Wagon Marcela
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
I show not your face but your heart's desire
Dwa portery miał ze sobą. Spod Londynu, gdzie się teleportował, szedł pieszo. Zimny wiat owiał mu twarz, zaczerwienił skórę. Kiepsko sypiał. Wciąż. Myśli wciąż było za dużo. Nie poukładał tego jeszcze. Noc była już późna, kiedy się zjawił, podróż zajęła mu trochę czasu. Kiedy wszedł na teren cyrku nie było wokół nikogo. Powinien pozostać czujny, czuł się zbyt otępiały. Nie zwracał na nic uwagi. Do wozu wszedł jak do siebie, nie pukając. Zerknął na Marcela, przysypiał chyba.
— Ale masz bałagan — rzucił, choć naprawdę to wcale go nie obchodziło. Przyczepił się do czegoś, bo musiał. Butelkę otworzył o butelkę, trochę niezgrabnie. Palce były jakby nie te, szyja się ześlizgnęła, kalecząc palec lewej dłoni. Uniósł tylko brew w wyrazie zażenowania i zrobił to jeszcze raz. Kapsle odskoczyły. Najpierw jeden, później drugi. Wręczył mu butelkę.
— Finley nie ma?— No nie było jej tu, widział przecież. Zerknął na niego. Może była z nią?
— Ale masz bałagan — rzucił, choć naprawdę to wcale go nie obchodziło. Przyczepił się do czegoś, bo musiał. Butelkę otworzył o butelkę, trochę niezgrabnie. Palce były jakby nie te, szyja się ześlizgnęła, kalecząc palec lewej dłoni. Uniósł tylko brew w wyrazie zażenowania i zrobił to jeszcze raz. Kapsle odskoczyły. Najpierw jeden, później drugi. Wręczył mu butelkę.
— Finley nie ma?— No nie było jej tu, widział przecież. Zerknął na niego. Może była z nią?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Leżał na środku wagonu: z nogami wspartymi o rozpadającą się kanapę pod ścianą. Próbował się zmobilizować - do wysiłku. Do skłonu. Pion był tak niedaleko. Mógł, potrafił. Ale wcale nie chciał, kiedy widział ten pozbawiony dłoni kikut, budzący wstręt i obrzydzenie. Nie zakrywał go, kiedy był sam - drzwi wagonu w końcu się otworzyły, nie musiał wstawać, żeby wiedzieć, to wchodził. Szarpnął lewą ręką leżący niedaleko płaszcz, zarzucając go na ramiona, żeby schować okaleczoną rękę.
Może i miał bałagan. Kiedy tu ostatnio sprzątał? Sheila zrobiła to jeszcze zanim trafili do Tower.
- Skrzat mi się zgubił - odmruknął niechętnie, omijając temat jego siostry. Podniósł się niezgrabnie, do pozycji półsiedzącej, kiedy otwierał butelki. Obserwował jego nerwowe ruchy. Coś było nie tak. - Skończyła występ jakiś czas temu, pewnie odpoczywa - odpowiedział, chwytając podaną butelkę. Była w głównym namiocie, razem z resztą artystów. Do których on już nie należał. - O co chodzi, Jimmy? Jak długo jej nie ma? Dokąd poszła? - Dopiero co się odnalazła.
Może i miał bałagan. Kiedy tu ostatnio sprzątał? Sheila zrobiła to jeszcze zanim trafili do Tower.
- Skrzat mi się zgubił - odmruknął niechętnie, omijając temat jego siostry. Podniósł się niezgrabnie, do pozycji półsiedzącej, kiedy otwierał butelki. Obserwował jego nerwowe ruchy. Coś było nie tak. - Skończyła występ jakiś czas temu, pewnie odpoczywa - odpowiedział, chwytając podaną butelkę. Była w głównym namiocie, razem z resztą artystów. Do których on już nie należał. - O co chodzi, Jimmy? Jak długo jej nie ma? Dokąd poszła? - Dopiero co się odnalazła.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
— Och — jęknął, niby z przejęciem. — Może przeprowadził się do Jaydena — on miał krząta. Cholerną służbę. Wielki dom, trójkę zdrowych dzieci, kochających rodziców. Martwą żonę. Nie chciał tego szacować, oceniać. Wciąż pamiętał gorycz jaką czuł kiedy go oceniał. Nic nie wiedział o życiu, miłości, dbaniu o bliskich. Pamiętał żal do samego siebie. Uniósł spojrzenie na przyjaciela. Milczał przez chwilę, jak to miał w zwyczaju, gryząc policzek środka, wargę, rozglądając się. — Posprzeczaliśmy się. Wyszedłem, a kiedy wróciłem nie było ani jej ani jej rzeczy. Nie ma jej od kilku dni — wzruszył ramionami, chcąc nadać temu lekkości, obojętności. Nie, nie przejmował się tak bardzo. Wcale nie złamała mu serca. Uśmiechnął się nawet lekko. Kwaśno. — Spotkaliśmy się w Londynie. Zanim do ciebie przyszedłem. Była w mieszkaniu, nie myślałem... Wiedziała, że nie chciałem wracać. Może uznała, że też już nie chce. Nie wiem. Może potrzebuje czasu. Powiedziała, że... miłość to za mało. Więc... — Zaczął drapać butelkę paznokciami, próbując zerwać nalepkę. — Myślałem, że pisała, albo, że wiesz. Że tu była.— Przyjaźniła się z Marcelem, kiedyś tak jak i z nim. — Chciałem po prostu wiedzieć, że nic jej nie jest.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Oby nie - mruknął bardziej do siebie, niż do Jamesa, skrzata nie miał, służby też nie, miał przyjaciółkę, która ogarniając ten burdel wyświadczyła mu wielką przysługę. Konotacja Sheili wyprowadzającej się do Jaydena, nawet jeśli kompletnie nieświadoma, wybrzmiała wyjątkowo nieprzyjemnie. Wypił większy łyk piwa, gdy pelerynka skryła już niezgrabny kikut; oparł się bokiem o kanapę, nie wstając z podłogi.
- Co? - zapytał w pierwszej chwili, wpatrując się w twarz przyjaciela. Lekki ton głosu nie mogł go zmylić. - Czekaj, powoli. Od jak dawna jej nie ma? O co się pokłóciliście? Spotkaliście sie w Londynie, teraz? Czemu z nią nie zostałeś, Jimmy? - Miłość to za mało? A czego więcej można było chcieć? - Ja... nie odzywała się do mnie, przykro mi. - Dlaczego? To nie było dla niej bezpieczne - snuć się teraz samotnie po mieście. - Żartujesz? Musimy ją znaleźć - Gdzie? Jak? Nie wiedział.
- Co? - zapytał w pierwszej chwili, wpatrując się w twarz przyjaciela. Lekki ton głosu nie mogł go zmylić. - Czekaj, powoli. Od jak dawna jej nie ma? O co się pokłóciliście? Spotkaliście sie w Londynie, teraz? Czemu z nią nie zostałeś, Jimmy? - Miłość to za mało? A czego więcej można było chcieć? - Ja... nie odzywała się do mnie, przykro mi. - Dlaczego? To nie było dla niej bezpieczne - snuć się teraz samotnie po mieście. - Żartujesz? Musimy ją znaleźć - Gdzie? Jak? Nie wiedział.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Nie zwracał uwagi na jego kikut. Nie próbował go lekceważyć. Unikał oglądania go, z ciągłego poczucia winy, cierpienie Marcela przysłaniało mu wszystko inne.
— SPotkaliśmy się wcześniej. Pod koniec stycznia. Kiedy wybierałem się do ciebie. Natknąłem się na nią w mieszkaniu, i... Powiedziałem jej, że jeśli ze mną zostanie zaciągnę ją na dno. — To była prawda. Teraz, w obliczu tego wszystkiego nabierało to innego znaczenia. — Ale zmusiła mnie do powrotu. A potem... — Zakrył twarz ręką, potarł oczy, wciskając palce w gałki, ale nie mógł od tego oślepnąć. — Gadała przez sen jakieś głupoty i wściekłem się. Nie powinienem był, wiem, że to nieprawda. Po prostu... Ma mi za złe tamtego sylwestra. Wyskok na Castora. Twierdzi, że jej nie ufam. Nie wiem, może to prawda. Nie wiem czemu. Jakoś tak. Wtedy w nocy nie chciałem po prostu z nią być. Po tym co mówiła, nawet jeśli to były brednie. Planowałem wpaść do ciebie, ale ostatecznie snułem się po Dolinie. — Spojrzał na niego, kiedy zaproponował odszukanie jej. Ale nie do końca był pewien czy tego chciał. Nie był takim hipokrytą. — Jak się czujesz? Właściwie to, durne pytanie — odpowiedział sobie od razu, sam, nim Marcel zdołał mu powiedzieć. — Przynajmniej możesz pierdolnąc kogoś łatwo. Steffena na przykład.
— SPotkaliśmy się wcześniej. Pod koniec stycznia. Kiedy wybierałem się do ciebie. Natknąłem się na nią w mieszkaniu, i... Powiedziałem jej, że jeśli ze mną zostanie zaciągnę ją na dno. — To była prawda. Teraz, w obliczu tego wszystkiego nabierało to innego znaczenia. — Ale zmusiła mnie do powrotu. A potem... — Zakrył twarz ręką, potarł oczy, wciskając palce w gałki, ale nie mógł od tego oślepnąć. — Gadała przez sen jakieś głupoty i wściekłem się. Nie powinienem był, wiem, że to nieprawda. Po prostu... Ma mi za złe tamtego sylwestra. Wyskok na Castora. Twierdzi, że jej nie ufam. Nie wiem, może to prawda. Nie wiem czemu. Jakoś tak. Wtedy w nocy nie chciałem po prostu z nią być. Po tym co mówiła, nawet jeśli to były brednie. Planowałem wpaść do ciebie, ale ostatecznie snułem się po Dolinie. — Spojrzał na niego, kiedy zaproponował odszukanie jej. Ale nie do końca był pewien czy tego chciał. Nie był takim hipokrytą. — Jak się czujesz? Właściwie to, durne pytanie — odpowiedział sobie od razu, sam, nim Marcel zdołał mu powiedzieć. — Przynajmniej możesz pierdolnąc kogoś łatwo. Steffena na przykład.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Chciała z tobą zostać - próbował wychwycić sens z jego słów. Próbował się jej pozbyć, cały James, ale się nie dała. - Przez sen? Wściekłes się za to, że gadała przez sen? - powtórzył po nim, na krótko zamykając oczy. Nie, denerwowanie Jamesa nic nie zmieni. - Co mówiła? - zapytał, rozpaczliwie usiłując złożyć krajobraz z pogubionych elementów. - Castor to dupek. Po tamtym dniu nie powinna mieć wątpliwości, przecież to on wam zwalił na głowę tych ludzi. Z zemsty? Czy ona jest ślepa? - Pokręcił głową, może James trochę przesadził w Sylwestra, ale Castor nie poprawiał swoich notowań późniejszymi występami. - Skup się, dokąd mogła pójść? Sprawdzałeś wasze mieszkanie? - Gdzie mogła zniknąć na tyle dni? Potrzebowała przecież schronienia. - Jak długo cię nie było, kiedy znikneła? Może poszla za tobą? - A jeśli ktoś złapał ją po drodze? Nie chciał nawet o tym myśleć.
Nie odpowiedział na pytanie o samopoczucie, James sam to zrobił. Westchnął.
- Przyprowadzić ci go? - Żebyś sobie walnął? Może to pomoże.
Nie odpowiedział na pytanie o samopoczucie, James sam to zrobił. Westchnął.
- Przyprowadzić ci go? - Żebyś sobie walnął? Może to pomoże.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Pokiwał głową. Tak przecież było. Chciała zostać mimo wszystko.
— Ona... Śnił jej się Thomas, no i... — westchnął ciężko, brzmienie głosu miał dwuznaczne, nic więcej nie musiał mówić. Wiedział, że to idiotyczne. Wiedział, że go nienawidziła, takie sprawiała wrażenie. Wzruszył ramionami. Wiem, wiem, jakby chciał powiedzieć. To było głupie, wiedział naprawdę, ale wtedy nie wiedział, co zrobić. Czuł się paskudnie. Leżąc z nią, tuląc do niej, słysząc w taki sposób wypowiadane imię nie swoje, a własnego brata. Przestał bawić się butelką, upił łyk piwa. — Nie wiem. Rozmawiała z Sheilą, nie wiem co jej o tym powiedziała. Czy wie, że to Castor nawet.— Nie pytał, nie poruszał tego tematu. Był drażliwy, także dla niego. — Może do mieszkania, nie wiem. Nie mam pojęcia. Nie byłem tam. — Nie chciał wcale. Zaczynał żałować, że zwalił się Marcelowi, nie szukał u niego rozwiązania problemu. — Nie będę jej szukał, Marcel. Robiłem to przez dwa lata, a ona... — Nie chciało mu się już. Ile miał za nią gnać? Chwilę się zastanawiał nad tym, co chciał powiedzieć, było w tym coś upiornie wstydliwego, ale było mu już wszystko jedno. — Pozwoliła mi się do siebie zbliżyć w święta. — Podniósł na niego wzrok. — Dopiero w święta. — Niespełna dwa miesiące odkąd się zjawiła. Do niczego jej nie zmuszał, nie naciskał. Dziś wydało mu się to wymowne. Upił kolejny łyk. — Napisał mi jakieś głupie listy z gratulacjami. A potem poprawił na takie pełne niezbędnych rad. Co zrobić, żeby przetrwać w tym świecie w czasie wojny — wyjawił mu o co chodzi, unosząc spojrzenie. Musiał dowiedzieć się o ich rozmowie od niego, od Marcela.
— Ona... Śnił jej się Thomas, no i... — westchnął ciężko, brzmienie głosu miał dwuznaczne, nic więcej nie musiał mówić. Wiedział, że to idiotyczne. Wiedział, że go nienawidziła, takie sprawiała wrażenie. Wzruszył ramionami. Wiem, wiem, jakby chciał powiedzieć. To było głupie, wiedział naprawdę, ale wtedy nie wiedział, co zrobić. Czuł się paskudnie. Leżąc z nią, tuląc do niej, słysząc w taki sposób wypowiadane imię nie swoje, a własnego brata. Przestał bawić się butelką, upił łyk piwa. — Nie wiem. Rozmawiała z Sheilą, nie wiem co jej o tym powiedziała. Czy wie, że to Castor nawet.— Nie pytał, nie poruszał tego tematu. Był drażliwy, także dla niego. — Może do mieszkania, nie wiem. Nie mam pojęcia. Nie byłem tam. — Nie chciał wcale. Zaczynał żałować, że zwalił się Marcelowi, nie szukał u niego rozwiązania problemu. — Nie będę jej szukał, Marcel. Robiłem to przez dwa lata, a ona... — Nie chciało mu się już. Ile miał za nią gnać? Chwilę się zastanawiał nad tym, co chciał powiedzieć, było w tym coś upiornie wstydliwego, ale było mu już wszystko jedno. — Pozwoliła mi się do siebie zbliżyć w święta. — Podniósł na niego wzrok. — Dopiero w święta. — Niespełna dwa miesiące odkąd się zjawiła. Do niczego jej nie zmuszał, nie naciskał. Dziś wydało mu się to wymowne. Upił kolejny łyk. — Napisał mi jakieś głupie listy z gratulacjami. A potem poprawił na takie pełne niezbędnych rad. Co zrobić, żeby przetrwać w tym świecie w czasie wojny — wyjawił mu o co chodzi, unosząc spojrzenie. Musiał dowiedzieć się o ich rozmowie od niego, od Marcela.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wpatrywał się w Jamesa przez chwilę bez zrozumienia, śnił jej się Thomas - i? Oczekiwał kontynuacji, zrozumienie nadeszło dopiero po chwili: och.
- To przecież obrzydliwe - stwierdził, szybciej, niż pomyślał, odpędzając z głowy te potworne obrazy. Eve i Thomas? Zdarzało mu się śnić o dziewczynach, ale to przecież jakby śnił o własnej matce. - Przeprosiła? - Tak się nie robi. Pokręcił głową, pierwsza panika ustępowała - zaczynał rozumieć. Fragment do fragmentu, całość nabierała sensu. Obraziła się, chociaż to ona śniła o Thomasie. Westchnął, trudno było przewidzieć, czy Sheila opowiedziała Eve detale dotyczące udziału Castora w tym wszystkim. Pewnie nie, dziewczyny zawsze były solidarne.
Spojrzał na niego ze zmartwieniem, kiedy wyznał, że nie był w mieszkaniu. Zmartwiony, w pierwszej kolejności szukał Eve: powinni chociaż upewnić się, że naprawdę nic jej nie było. Że się nie zgubiła. Że nikt jej nie znalazł przed nimi. Nikt niebezpieczny, chociażby jego ojciec. Ale to nie wyglądało na porwanie ani zagubienie, tylko babskie fochy. James nie chciał jej szukać, a on nie zamierzał na niego naciskać. Rozumiał go przecież. - Co ty mówisz? To mnóstwo czasu. Przez dwa miesiące - zupełnie nic? - Pokręcił głową, uciekając spojrzeniem. Eve była oporna. Nie chciała wracać do Jamesa, przecież pamiętał. Ale czuł opór przed wypowiedzeniem tych słów na głos. - Myślałem, że wszystko między wami dobrze - zmartwił się, pociągając z butelki większy łyk piwa. Sytuacja była bardziej skomplikowana, niż mu się wydawało. - Myślisz, ze ona... że ona naprawdę chciała odejść, Jimmy? Przecież to chore, czekała na ciebie cały ten czas... - Czyżby? To dlatego pytał o Finley? Miał w głowie coraz większy mentlik, na twarzy wahanie.
- Co? A, Steffen - rzucił, z umiarkowanym entuzjazmem. - Wiesz, że on jest... trochę inny. Musiałem mu powiedzieć, przepraszam. I tak by się dowiedział. Nie przejmuj się nim, pogada i zapomni - Jak zawsze. - Zwykle nie rozpowiada tego obcym. - Prawie nigdy.
- To przecież obrzydliwe - stwierdził, szybciej, niż pomyślał, odpędzając z głowy te potworne obrazy. Eve i Thomas? Zdarzało mu się śnić o dziewczynach, ale to przecież jakby śnił o własnej matce. - Przeprosiła? - Tak się nie robi. Pokręcił głową, pierwsza panika ustępowała - zaczynał rozumieć. Fragment do fragmentu, całość nabierała sensu. Obraziła się, chociaż to ona śniła o Thomasie. Westchnął, trudno było przewidzieć, czy Sheila opowiedziała Eve detale dotyczące udziału Castora w tym wszystkim. Pewnie nie, dziewczyny zawsze były solidarne.
Spojrzał na niego ze zmartwieniem, kiedy wyznał, że nie był w mieszkaniu. Zmartwiony, w pierwszej kolejności szukał Eve: powinni chociaż upewnić się, że naprawdę nic jej nie było. Że się nie zgubiła. Że nikt jej nie znalazł przed nimi. Nikt niebezpieczny, chociażby jego ojciec. Ale to nie wyglądało na porwanie ani zagubienie, tylko babskie fochy. James nie chciał jej szukać, a on nie zamierzał na niego naciskać. Rozumiał go przecież. - Co ty mówisz? To mnóstwo czasu. Przez dwa miesiące - zupełnie nic? - Pokręcił głową, uciekając spojrzeniem. Eve była oporna. Nie chciała wracać do Jamesa, przecież pamiętał. Ale czuł opór przed wypowiedzeniem tych słów na głos. - Myślałem, że wszystko między wami dobrze - zmartwił się, pociągając z butelki większy łyk piwa. Sytuacja była bardziej skomplikowana, niż mu się wydawało. - Myślisz, ze ona... że ona naprawdę chciała odejść, Jimmy? Przecież to chore, czekała na ciebie cały ten czas... - Czyżby? To dlatego pytał o Finley? Miał w głowie coraz większy mentlik, na twarzy wahanie.
- Co? A, Steffen - rzucił, z umiarkowanym entuzjazmem. - Wiesz, że on jest... trochę inny. Musiałem mu powiedzieć, przepraszam. I tak by się dowiedział. Nie przejmuj się nim, pogada i zapomni - Jak zawsze. - Zwykle nie rozpowiada tego obcym. - Prawie nigdy.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Uniósł brwi, nie wyprowadzając go z błędy, cokolwiek pomyślał. W gruncie rzeczy sam nie wiedział, co jej się śniło. Mówiła, że tabor, że wszystko było inaczej, była jego żoną. Ale to, jak wypowiadała jego imię. Znał ten głos.
— Nie pamiętam. Czy to ważne? — mruknął; przeprosiny nie mogły nic zmienić, nie zrobiła tego specjalnie. — Nie ma wpływu na to, co nie? — mruknął z goryczą w głosie, spoglądając w bok. Rozłożył się wygodniej na kanapie, upił piwa, kiedy podciągnął nogę bliżej siebie i oparł przedramię na kolanie. Zatkał usta piwem, jakby z tego powodu nie mógł mu odpowiedzieć na pytanie. Tak, to było długo. Po dwóch latach nieobecności czuła względem niego coś, co zamiast tęsknie ją przyciągać, ją odpychało. Myślał wtedy, że był winien tego, co się stało i to stąd. Nie był już pewien. — Mam — mruknął. — Było dobrze. Znaczy no, było ok. Jakoś tak — nie wiedział nawet jak to określić. — Dobrze, że wróciła, wiesz. Tyle wystarczyło — wyjaśnił. — Dopiero wtedy... Wszystko się zmieniło. — Kąciki ust mu się intuicyjnie uniosły; to były piękne, błogie dwa tygodnie. Tylko dwa. — Nie wiem. Chyba nie. Nie wiem co mogę dać więcej — mruknął, bawić się odstającym papierkiem na butelce. — Nie czułem do niej tego, kiedy braliśmy ślub. Ale kiedy ją przyprowadziłeś... Nie wiem. Nie miałem pojęcia, że można tak...No wiesz — Rozmawianie o uczuciach bez rozmawiania o uczuciach to podstawa. Marcel na pewno rozumiał. Kochał ją przecież. Chciał by z nim była, bo była mu najbliższa, rozumiała go doskonale, akceptowała. Uwielbiał jej towarzystwo. To miało się udać, prawda? Ale teraz nie miał wątpliwości co czuł. A ona?. Zamilkł na dłuższą chwilę. — Tamta Aurora z Nocy Duchów. Wy...? — Spojrzał na niego pytająco. — Dała ci znać?— Kiedy Sheila dostała list od Jaydena był zbyt rozemocjonowany by o tym rozmawiać, a później... — Nie spotykacie się?
— Nie pamiętam. Czy to ważne? — mruknął; przeprosiny nie mogły nic zmienić, nie zrobiła tego specjalnie. — Nie ma wpływu na to, co nie? — mruknął z goryczą w głosie, spoglądając w bok. Rozłożył się wygodniej na kanapie, upił piwa, kiedy podciągnął nogę bliżej siebie i oparł przedramię na kolanie. Zatkał usta piwem, jakby z tego powodu nie mógł mu odpowiedzieć na pytanie. Tak, to było długo. Po dwóch latach nieobecności czuła względem niego coś, co zamiast tęsknie ją przyciągać, ją odpychało. Myślał wtedy, że był winien tego, co się stało i to stąd. Nie był już pewien. — Mam — mruknął. — Było dobrze. Znaczy no, było ok. Jakoś tak — nie wiedział nawet jak to określić. — Dobrze, że wróciła, wiesz. Tyle wystarczyło — wyjaśnił. — Dopiero wtedy... Wszystko się zmieniło. — Kąciki ust mu się intuicyjnie uniosły; to były piękne, błogie dwa tygodnie. Tylko dwa. — Nie wiem. Chyba nie. Nie wiem co mogę dać więcej — mruknął, bawić się odstającym papierkiem na butelce. — Nie czułem do niej tego, kiedy braliśmy ślub. Ale kiedy ją przyprowadziłeś... Nie wiem. Nie miałem pojęcia, że można tak...No wiesz — Rozmawianie o uczuciach bez rozmawiania o uczuciach to podstawa. Marcel na pewno rozumiał. Kochał ją przecież. Chciał by z nim była, bo była mu najbliższa, rozumiała go doskonale, akceptowała. Uwielbiał jej towarzystwo. To miało się udać, prawda? Ale teraz nie miał wątpliwości co czuł. A ona?. Zamilkł na dłuższą chwilę. — Tamta Aurora z Nocy Duchów. Wy...? — Spojrzał na niego pytająco. — Dała ci znać?— Kiedy Sheila dostała list od Jaydena był zbyt rozemocjonowany by o tym rozmawiać, a później... — Nie spotykacie się?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie ma wpływu? Właściwie nie wiedział. Nie wiedział, jak to jest zasypiać i budzić się obok dziewczyny, nie wiedział jak to jest słuchać przez sen jej głosu. Ale wiedział, że nie chciałby słyszeć cudzych imion. Zwłaszcza tak bliskich.
- Po dwóch miesiącach? Jimmy, a wtedy? Tamtej nocy, kiedy przyszła? - Dziękowała mu, że ją przyprowadził. Że zrobił to wbrew jej woli. Nazwała go dobrym przyjacielem, czy coś mogło się zmienić? - Co mówiła? - Nigdy o tym nie rozmawiali. Nie pytał. A on nie opowiadał. Dopiero teraz - zaczął się zastanawiać nad tym, czy popełnił wtedy błąd. Pokiwał ze zrozumieniem głową.
- A Sissy? Thomas? Z nimi też nie ma kontaktu? - Czy rodzina nie była dla nich najważniejsza?
Że można tak no wiesz. W zasadzie nie wiedział, ale potrafił sobie wyobrazić. Nigdy nie kochał tak naprawdę, parę razy tak mu się wydawało, ale to uczucie znikało zbyt szybko, by było prawdziwe i rzeczywiste.
- Odezwała się dzień przed... - Nie dokończył. Nie potrafił. Przecież wiedział. Zdążył przysłonić oberżnięty kikut, ale wciąż go czuł. Próbował mu powiedzieć parę razy, ale nigdy nie było odpowiedniej chwili. Czasu. Towarzystwa. Teraz byli tutaj sami, pociągnął łyk piwa. - Już nie - odpowiedział, przypominając sobie, że nie odpisał na jej listy w ostatnim czasie. Później też je wysłała. Ale teraz to on był zbyt zajęty sobą. Zresztą - co miał jej powiedzieć? - Powiedziała mi, ze jest w ciąży - rzucił grobowo, unosząc na Jamesa nieprzekonane spojrzenie. To były potworne tygodnie. Pełne napięcia. Szukał pieniędzy. Rozpaczliwie. Miał mniej czasu, jego przyjaciel pewnie to wyczuł, chwytał się dorywczych robót, kradł więcej, nocami nie spał. - Ale jednak się pomyliła - Nie była w ciąży. Ślubu nie będzie. Dziecka też nie. - Przez parę tygodni myślałem, że jestem jak mój ojciec - Nieodpowiedzialny dupek. Upił łyk. Duży łyk.
- Po dwóch miesiącach? Jimmy, a wtedy? Tamtej nocy, kiedy przyszła? - Dziękowała mu, że ją przyprowadził. Że zrobił to wbrew jej woli. Nazwała go dobrym przyjacielem, czy coś mogło się zmienić? - Co mówiła? - Nigdy o tym nie rozmawiali. Nie pytał. A on nie opowiadał. Dopiero teraz - zaczął się zastanawiać nad tym, czy popełnił wtedy błąd. Pokiwał ze zrozumieniem głową.
- A Sissy? Thomas? Z nimi też nie ma kontaktu? - Czy rodzina nie była dla nich najważniejsza?
Że można tak no wiesz. W zasadzie nie wiedział, ale potrafił sobie wyobrazić. Nigdy nie kochał tak naprawdę, parę razy tak mu się wydawało, ale to uczucie znikało zbyt szybko, by było prawdziwe i rzeczywiste.
- Odezwała się dzień przed... - Nie dokończył. Nie potrafił. Przecież wiedział. Zdążył przysłonić oberżnięty kikut, ale wciąż go czuł. Próbował mu powiedzieć parę razy, ale nigdy nie było odpowiedniej chwili. Czasu. Towarzystwa. Teraz byli tutaj sami, pociągnął łyk piwa. - Już nie - odpowiedział, przypominając sobie, że nie odpisał na jej listy w ostatnim czasie. Później też je wysłała. Ale teraz to on był zbyt zajęty sobą. Zresztą - co miał jej powiedzieć? - Powiedziała mi, ze jest w ciąży - rzucił grobowo, unosząc na Jamesa nieprzekonane spojrzenie. To były potworne tygodnie. Pełne napięcia. Szukał pieniędzy. Rozpaczliwie. Miał mniej czasu, jego przyjaciel pewnie to wyczuł, chwytał się dorywczych robót, kradł więcej, nocami nie spał. - Ale jednak się pomyliła - Nie była w ciąży. Ślubu nie będzie. Dziecka też nie. - Przez parę tygodni myślałem, że jestem jak mój ojciec - Nieodpowiedzialny dupek. Upił łyk. Duży łyk.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
— Tak, po cholernych dwóch miesiącach — mruknął z wyraźną irytacją. Czuł się beznadziejnie z tą myślą, nie chciał tego powtarzać po raz czwarty. — Cieszę się, że tobie poszło szybciej w Noc Duchów, mnie jak widać niespecjalnie — odciął się, unosząc brew. Obrócił butelkę w dłoniach. — Dostałem w pysk. Później płakała. Powiedziała, że tęskniła, szła naszymi starymi ścieżkami, szukała tych, którzy przeżyli. Zatrzymała się w Dolinie, gdzie przyjęła ją pod dach stara czarownica. Mówiła, że wybierała się do Londynu — Może to u niej się zatrzymała, może wcale nie wróciła do Londynu? Nie miał pojęcia. — Więc się tu pojawiła. W końcu. — U ciebie, musiała przecież wiedzieć, że Marcel tu był. Musiała wiedzieć od Finley. — Kiedy podczas imprezy okazało się, że są przyjaciółkami, nie wiem. Poczułem się jak kretyn. Jakby to było bez sensu, nie chciała wracać, ułożyła sobie życie. Ale wróciła. I przyszła z tobą.— Nie wiedział już, co myśleć. Temat Aurory okazał się jakimś wybawieniem. Spojrzał na jego kikut, kiedy urwał. Jakby dało się cofnąć czas... Już nie. — Lubiłeś ją? — Na wieść o ciąży wstrzymał oddech, nie odrywając spojrzenia od przyjaciela. Rozumiał to spojrzenie, westchnął cicho. To oczywiste, że nie chciał tego, nie był na to gotowy. Nikt nie pakowałby się w to z dziewczyną, którą ledwo znał. Świat zwalił mu się na głowę, a on był zbyt skoncentrowany na sobie, na Eve, by się tym zająć, coś z tym zrobić. — Daj spokój — mruknął, przechylając głowę z uśmiechem. — Nie jesteś jak on. Chciałeś się hajtnąć z obcą laską, bo wpadła. A on? On cię zostawił. W niczym go nie przypominasz. — Upił jeszcze łyk, a później spojrzał na do połowy opróżnioną butelkę. — Mówiło się u nas, że każdy kto spędzi z cyganką noc zostanie jej mężem. Obracamy to w żart, twierdzimy, że żaden się nie oprze, bo potrafią uwodzić, robią z nami co chcą. Ale tak po prostu należy zrobić. Z szacunku do niej. Ty z szacunku do tej dziewczyny zdecydowałeś, że jej nie zostawisz w potrzebie. To święte prawo. — Uniósł butelkę w jego kierunku, wznosząc ją w toaście. Był jednym z nich. W każdym calu.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie odpowiedział, kiedy się odciął, uciekając wzrokiem w bok. Westchnął. Nie chciał go przecież urazić - zastanawiał się nad tamtą rozmową z Eve, nad późniejszym listem. Pisała, jakby zrozumiała swój błąd: czy pisała szczerze?
- Kiedy ją spotkałem, wtedy, w Dolinie - zaczął bez przekonania. - Byłeś pierwszym, o co zapytała. Pytała, czy ty... - Nie potrafiła dokończyć zdania wtedy, dziś on też tego nie potrafił. - Chyba miała ci trochę za złe, że nie udało ci się jej znaleźć wcześniej - dodał markotnie, tak mówiła. Że jest tak blisko. Że może po nią przyjść. Ale przecież on robił, co mógł, przez lata. Nie zachowała się sprawiedliwie. Ona i Fin, rzeczywiście nie wyglądało to dobrze. Trudno było mu uwierzyć, że chowała się przez cały ten czas tylko po to, żeby sprawdzić, czy James ją znajdzie. Gdyby tylko widziała jego cierpienie. Cierpienie, do którego nigdy się nie przyzna i o którym nigdy jej nie opowie. Mógłby zapytać o to Finley, ale to babskie sprawy - na pewno nic mu nie powie. Gdyby sytuacja była inna, zabrałby go tu i teraz na potańcówkę, żeby zapomniał. Na piwo, gdzieś w Parszywym. - Pij szybciej - przypomniał sobie. - Mam coś specjalnego - Lepszego na tę okazję niż piwo. Wstał, wciąż niezgrabnie, jakby w ten miesiąc utracił całą swoją taneczność, kucając przy szafkach pod łóżkiem; pchnął drzwiczki jedną dłonią, przez chwilę szperając w zakamarkach. - Mam nadzieję, że Sissy tego nie wyrzuciła - mruknął, sprzątała tu początkiem stycznia, a ten alkohol nie był legalny. Miał nadzieję, że nie wzięła go za środek czyszczący...
- Lubiłem - odpowiedział. - Lubię - poprawił się, po prostu jej nie kochał. - Ma dobre serce i jest piękna. To siostra Castora, pamiętasz? Była chyba... na ostatnim roku, kiedy zaczynaliśmy. A może przychodziła go odbierać na dworzec zamiast rodziców? - zastanowił się przez chwilę, ściągając jasną brew, nie pamiętał dobrze. Słowa przyjaciela były krzepiące. Zaśmiał się na jego słowa, podnosząc jego toast tylko skinieniem głowy - rękę miał zajętą. W Aurorze nie było niewinności tego, co pierwszy raz. - Myślę, ze nie byłem jej pierwszym - dodał, w końcu wyciągając butelkę. - Jest! - zawołał, kładąc Zieloną Wróżkę przed Jamesem, skinął mu głową - musiał otworzyć. Nie zrobi tego jedną ręką. - Bałem się, że nie zdążę zebrać kasy. To wszystko wydarzyło się tak nagle.
- Kiedy ją spotkałem, wtedy, w Dolinie - zaczął bez przekonania. - Byłeś pierwszym, o co zapytała. Pytała, czy ty... - Nie potrafiła dokończyć zdania wtedy, dziś on też tego nie potrafił. - Chyba miała ci trochę za złe, że nie udało ci się jej znaleźć wcześniej - dodał markotnie, tak mówiła. Że jest tak blisko. Że może po nią przyjść. Ale przecież on robił, co mógł, przez lata. Nie zachowała się sprawiedliwie. Ona i Fin, rzeczywiście nie wyglądało to dobrze. Trudno było mu uwierzyć, że chowała się przez cały ten czas tylko po to, żeby sprawdzić, czy James ją znajdzie. Gdyby tylko widziała jego cierpienie. Cierpienie, do którego nigdy się nie przyzna i o którym nigdy jej nie opowie. Mógłby zapytać o to Finley, ale to babskie sprawy - na pewno nic mu nie powie. Gdyby sytuacja była inna, zabrałby go tu i teraz na potańcówkę, żeby zapomniał. Na piwo, gdzieś w Parszywym. - Pij szybciej - przypomniał sobie. - Mam coś specjalnego - Lepszego na tę okazję niż piwo. Wstał, wciąż niezgrabnie, jakby w ten miesiąc utracił całą swoją taneczność, kucając przy szafkach pod łóżkiem; pchnął drzwiczki jedną dłonią, przez chwilę szperając w zakamarkach. - Mam nadzieję, że Sissy tego nie wyrzuciła - mruknął, sprzątała tu początkiem stycznia, a ten alkohol nie był legalny. Miał nadzieję, że nie wzięła go za środek czyszczący...
- Lubiłem - odpowiedział. - Lubię - poprawił się, po prostu jej nie kochał. - Ma dobre serce i jest piękna. To siostra Castora, pamiętasz? Była chyba... na ostatnim roku, kiedy zaczynaliśmy. A może przychodziła go odbierać na dworzec zamiast rodziców? - zastanowił się przez chwilę, ściągając jasną brew, nie pamiętał dobrze. Słowa przyjaciela były krzepiące. Zaśmiał się na jego słowa, podnosząc jego toast tylko skinieniem głowy - rękę miał zajętą. W Aurorze nie było niewinności tego, co pierwszy raz. - Myślę, ze nie byłem jej pierwszym - dodał, w końcu wyciągając butelkę. - Jest! - zawołał, kładąc Zieloną Wróżkę przed Jamesem, skinął mu głową - musiał otworzyć. Nie zrobi tego jedną ręką. - Bałem się, że nie zdążę zebrać kasy. To wszystko wydarzyło się tak nagle.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
— Co? Czekaj... W Dolinie? — Zmarszczył brwi. Czy to piwo, czy coś innego? — Myślałem, że spotkaliście się tutaj. W Londynie. Że cię znalazła. — A może raczej odezwała, musiała od dawna wiedzieć, że Marcel tu był. Na kolejne jego słowa przymknął usta, spuścił wzrok; ze smutkiem, w zadumie. — Ta, nie postarałem się.— Wiedział o tym, ale wiedział też — znał ją, znali obaj — że była osobą, która potrafiła się ukrywać. I jeśli chciała się chować, przed kimkolwiek, nie przed nimi, znalezienie jej było naprawdę trudne. Nie negował tego, nie prostował. Przeprosił ją za to, za to, że ją zawiódł, za to, że po części z jego winy stało się to wszystko, był w końcu bratem Thomasa. Ale to wszystko i tak było już popieprzone. Zerknął na niego z uniesioną brwią, gdy go pogonił, a potem zaczął szperać coś w szafkach. Dopił wszystko duszkiem, odkładając na bok; porter był cierpki i mocny, wiedział, za moment — na chwilę — zacznie kręcić mu się w głowie. Usiadł prosto, spoglądając na przyjaciela z ciekawością. — Sissy? Sissy tu była? Co właściwie... Marcello?— spytał zdziwiony, niepewnie spoglądając na Marcela. Zaraz potem coś sobie przypomniał. — Powiedziała mi dzisiaj, że się pobiłeś z Aidanem. — Uniósł brwi. Sporo go ominęło jednak. — Siostra Castora, uhm... — mruknął bez większego entuzjazmu, ale nic nie powiedział więcej. Oboje nieśli ze sobą takie same kłopoty. — Nie pamiętam nawet jak wygląda — była dla niego obca dziewczyną, choć może gdyby ją spotkał zorientowałby się kim jest. — No to... Jest w tym jakieś pocieszenie — dodał za chwilę, kiedy Marcel wyraził swoje przypuszczenia. Tok olejny część tej odpowiedzialności mógł spaść mu z ramion. Jeśli nie był pierwszy, nie naruszył jej czystości, godności, dobrego imienia... jako pierwszy. Zwykle w takich sytuacjach to już było bez znaczenia ilu ich było. Odłożywszy butelkę po piwie na ziemię, wstał i sięgnął po tę z zieloną zawartością. — To jakiś środek do podłogi? Trucizna? Wygląda co najmniej podejrzanie. — Zielone trunki nie występowały w naturze, ale ufał mu przecież.Otworzył butelkę i dopiero po zapachu zorientował się, co to może być. — Żartujesz? Skąd ty to masz?— spytał zdezorientowany, kucając przy nim. Chwilę wpatrywał się w alkohol. To będzie, kurwa, dramat, pomyślał. Nim jednak zdążył zrezygnować, zerknął na Marcela i upił łyk. Było piekielnie mocne. Gorzkie, mocne o wyraźnym smaku anyżu. Ten jednak mu nie przeszkadzał. Oddał ją Marcelowi, siadająca ziemi ciasnego wagonu. — Pomógł bym ci skołować kasę. Przecież wiesz.— Zorganizowaliby się obaj, gdyby był w potrzebie i musiał zapewnić byt... rodzinie. Nie wahałby się.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Co? - Spojrzał na Jamesa bez zrozumienia. Nie powiedziała mu prawdy? Dlaczego? Próbowała przed nim coś zataić? - Powiedziała, że... - Pokręcił głową, urywając, to bez znaczenia, co mówiła. Zostawiła go z domysłami, które nie były prawdziwe. - Nie było jej tu - odpowiedział, niechętnie. Spuścił wzrok, nie wiedząc, jak mu to powiedzieć. - Byłem w Dolinie... no wiesz, miałem sprawy do załatwienia. - Nie musiał już zatajać zakonnej działalności. - Tańczyła w deszczu na rynku. - Ne pomyliłby jej kroków z żadnymi innymi, świetnie czuła muzykę, nawet kiedy grała ją sama natura. Nie szukała go. To on znalazł ją. I przyprowadził do niego, choć tego nie chciała. - Mówiłem jej, że szukaliśmy jej wszędzie. Że ty przetrząsnąłeś niebo i ziemię. - Na krótko zamknął oczy. To wszystko nie tak. W co ty grasz, Eve?
- Nikt u was nie potrafi rozmawiać? - odciął się, kiedy wyraził zaskoczenie z tego, ze Sheila go odwiedziła. Nie wiedział? Więcej niż raz, ale co w tym dziwnego? Ale mina mu zrzedła, kiedy usłyszał jego późniejsze słowa. Zmieszany nie spojrzał na Jamesa. Aidan jej powiedział, cholerny dupek. A ona o tym mówiła. Tez tak uważała? Że to, co mówił Adan, było prawdą? Ciążyło mu poczucie winy. Ile wiedział James? On by w to nie uwierzył... prawda? - Ta - mruknął od niechcenia. - W Nowy Rok. Ledwo chodził, co? - Dawno już zniknął, kiedy Aidan wciąż łaził za Sheilą. Zniknął bez pożegnania z nikim, by nikt nie zdążył zobaczyć jego opuchniętej twarzy. Aidanowi nic nie było. Był od niego cztery lata młodszy, to przecież dużo, gdyby chciał go skrzywdzić, to by to zrobił. Tak sobie powtarzał, miał wtedy silnego kaca.
- Ma naprawdę ładne oczy. Niebieskie. Rumiane, trochę pyzate policzki i włosy jasne jak zboże. Bardzo drobna. Myślałem, że jest młodsza, kiedy ją zobaczyłem - przyznał, wzdychając, gdy wspomniał o pocieszeniu. Nie żałował tamtej nocy ani jej bliskości. Nie sprawił jej cierpienia.
- Zielona wróżka - odpowiedział lekceważąco, dopijając swoje piwo - duszkiem, jak James przed momentem. - Była u nas gościnnie trupa z Francji, mieli tego więcej. Dali mi butelkę. Czekała na odpowiednią chwilę, chyba... chyba ci się dzisiaj przyda. Oni pili to z cukrem, ale nie zdążyłem się przygotować - trochę mnie zaskoczyłeś - przyznał, odkładając pustą butelkę po piwie i odbierając od Jamesa tę z Wróżką. Przystawił ją do nosa i się skrzywił, było mocne. A on wciąż pił eliksiry wzmacniające, które miały postawić go do pionu po odsiadce. Pociągnął łyk, zbyt duży, zaktrzusił się lekko, odkasłując zawartośc w rękaw - i oddał Jamesowi butelkę.
- Wiem. Przecież wiem.
- Nikt u was nie potrafi rozmawiać? - odciął się, kiedy wyraził zaskoczenie z tego, ze Sheila go odwiedziła. Nie wiedział? Więcej niż raz, ale co w tym dziwnego? Ale mina mu zrzedła, kiedy usłyszał jego późniejsze słowa. Zmieszany nie spojrzał na Jamesa. Aidan jej powiedział, cholerny dupek. A ona o tym mówiła. Tez tak uważała? Że to, co mówił Adan, było prawdą? Ciążyło mu poczucie winy. Ile wiedział James? On by w to nie uwierzył... prawda? - Ta - mruknął od niechcenia. - W Nowy Rok. Ledwo chodził, co? - Dawno już zniknął, kiedy Aidan wciąż łaził za Sheilą. Zniknął bez pożegnania z nikim, by nikt nie zdążył zobaczyć jego opuchniętej twarzy. Aidanowi nic nie było. Był od niego cztery lata młodszy, to przecież dużo, gdyby chciał go skrzywdzić, to by to zrobił. Tak sobie powtarzał, miał wtedy silnego kaca.
- Ma naprawdę ładne oczy. Niebieskie. Rumiane, trochę pyzate policzki i włosy jasne jak zboże. Bardzo drobna. Myślałem, że jest młodsza, kiedy ją zobaczyłem - przyznał, wzdychając, gdy wspomniał o pocieszeniu. Nie żałował tamtej nocy ani jej bliskości. Nie sprawił jej cierpienia.
- Zielona wróżka - odpowiedział lekceważąco, dopijając swoje piwo - duszkiem, jak James przed momentem. - Była u nas gościnnie trupa z Francji, mieli tego więcej. Dali mi butelkę. Czekała na odpowiednią chwilę, chyba... chyba ci się dzisiaj przyda. Oni pili to z cukrem, ale nie zdążyłem się przygotować - trochę mnie zaskoczyłeś - przyznał, odkładając pustą butelkę po piwie i odbierając od Jamesa tę z Wróżką. Przystawił ją do nosa i się skrzywił, było mocne. A on wciąż pił eliksiry wzmacniające, które miały postawić go do pionu po odsiadce. Pociągnął łyk, zbyt duży, zaktrzusił się lekko, odkasłując zawartośc w rękaw - i oddał Jamesowi butelkę.
- Wiem. Przecież wiem.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wagon Marcela
Szybka odpowiedź