Wydarzenia


Ekipa forum
Ogród
AutorWiadomość
Ogród [odnośnik]04.08.21 18:11
First topic message reminder :

Ogród na tyłach

Drzwi tuż przy schodach, na końcu korytarza prawadzą prosto do dużego, dziko porośniętego ogrodu. Niegdyś pielęgnowany, pełen kwiatów, pięknych roślin i owocowych drzew, teraz jest zupełnie dziki i pełen magii. W małej, niedziałającej już fontannie, w której zalega deszczówka często odpoczywają mniejsze i większe ptaki, a na wielkich krzewach można spotkać od czasu do czasu nieśmiałka.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogród - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ogród [odnośnik]16.04.24 19:46
Nim Liddy zdążyła się odezwać, wyraźnie zdezorientowana, Maria już zagryzała dolną wargę, próbując się nie rozpłakać. Na słowa Moore dlatego machnęła tylko ręką, kręcąc przy tym przecząco głową, nim wreszcie zdobyła się na słowa.
— To... To już nieważne, Liddy. Jeżeli... będziesz czegoś potrzebować... To mów, dobrze? — nie zachowywała się jak Liddy, którą znała. Coś musiało się wydarzyć, może dzisiaj, może miała zły dzień. Ale po fiasku pierwszej próby pomocy nie chciała narzucać się z propozycjami poprawy sytuacji.
Cichy śmiech wydostał się z jej ust, gdy po krótkim pukaniu i wymianie spojrzeć pomiędzy romkami a nią samą Aisha pokazała jej język i zakomunikowała, że to ona rezerwuje sobie możliwość otworzenia drzwi kolejnemu z gości. Westchnęła z ulgą w sercu — oczywiście przemogłaby się i zaprosiła tego kogoś do środka, ale jednak fakt, że nie była w swoim własnym domu, a za drzwiami mógł oczekiwać nieznajomy skutecznie powstrzymywała ją przed wyrywnością. Co, jeżeli to ktoś zupełnie obcy, też dla Eve i małej? Lepiej będzie, jeżeli otworzy Aisha. Zresztą, sprawiało jej to taką przyjemność, że Maria nie mogła odmówić swemu Fiołkowi.
Kłamstwo Freddy'ego w ogrodzie z kolei zupełnie wybiło ją z rytmu. Od razu zwróciła głowę ku niemu, przyglądając się koszuli.
— Ale nic takiego nie... — zaczęła, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Co on w ogóle wygadywał! Wystroił się dla niej? Przecież nigdy nic nie mówiła o jego koszuli ani nie prosiła go, aby wystroił się na to przyjęcie. Zdążyła tylko zmarszczyć jasne brwi w konfuzji, nim wzniosła szarozielone tęczówki na Jamesa, przysłuchując się jego opowieści. Uśmiechnęła się szerzej, słysząc słowa o jego znajomości z Freddym, zupełnie jakby chciała powiedzieć, że i w jej przypadku historia była długa. Nie drążyła jednak, wierząc, że jeżeli Fred będzie tego chciał, sam wtrąci się w tę opowieść. Nigdy nie lubiła wyciągać z ludzi informacji, na podzielenie się którymi nie byli gotowi. Zaraz jednak ponownie zachichotała, tym razem w reakcji na opis ich relacji z Eve. Później faktycznie zajęła się głównie obłokami z dymu, ledwo powstrzymując się przed uniesieniem dłoni w górę i wsunięcia palców w ich środek. Dopiero kolejne słowa Jima wytrąciły ją z zamyślenia. Serce ze strzałą?, w jednej sekundzie tysiąc myśli przemknęło przez jej głowę. Czy aż tak było widać jej zainteresowanie Marcelem? I jeżeli tak, czy Marcel... Co on o tym myślał? Nie uważał jej za głupią dziewczynę, która się do niego przyczepiła? Nie, nie mógł, był dla niej zawsze taki miły, nawet teraz, nie wyglądało, żeby robił to dla żartu. Poznałaby. W szkole dała się nabrać o kilka razy za dużo. Serce — niezależnie od wyniku sytuacji — zatrzepotało jej w klatce żeber, nim z ulgą ponownie wymieniła się z Marcelem, tym razem za papierosa otrzymując kieliszek, z którego wcześniej pił, ale już uzupełniony. Myśl, że mogli się podzielić — chociaż tym, bo tacy jak oni nie mieli wiele — dziwnie ją ucieszyła, dodając jeszcze do ciepła, które i tak czuła w klatce piersiowej. Ostatecznie przecież nie musiała myśleć wiele nad tym całym zamieszaniem z sercem ze strzałą z dymu. Bo Marcel starał się, wydawało się, z całych sił i w jego staraniach było coś bardzo urzekającego. I nie musiało mu się udać, bo i tak jedno zerknięcie na roziskrzone radością spojrzenie Marii i uśmiech malujący się na jej twarzy wystarczyło, aby upewnić się, że i tak była zadowolona z efektu. A gdy papieros znów trafił do niej, z dymkową lekcją pospieszył jej Freddy. Wciąż może tylko delikatnie zakłopotana wcześniejszym żartem rozpoczęła obserwację jego najlepszych starań. Więcej dymu w ustach, może dlatego jej nie wychodziło, bo w ogóle tego dymu nie czuła? Nim się spostrzegła, wychyliła nieco tułów do przodu, pragnąc przyjrzeć się tej jakże ważnej pracy policzkami z bliska, ale zaraz powróciła do wcześniejszej pozycji, gdy Fred zaczął kaszleć. Dłoń odruchowo ułożyła się na ramieniu chłopaka, a zmartwione spojrzenie przesunęło się po Jimie i Marcelu. To normalne?. — Chyba nie dla nas obłoki, Freddieszepnęła, aby mógł usłyszeć to tylko ciemnowłosy chłopak, uśmiechając się do niego porozumiewawczo.
Gdy zawołana przez chłopców Aisha znalazła się niedaleko wraz z nieznajomą, Maria poczekała, nim swoje przywitanie skończy stojący przy niej samej Marcel. Ten czas był jej potrzebny także po to, aby przygotować się do tej czynności. Cześć, jestem Maria. Hej, nazywam się Maria. A może po prostu powiedzieć jej tylko imię? Jeszcze raz, jak miała na imię?
— HejjestemMairia — wypowiedziała wszystko za szybko, w dodatku mieszając swoje imię z imieniem tej dziewczyny. Gdy tylko uświadomiła sobie wpadkę, otworzyła szeroko oczy, zaraz unosząc dłonie do góry, do twarzy, zatrzymując się ledwo przed przyciśnięciem ich do ust. — To znaczy... Przepraszam... Jeszcze raz. Hej, jestem Maria... — oby tylko nowopoznana dziewczyna nie uznała jej za jakąś wariatkę...
Wyłapała wzrok Aishy, następnie także Eve, nawet pomimo własnych łez starając się uśmiechnąć jak najbardziej promiennie — a wszystko to po to, aby dodać otuchy przyjaciółkom, przynajmniej tak mocno, jak było to możliwe na odległość. A gdy było już po wszystkim, gdy prezenty trafiły do obdarowanych, a Eve zaproponowała naukę podstawowych kroków tradycyjnego romskiego tańca, Maria zgodziła się bezgłośnie, kiwając energicznie głową. Ostatni raz tańczyła... Przed tym wszystkim. Może wraz z pierwszym dniem zakończenia żałoby powinna także rozpocząć naukę nowego tańca? Po wypiciu kolejnego kieliszka alkoholu poczuła dłoń przyjaciółki na jej własnej. Nie musiała robić więcej, niż to drobne pociągnięcie, aby Maria poszła zaraz za nią, w kierunku domu. Widziała, jak Jim szedł z małą do domu, może trzeba było przygotować coś jeszcze? Gdy zbliżyły się do środka, jej wątpliwości rozwiały się, a na ich miejsce weszły nowe. Stanęła na palcach, zaglądając do środka ponad ramieniem Eve, spoglądając na Marcela trzymającego w rękach małe zawiniątko.
— Przecież on ledwo oddycha... — szepnęła do przyjaciółki, nie trzeba było nawet znać blondyna szczególnie dobrze, aby zauważyć nienaturalne napięcie mięśni. Widok pozornie był więc uroczy albo Multon po prostu nie potrafiła przejść obojętnie obok wyraźnie potrzebującego pomocy Marcela. Tylko na słowa o cieście uśmiechnęła się do Eve przepraszająco. Już dowiedziała się o tym, kto pozwolił na wcześniejszą degustację? Płacz małej Gilly skutecznie zmusił Marię do działania. Gdy tylko Eve wycofała się do ogrodu, ona przestąpiła próg, wyciągając od razu ręce po małe zawiniątko.
— Już, już, maleńka, ciocia Marysia przybywa na ratunek — szepnęła, posyłając tylko jedno, uspokajające spojrzenie Marcelowi. Potrzebował tego bardziej niż Gilly, zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, że pomoc już nadchodziła. Jedną z rąk wsunęła pod główkę, którą dziewczynka wciąż trzymała bezwładnie, drugą zaś pod jej lędźwia, powoli uwalniając blondyna od niespodziewanej odpowiedzialności. Jej siostry miały już dzieci, czasami miała okazję im pomagać, także czuła się w swoich gestach odrobinę pewniej, niż większość z dzisiejszych gości domu Bathildy Bagshot. — Już idziemy do mamusi — oznajmiła dziewczynce szeptem, po czym poczęła cicho śpiewać. Luli—luli—lu, ludzie śpią, i ptaszki śpią, i koty śpią i psy. Zamknij więc oczęta, luli—luli—lu, wszyscy śpią, już zaśnij także ty...w trakcie drobnej przerwy na własny oddech wskazała głową na drzwi, chcąc zachęcić Marcela do wyruszenia do ogrodu. Jak zarobimy dwieście sykli, to z wujkiem Marcelem kupimy ci cudny domtutaj rytm się troszkę zagubił poprzez wtrącenie dodatkowych słów, ale Gilly chyba jeszcze nie mogła tego wyłapać. Na ustach Marii znów wykwitł szeroki uśmiech. Będziesz spała jak królowa na łóżeczku z białych róż. Dobranoc, oczka zmruż, luli—luli—lu...gdy tylko dziewczynka uspokoiła się nieco, Maria sama ostrożnie wyruszyła na poszukiwania Eve, chcąc przekazać jej córeczkę, która pewnie nie uspokoi się zupełnie, dopóki nie poczuje znajomego ciepła mamy.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Ogród [odnośnik]19.04.24 0:19
- Ty też. - szepnęłam jeszcze cicho Liddy przed wejściem. Bo to naprawdę dobrze że była. Nie że tu, na imprezie, ale ogólnie tak po prostu pozwalając wciągnąć się dalej w inne dramaty, te dzisiejsze nie te przeszłe. Te przeszłe były za nami. Już niemal nieważne, jakby w innym życiu będące - bo w wydarzało się coś kolejne, okrutnego, niezrozumiałego, niechcianego. Ale niewiele mogłam na to wszystko poradzić. Gdzieś jakby w środku, ale na zewnątrz, nie pasując jeszcze mocniej niż wcześniej. Jeszcze bardziej. Zostawiłam dziewczyny i tak nie chciały mnie ze sobą postanawiając trzymać się chłopaków - i Liddy, przy niej nie czułam się tak koszmaranie w tej nijakiej sukienkce, z twarzą której nie zakrywał puder tylko piegi z nadal widocznymi cieniami pod oczami. Nieważne, nieważne. Bo zaraz już chwytałam butelkę.
Właściwie to nawet nie usłyszałam tych przeprosin Marcela walcząc o życie - i flaszkę. W końcu jednak wygrałam. Cóż, raz nie zawsze ale szczęście objawiało się dziwnie dla mnie. Wyprostowałam się, odrobinę zmęczona, odrzucając ręką koszmyk rudych włosów. Rozciągnęłam usta w uśmiechu, pierwszym, który przebił się przez sukienkowy szok, może nie będzie tak koszmarnie? Pozwoliłam sobie pomóc. - Tylko może czymś, co trudniej się zbija jak upadnie. - zgodziłam się, bo w sumie to nie szkodziło mi spróbować, to zawsze jakieś ćwiczenie dla rąk i koordynacji, nie?
Skinęłam głową, krótko, nie miałam co powiedzieć więcej. A może nic więcej dodawać nie chciałam, bo bolało mnie dziś znaczenie więcej niż duma.
- Nie płaczę. - odpowiedziałam jej spoglądając na jej ręce. Ich dotyk był dziwny. Współczucie gorzkie. - Znaczy płaczę. - poprawiłam się, bo przecież kłamać kiedy prawda obecna jest wszędzie bez sensu było całkiem. Brwi zeszły mi się trochę. Co za abstrakcja, czemu zawsze każdy myślał, że jak się kogoś poprosi żeby przestał płakać, to to zrobi. Raz puszczona tama, nie zatrzymywała się po prostu póki nie ulżyła trzymanym wcześniej emocjom. A przynajmniej ja nie umiałam.
Dlaczego płakałam? Tak, dobre sobie że powiem. Nawet nie tyle, że Eve, ale komukolwiek. Bo nikomu nie mogłam, jak miałabym? Przyznać, że jestem tak niemorlanie zła i niepoprawna? Otworzyłam usta, potrzebowałam jakiegoś wytłumaczenia, rozszerzyłam oczy w zdumieniu, jakby mnie nagle strzeliło bo żadnego nie miałam. Bawić się? Teraz? Coraz lepiej to się zapawiadło. Śmiać i cieszyć, kiedy w środku mnie rozrywało.
- To ze w-wzruszenia. - wzruszyło mnie, a jakże, moje głupie serce strasznie. Spróbowałam unieść wargi w uśmiechu, ale wyszło to marnie, cóż, cała byłam marna. I głupia ponad miarę. O tak, miałyśmy, ale wcale nie miałam ochoty na cygańskie tańca, wyglądając jak wyglądałam. Wygłupić się bardziej nie miałam zamiaru wcale.
- Dziękuję. - powiedziałam. - Ale poczekam na coś… angielskiego. - odmówiłam unosząc trochę brodę, uśmiechając się lekko, krzywo, płaczliwie nadal. Teraz już wiedziałam, gdzie moje miejsce było właśnie. Na pewno nie wśród cygańskiej kultury, pewnie i nie ludzi, Eve dała mi znać wyraźnie że mnie do niej nie zaprasza, dlaczego teraz sądziła że taniec naprawi i płacz i to że wyglądałam normalnie? Nie wiedziałam. - Będę wyglądać dziwacznie i nie pasować do was w tym co mam na sobie. - przyznałam zgodnie z prawdą. Nie dziękuję, posiedzę, popatrzę. A może wymknę się w końcu po prostu, mówiąc Liddy, że nie czuję się za dobrze. Ona nie spróbuje mnie zatrzymać, zrozumie na pewno, co nie? Sama pewnie jeszcze czuła skutki tego siedzenia w rybie wcześniej. Odrętwiałe palce i gubiony oddech. No nic, nieważne. Uśmiechnęłam się jeszcze raz, koszmarnie, odwracając tęczówki i trafiając nimi na Freda. - Przepraszam na chwilę muszę Freda o coś zapytać. - powiedziałam w krótkim tłumaczeniu odsuwając się od Eve w jego stronę właśnie. Unosząc ręce żeby otrzeć oczy. Wzięłam wdech w płuca mocny, stawiając ku niemy kroki. - Freddie, jak ręce? - zapytałam bo musiałam zrobić cokolwiek, żeby nie uciec naprędce. Uciekał tylko tchórz a ja nim nie byłam przecież, ale wiedziałam już że bawić się dzisiaj nie będę najlepiej.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Ogród [odnośnik]19.04.24 18:57
Nie byłem szczególnie zaskoczony widząc zdziwienie na twarzy Marii, bo w końcu nie było to nic jak drobne, wymyślone na poczekaniu kłamstewko. Co jednak mogłem innego powiedzieć? Właściwie to wystarczyło wspomnieć o samym przyjęciu… nie wypadało przyjść jak obdartus, ale zaskoczył mnie tą dziewczyną. No bo przecież dla żadnej bym się nie stroił prawda? Padło na nią, musiała mi to wybaczyć. -Wiem, wiem. Dałaś mi to do zrozumienia, ale w bardzo uprzejmy sposób- brnąłem, bo z pewnością James zorientował się, że coś tutaj nie grało, a mina dziewczyny tylko to ułatwiała.
Zachciało mi się pajacowania z kółkami; z resztą potrafiłem to, przecież paliłem od dawna i często w ten sposób bawiłem się dymem, jednak tym razem wszystko poszło nie tak. Gdyby tak dłużej o tym pomyśleć, to czemu w ogóle się temu dziwiłem? Przecież demonstracje nigdy mi nie wychodziły, podobnie jak nauczanie. Rybołówstwo było dla mnie chlebem codziennym, a i tak jakiekolwiek próby pokazania – chociażby – zarzucenia wędki zwykle spełzały na niczym. Sam nie wiedziałem w czym był problem, ale zdążyłem przywyknąć. Nie wychylać się.
Ułożywszy dłoń na klatce piersiowej wziąłem głęboki wdech i powoli wypuszczając powietrze starałem się opanować kolejne napady kaszlu. Trzymanego w drugiej ręce papierosa wyrzuciłem w zielone zarośla, bo kompletnie straciłem na niego ochotę. -Najwyraźniej- odparłem wciąż czując duszący dym w gardle. Widziałem jej spojrzenie, odpowiedziałem na nie lekkim uśmiechem, po czym przeniosłem wzrok na nieznaną mi dziewczynę. -Cześć!- rzuciłem nieco głośniej.
Potem wszystko potoczyło się szybko – pierwsze i kolejne kieliszki wypełnione trunkiem, głośne toasty, ciche zachwyty i łzy wzruszenia. Zaobserwowałem, że niektórzy wręczali świeżo upieczonym rodzicom podarki, na co zrobiło mi się wstyd, bo sam przyszedłem z pustymi rękoma, ale zupełnie o tym nie pomyślałem. Idea prezentu była mi obca, a ponadto nie miałem pojęcia, że na podobne okazje takowe się wręcza. Mogłem chociaż przynieść coś do jedzenia lub… picia. W przyszłości musiałem to nadrobić.
Komentarz Eve wyrwał mnie z zamyślenia. Przeniosłem na nią rozbawione spojrzenie i lekko wzruszyłem ramionami. -Przyda mi się- odparłem w żartobliwym tonie, choć stwierdzenie poniekąd było prawdziwe. Od pamiętnego dnia nie udało mi się w pełni powrócić do wykonywanego wcześniej zajęcia. Drżące, drętwiejące dłonie, niekiedy omawiająca posłuszeństwa noga, czy palący ból w klatce piersiowej nasilały się przy wzmożonym wysiłku, a praca na barce właśnie z takim się wiązała. To chyba ta niemoc wprawiała mnie w paskudny nastrój – nie ból, nie szerokorozumiane cierpienie, tylko pieprzony brak kontroli nad własnym ciałem. -Lepiej pić okropności, niż wcale- odparłem wcale nie uważając, że był to trunek nie do przełknięcia. Zdarzało mi się kosztować gorszych. -Doceniamy- zaśmiałem się pod nosem i uniosłem lekko butelkę w geście podziękowania. Skoro tak zażyczyła sobie gospodyni, to nie mogliśmy jej zawieść.
Widząc rozpoczynające się tańce instynktownie odszedłem wraz z Liddy na ubocze, aby przypadkiem nikt nie zachęcił nas do dołączenia na parkiet. W chwili, gdy wyciągnęła w moim kierunku pusty kieliszek* usłyszałem za sobą głos Neali. Obróciwszy się w jej kierunku zachęciłem ją gestem dłoni, aby do nas dołączyła. -Bywało lepiej, a twoje?- odparłem nieco lakonicznie, bo przypuszczałem, że mierzyła się z tymi samymi przypadłościami.
-Wszystko w porządku?- zmrużyłem oczy skupiając się na jej tęczówkach. Wydawała się smutna, może zmartwiona? Ponadto gdzieniegdzie na jej twarzy dostrzegłem zaczerwienienia – płakała? -Eve kazała nam się tym zająć- przeniosłem wymowny wzrok na trunek. -Chcesz?- spytałem unosząc puste szkło.

*za zgodą Lidki troszkę nią pokierowałam


Jedną z bolączek współczesnego świata jest to, że nikt nie wie
kim tak naprawdę jest
Freddy Krueger
Freddy Krueger
Zawód : Rybak, alchemik, złodziej
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
We li­ve, as we dream
– alo­ne.
OPCM : 2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 12 + 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11968-freddy-krueger https://www.morsmordre.net/t12029-eldur#371473 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f454-warwickshire-warwick-barka-na-rzece-avon https://www.morsmordre.net/t12028-skrytka-bankowa-2600#371466 https://www.morsmordre.net/t12087-freddy-krueger#372584
Re: Ogród [odnośnik]20.04.24 3:18
Maisie, choć nie należała może do najbardziej śmiałych i przebojowych osób, zawsze była otwarta i ciekawa świata i ludzi. Kiedy dowiedziała się, że jest czarownicą, była niezwykle ciekawa tego nowego dla niej świata i w początkach szkoły ciągle męczyła nowych znajomych pytaniami o rzeczy, które dla nich były oczywiste, ale dla niej zupełnie nowe. Także teraz wiele rzeczy było dla niej nowe, ale podeszła do całego wydarzenia z charakterystyczną dla siebie ciekawością i chęcią poznania nowych dla niej obyczajów, a także nowych ludzi. Łaknęła kontaktów towarzyskich, a w dzisiejszych czasach musiała uważać, już Hogwart nauczył ją, że nie każdy jest życzliwy i otwarty, że dla niektórych liczy się tylko jej status krwi, a nie to, kim była. Ale nie spodziewała się takich osób zastać tutaj, była pewna, że Eve nie dopuściłaby żadnej potencjalnie niebezpiecznej osoby w pobliże swojej córki, więc zakładała, że była w przyjaznym gronie i mogła czuć się zrelaksowana i bezpieczna. Dla niej nie miało znaczenia, czy ktoś jest szlamą czy czystej krwi, czy ktoś był Anglikiem, Cyganem czy kimkolwiek innym. Dla niej ci ludzie mogli nawet pochodzić z Księżyca, i tak długo, jak długo byli jej przychylni, mogli liczyć na sympatię Maisie. Panna Moore była ucieleśnieniem stereotypu Puchonki, miłej, życzliwej i z sercem na dłoni, szkoda tylko, że już w pierwszych dniach szkoły niektórzy deptali to jej dobre serduszko i dobitnie pokazywali, że dla nich jest tylko brudną szlamą. Dobrze jednak, że nie wszyscy tacy byli i Hogwart nie zrujnował całkowicie jej wiary w ludzi.
- Cześć – odpowiedziała na przywitanie Eve. – Czułam, że mimo tego, co się wydarzyło, chcę być tutaj z wami i razem z wami świętować ten wyjątkowy dzień – szepnęła do niej. Może nie była częścią cygańskiej społeczności, ale nie wszyscy obecni byli, więc nie musiała czuć się nie na miejscu. Poza tym bardzo się cieszyła, że dla Eve i jej córki wszystko skończyło się dobrze, że obie przetrwały tamtą straszliwą noc, więc było co świętować. Wielu zginęło, w tym jej babcia, ale życie na przekór przeciwnościom trwało. I trzeba było cieszyć się z tego, co dobre.
Uśmiechnęła się, kiedy podeszli do niej nieznajomi chłopak i dziewczyna, którzy przedstawili się jako Marcel i Maria. I o ile chłopak bardzo mgliście mógł jej się przewijać w dawnych szkolnych wspomnieniach (choć możliwe, że tylko jej się wydawało, nie sposób było spamiętać dokładnie każdą migniętą na szkolnych korytarzach twarz), tak dziewczyny raczej nie spotkała, na pewno nie w Hogwarcie, a przecież musiały być w podobnym wieku, plus minus rok w jedną lub drugą. Ale skoro tu była, musiała być krewną lub znajomą kogoś z pozostałych, choć wydawała się dość nieśmiała, sądząc po nieco chaotycznym pierwszym przywitaniu.
- Cześć, bardzo miło mi was poznać – powiedziała do nich. – Jestem Maisie – przedstawiła się, ale uświadomiła sobie, że to pewnie im niewiele powie i nie wyjaśni, skąd w ogóle się tutaj wzięła. – Jestem kuzynką Liddy, ją pewnie znacie, prawda? Ja w Hogwarcie raczej nie rzucałam się w oczy…Liddy była na tyle barwną osobowością, że trudno byłoby ją pominąć. To Maisie była tą bardziej szarą i ginącą w tłumie panną Moore, to ją łatwiej było przegapić, ale trochę było w tym jej zasługi, bo starała się wtapiać w tłum żeby uniknąć zaczepek ze strony Ślizgonów. Chętnie też dowiedziałaby się czegoś więcej o nich, może będzie ku temu okazja.
Czuła wewnętrzną potrzebę dopowiedzenia, ponieważ od początku bycia w czarodziejskim świecie, mimo całej jej ogromnej fascynacji nim, zawsze czuła się trochę obca, nie przez wszystkich mile widziana, dlatego trochę jej zostało tej mentalności i poczucia bycia kimś z zewnątrz, więc mimowolnie i nie do końca świadomie chciała podkreślić, że coś jednak ją łączy z zebranym tu gronem, że nie była całkowicie oderwana. Że miała jakąś rodzinę w tym czarodziejskim świecie. A przyjaciele Liddy mogli liczyć i na jej sympatię. Poza tym przecież w szkole lubiła się z Aishą i Eve, które poznała właśnie przez Liddy, bo to głównie dzięki niej miała okazję poznawać ludzi z Gryffindoru. Czasem żałowała że nie trafiła do jednego domu z kuzynką i jej przyjaciółmi, ale Tiara Przydziału miała dla niej inne plany i uczyniła ją Puchonką, gdzie też nie było jej przecież źle, bo także poznała trochę miłych osóbek. No i pomimo swojego przydziału, i tak często spędzała czas także z Gryfonami, głównie z kuzynką i jej znajomymi. I cieszyła się z tego, że miała okazję odnowić niektóre znajomości, że znów spotkała na swej drodze Aishę i Eve, i mogła tu teraz być.
Przywitała także nieznajomą niziutką rudą dziewczynę (Neala), a także wysokiego i chudego chłopaka (Freddy), którzy także mignęli jej gdzieś w pobliżu. Powoli traciła rachubę w tym, kto gdzie się przemieszczał i co robił, tyle bodźców otaczało ją dookoła, a ostatnie tygodnie spędzała przecież głównie w Menażerii Woolmanów. Mimo wszystko czuła się tu dobrze, nawet jeśli nie wszystkich dobrze znała z lat szkolnych. Przyglądała się wszystkiemu co się działo, jak mała dziewczynka przechodziła z rąk do rąk, ale sama nie pchała się, chyba że Eve później pozwoli jej potrzymać małą i zapoznać się z nią bliżej, kiedy nadejdzie ku temu bardziej odpowiedni i spokojny moment. Zdawała sobie sprawę, że dla tak małego dziecka poznawanie tylu nowych osób musiało być stresujące, skoro wcześniej pewnie była głównie z rodzicami.
- Mogę też dołączyć? – zapytała, kiedy padła propozycja tańców. Jako że wychowała się na wsi, to jakieś podstawowe kroki taneczne znała, poznane przy okazji jakichś rodzinnych wydarzeń, może okaże się to pomocne i przy cygańskich tańcach, choć nie do końca wiedziała, jak one wyglądały, i jak mocno różniło się od tego, co znała, a bądź co bądź dzieciństwo spędziła głównie wśród mugoli. Ale była chętna spróbować, nawet jeśli nie będzie wychodziło, to nie szkodzi. Cała jej przygoda z czarodziejskim światem to było nieustanne poznawanie i próbowanie nowych rzeczy, bo nawet po tych siedmiu latach od otrzymania listu z Hogwartu nadal często coś ją zaskakiwało, i przy rówieśnikach z magicznych rodzin pewnie czasem wychodziła na ignorantkę. Magiczny świat był zbyt różnorodny i rozległy, żeby wystarczyło tylko siedem lat na dogłębne poznanie go, zwłaszcza że nawet nie ukończyła pełnej nauki, ale grunt to mieć otwartą głowę.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore
Re: Ogród [odnośnik]20.04.24 20:06
Uczyła się tego, odkąd pamiętała. Odkąd poznała życie wolne, to wypełnione drogą i nieustanną , kochającą ją obecnością, odkąd śpiew i taniec przenikały jej rzeczywistość i krążyły w żyłach jak krew. Czerpać miała z tego co dawał dzień. Niezależnie od tego co przynosił. Nawet z tych strasznych rzeczy zrodzić się mogło coś dobrego. Odwrócić się dało zły los, choćby jakaś moc chciała złośliwie przeszkodzić. Dobre, jak światło potrafiło przegonić cień. Wciąż tylko musiała uczyć się, jak to światło w sobie uchować, nie dać zgasić, jak podsycane bezgwiezdną nocą ognisko. Czy jaśniała wystarczająco mocno, by przegnać smutek, który szarością znaczył twarze przyjaciół? Jej rodziny?
Znaczyła ją słabość. Ta czysto kobieca. Przekonywała się o tym raz za razem. A chociaż wciąż w pamięci miała, wszystkie nauki, jakie babka jej przekazywała, to, co wchłonęła od starszych, brakowało kierunku. Wyznacznika, który utwierdziłby ją, co mogła i powinna robić - dalej. Świat, w jakim się wychowała, różnił się diametralnie od tego, czym oddychała dziś. I tylko bliskość odnalezionego brata, Marcela i Eve utrzymywały nadzieję ryzach, nierozproszoną. Patrząc na nich wszystkich teraz, z tą iskrą cygańskich wspomnień, jakie pamiętała - chciała przekrzyczeć złe.
W ramionach przybyłej Maisie, śmiała się szczerze, ciepło - Nic a nic się nie spóźniłaś! - zaplotła na dłoni dziewczyny obie dłonie i pochyliła się - Za chwilę wszyscy poznają kogoś wyjątkowego, gwiazdę tego wieczoru! - Szepnęła, by zaraz odsunąć się i poprowadzić gościa do środka, starając się zadbać, by nikt nie pozostał sam. Zerkała przy tym na Liddy. To nie tak, że nie dostrzegała smug zmęczenia, które kleiło się do jej buzi. Nie udawała, gdy obejmowała smukłą sylwetkę przyjaciółki. Była ważna. I niezmiennie cieszyła się z obecności, która - odkąd pamiętała, zawsze podejmowała energię, jaka burzyła im krew i ścigały się - nie raz dosłownie w realizacji pomysłu. Liddy, działała jak iskra. I w duchu, tak właśnie ją wołała. Żywy ognik.
Odetchnęła, wciąż trzymając na wodzy własną, rozbudzając się żywiołowość. Niewiele brakowało, by po dotarciu do kręgu przyjaciół, wsłuchując się w toczący się wesoło głos, odbijane wymiany, zakręciła się wokół, jak w kołowrotku. Na słowa brata o byciu chochlikiem, zachichotała, mrużąc ślepia z jakąś zaczepną nutą, która mówiła - że jeszcze nie raz miał się przekonać o słuszności wypowiadanego określenia - To rodzinne - dodała niewinnie, dygając przy tym , jakby dziękowała za taniec. Wytrzymywała jednak na tyle, by kołysać lekko ciało, przenosząc ciężar z nogi na nogę, dając szansę, by brzegi spódnicy okręcały się miękko wokół kostek. I chociaż kusiło ją, by zsunąć ze stóp buty, wiedziała, ze był to głupi pomysł.  Przynajmniej - teraz.
Z rozczuleniem obejmowała reakcje ku powitaniu jej maleńkiej bratanicy. Łzy, ciągnęły strużką przez policzki, ale bijące z oczu światło, odbite w drgających kącikach warg, miły inną historię. Nadając wydarzeniu znaczenia radości. Nie tej infantylnej, płytkiej, pieniącej się naiwną wiarą, że świat i przyszłość zmienią się magicznie. Ale ufała wciąż i naprawdę wierzyła, że zmiana była prawdziwa i nieść miała się  do przodu, jak pieśń. I dokładnie tak, płynął alkohol, ogniem rozlewając się przy podniebieniu, przekazując jego nutę i zwyczaj - dalej. Na widok zbliżającej się Eve, mimowolnie przetarła płynące łzy, wsuwając w ramiona. dała się przygarnąć drobnym ramionom i sama włożyła siłę, by wtulić się w czarnowłosą. Wilgotny noc wsunęła gdzieś w zagłębienie kobiecej szyi, i w ten sposób sposób chłonąc oraz jednocześnie ofiarować wsparcie. Czas od momentu przyjścia na świat jej małej córeczki, spędziły w dużej mierze w swoim towarzystwie. Aisha, mimo pierwotnego niepokoju, pokochała dzieciatko, chcąc kruchej duszce pokazać, jak kochana jest. Zapewnić i samą Eve - że nie była sama. I nigdy nie będzie. I chociaż miała coś powiedzieć, coś mądrego nawet,  wzruszenie ściskało gardło i tylko mocniej wsunęła palce, ledwie kiwając głową. Bo tak, mimo przeciwności - udało się.
Niemal się zaśmiała, gdy spojrzała na Nealę, na płynące u niej łzy i na podarek, jaki pojawił się w dłoniach. I tak jak wysunęła się z objęć bratowej, tak dłonie przylgnęły najpierw opierając kruche ramię, by wtulić ciało w bok Weasley - Ty nawet nie wiesz, jaka kochana jesteś, wiesz? - nie była pewna, czy została usłyszana, bo i odsunęła się, nie chcąc wytrącać chwili powagi. Dając też miejsce dla innych, przejmując na chwilę podarowany album na zdjęcia, by dać moment dla dziewczyn. Chciałaby móc objąć każdego znowu, trącić strunę dobrego losu - Tje avjen bachtale - szeptała, co znaczyło dosłownie - obyście byli szczęśliwi. Mówiła, jednocześnie obracając się, by ująć uwagą każdego z zebranych. I chociaż nie była to jej rola. Nie miała ze sobą gałązki i dzbana z wodą, nie była czysta, to wierzyła, że intencja wystarczy, by duchy uśmiechnęły się, gdy chyliła się z szacunkiem.
- Nie wiem, czy to się sprawdza zawsze, Freddy - oczy miała wciąż załzawione, gdy reagowała na komentarz. Wciąż pamiętała trunek na jego barce i chociaż ciężki alkohol był wpisany w świta, jakie pamiętała, trudno było jej przyzwyczaić się tych najmocniejszych. Wydęła lekko usta, gdy dostrzegła niemal znajomy obraz umykających z parkietu - Liddy i Freddyego. Nawet jeśli rozumiała niechęć i powody, chciała wciągnąć przyjaciół - nawet na moment. Z westchnieniem uniosła, potem, opuściła ramiona, skupiając się na scence, w której mała, została przekazywana z rąk do rąk. Z pewną ciekawością patrzyła, jak Marcie odnajduje się w ramionach brata, który moment potem zniknął, gnając ku odzyskaniu zagubionego? gramofonu, a dziewczynę - trzyma teraz Marcel - złapię, nie martw się - odezwała się w końcu, niemal poważnie, chcąc zruszyć niespokojność malującą się przy jasnowłosym - tylko przytrzymuj główkę - dodała ciszej, pochylając się ku przyjacielowi i odsuwając, gdy delikatne ręce Marysi przejęły zawiniątko i z czułością zaśpiewała wiercącemu się niemowlakowi - ładnie ci z nią - odezwała się, ostrożnie zwracając na siebie uwagę przyjaciółki - ale idź tańczyć! - dodała konspiracyjnie, wskazując gestem na Marcela - I Ty Maisie! - odwróciła się, zerkając dziewczynę - zaraz... zadbamy z Eve o rytm - przejęła dziewczynkę, już bezpośrednio odnajdując bratową, gdzieś w międzyczasie już nucąc melodię - bez słów, bez wyraźności, niepewna, co mogłaby wybrać. Spojrzenie utkwiła w Eve - zaczniesz? - w oczach rzeczywiście błyszczał jej chochlik, a na języku tliło się drżenie, bo kołysanka, którą nuceniem miała uspokoić dziecinę w ramionach, teraz, miała posłużyć dźwiękiem do pierwszego tańca. Nie miała ostatnio wiele okazji do śpiewu, nie pełnego, wykraczającego poza kołyszące nucenie, ale z łatwością chwytała rytm, melodyjnością tonu znacząc pierwsze zgłoski, które zapamiętała już później, poza taborem, wołane przy ogniskach przy wtórze granej na smyczkach piosenki.


...światło zbudź,
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb

Aisha Doe
Aisha Doe
Zawód : tancerka, przyszły alchemik, siostra
Wiek : 18
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Prick your finger on a spinning wheel
But don’t make a sound
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11832-aisha-doe#365247 https://www.morsmordre.net/t12177-poczta-aishy#375018 https://www.morsmordre.net/t12269-aisha-doe https://www.morsmordre.net/f386-dom-bathildy-bagshot https://www.morsmordre.net/t12176-szuflada-skrytka-aishy#375010 https://www.morsmordre.net/t11838-aisha-doe#365410
Re: Ogród [odnośnik]21.04.24 3:47
Nie rozumiała tej sytuacji, nie pojmowała, gdzie leży problem. Przecież nie wydarzyło się nic, co mogłoby tak skomplikować sytuację. Mimowolnie powiodła wzrokiem po osobach zebranych w ogrodzie, jakby ktoś mógł jej podpowiedzieć i dyskretnie wskazać rozwiązanie. Tylko że nikt z zebranych nie wyglądał, jakby miał wiedzieć cokolwiek. Wiele łez popłynęło dziś ze wzruszenia, widziała je u Marysi, Aishy czy Maisie. Widziała to nawet u Liddy, która zwykle wydawała się tak twarda, jak chłopacy. Cień zwątpienia pojawił się jednak przy rudowłosej, ale rozsypał się, zanim uformował w cokolwiek pewnego. Nie miała powodów, by jej nie wierzyć, nie lubiły się, ale to nie powinno odbijać się na innych. Dlatego skinęła głową, niemo akceptując ten argument, niech i tak będzie. Uważne spojrzenie powróciło do Neali, ale nie była przygotowana na to, co usłyszy zaraz. Kiedy rozmawiały wcześniej, gdy trzymała się własnego zdania, Weasley próbowała ją przekonać do czegoś innego, brzmiało to wtedy jakby miała nic do romów i ich kultury, a była ich ciekawa. Najwyraźniej pomyliła się wtedy, odebrała źle słowa dziewczyny. Poczekam na coś angielskiego, było jak mocny policzek. Teraz zebrała się na wzgardę ich kultury? W takim momencie, gdy chwilę wcześniej każdą osobę tutaj nazwała rodziną, nawet ją? Mimowolnie spięła się, rozumiejąc swój błąd. Nie pierwszy raz w życiu pomyliła się względem kogoś i po czasie orientowała się, że otaczały ją osoby, które po prostu czuły się lepsze. Parę miesięcy temu, najpewniej wybuchłaby złością, zagotowała się i dobrze wiedziała, jakby to się skończyło. Dziś miała w sobie więcej spokoju, więcej opanowania. Djilia swoim pojawieniem i wywróceniem życia do góry nogami w trybie ekspresowym nauczyła ją wyciszać się. W dniach, gdy przerastało ją zbyt wiele, a płacz małej tylko pogłębiał chaos wewnątrz niej, znalazła sposób, by ostygnąć w emocjach. Dorosła.
Pochyliła na moment głowę, by zyskać cenne sekundy i cofnęła dłonie od niej. Splotła je przed sobą, woląc to niż nerwowe zaciskanie palców na materiale sukienki.
- Dobrze.- odparła, a kąciki ust uniosły się nieco niemrawo.- Twój wybór, ale pamiętaj, że w każdej chwili możesz zmienić zdanie.- dodała, cofając się o krok. Próbowała, miała czyste ręce i sumienie, nikt jej nie zarzuci, że olała kogokolwiek. Więcej nie zamierzała prosić ani zachęcać jej, miała prawo nie chcieć się z nimi bawić. Chciała odwrócić się już, zwabiona słowami Maisie, ale jeszcze raz jej uwagę przykuła Weasley.- Nie będziesz pasować? – uniosła lekko brew i przesunęła wzrokiem po sylwetce drobniejszej od niej dziewczyny.- Masz sukienkę, niczym od nas nie odstajesz. Wyglądasz w niej bardzo ładnie.- niezrozumienie pogłębiło się tylko. Ten krój i kolor jej pasowały, może po tym co stało się na plaży nie wyglądała idealnie, ale jakie to miało znaczenie. Każda z nich borykała się z czymś, co było w nich nieidealne w tym momencie. Nie zatrzymywała na dłużej Neali, poświęcając w końcu swoją uwagę jednej z panien Moore. Uśmiech powrócił na jej usta, gdy spoglądała na Maisie.
- Oczywiście, że możesz.- odparła bez zająknięcia, bo to było przecież tak oczywiste.- Zaryzykuję, że nawet musisz, bo nie wolno tracić okazji do tańców.- dodała żartobliwie.- Musisz mi tylko dać chwilę, zagonię chłopców z powrotem do ogrodu. Potrzebujemy ich wsparcia, zobaczysz, jak Marcel i James potrafią wywijać prowadząc w tańcu. Myślę, że Freddy też im dotrzyma kroku.- wyjaśniła chwilę zwłoki, zanim zaczną się bawić. Towarzystwo jak zawsze rozchodziło się we wszystkie strony.
Przystając przy Kruegerze, nie mogła powstrzymać kształtującej się troski. Starała się nie okazywać tego za mocno, wiedząc, jak chłopacy potrafili wtedy unieść się dumą i zgrywać twardzieli. Nie miała pewności czy tak samo zachowa się on, ale jednak nauczona była doświadczeniem przy Doe i Sallowie.
Prychnęła cicho, gdy poniekąd skazał jej wieczór na porażkę.
- Ocenię jutro, gdy pobudzicie się z kacem, a ja w świetnej formie.- rzuciła i pokazała mu język na chwilę, jeden ulotny moment, kiedy trochę szczeniackie zachowanie wyszło na pierwszy plan.- Wiem. Twoje zdrowie, Freddy. Zasłużyłeś na to dziś najbardziej.- szepnęła, oddając mu kieliszek. Gdyby nie on, mogłoby jej tu nie być, jej i małej. Dygnęła delikatnie przed nim.- Tje avjen bachtale.- powtórzyła słowa, które Aisha wypowiadała do innych. Ten zwyczaj przysługiwał najmłodszej Doe, ale chciała je również powiedzieć jemu.- Obyś był szczęśliwy.- dopowiedziała, tłumacząc mu je w nieco innej odmianie.
Weszła do domu, zamierzając wprowadzić swój plan w życie, ale potrzebowała tych dwóch gagatków, którzy zniknęli jej z oczu. Cóż... odnalazła jednego z małą na rękach i to nie tego, który kilkanaście minut temu wziął maleństwo z ziemi. Nie zauważyła tego napięcia, może zbyt rozproszona tym, co się działo na około. Zbyt wiele bodźców, nie dało jej szansy, by zorientować się w sytuacji.
Dopiero słowa Marii sprowadziły ją na ziemię, dotarł do niej płacz Gilli i serce na moment zamarło. Zatrzymała się w drzwiach prowadzących z domu do ogrodu, obejrzała się przez ramię. Zawiesiła spojrzenie na Marysi i Aishy, kiedy ta druga zabrała małą. Wiedziała, że Doe poradzi sobie z małą, była najlepszą ciocią, odnalazła się w swej roli bez problemu. Cofnęła się do środka, by złapać jeszcze Marcela.- Przepraszam, nie chciałam cię zdenerwować.- wspięła się na palce, składając pocałunek na jego policzku.- To się więcej nie powtórzy.- dodała zaraz i zrobiła krok w tył.
- Pomożesz mi rozruszać towarzystwo? Wiesz, jak tańczyliśmy w taborze. To tak samo, jak wtedy podczas wesela. Zatańczysz z Marysią? – zamknęła palce na jego dłoni i delikatnie pociągnęła go w stronę ogrodu, ale po kroku czy dwóch puściła, by szedł w swoim tempie.
Wyszła znów na zewnątrz, unosząc ze zdumieniem wzrok na Aishę, gdy zachęciła ją, aby zaczęła. Potrzebowali czegoś skocznego i troszkę szybkiego, ale jak na złość miała przez chwilę pustkę w głowie. Chciała, by pierwsza piosenka była romska i tylko tyle wiedziała. Rozciągnęła usta w przebiegłym uśmiechu, gdy przypomniała sobie jedną, która kiedyś potrafiła śpiewać ze swoimi rówieśniczkami w taborze.
Zaczęła nucić melodię, zerkając porozumiewawczo na Aishę i delikatnym skinieniem wskazując na Freddyego. Młoda Doe tańczyła świetnie, więc idealnie zajmie się chłopakiem. Ona zamierzała wziąć na siebie Maisie i upartą Liddy, która pewnie nie da się tak łatwo zachęcić. Nie była pewna czy powinna brać pod uwagę Nealę, gdy ta dała jej do zrozumienia, że nie chciała się z nimi bawić. Podeszła jeszcze do Aishy, by wziąć od niej maleństwo, aby ta mogła się bawić. Sama mogła sobie to odpuścić, lecz nie chciała zabierać innym zabawy.- Andro verdan drukos nane...– słowa popłynęły miękko, starała się zamaskować zadziorność pod niewinnością, która nie była jej najmocniejszą cechą od bardzo dawna.- Man pirani shukar nane, loli phabaj precinava, hop hop hop, jek pash tuke, jek pash mange, hop hop hop – kroki stawiała zdecydowanie wolniej i ostrożniej, całkowicie niezgodnie z rytmem piosenki, uważając głównie na córkę trzymaną w ramionach, ale przy okazji chcąc pokazać Maisie, jak się tańczy wśród nich. Początki nie były łatwe, dlatego nie spieszyła się wcale. Romowie zazwyczaj tańczyli tak, jak grało im w duszy, chociaż była w tym pewna powtarzalność.- dej na na-na na.- przeciągnęła delikatnie, nie zwalniając rytmu dla pozostałych.- jek pash tuke, jek pash mange, hop hop hop.- uśmiechnęła się z zadowoleniem, spoglądając, jak idzie Moore. Zaśpiewała raz jeszcze, odrobinę szybciej, ale mając na uwadze, że nie wszyscy dziś mogli pozwolić sobie na zawrotne tempo. Resztę zostawiła już tylko Aishy, wiedząc, że utrzyma rytm, w końcu śpiewały od zawsze. Taniec i śpiew były czymś naturalnym, powtarzanym przecież tak wiele razy.
Zostawiła na chwilę Maisie samą, mając nadzieję, że da się porwać melodii i skoczności. Podeszła do Liddy, wyciągając w jej kierunku wolną dłoń.- Daj się namówić, nawet trochę wolniej. Chociaż parę kroków- poprosiła, unosząc lekko kącik ust.- I wiesz, mi możesz odmówić, ale jej.- wskazała na maleństwo, które bezpiecznie tuliła do siebie.- Już chyba nie wypada, a jestem całkowicie pewna, że chciałaby zobaczyć tańczącą ciocię.- dodała, licząc, że w ten sposób coś zdziała. Nie naciskała mocno, nie łapała ją, by nie mogła odmówić. Dawała jej szansę na własną reakcję, chcąc, by zdecydowała.

| czas do 24.04 22:00


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Ogród - Page 6 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Ogród [odnośnik]21.04.24 12:29
Ledwo oddycha, co? Słyszał pogawędkę dziewczyn, spojrzał na Marię, czy ona wiedziała, co zrobić z dzieckiem? Mówiła o oddechu dziewczynki? Dusił ją? Wysunął małą w jej stronę, z nadzieją, Eve jej nie chciała, ale może Maria potrafiła poradzić sobie z nią lepiej. Wysunął ją tak trzymał - pod pachami po obu stronach, na zgiętych łokciach - gdzieś obok zjawiła się Aisha, podpowiadając, ze powinien trzymać główkę, rzeczywiście nie wydawała się sztywna, ale przecież nie miał trzeciej ręki, jak miał to zrobić? Czy były jeszcze inne części ciała, których nie trzymał, a powinien? Eve trzymała dziewczynkę inaczej, jak matka, przy piersi, ale on przecież nie miał piersi. Wyglądała tak krucho, jakby z łatwością, niefortunnym gestem, dało się jej urwać rączkę albo nóżkę, skrzywdzić ją nieświadomie, jakby mogła wyślizgnąć się z rąk bez trudu, jak miał ją utrzymać? Małe szczenięta dało się zamknąć w jednej ręce, ale mało kto próbował, póki nie podrosły, bo matka nigdy nie pozwalała dotykać jej dzieci. Widział w tym dziecku coś dziwnego, magię życia, magię krwi, krążyła w niej krew Jima i krew Eve, ale było to dla niego nowe i niespodziewane. Zawsze był otwarty wobec ludzi, w dziewczynce nie do końca widział już człowieka - raczej coś, co człowiekiem mało stać się dopiero w przyszłości. Czy to ich w ogóle widziało? Słyszało? W jego ramionach nie wyglądała, jakby dostrzegała jego twarz. Dopiero płacz dziecka sprawił, że Maria je odebrała, ale poczuł ulgę, gdy zdjęto z niego ten ciężar, nie wagi, odpowiedzialności. Czy tak by to wyglądało, gdyby tamtego dnia Aurora zaszła w ciążę? Myślał, że jego największym zmartwieniem będzie brak pieniędzy - dużo wtedy kradł, próbując uzbierać choć skromną kwotę, na którą mógłby się powołać przy oświadczynach - teraz widział, że srogo się mylił, a problemy piętrzyłyby się jeden za drugim. Coś nad nim czuwało, gwiazdy, kto chciały skazywać dziecko na taki los?
- Yhm - wydusił z zakłopotaniem, kiedy Maria odbierała od niego dziewczynkę, momentalnie wsunął dłonie do kieszeni, instynktownie, nie myśląc za bardzo o tym, że robi to po to, żeby nikt nie zrzucił opieki nad nią z powrotem na niego. Nie dziwił się, że nikt tego nie chciał, to było trudne. Uśmiechnął się do niej, z zakłopotaną niepewnością, chcąc dodać jej otuchy, choć jej ruchy wydawały się pewne - zupełnie jakby wiedziała, co robi. Nic dziwnego, miała w sobie taką wrodzoną opiekuńczość, która działała i na dzieci i na dorosłych. Na zwrotkę o kupowaniu domu z zaskoczeniem spojrzał na dziewczynę. Przypomniał mu się tamten okres, włamy pod osłoną nocy. Obiecał sobie tego więcej nie robić, łamał własne przyrzeczenia noc za nocą. Odruchowo wysunął dłonie przed siebie, by palcami odnaleźć na dłoni bliznę, która wiązała go z dziewczynką krwią. Jej matka nie uznawała jej wagi, nie uważała Marcela nigdy za rodzinę, ale dla niego była ważna. Czuł się z tą dziewczynką związany. I chyba dopiero teraz - zaczynało docierać do niego, co to właściwie oznaczało. Gilly nie będzie królową. Nie będzie spała na płatkach róż. Mógł dla niej zrobić chociaż tyle, zawalczyć o wolny świat, w którym i ona - będzie wolna. W którym nie będzie musiała się ukrywać. W którym nie będzie musiała wstydzić się tego, kim była. Ciekawe, czy jeszcze się spotkają, kiedy dorośnie. Ciekawe, czy kiedyś uda mu się z nią porozmawiać. Dziewczynka się uspokajała, przestała płakać. Tylko dlatego, że nie rozumiała jeszcze, gdzie i w jakich okolicznościach się urodziła. Chciał tego teraz jeszcze bardziej, niż wcześniej - postarać się dla niej. Czuł, że powinien. A może przestawała, bo otaczały ją czułe i ciepłe ramiona Marii, która wyraźnie wiedziała, co robi.
- To nic - odpowiedział odruchowo, łapiąc Eve w talii, kiedy sięgnęła jego policzka w ramach przeprosin, za co? Nie miał jej przecież za złe zostawienia z nim dziecka. Nie poradził sobie? To było tak oczywiste? Nie udało się, zepsuł ją? Dlatego płakała? Powinien poradzić sobie lepiej, prawda? Czy to on powinien przeprosić? Wciąż był zbyt skołowany, żeby zareagować trzeźwiej. - Nie jestem... - zdenerwowany, ale dalsze tłumaczenia zaplątywały ich tylko w chwili, o której wolałby zapomnieć. Obserwował pełne życia Aishę i Eve, gdy obie wypychały go do tańca z Marią, co sprawiło, że przenosząc wzrok na dziewczynę zastanawiał się, co im opowiedziała, uśmiechał się. Kiwnął na nią głową, kiedy Eve ciągnęła go ku wyjściu, po czym rozejrzał się po zebranych. Towarzystwo trochę się porozchodziło, to ich wina, bo schowali się w domu - nie planował tego robić, chciał zniknąć po gramofon, kiedy dziewczyny i Jim byli zajęci dzieckiem. - Pewnie - odpowiedział gospodyni. - Ale mamy za mało tancerzy, Eve, ścią... - zaczął, ale urwał, nie zauważyła, prawda? - Pogonię Jima, pewnie zagadał się ze Steffenem. - poprawił się zaraz, oglądając się przez ramię na wyjście z domu. - Też będziecie mogły się pobawić, kiedy znajdziemy ten gramofon. - Dziewczyny zaczynały śpiewać, zaklaskał im w dłonie do rytmu, by melodia poniosła się dalej, śmielej i głośniej, zaklaskał mocniej, unosząc ręce nad głowę, oglądając się na pozostałe w ogrodzie Marię i Maisie, zachęcając je do tego samego. Maisie rzeczywiście nie rzucała się w oczy, nie pamiętał jej. Minęło parę lat, w Hogwarcie był ledwie chwilę, pewnie się zmieniła, nie pamiętał jej z Gryffindoru, ale to nie przeszkadzało mu być wobec niej otwartym. Kuzynka Lidds, czy całkiem obca, nie miało to dla niego większego znaczenia, skoro była dzisiaj z nimi. Na co dzień utrzymywał się z zabawiania ludzi i w tłumie obcych potrafił poczuć się jak w domu. W tłumie - czuł się najlepiej. - Hop, hop, hop - dołączył do dziewczyn na prosty refren, wszyscy mogli, wszyscy mogli bawić się razem. - Neala! Chodź do nas! - zawołał za nią, nieświadom konfliktu narastającego między nią a Eve. - Na na-na na - dołączał na proste frazy, które przecież potrafił zaintonować tu każdy. Ominął wzrokiem Liddy - ostatnim razem dosadnie zaznaczyła, że nie miała zamiaru z nim tańczyć. Porwał rękę Marii, wprawiając ją w obrót, w którym jej piękna sukienka mogła zatańczyć z wiatrem, wykonał z nią kilka energicznych kroków - na obrotach klaszcząc do rytmu piosenki dziewczyn - po chwili, z uśmiechem, chwycił rękę Maisie, wykonując z nią te same kroki, prowadził dziewczęta w tańcu pewnie i energicznie, bo taniec był jego żywiołem. Odstawił Maisie wprost przed drugą z dziewcząt, zachęcając je, żeby kontynuowały we dwie, sponad ramienia Maisie kiwając Marii głową w kierunku Neali. - Hop, hop, hop! - Bardziej krzyczał, niż śpiewał, nie przestając klaskać, wycofując się od nich, by podejrzeć, jak tańczą razem - po czym rzucił porozumiewawcze spojrzenie Eve i wycofał się w kierunku domu, znikając za progiem.
Musiał znaleźć Jima.

/zt


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Ogród [odnośnik]22.04.24 19:32
Musiała upewnić się, że z Freddym i jego płucami wszystko w porządku, nawet jeżeli wcześniej posłużył się nią do okłamania Jima. Zresztą, wszystko to przecież było w jak najlepszym, przyjacielskim porządku. Musiało być. Bo wreszcie, jeden z niewielu razy w całym swoim życiu czuła się naprawdę na miejscu. Wśród swoich. Późniejsze słowa Eve zasieją w jej sercu ziarno, które — o ile dobrze się nim zaopiekuje — wykiełkuje kiedyś w myśl, że może to nie tyle koledzy, czy może kiedyś i przyjaciele, ale prawdziwa rodzina. Teraz, gdy straciła własną, chyba jeszcze intensywniej potrzebowała poczucia przynależności. Powodu do uśmiechu, nawet nie tyle swojego, co tego zauważonego u drugiej osoby. Na przykład Freda, który rzucił papierosa w krzaki.
— Fred, tak nie wolno... — upomniała go łagodnie. Nie dość, że było to śmiecenie, to jeszcze niedopałek przy odrobinie szczęścia mógł spowodować mały pożar. Jeszcze tego brakowało. Dlatego też, gdy Maisie znalazła się obok, zakłopotana własną nieśmiałością Maria przeprosiła na moment towarzystwo, aby pójść w krzaki i odnaleźć niedopałek po wciąż obecnej, cienkiej strużce dymu. Odnalezioną zgubę wrzuciła, trochę na oślep, do najbliższej szklanki. Nie było bowiem czasu, aby wracać do domu, nie przed rytuałem.
Był czas po nim i w domu właśnie po raz pierwszy wzięła na ręce malutką Gilly, lepiej było, gdyby Marcel nie trzymał ją tak, jak starszego dziecka. Dopiero uczyła się o ludzkiej anatomii, nie wiedziała, jakie konsekwencje może mieć taki uchwyt, chociaż podejrzewała, że musiałoby to trwać dłużej, niż ta jedna chwila. Jednakże lepiej było nie ryzykować. Mała uspokajała się, uspokajał się chyba także sam Marcel, któremu Maria odpowiedziała radosnym uśmiechem; skoro dawał sygnał, że wszystko z nim w porządku, nie było potrzeby drążyć tematu dalej. Był zaskoczony i tyle. Ona też by była, gdyby nie macierzyństwo starszych sióstr.
Posłała porozumiewawcze spojrzenie Aishy, która zjawiła się obok — pewnie też miała doświadczenie z dziećmi, a na pewno już bogatsze od tego, którym mogła pochwalić się blondynka. Wyobrażała sobie tabor jako miejsce głośne, przepełnione ludźmi, a przez to także pełne dzieci. Kto miał się nimi zajmować, jak nie dziewczynki?
— Oj, ty już nic nie mów, jeszcze sama zachcę być mamą... — szepnęła Aishy, zupełnie rozczulona i jej komentarzem, jak i maleństwem. Była tak niewinnie urocza, tak krucha, gdyby cokolwiek się jej stało, Maria była pewna, że podpaliłaby w zemście cały świat. Ale teraz, bez domu i w biedzie nie mogła pozwolić sobie na dziecko. Jeszcze wypadałoby mieć męża... Uśmiechnęła się jednak na dalsze konspiracyjne szepty przyjaciółki, posłusznie i z ogromną dozą ostrożności oddając jej dziewczynkę. — Wymienimy się jeszcze, też powinnaś zatańczyć — obiecała przyjaciółce, kątem oka spoglądając na Eve i Marcela, wydawało jej się, że słyszała swoje imię w zestawieniu ze słowem "taniec". Eve, nie tak wprost!, chciała pisnąć, zawstydzona, ale usta nie otworzyły się, tylko wygięły w uśmiechu. Trzeba było łapać dzień. Cieszyć się chwilą. Przy ulotności życia nigdy nie było wiadome, gdy stanie się ona tą ostatnią. I może, tylko może, jeżeli świat będzie taki dobry, poświęci tę ostatnią z chwil na taniec z Marcelem. Ten rozpoczął się od klaskania, dłonie ułożyła po prawej stronie swej głowy, nareszcie trochę, przy odrobinie wyobraźni, przypominając jedną z dziewczyn z taboru. Postanowiła przy tym dołączyć do śpiewów, na tyle, na ile potrafiła. — Hop hop hop — na szczęście obrót pozwolił jej ukryć chyba napięcie, które odrysowało się na jej twarzy, gdy Marcel zawołał Nealę bliżej. Wolała unikać dziewczyny, wciąż nie rozumiejąc jej zachowania, tej ostrości w głosie. Nie chciała znowu nadepnąć jej na odcisk. Zdecydowanie bardziej wolała skupić się na krokach romskiego tańca — szybkich i energicznych, jak energiczny był sam tancerz. Sukienka o romskim kroju, a zwłaszcza część spódnicowa, ta z falbanami, idealnie nadawała się do tego typu rozrywki, płynnie unosząc się i opadając w powietrzu w rytm kroków i obrotów. Nie mogła jednak do końca życia uciekać przed kimś tylko dlatego, że poczuła się przez niego nieprzyjemnie. Intencja Marcela była jasna, Maria chwyciła więc Maisie za obie ręce, powtarzając najpierw ruchy akrobaty — choć z mniejszym zdecydowaniem i pewnością, to przynajmniej dalej w rytm. — Chodźmy do Neali, zaprosisz ją do tańca — zaproponowała dziewczynie, lepiej będzie, gdy to właśnie ona to zrobi. Dlatego też, właściwie nie dając wyboru Moore i działając pod wpływem przepływu adrenaliny, pociągnęła ją w kierunku Weasley.

| z/t[bylobrzydkobedzieladnie]


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.


Ostatnio zmieniony przez Maria Multon dnia 24.08.24 23:38, w całości zmieniany 1 raz
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Ogród [odnośnik]23.04.24 0:20
- Nie wiem? - odpowiedziałam Aishy przyjmując ją, obejmując średnio działającymi rękami, jeszcze przez łzy. Za dużo dobrego we mnie widziała. Choć powiedziałam prawdę, bolało mnie to strasznie, bo jednego byłam pewna, to nie miała być moja historia dotarło to do mnie właśnie.
- Dobrze, dziękuję. - odpowiedziałam Eve, ale zdania zmieniać nie zamierzałam. Pokazała mi wyraźnie, że nie zaprasza mnie do swojego świata. Wypowiedziane słowa, choć miłe mogły łączyć mnie i Jima, może nawet mnie i Gilly, ale z Eve tolerancja to było na razie wszystko a i ta przychodziła mi dziś trudno, po tym, co zastałam po wejściu. Mama mówiła, żeby nie pchać się tam, gdzie cię nie chcą, bo na siłe to nigy się nie udaje. Nie każdy musiał mnie lubić, ale każdego powinnam szanować. I szanowałam Eve, ale nie zamierzałam przestać szanować siebie. Udawać, że nic się nie stało, kiedy stało. - Nie taką. - odpowiedziałam wzruszając ramionami. - Zrozumiałam Eve - mówiłam poważnie, ale starałam się bez wyrzutu, wzięłam wdech w płuca, splatając dłonie przed sobą. Bo nie było. - doceniam zaproszenie - bo doceniałam, że mnie zaprosiła chociaż jak sądziłam zrobiła to dla Jima, nie dla mnie. Tak jak i ja byłam tutaj dla niego. - z szacunku do siebie i do ciebie zamierzam nie przekraaczać granic które wyznaczyłaś. - nie czułam się zaproszona do tego świata - jej świata, jej tańca. Prosiłam o niego wcześniej, ale teraz nie miałam ochoty. Może nie była niczemu winna, a ja zwyczajnie rozchwiana, ale nie zamierzałam też próbować się do niej bardziej zbliżać, ani porzucić wszystko i oddać zabawie - najzwyczajniej tego nie umiałam. Może myślałam, że w tym względzie jest w stanie mnie pojąć w końcu sama znikała z większość zostawiając nas za sobą. Uśmiechnęłam się do niej, jeszcze marnie, przesuwając w stronę Freda. Rozejrzałam wokół.
- Coraz lepiej. - potwierdziłam wzruszając lekko ramionami. - Nie zaniedbujesz ćwiczeń? Liddy na bank pilnuje William. - orzekłam zerkając na przyjaciółkę i wracając spojrzeniem do Freda, nie wysłałam do niego listu (choć może powinnam) ale ledwie się znaliśmy, wyraz mojej troski powinien dotrzeć do niego wraz z ćwiczeniami, które Jim miał mu pokazać - i jak wierzyłam właśnie tak zrobił. Spojrzałam na jego ręce, później unosząc spojrzenie wyrzej, starając się wyrzucić z myśli i ciała to uczucie - a może cały ich zbiór, który dobijał się, gniotąc i cisnąc mnie okropnie. Pytanie mnie zaskoczyło rozszerzając tęczówki - ale cóż, trudno się dziwić wyglądałam koszmarnie, tego jednego byłam pewna. Ochota na zabawę jakąkolwiek minęła mi całkiem. Urazy nie umiałam chyba wyrzucić do końca, potrzebowałam czasu, żeby ochłonąć. - Oh, hm, emocje tak ze mną robią. Zaraz będzie. - wytłumaczyłam szybko, a potem krótko skinęłam głową. - Chcę. - zgodziłam się, bo może to mi miało pomóc, ale szczerze wątpiłam, że cokolwiek mi teraz pomoże bo jedyne czego chciałam to wrócić do domu, zwinąć się na łóżku i poddać rozpaczy, która osiadła mi na ramionach. Ale mimo to uniosłam dłonie, żeby zacząć klaska w rytmie, który wyznaczali, zgodnie ze słowami swoimi, pozostając na boku - jak obserwator, nie część spektaklu którego aktorem nie byłam. - Za chwilę! - obiecałam Marcelowi, rozciągając usta w uśmiechu niezmiennie nie całkiem pełnym. - Muszę… - właśnie co? Czy potrzebowałam wymówki? Ale potrzebowałam. Zrozumiałam to szybko, widząc zmierzające w naszą stronę osoby. Ale już nie dla Marcela, bo ten zniknął jak nagle się pojawił. Spojrzała na Freda, a potem na Liddy. - …skorzystać z toalety. - powiedziałam do nich, wlewając w siebie kieliszek, które polał mi Fred krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. - Przepraszam. - powiedziałam do nich wchodząc do domu. W nim biorąc wdech kierując kroki w stronę łazienki, ale z każdym kolejnym czułam jak zwalniam. Zatrzymując się na rozwidleniu. Wyjście znajdowało się zaraz obok. Spojrzałam na nie, a później na drzwi do łazienki. Jedynym co mnie tu trzymało był Jim, ale Jim zniknął chwilę temu, Marcel też pewnie po niego poszedł, może uda mi się wymknąć a z domu po prostu napiszę, że poczułam się marnie. Nie było sensu żebym psuła mu ten wieczór swoją kwaśną miną i tym, co się we mnie złamało. Główna część - ta z rytuałem - była za nami. Wzniosłam toast za zdrowie jego córki, nie byłam dzisiaj do niczego więcej potrzebna. Bo mimo wszystko, naprawdę życzyłam im szczęścia (może dlatego, to było takie trudne), ale wiedziałam, że ono nie znajdzie się też u mnie. Przynajmniej nie dzisiaj.
W końcu zdecydowałam, ruszając do wyjścia. Cóż, jeśli wpadnę na chłopaków coś wymyślę - albo nie i wrócę. Nie byłam pewna, nigdy wcześniej nie uciekałam z przyjęcia.

| Nela zt


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Ogród [odnośnik]23.04.24 14:40
Cieszyła się, że została dobrze przyjęta. Ona, szlama. Doskonale znała zarówno gorycz uprzedzeń, jak i ból straty. Jej cygańscy znajomi także stracili bliskich, prawdopodobnie każdy tutaj został w jakiś sposób doświadczony przez wydarzenia ostatnich miesięcy i lat. Może dlatego czuła się tutaj wśród swoich, bo choć więzy krwi łączyły ją tu tylko z Liddy, tak trudne doświadczenia, bycie wyrzutkiem społecznym i utrata bliskich łączyły bez względu na pochodzenie, a w takich czasach należało trzymać się razem. Babcia na pewno by się nie obraziła, zawsze zależało jej na szczęściu Maisie i na tym, żeby nie była zupełnie sama w tym wielkim, nieprzyjaznym świecie.
Była naprawdę wzruszona, zarówno ceremonią powitania małej, jak i faktem, że mogła tutaj z nimi być. Nie miało znaczenia, że nie wszystkich dobrze znała, była otwarta na poznanie każdego i na to, żeby się dobrze bawić. Należało chwytać każdy dobry dzień, bo nie wiadomo, ile jeszcze ich zostało. Przełom trzynastego i czternastego sierpnia dobitnie uzmysłowił, jak kruche i nieprzewidywalne było życie.
Eve naprawdę ładnie wyglądała z dzieciątkiem w ramionach, wydawała się pasować do tej nowej roli, choć Maisie podejrzewała, że nie była wolna od obaw. Niełatwo było zaczynać życie w czasach jakie mieli, ale Gilly udowodniła już wszystkim, że mimo niezwykle drobnej budowy, była małą wojowniczką. Oby przyszłość była łaskawa dla nich wszystkich, żeby kiedyś po latach znowu mogli spotkać się w tym samym gronie.
- Jasne! Mam nadzieję, że nie pogubię kroków – ucieszyła się na słowa Eve o tańcach. Poczekała więc, aż dziewczyna przywoła z powrotem chłopców do ogrodu. Maisie zawsze lubiła ruch, jak na taką chudzinę była dość sprawna i zwinna, wyrobiona latami pomagania w gospodarstwie, a także zamiłowaniem do latania. Jakieś podstawy tańców też liznęła podczas jakichś wiejskich zabaw, bo jak była młodsza i jeszcze żył jej tata i babcia, to czasem zdarzało się czy to odwiedzać jakieś wesele krewnych czy sąsiadów, czy bawić się z rówieśnikami, więc może nie wywróci się o własne stopy. Poza tym to nie poprawność była najważniejsza, a to, żeby się bawić i pozwolić, aby ciało prowadziło ją samo.
Próbowała naśladować ruchy Eve i powtarzać jej kroki, by złapać właściwe ruchy. Eve pewnie tańczyła od dziecka, wydawała się mieć taniec we krwi, podobnie jak Aisha. Maisie brakowało ich obycia i doświadczenia, bo wychowywała się w innym środowisku, innej kulturze, ale starała się jak najlepiej naśladować. Długa spódnica falowała przy każdym jej ruchu, choć nie miała falban, to jednak dół był rozszerzany i nie krępował ruchów. Nie znała słów piosenki, którą śpiewała Eve, nie rozumiała w ogóle tego języka, ale to też nie miało znaczenia. Maisie mogła jedynie nucić jakieś „na-na-na” i „la-la-la”, na jej bladej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Pozwoliła, by później przez chwilę poprowadził ją Marcel, również wydawał się dobrze obyty z tańcem, potem zatańczyła z Marią. Radziła sobie coraz lepiej, może nie idealnie, ale starała się nie gubić rytmu i pozwalać, by nogi same go odnalazły. Na moment mogła zapomnieć o tym, w jakich czasach żyli i poczuć się znowu jak dorastająca nastolatka bawiąca się w gronie znajomych.
Skinęła głową, kiedy Maria zaproponowała zaproszenie do tańca Neali, zapewne chodziło jej o drobną rudowłosą, ale nim do niej dołączyły i zachęciły ją do wspólnej zabawy, dziewczyna umknęła z ogrodów.
- Zniknęła… Mam nadzieję że wszystko z nią w porządku, wyglądała na smutną – zmartwiła się. Może dziewczyna też przeżywała jakieś dramaty, które uniemożliwiały jej dobrą zabawę? Maisie nie znała jej, nie wiedziała, jak przeżyła sierpniowe wydarzenia, ale rozumiała, że czasem działy się rzeczy, które sprawiały, że nie miało się ochoty tańczyć i bawić. Nie mogły więc zmuszać jej na siłę, kiedy będzie gotowa, może sama do nich wróci.
- Może niedługo wróci… Chodź, bawmy się dalej – odezwała się do Marii. – Jesteś znajomą Eve i Aishy? Nigdy nie widziałam cię z nimi w szkole. Chyba... – zastanowiła się. W końcu ludzi ze swojego roku oraz z roku wyżej czy niżej w większości kojarzyła, zwłaszcza Puchonów, ale Gryfonów w zbliżonym wieku dzięki Liddy też w większości poznała przynajmniej pobieżnie. Może znały się z taboru? Chociaż Maria pomimo swojego ubioru zdecydowanie nie wyglądała na Cygankę, więc raczej to nie to, raczej nie była ich rodziną. Maisie była jej ciekawa, bo lubiła poznawać nowe osoby, a Maria wyglądała miło i musiała być w podobnym do niej wieku, może mogłyby złapać wspólny język. Postanowiła więc skomplementować jej strój. – Masz bardzo ładną sukienkę, ładnie układa się, gdy tańczysz. – Jako krawcowa, nawet jeśli wciąż ucząca się i rozwijająca, musiała docenić ładne wykonanie. Zawsze zwracała uwagę na takie rzeczy, lubiła ładne stroje, choć bieda często ją ograniczała i nie mogła sobie pozwolić na każdy materiał, a na takie, na jakie było ją stać, dlatego jej własna garderoba była dość skromna, i starannością wykonania starała się nadrobić tańsze materiały.
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore
Re: Ogród [odnośnik]28.04.24 1:56
Nie rozumiała o co chodziło Neali, ale nie wchodziła już z nią w dyskusje. Najwyraźniej miała z czymś problem, ale nie zamierzała się wprost określić. Nie umiała podejść do niej inaczej, zachęcić by jednak otworzyła się na ich świat. Kiedy rozmawiały o tym pierwszy raz, wątpiła w tą tolerancję, a dziś dostała potwierdzenie, że wątpliwości były słuszne. To było przykre, ale wbrew temu, co usłyszała, nie stawiała żadnych granic. Nie dziś. Ich świat, mógł być dziś światem każdej osoby tutaj, mogli poznać ich od nieco innej strony, mniej zamkniętej kultury. Nie zamierzała jednak nikogo do tego zmuszać, naciskać do wyjścia z komfortowej dla siebie strefy.
Zgodnie z tym, co zamierzała, weszła do domu, nie planując jednak długo tam pozostać. To nie tam byli wszyscy, tylko w ogrodzie. Coś zawsze jednak musiało pójść nie po jej myśli, zatrzymując ją na dłużej. Nie przejmowała się tym dziś, kierując myśli we właściwą stronę.
Posłała Marcelowi pełne ulgi spojrzenie, kiedy najwyraźniej nie złościł się na nią za tą sytuację. Czując dłoń na talii, sama na może parę sekund oparła dłoń na jego torsie, a później umknęła, nie chcąc przeciągać chwili w domu. Trzeba było wrócić do pozostałych, bawić się tak, jak powinni od początku. Zerknęła ku Marii i posłała jej szeroki uśmiech, który zwiastował, że już coś kombinował. Wchodząc do ogrodu widziała, że towarzystwo rozeszło się, jak tylko mogło. Westchnęła lekko, nie tak powinno być, ale to nic. Wszystko dało się jeszcze doprowadzić do odpowiedniego stanu. Obejrzała się na Sallowa, posyłając mu ładny uśmiech, gdy gotowy był jej pomóc. Nie mogła się z nim nie zgodzić, kiedy zauważył, że było za mało tancerzy.
- Idź po niego, ale wracajcie szybko.- poprosiła, licząc, że nie postanowią zmienić nagle planów i znaleźć rozrywki gdzieś indziej. Byli czasami zbyt nieprzewidywalni i niekiedy wszystko wydawało się możliwe w ich przypadku.
- Gramofon? – spytała, gdy wyłapała to jedno słowo i bardziej przykuła jej uwagę.- Macie gramofon? Skąd? - zaraz pokręciła głową, a usta wygięły się w uśmiechu. Nie chciała wiedzieć skąd go wytrzasnęli czy od kogoś pożyczyli czy kupili. Jakkolwiek go zdobyli na pewno im dziś pomoże. Skinęła mu głową w cichej akceptacji, że zaraz zniknie i on na trochę, ale znała już chociaż oba powody.
Dała się namówić na śpiew, chociaż to za dużo powiedziane. Wystarczyła drobna zachęta, aby lekki i dźwięczny głos wyśpiewał pierwsze słowa. Melodia nadała rytmu, pomogła krokom stawać w odpowiednim momencie. Z małą w ramionach i Maisie u boku, póki nie zabrał jej Marcel. Powstrzymała śmiech, kiedy przyjaciel tak po prostu pociągnął do tańca każdą dziewczynę, która po prostu dała się. Oszczędził jednak ją, ale to dobrze, bo później ona nie oszczędzi jego.
Chciała wyciągnąć do tańca Liddy, ale zamiast tego przyjęła tę porażkę z zadziornym błyskiem w oku. Jeden raz się podda, zaakceptuje gorycz przegranej, lecz następnym razem, nie da się tak łatwo. Jeżeli nie będzie miała na rękach Gillie, nic jej nie powstrzyma już przed porwaniem Moore. Zerknęła na Freda, posyłając mu pogodny uśmiech i lekkim skinieniem wskazując na Liddy. Powinien spróbować, może pójdzie mu lepiej. Do niczego jednak nie namawiała bardziej otwarcie. Odeszła parę kroków i przystanęła, nucąc skoczną melodię, a uważne spojrzenie spoczęło na maleństwu. Jej piękna piosenka, najpiękniejsza. Powietrze przecinał jednak śpiew drugiej Doe. Zerknęła ku niej i dołączyła do niej znów w śpiewie, ale również zbliżyła się do Marii i Maisie. Kiwnęła do Aishy porozumiewawczo, trzeba było trochę przyspieszyć.- Andro verdan drukos nane.- słowa rozbrzmiały raz jeszcze tylko szybciej i dźwięczniej, kiedy spojrzała ku dziewczynom, które były równie chętne do zabawy dzisiejszego wieczoru.- Nie mam dziś pięknego kochanka, więc czerwone jabłko przetnę dla nas, hop, hop, hop, jedna połowa dla ciebie, jedna połowa dla mnie, hop, hop, hop.- śpiewała dalej po romsku. Uważając na małą, złapała lekko Marię za rękę, by obrócić ją w tańcu, pokierować, jak dalej mogła wykorzystać skoczność melodii. Podobnie zrobiła z Maisie, pokazując im zaraz kolejne kroki. Musiała się pilnować i to bardzo, aby nie zapomnieć, że najdelikatniejszą istotkę trzymała w ramionach.-... jedna połowa dla ciebie, jedna połowa dla mnie, hop, hop, hop.- zaśpiewała jeszcze raz, zanim zaczęło brakować jej już powietrza. Za dużo próbowała na raz, dlatego zatrzymała się na moment i zamilkła, dając sobie chwilę. Obejrzała się przez ramię, licząc, że chłopaki zaraz wrócą i przejmą na siebie część taneczną to był ich czas, by się wykazać umiejętnościami.


Zapraszam TU do dynamiczniejszej części zabawy uciekinierów i śpiochów serce


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Ogród - Page 6 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Ogród [odnośnik]28.05.24 11:13
Zostawił ją tak, zostawił w jego rękach doskonale wiedząc, że miał znacznie mniejsze doświadczenia z dziećmi niż on, że prawdopodobnie stał z nią w miejscu w bezruchu, nie wiedząc, co w ogóle się wydarzyło. Ale jego to przerosło. Potrzebował oddechu, chwili, by pomyśleć, by dojść do siebie. Ogrom emocji go przytłoczył, brak tych, na które liczył przygniótł i odebrał oddech. Dlaczego to miało mu wydawać się proste — świat walił się w ostatnich miesiącach, zacierał przed nim drogi, nie potrafił wrócić do domu. Djilia tego nie naprawi. Nie sprawi, że nagle wszystko będzie na swoim miejscu, tak jak być powinno, nie sprawi, że zbiorą się do kupy i będą tacy, jak powinni być i tacy, jak pewnie na to zasłużyła. Będzie złym ojca, wiedział to na pewno. Miał to przecież we krwi. Bo jedyne na co miał teraz ochotę to zdruzgotać się alkoholem, uciec od problemów, którym nie umiał stawić czoła. Nieodpowiedzialnie, egoistycznie, naiwnie wierząc, że to czemuś pomoże, pozwoli mu zapomnieć o tym, że zamiast użalać się nad sobą powinien wziąć się w garść; zapomnieć o tym, że pewna część jego życia powinna już zostać za nim, lata beztroski i zabawy powinny odejść w zapomnienie. Nie chciał tego robić. Nie chciał się zmieniać, stawać się kimś, kim nie był — statycznym, odpowiedzialnym i zaradnym dorosłym człowiekiem, rodzicem, kimś w kim pokładano nadzieję. Nie potrafił zająć się sam sobą, a co dopiero małą istotą, która była mu całkowicie obca. Liczył, że po prostu źle trafił; nie miał odpowiednich wzorców, ale całe to ojcowskie oddanie istniało i spadnie na niego jak grom z jasnego nieba, kiedy ją zobaczy; pomyśli nagle, że chce ją chronić i dać jej gwiazdkę z nieba. Nic takiego się jednak nie stało, ukłucie rozczarowania było paraliżujące. I wszystko byłoby prostsze, gdyby byli w tym wszystkim razem, ale stali po dwóch przeciwnych stronach z Eve, dzieliła ich cała przepaść. I dotąd byli w tym sami, dziś naprzeciw siebie miał je obie. Był złym człowiekiem.
Szedł przed siebie niedługo, stanął niedaleko, gdzieś w połowie drogi do Steffena. Wiedział, że kiedy podejdzie pod drzwi nie usiądzie mu po prostu na schodach, zapuka i ponagli go do wyjścia. odwlekał więc i ten moment, zatrzymując się gdzieś na poboczu. Nie wiedział, ile czasu minęło, kiedy usłyszał głosy. Stał tak chwilę z dłońmi wspartymi o uda, głową pochyloną w dół; ale przecież nie wymiotował. Obrócił się w bok, dostrzegając Freddiego i Liddy. Wychodzili już?



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Ogród [odnośnik]28.05.24 13:53
Podskoczyłam zaskoczona czując niespodziewany uścisk na moim ramieniu. Rozluźniłam się jednak niemal natychmiast słysząc obok głos Freda. Właściwie… to się ucieszyłam, że to właśnie on mnie złapał. To oznaczało, że nie zamierzał mnie unikać ani nic… a tego w sumie nie byłam pewna po naszym ostatnim spotkaniu.
Uśmiechnęłam się, choć biorąc pod uwagę, że w tym samym momencie przed moim nosem zawisł kieliszek z alkoholem, musiało to wyglądać tak, jakbym się cieszyła właśnie na widok trunku.
- O, no tak – rzuciłam jednocześnie rozbawiona i zakłopotana własnym gapiostwem, po czym sięgnęłam po podawane mi szkło. – Dzięki – zadarłam głowę, żeby spojrzeć na kumpla. Wciąż się uśmiechałam, choć w moich oczach czaiło się głównie badawcze zatroskanie.
- Wsz… - …ystko w porządku? – chciałam zapytać, ale wszedł mi w słowo i zamrugałam milknąc.
„Z uśmiechem mi do twarzy”? Kompletnie zaskoczył mnie tym tekstem, choć szybko doszłam do wniosku, że chciał być po prostu miły. Innej dziewczynie powiedziałby standardowo, że ładnie wygląda, ale umówmy się, w moim przypadku (a już szczególnie dzisiaj), byłoby to jawne kłamstwo, w dodatku zakrawające o szyderstwo.
- Ym, tobie… też – wydukałam starając się ukryć zakłopotanie. Nie wiedziałam co się na takie rzeczy odpowiada, a to wydawało się sensowne, no i było zgodne z prawdą. Na wszelki wypadek przerwałam tą chwilę niezręczności wychylając się zza Freda, żeby spojrzeć w kierunku Jima i jego małej córeczki (wciąż dziwnie to brzmiało).
- Twoje zdrowie, Gilly! – zawołałam w jej kierunku i wychyliłam zawartość szkła. Trunek gorącem spłynął mi po gardle, ale choć był mocny i dość wstrętny w smaku, to coraz lepiej mi wchodził i prawie się już nie krzywiłam.
Ktoś rzucił pomysł na tańce, więc zgodnie z Freddim wycofaliśmy się na bok i… nie powiem, było to miłe. Że miałam wreszcie kompana do nietańczenia. Niestety długo się nie nacieszyłam spokojem, bo nagle wyrosła przed nami Eve z córeczką i choć sądziłam, że podeszła, żeby porozmawiać, to… niestety. Pobladłam słysząc namowę na taniec.
- J-ja… Em… Wiesz… - nie bardzo wiedziałam jak mam odmówić, a ostatnią rzeczą jaką w tej chwili chciałam był taniec. Na oczach ich wszystkich. Najgorszy koszmar. Chyba zaczynałam panikować.
- Wybacz, ale Freddy mnie właśnie poprosił o pomoc, to może potem, OK? – wyrzuciłam z siebie niemal jednym tchem, kłamiąc przy tym Eve w żywe oczy, aż mnie uszy zapiekły. Nim ktokolwiek zdążył podważyć moje słowa, chwyciłam Freda za rękę i czym prędzej pociągnęłam w stronę domu, błagając go w myślach, żeby mnie nie sprzedał z tą wymyśloną na poczekaniu wymówką.
- Przepraszam, że… no wiesz… – zatrzymując się w przedpokoju nerwowo próbowałam mu się wytłumaczyć, choć wcale mi to nie szło. Na domiar złego dopiero po chwili przypomniałam sobie, że wciąż trzymam go za rękę. Szlag. Błyskawicznie go puściłam i cofnęłam o krok w stronę drzwi.
Idź tam do nich. Ja… pójdę się przejść, ok? Niedługo wrócę – rzuciłam do niego i nie czekając nawet na odpowiedź wyszłam na zewnątrz.
Przepraszam, Eve… Przepraszam, Aisha… Ale tak bardzo, bardzo, bardzo nie chcę dziś tańczyć… Wrócę jak już wszyscy będziecie się dobrze bawić i się wytańczycie...


OK, so now what?

we'll fight

Liddy Moore
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Cause that is what friends are supposed to do, oh yeah
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11536-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t11607-do-liddy#359106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t11627-szuflada-lydii#359479 https://www.morsmordre.net/t11609-liddy-moore#359138
Re: Ogród [odnośnik]10.06.24 13:04
Przyjęcie zdawało rozkręcać się na dobre, a uśmiechy na twarzach zebranych osób wieszczyły naprawdę udaną noc. Była dobra okazja, więc nie mogłem się temu dziwić i choć sam początkowo miałem wiele obaw, to przynajmniej większość z nich rozmyła się wraz z przechylonym kieliszkiem. Może byłem dla siebie zbyt surowy? Może jednak nie było tak źle, jak sądziłem? Obawiałem się pewnych spotkań, układałem w głowie różne scenariusze, ale prawdopodobnie nie miały one solidnych fundamentów. Tylko głowa – to ona krzyczała i robiła ze mnie głupka. Czy rozumieli gorszy czas? Czy wiedzieli, że nie chciałem wtedy niczego złego? Być może, może nawet na pewno. Eve nie żywiła złości, Liddy zdawała się nawet nie pamiętać feralnej wizyty na barce i nawet Jim przywitał mnie szerokim uśmiechem. Było dobrze, powtarzałem to sobie w głowie starając się samemu do tego przekonać.
Taniec – jak dla mnie zbyt wcześnie, a raczej trzeźwo, więc cieszyłem się, że z gospodyni wyszła z propozycją tylko do Lidki. Ciekaw byłem czy ulegnie, choć znając ją to od razu znajdzie jakąś wymówkę, bo w końcu nigdy nie widziałem jej wśród bawiących się osób. Zacisnąłem usta starając się nie roześmiać, kiedy dość nieporadnie próbowała się wykręcić i dopiero na wieść o rzekomej prośbie uniosłem wyżej brwi w wyraźnym zdziwieniu. Nie byłem szczególnie dobrym kłamcą, zwłaszcza gdy brano mnie z zaskoczenia. Pokiwałem jednak głową jakoby na potwierdzenie jej słów i posłałem Eve przepraszające spojrzenie. Brnąłem w blef koleżanki, nie miałem jej tego za złe, choć ciekaw byłem co wymyśli dalej. Przecież nie wyjdziemy, aby wrócić po chwili z pustymi rękami?
Zerknąłem na Liddy, potem na swoją rękę. Pozwoliłem zaciągnąć się domu o mało nie wywracając o próg i finalnie oparłem się o ścianę nieopodal drzwi wejściowych. -No wiem- mruknąłem rozbawiony całą sytuacją. -Wisisz mi przysługę- uniosłem kącik ust, po czym wskazałem głową wyjście. Nim zdążyłem zaproponować spacer, żeby zrzucić prośbę na karb krótkiej rozmowy, sama uznała, że chce się na chwilę ulotnić. -Bardzo zabawne- prychnąłem cicho pod nosem. -Sama musisz wymyślić dobry powód. Chyba, że nie chcesz bym ci towarzyszył?- zreflektowałem się.
-Jim?- rzuciłem zaskoczony jego obecnością, kiedy po krótkiej wymianie zdań padła decyzja o wspólnym wyjściu. Sądziłem, że poszedł do Steffena. Nie wyglądał najlepiej.
-Wszystko dobrze?- spytałem zbliżając się do niego. Przecież nie zdążyłby uchlać się jak świnia, nie wypiliśmy tyle. No chyba, że wlewał w siebie od rana i uderzyły w niego emocje związane z ceremonią. Taka mieszanka zwykle była wybuchowa. -Przynieść ci jakiś garnek? Kto by widział, żeby brudzić sobie pod domem- zaśmiałem się pod nosem.


Jedną z bolączek współczesnego świata jest to, że nikt nie wie
kim tak naprawdę jest
Freddy Krueger
Freddy Krueger
Zawód : Rybak, alchemik, złodziej
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
We li­ve, as we dream
– alo­ne.
OPCM : 2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 12 + 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11968-freddy-krueger https://www.morsmordre.net/t12029-eldur#371473 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f454-warwickshire-warwick-barka-na-rzece-avon https://www.morsmordre.net/t12028-skrytka-bankowa-2600#371466 https://www.morsmordre.net/t12087-freddy-krueger#372584
Re: Ogród [odnośnik]10.06.24 14:04
Wyprostował się powoli, chociaż czuł, że żołądek wykręca mu w drugą stronę, kiedy Freddie przeszedł przez furtkę i zbliżył w jego kierunku. Popatrzył na niego niepewnie, a później zerknął na Liddy przelotnie, próbując z jej twarzy wyczytać co właściwie zamierzali zrobić, czemu oboje się zmywali tak wcześnie? Dopiero przyszli, powinni rozlać butelki. Spodziewał się brylującego w towarzystwie kumpla, odnajdującego się wśród przyjaciół i życzliwych mu ludzi, alkoholu lejącego się strumieniami, niegasnącego żaru papierosów i wgryzającego się w każdy skrawek materiału dymu. To przez tamto, Freddie? Uniknęli śmierci, nie powinni się cieszyć życiem, tym, że przetrwali? On się cieszył. Może aż za bardzo. Cieszył się, że żył, że przetrwał i wyrzuty sumienia nie mogły mu tego odebrać. Neala też wydawała się przygaszona, patrzyła na niego jakby była dziś kimś innym, choć w przeciągu tego miesiąca widział ją w różnej formie, sądził, że do siebie doszła.
— Idziecie już? Tam jest tyle... alkoholu — mruknął się i skrzywił, jakby to był główny powód do niezrozumienia, dlaczego wychodzili. Alkohol był w drugą stronę, dokąd się wybierali? Ledwie skończyli z Liddy pić pod domem Steffena.— Coś tam się stało? — wypalił nagle, marszcząc brwi. Powinien wiedzieć? Nie chciał. Nawet jeśli coś się wydarzyło, jeśli wymagało jego obecności wcale nie chciał tam wracać. Odwrócił wzrok w drugą stronę na moment, złapał się pod boki i nabrał powietrza w płuca, ciężko. Miał iść po ten gramofon, ale jeśli po drodze spotka Steffena zwlecze się tu z nim od razu. Nie patrzył na Freddiego, bo patrzył na niego tak, jakby czytał z otwartej księgi. Kopnął butem jakiś kamień.
— Garnek? Żeby ktoś wziął to za gulasz zaraz?— zerknął na niego niepewnie, choć kąciki ust mu drgały w niemrawym uśmiechu, gdy ten się zaśmiał. — Dziewczyny coś przygotowały, ale jak masz ochotę na specjalną potrawkę, wystarczy, że powiesz... — dodał zaraz, kierując swoje słowa do Kruegera, ale potem westchnął ciężko. To była dobra wymówka, nie wymyśliłby na poczekaniu lepszej, a może wcale ie była tak daleka od prawdy. — Nie, wiesz, pójdę kawałek dalej jednak. Faktycznie...rzygać tu, zły pomysł — wymamrotał, kręcąc głową i spuszczając wzrok. — Nie martw się, zostawię ci miejsce obok, jak cię zemdli.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Ogród
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach