Wschodnie skrzydło
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Wschodnie skrzydło
Wysunięta najbardziej na wschód część domu służy najczęściej porannym spotkaniom, kiedy nisko zawieszone słońce niepostrzeżenie wkrada się pomiędzy grube zasłony. Najwytrwalsi goście sabatów i balów u lady Nott mogą podziwiać z tej części posiadłości nadejście jutrzenki. Jedno z wyjść na parterze prowadzi bezpośrednio do zapewniającej więcej prywatności części ogrodów Hampton Court, a niedaleko za nim kolejne drzwi skrywają korytarz kuchenny, z którego raz na jakiś czas wyłaniają się skrzaty domowe i służba. Olbrzymie żyrandole zawieszone są nisko, jednak ich światło dostosowuje się do pory dnia, aby nigdy nie razić przechodnia, a jedynie rozjaśnić mu drogę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 21:23, w całości zmieniany 1 raz
W tej części Hampton Court swoje samodzielne stanowisko miał wybitny szef kuchni śródziemnomorskiej — Cesare Zetticci. Każdy z gości mógł wziąć udział w degustacji dań, choć nie każde z nich miało okazać się typowe dla brytyjskiego podniebienia. Kuchnia śródziemnomorska uchodziła za niesamowicie wytrawną. Dla czarodziejów z wysokich sfer była to wciąż nowość, do której powoli należało się przyzwyczajać. W końcu zwycięstwo w wojnie miało im przynieść nieustający dobrobyt.
- Vieux Boulogne – zaszczytny tytuł najbardziej śmierdzącego sera na świecie. Choć w smaku jest prawdziwym rarytasem, to jego zapach odpycha każdego, kto chce go spróbować. Na szczęście gospodyni zadbała, aby magia tego sera nie wpływała na całe otoczenie, a jego zapach czuł jedynie ten, kto trzyma go w dłoni. Na nieszczęście nie wypada odmówić, bo jego cena powala nawet szlachetnie urodzonych. Jeśli jednak chwycisz go w dłonie, to nie pozbędziesz się tego zapachu do końca sabatu, a każdy w twoim otoczeniu będzie go odczuwał.
- Ślimaki – to bez wątpienia jeden z największych przysmaków, który króluje na szlacheckich salonach. Jest także oznaką dobrobytu i przepychu. Dobrze przyrządzone potrafią zaczarować zmysły. Ich smak cię zniewoli. W przenośni i dosłownie. Poczujesz, jak z twojego ciała odpływają wszelkie troski, a na twoich ustach pojawi się delikatny uśmiech. Upojony ich smakiem do końca rozmowy nie będziesz mógł przestać się radować. To bez wątpienia najlepsza rozmowa wieczoru i to wcale nie dzięki towarzystwu.
- Ostrygi – naturalny afrodyzjak. To potrawa, która bez wątpienia wpływa na wyobraźnie, pobudza zmysły i zwiększa pożądanie. Nazwa afrodyzjak pochodzi od imienia bogini greckiej – Afrodyty, która według legendy powstała z morskiej piany. Nic więc dziwnego, że to właśnie ostrygom przypisuje się tak silne działania erogenne. Spróbowanie tego przysmaku bez wątpienia wpłynie na prowadzoną przez ciebie konwersacje. Twój puls mimowolnie zacznie przyśpieszać, a gorący dreszcz przebiegnie po twoim ciele. Poczujesz, jak wzbiera w tobie pożądanie, a działanie ostrygi będziesz mógł porównać z działaniem amortencji. Działanie afrodyzjaku ustąpi po zakończeniu wątku.
- Żabie udka – wyglądem zdecydowanie nie zachęcają do spróbowania, ale to prawdziwy rarytas. Usmażone na dużej ilości masła i dobrze przyprawione są spełnieniem marzeń koneserów. Jeśli zdecydujesz się spróbować, to nie pożałujesz. Ich smak cię powali. W przenośni i dosłownie bowiem po chwili czujesz, jak ogarnia cię uczucie upojenia. Nie wypiłeś zbyt dużo, a czujesz się pijany. Przez cały wątek będziesz czuł i zachowywał się jak po spożyciu zbyt dużej ilości alkoholu. Efekt minie po zakończeniu konwersacji.
- Kawior podawany na tartince - solona ikra ryb jesiotrowatych (kawior czarny lub rosyjski). Jeśli kiedykolwiek wcześniej próbowałeś tego niesamowitego rarytasu, to doskonale znasz jego smak. Jeśli nie miałeś ku temu okazji, to musisz wiedzieć, że to potrawa dla wymagających. Choć sam smak zdaje się ci nie przeszkadzać, to samo strzelanie ikry w buzi już tak. Do końca wątku nie będziesz mógł pozbyć się drobinek kawioru z ust, a te nie pozwolą ci się skupić na prowadzonej konwersacji.
- Wiśnie w czekoladzie - podczas degustacji dostajesz tylko jedną czekoladkę, ale ta delikatnie rozpływa ci się w ustach, pobudza wszelkie zmysły. Do końca wątku nie będziesz mógł zapomnieć jej smaku. Rzuć kością k10, w przypadku wyrzucenia 10, na koniec przyjęcia lady Nott wręczy Ci bombonierkę pełną wiśni w czekoladzie.
po tańcach w sali balowej, po salonie
Cichy podmuch rześkości otulił wyniosłą sylwetkę, zadrgał na rozgrzanej skórze, finalnie przyniósł pozorny spokój; jedynie jego ochłapy, wciąż nawiedzane miękkimi dźwiękami muzyki i rozmów płynącymi z sąsiednich sal. Te, wciąż jednak zajęte goszczeniem w sobie tłumu gości, lady Lestrange zostawiła w tyle, z nutą potrzeby pobycia samej wyczuwalnej niemal na języku. Lśniąca posadzka roznosiła kroki, pierw te stawiane w półmroku, później okraszone pełnym światłem – kolejne z pomieszczeń Hampton Court przywitało Astorię niemal takim samym przepychem, co sala balowa. To jednak miast słodkiej woni pachnideł i ekstrawagancji pląsającej w powietrzu, odznaczało się przede wszystkim zapachem przysmaków, ustawionych na długich stołach, wyczarowanych spod ręki samego artysty sztuk kulinarnych, ponoć.
Adalaide Nott nigdy nie szczędziła na budowaniu wrażenia, jakże piorunującego swoim przepychem; Astoria jednak obrzuciła degustacyjne specjały krótkim spojrzeniem, pozbawionym nadmiernego zainteresowania. Duże większe znaczenie miała dla niej wtedy swoboda i moment wytchnienia, jaki pozornie pusta sala gwarantowała. Cisza, być może upajająca, być może ta przed przysłowiową burzą – ostatnia noc dogasającego w wielkich wydarzeniach roku miała w sobie coś z niezwykłości, nawet jeśli sabat był kolejną uroczystością z całych rzędów jej znanych. Czuła w opuszkach palców, w wydychanym spokojnie powietrzu, w gęstniejącej od nadmiaru innych ciał atmosferze, że przełom jest gdzieś blisko.
Ciemny tren sukni płynął łagodnie wraz z kobietą, sunąc po kamiennej posadzce, migotliwe punkty zdobiące kreację błyskały wraz ze światłem dobiegającym z wysokich żyrandoli; wschodnie skrzydło wciąż wydawało się niemal uśpione, wyczekujące pojawienia się tych, których zmęczą tańce, ożywi alkohol a języki poczują potrzebę zwierzenia się, czy krótkiej pogawędki.
Momenty takie jak ten były towarem deficytowym – w miejscu takim jak to, ale przede wszystkim w życiu, jakie prowadziła Astoria. Z uwagi na własne pochodzenie, pozycję, finalnie potęgę rodziny i triumf ojca; droga lady Nott nie wiedziała ile radości sprawiła młodszej koleżance decyzją o balowej maskaradzie. Bo właśnie w tiulach, ozdobach i koronkach, jednak nader wszystko tradycyjnych maskach, które spijały większą część twarzy, skrywały emocje, uwalniając do niezbędnej obserwacji tylko wzrok – w tym wszystkim był jakiś ułudny dlań spokój.
Przeszła obok stoiska z daniami, skłaniając się w stronę okna; sala zaczęła powoli napełniać się innymi gośćmi, inni w końcu wyłonili się z mroku, ci, których do tej pory nie dostrzegła; wzrok skryty za grafitem maski, utkwiony w ciemności rozciągającej się za szybą, nader jasno mówił jednak o potrzebie chwili sam na sam.
Cichy podmuch rześkości otulił wyniosłą sylwetkę, zadrgał na rozgrzanej skórze, finalnie przyniósł pozorny spokój; jedynie jego ochłapy, wciąż nawiedzane miękkimi dźwiękami muzyki i rozmów płynącymi z sąsiednich sal. Te, wciąż jednak zajęte goszczeniem w sobie tłumu gości, lady Lestrange zostawiła w tyle, z nutą potrzeby pobycia samej wyczuwalnej niemal na języku. Lśniąca posadzka roznosiła kroki, pierw te stawiane w półmroku, później okraszone pełnym światłem – kolejne z pomieszczeń Hampton Court przywitało Astorię niemal takim samym przepychem, co sala balowa. To jednak miast słodkiej woni pachnideł i ekstrawagancji pląsającej w powietrzu, odznaczało się przede wszystkim zapachem przysmaków, ustawionych na długich stołach, wyczarowanych spod ręki samego artysty sztuk kulinarnych, ponoć.
Adalaide Nott nigdy nie szczędziła na budowaniu wrażenia, jakże piorunującego swoim przepychem; Astoria jednak obrzuciła degustacyjne specjały krótkim spojrzeniem, pozbawionym nadmiernego zainteresowania. Duże większe znaczenie miała dla niej wtedy swoboda i moment wytchnienia, jaki pozornie pusta sala gwarantowała. Cisza, być może upajająca, być może ta przed przysłowiową burzą – ostatnia noc dogasającego w wielkich wydarzeniach roku miała w sobie coś z niezwykłości, nawet jeśli sabat był kolejną uroczystością z całych rzędów jej znanych. Czuła w opuszkach palców, w wydychanym spokojnie powietrzu, w gęstniejącej od nadmiaru innych ciał atmosferze, że przełom jest gdzieś blisko.
Ciemny tren sukni płynął łagodnie wraz z kobietą, sunąc po kamiennej posadzce, migotliwe punkty zdobiące kreację błyskały wraz ze światłem dobiegającym z wysokich żyrandoli; wschodnie skrzydło wciąż wydawało się niemal uśpione, wyczekujące pojawienia się tych, których zmęczą tańce, ożywi alkohol a języki poczują potrzebę zwierzenia się, czy krótkiej pogawędki.
Momenty takie jak ten były towarem deficytowym – w miejscu takim jak to, ale przede wszystkim w życiu, jakie prowadziła Astoria. Z uwagi na własne pochodzenie, pozycję, finalnie potęgę rodziny i triumf ojca; droga lady Nott nie wiedziała ile radości sprawiła młodszej koleżance decyzją o balowej maskaradzie. Bo właśnie w tiulach, ozdobach i koronkach, jednak nader wszystko tradycyjnych maskach, które spijały większą część twarzy, skrywały emocje, uwalniając do niezbędnej obserwacji tylko wzrok – w tym wszystkim był jakiś ułudny dlań spokój.
Przeszła obok stoiska z daniami, skłaniając się w stronę okna; sala zaczęła powoli napełniać się innymi gośćmi, inni w końcu wyłonili się z mroku, ci, których do tej pory nie dostrzegła; wzrok skryty za grafitem maski, utkwiony w ciemności rozciągającej się za szybą, nader jasno mówił jednak o potrzebie chwili sam na sam.
Ostatnio zmieniony przez Astoria Lestrange dnia 01.09.21 14:44, w całości zmieniany 2 razy
Już po części wydarzenia rozgrywającej się na sali balowej Cressida mogła na trochę odłączyć się od męża i poszukać samotności… albo jakiejś kobiecej towarzyszki do rozmowy. Mąż nie wymagał, żeby od początku do końca stale była przyklejona do jego boku, zwłaszcza że sam chciał też spędzić trochę czasu w męskim gronie a wiedział, że Cressidy męskie rozmowy nie interesują, a wręcz ją męczą. Poza tym zawsze chciał, żeby pielęgnowała własne życie towarzyskie i miała swoich znajomych, w takim miejscu jak to wiadomym było, że nie napotka na swej drodze nikogo nieodpowiedniego. Lady Nott zapraszała tutaj tylko osoby o odpowiednim pochodzeniu i zapewne też poglądach, bo zdawało się, że ostatnimi czasy rody promugolskie były w pewien sposób wykluczone z towarzystwa. Skorowidz nie był już jednością, pomiędzy niegdyś równymi sobie rodami wyrosła głęboka wyrwa, a Cressida była wdzięczna losowi, że ród jej męża podążył ścieżką tradycji, i dzięki temu nadal mogła podtrzymywać relacje z panieńskim rodem. Swoją drogą naprawdę miała nadzieję, że odnajdzie swoją siostrę, i że siostra rozpozna ją po włosach. Ale poza tym Cressida wcale nie była zadowolona z faktu swej rudości, bo czuła, że owa barwa zbyt mocno ją wyróżnia, że mimo maski każda mijana osoba i tak wie, z kim ma do czynienia… a przynajmniej ci, którzy ją znali. Maska ukrywała jedynie drugi charakterystyczny element jej urody, czyli piegi, ale dolną część twarzy pozostawiała odsłoniętą.
Suknia szeleściła cichutko gdy szła przez korytarz ku wschodniemu skrzydłu; poza tym kroki Cressie były miękkie i ciche, a choć poruszała się z gracją, można było odnieść wrażenie, że chce nie przykuwać uwagi. W końcu wsunęła się do jednego z pomieszczeń, wciąż prawie pustych, chcąc z ciekawością sprawdzić, co tam jest, co przyszykowała dla nich lady Nott, która zazwyczaj poza głównymi atrakcjami czy tańcami oferowała swoim gościom różne pomniejsze atrakcje, które wystarczyło po prostu odnaleźć. W tym pomieszczeniu mogła dostrzec przygotowane potrawy, które wyglądały dość niecodziennie, ale też nie były dla Cressidy całkowicie nowym widokiem; w końcu uczyła się w Beauxbatons, gdzie często pojawiały się dania nietypowe dla kuchni brytyjskiej.
Jako że inni obecni na sabacie mieli na sobie maski, Cressie nie wiedziała, z kim ma do czynienia ani kim mogły być te osoby. Nie wiedziała też, kim jest kobieta znajdująca się w pobliżu, która najwyraźniej dotarła tu niedługo przed nią. Przez moment przyglądała jej się, jakby poszukując czegoś, co mogłoby pomóc przypasować ją do kogoś znajomego, ale niczego takiego się nie dopatrzyła. Najprawdopodobniej miała do czynienia z damą nie należącą do jej rodziny ani nawet grona znajomych. Gdyby była mniej nieśmiała, pewnie łatwiej byłoby jej się odezwać i nawiązać konwersację, ale z racji wrodzonej nieśmiałości i niepewności siebie nawiązywanie rozmów nie przychodziło jej z naturalną lekkością. Ale mąż zawsze jej powtarzał, że powinna być bardziej otwarta, że nie powinna ciągle tylko się kulić, uciekać wzrokiem i wpatrywać w czubki swoich pantofelków. Z zahukanej byłej Flintówny wciąż próbował zrobić salonową damę na miarę rodu najlepszych artystów w brytyjskim świecie magii. I tak chyba zrobiła pewne postępy od czasu kiedy za niego wyszła.
- Te dania wyglądają naprawdę interesująco, prawda? Lady Nott jak zwykle się postarała – przełamała się w końcu, żeby się do kogoś odezwać, i padło na damę stojącą najbliżej. W końcu do kobiety i tak było łatwiej się odezwać niż do mężczyzn. Poza tym, biorąc pod uwagę fakt, że w ostatnich tygodniach nawet uczty w szlacheckich dworkach były mniej wykwintne niż kiedyś i wielu produktów brakowało, tym bardziej mogła być pod wrażeniem, że na lady Nott te niedogodności najwyraźniej się nie odbiły i że wciąż mogła zaskakiwać swych gości niesamowitym przepychem.
Suknia szeleściła cichutko gdy szła przez korytarz ku wschodniemu skrzydłu; poza tym kroki Cressie były miękkie i ciche, a choć poruszała się z gracją, można było odnieść wrażenie, że chce nie przykuwać uwagi. W końcu wsunęła się do jednego z pomieszczeń, wciąż prawie pustych, chcąc z ciekawością sprawdzić, co tam jest, co przyszykowała dla nich lady Nott, która zazwyczaj poza głównymi atrakcjami czy tańcami oferowała swoim gościom różne pomniejsze atrakcje, które wystarczyło po prostu odnaleźć. W tym pomieszczeniu mogła dostrzec przygotowane potrawy, które wyglądały dość niecodziennie, ale też nie były dla Cressidy całkowicie nowym widokiem; w końcu uczyła się w Beauxbatons, gdzie często pojawiały się dania nietypowe dla kuchni brytyjskiej.
Jako że inni obecni na sabacie mieli na sobie maski, Cressie nie wiedziała, z kim ma do czynienia ani kim mogły być te osoby. Nie wiedziała też, kim jest kobieta znajdująca się w pobliżu, która najwyraźniej dotarła tu niedługo przed nią. Przez moment przyglądała jej się, jakby poszukując czegoś, co mogłoby pomóc przypasować ją do kogoś znajomego, ale niczego takiego się nie dopatrzyła. Najprawdopodobniej miała do czynienia z damą nie należącą do jej rodziny ani nawet grona znajomych. Gdyby była mniej nieśmiała, pewnie łatwiej byłoby jej się odezwać i nawiązać konwersację, ale z racji wrodzonej nieśmiałości i niepewności siebie nawiązywanie rozmów nie przychodziło jej z naturalną lekkością. Ale mąż zawsze jej powtarzał, że powinna być bardziej otwarta, że nie powinna ciągle tylko się kulić, uciekać wzrokiem i wpatrywać w czubki swoich pantofelków. Z zahukanej byłej Flintówny wciąż próbował zrobić salonową damę na miarę rodu najlepszych artystów w brytyjskim świecie magii. I tak chyba zrobiła pewne postępy od czasu kiedy za niego wyszła.
- Te dania wyglądają naprawdę interesująco, prawda? Lady Nott jak zwykle się postarała – przełamała się w końcu, żeby się do kogoś odezwać, i padło na damę stojącą najbliżej. W końcu do kobiety i tak było łatwiej się odezwać niż do mężczyzn. Poza tym, biorąc pod uwagę fakt, że w ostatnich tygodniach nawet uczty w szlacheckich dworkach były mniej wykwintne niż kiedyś i wielu produktów brakowało, tym bardziej mogła być pod wrażeniem, że na lady Nott te niedogodności najwyraźniej się nie odbiły i że wciąż mogła zaskakiwać swych gości niesamowitym przepychem.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie było to spektakularnie trudne – zniknąć, przywyknąć, zaakceptować. Spojrzenie raz po raz przemykało po twarzach obcych, niższych – statusem, urodzeniem czy manierami – z zastanowieniem, pozbawionym jednak czegoś takiego jak troska czy zmartwienie; ile takim ludziom zajmowało obycie? Jak wiele należało uczynić, by nie odstawać znacząco od reszty zacnych osobistości, gdy było się kimś takim?
Bo choć Astoria Lestrange nawykła do sabatów – do przyjęć i przyjątek, uczt i podwieczorków, bankietów i bali – nie nawykła do części gości, których szanowna lady Nott zdecydowała się ugościć pod swoim dachem. Nie nawykła także do względnego spokoju, który gwarantowała sala, napełniająca się rzecz jasna, choć w dużo wolniejszym tempie. Samotność przy marmurowym parapecie była dla lady Lestrange wyzwalająca, pozwalała na złapanie oddechu i uporządkowanie myśli; a tych kłębiło się wiele. Każda kolejna obserwacja zza eleganckiej colombiny przynosiła nowe doświadczenia; budziła nowe odczucia i dosięgała starych wspomnień. Ostatnia noc w roku balansowała na krawędzi starego i nowego; pożądanego i tego, co należało zakopać głęboko.
Opuszczenie boku męża nie było trudnością; nie było też czymś, co Astoria przyjęłaby z jakąkolwiek frasobliwością – lata małżeństwa nauczyły ich obojga zachowań i odpowiednich gestów, które pozwoliły na względną swobodę podczas wydarzeń takich jak to. Męskie rozmowy, męskie uśmiechy i męskie uściski dłoni – mężczyźni mieli swój własny świat, do którego nigdy nie próbowała – nie chciała – wkraczać, doskonale wykorzystując potencjał i możliwości, jaki los ofiarował jej samej.
Nie raczyła okolicy nadmiernym spojrzeniem; skupiona raczej na samej sobie raz po raz zerkała w kierunku gości wkraczających do pomieszczenia – tych, którzy znali ją znakomicie lub jedynie ze stronnic gazet. Anonimowość zapewniana poprzez maskaradę była kolejnym punktem, dla którego mogłaby się uśmiechnąć.
I zapewne to by zrobiła, kiedy jednak z rozważań wyrwał ją głos; spokojny, kobiecy. Wzrok lady Lestrange powędrował w kierunku źródła dźwięku, a krótkie oględziny właścicielki ów słów wystarczyły na wstępną ocenę – wystarczyły pasma rudych włosów, by znacznie zawęzić potencjonalne damy, z którymi mogła mieć do czynienia.
– Naturalnie. Proszę spróbować wiśni w czekoladzie, są wręcz wyborne – życzliwe słowa popłynęły miękko, cień uśmiechu uniósł kąciki ust w nawykowym geście – Bardziej jednak zachwycający od dań był toast lady Nott. Za przyszłość, za Czarnego Pana, który prowadzi nasze Ministerstwo tak sprawną ręką. Ten rok przyniesie nam wszystkim wiele dobrego.
Bo choć Astoria Lestrange nawykła do sabatów – do przyjęć i przyjątek, uczt i podwieczorków, bankietów i bali – nie nawykła do części gości, których szanowna lady Nott zdecydowała się ugościć pod swoim dachem. Nie nawykła także do względnego spokoju, który gwarantowała sala, napełniająca się rzecz jasna, choć w dużo wolniejszym tempie. Samotność przy marmurowym parapecie była dla lady Lestrange wyzwalająca, pozwalała na złapanie oddechu i uporządkowanie myśli; a tych kłębiło się wiele. Każda kolejna obserwacja zza eleganckiej colombiny przynosiła nowe doświadczenia; budziła nowe odczucia i dosięgała starych wspomnień. Ostatnia noc w roku balansowała na krawędzi starego i nowego; pożądanego i tego, co należało zakopać głęboko.
Opuszczenie boku męża nie było trudnością; nie było też czymś, co Astoria przyjęłaby z jakąkolwiek frasobliwością – lata małżeństwa nauczyły ich obojga zachowań i odpowiednich gestów, które pozwoliły na względną swobodę podczas wydarzeń takich jak to. Męskie rozmowy, męskie uśmiechy i męskie uściski dłoni – mężczyźni mieli swój własny świat, do którego nigdy nie próbowała – nie chciała – wkraczać, doskonale wykorzystując potencjał i możliwości, jaki los ofiarował jej samej.
Nie raczyła okolicy nadmiernym spojrzeniem; skupiona raczej na samej sobie raz po raz zerkała w kierunku gości wkraczających do pomieszczenia – tych, którzy znali ją znakomicie lub jedynie ze stronnic gazet. Anonimowość zapewniana poprzez maskaradę była kolejnym punktem, dla którego mogłaby się uśmiechnąć.
I zapewne to by zrobiła, kiedy jednak z rozważań wyrwał ją głos; spokojny, kobiecy. Wzrok lady Lestrange powędrował w kierunku źródła dźwięku, a krótkie oględziny właścicielki ów słów wystarczyły na wstępną ocenę – wystarczyły pasma rudych włosów, by znacznie zawęzić potencjonalne damy, z którymi mogła mieć do czynienia.
– Naturalnie. Proszę spróbować wiśni w czekoladzie, są wręcz wyborne – życzliwe słowa popłynęły miękko, cień uśmiechu uniósł kąciki ust w nawykowym geście – Bardziej jednak zachwycający od dań był toast lady Nott. Za przyszłość, za Czarnego Pana, który prowadzi nasze Ministerstwo tak sprawną ręką. Ten rok przyniesie nam wszystkim wiele dobrego.
Za sprawą masek ukrywających oblicza wszystkich gości Cressida nie miała pojęcia, kto jest kim. Słyszała pogłoski o zaproszeniu osób niżej urodzonych, które w jakiś sposób się zasłużyły, ale lady Nott najwyraźniej miała ku temu swoje powody. Pozostawało jej mieć nadzieję, że obędzie się bez wpadek podobnych tym, które miały miejsce na pogrzebie jej drogiego kuzyna Alpharda, gdzie osoby niższego statusu popełniły parę rażących faux pas. Tak naprawdę Cressie nie miała pojęcia o tym, w jakich realiach dorastali i żyli czarodzieje, którym los poskąpił szlachetnego urodzenia, dlatego trudno jej było pojąć ich świat, dla niej całkowicie obcy, gdyż dorastała w hermetycznie zamkniętym środowisku, trzymana pod kloszem najpierw przez pana ojca, a później przez męża, i jej styczność z niższymi warstwami społecznymi zawsze była niewielka. Dopiero w szkole zetknęła się z niżej urodzonymi rówieśnikami. Ale zawsze pozostawała grzeczna i uprzejma dla każdego, choć naturalnie unikała towarzystwa ludzi mugolskiego pochodzenia.
I Cressidy nigdy nie ciągnęło do męskiego świata. Zawsze, już od dziecka akceptowała swoje miejsce w świecie i ograniczenia oraz obowiązki związane z jej płcią. Była kobietą, przez pierwsze lata życia miała być dobrą córką swych rodziców, a później, w dorosłości, ozdobą męża i matką jego dzieci. Nie ciągnęło jej do polityki ani innych spraw typowo męskich, rozumiała to, że mąż potrzebował swojej przestrzeni na kontakty z mężczyznami, tak jak i ona potrzebowała obecności obok siebie innych kobiet. Wraz z mężem mieli wspólną sferę życia, ale oboje posiadali i osobne, a jednocześnie ufali sobie, będąc dość nietypowym przypadkiem aranżowanego małżeństwa, które okazało się dobrze dobrane.
Rude włosy często bywały przekleństwem Cressidy, podobnie jak i piegi pokrywające jasną skórę jej buzi. Choć z wiekiem włosy szczęśliwie ściemniały, bardziej przypominając swą barwą kasztan niż marchewkę, i tak nie dało się ukryć miedzianego pobłysku kosmyków. Dziewczątko zdawało sobie sprawę, że nawet maska niewiele jej dawała, skoro rudowłosych dam było tak niewiele. No, może w rodzie Prewettów, ale ci odwrócili się od tradycji i prawdopodobnie nikogo z nich tu nawet dzisiaj nie było. A Cressida ostatnimi czasy raczej wstydziła się tego, że była z nimi (odlegle, ale jednak) spokrewniona i że było to pokrewieństwo widać w jej wyglądzie, i że z trójki rodzeństwa to akurat u niej ujawniły się te cechy. A i bez tego było jej wystarczająco trudno udowadniać swoją wartość.
Głos damy wydawał się odrobinę znajomy, ale nie był to głos słyszany przez nią na co dzień; w takim przypadku niewątpliwie umiałaby od razu przypisać go do konkretnej osoby, ale na ten moment miała z tym problem. Na pewno już kiedyś go słyszała, ale przez czas który upłynął od jej debiutu w 1954 roku miała okazję przynajmniej pobieżnie poznać wiele dam. Mogła tylko się zastanawiać, kto konkretny krył się za maską i jakie stosunki łączyły ją z tą osobą. Może niedługo wszystko stanie się jasne? Bale maskowe zawsze niosły ze sobą nutkę niepewności oraz zaskoczenia, łatwo było też o różne pomyłki, więc należało zachować ostrożność w kwestii tego, co się komu mówiło.
- Chętnie ich spróbuję – powiedziała, decydując się na skosztowanie wiśni w czekoladzie, które wyglądały naprawdę zachęcająco, a ostatnimi czasy nie miała aż tak wielu okazji do jedzenia słodyczy. Dostępność pewnych towarów nie była już tak oczywista jak kiedyś. – Rzeczywiście smakują wyśmienicie – potwierdziła już po tym, gdy miała okazji doświadczyć smaku owych specjałów. Szkoda, że mogła wziąć tylko jedną czekoladkę, bo naprawdę miała ochotę na więcej, choć z drugiej strony nie chciałaby też wyjść na zbyt łakomą, damie nie wypadało publicznie nadmiernie się objadać, zwłaszcza słodyczami.
Jej uwagę przykuły kolejne słowa kobiety.
- Również pragnę wierzyć, że ten rok przyniesie wiele dobrego i będzie lepszy i spokojniejszy od poprzedniego. Chcę, żeby moje dzieci dorastały bez cienia lęku i niepokoju, żeby niczego im nie brakowało. – Cressida może i na polityce się nie znała, a także wielu rzeczy była nieświadoma, ale jak przystało na uległą, posłuszną zasadom damę, nie kwestionowała niczego (a już na pewno nie głośno) i rzeczywiście pragnęła wierzyć w to, że ministerstwo robi wszystko, aby zapewnić w kraju ład i spokój. Wierzyła, że przyczyną społecznych niepokojów są promugolscy buntownicy, którzy w myśl szumnych równościowych idei z zawiści próbują sprowadzić do swojego poziomu tych, którym wiedzie się lepiej, a przez ich działalność cierpiało wielu niewinnych, prawych czarodziejów. Jako osóbka naiwna łatwo chłonęła propagandę, zwłaszcza jeśli jakieś przekonania wpajały jej osoby z grona rodziny i przyjaciół. Poza tym nigdy nie lubiła się wyłamywać, zawsze wolała płynąć z prądem. Czasem lepiej było pewnych rzeczy nie wiedzieć, a inne ignorować dla spokoju ducha.
- Jestem jednak ciekawa, jakie atrakcje lady Nott planuje dla nas na resztę wieczoru – odezwała się po chwili; nie czuła się zbyt pewnie na gruncie rozważań zahaczających o tematy polityczne, i chyba łatwiej było się zastanawiać nad tym, co przyniesie sam sabat.
I Cressidy nigdy nie ciągnęło do męskiego świata. Zawsze, już od dziecka akceptowała swoje miejsce w świecie i ograniczenia oraz obowiązki związane z jej płcią. Była kobietą, przez pierwsze lata życia miała być dobrą córką swych rodziców, a później, w dorosłości, ozdobą męża i matką jego dzieci. Nie ciągnęło jej do polityki ani innych spraw typowo męskich, rozumiała to, że mąż potrzebował swojej przestrzeni na kontakty z mężczyznami, tak jak i ona potrzebowała obecności obok siebie innych kobiet. Wraz z mężem mieli wspólną sferę życia, ale oboje posiadali i osobne, a jednocześnie ufali sobie, będąc dość nietypowym przypadkiem aranżowanego małżeństwa, które okazało się dobrze dobrane.
Rude włosy często bywały przekleństwem Cressidy, podobnie jak i piegi pokrywające jasną skórę jej buzi. Choć z wiekiem włosy szczęśliwie ściemniały, bardziej przypominając swą barwą kasztan niż marchewkę, i tak nie dało się ukryć miedzianego pobłysku kosmyków. Dziewczątko zdawało sobie sprawę, że nawet maska niewiele jej dawała, skoro rudowłosych dam było tak niewiele. No, może w rodzie Prewettów, ale ci odwrócili się od tradycji i prawdopodobnie nikogo z nich tu nawet dzisiaj nie było. A Cressida ostatnimi czasy raczej wstydziła się tego, że była z nimi (odlegle, ale jednak) spokrewniona i że było to pokrewieństwo widać w jej wyglądzie, i że z trójki rodzeństwa to akurat u niej ujawniły się te cechy. A i bez tego było jej wystarczająco trudno udowadniać swoją wartość.
Głos damy wydawał się odrobinę znajomy, ale nie był to głos słyszany przez nią na co dzień; w takim przypadku niewątpliwie umiałaby od razu przypisać go do konkretnej osoby, ale na ten moment miała z tym problem. Na pewno już kiedyś go słyszała, ale przez czas który upłynął od jej debiutu w 1954 roku miała okazję przynajmniej pobieżnie poznać wiele dam. Mogła tylko się zastanawiać, kto konkretny krył się za maską i jakie stosunki łączyły ją z tą osobą. Może niedługo wszystko stanie się jasne? Bale maskowe zawsze niosły ze sobą nutkę niepewności oraz zaskoczenia, łatwo było też o różne pomyłki, więc należało zachować ostrożność w kwestii tego, co się komu mówiło.
- Chętnie ich spróbuję – powiedziała, decydując się na skosztowanie wiśni w czekoladzie, które wyglądały naprawdę zachęcająco, a ostatnimi czasy nie miała aż tak wielu okazji do jedzenia słodyczy. Dostępność pewnych towarów nie była już tak oczywista jak kiedyś. – Rzeczywiście smakują wyśmienicie – potwierdziła już po tym, gdy miała okazji doświadczyć smaku owych specjałów. Szkoda, że mogła wziąć tylko jedną czekoladkę, bo naprawdę miała ochotę na więcej, choć z drugiej strony nie chciałaby też wyjść na zbyt łakomą, damie nie wypadało publicznie nadmiernie się objadać, zwłaszcza słodyczami.
Jej uwagę przykuły kolejne słowa kobiety.
- Również pragnę wierzyć, że ten rok przyniesie wiele dobrego i będzie lepszy i spokojniejszy od poprzedniego. Chcę, żeby moje dzieci dorastały bez cienia lęku i niepokoju, żeby niczego im nie brakowało. – Cressida może i na polityce się nie znała, a także wielu rzeczy była nieświadoma, ale jak przystało na uległą, posłuszną zasadom damę, nie kwestionowała niczego (a już na pewno nie głośno) i rzeczywiście pragnęła wierzyć w to, że ministerstwo robi wszystko, aby zapewnić w kraju ład i spokój. Wierzyła, że przyczyną społecznych niepokojów są promugolscy buntownicy, którzy w myśl szumnych równościowych idei z zawiści próbują sprowadzić do swojego poziomu tych, którym wiedzie się lepiej, a przez ich działalność cierpiało wielu niewinnych, prawych czarodziejów. Jako osóbka naiwna łatwo chłonęła propagandę, zwłaszcza jeśli jakieś przekonania wpajały jej osoby z grona rodziny i przyjaciół. Poza tym nigdy nie lubiła się wyłamywać, zawsze wolała płynąć z prądem. Czasem lepiej było pewnych rzeczy nie wiedzieć, a inne ignorować dla spokoju ducha.
- Jestem jednak ciekawa, jakie atrakcje lady Nott planuje dla nas na resztę wieczoru – odezwała się po chwili; nie czuła się zbyt pewnie na gruncie rozważań zahaczających o tematy polityczne, i chyba łatwiej było się zastanawiać nad tym, co przyniesie sam sabat.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cressida Fawley' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 2
'k10' : 2
Zachowawczość wpisana w zachowanie lady Lestrange objawiała się w spokojnych, wyważonych ruchach; nawet moment odgarnięcia jasnego pasma włosów, które błąkało się między skronią a srebrną colombiną, wydawał się mieć w sobie jakiś nieopisany chłód, wyważenie, jakby wszystko to wokół – przepych, kunsztowne meble, stoły suto zastawione najwybitniejszymi daniami, finalnie najbardziej zacne osobistości przewijające się przez korytarze Hampton Court, nie robiły na niej żadnego wrażenia. Daleka była jednak nieuprzejmości, czy nawet znużeniu na twarzy – wszystko spowite maską wymaganej życzliwości, również w stosunku do kobiety – jak miała szczerą nadzieję, lady, a nie jakiejś panny o nieznanym rodowodzie – która zdecydowała się uraczyć ją swoją obecnością.
Spojrzenie podążyło leniwie za ruchami towarzyszki rozmowy, w ślad za porwaniem przez jeszcze niezidentyfikowaną pannę wiśni w czekoladzie, a także jej krótkiej recenzji, Astoria również zdecydowała się sięgnąć po słodką przekąskę. Pochwytując w palce łakoć, podniosła znów spojrzenie.
– I ja również podzielam te pragnienia i nadzieje – stwierdziła, wsuwając między usta czekoladowy smakołyk. Pozwoliła mu osiąść na języku, rozpłynąć się powoli pod wpływem ciepła, na moment skupić na cierpkości wiśni znaczącej gardło wraz z nutą słodkiej czekolady – W końcu to dla nich czynimy to wszystko, dla nich starania sięgają coraz dalej i śmielej, dla nich pozwalamy sobie na wyrzeczenia i czyny, które nie raz budzą niepewność – skwitowała, kiedy zjadła już słodki poczęstunek.
Ministerstwo parło coraz dalej, pan ojciec sięgał po więcej – wszystko dzięki możliwościom, jakie otwierał przed nimi Czarny Pan. Choć lady Lestrange nie wypowiadała się na głos nadmiernie na tematy polityczne – głównie dlatego, że zwyczajnie nie powinna była tego robić – wierzyła, że kolejne kroki, które stawiała, wyznaczając szlak dla innych, jej rodzina, są słuszne. I konieczne.
– Och, tak, widziała pani pokaz cyrkowy w głównej sali? – zapytała, unosząc brew, choć pod srebrem maski nie było to widoczne. W międzyczasie, wśród delikatnych półuśmiechów i łagodnych spojrzeń, analizowała odsłonięte rysy twarzy i specyficzny kolor włosów swojej rozmówczyni. Nie mogła to być Prewettówna, ci nie zasługiwali na wstęp na tak zacne przyjęcie.
– Przez te maski dość łatwym jest popełnienie błędu kulturalnego... jest lady zamężna? – wyglądała młodziutko, na tyle ile Astoria rzeczywiście mogła dostrzec.
jem wisienkę w czekoladzie
Spojrzenie podążyło leniwie za ruchami towarzyszki rozmowy, w ślad za porwaniem przez jeszcze niezidentyfikowaną pannę wiśni w czekoladzie, a także jej krótkiej recenzji, Astoria również zdecydowała się sięgnąć po słodką przekąskę. Pochwytując w palce łakoć, podniosła znów spojrzenie.
– I ja również podzielam te pragnienia i nadzieje – stwierdziła, wsuwając między usta czekoladowy smakołyk. Pozwoliła mu osiąść na języku, rozpłynąć się powoli pod wpływem ciepła, na moment skupić na cierpkości wiśni znaczącej gardło wraz z nutą słodkiej czekolady – W końcu to dla nich czynimy to wszystko, dla nich starania sięgają coraz dalej i śmielej, dla nich pozwalamy sobie na wyrzeczenia i czyny, które nie raz budzą niepewność – skwitowała, kiedy zjadła już słodki poczęstunek.
Ministerstwo parło coraz dalej, pan ojciec sięgał po więcej – wszystko dzięki możliwościom, jakie otwierał przed nimi Czarny Pan. Choć lady Lestrange nie wypowiadała się na głos nadmiernie na tematy polityczne – głównie dlatego, że zwyczajnie nie powinna była tego robić – wierzyła, że kolejne kroki, które stawiała, wyznaczając szlak dla innych, jej rodzina, są słuszne. I konieczne.
– Och, tak, widziała pani pokaz cyrkowy w głównej sali? – zapytała, unosząc brew, choć pod srebrem maski nie było to widoczne. W międzyczasie, wśród delikatnych półuśmiechów i łagodnych spojrzeń, analizowała odsłonięte rysy twarzy i specyficzny kolor włosów swojej rozmówczyni. Nie mogła to być Prewettówna, ci nie zasługiwali na wstęp na tak zacne przyjęcie.
– Przez te maski dość łatwym jest popełnienie błędu kulturalnego... jest lady zamężna? – wyglądała młodziutko, na tyle ile Astoria rzeczywiście mogła dostrzec.
jem wisienkę w czekoladzie
The member 'Astoria Lestrange' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 5
'k10' : 5
Cressida nigdy nie była dobra w grze pozorów ani w przybieraniu chłodnej, wystudiowanej pozy. Aczkolwiek była osóbką o bardzo łagodnym temperamencie, więc jej emocje z reguły nie bywały jaskrawe i wyraziste. Dla wielu mogła się jawić jako osoba wręcz nudna. Ot, podręcznikowy przykład młodej lady, która zachowywała się przykładnie w każdej sytuacji i nie robiła niczego, co mogłoby narazić ją na kontrowersje. Ale nie była tak do końca typową lady, brakowało jej charakterystycznej dla wielu rówieśnic arogancji i buty; jak na swój status społeczny była dziewczątkiem zaskakująco skromnym i prostolinijnym. Zapewne wiele w tym było zasługi konserwatywnego chowu wycofanych, leśnych Flintów, ale przede wszystkim tego, że urodziła się jako ostatnia z rodzeństwa i zawsze stała w cieniu starszego brata i siostry. A może to kwestia jej wrodzonego temperamentu, który na przekór barwie włosów wcale nie był ognisty? Bardziej niż płomień przypominała w końcu cichutko szemrzący leśny strumyk.
Mogła odnieść wrażenie, że dama, do której podeszła, najprawdopodobniej była od niej starsza, nie zachowywała się bowiem jak młodziutkie panienki świeżo po szkole, które często przytłaczały otoczenie swoim gadulstwem, albo wręcz przeciwnie, czuły się niepewnie w nowym dla siebie otoczeniu. Kobieta, której dyskretnie przyglądała się zza maski, sprawiała wrażenie, jakby przeżyła już niejeden sabat i jakby te wszystkie wspaniałości wokół nie budziły w niej większych emocji. Może rzeczywiście tak było? Kim była ta kobieta? Póki co Cressie mogła tylko się zastanawiać.
Zjedzona czekoladka była naprawdę smaczna i Cressida już żałowała, że była tylko wspomnieniem. Ale na całym przyjęciu na pewno było jeszcze inne znakomite specjały, których warto skosztować.
- Oby świat, w którym będą dorastać nasze dzieci, był dla nich jak najbardziej dobry i łaskawy, a także sprzyjający odpowiednim wartościom, w których dorastaliśmy i my sami – wyraziła swoje nadzieje tonem może nieco naiwnym, ale świadczącym o tym, że naprawdę chciała wierzyć w to wszystko, co im obiecywano. Cressida, jak chyba większość szlacheckich matek, marzyła o tym, by jej dzieci wzrastały w dostatku oraz w odpowiednich tradycjach, nie chciała, żeby ich umysły zostały zatrute przez zgubny postęp. Bliźnięta były jeszcze małe, ale Cressie czasem już lubiła sobie wyobrażać moment, kiedy wyruszą do szkoły (choć zarazem przerażała ją myśl o corocznym rozstawaniu się z nimi na długie miesiące), a także swój udział w aranżowaniu dla nich małżeństw. Niczego nie pragnęła bardziej niż szczęścia i pomyślności dla swoich dzieci, a jako że została wychowana konserwatywnie, w świecie patriarchalnym, upatrywała szczęścia właśnie we wpisywaniu się w schematy i podejmowaniu ról wyznaczonych przez urodzenie. Było dla niej oczywiste, że dobre małżeństwo to małżeństwo aranżowane, i że przeznaczeniem kobiety jest właśnie wyjście za mąż i rodzenie dzieci. I takiego świata chciała dla swoich dzieci: świata, w którym będą mogły dorastać tak jak ona, a przed nią pokolenia jej rodziców, dziadków i tak dalej. Zgubny postęp niósł zło i wypaczenie, podobnie jak ideologia równości.
- Widziałam, to naprawdę niesamowite, co potrafią zrobić utalentowani artyści. A to dopiero początek wieczoru... – rzekła z podziwem. Artyści cieszyli oczy swoimi zdolnościami, zapewne pochodzili z niższych sfer; osobom z wyższych nie wypadałoby bowiem wystawiać się na pokaz w podobny sposób. Nawet Cressida, choć była bardzo utalentowaną malarką, nie mogła tworzyć dla uciechy gawiedzi. Tak już był skonstruowany ten świat, że to niższe warstwy społeczne miały przynosić rozrywkę wyższym, nie odwrotnie. Talent Cressidy był przeznaczony głównie dla cieszenia oczu rodziny i przyjaciół, a także dla satysfakcji jej samej. – Sztuka była i jest bliska memu sercu, choć zwykle otacza mnie ona w zupełnie innym wydaniu. – Raczej nie chadzała na występy cyrkowe, o wiele częściej była gościem galerii sztuki czy miejsc związanych z muzyką, zdarzało jej się też odwiedzać balet.
- Oczywiście – potwierdziła, odruchowo gładząc dłonią obrączkę ślubną znajdującą się na palcu, symbol jej przynależności do Williama. Była jego żoną już dwa i pół roku, choć czasem wydawało się, jakby ich ślub odbył się tak niedawno. Była wtedy młódką, ledwie jedenaście miesięcy po opuszczeniu murów szkoły, jednak jej pan ojciec jako tradycjonalista był zwolennikiem jak najszybszego wydania córek za mąż. Zwłaszcza niedoskonałej Cressidy, co do której zawsze poważnie obawiał się, że nikt jej nie zechce i że okryje rodzinę hańbą staropanieństwa. Cressida także jako nastolatka panicznie bała się wizji zostania starą panną, przerażało ją to, że mogłaby być zawsze sama i nigdy nie powić dzieci, choć wiedziała też, że pan ojciec nie dopuściłby do tego, choćby miał ją wydać za jakiegoś starego wdowca. Ale William pojawił się sam, prosząc surowego Leandera Flinta o rękę Cressidy, i tym samym ściągnął z jego barków konieczność poszukiwania męża dla tej gorszej z córek. A przynajmniej to Cressida uważała się za gorszą. Jej samoocena prezentowała poziom wręcz niezdrowo niski. – Domyślam się, że lady również? – zapytała, mając nadzieję, że nie popełnia żadnego nietaktu. Ale jako że kobieta wyglądała na starszą, to konserwatywne myślenie Cressidy kazało jej zakładać, że miała naprzeciwko siebie inną mężatkę, ewentualnie wdowę. Jej umysł nie do końca pojmował istnienie kobiet, które będąc starszymi od niej mogłyby nie mieć męża. Przecież każda szanująca się kobieta osiągając pewien wiek musiała mieć męża. Tak po prostu musiało być, tego od maleńkości ją uczono, i znała tylko jedną starą pannę, którą ich hermetyczna, skostniała społeczność darzyła szacunkiem, a była to gospodyni ich przyjęcia.
Mogła odnieść wrażenie, że dama, do której podeszła, najprawdopodobniej była od niej starsza, nie zachowywała się bowiem jak młodziutkie panienki świeżo po szkole, które często przytłaczały otoczenie swoim gadulstwem, albo wręcz przeciwnie, czuły się niepewnie w nowym dla siebie otoczeniu. Kobieta, której dyskretnie przyglądała się zza maski, sprawiała wrażenie, jakby przeżyła już niejeden sabat i jakby te wszystkie wspaniałości wokół nie budziły w niej większych emocji. Może rzeczywiście tak było? Kim była ta kobieta? Póki co Cressie mogła tylko się zastanawiać.
Zjedzona czekoladka była naprawdę smaczna i Cressida już żałowała, że była tylko wspomnieniem. Ale na całym przyjęciu na pewno było jeszcze inne znakomite specjały, których warto skosztować.
- Oby świat, w którym będą dorastać nasze dzieci, był dla nich jak najbardziej dobry i łaskawy, a także sprzyjający odpowiednim wartościom, w których dorastaliśmy i my sami – wyraziła swoje nadzieje tonem może nieco naiwnym, ale świadczącym o tym, że naprawdę chciała wierzyć w to wszystko, co im obiecywano. Cressida, jak chyba większość szlacheckich matek, marzyła o tym, by jej dzieci wzrastały w dostatku oraz w odpowiednich tradycjach, nie chciała, żeby ich umysły zostały zatrute przez zgubny postęp. Bliźnięta były jeszcze małe, ale Cressie czasem już lubiła sobie wyobrażać moment, kiedy wyruszą do szkoły (choć zarazem przerażała ją myśl o corocznym rozstawaniu się z nimi na długie miesiące), a także swój udział w aranżowaniu dla nich małżeństw. Niczego nie pragnęła bardziej niż szczęścia i pomyślności dla swoich dzieci, a jako że została wychowana konserwatywnie, w świecie patriarchalnym, upatrywała szczęścia właśnie we wpisywaniu się w schematy i podejmowaniu ról wyznaczonych przez urodzenie. Było dla niej oczywiste, że dobre małżeństwo to małżeństwo aranżowane, i że przeznaczeniem kobiety jest właśnie wyjście za mąż i rodzenie dzieci. I takiego świata chciała dla swoich dzieci: świata, w którym będą mogły dorastać tak jak ona, a przed nią pokolenia jej rodziców, dziadków i tak dalej. Zgubny postęp niósł zło i wypaczenie, podobnie jak ideologia równości.
- Widziałam, to naprawdę niesamowite, co potrafią zrobić utalentowani artyści. A to dopiero początek wieczoru... – rzekła z podziwem. Artyści cieszyli oczy swoimi zdolnościami, zapewne pochodzili z niższych sfer; osobom z wyższych nie wypadałoby bowiem wystawiać się na pokaz w podobny sposób. Nawet Cressida, choć była bardzo utalentowaną malarką, nie mogła tworzyć dla uciechy gawiedzi. Tak już był skonstruowany ten świat, że to niższe warstwy społeczne miały przynosić rozrywkę wyższym, nie odwrotnie. Talent Cressidy był przeznaczony głównie dla cieszenia oczu rodziny i przyjaciół, a także dla satysfakcji jej samej. – Sztuka była i jest bliska memu sercu, choć zwykle otacza mnie ona w zupełnie innym wydaniu. – Raczej nie chadzała na występy cyrkowe, o wiele częściej była gościem galerii sztuki czy miejsc związanych z muzyką, zdarzało jej się też odwiedzać balet.
- Oczywiście – potwierdziła, odruchowo gładząc dłonią obrączkę ślubną znajdującą się na palcu, symbol jej przynależności do Williama. Była jego żoną już dwa i pół roku, choć czasem wydawało się, jakby ich ślub odbył się tak niedawno. Była wtedy młódką, ledwie jedenaście miesięcy po opuszczeniu murów szkoły, jednak jej pan ojciec jako tradycjonalista był zwolennikiem jak najszybszego wydania córek za mąż. Zwłaszcza niedoskonałej Cressidy, co do której zawsze poważnie obawiał się, że nikt jej nie zechce i że okryje rodzinę hańbą staropanieństwa. Cressida także jako nastolatka panicznie bała się wizji zostania starą panną, przerażało ją to, że mogłaby być zawsze sama i nigdy nie powić dzieci, choć wiedziała też, że pan ojciec nie dopuściłby do tego, choćby miał ją wydać za jakiegoś starego wdowca. Ale William pojawił się sam, prosząc surowego Leandera Flinta o rękę Cressidy, i tym samym ściągnął z jego barków konieczność poszukiwania męża dla tej gorszej z córek. A przynajmniej to Cressida uważała się za gorszą. Jej samoocena prezentowała poziom wręcz niezdrowo niski. – Domyślam się, że lady również? – zapytała, mając nadzieję, że nie popełnia żadnego nietaktu. Ale jako że kobieta wyglądała na starszą, to konserwatywne myślenie Cressidy kazało jej zakładać, że miała naprzeciwko siebie inną mężatkę, ewentualnie wdowę. Jej umysł nie do końca pojmował istnienie kobiet, które będąc starszymi od niej mogłyby nie mieć męża. Przecież każda szanująca się kobieta osiągając pewien wiek musiała mieć męża. Tak po prostu musiało być, tego od maleńkości ją uczono, i znała tylko jedną starą pannę, którą ich hermetyczna, skostniała społeczność darzyła szacunkiem, a była to gospodyni ich przyjęcia.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Pozornie łączyło je wiele; i wszystko gotowe było rozmyć się w powietrzu za sprawą tylko zsuniętej z twarzy maski. Świat, w którym przyszło im żyć konstruował rzeczywistość bez zbędnych sentymentów, surowością rozdzielając dawne zażyłości i więzy wspólnym celów. Teraz, kiedy Anglia nawracała się ku dobremu, ludzie wiedzieli, że nie mogą pozwolić sobie na kolejne błędy. Błahostki lub wielkie przewinienia; nawet te najmniejsze, fałszywe kroki mogły w przyszłości obrócić się przeciwko nim; już sam fakt, że lady Nott zdecydowała się uhonorować działania nieszlachetnych osób zaproszeniem na swój sabat, wzbudzał zainteresowanie i nakazywał zastanowienie. Astoria nie była pewna, jak wielką dozą zaufania można było obdarzyć niemal obcych; gdzie jednak widniało większe zagrożenie, to interesowało lady Lestrange bardziej.
W niższych warstwach, które mimo obcości i nieznajomości ich świata, zdecydowały się dedykować działania, czasem nawet i ponoć żywot, dla wyższego dobra – czy też wśród swoich; skorowidzkich rodzin, dawnych rodów, które niegdyś zarzekały przyjaźń, dziś gotowe były odwracać się w stronę wroga, lub biernie tkwić pośrodku, niczym niezdecydowane jednostki bojące się odpowiedzialności.
Specyficzna barwa kosmyków włosów rozmówczyni wciąż intrygowała; między degustacją słodkich przekąsek a kolejną porcją politycznych nadziei, Astoria bezustannie przyglądała się kobiecie, z którą przyszło jej rozmawiać.
– Artyzm niewątpliwie godny jest poklasku, mnie zadziwia jedynie fakt, że to tę grupę wybrano akurat do umilenia tegoż wieczoru.. – tę, o której mówiono wiele, która wciąż siedliła się w portowym miasteczku wielkiego Londynu. Czy Adelaide była za nich wszystkich absolutnie pewna? Faux pas było najmniejszym przewinieniem, jeśli osobniki tego typu mogły parać się kradzieżą bądź rozpowszechnianiem czegoś...nielegalnego.
Sztuka i małżonek; dwa czynniki uzupełniające rude włosy i obsypane piegami poliki – tyle wystarczyło lady Lestrange, by wysnuć wnioski i obstroić usta kolejnym uśmiechem, tym razem jednak zawierającego nutę dystansu.
– Och, naturalnie. Mój drogi małżonek zanurzył się w dywagacjach na temat goblińskich aktywności – finanse były niemal bezustannie wałkowate przez płeć przeciwną; rozmowy o mężu zeszły jednak na drugi plan kiedy teraz wiedziała już z kim ma do czynienia – Lady Fawley, jak mniemam? – choć nadmiar obowiązków potrafił przytłoczyć, lata brylowania na salonach, znajomości pana ojca a także rozpoznawalność, jaka spadła na jej osobę, wystarczały, by znała większą część gości odwiedzających Adelaide Nott.
Nie skłamałaby mówiąc, że wolałaby towarzystwo jednej z Averych czy Blacków.
– To lady drugi sabat? Trzeci? Czy może coś mnie ominęło? – nie przywiązywała większej wagi do cudzych debiutów, była Flintówna była jednak dość młodziutka – poza związaniem się z niepoważnym nazwiskiem czekało ją jeszcze sporo błędów.
W niższych warstwach, które mimo obcości i nieznajomości ich świata, zdecydowały się dedykować działania, czasem nawet i ponoć żywot, dla wyższego dobra – czy też wśród swoich; skorowidzkich rodzin, dawnych rodów, które niegdyś zarzekały przyjaźń, dziś gotowe były odwracać się w stronę wroga, lub biernie tkwić pośrodku, niczym niezdecydowane jednostki bojące się odpowiedzialności.
Specyficzna barwa kosmyków włosów rozmówczyni wciąż intrygowała; między degustacją słodkich przekąsek a kolejną porcją politycznych nadziei, Astoria bezustannie przyglądała się kobiecie, z którą przyszło jej rozmawiać.
– Artyzm niewątpliwie godny jest poklasku, mnie zadziwia jedynie fakt, że to tę grupę wybrano akurat do umilenia tegoż wieczoru.. – tę, o której mówiono wiele, która wciąż siedliła się w portowym miasteczku wielkiego Londynu. Czy Adelaide była za nich wszystkich absolutnie pewna? Faux pas było najmniejszym przewinieniem, jeśli osobniki tego typu mogły parać się kradzieżą bądź rozpowszechnianiem czegoś...nielegalnego.
Sztuka i małżonek; dwa czynniki uzupełniające rude włosy i obsypane piegami poliki – tyle wystarczyło lady Lestrange, by wysnuć wnioski i obstroić usta kolejnym uśmiechem, tym razem jednak zawierającego nutę dystansu.
– Och, naturalnie. Mój drogi małżonek zanurzył się w dywagacjach na temat goblińskich aktywności – finanse były niemal bezustannie wałkowate przez płeć przeciwną; rozmowy o mężu zeszły jednak na drugi plan kiedy teraz wiedziała już z kim ma do czynienia – Lady Fawley, jak mniemam? – choć nadmiar obowiązków potrafił przytłoczyć, lata brylowania na salonach, znajomości pana ojca a także rozpoznawalność, jaka spadła na jej osobę, wystarczały, by znała większą część gości odwiedzających Adelaide Nott.
Nie skłamałaby mówiąc, że wolałaby towarzystwo jednej z Averych czy Blacków.
– To lady drugi sabat? Trzeci? Czy może coś mnie ominęło? – nie przywiązywała większej wagi do cudzych debiutów, była Flintówna była jednak dość młodziutka – poza związaniem się z niepoważnym nazwiskiem czekało ją jeszcze sporo błędów.
Ostatnie miesiące obfitowały w zmiany, które często były dla Cressidy trudne. Między rodami Skorowidzu wyrosła głęboka przepaść, za sprawą której dziewczątko zmuszone było zerwać relacje z rodziną ze strony matki oraz częścią dawnych znajomych. Nie mogła już przyjaźnić się z członkami rodów, które obrały promugolską ścieżkę, aby jej samej nie uznano za zdrajczynię krwi, dlatego najbezpieczniej było się od pewnych ludzi odsunąć, nawet jeśli niektórych jej brakowało. Zrywanie relacji zawsze było bolesne, ale czasem konieczne, byle tylko zadowolić pana ojca, a także nie narazić na szwank swojej reputacji. A Cressida już w czasach szkolnych dbała o to, i nawet na obczyźnie nigdy nie splamiła się niegodnymi przyjaźniami z osobami nieczystej krwi. Z natury była uległa i posłuszna, więc buntownicze podrygi były jej całkowicie obce. Zawsze lepiej było płynąć z prądem, nie zadawać wielu pytań i po prostu ufać osądowi męskich członków rodziny, od których jako kobieta i tak była zależna.
- I mnie to zastanawia, najwyraźniej lady Nott z jakiegoś powodu uznała, że oni dobrze uświetnią jej wydarzenie – odezwała się, choć i ona czuła leciutkie obawy w związku z tym, że owa grupa na co dzień występowała w dzielnicy portowej Londynu, ale Cressie nie znała się na cyrkowym światku i nie kojarzyła wielu innych grup. Fawleyowie zajmowali się malarstwem, nie cyrkowcami. Jej mąż jako mecenas sztuki miał pod opieką kilku zdolnych młodych twórców, którzy dzięki niemu mogli zaistnieć. Ale po słowach kobiety zaczęła się zastanawiać nad tym, czy aby na pewno ci cyrkowcy byli osobami godnymi zaufania? Czy nie kryli się wśród nich pełni zawiści promugolscy wrogowie? Trudno było teraz ufać osobom spoza grona rodów Skorowidzu, skoro nawet wśród owych rodów zdarzały się jednostki spaczone i zdradzieckie, i nigdy do końca nie było wiadomo, kto skrywał występne myśli, lub wręcz złe zamiary.
- Mój mąż również z pewnością zajmuje się teraz jakimiś męskimi sprawami – rzekła, pewna że tak właśnie było. Mężczyźni lubili czasem pobyć w swoim gronie i załatwiać swoje sprawy. – A mnie nigdy nie interesowały typowo męskie tematy, wolałam więc udać się na przechadzkę i zobaczyć, jakie atrakcje znajdują się w innych pomieszczeniach.
Wciąż nie wiedziała, z kim ma do czynienia, choć zgodnie z przewidywaniami kobieta rozszyfrowała ją szybciej. Choć Cressida nigdy nie należała do salonowych lwic i zwykła trzymać się na uboczu, zdradzał ją bardzo charakterystyczny wygląd. W końcu nie debiutowała dziś, już przeszło trzy lata funkcjonowała na salonach, i nawet jeśli unikała bycia na świeczniku, i tak mogła być kojarzona – tym bardziej że jej mąż był o wiele bardziej towarzyski i salonowy od niej. W przestrzeni salonowej z reguły była więc kojarzona jako żona Williama Fawleya, i tylko dla swoich krewnych i przyjaciół mogła się jawić jako odrębna jednostka, a nie jedynie dodatek do męża. Taki już los dziewcząt nieśmiałych, skromnych i pozbawionych siły przebicia, że w towarzystwie z reguły były cieniami swoich mężów. Ale Cressidzie to nie przeszkadzało.
- T-tak – przytaknęła nieśmiało, gdy kobieta odgadnęła jej miano. Zarumieniła się leciutko pod piegami (choć maska typu colombina i tak w większości ukrywała kości policzkowe, a tym samym większość piegów i rumieńce), bo jednocześnie było jej wstyd, że sama jeszcze nie zgadła, z kim rozmawiała. Ale po ostatnich słowach kobiety mogła mieć już pewne przypuszczenia, ale jeszcze nie pewność, a nie chciała popełnić żadnej wpadki, gdyby się okazało, że jednak się pomyliła. Ostatecznie na salonach było wiele dam o jasnych włosach, o wiele więcej niż rudych. Łatwo było o błędy na balach maskowych, i trudno było wypowiedzieć przypuszczenia, które mogły być mylne, ale równie trudne było zdradzenie się z tym, że nie wie z kim rozmawia, bo to również mogło zostać źle odebrane. Nie wiedziała, jak wobec tego zaspokoić ciekawość i zyskać pewność, więc leciutko przygryzła wargę, zastanawiając się. Z osobą o której pomyślała nie była nigdy blisko z powodu różnicy wieku, ale swego czasu w głębi duszy chciała być trochę bardziej jak ona. Chciała być piękną damą i dobrą żoną, więc jako młódka po debiucie często lgnęła za nieco starszymi i już zamężnymi damami, licząc na to, że czegoś się od nich dowie i nauczy. Ale ślub z Williamem nie pozostał bez wpływu na niektóre relacje, bo były rody, które nie do końca poważały Fawleyów. Nawet jedna z jej najlepszych szkolnych przyjaciółek zerwała z nią relację po jej ślubie, łamiąc tym wrażliwe serduszko Cressidy.
- Było tych sabatów trochę więcej – powiedziała; ostatecznie lady Nott organizowała bale nie tylko z okazji sylwestra, choć te niewątpliwie były najbardziej huczne i przyciągające największe zainteresowanie. – Aczkolwiek w tym roku w czerwcu upłynęły już trzy lata od mojego debiutu. – Trzy lata, jak ten czas szybko płynął! Czasem wydawało się, jakby dopiero co wróciła ze szkoły po ostatnim roku nauki, a tu minęło już tyle czasu. I wciąż pamiętała tamten pierwszy sabat, na który ją zaproszono. W czerwcu 1954 roku, ledwie kilka dni po jej powrocie ze szkoły. Była wtedy wystraszona, ale i podekscytowana, bała się, że przyniesie wstyd swemu panu ojcu, ale i tego, że przez cały wieczór nikt nie poprosi jej do tańca. Tak się jednak nie stało, William nie pozwolił jej być samotną tamtego pierwszego dnia salonowego życia, a trzy miesiące po debiucie wsunął jej na palec pierścionek zaręczynowy. Cressida nie odmówiła; niska samoocena podsuwała jej obawy, że żaden inny kandydat może się już nigdy nie pojawić, poza tym naprawdę polubiła przystojnego i dobrze wychowanego Williama mimo że był od niej jakąś dekadę starszy. Często się zastanawiała, jak to się stało że mężczyzna, który mógł wybrać jakąś ładniejszą i śmielszą dziewczynę, zdecydował się właśnie na nią, tę najbardziej wybrakowaną Flintównę. Dlaczego nie poprosił jej pana ojca o rękę jej starszej i doskonalszej siostry, tylko o nią? – Lady zapewne odwiedziła więcej bali niż ja i pewnie trudniej ją czymś zaskoczyć? Bo mnie lady Nott wciąż czymś zaskakuje.
Można było wyczuć, że była w swych słowach ostrożna i zachowawcza, mając swoje drobne przypuszczenia co do tożsamości towarzyszki, ale nie będąc jej pewna. Dlatego poruszała tematy płytkie i powierzchowne, nie decydując się na spoufalanie ani dzielenie się bardziej skrytymi przemyśleniami.
- I mnie to zastanawia, najwyraźniej lady Nott z jakiegoś powodu uznała, że oni dobrze uświetnią jej wydarzenie – odezwała się, choć i ona czuła leciutkie obawy w związku z tym, że owa grupa na co dzień występowała w dzielnicy portowej Londynu, ale Cressie nie znała się na cyrkowym światku i nie kojarzyła wielu innych grup. Fawleyowie zajmowali się malarstwem, nie cyrkowcami. Jej mąż jako mecenas sztuki miał pod opieką kilku zdolnych młodych twórców, którzy dzięki niemu mogli zaistnieć. Ale po słowach kobiety zaczęła się zastanawiać nad tym, czy aby na pewno ci cyrkowcy byli osobami godnymi zaufania? Czy nie kryli się wśród nich pełni zawiści promugolscy wrogowie? Trudno było teraz ufać osobom spoza grona rodów Skorowidzu, skoro nawet wśród owych rodów zdarzały się jednostki spaczone i zdradzieckie, i nigdy do końca nie było wiadomo, kto skrywał występne myśli, lub wręcz złe zamiary.
- Mój mąż również z pewnością zajmuje się teraz jakimiś męskimi sprawami – rzekła, pewna że tak właśnie było. Mężczyźni lubili czasem pobyć w swoim gronie i załatwiać swoje sprawy. – A mnie nigdy nie interesowały typowo męskie tematy, wolałam więc udać się na przechadzkę i zobaczyć, jakie atrakcje znajdują się w innych pomieszczeniach.
Wciąż nie wiedziała, z kim ma do czynienia, choć zgodnie z przewidywaniami kobieta rozszyfrowała ją szybciej. Choć Cressida nigdy nie należała do salonowych lwic i zwykła trzymać się na uboczu, zdradzał ją bardzo charakterystyczny wygląd. W końcu nie debiutowała dziś, już przeszło trzy lata funkcjonowała na salonach, i nawet jeśli unikała bycia na świeczniku, i tak mogła być kojarzona – tym bardziej że jej mąż był o wiele bardziej towarzyski i salonowy od niej. W przestrzeni salonowej z reguły była więc kojarzona jako żona Williama Fawleya, i tylko dla swoich krewnych i przyjaciół mogła się jawić jako odrębna jednostka, a nie jedynie dodatek do męża. Taki już los dziewcząt nieśmiałych, skromnych i pozbawionych siły przebicia, że w towarzystwie z reguły były cieniami swoich mężów. Ale Cressidzie to nie przeszkadzało.
- T-tak – przytaknęła nieśmiało, gdy kobieta odgadnęła jej miano. Zarumieniła się leciutko pod piegami (choć maska typu colombina i tak w większości ukrywała kości policzkowe, a tym samym większość piegów i rumieńce), bo jednocześnie było jej wstyd, że sama jeszcze nie zgadła, z kim rozmawiała. Ale po ostatnich słowach kobiety mogła mieć już pewne przypuszczenia, ale jeszcze nie pewność, a nie chciała popełnić żadnej wpadki, gdyby się okazało, że jednak się pomyliła. Ostatecznie na salonach było wiele dam o jasnych włosach, o wiele więcej niż rudych. Łatwo było o błędy na balach maskowych, i trudno było wypowiedzieć przypuszczenia, które mogły być mylne, ale równie trudne było zdradzenie się z tym, że nie wie z kim rozmawia, bo to również mogło zostać źle odebrane. Nie wiedziała, jak wobec tego zaspokoić ciekawość i zyskać pewność, więc leciutko przygryzła wargę, zastanawiając się. Z osobą o której pomyślała nie była nigdy blisko z powodu różnicy wieku, ale swego czasu w głębi duszy chciała być trochę bardziej jak ona. Chciała być piękną damą i dobrą żoną, więc jako młódka po debiucie często lgnęła za nieco starszymi i już zamężnymi damami, licząc na to, że czegoś się od nich dowie i nauczy. Ale ślub z Williamem nie pozostał bez wpływu na niektóre relacje, bo były rody, które nie do końca poważały Fawleyów. Nawet jedna z jej najlepszych szkolnych przyjaciółek zerwała z nią relację po jej ślubie, łamiąc tym wrażliwe serduszko Cressidy.
- Było tych sabatów trochę więcej – powiedziała; ostatecznie lady Nott organizowała bale nie tylko z okazji sylwestra, choć te niewątpliwie były najbardziej huczne i przyciągające największe zainteresowanie. – Aczkolwiek w tym roku w czerwcu upłynęły już trzy lata od mojego debiutu. – Trzy lata, jak ten czas szybko płynął! Czasem wydawało się, jakby dopiero co wróciła ze szkoły po ostatnim roku nauki, a tu minęło już tyle czasu. I wciąż pamiętała tamten pierwszy sabat, na który ją zaproszono. W czerwcu 1954 roku, ledwie kilka dni po jej powrocie ze szkoły. Była wtedy wystraszona, ale i podekscytowana, bała się, że przyniesie wstyd swemu panu ojcu, ale i tego, że przez cały wieczór nikt nie poprosi jej do tańca. Tak się jednak nie stało, William nie pozwolił jej być samotną tamtego pierwszego dnia salonowego życia, a trzy miesiące po debiucie wsunął jej na palec pierścionek zaręczynowy. Cressida nie odmówiła; niska samoocena podsuwała jej obawy, że żaden inny kandydat może się już nigdy nie pojawić, poza tym naprawdę polubiła przystojnego i dobrze wychowanego Williama mimo że był od niej jakąś dekadę starszy. Często się zastanawiała, jak to się stało że mężczyzna, który mógł wybrać jakąś ładniejszą i śmielszą dziewczynę, zdecydował się właśnie na nią, tę najbardziej wybrakowaną Flintównę. Dlaczego nie poprosił jej pana ojca o rękę jej starszej i doskonalszej siostry, tylko o nią? – Lady zapewne odwiedziła więcej bali niż ja i pewnie trudniej ją czymś zaskoczyć? Bo mnie lady Nott wciąż czymś zaskakuje.
Można było wyczuć, że była w swych słowach ostrożna i zachowawcza, mając swoje drobne przypuszczenia co do tożsamości towarzyszki, ale nie będąc jej pewna. Dlatego poruszała tematy płytkie i powierzchowne, nie decydując się na spoufalanie ani dzielenie się bardziej skrytymi przemyśleniami.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Tegoroczny sabat obfitował w wiele tematów do rozmów; dyskusyjne były pomysły i decyzje lady Nott, zastanawiające jej wybory, olśniewające jak dotychczas dekoracje i specjały. Brak błękitnej krwi można było zauważyć prędko, niecodzienne zachowania wyłapać momentalnie, niedostatki ogłady wyczuć niemal w powietrzu; w momentach, kiedy blisko było jej do zaciśnięcia ust w cienką linię, które wyraziłyby w sposób niewerbalny dezaprobatę, próbowała przypomnieć sobie słowa toastu drogiej gospodyni całego przedsięwzięcia. To, co czynili ci ludzie, było ważne. A ważne czyny należało nagradzać.
Ale inaczej sprawa wyglądała w przypadku cyrkowej trupy – czy dla przedniego pokazu artystycznego warto było ryzykować? Własną reputację, ale i zaufanie swoich gości? Chłodny uśmiech i krótkie skinienie głową było odpowiedzią na słowa młodej kobiety, która trwała przy Astorii.
– Och, zatem spodobają się lady pozostałe pomieszczenia. Lady Nott przygotowała nawet tarota, z tego co dotarło do moich uszu. Ponad to, ponoć jedna z komnat skrywa w sobie zachwycający pokaz tańca. Niecyrkowego, tym razem – wypowiedziała, drobnym ruchem dłonią wskazując na szeroko otwarte, dwuskrzydłowe drzwi, które prowadziły do dalszej części rezydencji.
Skrywana za ładną colombiną tożsamość ujrzała światło dzienne – w przenośni, bo choć kobieta nie zdjęła z twarzy maski, lady Lestrange potrzebowała tylko tyle, tylko krótko wydukanego, niepewnego tak, by zyskać potwierdzenie własnych przypuszczeń.
– Och, no tak – odpowiedziała krótko, przytakując głową i siląc się na uśmiech. Sposób, w jaki młoda kobieta potwierdziła swoje ja, mówił wystarczająco – gdyby i jej przypadło w udziale takie nazwisko, również nie mówiłaby o nim z dumą. Biedne dziewczątko.
– Czas to zmyślny twór – puste życzliwości, enigmatyczne słowa; tyle i tylko tyle mogły ofiarować sobie nawzajem, a odkąd nazwisko Fawley zatańczyło w świadomości Astorii, momentalnie nie czuła potrzeby, ni chęci, by dawać od siebie nawet i to – I dla mnie upłynął prędko, a tego typu przyjęcia, jak lady zauważyła, bywały w moim życiu częściej – w sytuacji takiej jak ta, jej wiek, niemal dekadę wyższy, dawał przewagę.
Krótkim spojrzeniem omiotła salę, w końcu decydując się wypuścić spomiędzy warg głuche westchnienie.
– Cóż, nie będę lady zatrzymywać, tyleż aktywności jeszcze wymaga eksploracji, nieprawdaż? – uśmiech malujący się na wargach nie sięgnął jasnozielonych tęczówek – Tyle szans wartych wykorzystania, proszę ich nie zmarnować.
Nie zmarnować jak największej z nich, jakim było samo zaproszenie tutaj, symbolicznie niemal znaczące ponowne wkupienie w łaski jedynej, słusznej strony.
Wraz z płynnym odwróceniem się na pięcie i ledwo zauważalnym skinieniem podbródka, ruszyła we własną stronę.
Astorka zt
Ale inaczej sprawa wyglądała w przypadku cyrkowej trupy – czy dla przedniego pokazu artystycznego warto było ryzykować? Własną reputację, ale i zaufanie swoich gości? Chłodny uśmiech i krótkie skinienie głową było odpowiedzią na słowa młodej kobiety, która trwała przy Astorii.
– Och, zatem spodobają się lady pozostałe pomieszczenia. Lady Nott przygotowała nawet tarota, z tego co dotarło do moich uszu. Ponad to, ponoć jedna z komnat skrywa w sobie zachwycający pokaz tańca. Niecyrkowego, tym razem – wypowiedziała, drobnym ruchem dłonią wskazując na szeroko otwarte, dwuskrzydłowe drzwi, które prowadziły do dalszej części rezydencji.
Skrywana za ładną colombiną tożsamość ujrzała światło dzienne – w przenośni, bo choć kobieta nie zdjęła z twarzy maski, lady Lestrange potrzebowała tylko tyle, tylko krótko wydukanego, niepewnego tak, by zyskać potwierdzenie własnych przypuszczeń.
– Och, no tak – odpowiedziała krótko, przytakując głową i siląc się na uśmiech. Sposób, w jaki młoda kobieta potwierdziła swoje ja, mówił wystarczająco – gdyby i jej przypadło w udziale takie nazwisko, również nie mówiłaby o nim z dumą. Biedne dziewczątko.
– Czas to zmyślny twór – puste życzliwości, enigmatyczne słowa; tyle i tylko tyle mogły ofiarować sobie nawzajem, a odkąd nazwisko Fawley zatańczyło w świadomości Astorii, momentalnie nie czuła potrzeby, ni chęci, by dawać od siebie nawet i to – I dla mnie upłynął prędko, a tego typu przyjęcia, jak lady zauważyła, bywały w moim życiu częściej – w sytuacji takiej jak ta, jej wiek, niemal dekadę wyższy, dawał przewagę.
Krótkim spojrzeniem omiotła salę, w końcu decydując się wypuścić spomiędzy warg głuche westchnienie.
– Cóż, nie będę lady zatrzymywać, tyleż aktywności jeszcze wymaga eksploracji, nieprawdaż? – uśmiech malujący się na wargach nie sięgnął jasnozielonych tęczówek – Tyle szans wartych wykorzystania, proszę ich nie zmarnować.
Nie zmarnować jak największej z nich, jakim było samo zaproszenie tutaj, symbolicznie niemal znaczące ponowne wkupienie w łaski jedynej, słusznej strony.
Wraz z płynnym odwróceniem się na pięcie i ledwo zauważalnym skinieniem podbródka, ruszyła we własną stronę.
Astorka zt
W przypadku Cressidy, choć była ona dziewczątkiem tak nieśmiałym i niepewnym siebie, można było wychwycić, że otrzymała ona odpowiednie wychowanie i wiedziała, jak zachowywać się na salonach. Tego typu uroczystości nie były dla niej nowością, nawet jeśli zawsze trzymała się na uboczu. I ona czuła pewną nieufność do niżej urodzonych (w końcu nie na darmo w społeczeństwie obowiązywała pewna hierarchia), ale nie kwestionowała decyzji gospodyni, a już na pewno nie głośno. Miała tylko nadzieję, że nic złego się nie wydarzy, że ludzie z gminu nie zawiodą zaufania które otrzymali.
- Z przyjemnością zapoznam się więc z tymi atrakcjami – odezwała się. Każdy sabat który w swoim życiu odwiedziła był inny, na każdym coś ją zaskakiwało. Przynajmniej teraz, póki była młoda, bo za kilka, kilkanaście lat może będzie do tego wszystkiego podchodziła z większą obojętnością? Będzie się za to pewnie emocjonować wchodzeniem w dorosłość własnych dzieci; pozostawało jej liczyć na to, że pod względem odnajdywania się w towarzystwie będą bardziej podobne do jej męża niż do niej.
Pewność siebie była czymś, czego Cressidzie zawsze brakowało, stąd jej nieśmiała odpowiedź; dziewczę nie było w końcu pewne z kim ma do czynienia i jakie jest nastawienie tej osoby, ale z każdym kolejnym słowem kobiety mogła się utwierdzić w przekonaniu, że ma do czynienia z kimś, kto nie darzył sympatią rodu jej męża. Nie powinno to być dla niej zaskakujące, były rody które nie ufały nawróconym Fawleyom, poza tym nie istniała rodzina lubiana przez wszystkich. Każdy ród miał jakichś wrogów, a młodziutka Cressida często nie rozumiała dawnych zaszłości sprzed wieków, zwłaszcza jeśli nie urodziła się jako Fawley, a weszła w tę rodzinę później, za sprawą ślubu, i w głębi duszy wciąż czuła się bardziej Flintem niż Fawleyem.
Może nawet odrobinę jej ulżyło, kiedy kobieta postanowiła się pożegnać. Nie ulegało wątpliwości, że jej rozmówczyni nie miała większej ochoty na kontynuowanie tej uprzejmej, ale w gruncie rzeczy płytkiej i nieznaczącej konwersacji, jakich wiele było w tych murach, wśród zamaskowanych gości nie znających swoich tożsamości. A i Cressida nie czuła się pewnie w towarzystwie kogoś, kto był nieprzychylnie nastawiony i wolałaby odnaleźć bardziej przyjazne towarzystwo, przy którym nie musiałaby tak bardzo uważać na każde słowo i obawiać się potknięć. Najlepiej kogoś z grona swojej rodziny lub przyjaciół.
- Nie zmarnuję – zapewniła, myśląc że chodzi po prostu o korzystanie z sabatowych atrakcji. – Dziękuję za rozmowę i pozostaje mi życzyć udanej reszty wieczoru – rzekła tylko, pozostając do samego końca grzeczną i miłą. Być może te parę lat temu, po debiucie, przejęłaby się całą sytuacją mocniej, ale obecnie przywykła już do tego, że salonowe relacje bywały różne, że nie każdemu można było ufać, oraz że nie każdy będzie pozytywnie do niej nastawiony. Nie musiało być w tym jej własnej winy, polityka była nieubłagana, podobnie jak dawne dzieje, które może i dla niej nie miały znaczenia, ale dla niektórych owszem. W tym przypadku najprawdopodobniej chodziło właśnie o to, dlatego próbowała nie brać zachowania kobiety do siebie. Starała się już nie obwiniać i nie doszukiwać winy w sobie, nawet jeśli jakiś cichy głosik w głowie zastanawiał się, co zrobiła nie tak. Gdy ta odeszła, Cressie znowu zwróciła swoją uwagę na przekąski, a następnie, po skosztowaniu tego na co miała ochotę, mogła udać się dalej w poszukiwaniu bardziej przyjaznego towarzystwa do rozmowy.
| zt.
- Z przyjemnością zapoznam się więc z tymi atrakcjami – odezwała się. Każdy sabat który w swoim życiu odwiedziła był inny, na każdym coś ją zaskakiwało. Przynajmniej teraz, póki była młoda, bo za kilka, kilkanaście lat może będzie do tego wszystkiego podchodziła z większą obojętnością? Będzie się za to pewnie emocjonować wchodzeniem w dorosłość własnych dzieci; pozostawało jej liczyć na to, że pod względem odnajdywania się w towarzystwie będą bardziej podobne do jej męża niż do niej.
Pewność siebie była czymś, czego Cressidzie zawsze brakowało, stąd jej nieśmiała odpowiedź; dziewczę nie było w końcu pewne z kim ma do czynienia i jakie jest nastawienie tej osoby, ale z każdym kolejnym słowem kobiety mogła się utwierdzić w przekonaniu, że ma do czynienia z kimś, kto nie darzył sympatią rodu jej męża. Nie powinno to być dla niej zaskakujące, były rody które nie ufały nawróconym Fawleyom, poza tym nie istniała rodzina lubiana przez wszystkich. Każdy ród miał jakichś wrogów, a młodziutka Cressida często nie rozumiała dawnych zaszłości sprzed wieków, zwłaszcza jeśli nie urodziła się jako Fawley, a weszła w tę rodzinę później, za sprawą ślubu, i w głębi duszy wciąż czuła się bardziej Flintem niż Fawleyem.
Może nawet odrobinę jej ulżyło, kiedy kobieta postanowiła się pożegnać. Nie ulegało wątpliwości, że jej rozmówczyni nie miała większej ochoty na kontynuowanie tej uprzejmej, ale w gruncie rzeczy płytkiej i nieznaczącej konwersacji, jakich wiele było w tych murach, wśród zamaskowanych gości nie znających swoich tożsamości. A i Cressida nie czuła się pewnie w towarzystwie kogoś, kto był nieprzychylnie nastawiony i wolałaby odnaleźć bardziej przyjazne towarzystwo, przy którym nie musiałaby tak bardzo uważać na każde słowo i obawiać się potknięć. Najlepiej kogoś z grona swojej rodziny lub przyjaciół.
- Nie zmarnuję – zapewniła, myśląc że chodzi po prostu o korzystanie z sabatowych atrakcji. – Dziękuję za rozmowę i pozostaje mi życzyć udanej reszty wieczoru – rzekła tylko, pozostając do samego końca grzeczną i miłą. Być może te parę lat temu, po debiucie, przejęłaby się całą sytuacją mocniej, ale obecnie przywykła już do tego, że salonowe relacje bywały różne, że nie każdemu można było ufać, oraz że nie każdy będzie pozytywnie do niej nastawiony. Nie musiało być w tym jej własnej winy, polityka była nieubłagana, podobnie jak dawne dzieje, które może i dla niej nie miały znaczenia, ale dla niektórych owszem. W tym przypadku najprawdopodobniej chodziło właśnie o to, dlatego próbowała nie brać zachowania kobiety do siebie. Starała się już nie obwiniać i nie doszukiwać winy w sobie, nawet jeśli jakiś cichy głosik w głowie zastanawiał się, co zrobiła nie tak. Gdy ta odeszła, Cressie znowu zwróciła swoją uwagę na przekąski, a następnie, po skosztowaniu tego na co miała ochotę, mogła udać się dalej w poszukiwaniu bardziej przyjaznego towarzystwa do rozmowy.
| zt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Zmieniła się, chociaż uparcie starała się tego wyprzeć ze świadomości. Z przekonaniem szła na sabat, że będzie w stanie się świetnie bawić, tak jak to już miała kiedyś w zwyczaju. I za każdym razem na nowo zachwycała się pięknem pomieszczeń, bukietem atrakcji i niebanalnym wystrojem. Problem jednak pojawił się taki, że poczuła również pewne znużenie, wynikające z tego, że większość panien w jej wieku miała chęć nie tyle na rozmowy o rzeczach intrygujących, a ślepo wypatrywały kandydatów na mężów. Owszem, zamążpójście było całkiem frapującą kwestią, nie negowała tego, ale ileż można słuchać o planach na sukienki ślubne. Calypso w takich chwilach najczęściej milczała, widząc doskonale, że tej, czy tamtej Lady nie uda się utrzymać odpowiedniej figury do wymarzonej sukni, jeśli nie zaprzestanie wpychać sobie do ust kolejnego kawałka ciasta.
Ostatecznie zawsze odchodziła z lekkim zawodem, nie chcąc zasnąć w środku sabatu. Mathieu obiecał, że ją odnajdzie, ale mijały kwadranse, a on się nie pojawiał — nie chciała być tą, która beznadziejnie czeka na kawalera, bo ostatecznie nie był wciąż jej. Nie padły żadne deklaracje, a on sam powiedział jedynie, że ją odnajdzie. Trochę potańczyła, pośmiała się, ale wtedy właśnie uznała, że powinna coś zjeść — dlatego udała się do wschodniego skrzydła.
Jej delikatne pantofelki odbijały się niemal w rytm muzyki, dobiegającej z głównej sali. Nie spieszyła się, ostatecznie jak wróci, najpewniej trafi albo na rozmowę o polityce, albo o ślubie. Z dwojga złego, wolała trzecią opcję — spróbować osławionego kucharza, który przywiózł zagraniczne smakołyki. Rozejrzała się po tych kilku nielicznych osobach, które również postanowiły uciec od zgiełku i zdecydowała się zacząć od wisienki. Jednej jedynej, którą mogła spróbować. Schwyciła chusteczkę tak, by w razie czego usunąć nadmiar czekolady, wraz ze swoim słodyczą udała się do stolika, który został ustawiony pod jednym z wielkich okien. Noc wciąż była u szczytu swej mocy, a Calypso pomyślała, że chciałaby móc obejrzeć stąd wschód słońca.
Już prawie była przy stoliku, gdy zapatrzona w ciemną linię horyzontu, zdarzyła się niespodziewanie z przechodzącym obok mężczyzną.
- Och, doprawdy… Ja wiem, że moja suknia zapiera dech w piersiach, ale nie należy w rewanżu, chcieć wypchnąć powietrze z moich płuc.. - Powiedziała zadziornie, acz niezbyt głośno, zatrzymując się przy zamaskowanym mężczyźnie. Chociaż zwróciła mu uwagę, nie było w niej ani krzty złości. - Jednak mówiąc zupełnie poważnie, najmocniej przepraszam, zapatrzyłam się w te wielkie okna. Nie ubrudziłam lorda czekoladą? - Wciąż bowiem w dłoni trzymała wisienkę.
Ostatecznie zawsze odchodziła z lekkim zawodem, nie chcąc zasnąć w środku sabatu. Mathieu obiecał, że ją odnajdzie, ale mijały kwadranse, a on się nie pojawiał — nie chciała być tą, która beznadziejnie czeka na kawalera, bo ostatecznie nie był wciąż jej. Nie padły żadne deklaracje, a on sam powiedział jedynie, że ją odnajdzie. Trochę potańczyła, pośmiała się, ale wtedy właśnie uznała, że powinna coś zjeść — dlatego udała się do wschodniego skrzydła.
Jej delikatne pantofelki odbijały się niemal w rytm muzyki, dobiegającej z głównej sali. Nie spieszyła się, ostatecznie jak wróci, najpewniej trafi albo na rozmowę o polityce, albo o ślubie. Z dwojga złego, wolała trzecią opcję — spróbować osławionego kucharza, który przywiózł zagraniczne smakołyki. Rozejrzała się po tych kilku nielicznych osobach, które również postanowiły uciec od zgiełku i zdecydowała się zacząć od wisienki. Jednej jedynej, którą mogła spróbować. Schwyciła chusteczkę tak, by w razie czego usunąć nadmiar czekolady, wraz ze swoim słodyczą udała się do stolika, który został ustawiony pod jednym z wielkich okien. Noc wciąż była u szczytu swej mocy, a Calypso pomyślała, że chciałaby móc obejrzeć stąd wschód słońca.
Już prawie była przy stoliku, gdy zapatrzona w ciemną linię horyzontu, zdarzyła się niespodziewanie z przechodzącym obok mężczyzną.
- Och, doprawdy… Ja wiem, że moja suknia zapiera dech w piersiach, ale nie należy w rewanżu, chcieć wypchnąć powietrze z moich płuc.. - Powiedziała zadziornie, acz niezbyt głośno, zatrzymując się przy zamaskowanym mężczyźnie. Chociaż zwróciła mu uwagę, nie było w niej ani krzty złości. - Jednak mówiąc zupełnie poważnie, najmocniej przepraszam, zapatrzyłam się w te wielkie okna. Nie ubrudziłam lorda czekoladą? - Wciąż bowiem w dłoni trzymała wisienkę.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Wschodnie skrzydło
Szybka odpowiedź