Somerset House
AutorWiadomość
Somerset House
Duży budynek położony po południowej stronie ulicy Strand w dzielnicy City of Westminster, po prawej stronie Waterloo Bridge. Centralna część utrzymana jest w stylu neoklasycystycznym, dobudowane po latach skrzydła zaś w stylu wiktoriańskim. Pierwotnie miała pełnić funkcję "narodowego gmachu", skupiając w sobie urzędy publiczne z całego Londynu.
Przez około dwieście lat był siedzibą najważniejszych urzędów w państwie – służb skarbowych, morskich, podatkowych, Ministerstwa Księstwa Lancaster oraz Kornwalii, Urzędu Generalnego Kontrolera Ziem Królewskich i wielu innych. Przez około sto lat miała tu swoją główną siedzibę Royal Academy, prestiżowa królewska instytucja artystyczna. Do ważnych instytucji, których biura mieściły się w tym miejscu należy również Royal Society (będące odpowiednikiem akademii nauk) oraz Society of Antiquaries of London (zajmujące się m.in. badaniami historycznymi, archeologią, historią sztuki, architektury, konserwacją zabytków). Część pomieszczeń zajmował także Uniwersytet Londyński. Przez krótki czas mieściły się tu biura Admiralicji. Ostatecznie jednak miejsce urzędów zajął Courtauld Institute of Art, który w Courtauld Gallery wystawia imponującą kolekcję sztuki europejskiej. Galeria posiada bezlik płócien, rysunków czołowych światowych artystów, a także rzeźby, ceramikę, meble i tkaniny. Na dziedzińcu, który do późnych godzin wieczornych jest otwarty do publicznego użytku, odbywają się koncerty muzyczne i pokazy filmowe. Zimą pełni funkcję lodowiska.
Przez około dwieście lat był siedzibą najważniejszych urzędów w państwie – służb skarbowych, morskich, podatkowych, Ministerstwa Księstwa Lancaster oraz Kornwalii, Urzędu Generalnego Kontrolera Ziem Królewskich i wielu innych. Przez około sto lat miała tu swoją główną siedzibę Royal Academy, prestiżowa królewska instytucja artystyczna. Do ważnych instytucji, których biura mieściły się w tym miejscu należy również Royal Society (będące odpowiednikiem akademii nauk) oraz Society of Antiquaries of London (zajmujące się m.in. badaniami historycznymi, archeologią, historią sztuki, architektury, konserwacją zabytków). Część pomieszczeń zajmował także Uniwersytet Londyński. Przez krótki czas mieściły się tu biura Admiralicji. Ostatecznie jednak miejsce urzędów zajął Courtauld Institute of Art, który w Courtauld Gallery wystawia imponującą kolekcję sztuki europejskiej. Galeria posiada bezlik płócien, rysunków czołowych światowych artystów, a także rzeźby, ceramikę, meble i tkaniny. Na dziedzińcu, który do późnych godzin wieczornych jest otwarty do publicznego użytku, odbywają się koncerty muzyczne i pokazy filmowe. Zimą pełni funkcję lodowiska.
Druga połowa września?
Koncert odbył się w jednej z bocznych sal, w godzinach wieczornych, elegancka komnata zabezpieczona została przed mugolami dyskretnymi zaklęciami, które sprawiały, że za każdym razem, gdy niemagiczna osoba znajdowała się w pobliżu, nagle zapominała, po co szła w tę stronę i zawracała do tych części budynku, w których nie przebywali czarodzieje. Sala wydawała się elegancka, ale kameralna; na koncercie nie gościły tego dnia tłumy, a jedynie kilkadziesiąt czarodziejów z wyższych sfer. Tristan nie dostał zaproszenia, otrzymała je jego matka brylująca w czarodziejskich operach - pojawił się jednak w jej imieniu i za jej prośbą, Cedrina musiała zostać z chorym mężem. Nie chciała jednak zlekceważyć koncertu, Tristan w jej imieniu złożył datek na charytatywny cel, w imię którego przedsięwzięcie zostało wszczęte. Nie zainteresował się, co prawda, samym celem - czy to była ochrona jakiegoś rodzaju magicznych zwierząt? - z natury nie przywiązując większej wagi do dobroduszności. Kwartet smyczkowy dał doskonały godzinny koncert, magiczna melodia wypełniła skromną salę szlachetną nutą, prawdziwą, czystą, głęboką jak same utwory, ponoć czarownice wchodzące w jego skład przyjechały na ten występ z Rosji - miały trasę po europejskich stolicach. Wysłuchał koncertu w milczeniu i zadumie, doceniając talent młodych czarownic oraz graną przez nich wybitną muzykę - było na kim też zawiesić oko, złotowłosa wiolonczelistka wydała mu się nadzwyczajnie urodziwa. Dopiero, gdy ucichła już zarówno muzyka, jak i gromkie brawa, a wiolonczelistki przeszły do rozmów z gośćmi, Tristan odezwał się do towarzyszki spotkanej na koncercie.
Młodziutka Leandra sprzedana niedawno Malfoyom była nie mniej urodziwą kobietą, wyjątkową w każdym znaczeniu tego słowa. Od jej ślubu nie minęło dużo czasu, ale zawsze dziwiła go swoboda, jaką Leandra otrzymywała od swojego męża - gdyby był na miejscu Fabiana nie pozwalałby jej tak często pokazywać się bez niego na podobnych uroczystościach; ktoś gotów byłby pomyśleć, że obrączka na jej dłoni jest jedynie iluzoryczna. Czy pozwoliłby na podobne zachowanie Evandrze? Nie. Z pewnością nie, należał do ludzi zaborczych.
- Doskonałe skrzypce, czyż nie? - zwrócił się do niej, z wolna poszukując spojrzenia arystokratki. - Wyjątkowa harmonia, dużo talentu i jeszcze więcej ciężkiej pracy. Dobrze po całym tygodniu oddać się artystycznej przyjemności, zwłaszcza w tak wyjątkowym towarzystwie. - Subtelnie skłonił się w podzięce za wieczór. - Napiję się czegoś, przynieść ci wina? Wody? Wyjdźmy na zewnątrz, będzie tam świeższe powietrze - zaproponował od razu, duchota wszak nigdy nie służyła chorowitej Leandrze.
Koncert odbył się w jednej z bocznych sal, w godzinach wieczornych, elegancka komnata zabezpieczona została przed mugolami dyskretnymi zaklęciami, które sprawiały, że za każdym razem, gdy niemagiczna osoba znajdowała się w pobliżu, nagle zapominała, po co szła w tę stronę i zawracała do tych części budynku, w których nie przebywali czarodzieje. Sala wydawała się elegancka, ale kameralna; na koncercie nie gościły tego dnia tłumy, a jedynie kilkadziesiąt czarodziejów z wyższych sfer. Tristan nie dostał zaproszenia, otrzymała je jego matka brylująca w czarodziejskich operach - pojawił się jednak w jej imieniu i za jej prośbą, Cedrina musiała zostać z chorym mężem. Nie chciała jednak zlekceważyć koncertu, Tristan w jej imieniu złożył datek na charytatywny cel, w imię którego przedsięwzięcie zostało wszczęte. Nie zainteresował się, co prawda, samym celem - czy to była ochrona jakiegoś rodzaju magicznych zwierząt? - z natury nie przywiązując większej wagi do dobroduszności. Kwartet smyczkowy dał doskonały godzinny koncert, magiczna melodia wypełniła skromną salę szlachetną nutą, prawdziwą, czystą, głęboką jak same utwory, ponoć czarownice wchodzące w jego skład przyjechały na ten występ z Rosji - miały trasę po europejskich stolicach. Wysłuchał koncertu w milczeniu i zadumie, doceniając talent młodych czarownic oraz graną przez nich wybitną muzykę - było na kim też zawiesić oko, złotowłosa wiolonczelistka wydała mu się nadzwyczajnie urodziwa. Dopiero, gdy ucichła już zarówno muzyka, jak i gromkie brawa, a wiolonczelistki przeszły do rozmów z gośćmi, Tristan odezwał się do towarzyszki spotkanej na koncercie.
Młodziutka Leandra sprzedana niedawno Malfoyom była nie mniej urodziwą kobietą, wyjątkową w każdym znaczeniu tego słowa. Od jej ślubu nie minęło dużo czasu, ale zawsze dziwiła go swoboda, jaką Leandra otrzymywała od swojego męża - gdyby był na miejscu Fabiana nie pozwalałby jej tak często pokazywać się bez niego na podobnych uroczystościach; ktoś gotów byłby pomyśleć, że obrączka na jej dłoni jest jedynie iluzoryczna. Czy pozwoliłby na podobne zachowanie Evandrze? Nie. Z pewnością nie, należał do ludzi zaborczych.
- Doskonałe skrzypce, czyż nie? - zwrócił się do niej, z wolna poszukując spojrzenia arystokratki. - Wyjątkowa harmonia, dużo talentu i jeszcze więcej ciężkiej pracy. Dobrze po całym tygodniu oddać się artystycznej przyjemności, zwłaszcza w tak wyjątkowym towarzystwie. - Subtelnie skłonił się w podzięce za wieczór. - Napiję się czegoś, przynieść ci wina? Wody? Wyjdźmy na zewnątrz, będzie tam świeższe powietrze - zaproponował od razu, duchota wszak nigdy nie służyła chorowitej Leandrze.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Z zapartym tchem wsłuchuje się w idealną harmonię dźwięków, układających się w niewątpliwie wyjątkową melodię. Odkąd tylko sięga pamięcią, jest niebywale wrażliwa na sztukę w każdej jej formie, a jednak niezmiennie to właśnie muzyka dzierży zaszczytny tytuł jej faworyta. Łapie za serce, wdziera się do umysłu, sprawia, że każdą nutę przeżywa na swój własny sposób, na moment zamykając się we własnym świecie, oddalonym o nieskończoność od burego Londynu. Jasnobłękitne tęczówki z zachwytem wpatrują się w scenę, z uwagą śledząc wprawne palce muzyków, z gracją przemykające po strunach niewyobrażalnie drogich instrumentów. Przez cały czas trwania godzinnego koncertu, zapomina o obecności drogiego Tristana, którego spotkała w głównym foyer i który zgodził się dotrzymać jej towarzystwa dzisiejszego wieczoru. Jego asysta nieco uspokajała jej skołatane nerwy; choć nie było to pierwsze tego typu wydarzenie, w którym przyszło jej uczestniczyć, to jednak po raz pierwszy uczestniczyła w nim zupełnie sama, bez eskorty rodziny czy męża. Być może właśnie dlatego przed rozpoczęciem widowiska, jej drobne dłonie zaciskały się niepewnie na papierowym programie.
To całkiem zabawne, że bądź co bądź jedna z najbardziej konserwatywnych młódek wśród magicznej socjety zaczyna uchodzić za nader wyemancypowaną, pojawiając się na galach bez Fabiana. Nie raz dobiegły do niej szepty, iż młody lord Malfoy pozwala jej na zbyt wielką swobodę. Oczywiście, za każdym razem kwituje je jedynie uprzejmym uśmiechem. Nie zamierza wszak tłumaczyć nikomu, że jej ukochany małżonek zezwala jej na wszystko, bowiem sam nie ma najmniejszej ochoty obracać się wśród stęchlizny szlacheckiej, a nie chce w podobny sposób ograniczać swojej żony. W żadnym wypadku nie miało to jednak nic wspólnego z iluzorycznością ich małżeństwa, mającego się o wiele lepiej, niż można by przypuszczać.
- Istotnie, Tristanie - z zadumy wyrywa ją dopiero głos Rosiera. Z rumieńcami wymalowanymi na bladych policzkach odkłada na bok zmięty program i posyła mu przepraszający uśmiech. - Nie schlebiaj mi tak, mój drogi. To ja jestem ci niebywale wdzięczna za to, że zgodziłeś się dotrzymać mi dziś towarzystwa. Bez ciebie czułabym się nieco niezręcznie - wyznaje mu przyciszonym tonem i poprawiając białą, kremową suknię podnosi się ze swojego miejsca. - Wino poproszę, byle nie zbyt mocne. Powinnam unikać ciężkiego alkoholu - przypomina mu, choć zważywszy na zażyłość między ich rodami, zapewne był tego w pełni świadomy. - Oczywiście, prowadź. Jestem przekonana, że znasz Somerset House o wiele lepiej, niż ja - uśmiecha się do niego i pozwala wyprowadzić z zajmowanej przezeń loży. - Jak się miewa droga Darcy? - dopytuje, zmieniając temat.
To całkiem zabawne, że bądź co bądź jedna z najbardziej konserwatywnych młódek wśród magicznej socjety zaczyna uchodzić za nader wyemancypowaną, pojawiając się na galach bez Fabiana. Nie raz dobiegły do niej szepty, iż młody lord Malfoy pozwala jej na zbyt wielką swobodę. Oczywiście, za każdym razem kwituje je jedynie uprzejmym uśmiechem. Nie zamierza wszak tłumaczyć nikomu, że jej ukochany małżonek zezwala jej na wszystko, bowiem sam nie ma najmniejszej ochoty obracać się wśród stęchlizny szlacheckiej, a nie chce w podobny sposób ograniczać swojej żony. W żadnym wypadku nie miało to jednak nic wspólnego z iluzorycznością ich małżeństwa, mającego się o wiele lepiej, niż można by przypuszczać.
- Istotnie, Tristanie - z zadumy wyrywa ją dopiero głos Rosiera. Z rumieńcami wymalowanymi na bladych policzkach odkłada na bok zmięty program i posyła mu przepraszający uśmiech. - Nie schlebiaj mi tak, mój drogi. To ja jestem ci niebywale wdzięczna za to, że zgodziłeś się dotrzymać mi dziś towarzystwa. Bez ciebie czułabym się nieco niezręcznie - wyznaje mu przyciszonym tonem i poprawiając białą, kremową suknię podnosi się ze swojego miejsca. - Wino poproszę, byle nie zbyt mocne. Powinnam unikać ciężkiego alkoholu - przypomina mu, choć zważywszy na zażyłość między ich rodami, zapewne był tego w pełni świadomy. - Oczywiście, prowadź. Jestem przekonana, że znasz Somerset House o wiele lepiej, niż ja - uśmiecha się do niego i pozwala wyprowadzić z zajmowanej przezeń loży. - Jak się miewa droga Darcy? - dopytuje, zmieniając temat.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Pochlebstwo musiałoby być wymuszone, Leandro - odparł lekko, odnajdując spojrzeniem jej rumieńce; muzyka potrafiła rozbudzić najgłębsze emocje, dotrzeć do wnętrza duszy i wydobyć z niej to, co najpiękniejsze. Nie inaczej było z nim, nie inaczej z Leandrą, obydwoje potrafili docenić prawdziwe piękno i prawdziwą sztukę. Nastrój, w który wprowadziła go ta harmonijna doskonałość i z niego jeszcze nie opadł, pozostawiając go w lekkim, lecz trzeźwym otumanieniu. - Tymczasem, za moimi słowami czai się jedynie szczerość i uznanie. Pozostaje ci jedynie przyjąć komplementy, ostrzegam, że będę w tej kwestii nalegał. - Jego głos był stanowczy i pewny, choć jego twarz zdobił kurtuazyjny uśmiech, nie czas na skromność, kiedy ta skromność wydaje się nieuzasadniona; Leandra w istocie była doskonałą towarzyszką tego wieczoru - jak byłaby każdego innego. Tristan wszak uwielbiał towarzystwo szlachetnie urodzonych pięknych kobiet, a zwłaszcza - kobiet nie tylko pięknych, Leandra ponad urodę wykazywała się elokwencją i potrafiła docenić magię muzyki. Czego więcej mógłby oczekiwać od towarzyszki tego wieczoru? Dodała temu koncertowi magii. Skinął jej głową, kiedy i ona podziękowała za towarzystwo - cała przyjemność była wszak po jego stronie. Leandra była bardzo młoda, zbyt młoda, by pojawiać się na podobnych wydarzeniach samotnie i bez męskiego wsparcia. Krucha, delikatna - i zbyt samotna.
Pochwycił z lawirującej srebrzystej tacy z alkoholem dwa kielichy wina, z czego jeden wypełniony zaledwie w połowie; był w pełni świadomy tego, że chorowita Leandra nie powinna sięgać po zbyt duże ilości alkoholu, ale jej ostrzeżenie potraktował poważnie. Zawsze traktował - zbyt wiele otaczało go chorych kobiet, a on zbyt mocno cenił piękno w każdej postaci.
Wręczył Leandrze skromniej wypełniony kieliszek, by po chwili pomóc jej zarzucić na ramiona również jesienny płaszcz i ujął niewiastę pod ramię, wyprowadzając ją z loży ku korytarzom imponującego Somerset House. Powoli, nieśpiesznie, by Leandra nie miała trudności nadążyć, ale przede wszystkim - dając się wyprzedzić tłumowi. Jego towarzyszka nie powinna przebywać w tłoku utrudniającym oddychanie.
- Prawdę mówiąc nie bywałem tutaj aż tak często - odparł po dłuższej chwili zamyślenia. Z pewnością, był na kilku uroczystościach, ale trudno zaliczyć go do stałych bywalców. - Zwłaszcza o tej porze roku, kiedy nie jest jeszcze bardzo chłodno, preferuję koncerty w st. James Park. Muzyki powinno się słuchać na łonie natury, piękno przyrody tylko podkreśla jej urodę - zaopiniował, zdecydowaniej utrzymując ramię, kiedy doszli do schodów prowadzących w dół. - Ale dla występów takich jak ten warto zrobić wyjątek. Jak ci się podobała gra kwartetu, Leandro? - Na wspomnienie siostry jedynie uśmiechnął się uprzejmie. - Widziałyście się niedawno, prawda? Moja siostra ma teraz na głowie sporo zmartwień, jak my wszyscy. Nasz ojciec nie zdrowieje. - Nie było słychać ani zmartwienia, ani melancholii, ot stwierdzenie faktu.
Pochwycił z lawirującej srebrzystej tacy z alkoholem dwa kielichy wina, z czego jeden wypełniony zaledwie w połowie; był w pełni świadomy tego, że chorowita Leandra nie powinna sięgać po zbyt duże ilości alkoholu, ale jej ostrzeżenie potraktował poważnie. Zawsze traktował - zbyt wiele otaczało go chorych kobiet, a on zbyt mocno cenił piękno w każdej postaci.
Wręczył Leandrze skromniej wypełniony kieliszek, by po chwili pomóc jej zarzucić na ramiona również jesienny płaszcz i ujął niewiastę pod ramię, wyprowadzając ją z loży ku korytarzom imponującego Somerset House. Powoli, nieśpiesznie, by Leandra nie miała trudności nadążyć, ale przede wszystkim - dając się wyprzedzić tłumowi. Jego towarzyszka nie powinna przebywać w tłoku utrudniającym oddychanie.
- Prawdę mówiąc nie bywałem tutaj aż tak często - odparł po dłuższej chwili zamyślenia. Z pewnością, był na kilku uroczystościach, ale trudno zaliczyć go do stałych bywalców. - Zwłaszcza o tej porze roku, kiedy nie jest jeszcze bardzo chłodno, preferuję koncerty w st. James Park. Muzyki powinno się słuchać na łonie natury, piękno przyrody tylko podkreśla jej urodę - zaopiniował, zdecydowaniej utrzymując ramię, kiedy doszli do schodów prowadzących w dół. - Ale dla występów takich jak ten warto zrobić wyjątek. Jak ci się podobała gra kwartetu, Leandro? - Na wspomnienie siostry jedynie uśmiechnął się uprzejmie. - Widziałyście się niedawno, prawda? Moja siostra ma teraz na głowie sporo zmartwień, jak my wszyscy. Nasz ojciec nie zdrowieje. - Nie było słychać ani zmartwienia, ani melancholii, ot stwierdzenie faktu.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Stanowczość jego głosu w połączeniu z kurtuazją uśmiechu sprawia, że oblewający jej blade policzki rumieniec przybiera na barwie, a ona sama zawstydzona opuszcza wzrok, pozwalając jednak by muśnięte szminką wargi wygięły się w niepewnym uśmiechu. Nie przywykła ani do komplementów, ani do podobnej formy uwagi - choć niedawne zamążpójście zmusiło ją do szybszego wkroczenia w rolę żony, w głębi duszy wciąż pozostawała osiemnastoletnim dziewczęciem, zagubionym w świecie dorosłych.
- Jeśli nalegasz, nie pozostawiasz mi żadnego wyboru, jak tylko podziękować ci za tak miłe słowa. Wybacz mi proszę, wciąż uczę się jak przyjmować komplementy - odpowiada, posyłając mu urzekający uśmiech. Jej szczerość i niewinność od lat ujmują skamieniałe serca arystokratów, jednak teraz, gdy nie jest już małą dziewczynką, pojawiającą się na towarzyskich spędach u boku ojca, a młodziutką kobietą, ta rzadko spotykana wśród szlachcianek świeżość wydaje się jeszcze bardziej unikatowa. Nawet, jeśli towarzyszy jej dojmująca samotność. To wszak nie jej wybór, by pojawiać się na koncercie bez eskorty swego małżonka, gdyby tylko zechciał, uczyniłaby go nieodłączną częścią każdego aspektu swojego życia. A jednak wszystkie jej pragnienia skwitowane zostaną jedynie czułym pocałunkiem w czoło i kolejną drogą błyskotką, będącą zadośćuczynieniem za jego nieobecność. Nie wie jak przekonać go, by pozwolił jej być bliżej. By zaczął traktować jak swą żonę i towarzyszkę życia, a nie dziecko, nad którym przyszło mu sprawować opiekę.
Uśmiecha się do Tristana w podzięce, ujmując za wąską nóżkę kieliszek z czerwonym winie i zwilża wargi słodkim alkoholem. Należy przyznać, że organizatorzy dzisiejszego koncertu zadbali o najmniejszy nawet szczegół. Wreszcie pozwala pod ramię wyprowadzić się z zatłoczonej sali, przejść ku opustoszałym korytarzom, gdzie jej płuca wreszcie mogą zaczerpnąć powietrza. Nieznacznie dziwi ją, że miast pojawić się tu z jakąś olśniewającą niewiastą, jaką z pewnością była jego narzeczona (nawet jeśli w głębi duszy darzyła ją dozą pewnej niechęci spowodowanej dawnym związkiem z jej ukochanym bratem) dotrzymywał towarzystwa porzuconym przez swych mężów żonom.
- Nie da się zaprzeczyć, mój drogi Tristanie - przytakuje mu, uważnie lecz z gracją unosząc ku górze brzeg długiej sukni, by nie przydeptać jej przypadkiem podczas schodzenia po zdobionych schodach. - Jednakże jakkolwiek muzyka i natura tworzą zgraną parę, nie możesz zaprzeczyć, iż trudno odnaleźć na łonie przyrody miejsce dorównujące akustyką Somerset House. A szkoda - wzdycha ciężko, rozglądając się po wystroju foyer opery. - Poruszająca. Dawno nie miałam okazji słuchać tak ujmującej symfonii dźwięków - odpowiada uprzejmie. - Przykro mi to słyszeć. Mam nadzieję, że niedługo wróci do zdrowia - kładzie dłoń na jego przedramieniu w pokrzepiającym geście, unikając jednak odpowiedzi na jego pierwsze pytanie. Jej ostatnie spotkanie z drogą Darcy nie można było zaliczyć do udanych, a jego przyczyna winna pozostać dla niego tajemnicą.
- Jeśli nalegasz, nie pozostawiasz mi żadnego wyboru, jak tylko podziękować ci za tak miłe słowa. Wybacz mi proszę, wciąż uczę się jak przyjmować komplementy - odpowiada, posyłając mu urzekający uśmiech. Jej szczerość i niewinność od lat ujmują skamieniałe serca arystokratów, jednak teraz, gdy nie jest już małą dziewczynką, pojawiającą się na towarzyskich spędach u boku ojca, a młodziutką kobietą, ta rzadko spotykana wśród szlachcianek świeżość wydaje się jeszcze bardziej unikatowa. Nawet, jeśli towarzyszy jej dojmująca samotność. To wszak nie jej wybór, by pojawiać się na koncercie bez eskorty swego małżonka, gdyby tylko zechciał, uczyniłaby go nieodłączną częścią każdego aspektu swojego życia. A jednak wszystkie jej pragnienia skwitowane zostaną jedynie czułym pocałunkiem w czoło i kolejną drogą błyskotką, będącą zadośćuczynieniem za jego nieobecność. Nie wie jak przekonać go, by pozwolił jej być bliżej. By zaczął traktować jak swą żonę i towarzyszkę życia, a nie dziecko, nad którym przyszło mu sprawować opiekę.
Uśmiecha się do Tristana w podzięce, ujmując za wąską nóżkę kieliszek z czerwonym winie i zwilża wargi słodkim alkoholem. Należy przyznać, że organizatorzy dzisiejszego koncertu zadbali o najmniejszy nawet szczegół. Wreszcie pozwala pod ramię wyprowadzić się z zatłoczonej sali, przejść ku opustoszałym korytarzom, gdzie jej płuca wreszcie mogą zaczerpnąć powietrza. Nieznacznie dziwi ją, że miast pojawić się tu z jakąś olśniewającą niewiastą, jaką z pewnością była jego narzeczona (nawet jeśli w głębi duszy darzyła ją dozą pewnej niechęci spowodowanej dawnym związkiem z jej ukochanym bratem) dotrzymywał towarzystwa porzuconym przez swych mężów żonom.
- Nie da się zaprzeczyć, mój drogi Tristanie - przytakuje mu, uważnie lecz z gracją unosząc ku górze brzeg długiej sukni, by nie przydeptać jej przypadkiem podczas schodzenia po zdobionych schodach. - Jednakże jakkolwiek muzyka i natura tworzą zgraną parę, nie możesz zaprzeczyć, iż trudno odnaleźć na łonie przyrody miejsce dorównujące akustyką Somerset House. A szkoda - wzdycha ciężko, rozglądając się po wystroju foyer opery. - Poruszająca. Dawno nie miałam okazji słuchać tak ujmującej symfonii dźwięków - odpowiada uprzejmie. - Przykro mi to słyszeć. Mam nadzieję, że niedługo wróci do zdrowia - kładzie dłoń na jego przedramieniu w pokrzepiającym geście, unikając jednak odpowiedzi na jego pierwsze pytanie. Jej ostatnie spotkanie z drogą Darcy nie można było zaliczyć do udanych, a jego przyczyna winna pozostać dla niego tajemnicą.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dziewczęcy wypiek na twarzy, opuszczone spojrzenie; Leandra rzeczywiście urzekała swoją świeżością a Tristan jak nic innego uwielbiał towarzystwo pięknych kobiet. Była drobną, chorowitą arystokratką, a im dłużej przyglądał się jej podczas minionego koncertu, tym bardziej nie mógł pojąć, dlaczego Fabian puścił ją tutaj samą. Nie przypominała mu dziecka, nie była już podlotkiem, była kobietą - młodą, piękną i z zewnątrz sprawiającą wrażenie bardzo samotnej. Skinął głową na jej słowa. Miała przecież prawo popełniać błędy, przytłoczona koniecznością radzenia sobie w nowej sytuacji, a gracja, z jaką z niego wybrnęła, pozostawała urzekająca. Tristan miał słabość do kobiet takich jak ona - delikatnych, złotowłosych, właściwie eterycznych, zjawiskowo pięknych dam. Choć w nostalgicznym zamyśleniu nie odwzajemnił uśmiechu dziewczęcia, Tristan docenił jego urodę i na dłużej utkwił spojrzenie na jej twarzy, kiedy schodzili z eleganckich schodów; trzymał ramię silnie - zapewniając jej oparcie, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo sztuka schodzenia po schodach w wieczorowej sukni i niewygodnych butach była trudna. Miał nie tylko wyćwiczoną etykietę, wychował się z trzema siostrami, które skutecznie wyuczyły go swoich potrzeb w podobnych sytuacjach.
Minąwszy ostatni stopień z cichym stuknięciem nonszalancko odłożył pusty już kieliszek po winie na lewitującą nieopodal tacę.
- Szkoda - przytaknął Leandrze swobodnie, zdając sobie sprawę z utopijności swoich pragnień. - Na szczęście mamy magię, Leandro, czy ona nie zmienia świata? Być może pewnego dnia nasi czarodziejscy architekci coś na to zaradzą. - Istniały przecież zaklęcia zmieniające sufity w otwarte nieba, jak słyszał o Hogwarcie, w Beuxbatons mieli wiele zaczarowanych wież; akustyczny park byłby doskonałością. Powinien zastanowić się kiedyś nad tym głębiej - być może istnieli ludzie, którzy na zamówienie stworzyliby coś podobnego w jego domu, w ogrodach Rosierów. I tak dawali koncerty wśród róż, Marie uwielbiała tam śpiewać, a Evandra niebawem ją zastąpi - ale rzeczywiście akustyka psuła piękno chwili. Tristan zatrzymał się przy drzwiach czarodziejskiej części Somerset House, pragnąc przepuścić Leandrę przodem; nie miał wątpliwości co do tego, że świeże powietrze było jej teraz niezbędne. Arystokratki zwykle kryły się ze swoimi dolegliwościami, ale po ślubie wówczas jeszcze panny Avery, nikt nie mógł mieć wątpliwości. - Wiolonczelistka była wyjątkowa - dodał po chwili zastanowienia.
- Dziękuję, Leandro - odparł na życzenia powrotu do zdrowia jego ojca, odparł tym bezemocjonalnym, doskonale wyćwiczonym do zadań tego typu głosem zobojętniałego arystokraty. Nie był obojętny, ojciec był ważną personą w jego życiu, ważniejszą w familii Rosierów, a przecież całą ją traktował jako wartość nadrzędną. Co więcej - wiedział, że dla jego ojca nie było ratunku, Corentin Rosier umierał. - Nie chciałem smęcić - westchnął. - Wybacz, muzyka często wywołuje u mnie melancholijne nastroje. - Lecz on nie tylko jako arystokrata, ale nade wszystko jako Rosier, musiał pozostać silnym i nie obnażyć zanadto tych emocji, zapewne dlatego tak lekko zmienił temat.
- Nie spodziewałem się spotkać cię tutaj - kontynuował więc, nie pomijając wcale uwagą tego, że Leandra urwała temat Darcy bez słowa, z pewnością zapyta o to najdroższą siostrę przy najbliższej okazji. - A w każdym razie... nie samej. - Powiódł spojrzeniem ku jej twarzy, wciąż zastanawiając się nad powodami osamotnienia Leandry.
/przepraszam, już jestem!!
Minąwszy ostatni stopień z cichym stuknięciem nonszalancko odłożył pusty już kieliszek po winie na lewitującą nieopodal tacę.
- Szkoda - przytaknął Leandrze swobodnie, zdając sobie sprawę z utopijności swoich pragnień. - Na szczęście mamy magię, Leandro, czy ona nie zmienia świata? Być może pewnego dnia nasi czarodziejscy architekci coś na to zaradzą. - Istniały przecież zaklęcia zmieniające sufity w otwarte nieba, jak słyszał o Hogwarcie, w Beuxbatons mieli wiele zaczarowanych wież; akustyczny park byłby doskonałością. Powinien zastanowić się kiedyś nad tym głębiej - być może istnieli ludzie, którzy na zamówienie stworzyliby coś podobnego w jego domu, w ogrodach Rosierów. I tak dawali koncerty wśród róż, Marie uwielbiała tam śpiewać, a Evandra niebawem ją zastąpi - ale rzeczywiście akustyka psuła piękno chwili. Tristan zatrzymał się przy drzwiach czarodziejskiej części Somerset House, pragnąc przepuścić Leandrę przodem; nie miał wątpliwości co do tego, że świeże powietrze było jej teraz niezbędne. Arystokratki zwykle kryły się ze swoimi dolegliwościami, ale po ślubie wówczas jeszcze panny Avery, nikt nie mógł mieć wątpliwości. - Wiolonczelistka była wyjątkowa - dodał po chwili zastanowienia.
- Dziękuję, Leandro - odparł na życzenia powrotu do zdrowia jego ojca, odparł tym bezemocjonalnym, doskonale wyćwiczonym do zadań tego typu głosem zobojętniałego arystokraty. Nie był obojętny, ojciec był ważną personą w jego życiu, ważniejszą w familii Rosierów, a przecież całą ją traktował jako wartość nadrzędną. Co więcej - wiedział, że dla jego ojca nie było ratunku, Corentin Rosier umierał. - Nie chciałem smęcić - westchnął. - Wybacz, muzyka często wywołuje u mnie melancholijne nastroje. - Lecz on nie tylko jako arystokrata, ale nade wszystko jako Rosier, musiał pozostać silnym i nie obnażyć zanadto tych emocji, zapewne dlatego tak lekko zmienił temat.
- Nie spodziewałem się spotkać cię tutaj - kontynuował więc, nie pomijając wcale uwagą tego, że Leandra urwała temat Darcy bez słowa, z pewnością zapyta o to najdroższą siostrę przy najbliższej okazji. - A w każdym razie... nie samej. - Powiódł spojrzeniem ku jej twarzy, wciąż zastanawiając się nad powodami osamotnienia Leandry.
/przepraszam, już jestem!!
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nieodłączne towarzystwo brata oraz kuzynów, którzy od najmłodszych lat trzymali ją blisko siebie sprawia, iż nie odczuwa typowego dla młodych dam zakłopotania w męskim towarzystwie. Jednak choć towarzyszy jej pewna doza swobody, gdy kontakty te przekraczają znane jej środowisko, grunt powoli zaczyna osuwać jej się spod stóp, a na mlecznobiałej skórze wykwitają rumieńce, świadczące o tym, że pomimo skalania małżeństwem wciąż pozostaje dziewczęciem niebywale niewinnym. Tristan, znany jej od wielu lat starszy brat jej drogiej przyjaciółki Darcy, zdaje się więc idealnym towarzyszem dzisiejszego wieczora, nie przytłaczając jej niepotrzebnymi konswenansami, za to doskonale sprawdzając się w swej roli, wprawnie pomagając jej pokonać schody.
- Do odważnych świat należy - przytakuje mu uprzejmie, starając się odgadnąć, jak skomplikowane musiałoby być zaklęcie poprawiające akustykę na świeżym powietrzu, nie mającym żadnych ograniczeń. Być może dałoby się stworzyć niewidzialne ściany? A nawet jeśli, czy zamknięcie obszaru nie przecięłoby cyrkulacji powietrza? Wystarczy zaledwie chwila zamyślenia, a na jej bladym licu po raz kolejny pojawia się niewinny rumieniec. - Mam dziwne przeczucie, iź mijasz się z powołaniem, Tristanie. Bo tylko pasją możnaby tego dokonać, a tobie z całą pewnością jej nie brakuje - komplementuje nienachalnie, wszak gdyby rzeczywiście udało mu się stworzyć coś podobnego w okrzykniętym sławą ogrodzie różanym Rosierów, z pewnością stałaby się tam stałym gościem. Nie da się ukryć, gdy wychodząc na zewnątrz uderza w nią fala świeżego powietrza; całe szczęście, nie musi nic mówić, gdyż Tristan najwyraźniej sam domyślił się jej przypadłości. Z resztą, nie on jeden. Wzdryga się na samo wspomnienie własnego ślubu; winien on być najważniejszym wydarzeniem w życiu każdej kobiety, a jednak swego własnego o mały włos nie przypłaciła życiem. I nikt z zebranych na sali gości nawet nie kiwnął palcem by przerwać ceremonię, widząc, że panna młoda się dusi. Pozory ponad wszystko. - Nie da się ukryć, że instrumenty smyczkowe są ich mocną stroną - wzdycha rozmarzona, przywołując wspomnienie dźwięków, które jeszcze chwilę temu czule pieściły jej wrażliwe na piękno uszy.
Jedynie łagodny uśmiech staje się odpowiedzią na jego podziękowania. Nie chce naciskać, ani nierozważnie przesadzać z nadmiarem współczucia, które z łatwością mogłoby okazać się solą w jego oku. Zapewne gdyby nie towarzyszące im okoliczności i ciasna suknia z gorsetem, która nawet na moment nie pozwala jej zapomnieć o tym, że wszystkie oczy skierowane są na nich, pokusiłaby się o złapanie go za dłoń, by w niemym choć przyjaznym geście dodać mu otuchy. - Nic się nie stało. Doskonale cię rozumiem, sama czasem chętnie zatracam się w dźwiękach fortepianu, gdy zbyt wiele myśli kumuluje się w jednej chwili - zerka na niego ukradkiem, mając nadzieję, że nie wyłapał nuty melancholii w jej dźwięcznym głosie. Nagle przypomina sobie bowiem, iż odkąd zamieszkała wraz z mężem w Wiltshire, nie dane już jej spędzać całych dni, pochylając się nad klawiszami ukochanego instrumentu.
- Miałam pojawić się z mężem, jednakże Fabian otrzymał pilne wezwanie z Ministerstwa, a nie chciał odbierać mi tej przyjemności - bezbłędnie wypowiada idealnie wykrojoną wypowiedź, którą uracza każdego, kto pyta o brak małżonka u jej boku. Polityczne kłamstwo zawsze jest lepsze od prawdy.
- Do odważnych świat należy - przytakuje mu uprzejmie, starając się odgadnąć, jak skomplikowane musiałoby być zaklęcie poprawiające akustykę na świeżym powietrzu, nie mającym żadnych ograniczeń. Być może dałoby się stworzyć niewidzialne ściany? A nawet jeśli, czy zamknięcie obszaru nie przecięłoby cyrkulacji powietrza? Wystarczy zaledwie chwila zamyślenia, a na jej bladym licu po raz kolejny pojawia się niewinny rumieniec. - Mam dziwne przeczucie, iź mijasz się z powołaniem, Tristanie. Bo tylko pasją możnaby tego dokonać, a tobie z całą pewnością jej nie brakuje - komplementuje nienachalnie, wszak gdyby rzeczywiście udało mu się stworzyć coś podobnego w okrzykniętym sławą ogrodzie różanym Rosierów, z pewnością stałaby się tam stałym gościem. Nie da się ukryć, gdy wychodząc na zewnątrz uderza w nią fala świeżego powietrza; całe szczęście, nie musi nic mówić, gdyż Tristan najwyraźniej sam domyślił się jej przypadłości. Z resztą, nie on jeden. Wzdryga się na samo wspomnienie własnego ślubu; winien on być najważniejszym wydarzeniem w życiu każdej kobiety, a jednak swego własnego o mały włos nie przypłaciła życiem. I nikt z zebranych na sali gości nawet nie kiwnął palcem by przerwać ceremonię, widząc, że panna młoda się dusi. Pozory ponad wszystko. - Nie da się ukryć, że instrumenty smyczkowe są ich mocną stroną - wzdycha rozmarzona, przywołując wspomnienie dźwięków, które jeszcze chwilę temu czule pieściły jej wrażliwe na piękno uszy.
Jedynie łagodny uśmiech staje się odpowiedzią na jego podziękowania. Nie chce naciskać, ani nierozważnie przesadzać z nadmiarem współczucia, które z łatwością mogłoby okazać się solą w jego oku. Zapewne gdyby nie towarzyszące im okoliczności i ciasna suknia z gorsetem, która nawet na moment nie pozwala jej zapomnieć o tym, że wszystkie oczy skierowane są na nich, pokusiłaby się o złapanie go za dłoń, by w niemym choć przyjaznym geście dodać mu otuchy. - Nic się nie stało. Doskonale cię rozumiem, sama czasem chętnie zatracam się w dźwiękach fortepianu, gdy zbyt wiele myśli kumuluje się w jednej chwili - zerka na niego ukradkiem, mając nadzieję, że nie wyłapał nuty melancholii w jej dźwięcznym głosie. Nagle przypomina sobie bowiem, iż odkąd zamieszkała wraz z mężem w Wiltshire, nie dane już jej spędzać całych dni, pochylając się nad klawiszami ukochanego instrumentu.
- Miałam pojawić się z mężem, jednakże Fabian otrzymał pilne wezwanie z Ministerstwa, a nie chciał odbierać mi tej przyjemności - bezbłędnie wypowiada idealnie wykrojoną wypowiedź, którą uracza każdego, kto pyta o brak małżonka u jej boku. Polityczne kłamstwo zawsze jest lepsze od prawdy.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Tak sądzisz, Leandro? - odparł swobodnie, gdy jego wizjonerskie fantazje już się ulotniły, magiarchitektura zawsze go fascynowała; te wszystkie tajemne przejścia w szkolnych zamkach, zapadnie, labirynty i świstokliki, choć nigdy nie fascynowały go na tyle, żeby zdecydował się nimi zająć. Rzeczywiście, miał pasję, potrafił oddać się sztuce, a zwłaszcza muzyce, całym sobą - zamykał oczy i słyszał, grę skrzypiec, dźwięki harfy, klawisze pianina i śpiew, wyjątkowy śpiew kobiet jego życia, który na plaży, zagłuszony przez szum spienionego morza wcale nie brzmiał gorzej od tego śpiewanego w operowej sali. Najważniejsze były przekazywane emocje. To, co usłyszeć dało się jedynie u nielicznych. Kwartet smyczkowy, którego wysłuchali, posiadał ten talent, umiejętność porywania słuchacza i malowania przed nim kolorami muzycznych obrazów. Instrumentalistki były doskonałe.
- Nie chciałbym zabrzmieć fałszywie skromnie - zapewnił ją wciąż kurtuazyjnie. - Taki eksperyment z pewnością wart byłby każdego spędzonego nad nim czasu, ale wymagałoby to zapewne dużej biegłości w transmutacji. Nigdy nie była moją mocną stroną. - Uśmiechnął się łagodnie do towarzyszki, preferował uroki, bardziej bezpośrednie. - Poza tym - westchnął - moje smoki z pewnością by za mną tęskniły. - Naturalnie, że nie były jego, ale wciąż pozostawał ich opiekunem, Tristan z nie mniejszą pasją traktował swoje dziedzictwo, a zarazem profesję. Oprócz muzyki to smoki były tym, dla czego żył. Delikatne rumieńce na twarzy dziewczyny przykuły jego uwagę świeżością, niemal niewinnością - choć tej ostatniej już nie miała. Nie rozumiał, jak można było skrzywdzić małżeństwem tak młodą i równie piękną kobietę. Świeże powietrze poprawiło również jego samopoczucie, koncert był naprawdę piękny, a Somerset House doskonale przygotowany na tę uroczystość, lecz półtorej godziny w zamkniętym pomieszczeniu z tylko jedną przerwą musiało wywołać uczucie jeśli nie zaduchu to przynajmniej znużenia. Wieczorny wrześniowy chłód świetnie orzeźwiał, kiedy otulał ich delikatny jesienny wiatr porywający w taniec wielobarwne liście. Zdążyło zrobić się ciemno, Tristan sięgnął dłonią w kieszenie płaszcza po czarodziejskie papierosy. Zręcznie zapalił jednego i zaciągnął się nikotynowym dymem, nie proponując poczęstunku Leandrze - wiedział, że nie miała do tego zdrowia. Poza tym, była kobietą.
- Jesteś młoda i piękna, Leandro - odparł. - Masz wyjątkową rodzinę, kochającego męża i życie, o jakim marzą dziewczęta w twoim wieku. - Wyliczanka była łatwa, podobną mógł wyrecytować większości znanych sobie arystokratek, za wyjątkiem tych, które znał bliżej. Wszyscy mieli przecież swoje sekrety. - Trudno mi uwierzyć, byś mogła mieć na głowie tak wiele - Nie stwierdzał, nie pytał, jedynie nienachalnie otwierał drogę rozmowie; czy prowokował? być może. Tylko skinął głową na wiadomość o Fabianie. - Ciężko pracuje - oświadczył bez zawahania.
- Nie chciałbym zabrzmieć fałszywie skromnie - zapewnił ją wciąż kurtuazyjnie. - Taki eksperyment z pewnością wart byłby każdego spędzonego nad nim czasu, ale wymagałoby to zapewne dużej biegłości w transmutacji. Nigdy nie była moją mocną stroną. - Uśmiechnął się łagodnie do towarzyszki, preferował uroki, bardziej bezpośrednie. - Poza tym - westchnął - moje smoki z pewnością by za mną tęskniły. - Naturalnie, że nie były jego, ale wciąż pozostawał ich opiekunem, Tristan z nie mniejszą pasją traktował swoje dziedzictwo, a zarazem profesję. Oprócz muzyki to smoki były tym, dla czego żył. Delikatne rumieńce na twarzy dziewczyny przykuły jego uwagę świeżością, niemal niewinnością - choć tej ostatniej już nie miała. Nie rozumiał, jak można było skrzywdzić małżeństwem tak młodą i równie piękną kobietę. Świeże powietrze poprawiło również jego samopoczucie, koncert był naprawdę piękny, a Somerset House doskonale przygotowany na tę uroczystość, lecz półtorej godziny w zamkniętym pomieszczeniu z tylko jedną przerwą musiało wywołać uczucie jeśli nie zaduchu to przynajmniej znużenia. Wieczorny wrześniowy chłód świetnie orzeźwiał, kiedy otulał ich delikatny jesienny wiatr porywający w taniec wielobarwne liście. Zdążyło zrobić się ciemno, Tristan sięgnął dłonią w kieszenie płaszcza po czarodziejskie papierosy. Zręcznie zapalił jednego i zaciągnął się nikotynowym dymem, nie proponując poczęstunku Leandrze - wiedział, że nie miała do tego zdrowia. Poza tym, była kobietą.
- Jesteś młoda i piękna, Leandro - odparł. - Masz wyjątkową rodzinę, kochającego męża i życie, o jakim marzą dziewczęta w twoim wieku. - Wyliczanka była łatwa, podobną mógł wyrecytować większości znanych sobie arystokratek, za wyjątkiem tych, które znał bliżej. Wszyscy mieli przecież swoje sekrety. - Trudno mi uwierzyć, byś mogła mieć na głowie tak wiele - Nie stwierdzał, nie pytał, jedynie nienachalnie otwierał drogę rozmowie; czy prowokował? być może. Tylko skinął głową na wiadomość o Fabianie. - Ciężko pracuje - oświadczył bez zawahania.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
- Nie bez powodu mówi się, że słabości są po to, by je przezwycieżać. Może mając przed sobą jasno ustalony cel, transmutacja nie byłaby przeszkodą? - sugeruje łagodnie, racząc go urzekającym uśmiechem. - Cóż, w takim razie nie powinieneś im odmawiać swej uwagi. Nie sprawiają większych problemów? - dopytuje, zafascynowana tematem tych mistycznych stworzeń, z którymi nigdy nie miała okazji obcować. Nie pierwszy raz zadręcza Rosiera pytaniami na ich temat - trudno ukryć, iż za każdym razem, gdy spotyka się z dalekim kuzynem, stara się dyskretnie skłonić go do kolejnej fascynującej opowieści, w którą jak zawsze wsłucha się z zapartym tchem.
Trudno o wrześniową noc równie przyjazną wieczornym spacerom, niż dzisiejsza. Choć bez wątpienia dało się odczuć spadek temperatury, panujący na dworze chłód zdaje się raczej orzeźwiający, niż przytłaczający. Gwiazdy na niebie świecą swym pełnym blaskiem, nie próbując chować się za chmurną zasłoną, a pożółkłe liście zdobią korony drzew jesiennym złotem. Przez krótki moment pozwala sobie na chwilę milczenia, oddając się kontemplatcji otaczającej ich wielkomiejskiej przyrody, podczas gdy łagodny wiatr czule otula jej bladą twarzyczkę swym rzeźkim powiewem. Milczy wciąż, gdy jej towarzysz wydobywa z kieszeni paczkę papierosów - czyżby zamierzał właśnie popsuć idyllę ich duszącym zapachem?
Życie, o jakim marzą dziewczęta w jej wieku. Za przymilnym uśmiechem skrywa nieznaczne rozdrażnienie jego słowami, sprowokowane tym, o czym stara się wszak zapomnieć. Trudno zaprzeczyć, iż każda białogłowa marzy o pięknym ślubie, przystojnym małżonku, ogromnej posiadłości i przyszłości, w której jej drobne dłonie już nigdy nie będę musiały skalać się pracą. A jednak to marzenia o przyszłości, o chwili obecnej. Gdy już dane zasmakować im życia, ujrzeć kawałek świata i odnależć same siebie, nim na drobnym palcu zajaśnieje kolejny symbol przynależności. Nie uskarża się na własny los, z biegiem czasu dostrzega własne szczęście w nieszczęściu ucząc się doceniać swobodę, jaką każdego dnia obdarza ją Fabian. A jednak trudno jej zaprzeczyć, iż stokroć bardziej wolałaby, aby jej dłoń spoczywała na ramieniu lorda Malfoya, nie Rosiera.
- Obawiam się, że nie rozumiem co masz na myśli, mój drogi Tristanie - odpowiada łagodnie, otulając się ciepłym futrem. - Rozważania są częścią ludzkiej natury, niezależnie od tego czy jesteś królem czy żebrakiem. Słyszałeś kiedyś o zwierciadłach Ain Eingarp? Gdyby nasze życia były idealne, okazałyby się zupełnie bezużyteczne - stara się wybrnąć z twarzą z zarzutach jakie postawił jej tym zupełnie niewinnym stwierdzeniem, nie odsłonić przed nim tych zakamarków swojego umysłu, które spędzają sen z jej powiek. - Ciężko, jednak niezmiernie się cieszę, że odnajduje w pracy przyjemność - staje w obronie swego małżonka, jak przystało na żonę idealną.
Trudno o wrześniową noc równie przyjazną wieczornym spacerom, niż dzisiejsza. Choć bez wątpienia dało się odczuć spadek temperatury, panujący na dworze chłód zdaje się raczej orzeźwiający, niż przytłaczający. Gwiazdy na niebie świecą swym pełnym blaskiem, nie próbując chować się za chmurną zasłoną, a pożółkłe liście zdobią korony drzew jesiennym złotem. Przez krótki moment pozwala sobie na chwilę milczenia, oddając się kontemplatcji otaczającej ich wielkomiejskiej przyrody, podczas gdy łagodny wiatr czule otula jej bladą twarzyczkę swym rzeźkim powiewem. Milczy wciąż, gdy jej towarzysz wydobywa z kieszeni paczkę papierosów - czyżby zamierzał właśnie popsuć idyllę ich duszącym zapachem?
Życie, o jakim marzą dziewczęta w jej wieku. Za przymilnym uśmiechem skrywa nieznaczne rozdrażnienie jego słowami, sprowokowane tym, o czym stara się wszak zapomnieć. Trudno zaprzeczyć, iż każda białogłowa marzy o pięknym ślubie, przystojnym małżonku, ogromnej posiadłości i przyszłości, w której jej drobne dłonie już nigdy nie będę musiały skalać się pracą. A jednak to marzenia o przyszłości, o chwili obecnej. Gdy już dane zasmakować im życia, ujrzeć kawałek świata i odnależć same siebie, nim na drobnym palcu zajaśnieje kolejny symbol przynależności. Nie uskarża się na własny los, z biegiem czasu dostrzega własne szczęście w nieszczęściu ucząc się doceniać swobodę, jaką każdego dnia obdarza ją Fabian. A jednak trudno jej zaprzeczyć, iż stokroć bardziej wolałaby, aby jej dłoń spoczywała na ramieniu lorda Malfoya, nie Rosiera.
- Obawiam się, że nie rozumiem co masz na myśli, mój drogi Tristanie - odpowiada łagodnie, otulając się ciepłym futrem. - Rozważania są częścią ludzkiej natury, niezależnie od tego czy jesteś królem czy żebrakiem. Słyszałeś kiedyś o zwierciadłach Ain Eingarp? Gdyby nasze życia były idealne, okazałyby się zupełnie bezużyteczne - stara się wybrnąć z twarzą z zarzutach jakie postawił jej tym zupełnie niewinnym stwierdzeniem, nie odsłonić przed nim tych zakamarków swojego umysłu, które spędzają sen z jej powiek. - Ciężko, jednak niezmiernie się cieszę, że odnajduje w pracy przyjemność - staje w obronie swego małżonka, jak przystało na żonę idealną.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiech Leandry był rozczulający. Miała miłą oku, młodziutką twarz, równie miły uchu głos i doprawdy przyjemną aparycję, lecz mimo to, a może zwłaszcza dlatego, Tristan odbierał jej słowa nieco naiwnie. Nie był transmutacyjnym mistrzem, a swoje życie poświęcił czemu innemu niż magiczna architektura, cel - choć wyjątkowy - mógł osiągnąć, płacąc za niego ludziom, którzy znali się na tym lepiej niż on. I coraz bardziej przychylał się do tego pomysłu. Wypuścił kłąb nikotynowego dymu.
- Ależ nie - odpowiedział więc łagodnie, płynnie przechodząc do tematu smoków. Zawsze chętnie opowiadał o nich Leandrze, widząc w niej tę fascynację i zawsze opowiadał z pasją, choć tego wieczoru był już zmęczony. Smoki były jego życiem, rodowym dziedzictwem, przyszłością i aktualnie z dumą pełnioną profesją, kochał rezerwat w Kent całym sercem - pewnie mocniej, niż niejednego człowieka. - Problemy zawsze są z kłusownikami, nie ze smokami - westchnął melancholijnie, cokolwiek się nie działo, smoki nigdy nie zachowywały się bez sensu. Jeśli atakowały, to prowokowane, jeśli były agresywne, to z jakiegoś powodu. - Nie będę cię już dziś zanudzał, dokończymy tę konwersację kiedy indziej - zapewnił ją, bo jeśli tylko była ciekawa opowieści, mogli ja przecież dokończyć. Nie dziś, nie teraz, ale za jakiś czas. Piękny koncert uspokoił jego myśli, ukoił nerwy i dał wytchnienie, siły na kolejny tydzień, jeszcze nieświadomy tego, jak ciężkim on w istocie miał się okazać. W jego głowie wciąż pobrzmiewały melodyjne nuty doskonałej symfonii, a towarzysząca mu u boku piękna kobieta i doskonałość jesiennego wieczoru dopełniały obrazka, nie spodziewał się, że odpocznie na tej uroczystości. Uroczystości, na którą mimo wszystko przybył z obowiązku.
Nie zgadzał się z Leandrą, lecz patrzył na jej wypowiedź przez pryzmat niecodziennej urody i wyjątkowo młodego wieku, które w połączeniu rzadko kiedy zwiastowały głębsze doświadczenia. Tristanowi obca była pazerność, choć wychował się przyzwyczajony do książęcej tytulatury, książęcej maniery i ogromu bogactw oraz wpływów Rosierów, do szczęście brakowało mu tylko jednej jedynej rzeczy, tej, którą niewątpliwie ujrzałby w zwierciadle Ain Eingarp, gdyby miał okazję w nie spojrzeć - szczęśliwej Marie. Marie już dawno pogrzebanej, tragicznie zmarłej i wciąż opłakiwanej przez całą ich rodzinę. Doświadczenie, Leandro. To ono nas buduje, nie pragnienia, które są jedynie potrzebą chwili, nieprzemyślanym kaprysem. Ideał dla każdego był czymś innym - a Tristan wierzył, że dla człowieka mądrego był on spełnieniem marzeń. Nie wiedział, że Leandra coś przed nim ukrywała - dlatego zrzucił jej lekkomyślne słowa na dziewczęcą pustkę.
- Słyszałem - westchnął, na oczy nigdy nie widział - na szczęście. - Słyszałem też o człowieku, który w swoim lustrze widział ponoć parę wełnianych skarpet. Chodźmy, Leandro, robi się chłodno. - Otoczył ją opiekuńczo ramieniem, chcąc odprowadzić z powrotem do wnętrza, po drodze wyrzucając niedopałek po papierosie. - W środku jest kominek - Zawsze był bezpieczniejszy od teleportacji, zwłaszcza dla chorowitych arystokratek.
- Ależ nie - odpowiedział więc łagodnie, płynnie przechodząc do tematu smoków. Zawsze chętnie opowiadał o nich Leandrze, widząc w niej tę fascynację i zawsze opowiadał z pasją, choć tego wieczoru był już zmęczony. Smoki były jego życiem, rodowym dziedzictwem, przyszłością i aktualnie z dumą pełnioną profesją, kochał rezerwat w Kent całym sercem - pewnie mocniej, niż niejednego człowieka. - Problemy zawsze są z kłusownikami, nie ze smokami - westchnął melancholijnie, cokolwiek się nie działo, smoki nigdy nie zachowywały się bez sensu. Jeśli atakowały, to prowokowane, jeśli były agresywne, to z jakiegoś powodu. - Nie będę cię już dziś zanudzał, dokończymy tę konwersację kiedy indziej - zapewnił ją, bo jeśli tylko była ciekawa opowieści, mogli ja przecież dokończyć. Nie dziś, nie teraz, ale za jakiś czas. Piękny koncert uspokoił jego myśli, ukoił nerwy i dał wytchnienie, siły na kolejny tydzień, jeszcze nieświadomy tego, jak ciężkim on w istocie miał się okazać. W jego głowie wciąż pobrzmiewały melodyjne nuty doskonałej symfonii, a towarzysząca mu u boku piękna kobieta i doskonałość jesiennego wieczoru dopełniały obrazka, nie spodziewał się, że odpocznie na tej uroczystości. Uroczystości, na którą mimo wszystko przybył z obowiązku.
Nie zgadzał się z Leandrą, lecz patrzył na jej wypowiedź przez pryzmat niecodziennej urody i wyjątkowo młodego wieku, które w połączeniu rzadko kiedy zwiastowały głębsze doświadczenia. Tristanowi obca była pazerność, choć wychował się przyzwyczajony do książęcej tytulatury, książęcej maniery i ogromu bogactw oraz wpływów Rosierów, do szczęście brakowało mu tylko jednej jedynej rzeczy, tej, którą niewątpliwie ujrzałby w zwierciadle Ain Eingarp, gdyby miał okazję w nie spojrzeć - szczęśliwej Marie. Marie już dawno pogrzebanej, tragicznie zmarłej i wciąż opłakiwanej przez całą ich rodzinę. Doświadczenie, Leandro. To ono nas buduje, nie pragnienia, które są jedynie potrzebą chwili, nieprzemyślanym kaprysem. Ideał dla każdego był czymś innym - a Tristan wierzył, że dla człowieka mądrego był on spełnieniem marzeń. Nie wiedział, że Leandra coś przed nim ukrywała - dlatego zrzucił jej lekkomyślne słowa na dziewczęcą pustkę.
- Słyszałem - westchnął, na oczy nigdy nie widział - na szczęście. - Słyszałem też o człowieku, który w swoim lustrze widział ponoć parę wełnianych skarpet. Chodźmy, Leandro, robi się chłodno. - Otoczył ją opiekuńczo ramieniem, chcąc odprowadzić z powrotem do wnętrza, po drodze wyrzucając niedopałek po papierosie. - W środku jest kominek - Zawsze był bezpieczniejszy od teleportacji, zwłaszcza dla chorowitych arystokratek.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Postronnemu obserwatorowi powierzchownie musieli przypominać żywe przeciwieństwa, pozornie zupełnie nieprzystające do swego towarzystwa - on wysoki, dobrze zbudowany wszak lata zmagań ze smokami miały swe odzwierciedlenia w jego sylwetce, z męską twarzą okraszoną ciemnymi lokami; ona zaś zupełnie filigranowa, niziutka, ginąca u jego boku i urzekająca dziewczęcą świeżością, której nie zdążyło jeszcze odebrać jej życie żony. A jednak choć dzieli ich cały świat, wparuje się w niego sarnimi oczętami, zafascynowana opowieściami, które wypływają z jego ust. Bez wątpienia mogłaby słuchać tego niskiego głosu aż do nie nadchodzącego znudzenia, pozwolić mu godzinami mówić o smokach, ich zwyczajach, a nawet - choć zwykle w tym momencie ogarniał ją naturalny niepokój - zagrożeniami, jakie czyhały na nie na Wyspach.
- Kłusownikami? - powtarza za nim nie usiłując nawet ukryć zdziwienia. Marszczy nieznacznie zadarty nosek, najwyraźniej zupełnie niezadowolona, niż jakiś zbyt brawurowy człowiek gotów jest stanąć w szranki i istotą tak niezwykłą. - Sądziłam, że przestali stanowić zagrożenie już jakiś czas temu - dodaje, nagle uświadamiając sobie, iż nie powinna wierzyć w każde słowo, jakie serwuje jej poranne wydanie Proroka Codziennego. Zapewne gdyby wciąż była małą dziewczynką, na wieść o tym, że rozmowę dokończą kiedy indziej, z jej ust wydałby się jęk niezadowolenia, jednak młodej damie, zwłaszcza odzianej w drogą suknię i pełniącą swe obowiązki podczas spotkań towarzyskich, nie przystoi tak infantylne zachowanie. - Oczywiście. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie znajdziesz chwilę, by odwiedzić mnie w Wiltshire? Będę zaszczycona mogąc ugościć cię filiżanką herbaty, którą ostatnio przywiózł z Indii mój wuj.
Doświadczenie to coś, czego odmawia się chowanym pod kryształowym kloszem arystokratkom. Królewskie maniery, zdobne salony i służba gotowa spełnić każde życzenie skutecznie zamieniają życie w ułudę, z której szponów nader ciężko się wyrwać. Rzucają cień nawet na doświadczenia tak prozaiczne, jak przysługujące każdej młodej czarownicy prawo do pobierania nauk magicznych sprawiając, że cały ten proces postrzega się przez pryzmat dokryn, wpajanych od lat najmłodszych. Być może brakuje jej realnego kontaktu z rzeczywistością, by wypowiadane formuły przestały być jedynie pustymi słowami, jednak grając według zasad nie dane jej wyrwać się z więzów arystokracji.
- Dziękuję ci za dzisiejszy wieczór, Tristanie - odpowiada łagodnie, by pozwolić odprowadzić się do wnętrza Somerset House, gdzie po uprzednim pożegnaniu za pomocą proszku Fiuu przenosi się do dworku w Wiltshire, wciąż skrycie licząc na to, że w niedługim czasie znów uraczy ją opowieściami o smokach.
zt x2
- Kłusownikami? - powtarza za nim nie usiłując nawet ukryć zdziwienia. Marszczy nieznacznie zadarty nosek, najwyraźniej zupełnie niezadowolona, niż jakiś zbyt brawurowy człowiek gotów jest stanąć w szranki i istotą tak niezwykłą. - Sądziłam, że przestali stanowić zagrożenie już jakiś czas temu - dodaje, nagle uświadamiając sobie, iż nie powinna wierzyć w każde słowo, jakie serwuje jej poranne wydanie Proroka Codziennego. Zapewne gdyby wciąż była małą dziewczynką, na wieść o tym, że rozmowę dokończą kiedy indziej, z jej ust wydałby się jęk niezadowolenia, jednak młodej damie, zwłaszcza odzianej w drogą suknię i pełniącą swe obowiązki podczas spotkań towarzyskich, nie przystoi tak infantylne zachowanie. - Oczywiście. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie znajdziesz chwilę, by odwiedzić mnie w Wiltshire? Będę zaszczycona mogąc ugościć cię filiżanką herbaty, którą ostatnio przywiózł z Indii mój wuj.
Doświadczenie to coś, czego odmawia się chowanym pod kryształowym kloszem arystokratkom. Królewskie maniery, zdobne salony i służba gotowa spełnić każde życzenie skutecznie zamieniają życie w ułudę, z której szponów nader ciężko się wyrwać. Rzucają cień nawet na doświadczenia tak prozaiczne, jak przysługujące każdej młodej czarownicy prawo do pobierania nauk magicznych sprawiając, że cały ten proces postrzega się przez pryzmat dokryn, wpajanych od lat najmłodszych. Być może brakuje jej realnego kontaktu z rzeczywistością, by wypowiadane formuły przestały być jedynie pustymi słowami, jednak grając według zasad nie dane jej wyrwać się z więzów arystokracji.
- Dziękuję ci za dzisiejszy wieczór, Tristanie - odpowiada łagodnie, by pozwolić odprowadzić się do wnętrza Somerset House, gdzie po uprzednim pożegnaniu za pomocą proszku Fiuu przenosi się do dworku w Wiltshire, wciąż skrycie licząc na to, że w niedługim czasie znów uraczy ją opowieściami o smokach.
zt x2
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
z ministerstwa
Nie zamierzał jeszcze wracać do pustego domu, bo to że Sophia nie spędzała wolnego dnia w domu było bardziej niż pewne. Od zawsze była aktywna i bardzo by się zdziwił, gdyby gniła w łóżku. Jak czasami on, chociaż wolne dni były dla niego jak woda na pustyni. Osiem godzin snu było zbawieniem, chociaż Raiden był przyzwyczajony do zarywania nocek i przysypiania w biurze, na wolnej kozetce jak chociażby ostatnio w prosektorium w gabinecie Rowan. Dobrze, że pozwoliła mu tam zostać, bo gdyby zrobił jeszcze krok, padłby jak długi. Rany dalej dawały się we znaki, ale nie aż tak silnie jak tamtej nocy. Zresztą uzdrowiciele odwalili kawał dobrej roboty, chociaż większość zasług przypadała Yaxley'owej. Dzięki niej dało się go wyleczyć o wiele szybciej i nie zostały po szwach żadne ślady prócz równej białawej kreski oznaczającej bliznę. Eliksiry naprawdę potrafiły czynić cuda, a co za tym idzie Raiden był wdzięczny za to że istniała magia. W innym przypadku wyglądałby zapewne jak potwór Frankensteina. Zaśmiał się pod nosem na tę myśl, a Peony rzuciła mu pytające spojrzenie. Potrząsnął głową i gdy wyszli z Ministerstwa, zatrzymał się i rzucił:
- Wiesz co? Mam pewien pomysł. Nie chcesz się przejść? W końcu oboje mamy dość spięty dzień... Nawet jeśli trwał zaledwie pół godziny.
I poszli. Nie rozmawiali za dużo po drodze, ale był to całkiem przyjemny spacer. Zimne powietrze nieco orzeźwiło ich zmęczone ciągłymi pytaniami referendum umysły, a widząc znajome ulice bez zbędnego tłoku jakoś cały stres uszedł gdzieś w eter. Co prawda wcale nie zapomnieli o tych dziwnych wydarzeniach, które mogły mieć naprawdę katastrofalne skutki. Carter zastanawiał się czy gdyby naprawdę taka policja powstała nie zostałby do niej wcielony siłą. Jeśli tak... Powinien już się rozglądać za nową pracą. Mógłby wrócić do brygady... Chociaż praca w czarodziejskiej policji naprawdę go satysfakcjonowała i żal byłoby mu się wynosić. Na szczęście jeszcze nie znali końca głosowania i mogli nacieszyć się tą chwilą nieświadomości. W końcu doszli do Somerset House i Raiden zabrał głos, czując, że powinien poruszyć ten temat:
- Jeszcze raz dziękuję ci za ten obiad. Było naprawdę miło.
Zerknął na kuzynkę, zastanawiając się nad jej reakcją. Wydawała się nie być taka zadowolona trzy dni temu, gdy razem z Nate'm robili wybuchające rakiety z butelek po mleku.
Nie zamierzał jeszcze wracać do pustego domu, bo to że Sophia nie spędzała wolnego dnia w domu było bardziej niż pewne. Od zawsze była aktywna i bardzo by się zdziwił, gdyby gniła w łóżku. Jak czasami on, chociaż wolne dni były dla niego jak woda na pustyni. Osiem godzin snu było zbawieniem, chociaż Raiden był przyzwyczajony do zarywania nocek i przysypiania w biurze, na wolnej kozetce jak chociażby ostatnio w prosektorium w gabinecie Rowan. Dobrze, że pozwoliła mu tam zostać, bo gdyby zrobił jeszcze krok, padłby jak długi. Rany dalej dawały się we znaki, ale nie aż tak silnie jak tamtej nocy. Zresztą uzdrowiciele odwalili kawał dobrej roboty, chociaż większość zasług przypadała Yaxley'owej. Dzięki niej dało się go wyleczyć o wiele szybciej i nie zostały po szwach żadne ślady prócz równej białawej kreski oznaczającej bliznę. Eliksiry naprawdę potrafiły czynić cuda, a co za tym idzie Raiden był wdzięczny za to że istniała magia. W innym przypadku wyglądałby zapewne jak potwór Frankensteina. Zaśmiał się pod nosem na tę myśl, a Peony rzuciła mu pytające spojrzenie. Potrząsnął głową i gdy wyszli z Ministerstwa, zatrzymał się i rzucił:
- Wiesz co? Mam pewien pomysł. Nie chcesz się przejść? W końcu oboje mamy dość spięty dzień... Nawet jeśli trwał zaledwie pół godziny.
I poszli. Nie rozmawiali za dużo po drodze, ale był to całkiem przyjemny spacer. Zimne powietrze nieco orzeźwiło ich zmęczone ciągłymi pytaniami referendum umysły, a widząc znajome ulice bez zbędnego tłoku jakoś cały stres uszedł gdzieś w eter. Co prawda wcale nie zapomnieli o tych dziwnych wydarzeniach, które mogły mieć naprawdę katastrofalne skutki. Carter zastanawiał się czy gdyby naprawdę taka policja powstała nie zostałby do niej wcielony siłą. Jeśli tak... Powinien już się rozglądać za nową pracą. Mógłby wrócić do brygady... Chociaż praca w czarodziejskiej policji naprawdę go satysfakcjonowała i żal byłoby mu się wynosić. Na szczęście jeszcze nie znali końca głosowania i mogli nacieszyć się tą chwilą nieświadomości. W końcu doszli do Somerset House i Raiden zabrał głos, czując, że powinien poruszyć ten temat:
- Jeszcze raz dziękuję ci za ten obiad. Było naprawdę miło.
Zerknął na kuzynkę, zastanawiając się nad jej reakcją. Wydawała się nie być taka zadowolona trzy dni temu, gdy razem z Nate'm robili wybuchające rakiety z butelek po mleku.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Czuła się trochę przytłoczona i dlatego też nie chciała wracać od razu do domu. To zwykle łączyło się z pytaniami, na które przecież sama jeszcze nie znała odpowiedzi. Nie chciała skupiać się na pytającym spojrzeniu syna i zmartwionej twarzy matki. Z drugiej strony nie wiedziała dlaczego aż tak się tym dzisiaj przejęła. W końcu nigdy zbytnio się tym nie interesowała, a dzisiaj naprawdę poczuła jakby była częścią tego wszystkiego. I może to wszystko było spowodowane tym, że wcześniej nie widziała tego jak szybko posuwa się świat. Ich świat. Nie ten oddalony, nie ten daleki, który przemierzała przez dwa lata. Ten znajomy. Okalający ich z każdej strony. Łatwo było zobaczyć w nim prawdę. Tylko i wyłącznie dlatego, że prawdy w nim szukała. Skinęła głową kiedy zaproponował jej spacer. Była lekko zaskoczona. Pewnie od ich spotkania w środku lasu nie mieli takiej możliwości by po prostu się przejść, by tak normalnie porozmawiać. Bez wracającego męża, bez Nate'a, bez policji. I nawet jeżeli przez chwile milczeli to było to w jakiś sposób pokrzepiające. Oczywiście te wszystkie rzeczy nadal w niej były. Nie przestała nagle patrzeć inaczej na te wszystkie sprzeczki. Po prostu dzisiaj o nich nie myślała. Nawet przez chwile. Wyrwał ją z zamyśleń przerywając ciszę. Spojrzała na niego zaskoczona potrzebując chwili by skupić się na słowach jakie wypowiedział. Uśmiechnęła się lekko i przeniosła wzrok na rozciągający się przed nimi koniec zimy. Dość mokry koniec zimy. - Tak… - zaczęła. - Chyba to pierwszy raz kiedy wytrzymaliśmy bez chęci zabicia się przez parę godzin. - powiedziała i choć jej ton głosu był żartobliwy to przecież miała w tym także dużo racji. Szczerze nie wiedziała na co liczyła organizując ten obiad. Z jednej strony wiedziała, że byli już dorosłymi ludźmi i takich rzeczy po prostu nie powinno się zostawiać samym sobie. Jednak z drugiej strony to było po prostu ekstremalne. Próba. - Zapomniałam już trochę. W sensie… zapomniałam jak to jest, kiedy w domu jest więcej ludzi niż ja i Nate. Przez ostatnie dwa lata byliśmy tylko we dwójkę i chyba wmówiłam sobie, że tak powinno już być. A jednak chyba się pomyliłam. To było dla niego dobre – powiedziała. I dla mnie – dodała już w myślach.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| z atrium
Opuściła ministerstwo z nieskrywaną ulgą. Chociaż było to jej miejsce pracy, odkąd dowiedziała się o planach referendum i to, co miało podlegać głosowaniu, poczuła do niego silne zniechęcenie. Zaczęła naprawdę obawiać się tego, w jakim kierunku mógł zmierzać ich świat, skoro nastroje antymugolskie narastały, a pani minister z jakiegoś powodu nagle zmieniła nastawienie i zaczęła propagować te poglądy, o czym świadczyła jej noworoczna przemowa czy choćby to dzisiejsze głosowanie. Coś jej tu nie pasowało; może chodziło o zdobycie poparcia rodów czystej krwi, a może... kryło się za tym coś innego? Tego nie wiedziała, ale, gdy szła szybkim krokiem ulicą, w jej głowie kłębiły się setki myśli, a na bladej twarzy malował się niepokój. Mijający ją mugole byli nieświadomi wszystkiego, nawet nie wiedzieli, że właśnie mogły warzyć się ich przyszłe losy! Jeśli czarodzieje kiedykolwiek wyszliby z ukrycia... Nie, o tym wolała nie myśleć.
Idąc szybkim krokiem, wypatrywała w tłumie wysokiej sylwetki Raidena. Widziała, jak szedł, obok niego znajdowała się kobieta. Dopiero, gdy znalazła się odpowiednio blisko, rozpoznała w niej Peony, swoją kuzynkę. Do tej pory zawsze miała wrażenie, że ona i Raiden nie przepadają za sobą, dlatego bardzo zdziwił ją ten widok.
Pokonała jednak ostatnie metry i wreszcie udało jej się ich dogonić.
- Raiden! - powiedziała, zrównując się z nimi. Nie słyszała ich wcześniejszej rozmowy. - I witaj, Peony! Zobaczyłam was już w atrium, ale chyba mnie nie zauważyliście, więc poszłam za wami.
Była leciutko zdyszana, bo przez cały ten czas szła bardzo szybko, klucząc między niemagicznymi i starając się nie zgubić brata.
- Już po głosowaniu? - zapytała znacznie ciszej. Oboje mogli zobaczyć, że w jej charakterystycznych oczach barwy płynnego złota czaił się niepokój. Była jednak ciekawa, co oni myśleli o tym wszystkim, bo chociaż o referendum było wiadomo od jakiegoś tygodnia, z powodu nawału pracy nie było czasu, żeby wymienić więcej niż kilka zdań na ten temat. Była jednak pewna, że brat przeżywał to wszystko w nie mniejszym stopniu, niż ona. Ich rodzice też na pewno by to mocno przeżyli, gdyby nie to, że byli martwi. Ojciec Carterów był w końcu znany z promugolskich poglądów. Jak zareagowałby na wieść, że ministerstwo chce powołać policję antymugolską? Na pewno niezbyt dobrze.
Opuściła ministerstwo z nieskrywaną ulgą. Chociaż było to jej miejsce pracy, odkąd dowiedziała się o planach referendum i to, co miało podlegać głosowaniu, poczuła do niego silne zniechęcenie. Zaczęła naprawdę obawiać się tego, w jakim kierunku mógł zmierzać ich świat, skoro nastroje antymugolskie narastały, a pani minister z jakiegoś powodu nagle zmieniła nastawienie i zaczęła propagować te poglądy, o czym świadczyła jej noworoczna przemowa czy choćby to dzisiejsze głosowanie. Coś jej tu nie pasowało; może chodziło o zdobycie poparcia rodów czystej krwi, a może... kryło się za tym coś innego? Tego nie wiedziała, ale, gdy szła szybkim krokiem ulicą, w jej głowie kłębiły się setki myśli, a na bladej twarzy malował się niepokój. Mijający ją mugole byli nieświadomi wszystkiego, nawet nie wiedzieli, że właśnie mogły warzyć się ich przyszłe losy! Jeśli czarodzieje kiedykolwiek wyszliby z ukrycia... Nie, o tym wolała nie myśleć.
Idąc szybkim krokiem, wypatrywała w tłumie wysokiej sylwetki Raidena. Widziała, jak szedł, obok niego znajdowała się kobieta. Dopiero, gdy znalazła się odpowiednio blisko, rozpoznała w niej Peony, swoją kuzynkę. Do tej pory zawsze miała wrażenie, że ona i Raiden nie przepadają za sobą, dlatego bardzo zdziwił ją ten widok.
Pokonała jednak ostatnie metry i wreszcie udało jej się ich dogonić.
- Raiden! - powiedziała, zrównując się z nimi. Nie słyszała ich wcześniejszej rozmowy. - I witaj, Peony! Zobaczyłam was już w atrium, ale chyba mnie nie zauważyliście, więc poszłam za wami.
Była leciutko zdyszana, bo przez cały ten czas szła bardzo szybko, klucząc między niemagicznymi i starając się nie zgubić brata.
- Już po głosowaniu? - zapytała znacznie ciszej. Oboje mogli zobaczyć, że w jej charakterystycznych oczach barwy płynnego złota czaił się niepokój. Była jednak ciekawa, co oni myśleli o tym wszystkim, bo chociaż o referendum było wiadomo od jakiegoś tygodnia, z powodu nawału pracy nie było czasu, żeby wymienić więcej niż kilka zdań na ten temat. Była jednak pewna, że brat przeżywał to wszystko w nie mniejszym stopniu, niż ona. Ich rodzice też na pewno by to mocno przeżyli, gdyby nie to, że byli martwi. Ojciec Carterów był w końcu znany z promugolskich poglądów. Jak zareagowałby na wieść, że ministerstwo chce powołać policję antymugolską? Na pewno niezbyt dobrze.
Raiden nie miał nic do swojej kuzynki, która jedynie była przewrażliwiona, ale z tego co zdołał się dowiedzieć, większą część przeanalizował, inną po prostu wywnioskował i zaobserwował - nie miała łatwo. Była więc usprawiedliwiona po części, chociaż dalej nie rozumiał jej niektórych zachować jak na przykład naskok w chwili, w której powiedział jej o obserwacji domu w Dolinie Godryka. To dla jej i Nate'a bezpieczeństwa, a ona zareagowała jakby co najmniej oznajmiał, że policja przejmuje budynek i ma godzinę na wyniesienie się gdzie indziej. To że ojciec chłopca był skurwysynem wiedział od początku. Szkoda jedynie że Peony musiała się o tym dowiedzieć na własnej skórze. Ale jakby nie patrzeć miała naprawdę świetne zadośćuczynienie od świata - Nathaniel był dzieciakiem, którego każdy rodzic chciałby się doczekać.
- Myślę, że przed tym ocalił nas Nate - odpowiedział Raiden na słowa kuzynki z lekkim uśmiechem. Fakt. Było to pół żartem pół serio, ale oboje znali powód, dla którego to powiedziała. Zaraz też wsłuchał się w dalszą wypowiedź, przenosząc spojrzenie na plac Somerset House, gdzie zaszli. - Mieliście siebie - odparł z pewną dozą rezerwy. No, tak. On z własnej głupoty i przyczyn losowych został dziwnie tego pozbawiony. Trzy lata bez najbliższych i utracenie kogoś, kto mógł się takową osobą stać. Nie powiedział nic więcej, wiedząc, że nie byłby zbytnio w stanie dodać nic sensownego. Zaraz jednak jego uwaga została zupełnie odwrócona od myśli o przeszłości, gdy przed nimi pojawiła się nagle... - Sophia! - rzucił lekko, a nawet bardzo zaskoczony. Zmaterializowania się siostry tuż obok się nie spodziewał. Nie mógł jednak się powstrzymać przed szerokim uśmiechem na jej widok i zmierzwieniu jej rudych włosów. Szczególnie takie zaaferowanej. Widocznie zależało jej na dogonieniu ich dwójki. Przez ten moment poczuł się jak kiedyś. Zaraz to uczucie zniknęło, gdy Sophia spytała o referendum. Odetchnął jedynie i przejechał dłonią po przydługawych włosach.
- Mam nadzieję, że ludzie postąpią słusznie - odparł w końcu. Wiedział, że nie musiał pytać żadnej jakich odpowiedzi udzieliły. - Przecież to jakiś nieśmieszny żart. Powinni znać konsekwencje tych działań.
On już widział te zamieszki. To co było teraz, to był jedynie przedsmak.
- Myślę, że przed tym ocalił nas Nate - odpowiedział Raiden na słowa kuzynki z lekkim uśmiechem. Fakt. Było to pół żartem pół serio, ale oboje znali powód, dla którego to powiedziała. Zaraz też wsłuchał się w dalszą wypowiedź, przenosząc spojrzenie na plac Somerset House, gdzie zaszli. - Mieliście siebie - odparł z pewną dozą rezerwy. No, tak. On z własnej głupoty i przyczyn losowych został dziwnie tego pozbawiony. Trzy lata bez najbliższych i utracenie kogoś, kto mógł się takową osobą stać. Nie powiedział nic więcej, wiedząc, że nie byłby zbytnio w stanie dodać nic sensownego. Zaraz jednak jego uwaga została zupełnie odwrócona od myśli o przeszłości, gdy przed nimi pojawiła się nagle... - Sophia! - rzucił lekko, a nawet bardzo zaskoczony. Zmaterializowania się siostry tuż obok się nie spodziewał. Nie mógł jednak się powstrzymać przed szerokim uśmiechem na jej widok i zmierzwieniu jej rudych włosów. Szczególnie takie zaaferowanej. Widocznie zależało jej na dogonieniu ich dwójki. Przez ten moment poczuł się jak kiedyś. Zaraz to uczucie zniknęło, gdy Sophia spytała o referendum. Odetchnął jedynie i przejechał dłonią po przydługawych włosach.
- Mam nadzieję, że ludzie postąpią słusznie - odparł w końcu. Wiedział, że nie musiał pytać żadnej jakich odpowiedzi udzieliły. - Przecież to jakiś nieśmieszny żart. Powinni znać konsekwencje tych działań.
On już widział te zamieszki. To co było teraz, to był jedynie przedsmak.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Somerset House
Szybka odpowiedź