Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Sussex
Stara latarnia morska
AutorWiadomość
Stara latarnia morska
Dawna latarnia morska Belle Tout przestała pełnić swoją funkcję w roku 1905. Zniszczona w trakcie wojny mugolskiej, została odrestaurowana przez czarodziei na początku lat 50; w chwili obecnej pełni funkcję sklepu zielarskiego, gdzie można kupić jedyne w swym rodzaju rośliny nadmorskie. Jeżeli poprosić starszą właścicielkę w nadgryzionym przez mole kapeluszu, może ona zaoferować wejście na szczyt wieżyczki lub spędzenie nocy w dawnym pokoju latarnika.
Wśród niedoświadczonych ludzi zwykło słyszeć się pocieszające słowa traktujące o tym, że gorzej już być nie może. Że minęło, nie wróci, że po osiągnięciu dna można się już tylko od niego odbić. W swej młodości także wierzyłem w te frazesy, lubiłem podbudowywać sobie nimi wyjątkowo paskudny dzień, ale im więcej doświadczenia nabywałem, im więcej lat ciążyło mi na karku, tym bardziej rozumiałem, że owszem, zawsze może być gorzej, a dno może okazać się podwójne, jak sekretna szuflada.
West Sussex zdawało się opaść do takiej podwójnej szuflady. Zapamiętałem te ziemie jako wyjątkowo urokliwe, pełne rozległych polan, skalistych wybrzeży i ruin starożytnej cywilizacji. Choć z panami Sussex nie łączyły mnie zbyt zażyłe stosunki, mogłem pochwalić się paroma znajomościami z których zamierzałem skorzystać w najbliższym czasie, by poznać kolejne spojrzenia na sprawę zniszczeń. Każdy człowiek reprezentował własne interesy, przez co zwracał uwagę na odmienne rzeczy. Ja, na ten przykład, spoglądając na ruinę szpitala widziałem tam głównie potencjał ze sprzedaży powtórnie obrobionego kamienia, ale ktoś bardziej skupiony na wartości hospitalizacyjnej budowli zapewne bardziej przejmował się pacjentami i tym, że leżą na otwartym terenie, pod wiatą.
Na Irinę czekałem w umówionym wcześniej miejscu ― nieopodal starej latarni morskiej, osadzonej na wysokim, skalistym wzgórzu, tuż przy pozostałościach drogi do Maldalk, które w mojej opinii także należałoby rozpatrywać w kontekście pozostałości, a nie regularnego miasta. Ze swojego miejsca na łagodnym pagórku, mogłem bez przeszkód objąć okolicę wzrokiem, przyjrzeć się wciąż dymiącym ruinom budynków, westchnąć nad zgniłymi plonami zalegającymi na zniszczonych polach. Olbrzymia fala wdarła się głęboko, niszcząc użytki rolne i hodowle, a letnie, wciąż mocne słońce doprowadziło do tego, że zboże nie nadawało się do użytku, zgniło na zalanych polach nim ktoś zdążył je pozbierać.
Z niezadowoloną miną poprawiłem mankiet koszuli, potem sięgnąłem po zegarek na złotym łańcuszku i skontrolowałem godzinę. Dochodziło południe, Irina lada moment powinna się pojawić, zatem mogłem wrócić do przeczesywania terenu wzrokiem. Sussex groziła klęska głodowa, to było jasne. Podejrzewałem także, że pozostawiony sam sobie ogrom zwłok także nie wpłynie korzystnie na okolicę; nie byłem uzdrowicielem, ale w czytanych przeze mnie księgach historycznych co rusz przewijał się motyw epidemii, której winne były ciała. Mieliśmy wystarczająco dużo rannych i poszkodowanych, kolejnych chorych nie potrzebowaliśmy, system zdrowotny także ich nie potrzebował.
Zmrużyłem lekko oczy, gdy podmuch wiatru od wschodu uderzył mnie w twarz, niosąc za sobą wątpliwie atrakcyjną woń okolicy przeciętą zapachem soli. Czy mogliśmy sprowadzić tu alchemików i specjalistów transmutacji do osuszenia gleby? Czy w tym procesie dałoby się wytrącić wystarczająco dużo soli, by przesłać ją do laboratoriów i oczyścić, a następnie sprzedać Europie?...
Ta myśl mnie zaintrygowała na tyle, że nieomal przegapiłem pojawienie się Iriny. Skinąłem jej krótko głową w geście powitania.
― Irino, woń twoich perfum niemalże przyćmiewa niezbyt zachęcające zapachy spowijające okolicę. ― Mój ton przeciął rys sarkazmu, a kącik ust uniósł się w nikłym uśmiechu. ― Dobrze cię widzieć ― dodałem pojednawczo.
― Największe straty i zniszczenia wciąż notują w Crawley ― wyjaśniłem, odwołując się do sytuacji w stolicy hrabstwa ― ale pomyślałem, że dobrze będzie zająć się także tym, co bliżej wybrzeża. Słyszałaś o przełamaniu w punkcie obrony? Mamy 32 wyszkolonych czarodziejów mniej, a tragiczna sytuacja hrabstwa wydaje się być idealnym momentem dla terrorytów…
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tragiczne pisma zrzucane przez sowy przybywające ze wszystkich zakątków Suffolk skutecznie zapełniały biurko namiestnika. Sprawami nam bliskimi, krainami, za które nasze nazwisko było odpowiedzialne, należało się zająć bezwzględnie i w pierwszej kolejności. Lecz prócz dramatycznych sprawozdań od poszkodowanych mieszkańców napływały również niemniej niepokojące wieści od włodarzy innych hrabstw. Wymieniana codziennie, i w ostatnich dniach wyjątkowo gęsto, korespondencja pozwalała nam rozeznać się szerzej w sytuacji całego kraju. Ten zaś objęty był pogłębiającym się kataklizmem, bo jeżeli wierzyć naszym sojusznikom – nie tylko przez nasz region przetoczył się swoisty armagedon. Nie tylko my podwijaliśmy wysoko rękawy, dobrze wiedząc, że komfortu porządnego snu prędko nie zaznamy. Choć sprawy naszej ziemi stanowiły bezsprzeczny priorytet, nie mogłam zamykać oczu na to, co działo się poza jego granicami. To wzajemna współpraca definiować miała najbliższe tygodnie i miesiące, to wzajemna współpraca doprowadzić miała do tego, że społeczeństwo angielskie podniesie się po ogromie tragedii. Uciecha początków lata w obliczu tego wszystkiego wydawała się nie tylko odległym wspomnieniem, ale przede wszystkim dziwaczną ciszą przed burzą. Ulewy zaś rzadko kończyły się na skąpym prześlizgnięciu się przez ten kraj.
Codziennie umierali ludzie, codziennie odnajdywano martwe, od tygodnia zaginione twarze, a to sprawiło, że drzwi do i skrytki pocztowe domu pogrzebowego nie zamykały się. Śmierć nie czekała, nie wybierała nigdy momentu dogodnego dla żyjących – nadciągała wedle własnej woli i własnego kalendarza, a tym razem jej plon okazał się bardzo obfity. Przerażające to były widoki. I przerażająca też na pozór wydawała się ilość niezbędnej pracy. Długie ceremoniały skracaliśmy do minimum, dokonywano pochówków masowych, nierzadko nie znając dokładnych personaliów zmarłych. Rozkładające się w gnojowiskach ciała nie mogły jednak czekać na swoją kolej. Wszystkim trzeba było zająć się już. Ponad górą papierów i z filiżanką czarnej kawy w ręku (jedną z ostatnich, bo i nasz dom nie uchronił się przed trzęsieniem), żałowałam, że nie mogłam sklonować samej siebie, bo w ostatnich dniach szukałam niezmiennie sposobu na to, by znaleźć się w kilku miejscach jednocześnie. Nie dawałam się jednak temu zwariować. I nie dawałam się też zjeść samolubnym pokusom zajęcia się wyłącznie swoimi sprawami i swoimi biznesami. Gdy czytałam list lorda Shropshire, za drzwiami gabinetu tłoczyła się już kolejka. Parę kropli eliksiru wzmacniającego zapewne dodałoby mi energii, ale wszystkie zapasy rozdałam potrzebującym. Prowizoryczne punkty medyczne ratowały z mocno ograbionymi apteczkami. Problemy zdawały się mnożyć, ale determinacja mieszkańców przynosiła ulgę i faktyczne efekty. Ogniska dogasały, zaś ja znalazłam trochę czasu, by dotrzeć do Sussex i odpowiedzieć na prośbę.
Charakterystyczny trzask zginął jednak w melodii wzburzonych fal. Wystarczyło na moment zanurzyć spojrzenie w horyzoncie, by podejrzeć niespokojne morze. Sentymentalnych widoków do kilku dni skutecznie sobie odmawiałam, notując w codzienności dostateczną ilość ckliwości. Elegancki materiał czarnej koszuli zawiewał, podobnie jak moje włosy – w rzadkim widoku uwolnione z mocnego upięcia. Wiedziałam, że wiele mieliśmy do omówienia, dlatego na widok wyrastającej w oddali sylwetki, przyspieszyłam krok. Smród rozmokłej katastrofy krył znacząco zapach zwłok. Ten drugi, o zgrozo, oswoił się z moim nosem już tak bardzo, że przestałam wzdrygać się w udręczeniu.
– Harlanie – wystąpiłam tuż przed nim. Dwadzieścia lat temu wywróciłabym oczami na podobny komentarz. Teraz kusiło mnie, by do tej pożogi dodać nieco oliwy. – Shropshire musi się mieć całkiem znośnie, skoro jeszcze to wyczuwasz. Ten smród – stwierdziłam przekornie, odwzajemniając ten powitalny uśmiech. – Służę i widzę, że już intensywnie analizujesz sytuację. Doskonale – kończąc, zmrużyłam nieco brwi, podkreślając przenikliwość własnego spojrzenia. Pracował, nim ja wysunęłam czubek buta z murów Przeklętej warowni, to jasne. Zaskakujący jednak wydawał się fakt, że debatować mieliśmy nad problemami ziem nie jego czy moich, ale jeszcze inszych. Wciąż jednak sojuszniczych, a więc i niemniej istotnych dla naszej sprawy. – Śmierć jest nienasycona i nie przestanie atakować – przyznałam, gdy zaczął przedstawiać skalę nieszczęść, która przetoczyła się przez to hrabstwo. – Niech lepiej terroryści chowają swoich, doszły mnie słuchy, że katastrofa nie oszczędziła żadnego z regionów. A jeśli nawet, nigdy im na to nie pozwolimy. Niemniej skala zjawiska jest przerażająca. Musimy podejść do tego z rozsądkiem. Załatać dziury i zabandażować ludzi. Bez porządku nie zacznie się faktyczna odbudowa – stwierdziłam, wciskając przy kolejnym kroku czubek buta w wyjątkowo mokry kawałek gleby. – Otrzymałeś wgląd do raportów? Spisywane są zgony? Ilu mamy czynnych uzdrowicieli? Do Crawley bezwzględnie powinno być skierowane porządne wsparcie, zanim miasto zamieni się w płaczące cmentarzysko i w końcu choroba odda mrocznej pani tych, którzy pozostali. Paraliż stolicy Sussex wpływa na jego dalsze zakątki.
Obróciłam się w stronę wybrzeża. Z tego miejsca mieliśmy doskonały widok na wzburzone wody. Spraw do omówienia pozostawało bez wątpienia wiele. Stworzenie porządnego planu działania musiało być poprzedzone głębokim rozeznaniem. Dokumentacja i faktyczne liczby dopełnić miały zdemolowane krajobrazy. Dopiero się tu zjawiłam, a już na horyzoncie wybrzmiało co najmniej kilka straszliwych wątków. Groza wżarła się wyjątkowo dotkliwie w ten region. Co znaleźć można było w jego głębi?
Codziennie umierali ludzie, codziennie odnajdywano martwe, od tygodnia zaginione twarze, a to sprawiło, że drzwi do i skrytki pocztowe domu pogrzebowego nie zamykały się. Śmierć nie czekała, nie wybierała nigdy momentu dogodnego dla żyjących – nadciągała wedle własnej woli i własnego kalendarza, a tym razem jej plon okazał się bardzo obfity. Przerażające to były widoki. I przerażająca też na pozór wydawała się ilość niezbędnej pracy. Długie ceremoniały skracaliśmy do minimum, dokonywano pochówków masowych, nierzadko nie znając dokładnych personaliów zmarłych. Rozkładające się w gnojowiskach ciała nie mogły jednak czekać na swoją kolej. Wszystkim trzeba było zająć się już. Ponad górą papierów i z filiżanką czarnej kawy w ręku (jedną z ostatnich, bo i nasz dom nie uchronił się przed trzęsieniem), żałowałam, że nie mogłam sklonować samej siebie, bo w ostatnich dniach szukałam niezmiennie sposobu na to, by znaleźć się w kilku miejscach jednocześnie. Nie dawałam się jednak temu zwariować. I nie dawałam się też zjeść samolubnym pokusom zajęcia się wyłącznie swoimi sprawami i swoimi biznesami. Gdy czytałam list lorda Shropshire, za drzwiami gabinetu tłoczyła się już kolejka. Parę kropli eliksiru wzmacniającego zapewne dodałoby mi energii, ale wszystkie zapasy rozdałam potrzebującym. Prowizoryczne punkty medyczne ratowały z mocno ograbionymi apteczkami. Problemy zdawały się mnożyć, ale determinacja mieszkańców przynosiła ulgę i faktyczne efekty. Ogniska dogasały, zaś ja znalazłam trochę czasu, by dotrzeć do Sussex i odpowiedzieć na prośbę.
Charakterystyczny trzask zginął jednak w melodii wzburzonych fal. Wystarczyło na moment zanurzyć spojrzenie w horyzoncie, by podejrzeć niespokojne morze. Sentymentalnych widoków do kilku dni skutecznie sobie odmawiałam, notując w codzienności dostateczną ilość ckliwości. Elegancki materiał czarnej koszuli zawiewał, podobnie jak moje włosy – w rzadkim widoku uwolnione z mocnego upięcia. Wiedziałam, że wiele mieliśmy do omówienia, dlatego na widok wyrastającej w oddali sylwetki, przyspieszyłam krok. Smród rozmokłej katastrofy krył znacząco zapach zwłok. Ten drugi, o zgrozo, oswoił się z moim nosem już tak bardzo, że przestałam wzdrygać się w udręczeniu.
– Harlanie – wystąpiłam tuż przed nim. Dwadzieścia lat temu wywróciłabym oczami na podobny komentarz. Teraz kusiło mnie, by do tej pożogi dodać nieco oliwy. – Shropshire musi się mieć całkiem znośnie, skoro jeszcze to wyczuwasz. Ten smród – stwierdziłam przekornie, odwzajemniając ten powitalny uśmiech. – Służę i widzę, że już intensywnie analizujesz sytuację. Doskonale – kończąc, zmrużyłam nieco brwi, podkreślając przenikliwość własnego spojrzenia. Pracował, nim ja wysunęłam czubek buta z murów Przeklętej warowni, to jasne. Zaskakujący jednak wydawał się fakt, że debatować mieliśmy nad problemami ziem nie jego czy moich, ale jeszcze inszych. Wciąż jednak sojuszniczych, a więc i niemniej istotnych dla naszej sprawy. – Śmierć jest nienasycona i nie przestanie atakować – przyznałam, gdy zaczął przedstawiać skalę nieszczęść, która przetoczyła się przez to hrabstwo. – Niech lepiej terroryści chowają swoich, doszły mnie słuchy, że katastrofa nie oszczędziła żadnego z regionów. A jeśli nawet, nigdy im na to nie pozwolimy. Niemniej skala zjawiska jest przerażająca. Musimy podejść do tego z rozsądkiem. Załatać dziury i zabandażować ludzi. Bez porządku nie zacznie się faktyczna odbudowa – stwierdziłam, wciskając przy kolejnym kroku czubek buta w wyjątkowo mokry kawałek gleby. – Otrzymałeś wgląd do raportów? Spisywane są zgony? Ilu mamy czynnych uzdrowicieli? Do Crawley bezwzględnie powinno być skierowane porządne wsparcie, zanim miasto zamieni się w płaczące cmentarzysko i w końcu choroba odda mrocznej pani tych, którzy pozostali. Paraliż stolicy Sussex wpływa na jego dalsze zakątki.
Obróciłam się w stronę wybrzeża. Z tego miejsca mieliśmy doskonały widok na wzburzone wody. Spraw do omówienia pozostawało bez wątpienia wiele. Stworzenie porządnego planu działania musiało być poprzedzone głębokim rozeznaniem. Dokumentacja i faktyczne liczby dopełnić miały zdemolowane krajobrazy. Dopiero się tu zjawiłam, a już na horyzoncie wybrzmiało co najmniej kilka straszliwych wątków. Groza wżarła się wyjątkowo dotkliwie w ten region. Co znaleźć można było w jego głębi?
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
― Mając za małżonkę kobietę, której pasją stało się perfumiarstwo, czułem się wręcz w obowiązku by nie traktować zapachów jedynie jako tło ― odparłem z lekkim uśmieszkiem błąkającym się na wargach ― ale nie mów tego Idun ― dodałem, odwracając wzrok ponownie w stronę zalanych pól ― jestem bardziej niż pewien, że gdyby tylko posiadła tę wiedzę, następnym jej krokiem byłoby nauczenie mnie rozróżniania zapachu piwonii od woni róż. A temu zapewne bym już nie podołał.
Wyprostowałem mocniej plecy, odetchnąłem głębiej, ciężej. Miło było chwilę porozmawiać tak, jakbyśmy tu byli z powodów czysto towarzyskich, poprzekomarzać się, udawać, że wszystko jest w porządku. Świat jednak walił się w posadach, a Anglia, w znacznej mierze oczyszczona, wymagała naszej uwagi. Podobnie zresztą jak czarodzieje i czarownice czystej krwi, którzy pragnęli życia w nowym, lepszym świecie, pod wodzą Czarnego Pana i jego najwierniejszych sług. Ja sam czułem odpowiedzialność za swoje ziemie, za ludzi, których praca składała się na podatki lądujące w skarbcu. Byłem jednym z lordów Shropshire i choć władzę skupiał w swoich dłoniach Julius, tak rozumiałem, że bez ludzi, trybików machiny, rządziłby jedynie martwym kawałkiem ziemi. Bez zysku, bez możliwości pomnożenia majątku, bez możliwości utrzymania starej warowni w dotychczasowym kształcie. Byliśmy częściami tego samego organizmu, wpływaliśmy na siebie; dbaliśmy o sprawy ludzi, o bezpieczeństwo ziemi i jej czystość, oni z kolei dbali o nas. Stosowne opłaty, podatki…
Chcąc zbudować lepszy świat, miejsce rodem z pięknej wizji w której żaden czystokrwisty czarodziej nie musi obawiać się o swój byt, musieliśmy reagować i próbować opanować sytuację. Wyznaczyć priorytety.
Skinąłem głową, gdy Irina napomknęła o stratach na wrogiej ziemi; do mnie także dotarły takie informacje, ale obawiałem się tego, że zechcą wykorzystać lukę w naszej obronie i wziąć ten skrawek ziemi szturmem; ogniem i różdżką, wykorzystując bezlitośnie niekorzystny dla nas czas. Taki ruch by mnie nie zdziwił; kto wie, do czego był zdolny Longbottom.
Zaprosiłem ją gestem do dalszego spaceru, drogą pełną kolein i błota, w stronę ruin miasta.
― Tak, mam do nich wgląd i wstępnie przejrzałem sporządzone wnioski i najpilniejsze prośby wystosowane przez lokalny szpital polowy ― odparłem powoli, przywołując z pamięci każdy detal oglądanych przeze mnie dokumentów. ― Lista zgonów aktualizowana jest co godzinę, a liczba ― cóż ― dawno przekroczyła próg trzech zer. Gdy znajdziemy się w stolicy, zaprowadzę cię do tymczasowego punktu dowodzenia, zapoznasz się z nimi osobiście. Wiem, że miejscowi chowają swoich na własną rękę, ale idzie to zdecydowanie zbyt wolno. Część ciał nadal zalega na polach, szczególnie tam, gdzie zniszczeniu uległy wielkie połacie ziemi. Trupi jad ― bo tak chyba nazywa się trująca substancja wytwarzana przez ciało po śmierci, popraw mnie, jeśli się mylę ― zatruwa bezpośrednią okolicę w której leżą porzuceni zmarli. Obawiam się, że może dojść także do zatrucia wody, nie wiadomo ile ciał do niej trafiło. Przy zamkniętych akwenach i wąskich, mulistych rzekach może być ciężko ― mówiłem dalej, dzieląc się wiedzą zebraną na przestrzeni paru ostatnich godzin. Rozmawiałem już z osobami próbującymi poradzić sobie w dobie kryzysu; odwiedziłem wcześniej wspomniany szpital, byłem także na polu namiotowym, jedynym tymczasowym ośrodku władzy, poza siedzibą Shackleboltów. O trupim jadzie i potencjalnym problemie zatrucia usłyszałem właśnie tam. Liczyłem, że Irina, zapoznana ze zjawiskiem śmierci i pochówków, przygotowywania ciał do drogi w ostatnią podróż, będzie mogła powiedzieć mi coś więcej w tej kwestii, bądź zwrócić moją uwagę na jakiś umykający szczegół. Przyjaźniliśmy się od lat, ufałem jej opinii, wierzyłem w profesjonalizm.
― Z uzdrowicielami, tu bez niespodzianek, mamy problem. Część została wezwana do Munga, Londyn także przeżywa oblężenie pod kątem rannych, część została tutaj. W samym Crawley statystyka mówi, że na pięciu rannych przypada zaledwie jeden uzdrowiciel. ― Pokręciłem głową. ― Z dostępem do eliksirów jest jeszcze gorzej.
― Przez stolicę przebiegał szlak zaopatrzeniowy. Okolica słynęła ze swoich łąk, wypas bydła i zwierząt gospodarskich miał się tu w najlepsze. Teraz, gdy zakłady w Crawley nie pracują lub ― po prostu ― nie istnieją, podniesie się cena rynkowa mięsa, będzie trudniej dostępne. Nie mówiąc już o problemem z utrzymaniem takiej ilości zwierząt. ― Rozejrzałem się po zalanych łąkach i zniszczonych polach. Krajobraz przypominał obraz nędzy i rozpaczy, a otaczające nas zniszczenie i ruiny nie napawały optymizmem. ― Istnieje także problem lądowiska dla abraskanów przewożących większe przesyłki i magicznych wozów; transport jest niemal całkowicie uziemiony, a jedyne co kursuje na linii Sussex - reszta świata, to sowy ― dodałem cierpko. Sowy jednak, choćby najlepiej wytresowane i liczne, nie były w stanie przenieść towarów w takiej ilości, nawet odpowiednio pomniejszonych. Czym innym było użycie zaklęcia na paczce z chlebem czy kawałkiem materiału, a czym innym było przesłanie czterech ton mięsa.
Wyprostowałem mocniej plecy, odetchnąłem głębiej, ciężej. Miło było chwilę porozmawiać tak, jakbyśmy tu byli z powodów czysto towarzyskich, poprzekomarzać się, udawać, że wszystko jest w porządku. Świat jednak walił się w posadach, a Anglia, w znacznej mierze oczyszczona, wymagała naszej uwagi. Podobnie zresztą jak czarodzieje i czarownice czystej krwi, którzy pragnęli życia w nowym, lepszym świecie, pod wodzą Czarnego Pana i jego najwierniejszych sług. Ja sam czułem odpowiedzialność za swoje ziemie, za ludzi, których praca składała się na podatki lądujące w skarbcu. Byłem jednym z lordów Shropshire i choć władzę skupiał w swoich dłoniach Julius, tak rozumiałem, że bez ludzi, trybików machiny, rządziłby jedynie martwym kawałkiem ziemi. Bez zysku, bez możliwości pomnożenia majątku, bez możliwości utrzymania starej warowni w dotychczasowym kształcie. Byliśmy częściami tego samego organizmu, wpływaliśmy na siebie; dbaliśmy o sprawy ludzi, o bezpieczeństwo ziemi i jej czystość, oni z kolei dbali o nas. Stosowne opłaty, podatki…
Chcąc zbudować lepszy świat, miejsce rodem z pięknej wizji w której żaden czystokrwisty czarodziej nie musi obawiać się o swój byt, musieliśmy reagować i próbować opanować sytuację. Wyznaczyć priorytety.
Skinąłem głową, gdy Irina napomknęła o stratach na wrogiej ziemi; do mnie także dotarły takie informacje, ale obawiałem się tego, że zechcą wykorzystać lukę w naszej obronie i wziąć ten skrawek ziemi szturmem; ogniem i różdżką, wykorzystując bezlitośnie niekorzystny dla nas czas. Taki ruch by mnie nie zdziwił; kto wie, do czego był zdolny Longbottom.
Zaprosiłem ją gestem do dalszego spaceru, drogą pełną kolein i błota, w stronę ruin miasta.
― Tak, mam do nich wgląd i wstępnie przejrzałem sporządzone wnioski i najpilniejsze prośby wystosowane przez lokalny szpital polowy ― odparłem powoli, przywołując z pamięci każdy detal oglądanych przeze mnie dokumentów. ― Lista zgonów aktualizowana jest co godzinę, a liczba ― cóż ― dawno przekroczyła próg trzech zer. Gdy znajdziemy się w stolicy, zaprowadzę cię do tymczasowego punktu dowodzenia, zapoznasz się z nimi osobiście. Wiem, że miejscowi chowają swoich na własną rękę, ale idzie to zdecydowanie zbyt wolno. Część ciał nadal zalega na polach, szczególnie tam, gdzie zniszczeniu uległy wielkie połacie ziemi. Trupi jad ― bo tak chyba nazywa się trująca substancja wytwarzana przez ciało po śmierci, popraw mnie, jeśli się mylę ― zatruwa bezpośrednią okolicę w której leżą porzuceni zmarli. Obawiam się, że może dojść także do zatrucia wody, nie wiadomo ile ciał do niej trafiło. Przy zamkniętych akwenach i wąskich, mulistych rzekach może być ciężko ― mówiłem dalej, dzieląc się wiedzą zebraną na przestrzeni paru ostatnich godzin. Rozmawiałem już z osobami próbującymi poradzić sobie w dobie kryzysu; odwiedziłem wcześniej wspomniany szpital, byłem także na polu namiotowym, jedynym tymczasowym ośrodku władzy, poza siedzibą Shackleboltów. O trupim jadzie i potencjalnym problemie zatrucia usłyszałem właśnie tam. Liczyłem, że Irina, zapoznana ze zjawiskiem śmierci i pochówków, przygotowywania ciał do drogi w ostatnią podróż, będzie mogła powiedzieć mi coś więcej w tej kwestii, bądź zwrócić moją uwagę na jakiś umykający szczegół. Przyjaźniliśmy się od lat, ufałem jej opinii, wierzyłem w profesjonalizm.
― Z uzdrowicielami, tu bez niespodzianek, mamy problem. Część została wezwana do Munga, Londyn także przeżywa oblężenie pod kątem rannych, część została tutaj. W samym Crawley statystyka mówi, że na pięciu rannych przypada zaledwie jeden uzdrowiciel. ― Pokręciłem głową. ― Z dostępem do eliksirów jest jeszcze gorzej.
― Przez stolicę przebiegał szlak zaopatrzeniowy. Okolica słynęła ze swoich łąk, wypas bydła i zwierząt gospodarskich miał się tu w najlepsze. Teraz, gdy zakłady w Crawley nie pracują lub ― po prostu ― nie istnieją, podniesie się cena rynkowa mięsa, będzie trudniej dostępne. Nie mówiąc już o problemem z utrzymaniem takiej ilości zwierząt. ― Rozejrzałem się po zalanych łąkach i zniszczonych polach. Krajobraz przypominał obraz nędzy i rozpaczy, a otaczające nas zniszczenie i ruiny nie napawały optymizmem. ― Istnieje także problem lądowiska dla abraskanów przewożących większe przesyłki i magicznych wozów; transport jest niemal całkowicie uziemiony, a jedyne co kursuje na linii Sussex - reszta świata, to sowy ― dodałem cierpko. Sowy jednak, choćby najlepiej wytresowane i liczne, nie były w stanie przenieść towarów w takiej ilości, nawet odpowiednio pomniejszonych. Czym innym było użycie zaklęcia na paczce z chlebem czy kawałkiem materiału, a czym innym było przesłanie czterech ton mięsa.
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Pozostaje mi zatem docenić twe słowa – przyznałam, pozwalając sobie na skąpy uśmiech, któremu towarzyszyła nazbyt dumna postawa. Rzadko kiedy dawałam się przyłapać na złamaniu. I teraz jawiłam gotowość do trudnych wyzwań i wymęczających umysł dysput. Jakże rozkoszne więc wydawało się rozpoczęcie od tej drobnej igraszki. Cięcie rozpocząć miało się wkrótce później, zbierając podłe żniwo z naszych sprostowanych wyobrażeń. – Choć mogłaby uznać to za dość… ekscytujące. Wspólne pasje w małżeństwie to cenne spoiwo, Harlanie – podkreśliłam, natychmiast przypominając sobie o swoim własnym związku. Lata temu połączyła nas pogarda wobec szlam i dusze w pełni nasączone ciemnymi mocami. Pragnienie mordu, pragnienie potęgi. Dopóki żar trwał, nic nie mogło nas zniszczyć, a ostatecznie tylko my sami stanowiliśmy dla siebie zagrożenie. Wydawało się jednak, że angielska szlachta niekiedy przesuwa dni w kalendarzu nieznośną rutyną. Nie życzyłam im tego i nie zamierzałam także wnikać w czyjeś układy. Zamiast tego wystąpiłam o krok, głodna ruszenia wreszcie ku zadaniom, jakie zamierzaliśmy sobie wyznaczyć już zaraz. Jako ludzie dojrzali i w pełni świadomi wagi przelewającej się przez kraj makabry, doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z konieczności podjęcia działań. Od pierwszej gwiezdnej nocy prężnie działaliśmy w Suffolk, mierząc się codziennie z dobijającymi sceneriami. Deszcz meteorytów i tamta pamiętna noc nie były bowiem, jak się okazało, najgorszym problemem naszej społeczności. Usunięcie skutków i walka z tymi, które dopiero miały nadejść, stanowiło wyzwanie, z którymi przyjdzie nam biczować się przez kolejne miesiące. O ile nie lata.
Podążyliśmy zabłoconą ścieżką pewnie, choć niezbyt prędkie kroki rozchlapywały zastaną rzeczywistość. Była gorzka, przyciśnięta grozą, zmaltretowana śmiertelnym widmem, które wciąż zdawało się mącić w sielskim, przybrzeżnym krajobrazie. Żar z nieba wypalił dawną idyllę, pozostaliśmy w tym wielkim bałaganie. Na szczęście większość nie wylewała łez po kątach i natychmiast zabrała się za robotę. Taką postawę akceptowałam chętnie. Tyle że nawet całe rzesze chłopskie nie zbudują nowego bez stosownego kierownictwa i zapewnienia niezbędnych zasobów. – Będzie ich jeszcze więcej, ona ich wykańcza, każe czekać w bolesnej agonii, by za dwa dni, tydzień czy miesiąc w końcu ze sobą zabrać. A jak zostawi, to zmusi do lat kalectwa. Albo szaleństwa – wygłosiłam żałobną mowę, mimo świadomości, że Avery najpewniej potrafił dostrzec horyzont właśnie w takich barwach i nie potrzebował wstrząsu większego, niż to co, widział na swoich ziemiach czy chociażby tutaj.
- Chowanie na własną rękę w takiej ilości nigdy nie wróży nic dobrego. Trzeba będzie porozmawiać o tym z mieszkańcami, wystosować odezwę z zaleceniami, przestrzec przed podejmowaniem samoistnych działań. Ludzie lubią powielać złą praktykę. Niedbale zagrzebane ciała mogą wydostać się na powierzchnia, powodzie i morza wciskające się w głąb lądu tylko temu sprzyjają. Trzęsienia ziemi również. Zapewne nie mają złych intencji, ale niedbalstwo w tym względzie za chwilę pomnoży ilość trupów. Zaś zbyt wolne pogrzeby to kolejny problem. Można skierować ludzi do specjalistów, wskazać punkty, niech grabarze wezmą do pomocy chętnych ludzi, których będą w stanie prędko przyuczyć fachu, choćby podstaw. Sprawdzę, czy jestem w stanie skierować tutaj jeszcze kogoś ze swoich ludzi, choć w Londynie chowamy wciąż przez całą dobę. Niemniej tutejsi powinni też zająć się tymi zmarłymi, których personalia pozostają nieznane. Zakładam, że takich nie brakuje. Pod gruzami i w ziemnych dołach leżą zapewne kolejni. Rozkładające się w złych miejscach ciała za chwile staną się udręką całej okolicy. Trzeba je pozbierać, przeszukać dna zbiorników, porządnie przegrzebać ruiny, nie po łebkach, przy pomocy psidwaków. To sporo pracy. Zaprowadź mnie do tych dowódców, chętnie podzielę się wiedzą – zaoferowałam, podobną formułę odtwarzając każdego dnia – w innym regionie, przy innej twarzy, lecz zawsze niemniej makabryczną.
– Nic zaskakującego – przyznałam, gdy wspomniał o kryzysie związanym z medykami. – W całym kraju ich brakuje, sprowadza się tych, którzy wyjechali, nawet każdy stażysta ma pełne ręce roboty. Tu możemy mieć dobre pomysły, ale bez czarodziejów biegłych w fachu niewiele pomożemy nawet przy skierowaniu dodatkowych funduszy. Dobrze by było chociaż w podstawach wyszkolić tych, którzy wykazują chęć opieki nad rannymi. Ale sens tego przedsięwzięcia najlepiej omówić z tutejszymi medykami, kimś, kto jest obrotny i ma łeb na karku. W Suffolk szaleje epidemia, ponadto mamy falę głębokich poparzeń, bo ludziom zaczyna odbijać i nacierają się tym przeklętym pyłem z gwiazd. Nie zdziwię się, jeżeli podobna moda za chwilę dotrze i tutaj. Mieszkańców trzeba pilnie doedukować. Stosowne komunikaty i zalecenia winny zawisnąć w każdej wiosce – zasugerowałam, mając już niejako doświadczenie z pierwszych decyzji podejmowanych na naszych ziemiach. Choć zakątki były odległe, problemy pozostawały tożsame. Jeżeli gdzieś coś działało, to prawdopodobnie okaże się zbawienne i w kolejnych lokalizacjach. Kwestii pilnych do omówienia wciąż jednak pozostawało wiele. Powolny spacer uzmysławiał już przy pierwszych podejrzanych obrazkach, że żaden kawałek nie obronił się przed powszechną katastrofą. Wszystkich nas miażdżyła równo.
- Hrabstwo musi zorganizować się na nowo, jeżeli coś przestało istnieć, gdzieindziej powstanie nowe. Zalane pola będzie można osuszyć, na szczęście mamy lato, tereny w końcu obeschną. Nasz magia daje nam wiele cennych narzędzi. Sądzę, że martwe zwierzęta to dziś jeszcze większe utrapienie. Braki w mięsie uzupełnić mogą inne produkty, trzeba będzie przełknąć te pierwsze dni niewygody. Ważne, by ludzie mieli co jeść, potrzebują sił, by powrócić do zdrowia, by wrócić do pracy – zasugerowałam, schodząc nieco prędszym krokiem ze wzniesienia. Niestety nastał czas ograniczonego komfortu. Odczuwaliśmy to my jako włodarze, a więc tym bardziej pospólstwo. Powrót do normalności miał odbywać się stopniowo, rany po tragicznych wydarzeniach wciąż się sączyły. Naszym wyznaczeniem było wsparcie funkcjonowania społeczeństwa w tej ponurej rzeczywistości. Początki będą wymagały licznych ustępstw. – Jeżeli to problem wyłącznie braku lądowiska, osuszmy teren i zorganizujmy nowe. W kwestii magicznych stworzeń nie jestem ekspertem, ale zdaje się, że to nie jest bardzo wymagającej przedsięwzięcie. Czy nie tak? Można przenalizować inne formy przewozu materiałów – zastanawiałam się głośno, gdy docieraliśmy powoli do pierwszych zabudowań. Krajobraz nie różnił się wiele od tego, co już widziałam. Zawalone budowle, wszechobecny bałagan i podmokłe tereny. – Co mówią o tych niespokojnych wodach? Sussex również grozi powódź? – Obróciłam twarze w stronę towarzysza, będąc ciekawą, jak w tym względzie wyglądają raporty.
Podążyliśmy zabłoconą ścieżką pewnie, choć niezbyt prędkie kroki rozchlapywały zastaną rzeczywistość. Była gorzka, przyciśnięta grozą, zmaltretowana śmiertelnym widmem, które wciąż zdawało się mącić w sielskim, przybrzeżnym krajobrazie. Żar z nieba wypalił dawną idyllę, pozostaliśmy w tym wielkim bałaganie. Na szczęście większość nie wylewała łez po kątach i natychmiast zabrała się za robotę. Taką postawę akceptowałam chętnie. Tyle że nawet całe rzesze chłopskie nie zbudują nowego bez stosownego kierownictwa i zapewnienia niezbędnych zasobów. – Będzie ich jeszcze więcej, ona ich wykańcza, każe czekać w bolesnej agonii, by za dwa dni, tydzień czy miesiąc w końcu ze sobą zabrać. A jak zostawi, to zmusi do lat kalectwa. Albo szaleństwa – wygłosiłam żałobną mowę, mimo świadomości, że Avery najpewniej potrafił dostrzec horyzont właśnie w takich barwach i nie potrzebował wstrząsu większego, niż to co, widział na swoich ziemiach czy chociażby tutaj.
- Chowanie na własną rękę w takiej ilości nigdy nie wróży nic dobrego. Trzeba będzie porozmawiać o tym z mieszkańcami, wystosować odezwę z zaleceniami, przestrzec przed podejmowaniem samoistnych działań. Ludzie lubią powielać złą praktykę. Niedbale zagrzebane ciała mogą wydostać się na powierzchnia, powodzie i morza wciskające się w głąb lądu tylko temu sprzyjają. Trzęsienia ziemi również. Zapewne nie mają złych intencji, ale niedbalstwo w tym względzie za chwilę pomnoży ilość trupów. Zaś zbyt wolne pogrzeby to kolejny problem. Można skierować ludzi do specjalistów, wskazać punkty, niech grabarze wezmą do pomocy chętnych ludzi, których będą w stanie prędko przyuczyć fachu, choćby podstaw. Sprawdzę, czy jestem w stanie skierować tutaj jeszcze kogoś ze swoich ludzi, choć w Londynie chowamy wciąż przez całą dobę. Niemniej tutejsi powinni też zająć się tymi zmarłymi, których personalia pozostają nieznane. Zakładam, że takich nie brakuje. Pod gruzami i w ziemnych dołach leżą zapewne kolejni. Rozkładające się w złych miejscach ciała za chwile staną się udręką całej okolicy. Trzeba je pozbierać, przeszukać dna zbiorników, porządnie przegrzebać ruiny, nie po łebkach, przy pomocy psidwaków. To sporo pracy. Zaprowadź mnie do tych dowódców, chętnie podzielę się wiedzą – zaoferowałam, podobną formułę odtwarzając każdego dnia – w innym regionie, przy innej twarzy, lecz zawsze niemniej makabryczną.
– Nic zaskakującego – przyznałam, gdy wspomniał o kryzysie związanym z medykami. – W całym kraju ich brakuje, sprowadza się tych, którzy wyjechali, nawet każdy stażysta ma pełne ręce roboty. Tu możemy mieć dobre pomysły, ale bez czarodziejów biegłych w fachu niewiele pomożemy nawet przy skierowaniu dodatkowych funduszy. Dobrze by było chociaż w podstawach wyszkolić tych, którzy wykazują chęć opieki nad rannymi. Ale sens tego przedsięwzięcia najlepiej omówić z tutejszymi medykami, kimś, kto jest obrotny i ma łeb na karku. W Suffolk szaleje epidemia, ponadto mamy falę głębokich poparzeń, bo ludziom zaczyna odbijać i nacierają się tym przeklętym pyłem z gwiazd. Nie zdziwię się, jeżeli podobna moda za chwilę dotrze i tutaj. Mieszkańców trzeba pilnie doedukować. Stosowne komunikaty i zalecenia winny zawisnąć w każdej wiosce – zasugerowałam, mając już niejako doświadczenie z pierwszych decyzji podejmowanych na naszych ziemiach. Choć zakątki były odległe, problemy pozostawały tożsame. Jeżeli gdzieś coś działało, to prawdopodobnie okaże się zbawienne i w kolejnych lokalizacjach. Kwestii pilnych do omówienia wciąż jednak pozostawało wiele. Powolny spacer uzmysławiał już przy pierwszych podejrzanych obrazkach, że żaden kawałek nie obronił się przed powszechną katastrofą. Wszystkich nas miażdżyła równo.
- Hrabstwo musi zorganizować się na nowo, jeżeli coś przestało istnieć, gdzieindziej powstanie nowe. Zalane pola będzie można osuszyć, na szczęście mamy lato, tereny w końcu obeschną. Nasz magia daje nam wiele cennych narzędzi. Sądzę, że martwe zwierzęta to dziś jeszcze większe utrapienie. Braki w mięsie uzupełnić mogą inne produkty, trzeba będzie przełknąć te pierwsze dni niewygody. Ważne, by ludzie mieli co jeść, potrzebują sił, by powrócić do zdrowia, by wrócić do pracy – zasugerowałam, schodząc nieco prędszym krokiem ze wzniesienia. Niestety nastał czas ograniczonego komfortu. Odczuwaliśmy to my jako włodarze, a więc tym bardziej pospólstwo. Powrót do normalności miał odbywać się stopniowo, rany po tragicznych wydarzeniach wciąż się sączyły. Naszym wyznaczeniem było wsparcie funkcjonowania społeczeństwa w tej ponurej rzeczywistości. Początki będą wymagały licznych ustępstw. – Jeżeli to problem wyłącznie braku lądowiska, osuszmy teren i zorganizujmy nowe. W kwestii magicznych stworzeń nie jestem ekspertem, ale zdaje się, że to nie jest bardzo wymagającej przedsięwzięcie. Czy nie tak? Można przenalizować inne formy przewozu materiałów – zastanawiałam się głośno, gdy docieraliśmy powoli do pierwszych zabudowań. Krajobraz nie różnił się wiele od tego, co już widziałam. Zawalone budowle, wszechobecny bałagan i podmokłe tereny. – Co mówią o tych niespokojnych wodach? Sussex również grozi powódź? – Obróciłam twarze w stronę towarzysza, będąc ciekawą, jak w tym względzie wyglądają raporty.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Irina roztoczyła przede mną ponurą wizję tego, co jeszcze może się stać, gdy ciała wciąż będzie grzebać byle amator, a cały proceder będzie się odbywał w sposób pospieszny i dość niechlujny. Wyraz mojej twarzy nie zmienił się; nie znałem tajników pochówków, ale podejrzewałem, że to jeszcze nie koniec, a zła praktyka grzebania ciał odbije się nam wszystkim czkawką. Sugestia akcji informacyjnej nasunęła mi oczywiście odpowiedniego człowieka do tego zadania; Cornelius, nawet bez swojego awansu, spełniał wszelkie wymagania. Co powinniśmy zawrzeć jeszcze w takim ogłoszeniu? Jakie kwestie powinna poruszać broszura informacyjna, którą posłańcy rozwieszaliby gdzie się da?
W trakcie rozmowy zeszliśmy ze wzgórza. Prosta, pełna błota i gwiezdnego pyłu droga zaprowadziła nas do przedsionka ruin miasta. Budynki straszyły połamanymi krokwiami i zawalonymi dachami, wszechogarniający pył i popiół wirowały w powietrzu raz po raz, poruszone nagłym podmuchem wiatru. Na ulicach wciąż zalegały ciała, skala katastrofy i ubytki w ludziach nie pozwalały na sprawne oczyszczenie okolicy. Minęliśmy wóz pełen martwych ludzi składowanych na kupie, jak worki kartofli.
― Słyszałem, że kasza dobrze wypycha żołądek ― stwierdziłem filozoficznym tonem ― o ile gwiazdy nie zrujnowały spichlerzy w sposób ostateczny i definitywny, to być może to właśnie kaszą powinni żywić się ludzie póki nie minie najgorszy czas.
Długim krokiem ominąłem błotnistą kałużę pełną pyłu i westchnąłem w zadumie.
― Magiczne stworzenia są problematyczne ― orzekłem cierpko; doskonale zapisała mi się w pamięci walka z własnym trollem, tuż pod samym wejściem do starej warowni. Wciąż nie odżałowałem tego, że byłem zmuszony go zabić. Późniejsza sekcja wykazała jednak niepokojące zmiany w miejscach, których dotknął pył. ― Gdy ucichły spadające gwiazdy, o świcie 14 sierpnia, przy Ludlow pojawił się troll. Nie byle jaki, bo nasz, z Ironbridge. Musiał się uwolnić z terenów kolonii, a Noc Tysiąca Gwiazd naznaczyła go piętnem gwiezdnego pyłu. Oszalał, Irino. ― Kwaśność mojego tonu mówiła sama za siebie. ― Trolle, które noszą znak Ironbridge mają za sobą szereg testów, łamana jest ich wola, poddawane są nużącemu szkoleniu, które tworzy z nich ochroniarzy posłusznych woli czarodzieja. Doskonale wiedzą, kto jest ich panem. A jednak, tego trolla byłem zmuszony zabić; nie usłuchał rozkazu ani ostrzeżenia, ruszył szarzą na mnie i Corneliusa.
Urwałem, gdy zatrzymaliśmy się na chwilę, by przepuścić medyków z lewitującymi noszami.
― Lądowisko to jeden problem. Drugim jest obecność tego przeklętego pyłu. Niektóre abraskany zachowują się podobnie, jak ten troll. Szaleją i nie da się ich niczym uspokoić, a najgorzej, gdy do ataku dochodzi w powietrzu. Nie mam rozwiązania na ten pył, przynajmniej jeszcze nie teraz. Astronomowie być może w końcu się na coś przydadzą. Zawiedli z przewidzeniem upadku komety, więc powinni odkupić winę w studium badawczym przypadku tego, co meteoryt przywlókł ze sobą. Tymczasem jednak, lądowy transport towarów to chyba najbardziej rozsądne wyjście. ― Wróciłem do tematu, a mój umysł już rozpoczął pracę nad okrojoną wersją planu. ― Będzie trwał dłużej, zwłaszcza jeśli pod uwagę weźmiemy fakt uszkodzonych dróg i zawalonych przejść, ale przynajmniej dotarcie do celu będzie bardziej prawdopodobne.
Na skrzyżowaniu ulic uprzejmym gestem wskazałem Irinie prawą stronę; w oddali majaczył częściowo zrujnowany budynek, nad wejściem powiewała flaga hrabstwa. Tymczasowa kwatera, miejsce podejmowania decyzji.
― Poziom wody jest podwyższony przez tsunami, ale odczyty póki co pozostają w normie. Jak tylko mocniej zaświeci słońce i ziemia wchłonie więcej wody ― sytuacja powinna wrócić do całkowitej normalności. Powodzi bym się nie obawiał, nie kiedy sprzyja nam pogoda. Jeśli jednak następne dni przyniosą deszcze i klasyczną angielską pogodę, to cóż ― uśmiechnąłem się cierpko kątem warg ― będziemy mieli kolejny problem na naszej liście. Panie przodem ― dodałem, gdy drzwi do kwatery stanęły przed nami otworem. Ciekawe, czy lord Shacklebolt już tu dotarł.
W trakcie rozmowy zeszliśmy ze wzgórza. Prosta, pełna błota i gwiezdnego pyłu droga zaprowadziła nas do przedsionka ruin miasta. Budynki straszyły połamanymi krokwiami i zawalonymi dachami, wszechogarniający pył i popiół wirowały w powietrzu raz po raz, poruszone nagłym podmuchem wiatru. Na ulicach wciąż zalegały ciała, skala katastrofy i ubytki w ludziach nie pozwalały na sprawne oczyszczenie okolicy. Minęliśmy wóz pełen martwych ludzi składowanych na kupie, jak worki kartofli.
― Słyszałem, że kasza dobrze wypycha żołądek ― stwierdziłem filozoficznym tonem ― o ile gwiazdy nie zrujnowały spichlerzy w sposób ostateczny i definitywny, to być może to właśnie kaszą powinni żywić się ludzie póki nie minie najgorszy czas.
Długim krokiem ominąłem błotnistą kałużę pełną pyłu i westchnąłem w zadumie.
― Magiczne stworzenia są problematyczne ― orzekłem cierpko; doskonale zapisała mi się w pamięci walka z własnym trollem, tuż pod samym wejściem do starej warowni. Wciąż nie odżałowałem tego, że byłem zmuszony go zabić. Późniejsza sekcja wykazała jednak niepokojące zmiany w miejscach, których dotknął pył. ― Gdy ucichły spadające gwiazdy, o świcie 14 sierpnia, przy Ludlow pojawił się troll. Nie byle jaki, bo nasz, z Ironbridge. Musiał się uwolnić z terenów kolonii, a Noc Tysiąca Gwiazd naznaczyła go piętnem gwiezdnego pyłu. Oszalał, Irino. ― Kwaśność mojego tonu mówiła sama za siebie. ― Trolle, które noszą znak Ironbridge mają za sobą szereg testów, łamana jest ich wola, poddawane są nużącemu szkoleniu, które tworzy z nich ochroniarzy posłusznych woli czarodzieja. Doskonale wiedzą, kto jest ich panem. A jednak, tego trolla byłem zmuszony zabić; nie usłuchał rozkazu ani ostrzeżenia, ruszył szarzą na mnie i Corneliusa.
Urwałem, gdy zatrzymaliśmy się na chwilę, by przepuścić medyków z lewitującymi noszami.
― Lądowisko to jeden problem. Drugim jest obecność tego przeklętego pyłu. Niektóre abraskany zachowują się podobnie, jak ten troll. Szaleją i nie da się ich niczym uspokoić, a najgorzej, gdy do ataku dochodzi w powietrzu. Nie mam rozwiązania na ten pył, przynajmniej jeszcze nie teraz. Astronomowie być może w końcu się na coś przydadzą. Zawiedli z przewidzeniem upadku komety, więc powinni odkupić winę w studium badawczym przypadku tego, co meteoryt przywlókł ze sobą. Tymczasem jednak, lądowy transport towarów to chyba najbardziej rozsądne wyjście. ― Wróciłem do tematu, a mój umysł już rozpoczął pracę nad okrojoną wersją planu. ― Będzie trwał dłużej, zwłaszcza jeśli pod uwagę weźmiemy fakt uszkodzonych dróg i zawalonych przejść, ale przynajmniej dotarcie do celu będzie bardziej prawdopodobne.
Na skrzyżowaniu ulic uprzejmym gestem wskazałem Irinie prawą stronę; w oddali majaczył częściowo zrujnowany budynek, nad wejściem powiewała flaga hrabstwa. Tymczasowa kwatera, miejsce podejmowania decyzji.
― Poziom wody jest podwyższony przez tsunami, ale odczyty póki co pozostają w normie. Jak tylko mocniej zaświeci słońce i ziemia wchłonie więcej wody ― sytuacja powinna wrócić do całkowitej normalności. Powodzi bym się nie obawiał, nie kiedy sprzyja nam pogoda. Jeśli jednak następne dni przyniosą deszcze i klasyczną angielską pogodę, to cóż ― uśmiechnąłem się cierpko kątem warg ― będziemy mieli kolejny problem na naszej liście. Panie przodem ― dodałem, gdy drzwi do kwatery stanęły przed nami otworem. Ciekawe, czy lord Shacklebolt już tu dotarł.
close your eyes, pay the price for your paradise
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Nastał czas, w którym każde z nas będzie musiało przełknąć niewygodę i zacisnąć zęby – przyznałam ponuro, kiedy tylko wspomniał o kaszy. – Słyszałam już o zniszczonych spichlerzach. Miejmy nadzieję, Harlanie, że to tylko pojedynczy incydent i zapasy się nienaruszone i nietoksyczne. Karmienie ludzi skażonymi produktami to ostatni gwóźdź do trumny – zawyrokowałam, mając na uwadze wiele absurdalnych doniesień z własnych ziem. Szerzące się zjawisko masowej głupoty, wyrosłe najpewniej z rosnącej desperacji, nie napawało optymizmem. Zdawało się, że w tym wszystkim edukowanie społeczeństwa pozostawało kwestią nawet ważniejszą niż pomoc w organizacji posiłków czy gromadzeniu lekarstw. Ludzie, którzy znali zagrożenia, ostatecznie popełniali mniej błędów. Choć w czarnej godzinie wiele żelaznych teorii upadało. Wszystkich dopadało szaleństwo, gdy śmierć wychodziła zebrać żniwo.
Skoncentrowana wsłuchiwałam się w lordowską rozprawę o trollu. To, co znaliśmy do tej pory, 13 sierpnia przestało istnieć. Obserwacje Avery’ego pozwalały przypuszczać, że zjawisko jest jeszcze większe, że nie skończy się na pojedynczych wariackich atakach. Nasz świat był nieopanowany, natura zdziczała, ludzie i stworzenia uszkodzeni w sposób, któremu tak naprawdę nie mogło zaradzić uzdrowicielskie zaklęcie. Makabryczne wizje jeszcze bardziej pętały mój umysł, choć myślałam, że po tym, co widziałam przez ostatnie kilkadziesiąt godzin, nie zdołam zanurzyć się w obrazach straszliwszych. Głód, rany, choroby i wylewające rzeki to jedno, lecz odnajdywanie szaleństwa wśród żywych istnień, należało potraktować z dozą najwyższej powagi. – Musimy się przygotować na to, że nie wiemy wszystkiego, nie ujrzeliśmy wszystkiego, co tak naprawdę zmieniło się tamtej nocy. Osuszymy pola, postawimy nowe domy, wyleczymy ludziom rany i spróbujemy wrócić do porządku dziennego, a wtedy prawdziwa fala nieszczęść uderzy znów. Bilans tych strat jest dopiero początkiem – podzieliłam się z towarzyszem gorzką wróżbą. Daleka byłam od dramatyzowania i użalania się nad tym, lecz wielowarstwowość problemów w tych okolicznościach wydała się wręcz oczywista. Troll był jednym z wielu ponurych znaków. Zniszczenia mienia i środowiska, straty w ludziach i zwierzętach – to tylko jedna noc. A prawdziwa natura tych nieszczęść przecież nie była wciąż zbadana. Czy się myliłam? Obyśmy znaleźli odpowiedzi, nim wszyscy oszalejemy.
Gdy kolejny raz wspomniał o gwiezdnym proszku, pewne kwestie wydały się nazbyt oczywiste. Motywy powielały się w wielu hrabstwach i zapewne temat byłby znacznie lżejszy, gdyby kończyło się wyłącznie na poparzonej skórze. – Zbadanie tego cholernego pyłu powinno stanowić priorytet. Mam nadzieję, że właściwie osoby już się tym już zajmują. Że powołano jakąś specjalną grupę badawczą, że nie czekają z założonymi rękami – przyznałam z domieszką drwiny. Środowisko naukowców budziło u mnie nieco mieszane uczucia. Poświęcali całe lata życia na badania i skomplikowane eksperymenty, a ostatecznie nieczęsto okazywali się zupełnie bezużyteczni, gdy najbardziej ich potrzebowaliśmy. Oby tym razem zdołali przedstawić rozwiązanie problemu. – Zatem takie będzie należało przyjąć rozwiązanie. Przynajmniej na razie – zgodziłam się, pojmując już, w czym naprawdę tkwił problem. Nie łudziłam się, że którykolwiek z aspektów naszego życia codziennego pozostał nienaruszony. Wszędzie należało wdrożyć działania naprawcze.
Za gestem mężczyzny skierowałam spojrzenie na chylącą się ku upadkowi budowlę. Nawet punkt dowodzenia wydawał się być w kiepskiej kondycji, a przecież to tutaj przewijały się sprawne, zdolne osoby, które odpowiedzialne były za koordynowanie akcji pomocowej. Pokręciłam lekko głową i podążyłam tuż za nim. – Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale lepiej mieć w zapasie plan awaryjny i zatrzymać wodę. Nasze Ipswich nie zdążyło się ustrzec przed jej atakiem – przyznałam, woląc mimo wszystko dmuchać na zimno i nie tracić czujności. Burzliwe wody potrafiły pochłonąć wszystko, co tylko stanęło im na drodze. Wkroczyłam do kwatery, rozglądając się uważnie po pierwszym pomieszczeniu. Nasza obecność nie uszła uwadze personom zgromadzonym tuż nad wielkim stołem. Na rozłożonej mapie naniesiono przynajmniej tuzin oznaczeń. Pochylający się nad nią mężczyzna nagle wyprostował się i spojrzał na nas. – Avery – powitał się głośno, pozwalając sobie na kilka kroków w naszą stronę. Czyżby lord Shacklebolt? Przedstawicieli tej rodziny trudno było pomylić z kimkolwiek innym. - Czekaliśmy na ciebie. Ciężka noc za nami, dziewiętnaście interwencji. Budynki sypią się jak domy z kart... – zaczął opowieść, lecz urwał, spoglądając wreszcie na mnie. – Kto ci towarzyszy? – zapytał, nim zdążyłam sceptycznie unieść brew i poszukać jego zgubionej dobrej maniery. Nie dziwiłam się jednak, już od progu widać było, że miejsce jest aktywne i bardzo wiele się tutaj dzieje. Mężczyzna był w ferworze akcji zapewne od wielu godzin.
Skoncentrowana wsłuchiwałam się w lordowską rozprawę o trollu. To, co znaliśmy do tej pory, 13 sierpnia przestało istnieć. Obserwacje Avery’ego pozwalały przypuszczać, że zjawisko jest jeszcze większe, że nie skończy się na pojedynczych wariackich atakach. Nasz świat był nieopanowany, natura zdziczała, ludzie i stworzenia uszkodzeni w sposób, któremu tak naprawdę nie mogło zaradzić uzdrowicielskie zaklęcie. Makabryczne wizje jeszcze bardziej pętały mój umysł, choć myślałam, że po tym, co widziałam przez ostatnie kilkadziesiąt godzin, nie zdołam zanurzyć się w obrazach straszliwszych. Głód, rany, choroby i wylewające rzeki to jedno, lecz odnajdywanie szaleństwa wśród żywych istnień, należało potraktować z dozą najwyższej powagi. – Musimy się przygotować na to, że nie wiemy wszystkiego, nie ujrzeliśmy wszystkiego, co tak naprawdę zmieniło się tamtej nocy. Osuszymy pola, postawimy nowe domy, wyleczymy ludziom rany i spróbujemy wrócić do porządku dziennego, a wtedy prawdziwa fala nieszczęść uderzy znów. Bilans tych strat jest dopiero początkiem – podzieliłam się z towarzyszem gorzką wróżbą. Daleka byłam od dramatyzowania i użalania się nad tym, lecz wielowarstwowość problemów w tych okolicznościach wydała się wręcz oczywista. Troll był jednym z wielu ponurych znaków. Zniszczenia mienia i środowiska, straty w ludziach i zwierzętach – to tylko jedna noc. A prawdziwa natura tych nieszczęść przecież nie była wciąż zbadana. Czy się myliłam? Obyśmy znaleźli odpowiedzi, nim wszyscy oszalejemy.
Gdy kolejny raz wspomniał o gwiezdnym proszku, pewne kwestie wydały się nazbyt oczywiste. Motywy powielały się w wielu hrabstwach i zapewne temat byłby znacznie lżejszy, gdyby kończyło się wyłącznie na poparzonej skórze. – Zbadanie tego cholernego pyłu powinno stanowić priorytet. Mam nadzieję, że właściwie osoby już się tym już zajmują. Że powołano jakąś specjalną grupę badawczą, że nie czekają z założonymi rękami – przyznałam z domieszką drwiny. Środowisko naukowców budziło u mnie nieco mieszane uczucia. Poświęcali całe lata życia na badania i skomplikowane eksperymenty, a ostatecznie nieczęsto okazywali się zupełnie bezużyteczni, gdy najbardziej ich potrzebowaliśmy. Oby tym razem zdołali przedstawić rozwiązanie problemu. – Zatem takie będzie należało przyjąć rozwiązanie. Przynajmniej na razie – zgodziłam się, pojmując już, w czym naprawdę tkwił problem. Nie łudziłam się, że którykolwiek z aspektów naszego życia codziennego pozostał nienaruszony. Wszędzie należało wdrożyć działania naprawcze.
Za gestem mężczyzny skierowałam spojrzenie na chylącą się ku upadkowi budowlę. Nawet punkt dowodzenia wydawał się być w kiepskiej kondycji, a przecież to tutaj przewijały się sprawne, zdolne osoby, które odpowiedzialne były za koordynowanie akcji pomocowej. Pokręciłam lekko głową i podążyłam tuż za nim. – Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale lepiej mieć w zapasie plan awaryjny i zatrzymać wodę. Nasze Ipswich nie zdążyło się ustrzec przed jej atakiem – przyznałam, woląc mimo wszystko dmuchać na zimno i nie tracić czujności. Burzliwe wody potrafiły pochłonąć wszystko, co tylko stanęło im na drodze. Wkroczyłam do kwatery, rozglądając się uważnie po pierwszym pomieszczeniu. Nasza obecność nie uszła uwadze personom zgromadzonym tuż nad wielkim stołem. Na rozłożonej mapie naniesiono przynajmniej tuzin oznaczeń. Pochylający się nad nią mężczyzna nagle wyprostował się i spojrzał na nas. – Avery – powitał się głośno, pozwalając sobie na kilka kroków w naszą stronę. Czyżby lord Shacklebolt? Przedstawicieli tej rodziny trudno było pomylić z kimkolwiek innym. - Czekaliśmy na ciebie. Ciężka noc za nami, dziewiętnaście interwencji. Budynki sypią się jak domy z kart... – zaczął opowieść, lecz urwał, spoglądając wreszcie na mnie. – Kto ci towarzyszy? – zapytał, nim zdążyłam sceptycznie unieść brew i poszukać jego zgubionej dobrej maniery. Nie dziwiłam się jednak, już od progu widać było, że miejsce jest aktywne i bardzo wiele się tutaj dzieje. Mężczyzna był w ferworze akcji zapewne od wielu godzin.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Westchnąłem w duchu ― sytuacja była nieciekawa. Produkty z racji trwającej wojny były ograniczone i choć w Ludlow niczego nie brakowało, o co osobiście zadbałem, tak świadom byłem tego, że nie każdy jest w stanie skorzystać z tylu znajomości, nie mówiąc już nawet o budżecie. Kataklizm skazujący tony żywności na straty byłby w istocie gwoździem do trumny i odnotowałem w pamięci, by tę kwestię także wpisać w szykowany dla Ramseya raport. Wszystko, czego dotknął ten cholerny pył, wszystko, co znajdowało się w polu rażenia, powinno zostać przebadane i dopuszczone do obrotu pod ścisłymi warunkami.
― Na mojej ziemi działa lokalne koło astronomiczne ― mruknąłem z przekąsem; kwestia ominiętego podatku nadal nie dawała mi spokoju ― nie przydali się przy badaniu komety, ale może z proszkiem pójdzie im lepiej. Albo raczej: musi im pójść lepiej. ― Uśmiechnąłem się pod nosem w chytry, lisi sposób. Już od dłuższego czasu zamierzaliśmy się dobrać do nich z Corneliusem: konieczność dostarczenia wyników pod batem niewypowiedzianej groźby powinna im pomóc w obraniu właściwych priorytetów. ― Masz jednak rację, mówiąc, że to dopiero początek ― dodałem z westchnieniem ― nie powinniśmy jednak zapominać o tym, że istnieją osoby dopuszczone do sekretów o których zwykłym ludziom się nawet nie śniło. Wierzę, że Śmierciożercy zapanują nad sytuacją, że mają ― jeśli nie odpowiedzi ― to tropy.
Przepuściłem Irinę przodem w drzwiach i zniknąłem we wnętrzu budynku zaraz za nią. Niewiele się zmieniło od mojej ostatniej wizyty sprzed ledwie paru godzin. Czarodzieje wciąż kursowali z coraz to nowszymi wiadomościami, w pustych okiennych ramach siedziały sowy oczekujące zwrotnych wiadomości. Panował zgiełk, ale nie chaos ― ten zdążył już opuścić mury, wywietrzeć wraz z gryzącym zapachem kurzu i pyłu.
― Powódź czy podtopienie? ― zapytałem, słysząc wiadomości dotyczące Ipswich. ― Dotarło do mnie także parę niewesołych informacji o problemach z transportem przez zrujnowany most. Jak źle wygląda rzeczywistość Suffolk, Irino? ― dodałem, szczerze zainteresowany. Dziś mieliśmy zająć się zbadaniem dolegliwości innego hrabstwa, ale ziemie Macnairów także wymagały uwagi i zamierzałem zjawić się w Suffolk tak szybko, jak będzie to możliwe, by pomóc ocenić szkody i włączyć ziemie w przygotowywaną przeze mnie analizę.
Skinąłem głową na widok lorda Shaclebolta, wymieniliśmy szybki uścisk dłoni.
― Słyszałem o paru niewesołych sytuacjach ― stwierdziłem ciężko; widząc stół pełen map, papierów i kolejnych znaczników wiedziałem, że czeka nas jeszcze dużo równie niewesołych informacji.
Nim jednak przeszliśmy do konkretów, szybko dopełniłem towarzyskich formalności:
― Irina Macnair, moja droga przyjaciółka i właścicielka domu pogrzebowego ― przedstawiłem czarownicę, a zaraz potem dodałem: ― lord Lennox Shacklebolt.
Mimo napiętej atmosfery kłębiącej się w budynku, Lennox znalazł w sobie tyle czaru i dobrej maniery, by elegancko ująć dłoń Iriny i powitać ją w sposób właściwy, jakby nazwisko otworzyło furtkę, która do tej pory pozostawała jedynie uchylona.
― Dom pogrzebowy, tak? ― podjął, prowadząc ich do stołu. ― Harlan zapewne wspominał o problemie porzuconych ciał i wiążącym się z tym problemów? ― Opalona dłoń lorda wskazała parę czarnych znaczników. ― Tutaj mamy dwa masowe groby i byłbym więcej niż rad, gdyby ktoś, kto się na tym zna obejrzał miejsce i technikę pochówku.
Harlan w milczeniu spoglądał na mapę, potarł policzek, dostrzegając w końcu skalę problemów i ilość nowych spraw. Materiał mapy być magiczny, podsuwał kolejne zapisane na nim dane, statystyki i podjęte rozwiązania.
― Kolejne przypadki śmierci po zetknięciu z pyłem, osłabione fundamenty budowli… ― wyliczał powoli, ku wyraźnej aprobacie Lennoxa ― …cieniste zjawy i omamy. Co ze spichlerzem?
― Ten największy przepadł ― ton lorda był ciężki, matowy, podobnie jak jego spojrzenie ― jeden z meteorytów rąbnął w ziemię z taką siłą, że naruszył glebę, wywołał wstrząs. Pod spodem była sieć nieodkrytych jaskiń, więc budynek ― i jego bezpośrednia okolica ― po prostu zawaliła się pod ziemię.
― Na mojej ziemi działa lokalne koło astronomiczne ― mruknąłem z przekąsem; kwestia ominiętego podatku nadal nie dawała mi spokoju ― nie przydali się przy badaniu komety, ale może z proszkiem pójdzie im lepiej. Albo raczej: musi im pójść lepiej. ― Uśmiechnąłem się pod nosem w chytry, lisi sposób. Już od dłuższego czasu zamierzaliśmy się dobrać do nich z Corneliusem: konieczność dostarczenia wyników pod batem niewypowiedzianej groźby powinna im pomóc w obraniu właściwych priorytetów. ― Masz jednak rację, mówiąc, że to dopiero początek ― dodałem z westchnieniem ― nie powinniśmy jednak zapominać o tym, że istnieją osoby dopuszczone do sekretów o których zwykłym ludziom się nawet nie śniło. Wierzę, że Śmierciożercy zapanują nad sytuacją, że mają ― jeśli nie odpowiedzi ― to tropy.
Przepuściłem Irinę przodem w drzwiach i zniknąłem we wnętrzu budynku zaraz za nią. Niewiele się zmieniło od mojej ostatniej wizyty sprzed ledwie paru godzin. Czarodzieje wciąż kursowali z coraz to nowszymi wiadomościami, w pustych okiennych ramach siedziały sowy oczekujące zwrotnych wiadomości. Panował zgiełk, ale nie chaos ― ten zdążył już opuścić mury, wywietrzeć wraz z gryzącym zapachem kurzu i pyłu.
― Powódź czy podtopienie? ― zapytałem, słysząc wiadomości dotyczące Ipswich. ― Dotarło do mnie także parę niewesołych informacji o problemach z transportem przez zrujnowany most. Jak źle wygląda rzeczywistość Suffolk, Irino? ― dodałem, szczerze zainteresowany. Dziś mieliśmy zająć się zbadaniem dolegliwości innego hrabstwa, ale ziemie Macnairów także wymagały uwagi i zamierzałem zjawić się w Suffolk tak szybko, jak będzie to możliwe, by pomóc ocenić szkody i włączyć ziemie w przygotowywaną przeze mnie analizę.
Skinąłem głową na widok lorda Shaclebolta, wymieniliśmy szybki uścisk dłoni.
― Słyszałem o paru niewesołych sytuacjach ― stwierdziłem ciężko; widząc stół pełen map, papierów i kolejnych znaczników wiedziałem, że czeka nas jeszcze dużo równie niewesołych informacji.
Nim jednak przeszliśmy do konkretów, szybko dopełniłem towarzyskich formalności:
― Irina Macnair, moja droga przyjaciółka i właścicielka domu pogrzebowego ― przedstawiłem czarownicę, a zaraz potem dodałem: ― lord Lennox Shacklebolt.
Mimo napiętej atmosfery kłębiącej się w budynku, Lennox znalazł w sobie tyle czaru i dobrej maniery, by elegancko ująć dłoń Iriny i powitać ją w sposób właściwy, jakby nazwisko otworzyło furtkę, która do tej pory pozostawała jedynie uchylona.
― Dom pogrzebowy, tak? ― podjął, prowadząc ich do stołu. ― Harlan zapewne wspominał o problemie porzuconych ciał i wiążącym się z tym problemów? ― Opalona dłoń lorda wskazała parę czarnych znaczników. ― Tutaj mamy dwa masowe groby i byłbym więcej niż rad, gdyby ktoś, kto się na tym zna obejrzał miejsce i technikę pochówku.
Harlan w milczeniu spoglądał na mapę, potarł policzek, dostrzegając w końcu skalę problemów i ilość nowych spraw. Materiał mapy być magiczny, podsuwał kolejne zapisane na nim dane, statystyki i podjęte rozwiązania.
― Kolejne przypadki śmierci po zetknięciu z pyłem, osłabione fundamenty budowli… ― wyliczał powoli, ku wyraźnej aprobacie Lennoxa ― …cieniste zjawy i omamy. Co ze spichlerzem?
― Ten największy przepadł ― ton lorda był ciężki, matowy, podobnie jak jego spojrzenie ― jeden z meteorytów rąbnął w ziemię z taką siłą, że naruszył glebę, wywołał wstrząs. Pod spodem była sieć nieodkrytych jaskiń, więc budynek ― i jego bezpośrednia okolica ― po prostu zawaliła się pod ziemię.
close your eyes, pay the price for your paradise
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W geście lekko poruszonej głowy przyznałam pełną zgodę dla zaklętej między wierszami treści. Niekiedy należało zastosować ostrzejsze środki i bardziej dobitnie przedstawić konieczność wykazania się. Jeżeli ktoś zdobił swe nazwisko naukowymi tytułami, winien w stosownej chwili wykorzystać swą wiedzę – szczególnie że każdego dnia w całym kraju podejmowaliśmy walkę o życie i zdrowie mieszkańców. Oni mogli odmienić szerzący się dramat ludzi. Nie, oni musieli. W dobie tak potężnego kryzysu wszyscy winniśmy transmutować rytm naszych dni pod to dyktando, każdy z nas uczył się nowego funkcjonowania, bo chociaż tragedie zdarzały się, to nigdy nie mieliśmy do czynienia z dramatem na tak ogromną skalę. Bez wątpienia otrzymywaliśmy cenną lekcję, ale i zmuszeni byliśmy porzucić dotąd przyjmowane schematy. Nie wszystko dziś działało zgodnie z oczekiwaniami. Zaostrzone metody, zdecydowane działania – bez tego trudno byłoby zapanować nad szerzącym się chaosem. Avery był tego świadomy.
– Oczywiście, oni nie dopuszczą, by to wydarzenie pogrzebało nasz kraj i lata starań o dobro czarodziejów. Jestem pewna, że nie spoczną, dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona. A my pozostaniemy im wiernym wsparciem – domknęłam bez cienia wątpliwości. Kwestia niwelowania skutków fali kataklizmów to jedno, prawdziwa boleść czaiła się w przyczynach. Natura nie wystąpiła przeciwko nam tak po prostu. Zbyt zuchwałe byłoby jednak żądanie podobnego raportu już dziś. Na wszystko przyjdzie kolej. – Powódź, jej skutki sięgają jednak dalej, poza granicę miasta – wymówiłam pochmurnie, albowiem z silnym żywiołem trudno było sobie poradzić nawet przy sile tuzinów różdżek, a zniszczenia wpływały na cały region. Jemu jednak nie musiałam tego tłumaczyć.
– Żeby tylko jeden most, Harlanie. Na szczęście jego naprawa w obliczu tego wszystkiego wydaje się łatwiejszym zadaniem. Śmierć ścisnęła nas mocno ramionami, lecz uścisk ten stopniowo zaczyna się rozluźniać, sytuacja jest trudna, ale opanowana. Suffolk, choć nieprędko, ale się odrodzi – przyznałam bez śladów jakiejkolwiek wątpliwości. Cała rodzina ciężko pracowała na to, ludność zmobilizowała się. Namiestnik na samym początku swej drogi otrzymał zadanie, któremu sprosta.
Znakomite powitanie, Harlanie, przyznałam w myśli, oko kierując jednak do nowo poznanego prominenta.
– Do usług, lordzie – I gdy rytuał się dopełnił, gdy spętały nasz wstęgi stosownych powitań, mogliśmy przejść do konkretów. Przydługawe wstępy w obliczu krytycznej sytuacji były wielce zbędne. Chciałam od razu zapoznać się ze sprawą. – Nie jest obcy nam ten problem, nie jesteście pierwszym regionem, który doświadcza podobnej bolączki. W tych okolicznościach wszyscy dążymy do rychłego wypracowania najlepszej metody. Udam się tam w pierwszej kolejności, lordzie Shacklebolt. Postaramy się zminimalizować… skutki – obwieściłam, przykładając dłoń do krawędzi stołu. Wnikliwym spojrzeniem potraktowałam zaczarowaną mapę. Każde oznaczenie symbolizowało zburzony spokój. Odezwy zadręczonych mieszkańców wydawały się nieskończone. Tu i tam. Jeszcze chwila i krzyki pokrzywdzonych staną się naturalną melodią naszych krain. Przestaną mrozić krew. O ile już nie przestały. W skupieniu wysłuchałam obeznanych dostojników. Zagniewana przyroda, wzburzona magia – zadawały podobne ciosy w różnych zakamarkach kraju. Spotkania podobne do tego sprzyjały zbieraniu nowych doświadczeń, wspólnie szukaliśmy dobrej drogi zaopatrzeni w różne, niemniej istotne, perspektywy.
– Przyślę do was mojego kuzyna, jest specjalistą w zakresie konstrukcji magicznych. Jestem pewna, że nie odmówi wsparcia przy zaprojektowaniu i postawieniu nowego spichrza. Jednakże… pozwolę sobie zapytać, czy zbadaliście już wspomniane zawalisko. Kilka dni temu w Suffolk osobiście udaliśmy się do ruin, tam także odnaleziono podziemne korytarze. Uwierzcie, panowie, nie chcielibyście zmierzyć się z grozą, która się wyłoniła po uderzeniu meteorytu – stwierdziłam, a gorycz mimowolnie rozlazła się po krwistych ustach. Ponure nuty powoływały do życia paskudne wyobrażenie. Ofiarowałam im przestrogę. – Lecz może się to okazać konieczne, by zapewnić mieszkańcom bezpieczeństwo. To, czego nie znamy i to, co nas najbardziej przeraża, mogło uwić sobie tam gniazdo – uzupełniłam po symbolicznej pauzie. Nie życzyłam im odkrycia podobnego mroku. Niemniej należało mieć na uwadze, że ten lubił korytarze w głęboko osadzonych zawaliskach. Podniecające i zarazem przerażające. Magia nie miała żadnych granic. A ta zbudzona w czasie gwiezdnego deszczu wciąż prowokowała pytania. Być może wspomniana eskapada nie była dziś priorytetem, lecz w szerszej perspektywie nie powinni całkowicie odsuwać od uwagi podobnych miejsc.
– Oczywiście, oni nie dopuszczą, by to wydarzenie pogrzebało nasz kraj i lata starań o dobro czarodziejów. Jestem pewna, że nie spoczną, dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona. A my pozostaniemy im wiernym wsparciem – domknęłam bez cienia wątpliwości. Kwestia niwelowania skutków fali kataklizmów to jedno, prawdziwa boleść czaiła się w przyczynach. Natura nie wystąpiła przeciwko nam tak po prostu. Zbyt zuchwałe byłoby jednak żądanie podobnego raportu już dziś. Na wszystko przyjdzie kolej. – Powódź, jej skutki sięgają jednak dalej, poza granicę miasta – wymówiłam pochmurnie, albowiem z silnym żywiołem trudno było sobie poradzić nawet przy sile tuzinów różdżek, a zniszczenia wpływały na cały region. Jemu jednak nie musiałam tego tłumaczyć.
– Żeby tylko jeden most, Harlanie. Na szczęście jego naprawa w obliczu tego wszystkiego wydaje się łatwiejszym zadaniem. Śmierć ścisnęła nas mocno ramionami, lecz uścisk ten stopniowo zaczyna się rozluźniać, sytuacja jest trudna, ale opanowana. Suffolk, choć nieprędko, ale się odrodzi – przyznałam bez śladów jakiejkolwiek wątpliwości. Cała rodzina ciężko pracowała na to, ludność zmobilizowała się. Namiestnik na samym początku swej drogi otrzymał zadanie, któremu sprosta.
Znakomite powitanie, Harlanie, przyznałam w myśli, oko kierując jednak do nowo poznanego prominenta.
– Do usług, lordzie – I gdy rytuał się dopełnił, gdy spętały nasz wstęgi stosownych powitań, mogliśmy przejść do konkretów. Przydługawe wstępy w obliczu krytycznej sytuacji były wielce zbędne. Chciałam od razu zapoznać się ze sprawą. – Nie jest obcy nam ten problem, nie jesteście pierwszym regionem, który doświadcza podobnej bolączki. W tych okolicznościach wszyscy dążymy do rychłego wypracowania najlepszej metody. Udam się tam w pierwszej kolejności, lordzie Shacklebolt. Postaramy się zminimalizować… skutki – obwieściłam, przykładając dłoń do krawędzi stołu. Wnikliwym spojrzeniem potraktowałam zaczarowaną mapę. Każde oznaczenie symbolizowało zburzony spokój. Odezwy zadręczonych mieszkańców wydawały się nieskończone. Tu i tam. Jeszcze chwila i krzyki pokrzywdzonych staną się naturalną melodią naszych krain. Przestaną mrozić krew. O ile już nie przestały. W skupieniu wysłuchałam obeznanych dostojników. Zagniewana przyroda, wzburzona magia – zadawały podobne ciosy w różnych zakamarkach kraju. Spotkania podobne do tego sprzyjały zbieraniu nowych doświadczeń, wspólnie szukaliśmy dobrej drogi zaopatrzeni w różne, niemniej istotne, perspektywy.
– Przyślę do was mojego kuzyna, jest specjalistą w zakresie konstrukcji magicznych. Jestem pewna, że nie odmówi wsparcia przy zaprojektowaniu i postawieniu nowego spichrza. Jednakże… pozwolę sobie zapytać, czy zbadaliście już wspomniane zawalisko. Kilka dni temu w Suffolk osobiście udaliśmy się do ruin, tam także odnaleziono podziemne korytarze. Uwierzcie, panowie, nie chcielibyście zmierzyć się z grozą, która się wyłoniła po uderzeniu meteorytu – stwierdziłam, a gorycz mimowolnie rozlazła się po krwistych ustach. Ponure nuty powoływały do życia paskudne wyobrażenie. Ofiarowałam im przestrogę. – Lecz może się to okazać konieczne, by zapewnić mieszkańcom bezpieczeństwo. To, czego nie znamy i to, co nas najbardziej przeraża, mogło uwić sobie tam gniazdo – uzupełniłam po symbolicznej pauzie. Nie życzyłam im odkrycia podobnego mroku. Niemniej należało mieć na uwadze, że ten lubił korytarze w głęboko osadzonych zawaliskach. Podniecające i zarazem przerażające. Magia nie miała żadnych granic. A ta zbudzona w czasie gwiezdnego deszczu wciąż prowokowała pytania. Być może wspomniana eskapada nie była dziś priorytetem, lecz w szerszej perspektywie nie powinni całkowicie odsuwać od uwagi podobnych miejsc.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Skinąłem krótko głową; nie wątpiłem w to, że Macnairowie nie zawiodą w sprawie Suffolk, że cała rodziną znajdą sposób na to, by przywrócić na swoim terenie ład i porządek. Wiedziony sympatią wobec Iriny, jak i świadomością potrzeby zjednoczenia w dobie globalnego kryzysu, dodałem:
– Gdyby potrzebny był specjalista z zakresu finansów – uśmiechnąłem się ponuro pod nosem – to wiesz, gdzie mnie znaleźć. Teraz, gdy świat zawalił się nam na głowę spodziewam się szczególnych machlojek przy windowaniu cen… wszystkiego tak w zasadzie. Oprocentowanie pożyczek w Gringottcie także skoczy, gobliny zawsze miały nosa do robienia biznesu na cudzej tragedii – stwierdziłem wolno, z lekkim przekąsem. Znałem te istoty bardzo dobrze; jako młokos ledwie wypuszczony z Hogwartu trafiłem między nich, do czeluści banku, na najniższy szczebel bankowego łańcucha pokarmowego. Wiedziałem jak się z nimi układać, wiedziałem, jak czytać humory i oceniające spojrzenia rzucane znad okularów.
Ani Lennox, ani Irina nie poświęcili zbyt wiele czasu na powitania, szybko przeszliśmy do meritum sprawy, do tego co ważne. Rysująca się przed nami sytuacja była wymagająca; nawet mimo tego, że każde hrabstwo zdawało się mieć podobne problemy – chorzy, ranni, umarli, głód, zdziesiątkowane pola i wybite hodowle bydła – trudno było od razu zasugerować odpowiednie rozwiązania. Każde z hrabstw posiadało inny charakter, mógłbym się pokusić o stwierdzenie, że nawet ziemia była inna, ludzie byli inni. Problemy zatem, choć powszechnie znane i wałkowane przeze mnie już nie raz, za każdym razem wymagały indywidualnego podejścia, świeżego spojrzenia na bolączki hrabstwa.
To, o czym wspomniała Irina było jednak swoistą nowością. Choć nie wątpiłem, by lordowie innych ziem taili przede mną fakty takie, jak istnienie zapadliska spowitego magią tak mroczną, że nawet doświadczona czarownica zdawała się zaniepokojona, tak z tą sprawą stykałem się po raz pierwszy. W Shropshire było parę kraterów w których odnotowano wysoką aktywność cienistych zjaw, były także miejsca o złej sławie, ale nie wpisywały się w region tak ponuro brzmiącą przepowiednią. Kiwnąłem głową, bez słowa sprzeciwu przyjmując jej przestrogę i mocniej wsparłem się o stół, pochyliłem nad mapą.
– Nie – stwierdził Lennox powoli, z namysłem – nikogo tam jeszcze nie posłaliśmy. Ale po twoim ostrzeżeniu, Irino, zorganizuję grupę zdolniejszych ludzi by rozejrzeli się po okolicy. Cokolwiek mogło się tam zagnieździć – musi zniknąć, nim narobi więcej szkód.
Shaclebolt uśmiechnął się nikle, ale z wyraźną aprobatą.
– A za usługi kuzyna będziemy wdzięczni, każdy specjalista jest obecnie na wagę złota, a umiejętności wraz z wiedzą nie do wycenienia.
– Przejdźmy po kolei przez wszystkie wykazane na mapie problemy – zasugerowałem, szerokim gestem wskazując rozłożoną na stole planszę – nie tylko te największe i najpilniejsze. Chciałbym mieć pełen obraz tego, jak obecnie wygląda hrabstwo. – Choć mówiłem do Lennoxa, moje spojrzenie przepłynęło w stronę Iriny, w milczący sposób dając jej znać, że wszelkie spostrzeżenia i uwagi są bardziej niż mile widziane.
|zt?
– Gdyby potrzebny był specjalista z zakresu finansów – uśmiechnąłem się ponuro pod nosem – to wiesz, gdzie mnie znaleźć. Teraz, gdy świat zawalił się nam na głowę spodziewam się szczególnych machlojek przy windowaniu cen… wszystkiego tak w zasadzie. Oprocentowanie pożyczek w Gringottcie także skoczy, gobliny zawsze miały nosa do robienia biznesu na cudzej tragedii – stwierdziłem wolno, z lekkim przekąsem. Znałem te istoty bardzo dobrze; jako młokos ledwie wypuszczony z Hogwartu trafiłem między nich, do czeluści banku, na najniższy szczebel bankowego łańcucha pokarmowego. Wiedziałem jak się z nimi układać, wiedziałem, jak czytać humory i oceniające spojrzenia rzucane znad okularów.
Ani Lennox, ani Irina nie poświęcili zbyt wiele czasu na powitania, szybko przeszliśmy do meritum sprawy, do tego co ważne. Rysująca się przed nami sytuacja była wymagająca; nawet mimo tego, że każde hrabstwo zdawało się mieć podobne problemy – chorzy, ranni, umarli, głód, zdziesiątkowane pola i wybite hodowle bydła – trudno było od razu zasugerować odpowiednie rozwiązania. Każde z hrabstw posiadało inny charakter, mógłbym się pokusić o stwierdzenie, że nawet ziemia była inna, ludzie byli inni. Problemy zatem, choć powszechnie znane i wałkowane przeze mnie już nie raz, za każdym razem wymagały indywidualnego podejścia, świeżego spojrzenia na bolączki hrabstwa.
To, o czym wspomniała Irina było jednak swoistą nowością. Choć nie wątpiłem, by lordowie innych ziem taili przede mną fakty takie, jak istnienie zapadliska spowitego magią tak mroczną, że nawet doświadczona czarownica zdawała się zaniepokojona, tak z tą sprawą stykałem się po raz pierwszy. W Shropshire było parę kraterów w których odnotowano wysoką aktywność cienistych zjaw, były także miejsca o złej sławie, ale nie wpisywały się w region tak ponuro brzmiącą przepowiednią. Kiwnąłem głową, bez słowa sprzeciwu przyjmując jej przestrogę i mocniej wsparłem się o stół, pochyliłem nad mapą.
– Nie – stwierdził Lennox powoli, z namysłem – nikogo tam jeszcze nie posłaliśmy. Ale po twoim ostrzeżeniu, Irino, zorganizuję grupę zdolniejszych ludzi by rozejrzeli się po okolicy. Cokolwiek mogło się tam zagnieździć – musi zniknąć, nim narobi więcej szkód.
Shaclebolt uśmiechnął się nikle, ale z wyraźną aprobatą.
– A za usługi kuzyna będziemy wdzięczni, każdy specjalista jest obecnie na wagę złota, a umiejętności wraz z wiedzą nie do wycenienia.
– Przejdźmy po kolei przez wszystkie wykazane na mapie problemy – zasugerowałem, szerokim gestem wskazując rozłożoną na stole planszę – nie tylko te największe i najpilniejsze. Chciałbym mieć pełen obraz tego, jak obecnie wygląda hrabstwo. – Choć mówiłem do Lennoxa, moje spojrzenie przepłynęło w stronę Iriny, w milczący sposób dając jej znać, że wszelkie spostrzeżenia i uwagi są bardziej niż mile widziane.
|zt?
close your eyes, pay the price for your paradise
Harlan Avery
Zawód : analityk finansowy, doradca nestora
Wiek : 44
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I know there will come a day
When red runs the river
OPCM : 7 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 21 +3
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Wyobrażam sobie – kiwnęłam ze zrozumieniem głową, gdy wspomniał o cwaniactwie goblinów. – Gringott nie przegapi takiej okazji, z pewnością. Spodziewają się sporego zainteresowania kredytami pośród arystokratów, a pewnie i samej władzy. Będę miała na względzie twoją deklarację, Harlanie – wyjawiłam, nie skrywając swej wdzięczności. Posiadałam dość sporą wiedzę w zakresie finansów, lecz doskonale zdawałam sobie sprawę, że Avery był prawdziwym znawcą tej trudnej dziedziny – nie bez powodu o jego fachowe raporty zabiegali opiekunowie hrabstw w całej Anglii. Był nam potrzebny. Jako główny opiekun skarbca w Suffolk trzymałam pieczę nad wszelkimi kwestiami pieniędzy. Nie pomagał jednak fakt, że Drew tytuł otrzymał ledwie chwilę temu, a sama ziemia sporo przeszła już przez miesiące wojny. Oszczędności nie wylewały się ze skrytek. Musieliśmy nieść pomoc, lecz w tym względzie należało mierzyć siły na zamiary, albowiem ilość środków wcale nie była nieskończona. Sądziłam, że inni ziemscy włodarze doświadczali podobnych dylematów. Po swojej stronie dobrze było mieć kogoś, kto w razie konieczności będzie wiedział jak załatwić sprawy z gatunku niemożliwych, a dokładnie tym w nadchodzących tygodniach miały się okazać negocjacje z goblinami.
Swą wiedzą i doświadczeniem służyłam i ja, pozostając w pełni świadomą, że nie zostałam zaproszona do Sussex po to, by nacieszyć oczy tutejszymi widokami – zresztą te były niestety przerażające, podobnie jak w innych zakątkach kraju. Dlatego też, jako profesjonalistka, czym prędzej rozeznałam się w bolączkach i tym samym nadziei kumulującej się w spojrzeniach zgromadzonych. W godzinie katastrofy dzieliliśmy się znanymi nam metodami, próbując spomiędzy wszystkich koncepcji wybrać najlepszą drogę. Domyślałam się, że większość z tych ludzi nigdy dotąd nie miała do czynienia z tak nasilonym pasmem kataklizmów. Największe wyzwania zdawały się wciąż stać przed nami.
– Zróbcie to, czym prędzej, ale nie posyłajcie byle kogo. Podejrzewam, że zjawiska podobne do wspomnianego mogą się powielać. Nim my udaliśmy się na miejsce, byli tam inni i nigdy nie wyszli – przyznałam zadowolona z tego, że Lennox nie zlekceważył mojego ostrzeżenia. Niektórzy pewnie woleliby w tych okolicznościach skupić się wyłącznie na leczeniu i żywieniu ludzi, czy na zatrzymaniu powodzi. Nie każdy poważny problem mógł być widoczny na pierwszy rzut oka.
Z dyskretnym uśmiechem przyjęłam późniejszy przejaw wdzięczności od lorda. Warto było dbać o wzajemne relacje. Szczególnie gdy my, Macnairowie dopiero od kilku miesięcy oficjalnie mogliśmy cieszyć się tytułem naszego kuzyna. Zawsze ceniłam siłę odpowiednich kontaktów, bywała cenniejsza od złota. Dziś ja dzieliłam się swymi kompetencjami, służyłam radą i pocieszeniem, lecz wkrótce nadejść miała pora, gdy to my uśmiechniemy się do włodarzy tych krain z prośbą o wsparcie, a wtedy oni przypomną sobie o ofiarowanej niegdyś pomocy. – Chciałabym dowiedzieć się, na jakich obszarach sytuacja jest tymczasowo opanowana… wbrew pozorom te lokalizacje mogą okazać się istotne w dalszym planowaniu… - powiedziałam po słowach Harlana, kiedy trwaliśmy w pełni skupieni nad wielką mapą tutejszych krain. Nie tylko palące się czerwienią alarmy przyciągały moją uwagę. Fakt już zatamowanych ran wiele mówił o istniejącej dotychczas organizacji ratunkowej.
zt
Swą wiedzą i doświadczeniem służyłam i ja, pozostając w pełni świadomą, że nie zostałam zaproszona do Sussex po to, by nacieszyć oczy tutejszymi widokami – zresztą te były niestety przerażające, podobnie jak w innych zakątkach kraju. Dlatego też, jako profesjonalistka, czym prędzej rozeznałam się w bolączkach i tym samym nadziei kumulującej się w spojrzeniach zgromadzonych. W godzinie katastrofy dzieliliśmy się znanymi nam metodami, próbując spomiędzy wszystkich koncepcji wybrać najlepszą drogę. Domyślałam się, że większość z tych ludzi nigdy dotąd nie miała do czynienia z tak nasilonym pasmem kataklizmów. Największe wyzwania zdawały się wciąż stać przed nami.
– Zróbcie to, czym prędzej, ale nie posyłajcie byle kogo. Podejrzewam, że zjawiska podobne do wspomnianego mogą się powielać. Nim my udaliśmy się na miejsce, byli tam inni i nigdy nie wyszli – przyznałam zadowolona z tego, że Lennox nie zlekceważył mojego ostrzeżenia. Niektórzy pewnie woleliby w tych okolicznościach skupić się wyłącznie na leczeniu i żywieniu ludzi, czy na zatrzymaniu powodzi. Nie każdy poważny problem mógł być widoczny na pierwszy rzut oka.
Z dyskretnym uśmiechem przyjęłam późniejszy przejaw wdzięczności od lorda. Warto było dbać o wzajemne relacje. Szczególnie gdy my, Macnairowie dopiero od kilku miesięcy oficjalnie mogliśmy cieszyć się tytułem naszego kuzyna. Zawsze ceniłam siłę odpowiednich kontaktów, bywała cenniejsza od złota. Dziś ja dzieliłam się swymi kompetencjami, służyłam radą i pocieszeniem, lecz wkrótce nadejść miała pora, gdy to my uśmiechniemy się do włodarzy tych krain z prośbą o wsparcie, a wtedy oni przypomną sobie o ofiarowanej niegdyś pomocy. – Chciałabym dowiedzieć się, na jakich obszarach sytuacja jest tymczasowo opanowana… wbrew pozorom te lokalizacje mogą okazać się istotne w dalszym planowaniu… - powiedziałam po słowach Harlana, kiedy trwaliśmy w pełni skupieni nad wielką mapą tutejszych krain. Nie tylko palące się czerwienią alarmy przyciągały moją uwagę. Fakt już zatamowanych ran wiele mówił o istniejącej dotychczas organizacji ratunkowej.
zt
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
|31.10.1958
Noc Duchów kojarzyła się zawsze ze świętowaniem. Czas pełen ekscytacji i przygotowań, które jako dzieciak uwielbiał. Hogwart nigdy nie zawodził i uczta przechodziła najśmielsze oczekiwania, a prezenty od rodziców umilały czas rozłąki w roku szkolnym. W czasach spokoju, gdyż nie można było ich nazwać pokojem w pełnym tego słowa znaczeniu, starał się przyozdabiać Greengrove farm w ozdoby. Wycinane dynie, girlandy, światełka, a w kuchni pachniało pieczonymi warzywami i ciastem dyniowym. W kominku wesoło trzaskał ogień, z piwniczki wyciągano zapasy nalewek i piwa domowej roboty. Wnętrze rozbrzmiewało rozmowami i ciepłym śmiechem.
Jednak nie tym razem.
W torbie przewieszonej przez ramię miał ze sobą świecę podarowaną przez Ministra Magii, w dłoni zaś ściskał pióro feniksa. Przy każdym ruchu pobrzękiwały fiolki z eliksirami uderzające o metalowe, puste pojemniki, do których mógł zebrać próbki ziemi oraz kwiatów. Nie wiedząc czego się spodziewać na miejscu był przygotowany na każdą ewentualność. Atak ze strony wroga, który czaił się i czekał na ich ruch, na strażników stworzonych z cienia, którzy mogą ich zaatakować ostrymi pazurami, na trujące opary. Nie mogli dać się zaskoczyć, a i tak podejrzewał, że nie są w stanie przewidzieć wszystkiego.
Sussex należało do strefy wpływów zwolenników Voldemorta, musieli więc być ostrożni oraz uważni w każdym ruchu i słowie. Pojawiając się na nadbrzeżu, w okolicy starej latarni morskiej, która została przerobiona na sklep zielarski, rozglądał się dookoła. Nie było czasu na eliksiry wielosokowe ani na inne formy zabezpieczenia wyglądu. Choć mieli chwilę na przygotowanie się, tak nie było mowy o bardzo skrupulatnym planie zapewniający im skuteczność w działaniu.
Pożegnał się z Florką, zapewnił ją, że wróci, choć zdawał sobie sprawę, że nie podkreślił w jakim stanie. Pokonanie wroga, odebranie mu siły jaką były cienie było warte ryzyka jakie właśnie podejmowali. Rozglądając się czujnie wokół siebie, przepełniony przekonaniem, że postępują słusznie, obejrzał się na czarownice, które podjęły się wraz z nim tego zadania.
-Pamiętajcie, wasze życie jest ważne. - Podkreślił dobitnie. -Jeżeli coś się wydarzy i ryzyko utraty życia będzie realne, macie uciekać. - Nie tym razem, to kolejnym wygrają. Nie spoczną póki świat nie stanie się znów miejscem, w którym będą chcieli żyć. Ten świat mieli tworzyć żywi, nie zaś martwi i echa ich wspomnień.
Noc Duchów kojarzyła się zawsze ze świętowaniem. Czas pełen ekscytacji i przygotowań, które jako dzieciak uwielbiał. Hogwart nigdy nie zawodził i uczta przechodziła najśmielsze oczekiwania, a prezenty od rodziców umilały czas rozłąki w roku szkolnym. W czasach spokoju, gdyż nie można było ich nazwać pokojem w pełnym tego słowa znaczeniu, starał się przyozdabiać Greengrove farm w ozdoby. Wycinane dynie, girlandy, światełka, a w kuchni pachniało pieczonymi warzywami i ciastem dyniowym. W kominku wesoło trzaskał ogień, z piwniczki wyciągano zapasy nalewek i piwa domowej roboty. Wnętrze rozbrzmiewało rozmowami i ciepłym śmiechem.
Jednak nie tym razem.
W torbie przewieszonej przez ramię miał ze sobą świecę podarowaną przez Ministra Magii, w dłoni zaś ściskał pióro feniksa. Przy każdym ruchu pobrzękiwały fiolki z eliksirami uderzające o metalowe, puste pojemniki, do których mógł zebrać próbki ziemi oraz kwiatów. Nie wiedząc czego się spodziewać na miejscu był przygotowany na każdą ewentualność. Atak ze strony wroga, który czaił się i czekał na ich ruch, na strażników stworzonych z cienia, którzy mogą ich zaatakować ostrymi pazurami, na trujące opary. Nie mogli dać się zaskoczyć, a i tak podejrzewał, że nie są w stanie przewidzieć wszystkiego.
Sussex należało do strefy wpływów zwolenników Voldemorta, musieli więc być ostrożni oraz uważni w każdym ruchu i słowie. Pojawiając się na nadbrzeżu, w okolicy starej latarni morskiej, która została przerobiona na sklep zielarski, rozglądał się dookoła. Nie było czasu na eliksiry wielosokowe ani na inne formy zabezpieczenia wyglądu. Choć mieli chwilę na przygotowanie się, tak nie było mowy o bardzo skrupulatnym planie zapewniający im skuteczność w działaniu.
Pożegnał się z Florką, zapewnił ją, że wróci, choć zdawał sobie sprawę, że nie podkreślił w jakim stanie. Pokonanie wroga, odebranie mu siły jaką były cienie było warte ryzyka jakie właśnie podejmowali. Rozglądając się czujnie wokół siebie, przepełniony przekonaniem, że postępują słusznie, obejrzał się na czarownice, które podjęły się wraz z nim tego zadania.
-Pamiętajcie, wasze życie jest ważne. - Podkreślił dobitnie. -Jeżeli coś się wydarzy i ryzyko utraty życia będzie realne, macie uciekać. - Nie tym razem, to kolejnym wygrają. Nie spoczną póki świat nie stanie się znów miejscem, w którym będą chcieli żyć. Ten świat mieli tworzyć żywi, nie zaś martwi i echa ich wspomnień.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Od samego rana czuła nieprzyjemne pulsowanie w skroniach; mogła udawać — przed sobą, ale (co najważniejsze) również przed Tedem, że wszystko w porządku. Że była pewna podjętej decyzji i wszystkich związanych z nią konsekwencji. Właściwie tak właśnie było. Zaangażowanie w struktury Podziemia łączyło się wprost ze wsparciem rebelii. Samo wstąpienie w struktury Zakonu Feniksa przyszło naturalnie. Wspierała organizację swoimi talentami już od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz wiedziała, że była gotowa poświęcić się jeszcze bardziej. Nawet tak dalece, jak daleko sięgało jej życie. Pomimo strachu, pomimo potencjalnego bólu — tak po prostu było trzeba, moralność wyboru nie podlegała dyskusji. A skoro wybrała, skoro decyzja została podjęta, nie było miejsca na wycofanie się. Lord Longbottom zawierzył im wszystkim niezwykle ważne zadania, a Iris Moore nie zamierzała go zawieść.
Noc Duchów była szczególnym dniem w kulturze jej rodzinnej Walii. Nos Galan Gaeaf celebrowany był w każdym domu, także tym Bellów. Stąpając ostrożnie po podłożu, próbowała przypomnieć sobie blask ogniska, tańce wokół niego i tę jedną piosenkę, która nie wychodziła jej z głowy od spotkania w domu Herberta.
— Adref, adref, am y cyntaf', hwch ddu gwta a gipio'r ola'* — nie zauważyła, gdy sama zaczęła mruczeć owe słowa pod nosem. Dopiero po chwili, gdy w ciemności zarysowała się męska sylwetka, natychmiast zacisnęła usta, zatrzymując się w miejscu. Powinna spodziewać się wszystkiego i wszystkich, ale na szczęście tym kimś okazał się być właśnie Grey. Westchnęła z ulgą, pozwalając sobie chyba ostatni raz tej nocy na rozluźnienie mięśni.
— Jest ważne — przyznała mu rację bez zająknięcia, pozwalając sobie przekrzywić głowę w bok. — Dlatego mam nadzieję, że będziesz uciekał z nami, twoje życie również się liczy — powiedziała, posyłając mu drobny, ale ciepły uśmiech, widoczny w nawet tak słabym świetle. — Zaczekajcie tylko chwilę — sięgnęła do plecaka, na wszelki wypadek wyciągając już świeczkę, a pióro feniksa chowając do kieszeni płaszcza. Zarzuciła ponownie plecak na plecy, świecę chwytając w lewą rękę. Prawa dzierżyła już różdżkę. Musieli zadbać o swoje bezpieczeństwo, zaczną od razu. — Sprawdzę, czy nikogo tu nie ma. Homenum revelio — wypowiedziała inkantację możliwie wyraźnie wobec swego ściszonego tonu głosu, w razie powodzenia zamierzając rozejrzeć się wokół w poszukiwaniu konturów kogokolwiek i czegokolwiek, co miało kryć się w ich niedalekim bądź co bądź towarzystwie.
| ekwipunek we wsiąkiewce
* Do domu, do domu, natychmiast
Czarna locha bez ogona porwie ostatniego.
Noc Duchów była szczególnym dniem w kulturze jej rodzinnej Walii. Nos Galan Gaeaf celebrowany był w każdym domu, także tym Bellów. Stąpając ostrożnie po podłożu, próbowała przypomnieć sobie blask ogniska, tańce wokół niego i tę jedną piosenkę, która nie wychodziła jej z głowy od spotkania w domu Herberta.
— Adref, adref, am y cyntaf', hwch ddu gwta a gipio'r ola'* — nie zauważyła, gdy sama zaczęła mruczeć owe słowa pod nosem. Dopiero po chwili, gdy w ciemności zarysowała się męska sylwetka, natychmiast zacisnęła usta, zatrzymując się w miejscu. Powinna spodziewać się wszystkiego i wszystkich, ale na szczęście tym kimś okazał się być właśnie Grey. Westchnęła z ulgą, pozwalając sobie chyba ostatni raz tej nocy na rozluźnienie mięśni.
— Jest ważne — przyznała mu rację bez zająknięcia, pozwalając sobie przekrzywić głowę w bok. — Dlatego mam nadzieję, że będziesz uciekał z nami, twoje życie również się liczy — powiedziała, posyłając mu drobny, ale ciepły uśmiech, widoczny w nawet tak słabym świetle. — Zaczekajcie tylko chwilę — sięgnęła do plecaka, na wszelki wypadek wyciągając już świeczkę, a pióro feniksa chowając do kieszeni płaszcza. Zarzuciła ponownie plecak na plecy, świecę chwytając w lewą rękę. Prawa dzierżyła już różdżkę. Musieli zadbać o swoje bezpieczeństwo, zaczną od razu. — Sprawdzę, czy nikogo tu nie ma. Homenum revelio — wypowiedziała inkantację możliwie wyraźnie wobec swego ściszonego tonu głosu, w razie powodzenia zamierzając rozejrzeć się wokół w poszukiwaniu konturów kogokolwiek i czegokolwiek, co miało kryć się w ich niedalekim bądź co bądź towarzystwie.
| ekwipunek we wsiąkiewce
* Do domu, do domu, natychmiast
Czarna locha bez ogona porwie ostatniego.
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Iris Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Znała dobrze latarnię, do której zmierzali. W latach hogwarckiej młodości, na wakacje przychodziły tu często z matką, żeby zaopatrzyć sklep zielarski w potrzebne ingrediencje roślinne, które matka (z pomocą swoich córek) wyhodowała we własnym ogrodzie. W zamian pani Sprout dostawała co cenniejsze okazy dla męża, w tym przypadku zazwyczaj eliksiralne serca, albo zwyczajowo godziwą zapłatę. Po zakończonej wizycie humory zazwyczaj się polepszały, więc spędzały chwilę czy dwie na plaży, zdejmowały buty i pozwalały, by nadmorska piana zanurzała bose stopy w piasku. Zapach unoszący się w powietrzu wydawał jej się teraz zupełnie różny od tego, który pamiętała - brak w nim było życiodajnej świeżości, a choć sól drapała w nosie, to smakowała dodatkowo czymś nieprzyjemnym. Czymś, czego Rosemary nie potrafiła nazwać ani pojąć. Zamlaskała cicho, idąc za Iris, chroniąc dłonią twarz przed nadbrzeżnym wiatrem. Słowa dosłyszała, ale nie rozpoznała w nich znajomego języka, więc pomyślała, że może zwyczajnie nie zrozumiała albo wiatr zmył ze sobą słowa.
- Co mówiłaś, Iris? - zawołała do niej niezbyt głośno, ale starając się zrobić to na tyle wyraźnie, by kobieta ją usłyszała.
Kiedy się zatrzymali, odetchnęła. Tutaj wicher nie był taki natarczywy. Poprawiła swój płaszcz i szal, którym otuliła szyję. Sprawdziła, czy w torbie, którą wzięła, było wszystko, czego potrzebowała. Fiolka, pióro, świeca zawinięta lekko w lnianą chustkę, rękawice ogrodowe, które zawinęła ze schowka na narzędzia. Zmarszczyła brwi, kiedy dostrzegła w torbie wiśniowy cukierek. Musiał się zapodziać. Marnie wyglądał.
Byli tu już wszyscy. Cała trójka. Wzięła głębszy wdech, kiedy słuchała najpierw Herberta, a potem Iris.
- Zróbmy wszystko, żeby nam się udało. Liczą na nas - podpowiedziała jeszcze. Nie chciała uciekać, nie myślała nawet o tym. Czuła, że strach trzyma pod kontrolą, że napędza ją, zamiast powstrzymywać. Zacisnęła mocniej prawą dłoń na różdżce, którą musiała wyjąć w czasie drogi tutaj. Sprawdziła, czy włosy były dobrze upięte - kilka warkoczy splecionych po bokach głowy i jeden największy, żeby żaden kosmyk nie wysmyknął jej się w niepożądanym czasie. Obejrzała się za Iris, kiedy ta użyła swojej magii. - I jak?
Uciekać nie chciała, ale za walką nigdy nie przepadała.
- Co mówiłaś, Iris? - zawołała do niej niezbyt głośno, ale starając się zrobić to na tyle wyraźnie, by kobieta ją usłyszała.
Kiedy się zatrzymali, odetchnęła. Tutaj wicher nie był taki natarczywy. Poprawiła swój płaszcz i szal, którym otuliła szyję. Sprawdziła, czy w torbie, którą wzięła, było wszystko, czego potrzebowała. Fiolka, pióro, świeca zawinięta lekko w lnianą chustkę, rękawice ogrodowe, które zawinęła ze schowka na narzędzia. Zmarszczyła brwi, kiedy dostrzegła w torbie wiśniowy cukierek. Musiał się zapodziać. Marnie wyglądał.
Byli tu już wszyscy. Cała trójka. Wzięła głębszy wdech, kiedy słuchała najpierw Herberta, a potem Iris.
- Zróbmy wszystko, żeby nam się udało. Liczą na nas - podpowiedziała jeszcze. Nie chciała uciekać, nie myślała nawet o tym. Czuła, że strach trzyma pod kontrolą, że napędza ją, zamiast powstrzymywać. Zacisnęła mocniej prawą dłoń na różdżce, którą musiała wyjąć w czasie drogi tutaj. Sprawdziła, czy włosy były dobrze upięte - kilka warkoczy splecionych po bokach głowy i jeden największy, żeby żaden kosmyk nie wysmyknął jej się w niepożądanym czasie. Obejrzała się za Iris, kiedy ta użyła swojej magii. - I jak?
Uciekać nie chciała, ale za walką nigdy nie przepadała.
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Stara latarnia morska
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Sussex