Somerset House
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Somerset House
Duży budynek położony po południowej stronie ulicy Strand w dzielnicy City of Westminster, po prawej stronie Waterloo Bridge. Centralna część utrzymana jest w stylu neoklasycystycznym, dobudowane po latach skrzydła zaś w stylu wiktoriańskim. Pierwotnie miała pełnić funkcję "narodowego gmachu", skupiając w sobie urzędy publiczne z całego Londynu.
Przez około dwieście lat był siedzibą najważniejszych urzędów w państwie – służb skarbowych, morskich, podatkowych, Ministerstwa Księstwa Lancaster oraz Kornwalii, Urzędu Generalnego Kontrolera Ziem Królewskich i wielu innych. Przez około sto lat miała tu swoją główną siedzibę Royal Academy, prestiżowa królewska instytucja artystyczna. Do ważnych instytucji, których biura mieściły się w tym miejscu należy również Royal Society (będące odpowiednikiem akademii nauk) oraz Society of Antiquaries of London (zajmujące się m.in. badaniami historycznymi, archeologią, historią sztuki, architektury, konserwacją zabytków). Część pomieszczeń zajmował także Uniwersytet Londyński. Przez krótki czas mieściły się tu biura Admiralicji. Ostatecznie jednak miejsce urzędów zajął Courtauld Institute of Art, który w Courtauld Gallery wystawia imponującą kolekcję sztuki europejskiej. Galeria posiada bezlik płócien, rysunków czołowych światowych artystów, a także rzeźby, ceramikę, meble i tkaniny. Na dziedzińcu, który do późnych godzin wieczornych jest otwarty do publicznego użytku, odbywają się koncerty muzyczne i pokazy filmowe. Zimą pełni funkcję lodowiska.
Przez około dwieście lat był siedzibą najważniejszych urzędów w państwie – służb skarbowych, morskich, podatkowych, Ministerstwa Księstwa Lancaster oraz Kornwalii, Urzędu Generalnego Kontrolera Ziem Królewskich i wielu innych. Przez około sto lat miała tu swoją główną siedzibę Royal Academy, prestiżowa królewska instytucja artystyczna. Do ważnych instytucji, których biura mieściły się w tym miejscu należy również Royal Society (będące odpowiednikiem akademii nauk) oraz Society of Antiquaries of London (zajmujące się m.in. badaniami historycznymi, archeologią, historią sztuki, architektury, konserwacją zabytków). Część pomieszczeń zajmował także Uniwersytet Londyński. Przez krótki czas mieściły się tu biura Admiralicji. Ostatecznie jednak miejsce urzędów zajął Courtauld Institute of Art, który w Courtauld Gallery wystawia imponującą kolekcję sztuki europejskiej. Galeria posiada bezlik płócien, rysunków czołowych światowych artystów, a także rzeźby, ceramikę, meble i tkaniny. Na dziedzińcu, który do późnych godzin wieczornych jest otwarty do publicznego użytku, odbywają się koncerty muzyczne i pokazy filmowe. Zimą pełni funkcję lodowiska.
Kiedyś taka nie była. Kiedyś daleko było jej do przewrażliwionej, szalonej i lekko znerwicowanej. Dawno temu miała plan na wszystko i ten plan zwykle się sprawdzał. Wierzyła, że to co robi robi dobrze i nie potrzebowała zbyt długo się zastanawiać nad własnymi czynami. Teraz nie wierzyła już w nic. Wyczekiwała tylko czegoś złego, bo tak było zwyczajnie prościej. Nie było tak, że miała o tym jakąkolwiek świadomość. Zwyczajnie bała się znowu wierzyć, że nie wszystko w jej życiu jest totalnym błędem. W życiu popełniła ich wiele. Miała tego świadomość. Jednak gdyby nie popełniła niektórych błędów nigdy nie miałaby Nathaniela. A ona tylko dzięki niemu całkowicie nie zwariowała. Uśmiechnęła się. Oboje widzieli, że chłopiec przywiązał się do Cartera. Wiedziała dlaczego i trochę ją to niepokoiło. Jednak zostawiła to. Niech się dzieje co ma być. Może nie jest aż tak przewrażliwiona jakby się mogło wydawać. Westchnęła. Czasami to wystarcza, a czasami życie tylko w dwójkę powoduje później ogromny szok. Szok pojawiający się w konfrontacji z innymi. Tak jak podczas ich kolacji. - Tak – zaczęła potwierdzając. - Ale tak może być… tylko lepiej. - dodała. Ciężko jej było z nim rozmawiać na takie tematy. Nie była do tego przyzwyczajona. Zwykle albo się na siebie darli, albo w ogóle się unikali. Ostatnio było inaczej. Było jakby lżej chociaż i tak myślała, że to tylko cisza przed wielką burzą. Kiedy wyrosła przed nimi rudowłosa aurorka Peony drgnęła zaskoczona. Po chwili uśmiechnęła się szeroko i przytuliła kobietę do siebie. Jej się tu nie spodziewała chociaż słysząc jej płytki oddech domyśliła się, że kobieta próbowała ich złapać już dłuższy czas. - Trzeba było do nas krzyczeć. Twój brat jest głuchy, ale ja bym usłyszała. - powiedziała spoglądając na Cartera i uśmiechając się lekko. Chyba mieli kolejne spotkanie rodzinne. Cieszyło ją to. Lubiła być wśród bliskim. W końcu przez ostatnie dwa lata była od nich bardzo daleko. Drgnęła kiedy Sophia zapytała o referendum. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Chciałaby być pewna, że ludzie wybiorą dobrze. Chciałaby mieć pewność, że to referendum skończy się dla wszystkich tak jak powinno. Jednak wiedziała, że ich zdanie to kropla w morzu. Westchnęła. - Cokolwiek się stanie… ja po prostu mam nadzieje, że to nie jest coś wymagającego dłuższego zastanowieniu. To straszne, że w ogóle do takiego referendum doszło. - przyznała wbijając spojrzenie w kuzynkę. - Co o tym myślisz, Soph? - zapytała.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cieszyła się, że ich spotkała. Łatwiej było się uporać z tymi niezręcznymi myślami, mając obok siebie kogoś bliskiego, a zarówno Raiden, jak i Peony byli jej bliscy. Nawet mimo niezręczności w relacjach z bratem, która zakradła się pomiędzy nich po śmierci rodziców, nadal był dla niej ważny, zawsze będzie. I wiedziała, że nawet teraz, po latach, chociaż pewne rzeczy ich podzieliły, w wielu sprawach myślał podobnie. W obliczu szaleństw ministerstwa tego potrzebowała – ostoi w postaci ludzi, którym mogła zaufać, którzy pewnie tak jak ona dostrzegali, że dzieje się coś złego i nie dawali się mamić ani nie uważali jej za przewrażliwionej wariatki. Przynajmniej, w to wierzyła i byłaby niezmiernie rozczarowana, gdyby okazało się, że się myliła.
Mimo niewesołych myśli, nie mogła się nie uśmiechnąć, kiedy Raiden zmierzwił jej rude włosy. Tak dawno tego nie robił! Właściwie minęło dobrych parę lat, odkąd ostatni raz wykonał wobec niej taki gest i domyśliła się, że to było z jego strony całkowicie spontaniczne, to przełamanie dystansu, który utrzymywali od stycznia. Przez moment i ona poczuła się jak kiedyś. W dawnych czasach, kiedy wszystko było dobrze.
Po chwili objęła ją też Peony, której uścisk Sophia odwzajemniła, ciesząc się z obecności kuzynki i z tego, że najwyraźniej udało jej się jakoś porozumieć z Raidenem. Nawet nie wiedziała, kiedy i jak do tego doszło. A może po prostu dzisiaj przypadkiem spotkali się w atrium i postanowili odłożyć dawne problemy na bok w obliczu tego, co się dzieje?
- Idziecie w jakieś konkretne miejsce? Jeśli pozwolicie, pójdę z wami. I tak już chyba mam dzisiaj wolne – zapytała już po tych powitaniach, a przed przejściem do tego, co ją w tej chwili nurtowało. Bo nie potrafiłaby długo unikać tego tematu, skoro w tej chwili mocno leżał jej na sercu i miała wrażenie, że im też.
- Też mam nadzieję, że ludzi rozsądnie myślących okaże się więcej. Że statystyki w gazecie kłamią... Nie wierzę, że można być aż tak krótkowzrocznym i nie dostrzegać, jak wielki chaos wprowadziłoby to na świecie. W naszym i w tym – powiedziała, rozglądając się po niemagicznej ulicy. – Po co na siłę zmieniać coś, co funkcjonowało dobrze przez setki lat?
Czuła się zwyczajnie rozczarowana. Pragnęła być aurorem, walczyć w słusznej sprawie... Ale to, co miało dziś miejsce, nie było słuszne, bo nikt rozsądny nawet nie pomyślałby o tym, żeby wymyślić takie ustawy, jak te, które podlegały głosowaniu.
Mimo niewesołych myśli, nie mogła się nie uśmiechnąć, kiedy Raiden zmierzwił jej rude włosy. Tak dawno tego nie robił! Właściwie minęło dobrych parę lat, odkąd ostatni raz wykonał wobec niej taki gest i domyśliła się, że to było z jego strony całkowicie spontaniczne, to przełamanie dystansu, który utrzymywali od stycznia. Przez moment i ona poczuła się jak kiedyś. W dawnych czasach, kiedy wszystko było dobrze.
Po chwili objęła ją też Peony, której uścisk Sophia odwzajemniła, ciesząc się z obecności kuzynki i z tego, że najwyraźniej udało jej się jakoś porozumieć z Raidenem. Nawet nie wiedziała, kiedy i jak do tego doszło. A może po prostu dzisiaj przypadkiem spotkali się w atrium i postanowili odłożyć dawne problemy na bok w obliczu tego, co się dzieje?
- Idziecie w jakieś konkretne miejsce? Jeśli pozwolicie, pójdę z wami. I tak już chyba mam dzisiaj wolne – zapytała już po tych powitaniach, a przed przejściem do tego, co ją w tej chwili nurtowało. Bo nie potrafiłaby długo unikać tego tematu, skoro w tej chwili mocno leżał jej na sercu i miała wrażenie, że im też.
- Też mam nadzieję, że ludzi rozsądnie myślących okaże się więcej. Że statystyki w gazecie kłamią... Nie wierzę, że można być aż tak krótkowzrocznym i nie dostrzegać, jak wielki chaos wprowadziłoby to na świecie. W naszym i w tym – powiedziała, rozglądając się po niemagicznej ulicy. – Po co na siłę zmieniać coś, co funkcjonowało dobrze przez setki lat?
Czuła się zwyczajnie rozczarowana. Pragnęła być aurorem, walczyć w słusznej sprawie... Ale to, co miało dziś miejsce, nie było słuszne, bo nikt rozsądny nawet nie pomyślałby o tym, żeby wymyślić takie ustawy, jak te, które podlegały głosowaniu.
Raidenowi przemknęło przez myśl, że dzisiejszy dzień daje mu wiele okazji do zadziwienia. Peony, przy której czuł się bezpiecznie i dobrze, referendum, które poważnie go zaniepokoiło, aż w końcu Sophia, która przypadkowo dojrzała jego sylwetkę wśród tłumu ludzi. Naprawdę zadziwiające... Nie, żeby mu to nie odpowiadało. Jego dalsza kuzynka miała wszak rację, mówiąc, że pierwszy raz od... Narodzin nie darli ze sobą kotów. A do tego zmierzwił włosy rudowłosej młodszej siostrzyczce jak za dawnych lat. Bez granicy, bez oporu, bez dziwnego dystansu. Po prostu wyciągnął rękę i zrobił to. Jej szeroki uśmiech podziałał jak katar i po chwili Carter sam się szeroko uśmiechał.
- Nie tak naprawdę chyba powoli mieliśmy kończyć - odpowiedział, wzruszając lekko ramionami, obserwując okolicę dookoła nich. Fakt. Zaczęło się robić zimno, a nie uśmiechało mu się biegać w deszczu na krańce Londynu do domu. Peony też wyglądała na tęskniącą za Nate'm. Właśnie... Raiden powinien odwiedzić tego małego łobuza w najbliższym czasie. Ostatnio dobrze się dogadywali i nie powinien tego zaniedbać. Wydawało mu się, że potrzebował tego nie tylko synek Sprout, ale również i on sam. Po jego słowach zaraz jednak zobaczył dziwne wyrazy twarzy obu kobiet i dodał weselej:
- Ale chodźmy dalej. Jeszcze trochę i dojdziemy na tyły Somerset, a dawno tam nie byłem!
Nie odpowiedział. Początkowo. Nie chciał ich martwić swoim możliwym złożeniem rezygnacji z pracy w policji. I tak miały już za dużo na głowie. I co najważniejsze - nic nie było wiadomo o wynikach referendum. Jeszcze...
- Wydaje mi się, że ktoś pociąga za sznurki i próbuje wmówić ludziom, że zmiany wyjdą im na dobre. Wystarczy zobaczyć ten szmatławy numer Proroka, który widać od razu że popiera minister - burknął, po czym przyspieszył nieco kroku, nie zauważając, że zostawia nieco w tyle obie przedstawicielki płci pięknej. Za bardzo pochłonęły go jego własne myśli, które nie należały go najjaśniejszych.
- Nie tak naprawdę chyba powoli mieliśmy kończyć - odpowiedział, wzruszając lekko ramionami, obserwując okolicę dookoła nich. Fakt. Zaczęło się robić zimno, a nie uśmiechało mu się biegać w deszczu na krańce Londynu do domu. Peony też wyglądała na tęskniącą za Nate'm. Właśnie... Raiden powinien odwiedzić tego małego łobuza w najbliższym czasie. Ostatnio dobrze się dogadywali i nie powinien tego zaniedbać. Wydawało mu się, że potrzebował tego nie tylko synek Sprout, ale również i on sam. Po jego słowach zaraz jednak zobaczył dziwne wyrazy twarzy obu kobiet i dodał weselej:
- Ale chodźmy dalej. Jeszcze trochę i dojdziemy na tyły Somerset, a dawno tam nie byłem!
Nie odpowiedział. Początkowo. Nie chciał ich martwić swoim możliwym złożeniem rezygnacji z pracy w policji. I tak miały już za dużo na głowie. I co najważniejsze - nic nie było wiadomo o wynikach referendum. Jeszcze...
- Wydaje mi się, że ktoś pociąga za sznurki i próbuje wmówić ludziom, że zmiany wyjdą im na dobre. Wystarczy zobaczyć ten szmatławy numer Proroka, który widać od razu że popiera minister - burknął, po czym przyspieszył nieco kroku, nie zauważając, że zostawia nieco w tyle obie przedstawicielki płci pięknej. Za bardzo pochłonęły go jego własne myśli, które nie należały go najjaśniejszych.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie wiedziała już co o tym myśleć. Nigdy nie żyła w spokoju. Zawsze działo się coś co ten spokój zakłócało i można powiedzieć, że w pewien sposób już się do tego przyzwyczaiła. Jednak zwykle działo się to tylko w jej obrębie. Reszta była niewzruszona. Zawsze miała myśl, że kiedy skończy się już zło, które ją dotknęło to wróci otaczający spokój. Teraz ta pewność ulotniła się wraz z ogłoszeniem referendum. Dzisiejszego ranka rozmawiała ze swoją matką, która zwykle niczym aż tak się nie denerwowała. A teraz? Była zirytowana, a Peony doskonale widziała rosnący w jej oczach niepokój. Z jednej strony to było przykre. Fakt, że akurat dzisiaj potrafili się ze sobą dogadać. Z drugiej liczyło się chyba wszystko prawda? - Nie wiem. Chyba nie chcę tego rozumieć. - zaczęła przyglądając się rudowłosej, a potem przenosząc wzrok na Cartera. - Parę dni temu do mojego ojca przyszedł mężczyzna… nie znał go, a ten się nie przedstawił. Zaczął wypytywać czy swoje usługi oferuje także mugolom. Oczywiście mógł być to tylko czarodziej szukający czegoś dla swojej rodziny, ale teraz już nie jestem niczego pewna. No, ale… nie rozmawiajmy już o tym. - powiedziała kręcąc głową. Martwiła się. Chyba martwienie się powinno być jej biegłością. Rodzina była dla niej najważniejsza i dla rodziny była w stanie zrobić wszystko. Z ojcem zawsze miała bardzo mocne więzy i o niego bała się szczególnie. Nie chciała, żeby ktokolwiek zakłócał mu spokój. Ktokolwiek. - Cokolwiek ma się wydarzyć nie chce, żeby to w nas uderzyło. Chciałabym wiedzieć co się stanie. Czasem żałuje, że nie mam daru przepowiadania przyszłości. Kto wie… może w tym momencie uspokajałabym Was i z uśmiechem na ustach poszlibyśmy na obiad? - choć w jej słowach pojawiła się żartobliwa nuta to było w tym trochę prawdy. Ciekawe czy ktoś wiedział o tym co nadchodzi, a jeśli tak to czy może spać spokojnie? Czy może nie śpi po nocach wiedząc, że idzie najgorsze. Spojrzała na kobietę, kiedy Rai wyprzedził ich o parę kroków. Uśmiechnęła się do rudowłosej i wywróciła oczami patrząc na jej brata. - Ktoś nie umie spacerować… - powiedziała. Tęskniła za Natem, za domem, za bezpieczeństwem, ale tu też czuła się dobrze. Chociaż pewnie prędzej przyznałaby się, że to przez piękną okolice, Sophi czy, że po prostu jej ulżyło. Nie mogła zniszczyć ich odwiecznej tradycji kłócenia się i powiedzieć, że w to wszystko wchodził też Rai. - Sophi… dawno Cię nie widziałam. Powinnaś nas w końcu odwiedzić. Praca za bardzo Cię pochłania wiesz? - powiedziała zwracając się do kobiety. Nie musiała mówić tego do Raia. Jego praca na jakiś jeszcze czas łączyła ich ze sobą więc wiedziała, że tak czy tak będzie gościem w jej domu.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To wszystko było bardzo dziwne. Te zmiany, które pojawiały się od dłuższego czasu. Bo referendum nie było przecież pierwszą niepokojącą rzeczą, która się wydarzyła. Już wcześniej źle się działo. Zarówno w jej najbliższym otoczeniu, jak i w społeczeństwie. Antymugolskie nastroje były niepokojące i nagle, myśląc o tym wszystkim, uświadomiła sobie, że oni, jej rodzice, byli ludźmi bardzo promugolskimi, jej ojciec był z tego znany w swojej pracy. Chociaż to już mogło zakrawać na teorię spiskową, może to, co się wydarzyło, było jakoś powiązane z obecnymi wydarzeniami? Łatwo mogła w to uwierzyć, bo od początku czuła, że kryło się za tym coś więcej.
Na moment prawie się zatrzymała, kiedy tylko ta myśl do niej dotarła. Kiedy połączyła jedno z drugim. Szybko jednak otrząsnęła się i ruszyła dalej za Raidenem i Peony, nie chcąc, by zauważyli coś dziwnego albo zaniepokoili się jej zachowaniem. Wciąż jednak była spięta i bała się o resztę bliskich. Jeśli rodzice zginęli, bo byli niewygodni, to co będzie z resztą spośród nich?
- Tak... chodźmy – wymamrotała, gdy brat powiedział, że niedługo dojdą do Somerset. Sama chętnie by tam poszła, bo też dawno nie miała ku temu okazji. W zamyśleniu przygryzła wargę, wsłuchując się w słowa Peony, mówiącej o dziwnej sytuacji z czarodziejem. – Może po prostu robił rozeznanie? Chociaż to brzmi dosyć dziwnie w kontekście ostatnich wydarzeń – zauważyła, i bynajmniej wcale nie miała na myśli rozeznania w kwestii roślin, a raczej w kwestii poglądów rodziny. Chociaż takie podejrzenie też już zakrawało o doszukiwanie się spisków tam, gdzie najprawdopodobniej wcale ich nie było. – Też wolałabym wiedzieć cokolwiek. Chociaż, gdyby to było coś złego, wtedy martwilibyśmy się jeszcze bardziej, ale i moglibyśmy się przygotować. Teraz... pozostaje nam czekanie i nadzieja, że Prorok mylił się w swoich ocenach. – Sophia także miała wrażenie, że gazeta wcale nie opublikowała tego niezależnie, a działała pod naciskiem ministerstwa, próbującego w ten sposób manipulować społeczeństwem. Cholera, kolejny spisek. Wszędzie wydawały się czaić spiski.
- I tak możemy pójść na obiad. Raiden nie będzie musiał się bać, że otrujemy się tym, co bym dla nas przygotowała – dodała dla rozluźnienia atmosfery i nawet się uśmiechnęła, choć jej miodowe oczy nadal pozostały skupione. – Tak, wiem, ostatnio stanowczo zbyt dużo czasu spędzam w pracy. Ale obiecuję, że niedługo do was wpadnę, może nawet w najbliższych dniach? Nie chciałabym, żeby Nate zapomniał, jak wyglądam. Jak się miewa? Mam nadzieję, że dobrze.
Naprawdę chciała odwiedzić Peony. Już dobrych kilka tygodni u niej nie była. Odkąd umarli rodzice, trochę kiepsko jej szło podtrzymywanie kontaktów towarzyskich, nawet z rodziną, zwykle starała się zająć swój umysł pracą. Ale chyba powinna coś zmienić w tym względzie.
Na moment prawie się zatrzymała, kiedy tylko ta myśl do niej dotarła. Kiedy połączyła jedno z drugim. Szybko jednak otrząsnęła się i ruszyła dalej za Raidenem i Peony, nie chcąc, by zauważyli coś dziwnego albo zaniepokoili się jej zachowaniem. Wciąż jednak była spięta i bała się o resztę bliskich. Jeśli rodzice zginęli, bo byli niewygodni, to co będzie z resztą spośród nich?
- Tak... chodźmy – wymamrotała, gdy brat powiedział, że niedługo dojdą do Somerset. Sama chętnie by tam poszła, bo też dawno nie miała ku temu okazji. W zamyśleniu przygryzła wargę, wsłuchując się w słowa Peony, mówiącej o dziwnej sytuacji z czarodziejem. – Może po prostu robił rozeznanie? Chociaż to brzmi dosyć dziwnie w kontekście ostatnich wydarzeń – zauważyła, i bynajmniej wcale nie miała na myśli rozeznania w kwestii roślin, a raczej w kwestii poglądów rodziny. Chociaż takie podejrzenie też już zakrawało o doszukiwanie się spisków tam, gdzie najprawdopodobniej wcale ich nie było. – Też wolałabym wiedzieć cokolwiek. Chociaż, gdyby to było coś złego, wtedy martwilibyśmy się jeszcze bardziej, ale i moglibyśmy się przygotować. Teraz... pozostaje nam czekanie i nadzieja, że Prorok mylił się w swoich ocenach. – Sophia także miała wrażenie, że gazeta wcale nie opublikowała tego niezależnie, a działała pod naciskiem ministerstwa, próbującego w ten sposób manipulować społeczeństwem. Cholera, kolejny spisek. Wszędzie wydawały się czaić spiski.
- I tak możemy pójść na obiad. Raiden nie będzie musiał się bać, że otrujemy się tym, co bym dla nas przygotowała – dodała dla rozluźnienia atmosfery i nawet się uśmiechnęła, choć jej miodowe oczy nadal pozostały skupione. – Tak, wiem, ostatnio stanowczo zbyt dużo czasu spędzam w pracy. Ale obiecuję, że niedługo do was wpadnę, może nawet w najbliższych dniach? Nie chciałabym, żeby Nate zapomniał, jak wyglądam. Jak się miewa? Mam nadzieję, że dobrze.
Naprawdę chciała odwiedzić Peony. Już dobrych kilka tygodni u niej nie była. Odkąd umarli rodzice, trochę kiepsko jej szło podtrzymywanie kontaktów towarzyskich, nawet z rodziną, zwykle starała się zająć swój umysł pracą. Ale chyba powinna coś zmienić w tym względzie.
Zasadnicze pytanie w tym wszystkim brzmiało jedynie - kto na tym zyska? Chyba wszyscy znali na nie odpowiedź. Przez chwilę szedł obok Peony i Sophii nie wsłuchując się w ich słowa, a jedynie pozwalając swoim myślom krążyć dookoła tego pytania. Tak. To było bardziej niż pewne. Czy jego ojciec to wiedział? Czy śmierć jego i mamy była prequelem do wydarzeń z dziesiątego marca? Z dzisiaj? Wiedzieli o czymś i nie mogli powiedzieć o tym światu? Może... Nie było to niemożliwe, chociaż wypowiedziane na głos mogło wydawać się niesamowitym, wręcz absurdalnym przypadkiem. Raiden jednak pracował w czarodziejskiej policji, a wcześniej jako brygadzista, by wiedzieć, że nie było czegoś takiego jak przypadki czy zrządzenia losu. Istniała siła wyższa, która kierowała ich życiem i to ona miała kontrolę nad wszystkim. Dawała i zabierała równocześnie niekoniecznie tym dobrym, chociaż jak widać druga strona triumfowała i możliwe, że miała nacieszyć się swoim zwycięstwem jeszcze jakiś czas. Carter nie miał jednak zamiaru się poddawać. Jeśli naprawdę oddział antymugolskiej policji miał zostać założony czekało go wiele decyzji, z którymi ciężko byłoby mu się pogodzić, ale które były słuszne. Czy rodzice byliby z niego dumni? Czy cieszyli się z tego co robią ich dzieci? Wierzył, że tak. Dalej szerzyły poglądy związane z rodziną Carterów, wyznając ich zasady jak i służąc prawu. Sophia jako pani auror, a on jako pracownik czarodziejskiej policji.
Gdy wyprzedził obie swoje towarzyszki, nie zauważył, gdy doszedł już na tyły Somerset House. I faktycznie. Był już głodny. Może by poszli do jakiejś restauracji, by przedłużyć ten rodzinny dzień? Czemu to nie mogło być takie proste? Mieli same wyzwania przed sobą, a czasem myślał, że jego życie bywa za nudne. Ta... Sprawa z mężem Peony, ostatnia wpadka z informacją, Sophia, scena polityczna... Co jeszcze miało się stać w tym miesiącu? Oby nic wielkiego i przeważającego o jego życiu. Odetchnął głęboko, obserwując rozległy plac za budynkiem i uśmiechnął się. W międzyczasie doszły do niego dziewczyny i stanęły po jego obu stronach. Nie zastanawiając się, oparł się na ich ramionach jednocześnie je do siebie przytulając.
- Moje! - zaśmiał się, po czym każdej z nich dał całusa w czubek głowy. Miał dość tych smutków. - Idziemy coś zjeść! - zawyrokował. - Co wybieracie?
Gdy wyprzedził obie swoje towarzyszki, nie zauważył, gdy doszedł już na tyły Somerset House. I faktycznie. Był już głodny. Może by poszli do jakiejś restauracji, by przedłużyć ten rodzinny dzień? Czemu to nie mogło być takie proste? Mieli same wyzwania przed sobą, a czasem myślał, że jego życie bywa za nudne. Ta... Sprawa z mężem Peony, ostatnia wpadka z informacją, Sophia, scena polityczna... Co jeszcze miało się stać w tym miesiącu? Oby nic wielkiego i przeważającego o jego życiu. Odetchnął głęboko, obserwując rozległy plac za budynkiem i uśmiechnął się. W międzyczasie doszły do niego dziewczyny i stanęły po jego obu stronach. Nie zastanawiając się, oparł się na ich ramionach jednocześnie je do siebie przytulając.
- Moje! - zaśmiał się, po czym każdej z nich dał całusa w czubek głowy. Miał dość tych smutków. - Idziemy coś zjeść! - zawyrokował. - Co wybieracie?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Jedno trzeba było przyznać. Ten dzień na pewno należał do szczególnych. Nie dość, że jakiś szaleniec wpadł na to referendum to jeszcze ta cała rodzinna przechadzka. To było coś czego od dawien dawna. I czuła, że to nie dotyczy tylko jej i Raia, bo przecież z Sophią jej kontakt był dobry, ale także relacji rodzeństwa. Chyba też potrzebowali takiego dnia wolnego. Od pracy, od zmartwień z nią związanych i tego wszystkiego. No i z drugiej strony… czy ludzie nie jednoczą się w obliczu zagrożenia? Czy to właśnie nie tragedia łączy ze sobą ludzi? Nie chciała już myśleć o całym referendum. Jeśli coś się miało wydarzyć to trudno. Musieli sobie z tym jakoś poradzić. - Nie wiem kim był. I ojciec w sumie też niezbyt się tym przejął, ale mama…zaczęła łączyć fakty i te fakty mnie niepokoją. - powiedziała. - Ale nie można wpadać w panikę. Nie możemy szukać teraz w każdym kogoś czyhającego na nasze życie. Ostrożność to jedno, ale paranoja to już drugie. - dodała i uśmiechnęła się lekko. Uspokajająco. Nauczyła się przez ten czas, że nie można do wszystkiego podchodzić aż nadto emocjonalnie. Szkoda tylko, że to działała na sprawy teraźniejsze, a na te, które zdarzyły się kilka lat temu już nie. W końcu dalej reagowała strasznie emocjonalnie jeżeli chodziło o jej byłego męża o czym mógł się dość dogłębnie przekonać w ostatnim czasie Rai. Na pytanie o Nate mimowolnie przeniosła wzrok na Cartera. - Ostatnio co raz lepiej. - zaczęła przenosząc spojrzenie znowu na kuzynkę. - To mądry chłopak. Wiem, że jest mu ciężko to wszystko zrozumieć… przeprowadzki, to wszystko co związane z jego… ojcem. Ale naprawdę ostatnio zaczął zachowywać się po prostu jak dziecko. Rola jedynego mężczyzny w domu trochę mu już zbrzydła. - dodała żartobliwie. Wiedziała, że jej syn patrzy na to o wiele racjonalniej niż powinien. Peony przez długi czas bała się, że zabiera mu dzieciństwo. Właśnie przez ciągłe zmiany miejsca. Teraz blisko rodziny łatwiej mu jest po prostu odetchnąć. A to sprawia, że i ona w końcu może odetchnąć. - Na pewno się ucieszy na Twój widok. - dodała i uśmiechnęła się. Dom tętniący życiem jest mu w tym momencie bardzo potrzebny. Kiedy zrównali się z Raidenem, a ten objął je wybuchła śmiechem. - Przestań bo się przyzwyczaję. - odparła z przekąsem. Takie rzeczy w rodzinie były normalne. Przez to zatęskniła jeszcze bardziej za rodzeństwem. Żałowała, że nie mieli już takich relacji jak kiedyś. - Mnie nie pytajcie. Od lat tu nie byłam. - powiedziała wzruszając ramionami.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To wszystko brzmiało absurdalnie, ale jednocześnie dziwnie do siebie pasowało w kontekście tego, co się działo. Oczywiście, wolałaby, żeby tak nie było. Wolałaby już po prostu pogodzić się z tym, że zabił ich wilkołak, niż że to wszystko zostało ukartowane, by ukarać ich za nieodpowiednie poglądy lub uniemożliwić zdradzenie komuś czegoś, czego być może się dowiedzieli. Nieszczęśliwy wypadek byłby mniej przykry niż myśl, że to ktoś za tym stał. Ale, bez konkretnych dowodów, że tak było w istocie, to i tak była tylko teoria spiskowa, nic więcej. Tylko paranoja przewrażliwionej aurorki. Sophia słyszała wiele opowieści o tym, że aurorzy o dłuższym stażu pracy posiadali ogromną paranoję i widzieli zagrożenie nawet w spokojnych, codziennych sytuacjach. Chyba wszystko wskazywało na to, że skończy podobnie... Jeśli dożyje do tego czasu. Ewentualne zaaranżowanie wypadku przy pracy w jej przypadku byłoby jeszcze łatwiejsze, niż w przypadku ojca.
- Masz rację. Nie warto przesadzać z doszukiwaniem się wszędzie drugiego dna i ponurych scenariuszy – przyznała, słysząc słowa Peony. Chociaż jej to przychodziło z trudem, zwłaszcza biorąc pod uwagę wnioski, jakie wysnuła przed chwilą. – To dobrze. Powinien cieszyć się dzieciństwem, zamiast zamartwiać tym wszystkim. – Sophia słyszała co nieco o nieudanym małżeństwie swojej kuzynki, problemami, jakie miała w związku z tym i było jej szczególnie żal małego chłopca, który był pozbawiony pełnej rodziny i normalnego dzieciństwa. A przecież dzieci powinny być przede wszystkim dziećmi. To dorosłość była od martwienia się. Peony i tak martwiła się wystarczająco dużo za nich dwoje.
Zapewniła więc, że wpadnie do nich wkrótce, a chwilę później Raiden objął je obie. I ona poczuła wtedy dziwną tęsknotę za tym, co było kiedyś.
- Też dawno tu nie byłam, ale na pewno są tu w okolicy jakieś przyjemne knajpki – powiedziała, rozglądając się. – Co powiecie na tą? – zapytała, wskazując jakiś szyld nieco na uboczu i prowadząc ich bliżej. Miejsce na szczęście nie wyglądało na przesadnie drogie, a raczej normalne, więc była szansa, że uda im się tu coś zjeść. Kiedy ktoś wychodzący otworzył drzwi, poczuła dopływające z wnętrza smakowite zapachy, sprawiające że poczuła się jeszcze bardziej głodna.
- Chodźcie, zobaczymy, co tu mają ciekawego – powiedziała, jako pierwsza wchodząc do środka i od razu rozglądając się za wolnym stolikiem, gdzie mogliby usiąść w trójkę.
- Masz rację. Nie warto przesadzać z doszukiwaniem się wszędzie drugiego dna i ponurych scenariuszy – przyznała, słysząc słowa Peony. Chociaż jej to przychodziło z trudem, zwłaszcza biorąc pod uwagę wnioski, jakie wysnuła przed chwilą. – To dobrze. Powinien cieszyć się dzieciństwem, zamiast zamartwiać tym wszystkim. – Sophia słyszała co nieco o nieudanym małżeństwie swojej kuzynki, problemami, jakie miała w związku z tym i było jej szczególnie żal małego chłopca, który był pozbawiony pełnej rodziny i normalnego dzieciństwa. A przecież dzieci powinny być przede wszystkim dziećmi. To dorosłość była od martwienia się. Peony i tak martwiła się wystarczająco dużo za nich dwoje.
Zapewniła więc, że wpadnie do nich wkrótce, a chwilę później Raiden objął je obie. I ona poczuła wtedy dziwną tęsknotę za tym, co było kiedyś.
- Też dawno tu nie byłam, ale na pewno są tu w okolicy jakieś przyjemne knajpki – powiedziała, rozglądając się. – Co powiecie na tą? – zapytała, wskazując jakiś szyld nieco na uboczu i prowadząc ich bliżej. Miejsce na szczęście nie wyglądało na przesadnie drogie, a raczej normalne, więc była szansa, że uda im się tu coś zjeść. Kiedy ktoś wychodzący otworzył drzwi, poczuła dopływające z wnętrza smakowite zapachy, sprawiające że poczuła się jeszcze bardziej głodna.
- Chodźcie, zobaczymy, co tu mają ciekawego – powiedziała, jako pierwsza wchodząc do środka i od razu rozglądając się za wolnym stolikiem, gdzie mogliby usiąść w trójkę.
Raiden nie chciałby, by okazało się, że to wilkołak. Nigdy się nad tym nie zastanawiał i wiedział, że gdyby naprawdę tak się stało, fatum było o wiele gorsze niż kiedykolwiek i gdziekolwiek. Wiedział jednak że wcale tak nie było i mimo że praca nad tym nieco spowolniła, gdy musiał podzielić pracę zawodową na śledztwo w sprawie rodziców, nie zamierzał o tym zapominać. Nie chciał i nie potrafił. W pewien sposób obecna sytuacja jedynie upewniała go co raz bardziej w tym czego się podjął i czego się na razie mógł jedynie domyślać. Wiedział natomiast, że komuś zależało na śmierci państwa Carter. I zamierzał go znaleźć. Nie miał patrzeć na konsekwencje i chyba właśnie to sprawiało, że był tak dobry i jednocześnie tak podatny na niebezpieczeństwo. W Ameryce nie musiał się martwić, że ktoś zaszantażuje go skrzywdzeniem bliskich. Teraz miał Sophię. Była Pomona. Peony z Nate'm... To było niebezpieczne, ale dopóki nic się nie działo, nie zamierzał przestawać orientować się w sytuacji. Zanim ktoś dowie się, że młody Carter również węszy, miało minąć trochę czasu i dać mu okazję oraz sposobność do rozszerzenia wiedzy na ten temat.
Zaraz jednak podeszły do niego dwie kobiety i chwilowo jego myśli skierowały się na cieszenie się momentem. Co zabawne w ogóle nie spodziewałby się, że przyjdzie mu tak łatwo się z nimi dogadać. Chociażby miało to trwać tylko dzisiaj.
- Jeśli nie zapłacę tam miliona to możemy iść. Wyjątkowo zapłacę za dwie piękne dziewczyny - rzucił, machając brwiami w ten swój sposób. W sumie spodobało mu się to miejsce. Chociaż blisko Somerset House wyglądało na przystępne dla jego portfela. Gdy Sophia zniknęła w środku, Raiden posłał spojrzenie kuzynce, ale nic nie powiedział tylko wskazał ruchem głowy wejście do lokalu.
Zaraz jednak podeszły do niego dwie kobiety i chwilowo jego myśli skierowały się na cieszenie się momentem. Co zabawne w ogóle nie spodziewałby się, że przyjdzie mu tak łatwo się z nimi dogadać. Chociażby miało to trwać tylko dzisiaj.
- Jeśli nie zapłacę tam miliona to możemy iść. Wyjątkowo zapłacę za dwie piękne dziewczyny - rzucił, machając brwiami w ten swój sposób. W sumie spodobało mu się to miejsce. Chociaż blisko Somerset House wyglądało na przystępne dla jego portfela. Gdy Sophia zniknęła w środku, Raiden posłał spojrzenie kuzynce, ale nic nie powiedział tylko wskazał ruchem głowy wejście do lokalu.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Jednak w tym wszystkim było coś lekkiego. Tak jakby do Ministerstwa Magii wchodziła z wielkim bagażem, ale wyszła już bez niego. Pewnie było to całkiem naturalne zważając na fakt jak bardzo się tym stresowała. Jednak ta lekkość była dla Peony czymś nowym. Czymś czego wcześniej nie doświadczyła, a jeśli doświadczyła to tylko przez chwile. Zbyt ulotnie by się nad tym dłużej rozwodzić. Kiedy weszli do lokalu zaśmiała się spoglądając na Cartera. - Uwierz mi, że na pewno płacą Ci lepiej niż mi – zauważyła wzruszając ramionami. Taka była prawda. W jej pracy liczyły się tylko zlecenia na większą ilość. To one zapewniały jej stabilizację finansową. I pewnie byłoby całkiem krucho gdyby nie fakt, że mieszkając te dwa lata za granicą odłożyła trochę pieniędzy. Wystarczająco by zrobić remont i wystarczająco by przeżyć miesiące zastoju. Teraz coś się ruszyło, ale wcześniej naprawdę było z tym kiepsko. W końcu plotki są najgorszą reklamą handlu, a jakby nie patrzeć plotek na jej temat było sporo. Miejsce przyciągało i to było pewne. Najpewniej było przystosowane dla rodzin i to dało się odczytać już po samej atmosferze panującej w lokalu. Kiedy zajęli miejsce i złożyli zamówienie uśmiechnęła się. Ona sama poprosiła o herbatę goździkową i danie dnia, bo szczerze wcale głodna nie była. Chociaż supeł w gardle trochę popuścił to jednak ona nadal czuła się tak jakby ktoś wbijał jej pięść w żołądek. - Jeszcze chciałam, żebyście sobie nic nie planowali na dwudziestego pierwszego, bo Nathaniel ma urodziny i na te urodziny oczywiście serdecznie Was zaprasza. Ogólnie jeżeli pogoda dopisze to chciałabym go gdzieś zabrać. W każdym razie wstępnie to będzie dwudziesty pierwszy – powiedziała. Jej chłopiec dorasta! Trzeba to uczcić tak czy nie?
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia chciałaby czuć zupełny spokój, ale mimo tej przyjemnej otoczki mugolskiego Londynu, z daleka od ministerstwa, nadal nie czuła się w pełni rozluźniona. Jakieś obawy nadal czaiły się w jej głowie, na skraju świadomości, gotowe powrócić, gdy znowu coś przywoła nieprzyjemne wspomnienia.
Wolała skupić się na tu i teraz, na przyjemnym popołudniu z rodziną. Warto było wykorzystać fakt, że byli w trójkę, i co najważniejsze, między Raidenem i Peony nie było żadnych spięć. Sophia naprawdę cieszyłaby się, gdyby ich porozumienie było już na stałe. Nigdy nie było przyjemnie, jeśli dwie bliskie osoby nie potrafiły się ze sobą dogadać.
- Nie powinno być tak źle, Raidenie – uśmiechnęła się do brata, chociaż wcale nie wymagała, żeby za nią płacił, bo jako auror zarabiała całkiem nieźle, i na pewno było ją stać na to, żeby raz na jakiś czas zjeść poza domem. Skoro jednak miał zamiar się upierać, to zapewne w końcu ustąpiła.
Usiedli przy stoliku, Sophia także wybrała coś dla siebie z karty.
- Bardzo chętnie was odwiedzę – zapewniła, ale chwilę później nagle sobie coś przypomniała. – Dwudziestego pierwszego ma odbyć się mecz quidditcha, w którym biorę udział jako ścigająca. Może wpadniesz popatrzeć i zabierzesz też Nate’a? – W końcu bardzo dużo dzieci lubiło miotły i quidditcha, jeśli Nate nie był wyjątkiem, to mógł być dla niego dobry prezent na urodziny. Sophia zawsze lubiła, gdy rodzice zabierali ją na mecze, kiedy była dzieckiem lub przyjeżdżała na wakacje. Szczególnie cieszyły ją bilety na rozgrywki jej ulubionej drużyny. – Ale obiecuję, że jeśli żaden tłuczek ani upadek z miotły nie pokrzyżują mi planów, to później wpadnę do was do domu! – dodała jeszcze; oczywiście przez cały czas mówiła cicho, bo chociaż usiedli na uboczu, a w sali panował gwar, nie byłoby dobrze, gdyby jakiś mugol coś usłyszał.
Był to jednak dobry temat, jeśli chodzi o luźniejsze rozmowy. Sophia wprost nie mogła się doczekać meczu i na pewno bardzo by się ucieszyła, gdyby Raiden oraz Peony i Nate pojawili się na trybunach, o czym starannie ich zapewniła. Niedługo później przyniesiono im zamówienia, a kiedy zjedli, opuścili lokal w zapewne lepszych nastrojach niż wcześniej.
| zt. x 3
Wolała skupić się na tu i teraz, na przyjemnym popołudniu z rodziną. Warto było wykorzystać fakt, że byli w trójkę, i co najważniejsze, między Raidenem i Peony nie było żadnych spięć. Sophia naprawdę cieszyłaby się, gdyby ich porozumienie było już na stałe. Nigdy nie było przyjemnie, jeśli dwie bliskie osoby nie potrafiły się ze sobą dogadać.
- Nie powinno być tak źle, Raidenie – uśmiechnęła się do brata, chociaż wcale nie wymagała, żeby za nią płacił, bo jako auror zarabiała całkiem nieźle, i na pewno było ją stać na to, żeby raz na jakiś czas zjeść poza domem. Skoro jednak miał zamiar się upierać, to zapewne w końcu ustąpiła.
Usiedli przy stoliku, Sophia także wybrała coś dla siebie z karty.
- Bardzo chętnie was odwiedzę – zapewniła, ale chwilę później nagle sobie coś przypomniała. – Dwudziestego pierwszego ma odbyć się mecz quidditcha, w którym biorę udział jako ścigająca. Może wpadniesz popatrzeć i zabierzesz też Nate’a? – W końcu bardzo dużo dzieci lubiło miotły i quidditcha, jeśli Nate nie był wyjątkiem, to mógł być dla niego dobry prezent na urodziny. Sophia zawsze lubiła, gdy rodzice zabierali ją na mecze, kiedy była dzieckiem lub przyjeżdżała na wakacje. Szczególnie cieszyły ją bilety na rozgrywki jej ulubionej drużyny. – Ale obiecuję, że jeśli żaden tłuczek ani upadek z miotły nie pokrzyżują mi planów, to później wpadnę do was do domu! – dodała jeszcze; oczywiście przez cały czas mówiła cicho, bo chociaż usiedli na uboczu, a w sali panował gwar, nie byłoby dobrze, gdyby jakiś mugol coś usłyszał.
Był to jednak dobry temat, jeśli chodzi o luźniejsze rozmowy. Sophia wprost nie mogła się doczekać meczu i na pewno bardzo by się ucieszyła, gdyby Raiden oraz Peony i Nate pojawili się na trybunach, o czym starannie ich zapewniła. Niedługo później przyniesiono im zamówienia, a kiedy zjedli, opuścili lokal w zapewne lepszych nastrojach niż wcześniej.
| zt. x 3
O mapie terenów przyległych i należących do Peak District wiedziało bardzo mało osób. Rezerwat bardzo dbał o swoje tajemnice, co było w pełni zrozumiałe. Konkurencja była bezlitosna, a pododawać do tego zdarzenia z ostatniego czasu... Można było śmiało podejrzewać, że święciło się coś poważnego. Jeszcze mniej osób natomiast w ogóle orientowało się w tym, co naprawdę miało tam miejsce. Teren został obłożony klauzulą i opieczętowany odpowiednimi zaklęciami. Do tego postawiono również nieco słabszą, ale równie wytrzymałą i skuteczną barierę, nie naruszając tej, w której istniała złowróżbna wyrwa. Lynn wciąż badała ślady klątwy jak i również występującej czarnej magii. Możliwe że czuła coś w jego towarzystwie, tę ciemną stronę. W końcu nie był już jedynie Rycerzem, a Śmierciożercą. Związanym przysięgą wieczystą i noszącym znak, który miał przerażać. Zerknął instynktownie na swój płaszcz, pod którym znajdowała się owa mapa. Zaczynając pracę w Peak District, Morgoth sporządził własny, dość pierwotny szkic, zaznaczając wszystkie ulubione miejsca swoich podopiecznych. Przydawała się jak mało co. Wyglądała przy tym jak zwykła mapa nieistniejącego miejsca, ale razem z dotknięciem jego różdżki linie zaczynały zmieniać swoje położenie, a czarne kreski przeobrażać w potężnego smoka, który rysunkowym ogniem zalewał pergamin, by oczom właściciela ukazała się właściwa część. Tania sztuczka, która jednak była całkiem przydatna, gdy na początku swojej pracy zdarzało mu się gubić w rozległych terenach rezerwatu. Odpowiednio dopracowywana przez wiele lat stała się nie tylko cenną pamiątką, ale również i praktyczną pomocą. Oczywiście że mógł ją wysłać przez posłańca lub dołączyć do Kylo z odpowiednimi instrukcjami. Ale do tego wszystkiego znowu była potrzebna jego różdżka. A skoro tak musiał się pojawić, by zaprezentować to, czego potrzebowała. Tym razem był spokojny. A przynajmniej wydawał się taki być, chociaż w jego świadomości wciąż widniał obraz jego żałosnej słabości. Nie wiedział, że ona tak tego nie postrzegała, ale nawet gdyby... Była kobietą. One inaczej do tego podchodziły. Do tego dorastając przy takim człowieku jak Leon Vasilas, który nie znał strachu, nie można było go zabić, był twardym szlachcicem, nie można było tolerować porażek. Morgoth jej nie tolerował. A tamta sytuacja właśnie nią była.
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 28.03.17 12:02, w całości zmieniany 2 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lucinda w jakiś sposób; odległy, całkowicie nieokreślony, głęboko ukryty sposób, była wdzięczna za to co stało się przy barierze i później w lesie. Była wdzięczna bo wiedziała, że słowa, które powiedziała były nie na miejscu. Właściwie to nawet nie użyłaby takiego słowa… one po prostu całkowicie do niej nie pasowały. Kiedy wróciła do domu zaczęła o tym myśleć. Tylko już nie tak jak wcześniej. Nie broniła się przed tymi wszystkimi rzeczami jakie przyszło jej zauważyć. Pozwoliła sobie na wejście w to całą sobą, a przecież nie zdarzało jej się to często. Wiedziała, że chce brać udział w poszukiwaniach. Wiedziała, że chce pomóc jak tylko będzie potrafiła, a to łączyło się z tym, że musiała dać odejść emocjom i uczuciom. Podejść do tego profesjonalnie. Czy potrafiła? Po tym wszystkim co wydarzyło się ostatnio? Po tym jak szybko okazało się ile jest w niej żalu i smutku? Tego nie wiedziała, ale po prostu… miała spróbować. Dlatego całą noc spędziła na tym by dowiedzieć się czegokolwiek o znalezionej łusce. Czuła, że może kryć w sobie coś więcej niż tylko czysty znak obecności smoka. Kiedy nic nie znalazła zasięgnęła pomocy u znajomego jej alchemika. Sama czasem żałowała, że nigdy nie była dobra z eliksirów. Wiele rzeczy w jej życiu byłoby wtedy prostsze. Finalnie znalazła to czego jak jej się wydawało przez całą noc szukała. Musiała jednak to potwierdzić bo dawanie jakiejkolwiek nadziei nie mogło być nieprzemyślane. Dobrze wiedziała jak to jest czekać na coś co nigdy miał się nie wydarzyć. Kiedy poprosiła o mapy rezerwatu i spotkała się z odmową dostępu prawdziwie się zirytowała. W końcu sami ją wynajęli, a teraz spowalniali jej pracę. Jednak wiedziała, że nie ma czasu do stracenia dlatego od razu napisała z tym problemem do lorda Yaxleya. Wiedziała, że nie można opierać się tylko na tym co było. Może kiedyś w końcu do czegoś dojdą będzie mogła się z nim pożegnać i… odejść. Nie lubiła jednak zostawiać czegoś czego nie dokończyła. Wchodząc na teren Somerset House przypomniał jej się dzień, w którym mieli spotkać wujka Morgo w Tower. Dziwnie jej było, że te wspomnienia z taką łatwością wpadają do jej głowy. Znalezienie go nie było problemem. Oczywiście, że się wyróżniał. Dla niej chyba już zawsze będzie się wyróżniać. Zaszła go od tyłu, ale tylko z czystego przypadku. - Lordzie Yaxley. - zaczęła łagodnie. - Jeszcze raz dziękuje, że znalazł Pan dla mnie czas. Rozumiem, że udostępnienie tych map komuś spoza pracowników jest zabronione, ale… jakby nie patrzeć w tym momencie jestem pracownikiem rezerwatu i nie powiem, żeby mnie to zadowoliło. - dodała. Tyle słów? Chyba czas się zamknąć.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Morgoth ze względu na tradycję swojej rodziny jak i samego zainteresowania, od zawsze był wychowywany w przeświadczeniu, że przeszłość kształtuje przyszłość. Godziny, które spędził na śledzeniu i uczeniu się o historii rodu, do której przykładano ogromną wagę wciąż odbijały się echem w jego głowie. Tak samo jak słowa o zasługach Yaxley'ów w dziejach nie tylko Wielkiej Brytanii, ale i całego starego świata czarodziejów. Żałował, że nigdy nie mógł zobaczyć jak wyglądało to w czasach jego pradziadów. Gdy przodkowie mieli siłę, o której teraz można było jedynie sobie pomarzyć. Gdy liczyła się czystość krwi i nikt nawet nie pomyślał, że kiedyś mugole zmieszają się ze szlachcicami. Była to hańba, o której trwogą było chociażby myśleć! Jak on tęsknił za takimi czasami... Kiedyś ktoś powiedział mu, że młody Yaxley w ogóle nie pasował do współczesności. Był jak wyrwany z opowieści o zatwardziałych czarodziejach walczących otwarcie z brudem, który napływał tak ochoczo. Było w tym ziarno prawdy, ale nie można było tego zmienić i głównym co mógł zrobić, by nie dać odejść tym wspomnieniom dawnych, dobrych dni była pamięć o nich. Opowiadanie i dbanie o tradycje. O to by każdy członek jego rodziny w przyszłości dowiedział się o bohaterach jak i potężnych postaciach, które żyły przed nimi. Podobnie jak Leon Vasilas Morgoth był tradycjonalistą, dlatego tak ubolewał nad tym co działo się wśród szlachciców. Spora część zupełnie odeszła od starych zwyczajów, dając się pochłonąć modernistycznym zapędom. Często pochodzenia mugolskiego. Cóż za cios dla czystej krwi... Jednak gdy oni upadali i hańbili nazwiska swoich przodków, Yaxley'owie trwali przy swoim. Niektórzy mówili, że w ogóle się nie zmieniają zupełnie jakby po śmierci odradzali się na nowo. Morgoth jakoś nie dawał temu wiary, chociaż niewątpliwie ojciec czasem przypominał mu bohaterów z dawnych historii. To wszystko jedynie utrudniało mu zapomnienie o wszystkim, co wydarzyło się między nim a Lynn. Pierwszy raz chciał po prostu nie chcieć rozpamiętywać przeszłości, z którą wszystko go wiązało. Dlatego się gubił, ale może potrzebowali na to czasu? Chciał by to spotkanie było pozbawione wszelkich emocji. By skupili się na zaginięciu. Próbował przekonać sam siebie, że dzisiaj tak będzie. Że nie poczuje tego palącego mu wnętrzności bólu. Że nie powie nic, co wywołałoby lawinę. Morgoth potrafił postawić na swoim i trudno było go wytrącić z równowagi. Ale tym razem tak się stało. Nie wiedział jakim sposobem ją wyczuwał. Po prostu wiedział, kiedy znajdowała się w jego okolicy. Szła za nim, ale nie odwrócił się. Trwał, obserwując budynek przed sobą. Zbudowany pod koniec XVIII wieku jako drugi o tej samej nazwie i w tym samym miejscu. Głównym inicjatorem powstania narodowego gmachu był Edmund Burke. Wyglądem przypominał pałac, chociaż Morgoth dobrze wiedział, że daleko mu do wspaniałości, która charakteryzowała rodzinną posiadłość. W końcu jednak odezwała się, a on musiał zareagować. Odwrócił się w jej stronę, zdając sobie sprawę, że pozwolił, by uderzyła go jej uroda. Pomimo że wiedział, że się zbliża i tak dał się podejść. Przez chwilę milczał, ale w końcu się odezwał po jej dość szybkiej i dłuższej wypowiedzi niż sądził:
- Trzeba im oddać, że są bardzo wyczuleni od grudniowych wydarzeń - wytłumaczył spokojnie, wcześniej tytułując ją zgodnie z etykietą. Aż dziwne jak bardzo opanowany był. - Każda możliwa droga do odnalezienia Gostira musi być wykorzystana - dodał. Każda możliwa droga do spotkania ciebie za to równała się w niewiadomą. Ale musieli współpracować.
- Trzeba im oddać, że są bardzo wyczuleni od grudniowych wydarzeń - wytłumaczył spokojnie, wcześniej tytułując ją zgodnie z etykietą. Aż dziwne jak bardzo opanowany był. - Każda możliwa droga do odnalezienia Gostira musi być wykorzystana - dodał. Każda możliwa droga do spotkania ciebie za to równała się w niewiadomą. Ale musieli współpracować.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To miejsce miało w sobie coś co przyciągającego. Lynn kompletnie nie potrafiła tego zrozumieć ani nawet poczuć. Jednak musiało być coś co zrzeszało taką liczbę osób w jednym miejscu. Może ona po prostu tego nie czuła bo nie lubiła tłumów, a może było to zbyt proste by zostało przez nią docenione. Jednak jedno należało przyznać temu miejscu. Miało swoją historię, a Lynn jak nikt inny ceniła wpływ przeszłości bardziej niż możliwość wpływu przyszłości. Dlatego w gruncie rzeczy rozpamiętywanie czegoś było dla niej niczym chleb powszedni, a szukanie skutków w każdej, pojedynczej drobnostce formą wyuczonego stylu życia. Potrafiła więc zrozumieć jego myśli. Różnił ich fakt, że on został wychowany w takim przeświadczeniu, a ona po prostu nauczyła się tak żyć. Bo przecież jedni szanują bardziej to co było niż bardziej to co jest i nie ma w tym nic zadziwiającego. Ich ostatnie spotkanie trochę nią wstrząsnęło dlatego chociaż naprawdę próbowała to nie mogła ukryć faktu iż się o niego martwi. Przyjrzała się jego twarzy, wystającym kościom policzkowym, delikatnym rysom, tak dobrze znanym jej oczom. Nie była pewna jednak czy szuka oznaki tego, że jest coś nie tak czy może właśnie chciała zobaczyć, że wszystko jest w porządku. Odrzuciła jednak te myśli słysząc jego słowa. Musiała wrócić do maski profesjonalizmu, a przecież ta maska oznaczała brak spostrzegania takich rzeczy. Nie miała już prawa się o niego martwić. To rola kobiety mającej w jego życiu to szczególne miejsce. Nie wiedzieć czemu ta myśl sprawiła, że poczuła się jeszcze bardziej w tym wszystkim opuszczona. A przecież miała już tego nie roztrząsać. Skinęła głową. - I właśnie staram się z pewnej drogi skorzystać. - zaczęła. - Byłoby to jednak trudne gdybym musiała przechodzić rezerwat wzdłuż żeby coś znaleźć. Mapy na pewno będą pomocne… - odparła. Chociaż nie ukrywała swojej irytacji to jednak wszystko rozumiała. W końcu mogła też poprosić o to Travisa, ale jednak tego nie zrobiła. O śladzie jaki znalazła na chwile obecną mówić nie chciała. W końcu i tak pewnie niedługo mieli się spotkać, żeby przeszukiwać rezerwat dalej, a wtedy miała nadzieje, że będzie wiedziała już więcej niż tylko kilka skrawków informacji jakie miała teraz. - Czy dowiedział się może lord czegoś od naszego ostatniego spotkania? Jakieś inne ślady, które byłby pomocne? - zapytała jakoś czując, że nawet gdyby coś wiedział to mógłby jej tego nie powiedzieć. Wiedziała, że nie podoba mu się fakt iż muszą razem pracować. Jej też się to nie podoba. A jednak… nie mieli wyjścia. A przynajmniej ona nie szukała tego wyjścia tak intensywnie jak on. No cóż… zgodnie z starym przysłowiem; kto pytanie nie błądzi postanowiła zapytać.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Somerset House
Szybka odpowiedź