rozmowy, ale nie takiej miałkiej, właściwie to chciał usłyszeć, co wprawiony polityk sądzi o całej tej wojnie i szansach Zakonu Feniksa w starciu z wrogiem. Choć ród Abbott znany był z zamiłowania do sprawiedliwości, to jednak Kieran powątpiewał, aby mieli dołączyć do przegranej sprawy. Zatem była jeszcze jakaś nadzieja, nieprawdaż?
Auror zatrzymał się, wbił wzrok przed siebie i przeszedł do działania. – Magicus Extremos – wypowiedział inkantację zaklęcia tuż po wykonaniu w powietrzu odpowiedniego ruchu różdżką, jakby zataczając krąg pomiędzy sobą i szlachcicem. Czar miał przede wszystkim umocnić jego kompana.
| Ekwipunek: różdżka, mikstura buchorożca, eliksir znieczulający, wywar ze szczuroszczeta [bylobrzydkobedzieladnie]
Zachowywał milczenie, chyba nie bardzo wiedział, co powinien powiedzieć. Pasował mu ten chłód, względny spokój, wypadająca spomiędzy ust para. Zaciśnięte na różdżce palce prawej dłoni jeszcze nie zdążyły mu skostnieć, co było zasługą przede wszystkim ich ruchliwości, bo tylko poprzez poruszanie nimi umysł aurora upewniał się, że są sprawne. Nawet najgorszy mróz nie był Kieranowi straszny, bo przecież działał w gorszych warunkach.
– Nie zanosi się na to, aby coś się miało wydarzyć – rzucił pod nosem, chyba trochę chcąc zagaić jakąś rozmowę, a przynajmniej krótką wymianę zdań. Chyba potrzebował rozmowy, ale nie takiej miałkiej, właściwie to chciał usłyszeć, co wprawiony polityk sądzi o całej tej wojnie i szansach Zakonu Feniksa w starciu z wrogiem. Choć ród Abbott znany był z zamiłowania do sprawiedliwości, to jednak Kieran powątpiewał, aby mieli dołączyć do przegranej sprawy. Zatem była jeszcze jakaś nadzieja, nieprawdaż?
Auror zatrzymał się, wbił wzrok przed siebie i przeszedł do działania. – Magicus Extremos – wypowiedział inkantację zaklęcia tuż po wykonaniu w powietrzu odpowiedniego ruchu różdżką, jakby zataczając krąg pomiędzy sobą i szlachcicem. Czar miał przede wszystkim umocnić jego kompana.
| Ekwipunek: różdżka, mikstura buchorożca, eliksir znieczulający, wywar ze szczuroszczeta [bylobrzydkobedzieladnie]
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Ostatnio zmieniony przez Kieran Rineheart dnia 08.08.21 17:26, w całości zmieniany 1 raz
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'Zdarzenia' :
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'Zdarzenia' :
Zerknął na aurora z ukosa, zastanawiając się czy ten nie wypowiedział tych słów w złą godzinę. Chociaż chciał mu odpowiedzieć odpowiedzieć, tak niepokój powstrzymał wszelkie głoski. Zaledwie kwinięciem głowy podziękował za wzmacniającą inkantację, by po chwili postąpić kilka kroków w stronę hałasu. Szelest okazał się zaledwie ptaszkiem, który wzbił się między koronami. Lordowskie oczy pomknęły za stworzeniem, aż dostrzegły ciemną smugę przecinającą blade chmury.
- Panie Rineheart, niech pan spojrzy – wskazał, kiwnąwszy podbródkiem na niebiosa. – Coś się pali… - mruknął pod nosem, a następnie przyspieszył kroku, by wreszcie zmienić go w bieg, starając się podążyć rozwiewanym śladem. Tam, gdzie zwykle był ogień, tam również często ktoś potrzebował pomocy. Z czasem dotarł również do nozdrzy drażniący smród spalenizny, aż na krańcu czerwonego lasu czarodzieje mogli dostrzec płonący budynek. Języki ognia smagały dach i ściany, a przy oknie od wewnątrz waliły w szybę dwie sylwetki, ewidentnie przerażone sytuacją. Ból w oczach i strach na twarzach, ścisnęły żołądek szlachcica, który nie mógł pozwolić sobie na odwrócenie się od potrzebujących pomocy osób. Ciężar sytuacji opuścił na barki odpowiedzialność, lecz ta motywowała, niżeli dobijała Abbotta.
Kilkoma gestami nakazał dwójce uwięzionych w domostwie osób odsunąć się na boki, a następnie zacisnął dłoń na cyprysowym drewnie i czując również siłę, która spłynęła na niego wraz z inkantacją towarzysza, wycelował różdżką prosto w mechanizm blokujący okno. – Sezam Materio! – krzyknął donośnie, a z końcówki drewna wystrzelił promień silnego zaklęcia, natychmiast niszczący blokadę okna. – Mihiado! – wyrzekł, wykonawszy należyty gest. Materia, usłuchawszy się zaklęcia, rozwarła drzwiczki okna z impetem, otwierając je na zewnątrz. Szkło zabrzęczało straszliwie, a płomień buchnął do góry, nadpalając coraz srożej dach. – Prędko, pomożemy wam. Złap mnie za rękę, właśnie tak – starał się być spokojny, mówić objaśniająco, gdy drobna kobieta próbowała w panice wydostać się przez parapet okienny. Nie zadawał pytań, nie próbował dotrzeć do tego, jak właściwie to się wszystko stało, należało po prostu działać, chociaż wolał zawsze mieć na wszystko plan, tak takie sytuacje uniemożliwiały utworzenie go. Liczył się przede wszystkim czas. – Budynek zaraz runie – zwrócił się do Kierana, zastanawiając czy był sens ratowania również domostwa. Czy ktoś w ogóle tam pozostał oprócz tej dwójki?
| rzut na Sezam Materio oraz Mihiado
- Panie Rineheart, niech pan spojrzy – wskazał, kiwnąwszy podbródkiem na niebiosa. – Coś się pali… - mruknął pod nosem, a następnie przyspieszył kroku, by wreszcie zmienić go w bieg, starając się podążyć rozwiewanym śladem. Tam, gdzie zwykle był ogień, tam również często ktoś potrzebował pomocy. Z czasem dotarł również do nozdrzy drażniący smród spalenizny, aż na krańcu czerwonego lasu czarodzieje mogli dostrzec płonący budynek. Języki ognia smagały dach i ściany, a przy oknie od wewnątrz waliły w szybę dwie sylwetki, ewidentnie przerażone sytuacją. Ból w oczach i strach na twarzach, ścisnęły żołądek szlachcica, który nie mógł pozwolić sobie na odwrócenie się od potrzebujących pomocy osób. Ciężar sytuacji opuścił na barki odpowiedzialność, lecz ta motywowała, niżeli dobijała Abbotta.
Kilkoma gestami nakazał dwójce uwięzionych w domostwie osób odsunąć się na boki, a następnie zacisnął dłoń na cyprysowym drewnie i czując również siłę, która spłynęła na niego wraz z inkantacją towarzysza, wycelował różdżką prosto w mechanizm blokujący okno. – Sezam Materio! – krzyknął donośnie, a z końcówki drewna wystrzelił promień silnego zaklęcia, natychmiast niszczący blokadę okna. – Mihiado! – wyrzekł, wykonawszy należyty gest. Materia, usłuchawszy się zaklęcia, rozwarła drzwiczki okna z impetem, otwierając je na zewnątrz. Szkło zabrzęczało straszliwie, a płomień buchnął do góry, nadpalając coraz srożej dach. – Prędko, pomożemy wam. Złap mnie za rękę, właśnie tak – starał się być spokojny, mówić objaśniająco, gdy drobna kobieta próbowała w panice wydostać się przez parapet okienny. Nie zadawał pytań, nie próbował dotrzeć do tego, jak właściwie to się wszystko stało, należało po prostu działać, chociaż wolał zawsze mieć na wszystko plan, tak takie sytuacje uniemożliwiały utworzenie go. Liczył się przede wszystkim czas. – Budynek zaraz runie – zwrócił się do Kierana, zastanawiając czy był sens ratowania również domostwa. Czy ktoś w ogóle tam pozostał oprócz tej dwójki?
| rzut na Sezam Materio oraz Mihiado
Nie zdołał nic odpowiedzieć szlachcicowi, ponieważ obaj byli na tyle doświadczonymi czarodziejami, aby wiedzieć, że czarne kłęby dymu nie wróżą nic dobrego. Bardzo niepokojący znak i tysiąc możliwości odnośnie źródła pożaru. Aurorska natura podpowiedziała, że nieopodal miejsca pożaru mogą wciąż znajdować się podpalacze, ale trudno było ostrzec przed wrogą obecnością szlachcica, gdy ten pognał przed siebie z niezłomną wiarą, że należało zareagować, pomóc. Rineheart również rzucił się w te pędy przed siebie, asekuracyjnie mocniej ściskając różdżkę w prawej dłoni i nie zatrzymał się, póki nie wypadł zza ściany lasu w nieco otwartej przestrzeni. Na środku polany płonął dom, płomienie wspinały się po ścianach coraz wyżej, złaknione ofiary. Lord Abbott jako pierwszy dostrzegł osoby zamknięte w tej płonącej pułapce, a Kieran szybko zaczął analizować sytuację. Zanim rzucił się na ratunek, musiał określić swoje szanse na wyjście z trudnej sytuacji, choć jeszcze nic mu nie zagrażało. Doskonale wiedział, jakie eliksiry ma przy sobie, dlatego szybko wyjął z kieszeni spodni – bardzo zapobiegawczo i zdroworozsądkowo – wszystkie fiolki z płynami o różnym kolorycie, bo w jednej z nich znajdowała się substancja wybuchowa. Po zachowaniu minimum ostrożności ruszył w stronę budynku, widząc pierwsze działania Romulusa. Otwarcie okna wzmogło płomienie w odizolowanym pomieszczeniu, ale stworzyło również drogę ucieczki domownikom. Kieran wymierzył w jedną z dwójki osób, a z jego ust wypłynęła inkantacja zaklęcia. – Amicus Igni!
Świetlista wiązka zaklęcia nie spłynęła z jego różdżki, magia nie zechciała go usłuchać, dlatego raz jeszcze wymierzył w okno różdżką, chcąc chociaż sprawić, że płomienie cofną się odrobinę. Nie było sensu niczego gasić, życie ludzkie było najważniejszą wartością w tej sytuacji. Konstrukcja zapewne nie była już stabilna, ale może część płomieni w pomieszczeniu, z którego wychodziło okno, stanie się odrobinę bezpieczniejsze dla pogorzelców. – Nebula exstiguere! – krzyknął w połowie drogi, działając w pośpiechu, tym razem odnosząc oczekiwany efekt, bo zaklęcie uderzyło w ścianę nad oknem, a fioletowa mgła rozpierzchła się wokół, dając odpór tym najbliżej syczącym płomieniom. Auror dobiegł do okna i wyciągnął lewą rękę ku drugiej osobie. – Szybko – ponaglił natychmiast, nie myśląc o surowości tonu głosu, czy o czymkolwiek, najpierw chciał pomóc wydostać się z ognia potrzebującym osobom. Gdy męska dłoń ścisnęła jego i sylwetka uniosła się, aby wesprzeć się biodrem o parapet, Rineheart pociągnął wystające przez okno ciało, a potem stanowczo odciągnął od niebezpieczeństwa jakieś kilkanaście metrów. – Nic panu nie jest? – spytał zaraz, choć już dostrzegł, że jegomość bierze ciężko kolejne wdechy. – Ktoś jeszcze został w środku? – kolejne pytanie, na które również nie otrzymał odpowiedzi, mężczyzna wydawał się być półprzytomny. Kieran znów podszedł pod płonący budynek. – Sprawdzę czy ktoś nie został! – oznajmił Abbottowi i poruszył różdżką, aby zaraz wypowiedzieć inkantację. – Homenum Revelio.
| rzuty – Amicus Igni nieudane, Nebula exstiguere udana, do tego rzut k100 pod postem na Homenum Revelio
Świetlista wiązka zaklęcia nie spłynęła z jego różdżki, magia nie zechciała go usłuchać, dlatego raz jeszcze wymierzył w okno różdżką, chcąc chociaż sprawić, że płomienie cofną się odrobinę. Nie było sensu niczego gasić, życie ludzkie było najważniejszą wartością w tej sytuacji. Konstrukcja zapewne nie była już stabilna, ale może część płomieni w pomieszczeniu, z którego wychodziło okno, stanie się odrobinę bezpieczniejsze dla pogorzelców. – Nebula exstiguere! – krzyknął w połowie drogi, działając w pośpiechu, tym razem odnosząc oczekiwany efekt, bo zaklęcie uderzyło w ścianę nad oknem, a fioletowa mgła rozpierzchła się wokół, dając odpór tym najbliżej syczącym płomieniom. Auror dobiegł do okna i wyciągnął lewą rękę ku drugiej osobie. – Szybko – ponaglił natychmiast, nie myśląc o surowości tonu głosu, czy o czymkolwiek, najpierw chciał pomóc wydostać się z ognia potrzebującym osobom. Gdy męska dłoń ścisnęła jego i sylwetka uniosła się, aby wesprzeć się biodrem o parapet, Rineheart pociągnął wystające przez okno ciało, a potem stanowczo odciągnął od niebezpieczeństwa jakieś kilkanaście metrów. – Nic panu nie jest? – spytał zaraz, choć już dostrzegł, że jegomość bierze ciężko kolejne wdechy. – Ktoś jeszcze został w środku? – kolejne pytanie, na które również nie otrzymał odpowiedzi, mężczyzna wydawał się być półprzytomny. Kieran znów podszedł pod płonący budynek. – Sprawdzę czy ktoś nie został! – oznajmił Abbottowi i poruszył różdżką, aby zaraz wypowiedzieć inkantację. – Homenum Revelio.
| rzuty – Amicus Igni nieudane, Nebula exstiguere udana, do tego rzut k100 pod postem na Homenum Revelio
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Ogień był niszczycielskim żywiołem, pochłaniał bezceremonialnie to, co stanęło na jego drodze, trawiąc w blasku, oddając tym samym ciepło. Miał więc dwojaką naturę, która w chwiejnym tańcu między sytuacjami, wydawała się igrać z życiem. Tym razem ogień okazał się bestią, wypuszczoną na żer, który nie chciała poprzestać zaledwie na pochłanianiu budynku. Języki ognia wydawały się sięgać i lizać sylwetki uciekinierów, gdy ci próbowali przedostać się przez otwarte okno.
Lord otoczył kobietę ramieniem, prędko pomagając jej odejść na kilkanaście dobrych metrów. Prędko sprawdził, jak się czuła, starając się zastosować pierwszą pomoc, której kobieta wymagała. Na szczęście nie było z nią źle, wystarczyła zaledwie wprawnie rzucona Ignominia, by odrobinę zneutralizować strach wciąż pląsający w niewinnych oczach. Zaraz podobnie zajął się mężczyzną, pozwalając Rineheartowi samemu skupić się na działaniu przy domostwie. Rzucił mu zaledwie kilka kontrolnych spojrzeń, po czym zaraz wrócił do zajmowania się poszkodowanymi. – Co się stało? – zapytał wreszcie, gdy udało mu się utrzymać kontakt wzrokowy z nieznajomym przez dłuższą chwilę, sądząc, że uda mu się wreszcie uzyskać odrobinę odpowiedzi. Jednak mężczyzna, zaledwie spojrzał na swój płonący dobytek i skrył twarz w dłoniach, załamując się nad swoim losem. Kobieta zaś płakała, zawodziła, wyła nie mogąc uzbierać jakichkolwiek słów w zdania. Lord ścisnął wargi w cienką linię, podnosząc się do pionu i postępując kilka kroków w kierunku Kierana. – Czy został tam ktoś jeszcze? – zapytał, obawiając się najgorszego. Jednak czy ta dwójka uciekałaby, gdyby zostały, chociażby tam ich dzieci? On sam nie wyobrażał sobie zostawienia Cassiusa, Livii czy Hadriana na pastwę płomieni, byłby wręcz gotowy oddać za siebie życie, byleby tylko oni byli bezpieczni. – Trzeba i tak spróbować to ugasić, aby ogień nie rozszedł się dalej – zauważył, podejrzewając, że nie mają szans na uratowanie większości dobytku. Zerknął na stodołę i pobliski las, to wszystko nie mogło ot tak spłonąć. Skierował czubek różdżki na dalszą część domostwa, chcąc gęstą gaszącą mgłą obszar, mogący w późniejszym czasie rozpalić kawałek kolejnego budynku. – Nebula exstiguere – wypowiedział miękko, starając się nie popełnić żadnego błędu. Nie było o tym mowy, on, jak i pan Rineheart zostali ostatnim ratunkiem tych ludzi.
Lord otoczył kobietę ramieniem, prędko pomagając jej odejść na kilkanaście dobrych metrów. Prędko sprawdził, jak się czuła, starając się zastosować pierwszą pomoc, której kobieta wymagała. Na szczęście nie było z nią źle, wystarczyła zaledwie wprawnie rzucona Ignominia, by odrobinę zneutralizować strach wciąż pląsający w niewinnych oczach. Zaraz podobnie zajął się mężczyzną, pozwalając Rineheartowi samemu skupić się na działaniu przy domostwie. Rzucił mu zaledwie kilka kontrolnych spojrzeń, po czym zaraz wrócił do zajmowania się poszkodowanymi. – Co się stało? – zapytał wreszcie, gdy udało mu się utrzymać kontakt wzrokowy z nieznajomym przez dłuższą chwilę, sądząc, że uda mu się wreszcie uzyskać odrobinę odpowiedzi. Jednak mężczyzna, zaledwie spojrzał na swój płonący dobytek i skrył twarz w dłoniach, załamując się nad swoim losem. Kobieta zaś płakała, zawodziła, wyła nie mogąc uzbierać jakichkolwiek słów w zdania. Lord ścisnął wargi w cienką linię, podnosząc się do pionu i postępując kilka kroków w kierunku Kierana. – Czy został tam ktoś jeszcze? – zapytał, obawiając się najgorszego. Jednak czy ta dwójka uciekałaby, gdyby zostały, chociażby tam ich dzieci? On sam nie wyobrażał sobie zostawienia Cassiusa, Livii czy Hadriana na pastwę płomieni, byłby wręcz gotowy oddać za siebie życie, byleby tylko oni byli bezpieczni. – Trzeba i tak spróbować to ugasić, aby ogień nie rozszedł się dalej – zauważył, podejrzewając, że nie mają szans na uratowanie większości dobytku. Zerknął na stodołę i pobliski las, to wszystko nie mogło ot tak spłonąć. Skierował czubek różdżki na dalszą część domostwa, chcąc gęstą gaszącą mgłą obszar, mogący w późniejszym czasie rozpalić kawałek kolejnego budynku. – Nebula exstiguere – wypowiedział miękko, starając się nie popełnić żadnego błędu. Nie było o tym mowy, on, jak i pan Rineheart zostali ostatnim ratunkiem tych ludzi.
Dokładnie poczuł jak magia dodaje jego spojrzeniu głębszej percepcji, pozwalając wejrzeć przez płomienie aż do wnętrza domostwa, w którym nie rozświetliła się ani jedna ludzka sylwetka. Zatem w środku nie było nikogo, kto potrzebowałby jeszcze ratunku. Skąd jednak brało się męskie zawodzenie za jego plecami? Skąd kobiecy lament rozchodzący się wokół, docierający powyżej potężnych drzew? Płonący dom nie był w ostatnich czasach takim rzadkim widokiem, Kieran jednak nie dostrzegał za tym nieszczęściem prawdziwej tragedii rodziny, która wszystkie swoje wysiłki wkładała z stworzenie dla siebie bezpiecznej przystani. Cały majątek pożarł ogień, wiele lat pracy miało obrócić się w proch w kilka chwil. Samego budynku nie było sensu ratować, gdy belki stropowe i niektóre ściany nośne zostały otoczone przez syczące i wysokie płomienie. Rinehearta ostatnio całkiem opuściła wiara w to, że dom może mieć jeszcze jakieś znaczenie, tak jak rodzina zdawała się rozmytym pojęciem, gdy nad własną nie potrafił zapanować. – Rozprowadź mgłę jak najszerzej wzdłuż zewnętrznych ścian – polecił towarzyszowi, właściwie dzieląc się porządną wskazówką przy tego typu działaniach, a potem sam wskazał różdżką na inną część domu. – Nebula exstiguere – wypowiedział inkantację stanowczo i nie musiał długo czekać na efekt, jasny promień uderzył w jedną ze ścian, a gęsta mgła zaczęła rozchodzić się wokół, przylegając do płaskich powierzchni, aby dać odpór płomieniom. Kieran zdecydował się posłać jeszcze to samo zaklęcie ku linii drzew, które pozostawały najbliżej domostwa. – Nebula exstiguere – kolejny sukces, mgła rozlała się szeroko, śmiało sięgając nawet czubków drzew, tworzą barierę dla płomieni, gdyby te miały w sobie tyle życia, aby ująć także część lasu.
Gaszenie pożaru na nic się zdało, bo w jednej chwili całe pierwsze piętro drewnianej konstrukcji zwaliło się w dół, a niebywały huk rozniósł się wokół, tak jak w górę uleciał gęsty dym i popiół. Płomienie podniosły się, niby bardziej wściekłe, gotowe szukać kolejnych materiałów do spopielenia, jednak gęsta mgła stłumiła je, sprowadzając do parteru. Odgłos zniszczenia wzmógł płacz kobiety, dlatego Kieran odwrócił się w stronę pogorzelców i zaczął zbliżać ostrożnie, świadom emocji, jakie mogły się pojawić w takiej sytuacji. Strach, żal, złość, co łatwo mogła wywołać agresywne zachowania wymierzone w wybawców, nawet jeśli wydawać się to mogło absurdalne.
– Możecie nam powiedzieć, co się wydarzyło? Ktoś podłożył ogień? A może zaprószył się przypadkiem? – skierował słowa do obojga, jednak to na mężczyznę spoglądał znacząco, uznając go za bardziej zdolnego do rozmowy pomimo doznanej traumy. Tan zgodnie z oczekiwaniami podniósł głowę, odnalazł spojrzenie aurora, choć jego własne było półprzytomne, szkliste.
– Pierwsza płonęła kuchnia, dlatego ogień odciął nam drogę do wyjścia. Wszystko działo się tak szybko – odpowiedział zduszonym głosem, potem chowając twarz w pokrytych sadzą dłoniach.
Rineheart na nodze kobiety dostrzegł poparzenie, dlatego przykucnął tuż przy niej i przysunął różdżkę do podrażnionej skóry. – Spróbuję użyć magii leczniczej. Nie mogę zagwarantować skuteczności zaklęcia – oznajmił spokojnie, by zaraz wykonać prosty ruch różdżką. – Cauma Sanavi.
| rzuty na zaklęcia – oba udane, rzut na Cauma Sanavi
Gaszenie pożaru na nic się zdało, bo w jednej chwili całe pierwsze piętro drewnianej konstrukcji zwaliło się w dół, a niebywały huk rozniósł się wokół, tak jak w górę uleciał gęsty dym i popiół. Płomienie podniosły się, niby bardziej wściekłe, gotowe szukać kolejnych materiałów do spopielenia, jednak gęsta mgła stłumiła je, sprowadzając do parteru. Odgłos zniszczenia wzmógł płacz kobiety, dlatego Kieran odwrócił się w stronę pogorzelców i zaczął zbliżać ostrożnie, świadom emocji, jakie mogły się pojawić w takiej sytuacji. Strach, żal, złość, co łatwo mogła wywołać agresywne zachowania wymierzone w wybawców, nawet jeśli wydawać się to mogło absurdalne.
– Możecie nam powiedzieć, co się wydarzyło? Ktoś podłożył ogień? A może zaprószył się przypadkiem? – skierował słowa do obojga, jednak to na mężczyznę spoglądał znacząco, uznając go za bardziej zdolnego do rozmowy pomimo doznanej traumy. Tan zgodnie z oczekiwaniami podniósł głowę, odnalazł spojrzenie aurora, choć jego własne było półprzytomne, szkliste.
– Pierwsza płonęła kuchnia, dlatego ogień odciął nam drogę do wyjścia. Wszystko działo się tak szybko – odpowiedział zduszonym głosem, potem chowając twarz w pokrytych sadzą dłoniach.
Rineheart na nodze kobiety dostrzegł poparzenie, dlatego przykucnął tuż przy niej i przysunął różdżkę do podrażnionej skóry. – Spróbuję użyć magii leczniczej. Nie mogę zagwarantować skuteczności zaklęcia – oznajmił spokojnie, by zaraz wykonać prosty ruch różdżką. – Cauma Sanavi.
| rzuty na zaklęcia – oba udane, rzut na Cauma Sanavi
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Za poleceniem starszego czarodzieja starał się w odpowiedni sposób pokierować mgłę, odgradzając możliwość dalszego trawienia budynku przez płomienie. To wszystko nie wyglądało najlepiej, chociaż zaklęcia były wypowiedziane w odpowiedni sposób z poprawnymi ruchami nadgarstka, tak ogień był nieustępliwy i nawet gdy dogasał, wciąż pozostawiał po sobie zgliszcza. Wreszcie pozostał zaledwie paskudnie śmierdzący dym. Ciężkim krokiem ruszył do dwójki poszkodowanych i natychmiast gdy zdał sobie sprawę, że kobieta siedziała niemal w samej, cienkiej sukience na śniegu, zdjął z ramion płaszcz, zwinnym ruchem zarzucając go na jej ramiona. On mógł wytrzymać ten chłód, ona nie – nawet jeśli chwilę temu była bliska spalenia, tak zimno wynikające z niskiej temperatury, mogło dotkliwie naruszyć jej zdrowie. Poprawił rękawy białej koszuli i kucnął przy całej reszcie. Słuchał uważnie mężczyzny, streszczającego pobieżną relację z tego co wydarzyło się przed ich przybyciem. Zaraz potem spostrzegł oparzenie, które umknęło mu w pierwszej chwili i gdy promień zaklęcia Rinehearta wydawał się nie zadziałać, lord bez słowa wzniósł różdżkę i przesunął nią delikatnie w pobliżu oparzenia, wypowiadając powoli oraz dokładnie słowa inkantacji. - Cauma Sanavi – wciąż uczył się magii leczniczej, w przeciągu ostatnich miesięcy starając się zgłębiać wiedzę, mając świadomość, że tego wymagała od niego sytuacja. Nie był osobą, która stanęłaby na czele armii, mógł zaś nieść ukojenie dla tych, którzy tego potrzebowali, a w obliczu narastającego konfliktu taki rodzaj działania wydawał się dla niego adekwatniejszy, szczególnie że był lordem, a nie wojownikiem. – Lepiej? – zapytał, przenosząc wzrok na twarz kobiety. Zapłakaną i wciąż z lekka roztrzęsioną. – Paxo – zaklęcie rozpłynęło się po ciele nieznajomej, obniżając ciśnienie krwi, wciąż wcześniej wzburzone od roznoszących emocji. Chciał ją uspokoić i pomóc dojść do siebie, gdyż wydawała się bardziej rozdygotana od męża. A może brata? Właściwie nie wiedział, jakie więzy łączyły tę dwójkę ludzi. Nie chciał męczyć kobiety pytaniami, toteż podniósł spojrzenie na mężczyznę, po drodze zerkając również ukradkiem na Kierana. – Czy słyszeliście państwo kogokolwiek przed pożarem? – zapytał z nadzieją na możliwą pomoc w rozwikłaniu zagadki. Zaraz jednak podniósł się do pionu i rozejrzał wokół domostwa w poszukiwaniu śladów na śniegu – czy były jeszcze jakieś oprócz tych, które sami pozostawili? Ogień wydawał się stopić część białego puchu, może jednak przy granicy z lasem coś jeszcze widniało?
- Ja… ja nie wiem, ktoś zapukał do drzwi. Chyba… Merlinie… - wzdychał mężczyzna, próbując podnieść zmęczone spojrzenie na aurora w poszukiwaniu zrozumienia. Co teraz mieli ci ludzie ze sobą zrobić? Domostwo w ruinach, a zima za pasem, czy mieli w ogóle, z czego wyżyć?
| rzucam na spostrzegawczość, próbując wypatrzeć jakieś ślady (st60)
- Ja… ja nie wiem, ktoś zapukał do drzwi. Chyba… Merlinie… - wzdychał mężczyzna, próbując podnieść zmęczone spojrzenie na aurora w poszukiwaniu zrozumienia. Co teraz mieli ci ludzie ze sobą zrobić? Domostwo w ruinach, a zima za pasem, czy mieli w ogóle, z czego wyżyć?
| rzucam na spostrzegawczość, próbując wypatrzeć jakieś ślady (st60)
The member 'Romulus Abbott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Jakoś nie zdziwiła go jego porażka przy rzuceniu zaklęcia z zakresu magii leczniczej, bo i poruszał się w tym obszarze bardzo powierzchownie, opierając swoje działania na podstawach anatomii i niegdyś zasłyszanych informacjach. Znajomość tych najprostszych inkantacji czasem ratowała mu skórę, choć znacznie częściej wypowiadał je w obecności swoich dzieci, zwłaszcza Jackie, kiedy wracała z kolejnymi siniakami i wiecznie obdartymi kolanami. To było tak dawno temu.
Wspomnienia rozpierzchły się, gdy znów uderzyła w niego rzeczywistość. Ktoś zapukał. Jeśli gospodarz odpowiedział w jakikolwiek sposób, tym samym zdradzając swoją obecność w domu, osoba o złych intencjach mogła podłożyć ogień. Podpalacz spragniony ofiar, choć motywem mogła być coś więcej niż żądza mordu. – Czy ktoś może wam źle życzyć? – dopytał Kieran spokojnie, na głos kontynuując tok swoich podejrzliwych myśli. Jako auror wszędzie musiał doszukiwać się najgorszego zła. – Jacyś wrogowie?
– Nigdy nikomu nie wadziliśmy – odparł mężczyzna, a kobieta zawtórowała mu kolejną salwą szlochu. – Zawsze staraliśmy się traktować wszystkich życzliwie i… – urwał w połowie zdania, otworzył szerzej oczy i wreszcie spojrzał wprost na Kierana, jakby nie dowierzając w to, co się wydarzyło i dlaczego. – Pomogliśmy kilku mugolom z Londynu na prośbę mojego przyjaciela. Byli tu jakiś czas, zbierali siły na wyruszenie dalej. Na pewno nikt o tym nie wiedział.
– Dzieliliśmy się jedzeniem, też w tajemnicy – dodała płaczliwie kobieta, chyba powoli wracając do pełnych zmysłów, ale już nie wyjąc, być może dzięki skutecznej pomocy udzielonej przez lorda Abbotta. Na miejsce oparzenia musiała spłynąć kojąca moc.
Ogromna tragedia przydarzyła się dobrym ludziom, ale przynajmniej uszli z życiem, o czym tak naprawdę zdecydował czysty przypadek. Ich dom pozostawał na uboczu, przez długi czas mogli odnosić wrażenie, że cała wojenna zawierucha dzieje się gdzieś obok, nie dotyka ich bezpośrednio.
– Macie gdzie się zatrzymać? Kogoś zaufanego, to przyjmie was do siebie?
Mężczyzna całkiem wyszedł z szoku, bo jego spojrzenie stało się mniej mętne, już nie zrozpaczone, ale w jakiś sposób zdeterminowane. Nawet uśmiechnął się blado, na tym zimnie, pomimo zaistniałych okoliczności.
– Tak, mamy przyjaciół, do których możemy się zwrócić.
Kieran uchwycił moment, w którym Romulus zdawał się szukać wokół uważnym spojrzeniem jakichś śladów, wskazówek, czegokolwiek. Nie przeszkadzał mu, decydując się ponownie zwrócić do pogorzelców.
– Gdybyście potrzebowali pomocy, możecie zwrócić się do Zakonu Feniksa. Albo udać na południe, do hrabstw, w których sytuacja jest odrobinę stabilniejsza.
– Nie chcieliśmy uciekać, ale po tym co się stało… – przemówił kobiecy głos raz jeszcze, ale szybko się złamał, jakby prawda o czającym się już wszędzie złu wreszcie do niej dotarła.
Rineheart zerknął pytająco na szlachcica, z niemym zapytaniem, czy może coś już znalazł podejrzanego gdzieś w pobliżu.
Wspomnienia rozpierzchły się, gdy znów uderzyła w niego rzeczywistość. Ktoś zapukał. Jeśli gospodarz odpowiedział w jakikolwiek sposób, tym samym zdradzając swoją obecność w domu, osoba o złych intencjach mogła podłożyć ogień. Podpalacz spragniony ofiar, choć motywem mogła być coś więcej niż żądza mordu. – Czy ktoś może wam źle życzyć? – dopytał Kieran spokojnie, na głos kontynuując tok swoich podejrzliwych myśli. Jako auror wszędzie musiał doszukiwać się najgorszego zła. – Jacyś wrogowie?
– Nigdy nikomu nie wadziliśmy – odparł mężczyzna, a kobieta zawtórowała mu kolejną salwą szlochu. – Zawsze staraliśmy się traktować wszystkich życzliwie i… – urwał w połowie zdania, otworzył szerzej oczy i wreszcie spojrzał wprost na Kierana, jakby nie dowierzając w to, co się wydarzyło i dlaczego. – Pomogliśmy kilku mugolom z Londynu na prośbę mojego przyjaciela. Byli tu jakiś czas, zbierali siły na wyruszenie dalej. Na pewno nikt o tym nie wiedział.
– Dzieliliśmy się jedzeniem, też w tajemnicy – dodała płaczliwie kobieta, chyba powoli wracając do pełnych zmysłów, ale już nie wyjąc, być może dzięki skutecznej pomocy udzielonej przez lorda Abbotta. Na miejsce oparzenia musiała spłynąć kojąca moc.
Ogromna tragedia przydarzyła się dobrym ludziom, ale przynajmniej uszli z życiem, o czym tak naprawdę zdecydował czysty przypadek. Ich dom pozostawał na uboczu, przez długi czas mogli odnosić wrażenie, że cała wojenna zawierucha dzieje się gdzieś obok, nie dotyka ich bezpośrednio.
– Macie gdzie się zatrzymać? Kogoś zaufanego, to przyjmie was do siebie?
Mężczyzna całkiem wyszedł z szoku, bo jego spojrzenie stało się mniej mętne, już nie zrozpaczone, ale w jakiś sposób zdeterminowane. Nawet uśmiechnął się blado, na tym zimnie, pomimo zaistniałych okoliczności.
– Tak, mamy przyjaciół, do których możemy się zwrócić.
Kieran uchwycił moment, w którym Romulus zdawał się szukać wokół uważnym spojrzeniem jakichś śladów, wskazówek, czegokolwiek. Nie przeszkadzał mu, decydując się ponownie zwrócić do pogorzelców.
– Gdybyście potrzebowali pomocy, możecie zwrócić się do Zakonu Feniksa. Albo udać na południe, do hrabstw, w których sytuacja jest odrobinę stabilniejsza.
– Nie chcieliśmy uciekać, ale po tym co się stało… – przemówił kobiecy głos raz jeszcze, ale szybko się złamał, jakby prawda o czającym się już wszędzie złu wreszcie do niej dotarła.
Rineheart zerknął pytająco na szlachcica, z niemym zapytaniem, czy może coś już znalazł podejrzanego gdzieś w pobliżu.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zerknął wymownie na aurora gdy tylko padły słowa prawiące o pomocy mugolom. Ciche westchnienie uleciało z ust, a wzrok podążył gdzieś w dal. Czy naprawdę takie bestialstwo było potrzebne? Pozbawiać ludzi wszystkiego i skazywać na śmierć za pomoc niewinnym, którzy potrzebowali schronienia? Przez moment coś błysnęło w jego spojrzeniu. A jak miałby osądzić tych, którzy tylko pomagaliby w ten sposób czarnoksiężnikom? Z pewnością nie spopieliłby ich domostw, lecz kara winna zostać nałożona za branie udziału w niegodziwym procederze.
Niebieskie tęczówki padły na kilka śladów, prowadzących w zupełnie odwrotnym kierunku niż ten, z którego Romulus przybył z Kieranem. Zmarszczył delikatnie brwi i postanowił zostawić Rinehearta na kilka chwil samego z dwójką nieznajomych.
Wyraźnie odbite ślady sterczały na śniegu, dokładnie tak jakby dwóch mężczyzn, próbowało dosyć prędko zniknąć z tego miejsca, a za nimi podążał ktoś wyraźnie lżejszy. Wreszcie ślady urwały się w pustkowiu, najwyraźniej oznaczając, że intruzi musieli się teleportować lub użyć jakiegoś zaklęcia mylącego trop. Tak czy inaczej, nie byłby w stanie ich znaleźć, więc wrócił do reszty, a na spotkanie z niemym pytaniem Kierana, westchnął. – Ktoś tu był, jakaś grupa. Po śladach mam podejrzenia, że dwóch rosłych mężczyzn i trzeci nieco lżejszy, chociaż równie dobrze to mogła być kobieta. Odwiedzał państwa ktoś taki przed pożarem? – skierował się do nieznajomych, lecz ci niczym na zawołanie pokręcili głowami, dając tym samym znak, że najpewniej to sprawcy pożaru musieli zostawić odciski w śniegu.
- Dziękujemy, panowie… Nie wiemy… jak wam się odwdzięczyć – zaczął nieśmiało mężczyzna, spoglądając tęskno na zgliszcza własnego domu. Lord zerknął na Kierana, a zaraz potem sięgnął do kieszeni spodni, z której wyciągnął sakiewkę, gdzie na oko było około dwudziestu galeonów.
- Weźcie te pieniądze, powinno wam wystarczyć na początek. Potrzebujecie jedzenia? – zapytał, oddając nieznajomemu mieszek. Ten, chociaż z początku nie chciał go przyjąć, tak pod naporem spojrzenia szlachcica ujął materiał w dłonie. Najwyraźniej żadne z pokrzywdzonych nie miało śmiałości, aby prosić o coś takiego, jednakże wreszcie odezwała się kobieta.
– Nie… poradzimy sobie, tylko… czy mogliby panowie do nas zaglądać? Tak na wszelki wypadek, gdyby znowu ktoś… - słowa ciężko przeciskały jej się przez gardło. Abbott domyślał się, że dwójka nawet nie miała wiedzy, kto przed nimi stał. Ostatecznie zerknąwszy kontrolnie na Kierana, kiwnął głową, zgadzając się na tego typu umowę.
– Słyszałem o przyjaciołach, gdzie mieszkają? Odprowadzimy państwa do nich, dobrze? – zaproponował, mając nadzieję, że auror nie będzie miał nic przeciwko.
| Przekazuję 20 galeonów potrzebującym
Niebieskie tęczówki padły na kilka śladów, prowadzących w zupełnie odwrotnym kierunku niż ten, z którego Romulus przybył z Kieranem. Zmarszczył delikatnie brwi i postanowił zostawić Rinehearta na kilka chwil samego z dwójką nieznajomych.
Wyraźnie odbite ślady sterczały na śniegu, dokładnie tak jakby dwóch mężczyzn, próbowało dosyć prędko zniknąć z tego miejsca, a za nimi podążał ktoś wyraźnie lżejszy. Wreszcie ślady urwały się w pustkowiu, najwyraźniej oznaczając, że intruzi musieli się teleportować lub użyć jakiegoś zaklęcia mylącego trop. Tak czy inaczej, nie byłby w stanie ich znaleźć, więc wrócił do reszty, a na spotkanie z niemym pytaniem Kierana, westchnął. – Ktoś tu był, jakaś grupa. Po śladach mam podejrzenia, że dwóch rosłych mężczyzn i trzeci nieco lżejszy, chociaż równie dobrze to mogła być kobieta. Odwiedzał państwa ktoś taki przed pożarem? – skierował się do nieznajomych, lecz ci niczym na zawołanie pokręcili głowami, dając tym samym znak, że najpewniej to sprawcy pożaru musieli zostawić odciski w śniegu.
- Dziękujemy, panowie… Nie wiemy… jak wam się odwdzięczyć – zaczął nieśmiało mężczyzna, spoglądając tęskno na zgliszcza własnego domu. Lord zerknął na Kierana, a zaraz potem sięgnął do kieszeni spodni, z której wyciągnął sakiewkę, gdzie na oko było około dwudziestu galeonów.
- Weźcie te pieniądze, powinno wam wystarczyć na początek. Potrzebujecie jedzenia? – zapytał, oddając nieznajomemu mieszek. Ten, chociaż z początku nie chciał go przyjąć, tak pod naporem spojrzenia szlachcica ujął materiał w dłonie. Najwyraźniej żadne z pokrzywdzonych nie miało śmiałości, aby prosić o coś takiego, jednakże wreszcie odezwała się kobieta.
– Nie… poradzimy sobie, tylko… czy mogliby panowie do nas zaglądać? Tak na wszelki wypadek, gdyby znowu ktoś… - słowa ciężko przeciskały jej się przez gardło. Abbott domyślał się, że dwójka nawet nie miała wiedzy, kto przed nimi stał. Ostatecznie zerknąwszy kontrolnie na Kierana, kiwnął głową, zgadzając się na tego typu umowę.
– Słyszałem o przyjaciołach, gdzie mieszkają? Odprowadzimy państwa do nich, dobrze? – zaproponował, mając nadzieję, że auror nie będzie miał nic przeciwko.
| Przekazuję 20 galeonów potrzebującym
Tego się właściwie spodziewał, że trop urwie się gdzieś niedaleko, bo w końcu nie mieli do czynienia z idiotami. Zatem niezidentyfikowana trójka podłożyła ogień, oddaliła się i uciekła, bądź ukryła swoje ślady. Kieran miał jednak do czynienia już z tak wieloma spaczonymi umysłami, że mimowolnie zastanowił się nad tym, dlaczego nie zostali na resztę mrocznego spektaklu, aż do chwili, gdy z płonącego domu nie ulecą agonalne wrzaski, a potem ucichnie wszystko wokół. Być może chcieli szybko odwalić swoją robotę, tak jak czynią zbiry skupiające się na chłodnej kalkulacji. Z jednej strony Rineheart chciałby konfrontacji z tymi szumowinami, z drugiej dobrze się stało, że żadnej walki nie było, bo to tylko opóźniłoby szansę na udzielenie ratunku. Obyło się bez ofiar śmiertelnych, to była rzadkość w tych ponurych czasach.
Lord Abbott z odpowiednim wyczuciem przemówił do dwójki, którą zdołali ocalić z płonącego domu, po jakim zostały już tylko zgliszcza. W jego głosie było wystarczająco dużo empatii, aby mu zawierzyć. Na dodatek tak dobrze sytuowany człowiek gotowy był wesprzeć pogorzelców finansowe, zapewnić środki na nowy start. Z początku nie chcieli przyjąć pomocy, zwłaszcza mężczyzna się przed tym wzmagał, jednak emocje zdążyły opaść, a kobieta wzdrygnęła się z zimna pomimo darowanego jej płaszcza. To był ewidentny znak, że powinni ruszyć w którymś kierunku. Kieran czuł się w obowiązku, aby nie pozostawiać tej dwójki samej sobie pod lasem, w śniegu i to jeszcze tuż przed w większości spopielonym domem. Rzecz jasna to bardziej subtelny sojusznik Zakony wyszedł z propozycją dalszej pomocy, na którą duma pogorzelców mogła jeszcze zezwolić bez przeszkód.
– Nie ma opcji, abyśmy nie odprowadzili państwa w bezpieczne miejsce – oznajmił stanowczo, nie dając tym samym szansę na odmowę, gdy mężczyzna gotów był już otworzyć usta. Kobieta za to przytaknęła, skuliła się i przylgnęła do boku bliskiego jej czarodzieja, ten zaś objął ją ramieniem i wtulił w siebie.
– Najważniejsze, że żyjemy, Julie – rzekł w jej stronę delikatnie, chyba jednak w tej chwili bardzo pilnując swojego głosu, aby się nie złamał. – Reszta się jakoś ułoży.
Udali się w kierunku, jaki wyznaczyła para, a auror po drodze zgarnął porzucony wcześniej ekwipunek. Po dojściu do najbliżej położonego domostwa Kieran i Romulus mogli z czystym sumieniem teleportować się w inne miejsce.
| z tematu x 2
Lord Abbott z odpowiednim wyczuciem przemówił do dwójki, którą zdołali ocalić z płonącego domu, po jakim zostały już tylko zgliszcza. W jego głosie było wystarczająco dużo empatii, aby mu zawierzyć. Na dodatek tak dobrze sytuowany człowiek gotowy był wesprzeć pogorzelców finansowe, zapewnić środki na nowy start. Z początku nie chcieli przyjąć pomocy, zwłaszcza mężczyzna się przed tym wzmagał, jednak emocje zdążyły opaść, a kobieta wzdrygnęła się z zimna pomimo darowanego jej płaszcza. To był ewidentny znak, że powinni ruszyć w którymś kierunku. Kieran czuł się w obowiązku, aby nie pozostawiać tej dwójki samej sobie pod lasem, w śniegu i to jeszcze tuż przed w większości spopielonym domem. Rzecz jasna to bardziej subtelny sojusznik Zakony wyszedł z propozycją dalszej pomocy, na którą duma pogorzelców mogła jeszcze zezwolić bez przeszkód.
– Nie ma opcji, abyśmy nie odprowadzili państwa w bezpieczne miejsce – oznajmił stanowczo, nie dając tym samym szansę na odmowę, gdy mężczyzna gotów był już otworzyć usta. Kobieta za to przytaknęła, skuliła się i przylgnęła do boku bliskiego jej czarodzieja, ten zaś objął ją ramieniem i wtulił w siebie.
– Najważniejsze, że żyjemy, Julie – rzekł w jej stronę delikatnie, chyba jednak w tej chwili bardzo pilnując swojego głosu, aby się nie złamał. – Reszta się jakoś ułoży.
Udali się w kierunku, jaki wyznaczyła para, a auror po drodze zgarnął porzucony wcześniej ekwipunek. Po dojściu do najbliżej położonego domostwa Kieran i Romulus mogli z czystym sumieniem teleportować się w inne miejsce.
| z tematu x 2
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Czerwony las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Northumberland