Wydarzenia


Ekipa forum
Dom
AutorWiadomość
Dom [odnośnik]02.07.21 23:39
First topic message reminder :

Dom

Otoczony płotem dom stoi na środku niewielkiej polany, którą stosunkowo trudno jest odnaleźć - o ile nie wie się dokładnie, czego się szuka. Schowana w cieniu jednego ze szczytów należących do górskiego pasma Derryveagh, otoczona jest wysokimi, porastającymi zbocza drzewami, między którymi biegnie wąska ścieżka, poprzecinana spływającymi z góry strumieniami - w czasie deszczów czy roztopów zmieniającymi się w wartkie potoki. W niedalekim sąsiedztwie znajduje się długie i wąskie jezioro, do którego zejść można po kamiennych schodkach zlokalizowanych na tyłąch ogrodu; brzeg jest nieco stromy a zejście do wody kamieniste, ale z krótkiego, drewnianego pomostu można bez problemu łowić ryby czy skakać na główkę. Trzeba jedynie zachować ostrożność, bo ponad taflę od czasu do czasu przebija się ogon magicznego, wodnego stworzenia.
Sam dom jest częściowo murowany, a częściowo drewniany, z wysoką podmurówką i szerokim, zadaszonym gankiem; w niewielkim oddaleniu znalazło się też miejsce na niewielką szopę na narzędzia.
Dom objęty Zaklęciem Fideliusa.

[bylobrzydkobedzieladnie]




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?



Ostatnio zmieniony przez William Moore dnia 14.04.23 8:33, w całości zmieniany 6 razy
William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore

Re: Dom [odnośnik]27.09.22 1:18
1 czerwca ?

Ilość informacji zebranych w Oazie była dość chaotyczna. Niewiele rozumiała a wszystko brzmiało na tyle abstrakcyjnie, że najprościej było po prostu poprosić kogoś kto był na miejscu o relację z całego zdarzenia. Moore, cóż najlepszym z orędowników może i nie był, ale zdecydowanie wolała spotkać się z nim niż próbować rozmawiać ze Skamanderem. Nie miała ochoty nawet rozmawiać z mężczyznami, którym pozwoliła się do siebie zbliżyć. Choć żaden z nich nie był winien tego, co jej się przytrafiło, wolała ze wspomnianym wyżej pozostawać w stosunkach jedynie biurowych - jeśli zaszła potrzeba. Drugiego nadal zamierzała unikać. A przebywanie poza domem więcej niż mniej zdecydowanie jej to ułatwiało. Więc przebywała poza nim ile się dało, ochoczo łapiąc każą nadarzającą się okazję. W domu - jak wyrobiła sobie nawyk - jedynie się pokazując jedynie po to, by pokazać że jeszcze się tam zjawiała. Do swojego pokoju wchodziła tylko po to, czego potrzebowała. Od kiedy stanęła na swoje nogi nie przespała w nim nawet jednej nocy, początkowo drzemiąc na fotelu w salonie, potem najmując jakieś pokoje, by w końcu zdecydować się na coś innego. Musiała poradzić sobie sama - jak zawsze. Jednego będąc pewną, więcej nie da się skusić obietnicy ładnie brzmiącego szczęścia. Na nią żadne już nie czekało. Nie mogło. Nie miało. Zrezygnowała z niego całkowicie i świadomie. A to, co stało się w kwietniu było brutalnym przypomnieniem o tym, że nie powinna zapominać o tym, co obiecała i do czego się zobowiązała.
Już więcej nie zapomni.
To jedno było całkowicie wiadome i pewne dla niej samej. Z goryczą i bólem w sercu wyrzucała sobie wszystko na samą siebie zakładając maskę. Mocniej przypominała siebie jeszcze sprzed otwartej wojny, niż siebie ledwie sprzed kilku miesięcy. Ale choć wmawiała sobie że tak - nie do końca nad tym panowała. Wolała założyć maskę, odsunąć emocje na tyle ile mogła, bo tak było po prostu... łatwiej. Zdawało jej się, że umierała już wiele razy i na wiele sposobów - ale to czego doświadczyła tym razem było okrutniejsze. Bo nie zabijało tylko jej duszy. Nie rozrywało tylko jej serca, ale ucinało życie, które nie zdążyło wziąć nawet wdechu w swoje płuca. I to wszystko. To wszystko to była jej wina.
Dwie rzeczy zbiegły się w jedną. Moore mówił coś o tym, że chce porozmawiać - nie miała pojęcia o czym, ale nie miała powodów by odmawiać. A to, co stało się w Oazie mógł jej od razu zreferować. Rzetelnie - przynajmniej taką miała nadzieję. Ale skoro to mogło nie dotyczyć tylko Oazy i wojny zabrała ze sobą Magiczne laudanum które trzymała w ręce kiedy teleportowała się przed jego domem za zabezpieczeniami i płotem, który sama malowała. Podeszła do drzwi marszcząc na chwilę brwi, unosząc rękę by po krótkiej chwili zawahania nie zapukać a ułożyć dłoń na klamce. Nacisnęła na nią otwierając drzwi.
- Moore! - zaalarmowała go o swojej obecności unosząc trochę głos, wchodząc do środka. - Mam nadzieję że masz na sobie ubranie bo wchodzę. - oznajmiła nie bardzo przejmując się - czy zastanawiając nad tym - z kim tutaj jeszcze mieszkał. Rozejrzała się, czekając na to, aż jej jakże rezolutne i kulturalne oświadczenie zwabi gospodarza.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Dom - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Dom [odnośnik]01.10.22 16:29
| pasuje! <3

Był niespokojny. Odkąd wrócił z Oazy (dopiero nad ranem; cały poprzedni wieczór spędził na wyspie, szacując straty i tworząc listy najpilniejszych napraw, a później – poleciał prosto do Szkocji), nie zmrużył oka, z jednej strony nie potrafiąc pozbyć się wrażenia, że marnowałby w ten sposób cenny czas, z drugiej – nie będąc w stanie uciszyć galopujących myśli. Obrazy, których był świadkiem: rażona piorunem Lucinda, Aidan spadający do głębokiej szczeliny, osuwająca się w czeluści kobieta, spoglądające na niego oczy Rodericka, pulsujący kokon – raz po raz przelatywały pod jego powiekami, budząc na nowo poczucie zagrożenia, mimo że miał świadomość, iż dawno minęło; przypominały mu o tym wspomnienia całych i zdrowych Płazów, skrzekliwy pisk wyglądającego z kupki popiołu Faweksa, butelka malinowego soku stojąca na stole w kuchni. Uniknęli tragedii, wyrwali się z objęć śmierci – ale zrobili to już po tym, jak ta otuliła ich wszystkich czarnymi fałdami powiewającej na północnym wietrze szaty. Nie mógł się z tego otrząsnąć – ze świadomości, jak niewiele brakowało; momentami czuł się tak, jakby naprawdę tam umarł – jakby nie wrócił tak do końca, jakby oglądał świat zza ledwie widocznej, cienkiej jak woal zasłony. Być może wynikało to z niewyspania, ze zmęczenia wciskającego się pod powieki i sprawiającego, że od samego świtu wszystko leciało mu z rąk – a może rzeczywiście zostawił w Azkabanie coś, czego nie miał już nigdy odzyskać.
Nie chciał o tym myśleć, dla rozproszenia uwagi robiąc to, co robił zawsze – rzucając się w wir pracy; ostatnich parę godzin spędził na werandzie – rozkładając na drewnianym stoliku wszystkie sporządzone w Oazie plany, spisy dostępnych na miejscu materiałów, listę najpoważniejszych uszkodzeń. Pergaminy zasłaniały każdy centymetr kwadratowy blatu, a na samej górze leżał ten najistotniejszy: z prostym, sporządzonym na szybko szkicem szczeliny ziejącej na łące białych kwiatów. Chociaż ludzie desperacko potrzebowali dachów nad głowami, to otwarte, nieosłonięte niczym przejście do Azkabanu drażniło go najmocniej – jak otwarta, piekąca rana, gotowa przy każdym nieuważnym ruchu przypomnieć sobie ukłuciem przeszywającego ciało bólu.
Nawoływanie dobiegające z wnętrza domu wyrwało go z zastanowienia; wysunął się zza stolika, w pierwszej chwili nie rozpoznając głosu Justine – a jedynie czujnie rejestrując, że nie należał on do żadnego z domowników. Krótkotrwałe uczucie zaalarmowania rozproszyło się jednak zaraz potem, gdy popchnąwszy tylne drzwi, znalazł się w przedpokoju – krzyżując spojrzenia z drobną blondynką. – Tonks – przywitał się, uśmiechając się słabo – ani trochę nieporuszony faktem, że wpuściła się do środka sama. Stukanie w drzwi zapewne i tak nie dotarłoby na werandę. – A gdybym nie miał? – zagadnął, siląc się na żart – ale rozbawienie opuściło go szybko, gnąc się pod ciężarem osiadającego na barkach zmęczenia. – Wchodź, nie stój tak w p-p-przejściu – dodał, zapraszającym gestem wskazując w stronę drzwi, które właśnie otworzył; dzień był ciepły, dlatego usadowił się na werandzie – i to właśnie tam zaprosił Justine, spodziewając się, co mogło ją do niego sprowadzać. O tym, że sam chciał z nią porozmawiać, kompletnie zapomniał. – P-poczęstuj się, jesteś głodna? – zapytał, wskazując na upchnięty na pergaminach talerzyk. Kanapki z białym serem i pomidorem leżały tam od dobrej godziny, prawie nietknięte; chociaż przyniosła je Lydia i z całą pewnością były pyszne, w jego ustach smakowały jak popiół. – Lecę p-p-później do Oazy, próbowałem – jakoś to ogarnąć – wyjaśnił bałagan, ściągając kilka pergaminów z jednego z krzeseł, żeby Tonks miała na czym usiąść. Zerknął w jej stronę, po raz pierwszy zatrzymując wzrok na butelce, którą trzymała w dłoniach. – Coś się stało? – zapytał, próbując się upewnić co do celu jej wizyty – mając rzecz jasna na myśli coś poza faktem, że wyspę niemal zalała śmiercionośna fala.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Dom [odnośnik]03.10.22 20:26
Właściwie nie była w domu. Od czasu, kiedy pojawiła się z raportem w Oazie. Zaraz po działaniach podjętych z Michaelem teleportowała się do siedziby Ministerstwa. Kawa z budki i papieros i mogła działać dalej. Kilka godzin urwanego snu w wynajętym pokoju, by później, wieczorem z butelką alkoholu w rękach znaleźć się w Irlandii. Każdy pretekst był dobry. Przemęczała się, przepracowywała bo tylko ten sposób znała. Tylko tak mogła zasnąć bez godzinnego wiercenia w łóżku i rozmyślania. A myślenie, było w tej chwili najgorszym, na co mogła sobie pozwolić. Nie chciała mieć zbyt wiele czasu na myślenie - ale nie myślenie o kolejnych działaniach, a myślenie o tym, co mogłaby zrobić inaczej, czy mogła jakoś zapobiec temu, co ją spotkało - a może od samego początku właśnie tak się miało to skończyć. Niezależnie od podjętych kroków świat miał się upomnieć o swoje. A może nie świat, a Zakon, któremu ślubowała oddać siebie samą, zapomnieć o przyszłości. A dzieci - z której strony by nie spojrzeć. Właśnie tą przyszłością były. Pazernie wyciągnęła po nią swoje ręce, a wszechświat tylko upominająco zdzielił ją po nich.
Weszła, anonsując swoją obecność. Rozglądając się wokół. Kiedy ostatnim razem tu była wszystko było jeszcze w poowijakach. Ale teraz, budynek rzeczywiście można było nazwać domem. Ściągnęła z ramion cienki płaszcz zgarniając jedynie różdżkę. Pas z nakładkami opinał się na jej biodrach, biała koszula wciśnięta w spodnie zdawała się nieodłączną częścią kreacji. Teraz przynajmniej nie musiała zastanawiać się w jaki sposób zamaskować ciążę. Na zadane pytanie wydęła teatralnie usta perfekcyjnie odgrywając siebie sprzed lat. Tak było łatwiej po prostu.
- Trudno jednoznacznie stwierdzić. Mogłoby się zakończyć zgonem. - oczywiście, gdyby Hannah dowiedziała się o wszystkim. Może rzeczywiście powinna zacząć pukać, zamiast wchodzić do ludzi, jak do siebie? Zastanowiła się chwilę marszcząc brwi. Marnie uniosła wargi w uśmiechu wzruszając ramionami. Ruszyła w stronę którą jej wskazał. Dzisiaj chciała dowiedzieć się o Oazie, ale sam chyba też chciał czegoś od niej. Weszła na werandę jasnymi tęczówkami przesuwając po pergaminach. - Nie, ale powinnam jeść podobno. - mruknęła łapiąc z jedną z kanapek z serem i wciskając ją w usta. Nie była pewna co i kiedy jadła jako ostatnie. To nie miało znaczenia - już nie. Wcześniej starała się bardziej. Teraz wystarczyło cokolwiek, byle funkcjonować. Wsadziła różdżkę w rękaw w drugą z dłoni łapiąc za jeden z pergaminów. Na stole postawiła chwilę wcześniej butelkę zwalniając sobie dłonie. Zerknęła na Moore’a znad pergaminu, kiedy się odezwał. - Co właściwie próbujesz zrobić? - zapytała, wyrwane z kontekstu myśli mówiły mniej niż więcej. Przekrzywiła odrobinę głowę. A zaraz nią pokręciła na ostatnie z pytań które padło. - Chciałabym żebyś mi opowiedział o tym co tam zaszło. - powiedziała wzruszając ramionami. - Miałam parszywe kilka dni - dni, miesięcy, już sama się gubiła ile. - zakładam że ty też, uznałam że trochę alkoholu dobrze nam zrobi. W domu miałam tylko to. Ale jeśli planujesz jeszcze dzisiaj odwiedzić Oazę to nic z tego. Mogę ci pomóc. - powiedziała jeszcze brodą wskazując na rozłożone pergaminy i jednocześnie mając na myśli dalsze działanie w Oazie. Cokolwiek, byle coś. - Poza tym, chciałeś o czymś porozmawiać. - dodała odkładając pergamin, wgryzające się dalej w kanapkę. - O tym? - zapytała łapiąc za kolejny z pergaminów, siadając - a może bardziej opadając na zwolnione miejsce, podciągając jedną z nóg pod siebie.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Dom - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Dom [odnośnik]05.10.22 0:49
T-t-twoim czy moim? – zagadnął jeszcze, zachowując pozory lekkości, choć właściwie: naprawdę poczuł się na widok Justine nieco lepiej. Samotność nigdy mu nie służyła, wpędzając w poczucie, że mierzył się ze światem w pojedynkę – nawet jeśli miał świadomość, że w tym samym czasie, kiedy on pochylał się nad pergaminami, inni już pracowali nad szukaniem tymczasowych schronień dla mieszkańców zniszczonych domów i naprawiali te, które naprawić się dało.
Odsunął dla niej krzesło przy werandowym stoliku, samemu opadając powoli na to naprzeciwko, spojrzenie zamiast na szkicach zatrzymał jednak na Justine. Zmarszczył brwi; jej słowa o czymś mu przypomniały. – Jak się czujesz? – zapytał, przyglądając jej się twarzy uważniej. Pamiętał, że Castor wspominał coś na temat jej ostatniej niedyspozycji, ale nie dopytał wtedy o szczegóły; była chora? Wyglądała na zmęczoną, ale temu akurat trudno było się dziwić; była aurorem, podejrzewał więc, że nie miała zbyt wiele czasu na odpoczynek.
Westchnął bezgłośnie, pocierając dłonią kark. – Wymyślić, co zrobić z kilkunastometrową szczeliną p-p-prowadzącą do zatopionego więzienia – odpowiedział, zerkając na pergamin, który Justine trzymała w dłoni. – W tej chwili nie jest niczym zabezpieczona, i aż się p-p-prosi o nieszczęśliwy wypadek. No i część domów wymaga naprawy – staram się p-p-przeliczyć, czy wystarczy nam materiałów, czy trzeba będzie wybrać się do Szkocji. – Był pewien, że stary pan Havisham zgodziłby się dostarczyć im drewna – do tej pory nigdy nie odmówił im pomocy – choć wolałby wykorzystać najpierw to, co mieli na miejscu; zorganizowanie transportu wymagało czasu i zaangażowania dodatkowych par rąk; było ryzykowne, zwłaszcza teraz.
Na pytanie o wydarzenia w Oazie nie odpowiedział od razu, pozwalając słowom Justine zawisnąć na dłuższą chwilę ponad blatem. Przesunął po nim bezwiednie palcami, w myślach szukając słów – ale odnajdując tylko chaos; ten sam, który od poprzedniego dnia panował w jego głowie. – Przyniosę kubki – powiedział, podnosząc się z miejsca i na moment znikając we wnętrzu domu; mógł przywołać je zaklęciem, ale ruch – nawet ten pozorny – niezawodnie pomagał mu w poukładaniu myśli. Wrócił po zaledwie chwili, odsunął jedną ręką na bok szkice, a drugą odstawił metalowe naczynia. – Dzięki – odpowiedział na propozycję pomocy. Zawahał się. – I… nie, właściwie to – chodziło o Hannah, ale to może p-po-poczekać – wyjaśnił, lekko zmieszany. Odchrząknął cicho, biorąc do ręki butelkę przyniesioną przez Tonks; przechylił ją, przyglądając się przez moment etykiecie, miał wrażenie, że coś podobnego stało zazwyczaj w szafce nad blatem w kuchni mamy – ale nie miał zamiaru wybrzydzać. – Nie jestem p-p-pewien, czy jestem odpowiednią osobą, żeby… wszystko dobrze streścić, do tej pory nie do końca mieści mi się to w głowie – przyznał. Wielu rzeczy, które miały miejsce poprzedniego dnia, nie rozumiał – i podejrzewał, że nie miał zrozumieć ich nigdy. Chociaż od samego początku zdawał sobie sprawę, że magia chroniąca wyspę, migocząca w powietrzu białymi drobinkami, była niezwykła – to dopiero teraz zaczynało do niego docierać, jak bardzo. I jak wiele sekretów mogła jeszcze kryć Oaza. – Byliśmy w ratuszu, kiedy ziemia się zatrzęsła – zaczął, nalewając alkoholu do kubków i jeden z nich przesuwając w stronę Justine. Opadł znów na krzesło, sięgając po swoje naczynie – ale nie uniósł go do ust, zamiast tego bawiąc się emaliowanym uchem. – Nie wiedziałem o tym wtedy, ale t-t-trzęsienie wywołały dusze więźniów zamkniętych w Azkabanie. Były tam odkąd powstała Oaza, nie mogły się wydostać. M-może przez cały czas rosły w siłę, a może – może coś je obudziło, nie wiem, w każdym razie – ziemia na łące b-b-białych kwiatów pękła, ich ciała ożyły. Nad szczeliną rozpętała się burza, Lucinda… – urwał; umarła nie chciało przejść mu przez gardło. Wziął do ręki kubek, żeby upić spory łyk. Spodziewał się charakterystycznego smaku, ale poczuł tylko lekkie pieczenie – nalewka wydawała się go pozbawiona. – Zap-p-panował chaos, na wyspę szła fala – gigantyczna – wyglądała, jakby mogła zatopić wszystko. Część naszych pobiegła na wybrzeże, żeby ją p-p-powstrzymać, część zaczęła ewakuować ludzi. Ja – przeleciałem na drugą stronę, przez szczelinę. Miałem wrażenie, że cokolwiek się dzieje, ma źródło tam, coś nas t-t-tam wszystkich wołało – widziałem rzeczy, które nie miały sensu. Potem – próbowałem rozmawiać z tymi… bytami, ale było za późno, fala uderzyła i… Myślałem, że wszyscy…zginęli. – A potem p-p-pojawił się lord Longbottom i zrobił coś, co… cofnęło czas, i w jakiś sposób znowu znaleźliśmy się nad szczeliną. – Pokręcił głową. – Słyszałaś kiedyś o czymś takim? – zapytał. Historia miała drugą część, ale póki co nie kontynuował, przenosząc pytające spojrzenie na Justine.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Dom [odnośnik]09.10.22 2:57
Wydęła wargi widocznie udając, że zastanawia się nad pytaniem które padło. Do kompletu zmarszczyła też trochę brwi spoglądając gdzieś do góry w prawą stronę. Wsadziła butelkę między nogi rozkładając na bok puste dłonie, które zaczęła ważyć jak szalki wagi.
- Możliwe, że obojga. - mruknęła nie przestając poruszać dłońmi w końcu jedną uniosła trochę bardziej ku górze. - Chociaż tobie daję więcej szans na przeżycie. - orzekła ostatecznie, opuszczając dłonie i wyciągając butelkę łapiąc ją ponownie w dłonie. Ruszyła za nim, częstując się kanapką. Nie czuła głodu, ale wiedziała - a może przywykła - do tego, by jeść kiedy nadarzała się okazja. Podobno powinna. Nie czerpała z tego przyjemności, wypełniała mechanicznie obowiązek. Tylko tyle. Zgarnęła jeden z pergaminów wpatrując się w niego.
- Kwitnąco. - powiedziała wywracając oczami, by po chwili zmarszczyć lekko brwi. A może bardziej zmrużyć oczy prawie jak drapieżnik zapędzony do rogu. Moore pytający o jej samopoczucie był czymś inny, ostatnio… cóż nie potrafiła sobie przypomnieć. - To nic z czym sobie nie poradzę. - zapewniła go spokojnie. Wiedział? Chyba musiał, inaczej by nie pytał. Spięła się odrobinę, na ledwie ułamek sekundy zamarła. Przez twarz przetoczyła się prawdziwa emocja, zanim znów nie skryła się przed maską. Nie ukrywała tego jakoś znacząco, ale też wolała wcześniej nie rozgłaszać wieści mając może przeczucie, a może samej nie wierząc. - Od kiedy się martwisz? - zapytała niby z żartem, ale ten nie zahaczył o jej oczy. Uniosła dłoń zakładając za ucho kosmyki jasnch włosów wsłuchując się w wyjaśnienia, które z siebie wyrzucał.
- Może ją zamoorujesz? - zapytała unosząc zadowolona z siebie brwi, prawdziwie rozciągając wargi i kręcąc głową potakująco licząc, że zrozumie i doceni jak całkowicie specjalnie wspięła się na wyżyny żartów specjalnie dla niego. Z ust wydobył się cichy ni to śmiech. Zaraz wgryzła się znów w kanapkę odkładając jeden z pergaminów na stół. Złapała za kolejny. - Trzeba uniemożliwić wejście z zewnątrz, nie? Najlepiej je ukryć, żeby nie kusiło. W Oazie są dzieciaki. - zawyrokowała - a może stwierdziła oczywistość, będąc pewna, że już o tym pomyślał - marszcząc trochę brwi, opadając na jedno z krzeseł rzucając mu spojrzenie. - A jak ci idzie… to liczenie? - zapytała przekrzywiając trochę głowę, wkładając sobie do ust kolejny kawałek jedzenia. Z rachunkami dawała sobie nieźle radę. Odłożyła pergamin na stół.
Początkowo pytanie Justine zawisło i pozostało bez odpowiedzi. Jasne spojrzenie utkwione w Billym oczekiwało na odpowiedź. Krótkie stwierdzenie o podjętej czynności przyjęła jedynie krótkim skinięciem głową odprowadzając go, gdy wychodził z werandy.
- O Hannah? - powtórzyła po nim bez zrozumienia unosząc do góry brwi. Blizna na czole przesunęła się. Widocznie nie potrafiła zrozumieć i widocznie średnio miała chęć czekać, jeśli sprawa dotyczyła jej przyjaciółki. Ale nie zapytała, mogła chwilę poczekać tak jak chciał. Nie skomentowała kolejnych słów. Gdyby uważała inaczej, nie siedziałaby tu teraz pytając go o wydarzenia z Oazy. Pochyliła się, sięgając po kolejną kanapkę kiedy zaczął. Nie stawiła się na spotkaniu, oddelegowana do zadania, które nią mogło czekać. Sądziła, że się wyrobi, ale sprawy przeciągnęły się bardziej, niż zakładała. Zmarszczyła brwi. Dusze więźniów zamkniętych w Azkabnie? Dusz, nie duchów. Nie przesłyszała się wcale. - Dostałam list od Grey’a o jakiś cieniach, myślisz że to powiązane? - spytała go, wtrącając się kiedy na chwilę urwał. Zmarszczyła lekko brwi. Odwracając spojrzenie, na chwilę zamierając z wargami zaciśniętymi na chlebie. Co się działo? Czemu teraz? Czym było? Wgryzła się znów w chleb wracając do Moore’a. brwi pozostawały zmarszczone. By unieść się na wzmiankę o cofnięciu czasu. Przez chwilę milczała by w końcu pokręcić przecząco głową. - Ale to, że nie słyszałam, nie znaczy że to niemożliwe. - mruknęła spoglądając znów gdzieś w bok. - Magia potrafi zatrzymać czas, przyspieszać jego upływ dla konkretnych celów, logicznym jest więc wniosek że potrafiłaby go cofnąć. - zastanowiła się na głos, biorąc kolejnego gryza. - Profesor Bagshot była w stanie podzielić ciało i duszę na dwa byty, które nieśliśmy cały Azkaban. - przypomniała biorąc wdech. - Ale zauważyłam też, że magia - zwłaszcza ta wymykająca się naszemu postrzeganiu - zawsze ma cenę. - wolna dłoń uniosła się w zamyśleniu docierając do tej trzymającej kanapkę. Prześlizgnęła się po bliznach, które zadała sobie samej. A potem mimowolnie, bez jej kontroli przeniosła się na jej brzuch. Chwilę wpatrywała się przed siebie - Jaką zapłaciliśmy tym razem? - pytanie wypadło, spojrzenie znów wróciło do Moore’a. - Co się stało w tej szczelinie? Co ci powiedzieli? - chciała wiedzieć, wpychając sobie do ust ostatni kawałek chleba. Sięgnęła po kubek napełniony alkoholem. Uniosłam go do ust i skrzywiła trochę usta na zapach. - Jak ty się czujesz? Mogę rzucić zaklęcia. - dodała jeszcze odsuwając kubek od ust, mimo wszystko jeszcze nie tak dawno temu była uzdrowicielką, a jej patronus potrafił leczyć schorzenia i rany. To o czym mówił nie brzmiało jak piknik, a walka. Nie mogła być łatwa. Zacisnęła mocniej zęby zła, że nie była szybsza, skuteczniejsza, że nie wróciła na czas by im pomóc, tylko pojawiła się, kiedy musieli nad wszystkim zapanować sami.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Dom - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Dom [odnośnik]16.10.22 0:17
Zaśmiał się w reakcji na jej słowa i gestykulację, a może też trochę na wspomnienie Hannah – jak zawsze niezawodnie sprawiające, że jego klatka piersiowa wypełniła się trudnym do wyjaśnienia ciepłem. Wątpił, by sytuacja opisana przez Justine rzeczywiście zakończyła się czyjąkolwiek śmiercią, ale potrafił wyobrazić sobie, skąd brało się to przypuszczenie. – Nie wiem, czy p-p-przeżycie nie byłoby w tym przypadku marniejszym losem – zażartował, choć w jego głosie nie było złośliwości; między sylabami dźwięczało wyłącznie rozbawienie, zabarwione cieplejszymi nutami – przebijającymi się z trudem przez wszechogarniające go zmęczenie, niedługo później zastąpione czujną troską.
Uniósł wyżej brwi słysząc zdawkową odpowiedź, podważoną dodatkowo (lekceważącym?) przewróceniem oczami. Milczał przez chwilę; nie chciał wpędzać Justine w poczucie dyskomfortu ani naciskać, zwyczajnie postanowił więc dać jej przestrzeń – którą mogła, choć nie musiała, wypełnić słowami. – Wiem – odparł spokojnie; wierzył, że niewiele było rzeczy, z którymi nie dałaby sobie rady – ale nie z każdym problemem trzeba było mierzyć się w pojedynkę. – Ale jakbyś czegoś p-po-potrzebowała, to wiesz – wystarczy, że powiesz – zapewnił, a może po prostu przypomniał, uśmiechając się lekko. Od kiedy się martwił? Wzruszył ramionami, wydawało mu się, że od zawsze; czasy, w których za sobą nie przepadali, poróżnieni głupią dumą i przegranym meczem, należały do innego życia – to teraźniejsze, prawdziwe, realne, od przeszło dwóch lat było dla Williama niepodzielnie związane z Zakonem Feniksa, a jego członków od początku – od pierwszego zebrania w starej chacie – traktował jak rodzinę. – Od tego są p-p-przyjaciele – odpowiedział więc po prostu, uwalniając Justine spod ciężaru własnego spojrzenia i przenosząc je na szkice.
Rzuconego żartu nie zrozumiał od razu, w pierwszej chwili sądząc, że mówiła poważnie. – Potrzebowalibyśmy czegoś m-m-mocnego, żeby spoić ze sobą kamienie – mruknął z zastanowieniem, przez parę sekund rozważając ten pomysł. Cegły nie wchodziły w grę, nie mieli skąd ich zakupić, nie posiadali też odpowiedniego miejsca, żeby wypalić je samodzielnie – ale wybrzeże pełne było luźnych skał. – Nie wiem tylko, czy… – kontynuował, unosząc wzrok – i dopiero wtedy dostrzegając, że Justine przyglądała mu się wyczekująco. Zamrugał, umysł z opóźnieniem dodał dwa do dwóch. – Och, zamu… Aha – dodał błyskotliwie, na końcu parskając śmiechem. Naprawdę musiał być zmęczony. Pokręcił głową, czując jednak, jak jego ramiona nieco się rozluźniają; żart nie był może najwyższych lotów, ale chyba dokładnie takich teraz potrzebował. – Wybacz, ciężko mi się dzisiaj myśli – przyznał, przepraszająco wzruszając ramionami. – Ale tak, m-m-myślę, że dobrze by było je jakoś zamaskować. Nie jestem p-p-pewien, czy uniemożliwić całkiem – może… – Podrapał się po skroni. – Może warto byłoby zostawić jakąś furtkę. Tylko dla Zakonu – podzielił się z nią swoimi przemyśleniami, w jego głosie dźwięczała jednak niepewność. Powrót do podziemnego Azkabanu był ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę, ale widok częściowo zasypanych korytarzy i widniejących nad nimi znaków, magii wibrującej w ścianach – nie dawał mu spokoju. – Powinno wystarczyć na najp-p-pilniejsze naprawy – odpowiedział jej, gdy spytała go o liczenie. – Co do chat, które trzeba odbudować – to zależy, ile materiału uda się z nich odzyskać. – Jeśli deski nie były zupełnie zniszczone, można było je oczyścić i użyć przy odbudowie.
Na powtórzone imię Hannah skinął jedynie głową, póki co nie podejmując tematu – zamiast tego skupiając się na sprawozdaniu z wydarzeń z Oazy. Wspomnienie o cieniach sprawiło, że dreszcz przebiegł mu po plecach; wzdrygnął się, jakby chciał strząsnąć z ramion nieprzyjemne uczucie i uniósł do ust kubek z alkoholem. – Do mnie też p-p-pisał – przypomniał sobie; list od Herberta, podobnie jak wszystko inne, co wydarzyło się przed trzęsieniem ziemi, sprawiało w jego pamięci wrażenie odległego, przysłoniętego mgłą, której za nic nie był w stanie rozgonić. – Dzień wcześniej sp-p-potkaliśmy je z Michaelem – powiedział; nie był pewien, czy Tonks zdążył opowiedzieć o tym siostrze, ani czy w ogóle uznał to za wystarczająco istotne; do tej pory nie połączył tych dwóch zdarzeń, czy mogły mieć ze sobą związek? – Wydaje mi się, że przyciągnęło je zaklęcie jednego z ludzi Malfoya, z którymi walczyliśmy – dodał, starając się nie myśleć o martwym, wykręconym nienaturalnie ciele mężczyzny. Sięgnął dłonią do kołnierzyka koszuli, żeby nieco go odciągnąć; na szyi, na skórze, wciąż miał czarną, paskudną bliznę – pamiątkę po jednej z cienistych macek. – Zaatakowały nas. Też wywołały coś w rodzaju iluzji, zab-b-burzyły na chwilę działanie magii – ale nie wiem, ta energia w dole szczeliny… Sp-p-prawiała wrażenie czegoś innego – podjął. Nie był w stanie logicznie tego wyjaśnić, nic, co tam widział, nie trzymało się kupy; ani pulsujący kokon, ani martwy Roderick.
Zamyślił się przez chwilę nad słowami Justine, wciąż nie potrafiąc objąć myślami, jak bardzo skomplikowane i wymagające musiało być manipulowanie czasem – zakrzywienie rzeczywistości, zmuszenie jej, żeby odwróciła swój bieg. Czy w tej samej chwili, w której oni się cofnęli, tego samego doświadczyli ludzie w kraju? Na świecie? Zmarszczył brwi, mając wrażenie, że skronie zaczynają nieprzyjemnie mu pulsować, wypił więc kolejny, solidny łyk z kubka.
Westchnął. – Nie wiem – przyznał, jaką zapłacili cenę? Żyli – oddychali, mogli walczyć dalej; kilka zniszczonych budynków wydawało mu się niewielką szkodą w porównaniu do tego, co mogło ich spotkać. No i była jeszcze gorycz związana ze złamaną obietnicą, świadomość setek unicestwionych istnień – ale za to Zakon Feniksa nie ponosił winy; ten ciężar musiał dźwigać samodzielnie. – Dusze nam już nie zag-g-grożą. Odeszły. Oaza jest – myślę, że jest bezpieczna – powiedział. – Ale gdyby nie lord Longbottom… Just, nikt by tego nie p-p-przeżył – dodał, opuszczając wzrok na własne dłonie, mocno zaciśnięte na kubku. Nie zarejestrował momentu, w którym się tam znalazły. – W momencie, w którym nas uratował, fala zdążyła p-p-przykryć już prawie całą wyspę – ewakuację zarządziliśmy za późno, wszyscy, którzy byli na powierzchni byli martwi, albo zaraz byliby martwi. To b-b-byłby koniec wszystkiego. – Aidan, Volans, Steffen, Marcel; niemal wszyscy członkowie Zakonu Feniksa, uratowani ludzie, Płazy. Coś ścisnęło się w jego klatce piersiowej na samą myśl, nie potrafił o tym zapomnieć, przez cały czas dręczony mdłym przekonaniem, że nie powinno go tutaj być. Czy dlatego czuł się taki odcięty od wszystkiego? Jakby stał obok, za niewidzialną ścianą? – Byli wściekli – podjął po chwili, odpowiadając na kolejne pytanie Justine. Uniósł spojrzenie. – Nie żyli, ale nie m-m-mogli odejść – magia, która chroni Oazę, uwięziła ich w Azkabanie. Byli… w czymś, co wyglądało jak kokon, wisiał na gruzowisku – był p-p-przyczepiony do ścian i chyba w ten sposób byli w stanie nimi poruszać – sprawiać, że trzęsła się ziemia, wywołać falę. Grozili, że jeżeli ich nie uwolnimy, pogrzebią całą wyspę i wszystkich, którzy na niej b-b-byli. – I raz tę groźbę udało im się spełnić. – Lucinda rozpoznała runę, która ich wiązała – ściągnęliśmy zaklęcie, p-p-później patronus Samuela sprawił, że zniknęli. Tak myślę. – Do tej pory nie był do końca pewien, co właściwie się tam stało – oprócz tego, że zagrożenie minęło.
Upił kolejny łyk; zrobiło mu się cieplej, myśli nieco się rozjaśniły. – Hm? – zapytał, spoglądając na Justine znad kubka i go odstawiając, w pierwszym momencie nie rozumiejąc jej intencji. Jak się czuł? Gdyby chciał odpowiedzieć szczerze, nie wiedziałby, jakich użyć słów – a nawet gdyby zdołał, to wątpił, by zaklęcia coś tu zaradziły. – Nic mi nie jest – powiedział, nie do końca niezgodnie z prawdą; nie mając pojęcia o ciążącej na nim klątwie. – Jestem tylko t-t-trochę zmęczony – przyznał, uśmiechając się.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Dom [odnośnik]28.11.22 18:37
- Kochasz to cierp, czy coś. - mruknęła wzruszając łagodnie ramionami. Kochała Hankę dokładnie taką, jaką była, choć nie bez powodu dokładnie pamiętała list i krótką secesję o treningi, których chciała się podjąć. W jakiś sposób rozumiała niepokój przyjaciółki, jednocześnie postanawiając na krótką chwilę urazić się prawdą o jej własnej rozwiązłości. Te czasy jednak były już za nią. Nie była już tą samą sobą, co jeszcze jakiś czas wcześniej. Poza tym, tylko raz w życiu była zdesperowana i na desperację sobie pozwoliła. Wtedy postanowiła, że więcej już nie będzie. Nie musiała. Nie chciała. I nigdy nie próbowałaby uwieść kogoś ważnego dla niej - o ile o tym wiedziała.
- Nie jesteś w stanie pomóc, Billy. - orzekła zawieszając na nim poważne spojrzenie. Nie był. Nikt nie był. Nikt nie mógł wrócić czasu, ani naprawić tego, co się stało. Wina leżała tylko w jednym miejscu - na jej własnych ramionach. Nikt nie mógł jej zabrać i nikt nie był w stanie jej ulżyć. - Tak widocznie musiało być. - mruknęła, rozsiadając się bardziej. Wgryzając się w kanapkę którą zwinęła ze stołu. Była sama sobie winna, a własnego cierpienia nie zamierzała przelewać na innych. Odcięła się na razie od niego. Odgrodziła, odsunęła. Może tak naprawdę odsuwała się od samej siebie - ale ona, nie była ważna. - Uhuhu, ależ popędziliśmy z tą znajomością. - próbowała żartem odsunąć od siebie jakiekolwiek pytania i podejrzenia. Choć wiedziała, że byli właśnie nimi - choć pewnie żadne z nich nie spodziewała się dotarcia do tego momentu, gdy zerkali na siebie jako przeciwnicy z innych drużyn. Żartem, po który ponownie sięgnęła chwilę później, słuchając gdy mówił o tym, nad czym pracował. Mina na jej twarzy oczekiwała reakcji, ale bez skutku poszukiwała zrozumienia. Brwi jej drgnęły kiedy Moore zaczął faktycznie rozważać rzuconą przez nią propozycję. Brew unosiła się i unosiła, kiedy mamrotał coś o spoiwie nie patrząc na nią. W końcu spojrzał i wtedy zrozumienie nawiedziło jego lico. - Yhym. - potwierdziła, opuszczając brwi. Rozciągając usta w pozornym zadowoleniu kiedy parsknął śmiechem, po raz kolejny ugryzła kanapkę. Machnęła lekceważąco ręką, kiedy ją przeprosił. Znała za dobrze ten stan z autopsji. Nie musiał się tłumaczyć.
- Tak. Chodziło mi o mieszkańców. - zgodziła się z nim potakując krótko głową. Oni mogliby mieć dostęp - na wszelki wypadek, by móc tam wrócić jeśli zajdzie potrzeba - zbadać, znaleźć. Najważniejsze jednak było, żeby nie wszedł tam ktoś, nieświadomy możliwych konsekwencji. By przez przypadek nie doszło do tragedii. Skinęła krótko głową przyjmując informacje o ilości drewna. Nie znała się na budownictwie i w tej konkretnej kwestii zamierzała po prostu zawierzyć Moore’owi.
- Czym właściwie mogą być? - zapytała, marszcząc brwi. - Słyszałam raporty wspominające o nich, ale sama nie natrafiłam na żadnego. - przyznała zgodnie z prawdą. Czy mieli dostać choć chwilę wytchnienia? Sama wojna odcisnęła na nich swoje piętno, a do tego dochodziły kolejne problemy, przeszkody, leżące jeszcze dalej, ale równie istotne. - Wabi je magia? - zastanowiła się na głos marszcząc odrobinę brwi. - Jak potężne było? Zaburzały działanie magii? - zapytała, od razu zastanawiając się, czym właściwie mogły być. I czy tym samym, co spotkali w Oazie, zerknęła ku Billy’emu, kiedy twierdził, że jednak nie. Zmarszczyła mocniej brwi. Odebrała od niego kubek z alkoholem podtykając go pod wargi. Podciągając nogi na siedzenie i opierając na kolanach kubek. Przytknęła wargi do naczynia, spoglądając na niego milcząco. Odwracając wzrok, kiedy wspomniał o Longbottomie. Gdyby przybyła wcześniej… Gdyby pracowała szybciej, mogłaby pomóc. Może zdołałaby jakoś. Ale była spóźniona. Ostatnio popełniała tylko błędy albo spóźniała się w miejsca w których powinna być. Wykrzywiła usta, przechylając kubek, wykrzywiając wargi kiedy alkohol spłynął jej do gardła. Nie powiedziała jednak nic. Bo co mogła mu powiedzieć? Wierzyła w treść opowieści - ale nie miała słów, które mogłaby cokolwiek zmienić. Bo prawdopodobnie gdyby nie Longbottom, pewnie wszyscy byliby martwi. Dokładnie tak, jak mówił. A ona, trafiłaby na to co widziała nie raz w snach. Stosy z ciał przyjaciół i ludzie zjednoczonych w jednej idei, ludzie, którym nie zdążyła pomóc. Dalej słuchała bez przerywania. Nie komentując bez potrzeby i nie mając pytań, kiedy usłyszła po raz pierwszy o czymś takim jak to. Spojrzała na niego dłużej kiedy zapewnił, że nic mu nie było. Może dlatego, że sama niezmiennie kłamała w tej sprawie. Albo łapała za słówka, karmiąc innych półprawda. Jej też nic nie było. Ciało miała już zdrowe. W końcu skinęła głową.
- Więc… - urwała po dłużej chwili milczenia. Podczas którego po prostu przesuwała spojrzeniem po otoczeniu. Zdawało się być tutaj spokojnie. Przyjemnie. Jakby świat - czy to, co się działo nie wpływało na to miejsce całkiem, a może widocziie.- ...o co chodzi z Hann? - chciała wiedzieć, przerzuciła nogi przez oparcie krzesła, przekręcając się w nim. Je splotła w kostkach. Jasne tęczówki zwróciła ku niemu mrużąc odrobinę oczy. Mów, Moore.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Dom - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Dom [odnośnik]28.12.22 1:05
Uśmiechnął się w reakcji na jej słowa, w bliźniaczym geście wzruszając ramionami. Co mógł więcej powiedzieć? Kochał Hannah – nie miał co do tego wątpliwości, nie było też sensu temu zaprzeczać; bez względu na to, co by się nie działo, nigdy nie czuł się tak szczęśliwy jak teraz – mając ją tuż obok, w tym domu. Zasypiając i budząc się u jej boku, w cieple pachnącej jej skórą pościeli. Nawet ostatnie wydarzenia, przygniatające jego barki fantomowym ciężarem, nie zdołały mu tego odebrać. Czy był samolubny – ciesząc się tym, kiedy tyle było wokół cierpienia?
W p-p-porządku – odpowiedział Justine po krótkiej chwili milczenia, zduszając cisnące się na usta zdania. Trudno było mu to zaakceptować – że nie było nic, co mógłby zrobić – ale nie chciał też niepotrzebnie naciskać, zdając sobie sprawę, że niechciana pomoc mogła narobić więcej szkody niż pożytku. Zatrzymał na sekundę spojrzenie na znajomej twarzy Tonks, z jakiegoś powodu przypominając sobie to deszczowe popołudnie po śmierci jej mamy, kiedy zabrał ją na boisko do Quidditcha. Miał wrażenie, że od tamtego dnia minęły całe wieki – a jednocześnie czuł się, jakby to było wczoraj. – To znaczy – jak? – wyrwało mu się. Jak musiało być? Zmarszczył brwi, czując, że coś mu ucieka, może coś istotnego – ale żartobliwy komentarz zamknął mu drogę do kolejnych pytań. Zaśmiał się, kiwając krótko głową – bez trudu wyłapując zawoalowany komunikat.
Rozmowa o Oazie i cieniach ściągnęła jego myśli na zupełnie inne tory, sprawiając, że pomiędzy brwiami pojawiła się głęboka, pionowa zmarszczka. Niedawna rozmowa z Herbertem w żaden sposób nie rozjaśniła mu kwestii wyłaniających się z mroku istot, które zaczynały stanowić realne zagrożenie – i nie mogli się już chyba oszukiwać, że był to problem, który zniknie sam. Westchnął ciężko, pocierając dłonią krawędź żuchwy – przez moment marząc o tym, żeby po prostu móc je zignorować. Czymkolwiek były cieniste byty, wydawały mu się siłą zbyt niezrozumiałą, by był w stanie się z nimi mierzyć – a może po prostu nie chciał tego robić, wykończony kwestiami większymi niż on sam. O naprawie chat mógłby rozmawiać w nieskończoność, składanie w całość popękanych stropów i nadwyrężonych ścian brzmiało znajomo, bezpiecznie; było czymś, nad czym miał kontrolę, na czym się znał. A cienie? Wywoływały nieprzyjemne dreszcze na plecach, wkradały się do koszmarnych snów; czyniły sięganie po magię niepewnym, niebezpiecznym. Jak wtedy, gdy nad Wielką Brytanią wisiało widmo anomalii. – Nie mam p-po-pojęcia, Just – przyznał, unosząc do ust kubek z paskudnym alkoholem. – Herbert mówi, że przyciąga je silna magia i z tego, co widziałem – rzeczywiście może tak być – przyznał, odkładając naczynie na przykryty pergaminami blat. – Kiedy p-p-pojawiły się w trakcie naszej walki – wszystko stanęło na głowie, próbowałem rozbroić szmalcownika – a moje zaklęcie zamieniło się w czar, którego nawet nie p-p-potrafię rzucić. Nie umiem tego wyjaśnić. Nie wiem, czym są – ale wydają się złe. Na wskroś – zapewnił, przypominając sobie wypełniające uszy szepty i lodowate dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Lepki dotyk czarnej substancji wypełniającej płuca, nos, wdzierającej się do oczu. Znów dotknął opuszkami palców znaczącej szyję blizny. – Potężne. Prawie zabiły mojego brata – dodał jeszcze, mimowolnie przypominając sobie stan, w jakim ze starcia z cieniami wyszedł Volans. To był cud, że wciąż żył. Pociągnął z kubka większy łyk, pozwalając alkoholowi wypalić z wyobraźni wizję, że mogłoby być inaczej.
Nie próbował za wszelką cenę przerywać milczenia, które zapadło pomiędzy nimi, gdy wybrzmiały już ostatnie słowa streszczające wydarzenia z Oazy – na dłuższy moment zanurzając się we własnych myślach. Przez chwilę chyba nawet udało mu się zapomnieć o obecności Justine – dlatego gdy się odezwała, mimowolnie drgnął lekko, zatrzymując na niej zaskoczone spojrzenie. Zamrugał, z trudem wracając do tu i teraz. – Hm? – mruknął; więc – co? – Ach. – Wyprostował się bezwiednie, wypuszczając kubek z dłoni, żeby podrapać się po skórze na karku. – To właściwie nie jest moja sp-p-prawa – uprzedził, zapobiegawczo rzucając Tonks przepraszające spojrzenie. Rozejrzał się, jakby się spodziewał, że Hannah za parę sekund wysunie się zza drzwi prowadzących do domu – nie byłoby to aż tak nieprawdopodobne. – W ogóle bym się w to nie wtrącał, gdyby nie… Gdyby syt-t-tuacja była inna, ale… – Urwał, szukając właściwych słów; chyba zapędził się w kozi róg. – Wiem, że się p-po-pokłóciłyście – przyznał wreszcie. Nie mógł tego nie zauważyć; widział, jak poruszona wróciła Hannah po ostatnim spotkaniu z przyjaciółką – i jak zachowywała się później. – Nie wiem, o co, tak, jak mówiłem, to nie moja sprawa, ale – wiesz, ona cię – p-p-potrzebuje teraz. Tak myślę – wyrzucił z siebie. – A ja też byłbym spokojniejszy, gdybyś miała na nią oko. – Justine była w końcu kiedyś magomedyczką – znała się na uzdrowicielstwie po stokroć lepiej, niż on, on nie wiedział nic – i męczyło go to za każdym razem, kiedy wyłapywał smutne spojrzenie Hannah.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Dom [odnośnik]28.12.22 15:56
W końcu się odezwała z krótkim stwierdzeniem, któremu potaknął. Nie powiedział nic więcej, nie zapytał. Przynajmniej na początku, może ona niepotrzebnie dodała coś więcej, przekonana, że wiedział. Nie ukrywała wcześniej jakoś specjalnie ciąży przed przyjaciółmi, ale też nie roznosiła wieści pomiędzy wszystkich, nie chcąc - a może jednocześnie bojąc się - że stanie się faktem. Faktem, a może czymś na co będzie czekać i czego będzie wyglądać. Spojrzała gdzieś w bok wgryzając się znów w kanapkę. Kiedy jednak zadał pytanie wróciła do niego spojrzeniem. Rozchyliła na chwilę usta w widocznym zawahaniu. Może nie wiedział - dlatego dopytał. Ale nie chciała o tym mówić za bardzo. Roztrząsać. Słuchać padających słów pełnych współczucia. Poradzi sobie jakoś - jakoś zawsze sobie radziła. Dlatego zażartowała, chcąc wysupłać się z niewygodnego tematu - czy może rozmowy, która zmierzała w rejony, których nie chciała odwiedzać. Zdążyli się zaprzyjaźnić przed to co działo się wokół i sprawy, które ich łączyły. Rozciągnęła usta w uśmiechu, któremu daleko było do szczerości.
Znów była zmęczona, fałszem, który wygrywał w jej słowach i pozie. Z ulgą przyjęła temat Oazy, choć z pozoru cięższy był tym, do którego potrafiła podejść z mniejszą ilością emocji. Podejść do sytuacji analitycznie, podliczyć zyski i straty, spróbować znaleźć rozwiązanie, czy może przyczynę problemów. To było dla niej jasne, bezpieczne, prostsze, niż zatapianie się w meandry niepotrzebnych emocji. Kiedy zjadła kolejną z kanapek podniosła się, łapiąc za kubek z alkoholem. Wysłuchała go w milczeniu, marszcząc brwi w próbie odnalezienia jakiejś myśli, pomysłu, początku. Ale nic nie nadchodziło, nic jej nie olśniło, nic nie zdawało się pasować do siebie. Twory wabione potężną magią? Nie słyszała o niczym podobnym wcześniej. Zapatrzyła się gdzieś przed siebie, unosząc do góry kubek, przechylając go. Wróciła do niego wzrokiem.
- Volansa? - zapytała z krótkim zaskoczeniem. Pomimo… cóż, niezbyt szczęśliwej sytuacji między nimi widziała, że potrafił walczyć. W sumie, nie było to zadziwiające, był smokologiem, a oni też na co dzień obcowali z niebezpieczeństwem. Nie był tak silny jak ona czy Kieran, ale dostatecznie by poradzić sobie z wrogiem. Jak silne musiały być cienie, żeby ledwo im uciekł? Zmarszczyła brwi mocniej, zatapiając się we własnych rozważaniach. Wnioski były coraz bardziej ponure.
Ten temat, naturalnie zdawał się wyczerpać sam. Pozostawał jeden, który mimowolnie wlewał w nią niepokój o przyjaciółkę. A może teraz już, byłą? Nie była pewna, zmartwiła się, że coś mogło pójść nie tak, a Moore odsuwał na bok temat. Więc zapytała, czując jak coś nieprzyjemnie ściska jej się w środku. W końcu wracając do niego spojrzeniem, mrużąc lekko oczy. Odnajdując inną pozycję na krześle. Przytknęła alkohol do ust, pociągając znów kolejny łyk. Unosząc jasne tęczówki na Moore’a znad naczynia. Jej brwi się uniosły, a wydźwięk słów sprawił że najpierw zmrużyła lekko oczy zaalarmowana już samym wstępem. To nie była jego sprawa? Więc po co jej dotykał? O co mu właściwie chodziło? Podciągnęła się odrobinę na krześle, nie zmieniając pozycji, nadal trzymając nogi na jednym z jego oparć. Przygotowywała wewnętrznie, mimowolnie jeszcze próbując myśl, że naprawdę zmierza w tamtym kierunku. Jedna z jej brwi uniosła się kiedy rozglądał się wokół jakby spodziewając się, że zaraz ktoś im przerwie.
- Jaka sytuacja? - zapytała, naciskając na zgłoski, dodając drugą z brwi do kompletu. Jej głos obniżył się trochę, nie zdawał się nawet neutralny, jakaś ostrzegawcza nuta wybrzmiała w nim mimowolnie, kiedy opuszczała brwi, by na nowo zmrużyć oczy. Odwróciła od niego wzrok, kiedy wspomniał o kłótni. Uniosła kubek, który opróżniła do końca. Podniosła się, by nalać sobie więcej. - Potrzebuje? - powtórzyła po nim, prychając pod nosem i kręcąc głową. Wypełniła szklankę zielonym, mało smacznym trunkiem, unosząc ją znów do ust. Opierając się udami o stół. Zakładając dłonie na piersi. Słuchała w milczeniu padających słów. Zacisnęła wargi, mięsień na jej policzku drgnął.
- Masz dom w Irlandii skryty pod Fideliusem, nic jej tu nie grozi. Mieszka tu - w końcu… jest twoją żoną, tak? - odpowiedziała chłodno, unosząc szklankę. Zatoczyła nią koło, wskazując na przestrzeń wokół. Przytknęła ją do warg, krzywiąc się na smak alkoholu. Przy niej nie była bezpieczniejsza niż była tutaj. Czego właściwie się spodziewał, o co prosił, do czego zmierzał z tym trzymaniem na niej oka. Nie odejmowała od niego spojrzenia, unosząc lekko jedną z brwi jednocześnie mrużąc oczy. - Masz rację, to nie twoja sprawa, niepotrzebnie się wpieprzasz. - jej usta wykrzywił zirytowany półuśmiech który nie prezentował sobą nic przyjemnego, ani prawdziwego. Nie było w nim ciepła. - Skoro już postanowiłeś to słucham: do czego mnie niby potrzebuje, Moore? - żeby mieć z kogo zakpić? Czy żeby mieć z kim nie rozmawiać o tym, o tym co jest dla niej ważne? Czy może, żeby mieć na kogo się wściekać? Słuchać, ale nie słyszeć tego, co próbowała jej powiedzieć. Żadne z tych pytań jednak nie opuściło jej ust. Nonszalancko zakręciła trzymanym naczyniem jakby ta sprawa, ta rozmowa, nie ściskała jej nieprzyjemnie gardła. Dlatego założyła maskę, przywdziała tarczę, chcąc odbić ciosy szybciej, niż nadejdą. Pozostać niewzruszoną.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Dom - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Dom [odnośnik]29.12.22 13:45
Nie wiedział – nie był w stanie odczytać jej myśli, skrytych szczelnie za zaciętym wyrazem twarzy. Dostrzegał zmęczenie, ciężar trosk schowany w ciemniejszych załamaniach pod oczami, ale prawdziwy powód osiadającego na drobnych ramionach wyczerpania mu umknął. Nie miał pojęcia – że spodziewała się dziecka, ani tym bardziej, że je straciła; chociaż zwrócił uwagę na jej nieobecność na spotkaniu w ratuszu, to zdawkowe słowa Castora pozwoliły mu wierzyć, że Justine była chora, ale pozostawała pod dobrą opieką – nie dociekał więc, nie próbując na siłę przekraczać dystansu, na który Tonks zazwyczaj go trzymała. Widocznego też teraz; przemilczane pytanie go nie zdziwiło, a żartobliwy komentarz, choć lekki, na nowo zarysował wyraźne, wyznaczone przez nią granice – wycofał się więc za nie, bez urazy i słowa sprzeciwu, skupiając się na tym, z czym Justine zdawała się czuć najlepiej: na pracy.
Przytaknął w reakcji na pytanie o Volansa, odruchowo zaciskając mocniej szczękę. W ostatnich miesiącach prawie stracił ich wszystkich: Lydię w Azkabanie, Volansa w starciu z cieniami, Aidana w Oazie. Ted nadal się nie odzywał, a brak jego imienia i nazwiska na długich, drukowanych w Proroku Codziennym listach zaginionych i poległych, stanowił jedynie nikłe pocieszenie. Co miał napisać w kolejnym liście do ojca? Jak miał się przyznać, że zupełnie zawiódł pokładane w nim oczekiwania? – Był razem z Herbertem, k-k-kiedy cienie ich zaatakowały – wyjaśnił, wzdychając ciężko, bezwiednie odsuwając na bok odręczne szkice. Zacisnął palce na uchu metalowego kubka, żeby pociągnąć solidny łyk piekącego w gardło alkoholu. Nie powinien więcej pić, było stanowczo za wcześnie – ale może właśnie tego potrzebował, żeby tego wieczoru zasnąć przynajmniej na chwilę. Od powrotu z magicznej wyspy nie zmrużył oka, nie potrafiąc wypchnąć z myśli lepiących się do jego ciała głosów, a kładąc się na łóżku i odpływając w sen, zaczynał czuć pod sobą targające ziemią wstrząsy – i zrywał się, z bijącym mocno sercem, przekonany, że tym razem ziemia drżała tutaj – w Irlandii.
Być może to właśnie zmęczenie nie pozwoliło dobrać mu zdań właściwie. Nigdy nie był w tym dobry – słowa na ogół go nie słuchały, kanciaste i niepasujące do siebie, nie pozwalały przekazać myśli tak, jakby tego chciał – ale nawet jeśli zabrzmiał niezręcznie, to stanowcza reakcja Justine i tak go zaskoczyła. Zmiana w panującej na werandzie atmosferze była tak gwałtowna, że przez chwilę William był przekonany, że od gór zawiał chłodniejszy wiatr; zmarszczył brwi, bez trudu wychwytując ostrzegawcze nuty, nie potrafiąc zrozumieć tej nagłej wrogości. Odstawił ostrożnie kubek na stół, odchylając się do tyłu i przez chwilę po prostu obserwując w milczeniu, jak Tonks nalewa zielonkawego płynu do kubka. Nie umknęło mu, że wstała, konieczność zadzierania głowy sprawiła, że poczuł się niekomfortowo – dlatego po sekundzie zawahania również się podniósł, żeby zrobić parę kroków w tył i oprzeć się o drewnianą, oddzielającą ich od ogrodu balustradę. – Do czego? – powtórzył z niedowierzaniem, nie tracąc jednak jeszcze spokoju. Nonszalanckie zachowanie Justine, dziwny, nieszczery uśmiech, w jakiś nieznośny sposób szarpnęły jego nerwami, ale nie miał zamiaru dać się sprowokować ani wytrącić z równowagi. – Myślałem, że się p-p-przyjaźnicie – zauważył. Rozplątał ręce, prostując je i zaciskając dłonie na drewnianej, prostokątnej poręczy. Pytanie o to, do czego przyjaciele potrzebowali się nawzajem zabrzmiało w jego myślach abstrakcyjnie, podobnie jak porównanie tego do chronionego zaklęciami domu – nie próbował nawet odnaleźć związku pomiędzy jednym a drugim. – To prawda, nic jej tu nie grozi. I tak, jest moją żoną – przytaknął; głos złagodniał mu na ostatnich głoskach, bezwiednie, instynktownie. – Dlatego m-m-martwię się, jak widzę, że od miesiąca się z tym gryzie. Może ja wielu rzeczy nie rozumiem i się nie znam, ale nie jestem ślepy – dodał, nie mając jeszcze pojęcia, jak źle miały zestarzeć się te słowa. Pochylił się lekko, sięgając dłonią twarzy i pocierając palcami skroń; chyba żałując, że w ogóle się odezwał. – Jej mama jest za granicą, a ja ze nie wszystkim p-po-potrafię pomóc, i myślałem… W tym domu nie ma nikogo, kto… – Urwał, gubiąc się we własnych słowach – a może skonfundowany czymś, co powiedziała Justine. Otworzył usta, tylko po to, żeby po chwili ponownie je zamknąć. Coś mu się nie zgadzało – ani defensywna postawa, ani następujące po sobie pytania; wyprostował się. – Hannah nie powiedziała ci, dlaczego wróciła do kraju? – zapytał więc wprost. Wydawało mu się to nieprawdopodobne; wiedział, że trzymała wieści o dziecku w tajemnicy – on sam również (z trudem) powstrzymywał się od rozpowiadania na prawo i lewo, że zostanie ojcem, rozumiejąc, w jakim świetle by ich to postawiło – ale z jakiegoś powodu do tej pory był pewien, że Justine należała do wyjątków.
[bylobrzydkobedzieladnie]




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?



Ostatnio zmieniony przez William Moore dnia 31.12.22 17:52, w całości zmieniany 1 raz
William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Dom [odnośnik]30.12.22 11:52
Jego słowa uznała za atak. Każda komórka jej ciała postawiła się w stan gotowości, zamierzając go odeprzeć. Od razu, szybko, bezlitośnie. Cierpiała i nie chciała dalej - nie chciała więcej. Nie chciała siedzieć i rozliczać każdego gestu i słowa. Wolała odsunąć wszystko od siebie, założyć maskę, odgrywać perfekcyjnie samą siebie udając, że wszystko jest dobrze.
I było. Chwilami nawet sama w to wierzyła. Było, kiedy zajmowała myśli, kiedy musiała skupić się na czymś. A jej praca, Zakon, to wszystko wymagało skupienia. I właśnie tego potrzebowała. Nie Vincenta pod drzwiami, nie spojrzeń pełnych troski, nie pretensji. Zareagowała od razu, gwałtownie, nieprzyjemnie, odpychająco. Zrazić do siebie innych - to też było jakieś wyjście, żeby dali jej spokój.
Nalewała alkohol starając się, żeby nie zadrżała jej ręka. Udawała, że nie czuje na sobie jego spojrzenia. Nie zareagowała, kiedy się podniósł. Oparła się o stół zaplatając ręce na piersi. Jasne, ostre spojrzenie wpatrywało się w Moore’a z zacięciem. Nie uciekała wzrokiem. Nie odpowiedziała na powtórzenie pełne niedowierzenia. Skinęła krótko głową. Do czego. Skoro już się wtrącił, niech wyrazi dokładnie swoje zdanie. Niech powie co sądzi.
- To jest nas dwoje. - odcięła się, unosząc na nowo kubek, zmarszczyła gniewnie brwi, dopiero teraz odciągając spojrzenie. Zawiesiła wzrok przed sobą na bliżej nieokreślonym punkcie. Uniosła kubek, przytknęła go do ust, ale nie uniosła ku górze. Zmarszczka pogłębiła się bardziej. Hannah była jej stała. Była jej sercem. I mimo pozy, którą przyjęła, zależało jej na jej szczęściu. Ale może właśnie, ona obok nie mogła go jej dać ani przynieść. Może odsuwając się, mogła dać jej spokój na który zasługiwała i szczęście u boku mężczyzny, którego wybrała. Kolejne słowa przywitała cisza. Może tak właśnie musiało być, może tak było najlepiej. Najodpowiedniej. Wzięła wdech w płuca. Przymknęła powieki, odsuwając kubek. Zacisnęła wargi. Mięsień na jej policzku nie przestawał drgać niebezpiecznie. Nic nie mówiła, milczała, słuchając kolejno padających słów. Uniosła kubek upijając z niego szybko. Noga zaczęła jej nerwowo podrygiwać. Odwróciła się, żeby napełnić go ponownie.
- Ocipiałeś? - zapytała go poważnie rozwierając oczy. - Skoro nie rozumiesz, to pozwól, że ci wyjaśnię. Twoja żona uznała, że wie lepiej jak żyć powinnam. A kiedy próbowałam jej wyjaśnić obraziła się, że nie mogę jej powiedzieć wszystkiego. Nie dlatego, że tak wymyśliłam. Tylko dlatego, że wiąże mnie tajemnica. Na to, że kompletnie nie wyczuła momentu w którym nie powinna kpić z tego kim jestem, wzruszam ramionami. Ale nie jestem w stanie wytłumaczyć jej czegoś, jeśli tego co najważniejsze powiedzieć nie mogę. - pokręciła głową z niedowierzaniem. Uniosła kubek pociągając z niego ponownie. Czemu to było takie cholernie niedobre? Przynajmniej ciepły alkohol rozchodził się, otumaniając trochę.
- Nikogo kto co? - zapytała otwierając oczy, przekrzywiając głowę, przesuwając na niego spojrzenie. Co do ich kłótni, miała mamka Ginny. Z czym sobie niby nie mógł poradzić Moore? Nie powinni być teraz zachłyśnięci sobą? Choć w czasie wojny, przeżywać okresu zakochania tak słodkiego i dobrego. Co stało im na drodze? Nacisnęła na zgłoski domagając się, żeby dokończył. Mimo wszystko - musiała wiedzieć. Wpatrywała się w niego w oczekiwaniu, unosząc ku górze brwi kiedy tak otwierał i zamykał usta, jakby właśnie w jego mózgu nastąpiło zwarcie i wargi odmawiały posłuszeństwa nie chcąc przekazywać dalej słów.
Kolejne pytanie wlało na jej twarz zdziwienie. Dlaczego wróciła do kraju? Nie dla niego? Żeby wziąć ślub? Zmarszczyła brwi spoglądając w bok. Zastanawiając się, wracając myślami do ich spotkania. I wtedy zrozumiała nagle, przypomniała sobie, że Wright nigdy nie odpowiadała jej na to pytanie, od razu przechodząc do Moora. Do zaręczyn, do szybkiego ślubu - który nadal zdawał jej się do niej nie całkiem pasować. Znów poczuła się, jakby ją ktoś zdrowo pieprznął w przepłonę.
- Skoro pytasz to pewnie nie. - uśmiechnęła się pełnym rozczarowania uśmiechem. Uniosła kubek, tym razem pociągając zdrowo alkoholu. Skrzywiła się, wypuszczając powietrze. Odstawiła go na stół. Nic tu było po niej. Dowiedziała się tego, co potrzebowała. - Ale o ślubie też nie chciała rozmawiać. Za bardzo. - jednak sięgnęła znów po kubek, unosząc go, żeby wypić zawartość alkoholu do końca. Palił. Przymknęła na chwilę powieki. Oczy ją zapiekły. Zamknęła je wykrzywiając usta. Wzięła wdech przez usta, wypuszczając powietrze nosem. Odstawiła go na stolik. Upiła się już trochę. Czuła, że robi jej się wszystko jedno. Odepchnęła się od stołu. - No trudno. Dalej i tak miałam iść sama. Jeśli taka jest cena, to ją sapłace. - mruknęła unosząc ręce, żeby założyć jasne kosmyki za ucho. Sądząc, że ostatnie dwa zdania były jedynie myślą, nie słowem, które wypadło między nich. Zatoczyła się. Póki pozostawała nieruchomo, nie czuła że tyle wypiła. Mówiła dość wyraźnie i składnie, jeszcze, na razie. - Naprawdę cjeszę się waszym szczęściem. Staram się… cieszyć. Jak ją skrzywdzisz, to cię zabije. - nie spojrzała na Moora. Wyprostowała się, łapiąc pion. Włożyła ręce w kieszenie płaszcza szukając świstoklika. Gdzieś go miała. - Pójdę. Muszę się zdrzemnąć. - oznajmiła jakże odkrywczo. Zmęczony organizm tak naprawdę nie potrzebował wiele alkoholu. Ona była mała. Głowę teraz miała już ciężko. Za to też będzie musiała jutro zapłacić. Jeszcze kontaktowala, ale alkohol otępiał ją lekko. Może dlatego rzeczywistość mniej bolała.

| idę albo nie idę - zt?



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Dom - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Dom [odnośnik]31.12.22 19:33
Nie miał siły się z tym mierzyć. Czuł się wykończony: nie tyle fizycznie, choć spotęgowane brakiem snu zmęczenie dawało mu się we znaki, odbierając klarowność myślom i utrudniając koncentrację. Przede wszystkim jednak – ciążyły mu emocje, surowe, przytłaczające, skrajne. Przejrzysta, wypełniona szczęściem bańka, która oddzielała go od rzeczywistości przez ostatni miesiąc, pękła – roztrzaskała się jak wypuszczona z dłoni szklanka, w sekundzie, w której zorientował się, jak niewiele brakowało: do końca, do tego, żeby nie wrócił do domu. Wydawało mu się, że od dawna zdawał sobie sprawę z tego, że tak mogło być – mówił o tym otwarcie, mówili wszyscy: trwała wojna, wyjście na ulicę wiązało się z ryzykiem. Akceptował je za każdym razem, gdy wyruszał w trasę jako łącznik; kiedy pod nosem ministerstwa magii szkolił nowych lotników, rebeliantów. To wszystko sprawiało jednak teraz wrażenie błahego, naiwnego; pustych słów rzuconych na wiatr. Może musiał wszystkimi zmysłami dotknąć śmierci, żeby uwierzyć, że była realna; że czaiła się za każdym rogiem – i że jeśli następnym razem jej nie umknie, nie będzie miał czasu niczego przygotować, z nikim się pożegnać. Pogodzić, przeprosić, naprawić błędów; zadbać o to, żeby jego najbliżsi mogli żyć dalej. Miał tylko tu i teraz.
Może to właśnie te przemyślenia popchnęły go do rozmowy z Justine. Może za bardzo chciał wszystko naprawić – zapominając, że ludzie nie byli tak nieskomplikowani i niewzruszeni jak budowlane konstrukcje. Próbował pomóc, gdzieś po drodze się pogubił – ani przez moment nie spodziewając się, że spotka się z tak gwałtowną reakcją. Wciąż nie potrafił zrozumieć: skąd się wzięła, i dlaczego Tonks od razu zobaczyła w nim wroga – kiedy to właśnie oni, Zakon Feniksa, powinni sobie ufać. Nie poznawał jej teraz, z trudem powstrzymując się przed wyrwaniem jej z dłoni kubka, gdy napełniała go po raz kolejny, opróżniając alkohol nerwowymi ruchami. – Opowiadasz bzdury – stwierdził, nadal próbując zachować spokojny ton głosu, ale zdenerwowanie szarpało już krawędziami głosek. Oparł się mocniej o balustradę, zaciskając palce na szorstkim drewnie. – I d-d-dobrze o tym wiesz, znasz Hannah tak długo, jak ja. To nie jest osoba, która kpi sobie z p-p-premedytacją z przyjaciół. Ani która odwraca się od nich, nawet nie próbując ich zrozumieć – dodał bez cienia zawahania. Wiedział przecież, jaka była: od zawsze, odkąd tylko pamiętał, stawiała innych na pierwszym miejscu, odsuwając na bok siebie i swoje potrzeby. Bywała impulsywna, a emocje miały w zwyczaju wylewać się z niej jak z przewróconego dzbanka, ale jednocześnie: była jedną z niewielu osób, które nie bały się powiedzieć mu prawdy nawet wtedy, kiedy nie chciał jej usłyszeć. I kochał ją za to. – Każdy ma jakieś tajemnice, Tonks. Ale p-p-po co robić z nich tarczę? Po co zasłaniać się przed ludźmi, który chcą dla nas dobrze? – Nawet dzisiaj to robiła; odkąd tu weszła, odbiła co najmniej połowę pytań. Wtedy, gdy spotkali się przy niedokończonym jeszcze domu, było tak samo – Wyjaśniłaś jej to w ogóle, czy zbyłaś p-p-półsłówkami? – zapytał.
Szczęka mu drgnęła, obrócił się za siebie w nerwowym tiku – zaraz potem wracając spojrzeniem do Justine. Oderwał jedną dłoń od balustrady, żeby podrapać się po karku. Pokręcił głową. – Nikogo, kto nic. Zap-p-pomnij o tym, pomyliłem się. – Nie miał ochoty już o nic jej prosić – nie, kiedy zachowywała się w ten sposób; kiedy rzucała wulgarnymi słowami i wlewała w siebie coraz więcej alkoholu. – Możesz to już zostawić? – rzucił nerwowo, wskazując na butelkę, mimo że nie miał prawa mówić jej, co miała robić.
Nie musiała też mu odpowiadać – odczytał zaprzeczenie z jej twarzy. Kolejne słowa wywołały nieprzyjemne, chłodne ukłucie gdzieś za mostkiem; wargi mu drgnęły, ale nie odezwał się, nie chcąc dać po sobie poznać, że unikanie tematu ślubu przez Hannah w jakiś sposób go dotknęło, odbierając część pewności siebie i zasiewając wątpliwości – zupełnie, jakby ktoś bez ostrzeżenia wyciągnął mu spod nóg dywanik. – Wiesz co, Tonks? – Prychnął. – P-p-problem z tym twoim chodzę-wszędzie-sama polega na tym, że cenę płacą wszyscy dookoła – rzucił chłodno, gdzieś w połowie tego zdania orientując się, że nie powinien był tego mówić. Nie wycofał się jednak, zbyt poruszony całą tą rozmową, żeby zastanowić się nad słowami dwa razy. W pierwszej chwili nie zareagował też, gdy Justine zatoczyła się chwiejnie, kołysząc się pod wpływem wypitego alkoholu. Przestroga przed skrzywdzeniem Hannah, wypowiedziana w innych okolicznościach, pewnie by go poruszyła i rozbawiła – ale w tamtym momencie jedynie się skrzywił, bo zapewnienie zabrzmiało w jego uszach jak drwina.
Był gotów się odwrócić, pozwolić Tonks odejść, ale coś w sposobie, w jaki nieporadnie przeszukiwała kieszenie, nie pozwoliło mu zachować obojętności. Troska przebiła się przez poirytowanie i gorycz, zaklął w duchu; to, że był zły, w gruncie rzeczy nie miało znaczenia – nie chciał, żeby coś jej się stało. – Oszalałaś? – zapytał, odpychając się od poręczy i robiąc dwa kroki w stronę Tonks, żeby złapać ją za ramię powyżej łokcia. – Nigdzie nie p-p-pójdziesz w tym stanie, jesteś pijana. – Nie mogła się teleportować, podróż świstoklikiem też nie należała do najłagodniejszych – mogła się rozszczepić, a w najlepszym wypadku: zwymiotować i się udławić. – Możesz się zdrzemnąć na górze, mamy wolny p-p-pokój. Obiecuję, że nikt ci nie będzie przeszkadzał – dodał gorzko. Nikt, oprócz paskudnego kaca.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Dom [odnośnik]02.01.23 8:27
Na kołnierzyku koszuli pozostała wciąż plama po graficie. Czasem tak robił, gdy pracował, gorączkowo się nad czymś zastanawiał — drapał się ołówkiem. Wspomnienie było wystarczajaco utrwalone, by od razu po zobaczeniu przeciągłego, szarego śladu znaleźć winowajcę, choć pranie jego ubrań wciąż było dla niej całkiem nowe. Łapała się na oglądaniu ich dokładnie, odnajdując raz po raz nową, wyciągniętą nitkę, przetarcie na łokciach, czy niewielką dziurkę z drobiną suchej gałęzi, o którą musiał nieświadomie zahaczyć. Plam pozbywała się uparcie, wszystkim czym tylko się dało, ale ostatnio brakowało już wszystkiego, czym mogła się posiłkować.
Słyszała, że przyszła. Słyszała ją już od progu, jak krzyczała, ale nie ruszyła się z miejsca, trąc wciąż jedną i tą samą koszulę i odwlekając moment wyjścia z łazienki wiedząc, że ni przyszła do niej, a jej obecność z pewnością ich spotkanie zakończy niezależnie od finału rozmowy. Wbrew temu, co sadziła Tonks, rozumiała, że wokół niej istniały sprawy, w które nie była wciągana. Istniały tajemnice, w korę nie mogła być wtajemniczona. Była zła, bo Just nie zrozumiała z tamtej rozmowy absolutnie nic, ale też przygnębiona, bo nieustannie towarzyszyło jej przekonanie, że była zbyt mało wyrozumiała.
Dłonie miała już pomarszczone od moczenia ich w wodzie, a ta była już zimna, ale chłód był kojący przy tej pogodzie. Odsączyła wszystkie koszule, spodnie, bieliznę, wyciskając z nich tyle wody ile była w stanie i przerzuciła wszystko do kosza, który przez nadmiar zalegającej wciąż wilgoci wydawał się dwa razy cięższy. Podniosła go i oparła na biodrze, przytrzymując dwoma rękami ruszyła na dwór przez kuchnię. Już tam dotarły do niej podniesione głosy i poszczególne słowa. Zatrzymała się wpół kroku, nie mogąc zrobić kolejnego. Nie z obawy, czy ze strachu, a z niemożliwej do powstrzymania chęci posłuchania więcej. Tonks nie chciała jej powiedzieć nic. Czy istniała szansa, że powie cokolwiek Billemu? Czy powiedziała już? Przełknęła ślinę, robiąc kilka kroków bliżej drzwi, ale podłoga pod nią zaskrzypiała odrobinę. Poprawiła lekko kosz, który jej ciążył na biodrze, nie otwierając jednak drzwi, przed którymi stanęła.

| skradania nie mam...


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Dom - Page 2 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Dom [odnośnik]02.01.23 21:23
Nie przyszła tutaj dzisiaj po wnikliwą wiwisekcję jej relacji z Hannah. Powinna była się domyślić. Przewidzieć. Zamknąć usta i nie odzywać się w ogóle. Przyjąć po prostu padając z jego ust słowa, bez zwrotnego komentarza. Ale te same z niej uleciały. Niezmiennie, to ona była tą, co wprowadzała zamęt? Miała ochotę uśmiechnąć się gorzko. Nie powinna była tutaj przychodzić zmęczona. Może nie powinna w ogóle. Zmartwiła się, przestraszyła, kiedy Moore wspomniał, że chce porozmawiać o Hannah. Ale nie sądziła, że będzie chciał rozmawiać o tym, co działo się między nimi. Pozbierała się, prowizorycznie, jakkolwiek. Zatracała w pracy, kolejnych patrolach, rzeczach, które były do zrobienia, byle nie myśleć więcej, byle nie cierpieć dalej. Sama była sobie winna - wiedziała doskonale. Dlatego sięgnęła po alkohol, który sama przyniosła. Nie piła go często ostatnio - nawet nie dlatego, że nie chciała, zwyczajnie ciężko było jakikolwiek dostać tak naprawdę. A przesiadywanie w otwartych lokalach w których jej twarz była znana jakoś nie było jej w smak. Mogłaby użyć metamorfomagii, ale alkohol rozluźniał, otumaniał, sprawiał, że trzeźwość odchodziła. Był ulgą, ale tylko na chwilę doskonale to wiedziała. A teraz napełniała po raz kolejny kubek.
Opowiadasz bzdury.
Mimowolnie zasznurowała usta. Zacisnęła mocniej żeby. Skóra na jej policzkach napięła się. Nie spojrzała nawet w jego stronę zaciskając rękę w pięść. Kolejne jego słowa sprawiły, że wykrzywiła usta milcząc dalej. Nie powinna się odzywać, nie powinna nic więcej mówić. Bo to nie miało sensu i nie miało znaczenia. Zdawał się nie słyszeć w ogóle słów wypowiedzianych w jego stronę. Zupełnie, jakby nie istniały, albo przeczyły wykreowanemu w jego głowie obrazowi Hannah. Wzięła wdech przez nos. Nozdrza rozchyliła się, płatki zafalowały, kiedy wypuszczała je, próbując uspokoić wrzącą wewnątrz niej krew.
Nadchodziła burza.
Czuła to w każdym nerwie. Dopiero kolejne słowa sprawiły, że odwróciła w jego stronę głowę unosząc brwi w niedowierzaniu. Nie wierzyła w to co słyszała. To był jakiś sen, nieśmieszny żart dziejący się w jej głowie.
- Nie wierzę. - szepnęła do siebie i pokręciła głową w zaprzeczeniu. Teraz oboje zarzucali jej właściwie to samo. Zamrugała kilka razy, odwracając spojrzenie. Wiedziała, że to nie będzie proste. Wiedziała, że wybierając tą drogę w końcu zostanie sama. Że będzie z boku obserwować jak żyją, ale nigdy nie będzie tego miała. A może… uświadomiła to sobie niedawno. Sądziła jednak… już sama nie była pewna co tak naprawdę. Pokręciła głową, kolejnymi mrugnięciami próbując uspokoić piekące oczy. Przymknęła je, biorąc wdech w płuca. Lewą dłoń zacisnęła na rogu stołu. Wbijała w niego palce, mocno, aż nie pobielały jej knykcie. Musiała się uspokoić. Jeśli wcześniej sądziła, że będzie mogła funkcjonować gdzieś obok najzwyczajniej w świecie była po prostu w błędzie. Nie byli w stanie jej zrozumieć - a może nie chcieli, nie potrafiąc dojrzeć tego, co przed nimi było. Znaleźć odpowiedzi, domyślić się ich. Było tylko jedno, co ich od siebie różniło, ale nie potrafili tego dostrzec.
- Świetnie. - odcięła się ostro, kiedy stwierdził, że się pomylił. - I to ja nie chce tłumaczyć. - nie pytała, stwierdziła. Uśmiechnęła się krzywo. Odcinał ją - i może dobrze. Może była jak rak, jak tocząca organizm choroba, jak zły omen wśród ludzi, którzy próbowali odnaleźć szczęście, kiedy ona się go świadomie wyrzekła. Nie potrzebowali tego. Hannah zwłaszcza tego nie potrzebowała. Jej, obok siebie. Moore się nią zajmie - tego jednego była pewna. Przechyliła kubek, a potem odstawiła go łapiąc znów za butelkę. Zamarła z przechyloną nią do połowy spoglądając na niego. Przez kilka długich sekund patrzyła na niego a potem skłoniła się odkładając ją na stół. Ale to kolejne jego słowa sprawiły, że zamarła. Mięśnie na jej twarzy napięły się bardziej. Zaciskła zęby tak mocno, że właściwie czuła każdy mięsień twarzy. Oczy jej się zaszkliły, zmrużyła je ze złością unosząc brodę. Po części też po to, by ukryć ten fakt.
- Nie martw się, Moore. Nie będę cię już kosztować ani knuta. - tak było lepiej, prawda? Już nie wiedziała, a alkohol i ból sprawiał, że było jej wszystko jedno. Miał rację przecież. Za każdy jej błąd płacili ci, którzy znajdowali się najbliżej jej. Była wadliwa, zepsuta, była wabikiem na problemy i nieszczęścia. Od dziś, będzie łączyła ich tylko sprawa. Nic więcej, nie miało znaczenia. Odepchnęła się od stołu. Wkładając dłonie w kieszenie w poszukiwaniu świstoklika. Alkohol zamieszał jej w głowie, zatoczył ciałem.
- Tak, dokładnie. - oszalała. A może od zawsze była szalona. Nie zwróciła na niego uwagi do momentu w którym nie znalazł się obok. Nawet wtedy nie uniosła na niego spojrzenia. Zamarła, dopiero w momencie w którym złapał ją za ramię. Spięła się. Niezapowiedziany, niedozwolony dotyk wyrzucał ją w rejony do których nie chciała wracać. Do dłoni strażników z Azkabanu, którzy sprawili, że po raz pierwszy naprawdę czuła się brudna. Unikała dotyku, bo przyniósł jej ból. Zapowiedział, sprezentował najpierw to, o czym marzyła, by później odebrać to bezlitośnie. A jednocześnie tylko ból zdawał się tym, co przypominało jej, że nadal była. Wciągnęła powietrze przez nozdrza. Szarpnęła się, ale jego palce zakleszczyły się na jej ramieniu. Odwróciła się w jego kierunku, spoglądając wprost na niego, unosząc głowę, mrużąc oczy. - Czyli nie muszę. - orzekła nie przestając marszczyć brwi. Możesz pozostawiało wybór. A ona była zbyt zraniona, zbyt urażona i zbyt pijana, żeby znaleźć rozsądek w tym wyjściu. - Puść. Mnie. - nakazała mu, cedząc słowa przez usta. Była gotowa. Gotowa, żeby sięgnąć po różdżkę. - Dobrze ci radzę, Moore. - to nie była prośba. I musiał to słyszeć w jej głosie, w dźwięku który drgał w zgłoskach. Szmer za drzwiami sprawił, że przesunęła spojrzenie w stronę wejścia na taras. Brwi jej drgnęły. Przesłyszała się? Nie była pewna, ale to nie miało znaczenia. Wróciła spojrzeniem do Moore'a. - Już wychodzę. - podniosła trochę głos, gdyby jednak w pobliżu znajdował się inny domownik. Nie miało znaczenia, czy to sobie ubzdurała, czy nie. Czekała, aż jego palce się nie rozwiną. Tylko siłą zmusi ją, by tu została.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Dom - Page 2 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Dom [odnośnik]03.01.23 20:56
Nie miał pojęcia, jakim cudem ta rozmowa potoczyła się tak źle. Nie rozumiał – w którym miejscu obrał niewłaściwy zakręt, żeby ułamek sekundy później nie być w stanie już zawrócić – zapędzając się dalej i dalej w dyskusję, której nawet nie planował prowadzić. Nie chciał zmuszać jej do wyjaśnień, rozkopywać ich kłótni; tak, jak zastrzegł na samym początku – wiedział doskonale, że to nie była jego sprawa. Jedynym powodem, dla którego w ogóle o tym wspomniał, była próba rozeznania się w sytuacji; chciał poprosić Justine o pomoc i nie był pewien, czy mógł – a fakt, że wystarczyło kilka słów, żeby Tonks całkowicie się od niego odgrodziła, dało mu jasną odpowiedź. Nie potrafił odgadnąć, dlaczego – z jakiego powodu uparcie broniła się przed atakami, których nigdy nie wyprowadził, ani co chciała osiągnąć, opowiadając o szczegółach ich sprzeczki, mimo że wcale o nie nie zapytał, ale nie szukał już kolejnej szansy na naszkicowanie jej sytuacji. Justine zatrzasnęła przed nim te drzwi na ślepo, nie widział już więc sensu w wyjaśnianiu, co było po drugiej stronie; rozmowa o własnych wątpliwościach i rozpychającej się za mostkiem niepewności byłaby trudna nawet w spokojnej atmosferze, pod ostrzałem oskarżeń – sprawiała wrażenie niemożliwej, zwłaszcza gdy te stawały się coraz mniej spójne, a Tonks chwiała się wyraźnie, odstawiając opróżnioną butelkę na blat. To nie był dobry dzień dla nich obojga. – Tak, ty – również nie pytał, odpowiadając prostym, pewnym stwierdzeniem. – Chciałem pop-p-prosić cię o pomoc, ale dałaś mi jasno do zrozumienia, co o tym myślisz, więc nie widzę sensu w dalszym marnowaniu twojego czasu. Za Fideliusa jestem w-w-wdzięczny – dodał sucho. Czy nie to mu sugerowała? Że skoro ich dom był ukryty przed wspólnymi wrogami, to niczego więcej nie powinni od niej potrzebować? To były jej słowa, nie jego; w jego uszach wciąż brzmiały jak bzdura – ale postanowił je zaakceptować; nie miał w zwyczaju prosić o więcej niż ludzie chcieli dać. Mógł poradzić sobie inaczej.
Stuknięcie odstawionej na blat butelki wywołało tylko chwilową ulgę, zaraz potem zastąpioną rozczarowaniem. – Nadal nie rozumiesz, p-p-prawda? – zapytał retorycznie, nie oczekując odpowiedzi. Pokręcił głową, odwracając od niej spojrzenie, ale nie mówiąc już nic więcej – słowa zdawały się do niej nie docierać, a może to była jego wina – nie wiedział, nie był już niczego pewien. Westchnął ciężko, unosząc dłoń, żeby przetrzeć nią twarz, gotów poddać się, dać jej spokój – dopóki nie oznajmiła, że wychodzi.
Nie próbował jej skrzywdzić. Nie przeszłoby mu to przez myśl, zaciśnięte na ramieniu palce nie miały w założeniu sprawić jej bólu – był pewien, że nie użył dużo siły, chciał zwrócić na siebie jej uwagę, wyrwać ją z chaotycznego amoku, a nie przemocą zatrzymać ją w miejscu. Nie spodziewał się tak nagłej reakcji, bez trudu dostrzegł jednak impuls przebiegający przez całe ciało, spinające się barki, ramiona; widział grymas przesuwający się przez twarz Justine. Zamarł na chwilę, na jedno uderzenie serca, znów czując się tak, jakby spadał – ale kiedy się szarpnęła, wypuścił ją od razu, natychmiast. Nie musiała powtarzać mu dwa razy, cofnął się o krok odruchowo, instynktownie – nie odzywając się jednak, dławiąc się rosnącą w gardle gulą. – Przepraszam – wyrzucił z siebie, czy naprawdę zrobił coś nie tak? Tym teraz był – człowiekiem, którego inni się bali? Przełknął ślinę, opuszczając wzrok na własne dłonie, mimowolnie przypominając sobie pustą, martwą twarz szmalcownika, głowę wykręconą pod nienaturalnym kątem, życie uciekające z niewidzącego spojrzenia. Minęły zaledwie dwa dni, nadal był w stanie przywołać do siebie głos Michaela; twierdził, że to nie miało znaczenia, że magiczne podziemie i tak skazałoby go na powieszenie – ale być może mówił tak tylko, żeby wziął się w garść. Pod powiekami przesunęły mu się wspomnienia poprzedniego dnia, świetlista materia przemykająca pod palcami i nagła ciemność, nazwisko kobiety, której po przeszukaniu całej wyspy nie byli w stanie w żaden sposób odnaleźć – tej, która musiała wpaść do szczeliny, gdy Zakon Feniksa wciąż obradował w ratuszu. Znów widział błyskawicę uderzającą w Lucindę, ziemię osuwającą się spod stóp Aidana, jego sylwetkę znikającą pomiędzy drzewami – rozpamiętywał, po raz setny, niezliczone błędne decyzje, naprawione wyłącznie poświęceniem lorda Longbottoma. Rzeczywistość rozwarstwiała się pod jego palcami, niszczył wszystko, czego się dotknął; zrobił kolejny krok do tyłu, serce biło mu jeszcze zbyt mocno, by był w stanie usłyszeć odzywające się cicho z tyłu głowy: nieprawda. – Nie. Nic nie musisz – przytaknął jej głucho, nie chciało mu się w to bawić; łapała go za słówka jak dziecko. – Ale p-p-proszę cię Tonks, po prostu to zrób – dodał, nie ukrywając już własnego zmęczenia. Nie miał na to siły – na zastanawianie się przez kolejne godziny, czy przez jego niedopatrzenie znowu komuś stanie się krzywda. Uniósł wzrok, skrzypnięcie za drzwiami kuchni zwróciło jednak jego uwagę; spojrzał na nie, bezwiednie wstrzymując oddech. Gdyby znajdowali się gdzieś indziej, być może wziąłby to za przypadkowy odgłos, stęknięcie drewnianej konstrukcji, ale znał każdy centymetr tego domu – wiedział, jak brzmiał, i które deski uginały się zbyt mocno.
Sięgnął dłonią do klamki, spodziewając się po drugiej stronie zobaczyć speszoną Amelię (bywała nieśmiała w obecności obcych, często zatrzymywała się za drzwiami, nasłuchując – gdy nie była pewna, kto znajdował się w pomieszczeniu), ale zamiast tego skrzyżował spojrzenia z Hannah. Otworzył usta w wyrazie lekkiego zaskoczenia, wnętrzności skręciły się nieprzyjemnie; jak wiele słyszała? Zaraz potem wyraz twarzy złagodniał mu jednak, poczuł się spokojniej – jak zawsze, gdy znajdowała się obok. – Hannah. Nie wiedziałem, że t-t-tam jesteś – powiedział, uśmiechając się nieświadomie; potrzebując sekundy na zarejestrowanie kosza z praniem, który dźwigała w ramionach. – Daj, pomogę ci z tym, nie p-p-powinnaś się przemęczać – zaoferował, robiąc krok do przodu i wyciągając dłonie, żeby zacisnąć je na wiklinowych brzegach. Właściwie to nie wiedział, czego Hannah nie powinna – i ta myśl przeszkadzała mu coraz bardziej, nawarstwiając się i odzywając za każdym razem, kiedy widział, jak łapała się za plecy, albo wychwytywał kątem oka przebiegający przez jej rysy grymas. Chciał dać jej wszystko, być wsparciem – a tylko po raz kolejny podkreślił własną bezradność. – Justine przyszła porozmawiać o Oazie, p-p-pomogła mi z planami. Smakowały jej twoje kanapki – mówił dalej, samemu nie wiedząc, czemu się usprawiedliwia. – Zaproponowałem jej, żeby u nas dziś została – dodał. Bo jest w sztok pijana nie przeszło mu jednak przez usta.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Dom
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach