Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire
Dolina Downs Bank
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dolina Downs Bank
Downs Bank to polodowcowa dolina znajdująca się nieopodal miasteczka Stroke on Trent przecięta szemrzącym strumieniem obficie zamieszkałym przez ryby. Wydaje się ogarnięta spokojem - przyroda rozkwita z dala od ludzkich siedlisk, tak mugolskich, jak czarodziejskich. Podobnie jak na terenach całego Staffordshire nietrudno jest natrafić tutaj na różne gatunki magicznych zwierząt. Osławione są pielęgnowane w pobliżu uprawy chmielu oraz innych roślin wykorzystywanych do produkcji witek w czarodziejskich miotłach. Jeszcze kilkanaście lat temu dolina była otoczona wrzosowiskami, lecz dziś większość z nich zarosła młodymi lasami.
Przyjrzała się mężczyznom, którzy zjawili się na miejscu negocjacji. Wcześniej wiedziała, że chodzi o osoby z okolicznego miasta, ale dopiero teraz miała okazję spotkać ich i dowiedzieć, z kim miała do czynienia. Wbrew pozorom, wiele można było dowiedzieć się o samym człowieku już na podstawie stroju – tego, z jakich tkanin był zrobiony strój, jak o niego dbano, jakie emocje odbijały się na twarzy. Tak jak wspomniała Mare, handel był bezlitosną konkurencją, w której nie można było liczyć na to, że przeciwnik ci odpuści. Nawet teraz mogła wywnioskować szybkie i drobne informacje o spotkanych ludziach. A teraz mogła odpowiadać im z pewnością, bo wiedziała bardzo dobrze, nie mieli przy niej szans jeżeli o to chodziło. A przekazana jej od Mare pałeczka sprawiła, że miała ochotę strzelić palcami, tak jakby szykowała się do odpisania na list w dość soczysty sposób. I nie mówiła tutaj o romantycznych podrywach.
- Rozumiem, dziękuję, że panowie tak szybko mogli się tu zjawić, całe szczęście, będziemy mogli rozstrzygnąć tę kwestię najszybciej jak się da i zabrać się do pracy. – Mówiła szczerze i wcale nie nabijała się z mężczyzn, rzeczywiście najważniejsze było to, żeby od słów przejść do czynów. To, co ich czekało, mogło zająć tygodnie jak nie miesiące, w zależności od dostępności i możliwości zasobów, dlatego lepiej było uciąć negocjacje i wyprowadzić je do sytuacji, kiedy wszystko dało się przekuć na działania.
- Ochrona szlaków handlowych to dla nas również priorytet, tak aby można było jak najszybciej zapewnić bezpieczny przepływ towarów. Ze względu na bliskie położenie rzeki będzie łatwo je tutaj dostarczać, a co najważniejsze, ród Greengrass weźmie na siebie kwestię opłat z przewoźnikami tych ziem, rodem Wellers. – Podejrzewała, że tutaj akurat ciężko będzie mówić o ciężarze, bo chociaż w większości wypadków Wellersi zachłanni byli na rzecz wszystkiego, pieniędzy również, tak ci znajdujący się akurat na ziemiach Greengrassów zadowalali się flisackim życie i właśnie mogła powiedzieć za nich wszystkich, że na pewno jakoś dogadają się z rządzącym rodem.
- Podejrzewam, że to sporo odciąży to kwestie transportu oraz bezpieczeństwo szlaków. Ród Greengrass zgodził się również oddelegować część osób do bezpośredniej osoby, jednocześnie nie zrzucając kosztów ich utrzymania na miejscowość, poza kwestią wynagrodzenia. – Oczywiście, mówiła o kwestiach takich jak jedzenie oraz miejsca zamieszkania. Czarodzieje mogli spokojnie wracać do siebie na noc i nie musieli zajmować miejsca tutaj, co również obcinało koszty poza pensją, tak jak wcześniej rozmawiała z Mare. – Dlatego uważam, że możemy spokojnie zejść do dwóch tysięcy galeonów. – Podała znacznie zaniżoną kwotę, wiedziała o tym, nie musiała więc nawet widzieć skrzywienia na twarzy mężczyzn.
- Panie…Wellers. Nie obrażając pana, ale taka propozycja jest absurdalna, to ledwie wystarczy na pokrycie materiałów, o ile wcale. Nie damy rady z taką ilością, zwłaszcza w okresie zimy. – Oczywiście mówiła, że będą się musieli szarpać o to, teraz zaś spoglądali na siebie. I musiała wyjść z kontrpropozycją.
- W takim razie, tak jak wspominałem, zapewnione będą osoby do budowy, przewóz materiałów i ochrona szlaków spocznie na barkach rodu Greengrass. W takim razie dołożymy dodatkowe dwa tysiące na rzecz całej odbudowy, ale potem, jeżeli będzie potrzeba, poprosimy o obecność robotników przy innych odbudowach. Oczywiście, wypłacalne za ich dzień pracy. – Spojrzała na mężczyznę który wydawał się decydujący. Sama oczekiwała, niemal z biciem serca, ale ostatecznie jej dłoń została uściśnięta w ramach porozumienia.
- Zgoda, w takim razie tak właśnie zrobimy, ale wydatki na materiały będą monitorowane. Czy lady Greengrass zgadza się na takie warunki? – Gdyby Mare była pochłonięta inną rozmową, Thalia była gotowa streścić wszystko co potrzebne.
- Rozumiem, dziękuję, że panowie tak szybko mogli się tu zjawić, całe szczęście, będziemy mogli rozstrzygnąć tę kwestię najszybciej jak się da i zabrać się do pracy. – Mówiła szczerze i wcale nie nabijała się z mężczyzn, rzeczywiście najważniejsze było to, żeby od słów przejść do czynów. To, co ich czekało, mogło zająć tygodnie jak nie miesiące, w zależności od dostępności i możliwości zasobów, dlatego lepiej było uciąć negocjacje i wyprowadzić je do sytuacji, kiedy wszystko dało się przekuć na działania.
- Ochrona szlaków handlowych to dla nas również priorytet, tak aby można było jak najszybciej zapewnić bezpieczny przepływ towarów. Ze względu na bliskie położenie rzeki będzie łatwo je tutaj dostarczać, a co najważniejsze, ród Greengrass weźmie na siebie kwestię opłat z przewoźnikami tych ziem, rodem Wellers. – Podejrzewała, że tutaj akurat ciężko będzie mówić o ciężarze, bo chociaż w większości wypadków Wellersi zachłanni byli na rzecz wszystkiego, pieniędzy również, tak ci znajdujący się akurat na ziemiach Greengrassów zadowalali się flisackim życie i właśnie mogła powiedzieć za nich wszystkich, że na pewno jakoś dogadają się z rządzącym rodem.
- Podejrzewam, że to sporo odciąży to kwestie transportu oraz bezpieczeństwo szlaków. Ród Greengrass zgodził się również oddelegować część osób do bezpośredniej osoby, jednocześnie nie zrzucając kosztów ich utrzymania na miejscowość, poza kwestią wynagrodzenia. – Oczywiście, mówiła o kwestiach takich jak jedzenie oraz miejsca zamieszkania. Czarodzieje mogli spokojnie wracać do siebie na noc i nie musieli zajmować miejsca tutaj, co również obcinało koszty poza pensją, tak jak wcześniej rozmawiała z Mare. – Dlatego uważam, że możemy spokojnie zejść do dwóch tysięcy galeonów. – Podała znacznie zaniżoną kwotę, wiedziała o tym, nie musiała więc nawet widzieć skrzywienia na twarzy mężczyzn.
- Panie…Wellers. Nie obrażając pana, ale taka propozycja jest absurdalna, to ledwie wystarczy na pokrycie materiałów, o ile wcale. Nie damy rady z taką ilością, zwłaszcza w okresie zimy. – Oczywiście mówiła, że będą się musieli szarpać o to, teraz zaś spoglądali na siebie. I musiała wyjść z kontrpropozycją.
- W takim razie, tak jak wspominałem, zapewnione będą osoby do budowy, przewóz materiałów i ochrona szlaków spocznie na barkach rodu Greengrass. W takim razie dołożymy dodatkowe dwa tysiące na rzecz całej odbudowy, ale potem, jeżeli będzie potrzeba, poprosimy o obecność robotników przy innych odbudowach. Oczywiście, wypłacalne za ich dzień pracy. – Spojrzała na mężczyznę który wydawał się decydujący. Sama oczekiwała, niemal z biciem serca, ale ostatecznie jej dłoń została uściśnięta w ramach porozumienia.
- Zgoda, w takim razie tak właśnie zrobimy, ale wydatki na materiały będą monitorowane. Czy lady Greengrass zgadza się na takie warunki? – Gdyby Mare była pochłonięta inną rozmową, Thalia była gotowa streścić wszystko co potrzebne.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
— Zakładam, że lady Greengrass niewiele zna się na budowie, nie wiem jak pan, ale z czystej przyzwoitości powiem, że czas jest dla nas zawsze kwestią kluczową — gdyby nie ton, jakim powiedziane zostały te słowa, mogłoby się wydawać, że przewodniczący ich małej delegacji pragnął mocno spatronizować swoich rozmówców. Jednakże pewna łagodność głosu, wraz z szerokim uśmiechem sprawiała, że uwaga ta mogła być równie dobrze odebrana wyłącznie jako swego rodzaju pouczenie i wskazówka na przyszłość. Zarówno mężczyzna jak i Mare przysłuchiwali się wszystkiemu, co mówił Roley i zdawało się, że szczególnie propozycja ochrony szlaków handlowych i dogadania się co do transportu drogą morską zafascynowała budowniczych do tego stopnia, że ich przewodniczący klasnął głośno w ręce, które zatarł za chwilę.
— Toż to wspaniała wiadomość — oznajmił energicznie, po czym podniósł wzrok na Mare i w jednej chwili wychylił tułów do przodu, ściszając nieco głos — To prawda, milady? Nie żart? — dopytywał, zerkając ukradkiem na Roleya, choć wydawało się, jakby ten jeden fragment rozmowy chciał zachować wyłącznie pomiędzy sobą a Mare.
Arystokratka w tym samym czasie poczuła się tak, jakby pewien ciężar zsunął się z jej ramion, pozwalając wreszcie — po raz pierwszy od chwili, w której pojawiła się w Dolinie Downs Bank — odetchnąć z pewnym specyficznym rodzajem ulgi. Nie spodziewała się tak dobrej energii, takiego zapału. Gotowa była przecież przekonywać tych ludzi do ciężkiej pracy, na co wskazywała jej wcześniejsza rozmowa z Wellersem oraz gotowość prowadzenia naprawdę wymagających negocjacji. Tymczasem wydawało się, że okoliczni budowniczy niemal rwali się do pracy, a to, że jeszcze się za nią nie zabrali, wynikało przede wszystkim z niepewności, jaką na to miejsce zrzucili Rycerze Walpurgii. Nie dziwiła im się i nie oceniała. Przede wszystkim musieli dbać o własne bezpieczeństwo, tak fizyczne jak i ekonomiczne, dopiero później przychodził czas na inicjatywę własną. Teraz gdy Roley i Mare przychodzili do nich nie tylko z prośbą, ale wskazywali również, jakie kroki podjęli, by ułatwić im całe przedsięwzięcie, sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Dawali nie tylko rozwiązania konkretnych problemów, ale impuls do szerzenia nadziei.
— To nie żart, proszę pana. Ród Greengrass i rodzina Wellers znajdują się w pozytywnych stosunkach i jestem przekonana, że również za wstawiennictwem pana Roleya — tutaj pozwoliła sobie przenieść wzrok na stojącego niedaleko Wellersa — Dojdziemy do porozumienia satysfakcjonującego wszystkie strony. Także państwa. Działamy bowiem przede wszystkim dla wspólnego dobra, nie dla napchania własnych kieszeni i chciałabym, byśmy znajdowali się w tym samym punkcie zrozumienia.
Gdy ponownie zwróciła się do budowniczych, odpowiedziało jej kilka skinień głowami w zgodzie. Trzy dokładniej, po jednej od każdego z budowniczych.
Pozwoliła Roleyowi na prowadzenie dalszej części negocjacji, przysłuchując się uważnie wymianie zdań. Natrafili bowiem na pierwszy punkt sporny, jej serce przecięte zostało przez niepewność. Choć spodziewała się takiego obrotu sytuacji, początkowa przychylność budowniczych dawała jej nadzieję na raczej bezbolesne przejście obok kwestii finansowych. Na całe szczęście pan Wellers wybrnął z dołka dość sprawnie, a pomysł, jaki przedstawił był do zaakceptowania i wdrożenia w plany przyszłego rozwoju bezpieczeństwa hrabstwa. Ludzie, którzy potracili swe domy, potrzebowali pracy, by zachować godność. Część z nich odnajdzie ją właśnie tutaj, w Dolinie Downs Bank.
— Oczekuję skrupulatnego prowadzenia ksiąg rachunkowych, panowie — odezwała się wreszcie, czujne spojrzenie zatrzymując na twarzy wszystkich mężczyzn. — To na ich podstawie będą wypłacane wszystkie honoraria, a budowy będą odbierane w etapach. Jeżeli przystają panowie na takie warunki, w imieniu rodu Greengrass uważam umowę za zawartą i oczekuję przystąpienia do pracy od jutrzejszego poranka.
— Oczywiście, milady. Z największą starannością. Będzie chciała milady otrzymywać od nas raporty z zakupu materiałów, czy wyłącznie księgi? No i jeszcze czy przybędzie milady do nas się z nimi zapoznać, czy możemy wysłać kogo do Derby? — ostatnie pytania zwiastowały zbliżającą się zgodę. Mare zamierzała więc doprowadzić rozmowę do końca i rozwiać ostatki wątpliwości.
— Jeżeli nie jest to dla panów zbyt duże przeciążenie, proszę o takie raporty raz na miesiąc i bezpośrednio przed oddaniem każdego etapu budowy. Będę doglądać postępów osobiście, więc w trakcie wizyt zapoznam się z księgami.
— W takim razie przystępujemy do budowy. Od jutra rana.
| z/t x2
— Toż to wspaniała wiadomość — oznajmił energicznie, po czym podniósł wzrok na Mare i w jednej chwili wychylił tułów do przodu, ściszając nieco głos — To prawda, milady? Nie żart? — dopytywał, zerkając ukradkiem na Roleya, choć wydawało się, jakby ten jeden fragment rozmowy chciał zachować wyłącznie pomiędzy sobą a Mare.
Arystokratka w tym samym czasie poczuła się tak, jakby pewien ciężar zsunął się z jej ramion, pozwalając wreszcie — po raz pierwszy od chwili, w której pojawiła się w Dolinie Downs Bank — odetchnąć z pewnym specyficznym rodzajem ulgi. Nie spodziewała się tak dobrej energii, takiego zapału. Gotowa była przecież przekonywać tych ludzi do ciężkiej pracy, na co wskazywała jej wcześniejsza rozmowa z Wellersem oraz gotowość prowadzenia naprawdę wymagających negocjacji. Tymczasem wydawało się, że okoliczni budowniczy niemal rwali się do pracy, a to, że jeszcze się za nią nie zabrali, wynikało przede wszystkim z niepewności, jaką na to miejsce zrzucili Rycerze Walpurgii. Nie dziwiła im się i nie oceniała. Przede wszystkim musieli dbać o własne bezpieczeństwo, tak fizyczne jak i ekonomiczne, dopiero później przychodził czas na inicjatywę własną. Teraz gdy Roley i Mare przychodzili do nich nie tylko z prośbą, ale wskazywali również, jakie kroki podjęli, by ułatwić im całe przedsięwzięcie, sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Dawali nie tylko rozwiązania konkretnych problemów, ale impuls do szerzenia nadziei.
— To nie żart, proszę pana. Ród Greengrass i rodzina Wellers znajdują się w pozytywnych stosunkach i jestem przekonana, że również za wstawiennictwem pana Roleya — tutaj pozwoliła sobie przenieść wzrok na stojącego niedaleko Wellersa — Dojdziemy do porozumienia satysfakcjonującego wszystkie strony. Także państwa. Działamy bowiem przede wszystkim dla wspólnego dobra, nie dla napchania własnych kieszeni i chciałabym, byśmy znajdowali się w tym samym punkcie zrozumienia.
Gdy ponownie zwróciła się do budowniczych, odpowiedziało jej kilka skinień głowami w zgodzie. Trzy dokładniej, po jednej od każdego z budowniczych.
Pozwoliła Roleyowi na prowadzenie dalszej części negocjacji, przysłuchując się uważnie wymianie zdań. Natrafili bowiem na pierwszy punkt sporny, jej serce przecięte zostało przez niepewność. Choć spodziewała się takiego obrotu sytuacji, początkowa przychylność budowniczych dawała jej nadzieję na raczej bezbolesne przejście obok kwestii finansowych. Na całe szczęście pan Wellers wybrnął z dołka dość sprawnie, a pomysł, jaki przedstawił był do zaakceptowania i wdrożenia w plany przyszłego rozwoju bezpieczeństwa hrabstwa. Ludzie, którzy potracili swe domy, potrzebowali pracy, by zachować godność. Część z nich odnajdzie ją właśnie tutaj, w Dolinie Downs Bank.
— Oczekuję skrupulatnego prowadzenia ksiąg rachunkowych, panowie — odezwała się wreszcie, czujne spojrzenie zatrzymując na twarzy wszystkich mężczyzn. — To na ich podstawie będą wypłacane wszystkie honoraria, a budowy będą odbierane w etapach. Jeżeli przystają panowie na takie warunki, w imieniu rodu Greengrass uważam umowę za zawartą i oczekuję przystąpienia do pracy od jutrzejszego poranka.
— Oczywiście, milady. Z największą starannością. Będzie chciała milady otrzymywać od nas raporty z zakupu materiałów, czy wyłącznie księgi? No i jeszcze czy przybędzie milady do nas się z nimi zapoznać, czy możemy wysłać kogo do Derby? — ostatnie pytania zwiastowały zbliżającą się zgodę. Mare zamierzała więc doprowadzić rozmowę do końca i rozwiać ostatki wątpliwości.
— Jeżeli nie jest to dla panów zbyt duże przeciążenie, proszę o takie raporty raz na miesiąc i bezpośrednio przed oddaniem każdego etapu budowy. Będę doglądać postępów osobiście, więc w trakcie wizyt zapoznam się z księgami.
— W takim razie przystępujemy do budowy. Od jutra rana.
| z/t x2
who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
is the goddess of victory fair to everyone?
| 19.01.
Nie wiedział w sumie jak do końca to wyszło, że i on tu do pracy zaproszony został, ale był wdzięczny, że ktoś o nim pomyślał. Wiedział dobrze co tam się na ziemiach porobiło, więc jeśli tylko była taka szansa, a ktoś go za potrzebnego uznał, albo że przynajmniej nada się do pomocy, to nie pozostało mu nic jak zjawić się na miejscu i faktycznie zrobić to co w jego mocy. Potrafił sobie wyobrazić co ci wszyscy ludzie czuli, choć jego dom nie przemienił się w zgliszcza, jak poniektórych. On po prostu uciec z niego musiał, bo tam gdzie się wychował nie było już bezpiecznie ani dla niego, ani dla jego rodziny. Ale Silly taki na przykład też dom stracił. Widział na własne oczy jaki był załamany tym faktem, jak wiele go to kosztowało.
Pracował przy budowach już wielokrotnie, samego fachu dopiero się uczył, ale nieskromnie stwierdziłby, że nie szło mu to nawet najgorzej. O ile liczyć czegoś poważniejszego nie trzeba było, ale od planowania to ktoś inny zawsze był. Lubił wysiłek fizyczny, ból mięśni po całym dniu pracy, a przede wszystkim satysfakcje jaką to wszystko dawało. Stworzenie czegoś. Uczył się też i magicznego budownictwa, bo nie wszystko dało się zrobić jednak bez magii. Znaczy, dało się, ale do tego potrzebowaliby jakiegoś bardziej fachowego sprzętu, a o taki łatwo nie było. No i nie każdy z kim pracował umiał tak po mugolsku pracować.
W Dolinie zjawił się z samiusieńkiego rana. Jego pierwszy dzień pracy. Wymienił kilka silnych uścisków dłoni, odpowiedział na pytania co robić potrafił i przy czym wcześniej pracował, przydzielono go do pięcioosobowej, no teraz z nim to sześcioosobowej, grupki i mógł już się zabierać za robotę. Szybko, bo zaledwie po kilku sekundach od poznania mężczyzn, przypięto mu łatkę "Młody". Chciałby się na to denerwować, ale no raczej wiedział skąd to się brało. Pozostało mu więc się cieszyć z faktu, że będzie mu dane czegoś się nauczyć od starszych, bardziej doświadczonych osób. No i pomóc, bo przecież o to właśnie tutaj chodziło. Nie dość, że wioska miała zostać pomału odbudowywana dla mieszkańców, to miało to być też miejsce dla uciekinierów. Wszystko co potrzebne było im do budowy zostało już dostarczone, a i z tego co się zdążył dowiedzieć miało być tego więcej. Lordowie tych ziem naprawdę zadbali o wszystko. Dobrze było wiedzieć, że wszyscy ci ludzie nie zostali pozostawieni sami sobie, że ktoś o nich dbał. Strasznie jest tak nie wiedzieć co przyniesie jutro, zastanawiać się gdzie tu się podziać z rodziną, stracić wszystko z dnia na dzień.
Z tego co wiedział już od dwunastego stycznia praca tu wrzała, a wciągu zaledwie tygodnia mnóstwo pracy zostało już zrobione. Kolej znów działa, miasteczko odgruzowano i wyczyszczono, a i pierwsze domy były już stawiane. Dużo tu ludzi było. Fachowcy, ci co mieli nieco pojęcia o budownictwie, czyli tacy jak on oraz ochotnicy, mieszkańcy, którzy chcieli pomóc przy odbudowie ich własnych domów. Nie dziwota, że wszystko tak sprawnie szło. Zakasał rękawy i sam się wziął za robotę. Ruszył za mężczyznami, aby dojść do miejsca, gdzie wylane były wyłącznie fundamenty. Będą stawiać całą konstrukcje. Najpierw ściany, później dach. Wszyscy wzięli się za murowanie ścian sprawnie dzieląc się, kto ogarnia jaką część domu. Początek był najtrudniejszy. Zaczynało się od narożników, a wszystko trzeba było dokładnie pomierzyć, bo jeśli tu się błąd popełniło to wszystko na marne. Dlatego właśnie fachowcy byli potrzebni. Aidan nie miał jeszcze ani wiedzy, ani wprawy, by mieć pewność, że wykona wszystko bezbłędnie, dlatego zajął się w tym czasie mieszaniem zaprawy i przenoszeniem pustaków. Chwile to wszystko trwało bo z obliczeniami nie można było się spieszyć, ale gdy te zostały już wykonane to szło im jak z płatka. Przy pomocy zaklęć układali pustaki na miejsce. Zupełnie jak klocki. Z taką różnicą, że te się "kleiło". Taki dom postawią, że żaden wilk to chuchać i dmuchać przyjdzie go nie ruszy. Ściany rosły w oczach. Wolniej im szło tylko w miejscach gdzie miały być wstawiane okna, bo tam dodatkowo umieszczali zbrojenia. Nim się jednak obejrzał wszystkie cztery ściany już stały. Pozwolili sobie na chwilę przerwy przysiadając na leżących w środku pustakach, aby po może piętnastu minutach znów wrócić do pracy. Nikt nie był jeszcze zmęczony. Nie gdy magia wykonywała za nich dużą część pracy. Dom nie miał drugiego poziomu, więc o tyle łatwiej, że schody nie były potrzebne. Podzielili się na pół. Jedna połowa miała zająć się stropem, konstrukcji dachowej i kominka, co do łatwych nie należało, a i sporo czasu zabierze, druga grupa zaś miała zająć się montażem stolarskim. W skrócie plan na dziś był taki, aby doprowadzić dom do stanu surowego zamkniętego. Dziś pogoda była chłodna, ale niebo bezchmurne, jutro jednak już mogłoby im się tak nie poszczęścić.
Zdziwił się niemało słysząc, że chcieli go na dachu. Pomagał przy nim może z dwa razy, więc była to świetna okazja do nauki czegoś nowego. Pierwsze co to zajęli się rozłożeniem rusztowania z desek wzdłuż ściany, co by to mogli w ogóle pracować na wysokościach. Uważać musieli, bo oczywiście żadnych zabezpieczeń nie mieli, ale jak się patrzyło po czym się chodziło, to naprawdę umiejętnym trzeba było być by spaść. No a że Aidan do takich należy to stracił grunt pod stopami raz na swoje dwa razy. Ale dziś miało być inaczej! Wraz z pozostałymi wspiął się na rusztowanie, aby za pomocą zaklęć przetransportować i umieścić na górze drewniane belki stropowe. Osadzali je po kolei, najpierw te główne, później obwodowe, a na końcu rozdzielcze, co by struktura była stabilna. Po takiej konstrukcji można było już się spokojnie poruszać i przystąpić do zalania, zaszalowania i stemplowania stropu. Zszedł na dół, aby umieszać beton, a w tym czasie reszta rozmieściła stalowe pręty, które miały pełnić funkcje wzmocnienia. Wchodząc i schodząc tak kilkukrotnie z rusztowania przynosił beton na górę, aby mężczyźni mogli zalać pręty betonem i zaszalować strop deskami, które również i on dostarczył. Gdy reszta zajmowała się szalowaniem on przeszedł do stemplowania podpierając drewnianymi belkami, które pełnić miały tymczasową funkcję filarów, ciężar stropu dopóki ten nie będzie w pełni gotowy. Gdy skończyli wszyscy udali się na drugą przerwę, aby zjeść ciepłą zupę przygotowaną przez kilka kobiet, które rozdawały ją w blaszanych kubkach robotnikom. Chwilę spędzili też na rozmowę. Opowiadali o swych rodzinach, o tym co się tu i w całym hrabstwie wydarzyło, czasami nie zważając na cenzuralność wypowiadanych przez siebie słów pod adresem fałszywego Ministerstwa i śmierciożerców. Po odpoczynku znów wrócili do pracy pierwsze co robiąc to rzucając zaklęcie na beton, aby ten praktycznie momentalnie mógł zastygnąć. Pozwolono mu samodzielnie wymurować komin, gdy reszta zajmowała się pomiarami pokrycia dachowego. Dół komina wykonał ręcznie murując, aby móc lepiej widzieć co robi. W końcu tym razem sam musiał wszystko skrzętnie pomierzyć. Przy górnej części komina jednak wspomógł już się magią pilnując, aby przypadkiem nie zgubić poziomu. Naprawdę się przykładał. Nie chciał robić fuszerki, tym bardziej, że w końcu robił to dla kogoś. Chciał, żeby ten ktoś był zadowolony, no i żeby mężczyźni, z którymi dziś pracował i miał pracować w najbliższym czasie też byli usatysfakcjonowani z jego pracy. Na koniec zajął się przetransportowaniem bliżej domu drzewa przywiezionego z tartaku. Było ono już odpowiednio przygotowane pod tworzenie konstrukcji dachu, czym zajęli się w następnej kolejności. Na tym zeszło im sporo czasu. Deski ułożone były gęsto, musieli je ze sobą zbić, tworząc trwałą konstrukcje, szkielet, na który jutro pokryją. Jutro też zajmą się tynkami, a później będą już mogli przejść do środka. Dom jednak już stał, a przynajmniej cały jego szkielet i to co było najtrudniejsze do zrobienia. Gdyby nie magia w życiu by im to tak szybko nie poszło, ale dzięki temu mogli odbudować całe miasteczko w nie tak długim czasie. Zmęczony, ale dumny z siebie spoglądnął za siebie wsiadając na miotłę nie mogąc się doczekać efektu końcowego i wyobrażając sobie szczęśliwą rodzinę, która się do tego domu wprowadzi.
| zt/1271 słów
Nie wiedział w sumie jak do końca to wyszło, że i on tu do pracy zaproszony został, ale był wdzięczny, że ktoś o nim pomyślał. Wiedział dobrze co tam się na ziemiach porobiło, więc jeśli tylko była taka szansa, a ktoś go za potrzebnego uznał, albo że przynajmniej nada się do pomocy, to nie pozostało mu nic jak zjawić się na miejscu i faktycznie zrobić to co w jego mocy. Potrafił sobie wyobrazić co ci wszyscy ludzie czuli, choć jego dom nie przemienił się w zgliszcza, jak poniektórych. On po prostu uciec z niego musiał, bo tam gdzie się wychował nie było już bezpiecznie ani dla niego, ani dla jego rodziny. Ale Silly taki na przykład też dom stracił. Widział na własne oczy jaki był załamany tym faktem, jak wiele go to kosztowało.
Pracował przy budowach już wielokrotnie, samego fachu dopiero się uczył, ale nieskromnie stwierdziłby, że nie szło mu to nawet najgorzej. O ile liczyć czegoś poważniejszego nie trzeba było, ale od planowania to ktoś inny zawsze był. Lubił wysiłek fizyczny, ból mięśni po całym dniu pracy, a przede wszystkim satysfakcje jaką to wszystko dawało. Stworzenie czegoś. Uczył się też i magicznego budownictwa, bo nie wszystko dało się zrobić jednak bez magii. Znaczy, dało się, ale do tego potrzebowaliby jakiegoś bardziej fachowego sprzętu, a o taki łatwo nie było. No i nie każdy z kim pracował umiał tak po mugolsku pracować.
W Dolinie zjawił się z samiusieńkiego rana. Jego pierwszy dzień pracy. Wymienił kilka silnych uścisków dłoni, odpowiedział na pytania co robić potrafił i przy czym wcześniej pracował, przydzielono go do pięcioosobowej, no teraz z nim to sześcioosobowej, grupki i mógł już się zabierać za robotę. Szybko, bo zaledwie po kilku sekundach od poznania mężczyzn, przypięto mu łatkę "Młody". Chciałby się na to denerwować, ale no raczej wiedział skąd to się brało. Pozostało mu więc się cieszyć z faktu, że będzie mu dane czegoś się nauczyć od starszych, bardziej doświadczonych osób. No i pomóc, bo przecież o to właśnie tutaj chodziło. Nie dość, że wioska miała zostać pomału odbudowywana dla mieszkańców, to miało to być też miejsce dla uciekinierów. Wszystko co potrzebne było im do budowy zostało już dostarczone, a i z tego co się zdążył dowiedzieć miało być tego więcej. Lordowie tych ziem naprawdę zadbali o wszystko. Dobrze było wiedzieć, że wszyscy ci ludzie nie zostali pozostawieni sami sobie, że ktoś o nich dbał. Strasznie jest tak nie wiedzieć co przyniesie jutro, zastanawiać się gdzie tu się podziać z rodziną, stracić wszystko z dnia na dzień.
Z tego co wiedział już od dwunastego stycznia praca tu wrzała, a wciągu zaledwie tygodnia mnóstwo pracy zostało już zrobione. Kolej znów działa, miasteczko odgruzowano i wyczyszczono, a i pierwsze domy były już stawiane. Dużo tu ludzi było. Fachowcy, ci co mieli nieco pojęcia o budownictwie, czyli tacy jak on oraz ochotnicy, mieszkańcy, którzy chcieli pomóc przy odbudowie ich własnych domów. Nie dziwota, że wszystko tak sprawnie szło. Zakasał rękawy i sam się wziął za robotę. Ruszył za mężczyznami, aby dojść do miejsca, gdzie wylane były wyłącznie fundamenty. Będą stawiać całą konstrukcje. Najpierw ściany, później dach. Wszyscy wzięli się za murowanie ścian sprawnie dzieląc się, kto ogarnia jaką część domu. Początek był najtrudniejszy. Zaczynało się od narożników, a wszystko trzeba było dokładnie pomierzyć, bo jeśli tu się błąd popełniło to wszystko na marne. Dlatego właśnie fachowcy byli potrzebni. Aidan nie miał jeszcze ani wiedzy, ani wprawy, by mieć pewność, że wykona wszystko bezbłędnie, dlatego zajął się w tym czasie mieszaniem zaprawy i przenoszeniem pustaków. Chwile to wszystko trwało bo z obliczeniami nie można było się spieszyć, ale gdy te zostały już wykonane to szło im jak z płatka. Przy pomocy zaklęć układali pustaki na miejsce. Zupełnie jak klocki. Z taką różnicą, że te się "kleiło". Taki dom postawią, że żaden wilk to chuchać i dmuchać przyjdzie go nie ruszy. Ściany rosły w oczach. Wolniej im szło tylko w miejscach gdzie miały być wstawiane okna, bo tam dodatkowo umieszczali zbrojenia. Nim się jednak obejrzał wszystkie cztery ściany już stały. Pozwolili sobie na chwilę przerwy przysiadając na leżących w środku pustakach, aby po może piętnastu minutach znów wrócić do pracy. Nikt nie był jeszcze zmęczony. Nie gdy magia wykonywała za nich dużą część pracy. Dom nie miał drugiego poziomu, więc o tyle łatwiej, że schody nie były potrzebne. Podzielili się na pół. Jedna połowa miała zająć się stropem, konstrukcji dachowej i kominka, co do łatwych nie należało, a i sporo czasu zabierze, druga grupa zaś miała zająć się montażem stolarskim. W skrócie plan na dziś był taki, aby doprowadzić dom do stanu surowego zamkniętego. Dziś pogoda była chłodna, ale niebo bezchmurne, jutro jednak już mogłoby im się tak nie poszczęścić.
Zdziwił się niemało słysząc, że chcieli go na dachu. Pomagał przy nim może z dwa razy, więc była to świetna okazja do nauki czegoś nowego. Pierwsze co to zajęli się rozłożeniem rusztowania z desek wzdłuż ściany, co by to mogli w ogóle pracować na wysokościach. Uważać musieli, bo oczywiście żadnych zabezpieczeń nie mieli, ale jak się patrzyło po czym się chodziło, to naprawdę umiejętnym trzeba było być by spaść. No a że Aidan do takich należy to stracił grunt pod stopami raz na swoje dwa razy. Ale dziś miało być inaczej! Wraz z pozostałymi wspiął się na rusztowanie, aby za pomocą zaklęć przetransportować i umieścić na górze drewniane belki stropowe. Osadzali je po kolei, najpierw te główne, później obwodowe, a na końcu rozdzielcze, co by struktura była stabilna. Po takiej konstrukcji można było już się spokojnie poruszać i przystąpić do zalania, zaszalowania i stemplowania stropu. Zszedł na dół, aby umieszać beton, a w tym czasie reszta rozmieściła stalowe pręty, które miały pełnić funkcje wzmocnienia. Wchodząc i schodząc tak kilkukrotnie z rusztowania przynosił beton na górę, aby mężczyźni mogli zalać pręty betonem i zaszalować strop deskami, które również i on dostarczył. Gdy reszta zajmowała się szalowaniem on przeszedł do stemplowania podpierając drewnianymi belkami, które pełnić miały tymczasową funkcję filarów, ciężar stropu dopóki ten nie będzie w pełni gotowy. Gdy skończyli wszyscy udali się na drugą przerwę, aby zjeść ciepłą zupę przygotowaną przez kilka kobiet, które rozdawały ją w blaszanych kubkach robotnikom. Chwilę spędzili też na rozmowę. Opowiadali o swych rodzinach, o tym co się tu i w całym hrabstwie wydarzyło, czasami nie zważając na cenzuralność wypowiadanych przez siebie słów pod adresem fałszywego Ministerstwa i śmierciożerców. Po odpoczynku znów wrócili do pracy pierwsze co robiąc to rzucając zaklęcie na beton, aby ten praktycznie momentalnie mógł zastygnąć. Pozwolono mu samodzielnie wymurować komin, gdy reszta zajmowała się pomiarami pokrycia dachowego. Dół komina wykonał ręcznie murując, aby móc lepiej widzieć co robi. W końcu tym razem sam musiał wszystko skrzętnie pomierzyć. Przy górnej części komina jednak wspomógł już się magią pilnując, aby przypadkiem nie zgubić poziomu. Naprawdę się przykładał. Nie chciał robić fuszerki, tym bardziej, że w końcu robił to dla kogoś. Chciał, żeby ten ktoś był zadowolony, no i żeby mężczyźni, z którymi dziś pracował i miał pracować w najbliższym czasie też byli usatysfakcjonowani z jego pracy. Na koniec zajął się przetransportowaniem bliżej domu drzewa przywiezionego z tartaku. Było ono już odpowiednio przygotowane pod tworzenie konstrukcji dachu, czym zajęli się w następnej kolejności. Na tym zeszło im sporo czasu. Deski ułożone były gęsto, musieli je ze sobą zbić, tworząc trwałą konstrukcje, szkielet, na który jutro pokryją. Jutro też zajmą się tynkami, a później będą już mogli przejść do środka. Dom jednak już stał, a przynajmniej cały jego szkielet i to co było najtrudniejsze do zrobienia. Gdyby nie magia w życiu by im to tak szybko nie poszło, ale dzięki temu mogli odbudować całe miasteczko w nie tak długim czasie. Zmęczony, ale dumny z siebie spoglądnął za siebie wsiadając na miotłę nie mogąc się doczekać efektu końcowego i wyobrażając sobie szczęśliwą rodzinę, która się do tego domu wprowadzi.
| zt/1271 słów
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|3.08.1958
Poranek przywitał ich trelem ptaków kiedy wkraczali powoli do Doliny, która była kolejnym punktem wycieczki. Herbert spojrzał na zegarek, którego wskazówki informowały, że wybiła godzina ósma. W tym momencie z wieży zegarowej przygranicznego miasteczka dało się słyszeć bicie dzwonów. Kolejny dzień właśnie się rozpoczął w Staffordshire, gdzie mogli zebrać informacje i przekonać się jak wyglądają nastroje wśród ludności. Jeżeli zaś ktoś nie słuchał Ptasiego Radia miał zamiar do tego nakłonić. Jedna osoba zainteresowana była już sukcesem. Obejrzał się przez ramię na Tonks, która postanowiła mu pomóc. Jakiś czas temu wystosował do niej list z prośbą o wsparcie. Wędrówki takie jak ta, lepiej było przemierzać z kimś niż samemu. Zwłaszcza, że na granicy mogli spotkać się z poplecznikami Sami - Wiecie - Kogo, a wtedy obawiał się, że sam nie miał szans na przetrwanie. Czas zawieszenia broni uznał, że wykorzysta na zbieraniu informacji. Nie wiedział co się wydarzy kiedy zawieszenie zostanie odwołana, wolał więc z tego powodu wywiedzieć się w atmosferze wśród ludności. Jeżeli dojdzie do kolejnych walk lepiej wiedzieć, gdzie warto szukać wsparcia i pomocy,a gdzie mieszkańcy wyniosą każdego związanego z Zakonem na widłach. Poprawił plecak na ramionach i wskazał Justine miasteczko, które rysowało się kawałek dalej. -Co powiesz na kawę? Jeżeli oczywiście ją mają… albo chociaż na śniadanie? - Zagadnął czarownicę i ruszył ścieżką w dół. Dzony przestały już bić, ale jeszcze przez chwilę niosły się echem po okolicy. Lato nadal było w rozkwicie informując, że nie ma zamiaru na razie ustąpić z upałami. Choć teraz było jeszcze przyjemnie, to było wiadome, z każdą kolejną godziną będzie coraz cieplej, aż znów skwar wszystkich zagoni do domów, aby skryli się w chłodzie murów. Nie wiedział czego się spodziewać w miasteczku, ani z jakimi nastrojami się spotkają. Widział już wiele reakcji, zdążył zauważyć, że trzeba ostrożnie zadawać pytania, umiejętnie formułować słowa, by przypadkiem nie otrzymać sporej ilości podejrzliwych spojrzeń. Na granicach hrabstw ludzie mieli różne poglądy. Jedni otwarcie je się z nimi obnosili, inni czekali, aż przybysz coś powie i wtedy przychodziło często zaskoczenie. Nigdy nie podawał swoich prawdziwych personaliów, choć też całkowicie nie kłamał, aby utrudnić przyłapanie go na jawnym oszustwie. Nie miał zdolności metamorfomaga, a eliksiru wielosokowego nie chciał nadużywać. To zawsze podnosiło szanse niepowodzenia.
Poranek przywitał ich trelem ptaków kiedy wkraczali powoli do Doliny, która była kolejnym punktem wycieczki. Herbert spojrzał na zegarek, którego wskazówki informowały, że wybiła godzina ósma. W tym momencie z wieży zegarowej przygranicznego miasteczka dało się słyszeć bicie dzwonów. Kolejny dzień właśnie się rozpoczął w Staffordshire, gdzie mogli zebrać informacje i przekonać się jak wyglądają nastroje wśród ludności. Jeżeli zaś ktoś nie słuchał Ptasiego Radia miał zamiar do tego nakłonić. Jedna osoba zainteresowana była już sukcesem. Obejrzał się przez ramię na Tonks, która postanowiła mu pomóc. Jakiś czas temu wystosował do niej list z prośbą o wsparcie. Wędrówki takie jak ta, lepiej było przemierzać z kimś niż samemu. Zwłaszcza, że na granicy mogli spotkać się z poplecznikami Sami - Wiecie - Kogo, a wtedy obawiał się, że sam nie miał szans na przetrwanie. Czas zawieszenia broni uznał, że wykorzysta na zbieraniu informacji. Nie wiedział co się wydarzy kiedy zawieszenie zostanie odwołana, wolał więc z tego powodu wywiedzieć się w atmosferze wśród ludności. Jeżeli dojdzie do kolejnych walk lepiej wiedzieć, gdzie warto szukać wsparcia i pomocy,a gdzie mieszkańcy wyniosą każdego związanego z Zakonem na widłach. Poprawił plecak na ramionach i wskazał Justine miasteczko, które rysowało się kawałek dalej. -Co powiesz na kawę? Jeżeli oczywiście ją mają… albo chociaż na śniadanie? - Zagadnął czarownicę i ruszył ścieżką w dół. Dzony przestały już bić, ale jeszcze przez chwilę niosły się echem po okolicy. Lato nadal było w rozkwicie informując, że nie ma zamiaru na razie ustąpić z upałami. Choć teraz było jeszcze przyjemnie, to było wiadome, z każdą kolejną godziną będzie coraz cieplej, aż znów skwar wszystkich zagoni do domów, aby skryli się w chłodzie murów. Nie wiedział czego się spodziewać w miasteczku, ani z jakimi nastrojami się spotkają. Widział już wiele reakcji, zdążył zauważyć, że trzeba ostrożnie zadawać pytania, umiejętnie formułować słowa, by przypadkiem nie otrzymać sporej ilości podejrzliwych spojrzeń. Na granicach hrabstw ludzie mieli różne poglądy. Jedni otwarcie je się z nimi obnosili, inni czekali, aż przybysz coś powie i wtedy przychodziło często zaskoczenie. Nigdy nie podawał swoich prawdziwych personaliów, choć też całkowicie nie kłamał, aby utrudnić przyłapanie go na jawnym oszustwie. Nie miał zdolności metamorfomaga, a eliksiru wielosokowego nie chciał nadużywać. To zawsze podnosiło szanse niepowodzenia.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Ostatnio zmieniony przez Herbert Grey dnia 14.11.23 22:08, w całości zmieniany 1 raz
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Chciało jej się pić. Oh, gdyby ktoś kiedyś opisał jak wyobraża sobie czuć pustynię na własnym języku, to dzisiaj Justine podpisałaby się pod tym obiema rękami i nogami. Trochę nadal ćmiło ją w głowie. Festiwal miał jedną wadę i zaletę jednocześnie - alkohol, który można było łatwo dostać. Niemniej z niemal nieokreśloną wdzięcznością przyjęła jakiekolwiek działania. Dlatego na list odpowiedziała szybko, od razu zapewniając własną pomoc. Cóż, przeważnie jej zadania wyglądały inaczej, ale wcześniej zdarzyło jej się już roznosić pluskwy. Choć wczesna godzina sprawiła, że oczy nadal miała wpół zamknięte, krocząc za Herbertem. Potrafiła funkcjonować sprawnie w każdym stanie, nauczyła się tego, choć nie było to ani łatwe, ani proste. A lekki kac, był niczym w porównaniu do tego, co przyszło jej przejść w ciągu ostatnich lat. Dzisiaj miała na sobie spodnie - zwyczajowo - wciągniętą w nią koszulę na krótki rękaw. Jej blizny na rękach były przez to widoczne, ale już dawno przestała przejmować się swoim wyglądem, tej znajdującej się na twarzy nie była w stanie ukryć bez użycia zdolności. Zaś tatuażu na boku szyi nawet z nią nie mogła zamaskować. Miała rozpuszczone włosy, dzisiaj krótkie ledwie sięgające ramion - było za gorąco na to, by uczynić je dłuższymi.
- Oh, sporo bym dała za dobrą kawę. - westchnęła niemal z rozmarzeniem, spoglądając na niebo, stawiając kolejne kroki. - W biurze jeśli jest, to straszna lura. - pożaliła się, wzdychając ponownie. Uniosła ręce, żeby założyć kosmyki za uszy w charakterystycznym dla siebie geście. - Zjem wszystko, nadal powinnam zrobić trochę masy. - zażartowała. Co prawda wyglądała trochę lepiej już. Choć nadal podsumować ją można było krótko - skóra i kości. Ale nie straszyła już swoim wyglądem tak, jak kilka miesięcy po tym, jak wyszła z Azkabanu. I po tym, co stało się w kwietniu. Podniosła się, wyciągnęła z depresji, choć jej skóra nie posiadała blasku. Nadal zdawała się szarawa, a w oczach czaił się smutek, nawet kiedy z jej ust padały żarty. Odsuwała od siebie ból i skrywała się za maską za którą przejrzeć potrafiło niewielu. Uniosła dłonie splatając je za głową, stawiając kroki przed siebie.
- Więc, jaki mamy plan? - zapytała. - Znaczy, poza śniadaniem. - uzupełniła. - Wcześniej roznosiliśmy je wśród znajomych. - przypomniała sobie. Nie ingerowała w pracę radio - nie znała się na tym i nie zamierzała określać w jaki sposób działać powinno. Wolała jednak wiedzieć co robić, albo czego dokładnie po niej Herbert oczekuje.
- Oh, sporo bym dała za dobrą kawę. - westchnęła niemal z rozmarzeniem, spoglądając na niebo, stawiając kolejne kroki. - W biurze jeśli jest, to straszna lura. - pożaliła się, wzdychając ponownie. Uniosła ręce, żeby założyć kosmyki za uszy w charakterystycznym dla siebie geście. - Zjem wszystko, nadal powinnam zrobić trochę masy. - zażartowała. Co prawda wyglądała trochę lepiej już. Choć nadal podsumować ją można było krótko - skóra i kości. Ale nie straszyła już swoim wyglądem tak, jak kilka miesięcy po tym, jak wyszła z Azkabanu. I po tym, co stało się w kwietniu. Podniosła się, wyciągnęła z depresji, choć jej skóra nie posiadała blasku. Nadal zdawała się szarawa, a w oczach czaił się smutek, nawet kiedy z jej ust padały żarty. Odsuwała od siebie ból i skrywała się za maską za którą przejrzeć potrafiło niewielu. Uniosła dłonie splatając je za głową, stawiając kroki przed siebie.
- Więc, jaki mamy plan? - zapytała. - Znaczy, poza śniadaniem. - uzupełniła. - Wcześniej roznosiliśmy je wśród znajomych. - przypomniała sobie. Nie ingerowała w pracę radio - nie znała się na tym i nie zamierzała określać w jaki sposób działać powinno. Wolała jednak wiedzieć co robić, albo czego dokładnie po niej Herbert oczekuje.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie mieli okazji razem za często działać. Justine przez jakiś czas nie miała lekko więc nie wysyłał listów ani propozycji działania. Zapanowało zawieszenie broni więc to sprawiło, że nakreślił te parę słów. Zadanie czysto pokojowe, przynajmniej tak zakładał, przyda się każdemu. Obejrzał się na Tonks poprawiając skórzaną torbę przewieszoną przez ramię. Ta lata świetności miała już dawno za sobą, ale wysłużona wiernie mu służyła i nie miał zamiaru jej wymieniać z powodu paru przetarć. W jej wnętrzu znajdowały się pluskwy, ostatnie jakie posiadali, ale na razie musiało wystarczyć. Jeżeli będzie jedno radio nadające w miasteczku to i tak dużo.
-Nie nastawiałbym się na dobrą kawę. - Skomentował z lekkim rozbawieniem, choć czerwcowa wyprawa pokazała, że nie należy nie doceniać ludzi, bowiem ci byli bardzo obrotni. Jeżeli w jednej z małych, przygranicznych miejscowości natrafił na portera, to tutaj mogła być kawa. Prawdziwa, mielona na świeżo o cudownym aromacie. Ileż by dał, aby móc znów poczuć ten smak w ustach. Zdawało się, że minęły całe wieki kiedy ostatnio pił prawdziwą kawę. Po niedługiej chwili zeszli do miasteczka. Brukowane uliczki, kamienne ściany, kolorowe okiennice. Zdawało się na pierwszy rzut oka, że wojna tego miejsca nie dosięgnęła. Dopiero po chwili widoczne były puste mieszkania i budynki zabite deskami. Na murze stare listy gończe oraz cisza. Brakowało typowego gwaru jaki winien być w ciągu dnia, kiedy wystawiają się sprzedawcy i drobni rzemieślnicy. Jeden piekarz, kobieta sprzedająca jajka i wyroby mleczne obok szewc, który starał się załatać buty kolejną warstwą niepasującym skrawkiem skóry. Drzwi lokalnej gospody właśnie zostały uchylone. Wyszła z nich szczupła kobieta w średnim wieku, podeszła do piekarza i zakupiła od niego całe naręcze pieczywa.
-Chcę wybadać nastroje. Posłuchać co ludzie mówią, i o czym mówią. Rozejrzeć się. - Zrównał się z Justine. -W czerwcu na tablicy ogłoszeń znaleźliśmy kartkę z zaproszeniem do kupienia ciast, a w małym rogu widniał feniks. Szukamy takich drobnych śladów i jak dobrze pójdzie, miejsca gdzie jest radio i można podrzucić pluskwę. Ostatnio udało się w dwóch miejscach. - Wskazał uchylone drzwi.-W gospodzie i na straganie z ciastami.
-Nie nastawiałbym się na dobrą kawę. - Skomentował z lekkim rozbawieniem, choć czerwcowa wyprawa pokazała, że nie należy nie doceniać ludzi, bowiem ci byli bardzo obrotni. Jeżeli w jednej z małych, przygranicznych miejscowości natrafił na portera, to tutaj mogła być kawa. Prawdziwa, mielona na świeżo o cudownym aromacie. Ileż by dał, aby móc znów poczuć ten smak w ustach. Zdawało się, że minęły całe wieki kiedy ostatnio pił prawdziwą kawę. Po niedługiej chwili zeszli do miasteczka. Brukowane uliczki, kamienne ściany, kolorowe okiennice. Zdawało się na pierwszy rzut oka, że wojna tego miejsca nie dosięgnęła. Dopiero po chwili widoczne były puste mieszkania i budynki zabite deskami. Na murze stare listy gończe oraz cisza. Brakowało typowego gwaru jaki winien być w ciągu dnia, kiedy wystawiają się sprzedawcy i drobni rzemieślnicy. Jeden piekarz, kobieta sprzedająca jajka i wyroby mleczne obok szewc, który starał się załatać buty kolejną warstwą niepasującym skrawkiem skóry. Drzwi lokalnej gospody właśnie zostały uchylone. Wyszła z nich szczupła kobieta w średnim wieku, podeszła do piekarza i zakupiła od niego całe naręcze pieczywa.
-Chcę wybadać nastroje. Posłuchać co ludzie mówią, i o czym mówią. Rozejrzeć się. - Zrównał się z Justine. -W czerwcu na tablicy ogłoszeń znaleźliśmy kartkę z zaproszeniem do kupienia ciast, a w małym rogu widniał feniks. Szukamy takich drobnych śladów i jak dobrze pójdzie, miejsca gdzie jest radio i można podrzucić pluskwę. Ostatnio udało się w dwóch miejscach. - Wskazał uchylone drzwi.-W gospodzie i na straganie z ciastami.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wcześniej chciała zaistnieć, zapracować na szacunek - wiec, trochę niepotrzebnie i nieuważnie pchała się wszędzie. A może potrzebnie? Teraz sama już nie była pewna. Wcześniej budziło to w niej frustracje, kiedy gdzieś nie pasowała - kiedy nie była w stanie pomóc. Teraz, miała siłę, która była w stanie pomóc. Czasem jednak - w chwilach takich jak ta - nawet mniej niebezpieczne zadania, były dla niej jak oddech, którego potrzebowała. A wraz z mijającym czasem za zajęciem nie musiała się nawet za bardzo rozglądać. Rozniosła wcześniej pluskwy dla radio - ale w nie same się nie zaangażowała wiele bardziej. Nie miała wielkiego zmysłu oratorskiego, a siedzenie i mówienie w zamkniętym pomieszczeniu nie leżało w jej naturze wcale. Potrzebowała ciągłego ruchu, niezmiennego działania, nie lubiła zastoju.
- Nie ma to jak roztrzaskać największe marzenia jednym zdaniem małej, niewinnej kobitki, Grey. - westchnęła ciężej kiedy kazał nie nastawiać jej się na dobrą kawę. Tęskniła za nią strasznie i fakt, że ciężko było dostać coś w rozsądnej cenie w czasie trwającej wojny, sprawiał, że czasem łapało ją rozdrażnienie. Słodycze, czy nawet mięso - niczego nie brakowało jej tak jak właśnie kawy. Wsunęła dłonie w kieszenie spodni. Głowa nadal pulsowała trochę po wypitym wczoraj alkoholu. - Serce zostawiłeś w domu. - mruknęła, pierwsza stawiając krok w stronę miasteczka. Miała na ramionach cienką narzutę, która skrywała nakładkę na pas umieszczoną po prawej stronie - nie ruszała się bez nie. Bez nakładki w sensie zawsze mając w niej kilka eliksirów, które mogły się przydać. Szła pewnie i ze swobodą, właściwie niemal nonszalancko rozglądając się wokół bez wyuczonej czy niepotrzebnej - zdaniem Justine - skromności. Skoro Grey twierdził, że nie musiała zmieniać twarzy, postanowiła tego nie robić. Siebie samej się nie wstydziła. A jeśli ktoś miał ją widzieć, musiała wyglądać niezmiennie pewnie i silnie. - Zdajesz sobie sprawę, że moja jednostka potrafi niektórych speszyć, nie? - upewniła się, zerkając na niego. Nie mówiła tego by się pochwalić, bardziej by mieć pewność, że zdawał sobie z tego sprawę. Była poszukiwaną terrorystką, rebeliantem widniejącym na plakatach. Kilka z nich minęli nawet w tym mieście. - W tej gospodzie? - zapytała przesuwając spojrzeniem od drzwi z których wyszła kobieta, odprowadziła ją spojrzeniem. - Czy może w tej chciałbyś się rozejrzeć. - zapytała, dźwigając niemal leniwie kącik ust do góry. - Jeśli chcesz, możemy się rozdzielić, ci mniej odważni więcej powiedzą komuś z kim rozmowa może nie sprowadzić na nich śmierci w najgorszym wypadku. - powiedziała zgodnie z prawdą. To był najgorszy z możliwych scenariuszy. Oczywiście, najmniej prawdopodobny, ale przecież możliwy.
- Nie ma to jak roztrzaskać największe marzenia jednym zdaniem małej, niewinnej kobitki, Grey. - westchnęła ciężej kiedy kazał nie nastawiać jej się na dobrą kawę. Tęskniła za nią strasznie i fakt, że ciężko było dostać coś w rozsądnej cenie w czasie trwającej wojny, sprawiał, że czasem łapało ją rozdrażnienie. Słodycze, czy nawet mięso - niczego nie brakowało jej tak jak właśnie kawy. Wsunęła dłonie w kieszenie spodni. Głowa nadal pulsowała trochę po wypitym wczoraj alkoholu. - Serce zostawiłeś w domu. - mruknęła, pierwsza stawiając krok w stronę miasteczka. Miała na ramionach cienką narzutę, która skrywała nakładkę na pas umieszczoną po prawej stronie - nie ruszała się bez nie. Bez nakładki w sensie zawsze mając w niej kilka eliksirów, które mogły się przydać. Szła pewnie i ze swobodą, właściwie niemal nonszalancko rozglądając się wokół bez wyuczonej czy niepotrzebnej - zdaniem Justine - skromności. Skoro Grey twierdził, że nie musiała zmieniać twarzy, postanowiła tego nie robić. Siebie samej się nie wstydziła. A jeśli ktoś miał ją widzieć, musiała wyglądać niezmiennie pewnie i silnie. - Zdajesz sobie sprawę, że moja jednostka potrafi niektórych speszyć, nie? - upewniła się, zerkając na niego. Nie mówiła tego by się pochwalić, bardziej by mieć pewność, że zdawał sobie z tego sprawę. Była poszukiwaną terrorystką, rebeliantem widniejącym na plakatach. Kilka z nich minęli nawet w tym mieście. - W tej gospodzie? - zapytała przesuwając spojrzeniem od drzwi z których wyszła kobieta, odprowadziła ją spojrzeniem. - Czy może w tej chciałbyś się rozejrzeć. - zapytała, dźwigając niemal leniwie kącik ust do góry. - Jeśli chcesz, możemy się rozdzielić, ci mniej odważni więcej powiedzą komuś z kim rozmowa może nie sprowadzić na nich śmierci w najgorszym wypadku. - powiedziała zgodnie z prawdą. To był najgorszy z możliwych scenariuszy. Oczywiście, najmniej prawdopodobny, ale przecież możliwy.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Misja nie była zagrażająca życiu, co najwyżej mogło dojść do bójek albo przepychanek, ostatecznie potraktowanie zgniłym pomidorem. Jednak roznoszenie pluskiew i zbieranie plotek do niebezpiecznych nie należało. Zakon zaś potrzebował wiedzieć co się dzieje na granicach. To tutaj wiele się działo, można było podsłuchać jakie działania czyni wróg. Zawieszenie broni nie gwarantowało pokoju, odwlekało to co nieuniknione. Tylko głupiec mógł sądzić, że wojna się zakończyła.
-Roztrzaskałem też swoje, Tonks - Zaśmiał się niefrasobliwie rozkładając dłonie na boki w geście bezradności. Oddałby wiele za dobrą kawę. Za swobodę, którą im odbierano w imię przedziwnej ideologi, której nigdy nie pojmie. Obserwował zachowanie czarownicy, jej pewność siebie, dumny chód. Miała być z czego. Stała się weteranem, poświęciła wiele dla sprawy, dla walki, w którą wierzyła. Herbert szczerze ją podziwiał za zaangażowanie i wręcz ośli upór. Nie poddawała się, nie zrezygnowała, choć mogła. Serce zostawił przy marzeniach jakie się jeszcze jakiś czas temu tliły, pozostało po nich wspomnienie oraz ból, który od czasu do czasu przeszywał okrutną igłą. Najczęściej wieczorami, kiedy siedział w ciemności sam. Nie chciał, aby się ukrywała pod maską, choć wiedział, że jej twarz jej znana. Nie udawał, że nie dostrzegł starych listów gończych, ale nowe jak do tej pory się nie pojawiły.
-Wiem i liczę na to, że to zadziała. - Musieli ją zobaczyć. Śmiałą i odważną, taką która się nie chowa po kątach, nie jest zaszczuta. Ludzie musieli dostrzec siłę i niezachwialność charakteru, choć w środku byli popękani niczym rozbite lustra.-Inna gospoda. Inna miejscowość. - Odpowiedział wymijając Justine, a przy okazji wskazując na tablicę ogłoszeń obok gospody. -Najpierw cienka kawa, a potem się rozdzielimy. - Zaproponował plan i otworzył przed kobietą drzwi gestem dłoni zachęcając, aby weszła do środka. Wnętrze nie różniło się niczym od typowych gospód w Anglii. Ciemne drewno, wysłużony blat oraz stali bywalcy, którzy wraz z pianiem koguta składają zamówienie. W środku pachniało pieczywem oraz jajkami. Paru lokasów właśnie się pożywiało. Nie widział kawy. Podszedł do lady, za którą stała młoda dziewczyna, na ich widok uśmiechnęła się nieznacznie.
-Dzień dobry, co podać? - Zapytała od razu.
-Zjedlibyśmy jakieś śniadanie, jesteśmy prosto z drogi i głodni szalenie. - Zagadnął Herbert. Z każdą kolejną taką wyprawą było mu łatwiej nawiązywać kontakty. Młoda dziewczyna kiwnęła głową, na chwilę dłużej zawieszając wzrok na Justine. Zaraz jednak wróciła spojrzeniem do Greya
-Mamy jajecznicę, chleb oraz kawę zbożową. - Wypaliła szybko, a Grey westchnęła cicho. Zbożowa lepsza niż całkowity jej brak.
-A jednak liczyliśmy na świeżą kawę…
-Tak? - Wypaliła dziewczyna i zaraz ugryzła się w język -To ja podam to śniadanie. - Z tymi słowami zniknęła na zapleczu, a Herbert zerknął z rozbawieniem na Justine.
-Rzeczywiście jesteś groźba.
-Roztrzaskałem też swoje, Tonks - Zaśmiał się niefrasobliwie rozkładając dłonie na boki w geście bezradności. Oddałby wiele za dobrą kawę. Za swobodę, którą im odbierano w imię przedziwnej ideologi, której nigdy nie pojmie. Obserwował zachowanie czarownicy, jej pewność siebie, dumny chód. Miała być z czego. Stała się weteranem, poświęciła wiele dla sprawy, dla walki, w którą wierzyła. Herbert szczerze ją podziwiał za zaangażowanie i wręcz ośli upór. Nie poddawała się, nie zrezygnowała, choć mogła. Serce zostawił przy marzeniach jakie się jeszcze jakiś czas temu tliły, pozostało po nich wspomnienie oraz ból, który od czasu do czasu przeszywał okrutną igłą. Najczęściej wieczorami, kiedy siedział w ciemności sam. Nie chciał, aby się ukrywała pod maską, choć wiedział, że jej twarz jej znana. Nie udawał, że nie dostrzegł starych listów gończych, ale nowe jak do tej pory się nie pojawiły.
-Wiem i liczę na to, że to zadziała. - Musieli ją zobaczyć. Śmiałą i odważną, taką która się nie chowa po kątach, nie jest zaszczuta. Ludzie musieli dostrzec siłę i niezachwialność charakteru, choć w środku byli popękani niczym rozbite lustra.-Inna gospoda. Inna miejscowość. - Odpowiedział wymijając Justine, a przy okazji wskazując na tablicę ogłoszeń obok gospody. -Najpierw cienka kawa, a potem się rozdzielimy. - Zaproponował plan i otworzył przed kobietą drzwi gestem dłoni zachęcając, aby weszła do środka. Wnętrze nie różniło się niczym od typowych gospód w Anglii. Ciemne drewno, wysłużony blat oraz stali bywalcy, którzy wraz z pianiem koguta składają zamówienie. W środku pachniało pieczywem oraz jajkami. Paru lokasów właśnie się pożywiało. Nie widział kawy. Podszedł do lady, za którą stała młoda dziewczyna, na ich widok uśmiechnęła się nieznacznie.
-Dzień dobry, co podać? - Zapytała od razu.
-Zjedlibyśmy jakieś śniadanie, jesteśmy prosto z drogi i głodni szalenie. - Zagadnął Herbert. Z każdą kolejną taką wyprawą było mu łatwiej nawiązywać kontakty. Młoda dziewczyna kiwnęła głową, na chwilę dłużej zawieszając wzrok na Justine. Zaraz jednak wróciła spojrzeniem do Greya
-Mamy jajecznicę, chleb oraz kawę zbożową. - Wypaliła szybko, a Grey westchnęła cicho. Zbożowa lepsza niż całkowity jej brak.
-A jednak liczyliśmy na świeżą kawę…
-Tak? - Wypaliła dziewczyna i zaraz ugryzła się w język -To ja podam to śniadanie. - Z tymi słowami zniknęła na zapleczu, a Herbert zerknął z rozbawieniem na Justine.
-Rzeczywiście jesteś groźba.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Więc oboje musimy wieść życie nieszczęśliwych kawoszy? - rzuciła z westchnieniem, marszcząc na krótką chwilę nos, żeby zaraz uśmiechnąć się do mężczyzny. To było niby nic - tylko kawa. Ale właśnie tylko kawa, pokazywała jak bardzo zmieniło się życie - zaczynając od rzeczy małych i na pozór nieważnych bo te właśnie o wadze największej. Po ludobójstwo i prześladowania ze względu na krew. Przez nierówność, którą arystokracja próbowała pchnąć na jeszcze większe rozdroża. Jakoby dostali prawo do wskazywania kto mógł, a kto nie mógł dalej żyć.
Potaknęła lekko głową. Wolała się upewnić, że Grey wziął pod uwagę jej rozpoznawalność. Jeśli to zrobił - nie miała żadnego problemu. Tak jak nie miała problemu z tym, żeby ją wykorzystywać. Jej obecność - zależnie od tego w jaki sposób zostanie wykorzystana mogła jednocześnie być dodatkową siłą jak i przeszkodą. Potaknęła drugi raz głową. Pozwalając się wyprzedzić. Jasne spojrzenie zawieszając na wskazanej przez niego tablicy ogłoszeń. Ledwie na chwilę, zbyt krótką, by móc rzeczywiście wczytać się w tam coś dokładniej.
- Jeśli kawa w ogóle. - przypomniała mu, przyjmując powstały plan działania. Nie widziała problemu w tym, by się rozdzielili. Kwestie dotyczące tego w jaki sposób powinni działać zostawiła jemu - nie widziała powodów dla których miałaby ingerować. Weszła do środka zachęcona gestem, rozglądając wokół. Nie wyczuła zapachu kawy - toteż na starcie zwątpiła, że jakąkolwiek uda im się tutaj w istocie dostać. Rozejrzała się wokół, wsadzając dłonie w kieszenie spodni. Tęczówkami przesuwając po wnętrzu. Kilka spojrzeń uniosło się na nich. Stanęła przy ladzie obok Greya z pewnością wyglądając zabawnie przy swoim wzroście. Odwróciła się zaraz, opierając o nią plecami, kiedy on zajął się rozmową z kobietą.
- Szalenie. - potwierdziła, odwracając głowę do tyłu. - Ten dziwny dźwięk, który z pewnością dotarł i tutaj wychodził z mojego brzucha. - zażartował, rozciągając usta w uśmiechu. Zerknęła na Herberta kiedy wspomniała o kawie - zbożowej. Westchnęła ciężej, ale skinęła głową. Cóż, jedzenia nie odmawiała. Na kolejne słowa odrzuciła głowę i zaśmiała się lekko. Wyciągnęła łokieć żeby trącić nim Herberta. - A nie mówiłam. - mruknęła unosząc brwi do góry. - Siadamy? - zapytała go tęczówkami przesuwając po wolnych i zajętych miejscach. - Może dosiądziemy się do nich. - brodą wskazała jeden ze stolików. Zajętych przez dwójkę mężczyzn. Twarz mieli poczciwe. Ręce spracowane, co dostrzegła szybko. Choć wiele rozmów ucichło kiedy znaleźli się w środku, oni zdawali poświęcić im najmniej uwagi. Nie czekała ramionami odpychając się od lady podchodząc do czteroosobowego stolika przy którym siedziała dwójka mężczyzn. Odsunęła jedno z krzeseł siadając na nim. - Dzień Dobry panowie, wybaczycie, że przeszkadzam? Mój przyjaciel i ja mamy kilka pytań. - zapytała ich, skupiając na sobie uwagę, wargi rozciągnął jej uśmiech. W jedną albo drugą stronę, mogli powiedzieć im coś wartościowego, podpowiedzieć w którą stronę albo do kogo się kierować, albo nabrać wody w usta. Innej opcji nie było.
Potaknęła lekko głową. Wolała się upewnić, że Grey wziął pod uwagę jej rozpoznawalność. Jeśli to zrobił - nie miała żadnego problemu. Tak jak nie miała problemu z tym, żeby ją wykorzystywać. Jej obecność - zależnie od tego w jaki sposób zostanie wykorzystana mogła jednocześnie być dodatkową siłą jak i przeszkodą. Potaknęła drugi raz głową. Pozwalając się wyprzedzić. Jasne spojrzenie zawieszając na wskazanej przez niego tablicy ogłoszeń. Ledwie na chwilę, zbyt krótką, by móc rzeczywiście wczytać się w tam coś dokładniej.
- Jeśli kawa w ogóle. - przypomniała mu, przyjmując powstały plan działania. Nie widziała problemu w tym, by się rozdzielili. Kwestie dotyczące tego w jaki sposób powinni działać zostawiła jemu - nie widziała powodów dla których miałaby ingerować. Weszła do środka zachęcona gestem, rozglądając wokół. Nie wyczuła zapachu kawy - toteż na starcie zwątpiła, że jakąkolwiek uda im się tutaj w istocie dostać. Rozejrzała się wokół, wsadzając dłonie w kieszenie spodni. Tęczówkami przesuwając po wnętrzu. Kilka spojrzeń uniosło się na nich. Stanęła przy ladzie obok Greya z pewnością wyglądając zabawnie przy swoim wzroście. Odwróciła się zaraz, opierając o nią plecami, kiedy on zajął się rozmową z kobietą.
- Szalenie. - potwierdziła, odwracając głowę do tyłu. - Ten dziwny dźwięk, który z pewnością dotarł i tutaj wychodził z mojego brzucha. - zażartował, rozciągając usta w uśmiechu. Zerknęła na Herberta kiedy wspomniała o kawie - zbożowej. Westchnęła ciężej, ale skinęła głową. Cóż, jedzenia nie odmawiała. Na kolejne słowa odrzuciła głowę i zaśmiała się lekko. Wyciągnęła łokieć żeby trącić nim Herberta. - A nie mówiłam. - mruknęła unosząc brwi do góry. - Siadamy? - zapytała go tęczówkami przesuwając po wolnych i zajętych miejscach. - Może dosiądziemy się do nich. - brodą wskazała jeden ze stolików. Zajętych przez dwójkę mężczyzn. Twarz mieli poczciwe. Ręce spracowane, co dostrzegła szybko. Choć wiele rozmów ucichło kiedy znaleźli się w środku, oni zdawali poświęcić im najmniej uwagi. Nie czekała ramionami odpychając się od lady podchodząc do czteroosobowego stolika przy którym siedziała dwójka mężczyzn. Odsunęła jedno z krzeseł siadając na nim. - Dzień Dobry panowie, wybaczycie, że przeszkadzam? Mój przyjaciel i ja mamy kilka pytań. - zapytała ich, skupiając na sobie uwagę, wargi rozciągnął jej uśmiech. W jedną albo drugą stronę, mogli powiedzieć im coś wartościowego, podpowiedzieć w którą stronę albo do kogo się kierować, albo nabrać wody w usta. Innej opcji nie było.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Kawa często przewijała się w jego rozmowach. Stanowiąc pewien symbol człowieczeństwa oraz pokoju. Cieszyli się jej smakiem kiedy świat wyglądał zupełnie inaczej, a przecież pędził na złamanie karku, wskazując im, że stoją nad przepaścią i jedynie skok mógł sprawić, że coś zmienią. Mógł też żyć mrzonką, skoczyć i rozbić głowę o wystające kamienie okrutnej prawdy, że świat zmienił się i nie ma już odwrotu. Podjęli pewne działania, odbierali życia, chcąc zachować inne. Zajęty rozmową z dziewczyna przy ladzie liczył na to, że Tonks przeskanuje wnętrze i wybierze kogoś z kim można porozmawiać. On sam miał zamiar jeszcze trochę przycisnąć dziewczynę, czuł, że jak tylko pociągnie ją za język odpowiednio to ta zacznie mówić więcej. Musiał zdobyć jej zaufanie.
Parsknął cicho czując trącenie łokciem, mogło się okazać, że ta wyprawa będzie jedną z przyjemniejszych jakie miał do tej pory okazję robić. Nie licząc starej Aghaty i jej zakalców. Całkiem dobrych, jakby ktoś go pytał o zdanie.
-Hmm? - Zerknął przez ramię na mężczyzn jakich wskazała czarownica. Jedli posiłek co jakiś czas do siebie pomrukując. Przyjrzał się ich strojom, wyglądali na typowych mieszkańców małej wioski, którzy pracują fizycznie. Pewnie posiadali jakieś swoje, małe zakłady, w których codziennie pracowali chcąc zarobić parę groszy na ciepły posiłek albo samo jedzenie. Widział już parę razy, że ludzie wymieniali się tym co mieli. Zreperowane buty za pęto kiełbasy, naprawiony dach za kurę i jajka. Każdy żył jak potrafił, a jedność potrafiła zdziałać cuda.-Działaj, zaraz dołączę. - Zachęcił Justine, aby szła do boju, on w tym czasie zaczeka na dziewczynę. Ta zaś krzątała się na zapleczu. Słyszał odgłos smażenia jajek, przypiekania chleba, aby było bardziej chrupkie. Czekał cierpliwie, aż w końcu wyszła niosąc dwa kubki i, ku jego zaskoczeniu, pachniały kawą.
-Nie mamy tego dużo… - Szepnęła dziewczyna konspiracyjnie.-Ale trochę dodałam do zbożowej.
-Jest pani naszą wybawicielką.- Herbert nachylił się w jej stronę.-Moja znajoma będzie zachwycona i wdzięczna do końca życia.
-O… dobrze. - Ucieszyła się jego rozmówczyni i zaraz czmychnęła, aby dopilnować jajek i ich nie spalić. Nie musiał długo czekać na tacę z dwoma talerzami jajecznicy ze szczypiorkiem oraz podpiekanych kromek chleba z odrobiną masła. Pomimo tego, że o jedzenie było ciężej to starała się zapewnić jak najlepszą obsługę.
W tym czasie Justine postanowiła zagadać do dwójki mężczyzn, którzy siedzieli przy swoim stoliku i zerkneli na kobietę, która rozpoczeła nawiązywanie relacji społecznych.
|Rzut k3 na to co się stanie:
1 - Mężczyźni zamarli, a potem jeden z nich zerwał się gwałtownie ze swojego miejsca, aby odsunąć Tonks krzesło i zaprosić do stolika ze słowami: “Zapraszam szanowną panią”. Jednak w jego oczach widoczny był strach, drugi zaś mężczyzna sztywnieje i powoli sięga ku różdżce.
2-Jeden z mężczyzn przeżuwając swoją porcję jedzenia rzuca w stronę Justine mrukliwe “Czego?” A jego kolega trąca go łokciem w bok z wymowną miną. Dopiero wtedy ten pierwszy rozpoznaje twarz Justine i zrywa się z miejsca rozlewając swoją porcję zbożowej na stół i podnosząc ręce do góry woła: “Niczego nie zrobiłem! Mieszkam sobie tylko!”
3 - Mężczyźni wpatrują się w Justine z niedowierzaniem w oczach. W końcu jeden duka: “O żesz w mordę…”, widać, że doskonale sobie zdają sprawę z kim mają do czynienia. Przez chwilę gapią się na nią w ciszy, a potem nerwowo rozglądają. “A tobie to życie nie miłe?”, pyta jeden z nich ostatecznie, a potem zerka w stronę lady.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Tęskniła za kawą. Ale kawą - prawdziwą kawą - nie tym zbożowym czymś które podobne miano zyskiwało jedynie wykrzywiając usta Justine w niezadowoleniu. Oh, wiedziała, że są większe tragedie - sama doświadczyła wielu. Ale to najzwyklejsze, proste przyjemności zdawały się umknąć - a raczej zniknąć całkowicie - z możliwych, dostępnych rzeczy. Tytoń, kawa, alkohol zdobycie tych rzeczy było absurdalnie ciężkie - choć i znalezienie zwykłych przedmiotów czasem graniczyło z cudem. To za te podstawowe ludzie potrafili dopuszczać się haniebnych rzeczy - widziała to na własne oczy. To, co głód potrafił tak naprawdę zrobić z człowiekiem. Jak potrafił z niego wyciągnąć to, co najgorsze i właśnie takim go uczynić. Odeszła od lady, nie interesując się nią więcej - przyzwyczajona do działania w parach i rozdzielania zadań postanowiła już teraz poszukać więcej. Skoro Herbert zajmował się już rozmową z nią, ona nie musiała. Efektywne wykorzystywanie miejsca, przestrzeni - a czasem i ludzi - zdecydowanie pomagało, jeśli wiedziało się jak to robić, albo z czego skorzystać. Dlatego kiedy dziewczyna zniknęła na zapleczu wypuściła propozycję do Herberta już wcześniej spoglądając na mężczyzn. Zerknęła na niego niebieskimi tęczówkami, kiedy z jego ust wypadło krótkie mruknięcie. Odwróciła głowę w drugą stronę, gdy Herbert na nich spoglądał. Skinęła krótko głową na jego słowa, odpychając się plecami od lady o którą się opierała. Polecenie było proste i nie ubodło w jej dumę, bo to nie ona miała podejmować decyzje, co do działań przeprowadzanych w tym zakresie. Cóż, co nie znaczy, że nie zrobiłaby po swojemu, gdyby swoje uznała za lepsze. Trochę leniwie, trochę nonszalancko wręcz stawiając kroki w kierunku mężczyzn.
Nie bawiła się w żadne ceregiele i formalności - cóż, subtelności w niej od zawsze było tyle, co w słoniu chodzącym pomiędzy porcelaną. Właściwą odpowiedzią na tą zagadkę było - niewiele. Ale po wielu latach życia wiedziała, że należała do tych osób, które albo się lubiło, albo nie znosiło po prostu. Nie było nic pomiędzy. Bo jej bezpośredniość i ośli upór potrafiły być odpychające. Skrzypiące słowo, wypadające zgłoski, skutecznie zwróciło uwagę mężczyzn na nią. A pojawiające się w tęczówkach niedowierzanie i opuszczający usta komentarz sprawiło, że Justine od razu zrozumiała, że ją rozpoznali. Drugie z pytań sprawiło, że przeniosła uwagę by zaraz wyrzucić głowę do tyłu i się zaśmiać.
- Już od jakiegoś czasu. - odpowiedziała mu, wzruszając ramionami, podążając za nim wzrokiem kiedy zerkał na ladę. Samo pytanie, zdawało się być na pograniczu niedowierzania ale i zaskoczenia, nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy padające słowa są ostrzeżeniem, że nie powinna tu być bo ktoś jest przeciw nim, czy też wywodziło się z czegoś innego. - Ktoś zapatruje się tutaj na moją głowę czy autograf? - zażartowała lekko, ale prawa ręka drgnęła pod stołem wysuwając rękę z uprzęży zamontowanej na ręce. W razie gdyby z zaplecza zaraz ktoś ruszył ku niej z chęcią morderstwa w oczach. Cóż, jej głowa nadal mogła być sporo warta. Zerknęła na Herberta, spojrzeniem szukając jego wzroku. Powinni być gotowi? Czy może aurorski nawyk zaświecił się niepotrzebnie i zbyt mocno? Nie była pewna. To miała być jedna ze standardowych - jak mówił Herbert - wizyt i działań, których już się podejmował. Chociaż - bez niej - z pewnością dłużej wypadał stosunki i to jak na zakon zapatrywali się ludzi z którymi rozmawiał. Z nią, wszystko stawało na ostrzu noża.
| parzyste - moja głowa
nieparzyste - autograf
Nie bawiła się w żadne ceregiele i formalności - cóż, subtelności w niej od zawsze było tyle, co w słoniu chodzącym pomiędzy porcelaną. Właściwą odpowiedzią na tą zagadkę było - niewiele. Ale po wielu latach życia wiedziała, że należała do tych osób, które albo się lubiło, albo nie znosiło po prostu. Nie było nic pomiędzy. Bo jej bezpośredniość i ośli upór potrafiły być odpychające. Skrzypiące słowo, wypadające zgłoski, skutecznie zwróciło uwagę mężczyzn na nią. A pojawiające się w tęczówkach niedowierzanie i opuszczający usta komentarz sprawiło, że Justine od razu zrozumiała, że ją rozpoznali. Drugie z pytań sprawiło, że przeniosła uwagę by zaraz wyrzucić głowę do tyłu i się zaśmiać.
- Już od jakiegoś czasu. - odpowiedziała mu, wzruszając ramionami, podążając za nim wzrokiem kiedy zerkał na ladę. Samo pytanie, zdawało się być na pograniczu niedowierzania ale i zaskoczenia, nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy padające słowa są ostrzeżeniem, że nie powinna tu być bo ktoś jest przeciw nim, czy też wywodziło się z czegoś innego. - Ktoś zapatruje się tutaj na moją głowę czy autograf? - zażartowała lekko, ale prawa ręka drgnęła pod stołem wysuwając rękę z uprzęży zamontowanej na ręce. W razie gdyby z zaplecza zaraz ktoś ruszył ku niej z chęcią morderstwa w oczach. Cóż, jej głowa nadal mogła być sporo warta. Zerknęła na Herberta, spojrzeniem szukając jego wzroku. Powinni być gotowi? Czy może aurorski nawyk zaświecił się niepotrzebnie i zbyt mocno? Nie była pewna. To miała być jedna ze standardowych - jak mówił Herbert - wizyt i działań, których już się podejmował. Chociaż - bez niej - z pewnością dłużej wypadał stosunki i to jak na zakon zapatrywali się ludzi z którymi rozmawiał. Z nią, wszystko stawało na ostrzu noża.
| parzyste - moja głowa
nieparzyste - autograf
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 10
'k10' : 10
Justine była zaprawiona w bojach, przeżyła nie jedno, doświadczyła zdarzeń, których nie wielu by przeżyło. Pomimo tego nadal niezłomnie parła do przodu, imponując swoją postawą Greyowi. Mogła na wszystko machnąć ręką, uznać, że swoją pracę wykonała i nie ma żadnych zobowiązań wobec nikogo. Postąpiła jednak inaczej i trwała w swoim działaniu.
Drobne przyjemności, kiedyś stanowiły ich codzienność. Nie zdawali sobie sprawy jak będą tęsknić za kubkiem kawy albo też herbaty, a nie naparu z lipy jakim się codziennie teraz raczył. Jak będą tęsknić za hasłem miasta przepełnionego mugolskimi sprzętami. Teraz ich świat był smętny, stanowił grobowiec, tylko niewielu miało odwagę to powiedzieć na głos.
Justine szybko zabrała się do pracy, nie czekała na większe instrukcje, zresztą, kto to jak kto, ale to ona prędzej mogła jego poinstruować. Ze swoim doświadczeniem mogła szkolić innych.
Stojąc z tacą jako ten głupek patrzył na przedziwną scenę przed sobą. Dwójka mężczyzn, których zagadał bez cienia wahania, teraz wpatrywali się w nią - doskonale wiedzieli z kim mają do czynienia. Czy jednak przeliczył się ze swoim planem i zaraz przyjdzie im walczyć, a może uda się uniknąć rozlewu krwi? Akcja miała być pokojową, jeszcze tego brakowało, aby rozpoczęli bójkę w pubie.
Śmiech Tonks skonfundował mężczyzn. Zawahali się, spojrzeli po sobie do końca nie rozumiejąc co się właśnie dzieje. Herbert też podążył wzrokiem za spojrzeniem mężczyzn. Za ladą nikogo nie było, ale przecież nie wiedział kto jeszcze siedzi na zapleczu.
-Niektórzy widzieliby twoją głowę zatknięcia na murach miejskich - wyjawił jeden z mężczyzn i sapnął ciężko. - To niebezpieczne szwendać się na granicach. Powinniście stąd iść.
Grey przystanął obok ich stolika z tacą, gdzie unosił się zapach prawdziwej kawy. Mężczyźni zaczęli gadać, a to oznaczało, że mogli z nich wiedzę wycisnąć jak świeżą cytrynę. Musieli to zrobić, między innymi po to tu przychodził, aby zebrać najnowsze wieści. Wiedział, że Justine nie da się pojmać żywcem, a on też nie miał zamiaru. Dostrzegł jej ruch, jak najbardziej odpowiedni do sytuacji w jakiej się znaleźli. Nie powinno czuć się zaskoczeni, sporo ryzykowali przychodząc tutaj bez kamuflażu, ale z drugiej strony, chciał taką wiedzę mieć. Które miasteczka i wioski na granicy hrabstw stoją po stronie wroga, albo kto jest tym, którego nie ma jak tknąć.
-Kto? - Zapytał bez ceregieli Herbet. -Ktoś z obsługi?
|Kto jest donosicielem:
Parzyste - Dziewczyna, która ich obsłużyła. Przetrzymywany jest jej ojciec i aby zobaczyć go żywego ma donosić szmalcownikom i innym po drugiej stronie;
Nieparzyste - pomocnik kucharza jest kapusiem, ale nic nie można mu zrobić, ponieważ jest synem zarządcy miasteczka;
Drobne przyjemności, kiedyś stanowiły ich codzienność. Nie zdawali sobie sprawy jak będą tęsknić za kubkiem kawy albo też herbaty, a nie naparu z lipy jakim się codziennie teraz raczył. Jak będą tęsknić za hasłem miasta przepełnionego mugolskimi sprzętami. Teraz ich świat był smętny, stanowił grobowiec, tylko niewielu miało odwagę to powiedzieć na głos.
Justine szybko zabrała się do pracy, nie czekała na większe instrukcje, zresztą, kto to jak kto, ale to ona prędzej mogła jego poinstruować. Ze swoim doświadczeniem mogła szkolić innych.
Stojąc z tacą jako ten głupek patrzył na przedziwną scenę przed sobą. Dwójka mężczyzn, których zagadał bez cienia wahania, teraz wpatrywali się w nią - doskonale wiedzieli z kim mają do czynienia. Czy jednak przeliczył się ze swoim planem i zaraz przyjdzie im walczyć, a może uda się uniknąć rozlewu krwi? Akcja miała być pokojową, jeszcze tego brakowało, aby rozpoczęli bójkę w pubie.
Śmiech Tonks skonfundował mężczyzn. Zawahali się, spojrzeli po sobie do końca nie rozumiejąc co się właśnie dzieje. Herbert też podążył wzrokiem za spojrzeniem mężczyzn. Za ladą nikogo nie było, ale przecież nie wiedział kto jeszcze siedzi na zapleczu.
-Niektórzy widzieliby twoją głowę zatknięcia na murach miejskich - wyjawił jeden z mężczyzn i sapnął ciężko. - To niebezpieczne szwendać się na granicach. Powinniście stąd iść.
Grey przystanął obok ich stolika z tacą, gdzie unosił się zapach prawdziwej kawy. Mężczyźni zaczęli gadać, a to oznaczało, że mogli z nich wiedzę wycisnąć jak świeżą cytrynę. Musieli to zrobić, między innymi po to tu przychodził, aby zebrać najnowsze wieści. Wiedział, że Justine nie da się pojmać żywcem, a on też nie miał zamiaru. Dostrzegł jej ruch, jak najbardziej odpowiedni do sytuacji w jakiej się znaleźli. Nie powinno czuć się zaskoczeni, sporo ryzykowali przychodząc tutaj bez kamuflażu, ale z drugiej strony, chciał taką wiedzę mieć. Które miasteczka i wioski na granicy hrabstw stoją po stronie wroga, albo kto jest tym, którego nie ma jak tknąć.
-Kto? - Zapytał bez ceregieli Herbet. -Ktoś z obsługi?
|Kto jest donosicielem:
Parzyste - Dziewczyna, która ich obsłużyła. Przetrzymywany jest jej ojciec i aby zobaczyć go żywego ma donosić szmalcownikom i innym po drugiej stronie;
Nieparzyste - pomocnik kucharza jest kapusiem, ale nic nie można mu zrobić, ponieważ jest synem zarządcy miasteczka;
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 9
'k10' : 9
Dolina Downs Bank
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire