Błędny Rycerz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Błędny Rycerz
Ten niewidoczny dla mugoli, trzypiętrowy fioletowy autobus przeżywa ostatnimi czasy istne oblężenie. I choć nie uchodzi za najprzyjemniejszy środek transportu, nie można odmówić mu wielu zalet - między innymi szybkości, która w dzisiejszych czasach, jest szczególnie ważna. Któż nie spieszy się do swojej rodziny, do domu? Podczas gdy Sieć Fiuu jest nieustannie kontrolowana i ulega awariom, a nie każdy czarodziej posiada licencję na teleportację, na Błędnym Rycerzu można polegać zawsze. Szaleńcza maszyna mknie po londyńskich ulicach nie mając sobie równych i nic ani nikt, nawet zwolennicy Grindelwalda, nie jest w stanie jej powstrzymać, gdy za sprawą magii dopasowuje się do szczelin między samochodami, budynkami czy innymi obiektami, by w ciągu kilku sekund pokonać horrendalne wręcz odległości.
Za dnia w jego wnętrzu porozstawiane są krzesła, zaś w nocy - łóżka. Istnieje możliwość zakupu na miejscu gorącej czekolady, butelki wody lub szczoteczki do zębów. Aby go wywołać, należy wyciągnąć nad ulicę rękę z trzymaną różdżką.
Za dnia w jego wnętrzu porozstawiane są krzesła, zaś w nocy - łóżka. Istnieje możliwość zakupu na miejscu gorącej czekolady, butelki wody lub szczoteczki do zębów. Aby go wywołać, należy wyciągnąć nad ulicę rękę z trzymaną różdżką.
Słuchając go tylko utwierdzała się w przekonaniu, że mężczyzna, albo jest bardzo pijany, albo całkowicie nienormalny. Jako że nie czuła od niego alkoholu od razu postawiła na to drugie. Między czasie podszedł do nich pan z obsługi Błędnego Rycerza jeszcze raz pytając gdzie Peony chciała jechać. Odpowiedziała szybko już zirytowana. Bo niby ile można razy komuś coś powtarzać? Właściwie nie pomyślała, żeby nie paplać głośno o tym gdzie się wybiera, ale jednak szybko to zignorowała. Jeżeli spotkał na swojej drodze tylko te dwa rodzaje kobiet to jeszcze wiele przed nim. Ona nie miała zamiaru go bić. Przez chwile nawet zastanawiała się czy nie „olać” sprawy. Jednak słuchając do końca uniosła tylko brew nie wiedząc czy zacząć się właściwie śmiać czy obrócić się na pięcie, wyjść i strzelić sobie w głowę za cudowny pomysł poruszania się tym środkiem komunikacji. Nawet jeśli na jego twarzy malował się szeroki uśmiech i Peony bardzo łatwo mogła wziąć to za żart to wiedziała, że ów żarty nie zawsze są najbezpieczniejsze. Już na pewno nie późnym wieczorem w miejscu takim jak to. - Proszę uważać, bo do bycia wstrząśniętym dojdzie bycie głuchym jeżeli tak głośno będzie Pan sobie śpiewał. - odparła i zaraz tego pożałowała. Nie była przecież tym złośnicy. Chociaż pewnie czasami była, ale wolała sobie wmawiać, że wcale tak nie jest. - Niech mi Pan uwierzy milszym doświadczeniem jest nie wpadanie na nikogo. Wtedy nikt nie patrzy na Pana spod byka tak jak ja w tym momencie. I to dalej nie wyjaśnia dlaczego to moja wina. - powiedziała i odetchnęła. - Nieważne. Do bycia okrutną mi daleko. - dodała opierając się o barierkę.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zamilknął obrzucając jednakowym spojrzeniem przewoźnika, który spojrzał na Franza gorzej niż spod byka. Taka była jego natura lub gorzka gra nerwów na twarzy. Przesunął się w tym czasie o krok w bok, spojrzał na rozmazany, czarno-świetlny krajobraz.
Uznał za niestosowne dodawać, że lepszy taki wstrząs niż wstrząs mózgu. Kolejne słowa towarzyszki podróży, bo tak zaczął utożsamiać świeżo poznaną kobietę, utwierdziły go w przekonaniu, że słusznie zrobił trzymając gębę na kłódkę.
- Teraz na przykład, na panią nie wpadam, ale nadal sądzę, że mogłoby być milej. - ciągnął tę dziwną dysputę, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, że mógł drugą stronę najzwyczajniej w świecie irytować. Przynajmniej już się tak nie szczerzył. Wyjaśnienie kwestii winy mogłoby się zawrzeć w jednym zdaniu, które zapamiętał z mugolskiej szkoły podstawowej. Trzecia zasady dynamiki niejakiego Newtona! Zawiłość tego procesu, podobnie jak w przypadki wstrząsu, zachował dla siebie.
- A tak w ogóle... - I w tym momencie, jak na zawołanie, wyprzedzając myśli niepoprawnego czarownika, autobus wykonał tak gwałtowny zakręt, że tym razem to Peony, z całą pewnością, wpadła na wciśniętego w boczną ścianę Franza. Aż powietrze wypuścił, dostając z łokcia w sam brzuch!
Uznał za niestosowne dodawać, że lepszy taki wstrząs niż wstrząs mózgu. Kolejne słowa towarzyszki podróży, bo tak zaczął utożsamiać świeżo poznaną kobietę, utwierdziły go w przekonaniu, że słusznie zrobił trzymając gębę na kłódkę.
- Teraz na przykład, na panią nie wpadam, ale nadal sądzę, że mogłoby być milej. - ciągnął tę dziwną dysputę, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, że mógł drugą stronę najzwyczajniej w świecie irytować. Przynajmniej już się tak nie szczerzył. Wyjaśnienie kwestii winy mogłoby się zawrzeć w jednym zdaniu, które zapamiętał z mugolskiej szkoły podstawowej. Trzecia zasady dynamiki niejakiego Newtona! Zawiłość tego procesu, podobnie jak w przypadki wstrząsu, zachował dla siebie.
- A tak w ogóle... - I w tym momencie, jak na zawołanie, wyprzedzając myśli niepoprawnego czarownika, autobus wykonał tak gwałtowny zakręt, że tym razem to Peony, z całą pewnością, wpadła na wciśniętego w boczną ścianę Franza. Aż powietrze wypuścił, dostając z łokcia w sam brzuch!
Gość
Gość
Prawie już parsknęła ni to z irytacji ni to ze śmiechu, kiedy autobus skręcił mocno i kobieta nie będąc w stanie już złapać się wyślizgującej się z rąk barierki siłą przyciągania uderzyła w mężczyznę. Nie żeby to zrobiła specjalnie i nie żeby jej łokieć specjalnie uderzył szczególnie przyjemnego pasażera Błędnego Rycerza, ale cała ta sytuacja była tak niemożliwie absurdalna, że Peony musiała parsknąć śmiechem. Odsunęła się od mężczyzny i odwróciła w jego stronę. Widząc zbolałą minę skrzywiła się lekko. Ale no cóż… to nie była jej wina. Zdecydowanie nie była. Ernie miał albo bardzo zły dzień na prowadzenie swojej maszyny, albo bardzo dobry humor i postanowił się zabawić kosztem swoim pasażerów. - Przepraszam najmocniej... - zaczęła szukając ręką barierki do złapania się. Najlepiej by zrobiła jakby usiadła. W końcu wtedy do niczego by nie doszło, a ona nie musiałaby szukać resztek godności na podłodze. Chociaż tak naprawdę ta cała sytuacja zamiast już ją irytować zaczęła ją bawić. Może to było zaraźliwe? A może uderzenie kogoś w sam brzuch nie było czasem najgorszym rozwiązaniem. -...ale to Pana wina. - powtórzyła jego wcześniejsze słowa. Widząc jednak, że może trochę za mocno wbiła mu ten łokieć w brzuch i nie będąc pewną czy mężczyzna nie robi sobie czasem z niej żartów przyjrzała mu się lepiej. - Wszystko w porządku? - zapytała unosząc brew. - Dobrze się Pan czuje?
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaśmiał się, co w całej okazałości brzmiało raczej jak nerwowy kaszel człowieka, który właśnie dostał z łokcia w brzuch. Ernie, łobuzie! Fortuna postanowiła uczynić sobie z tej oto scenki rodzajowej, komedię w jednym akcie.
- To nie było miłe... - powiedział głaszcząc się, a właściwie to drapiąc po brzuszku jak dzieci, które cierpią na przewlekłą biegunkę w okresie przed- i po-bożonarodzeniowym. Parsknął śmiechem słysząc gadkę o winie. Odwróciły się role i to w jak spektakularny sposób!
- Tak. Chociaż... - pokręcił głową. - wydaje mi się, że krwawię. W środku. - parsknął, nie zwracał już uwagi na muzykę, która nadal przygrywała im w cichych rytmach i pląsach pędzącego autobusu.
- Chociaż to jakiś sukces, myślałem, że jest pani niezdolna do uśmiechu. - tym razem on sam, szczerze się uśmiechnął. Miał na to całą filozofię do powiedzenia, ale trzymał język za zębami. Te konwenanse!
- To nie było miłe... - powiedział głaszcząc się, a właściwie to drapiąc po brzuszku jak dzieci, które cierpią na przewlekłą biegunkę w okresie przed- i po-bożonarodzeniowym. Parsknął śmiechem słysząc gadkę o winie. Odwróciły się role i to w jak spektakularny sposób!
- Tak. Chociaż... - pokręcił głową. - wydaje mi się, że krwawię. W środku. - parsknął, nie zwracał już uwagi na muzykę, która nadal przygrywała im w cichych rytmach i pląsach pędzącego autobusu.
- Chociaż to jakiś sukces, myślałem, że jest pani niezdolna do uśmiechu. - tym razem on sam, szczerze się uśmiechnął. Miał na to całą filozofię do powiedzenia, ale trzymał język za zębami. Te konwenanse!
Gość
Gość
Chociaż nie miała w zwyczaju nikogo atakować to jednak czasami takimi przypadkami nie gardziła. Zdecydowanie mógł odczuć jak to jest kiedy ktoś z impetem na Ciebie wpada. Karma to zabawna rzecz. Zabawne jest też to, że dzisiejszego dnia już drugi raz zdarzyło jej się skutki karmy odczuć. Jej empatia nie pozwoliła jednak patrzeć na ból człowieka z uśmiechem na ustach. Nawet jeśli tenże człowiek jeszcze chwile temu całkowicie wybił ją z równowagi. Niech się Pan jednak nie martwi. To nie do końca Pana wina, że Peony jest dzisiaj zrzędliwa. Wszystko zaczęło się od nieszczęsnej i nikomu niepotrzebnej teleportacyjnej czkawki. Słysząc słowa mężczyzny rozluźniła się. - Jest Pan pewny, że to nie wyrzuty sumienia zalewają Pana od środka? - zapytała i uniosła brew chwytając się mocniej barierki. Miała ochotę zapytać obsługującego autobus czy kierowca aby na pewno wie jak jechać, ale odrzuciła tę myśl. Jeżeli jeszcze raz przeleci przez ten autobus to dostanie zawału i kogoś zdzieli po głowie. Uśmiechnęła się lekko słysząc jego kolejne słowa. - Naprawdę? - zapytała. - Widzi Pan, a wystarczyło tak niewiele. - mruknęła. Bo co niby dała jej ignorancja, albo irytacja? Nic. Wystarczył łokieć w brzuch by kobieta się uśmiechnęła. Może to jednak nie do końca z nią jest całkiem normalnie. - Peony Sprout – przedstawiła się wyciągając do mężczyzny dłoń. Niech się nie zdziwi. - Skoro już i tak latamy po całym autobusie… - dodała wzruszając ramionami.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Poznałem właśnie kobietę, której przyjemność sprawia zadawanie innym bólu. - uniósł brwi. - Niepokojące. - dodał chwytając się mocniej barierki. Stał bokiem do okna, frontem zaś skierowany ku Peony, napastowanej towarzyszce podróży. Zdaje się, że nie zamierzał kontynuować tej zaczepki słownej, najzwyczajniej w świecie wiedział, że nie prowadziłoby to do niczego.
- Niepotrzebnie się gimnastykowałem. - westchnął, niby to zawiedziony. Uśmiechnął się półgębkiem, mając w sobie w tej chwili coś z dawnego siebie, dziesięć lat temu. Zawahał się na moment, ale ostatecznie uścisnął jej dłoń "po męsku".
- Franz Westling. Dokąd pani pędzi o tak późnej porze? - zapytał, już bez złośliwości. Dopiero teraz przypatrzył się jej uważniej.
- Niepotrzebnie się gimnastykowałem. - westchnął, niby to zawiedziony. Uśmiechnął się półgębkiem, mając w sobie w tej chwili coś z dawnego siebie, dziesięć lat temu. Zawahał się na moment, ale ostatecznie uścisnął jej dłoń "po męsku".
- Franz Westling. Dokąd pani pędzi o tak późnej porze? - zapytał, już bez złośliwości. Dopiero teraz przypatrzył się jej uważniej.
Gość
Gość
No nie przesadzajmy! Jak na razie widział w niej wszystkie odwrotności. Kobieta przemocą się brzydziła, jej empatia czasami nie pozwalała na zabicie myszy na strychu, a już na pewno nie patrzenie na czyjąś krzywdę. No i w końcu myślał, że kobieta nie potrafi się uśmiechać, a ostatnimi czasy robi to tak często, że aż bolą ją policzki. Chyba jednak trudno znaleźć kogoś komu spodobałby się fakt latania po całym Błędnym Rycerzu. Nie skomentowała tego jednak. Z niektórych rzeczy lepiej nie wyprowadzać. - Przećwiczył Pan przynajmniej struny głosowe. Wbrew temu co mówiłam… nie wyszło aż tak najgorszej. - znowu się uśmiechnęła. Ta Pani zdecydowanie zyskuje przy bliższym spotkaniu jednak to nie jest dobre miejsce na bliskie spotkania. Wręcz przeciwnie. W tym miejscu raczej ludzi powinno się unikać. Jeszcze o tej porze. W końcu nie miała pojęcia, że tak naprawdę całkiem bezpieczna jest w tym momencie. Widząc jego chwilowe wahanie zanim wyciągnął dłoń w jej stronę skinęła głową. To było typowe w ich czasach. W świecie gdzie roi się od szlachciców lub ludzi udających szlachciców właściwie nie wiadomo jak powinno się zachować. Ona zawsze stawała na prostotę chociaż czasem jej się wydawało, że to właśnie ta prostota ją w tym wszystkim gubi. - Już w końcu w stronę domu. - mruknęła rozglądając się. - I mam nadzieje, że to już niedaleko. Rzadko kiedy podróżuje tego typu środkami komunikacji. A Pan? Nie minął Pan swojego przystanku przez mój łokieć w brzuchu?
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skłonił głowę, lekko, nie teatralnie. Uszedł z niego ten śmieszek sprzed kilku minut. Może to nie za sprawą ludzi, którzy nawet nie zwracali na nich uwagi. Przejechał po poręczy kapeluszem, który wgiął się nienaturalnie do swojego kroku podczas tego maleńkiego gestu. Zaraz oparł się plecami o barierkę, przeniósł obie dłonie na czapkę i wygładził jej rondel.
- Naprawdę? Mam się za okropnego śpiewaka. - zapytał ze szczerym uśmiechem. Spojrzał gdzieś w górę, próbując skupić się na słowach odbijających się od czterech ścian pędzącego autobusu. Westchnął z cicha i uniósł brwi.
- Brzmi tak, jakby mijający dzień nie był najlepszym? - zapytał rozluźniając się w rozmowie. - Jestem podróżnikiem w czasie, tak mi się zdaje, bo tracę czas na ten typ środków komunikacji. - Twarz mu złagodniała, wygładziły się zmarszczki przy oczach. - Strasznie się ludzie w dzisiejszych czasach spieszą. Można przegapić sporo rzeczy... - wtrącił i już miał coś dodawać kiedy na ostatniej literze poprzedniego zdania, zawahał się. - Chyba faktycznie przegapiłem mój przystanek.
- Naprawdę? Mam się za okropnego śpiewaka. - zapytał ze szczerym uśmiechem. Spojrzał gdzieś w górę, próbując skupić się na słowach odbijających się od czterech ścian pędzącego autobusu. Westchnął z cicha i uniósł brwi.
- Brzmi tak, jakby mijający dzień nie był najlepszym? - zapytał rozluźniając się w rozmowie. - Jestem podróżnikiem w czasie, tak mi się zdaje, bo tracę czas na ten typ środków komunikacji. - Twarz mu złagodniała, wygładziły się zmarszczki przy oczach. - Strasznie się ludzie w dzisiejszych czasach spieszą. Można przegapić sporo rzeczy... - wtrącił i już miał coś dodawać kiedy na ostatniej literze poprzedniego zdania, zawahał się. - Chyba faktycznie przegapiłem mój przystanek.
Gość
Gość
Ludzie, kiedy chcieli być dla kogoś niemili mówili różne rzeczy. Ona bardzo rzadko dla kogokolwiek chciała być niemiła, albo celowa mówiła coś co miało zranić tę osobę. Jednak w takich sytuacjach jak ta i dzięki takim dniom jak ten niektórych rzeczy po prostu nie dało się zatrzymać. Tak jak nikt nie był w stanie zatrzymać pędzącego Błędnego Rycerza. Uśmiechnęła się. - Nie przesadzajmy. Aż tak źle nie było. - odparła wzruszając ramionami. Ręką przejechała po twarzy odgarniając błąkające się kosmyki włosów. - Nie powiem, żeby było mi przykro, że już się kończy. Chociaż chyba zawsze mogłoby być gorzej, prawda? - zapytała chyba bardziej siebie niż jego. W końcu jej nie znał. Ona wiedziała, że ten dzień był okropny nie dlatego, że wydarzyło się coś prawdziwie złego, ale dlatego, że trwał, trwał, trwał i miała wrażenie, że nigdy się nie skończy. Zaśmiała się na jego kolejne słowa. - Nie wyglądał Pan na niezadowolonego wyborem środku transportu wcześniej. - widocznie humor każdego może się bardzo szybko ulotnić. Jeżeli wcześniej jej się wydawało, że mężczyzna albo jest wariatem, albo pijakiem to teraz widziała, że to wszystko to tylko forma odstresowania. A tak przynajmniej jej się wydawało. Nie zdążyła zbytnio zastanowić się nad słowami Westlinga bo pracownik Błędnego Rycerza podszedł do niej informując, że zbliżają się do Doliny Godryka. Peony wróciła spojrzeniem do mężczyzny i zaczęła zbierać stojące na jednym z siedzeń rzeczy. - Mój przystanek. Mam nadzieje, że dojedzie Pan do pominiętego miejsca no i w sumie, że nie wykrwawi się Pan wewnętrznie. - powiedziała uśmiechając się. W sumie nie była to aż taka zła jazda. - Do zobaczenia. - mruknęła jeszcze bo coś jej podpowiadało, że to nie było ich ostatnie spotkanie.
z.t
z.t
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
stąd c:
Machnięcie na Rycerza i równoczesne utrzymanie równowagi już dawno nie było dla niego tak trudne. Obejmowali się z Piwką pod ramię, transport pojawił się w ciągu sekundy, a młody kierowca wychylił się i spojrzał na nich trochę niechętnie. Bertie zaraz schował różdżkę, byli ostatecznie w mugolskiej okolicy i ruszył w stronę wejścia do wysokiego, fioletowego autobusu. Puścił Peony przodem i ruszył za nią w nadziei, że nie usłyszą "hola hola, nietrzeźwych nie wpuszczamy". Na szczęście zamiast tego usłyszał pytanie o cel podróży, spojrzał więc na towarzyszkę.
- Tego... Gryf.... nie, Godryka. Dolina. West Country Road. - wydukał, zapłacił i zaraz musieli się mocno trzymać. Zerknął tęsknie na jedno ze stojących z tyłu łóżek, jednak nie ruszał w tamtą stronę wiedząc, że jeśli już się położy to żadna siła nie zmusi go do wstawania. Usłyszał też stukot kropel deszczu uderzających o szybę, zaczynało padać.
Przy mocniejszym zakręcie złapał się mocniej rurki przy której stał, drugą ręką obejmując Peony, żeby i ona nie poleciała na schody które były zaraz za nimi.
- To dopiero się od pani Hardson nasłucham. Zapijaczona młodzież, takim nic w głowach tylko by chlali i lafiryndy sprowadzali! Wrzeszczą, łażą po nocach, kiedy to przyzwoici ludzie spać powinni! - uśmiechnął się wesoło. W gruncie rzeczy Bertie na prawdę starał się nie robić problemów! Nie robił wielu imprez i dbał o wyciszenie swojego terenu, jeśli już coś się działo, jeśli już pałętał się spity po okolicy to zazwyczaj był przy tym raczej spokojny, coś jednak sprawiało, że staruszka spodziewała się po nim samego zła na tym świecie i zdążyła już oskarżyć go o korzystanie z rzekomych dobrodziejstw śnieżki bo nikt normalny się tak nie szczerz. Cała sytuacja raczej go bawiła, niż w jakikolwiek sposób w niego godziła, szczególnie, że dziś to porządna i grzeczna Peony stanie się lafiryndą z którą młody Bott się pijakiem prowadza. Przeszkadzały jej plotki na dwój temat? Nie ma problemu, panienko Sprout, załatwimy inne!
- Jak się czujesz na randce z naczelnym ćpunem i dilerem Doliny Godryka? - dopytał, bo podobnej ploteczki się spodziewał, o ile poczciwa pani Hardson nie śpi jak to przystało na przyzwoitego człowieka o tej porze. Podejrzewał jedna, że starsza pani w ogóle nie sypia, bo jeszcze żadnej jego nocnej eskapady po Dolinie nie przeoczyła.
Mówił nadal tonem nadmiernie wesołym, nadal nie do końca wyraźnie i przy kolejnym szarpnięciu trafił czołem w rurkę, której się mocno trzymał, żeby nie polecieć na ziemię. Syknął z bólu i skrzywił się, patrząc na Piwkę wzrokiem, który mówił, że to się musiało wydarzyć, uśmiechając się przy tym jak to chłopaczek, którego przeznaczenie dogoniło.
- Szkoda, że nie mamy hipogryfa. Wiesz, że jeden jest w Dolinie? Mogliśmy go zabrać Harremu. Znaczy pewnie by nas zjadł. Hipogryf, nie Harry. Ale może ciebie by słuchał. W każdym razie hipogryfy nie mają takich agresywnych metalowych rurek. - stwierdził. No, z hipogryfa można tylko zlecieć z olbrzymiej wysokości, ale kto by się tym przejmował?
Machnięcie na Rycerza i równoczesne utrzymanie równowagi już dawno nie było dla niego tak trudne. Obejmowali się z Piwką pod ramię, transport pojawił się w ciągu sekundy, a młody kierowca wychylił się i spojrzał na nich trochę niechętnie. Bertie zaraz schował różdżkę, byli ostatecznie w mugolskiej okolicy i ruszył w stronę wejścia do wysokiego, fioletowego autobusu. Puścił Peony przodem i ruszył za nią w nadziei, że nie usłyszą "hola hola, nietrzeźwych nie wpuszczamy". Na szczęście zamiast tego usłyszał pytanie o cel podróży, spojrzał więc na towarzyszkę.
- Tego... Gryf.... nie, Godryka. Dolina. West Country Road. - wydukał, zapłacił i zaraz musieli się mocno trzymać. Zerknął tęsknie na jedno ze stojących z tyłu łóżek, jednak nie ruszał w tamtą stronę wiedząc, że jeśli już się położy to żadna siła nie zmusi go do wstawania. Usłyszał też stukot kropel deszczu uderzających o szybę, zaczynało padać.
Przy mocniejszym zakręcie złapał się mocniej rurki przy której stał, drugą ręką obejmując Peony, żeby i ona nie poleciała na schody które były zaraz za nimi.
- To dopiero się od pani Hardson nasłucham. Zapijaczona młodzież, takim nic w głowach tylko by chlali i lafiryndy sprowadzali! Wrzeszczą, łażą po nocach, kiedy to przyzwoici ludzie spać powinni! - uśmiechnął się wesoło. W gruncie rzeczy Bertie na prawdę starał się nie robić problemów! Nie robił wielu imprez i dbał o wyciszenie swojego terenu, jeśli już coś się działo, jeśli już pałętał się spity po okolicy to zazwyczaj był przy tym raczej spokojny, coś jednak sprawiało, że staruszka spodziewała się po nim samego zła na tym świecie i zdążyła już oskarżyć go o korzystanie z rzekomych dobrodziejstw śnieżki bo nikt normalny się tak nie szczerz. Cała sytuacja raczej go bawiła, niż w jakikolwiek sposób w niego godziła, szczególnie, że dziś to porządna i grzeczna Peony stanie się lafiryndą z którą młody Bott się pijakiem prowadza. Przeszkadzały jej plotki na dwój temat? Nie ma problemu, panienko Sprout, załatwimy inne!
- Jak się czujesz na randce z naczelnym ćpunem i dilerem Doliny Godryka? - dopytał, bo podobnej ploteczki się spodziewał, o ile poczciwa pani Hardson nie śpi jak to przystało na przyzwoitego człowieka o tej porze. Podejrzewał jedna, że starsza pani w ogóle nie sypia, bo jeszcze żadnej jego nocnej eskapady po Dolinie nie przeoczyła.
Mówił nadal tonem nadmiernie wesołym, nadal nie do końca wyraźnie i przy kolejnym szarpnięciu trafił czołem w rurkę, której się mocno trzymał, żeby nie polecieć na ziemię. Syknął z bólu i skrzywił się, patrząc na Piwkę wzrokiem, który mówił, że to się musiało wydarzyć, uśmiechając się przy tym jak to chłopaczek, którego przeznaczenie dogoniło.
- Szkoda, że nie mamy hipogryfa. Wiesz, że jeden jest w Dolinie? Mogliśmy go zabrać Harremu. Znaczy pewnie by nas zjadł. Hipogryf, nie Harry. Ale może ciebie by słuchał. W każdym razie hipogryfy nie mają takich agresywnych metalowych rurek. - stwierdził. No, z hipogryfa można tylko zlecieć z olbrzymiej wysokości, ale kto by się tym przejmował?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Peony spojrzała niepewnie na pędzącego w ich stronę (bez)Błędnego Rycerza. Zwykle wsiadając do tego szalonego pojazdu odczuwała pewne obawy. Na przykład takie czy jej noga jeszcze kiedykolwiek dotknie ziemi. Chociaż ten środek transportu przecinał ulice Wielkiej Brytanii już od wielu wielu lat to i tak zwykle odczuwała dziwny niepokój gdy musiała do niego wsiąść. Dzisiaj nie było mowy o żadnym niepokoju. Weszła do środka od razu rozglądając się po całym autobusie. Zobaczyła dwóch śpiących na łóżkach mężczyzn (prawdopodobnie w podobnym stanie co oni), jedną kobietę z siatkami na samym przodzie i to by było na tyle. Nie spodziewała się w sumie tłumów, ale gdzie ci wszyscy szalejący mieszkańcy Londynu? Pacnęła się ręką w głowę słysząc jak Bertie nie potrafi wypowiedzieć kierunku ich podróży. - Do czego… to doszło. Żebyś ty nie wiedział gdzie mieszkasz. Pomyślą, że jesteś alkoholikiem. - mruknęła do niego łapiąc się szybko czegoś kiedy Ernie ruszył. Parsknęła śmiechem bo nagle wydała jej się ta cała droga mocno zabawna. Jak wtedy w wesołym miasteczku, albo jak uciekali w domu strachów. Bądź co bądź trochę już przygód ich spotkało w tym czarodziejsko-mugolskim świecie. Więcej niż mogłaby przypuszczać jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Bo chyba naprawdę od czasu do czasu gadanie do chwastów przynosiło pozytywne skutki nawet jeśli ciężko im wtedy było się ich pozbyć. Spojrzała zaskoczona na jego słowa. - Lafirynda? - powtórzyła za nim i już prawie parsknęła głośnym śmiechem, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że nie chce by ktokolwiek o niej tak mówił nawet ta stara Hardsonowa. - Czekaj, czekaj, czekaj, czekaj… - zaczęła i chyba się zamyśliła po skończyła dopiero po chwili. - To ta co ma takie brzydkie żonkile? - zapytała mrużąc oczy i zaraz machnęła ręką. - Ja jej dam lafiryndę. Jak chłopa pogoniła kilka lat temu teraz jej wszystko przeszkadza… - to nawet zabawne, że uosobienie dobroci i uroku w takich momentach potrafiło przerodzić się w coś na granicy furii. Tylko przez trzy sekundy bo zaraz na jej ustach znowu pojawił się znajomy, szeroki uśmiech. Usłyszała jak deszcz odbija się od okien, ale wcale jej to nie przeszkadzało. W końcu byłaby zaskoczona gdyby nagle nie spadł z nieba ich ukochany przyjaciel. Wywróciła oczami słysząc jego pytanie co sprawiło, że na sekundę straciła równowagę, ale zaraz znowu spoglądała na niego z rozbawieniem w oczach. - Naczelny ćpunie… całkiem dobrze. To chyba jakiś nowy towar. - parsknęła śmiechem bo to naprawdę ją bardzo rozbawiło. Aż za bardzo, ale co mogła poradzić. Bertie nie wyglądał jej na dilera chociaż tacy chyba są najgroźniejsi. Niby cicha woda, a brzegi rwie. Widziała to dzisiaj na scenie! Chciała coś powiedzieć. Prawdopodobnie coś bardzo ważnego kiedy Bott z impetem uderzył w wystającą rurkę. Westchnęła głośno i nawet tego nie skomentowała. Miał racje. To musiało się wydarzyć. - Kto w ogóle nazywa Hipogryfa Harry? - bo przecież nie mogła tego załapać. Nadal patrzyła na czerwony ślad na jego czole. Ciamajda jakich mało. Kiedy Ernie zatrzymał się by wypuścić panią z siatkami Peony puściła się rurki i wyjrzała przez okno. - Wiesz co lubię w alkoholu? - zapytała odwracając się do mężczyzny. - To, że możesz być kim chcesz, jak chcesz i kiedy chcesz. Po prostu sobie jesteś. Nie lubię alkoholu, naprawdę. Ale to lubię. - powiedziała szybko podchodząc do jednego z łóżek. Spojrzała na zwisającą dłoń leżącego mężczyzny i przybiła mu piątkę. Kiedy ten mruknął coś odwróciła się szybko zwiewając. - Widzisz? Na trzeźwo bym tego nie zrobiła. - odpowiedziała szeptem w momencie, w którym Ernie znowu ruszył.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie śmiej się, w pierwszej chwili chciałem podać rodzinny adres. Poznałabyś cioteczkę Bott od zbudzonej w środku nocy strony. - powiedział, ostatniej części wypowiedzi nadając nutę grozy odpowiednio modulując głos i lekko unosząc obie ręce ku górze, jak to zwykły robić potwory z szafy, żeby pokazać, jak bardzo są duże i złe. Zaraz jednak znowu złapał rurki, bo uważać trzeba, bo pojazd szybki, bo on swoją własną grawitację ma mocniejszą niż inni nawet bez alkoholu to co dopiero jeszcze po dużej ilości piw.
Uśmiechnął się ze szczerym rozbawieniem patrząc, jak Piwka faktycznie przejęła się wspomnieniem o staruszce. W gruncie rzeczy miała rację, może i to on źle się zachowywał nie przejmując się tym, że ktoś o kobietach w których towarzystwie się obraca wyraża się w podobny sposób? Nauczył się w życiu ignorować wszelkiej maści plotki, z tych dotyczących jego jedynie się śmiać, a kiedy wypowiadała je staruszka mająca chyba nie wszystko porządnie pod sufitem poukładane - robić z tego istną komedię. Nie miał jednak teraz głowy, żeby się nad tym jakoś szczególnie zastanawiać, bo go rozbawiły te brzydkie żonkile i jeszcze jazda, jazda sama w sobie była całkiem fajna i też bawił się przy niej jak dzieciak. Zerkał przez okno jakby chciał skontrolować gdzie są, jednak akurat przejeżdżali pomiędzy dwoma pojazdami i autobus nagle zmienił swój kształt, strasznie dziwne uczucie! Już po chwili jednak znów wszystko było normalne.
- Nigdy nie patrzyłem na jej żonkile, ale wierzę twojemu gustowi, moja droga Piwko. - oznajmił jej tylko. - Ale wiesz, że nawet ten Dolinowy hipogryf nie traktuje jej poważnie, prawda? Widziałem, jak na nią patrzy, nawet on wie, że nie wszystkie klepki w jej głowie się układają jak należy, więc skoro hipogryf to wie, to ty też na pewno.
Dodał jeszcze, by puścić jej zaraz oczko i posłać uśmiech osoby, która nie potrafi się długo martwić podobnymi rzeczami, bo i życie jest zbyt krótkie, żeby się z nich nie nabijać i zbyt piękne, żeby ich bzdurowatego uroku nie doceniać!
Skręcali znów w stronę jakiegoś mostu. Mosty w Londynie zazwyczaj były pełne pojazdów, jednak szalony Błędny Rycerz mknął pomiędzy nimi, lekko tylko zarzucając swoimi pasażerami, czym kierowca nigdy nadmiernie się nie przejmował.
- Tak, nazywa się endorfina, wstrzykuję ją ludziom, kiedy nie widzą. Właściwie to powinnaś już być uzależniona i niedługo będę żądał pieniędzy za każdą kolejną porcję. - o ludzkim ciele wiedział mniej więcej nic, że krew jest i jest czerwona wiedział, bo zdarzało mu się skaleczyć. Czarodzieje jednak nie mają głowy nabijanej biologią, chemią, czy fizyką, magiczne słowo endorfina usłyszał jednak kiedyś przy jednej z wizyt w świętym Mungu i szczególnie mu się ono spodobało.
Teraz szczerzył się jak głupek i starał się nie puścić rurki, kiedy pojazd wywijał slalomy pomiędzy samochodami na James Street.
- Harry? Nie mam pojęcia. W ogóle nie pasuje. - stwierdził zaraz na uwagę Piwki, zaraz jednak jego czoło spotkało się z rurką, ale z tym spotkaniem nastąpiło oświecenie, więc kiedy uśmiechał się do niej, zrozumiał też sens jej pytania. - Znaczy Harry to właściciel, a hipogryf Żółtodziob. Zamierzam mu kiedy wyjaśnić, co znaczy to imię. Ale najpierw muszę Harrego przekonać, żeby mnie do niego dopuścił, póki co nędznie mi idzie. Wykręca się coś, że się potknę, że mnie zwierz zabije i takie tam, bzdury kompletne przecież, prawda?
Powiedział tonem sugerującym rozmówczyni, że przecież nie wypada jej zaprzeczyć. I zaraz pojazd zatrzymał się gwałtownie, teraz jednak na szczęście udało mu się nie ponowić uderzenia. Jedno na przejazd wystarczy, zdecydowanie. Patrzył na wychodzącą kobietę z siatkami i zaraz znów ruszyli.
Zawsze lubił tę różnicę, nagłe zderzenie, w jednej chwili mkną na złamanie karku, a już za sekundę ktoś sobie spokojnie wysiada, człowiek wydaje się nagle zabawnie ślamazarny.
Zaraz jednak uwagę skupił na swojej towarzyszce, szeroki uśmiech wrócił na jego twarz, kiedy postanowiła okazać solidarność jakiemuś pijanemu człowiekowi, który i tak nic z tego nie załapał.
- Szalona Peony jest szalona. - zaśmiał się, kręcąc głową, fakt faktem był pewien, że na trzeźwo w życiu nie zbliżyłaby się do zachlanego mężczyzny, alkohol jednak całkowicie zmienia sposób patrzenia! - W jednej chwili śpiewasz przed ludźmi, zaraz przybijasz piątki obcym, a zaraz będzie taniec do deszczowej piosenki. Trochę alkoholu od czasu do czasu to dobra sprawa!
Lubił się bawić, bardzo to lubił, nie przesadzał z tym jednak, nie pijaczył w każdy weekend, zazwyczaj jednak ten stan wiązał się z wieloma świetnymi, czasem dziwacznymi, a czasami krępującymi historiami. A Bertie Bott uwielbiał zbierać historie!
Uśmiechnął się ze szczerym rozbawieniem patrząc, jak Piwka faktycznie przejęła się wspomnieniem o staruszce. W gruncie rzeczy miała rację, może i to on źle się zachowywał nie przejmując się tym, że ktoś o kobietach w których towarzystwie się obraca wyraża się w podobny sposób? Nauczył się w życiu ignorować wszelkiej maści plotki, z tych dotyczących jego jedynie się śmiać, a kiedy wypowiadała je staruszka mająca chyba nie wszystko porządnie pod sufitem poukładane - robić z tego istną komedię. Nie miał jednak teraz głowy, żeby się nad tym jakoś szczególnie zastanawiać, bo go rozbawiły te brzydkie żonkile i jeszcze jazda, jazda sama w sobie była całkiem fajna i też bawił się przy niej jak dzieciak. Zerkał przez okno jakby chciał skontrolować gdzie są, jednak akurat przejeżdżali pomiędzy dwoma pojazdami i autobus nagle zmienił swój kształt, strasznie dziwne uczucie! Już po chwili jednak znów wszystko było normalne.
- Nigdy nie patrzyłem na jej żonkile, ale wierzę twojemu gustowi, moja droga Piwko. - oznajmił jej tylko. - Ale wiesz, że nawet ten Dolinowy hipogryf nie traktuje jej poważnie, prawda? Widziałem, jak na nią patrzy, nawet on wie, że nie wszystkie klepki w jej głowie się układają jak należy, więc skoro hipogryf to wie, to ty też na pewno.
Dodał jeszcze, by puścić jej zaraz oczko i posłać uśmiech osoby, która nie potrafi się długo martwić podobnymi rzeczami, bo i życie jest zbyt krótkie, żeby się z nich nie nabijać i zbyt piękne, żeby ich bzdurowatego uroku nie doceniać!
Skręcali znów w stronę jakiegoś mostu. Mosty w Londynie zazwyczaj były pełne pojazdów, jednak szalony Błędny Rycerz mknął pomiędzy nimi, lekko tylko zarzucając swoimi pasażerami, czym kierowca nigdy nadmiernie się nie przejmował.
- Tak, nazywa się endorfina, wstrzykuję ją ludziom, kiedy nie widzą. Właściwie to powinnaś już być uzależniona i niedługo będę żądał pieniędzy za każdą kolejną porcję. - o ludzkim ciele wiedział mniej więcej nic, że krew jest i jest czerwona wiedział, bo zdarzało mu się skaleczyć. Czarodzieje jednak nie mają głowy nabijanej biologią, chemią, czy fizyką, magiczne słowo endorfina usłyszał jednak kiedyś przy jednej z wizyt w świętym Mungu i szczególnie mu się ono spodobało.
Teraz szczerzył się jak głupek i starał się nie puścić rurki, kiedy pojazd wywijał slalomy pomiędzy samochodami na James Street.
- Harry? Nie mam pojęcia. W ogóle nie pasuje. - stwierdził zaraz na uwagę Piwki, zaraz jednak jego czoło spotkało się z rurką, ale z tym spotkaniem nastąpiło oświecenie, więc kiedy uśmiechał się do niej, zrozumiał też sens jej pytania. - Znaczy Harry to właściciel, a hipogryf Żółtodziob. Zamierzam mu kiedy wyjaśnić, co znaczy to imię. Ale najpierw muszę Harrego przekonać, żeby mnie do niego dopuścił, póki co nędznie mi idzie. Wykręca się coś, że się potknę, że mnie zwierz zabije i takie tam, bzdury kompletne przecież, prawda?
Powiedział tonem sugerującym rozmówczyni, że przecież nie wypada jej zaprzeczyć. I zaraz pojazd zatrzymał się gwałtownie, teraz jednak na szczęście udało mu się nie ponowić uderzenia. Jedno na przejazd wystarczy, zdecydowanie. Patrzył na wychodzącą kobietę z siatkami i zaraz znów ruszyli.
Zawsze lubił tę różnicę, nagłe zderzenie, w jednej chwili mkną na złamanie karku, a już za sekundę ktoś sobie spokojnie wysiada, człowiek wydaje się nagle zabawnie ślamazarny.
Zaraz jednak uwagę skupił na swojej towarzyszce, szeroki uśmiech wrócił na jego twarz, kiedy postanowiła okazać solidarność jakiemuś pijanemu człowiekowi, który i tak nic z tego nie załapał.
- Szalona Peony jest szalona. - zaśmiał się, kręcąc głową, fakt faktem był pewien, że na trzeźwo w życiu nie zbliżyłaby się do zachlanego mężczyzny, alkohol jednak całkowicie zmienia sposób patrzenia! - W jednej chwili śpiewasz przed ludźmi, zaraz przybijasz piątki obcym, a zaraz będzie taniec do deszczowej piosenki. Trochę alkoholu od czasu do czasu to dobra sprawa!
Lubił się bawić, bardzo to lubił, nie przesadzał z tym jednak, nie pijaczył w każdy weekend, zazwyczaj jednak ten stan wiązał się z wieloma świetnymi, czasem dziwacznymi, a czasami krępującymi historiami. A Bertie Bott uwielbiał zbierać historie!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pokręciła głową wyobrażając sobie reakcję cioteczki Bott na ich wizytę. Chyba najpierw ona zabiłaby Botta, a potem to samo zrobiłaby Peony. Co jak co, ale sen to rzecz święta i nie można go zakłócać nikomu, a już na pewno nie spracowanym, cudowny matkom, ciotkom i w ogóle wszystkim kobietom. W dzień walczą z przeciwnościami losu więc w nocy muszą ładować swoje bateryjki na następny dzień. - Nie mogłabym jej poznać w dzień? Czasami jesteś naprawdę okrutny. - mruknęła chociaż w ogóle nie był. Miał serce jak mało kto i widziała to po nim. Po jego relacji z jej synem, po tym, że prawdopodobnie gdyby potrzebowała pomocy to nawet by się nie zastanawiał tylko jej pomógł i po tym, że pomijając fakt iż ją upijał, prowadzał po niebezpiecznych kolejkach i groził jazdą bez prawa jazdy był dobrym przyjacielem, a takich w swoim życiu Peony potrzebowała. Jak to było, że zwykle dogadywała się bardziej z mężczyznami niż z kobietami? Postanowiła o to zapytać Botta. - Jak to jest, że tak dobrze się dogadujemy, co? W sensie… że bardziej dogaduje się z facetami niż z kobietami. - parsknęła śmiechem. - Mam teorię. Jestem po prostu taka cudowna, że po prostu nie da się mnie nie polubić… albo… przypominam jednego z nich. - uśmiechnęła się szeroko spoglądając na swoje krótsze ostatnio włosy. Musiała je skrócić bo zwyczajnie przeszkadzały jej już w pracy, ale nie było tak, że były one bardzo, bardzo krótkie. Sięgały za ramiona więc nie mogła narzekać. Chociaż widziała ostatnio paru mężczyzn z włosami tak bujnymi, że mogliby spokojnie założyć swoją własną produkcje peruk. Po alkoholu miała szalone pomysły. Naprawdę. Skupiła się jednak zaraz na domysłach ich ukochanej sąsiadki i pokręciła głową. Nie przejmowała się zwykle tym co gadają ludzie i teraz też miała bardzo daleko to co ona może o nich powiedzieć wścibska pani Hardson. Jej reakcja była zdecydowanie adekwatna do tego w jakim była stanie. Pobudzona byłaby zdolna nawet pozbyć się tych żonkili z jej ogródka i zostawić tabliczkę z adresem gdzie mogłaby dostać całkiem przyzwoite. Nie jej wina, że zwracała na takie rzeczy uwagę. Parsknęła śmiechem gdy wspomniał o hipogryfie. - Bo to są mądre stworzenia wiesz? Wiem o tym na pewno. Wychowałam się z kilkoma. - powiedziała kiwając głową. Niech wie, że ona sobie nie rzuca słów na wiatr. Ernie mocniej zahamował więc musiała się znowu złapać rurki. Śmiesznie tak mknąć przez miasto. Niczego nieświadomi mugole nawet nie wiedzą, że pod ich nosem istnieje coś tak szalonego jak Błędny Rycerz. - Spróbowałbyś, Bertie Bottcie. Jeżeli nie chcesz mieć skrzynki mandragor pod swoim łóżkiem to lepiej uważaj. - mruknęła unosząc brew z szerokim uśmiechem. Groźna to kobieta była. Chociaż przecież nawet muchy by nie skrzywdziła w swoim życiu. Nie wybaczyłaby sobie gdyby ludzie przez nią cierpieli co niestety czasem miało miejsce. Jednak robiła to całkowicie nieświadomie. A to, że Bott nie przepadał za mandragorami wiedziała od samego początku ich znajomości. Haczyk w kieszeni, przyjacielu! Haczyk w kieszeni! - Ah… Dziobek. Harry kompletnie mi nie pasowała to tak jakby nazwać kota Łucja. Znam kogoś kto ma kota o imieniu Łucja… nie pamiętam. - mruknęła dotykając ręką czoła. Akurat teraz musiało jej to wypaść z głowy? Może właśnie teraz myślała, że to takie ważne. Alkohol całkowicie zmienia wszystko! Od sposobu patrzenia, po poruszanie się i robienie rzeczy, których nigdy by się nie zrobiło jak śpiewanie karaoke czy też przybijanie piątki śpiącemu menelowi. Przestraszyła się go jednak gdy zaczął mamrotać więc odskoczyła jak najdalej łapiąc się szybko rurki. Nie chciała przelecieć przez cały autobus i spotkać się z Erniem twarzą w twarz. - Błędny Rycerz to dobra sprawa! - powiedziała nieco głośniej. - Byłoby smutno gdybyśmy musieli wracać taki kawał drogi piechotą. - powiedziała wzdychając i opierając czoło o zimną rurkę. Ona na szczęście nie była takim pechowcem i nie uderzyła się w nią z impetem. Pokręciła jednak głową z uśmiechem. - Nie, jednak na pewno nie byłoby smutno. - na pewno znaleźli by jakiś głupi pomysł do zrealizowania.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnął się tylko na jej słowa, nic nie odpowiadając - oj, był pewien że poczuliby gniew Samanthy, jak najbardziej pewien. Najpewniej wciągnęłaby ich do domu, jego do jego pokoju, który nadal czekał, Peony może przespałaby się w pokoju Anastasii albo w salonie, bo pijani nie pijani, nie wypada żeby spali w jednym pokoju, już o typ pani Bott doskonale wie! Albo to jego wykopałaby do salonu, a ją do jego pokoju, tak to najbardziej brzmiało jak ruch jego mamy bardzo dobrej, czułej i kochanej, ale też wspaniale dbającej o gości!
Kolejne pytanie za to go rozbawiło.
- Nie, nie przypominasz faceta. Znaczy... nie jesteś tak nieporadna, jak wiele kobiet, to fakt, ale nie odejmuje ci to kobiecego wdzięku. - puścił jej oczko, mówił dość wesołym tonem, jak zawsze z resztą. - Może twoja samodzielność i rozgarnięcie onieśmiela inne kobiety? - podsunął jeszcze, bo tak na prawdę odpowiedzi nie znał. - Albo jesteś zbyt cudowna i nie da się ciebie nie lubić. To też opcja. Choć powiem ci, że pytasz złej osoby, bo sam przyjaźnię się w większości z kobietami, tak już jest i tyle.
Wzruszył ramionami. Pod tym względem dobrali się idealnie. Tak jak Peony bardziej przyciągała mężczyzn, tak Bertie o wiele łatwiej i szybciej łapał kontakt z paniami. Może one były bardziej wyrozumiałe dla jego głupawych wybryków, żartów, może po prostu traktowały go jak dzieciaka? Taką sam miał teorię, choć jak było na prawdę - nie wiadomo.
- Wychowałaś się z hipogryfami? Jak to? Twoja rodzina je hodowała, czy coś? - sąsiadka w jednej chwili przestała istnieć w obliczu tak świetnej informacji. Oj, zazdrościł, zazdrościł! Brzmiało to świetnie i musiało być super, wyobraził sobie całe stado tych wspaniałych, pięknych istot, które tak po prostu mają swoją łąkę niedaleko domu, albo jakąś zagrodę i się jej trzymają. Mogłyby niby odlecieć, ale znają swój teren, są dobrze traktowane, pewnie lubią rodzinę, która się nimi zajmuje i są. To musiało być coś wspaniałego, mieć te istoty tak po prostu, na co dzień!
Tym razem dał radę złapać się mocno i nie poleciał, kiedy pojazd wyhamował. Tak, fakt że mugole w żaden sposób ich nie dostrzegali był całkiem zabawny. I strasznie szokowało Bertiego, że Rycerz nie doprowadził jeszcze do żadnego wypadku - w końcu pędził jak nienormalny, a mugole nie mieli pojęcia, że należy się odsunąć. Kierowca wcale nie wyglądał na aż tak utalentowanego - a jednak chyba trzeba mu zwrócić honory.
- Eh, potwór nie kobieta. Wypadało się wystraszyć, a nie groźby jakieś urządzać, wiesz? - pokręcił głową, ale ręce uniósł tylko na sekundę, bo zaraz jechali tak szybko, że poleciałby na ziemię, gdyby jakimś cudem nie zdążył się znowu złapać. Jazda Rycerzem to nie jest najbezpieczniejszy sport świata, można wręcz powiedzieć, że sport ekstremalny!
No, w każdym razie postanowił nie podpadać już kobiecie, która ewidentnie ma na niego haka i wie, jak go użyć.
- Ja uważam, że to fajne imiona. W senie lubię dawać zwierzętom imiona ludzi. - stwierdził i zmarszczył brwi. - Zaraz. Może ci się jeszcze Roger nie podoba?
Zarzucił jej, choć przecież tak nie wolno, Roger to wspaniałe imię i wspaniały królik, nie wolno krytykować, nie ma na to przyzwolenia! A kot Łucja na pewno jest wspaniałym kotem. Bertie wcale w to nie wątpił.
Uśmiechnął się szeroko, kiedy Piwka wróciła do niego jako ta szalona kobieta, co piątki skrada i trzymała się mocno i mówiła o Rycerzu. Na pewno by się nie nudzili. To wiedział na pewno.
- Może na koniec bylibyśmy już wykończeni. Ale wspominałoby się świetnie, to na pewno. - stwierdził, a czy jest coś lepszego, niż kolekcjonowanie wspomnień z których później można się śmiać?
Kolejne pytanie za to go rozbawiło.
- Nie, nie przypominasz faceta. Znaczy... nie jesteś tak nieporadna, jak wiele kobiet, to fakt, ale nie odejmuje ci to kobiecego wdzięku. - puścił jej oczko, mówił dość wesołym tonem, jak zawsze z resztą. - Może twoja samodzielność i rozgarnięcie onieśmiela inne kobiety? - podsunął jeszcze, bo tak na prawdę odpowiedzi nie znał. - Albo jesteś zbyt cudowna i nie da się ciebie nie lubić. To też opcja. Choć powiem ci, że pytasz złej osoby, bo sam przyjaźnię się w większości z kobietami, tak już jest i tyle.
Wzruszył ramionami. Pod tym względem dobrali się idealnie. Tak jak Peony bardziej przyciągała mężczyzn, tak Bertie o wiele łatwiej i szybciej łapał kontakt z paniami. Może one były bardziej wyrozumiałe dla jego głupawych wybryków, żartów, może po prostu traktowały go jak dzieciaka? Taką sam miał teorię, choć jak było na prawdę - nie wiadomo.
- Wychowałaś się z hipogryfami? Jak to? Twoja rodzina je hodowała, czy coś? - sąsiadka w jednej chwili przestała istnieć w obliczu tak świetnej informacji. Oj, zazdrościł, zazdrościł! Brzmiało to świetnie i musiało być super, wyobraził sobie całe stado tych wspaniałych, pięknych istot, które tak po prostu mają swoją łąkę niedaleko domu, albo jakąś zagrodę i się jej trzymają. Mogłyby niby odlecieć, ale znają swój teren, są dobrze traktowane, pewnie lubią rodzinę, która się nimi zajmuje i są. To musiało być coś wspaniałego, mieć te istoty tak po prostu, na co dzień!
Tym razem dał radę złapać się mocno i nie poleciał, kiedy pojazd wyhamował. Tak, fakt że mugole w żaden sposób ich nie dostrzegali był całkiem zabawny. I strasznie szokowało Bertiego, że Rycerz nie doprowadził jeszcze do żadnego wypadku - w końcu pędził jak nienormalny, a mugole nie mieli pojęcia, że należy się odsunąć. Kierowca wcale nie wyglądał na aż tak utalentowanego - a jednak chyba trzeba mu zwrócić honory.
- Eh, potwór nie kobieta. Wypadało się wystraszyć, a nie groźby jakieś urządzać, wiesz? - pokręcił głową, ale ręce uniósł tylko na sekundę, bo zaraz jechali tak szybko, że poleciałby na ziemię, gdyby jakimś cudem nie zdążył się znowu złapać. Jazda Rycerzem to nie jest najbezpieczniejszy sport świata, można wręcz powiedzieć, że sport ekstremalny!
No, w każdym razie postanowił nie podpadać już kobiecie, która ewidentnie ma na niego haka i wie, jak go użyć.
- Ja uważam, że to fajne imiona. W senie lubię dawać zwierzętom imiona ludzi. - stwierdził i zmarszczył brwi. - Zaraz. Może ci się jeszcze Roger nie podoba?
Zarzucił jej, choć przecież tak nie wolno, Roger to wspaniałe imię i wspaniały królik, nie wolno krytykować, nie ma na to przyzwolenia! A kot Łucja na pewno jest wspaniałym kotem. Bertie wcale w to nie wątpił.
Uśmiechnął się szeroko, kiedy Piwka wróciła do niego jako ta szalona kobieta, co piątki skrada i trzymała się mocno i mówiła o Rycerzu. Na pewno by się nie nudzili. To wiedział na pewno.
- Może na koniec bylibyśmy już wykończeni. Ale wspominałoby się świetnie, to na pewno. - stwierdził, a czy jest coś lepszego, niż kolekcjonowanie wspomnień z których później można się śmiać?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uśmiechnęła się szeroko na słowa mężczyzny. Nigdy się nad tym zbytnio nie zastanawiała. Chociaż kto wie. Może właśnie chodziło o to, że była trochę inna niż reszta kobiet. Nie do końca wiedziała czy to dobrze czy źle. W końcu żyli w czasach, w których bycie innym zwykle oznaczało coś złego. Nie wiedziała więc czy na pewno chciała się odróżniać w taki sposób. Wzruszyła ramionami. - Więc jesteśmy na siebie skazani, Bertie Bottcie. - odparła uśmiechając się. Sama do końca nie wiedziała jak to działa, ale tak było od zawsze i chyba już na zawsze miało tak zostać. Nawet teraz gdy robiła i za ojca i za matkę jednocześnie miała więcej wspólnego z tymi drugimi niż z pierwszymi. Na jego pytanie aż się zdziwiła. Nie mówiła mu tego? Jak to w ogóle możliwe? Rozmawiali o tylu rzeczach, że była zaskoczona iż mu nigdy o tym nie wspomniała. - Moja mama. Zajmuje się hodowlą tych zwariowanych zwierząt. - parsknęła śmiechem. - Uwierz mi nie są takie urocze na jakie wyglądają. - no właściwie ciężko uznać jakiegokolwiek hipogryfa za uroczego, ale ona widziała takie przypadki. - Wiesz, że raz… raz… przyszedł do mojej mamy czarodziej, który chciał kupić córce hipogryfa by mogła zabrać go do Hogwartu? Wiesz tak jak kota czy sowę czy szczura. Znaczy czy to nie byłoby super? Mieć własnego hipogryfa w Hogwarcie? - powiedziała to trochę za głośno bo leżący na łóżku pijany mężczyzna aż się przewrócił na drugi bok, a to jednak było dość trudne w jego stanie i przy szybkości z jaką jechali. - Cśśśśśśś… - sama siebie uciszyła i już szeptem dodała. - Ale to było szalone. Moja mama przez tydzień później rozmyślała o tym co mogłaby za to ile jej mężczyzna proponował kupić. - pokręciła głową na to szaleństwo. Jak można w ogóle na coś takiego wpaść? Przecież wystarczyło, że dziecko nauczyłoby się latać. Kto wie jak mogło się to skończyć? Zresztą hipogryfy nie były zwierzętami domowymi i niezbyt dobrze radziły sobie z otaczającymi ich ludźmi. Potrzebowały samotności, swojego gatunku i dobrze znanych ludzi. - Jeśli chcesz to kiedyś odwiedzimy moją rodzinną chatkę na skraju lasu. Może cię nie zjedzą od razu. - dodała z szerokim uśmiechem. Teraz gdy jej mama nie musiała wychowywać dzieci mogła poświęcić się w całości swojej kochanej hodowli. Dlatego właśnie pomimo wieku przyjmowała nowe hipogryfy, a Peony podziwiała to jaką determinacje miała ta kobieta. Parsknęła śmiechem. - Wybacz. Jestem chyba fatalna w przyjmowaniu gróźb. Sama grożę. Widzisz co robisz? - uderzyła go lekko w ramię i zaraz uśmiechnęła się szeroko. - Zamiast wyciągać ze mnie to co dobrego to sięgasz po to co złe! - mruknęła. Zwolnili co ją trochę zaskoczyło. Poleciała do przodu, ale zaraz szybko złapała się kolejnej rurki i pokręciła głową ze śmiechem. - Na Merlina… brzuch mnie już boli z tego śmiania się. - powiedziała spoglądając na mężczyznę. Naprawdę dzisiaj przeszła już samą siebie w śmianiu się. Może to alkohol, a może ta cała sytuacja tak bardzo ją bawiła, że nie mogła się pohamować. To niemal zawsze kończyło się w taki sposób gdy chodziło o tę dwójkę. Jutro pewnie będzie umierać i na pewno nie przez śmiech, ale wszystko było warte tych kilku godzin. Machnęła dłonią gdy wspomniał o króliku o imieniu Roger. - Roger pasuje bardziej do królika niż Harry do hipogryfa czy też Łucja do kota. Wiem! Moja babcia miała kota Łucja. - ulżyło jej, że sobie przypomniała. Że też takie ważne rzeczy umykają jej po alkoholu. Uśmiechnęła się szeroko i położyła mu dłoń na ramieniu. - Z Tobą nie da się inaczej. - mruknęła.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Błędny Rycerz
Szybka odpowiedź