Wschodnie skrzydło
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wschodnie skrzydło
Wysunięta najbardziej na wschód część domu służy najczęściej porannym spotkaniom, kiedy nisko zawieszone słońce niepostrzeżenie wkrada się pomiędzy grube zasłony. Najwytrwalsi goście sabatów i balów u lady Nott mogą podziwiać z tej części posiadłości nadejście jutrzenki. Jedno z wyjść na parterze prowadzi bezpośrednio do zapewniającej więcej prywatności części ogrodów Hampton Court, a niedaleko za nim kolejne drzwi skrywają korytarz kuchenny, z którego raz na jakiś czas wyłaniają się skrzaty domowe i służba. Olbrzymie żyrandole zawieszone są nisko, jednak ich światło dostosowuje się do pory dnia, aby nigdy nie razić przechodnia, a jedynie rozjaśnić mu drogę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 21:23, w całości zmieniany 1 raz
- Ależ skąd - odpowiedział lekko na pytanie o nagrodę, niewyparzony język Elviry i jej dziecinne maniery nie miały w sobie wiele z kobiecości, nie miała nic, co mogła mu dać. Nic nie wie i nic nie rozumie: miał przed sobą typowy przypadek niezbyt rozgarniętej babskiej histerii i zaczął się zastanawiać, na ile słusznie ta kobieta była gdziekolwiek dopuszczana, Sigrun obiecała nad nią zapanować: gdzie była teraz? Prosił Elaine, by nauczyła ją dobrych manier, ale najwyraźniej lady Avery dość szybko poległa na tym zadaniu. Czy miał przed sobą przypadek niereformowalny? - Twoje upokorzenie nie łechta mojego ego, panno Multon, moje ego zostałoby połechtane właściwą prezencją naszej frakcji. Niestety, zrujnowała panna nasz wizerunek - Nie świadczyła tylko o sobie - ale i o każdej rycerce, która nosiła dziś maskę przysłaniającą jej niższe urodzenie. Miały jej za co podziękować. Nie zamierzał się wypierać, naturalnie, że zrobił to z rozmysłem: i może powinien być zaskoczony bystrością jej umysłu, że mimo wypitego alkoholu zdołała przejrzeć ten mało wyszukany podstęp. Nie mogła dostrzec arogancko uniesionego kącika ust, gdy zapytała go o zabawę; uwielbiał się bawić, ludźmi, kobietami, strachem i wstydem. Ale nie zamierzał z nią o tym dzisiaj rozmawiać - nie znajdowali się przecież na podobnej stopie. Gdy szarpnęła go za włosy - uniósł drugą dłoń, by uchwycić drugi przegub jej dłoni, nawet jeśli wykraczało to nieznacznie ponad ramy prawidłowego układu rąk w tym tańcu. Wygiął ją w tył, zaginając za plecy kobiety, swoją utrzymując w prawidłowym miejscu.
- Jesteś na balu. Twoją samotność tutaj dostrzega każdy. Może ci się wydawać, że jest postrzegana tylko jako żałosna, ale przede wszystkim ta samotność jest tutaj postrzegana jako niegrzeczna. Mijający cię goście zastanawiają się, czy brak towarzystwa przy tobie wynika z twojego chamstwa i buractwa, czy upośledzenia, które nie pozwala na nawiązywanie kontaktu z żywymi ludźmi. Jesteś tu oceniana, panno Multon, na tym polega nasz świat: każdy twój ruch, każdy gest, każda nerwowość na ustach, nawet w tym momencie, mówi o tobie zbyt wiele. Wśród najważniejszych elit moja tożsamość nie jest tajemnicą, co oznacza, że zapewne wiedzą już, że cię upomniałem. Usiłując kąsać mnie dalej jak rozkapryszony podlotek, stajesz się tylko bardziej żałosna - oznajmił ze spokojem, była pijana, ale nie na tyle, by utracić świadomość dokonywanych gestów i wypowiadanych słów. Nie zdawała sobie sprawy z reguł rządzących tych światem - czy nie zdawała sobie sprawy z ich powagi? Nie wierzył w jej słowa, nie sądził, by gościom, z którymi rozmawiała przed nim, przedstawiła inne maniery. - Wszyscy przeszliśmy dziś pewne zawody - przyznał na jej dalsze słowa. Wysłuchał ich w milczeniu, skupiając się na dalszych krokach tańca - zdając sobie sprawę z tego, że dobiega on końca. Nie odpowiedział nic na zarzut, że nie potrafł jej ukarać. Ależ potrafił. Nie zwykł jednak grozić ni śmiercią ni bólem, gdy nie zamierzał go zadawać. Nie robił tego również na życzenie. Bardzo dobrze wiedział, że prosi o to dlatego, że lekceważące upokorzenie bolało bardziej niż fizyczna przemoc. Nauczył się tego, uzależniając od siebie Deirdre. - Zacznę traktować cię jak żołnierza, kiedy zaczniesz zachowywać się jak żołnierz. Wykrzykiwaniem, że nim jesteś, nie zyskasz szacunku - oznajmił, wciąż lekko. Żołnierza obowiązywał pewien etos, ona go nie przestrzegała. Nie tylko pyskowaniem. - Będę cię traktować jak krnąbrną pannę tak długo, jak długo będziesz będziesz się zachowywała jak krnąbrna panna. - Musiała dorosnąć. Nie obchodziło go środowisko, z którego się wywodziła, nie miał w sobie zrozumienia ani cierpliwości. Od dziecka stawiano przed nim głównie wymagania, którym po prostu musiał sprostać. Czy mu się to podobało, czy nie. Czy potrafił, czy nie. Musiał - a jego zdanie i jego pragnienia nie interesowały nikogo. - Zrobisz to udami? - zapytał uprzejmie, kiedy zaczęła się odgrażać, w tonie wybrzmiało nieprzypadkowe rozbawienie. Nie tratował poważnie ani jej ani jej gróźb. Nie była zdolna skrzywdzić Evandry, znajdowała się pod jego protekcją, ale i bez niej ogień pięknej półwili mógłby wypalić śliczną twarz Elviry. - Dam pannie lekcję i powinna ją panna zapamiętać. Wykrzykiwane groźby bez pokrycia budzą śmieszność, nie strach - dodał szeptem, szczerze. Nie powinna zachowywać się w ten sposób nie tylko wobec niego - ale i wobec ich wrogów.
Muzyka ucichła, skłonił się z podziękowaniem podług najlepszych manier.
- Proszę iść do domu, panno Multon. - Czy tak karało się niepokorne panny - wysyłało się je do swojego pokoju? Może gdy zostanie sama - może wtedy zastanowi się nad jego słowami jeszcze raz i wyniesie z nich tym razem rozsądniejsze wnioski? - To rozkaz - zakończył, krótko, ostro, wypuszczając z mocnego uścisku jej nadgarstki dopiero teraz.
- Jesteś na balu. Twoją samotność tutaj dostrzega każdy. Może ci się wydawać, że jest postrzegana tylko jako żałosna, ale przede wszystkim ta samotność jest tutaj postrzegana jako niegrzeczna. Mijający cię goście zastanawiają się, czy brak towarzystwa przy tobie wynika z twojego chamstwa i buractwa, czy upośledzenia, które nie pozwala na nawiązywanie kontaktu z żywymi ludźmi. Jesteś tu oceniana, panno Multon, na tym polega nasz świat: każdy twój ruch, każdy gest, każda nerwowość na ustach, nawet w tym momencie, mówi o tobie zbyt wiele. Wśród najważniejszych elit moja tożsamość nie jest tajemnicą, co oznacza, że zapewne wiedzą już, że cię upomniałem. Usiłując kąsać mnie dalej jak rozkapryszony podlotek, stajesz się tylko bardziej żałosna - oznajmił ze spokojem, była pijana, ale nie na tyle, by utracić świadomość dokonywanych gestów i wypowiadanych słów. Nie zdawała sobie sprawy z reguł rządzących tych światem - czy nie zdawała sobie sprawy z ich powagi? Nie wierzył w jej słowa, nie sądził, by gościom, z którymi rozmawiała przed nim, przedstawiła inne maniery. - Wszyscy przeszliśmy dziś pewne zawody - przyznał na jej dalsze słowa. Wysłuchał ich w milczeniu, skupiając się na dalszych krokach tańca - zdając sobie sprawę z tego, że dobiega on końca. Nie odpowiedział nic na zarzut, że nie potrafł jej ukarać. Ależ potrafił. Nie zwykł jednak grozić ni śmiercią ni bólem, gdy nie zamierzał go zadawać. Nie robił tego również na życzenie. Bardzo dobrze wiedział, że prosi o to dlatego, że lekceważące upokorzenie bolało bardziej niż fizyczna przemoc. Nauczył się tego, uzależniając od siebie Deirdre. - Zacznę traktować cię jak żołnierza, kiedy zaczniesz zachowywać się jak żołnierz. Wykrzykiwaniem, że nim jesteś, nie zyskasz szacunku - oznajmił, wciąż lekko. Żołnierza obowiązywał pewien etos, ona go nie przestrzegała. Nie tylko pyskowaniem. - Będę cię traktować jak krnąbrną pannę tak długo, jak długo będziesz będziesz się zachowywała jak krnąbrna panna. - Musiała dorosnąć. Nie obchodziło go środowisko, z którego się wywodziła, nie miał w sobie zrozumienia ani cierpliwości. Od dziecka stawiano przed nim głównie wymagania, którym po prostu musiał sprostać. Czy mu się to podobało, czy nie. Czy potrafił, czy nie. Musiał - a jego zdanie i jego pragnienia nie interesowały nikogo. - Zrobisz to udami? - zapytał uprzejmie, kiedy zaczęła się odgrażać, w tonie wybrzmiało nieprzypadkowe rozbawienie. Nie tratował poważnie ani jej ani jej gróźb. Nie była zdolna skrzywdzić Evandry, znajdowała się pod jego protekcją, ale i bez niej ogień pięknej półwili mógłby wypalić śliczną twarz Elviry. - Dam pannie lekcję i powinna ją panna zapamiętać. Wykrzykiwane groźby bez pokrycia budzą śmieszność, nie strach - dodał szeptem, szczerze. Nie powinna zachowywać się w ten sposób nie tylko wobec niego - ale i wobec ich wrogów.
Muzyka ucichła, skłonił się z podziękowaniem podług najlepszych manier.
- Proszę iść do domu, panno Multon. - Czy tak karało się niepokorne panny - wysyłało się je do swojego pokoju? Może gdy zostanie sama - może wtedy zastanowi się nad jego słowami jeszcze raz i wyniesie z nich tym razem rozsądniejsze wnioski? - To rozkaz - zakończył, krótko, ostro, wypuszczając z mocnego uścisku jej nadgarstki dopiero teraz.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Może powinna opuścić Sabat już dawno; aby uknuć zemstę lub oszczędzić sobie samej gwałtownych jak sztorm emocji, z którymi nie była gotowa się mierzyć. Jaki podszept honoru przekonał ją do tego, że opuszczenie bankietu przed końcem jest większym nietaktem niż znieczulenie i otępienie własnego umysłu kolejnymi kieliszkami wina? Gdzie się podział Cillian, kiedy go potrzebowała? Czemu nie miała przy sobie nikogo i czemu w ogóle ją to obchodziło?
- Merlinie broń, żeby cała frakcja rozpadła się pod ciężarem jednej kobiety w żałobie - wycedziła przez zęby i zaraz ze świstem wypuściła powietrze przez nos, nie dowierzając słowom, które właśnie opuściły jej usta. Żeby zachować twarz, jeśli w ogóle mogła jeszcze mówić o godności, dodała z cichym, lecz zajadłym gniewem. - Sugerowałoby to, że frakcja jest słaba, a dobrze wiemy, że nie jest. Chyba, że masz mi do powiedzenia coś innego, o wielki nestorze? - Jeśli nawet przez jej głos przebijał sarkazm, wcale go nie czuła.
Nie dowierzała słowom Tristana, nie chciała im dowierzać, choć bodły ją do żywego. Bodły, ponieważ przypominały o tym, że Rycerze Walpurgii przetrwaliby bez niej, że jej pozycja była jeszcze nazbyt nietrwała, by mogła pozwalać sobie na błędy. A jednak popełniała je raz za razem, nawet jeżeli czuła w przebłyskach zwodniczej trzeźwości, że została podle wykorzystana i wciągnięta w okrutną grę. Elvira Multon, marionetka w rękach znudzonego, narcystycznego arystokraty. Jak mogła mówić, że jest żołnierzem, skoro nie potrafiła się właściwie zemścić? Pozwalała, by jednym ruchem zagarnął dłoń, którą trzymała na jego karku i wykręcił ją za jej plecy. Nawet nie stawiała uporu, ponieważ było w tej prymitywnej sile coś wzbudzającego ciepło i dreszcze. Zastanawiała się, czy gdyby to on złapał ją teraz za włosy, to czy by mu na to pozwoliła. Słabość w kolanach na tę myśl napełniła ją goryczą i rozczarowaniem. Sobą? Nim? Drew?
- Nie krzyczę i nie jestem żałosna - wymamrotała, udowadniając pośrednio jego słowa.
Nie, wcale nie. Nie. Może jednak powinna go ugryźć? Wszak jej groźby niebędące groźbami bawiły go, bez zawahania przyznawał, że jest dla niego wyłącznie krnąbrną pannicą.
- Nie traktuj mnie dziś tak, jakbym nie wyszła wraz z tobą z piekła. - Wspominając wrzesień nieprzypadkowo zniżyła głos, otarła się nosem o jego krtań, nie mając już dłoni, które mogłaby zaciskać na jego skórze. - Ramię w ramię. Jesteśmy sobie równi, Rosier, zawsze będziemy, nawet jeśli pycha nie pozwala ci w to uwierzyć. - Parsknęła, wyrzucając z siebie ciążącą na duszy bezradność. Nie zdołała go sprowokować, a melodia dobiegała końca. Mogłaby zrobić jeszcze tak wiele, zerwać jego maskę, uderzyć go; ale przecież wtedy by wygrał. Wygrywał niezależnie od wszystkiego co zrobi. - Nie schlebiaj sobie z tymi groźbami bez pokrycia. Chciałam cię wykorzystać, ale ty... - Nie wiedziała, co chce powiedzieć, co powinna powiedzieć. Język miała ciężki, czuła na nim metaliczny posmak krwi z przygryzionej wargi. - ...ty jesteś tylko chłopcem, który nie daje się wykorzystywać. Szkoda.
Piosenka zmieniła się, pozwolił jej oswobodzić się ze swoich sideł, nie zakończył jednak spektaklu upokorzenia. Idź do domu. To właśnie zamierzała zrobić, dlaczego więc odczuwała tak olbrzymi opór? Ukłonił się przed nią, a ona dygnęła, niezręcznie, chwiejnie. Nadgarstki pulsowały w miejscach, które wcześniej ściskał. To dzięki skupieniu myśli na tym pulsowaniu była w stanie wydusić słowa:
- Tak zrobię. Zgodnie z rozkazem. - Lekko przechyliła głowę w wyrazie pokory, ale nie mogła się powstrzymać, jej szkarłatne usta wyartykułowały nieme słowo t c h ó r z.
Potem odwróciła się i odeszła w kierunku wrót sali, po drodze zgarniając jeszcze jeden kieliszek z nieznanego rodzaju alkoholem. Kierowała się po płaszcz, potem do wyjścia, ignorując spojrzenia, nie oglądając się za nikim, jakby wszystko wokół, cały ten przepych i ekstrawagancja, rozpłynęło się w senne mrzonki. Czuła się pusta, wyzuta z ostatniej emocji, ale i w pełni świadoma, że wszystko wróci do niej, wróci wkrótce. Myśl ta ściskała ją niczym sznur w nadbrzuszu.
Udało jej się dotrzeć do mieszkania, po drodze rzucając maskę w krzaki. Na Ulicy Pokątnej zachowała jeszcze pozory, ale na klatce schodowej kamienicy zerwała obcasy z nóg i wspięła się na kamienne schody boso, podpierając się ścian i pozwalając, by łzy drążyły na jej bladej twarzy strumienie czarnego tuszu. Czerwona i zasmarkana dotarła pod drzwi mieszkania, zbyt zmęczona, by od razu zauważyć, że coś jest nie w porządku. Dotarło to do niej z opóźnieniem, gdy zamknęła za sobą drzwi i zdała sobie sprawę z niesprawności zamka. W przedpokoju czekał na nią obcy szalik, w pokojach bałagan. Zawsze była pedantką w kwestii tego mieszkania, z początku więc stała tylko w progu, z niedowierzaniem ogarniając skalę zniszczeń. Kto poważyłby się na takie włamanie? Czy któryś z rebeliantów zdobył jej adres i szukał tutaj istotnych strategicznie informacji? Przeliczyłby się, wcale ich tu nie trzymała.
Nie, nie zginęły listy ani notatniki ani szkice, tylko kosztowności i pieniądze. Potrzebowała chwili, by zrozumieć, że została zwyczajnie, perfidnie okradziona, a gdy wreszcie to do niej dotarło, zsunęła się po ścianie i usiadła na podłodze, bezmyślnie bawiąc się odpiętą od podwiązki różdżką. Starannie ułożone włosy zniszczył wiatr, wolne kosmyki przyklejały się do jej wilgotnych policzków. Nie wiedziała co myśleć, nie wiedziała nawet, czy ma na myślenie siłę.
A potem podniosła się na nogi, mozolnie, z kolan, i wyrzuciła z siebie przeciągły, warkliwy okrzyk wściekłości, który skrywać miał cały ból, bezsilność i furię minionej nocy. Zaciśnięte pięści raniły skórę dłoni do krwi, trzęsła się, rozkopywała porzucone na podłodze książki i szkatuły tak długo aż jej bose stopy również zaczęły krwawić. Dopiero wtedy uspokoiła się, odchyliła głowę w tył i wzięła głęboki, drżący oddech. Spoglądając w lustro na swoje poturbowane oblicze nie mogła odnaleźć we własnych oczach niczego znajomego. Szukała w sobie resztek godności, poczucia honoru, pewności siebie, wyższości. Nie znalazła ich.
Nie znalazła niczego poza nienawiścią.
/zt (x2?)
- Merlinie broń, żeby cała frakcja rozpadła się pod ciężarem jednej kobiety w żałobie - wycedziła przez zęby i zaraz ze świstem wypuściła powietrze przez nos, nie dowierzając słowom, które właśnie opuściły jej usta. Żeby zachować twarz, jeśli w ogóle mogła jeszcze mówić o godności, dodała z cichym, lecz zajadłym gniewem. - Sugerowałoby to, że frakcja jest słaba, a dobrze wiemy, że nie jest. Chyba, że masz mi do powiedzenia coś innego, o wielki nestorze? - Jeśli nawet przez jej głos przebijał sarkazm, wcale go nie czuła.
Nie dowierzała słowom Tristana, nie chciała im dowierzać, choć bodły ją do żywego. Bodły, ponieważ przypominały o tym, że Rycerze Walpurgii przetrwaliby bez niej, że jej pozycja była jeszcze nazbyt nietrwała, by mogła pozwalać sobie na błędy. A jednak popełniała je raz za razem, nawet jeżeli czuła w przebłyskach zwodniczej trzeźwości, że została podle wykorzystana i wciągnięta w okrutną grę. Elvira Multon, marionetka w rękach znudzonego, narcystycznego arystokraty. Jak mogła mówić, że jest żołnierzem, skoro nie potrafiła się właściwie zemścić? Pozwalała, by jednym ruchem zagarnął dłoń, którą trzymała na jego karku i wykręcił ją za jej plecy. Nawet nie stawiała uporu, ponieważ było w tej prymitywnej sile coś wzbudzającego ciepło i dreszcze. Zastanawiała się, czy gdyby to on złapał ją teraz za włosy, to czy by mu na to pozwoliła. Słabość w kolanach na tę myśl napełniła ją goryczą i rozczarowaniem. Sobą? Nim? Drew?
- Nie krzyczę i nie jestem żałosna - wymamrotała, udowadniając pośrednio jego słowa.
Nie, wcale nie. Nie. Może jednak powinna go ugryźć? Wszak jej groźby niebędące groźbami bawiły go, bez zawahania przyznawał, że jest dla niego wyłącznie krnąbrną pannicą.
- Nie traktuj mnie dziś tak, jakbym nie wyszła wraz z tobą z piekła. - Wspominając wrzesień nieprzypadkowo zniżyła głos, otarła się nosem o jego krtań, nie mając już dłoni, które mogłaby zaciskać na jego skórze. - Ramię w ramię. Jesteśmy sobie równi, Rosier, zawsze będziemy, nawet jeśli pycha nie pozwala ci w to uwierzyć. - Parsknęła, wyrzucając z siebie ciążącą na duszy bezradność. Nie zdołała go sprowokować, a melodia dobiegała końca. Mogłaby zrobić jeszcze tak wiele, zerwać jego maskę, uderzyć go; ale przecież wtedy by wygrał. Wygrywał niezależnie od wszystkiego co zrobi. - Nie schlebiaj sobie z tymi groźbami bez pokrycia. Chciałam cię wykorzystać, ale ty... - Nie wiedziała, co chce powiedzieć, co powinna powiedzieć. Język miała ciężki, czuła na nim metaliczny posmak krwi z przygryzionej wargi. - ...ty jesteś tylko chłopcem, który nie daje się wykorzystywać. Szkoda.
Piosenka zmieniła się, pozwolił jej oswobodzić się ze swoich sideł, nie zakończył jednak spektaklu upokorzenia. Idź do domu. To właśnie zamierzała zrobić, dlaczego więc odczuwała tak olbrzymi opór? Ukłonił się przed nią, a ona dygnęła, niezręcznie, chwiejnie. Nadgarstki pulsowały w miejscach, które wcześniej ściskał. To dzięki skupieniu myśli na tym pulsowaniu była w stanie wydusić słowa:
- Tak zrobię. Zgodnie z rozkazem. - Lekko przechyliła głowę w wyrazie pokory, ale nie mogła się powstrzymać, jej szkarłatne usta wyartykułowały nieme słowo t c h ó r z.
Potem odwróciła się i odeszła w kierunku wrót sali, po drodze zgarniając jeszcze jeden kieliszek z nieznanego rodzaju alkoholem. Kierowała się po płaszcz, potem do wyjścia, ignorując spojrzenia, nie oglądając się za nikim, jakby wszystko wokół, cały ten przepych i ekstrawagancja, rozpłynęło się w senne mrzonki. Czuła się pusta, wyzuta z ostatniej emocji, ale i w pełni świadoma, że wszystko wróci do niej, wróci wkrótce. Myśl ta ściskała ją niczym sznur w nadbrzuszu.
Udało jej się dotrzeć do mieszkania, po drodze rzucając maskę w krzaki. Na Ulicy Pokątnej zachowała jeszcze pozory, ale na klatce schodowej kamienicy zerwała obcasy z nóg i wspięła się na kamienne schody boso, podpierając się ścian i pozwalając, by łzy drążyły na jej bladej twarzy strumienie czarnego tuszu. Czerwona i zasmarkana dotarła pod drzwi mieszkania, zbyt zmęczona, by od razu zauważyć, że coś jest nie w porządku. Dotarło to do niej z opóźnieniem, gdy zamknęła za sobą drzwi i zdała sobie sprawę z niesprawności zamka. W przedpokoju czekał na nią obcy szalik, w pokojach bałagan. Zawsze była pedantką w kwestii tego mieszkania, z początku więc stała tylko w progu, z niedowierzaniem ogarniając skalę zniszczeń. Kto poważyłby się na takie włamanie? Czy któryś z rebeliantów zdobył jej adres i szukał tutaj istotnych strategicznie informacji? Przeliczyłby się, wcale ich tu nie trzymała.
Nie, nie zginęły listy ani notatniki ani szkice, tylko kosztowności i pieniądze. Potrzebowała chwili, by zrozumieć, że została zwyczajnie, perfidnie okradziona, a gdy wreszcie to do niej dotarło, zsunęła się po ścianie i usiadła na podłodze, bezmyślnie bawiąc się odpiętą od podwiązki różdżką. Starannie ułożone włosy zniszczył wiatr, wolne kosmyki przyklejały się do jej wilgotnych policzków. Nie wiedziała co myśleć, nie wiedziała nawet, czy ma na myślenie siłę.
A potem podniosła się na nogi, mozolnie, z kolan, i wyrzuciła z siebie przeciągły, warkliwy okrzyk wściekłości, który skrywać miał cały ból, bezsilność i furię minionej nocy. Zaciśnięte pięści raniły skórę dłoni do krwi, trzęsła się, rozkopywała porzucone na podłodze książki i szkatuły tak długo aż jej bose stopy również zaczęły krwawić. Dopiero wtedy uspokoiła się, odchyliła głowę w tył i wzięła głęboki, drżący oddech. Spoglądając w lustro na swoje poturbowane oblicze nie mogła odnaleźć we własnych oczach niczego znajomego. Szukała w sobie resztek godności, poczucia honoru, pewności siebie, wyższości. Nie znalazła ich.
Nie znalazła niczego poza nienawiścią.
/zt (x2?)
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Wschodnie skrzydło
Szybka odpowiedź