Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Sussex
Stara latarnia morska
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stara latarnia morska
Dawna latarnia morska Belle Tout przestała pełnić swoją funkcję w roku 1905. Zniszczona w trakcie wojny mugolskiej, została odrestaurowana przez czarodziei na początku lat 50; w chwili obecnej pełni funkcję sklepu zielarskiego, gdzie można kupić jedyne w swym rodzaju rośliny nadmorskie. Jeżeli poprosić starszą właścicielkę w nadgryzionym przez mole kapeluszu, może ona zaoferować wejście na szczyt wieżyczki lub spędzenie nocy w dawnym pokoju latarnika.
Bała się podchodzić bliżej tajemniczego kwiatu, którego dotąd mogła zobaczyć jedynie w botanicznych atlasach swojej matki - bała się, a jednocześnie czuła rosnącą fascynację tym zjawiskiem, przyciągało ją wręcz nienaturalnie, ślicznie prosiło, by dotknęła płatki, na własnej skórze przekonała się, jak wygląda ta tajemnicza wydzielina, która kusi mniejsza i większe owady. Była nim teraz? Wyciągała już dłoń z kieszeni, kiedy to pytanie wybrzmiało w jej głowie, a oczy powiodły za rozszerzającą się paszczą - dłoń zawisła metr przed rośliną. Po jej plecach przebiegły ciarki, skóra zbladła, bo właśnie odpowiedziała sobie na to pytanie. Zacisnęła zęby, cofając się o mały krok, zbyt mały, by bezpiecznie się wycofać, bo wciąż i wciąż coś ją przy tym kwiecie trzymało, pchało ku niemu, nie pozwalało się uwolnić. Dopóki nie dotarł do niej krzyk rozdzierający czerń nocy. Odwróciła się natychmiast z zamkniętym w płucach oddechem, ale nim zdążyła się rozejrzeć za źródłem dźwięku, fala odebrała jej ciału siłę i padła na kolana, dłońmi zatykając uszy. Kiedy usłyszała wezwanie, natychmiast sięgnęła do torby, z której wyciągnęła świecę razem z piórem feniksa, natychmiast przytykając czerwono-złote promienie do knota świecy, zaciskając na niej mocno palce lewej dłoni. Prawą pochwyciła znów swoją różdżkę i wycelowała jej koniec w raflezję za sobą.
- Calidi! - czuła, że wypowiada to zaklęcie wbrew sobie; że jakaś część jej samej krzyczy, żeby tego nie robiła, że to śmierć nadzwyczajnego zjawiska, które zniknie bezpowrotnie. Rozsądek jednak iskrzył się pod grubą warstwą skołatanych nerwów. Odwróciła się prędko, żeby nie patrzeć na swój występek i różdżkę skierowała w stronę latającej maszkary, którą musieli w końcu przegonić. - Lancea! - to zaklęcie wryło się w jej myśli, więc wypowiedziała je niemal instynktownie, chcąc ratować przyjaciółkę od łap wstrętnej bestii.
1. zapalam świecę, 2. Calidi na raflezję (st 0), 3. Lancea na świniogęś (st 60)
- Calidi! - czuła, że wypowiada to zaklęcie wbrew sobie; że jakaś część jej samej krzyczy, żeby tego nie robiła, że to śmierć nadzwyczajnego zjawiska, które zniknie bezpowrotnie. Rozsądek jednak iskrzył się pod grubą warstwą skołatanych nerwów. Odwróciła się prędko, żeby nie patrzeć na swój występek i różdżkę skierowała w stronę latającej maszkary, którą musieli w końcu przegonić. - Lancea! - to zaklęcie wryło się w jej myśli, więc wypowiedziała je niemal instynktownie, chcąc ratować przyjaciółkę od łap wstrętnej bestii.
1. zapalam świecę, 2. Calidi na raflezję (st 0), 3. Lancea na świniogęś (st 60)
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Rosemary Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k100' : 6
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k100' : 6
Atak Rosemary okazał się niecelny, lecz czarownica nie marnowała czasu i zajęła się także pobliskim wygłodniałym kwiatem: raflezja w kilka chwil straciła jędrność, zadrżała ze złości, lecz nie zginęła; Rosemary zdawała sobie sprawę z tego, że to nie wody roślina potrzebowała do życia - dostrzegła to wszak już wcześniej - i choć zaklęcie najprawdopodobniej zdołało osłabić piękny ale groźny kwiat, to nie zabiło go. Czy rozdrażniło, osłabienie rośliny nie pozwalało tego wyczuć.
Zarówno Iris, jak i Herbert, zdołali ochronić się przed atakami. Maszkara będąca pół lochą pół gęsią odbiła się od silnej tarczy Iris i poszybowała w górę, ale zaraz zawróciła gwałtownie, pikując z powrotem ku niej. Pnącza, które uderzyły w tarczę strzegącą Herberta rozpadły się w pył niesiony wiatrem, lecz zjawa nadal stała tuż za nim - odczuł to boleśnie, gdy jej sękata dłoń boleśnie zacisnęła się na jego ramieniu - cokolwiek więcej zamierzała uczynić, nie zdołała, gdy Zakonnicy równocześnie rozpalili świece.
Cienistą przestrzeń rozdarło nagle jasne światło - błysnęły silnym płomieniem o błękitnym poblasku, zmuszając czarodziejów do zaciśnięcia powiek, nie było to światło naturalne, aurę przenikała niemal namacalna biała magia - dobra magia, jaśniejąca nadzieją pośród otaczającego czarodziejów mroku. Wiedźma znajdująca się przy Herbercie syknęła ze złością, osłaniając twarz przed światłem. Częściowo przemieniona w gęś locha zawyła, szamocząc się w powietrzu. Cienista flora nie pozostała wobec światła obojętna: wkrótce zaczęła się bronić, podnosząc szmery niosące się zapomnianą celtycką mową.
Mięsiste tkanki lewitującego pomiędzy Zakonnikami czarnego serca zaczęły się poruszać, bić, jak prawdziwy ludzki narząd, szkliste tkanki błysnęły w tym mocnym blasku, zalśniła oblepiająca serce smoła, w nozdrza uderzył dławiący odór śmierci. Serce poruszało się, pompowało te smołę w rozchodzące się od serca korzenie przedziwnego ogrodu, a korzenie te pęczniały w oczach. W zebraną pod sercem kałużę brei, w której wcześniej kąpała się locha, smoła zaczęła lać się intensywniej, a poziom bagna podnosić - przelewał się poza sadzawkę pośrodku, podchodził z wolna pod nogi trójki Zakonników. Wkrótce chlupotała pod ich nogami, lepka, ciężka, kleista.
Raflezja znajdująca się przy Rosemary nie poruszyła się, ale te przy Herbercie i Iris zionęły nagle ciepłym śmierdzącym śmiercią powietrzem - oboje poczuli nagłą słabość, słabość, na którą nie mogli sobie pozwolić, gdy zagrożenie czaiło się tuż obok - poluźnione mięśnie palców Herberta i Iris z trudem utrzymały świecę, ale jeszcze - na razie - byli do tego zdolni. Rosemary dostrzegała tę słabość, podobnie jak dostrzegała ruchy pozostałych roślin: musiały wypuścić coś podobnego do trucizny.
Wciąż szamocząca się w powietrzu skrzydlata locha runęła prosto na Iris, wściekła zjawa przy Herbercie wściekle tupnęła bosą stopą i wrzasnęła, wyrywając się prosto na Herberta.
Czas na odpis: do niedzieli, godziny 12. Mistrz gry może nie czekać na spóźnialskich. Możecie w tej turze wykonać do 3 akcji i napisać do 3 postów.
Herbert i Iris rzucają dodatkową kością na odporność magiczną, rzut nie jest akcją.
Energia magiczna:
Herbert: 35/50
Iris: 39/50
Rosemary: 43/50
Żywotność:
Herbert: 205/220 (10 - szarpane, 5 - tłuczone)
Rosemary: 220/220
Iris: 177/207 (20 - oparzenia, 10 - cięte)-5 do rzutu, fortuno 1/3
Zarówno Iris, jak i Herbert, zdołali ochronić się przed atakami. Maszkara będąca pół lochą pół gęsią odbiła się od silnej tarczy Iris i poszybowała w górę, ale zaraz zawróciła gwałtownie, pikując z powrotem ku niej. Pnącza, które uderzyły w tarczę strzegącą Herberta rozpadły się w pył niesiony wiatrem, lecz zjawa nadal stała tuż za nim - odczuł to boleśnie, gdy jej sękata dłoń boleśnie zacisnęła się na jego ramieniu - cokolwiek więcej zamierzała uczynić, nie zdołała, gdy Zakonnicy równocześnie rozpalili świece.
Cienistą przestrzeń rozdarło nagle jasne światło - błysnęły silnym płomieniem o błękitnym poblasku, zmuszając czarodziejów do zaciśnięcia powiek, nie było to światło naturalne, aurę przenikała niemal namacalna biała magia - dobra magia, jaśniejąca nadzieją pośród otaczającego czarodziejów mroku. Wiedźma znajdująca się przy Herbercie syknęła ze złością, osłaniając twarz przed światłem. Częściowo przemieniona w gęś locha zawyła, szamocząc się w powietrzu. Cienista flora nie pozostała wobec światła obojętna: wkrótce zaczęła się bronić, podnosząc szmery niosące się zapomnianą celtycką mową.
Mięsiste tkanki lewitującego pomiędzy Zakonnikami czarnego serca zaczęły się poruszać, bić, jak prawdziwy ludzki narząd, szkliste tkanki błysnęły w tym mocnym blasku, zalśniła oblepiająca serce smoła, w nozdrza uderzył dławiący odór śmierci. Serce poruszało się, pompowało te smołę w rozchodzące się od serca korzenie przedziwnego ogrodu, a korzenie te pęczniały w oczach. W zebraną pod sercem kałużę brei, w której wcześniej kąpała się locha, smoła zaczęła lać się intensywniej, a poziom bagna podnosić - przelewał się poza sadzawkę pośrodku, podchodził z wolna pod nogi trójki Zakonników. Wkrótce chlupotała pod ich nogami, lepka, ciężka, kleista.
Raflezja znajdująca się przy Rosemary nie poruszyła się, ale te przy Herbercie i Iris zionęły nagle ciepłym śmierdzącym śmiercią powietrzem - oboje poczuli nagłą słabość, słabość, na którą nie mogli sobie pozwolić, gdy zagrożenie czaiło się tuż obok - poluźnione mięśnie palców Herberta i Iris z trudem utrzymały świecę, ale jeszcze - na razie - byli do tego zdolni. Rosemary dostrzegała tę słabość, podobnie jak dostrzegała ruchy pozostałych roślin: musiały wypuścić coś podobnego do trucizny.
Wciąż szamocząca się w powietrzu skrzydlata locha runęła prosto na Iris, wściekła zjawa przy Herbercie wściekle tupnęła bosą stopą i wrzasnęła, wyrywając się prosto na Herberta.
Herbert i Iris rzucają dodatkową kością na odporność magiczną, rzut nie jest akcją.
Energia magiczna:
Herbert: 35/50
Iris: 39/50
Rosemary: 43/50
Żywotność:
Herbert: 205/220 (10 - szarpane, 5 - tłuczone)
Rosemary: 220/220
Iris: 177/207 (20 - oparzenia, 10 - cięte)
Trzask pnączy o tarczę, która wystrzeliła z różdżki, sprawił, że cały się spiął. Sękata dłoń zaciskając się na ramieniu uświadomiła go, że protego nie ochroniło go przed zjawą. Światło bijące ze świecy zmusiło go zacisnięcia powiek, a ciepło płynące z płomienia dodało mu odwagi i spokoju.
Walczyli dalej, to jeszcze nie był koniec.
Musieli przeżyć to starcie. Musieli doprowadzić wszystko do końca. Obserwowała jak serce zaczęło pulsować, jak ciemna maź podchodził pod buty. Nie mógł teraz uciec. Musiał tu trwać, trzymać świecę. Doprowadzić zadanie do końca. Rozsierdzili ogród. Ożył, stając się niebezpieczną pułapką. Istnym więzieniem. Objerzał się na towarzyszace mu czarownice.
Iris była w niebezpieczentwie. Locha obrała ją na swoją ofiarę. Romy zaś skutecznie unieruchomiła rafezję. Kupiła sobie czas. Przez chwilę była bezpieczna. Złapał wzok kuzynki. Wskazał jej Iris, potrzebowała pomocy. On jeszcze wytrzyma.
W tym momencie poczuł ciepły podmuch na plecach i złowieszczy zapach śmierci.
-Zaraza – mruknął pod nosem przeczuwając co się właśnie czai za nim, poza zjawą. Realna wizja bolesnej śmierci. Świeca nagle była tak ciężka do utrzymania w dłoni. Tak bardzo dziwnie nieforemna, a place tak bardzo słabe. Siłą woli zmuszał ciało do posłuszeństwa, choć to teraz było ociężałe i powolne.
Zjawa znów się na niego rzuciła. Jeżeli podda się rafezji, to zjawa miała ułatwione zadanie. W ospałym umyśle szukał zaklęcia, jego inkatancji, które sprawi, że roślina na chwilę przestanie być dla niego zagrożeniem.
-Calidi! – Podążył za kuzynką, za jej instyntem, który pomoże przetrwać. Następnie skupił się na zjawie. –Anima expellere! – Nie wiedział czy zaklęcie zadziała. Nie wiedział, czy w ogóle ma w sobie tyle siły, aby je rzucić. Nie wiedział czy zjawa była bytem, który zaliczał się do duchów i miał możliwość jej przegnania.
|1.Odporność magiczna, 2.akcja Calidi, 0st, 3.akcja - Anima expellere, st.85, opcm + 18
Walczyli dalej, to jeszcze nie był koniec.
Musieli przeżyć to starcie. Musieli doprowadzić wszystko do końca. Obserwowała jak serce zaczęło pulsować, jak ciemna maź podchodził pod buty. Nie mógł teraz uciec. Musiał tu trwać, trzymać świecę. Doprowadzić zadanie do końca. Rozsierdzili ogród. Ożył, stając się niebezpieczną pułapką. Istnym więzieniem. Objerzał się na towarzyszace mu czarownice.
Iris była w niebezpieczentwie. Locha obrała ją na swoją ofiarę. Romy zaś skutecznie unieruchomiła rafezję. Kupiła sobie czas. Przez chwilę była bezpieczna. Złapał wzok kuzynki. Wskazał jej Iris, potrzebowała pomocy. On jeszcze wytrzyma.
W tym momencie poczuł ciepły podmuch na plecach i złowieszczy zapach śmierci.
-Zaraza – mruknął pod nosem przeczuwając co się właśnie czai za nim, poza zjawą. Realna wizja bolesnej śmierci. Świeca nagle była tak ciężka do utrzymania w dłoni. Tak bardzo dziwnie nieforemna, a place tak bardzo słabe. Siłą woli zmuszał ciało do posłuszeństwa, choć to teraz było ociężałe i powolne.
Zjawa znów się na niego rzuciła. Jeżeli podda się rafezji, to zjawa miała ułatwione zadanie. W ospałym umyśle szukał zaklęcia, jego inkatancji, które sprawi, że roślina na chwilę przestanie być dla niego zagrożeniem.
-Calidi! – Podążył za kuzynką, za jej instyntem, który pomoże przetrwać. Następnie skupił się na zjawie. –Anima expellere! – Nie wiedział czy zaklęcie zadziała. Nie wiedział, czy w ogóle ma w sobie tyle siły, aby je rzucić. Nie wiedział czy zjawa była bytem, który zaliczał się do duchów i miał możliwość jej przegnania.
|1.Odporność magiczna, 2.akcja Calidi, 0st, 3.akcja - Anima expellere, st.85, opcm + 18
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'k100' : 8
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'k100' : 8
Nie mogła powstrzymać krótkiego przepływu satysfakcji, kiedy pół locha-pół gęś odbiła się od jej tarczy. Radość nie była jej jednakże dana na długo, widziała przecież, że ta zawraca i trzeba było spróbować pozbyć się jej w zupełnie inny sposób, inaczej będzie tak wracać i wracać, bez końca. Miała już nawet pewien plan, ale przekucie go w czyn musiało jeszcze poczekać.
Magia zaklęta w świecach wydawała się wybuchnąć, a Iris, chociaż bardzo tego chciała, nie była w stanie się jej przypatrywać. Musiała zacisnąć powieki, jasne światło sprawiało wrażenie bolesnego, ale przecież nie wzrok był potrzebny, by czuć, co ów magia ze sobą niosła. Niosła bowiem to, czego najbardziej chyba w tej chwili potrzebowali — nadzieję. Nadzieję, że wszystko się ułoży, nadzieję, że wyjdą z tego (relatywnie) cało, przypominała, że nie mieli dziś komfortu poddania się. Rozpoczęty rytuał należało bowiem doprowadzić do końca.
Docierały do niej dźwięki — wycie gęsiolochy, te dziwne szmery, podobne do języka Iris, podobne do języka jej przodków, chociaż wciąż nieznane. Powoli otworzyła jedno oko, chcąc zorientować się w sytuacji, w której się znaleźli. Skupiła się chwilowo na lewitującym, czarnym sercu, coraz bardziej utrwalając się w przekonaniu, że nie istniało tu ono bez powodu. Że to ono było odpowiedzialne za żywotność tegoż ogrodu. Locha była jednym problemem, zjawa drugim, a krwiożercze kwiaty jeszcze trzecim, ale chyba wszystkie dałoby się w pewien sposób rozwiązać, rozwiązując nadrzędny problem serca.
Iris była ledwo w stanie zatrzymać odruch wymiotny, gdy do nosa dotarł nie zapach, ale odór śmierci. Widząc pompujące się korzenie, zdolna była w jednej chwili przeciąć je zaklęciem, ale powstrzymała ją smoła, czy też poziom bagna, który powoli podchodził do ich stóp, aż wreszcie, gdy zdecydowała się przestąpić z nogi na nogę, usłyszała jeszcze charakterystyczne plusknięcie jako dodatek do trudniejszego uniesienia stopy.
— O fuj! — krzyknęła wreszcie, gdy coś — jak się później okazało, stojący obok kwiat — wypuściło z siebie coś obrzydliwego. Nagła słabość, która objęła jej ciało była tylko początkiem zmartwień. Trudno było utrzymać świecę w dłoni, a nie mogła pozwolić sobie na jej upuszczeniem. Pomogła sobie własnym torsem, aby odpowiednio ją utrzymać, różdżkę kierując na świecę, dokładniej na jej złączenie z własną dłonią. W myślach wypowiedziała inkantację Zaklęcia Trwałego Przylepca*, aby zaraz mocniej zacisnąć różdżkę w dłoni. — Gluntinum! — postanowiła skleić swoją różdżkę z drugą dłonią, obawiając się osłabienia chwytu również w niej, ale w tym samym czasie zauważyła, że locha znów do niej wraca. — Lancea — nie czekała na dostrzeżenie efektu swego wcześniejszego zaklęcia, gdy próbowała wycelować świetlistą włócznią w gęsiolochę.
| 1. Odporność magiczna,
2. Zaklęcie Trwałego Przylepca
3. Gluntinum
4. Lancea
Magia zaklęta w świecach wydawała się wybuchnąć, a Iris, chociaż bardzo tego chciała, nie była w stanie się jej przypatrywać. Musiała zacisnąć powieki, jasne światło sprawiało wrażenie bolesnego, ale przecież nie wzrok był potrzebny, by czuć, co ów magia ze sobą niosła. Niosła bowiem to, czego najbardziej chyba w tej chwili potrzebowali — nadzieję. Nadzieję, że wszystko się ułoży, nadzieję, że wyjdą z tego (relatywnie) cało, przypominała, że nie mieli dziś komfortu poddania się. Rozpoczęty rytuał należało bowiem doprowadzić do końca.
Docierały do niej dźwięki — wycie gęsiolochy, te dziwne szmery, podobne do języka Iris, podobne do języka jej przodków, chociaż wciąż nieznane. Powoli otworzyła jedno oko, chcąc zorientować się w sytuacji, w której się znaleźli. Skupiła się chwilowo na lewitującym, czarnym sercu, coraz bardziej utrwalając się w przekonaniu, że nie istniało tu ono bez powodu. Że to ono było odpowiedzialne za żywotność tegoż ogrodu. Locha była jednym problemem, zjawa drugim, a krwiożercze kwiaty jeszcze trzecim, ale chyba wszystkie dałoby się w pewien sposób rozwiązać, rozwiązując nadrzędny problem serca.
Iris była ledwo w stanie zatrzymać odruch wymiotny, gdy do nosa dotarł nie zapach, ale odór śmierci. Widząc pompujące się korzenie, zdolna była w jednej chwili przeciąć je zaklęciem, ale powstrzymała ją smoła, czy też poziom bagna, który powoli podchodził do ich stóp, aż wreszcie, gdy zdecydowała się przestąpić z nogi na nogę, usłyszała jeszcze charakterystyczne plusknięcie jako dodatek do trudniejszego uniesienia stopy.
— O fuj! — krzyknęła wreszcie, gdy coś — jak się później okazało, stojący obok kwiat — wypuściło z siebie coś obrzydliwego. Nagła słabość, która objęła jej ciało była tylko początkiem zmartwień. Trudno było utrzymać świecę w dłoni, a nie mogła pozwolić sobie na jej upuszczeniem. Pomogła sobie własnym torsem, aby odpowiednio ją utrzymać, różdżkę kierując na świecę, dokładniej na jej złączenie z własną dłonią. W myślach wypowiedziała inkantację Zaklęcia Trwałego Przylepca*, aby zaraz mocniej zacisnąć różdżkę w dłoni. — Gluntinum! — postanowiła skleić swoją różdżkę z drugą dłonią, obawiając się osłabienia chwytu również w niej, ale w tym samym czasie zauważyła, że locha znów do niej wraca. — Lancea — nie czekała na dostrzeżenie efektu swego wcześniejszego zaklęcia, gdy próbowała wycelować świetlistą włócznią w gęsiolochę.
| 1. Odporność magiczna,
2. Zaklęcie Trwałego Przylepca
3. Gluntinum
4. Lancea
It's beautiful here
but morning light can make
the most vulgar things tolerable.
the most vulgar things tolerable.
Iris Moore
Zawód : Zaopatrzeniowiec w Podziemnym Ministerstwie Magii
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
until the lambs
have become lions
have become lions
OPCM : 15 +3
UROKI : 14 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Iris Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62, 13, 42, 53
'k100' : 62, 13, 42, 53
To nie tak, że nie wierzyła w siebie, w swoją magię czy moc. Zdawała sobie sprawę ze swoich braków, w celowym wtłaczaniu kolejnych melodii i ułożenia nut na pięciolinii w miejsca, gdzie powinny znajdować się zaawansowane inkantacje - w życiu zdecydowała się dłonie obciążyć pamięcią klawiatury pianina, nie gestykulacją, gdy palce zaciskały się na różdżce. I właśnie to teraz się na niej mściło.
Instynktownie poczuła, choć wiedzieć nie mogła, że najprostsze zaklęcia używane do przyspieszania procesu suszenia, mogło bardziej rozsierdzić niż faktycznie zagrozić dziwowi. To jak kotu nadepnąć lekko na ogon - nie zranimy go, ale zaatakuje ze wściekłością. Serce w niej mocniej zabiło, bo stała tuż obok, dookoła działo się wszystko, a oni właśnie rozpalali świece. Zmartwienia zginęły, gdy płomień wybuchnął bielą i magią tak czystą, że Rosemary miała wrażenie, jakby ta oblała jej twarz i każdy fragment odkrytej skóry ciepłym, klejącym się woskiem, rozgrzewającym mięśnie, wnikającym w nerwy. Zamknęła oczy, krzywiąc się, żeby jak najbardziej chronić oczy przed światłem, ale gdy pierwszy wybuch blasku minął, znów uchyliła powieki, mrugając intensywnie, odganiając mroczki sprzed oczu. Rozejrzała się prędko, żeby rozeznać się w sytuacji. Koszmar pikujący na Iris. Zmora stojąca za Herbertem, ale zaraz umykająca przed ogniem rozpalonych świec. Celtyckie słowa wędrujące czernią po umyśle, zatruwające myśli, dekoncentrujące, zniechęcające. Ale trzymana w dłoni świeca, której błękitnawy ogień skrzył się, walcząc z mrokiem, spychała tę niemoc poza horyzont.
- Raflezje! Trzeba je osłabić! - zawołała do niej, z przestrachem zauważając, jak gną się pod ciężarem jej przyjaciele. Gdy czerń wlała się na skórę jej trzewików, cofnęła się instynktownie o krok, jakby chciała uciec przed zalewającą ich trucizną, ale przecież nie mogła - musieli tu być, utrzymać świecę w dłoniach, pomóc światłości uleczyć mrok. - Calidi! - wycelowała różdżką w raflezję znajdującą się za Iris, chcąc choć na chwilę uciszyć (lub rozwścieczyć) koszmarny kwiat. Wzrok utkwiła w pulsującym organie ogrodu i nagle z dna jej pamięci dotarł do niej fragment opowieści o rdzawym rycerzu, który matka opowiadała jej w dzieciństwie - „I wbił swój miecz w serce maszkary, w sam jego środek, bo smoczę to było nieczyste i groźne. Pozbawił życia maszkarę, jak to na rycerza przystało, i uratował królestwo przed złem.” Głupota. Ta sama myśl zaprowadziła ją do Brendana - gdyby on tutaj był i dał pokaz swojej mocy, zapewne byłoby już po kłopocie. Ten szereg myśli nie trwał dłużej niż sekundę, mrugnięcie powiek, bo wciąż dookoła niej trwał koszmar. - To serce! Jeśli przestanie pompować, rośliny nie będą miały czym się żywić! - zawołała do dwójki zakonników, wierząc, że jeśli przyjmą wspólny cel, będzie im łatwiej skumulować siły. - Musimy chronić świece! Impedimenta! - wycelowała w dzikogęś, dzięki jasnemu płomieniowi czując przypływ determinacji.
Do głowy wpadł jej też pomysł - ryzykowny, ale liczyły się sekundy.
Wsunęła różdżkę między zęby i prawą dłoń włożyła do torby, z której wyjęła jedną ogrodową rękawicę - ta została wsunięta między mały a serdeczny palec lewej dłoni, a różdżka znów znalazła się w dłoni prawej.
- Armagnia! - koniec różdżki wycelowany był w rękawicę, mając nadzieję, że ogień, którym zamierzała ją oblec, nie tylko zniechęci, ale i powstrzyma koszmar rozlewający się dookoła nich.
1. Calidi, st 0 2. Impedimenta na gęsiodzika, st 60 3. Armagia, st 60
Instynktownie poczuła, choć wiedzieć nie mogła, że najprostsze zaklęcia używane do przyspieszania procesu suszenia, mogło bardziej rozsierdzić niż faktycznie zagrozić dziwowi. To jak kotu nadepnąć lekko na ogon - nie zranimy go, ale zaatakuje ze wściekłością. Serce w niej mocniej zabiło, bo stała tuż obok, dookoła działo się wszystko, a oni właśnie rozpalali świece. Zmartwienia zginęły, gdy płomień wybuchnął bielą i magią tak czystą, że Rosemary miała wrażenie, jakby ta oblała jej twarz i każdy fragment odkrytej skóry ciepłym, klejącym się woskiem, rozgrzewającym mięśnie, wnikającym w nerwy. Zamknęła oczy, krzywiąc się, żeby jak najbardziej chronić oczy przed światłem, ale gdy pierwszy wybuch blasku minął, znów uchyliła powieki, mrugając intensywnie, odganiając mroczki sprzed oczu. Rozejrzała się prędko, żeby rozeznać się w sytuacji. Koszmar pikujący na Iris. Zmora stojąca za Herbertem, ale zaraz umykająca przed ogniem rozpalonych świec. Celtyckie słowa wędrujące czernią po umyśle, zatruwające myśli, dekoncentrujące, zniechęcające. Ale trzymana w dłoni świeca, której błękitnawy ogień skrzył się, walcząc z mrokiem, spychała tę niemoc poza horyzont.
- Raflezje! Trzeba je osłabić! - zawołała do niej, z przestrachem zauważając, jak gną się pod ciężarem jej przyjaciele. Gdy czerń wlała się na skórę jej trzewików, cofnęła się instynktownie o krok, jakby chciała uciec przed zalewającą ich trucizną, ale przecież nie mogła - musieli tu być, utrzymać świecę w dłoniach, pomóc światłości uleczyć mrok. - Calidi! - wycelowała różdżką w raflezję znajdującą się za Iris, chcąc choć na chwilę uciszyć (lub rozwścieczyć) koszmarny kwiat. Wzrok utkwiła w pulsującym organie ogrodu i nagle z dna jej pamięci dotarł do niej fragment opowieści o rdzawym rycerzu, który matka opowiadała jej w dzieciństwie - „I wbił swój miecz w serce maszkary, w sam jego środek, bo smoczę to było nieczyste i groźne. Pozbawił życia maszkarę, jak to na rycerza przystało, i uratował królestwo przed złem.” Głupota. Ta sama myśl zaprowadziła ją do Brendana - gdyby on tutaj był i dał pokaz swojej mocy, zapewne byłoby już po kłopocie. Ten szereg myśli nie trwał dłużej niż sekundę, mrugnięcie powiek, bo wciąż dookoła niej trwał koszmar. - To serce! Jeśli przestanie pompować, rośliny nie będą miały czym się żywić! - zawołała do dwójki zakonników, wierząc, że jeśli przyjmą wspólny cel, będzie im łatwiej skumulować siły. - Musimy chronić świece! Impedimenta! - wycelowała w dzikogęś, dzięki jasnemu płomieniowi czując przypływ determinacji.
Do głowy wpadł jej też pomysł - ryzykowny, ale liczyły się sekundy.
Wsunęła różdżkę między zęby i prawą dłoń włożyła do torby, z której wyjęła jedną ogrodową rękawicę - ta została wsunięta między mały a serdeczny palec lewej dłoni, a różdżka znów znalazła się w dłoni prawej.
- Armagnia! - koniec różdżki wycelowany był w rękawicę, mając nadzieję, że ogień, którym zamierzała ją oblec, nie tylko zniechęci, ale i powstrzyma koszmar rozlewający się dookoła nich.
1. Calidi, st 0 2. Impedimenta na gęsiodzika, st 60 3. Armagia, st 60
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Rosemary Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'k100' : 58
--------------------------------
#3 'k100' : 63
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'k100' : 58
--------------------------------
#3 'k100' : 63
Zaklęcie się nie udało. Nie miał jak przegnać zjawy, musiał chronić świece, stał między nią a zjawą, która właśnie na nie pikowała. Uznał, że wytrzyma jeszcze jej krzyk i wrzask, być może nawet dotyk.
Musiał wypełnić misję. Musiał spełnić oczekiwania jakie wobec niego nakładano. Zamiast chronić siebie, zgodził się z Rosemary. Należało osłabić serce.
Nie skierował różdżki na zjawę, a w stronę serca.
-Siccitasio!
|3.akcja -Siccitasio, st.80, transmutacja 15+2
Musiał wypełnić misję. Musiał spełnić oczekiwania jakie wobec niego nakładano. Zamiast chronić siebie, zgodził się z Rosemary. Należało osłabić serce.
Nie skierował różdżki na zjawę, a w stronę serca.
-Siccitasio!
|3.akcja -Siccitasio, st.80, transmutacja 15+2
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Otaczające Zakonników cieniste rośliny zdawały się poruszać coraz intensywniej, ich korzenie ślizgały się po powierzchni, mięsiste liście drżały niespokojnie, a kwiaty pulsowały jak rozwijające się leniwie pęki. Nie były to rośliny prawdziwe, nie było to tez prawdziwe życie - raczej czarne odbicie śmierci. Wokół rozsypywało się coraz więcej pyłów, szarych, czarnych, przypominających tańczące na wietrze popioły lub gęstą wieczorną mgłę. Roślinność wokół gęstniała, odcinając drogę ucieczki, droga, którą czarodzieje przeszli, została przysłonięta rozłożystymi krzewami, liście szeleściły, a w szeleście tym słychać było wyraźnie te same upiorne szepty.
Herbert zranił roślinę, która wydawała się stanowić dla niego największe niebezpieczeństwo - jej płatki opadły ciężko, bez życia, skurczyła się, zwinęła, ale nie zmarła; zaklęcie ją osłabiło, nie zabiło, chwilowo przestała być jednak dla czarodzieja zagrożeniem. Zdołał przezwyciężyć senność, dzięki czemu mógł skupić się na zadaniu - uczynił to jednak zbyt późno, ociężały nadgarstek osunął się podczas gestu, nie pozwalając czarodziejowi przegnać straszliwej zjawy.
Iris walczyła ze snem: choć jej powieki nie opadły, kwiatowy pył nadal na nią działał i nadal usypiał, czarownica czuła ciężkość całego ciała. Musiała pozostać trzeźwą, przytomną, by ochronić świecę. Senność przyćmiła umysł, nie pozwoliła na skuteczne przywołanie inkantacji zaklęcia trwałego przylepca, nie powiodła się też próba wzmocnienia uchwytu różdżki. Walcząc z sennością Iris przeszła do ofensywy, przywołując zaklęcie świetlistej lancy, które ze świstem uderzyło w pierś lochy; zaskrzeczała w powietrzu złowieszczo, gdy świetlisty pocisk przeszył ją na wylot, rozrzedzając mgłę, z której stworzone było jej ciało: smagnęła ciężkimi skrzydłami w powietrzu, szukając równowagi. Bezskutecznie, gdy sięgnął ją promień zaklęcia Rosemary: potwora szamotała skrzydłami wolniej, rozpaczliwie, lecz zbyt wolno, zaczęła opadać, spadać, runęła w dół. Rozległ jej się jej niezadowolony ryk - ale zaklęcie kupiło Zakonnikom trochę czasu.
Poczucie ociężałości Iris minęło dopiero, gdy zaklęcie Rosemary sięgnęło złowieszczego kwiatu: zielarka doskonale wiedziała jednak, że było to rozwiązanie czasowe. Rośliny cuciły się i regenerowały, nie zostało im dużo czasu.
Ogrodowa rękawica zielarki zapłonęła jasnym ogniem, jego płomienie osypały się błękitnymi iskrami, bliźniaczo podobnymi do tych, które biły od łączonego blasku magicznych świec, od ognia feniksa. Syciły się nim i karmiły go jednocześnie, światło pożerało mrok: roślinność osuwała się od niego z niezadowoleniem, ale bijące serce wciąż pompowało smołę.
Herbert próbował zaatakować serce - nie zdążył, zjawa zawyła, a jej upiorne zawodzenie mroziło krew w żyłach; cofnięta przed światłem, wyrwała się z powrotem w przód, sięgając sękatymi dłońmi krtani Herberta; poczuł jej palący dotyk na szyi, mroźną bliskość straszliwego ducha, poczuł bijący od niej odór śmierci, ale przede wszystkim poczuł, że zaczyna mieć trudności z nabraniem powietrza.
Czas na odpis: do środy, godziny 22. Mistrz gry może nie czekać na spóźnialskich. Możecie w tej turze wykonać do 3 akcji i napisać do 3 postów.
Mistrz gry przypomina, że na zaklęcia z ST 0 również wykonujemy rzut kością, bo zawsze można osiągnąć efekt krytyczny (mistrz gry oczywiście pomyślał o potencjalnym sukcesie).
Energia magiczna:
Herbert: 30/50
Iris: 36/50
Rosemary: 41/50
Żywotność:
Herbert: 205/220 (10 - szarpane, 5 - tłuczone)
Rosemary: 220/220
Iris: 177/207 (20 - oparzenia, 10 - cięte)-5 do rzutu, fortuno 3/3
Herbert zranił roślinę, która wydawała się stanowić dla niego największe niebezpieczeństwo - jej płatki opadły ciężko, bez życia, skurczyła się, zwinęła, ale nie zmarła; zaklęcie ją osłabiło, nie zabiło, chwilowo przestała być jednak dla czarodzieja zagrożeniem. Zdołał przezwyciężyć senność, dzięki czemu mógł skupić się na zadaniu - uczynił to jednak zbyt późno, ociężały nadgarstek osunął się podczas gestu, nie pozwalając czarodziejowi przegnać straszliwej zjawy.
Iris walczyła ze snem: choć jej powieki nie opadły, kwiatowy pył nadal na nią działał i nadal usypiał, czarownica czuła ciężkość całego ciała. Musiała pozostać trzeźwą, przytomną, by ochronić świecę. Senność przyćmiła umysł, nie pozwoliła na skuteczne przywołanie inkantacji zaklęcia trwałego przylepca, nie powiodła się też próba wzmocnienia uchwytu różdżki. Walcząc z sennością Iris przeszła do ofensywy, przywołując zaklęcie świetlistej lancy, które ze świstem uderzyło w pierś lochy; zaskrzeczała w powietrzu złowieszczo, gdy świetlisty pocisk przeszył ją na wylot, rozrzedzając mgłę, z której stworzone było jej ciało: smagnęła ciężkimi skrzydłami w powietrzu, szukając równowagi. Bezskutecznie, gdy sięgnął ją promień zaklęcia Rosemary: potwora szamotała skrzydłami wolniej, rozpaczliwie, lecz zbyt wolno, zaczęła opadać, spadać, runęła w dół. Rozległ jej się jej niezadowolony ryk - ale zaklęcie kupiło Zakonnikom trochę czasu.
Poczucie ociężałości Iris minęło dopiero, gdy zaklęcie Rosemary sięgnęło złowieszczego kwiatu: zielarka doskonale wiedziała jednak, że było to rozwiązanie czasowe. Rośliny cuciły się i regenerowały, nie zostało im dużo czasu.
Ogrodowa rękawica zielarki zapłonęła jasnym ogniem, jego płomienie osypały się błękitnymi iskrami, bliźniaczo podobnymi do tych, które biły od łączonego blasku magicznych świec, od ognia feniksa. Syciły się nim i karmiły go jednocześnie, światło pożerało mrok: roślinność osuwała się od niego z niezadowoleniem, ale bijące serce wciąż pompowało smołę.
Herbert próbował zaatakować serce - nie zdążył, zjawa zawyła, a jej upiorne zawodzenie mroziło krew w żyłach; cofnięta przed światłem, wyrwała się z powrotem w przód, sięgając sękatymi dłońmi krtani Herberta; poczuł jej palący dotyk na szyi, mroźną bliskość straszliwego ducha, poczuł bijący od niej odór śmierci, ale przede wszystkim poczuł, że zaczyna mieć trudności z nabraniem powietrza.
Mistrz gry przypomina, że na zaklęcia z ST 0 również wykonujemy rzut kością, bo zawsze można osiągnąć efekt krytyczny (mistrz gry oczywiście pomyślał o potencjalnym sukcesie).
Energia magiczna:
Herbert: 30/50
Iris: 36/50
Rosemary: 41/50
Żywotność:
Herbert: 205/220 (10 - szarpane, 5 - tłuczone)
Rosemary: 220/220
Iris: 177/207 (20 - oparzenia, 10 - cięte)
Jak wygląda umieranie? Możliwe, że mógłby już odpowiedzieć na to pytanie. Zdawało mu się, że po raz kolejny upiór upattzył sobie jego osobę. Może to i lepiej, czarownice mogły skupić się na dalszym działaniu, kiedy on przyjmował na siebie ataki zjawy.
Jej krzyk przeszył go na wskroś, sprawił, że znów nie mógł skupić się na magi. Musiał chronic świecę. Ogród żył dalej, zaczynał z nimi walczyć. Zdawało się, że serce pompuje w niego życiodajną siłę. Im szybciej pozbędą się serca, tym większe prawdopodobieństwo, że przetrwają.
Czując szponiaste dłonie na swojej szyi, wiedział, że nie ma wiele czasu na działanie. Musiał podjąć działania, które sprawią, że przetrwa.
Uniósł różdżkę w stronę serca.
-Lancea- uroki nigdy nie były jego silną stroną, skupiając się głównie na transmutacji i obronie przed czarną magią zaniedbał tę dziedzinę zaklęć. Teraz żałując, że jednak nie przykładał do tego takiej wagi. Nie było jednak czasu na żałowanie niczego. Należało działać. Następnie skierował różdżkę na zjawę za jego plecami –Luminis virtute – Chwilowe oślepienie powinno kupić mu czas, aby ostatecznie się z nią rozprawić.
|1.Lancea, st.60
2. Luminis virtute, st.60, + 18+2
Jeszcze będę pisać
Jej krzyk przeszył go na wskroś, sprawił, że znów nie mógł skupić się na magi. Musiał chronic świecę. Ogród żył dalej, zaczynał z nimi walczyć. Zdawało się, że serce pompuje w niego życiodajną siłę. Im szybciej pozbędą się serca, tym większe prawdopodobieństwo, że przetrwają.
Czując szponiaste dłonie na swojej szyi, wiedział, że nie ma wiele czasu na działanie. Musiał podjąć działania, które sprawią, że przetrwa.
Uniósł różdżkę w stronę serca.
-Lancea- uroki nigdy nie były jego silną stroną, skupiając się głównie na transmutacji i obronie przed czarną magią zaniedbał tę dziedzinę zaklęć. Teraz żałując, że jednak nie przykładał do tego takiej wagi. Nie było jednak czasu na żałowanie niczego. Należało działać. Następnie skierował różdżkę na zjawę za jego plecami –Luminis virtute – Chwilowe oślepienie powinno kupić mu czas, aby ostatecznie się z nią rozprawić.
|1.Lancea, st.60
2. Luminis virtute, st.60, + 18+2
Jeszcze będę pisać
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'k100' : 83
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'k100' : 83
Ten głos dziwnie rezonował w jej głowie - chcąc nie chcąc - z jej myślami, wspomnieniami, z melodiami, które znała, a które teraz powodowały w niej ukłucie niepokoju. Przed oczami pojawiła się matula śpiewająca jej do snu celtyckie kołysanki - to stąd znała albo przynajmniej kojarzyła brzmienie tych obcych słów! Tylko teraz twarz matuli zaczęła rozpływać się jak w jakimś koszmarze, skóra złazić z mięśni, a mięśnie z kości. Potrząsnęła ze stękiem głową, pragnąc natychmiast odgonić spod powiek te obrzydliwe, zatrute obrazy. Zerknęła na świecę, jej światło i ciepło trzymanego wosku traktując jak ostatnią bezpieczną przystań. Oddychała szybciej, zmęczenie napięciem, narażenie swojego życia, narażenie życia innych ludzi - to one zaczynały wykradać jej nagły przypływ odwagi.
Jednak ogień, który z mocą zapłonął na rękawicy, popchnął ją dalej, przyćmił strach. Dał nadzieję.
W głowie, z której uciekły niepokojące wizje, pojawiły się pomysły, co dalej. Różdżka znów znalazła się między zębami Romy, a rękawicę ujęła prawą ręką, natychmiast zamachując się porządnie na raflezję za sobą, uderzając ją porządnie po płatkach osłaniających zdradliwy okwiat. Nie mogła mówić, ale pełnym złości burknięciem powiedziała cienistej roślinie, co o niej sądzi - a masz!
Od razu wróciła do poprzedniej konfiguracji - rękawicę między mały a serdeczny palec, różdżka w prawą dłoń. Spojrzała na serce, oceniła wolną przestrzeń znajdującą się tuż pod nim, tuż pod rozgałęzionymi korzeniami, w samym centrum i skierowała różdżkę na płonącą rękawicę.
- Wingardium leviosa - wypowiedziała z melodyjnym, szkolnym akcentem, choć nieco drżącym od emocji głosem.
| 1. uderzenie rękawicą w raflezję 2. wingardium leviosa na rękawicę
Jednak ogień, który z mocą zapłonął na rękawicy, popchnął ją dalej, przyćmił strach. Dał nadzieję.
W głowie, z której uciekły niepokojące wizje, pojawiły się pomysły, co dalej. Różdżka znów znalazła się między zębami Romy, a rękawicę ujęła prawą ręką, natychmiast zamachując się porządnie na raflezję za sobą, uderzając ją porządnie po płatkach osłaniających zdradliwy okwiat. Nie mogła mówić, ale pełnym złości burknięciem powiedziała cienistej roślinie, co o niej sądzi - a masz!
Od razu wróciła do poprzedniej konfiguracji - rękawicę między mały a serdeczny palec, różdżka w prawą dłoń. Spojrzała na serce, oceniła wolną przestrzeń znajdującą się tuż pod nim, tuż pod rozgałęzionymi korzeniami, w samym centrum i skierowała różdżkę na płonącą rękawicę.
- Wingardium leviosa - wypowiedziała z melodyjnym, szkolnym akcentem, choć nieco drżącym od emocji głosem.
| 1. uderzenie rękawicą w raflezję 2. wingardium leviosa na rękawicę
nie każdy żyje sztuką i
snami o wolności
snami o wolności
Rosemary Sprout
Zawód : spikerka radiowa
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
instead of new branches
i might grow
deeper roots
i might grow
deeper roots
OPCM : 5 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Stara latarnia morska
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Sussex