Błędny Rycerz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Błędny Rycerz
Ten niewidoczny dla mugoli, trzypiętrowy fioletowy autobus przeżywa ostatnimi czasy istne oblężenie. I choć nie uchodzi za najprzyjemniejszy środek transportu, nie można odmówić mu wielu zalet - między innymi szybkości, która w dzisiejszych czasach, jest szczególnie ważna. Któż nie spieszy się do swojej rodziny, do domu? Podczas gdy Sieć Fiuu jest nieustannie kontrolowana i ulega awariom, a nie każdy czarodziej posiada licencję na teleportację, na Błędnym Rycerzu można polegać zawsze. Szaleńcza maszyna mknie po londyńskich ulicach nie mając sobie równych i nic ani nikt, nawet zwolennicy Grindelwalda, nie jest w stanie jej powstrzymać, gdy za sprawą magii dopasowuje się do szczelin między samochodami, budynkami czy innymi obiektami, by w ciągu kilku sekund pokonać horrendalne wręcz odległości.
Za dnia w jego wnętrzu porozstawiane są krzesła, zaś w nocy - łóżka. Istnieje możliwość zakupu na miejscu gorącej czekolady, butelki wody lub szczoteczki do zębów. Aby go wywołać, należy wyciągnąć nad ulicę rękę z trzymaną różdżką.
Za dnia w jego wnętrzu porozstawiane są krzesła, zaś w nocy - łóżka. Istnieje możliwość zakupu na miejscu gorącej czekolady, butelki wody lub szczoteczki do zębów. Aby go wywołać, należy wyciągnąć nad ulicę rękę z trzymaną różdżką.
- I jakoś musimy z tym żyć.
Stwierdził jedynie, uśmiechając się pod nosem. Lubił jej towarzystwo, co z resztą było raczej oczywiste, skoro przychodził do niej, bawił się z dzieciakiem, którego też polubił, czy wyciągał w każde miejsce rozrywki, jakie wpadło mu do głowy. Lub dał się wyciągnąć, ten akurat pomysł należał do Piwki tylko i wyłącznie! Szybko zapomniał o dzielącej ich różnicy wieku i tylko cieszył się tym, że Peony potrafi czasami zapomnieć o tym, że wypada jej być poważnym człowiekiem. Świat jest zbyt kolorowy, żeby od czasu do czasu o tym nie zapomnieć!
Wybałuszył oczy, kiedy dowiedział się, czym zajmowała się mama Piwki. Rozmawiali właściwie o wszystkim, zawsze jednak znajdowali nowe tematy, takie których jeszcze nie zdążyli ruszyć. O rodzinie też rozmawiali dość sporo, ot kolejna rzecz jaka ich łączyła: oboje byli raczej bardzo rodzinnymi typami.
To jednak udało im się pominąć - jak? Cóż, to już chyba nie ważne.
- Wow, brzmi świetnie. - aż mu oczy zabłyszczały, a w głowie układał się plan. Co by zrobił, gdyby tak miał dostęp do całej hodowli? Jeszcze nie wiedział, ale na pewno byłoby super, tego jednego był pewien. Na pewno nauczyłby się na nich jeździć, o to to! I latać! I... i wynalazłby coś, co by go ratowało przed upadkiem tak na wszelki wypadek. - Latałaś na nich?
A hipogryf w szkole? A gdyby tak zaczarować go, żeby był niewidzialny? Znaczy no, jada Rycerzem była super, ale tak przylecieć na takim hipogryfie, niechaj zaczeka chwilę i wrócić też na nim, to dopiero byłoby coś! A do szkoły to chyba najlepszy prezent na świecie.
- Możnaby wchodzić wszędzie. Wiesz, spłaszczające się schody już nie mają znaczenia, bo możesz sobie podlecieć i wejść oknem. I nie musisz kombinować nad zagadkami do Krukonów, wszędzie sobie wejdziesz tylko inną stroną, super plan. I możnaby być świetnym komentatorem w quidditcha! - też trochę uciszył się, kiedy Peony zareagowała na poruszenie śpiącego człowieka, choć jego entuzjazm obijający się w oczach i całej mimice nie malał.
- O, albo polatać nad Zakazanym Lasem i szukać fajnych rzeczy. - tak, to ostatnie szczególnie brzmiało jak plan, szczególnie przy wszystkich historiach o tym miejscu, jakie dało się usłyszeć. Propozycja Piwki za to rozpogodziła go jeszcze bardzo. - TAK.
Z mniejszym entuzjazmem wiele panien odpowiada na oświadczyny. On już się cieszył, emocjonalnie już latał na jakimś hipogryfie, chciał, potrzebował, bardzo, teraz, najlepiej już. A gdyby tak powiedzieć kierowcy, żeby zmienił kierunek?
No dobrze, może nie nocą.
Spojrzał przez ramię na przednią szybę, okolica była całkiem znajoma, wygląda na to, że są już blisko. Przynajmniej na tyle, na ile mógł stwierdzić mimo tego, jak szybko podróżowali.
- Musimy to zrobić, znaczy odwiedzić cię. No, postanowione. Jakoś w... w maju? Nawet pogoda się zrobi idealna już na takie rzeczy! - tak. Bertie emocjonalnie już tam był i świetnie się bawił.
- Ależ ja doceniam wszystkie twoje zalety, ale nie mogę nie nadmienić, że gróźb wypada się bać. Szczególnie uroczej młodej kobiecie, co tu się wyprawia za rozboje. - pokręcił tylko głową. Eh, jedyna w swoim rodzaju, co poradzić.
Objął ją, kiedy Piwka położyła mu dłoń na ramieniu. Powinni zaraz hamować i nie chciał, żeby poleciała na ziemię przy gwałtownym zatrzymaniu - choć właściwie trudno stwierdzić, czy powinna czuć się bezpieczniej, kiedy to on będzie ją trzymał. Eh, najwyżej wylądują razem.
- Już myślałem. A Łucja to ładne imię, podoba mi się. - stwierdził jeszcze. - Nazwałbym tak Pufka Pigmejskiego. Myślałem ostatnio, żeby sobie kupić, wydają się całkiem fajne.
Dodał jeszcze, przypominając sobie śmieszne, puchate zwierzątka.
- Jesteśmy zgranym duetem. - stwierdził tylko na to, co powiedziała. I oto w tej chwili Rycerz zaczął hamowanie w Dolinie Godryka!
Stwierdził jedynie, uśmiechając się pod nosem. Lubił jej towarzystwo, co z resztą było raczej oczywiste, skoro przychodził do niej, bawił się z dzieciakiem, którego też polubił, czy wyciągał w każde miejsce rozrywki, jakie wpadło mu do głowy. Lub dał się wyciągnąć, ten akurat pomysł należał do Piwki tylko i wyłącznie! Szybko zapomniał o dzielącej ich różnicy wieku i tylko cieszył się tym, że Peony potrafi czasami zapomnieć o tym, że wypada jej być poważnym człowiekiem. Świat jest zbyt kolorowy, żeby od czasu do czasu o tym nie zapomnieć!
Wybałuszył oczy, kiedy dowiedział się, czym zajmowała się mama Piwki. Rozmawiali właściwie o wszystkim, zawsze jednak znajdowali nowe tematy, takie których jeszcze nie zdążyli ruszyć. O rodzinie też rozmawiali dość sporo, ot kolejna rzecz jaka ich łączyła: oboje byli raczej bardzo rodzinnymi typami.
To jednak udało im się pominąć - jak? Cóż, to już chyba nie ważne.
- Wow, brzmi świetnie. - aż mu oczy zabłyszczały, a w głowie układał się plan. Co by zrobił, gdyby tak miał dostęp do całej hodowli? Jeszcze nie wiedział, ale na pewno byłoby super, tego jednego był pewien. Na pewno nauczyłby się na nich jeździć, o to to! I latać! I... i wynalazłby coś, co by go ratowało przed upadkiem tak na wszelki wypadek. - Latałaś na nich?
A hipogryf w szkole? A gdyby tak zaczarować go, żeby był niewidzialny? Znaczy no, jada Rycerzem była super, ale tak przylecieć na takim hipogryfie, niechaj zaczeka chwilę i wrócić też na nim, to dopiero byłoby coś! A do szkoły to chyba najlepszy prezent na świecie.
- Możnaby wchodzić wszędzie. Wiesz, spłaszczające się schody już nie mają znaczenia, bo możesz sobie podlecieć i wejść oknem. I nie musisz kombinować nad zagadkami do Krukonów, wszędzie sobie wejdziesz tylko inną stroną, super plan. I możnaby być świetnym komentatorem w quidditcha! - też trochę uciszył się, kiedy Peony zareagowała na poruszenie śpiącego człowieka, choć jego entuzjazm obijający się w oczach i całej mimice nie malał.
- O, albo polatać nad Zakazanym Lasem i szukać fajnych rzeczy. - tak, to ostatnie szczególnie brzmiało jak plan, szczególnie przy wszystkich historiach o tym miejscu, jakie dało się usłyszeć. Propozycja Piwki za to rozpogodziła go jeszcze bardzo. - TAK.
Z mniejszym entuzjazmem wiele panien odpowiada na oświadczyny. On już się cieszył, emocjonalnie już latał na jakimś hipogryfie, chciał, potrzebował, bardzo, teraz, najlepiej już. A gdyby tak powiedzieć kierowcy, żeby zmienił kierunek?
No dobrze, może nie nocą.
Spojrzał przez ramię na przednią szybę, okolica była całkiem znajoma, wygląda na to, że są już blisko. Przynajmniej na tyle, na ile mógł stwierdzić mimo tego, jak szybko podróżowali.
- Musimy to zrobić, znaczy odwiedzić cię. No, postanowione. Jakoś w... w maju? Nawet pogoda się zrobi idealna już na takie rzeczy! - tak. Bertie emocjonalnie już tam był i świetnie się bawił.
- Ależ ja doceniam wszystkie twoje zalety, ale nie mogę nie nadmienić, że gróźb wypada się bać. Szczególnie uroczej młodej kobiecie, co tu się wyprawia za rozboje. - pokręcił tylko głową. Eh, jedyna w swoim rodzaju, co poradzić.
Objął ją, kiedy Piwka położyła mu dłoń na ramieniu. Powinni zaraz hamować i nie chciał, żeby poleciała na ziemię przy gwałtownym zatrzymaniu - choć właściwie trudno stwierdzić, czy powinna czuć się bezpieczniej, kiedy to on będzie ją trzymał. Eh, najwyżej wylądują razem.
- Już myślałem. A Łucja to ładne imię, podoba mi się. - stwierdził jeszcze. - Nazwałbym tak Pufka Pigmejskiego. Myślałem ostatnio, żeby sobie kupić, wydają się całkiem fajne.
Dodał jeszcze, przypominając sobie śmieszne, puchate zwierzątka.
- Jesteśmy zgranym duetem. - stwierdził tylko na to, co powiedziała. I oto w tej chwili Rycerz zaczął hamowanie w Dolinie Godryka!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bertie widział, że świat jest kolorowy co nie zdarzało się zbyt często w ich czasach. Nawet Peony nie widziała tych barw tak wyraźnie jak Bott. Jedno było pewne. Sprawiał, że to było zaraźliwe. Sprawiał, że chciało się widzieć świat w podobnych kolorach. Może właśnie dlatego decydowała się na te wszystkie szalone pomysły, a nawet zaczęła sama ja wymyślać. Tak, karaoke było jej pomysłem i nadal w to nie wierzyła. Coś tak szalonego pojawiającego się w tej małej, poważnej główce. Nie miała jednak zamiaru już się dłużej nad tym zastanawiać. Wiedziała, że już się tego nie pozbędzie. W końcu kiedy coś raz wzbogaciło nasze życie już ciągle tego potrzebujemy. A przynajmniej ona tak miała w końcu bardzo szybko przywiązywała się do ludzi, rzeczy i sytuacji. Pokiwała głową z entuzjazmem. Nie tylko brzmiało świetnie, ale też było świetne chociaż bardziej zawsze ceniła to, że jej mama wkładała w to tyle serca. Hodowla, którą prowadziła jej matka była częścią ich rodziny. Niezmienną. Machnęła dłonią z rozbawieniem. - No to chyba proste! - powiedziała spoglądając na mężczyznę z szerokim uśmiechem. - Chociaż byłam w tym na początku okropna. Moja mama zawsze powtarzała, że tego nie da się zapomnieć. Zresztą u nas w domu bardzo dużo uwagi poświęcało się naturze i zwierzętom. Więc jesteśmy zielarzami, ale o zwierzętach też trochę wiem. - odparła ze wzruszeniem ramion. Ona przywiązywała do tego dużą wagę chociaż nie wiedziała jak do tego podchodzi jej rodzeństwo. - Ale jak nie umiesz latać – wskazała tu na mężczyznę palcem – … to to jest bardzo niebezpieczne. Ale spokojnie! Nauczę cię. - dodała dla uspokojenia. Może zabierze też Nate'a i jego też nauczy? Jej syn już dawno ją o to prosił, ale ona zawsze się bała bo jednak to nie były zwierzęta, które można było lekceważyć. A przecież on był tylko małym dzieckiem. Albo dla niej był tylko małym dzieckiem i tylko małym dzieckiem miał już zostać na zawsze. Parsknęła śmiechem. - Pewnie bym cię podkablowała. Ja nie łamałam zasad. Nigdy! - odparła wspominając swoje czasy w Hogwarcie. Taka była. Uważała, że zasady nie powinny być łamane. Teraz jak to wspominała chciało jej się śmiać. Nie wiedziała co nią wtedy kierowało ani skąd ta naiwność się brała, ale teraz ją bawiła. - Wiesz, że ze mną to jak z dzieckiem. - powiedziała, a kącik ust drgnął jej w uśmiechu. Teraz było. Zadziwiające jest jak łatwo jest zmienić ludzi, a przynajmniej ich przyzwyczajenia. No latania hipogryfem jeszcze nie było w ich repertuarze. Na trzeźwo już zaczęłaby się martwić co będzie następne. Jednak po takiej ilości piwa już nawet o tym nie myślała. Była gotowa na wszystko. Parsknęła śmiechem, ale zaraz pokiwała głową poważnie. - Dobrze. Następnym razem po prostu mi powiedz kiedy mam się bać. Zrobię to dla ciebie i się przestraszę. - powiedziała. Mocniej zacisnęła dłoń na rurce. Chyba zbliżali się do końca chociaż Peony tylko kilka razy pokonywała tę drogę. W końcu teleportacja i sieć fiuu to wygodniejsza alternatywa. - Ty sam jesteś jak Pufka Pigmejska. - dodała szturchając go lekko. Westchnęła i przeniosła spojrzenie z mężczyzny na okno. - Dom, kochany dom. - mruknęła.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Jesteście w sumie jedną z większych magicznych rodzin, nie? Poza tymi szlachetnymi. Ale mam wrażenie, że da się czasem słyszeć to nazwisko, częściej niż inne i zazwyczaj w kontekście zielarskim. - stwierdził, jak się tak nad tym dłużej zastanowił, kojarzył kilkoro Sproutów, między innymi jedną panią, którą poznał w Zakonie. Miał nadzieję, że Piwki nigdy tam nie zobaczy, ale też nie sądził, by się na to rzuciła. Była wspaniałą osobą o wielkim sercu, jednak jej priorytetem musiał być jej syn. To było bardziej, niż oczywiste.
Dalsze informacje tylko sprawiały, że jego uśmiech się poszerzał. Istniała nawet teoria między jego bliskimi, że kąciki ust młodego Botta kiedyś się złączą z tyłu jego głowy od tych coraz szerszych uśmiechów, twarz się musi dostosowywać!
- Niebezpieczne brzmi jak świetna zabawa. - stwierdził. - Poza tym wierzę, że jesteś świetną nauczycielką. To chyba coś, co musi mieć każda matka, co nie? Przy tobie będzie bezpiecznie. - stwierdził całkowicie pewnie. Skoro Peony znała się na tych wspaniałych stworzeniach, na pewno da sobie radę nawet, jeśli Bertie zachowa się jak idiota i coś popsuje swoją niewiedzą.
A przede wszystkim będą się przy tym po prostu bawić - przecież o to w tym wszystkim chodzi, prawda? Samo latanie Bertie miał na motorze, może kiedyś pokaże to Peony, na pewno by się tego nie bał, ufał jej całkowicie - bardzo szybko zaufał. Ale te zwierzęta to kolejna przygoda, one były bardziej niebezpieczne, nieprzewidywalne, na pewno latanie na nich to o wiele trudniejsza sztuka, niż panowanie nad jakąś maszyną, która ma przyciski i kierownicę i trzeba tylko zapamiętać, co jest od czego. Szczególnie, że hipogryfy to bardzo charakterne zwierzęta, nawet on o tym wiedział.
Zerkał przez okno, obrazy były zniekształcone przez deszcz, jednak stawały się coraz bardziej znajome. Wiedział, że docierają już na miejsce, już tylko kawałek ich ulicą, odprowadzi Piwkę pod drzwi - i są na miejscu!
- Nie zrobiłabyś tego. Marudziłabyś, bo dziewczynom czasami wypada udawać, że są niezadowolone, ale tak na prawdę byś czekała, aż znowu wpadnę, najlepiej z jakąś grą i słodyczami. - stwierdził widocznie bardzo pewien swoich słów.
Bo był ich pewien. Choć znając jego i tak by się wydało w jakiś cholernie głupi sposób. Już pomijając, że cała sytuacja była co najmniej abstrakcyjna.
- Poza tym sama mówiłaś, że raz byłaś w Zakazanym Lesie, a to złamanie zasady, o. - wytknął jej jeszcze, bo zawsze miał pamięć do takich rzeczy na szczęście. Patrzył więc na nią wesoło i nie ważne, że to był ten jeden, jedyny raz, że biedronka zjadła jej serce i w ogóle, ale ten jeden raz złamała zasady!
- A to akurat bardzo dobrze. Dzieci są najszczęśliwsze. I najłatwiej je namówić na robienie głupich rzeczy. - stwierdził tonem znawcy absolutnego i puścił jej oczko. W końcu w Piwce musiało być coś od początku, skoro pisała się na to wszystko i sama z siebie zaczęła to nakręcać. Najpierw hipogryfem przez kilka ulic, potem statkiem na drugi koniec świata, czy coś!
Skinął głową, kiedy obiecała się wystraszyć następnym razem jak jej powie i pewnie powie, a co! Nie po to straszy, żeby się ofiara nie bała. Bezczelna.
- To komplement? - zaśmiał się na to porównanie. Pojazd jednak stanął, jak zawsze koszmarnie gwałtownie i pora była wysiadać, puścił więc Peony przodem, kiedy drzwi się otwarły i ruszył zaraz za nią, nic a nic nie przejmując się deszczem, który od razu zaczął moczyć och głowy. Machnął tylko kierowcy, choć pojazdu i tak już nie było.
- Hmm, była jakaś piosenka o deszczu? - spytał, odpychając od siebie Peony, ale zaraz łapiąc ją za rękę i przyciągając, by zaraz ją okręcić. I tak ruszyć w stronę jej domu.
Dalsze informacje tylko sprawiały, że jego uśmiech się poszerzał. Istniała nawet teoria między jego bliskimi, że kąciki ust młodego Botta kiedyś się złączą z tyłu jego głowy od tych coraz szerszych uśmiechów, twarz się musi dostosowywać!
- Niebezpieczne brzmi jak świetna zabawa. - stwierdził. - Poza tym wierzę, że jesteś świetną nauczycielką. To chyba coś, co musi mieć każda matka, co nie? Przy tobie będzie bezpiecznie. - stwierdził całkowicie pewnie. Skoro Peony znała się na tych wspaniałych stworzeniach, na pewno da sobie radę nawet, jeśli Bertie zachowa się jak idiota i coś popsuje swoją niewiedzą.
A przede wszystkim będą się przy tym po prostu bawić - przecież o to w tym wszystkim chodzi, prawda? Samo latanie Bertie miał na motorze, może kiedyś pokaże to Peony, na pewno by się tego nie bał, ufał jej całkowicie - bardzo szybko zaufał. Ale te zwierzęta to kolejna przygoda, one były bardziej niebezpieczne, nieprzewidywalne, na pewno latanie na nich to o wiele trudniejsza sztuka, niż panowanie nad jakąś maszyną, która ma przyciski i kierownicę i trzeba tylko zapamiętać, co jest od czego. Szczególnie, że hipogryfy to bardzo charakterne zwierzęta, nawet on o tym wiedział.
Zerkał przez okno, obrazy były zniekształcone przez deszcz, jednak stawały się coraz bardziej znajome. Wiedział, że docierają już na miejsce, już tylko kawałek ich ulicą, odprowadzi Piwkę pod drzwi - i są na miejscu!
- Nie zrobiłabyś tego. Marudziłabyś, bo dziewczynom czasami wypada udawać, że są niezadowolone, ale tak na prawdę byś czekała, aż znowu wpadnę, najlepiej z jakąś grą i słodyczami. - stwierdził widocznie bardzo pewien swoich słów.
Bo był ich pewien. Choć znając jego i tak by się wydało w jakiś cholernie głupi sposób. Już pomijając, że cała sytuacja była co najmniej abstrakcyjna.
- Poza tym sama mówiłaś, że raz byłaś w Zakazanym Lesie, a to złamanie zasady, o. - wytknął jej jeszcze, bo zawsze miał pamięć do takich rzeczy na szczęście. Patrzył więc na nią wesoło i nie ważne, że to był ten jeden, jedyny raz, że biedronka zjadła jej serce i w ogóle, ale ten jeden raz złamała zasady!
- A to akurat bardzo dobrze. Dzieci są najszczęśliwsze. I najłatwiej je namówić na robienie głupich rzeczy. - stwierdził tonem znawcy absolutnego i puścił jej oczko. W końcu w Piwce musiało być coś od początku, skoro pisała się na to wszystko i sama z siebie zaczęła to nakręcać. Najpierw hipogryfem przez kilka ulic, potem statkiem na drugi koniec świata, czy coś!
Skinął głową, kiedy obiecała się wystraszyć następnym razem jak jej powie i pewnie powie, a co! Nie po to straszy, żeby się ofiara nie bała. Bezczelna.
- To komplement? - zaśmiał się na to porównanie. Pojazd jednak stanął, jak zawsze koszmarnie gwałtownie i pora była wysiadać, puścił więc Peony przodem, kiedy drzwi się otwarły i ruszył zaraz za nią, nic a nic nie przejmując się deszczem, który od razu zaczął moczyć och głowy. Machnął tylko kierowcy, choć pojazdu i tak już nie było.
- Hmm, była jakaś piosenka o deszczu? - spytał, odpychając od siebie Peony, ale zaraz łapiąc ją za rękę i przyciągając, by zaraz ją okręcić. I tak ruszyć w stronę jej domu.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słysząc pytanie mężczyzny kącik ust uniósł się w delikatnym uśmiechu. - Chyba tak – mruknęła ze wzruszeniem ramion. - Ale szczerze mówiąc moi rodzice postarali się, żeby ten świat nie istniał. Nawet teraz dopiero kiedy muszą konfrontują się z magicznym światem. Na co dzień istnieje dla nich tylko ten mały domek przy lesie. Natura jest przyjemną alternatywą ludzi. Nie sprawi, że będziesz cierpieć przez swoje widzimisię. -mruknęła, ale zaraz machnęła ręką i uśmiechnęła się szeroko. Efekt uboczny alkoholu? Dodatkowo sprawia, że stajemy się sentymentalni i nadto otwarci. Na szczęście nie musiała się tym przejmować. W końcu otwieranie się przy Bottcie nie było trudne. Dawał potrzebne do tego poczucie bezpieczeństwa niemalże na każdym kroku. Nawet wtedy gdy oboje stali się prawdziwymi kuflami do piwa. To niezwykła umiejętność. Parsknęła śmiechem. No tak. Skoro była matką to musiała mieć rękę na pulsie przez cały czas. - No tak! W końcu ustaliliśmy, że ja cię adoptuje, a ty będziesz pracował dla mnie w kamieniołomach. Jak mogłam o tym zapomnieć, synku. - odparła z rozbawieniem mocniej zaciskając palce na metalowej rurce. Nie żeby bała się, że zaraz wyleci bo przecież zawsze miała asekurację w postaci Botta, ale z drugiej strony? Znając jego koordynacje ruchową, widząc oczami wspomnień to, że jeszcze chwile temu nakarmił podłogę dwoma kuflami piwa i walnął się czołem w rurkę łatwo jest podejrzewać, że prawdopodobnie oboje wylądowaliby na podłodze. Lepiej nie ryzykować bliskiego kontaktu z czymś na czym można się położyć. Piwka i tak była pod wrażeniem, że jeszcze nie padła przez ten alkohol z sił. - Ty kiedyś przez to szukanie niebezpieczeństw nabijesz sobie guza. - i nie mówiła tu o takim guzie guzie, ale o takim prawdziwym guzie. Martwiła się o te jego pomysły. Był jej przyjacielem i nie chciała, żeby przez to umiłowanie do wszystkiego co zagrażające i niebezpieczne narobił sobie problemów. Musiała mu matkować nawet jeżeli on tego nie potrzebował. Pokręciła głową. - Wiesz, że to jest niesprawiedliwe? To, że masz jedną rzecz, za którą kobiety poszłyby jak w ogień. I nie mówię tu o ładnym uśmiechu, a o słodyczach! Słodycze rozwiązują każdą wątpliwość. Wiedziałeś jak się ustawić co? - zapytała poklepując go po głowie tak jakby w geście pochwały, ale wiedział, że brało nad nią władzę rozbawienie. Pokręciła głową kiedy wytknął jej spacery po Zakazanym Lesie. - Nie rozumiesz jakie to było ważne, Bertie! Kto daje do dekoracji świątecznych sztuczne jemioły? No kto? - i ona naprawdę się wtedy tym przejęła. Nie rozumiała jak można tak niszczyć święta. Próbowała to zmienić, a wiedziała, że jedyna jemioła rosła właśnie w Zakazanym Lesie. Czy wyglądała teraz jakby się tłumaczyła? Pewnie właśnie tak było. - Właśnie powiedziałeś definicje mojej osoby w relacji z tobą. Teraz już wiem, że miałeś w tym wprawę. - mruknęła niby poważnie, ale czy dzisiaj cokolwiek w jej ustach brzmiało poważnie? Chyba nawet naprawdę poważne rzeczy brzmiały jak wyrwane z jakiejś komedii. I to wszystko w zupełności była wina. Powinna mu za to podziękować. - Tak, komplement. Od dzisiaj będę mówić do ciebie Panie Pufko. - odparła gdy wychodzili. Kiedy jej stopy dotknęły ziemi, a ona zaczęła się rozglądać czy na pewno dobrze trafili Bertie odepchnął ją a zaraz przyciągnął i już wiedziała co kombinuje. Tańce w deszczu. Tak jeszcze to musieli odhaczyć na swojej liście. - No proste, że była! Nie śpiewała ci mama piosenki o przemierzającej świat parasolce? - zapytała i nie czekając na odpowiedzieć zaczęła śpiewać. Takim tanecznym krokiem, budząc przy tym wszystkich sąsiadów dotarli do domu Peony. Deszcz kapał jej z już włosów i prawdopodobnie oprócz kaca mieli mieć też jutro zapalenie płuc, ale trudno. Było warto. Uśmiechnęła się delikatnie. - Całkiem niezła randka jak na naczelnego ćpuna i dilera Doliny. - mruknęła i przytuliła go do siebie. - Dziękuje. - szepnęła zostawiając na jego policzku całusa i znikając w drzwiach domu. Jedno było pewne – to nie koniec ich szalonych wypraw.
z.t x2
z.t x2
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 20.04
Ledwie świta. Nawet przez londyńskie kłęby dymu i smogu widać słońce pojawiające się na horyzoncie. Dzień jest wyjątkowo niebrzydkim, rześki. Chłodny wiatr rozwiewa moje włosy kiedy stoję na ulicy otulony ciemnym, długim płaszczem. Sam do końca nie wiem co robię. Potrzebuję jakiegoś szaleństwa w życiu, potrzebuję przerwania rutyny. Ucieczki od myśli goniących wciąż w mojej głowie. Przemierzam niemal pustą ulicę - o tej porze nie ma zbyt wielu przechodniów. Mijam wysokie, ozdobne kamienice, długim, sprężystym krokiem. Odmiana. To jest to. To coś czego mi trzeba.
Jeszcze chwilę spędzam na rozmyśleniach i planach. W końcu w Londynie wbrew pozorom jest tyle do roboty. Tyle nowego szaleństwa, tyle odmian. Nie było mnie tu cały rok. Nawet ponad rok. Nie ukrywam jednak, że wolałbym teraz patrzeć na kwitnące wiśnie, niż przemierzać skropiony deszczem asfalt, spoglądając podobno w to samo niebo - w Japonii wydawało się ono jednak błękitne i czyste, tu nawet w pogodne dni przesłaniają je chmury. Ma kolor zduszonego niebieskiego, w niczym właściwie tego koloru nie przypominającego. Wzdycham, ciesząc się, że przynajmniej przywykłem już do tego powietrza. Pierwsze dni co prawda spędziłem w mglistym Durham, nie tak zanieczyszczonym. Gdy jednak powróciłem do stolicy krztusiłem się i kaszlałem. Niczym prawdziwy turysta.
W końcu decyduję się na cokolwiek. Przystaję i wyciągam różdżkę. Nie znajduję się w mugolskiej dzielnicy, zresztą i tak wyglądam niepozornie. Nikt nawet mnie nie obserwuje. Cisza wydaje się wręcz irytująca. Wyciągam rękę, by wkrótce dostrzec zmierzający w moją stronę, trzypiętrowy fioletowy autobus. Irytująca mnie cisza szybko się rozprasza, choć i jak na Błędnego Rycerza i tak wydaje się być pusty. Wchodzę do tego szaleńczego pojazdu i z ulgą dostrzegam że nocne wnętrze, czyli łóżka, zdążyło już zniknąć. Zamiast tego dostrzegam krzesła, w większości pozajmowane, szczególnie z przodu. Kiedy wspinam się po schodkach na ostatnie piętro odnajduję jednak wolne miejsca bez problemu. Bez zastanowienia siadam na jednym z pojedynczych, ustawionych na przeciw wolnego krzesła. Być może zajmie je ktoś na tyle ciekawy, by sprowokować rozmowę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ledwie świta. Nawet przez londyńskie kłęby dymu i smogu widać słońce pojawiające się na horyzoncie. Dzień jest wyjątkowo niebrzydkim, rześki. Chłodny wiatr rozwiewa moje włosy kiedy stoję na ulicy otulony ciemnym, długim płaszczem. Sam do końca nie wiem co robię. Potrzebuję jakiegoś szaleństwa w życiu, potrzebuję przerwania rutyny. Ucieczki od myśli goniących wciąż w mojej głowie. Przemierzam niemal pustą ulicę - o tej porze nie ma zbyt wielu przechodniów. Mijam wysokie, ozdobne kamienice, długim, sprężystym krokiem. Odmiana. To jest to. To coś czego mi trzeba.
Jeszcze chwilę spędzam na rozmyśleniach i planach. W końcu w Londynie wbrew pozorom jest tyle do roboty. Tyle nowego szaleństwa, tyle odmian. Nie było mnie tu cały rok. Nawet ponad rok. Nie ukrywam jednak, że wolałbym teraz patrzeć na kwitnące wiśnie, niż przemierzać skropiony deszczem asfalt, spoglądając podobno w to samo niebo - w Japonii wydawało się ono jednak błękitne i czyste, tu nawet w pogodne dni przesłaniają je chmury. Ma kolor zduszonego niebieskiego, w niczym właściwie tego koloru nie przypominającego. Wzdycham, ciesząc się, że przynajmniej przywykłem już do tego powietrza. Pierwsze dni co prawda spędziłem w mglistym Durham, nie tak zanieczyszczonym. Gdy jednak powróciłem do stolicy krztusiłem się i kaszlałem. Niczym prawdziwy turysta.
W końcu decyduję się na cokolwiek. Przystaję i wyciągam różdżkę. Nie znajduję się w mugolskiej dzielnicy, zresztą i tak wyglądam niepozornie. Nikt nawet mnie nie obserwuje. Cisza wydaje się wręcz irytująca. Wyciągam rękę, by wkrótce dostrzec zmierzający w moją stronę, trzypiętrowy fioletowy autobus. Irytująca mnie cisza szybko się rozprasza, choć i jak na Błędnego Rycerza i tak wydaje się być pusty. Wchodzę do tego szaleńczego pojazdu i z ulgą dostrzegam że nocne wnętrze, czyli łóżka, zdążyło już zniknąć. Zamiast tego dostrzegam krzesła, w większości pozajmowane, szczególnie z przodu. Kiedy wspinam się po schodkach na ostatnie piętro odnajduję jednak wolne miejsca bez problemu. Bez zastanowienia siadam na jednym z pojedynczych, ustawionych na przeciw wolnego krzesła. Być może zajmie je ktoś na tyle ciekawy, by sprowokować rozmowę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Let's stay lost on our way home
Ostatnio zmieniony przez Alastair Nott dnia 06.06.17 14:54, w całości zmieniany 1 raz
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Był bardzo wczesny ranek, specjalnie dzisiaj musiałam zerwać się jeszcze przed świtem, aby w spokoju dojechać do innej części Anglii, gdzie czekała na mnie robota. Zostawiłam więc męża śpiącego w łóżku, synowi przygotowałam śniadanie i okryłam go dokładnie pierzyną, po czym wyszłam z domu i udałam się w stronę mugolskiej części Londynu, aby znaleźć pustą uliczkę, gdzie będę mogła wezwać błędnego rycerza. Błędny rycerz był czarodziejskim środkiem transportu, niezwykle szybkim, bezpiecznym i mugole nie byli w stanie niczego dostrzec. Nigdy nie byłam w tym miejscu, do którego teraz jechałam, dlatego użycie Błędnego Rycerza było dla mnie idealną opcją. Wyciągnęłam różdżkę przed siebie, a fioletowy autobus zatrzymał mi się przed nosem.
Weszłam na najwyższe piętro szukając osobnego miejsca, z dala od innych ludzi, ponieważ nie miałam ochoty na żadne towarzystwo. Na szczęście, na ostatnim piętrze było pełno wolnych krzeseł, tylko na jednym siedział jakiś mężczyzna, przystojny, elegancko ubrany. Skrzywiłam się lekko, towarzystwo takich osób nigdy nie było przyjemne. Aczkolwiek byli łakomym kąskiem, ponieważ ich sakiewki zawsze były pełne złotych galeonów. Chociaż może nie w pustym autobusie, gdzie nie było miejsca na chwilę nieuwagi.
Chciałam przejść obok niego i zająć jakieś miejsce na końcu, z dala od mężczyzny, kiedy autobus nagle wykonał bardzo ostry i bardzo szybki zakręt. Zarzuciło mną potężnie, nawet nie jestem w stanie stwierdzić kiedy straciłam równowagę. Pamiętam, że jeszcze rękoma starałam się złapać coś, co pomogłoby mi się utrzymać, jednak mi się nie udało. Poleciałam w stronę mężczyzny, boleśnie przewracając się tuż obok jego nóg. Dobrze, że chociaż głową nie uderzyłam w szybę, bo mogłoby nie być zaciekawie.
- Ała - jęknęłam cicho, starając się podnieść i rozmasować obity bok.
Weszłam na najwyższe piętro szukając osobnego miejsca, z dala od innych ludzi, ponieważ nie miałam ochoty na żadne towarzystwo. Na szczęście, na ostatnim piętrze było pełno wolnych krzeseł, tylko na jednym siedział jakiś mężczyzna, przystojny, elegancko ubrany. Skrzywiłam się lekko, towarzystwo takich osób nigdy nie było przyjemne. Aczkolwiek byli łakomym kąskiem, ponieważ ich sakiewki zawsze były pełne złotych galeonów. Chociaż może nie w pustym autobusie, gdzie nie było miejsca na chwilę nieuwagi.
Chciałam przejść obok niego i zająć jakieś miejsce na końcu, z dala od mężczyzny, kiedy autobus nagle wykonał bardzo ostry i bardzo szybki zakręt. Zarzuciło mną potężnie, nawet nie jestem w stanie stwierdzić kiedy straciłam równowagę. Pamiętam, że jeszcze rękoma starałam się złapać coś, co pomogłoby mi się utrzymać, jednak mi się nie udało. Poleciałam w stronę mężczyzny, boleśnie przewracając się tuż obok jego nóg. Dobrze, że chociaż głową nie uderzyłam w szybę, bo mogłoby nie być zaciekawie.
- Ała - jęknęłam cicho, starając się podnieść i rozmasować obity bok.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wielki, fioletowy autobus zatrzymuje się ponownie. Nie jest to środek transportu który wybieram wybitnie często, ale coś sprawia, że dziś mam na niego ochotę. Lubię w końcu obserwować ludzi, a Błędny Rycerz jest miejscem, gdzie kumulują się przeróżne osobistości. Co prawda najwyższe piętro jest prawie puste, zwłaszcza, gdy wysiadają dwie osoby - sędziwa staruszka i najprawdopodobniej jej wnuczka, drobna, filigranowa i jasnowłosa. Zastanawiam się przez chwilę kim mogą być, jednak nie zaprząta to moich myśli zbyt długo, bo po schodach wspina się nowy pasażer. Ukradkiem spoglądam w Twoją stronę, choć jednocześnie w ręku trzymam gazetę - oczyma spoglądam na pierwsze linijki, śledząc je, niezbyt uważnie. Z pewnością nie wyglądasz na szanującą się arystokratkę, ani też na czystokrwistą lalkę, która marzy jedynie o przedostaniu się do wyższej warstwy społecznej. Co nie znaczy wcale, że wyglądasz źle - wręcz przeciwnie, cieszę się, zwłaszcza, że nienawidzę w szczególności tych drugich. Masz ciemne, brązowawe włosy - co zadziwiające, zazwyczaj napotykam po drodze blondynki. To aż absurdalne ile jasnowłosych i jasnookich panienek kręci się po Londynie, którego same zanieczyszczenia powinny uniemożliwiać tak wielką ich ilość. Sam może i jestem blondynem, ale dostrzegam, że wraz z latami spędzonymi w tym mieście, moje włosy ciemnieją - nie znam się na tym dokładnie i nie wiem co do końca to powoduje. Jestem jednak na tyle czepliwy, jeżeli chodzi o spoglądanie w lustro, że dostrzegam, iż kilka miesięcy w słonecznych Włoszech potrafi zdziałać cuda. Sprawiasz w ogóle odmienne wrażenie od większości Angielek, które spotykam - odnoszę wrażenie, że rysy masz bardziej słowiańskie, kojarzą mi się z wyprawami do Rosji, bo to jedyny z tych krajów, który udało mi się odwiedzić. Kiedy chcesz mnie minąć, autobus gwałtownie hamuje i w kilka sekund znajdujesz się na podłodze. Dojście do tego, co się stało zajmuje mi kilka chwil, lecz odruchowo odwracam się i podchodzę w Twoją stronę. Przyklękam, z wyciągniętą ręką, chcąc pomóc Ci się pozbierać. Nie wyglądasz na bardzo potłuczoną, ale zupełnie nie znam się na uzdrawianiu, więc co mogę o tym wiedzieć?
- Wszystko w porządku? - pytam, niemal retorycznie.
Bo przecież przed chwilą upadłaś, wiadomo, że coś z pewnością jest nie tak.
- Wszystko w porządku? - pytam, niemal retorycznie.
Bo przecież przed chwilą upadłaś, wiadomo, że coś z pewnością jest nie tak.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie sądziłam, że mężczyzna wyrazi chęć pomocy mi. Jednak unosząc głowę i zauważając jego i jego wyciągniętą dłoń na krótką chwilę wróciła mi wiara w ludzi. Tylko na krótką, bo zaraz potem poczułam ogromne zdziwienie, bo nie pamiętałam kiedy ostatni raz jakiś człowiek mi tak bezinteresownie pomógł. Przyzwyczaiłam się do tego, że człowiek człowiekowi wilkiem i jedna osoba nie zwraca uwagi na inne. Było to wygodne i bezpieczne i nie narażało na różnego rodzaju niedogodności. Zdziwił mnie fakt, że mimo mojego wyglądu, widocznego zaniedbania i ogólnej słabej prezentacji, ten zdecydował się do mnie zbliżyć i podać mi swoją dłoń. Może i mieszkałam na Nokturne, ale potrafiłam się jeszcze zachować, dlatego chwyciłam wyciągniętą rękę i pozwoliłam na to, aby pomógł mi wstać. Ale zaraz ją puściłam, chwytając się poręczy. Nie przywykłam do tego, aby jakikolwiek inny mężczyzna oprócz mojego męża dotykał mnie w jakikolwiek sposób, nawet jeśli było to zwykłe złapanie za dłoń. Siergiej by sobie tego nie życzył, a ja to szanowałam.
- Dziękuję, wszystko dobrze. Tylko się trochę obiłam - odpowiedziałam siadając na najbliższe wolne miejsce. - Ten pojazd zdecydowanie zbyt szybko jeździ, fakt faktem szybciej jest się na miejscu, ale żeby ryzykować życiem korzystających?
Pokręciłam z dezaprobatą głową. Chyba jednak sieć Fiuu, teleportacja czy świstokliki były już bezpieczniejsze. Wszakże prawie robiłam głową szybę. Wpatrzyłam się w nią. Przygryzłam dolną wargę, nie czułam potrzeby rozmowy z mężczyzną, zresztą chyba nawet sama nie powinnam jej zaczynać, nie wiem, zbytnio nie znałam się na tych kwestiach. Wiedziałam jak obcować z Siergiejem, Matthewem i Olim, ale inni mężczyźni to była dla mnie kompletna zagadka. Dlatego też nie odzywałam się, dopóki mężczyzna sam nie zdecyduje się do mnie zagadać. Najwyżej będziemy jechać w ciszy, nie miałam z tym problemów. Miałam tyle rzeczy do obmyślenia, od tego jak poprowadzić dzisiejszą transakcję, do tego co przygotować na obiad, aby mąż i syn byli zadowoleni. Takie było życie zwykłej, pracującej kobiety. Zajmowanie się interesami, w końcu trzeba było za coś żyć, oraz domem.
- Dziękuję, wszystko dobrze. Tylko się trochę obiłam - odpowiedziałam siadając na najbliższe wolne miejsce. - Ten pojazd zdecydowanie zbyt szybko jeździ, fakt faktem szybciej jest się na miejscu, ale żeby ryzykować życiem korzystających?
Pokręciłam z dezaprobatą głową. Chyba jednak sieć Fiuu, teleportacja czy świstokliki były już bezpieczniejsze. Wszakże prawie robiłam głową szybę. Wpatrzyłam się w nią. Przygryzłam dolną wargę, nie czułam potrzeby rozmowy z mężczyzną, zresztą chyba nawet sama nie powinnam jej zaczynać, nie wiem, zbytnio nie znałam się na tych kwestiach. Wiedziałam jak obcować z Siergiejem, Matthewem i Olim, ale inni mężczyźni to była dla mnie kompletna zagadka. Dlatego też nie odzywałam się, dopóki mężczyzna sam nie zdecyduje się do mnie zagadać. Najwyżej będziemy jechać w ciszy, nie miałam z tym problemów. Miałam tyle rzeczy do obmyślenia, od tego jak poprowadzić dzisiejszą transakcję, do tego co przygotować na obiad, aby mąż i syn byli zadowoleni. Takie było życie zwykłej, pracującej kobiety. Zajmowanie się interesami, w końcu trzeba było za coś żyć, oraz domem.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie znam Cię - i może ktoś uznałby, że to szaleństwo, lecz w szaleństwie zawsze znajdzie się metoda. A ja nie widzę nic złego w wyciągnięciu ręki do przypadkowej kobiety, uważam, że tego wymaga ode mnie etykieta. Nawet jeśli nie rozpoznaję w Twoich długich ciemnych włosach żadnej szlachcianki. Nie obrzucam Cię irytującym spojrzeniem, ale teraz dostrzegam potwierdzenie swoich przypuszczeń. Tak jak mi się zdawało, rysy masz raczej słowiańskie, twarz nieznaną. I ja także uważam, że człowiek człowiekowi wilkiem, nauczyła mnie w końcu tego moja przyjaciółka, Daphne - a jeśli była kimś poza sobą właśnie, to tylko wilkiem. Takie sytuacje jak ta traktuję jednak z pobłażaniem, bo czymże jest wyciągnięta ręka? Grzecznością. Z pewnością nie rzucałbym się na ratunek nieznanej osobie, gdyby wymagało to specjalnego wysiłku. Ale teraz mogę tylko pomóc Ci podnieść się z ziemi i zapytać czy wszystko w porządku. Nie wiem sam, co bym zrobił gdyby nie było. Bo w końcu to tylko kolejna grzeczność. Nie dostrzegam niczego ujmującego w sposobie, w jakim po chwili puszczasz moją dłoń i chwytasz się barierki. Tym bardziej, że jeszcze kilka chwil temu upadłaś gwałtownie, a nawet jeśli nie stało się nic poważnego, to szok jest raczej typowym efektem. Przytakuję niemo, kiwając ostrożnie głową.
- Cóż, to z pewnością ogromny atut, jeśli ktoś gdzieś się spieszy. Ale z dwojga złego lepiej się spóźnić, niż coś sobie złamać - mówię, zupełnie neutralnym głosem.
Choć przecież mnie samemu nie zależy na szybkości. A może nawet zależy, ale nie na samym fakcie zjawienia się na miejscu szybciej, raczej na pewnej... Idei. Idei odmiany, odrobiny szaleństwa. To co dla kogoś codziennością, dla mnie stanowi miłe przerwanie rutyny szlacheckiego życia. Jako człowiek obeznany w kontaktach międzyludzkich, dostrzegam, że raczej nie należysz do tych osób które same zaczynałyby konwersację. Spoglądasz za okno, unikając mojego wzroku, ale nie mam Ci tego za złe. Przecież doskonale zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy, a zwłaszcza już kobiety, mające na głowie rodzinę i dom, muszą być specjalnie rozmowni. I możemy dalej jechać w ciszy, jednak nagle autobus znów hamuje, tym razem jeszcze gwałtowniej, a w oddali słychać jakieś okrzyki i odgłosy wypadających z rąk przedmiotów.
- Cóż, to z pewnością ogromny atut, jeśli ktoś gdzieś się spieszy. Ale z dwojga złego lepiej się spóźnić, niż coś sobie złamać - mówię, zupełnie neutralnym głosem.
Choć przecież mnie samemu nie zależy na szybkości. A może nawet zależy, ale nie na samym fakcie zjawienia się na miejscu szybciej, raczej na pewnej... Idei. Idei odmiany, odrobiny szaleństwa. To co dla kogoś codziennością, dla mnie stanowi miłe przerwanie rutyny szlacheckiego życia. Jako człowiek obeznany w kontaktach międzyludzkich, dostrzegam, że raczej nie należysz do tych osób które same zaczynałyby konwersację. Spoglądasz za okno, unikając mojego wzroku, ale nie mam Ci tego za złe. Przecież doskonale zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy, a zwłaszcza już kobiety, mające na głowie rodzinę i dom, muszą być specjalnie rozmowni. I możemy dalej jechać w ciszy, jednak nagle autobus znów hamuje, tym razem jeszcze gwałtowniej, a w oddali słychać jakieś okrzyki i odgłosy wypadających z rąk przedmiotów.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słuchałam go uważnie. Jego styl mowy wskazywał na to, że mam do czynienia z kimś z wyższych sfer. Rzadko obracałam się wokół takich osób, jak już to na Nokturnie gdy robiłam interesy z Borginem&Burkiem, albo kogoś okradałam, w innym wypadku nie bardzo. Teraz też przez myśl mi przeszło, że mężczyzna może mieć przy sobie dość sporo pieniędzy, ale byliśmy na zbyt małej przestrzeni, gdzie nie za bardzo miałam uciec, więc przeliczając wszystkie za i przeciw zrezygnowałam z tego pomysłu. Bo największą mądrością było to, aby w odpowiednim momencie powiedzieć pas i nie pchać się w bagno, z którego trudno będzie się potem wyciągnąć. Gdyby jeszcze miał mnie kto wyciągać, nie byłam pewna, czy mój mąż by się po mnie pofatygował. I tak nie miałby za co zapłacić, aby mnie wypuścili. Westchnęłam cicho, bolało mocno, gdy taki kąsek przechodził obok nosa.
- Ma pan zdecydowanie rację - przytaknęłam.
I pewnie jechalibyśmy dalej w ciszy, bo skoro nie mogłam zarzucić na niego swoich sieci, to nie czułam potrzeby, aby wdawać się z nim w jakieś większe rozmowy, kiedy autobus ponownie zahamował. Całe szczęście, że siedziałam, bo prawdopodobnie upadłabym ponownie, tym razem obijając się zdecydowanie mocniej. A nie miałam tyle pieniędzy, aby płacić Cassandrze za leczenie. Ale na szczęście siedziałam i tylko moja głowa gwałtownie poleciała w tył, siła tak na mnie oddziaływała, że nie byłam w stanie powstrzymać tego ruchu. Gdy stanęliśmy w miejscu pomasowałam kark, miałam wrażenie, że prawie go sobie złamałam, chociaż najpewniej nie było tak źle, jak mi się wydawało. W końcu spojrzałam na mężczyznę ze zdziwieniem.
- Coś się musiało stać - stwierdziłam i obróciłam się lekko w tamtą stronę.
Ludzie, którzy znajdowali się w środku zasłaniali mi widok na to, co dzieje się na zewnątrz. Słyszałam jedynie jakieś krzyki, o coś się kłócili. Ale o co? Nie byłam już w stanie dosłyszeć, jedynie jakieś urwane słowa, skrupulatnie zagłuszane przez czarodziejów-gapiów.
- Ma pan zdecydowanie rację - przytaknęłam.
I pewnie jechalibyśmy dalej w ciszy, bo skoro nie mogłam zarzucić na niego swoich sieci, to nie czułam potrzeby, aby wdawać się z nim w jakieś większe rozmowy, kiedy autobus ponownie zahamował. Całe szczęście, że siedziałam, bo prawdopodobnie upadłabym ponownie, tym razem obijając się zdecydowanie mocniej. A nie miałam tyle pieniędzy, aby płacić Cassandrze za leczenie. Ale na szczęście siedziałam i tylko moja głowa gwałtownie poleciała w tył, siła tak na mnie oddziaływała, że nie byłam w stanie powstrzymać tego ruchu. Gdy stanęliśmy w miejscu pomasowałam kark, miałam wrażenie, że prawie go sobie złamałam, chociaż najpewniej nie było tak źle, jak mi się wydawało. W końcu spojrzałam na mężczyznę ze zdziwieniem.
- Coś się musiało stać - stwierdziłam i obróciłam się lekko w tamtą stronę.
Ludzie, którzy znajdowali się w środku zasłaniali mi widok na to, co dzieje się na zewnątrz. Słyszałam jedynie jakieś krzyki, o coś się kłócili. Ale o co? Nie byłam już w stanie dosłyszeć, jedynie jakieś urwane słowa, skrupulatnie zagłuszane przez czarodziejów-gapiów.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
/7.05
W Londynie jestem od wczoraj; przyjechałem spotkać się z Sophią i chociaż myślami wciąż wracałem do Meliny i jej mieszkańców, to postanowiłem zostać na kilka dni. Wiecie jak to jest jak się nagle pojawiasz w miejscu, gdzie spędziłeś kilka pięknych lat - tu zbiłem piąteczkę, tam spotkałem starych znajomych i nim się obejrzałem miałem już za pazuchą niewielki pakunek, który transportowałem na drugą stronę Londynu. Lemoniadowy Joe zawsze umiał mnie podejść, albo może to mnie się wiecznie nudziło i szukałem jakiegokolwiek zajęcia... Nieważne! Ważne, że już za kilka godzin moja sakiewka będzie ze dwa razy cięższa niż w aktualnej chwili.
W każdym razie z początku chciałem skorzystać z mugolskiego środka transportu - autobusy wcale nie były takie straszne jak się mogło wydawać niektórym czarodziejom, a ja doskonale wiedziałem z czym to się je, ale stoję już na tym przystanku ze dwie godziny i moknę. Czuję jak strumienie deszczu spływają mi po kręgosłupie, bo płaszcz to już mam całkiem przemoczony - założę się, że mógłbym go spokojnie wyżąć i napoiłoby się tym pół ludności Afryki. Chowam ręce w kieszenie, przestępując z nogi na nogę; robi się coraz chłodniej. Już dawno powinienem być w drodze, a tymczasem utknąłem na jakimś zadupiu, gdzie nie ma żywej duszy. W dodatku jest już całkiem ciemno - która może być godzina? Nie mam pojęcia, ale z pewnością bardzo późna. Wzdycham, kierując wzrok ku niebu, które szcza mi właśnie na twarz. Życie jest jednak okrutne... Rozmyślam sobie dalej nad sensem egzystencji, kiedy do łba wpada mi całkiem inna idea. Co prawda cykałem się trochę jakkolwiek korzystać z magii, ale co innego mogłem począć w takiej sytuacji? Zaciskam więc palce wokół różdżki i macham nią nad drogą, tym gestem przywołując niebieską machinę. Nie czekałem nawet sekundy - Błędny Rycerz wyjechał zza zakrętu z zastraszającą prędkością. Patrzę jak drzwi się uchylają i delikatnym uśmiechem witam stojącego w nich biletera. Mruczę pod nosem adres, wciskając mu w dłonie kilka monet, a on na to, że po drodze zawiną jeszcze w parę miejsc. Wzruszam ramionami - teraz to już mi wszystko jedno, szczerze powiedziawszy. Typ zaczyna coś do mnie mówić, to go zbywam machnięciem ręki i kieruję się na piętro - może przytnę na chwilę komara, szczególnie, że wyżej nie ma żywej duszy. Zrzucam przemoczony płaszcz, by chociaż trochę się ogrzać i wreszcie zajmuję jedno z łóżek przysiadając na samym środku. Mam nadzieję, że to będzie spokojna podróż, chociaż trzęsie tym pojazdem jak... jak zwykle w sumie.
W Londynie jestem od wczoraj; przyjechałem spotkać się z Sophią i chociaż myślami wciąż wracałem do Meliny i jej mieszkańców, to postanowiłem zostać na kilka dni. Wiecie jak to jest jak się nagle pojawiasz w miejscu, gdzie spędziłeś kilka pięknych lat - tu zbiłem piąteczkę, tam spotkałem starych znajomych i nim się obejrzałem miałem już za pazuchą niewielki pakunek, który transportowałem na drugą stronę Londynu. Lemoniadowy Joe zawsze umiał mnie podejść, albo może to mnie się wiecznie nudziło i szukałem jakiegokolwiek zajęcia... Nieważne! Ważne, że już za kilka godzin moja sakiewka będzie ze dwa razy cięższa niż w aktualnej chwili.
W każdym razie z początku chciałem skorzystać z mugolskiego środka transportu - autobusy wcale nie były takie straszne jak się mogło wydawać niektórym czarodziejom, a ja doskonale wiedziałem z czym to się je, ale stoję już na tym przystanku ze dwie godziny i moknę. Czuję jak strumienie deszczu spływają mi po kręgosłupie, bo płaszcz to już mam całkiem przemoczony - założę się, że mógłbym go spokojnie wyżąć i napoiłoby się tym pół ludności Afryki. Chowam ręce w kieszenie, przestępując z nogi na nogę; robi się coraz chłodniej. Już dawno powinienem być w drodze, a tymczasem utknąłem na jakimś zadupiu, gdzie nie ma żywej duszy. W dodatku jest już całkiem ciemno - która może być godzina? Nie mam pojęcia, ale z pewnością bardzo późna. Wzdycham, kierując wzrok ku niebu, które szcza mi właśnie na twarz. Życie jest jednak okrutne... Rozmyślam sobie dalej nad sensem egzystencji, kiedy do łba wpada mi całkiem inna idea. Co prawda cykałem się trochę jakkolwiek korzystać z magii, ale co innego mogłem począć w takiej sytuacji? Zaciskam więc palce wokół różdżki i macham nią nad drogą, tym gestem przywołując niebieską machinę. Nie czekałem nawet sekundy - Błędny Rycerz wyjechał zza zakrętu z zastraszającą prędkością. Patrzę jak drzwi się uchylają i delikatnym uśmiechem witam stojącego w nich biletera. Mruczę pod nosem adres, wciskając mu w dłonie kilka monet, a on na to, że po drodze zawiną jeszcze w parę miejsc. Wzruszam ramionami - teraz to już mi wszystko jedno, szczerze powiedziawszy. Typ zaczyna coś do mnie mówić, to go zbywam machnięciem ręki i kieruję się na piętro - może przytnę na chwilę komara, szczególnie, że wyżej nie ma żywej duszy. Zrzucam przemoczony płaszcz, by chociaż trochę się ogrzać i wreszcie zajmuję jedno z łóżek przysiadając na samym środku. Mam nadzieję, że to będzie spokojna podróż, chociaż trzęsie tym pojazdem jak... jak zwykle w sumie.
cd wątku Maszy
Arnold był porządnym pracownikiem Scribbulusa, gdzie można było się zaopatrzyć w najlepsze artykuły piśmiennicze. Zawsze stał za ladą, zawsze czyścił po sobie cały sprzęt, półki po jego zmianie zostawały wypucowane na błysk. Nie wiedział, więc dlaczego dostał wymówienie. Tak po prostu przyszedł, a pani Margaret stwierdziła, powinien poszukać nowej pracy. Dlaczego? To nie był najlepszy dzień jego życia, a co gorsza spóźnił się na swój pociąg. Oznaczało to więc bujanie się Błędnym Rycerzem do granic Londynu, a potem już miał iść pieszo, aż do swojej wioski. Nie podróżował kominkiem, chociaż byłoby to o wiele prostsze, ale odkąd stracił nogę podczas Wielkiej Wojny Czarodziejów, zalecano mu jak najwięcej ruchu, a magia z kominków nie była również tak dobrze zbadana jakby chciał. Raz urwało mu protezę i musiał się czołgać do najbliższego miejsca, skąd mógłby wezwać pomoc. Nie ufał już zielonym płomieniom, stając się praktycznie mugolskim obywatelem, który nie używa magii. Mógłby brać świstokliki, ale jednak odległość była tak mała, że zrezygnował. Do tego płacenie wieczne za dostawanie się do własnego domu? Wolne żarty. Był silnym mężczyzną i postanowił, że trzeba sobie jakoś radzić, a spacery w ładną pogodę były całkiem przyjemne. Gorzej, gdy nad głową zbierały się chmury, a kikut nogi dawał o sobie znać w bardzo nieprzyjemny sposób. Schwarzenegger wiedział, że będzie dla niego praca w magicznym tartaku niedaleko domu, jednak już trzydzieści lat pracował w papierniczym i co? Potraktowali go jak śmiecia. Nie chciał wyklinać na swoich pracodawców, ale nie potrafił inaczej. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego go tak potraktowali. Będąc pochłoniętym przez własne myśli, wyciągnął różdżkę na drogę i zaraz usłyszał charakterystyczny świst nadjeżdżającego autobusu. Podparł się laską, gdy z piskiem opon niebieski bus zatrzymał mu się przed nosem. Arnold poprosił o bilet i wszedł do środka dość niezdarnie poruszając się po wnętrzu. Nie widział znajomych twarzy, chociaż na samym końcu zamajaczył mu Fred, który właśnie rozmawiał z jakimś innym mężczyzną. Miejsce było, więc chwilowo bezrobotny czarodziej skierował się w tamtą stronę. Nie zauważył jednak, że torba zaczęła się rozpinać i po chwili cała jej zawartość wysypała się na ziemię pod nogami jednej z kobiet.
- Przepraszam najmocniej - powiedział od razu z wyraźnym żalem w głosie. Starał się uklęknąć i pozbierać swoje rzeczy, ale proteza nie ułatwiała tego zadania.
Arnold był porządnym pracownikiem Scribbulusa, gdzie można było się zaopatrzyć w najlepsze artykuły piśmiennicze. Zawsze stał za ladą, zawsze czyścił po sobie cały sprzęt, półki po jego zmianie zostawały wypucowane na błysk. Nie wiedział, więc dlaczego dostał wymówienie. Tak po prostu przyszedł, a pani Margaret stwierdziła, powinien poszukać nowej pracy. Dlaczego? To nie był najlepszy dzień jego życia, a co gorsza spóźnił się na swój pociąg. Oznaczało to więc bujanie się Błędnym Rycerzem do granic Londynu, a potem już miał iść pieszo, aż do swojej wioski. Nie podróżował kominkiem, chociaż byłoby to o wiele prostsze, ale odkąd stracił nogę podczas Wielkiej Wojny Czarodziejów, zalecano mu jak najwięcej ruchu, a magia z kominków nie była również tak dobrze zbadana jakby chciał. Raz urwało mu protezę i musiał się czołgać do najbliższego miejsca, skąd mógłby wezwać pomoc. Nie ufał już zielonym płomieniom, stając się praktycznie mugolskim obywatelem, który nie używa magii. Mógłby brać świstokliki, ale jednak odległość była tak mała, że zrezygnował. Do tego płacenie wieczne za dostawanie się do własnego domu? Wolne żarty. Był silnym mężczyzną i postanowił, że trzeba sobie jakoś radzić, a spacery w ładną pogodę były całkiem przyjemne. Gorzej, gdy nad głową zbierały się chmury, a kikut nogi dawał o sobie znać w bardzo nieprzyjemny sposób. Schwarzenegger wiedział, że będzie dla niego praca w magicznym tartaku niedaleko domu, jednak już trzydzieści lat pracował w papierniczym i co? Potraktowali go jak śmiecia. Nie chciał wyklinać na swoich pracodawców, ale nie potrafił inaczej. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego go tak potraktowali. Będąc pochłoniętym przez własne myśli, wyciągnął różdżkę na drogę i zaraz usłyszał charakterystyczny świst nadjeżdżającego autobusu. Podparł się laską, gdy z piskiem opon niebieski bus zatrzymał mu się przed nosem. Arnold poprosił o bilet i wszedł do środka dość niezdarnie poruszając się po wnętrzu. Nie widział znajomych twarzy, chociaż na samym końcu zamajaczył mu Fred, który właśnie rozmawiał z jakimś innym mężczyzną. Miejsce było, więc chwilowo bezrobotny czarodziej skierował się w tamtą stronę. Nie zauważył jednak, że torba zaczęła się rozpinać i po chwili cała jej zawartość wysypała się na ziemię pod nogami jednej z kobiet.
- Przepraszam najmocniej - powiedział od razu z wyraźnym żalem w głosie. Starał się uklęknąć i pozbierać swoje rzeczy, ale proteza nie ułatwiała tego zadania.
I show not your face but your heart's desire
Oglądałam się za siebie starając się dowiedzieć co się stało, ale zanim cokolwiek dostrzegłam, już było po wszystkim i jechaliśmy dalej. Skrzywiłam się lekko, bo miałam nadzieję, że uda mi się tam zakręcić i coś komuś zwinąć przy okazji trochę zarabiając, ale nawet nie zdążyłam wstać, a już było po wszystkim. Ale wstałam i tak, bo przez okna dostrzegłam, że powoli zbliżałam się do swojego docelowego miejsca. Już myślałam, że dojadę do końca bez problemu, kiedy pojazd znowu się zatrzymał. Gdybym się mocno nie trzymała, to najprawdopodobniej znowu wylądowałabym na podłodze. Co jest z tym okropnym autobusem, nie pamiętam kiedy po raz ostatni tak fatalnie mi się nim jechało. Do pojazdu wsiadła tylko jedna osoba, jakiś starszy mężczyzna, który zaczął kierować się w moją stronę. Przepuściłam go, aby poszedł dalej, czy też usiadł na moim miejscu, kiedy zauważyłam, że jego torba zaczęła się rozpinać i cała jej zawartość wyleciała tuż pod moje nogi. Spojrzałam na tę scenę przez chwilę nie wiedząc co powiedzieć, aż w końcu kucnęłam obok niego, aby mu pomóc.
- Nic się nie stało - odpowiedziałam. - Ja pozbieram.
Przyjrzałam się temu, co leżało na ziemi. Jakiś dziennik, stare pióro, które wyglądało już na bardzo zużyte, dwa pergaminy, ale niespecjalnie interesowało mnie co jest na nich napisane, jakaś sakiewka i… a właściwie dwie. Sięgnęłam po jedną z nich, była dość leciutka więc nie sądziłam by były w niej jakieś monety, sięgnęłam więc po drugą, która okazała się dużo cięższa. Może nawet coś w niej zadzwoniło? Uśmiechnęłam się pod nosem zbierając pozostałe rzeczy. Podniosłam się dopiero kiedy już wszystko znajdowało się w moich dłoniach. Uśmiechnęłam się do starszego pana i wyciągnęłam do niego ręce. Wystarczyło, że otworzy mi swoją torbę, a ja wrzucę do niej wszystko to, co mu wypadło. No, prawie wszystko. Cięższa sakiewka znajdzie swoje miejsce w mojej kieszeni.
- Nic się nie stało - odpowiedziałam. - Ja pozbieram.
Przyjrzałam się temu, co leżało na ziemi. Jakiś dziennik, stare pióro, które wyglądało już na bardzo zużyte, dwa pergaminy, ale niespecjalnie interesowało mnie co jest na nich napisane, jakaś sakiewka i… a właściwie dwie. Sięgnęłam po jedną z nich, była dość leciutka więc nie sądziłam by były w niej jakieś monety, sięgnęłam więc po drugą, która okazała się dużo cięższa. Może nawet coś w niej zadzwoniło? Uśmiechnęłam się pod nosem zbierając pozostałe rzeczy. Podniosłam się dopiero kiedy już wszystko znajdowało się w moich dłoniach. Uśmiechnęłam się do starszego pana i wyciągnęłam do niego ręce. Wystarczyło, że otworzy mi swoją torbę, a ja wrzucę do niej wszystko to, co mu wypadło. No, prawie wszystko. Cięższa sakiewka znajdzie swoje miejsce w mojej kieszeni.
Złamałeś tyle serc
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
A teraz robisz to i mnie
A ja się na to wszystko godzę
W nadziei na choć kilka chwil
I będę wciąż tu tkwić tak beznadziejnie
wierna ciBo całe moje życie to Ty
Masza Dolohov
Zawód : Złodziejka, handlarka i oszustka
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zimno. Paskudnie zimno. I jeszcze bardziej paskudnie zmęczona. Nie wiedziała do której mieli trening, który tym razem mieli w ciemnościach. Do tej pory Mii zdawało się, że wszystko jest dziwnie wyraźne, albo zbyt jasne. Wzrok przyzwyczaił się do otaczającego ja wcześniej mroku i idąc samotnie wyludniałą ulicą, miała wrażenie, ze nawet rozstawione obok latarnie wzięły sobie za cel jej nadwrażliwe oczy. Nie mogła zaprzeczyć, że cel, jaki im rzucono był szalenie sensowny. Mieli być przygotowani na każdą ewentualność, a utrata jednego ze zmysłów nie był aż tak wyobcowanym sposobem na naukę.
Większość oczywiście korzystała z teleportacji, ale Mulciber nabawiła się nieprzyjemnego zgrzytu za każdym razem, gdy korzystała ze zdolności. Była tak zmęczona, że zignorowała nawet tak pierwsze, grube krople deszczu, jak i ciężko spadającą - chwilę później - ulewę. Woda spływała po czarnych puklach, a Mia uparcie wędrowała, dopiero po chwili orientując się, że dzieląca ją odległość od mieszkania jest zbyt duża, by pokonywać ją piechotą. Poprawiła półdługi płaszcz, zacisnęła rozpięte krawędzie materiału i z rezygnacją machnęła przed siebie różdżką. Tak dawno nie korzystała z usług Błędnego Rycerza, że nawet z zaskoczeniem przyjęła pojawiający się pojazd i przeraźliwie jasne światła, torpedujące jej oczy. Ostre hamowanie zaznaczyło ścieżkę tuż przy butach Mii, a ona sama wyprostowała się, odrzuciła na bok ramienia długie i mokre włosy, by po podstawionych schodkach wejść z godnością. Wyszczerzony uśmiech kierowcy skwitowała westchnieniem i spojrzeniem, które mówiło, że nie ma najmniejszej ochoty na zaczepki. Nie powiedziała nic także wtedy, gdy zorientowała się, ze mężczyzna lustruje ją przeciągle i z tym samym uśmiechem przyjął od niej kilka moment, które wsunęła mu w dłonie. No tak. Deszcz wystarczająco skutecznie ją odsłaniał , gdy mokry materiał odsłoniętej koszuli, lepił sie do skóry. Zgrzytnęła zębami - zgaś ten wyszczerz pomknęło w stronę kierowcy, ale zanim dostała odpowiedź, zacisnęła usta i bez słowa skierowała kroki na górę.
Na szczęście było pusto. Prawie. Panujący półmrok rozświetlały nieliczne kule i gdzieś na środku dostrzegała zarys rozłożonej na łóżku sylwetki. Plan był taki, by dostać się na sam koniec i przeczekać wyboista trasę. Spać nie planowała, przynajmniej, dopóki nie trafi do swego mieszkania.
Pokonywała wąską ścieżkę pomiędzy siedzeniami i łóżkami szybko, wystarczająco, by dokładnie w momencie, w którym znajdowała się vis-à-vis nieznajomego, pojazdem gwałtownie szarpnęło. Tak jak i Mulciber, którą pchnęło wprost na łóżko z leżącym na nim mężczyzną.
Zduszone przekleństwo było niczym w porównaniu z przeraźliwie zimnym szokiem, gdy zrozumiała, że patrzy wprost w dwa znajome błękity. Na jedną, jeszcze bardziej przeraźliwą sekundę zamarła, jeszcze chwile po tym, jak turbulencje całkowicie zniknęły. W gardle poczuła dławiącą ja gulę nieprzebranego gniewu i...przerażającego bólu.
Johnatan.
On. To był on. Zdrajca. Gnida. Menda. Drań. Ale żadne z epitetów nie zalśniło w przestrzeni. Za to Mia, jak oparzona, najpierw szarpnęła się do tyłu, a potem, oparta jedną ręką o pierś mężczyzny, z drugą, automatycznie zwiniętą w pięść, bez większego namysłu wystartowała w stronę jego twarzy.
Większość oczywiście korzystała z teleportacji, ale Mulciber nabawiła się nieprzyjemnego zgrzytu za każdym razem, gdy korzystała ze zdolności. Była tak zmęczona, że zignorowała nawet tak pierwsze, grube krople deszczu, jak i ciężko spadającą - chwilę później - ulewę. Woda spływała po czarnych puklach, a Mia uparcie wędrowała, dopiero po chwili orientując się, że dzieląca ją odległość od mieszkania jest zbyt duża, by pokonywać ją piechotą. Poprawiła półdługi płaszcz, zacisnęła rozpięte krawędzie materiału i z rezygnacją machnęła przed siebie różdżką. Tak dawno nie korzystała z usług Błędnego Rycerza, że nawet z zaskoczeniem przyjęła pojawiający się pojazd i przeraźliwie jasne światła, torpedujące jej oczy. Ostre hamowanie zaznaczyło ścieżkę tuż przy butach Mii, a ona sama wyprostowała się, odrzuciła na bok ramienia długie i mokre włosy, by po podstawionych schodkach wejść z godnością. Wyszczerzony uśmiech kierowcy skwitowała westchnieniem i spojrzeniem, które mówiło, że nie ma najmniejszej ochoty na zaczepki. Nie powiedziała nic także wtedy, gdy zorientowała się, ze mężczyzna lustruje ją przeciągle i z tym samym uśmiechem przyjął od niej kilka moment, które wsunęła mu w dłonie. No tak. Deszcz wystarczająco skutecznie ją odsłaniał , gdy mokry materiał odsłoniętej koszuli, lepił sie do skóry. Zgrzytnęła zębami - zgaś ten wyszczerz pomknęło w stronę kierowcy, ale zanim dostała odpowiedź, zacisnęła usta i bez słowa skierowała kroki na górę.
Na szczęście było pusto. Prawie. Panujący półmrok rozświetlały nieliczne kule i gdzieś na środku dostrzegała zarys rozłożonej na łóżku sylwetki. Plan był taki, by dostać się na sam koniec i przeczekać wyboista trasę. Spać nie planowała, przynajmniej, dopóki nie trafi do swego mieszkania.
Pokonywała wąską ścieżkę pomiędzy siedzeniami i łóżkami szybko, wystarczająco, by dokładnie w momencie, w którym znajdowała się vis-à-vis nieznajomego, pojazdem gwałtownie szarpnęło. Tak jak i Mulciber, którą pchnęło wprost na łóżko z leżącym na nim mężczyzną.
Zduszone przekleństwo było niczym w porównaniu z przeraźliwie zimnym szokiem, gdy zrozumiała, że patrzy wprost w dwa znajome błękity. Na jedną, jeszcze bardziej przeraźliwą sekundę zamarła, jeszcze chwile po tym, jak turbulencje całkowicie zniknęły. W gardle poczuła dławiącą ja gulę nieprzebranego gniewu i...przerażającego bólu.
Johnatan.
On. To był on. Zdrajca. Gnida. Menda. Drań. Ale żadne z epitetów nie zalśniło w przestrzeni. Za to Mia, jak oparzona, najpierw szarpnęła się do tyłu, a potem, oparta jedną ręką o pierś mężczyzny, z drugą, automatycznie zwiniętą w pięść, bez większego namysłu wystartowała w stronę jego twarzy.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Mia Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Błędny Rycerz
Szybka odpowiedź