Sala balowa
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala balowa
Przenosimy się do bogato zdobionej ogromnej sali w barwach rodu Selwynów, czasem zmieniającej się w tętniące życiem miejsce tańców, zabaw i wytwornych bankietów.
Blablabla coś więcej
Blablabla coś więcej
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 23.08.17 21:17, w całości zmieniany 3 razy
- Elek-tryczność. Muszę zapamiętać - powtórzył po czarownicy, starając się umiejscowić brzmienie słowa w jego umyśle tak, by go nie zapomnieć. Chociaż pewnie jeszcze je przekręci raz czy dwa, nim uda mu się go wyuczyć. Zamyślił się nad słowami Minnie, przestępując z nogi na nogę. Skinął głową, w myślach przemielając to, co powiedziała. Egzystowanie bez magii wydawało mu się czymś bardzo, bardzo trudnym. Nie nierealnym, no bo jednak takie osoby jakoś sobie radziły, ale na pewno zajęłoby mu to masę czasu by przystosować się do rzeczywistości, w której nie mógłby wielu problemów życia codziennego pozbywać się za przysłowiowym pstryknięciem palców czy też machnięciem różdżki. Przechylił lekko głowę w bok, słuchając opowieści Minnie o jej rodzicach. Gdzieś na jego ustach błąkał się w tym czasie uśmiech - oczyma wyobraźni widział to wszystko, a myśl o mugolu widzącym małą (czy też jeszcze mniejszą) McGonagall w trakcie telekinetycznego żonglowania zastawą wywołała u szlachcica krótki śmiech, a po nim jeszcze szerszy uśmiech niż chwilę wcześniej. Do jego ulubionych należały właśnie te historie gdzie spotykały się dwa światy, każdy posiadający swoją własną, niepowtarzalną magię, a których koniunkcja tworzyła coś jeszcze wspanialszego - miłość ponad wszystko, ponad różnice i podziały. Zanim jednak zdążył się nad tym pięknym faktem głębiej zamyślić, Minerwa wyczarowała naprawdę piękną tarczę.
- Brawo! Piękne postępy mi tu poczyniłaś! - zawołał przez salę, z uznaniem chyląc czarownicy głowy. - Nie wiem co sobie myślałem, próbując pokonać cię takim zaklęciem, wybacz milady!
Reakcja alexowej przeciwniczki na jego słowa o karierze naukowej potwierdziły tylko to, co już tak czy siak wiedział wcześniej; ta uniesiona broda, błysk w oku. Silna osobowość, konkretny charakter, pewność siebie.
- Chwaliłbym, jednak mniejszy podziw by to we mnie budziło. Nadal kobiety za rzadko wykorzystują swój ogromny potencjał, marnując się tylko w domu. Dziwny pogląd, wiem, jednak człowiek to człowiek. Jest wiele aurorek które radzą sobie nie gorzej od mężczyzn, choć ta praca jest postrzegana dla nich jako nieodpowiednia. No i nasza Minister Magii to przykład na to, że kobieta może zajść tak wysoko, jak tylko chce z wykorzystaniem wszystkich dostępnych środków. Zaufaj przyszłemu magipsychiatrze - skonkludował, puszczając jej oko. Jakaś wytworna dama na portrecie zachichotała na ten widok, a wiszący obok obraz przedstawiający starego alchemika spiorunował malowaną damulkę wzrokiem.
- Oui, śpiewają w czasie każdego posiłku oraz na brzegu jeziorka na skraju błoni. Czasem zapraszają do śpiewania razem z nimi, ale rzadko - tylko gdy stwierdzą, że ktoś ma wyjątkowo ładny głos. A że śpiewaków o niemałym talencie było wielu, to ci wybierani przez nimfy mogli być już pewni przyszłego sukcesu - odpowiedział, zatapiając się na chwilę we wspomnieniach ze szkoły. Tęsknił za Francją, musiał to przyznać. Może jeszcze odwiedzi ten kraj w najbliższym czasie, może nawet z Allison. Właściwie to wycieczka to jego dawnej szkoły mogłaby być ciekawym urozmaiceniem w ich relacji: z dala od Anglii i drażliwych spraw może w końcu znaleźliby chwilę niemąconego spokoju? Mógł tylko gdybać. Westchnął tylko, bo kolejne pytanie Minnie przywołało w jego pamięci obraz zupełnie innej kobiety.
- Była Francuzką. Bardzo piękną i inteligentną Francuzką - powiedział trochę ciszej niż wcześniej, jednak Minnie na pewno go usłyszała. Bujał chwilę w obłokach, nie słysząc jej następnych słów. Dopiero mknąca w jego stronę smuga zaklęcia go otrzeźwiła.
- Protego Maxima!
- Brawo! Piękne postępy mi tu poczyniłaś! - zawołał przez salę, z uznaniem chyląc czarownicy głowy. - Nie wiem co sobie myślałem, próbując pokonać cię takim zaklęciem, wybacz milady!
Reakcja alexowej przeciwniczki na jego słowa o karierze naukowej potwierdziły tylko to, co już tak czy siak wiedział wcześniej; ta uniesiona broda, błysk w oku. Silna osobowość, konkretny charakter, pewność siebie.
- Chwaliłbym, jednak mniejszy podziw by to we mnie budziło. Nadal kobiety za rzadko wykorzystują swój ogromny potencjał, marnując się tylko w domu. Dziwny pogląd, wiem, jednak człowiek to człowiek. Jest wiele aurorek które radzą sobie nie gorzej od mężczyzn, choć ta praca jest postrzegana dla nich jako nieodpowiednia. No i nasza Minister Magii to przykład na to, że kobieta może zajść tak wysoko, jak tylko chce z wykorzystaniem wszystkich dostępnych środków. Zaufaj przyszłemu magipsychiatrze - skonkludował, puszczając jej oko. Jakaś wytworna dama na portrecie zachichotała na ten widok, a wiszący obok obraz przedstawiający starego alchemika spiorunował malowaną damulkę wzrokiem.
- Oui, śpiewają w czasie każdego posiłku oraz na brzegu jeziorka na skraju błoni. Czasem zapraszają do śpiewania razem z nimi, ale rzadko - tylko gdy stwierdzą, że ktoś ma wyjątkowo ładny głos. A że śpiewaków o niemałym talencie było wielu, to ci wybierani przez nimfy mogli być już pewni przyszłego sukcesu - odpowiedział, zatapiając się na chwilę we wspomnieniach ze szkoły. Tęsknił za Francją, musiał to przyznać. Może jeszcze odwiedzi ten kraj w najbliższym czasie, może nawet z Allison. Właściwie to wycieczka to jego dawnej szkoły mogłaby być ciekawym urozmaiceniem w ich relacji: z dala od Anglii i drażliwych spraw może w końcu znaleźliby chwilę niemąconego spokoju? Mógł tylko gdybać. Westchnął tylko, bo kolejne pytanie Minnie przywołało w jego pamięci obraz zupełnie innej kobiety.
- Była Francuzką. Bardzo piękną i inteligentną Francuzką - powiedział trochę ciszej niż wcześniej, jednak Minnie na pewno go usłyszała. Bujał chwilę w obłokach, nie słysząc jej następnych słów. Dopiero mknąca w jego stronę smuga zaklęcia go otrzeźwiła.
- Protego Maxima!
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Słowa Alexandra były przykre i okrutne, ale - Minerwa nie była głupia - były też prawdziwe. Czuła się równą z brzydszą płcią, była utalentowaną czarownica i każdemu, kto sądził inaczej, była gotowa to wyperswadować, chociażby zaklęciem zmieniającym w królika. Nie potrzebowała potwierdzenia - wiedziała, dokąd dążyła, ale jednocześnie wiedziała, że świat oczekiwał od niej skromności i podporządkowania. Że świat oczekiwał, że będzie niepewnie stąpać po gruncie dorosłej nauki na arenie, na której przez długie lata nikt nie będzie traktował jej poważnie. Wiedziała o tym i godziła się z tym, bo nie mogła walczyć z wiatrakami. Na szczęście, od reakcji na słowa Alexandra uratowały ją szczebioczące portrety - na Merlina, to było takie deprymujące, że przyglądało im się tyle osób! Nieistniejących lub martwych, nigdy nie była pewna, czym właściwie są ruchome portrety, ale wciąż przyglądających się. Powiodła spojrzeniem za chichotem i uśmiechnęła się półgębkiem.
Wspomnienie Beuxbatons - brzmiało jak bajka, opowieść, haft szyty srebrną nicią marzycielskich gwiazd; zetknięcie z Hogwartem było jak zetknięcie się z Krainą Czarów w powieści o Alicji. Ponowne przeżycie tej przygody, nawet jedynie w taki sposób, słuchając historii opowiadanych przez absolwentów, było jak przeżywanie tego zdarzenia ponownie, z inną magią, w innym kraju, z innymi cudami. Może kiedyś, może pewnego dnia, zdoła ujrzeć to na własne oczy? Kiedyś, kiedy zostanie kimś uznanym, specjalistką z dziedziny transmutacji... ha, mrzonki! Z nie mniejszym zachwytem patrzyła na Alexandra wspominającego dawną miłość. Być może to ona, wspomniana Francuzka, rozkojarzyła go na tyle, że świetlista smuga z różdżki Minnie tym razem trafiła małego księcia... zamieniając go w małego królika.
- Och, przepraszam - rzuciła szybko, spoglądając na zegar - to zaklęcie wcale nie trwało długo, raptem kilka minut. Z westchnieniem w tym czasie podeszła do jednego z okien, wspierając się dłońmi o jego parapet, roztaczał się przez nie doskonały widok na tereny rezydencji Hylands. Słońce chyliło się już ku zachodowi, powinna zwinąć się do domu zanim na zewnątrz zalegną całkowite ciemności, pani Dubblefax była bardzo przeczulona na godziny jej powrotów do swojego domu. Musiała tylko poczekać - aż będzie mogła pożegnać się z Alexandrem i podziękować mu za pouczający pojedynek. Oby zapamiętała tę lekcję - i popisała się w trakcie spotkania klubowego równie imponująco.
Swoją drogą, Alexander w tej formie wydawał się całkiem uroczy.
/ zt x2
Wspomnienie Beuxbatons - brzmiało jak bajka, opowieść, haft szyty srebrną nicią marzycielskich gwiazd; zetknięcie z Hogwartem było jak zetknięcie się z Krainą Czarów w powieści o Alicji. Ponowne przeżycie tej przygody, nawet jedynie w taki sposób, słuchając historii opowiadanych przez absolwentów, było jak przeżywanie tego zdarzenia ponownie, z inną magią, w innym kraju, z innymi cudami. Może kiedyś, może pewnego dnia, zdoła ujrzeć to na własne oczy? Kiedyś, kiedy zostanie kimś uznanym, specjalistką z dziedziny transmutacji... ha, mrzonki! Z nie mniejszym zachwytem patrzyła na Alexandra wspominającego dawną miłość. Być może to ona, wspomniana Francuzka, rozkojarzyła go na tyle, że świetlista smuga z różdżki Minnie tym razem trafiła małego księcia... zamieniając go w małego królika.
- Och, przepraszam - rzuciła szybko, spoglądając na zegar - to zaklęcie wcale nie trwało długo, raptem kilka minut. Z westchnieniem w tym czasie podeszła do jednego z okien, wspierając się dłońmi o jego parapet, roztaczał się przez nie doskonały widok na tereny rezydencji Hylands. Słońce chyliło się już ku zachodowi, powinna zwinąć się do domu zanim na zewnątrz zalegną całkowite ciemności, pani Dubblefax była bardzo przeczulona na godziny jej powrotów do swojego domu. Musiała tylko poczekać - aż będzie mogła pożegnać się z Alexandrem i podziękować mu za pouczający pojedynek. Oby zapamiętała tę lekcję - i popisała się w trakcie spotkania klubowego równie imponująco.
Swoją drogą, Alexander w tej formie wydawał się całkiem uroczy.
/ zt x2
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
25 kwietnia, poranek
Rany na ciele, które odniosłem podczas Próby już dawno zdołały się zasklepić, czego jednak nie można było powiedzieć o tych, które pozostawiły moją duszę w absolutnej rozsypce. Sukcesywnie, kawałek po kawałku, zbierałem jej szczątki, odbudowując kręgosłup moralny, który nagle wydał mi się niepokojąco kruchy.
O ile prośba Selwyna nie wydawała mi się zaskakująca, tak wyznaczone przez niego miejsce spotkania wprawiło mnie w głęboką konsternację, co z pewnością można było zaliczyć do rzadkości. Hasło rezydencja ledwie przechodziło mi przez gardło, a na myśl, że swoją obecnością miałbym kalać jakieś szlacheckie włości, czułem się co najmniej tak, jakby ktoś rozkazał mi nurkować w smoczych odchodach.
Bez urazy, Alex.
- Twoja rodzina chyba nie będzie zadowolona, jeśli dowie się, że zaprosiłeś w swoje nieskromne progi zdrajcę krwi. - Przyznałem, podążając za uzdrowicielem przez labirynt sterylnie czystych korytarzy, który wywoływał we mnie wewnętrzny niepokój. - Powinienem przyprawić sobie twarz jakiegoś dalekiego kuzyna, o którego nikt nie będzie pytał? - Zapytałem mimowolnie, błądząc wzrokiem gdzieś w okolicach sufitu, zdobionego finezyjnymi kasetonami. - Jesteś pewien, że chcesz pojedynkować się... tutaj? – Upewniłem się, gdy dotarliśmy do pomieszczenia, które musiało być salą balową. - No wiesz, cały ten rozmach. Marmurowe posadzki. Złocone klamki. Nie to, bym w dzieciństwie nie lubował się w roztrzaskiwaniu wszystkiego naokoło, ale wolałbym mieć czystość co do panujących tu zasad. Ostatnia rozrywka, jakiej mi w życiu brakuje, to Nestor Selwynów na karku, uganiający się za mną z powodu straty jakiegoś ulubionego widelca... czy czegoś w tym stylu. - A, tak, Miało być chyba na poważnie. Z tym, że przed południem z trudem przychodziło mi zachowanie powagi. Zwłaszcza po nieprzespanej nocy, które zmusiły mnie do wypicia dwóch mocnych kaw.
Wczorajszego wieczora zdecydowanie nie brakowało mi rozrywek.
- Będę śledził każdy twój ruch, każdy gest, każdą wypowiedzianą sylabę. I nie omieszkam powstrzymać się od komentarzy. - Ostatecznie, z naszej dwójki ponoć to ja stanowiłem specjalistę w dziedzinie obrony przed czarną magią. Inaczej sprawa miała się w przypadku magii leczniczej, jednak od mojego niezbyt udanego popisu w Tower postanowiłem nieco zmądrzeć i nie podejmować więcej więcej prób parania się czarami, o działaniu których nie miałem najmniejszego pojęcia. Prawdopodobnie tylko dzięki Selwynowi, który zatamował krew sączącą się z rozcięć (nomen omen do dziś pozostawiających po sobie pamiątkę), zdołałem nie wykrwawić się w podziemiach. Jakby nie patrzeć – byłem mu winien przysługę. - Jednocześnie uroczyście przysięgam, że nie będę miał dla ciebie najmniejszej litości. - Gdybym wówczas wiedział, że kilka godzin później wszyscy Zakonnicy zostaną postawieni w stanie gotowości, z pewnością oszczędzałbym zarówno siebie, jak i Alexa. - Przygotuj się. - Uprzedziłem Selwyna, zajmując pozycję. - Everte Stati! - Zacząłem niemal flagowo, silnie akcentując inkantację zaklęcia.
Rany na ciele, które odniosłem podczas Próby już dawno zdołały się zasklepić, czego jednak nie można było powiedzieć o tych, które pozostawiły moją duszę w absolutnej rozsypce. Sukcesywnie, kawałek po kawałku, zbierałem jej szczątki, odbudowując kręgosłup moralny, który nagle wydał mi się niepokojąco kruchy.
O ile prośba Selwyna nie wydawała mi się zaskakująca, tak wyznaczone przez niego miejsce spotkania wprawiło mnie w głęboką konsternację, co z pewnością można było zaliczyć do rzadkości. Hasło rezydencja ledwie przechodziło mi przez gardło, a na myśl, że swoją obecnością miałbym kalać jakieś szlacheckie włości, czułem się co najmniej tak, jakby ktoś rozkazał mi nurkować w smoczych odchodach.
Bez urazy, Alex.
- Twoja rodzina chyba nie będzie zadowolona, jeśli dowie się, że zaprosiłeś w swoje nieskromne progi zdrajcę krwi. - Przyznałem, podążając za uzdrowicielem przez labirynt sterylnie czystych korytarzy, który wywoływał we mnie wewnętrzny niepokój. - Powinienem przyprawić sobie twarz jakiegoś dalekiego kuzyna, o którego nikt nie będzie pytał? - Zapytałem mimowolnie, błądząc wzrokiem gdzieś w okolicach sufitu, zdobionego finezyjnymi kasetonami. - Jesteś pewien, że chcesz pojedynkować się... tutaj? – Upewniłem się, gdy dotarliśmy do pomieszczenia, które musiało być salą balową. - No wiesz, cały ten rozmach. Marmurowe posadzki. Złocone klamki. Nie to, bym w dzieciństwie nie lubował się w roztrzaskiwaniu wszystkiego naokoło, ale wolałbym mieć czystość co do panujących tu zasad. Ostatnia rozrywka, jakiej mi w życiu brakuje, to Nestor Selwynów na karku, uganiający się za mną z powodu straty jakiegoś ulubionego widelca... czy czegoś w tym stylu. - A, tak, Miało być chyba na poważnie. Z tym, że przed południem z trudem przychodziło mi zachowanie powagi. Zwłaszcza po nieprzespanej nocy, które zmusiły mnie do wypicia dwóch mocnych kaw.
Wczorajszego wieczora zdecydowanie nie brakowało mi rozrywek.
- Będę śledził każdy twój ruch, każdy gest, każdą wypowiedzianą sylabę. I nie omieszkam powstrzymać się od komentarzy. - Ostatecznie, z naszej dwójki ponoć to ja stanowiłem specjalistę w dziedzinie obrony przed czarną magią. Inaczej sprawa miała się w przypadku magii leczniczej, jednak od mojego niezbyt udanego popisu w Tower postanowiłem nieco zmądrzeć i nie podejmować więcej więcej prób parania się czarami, o działaniu których nie miałem najmniejszego pojęcia. Prawdopodobnie tylko dzięki Selwynowi, który zatamował krew sączącą się z rozcięć (nomen omen do dziś pozostawiających po sobie pamiątkę), zdołałem nie wykrwawić się w podziemiach. Jakby nie patrzeć – byłem mu winien przysługę. - Jednocześnie uroczyście przysięgam, że nie będę miał dla ciebie najmniejszej litości. - Gdybym wówczas wiedział, że kilka godzin później wszyscy Zakonnicy zostaną postawieni w stanie gotowości, z pewnością oszczędzałbym zarówno siebie, jak i Alexa. - Przygotuj się. - Uprzedziłem Selwyna, zajmując pozycję. - Everte Stati! - Zacząłem niemal flagowo, silnie akcentując inkantację zaklęcia.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Musiał przyznać przed samym sobą, że zaproszenie Foxa do Hylands sprawiało mu pewną... radochę. Rzucał swojemu gościowi ukradkowe spojrzenia znad zawadiackiego uśmiechu kiedy pokonywali kolejne korytarze i schody. Prawda była jednakże taka, że Hylands nie zaliczało się znów to aż tak wielkich posiadłości. Pozwalał jednak Frederickowi jeszcze chwilę się nakręcać nim w końcu nie przemówił.
- W Hylands mieszkam sam z ojcem - ten jednak nie wróci jeszcze przez kilka dni do domu. Widzisz, odkąd Anglia wystąpiła z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów myślałem, że będzie przebywał w domu. To jednak - na szczęście - okazało się nieprawdą, mój rodziciel znalazł tysiące innych powodów dla których nie warto przebywać w kraju. Ja pewnie jestem jednym z przeważających za tym, by omijać Chelmsford szerokim łukiem - powiedział, otwierając przed Foxem ciężkie drzwi do sali balowej. Obserwował Gwardzistę i jego reakcje na otoczenie, w które został wprowadzony. Sala balowa została opróżniona se wszystkich sprzętów przez skrzaty, jednak nadal pozostawała kwestia bogatych zdobień na sufitach, żyrandoli i obrazów. Nie mógł się powstrzymać przed tym, by nie zaśmiać się serdecznie na słowa o widelcu. Miał może lekkie wyrzuty sumienia, że tak bezczelnie zwabił lisa w pułapkę tego rodzaju, jednakże pozostanie faktem to, iż ostatecznie sam zgodził się tu przyjść mimo propozycji ze strony Selwyna, by nie wahał się wybrać coś samemu. Tego jednak nie uczynił - mógł więc mieć al tylko do samego siebie.
- Ten rozmach, jak to ująłeś - podjął, wychodząc na środek pomieszczenia. - Jest bardzo dobrze zabezpieczony - dodał, zerkając na aurora. - Przeżył już nie jeden bankiet i moje potyczki z Minerwą, więc wierzę w to, że dzień dzisiejszy również nie okaże się inny - ostatnie słowa powiedział odrobinę ciszej, rzucając ostrzegawcze spojrzenie wiszącym na ścianach obrazom, które jak zwykle w odwecie obdarzały Alexandra skrajnie rozbieżnymi reakcjami. Ten jednak je zignorował, odwracając się znów twarzą do Foxa.
Selwyn nie był do końca pewien tego, czy powinni się tak spieszyć z tym pojedynkiem, lecz teraz nie było możliwości by przełożyć to na później. Wczoraj w końcu zdjął bandaż, który do tej pory osłaniał jego odrastającą skórę na lewej dłoni. Ta była wciąż mocno różowa i ciężka w gojeniu - nie spodziewał się jednak niczego innego po czarnomagicznym oskórowaniu. Fox tylko potwierdził to, co już wcześniej było ustalone: brak taryfy ulgowej dla uzdrowiciela. Sprawa miała się bowiem tak, że jeśli Alexander rzeczywiście chciał być takim Gwardzistą jakim oczekiwano że będzie, musiał się szkolić. Pokiwał głową, szczędząc jakichkolwiek komentarzy. Nawet wtedy, gdy zaklęcie Fredericka śmignęło obok, rozbijając się na ochronnym zaklęciu którym obleczone były ściany. Uniósł tylko delikatnie jedną brew ku górze nim nie przypuścił podwójnego ataku w kontrze.
- Deprimo! Commotio! - wyrzucił z siebie obie inkantacje jednym tchem.
- W Hylands mieszkam sam z ojcem - ten jednak nie wróci jeszcze przez kilka dni do domu. Widzisz, odkąd Anglia wystąpiła z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów myślałem, że będzie przebywał w domu. To jednak - na szczęście - okazało się nieprawdą, mój rodziciel znalazł tysiące innych powodów dla których nie warto przebywać w kraju. Ja pewnie jestem jednym z przeważających za tym, by omijać Chelmsford szerokim łukiem - powiedział, otwierając przed Foxem ciężkie drzwi do sali balowej. Obserwował Gwardzistę i jego reakcje na otoczenie, w które został wprowadzony. Sala balowa została opróżniona se wszystkich sprzętów przez skrzaty, jednak nadal pozostawała kwestia bogatych zdobień na sufitach, żyrandoli i obrazów. Nie mógł się powstrzymać przed tym, by nie zaśmiać się serdecznie na słowa o widelcu. Miał może lekkie wyrzuty sumienia, że tak bezczelnie zwabił lisa w pułapkę tego rodzaju, jednakże pozostanie faktem to, iż ostatecznie sam zgodził się tu przyjść mimo propozycji ze strony Selwyna, by nie wahał się wybrać coś samemu. Tego jednak nie uczynił - mógł więc mieć al tylko do samego siebie.
- Ten rozmach, jak to ująłeś - podjął, wychodząc na środek pomieszczenia. - Jest bardzo dobrze zabezpieczony - dodał, zerkając na aurora. - Przeżył już nie jeden bankiet i moje potyczki z Minerwą, więc wierzę w to, że dzień dzisiejszy również nie okaże się inny - ostatnie słowa powiedział odrobinę ciszej, rzucając ostrzegawcze spojrzenie wiszącym na ścianach obrazom, które jak zwykle w odwecie obdarzały Alexandra skrajnie rozbieżnymi reakcjami. Ten jednak je zignorował, odwracając się znów twarzą do Foxa.
Selwyn nie był do końca pewien tego, czy powinni się tak spieszyć z tym pojedynkiem, lecz teraz nie było możliwości by przełożyć to na później. Wczoraj w końcu zdjął bandaż, który do tej pory osłaniał jego odrastającą skórę na lewej dłoni. Ta była wciąż mocno różowa i ciężka w gojeniu - nie spodziewał się jednak niczego innego po czarnomagicznym oskórowaniu. Fox tylko potwierdził to, co już wcześniej było ustalone: brak taryfy ulgowej dla uzdrowiciela. Sprawa miała się bowiem tak, że jeśli Alexander rzeczywiście chciał być takim Gwardzistą jakim oczekiwano że będzie, musiał się szkolić. Pokiwał głową, szczędząc jakichkolwiek komentarzy. Nawet wtedy, gdy zaklęcie Fredericka śmignęło obok, rozbijając się na ochronnym zaklęciu którym obleczone były ściany. Uniósł tylko delikatnie jedną brew ku górze nim nie przypuścił podwójnego ataku w kontrze.
- Deprimo! Commotio! - wyrzucił z siebie obie inkantacje jednym tchem.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 29, 26
'k100' : 29, 26
- Czym właściwie zajmuje się twój ojciec? Czy może raczej... czym się zajmował? - Tego nie mogłem wiedzieć. Nie znałem Alexa, zanim ten podczas jednej z listopadowych nocy – podobnie jak ja – nie wylądował w chacie na przedmieściach Londynu. Nastroje towarzyszące naszym spotkaniom nie zawsze sprzyjały rozmowom na tematy osobiste, i choć podczas ostatnich sześciu miesięcy przeżyłem z nim więcej, niż z wieloma osobami, które mogłyby zdawać się bliższe mojemu sercu, uzmysłowiłem sobie, że tak naprawdę nie wiem o nim za wiele. Pół roku temu włamywaliśmy się w czeluści Tower jako zupełnie obcy sobie ludzie – nie wyszlibyśmy z podziemi żywi, gdyby nie wzajemne zaufanie i współpraca. Nie wszystko wówczas poszło po naszej myśli. Zbyt wiele improwizowaliśmy, nie byliśmy zupełnie gotowi. Wiele zmieniło się od tamtego czasu – ale nadal niewystarczająco. Złożyliśmy przysięgę. I nie mogliśmy zawieść. - Czyżby sztywny kołnierzyk wynikający z nazwiska ci przeszkadzał? - Postanowiłem pociągnąć Selwyna za język, gdy wspomniał o unikaniu rodzinnej posiadłości. Być może łączyło nas znacznie więcej, niż umiejętność metamorfomagii. Już od dłuższego czasu czułem, że pozostawał raczej na bakier z większością arystokratycznych manier – bądź też sprawnie meandrował między powinnościami a egzystencją oderwaną od sztywnych kodeksów.
- Zabezpieczony... - Powtórzyłem echem za Selwynem, który z łatwością mógł odczytać w moim głosie nutę rozczarowania. Mimo niechęci do wyrządzenia szkód, podświadomie liczyłem na to, że jednak zabawimy się w awangardowych dekoratorów wnętrz. - Nic się nie zmieniło, odkąd wypisałem się z klubu szlachetnie urodzonych. Arystokracja nadal nie pojmuje, jak się dobrze bawić. - Pokręciłem teatralnie głową. - Minerwa? - Ożywiłem się na wspomnienie niekwestionowanej mistrzyni transmutacji. Prace naukowe musiały pochłonąć ją bez reszty, bo ostatnio rzadko widywałem ją w starej chacie. - Niech zgadnę. Skończyłeś jako królik. - Zmrużyłem oczy, mierząc go analitycznym spojrzeniem. Dopiero teraz uzmysłowiłem sobie obecność obrazów, którym najwyraźniej lord starał się nie podpaść. Wszystko wskazywało na to, że prędzej czy później ociec będzie musiał dowiedzieć się o [i]niecodziennym[/i[ gościu w Chelmsford. Tyle w tym dobrego, że żaden oleisty, akrylowy czy temperowy przodek nie powinien mnie rozpoznać.
Mój wzrok podążył za smugą zaklęcia, która – ku mojemu niezadowoleniu – zatrzymała się na ścianie w zupełnie nieefektownym stylu. Nie musiałem długo czekać na kontrę ze strony Selwyna. Jego deprimo okazało się jednak ciepłym, wiosennym wietrzykiem, a wystrzelone z końca różdżki wiązki elektryczne nawet nie zdołały mnie sięgnąć.
- Zasada numer jeden: kontakt wzrokowy. Nie daj się rozproszyć zewnętrznym bodźcom i skup się na celu. Jeśli ci to pomoże, pomyśl o nim jak o usychającej z tęsknoty kochance. Masz mu się oddać w całości. - Nie znalazłem trafniejszego porównania, po czym szybko przeszedłem do ataku. Taniec miał się dopiero rozpocząć. - Plegia. Aqua Eructo.
- Zabezpieczony... - Powtórzyłem echem za Selwynem, który z łatwością mógł odczytać w moim głosie nutę rozczarowania. Mimo niechęci do wyrządzenia szkód, podświadomie liczyłem na to, że jednak zabawimy się w awangardowych dekoratorów wnętrz. - Nic się nie zmieniło, odkąd wypisałem się z klubu szlachetnie urodzonych. Arystokracja nadal nie pojmuje, jak się dobrze bawić. - Pokręciłem teatralnie głową. - Minerwa? - Ożywiłem się na wspomnienie niekwestionowanej mistrzyni transmutacji. Prace naukowe musiały pochłonąć ją bez reszty, bo ostatnio rzadko widywałem ją w starej chacie. - Niech zgadnę. Skończyłeś jako królik. - Zmrużyłem oczy, mierząc go analitycznym spojrzeniem. Dopiero teraz uzmysłowiłem sobie obecność obrazów, którym najwyraźniej lord starał się nie podpaść. Wszystko wskazywało na to, że prędzej czy później ociec będzie musiał dowiedzieć się o [i]niecodziennym[/i[ gościu w Chelmsford. Tyle w tym dobrego, że żaden oleisty, akrylowy czy temperowy przodek nie powinien mnie rozpoznać.
Mój wzrok podążył za smugą zaklęcia, która – ku mojemu niezadowoleniu – zatrzymała się na ścianie w zupełnie nieefektownym stylu. Nie musiałem długo czekać na kontrę ze strony Selwyna. Jego deprimo okazało się jednak ciepłym, wiosennym wietrzykiem, a wystrzelone z końca różdżki wiązki elektryczne nawet nie zdołały mnie sięgnąć.
- Zasada numer jeden: kontakt wzrokowy. Nie daj się rozproszyć zewnętrznym bodźcom i skup się na celu. Jeśli ci to pomoże, pomyśl o nim jak o usychającej z tęsknoty kochance. Masz mu się oddać w całości. - Nie znalazłem trafniejszego porównania, po czym szybko przeszedłem do ataku. Taniec miał się dopiero rozpocząć. - Plegia. Aqua Eructo.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 6, 48
'k100' : 6, 48
Nieznacznie skrzywiłem się i westchnąłem, gdy rozmowa zeszła na temat mojego jedynego w swoim rodzaju ojca.
- Jak większość mężczyzn z naszego rodu zna kilka języków - zajmował się utrzymywaniem kontaktu z zagranicznymi Ministerstwami Magii, czy jakkolwiek się tam one nazywają. Głównie jest w delegacjach od ostatnich... hmm, piętnastu lat? - odpowiedziałem, pod koniec okraszając mój ton szczyptą perfekcyjnie opanowanego sarkazmu. Ojciec był przecież wiecznie nieobecny, tak naprawdę równie dobrze mógłby nie żyć, a dla mnie nie stanowiłoby to większej różnicy. Choć tak właściwie, jak tak nad tym myślę: stanowiłoby. Wreszcie poczułbym ulgę. Nie musiałbym kulić się po kątach lub znikać na długie dnie z domu, kiedy Reginald akurat był w rezydencji. Nie potrzebowałbym nocą czuwać wielu godzin, zamierając na dźwięk każdego szelestu czy skrzypnięcia dochodzącego do moich uszu. Spojrzałem na Foxa, a w spojrzeniu tym widoczny był tłumiony przeze mnie strach. Tylko przez krótki moment jednak, z kolejnym oddechem i mrugnięciem ten cień zniknął, gdy schowałem emocje za murem wytworzonym w mojej głowie - tak, jak zawsze uczyłem się w teatrze. Niepewnie poruszyłem palcami lewej ręki - tej, której na Próbie skóry pozbawiło zaklęcie nikogo innego, jak mężczyzny, z którym dzieliłem nie tylko nazwisko, ale i wiele z cech wyglądu. - Nie żałuję, że go nie ma - powiedziałem, nim nie ustawiłem się po przeciwnej stronie sali niż auror. Zlustrowałem go wzrokiem zastanawiając się, kim tak właściwie jest człowiek który przede mną stoi.
Mówią o nim: zdrajca. Widziałem już jednak, że potrafi być bardziej wierny niż wszyscy ci, którzy go tak nazywają razem wzięci. Na jego pytanie mimowolnie się uśmiechnąłem, miałem bowiem idealną odpowiedź na to pytanie; w tym samym, odzieżowym stylu.
- Moje szorty zeszłego festiwalu lata były za mało wymowne? - rzuciłem, zakładając ręce na piersi i przechylając głowę. - Pewnie prędzej czy później mogę do ciebie dołączyć. Może i Selwynowie są pozytywnie nastawieni względem mugoli, ale mój ekstremalizm to może być dla nich zbyt wiele - rozwinąłem wypowiedź, wyrażając jednocześnie moje przewidywania co do przyszłości. - A czy ty... - zawahałem się, jednakże tylko na krótką chwilę. - Czy masz jeszcze jakąś większą styczność ze swoimi korzeniami? Pomijając to, że zwabiłem cię w tak okropne i niezabawowe miejsce - zapytałem chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o Gwardziście, przy ostatnich słowach fałszując smutną minę - zupełnie, jakbym miał jakiekolwiek większe wyrzuty sumienia z tego powodu. Dobra, coś mnie może w środku szczypało z powodu tego fortelu, ale nie na tyle mocno by się za to kajać. Wspomnienie Minerwy jednak zadziałało kojąco na te niedogodności samopoczuciowe, bowiem Fox przestał wyglądać na aż tak bardzo zniesmaczonego swoim otoczeniem. - Nie inaczej. Głupi ja postanowiłem spróbować użyć tego na niej, ale coś mi nie wyszło i odwdzięczyła się pięknym za nadobne. Nie wiem czego innego się spodziewałem - wzruszyłem ramionami i skupiłem się już na rozpoczynającym się starciu.
Moje zaklęcia jednak okazały się kompletną porażką. Wypuściłem szybko powietrze nosem, lekko zirytowany tak nieefektownym początkiem. Ale byliśmy tu, żebym się czegoś nauczył, więc schowałem moją chłopięcą dumę do kieszeni i wysłuchałem słów Fredericka. Porównanie do usychającej z tęsknoty kochanki zrobiło jednak ze mną coś, czego Fox się raczej nie spodziewał. Moją głowę zalały czarne myśli, wspomnienia i ból, który dusił mnie od początku roku. Migawka z pocałunku z Allison tak skutecznie mnie rozproszyła, że dopiero śmigające obok mnie nieudane Pelagia przypomniało mi, że jestem w środku walki. Próbowałem się bronić, jednak byłem zbyt wolny. Strumień wody uderzył mnie prosto w pierś. Krztusiłem się, kasłałem, starałem osłonić oczy przed wdzierającą się do nich chłodną wodą, starając się jednocześnie nie przewrócić. Zbyt pochopnie też podjąłem się kontrataku, wciąż skołowany po tej kąpieli zgotowanej mi przez Freda. I taki ociekający, dumnie kapiąc na podłogę i z przydługimi włosami przyklejonymi do twarzy uniosłem różdżkę i wybełkotałem:
- Confundus!
Czar jednak rozbryzgnął się w połowie odległości między mną a Frederickiem. Pokręciłem głową, zrezygnowany.
- Ciężki temat, kochanki - mruknąłem tylko, zaraz machając ręką. Trzeba było zapomnieć. W prawdziwej walce nie dostanę taryfy ulgowej. Przyjąłem więc zamiast tego obronną pozę, czekając na kolejny atak i słowa mądrości.[bylobrzydkobedzieladnie]
- Jak większość mężczyzn z naszego rodu zna kilka języków - zajmował się utrzymywaniem kontaktu z zagranicznymi Ministerstwami Magii, czy jakkolwiek się tam one nazywają. Głównie jest w delegacjach od ostatnich... hmm, piętnastu lat? - odpowiedziałem, pod koniec okraszając mój ton szczyptą perfekcyjnie opanowanego sarkazmu. Ojciec był przecież wiecznie nieobecny, tak naprawdę równie dobrze mógłby nie żyć, a dla mnie nie stanowiłoby to większej różnicy. Choć tak właściwie, jak tak nad tym myślę: stanowiłoby. Wreszcie poczułbym ulgę. Nie musiałbym kulić się po kątach lub znikać na długie dnie z domu, kiedy Reginald akurat był w rezydencji. Nie potrzebowałbym nocą czuwać wielu godzin, zamierając na dźwięk każdego szelestu czy skrzypnięcia dochodzącego do moich uszu. Spojrzałem na Foxa, a w spojrzeniu tym widoczny był tłumiony przeze mnie strach. Tylko przez krótki moment jednak, z kolejnym oddechem i mrugnięciem ten cień zniknął, gdy schowałem emocje za murem wytworzonym w mojej głowie - tak, jak zawsze uczyłem się w teatrze. Niepewnie poruszyłem palcami lewej ręki - tej, której na Próbie skóry pozbawiło zaklęcie nikogo innego, jak mężczyzny, z którym dzieliłem nie tylko nazwisko, ale i wiele z cech wyglądu. - Nie żałuję, że go nie ma - powiedziałem, nim nie ustawiłem się po przeciwnej stronie sali niż auror. Zlustrowałem go wzrokiem zastanawiając się, kim tak właściwie jest człowiek który przede mną stoi.
Mówią o nim: zdrajca. Widziałem już jednak, że potrafi być bardziej wierny niż wszyscy ci, którzy go tak nazywają razem wzięci. Na jego pytanie mimowolnie się uśmiechnąłem, miałem bowiem idealną odpowiedź na to pytanie; w tym samym, odzieżowym stylu.
- Moje szorty zeszłego festiwalu lata były za mało wymowne? - rzuciłem, zakładając ręce na piersi i przechylając głowę. - Pewnie prędzej czy później mogę do ciebie dołączyć. Może i Selwynowie są pozytywnie nastawieni względem mugoli, ale mój ekstremalizm to może być dla nich zbyt wiele - rozwinąłem wypowiedź, wyrażając jednocześnie moje przewidywania co do przyszłości. - A czy ty... - zawahałem się, jednakże tylko na krótką chwilę. - Czy masz jeszcze jakąś większą styczność ze swoimi korzeniami? Pomijając to, że zwabiłem cię w tak okropne i niezabawowe miejsce - zapytałem chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o Gwardziście, przy ostatnich słowach fałszując smutną minę - zupełnie, jakbym miał jakiekolwiek większe wyrzuty sumienia z tego powodu. Dobra, coś mnie może w środku szczypało z powodu tego fortelu, ale nie na tyle mocno by się za to kajać. Wspomnienie Minerwy jednak zadziałało kojąco na te niedogodności samopoczuciowe, bowiem Fox przestał wyglądać na aż tak bardzo zniesmaczonego swoim otoczeniem. - Nie inaczej. Głupi ja postanowiłem spróbować użyć tego na niej, ale coś mi nie wyszło i odwdzięczyła się pięknym za nadobne. Nie wiem czego innego się spodziewałem - wzruszyłem ramionami i skupiłem się już na rozpoczynającym się starciu.
Moje zaklęcia jednak okazały się kompletną porażką. Wypuściłem szybko powietrze nosem, lekko zirytowany tak nieefektownym początkiem. Ale byliśmy tu, żebym się czegoś nauczył, więc schowałem moją chłopięcą dumę do kieszeni i wysłuchałem słów Fredericka. Porównanie do usychającej z tęsknoty kochanki zrobiło jednak ze mną coś, czego Fox się raczej nie spodziewał. Moją głowę zalały czarne myśli, wspomnienia i ból, który dusił mnie od początku roku. Migawka z pocałunku z Allison tak skutecznie mnie rozproszyła, że dopiero śmigające obok mnie nieudane Pelagia przypomniało mi, że jestem w środku walki. Próbowałem się bronić, jednak byłem zbyt wolny. Strumień wody uderzył mnie prosto w pierś. Krztusiłem się, kasłałem, starałem osłonić oczy przed wdzierającą się do nich chłodną wodą, starając się jednocześnie nie przewrócić. Zbyt pochopnie też podjąłem się kontrataku, wciąż skołowany po tej kąpieli zgotowanej mi przez Freda. I taki ociekający, dumnie kapiąc na podłogę i z przydługimi włosami przyklejonymi do twarzy uniosłem różdżkę i wybełkotałem:
- Confundus!
Czar jednak rozbryzgnął się w połowie odległości między mną a Frederickiem. Pokręciłem głową, zrezygnowany.
- Ciężki temat, kochanki - mruknąłem tylko, zaraz machając ręką. Trzeba było zapomnieć. W prawdziwej walce nie dostanę taryfy ulgowej. Przyjąłem więc zamiast tego obronną pozę, czekając na kolejny atak i słowa mądrości.[bylobrzydkobedzieladnie]
- Żywotność postaci:
Postać Wartość Kara ALEXANDER 200/210 Brak FREDERICK 245 Brak
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 09.07.17 22:30, w całości zmieniany 6 razy
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 36, 13
'k100' : 36, 13
Reakcja Selwyna na wspomnienie ojca była dostatecznie wymowna, a ja przez chwilę pożałowałem swojego długiego języka. Co prawda daleko było mi w tej materii do Benjamina, który posiadał delikatność wozaka, ale moja ciekawość już wielokrotnie zdołała zasiać zgorszenie. Rodzina. Czego innego mogłem się spodziewać, poruszając ten parszywy temat?
Zmyślonej historii o życiu usłanym różami?
Zawsze powtarzałem sobie, że jeśli kiedyś przyjdzie mi założyć własną rodzinę, w niczym nie będzie przypominać tej, w której dorastałem. Los jednak knuł jak mógł, aby nie dać mi szansy – albo też knuli Malfoyowie, w tajemnicy obciążając mnie klątwą, bądź też uciekając się do innych niecnych sztuczek, abym przypadkiem nie rozpleniał swojej zarazy w szerokim świecie. W zasadzie jeśli któreś z mojego rodzeństwa, bądź też sam ojciec, grzęzło po szyję w bagnie zwanym Rycerzami Walpurgii, nie byłem aż tak daleki od prawdy.
- Coś mi mówi, że nie jesteście ze sobą szczególnie blisko. - Skwitowałem, darując sobie drążenie tematu. Jeśli Selwyn zechce się jeszcze czymkolwiek ze mną podzielić, byłem niemal pewien, że nie będzie potrzebował ku temu zachęty.
- Niestety, ich legendę znam jedynie z przekazów. Ponoć dostałeś nawet zaszczytne miejsce w kolumience Czarownicy z tej okazji. - Ze wszystkich szmatławców, które od czasu do czasu jednak czytywałem – były niezrównane w chwilach zapotrzebowania na zdrową dawkę śmiechu – do najbardziej plotkarskiej gazety wydawanej przez społeczność magiczną zaglądałem najrzadziej. A jeśli już, zwyke w lawinie nazwisk doszukiwałem się tylko jednego. - Nie chcę zabrzmieć dramatycznie, ale... zastanów się, czy warto. Czy faktycznie tego chcesz. - Ja chciałem. Pozwoliłem wydziedziczyć się na własne życzenie. Lex wydawał się lekko podchodzić do tej perspektywy, czym do złudzenia przypominał mnie samego sprzed czternastu lat. - Wiesz... czasami to pomaga. Zaciśnięcie zębów i zatańczenie tak, jak ci zagrają. Nie bierz tego za próby moralizowania. Po prostu... - urwałem w połowie, przyłapując się na tym, że chyba właśnie wyraziłem zmartwienie przyszłością Selwyna. - Potraktuj moje słowa jak powtórkę przed egzaminem. - Egzaminem z życia. Nie miałem w zwyczaju narzucania swojej woli postronnym. Wolałem raczej pokazywać im nieodkryte lub dawno zapomniane ścieżki, czasami dorzucając od siebie trzy grosze – nigdy jednak nie wskazywałem kierunku, jakim mieli podążać.
Może z jednym wyjątkiem, dla którego musiałem być cholernym kompasem na pełen etat.
- Cóż, pomyślmy... Abraxas zadbał o to, abym nigdy nie zobaczył moich bratanków i bratanicy, więc nawet nie wiem, jak wyglądają. Moja najstarsza siostra życzy mi śmierci. Ojciec porusza za sznurki, aby utrudnić mi życie na każdej płaszczyźnie. Dalej, moi dwaj cudni kuzyni działają w Rycerzach Walpurgii, więc prędzej czy później będą chcieli mnie zabić. Wszyscy dbają o to, abym się nie nudził. - Zreasumowałem, ukazując szereg białych zębów. - W tajemnicy wymieniam korespondencję z moją najmłodszą siostrą. - Dodałem, nie zmieniając tonu wypowiedzi. Tej historii również nie można było zaliczyć do najszczęśliwszych.
Zdaje się, że chęć dowiedzenia się o sobie czegoś więcej właśnie zamieniła się w listę rozczarowań.
- Zaiste, naiwny... - Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem na wspomnienie własnego pojedynku z Minerwą, która niewątpliwie była utalentowaną czarownicą. Dawanie jej forów okazało się zupełnie zbędne – jestem pewien, że rozłożyła by mnie na łopatki nawet bez pobłażania.
Niedocenianie przeciwnika było najgorszym błędem.
Moje pierwsze zaklęcie znów chybiło, ale drugie trafiło Alexa zanim ten zdołał choćby unieść różdżkę – a zimna woda skutecznie ugasiła jego kolejną próbę podjęcia ataku.
- Skupienie, Selwyn. Twoja tarcza powinna być już gotowa w chwili, kiedy uniosłem nadgarstek. - Dodałem, nie spiesząc się z kolejnym zaklęciem. - Temat równie ciężki jak walka. W żadnym z tych przypadków nie chcesz być przegranym. Chcesz mi o czymś opowiedzieć? - Ostatecznie słowa Alexa brzmiały jak akapit, który domagał się treści. - Tylko niech nie będzie to ponura historia... Rictusempra. Deprimo.
Zmyślonej historii o życiu usłanym różami?
Zawsze powtarzałem sobie, że jeśli kiedyś przyjdzie mi założyć własną rodzinę, w niczym nie będzie przypominać tej, w której dorastałem. Los jednak knuł jak mógł, aby nie dać mi szansy – albo też knuli Malfoyowie, w tajemnicy obciążając mnie klątwą, bądź też uciekając się do innych niecnych sztuczek, abym przypadkiem nie rozpleniał swojej zarazy w szerokim świecie. W zasadzie jeśli któreś z mojego rodzeństwa, bądź też sam ojciec, grzęzło po szyję w bagnie zwanym Rycerzami Walpurgii, nie byłem aż tak daleki od prawdy.
- Coś mi mówi, że nie jesteście ze sobą szczególnie blisko. - Skwitowałem, darując sobie drążenie tematu. Jeśli Selwyn zechce się jeszcze czymkolwiek ze mną podzielić, byłem niemal pewien, że nie będzie potrzebował ku temu zachęty.
- Niestety, ich legendę znam jedynie z przekazów. Ponoć dostałeś nawet zaszczytne miejsce w kolumience Czarownicy z tej okazji. - Ze wszystkich szmatławców, które od czasu do czasu jednak czytywałem – były niezrównane w chwilach zapotrzebowania na zdrową dawkę śmiechu – do najbardziej plotkarskiej gazety wydawanej przez społeczność magiczną zaglądałem najrzadziej. A jeśli już, zwyke w lawinie nazwisk doszukiwałem się tylko jednego. - Nie chcę zabrzmieć dramatycznie, ale... zastanów się, czy warto. Czy faktycznie tego chcesz. - Ja chciałem. Pozwoliłem wydziedziczyć się na własne życzenie. Lex wydawał się lekko podchodzić do tej perspektywy, czym do złudzenia przypominał mnie samego sprzed czternastu lat. - Wiesz... czasami to pomaga. Zaciśnięcie zębów i zatańczenie tak, jak ci zagrają. Nie bierz tego za próby moralizowania. Po prostu... - urwałem w połowie, przyłapując się na tym, że chyba właśnie wyraziłem zmartwienie przyszłością Selwyna. - Potraktuj moje słowa jak powtórkę przed egzaminem. - Egzaminem z życia. Nie miałem w zwyczaju narzucania swojej woli postronnym. Wolałem raczej pokazywać im nieodkryte lub dawno zapomniane ścieżki, czasami dorzucając od siebie trzy grosze – nigdy jednak nie wskazywałem kierunku, jakim mieli podążać.
Może z jednym wyjątkiem, dla którego musiałem być cholernym kompasem na pełen etat.
- Cóż, pomyślmy... Abraxas zadbał o to, abym nigdy nie zobaczył moich bratanków i bratanicy, więc nawet nie wiem, jak wyglądają. Moja najstarsza siostra życzy mi śmierci. Ojciec porusza za sznurki, aby utrudnić mi życie na każdej płaszczyźnie. Dalej, moi dwaj cudni kuzyni działają w Rycerzach Walpurgii, więc prędzej czy później będą chcieli mnie zabić. Wszyscy dbają o to, abym się nie nudził. - Zreasumowałem, ukazując szereg białych zębów. - W tajemnicy wymieniam korespondencję z moją najmłodszą siostrą. - Dodałem, nie zmieniając tonu wypowiedzi. Tej historii również nie można było zaliczyć do najszczęśliwszych.
Zdaje się, że chęć dowiedzenia się o sobie czegoś więcej właśnie zamieniła się w listę rozczarowań.
- Zaiste, naiwny... - Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem na wspomnienie własnego pojedynku z Minerwą, która niewątpliwie była utalentowaną czarownicą. Dawanie jej forów okazało się zupełnie zbędne – jestem pewien, że rozłożyła by mnie na łopatki nawet bez pobłażania.
Niedocenianie przeciwnika było najgorszym błędem.
Moje pierwsze zaklęcie znów chybiło, ale drugie trafiło Alexa zanim ten zdołał choćby unieść różdżkę – a zimna woda skutecznie ugasiła jego kolejną próbę podjęcia ataku.
- Skupienie, Selwyn. Twoja tarcza powinna być już gotowa w chwili, kiedy uniosłem nadgarstek. - Dodałem, nie spiesząc się z kolejnym zaklęciem. - Temat równie ciężki jak walka. W żadnym z tych przypadków nie chcesz być przegranym. Chcesz mi o czymś opowiedzieć? - Ostatecznie słowa Alexa brzmiały jak akapit, który domagał się treści. - Tylko niech nie będzie to ponura historia... Rictusempra. Deprimo.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 2, 54
'k100' : 2, 54
Byłem wdzięczny za to, że Lis postanowił nie kontynuować tematu mojej relacji z ojcem. Sam jednak poczułem przemożną chęć wyrzucenia z siebie tego, co od dawna zalegało w moim umyśle, a Fred... Fredy wydawał się być kimś, kto mógłby mnie zrozumieć. Popatrzyłem się na aurora spojrzeniem z pewną dozą rezerwy. Liczę na Twoją wyrozumiałość, Lisie.
- Byliśmy blisko do czasu śmierci mojej matki - powiodłem spojrzeniem po sali balowej. jednakże jej portretu nigdy tu nie było. Ojciec miał jeden, jedyny portret swojej zmarłej żony we własnych pokojach - widziałem obraz jedynie raz w swoim życiu, w kilka tygodni po jej śmierci, gdy malarz przyniósł go do naszego domu. - Później z ojca wyszedł potwór - uśmiechnąłem się smutno na wspomnienie tych wszystkich lat, niezliczonej ilości obelg i policzków. - Obawiam się, że w pewnym stopniu oszalał; jednakże gdyby nie jego brak odruchów rodzicielskich nie miałbym okazji wychowywać się tak blisko z moimi cudownymi kuzynkami - mój głos stał się o wiele bardziej miękki gdy wspomniałem o Lizzie i Lynn. Tak, to zdecydowanie była najlepsza strona posiadania beznadziejnego ojca. Uważnie przypatrywałem się Frederickowi, lekko zaskoczony. Nie spodziewałem się usłyszeć od niego takiej rady. Pokiwałem jednak głową, zamyślając się lekko.
- Dziękuję. Za szczerość. I dobre słowo - moją twarz przeciął szybki uśmiech, ledwo mignięcie - ale szczere mignięcie. - Zgodziłem się nawet na zatrudnienie mi osobistej krawcowej - zawołałem, podkreślając dramat sytuacji przerysowanym, zbolałym tonem, jakby były to dla mnie nie wiadomo jakie katusze, gdzie tak naprawdę bardzo polubiłem Solene. Zarówno ją, jak i piękne rzeczy które potrafiła wyczarować przy pomocy igły i nici.
Zmarszczyłem czoło gdy Fox zaczął mówić o swojej byłej rodzinie, od razu żałując mojego pytanie. Właściwie to czego się spodziewałem po konserwatywnych Malfoyach? Że będą co tydzień wysyłać do Fredericka sowy z pytaniem o jego losy? Pokręciłem głową, nie dowierzając do końca zarówno własnej naiwności, jak i absurdu tego całego świata arystokracji. Westchnięcie samo wyrwało się z moich ust.
- Przynajmniej z jedną ze swoich sióstr masz jakiś kontakt - skwitowałem tę smutną - z punktu widzenia każdego normalnego człowieka - relację towarzysza, starając się odnaleźć w niej cokolwiek dobrego.
Ten pojedynek w moim wykonaniu był właściwie śmiechu warty jak do tej pory. Zacząłem go chyba ze złą motywacją.
- Protego! - krzyknąłem, jednakże po raz kolejny się spóźniłem. Widok musiał być przedni, gdy wyleciałem w powietrze wypchnięty silnym podmuchem wiatru, zaśmiewając się przy tym do rozpuku z powodu targających mną łaskotek. I choć pomiędzy salwami śmiechu rozbrzmiało stęknięcie bólu gdy poznałem się bliżej z podłogą, nie mogłem się opanować jeszcze przez kilka chwil. Gdy w końcu usiadłem, w oczach miałem łzy. Otarłem je pospiesznie kciukiem starając się oddychać normalnie.
- Nie wiem jakim cudem w klubie pojedynków jestem wyżej niż ty. Chyba mam zbyt łatwych przeciwników - rzuciłem, kiedy podnosiłem się na nogi. Czułem skutki zaklęć, nie byłem już tak świeży i wypoczęty jak jeszcze chwilę temu. Teraz będzie już prawdopodobnie tylko gorzej. Spoważniałem, jednocześnie odkopując w pamięci to, co Frederick powiedział tuż przed rzuceniem zaklęć.
- Obawiam się, że o kobietach mogę Ci opowiedzieć tylko ponure historie - mruknąłem, uciekając wzrokiem po ścianach. - Moja narzeczona uciekła Merlin jeden wie gdzie ze strachu przed chorymi dewiacjami swojego brata, a mojego przełożonego. Moja przyjaciółka, a przed zaręczynami z Allison dziewczyna zmarła w grudniu w tragiczny sposób. A pierwsza miłość nienawidzi mnie od stóp po czubek głowy - wypowiedziałem to głosem wypranym z emocji i zmęczonym. Wybacz Lisie, ale szczęśliwej historii miłosnej tu nie znajdziesz. W czasie gdy mówiłem zacząłem obracać w palcach różdżkę, niby bez namysłu. Jednakże gdy tylko zamilkłem spróbowałem się skupić, niewerbalnie rzucająć Legilimens. Byłem chyba jednak zbyt rozedrgany emocjonalnie, bowiem już wtedy poczułem, że zaklęcie jest nieudane i nie wślizgnę się gładko i bezboleśnie między myśli Gwardzisty. Nie byłem jednakże w stanie się wycofać - moja świadomość rozbiła się o umysł Fredericka, zdradzając co właśnie próbowałem zrobić. Otworzyłem szerzej oczy i nieświadomie wstrzymałem oddech, nagle wstydząc się tego, w jaki sposób próbowałem zyskać nad Foxem przewagę.
- Przepraszam - powiedziałem szybko, przenosząc zaraz spojrzenie na podłogę, nie wiedząc jak auror zareaguje.
- Byliśmy blisko do czasu śmierci mojej matki - powiodłem spojrzeniem po sali balowej. jednakże jej portretu nigdy tu nie było. Ojciec miał jeden, jedyny portret swojej zmarłej żony we własnych pokojach - widziałem obraz jedynie raz w swoim życiu, w kilka tygodni po jej śmierci, gdy malarz przyniósł go do naszego domu. - Później z ojca wyszedł potwór - uśmiechnąłem się smutno na wspomnienie tych wszystkich lat, niezliczonej ilości obelg i policzków. - Obawiam się, że w pewnym stopniu oszalał; jednakże gdyby nie jego brak odruchów rodzicielskich nie miałbym okazji wychowywać się tak blisko z moimi cudownymi kuzynkami - mój głos stał się o wiele bardziej miękki gdy wspomniałem o Lizzie i Lynn. Tak, to zdecydowanie była najlepsza strona posiadania beznadziejnego ojca. Uważnie przypatrywałem się Frederickowi, lekko zaskoczony. Nie spodziewałem się usłyszeć od niego takiej rady. Pokiwałem jednak głową, zamyślając się lekko.
- Dziękuję. Za szczerość. I dobre słowo - moją twarz przeciął szybki uśmiech, ledwo mignięcie - ale szczere mignięcie. - Zgodziłem się nawet na zatrudnienie mi osobistej krawcowej - zawołałem, podkreślając dramat sytuacji przerysowanym, zbolałym tonem, jakby były to dla mnie nie wiadomo jakie katusze, gdzie tak naprawdę bardzo polubiłem Solene. Zarówno ją, jak i piękne rzeczy które potrafiła wyczarować przy pomocy igły i nici.
Zmarszczyłem czoło gdy Fox zaczął mówić o swojej byłej rodzinie, od razu żałując mojego pytanie. Właściwie to czego się spodziewałem po konserwatywnych Malfoyach? Że będą co tydzień wysyłać do Fredericka sowy z pytaniem o jego losy? Pokręciłem głową, nie dowierzając do końca zarówno własnej naiwności, jak i absurdu tego całego świata arystokracji. Westchnięcie samo wyrwało się z moich ust.
- Przynajmniej z jedną ze swoich sióstr masz jakiś kontakt - skwitowałem tę smutną - z punktu widzenia każdego normalnego człowieka - relację towarzysza, starając się odnaleźć w niej cokolwiek dobrego.
Ten pojedynek w moim wykonaniu był właściwie śmiechu warty jak do tej pory. Zacząłem go chyba ze złą motywacją.
- Protego! - krzyknąłem, jednakże po raz kolejny się spóźniłem. Widok musiał być przedni, gdy wyleciałem w powietrze wypchnięty silnym podmuchem wiatru, zaśmiewając się przy tym do rozpuku z powodu targających mną łaskotek. I choć pomiędzy salwami śmiechu rozbrzmiało stęknięcie bólu gdy poznałem się bliżej z podłogą, nie mogłem się opanować jeszcze przez kilka chwil. Gdy w końcu usiadłem, w oczach miałem łzy. Otarłem je pospiesznie kciukiem starając się oddychać normalnie.
- Nie wiem jakim cudem w klubie pojedynków jestem wyżej niż ty. Chyba mam zbyt łatwych przeciwników - rzuciłem, kiedy podnosiłem się na nogi. Czułem skutki zaklęć, nie byłem już tak świeży i wypoczęty jak jeszcze chwilę temu. Teraz będzie już prawdopodobnie tylko gorzej. Spoważniałem, jednocześnie odkopując w pamięci to, co Frederick powiedział tuż przed rzuceniem zaklęć.
- Obawiam się, że o kobietach mogę Ci opowiedzieć tylko ponure historie - mruknąłem, uciekając wzrokiem po ścianach. - Moja narzeczona uciekła Merlin jeden wie gdzie ze strachu przed chorymi dewiacjami swojego brata, a mojego przełożonego. Moja przyjaciółka, a przed zaręczynami z Allison dziewczyna zmarła w grudniu w tragiczny sposób. A pierwsza miłość nienawidzi mnie od stóp po czubek głowy - wypowiedziałem to głosem wypranym z emocji i zmęczonym. Wybacz Lisie, ale szczęśliwej historii miłosnej tu nie znajdziesz. W czasie gdy mówiłem zacząłem obracać w palcach różdżkę, niby bez namysłu. Jednakże gdy tylko zamilkłem spróbowałem się skupić, niewerbalnie rzucająć Legilimens. Byłem chyba jednak zbyt rozedrgany emocjonalnie, bowiem już wtedy poczułem, że zaklęcie jest nieudane i nie wślizgnę się gładko i bezboleśnie między myśli Gwardzisty. Nie byłem jednakże w stanie się wycofać - moja świadomość rozbiła się o umysł Fredericka, zdradzając co właśnie próbowałem zrobić. Otworzyłem szerzej oczy i nieświadomie wstrzymałem oddech, nagle wstydząc się tego, w jaki sposób próbowałem zyskać nad Foxem przewagę.
- Przepraszam - powiedziałem szybko, przenosząc zaraz spojrzenie na podłogę, nie wiedząc jak auror zareaguje.
- Żywotność postaci:
Postać Wartość Kara ALEXANDER 170/215 -10 FREDERICK 245 Brak
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 08.09.17 21:41, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'k100' : 4
--------------------------------
#3 'k10' : 10
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'k100' : 4
--------------------------------
#3 'k10' : 10
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Sala balowa
Szybka odpowiedź