Wagon Marcela
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wagon Marcela
Arena Carringtonów
I show not your face but your heart's desire
Przez cały wczorajszy dzień, w trakcie pracy szukał odpowiedzi na pytania, które zadał, a na które nie otrzymał odpowiedzi podczas przedwczorajszej rozmowy. Unikał brata, bo nie potrafił mu spojrzeć w twarz, co zresztą nie było trudne, kiedy wracał tak późno do domu. Nic innego nie przyszło mu do głowy niż szaleństwo, w które popadł Thomas. Już w trakcie tamtej rozmowy zachowywał się dziwnie.
Podniósł ze smutkiem wzrok na Marcela, a potem na Steffena. Nie wiedział co mu odpowiedzieć. Kiedy pierwszy z nich przyznał, że wie od jakiegoś czasu zmarszczył brwi. Znów zrobiło mu się niedobrze na samą myśl. Próbował wyrzucić to z głowy, ale nie potrafił..
— Nie powiedziałeś mi — mruknął, czując jak zaschło mu w gardle. Już przedwczoraj zrozumiał, że Thomas musiał przejść tam piekło. Nie miał żalu do Marcela, że milczał. Nie wiedziałby, czy na jego miejscu umiałby powiedzieć mu coś podobnego.— Ale... nie jest jakimś psychopatą.— Nie wiedział, dlaczego powiedział to głośno, zdawało mu się, że wszyscy myślą tak samo. Thomas po prostu zawodził, wszystkich. Taki już był. Od najmłodszych lat, to się najprawdopodobniej nigdy nie zmieni. A jednak wzrok Marcela sugerował coś innego. I to spojrzenie pełne zawodu wzmogło w nim gwałtowną, paniczną wręcz potrzebę wytłumaczenia brata. Brata, którego mimo wszystko zwyczajnie kochał. Spojrzał na Steffena — znał go, znali się dobrze, chyba w to wierzył? Thomas nie zabiłby nikogo bez powodu. Nie zabiłby... dziecka. Ta myśl przybiła go najmocniej. Wiedział, że gdyby grozili jego rodzinie zrobiłby wszystko, by ich ocalić. Nawet coś takiego... To musiało być coś równie strasznego. Krew odpłynęła mu z twarzy. Zawód nie był czymś, co sam zaczął czuć względem Thomasa; to już minęło podczas tamtej rozmowy. Przepełniało go współczucie.
— Pomogę — mruknął cicho; nic się nie zmieniło. Uniósł wzrok na przyjaciela, na potwierdzenie własnych słów — choć głos miał słabszy nie stracił tamtej pewności. Przysiągł, a przysięga była wiążąca. Obiecał mu, że zrobi wszystko, co będzie trzeba i zamierzał danego słowa dotrzymać. Zawsze dotrzymywał obietnic, dlatego tak rzadko je składał. — Możesz na mnie liczyć. Zawsze... Na Sheilę, Eve — Wierzył, że na nie też, nie było żadnego powodu, by to się zmieniło. — A Thomas... — Spuścił głowę. Wiedział jaki był. — Nie powiedziałem nic takiego — skrzywił się na jego wybuch. Trudno byłoby mu uwierzyć w coś takiego, Thomas był tchórzem. Wiedzieli to wszyscy, on sam też. Ale fakt, że umiał głównie uciekać zamiast stawiać czemuś czoła nie mógł sprawić, że przestałby widzieć w nim brata. W kwestii bajek się nie mylił, bo Thomas rzadko dzielił się prawdą. Z nim także.— Powiedziałem, że coś mu się stało i myślę, że potrzebuje pomocy... Poważnej pomocy— powtórzył. Nie rozumiał tego, co się wydarzyło. Zerknął na Steffena, kiedy się odezwał. Wzruszył ramionami z pewną bezradnością. — Nie wiem... Po prostu... Zachowywał się dziwnie. — Nie umiał tego wyjaśnić. Gdy był wściekły ignorował to, skupiony na dowiedzeniu się prawdy, ale wczoraj odtwarzał tę rozmowę raz za razem w głowie. Wzburzenie Marcela skontrował wpierw spojrzenim.— Przykro mi, że zrobił z ciebie idiotę! — Podniósł głos, prostując się w pozycji siedzącej. — Naprawdę! Czuję się tak przez cały czas! Nie zwierza mi się z tego, co robi, nie mam wpływu na jego decyzje, nie wiem co robi i po co! — Zmarszczył brwi i wzruszył ramionami. To nie powinna być sprawa między nimi; bracia się sprzeczali, ale pozostawali braćmi. Thomas powinien wyjaśnić to z Marcelem, nie on. — Że co? Czego nie możesz? No skończ! Na nas liczyć? No jasne, że kurwa, możesz. Inaczej by mnie tu nie było — burknął z niezadowoleniem, karcąc go spojrzeniem. Za chwilę skrzywił się. — Co to, na Merlina, ma w ogóle znaczyć? — spytał z niezrozumieniem na jego słowa. Jakie dorosnąć? Za kogo on go miał?
Podniósł ze smutkiem wzrok na Marcela, a potem na Steffena. Nie wiedział co mu odpowiedzieć. Kiedy pierwszy z nich przyznał, że wie od jakiegoś czasu zmarszczył brwi. Znów zrobiło mu się niedobrze na samą myśl. Próbował wyrzucić to z głowy, ale nie potrafił..
— Nie powiedziałeś mi — mruknął, czując jak zaschło mu w gardle. Już przedwczoraj zrozumiał, że Thomas musiał przejść tam piekło. Nie miał żalu do Marcela, że milczał. Nie wiedziałby, czy na jego miejscu umiałby powiedzieć mu coś podobnego.— Ale... nie jest jakimś psychopatą.— Nie wiedział, dlaczego powiedział to głośno, zdawało mu się, że wszyscy myślą tak samo. Thomas po prostu zawodził, wszystkich. Taki już był. Od najmłodszych lat, to się najprawdopodobniej nigdy nie zmieni. A jednak wzrok Marcela sugerował coś innego. I to spojrzenie pełne zawodu wzmogło w nim gwałtowną, paniczną wręcz potrzebę wytłumaczenia brata. Brata, którego mimo wszystko zwyczajnie kochał. Spojrzał na Steffena — znał go, znali się dobrze, chyba w to wierzył? Thomas nie zabiłby nikogo bez powodu. Nie zabiłby... dziecka. Ta myśl przybiła go najmocniej. Wiedział, że gdyby grozili jego rodzinie zrobiłby wszystko, by ich ocalić. Nawet coś takiego... To musiało być coś równie strasznego. Krew odpłynęła mu z twarzy. Zawód nie był czymś, co sam zaczął czuć względem Thomasa; to już minęło podczas tamtej rozmowy. Przepełniało go współczucie.
— Pomogę — mruknął cicho; nic się nie zmieniło. Uniósł wzrok na przyjaciela, na potwierdzenie własnych słów — choć głos miał słabszy nie stracił tamtej pewności. Przysiągł, a przysięga była wiążąca. Obiecał mu, że zrobi wszystko, co będzie trzeba i zamierzał danego słowa dotrzymać. Zawsze dotrzymywał obietnic, dlatego tak rzadko je składał. — Możesz na mnie liczyć. Zawsze... Na Sheilę, Eve — Wierzył, że na nie też, nie było żadnego powodu, by to się zmieniło. — A Thomas... — Spuścił głowę. Wiedział jaki był. — Nie powiedziałem nic takiego — skrzywił się na jego wybuch. Trudno byłoby mu uwierzyć w coś takiego, Thomas był tchórzem. Wiedzieli to wszyscy, on sam też. Ale fakt, że umiał głównie uciekać zamiast stawiać czemuś czoła nie mógł sprawić, że przestałby widzieć w nim brata. W kwestii bajek się nie mylił, bo Thomas rzadko dzielił się prawdą. Z nim także.— Powiedziałem, że coś mu się stało i myślę, że potrzebuje pomocy... Poważnej pomocy— powtórzył. Nie rozumiał tego, co się wydarzyło. Zerknął na Steffena, kiedy się odezwał. Wzruszył ramionami z pewną bezradnością. — Nie wiem... Po prostu... Zachowywał się dziwnie. — Nie umiał tego wyjaśnić. Gdy był wściekły ignorował to, skupiony na dowiedzeniu się prawdy, ale wczoraj odtwarzał tę rozmowę raz za razem w głowie. Wzburzenie Marcela skontrował wpierw spojrzenim.— Przykro mi, że zrobił z ciebie idiotę! — Podniósł głos, prostując się w pozycji siedzącej. — Naprawdę! Czuję się tak przez cały czas! Nie zwierza mi się z tego, co robi, nie mam wpływu na jego decyzje, nie wiem co robi i po co! — Zmarszczył brwi i wzruszył ramionami. To nie powinna być sprawa między nimi; bracia się sprzeczali, ale pozostawali braćmi. Thomas powinien wyjaśnić to z Marcelem, nie on. — Że co? Czego nie możesz? No skończ! Na nas liczyć? No jasne, że kurwa, możesz. Inaczej by mnie tu nie było — burknął z niezadowoleniem, karcąc go spojrzeniem. Za chwilę skrzywił się. — Co to, na Merlina, ma w ogóle znaczyć? — spytał z niezrozumieniem na jego słowa. Jakie dorosnąć? Za kogo on go miał?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Nie. A uwierzyłbyś mi? - odpowiedział, dziwnie pusto. - I tak byłem zajęty. Ratowaniem Celine przed Thomasem - dowiedział się w czasie, kiedy to wszystko się działo. Nie miał kiedy. Przeniósł wzrok na Steffena, kiedy dopytywał o to, co sie stało, potem znów na Jamesa. - Zabił chłopca, żeby ratować własną dupę - Nie był psychopatą. Zrobił to ze strachu, a na wojnie ze strachu można robić straszne rzeczy. Nigdy nie miał Thomasa za bohatera, ale wiedza o tym zdarzeniu wzbudzała w nim do niego pogardę. - Podał się szmalcownika. I udowodnił, że nim jest. - Czym się różni ktoś, kto go tylko udaje, a udając - zabija - od kogoś, kto zabija z przeświadczeniem, że naprawdę jest szmalcownikiem? - To ci kumple go teraz ścigają? Dlatego szukał informacji o Celine? - Pokręcił głową. Z niesmakiem. Nie chodziło o to, że nei mógl liczyć na Thomasa - ngidy nie mógł. I nigdy nie spodziewał się na neigo liczyć. Thomas stanowił zagrożenie. Również dla niego - skąd mógł wiedzieć, że nie wyda go jako Zakonnika? Udając szmalcownika?
Pokręcił głową. Bał się. Tym razem - po ludzku - o siebie. Może dlatego prychnął wcale nierozbawionym śmiechem, kiedy James stwierdził, że to Thomas potrzebował pomocy. To zawsze byl Thomas. Zawsze wszyscy martwili się o Thomasa. Zawsze go usprawiedliwiali. Zawsze go bronili. Zawsze się za nim wstawiali. Zawsze mu wybaczali. Jak on to robił? Jak potrafił to zrobić? Jak był w stanie mieć taki wpływ na ludzi? Spojrzał na Steffena. Mówił poważnie? Teraz będą go usprawiedliwiać klątwą? James jednak odpowiedział szybko, negując jego słowa.
- Jasne - mruknął. - Niczyja wina - Co więcej mógł zrobić? Co więcej mógł powiedzieć? Karcące spojrzenie Jamesa go zabolało. Miał nadzieję, że Thomas faktycznie coś mu powiedział. Coś, co usprawiedliwiało... cokolwiek. Ale Thomas tak po prostu naraził Celine, a James przyszedł tu, żeby go przed nim wytłumaczyć i zmartwić się o jego stan.
- Nieważne - rzucił od niechcenia.
Pokręcił głową. Bał się. Tym razem - po ludzku - o siebie. Może dlatego prychnął wcale nierozbawionym śmiechem, kiedy James stwierdził, że to Thomas potrzebował pomocy. To zawsze byl Thomas. Zawsze wszyscy martwili się o Thomasa. Zawsze go usprawiedliwiali. Zawsze go bronili. Zawsze się za nim wstawiali. Zawsze mu wybaczali. Jak on to robił? Jak potrafił to zrobić? Jak był w stanie mieć taki wpływ na ludzi? Spojrzał na Steffena. Mówił poważnie? Teraz będą go usprawiedliwiać klątwą? James jednak odpowiedział szybko, negując jego słowa.
- Jasne - mruknął. - Niczyja wina - Co więcej mógł zrobić? Co więcej mógł powiedzieć? Karcące spojrzenie Jamesa go zabolało. Miał nadzieję, że Thomas faktycznie coś mu powiedział. Coś, co usprawiedliwiało... cokolwiek. Ale Thomas tak po prostu naraził Celine, a James przyszedł tu, żeby go przed nim wytłumaczyć i zmartwić się o jego stan.
- Nieważne - rzucił od niechcenia.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
-Chłopca. - powtórzył powoli, głucho. To jakaś metafora...? Dziecko? - chciał dopytać, ale chyba znalazł odpowiedź we wzrok Marcela i tylko zapadł się głębiej w łóżko. Nie widział Thomasa przez dwa lata, ale zdawał się przecież być taki sam jak zwykle - czy powinien wątpić w każdego dawnego przyjaciela, wszędzie szukać zdrady? Jeśli to wszystko prawda, to z przerażeniem zaczął sobie uświadamiać, że tak - że już i tak odsunął do siebie wiele osób, ale może niedostatecznie wiele.
Ale nie chodziło przecież o niego. A może - może nie chodziło nawet tylko o Thomasa i Celine. Coś działo się między chłopakami, coś niedobrego, był przecież świadkiem wielu ich sprzeczek, ale Jim nigdy nie podnosił głosu na Marcela tak prędko, a Marcel nigdy nie śmiał się tak... dziwnie. Zimno.
Marcel nie odpowiedział na jego pytanie, ale Jim dokończył zdanie za niego. Steffen milczał, wbijając wzrok w podłogę. Nie wiedział, co powiedzieć, czy cokolwiek odpowiedzieć - zachowywał się dziwnie, nie jest psychopatą, ale zabił chłopca. Szumiało mu trochę w głowie.
Zabił chłopca.
Nie odzywał się, Jim mówił płomiennie, to przez chwilę zdawało się być między nimi...
... a potem Marcel uznał, że to wszystko nieważne.
-Czy ty... wy... się pokłóciliście? - wydedukował, trochę bezradnie. Wcześniej, bo to co teraz - to chyba też była kłótnia, ale coś mu umykało, co było wcześniej?
Ale nie chodziło przecież o niego. A może - może nie chodziło nawet tylko o Thomasa i Celine. Coś działo się między chłopakami, coś niedobrego, był przecież świadkiem wielu ich sprzeczek, ale Jim nigdy nie podnosił głosu na Marcela tak prędko, a Marcel nigdy nie śmiał się tak... dziwnie. Zimno.
Marcel nie odpowiedział na jego pytanie, ale Jim dokończył zdanie za niego. Steffen milczał, wbijając wzrok w podłogę. Nie wiedział, co powiedzieć, czy cokolwiek odpowiedzieć - zachowywał się dziwnie, nie jest psychopatą, ale zabił chłopca. Szumiało mu trochę w głowie.
Zabił chłopca.
Nie odzywał się, Jim mówił płomiennie, to przez chwilę zdawało się być między nimi...
... a potem Marcel uznał, że to wszystko nieważne.
-Czy ty... wy... się pokłóciliście? - wydedukował, trochę bezradnie. Wcześniej, bo to co teraz - to chyba też była kłótnia, ale coś mu umykało, co było wcześniej?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Chłopca — powtórzył i przełknął ślinę. Dla niego to też był szok. Powinien się wcześniej zorientować, że coś jest nie tak. Thomas odkąd wrócił zachowywał się inaczej. Nikomu nic nie powiedział. Ze wstydu. Wzruszył ramionami, nie spuszczając wzroku z Marcela.
— Nie wiem. To takie dziwne? — Był jego bratem, trudno było uwierzyć w coś podobnego. — Uwierzyłbyś Steffenowi, gdyby powiedział, że zrobiłem coś takiego?— spytał, a później spojrzał na Cattermole'a. — A ty? Celine nic nie jest. Nic jej się nie stało... — zauważył. Ciagle tylko Celine i Celine, namieszała Marcelowi w głowie? Był w niej zakochany? Nie pomyślał o tym wcześniej... Nie miał czym odpowiedzieć na jego słowa. Był skołowany. Pochylił się do przodu, opuścił głowę i przełknął ślinę. Dla Marcela Thomas to kolejny wróg do odhaczenia, a dla niego samego osobista, rodzinna tragedia. — Dla ciebie to takie proste — mruknął znów, nie wiedząc czy do siebie czy do Marcela. — Nie wiem, kazał nam się wynosić do Neali, uciekać stad i go zostawić. Właściwie... nic nowego — odpowiedział gorzko; w połowie głos mu zadrżał. Zdawało mu się, że usłyszał to od niego już tak wiele razy w życiu, że kolejny nie zrobi żadnego wrażenia, a jednak się mylił. Odrzucenie przez brata zawsze bolało tak samo. Zerknął na Marcela, gdy prychnął śmiechem, ale nic nie odpowiedział. Przez jakiś czas. To odrzucenie i żal bolało podobnie.
— Nie niczyja. Ale jeśli uważasz, ze moja to powiedz to w końcu. I miejmy to za sobą. — zaproponował z goryczą w głosie.
— Nie wiem. To takie dziwne? — Był jego bratem, trudno było uwierzyć w coś podobnego. — Uwierzyłbyś Steffenowi, gdyby powiedział, że zrobiłem coś takiego?— spytał, a później spojrzał na Cattermole'a. — A ty? Celine nic nie jest. Nic jej się nie stało... — zauważył. Ciagle tylko Celine i Celine, namieszała Marcelowi w głowie? Był w niej zakochany? Nie pomyślał o tym wcześniej... Nie miał czym odpowiedzieć na jego słowa. Był skołowany. Pochylił się do przodu, opuścił głowę i przełknął ślinę. Dla Marcela Thomas to kolejny wróg do odhaczenia, a dla niego samego osobista, rodzinna tragedia. — Dla ciebie to takie proste — mruknął znów, nie wiedząc czy do siebie czy do Marcela. — Nie wiem, kazał nam się wynosić do Neali, uciekać stad i go zostawić. Właściwie... nic nowego — odpowiedział gorzko; w połowie głos mu zadrżał. Zdawało mu się, że usłyszał to od niego już tak wiele razy w życiu, że kolejny nie zrobi żadnego wrażenia, a jednak się mylił. Odrzucenie przez brata zawsze bolało tak samo. Zerknął na Marcela, gdy prychnął śmiechem, ale nic nie odpowiedział. Przez jakiś czas. To odrzucenie i żal bolało podobnie.
— Nie niczyja. Ale jeśli uważasz, ze moja to powiedz to w końcu. I miejmy to za sobą. — zaproponował z goryczą w głosie.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Chłopca. Powtarzali to jeden po drugim. Tylko smrodliwy tchórz był w stanie zabić chłopca, żeby uratować siebie. Ale tym właśnie okazał się Thomas. Czy to dziwne, że by mu nie uwierzył? Pewnie nie, ale nie powinien mieć żalu, że mu o tym nie powiedział.
- Bo ją od was zabrałem zanim wydarzyła się tragedia - wszedł mu w słowo, kiedy oznajmił, że nic jej nie było. Nie wiedział o tym, bo mu tego nie powiedział. Ale nie zamierzał go okłamywać. Ocalił ją, po tym, jak przeszła piekło. Zawsze była mu bliska, przyjaźnili się, choć odsunęła się od niego, gdy głupio zaufała bogatej arystokratce. Pamiętał smak jej ust. Odpowiadał za nią, bo ją ocalił. Jak często ich, jego, o coś prosił?
- Szalenie proste - prychnął. - Co mam zrobić? Thomas wie, kim jestem. Ten auror mu powiedział. Co go powstrzyma przed wydaniem mnie, Jimmy? Nic! Zrobi to, kiedy najdzie go na to ochota. I nie zawaha się ani przez chwilę. - A James i tak się zachowywał, jakby nic się nie stało. Jakby chodziło o nic. O nikogo. Tak byłoby łatwiej, gdyby go zostawili. Ale nigdy tego nie zrobią. Gdzie więc było dziś miejsce dla niego? Czy naprawdę myslał, że on chciał, żeby to tak wyglądało? Robił wszystko, żeby Thomas wyszedł na prostą. Nie powiedział im nawet, kiedy chciał odejść po raz pierwszy. Czy to była wina Jamesa? Chyba nie. Ale to niczego nie zmieniało.
Pokręcił przecząco głową.
- Bo ją od was zabrałem zanim wydarzyła się tragedia - wszedł mu w słowo, kiedy oznajmił, że nic jej nie było. Nie wiedział o tym, bo mu tego nie powiedział. Ale nie zamierzał go okłamywać. Ocalił ją, po tym, jak przeszła piekło. Zawsze była mu bliska, przyjaźnili się, choć odsunęła się od niego, gdy głupio zaufała bogatej arystokratce. Pamiętał smak jej ust. Odpowiadał za nią, bo ją ocalił. Jak często ich, jego, o coś prosił?
- Szalenie proste - prychnął. - Co mam zrobić? Thomas wie, kim jestem. Ten auror mu powiedział. Co go powstrzyma przed wydaniem mnie, Jimmy? Nic! Zrobi to, kiedy najdzie go na to ochota. I nie zawaha się ani przez chwilę. - A James i tak się zachowywał, jakby nic się nie stało. Jakby chodziło o nic. O nikogo. Tak byłoby łatwiej, gdyby go zostawili. Ale nigdy tego nie zrobią. Gdzie więc było dziś miejsce dla niego? Czy naprawdę myslał, że on chciał, żeby to tak wyglądało? Robił wszystko, żeby Thomas wyszedł na prostą. Nie powiedział im nawet, kiedy chciał odejść po raz pierwszy. Czy to była wina Jamesa? Chyba nie. Ale to niczego nie zmieniało.
Pokręcił przecząco głową.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
-To... ta sama Celine, którą wtrąciła do więzienia lady Black, prawda? - upewnił się tylko słabo, nie tyle dlatego, że się nie domyślał (trudno byłoby nie), ale chyba pon to by uporządkować dla samego siebie powagę sytuacji. James mówił, że nic jej nie jest, ale Steff pokręcił odruchowo głową, spoglądając na Marcela. Oblepili jej plakatami Londyn (dla niej?), użyli jako symbolu by zakpić z bogatej damy. Wtedy myślał, że wszystko stracone, wtedy i dla niego Celine była bardziej plotką niż osobą, ale... czy narazili ją na większe niebezpieczeństwo?
Jak bardzo zawzięte potrafiły być arystokratki?
-Cieszę się, że się... odnalazła. - odnalazła, czy to dobre słowo? Uciekła, została uwolniona? Chciałby się o tym dowiedzieć w innych okolicznościach, móc ucieszyć się szczerze. Chyba znaczyła sporo dla Marcela, skoro poruszył Londyn by mieszkańcy dowiedzieli się o krzywdzie, która ją spotkała. -Co ma Celine do tego, że Tomek z...z... ma coś do tego chłopca? - spytał cicho, nieśmiało, to mu umknęło w chaosie zeznań.
Umknęło mu coś jeszcze. Tak, kłócili się (choć nie odpowiedzieli), ale dopiero teraz dostrzegł, że Marcel się bał.
Znał ten strach, towarzyszący jemu samemu od Bezksiężycowej Nocy.
-Marcel, przecież... - zerknął desperacko na Jamesa - nie chciał łamać mu serca oskarżaniem Thomasa, ale wspomnienie kłamstwa o pułapkach było zbyt świeże, a obawa przed wydaniem - zbyt duża.
-...pomożemy ci. - powrócił spojrzeniem do Marcela. -Jeśli... jeśli taka możliwość, to co tu robisz? Zatrzymaj się u mnie, albo zabezpieczę wagon, albo... - zorientował się, że wpada w słowotok, więc urwał. -Nie zostawię cię z tym samego. - dzielił teraz, wróciły wyrzuty sumienia za to, że nie zdążył zabezpieczyć domu jego mamy, wróciło wspomnienie śmierci Bertiego. Nie straci kolejnego przyjaciela.
-Nie zostawimy. - poprawił się, wiedząc, że Jim myśli pewnie tak samo. Inaczej by go tu nie wziął.
Jak bardzo zawzięte potrafiły być arystokratki?
-Cieszę się, że się... odnalazła. - odnalazła, czy to dobre słowo? Uciekła, została uwolniona? Chciałby się o tym dowiedzieć w innych okolicznościach, móc ucieszyć się szczerze. Chyba znaczyła sporo dla Marcela, skoro poruszył Londyn by mieszkańcy dowiedzieli się o krzywdzie, która ją spotkała. -Co ma Celine do tego, że Tomek z...z... ma coś do tego chłopca? - spytał cicho, nieśmiało, to mu umknęło w chaosie zeznań.
Umknęło mu coś jeszcze. Tak, kłócili się (choć nie odpowiedzieli), ale dopiero teraz dostrzegł, że Marcel się bał.
Znał ten strach, towarzyszący jemu samemu od Bezksiężycowej Nocy.
-Marcel, przecież... - zerknął desperacko na Jamesa - nie chciał łamać mu serca oskarżaniem Thomasa, ale wspomnienie kłamstwa o pułapkach było zbyt świeże, a obawa przed wydaniem - zbyt duża.
-...pomożemy ci. - powrócił spojrzeniem do Marcela. -Jeśli... jeśli taka możliwość, to co tu robisz? Zatrzymaj się u mnie, albo zabezpieczę wagon, albo... - zorientował się, że wpada w słowotok, więc urwał. -Nie zostawię cię z tym samego. - dzielił teraz, wróciły wyrzuty sumienia za to, że nie zdążył zabezpieczyć domu jego mamy, wróciło wspomnienie śmierci Bertiego. Nie straci kolejnego przyjaciela.
-Nie zostawimy. - poprawił się, wiedząc, że Jim myśli pewnie tak samo. Inaczej by go tu nie wziął.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedział, co mogło się wydarzyć. Nie odważył się zgasić żaru gniewu Marcela. Nie było go przy tym wszystkim. Ani przy tym, jak Thomas pisał do aurora, ani przy tym jak Sallow pojawił się, by ją zabrać. Dramatyczny list wstrząsnął nim równie mocno, co późniejsze wyznania brata. I wciąż nie umiał tego poukładać, oswoić się — wyłuskać z tego tego, co dobre i tego co złe. Byli tylko oni dwaj, Thomas i Marcel. Dwaj bracia.
— Nie wtrąciła jej lady Black — zdziwił się, zerkając na Steffena. — Tylko pierdolony polityk i szef policji w Parszywym Pasażerze. — Zerknął na Marcela; chodziło o jego ojca. Samo jego wspomnienie wywołało na jego ciele gęsią skórkę. Potarł dłonią przedramię, by się jej pozbyć. — Oskarżyli ją o jakiś... atak na kogoś...— Nie pamiętał, był pijany, zdruzgotany masakrą. Masakrą małych dzieci. Widok ich ciał na ulicy wstrząsnął nim raz jeszcze. — O Merlinie — jęknął rozpaczliwie, chowając twarz w dłoniach. Potworne obrazy zalały jego umysł — Thomas nie mógłby zrobić czegoś podobnego, nie był taki. To musiał być jakiś wypadek, coś się wydarzyło. — Nic. Po prostu nie sądzę, by po tym był w pełni sobą... Musi być na to jakieś wytłumaczenie...— Szukał go usilnie, nie składało mu się to w całość, nie miał pomysłu; nie wiedział co z tym zrobić i co myśleć.
Był zaskoczony słowami przyjaciela — nie dlatego, że pomyślał o sobie; nawet przez myśl mu nie przemknęło, że to mogłoby się wydarzyć, że Thomas by go wydał.
— To niemożliwe, nie zrobiłby tego — zaprzeczył od razu, przesuwając się na skraj łóżka. — Nie zrobiłby tego! — powtórzył dosadnie oferującemu schronienie Steffenowi. Czy on się słyszał? Marcel nie był w niebezpieczeństwie, Thomas by go nie wystawił w taki sposób. — Zajmę się tym — powiedział w końcu, garbiąc się, kiedy oparł łokcie o kolana. Nie wyobrażał sobie żeby coś takiego mogło się zdarzyć. — W Tower... Po tym, jak... Po tym jak ci to zrobili... Po tym jak ucięli ci dłoń, bo wziąłeś moją winę na siebie, zajmował się tobą. Jak... brat... Walczył o ciebie.— Widział to na własne oczy, choć pamiętał, że był zdruzgotany. Tamte zdarzenia wyryły się w jego wspomnieniach jak żywe. I wciąż pamiętał, że to była jego wina. To, co się stało Marcelowi. To wszystko to była jego wina.— Ja... Teraz ja się tym zajmę — dodał, wstając z łóżka. — Na piwo pójdziemy innym razem.
— Nie wtrąciła jej lady Black — zdziwił się, zerkając na Steffena. — Tylko pierdolony polityk i szef policji w Parszywym Pasażerze. — Zerknął na Marcela; chodziło o jego ojca. Samo jego wspomnienie wywołało na jego ciele gęsią skórkę. Potarł dłonią przedramię, by się jej pozbyć. — Oskarżyli ją o jakiś... atak na kogoś...— Nie pamiętał, był pijany, zdruzgotany masakrą. Masakrą małych dzieci. Widok ich ciał na ulicy wstrząsnął nim raz jeszcze. — O Merlinie — jęknął rozpaczliwie, chowając twarz w dłoniach. Potworne obrazy zalały jego umysł — Thomas nie mógłby zrobić czegoś podobnego, nie był taki. To musiał być jakiś wypadek, coś się wydarzyło. — Nic. Po prostu nie sądzę, by po tym był w pełni sobą... Musi być na to jakieś wytłumaczenie...— Szukał go usilnie, nie składało mu się to w całość, nie miał pomysłu; nie wiedział co z tym zrobić i co myśleć.
Był zaskoczony słowami przyjaciela — nie dlatego, że pomyślał o sobie; nawet przez myśl mu nie przemknęło, że to mogłoby się wydarzyć, że Thomas by go wydał.
— To niemożliwe, nie zrobiłby tego — zaprzeczył od razu, przesuwając się na skraj łóżka. — Nie zrobiłby tego! — powtórzył dosadnie oferującemu schronienie Steffenowi. Czy on się słyszał? Marcel nie był w niebezpieczeństwie, Thomas by go nie wystawił w taki sposób. — Zajmę się tym — powiedział w końcu, garbiąc się, kiedy oparł łokcie o kolana. Nie wyobrażał sobie żeby coś takiego mogło się zdarzyć. — W Tower... Po tym, jak... Po tym jak ci to zrobili... Po tym jak ucięli ci dłoń, bo wziąłeś moją winę na siebie, zajmował się tobą. Jak... brat... Walczył o ciebie.— Widział to na własne oczy, choć pamiętał, że był zdruzgotany. Tamte zdarzenia wyryły się w jego wspomnieniach jak żywe. I wciąż pamiętał, że to była jego wina. To, co się stało Marcelowi. To wszystko to była jego wina.— Ja... Teraz ja się tym zajmę — dodał, wstając z łóżka. — Na piwo pójdziemy innym razem.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Spojrzał na Steffena. Co miał z tym wspólnego Thomas? James go tu przyprowadził, caly czas był poza rozmową, winien mu był chociaż wyjaśnienia. Ale od czego zacząć?
- Wtedy, po sylwestrze... Sheila mi mówiła, że się boi, bo podała w swoich dokumentach prawdziwe nazwisko. Zrobiła to głupio, nie wiedziała... szukałem... szukałem sposobu, żeby je z tym pomóc. Dotarłem do fałszerzy w Londynie, od słowa do słowa, zgodziłem się wykonać dla nich... przysługę. W ciemno. Spotkaliśmy się w pociągu, taka była umowa, wsiadłem tam i... - Potarł dłonią skronie, jak mógł się w to wplątać? - To byli handlarze ludźmi, Steff. A ja dla nich pracowałem - Pokręcił głową. - Ich... szef miał przy sobie cały plik dokumentów, same śliczne dziewczyny. Musiał je wszystkie... nimi... - Handlować? Nie mogło przejść mu to przez gardło. To było obrzydliwe. I miał dreszcze na samą myśl, że Celine musiała przez to przejść. - Zanim wsiadłem do pociągu, widziałem kogoś. Leonie - Spojrzał na Jamesa. On ją zdążył poznać. - Ktoś jej towarzyszył. Z daleka było widać, że się go bała. Szła obok, ale miała schowane dłonie w takiej futrzastej... jak się to nazywa... mufka? taka duża rękawiczka... Poszedłem jej poszukać, znalazłem ją i Celine. Zdradziłem handlarzy i wykradłem je z pociągu. Przez to wszystko co zrobiliśmy, my wszyscy, ja, James, ty, Steff, Thomas, Eve - to ona, ona osobiście malowala portrety, przeniósł wzrok na Jamesa, który sprecyzował tę sytuację. - Nie mogłem zabrać Celii do Londynu. Zostawiłem ją u Jamesa. W domu Bathildy, przecież tam jest mnóstwo miejsca - Nie należało do Doe'ów. Należało do Bathildy Bagshot, która najwyraźniej nie miała nic przeciwko gościom, którymi byli. - A kilka dni później dostałem list od Samuela Skamandera, że Thomas wypisuje do niego listy o niej, o tym, gdzie jest, gdzie była, co się z nią działo. Wyśpiewał wszystko, co wiedział, nie mówiąc mi o tym ani słowa. Jak sądzisz, po co? Chciał zgarnąć nagrodę za głowę Skamandera, ściągając go do siebie? Nic z tego nie rozumiem, kontaktował się z Zakonem po to, żeby przekazać, co robił Zakon. - Z pelną świadomością. - Musiałem się potem tłumaczyć z tego przed Skamanderem - pokręcił głową. Nie potrafił zliczyć, ile razy auror pytał go, czy Celine była już bezpieczna. Musiał go mieć za idiotę.
- Steff, ja nie chce uciekać. Zwariowałeś? Nałożyć mi tu pułapki, jak wielu ludzi przy tym skrzywdzisz? - Nie miał tu nic swojego. Wagon nie należał do niego. Każdy wchodził tu i wychodził jak chciał. - Ucieknę, zaszyję się w twojej spiżarni i spędzę tam kolejne lata? Nie, utrzymam pozycję w Londynie tak długo, jak długo będę mógł. Wciąż jest tu pełno osób bez dokumentów, z falszywymi, którzy chcą normalnie żyć. Nie zostawię ich. Nawet, jesli Thomas sprawi, że przez to zginę - kiedy wypowiadał ostatnie słowa, jego głos drżał. Był wdzięczny Steffenowi za propozycję, ale był też zbyt wystraszony i zbyt przytlocozny wszystkim, co się wydarzyło, żeby to okazać dostatecznie wylewnie.
Rozlożył ręce, kiedy James zapewnił go, że Thomas by tego nie zrobił.
- Gdybym ci powiedział, że zabiłby dziecko, zareagowalbys tak samo - odpowiedział, ze wzruszeniem ramion. Nie ufał Thomasowi, żadne zapewnienie Jamesa nie mogło tego zmienić. - Teraz nagle masz na niego wpływ? - Wiedział, że nie. Sam to mówił. Że Thomas robił, co chcial, zawodząc wszystkich. I zawiedzie po raz kolejny, bo nikt nigdy nie widział w tym problemu. - Nie wygłupiaj się - Dbał o niego, jak? Był tu, raz, kiedy Sheila zapewniła go, że nie przyjdzie tu więcej.
- Jasne - rzucił od niechcenia. Nie miał ochoty na piwo. Wiedział tez, że Jimmy mimo najszczerszych chęci nie był w stanie się niczym zająć. Nie dopilnował go wtedy, nie dopilnuje go nigdy.
- Wtedy, po sylwestrze... Sheila mi mówiła, że się boi, bo podała w swoich dokumentach prawdziwe nazwisko. Zrobiła to głupio, nie wiedziała... szukałem... szukałem sposobu, żeby je z tym pomóc. Dotarłem do fałszerzy w Londynie, od słowa do słowa, zgodziłem się wykonać dla nich... przysługę. W ciemno. Spotkaliśmy się w pociągu, taka była umowa, wsiadłem tam i... - Potarł dłonią skronie, jak mógł się w to wplątać? - To byli handlarze ludźmi, Steff. A ja dla nich pracowałem - Pokręcił głową. - Ich... szef miał przy sobie cały plik dokumentów, same śliczne dziewczyny. Musiał je wszystkie... nimi... - Handlować? Nie mogło przejść mu to przez gardło. To było obrzydliwe. I miał dreszcze na samą myśl, że Celine musiała przez to przejść. - Zanim wsiadłem do pociągu, widziałem kogoś. Leonie - Spojrzał na Jamesa. On ją zdążył poznać. - Ktoś jej towarzyszył. Z daleka było widać, że się go bała. Szła obok, ale miała schowane dłonie w takiej futrzastej... jak się to nazywa... mufka? taka duża rękawiczka... Poszedłem jej poszukać, znalazłem ją i Celine. Zdradziłem handlarzy i wykradłem je z pociągu. Przez to wszystko co zrobiliśmy, my wszyscy, ja, James, ty, Steff, Thomas, Eve - to ona, ona osobiście malowala portrety, przeniósł wzrok na Jamesa, który sprecyzował tę sytuację. - Nie mogłem zabrać Celii do Londynu. Zostawiłem ją u Jamesa. W domu Bathildy, przecież tam jest mnóstwo miejsca - Nie należało do Doe'ów. Należało do Bathildy Bagshot, która najwyraźniej nie miała nic przeciwko gościom, którymi byli. - A kilka dni później dostałem list od Samuela Skamandera, że Thomas wypisuje do niego listy o niej, o tym, gdzie jest, gdzie była, co się z nią działo. Wyśpiewał wszystko, co wiedział, nie mówiąc mi o tym ani słowa. Jak sądzisz, po co? Chciał zgarnąć nagrodę za głowę Skamandera, ściągając go do siebie? Nic z tego nie rozumiem, kontaktował się z Zakonem po to, żeby przekazać, co robił Zakon. - Z pelną świadomością. - Musiałem się potem tłumaczyć z tego przed Skamanderem - pokręcił głową. Nie potrafił zliczyć, ile razy auror pytał go, czy Celine była już bezpieczna. Musiał go mieć za idiotę.
- Steff, ja nie chce uciekać. Zwariowałeś? Nałożyć mi tu pułapki, jak wielu ludzi przy tym skrzywdzisz? - Nie miał tu nic swojego. Wagon nie należał do niego. Każdy wchodził tu i wychodził jak chciał. - Ucieknę, zaszyję się w twojej spiżarni i spędzę tam kolejne lata? Nie, utrzymam pozycję w Londynie tak długo, jak długo będę mógł. Wciąż jest tu pełno osób bez dokumentów, z falszywymi, którzy chcą normalnie żyć. Nie zostawię ich. Nawet, jesli Thomas sprawi, że przez to zginę - kiedy wypowiadał ostatnie słowa, jego głos drżał. Był wdzięczny Steffenowi za propozycję, ale był też zbyt wystraszony i zbyt przytlocozny wszystkim, co się wydarzyło, żeby to okazać dostatecznie wylewnie.
Rozlożył ręce, kiedy James zapewnił go, że Thomas by tego nie zrobił.
- Gdybym ci powiedział, że zabiłby dziecko, zareagowalbys tak samo - odpowiedział, ze wzruszeniem ramion. Nie ufał Thomasowi, żadne zapewnienie Jamesa nie mogło tego zmienić. - Teraz nagle masz na niego wpływ? - Wiedział, że nie. Sam to mówił. Że Thomas robił, co chcial, zawodząc wszystkich. I zawiedzie po raz kolejny, bo nikt nigdy nie widział w tym problemu. - Nie wygłupiaj się - Dbał o niego, jak? Był tu, raz, kiedy Sheila zapewniła go, że nie przyjdzie tu więcej.
- Jasne - rzucił od niechcenia. Nie miał ochoty na piwo. Wiedział tez, że Jimmy mimo najszczerszych chęci nie był w stanie się niczym zająć. Nie dopilnował go wtedy, nie dopilnuje go nigdy.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Oparł podbródek na dłoniach i słuchał - smutny, skupiony, co jakiś czas marszcząc brwi.
-To nie brzmi jakbyś pracował. Tylko... uciekł im sprzed nosa. - skwitował, próbując poukładać sobie chronologię i zachować resztki trzeźwego umysłu. Świat zachwiał się dzisiaj, gdy dowiedział się, że jego kolega zabił chłopca, nie był pewien jak zniósłby wieść, że przyjaciel pracował dla handlarzy ludzi. -Zrobiłeś coś dla nich czy prosili cię o coś? - doprecyzował. Pokiwał głową, wyraźnie przygnębiony. Czy dziś był dzień rozliczeń z błędami? Chcąc pomścić krzywdę Celinę, narazili tą dziewczynę na jeszcze więcej niebezpieczeństw. Gdy Marcel opowiadał o domu, Steffen spróbował podchwycić kontakt wzrokowy z Jimem. Przepraszająco. Skoro... skoro już wszystko sobie mówili, to musiał też wspomnieć o dzisiejszych rewelacjach.
Ale Jim patrzył gdzieś w dal.
-Ktoś... ktoś zdjął pułapki z domu Bathildy. T... - urwał, Thomas twierdził, że to ja, ale czy chciał jeszcze bardziej nastraszyć Marcela? -Doszliśmy dziś z Jamesem do tego, że chyba nikt wrogi, że to chyba ten auror co tam był w lutym i nałożę je od nowa, ale na przyszłość... najbezpieczniej jest chyba u mnie. - chyba, bo czy gdziekolwiek jeszcze mogło być bezpiecznie? Tyle tylko, że pułapek u siebie pilnował najlepiej. -Miejsce też jest. Dla ciebie. Dla was. - dodał cicho, na wypadek gdyby to nie było oczywiste. Dla niego było, choć w swojej prostolinijności nie zauważył tego, że Marcel jest dumny i pokorny zarazem, że nigdy nie siedział mu na głowie i że pewnie by tego nie chciał.
-Co...? - wyjąkał, gdy Marcel zaczął mówić o ucieczce. -To nie tak, że możesz im pomagać tylko w Londynie. Ja tu próbuję, a po Bezksiężycowej... n... nie dałbym rady tu mieszkać. - spuścił głowę. Wzdrygnął się, słysząc kolejne deklaracje, ja zginę, spojrzał na Marcela z niedowierzaniem.
Samemu liczył się z tym, że działalność dla Zakonu jest ryzykowna, samemu bał się w Bezksiężycową Noc i podczas pojedynków, ale cały czas chciał żyć, musiał żyć, miał dla kogo żyć. Choć głos Marcela drżał, to coś w kategoryczności z jaką pogodził się z własną śmiercią zszokowało Steffena, brzmiał... niepokojąco.
-Nie pomożesz nikomu, jeśli będziesz martwy. - wypalił gorzko, a oczy chyba zaszły mu łzami. Starał się trzymać Marcela od tego z daleka, naprawdę się starał, i co? Chciał iść na śmierć?! Ryzykować to jedno, nie chronić samego siebie - to drugie. Był przerażony, gdy usłyszał, że trafili do Tower, ale wtedy ugryzł się w język - poradzili sobie. Teraz, teraz nie wiedział, co robić. Też nic z tego nie rozumiał i też miał ochotę ukryć twarz w dłoniach, jak Jim, ale ten Doe poderwał się nagle.
Jim brzmiał równie chaotycznie i niepokojąco jak Marcel, teraz z bólem i rozpaczą próbując wytłumaczyć Thomasa, a potem - potem wyglądał tak, jak zawsze gdy planował coś naprędce. Tyle, że zwykle dzielił się tymi planami, ale teraz spojrzenie miał puste, zamknięte.
Steff z niedowierzaniem przesunął wzrokiem od jednego przyjaciela do drugiego. Nie poznawał ich dzisiaj, siebie chyba też nie poznawał - perspektywa przymknięcia Marcela sprawiła, że wróciły do niego poprzednie lęki i straty; nie poznawał ich wszystkich. Marcel chciał tu zostać i czekać, Jim chciał gdzieś iść, każdy swoje, każdy sami.
-No co wy... - pokręcił głową, rozkładając bezradnie ręce. -Słyszycie siebie? Zawsze było was dwóch, w tym była wasza siła. Potem nas trzech. A teraz - ty chcesz tu siedzieć i udawać, że będzie dobrze; a ty chcesz gdzieś iść i nie mówić nam gdzie? Nie ułożyłeś dobrego planu w trzy minuty, zajmijmy się tym razem. - chyba chciał przemówić im do rozumu, ale brzmiał po prostu smutno. Nawet gdy wyciągał rękę, by przytrzymać wstającego Jima, zrobił to jakoś niepewnie. Wszystko było nie tak, jakby świat stanął na głowie.
chcę przytrzymać Jima za rękaw [*]
-To nie brzmi jakbyś pracował. Tylko... uciekł im sprzed nosa. - skwitował, próbując poukładać sobie chronologię i zachować resztki trzeźwego umysłu. Świat zachwiał się dzisiaj, gdy dowiedział się, że jego kolega zabił chłopca, nie był pewien jak zniósłby wieść, że przyjaciel pracował dla handlarzy ludzi. -Zrobiłeś coś dla nich czy prosili cię o coś? - doprecyzował. Pokiwał głową, wyraźnie przygnębiony. Czy dziś był dzień rozliczeń z błędami? Chcąc pomścić krzywdę Celinę, narazili tą dziewczynę na jeszcze więcej niebezpieczeństw. Gdy Marcel opowiadał o domu, Steffen spróbował podchwycić kontakt wzrokowy z Jimem. Przepraszająco. Skoro... skoro już wszystko sobie mówili, to musiał też wspomnieć o dzisiejszych rewelacjach.
Ale Jim patrzył gdzieś w dal.
-Ktoś... ktoś zdjął pułapki z domu Bathildy. T... - urwał, Thomas twierdził, że to ja, ale czy chciał jeszcze bardziej nastraszyć Marcela? -Doszliśmy dziś z Jamesem do tego, że chyba nikt wrogi, że to chyba ten auror co tam był w lutym i nałożę je od nowa, ale na przyszłość... najbezpieczniej jest chyba u mnie. - chyba, bo czy gdziekolwiek jeszcze mogło być bezpiecznie? Tyle tylko, że pułapek u siebie pilnował najlepiej. -Miejsce też jest. Dla ciebie. Dla was. - dodał cicho, na wypadek gdyby to nie było oczywiste. Dla niego było, choć w swojej prostolinijności nie zauważył tego, że Marcel jest dumny i pokorny zarazem, że nigdy nie siedział mu na głowie i że pewnie by tego nie chciał.
-Co...? - wyjąkał, gdy Marcel zaczął mówić o ucieczce. -To nie tak, że możesz im pomagać tylko w Londynie. Ja tu próbuję, a po Bezksiężycowej... n... nie dałbym rady tu mieszkać. - spuścił głowę. Wzdrygnął się, słysząc kolejne deklaracje, ja zginę, spojrzał na Marcela z niedowierzaniem.
Samemu liczył się z tym, że działalność dla Zakonu jest ryzykowna, samemu bał się w Bezksiężycową Noc i podczas pojedynków, ale cały czas chciał żyć, musiał żyć, miał dla kogo żyć. Choć głos Marcela drżał, to coś w kategoryczności z jaką pogodził się z własną śmiercią zszokowało Steffena, brzmiał... niepokojąco.
-Nie pomożesz nikomu, jeśli będziesz martwy. - wypalił gorzko, a oczy chyba zaszły mu łzami. Starał się trzymać Marcela od tego z daleka, naprawdę się starał, i co? Chciał iść na śmierć?! Ryzykować to jedno, nie chronić samego siebie - to drugie. Był przerażony, gdy usłyszał, że trafili do Tower, ale wtedy ugryzł się w język - poradzili sobie. Teraz, teraz nie wiedział, co robić. Też nic z tego nie rozumiał i też miał ochotę ukryć twarz w dłoniach, jak Jim, ale ten Doe poderwał się nagle.
Jim brzmiał równie chaotycznie i niepokojąco jak Marcel, teraz z bólem i rozpaczą próbując wytłumaczyć Thomasa, a potem - potem wyglądał tak, jak zawsze gdy planował coś naprędce. Tyle, że zwykle dzielił się tymi planami, ale teraz spojrzenie miał puste, zamknięte.
Steff z niedowierzaniem przesunął wzrokiem od jednego przyjaciela do drugiego. Nie poznawał ich dzisiaj, siebie chyba też nie poznawał - perspektywa przymknięcia Marcela sprawiła, że wróciły do niego poprzednie lęki i straty; nie poznawał ich wszystkich. Marcel chciał tu zostać i czekać, Jim chciał gdzieś iść, każdy swoje, każdy sami.
-No co wy... - pokręcił głową, rozkładając bezradnie ręce. -Słyszycie siebie? Zawsze było was dwóch, w tym była wasza siła. Potem nas trzech. A teraz - ty chcesz tu siedzieć i udawać, że będzie dobrze; a ty chcesz gdzieś iść i nie mówić nam gdzie? Nie ułożyłeś dobrego planu w trzy minuty, zajmijmy się tym razem. - chyba chciał przemówić im do rozumu, ale brzmiał po prostu smutno. Nawet gdy wyciągał rękę, by przytrzymać wstającego Jima, zrobił to jakoś niepewnie. Wszystko było nie tak, jakby świat stanął na głowie.
chcę przytrzymać Jima za rękaw [*]
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Nie znał tej historii, nie miał okazji jej poznać, bo kiedy Marcel zjawił się u nich w domu nie powiedział praktycznie nic, zostawiając dwie potrzebujące dziewczyny pod ich opieką. Nie pytał, nie musiał wiedzieć — to było bez znaczenia, liczyło się to, co należało zrobić. Wtedy wydawało mu się to naturalne, oczywiste. Słuchał Marcela uważnie, nie spuszczając z niego wzroku — fałszerze, handlarze ludźmi. W co on się wpakował? I zrobił to wszystko dla Sheili, dla jego siostry. Z powodu jednej rozmowy, obaw. Jak niewiele było trzeba by wziął sprawy we własne ręce i coś zdziałał, by pomóc. Pokiwał głową, usłyszawszy imię Leonie. Kiedy trafiła do nich wydawała się bardziej usadowiona w rzeczywistości i jednocześnie bardziej wystraszona od Celine. Pokiwał głową także wtedy, gdy wspomniał o miejscu w domu. Było go sporo, mogli się pomieścić. Wierzył, że obiekcje Eve odeszły, omówili to i wszystko miało być dobrze. Byli zamknięci na obce zjawiska, wychowani na ostrych podziałach, ale ich cygańscy krewni zawsze byli gościnni. A potem coś się pochrzaniło. Patrzył na Sallowa bez komentarza, opuszczając głowę dopiero gdy wspomniał o zamiarach Thomasa. Wydać Skamandera? Dostać nagrodę za jego głowę? Marcel przez niego zginie? Wstał, ale zatrzymany przez Steffena spojrzał na niego, a potem na Marcela.
— Nie. Nie mam — I nigdy mieć nie będzie. Wiedział o czym Steff mówił. Thomas kogoś krył, do głowy przychodził mu tylko tamten auror. Dlaczego miał kryć kogoś kto zdejmował pułapki, które miał och chronić? Nie miał pojęcia.
— Czym się chcesz zająć? Złapaniem go i wymazaniem wspomnień? Groźbami? Przepędzeniem go? To nie byłoby nawet trudne, co chwilę myśli o tym, by stąd zwiać dla naszego bezpieczeństwa.— Spojrzał przyjacielowi w oczy, unosząc brwi.
— Nie. Nie mam — I nigdy mieć nie będzie. Wiedział o czym Steff mówił. Thomas kogoś krył, do głowy przychodził mu tylko tamten auror. Dlaczego miał kryć kogoś kto zdejmował pułapki, które miał och chronić? Nie miał pojęcia.
— Czym się chcesz zająć? Złapaniem go i wymazaniem wspomnień? Groźbami? Przepędzeniem go? To nie byłoby nawet trudne, co chwilę myśli o tym, by stąd zwiać dla naszego bezpieczeństwa.— Spojrzał przyjacielowi w oczy, unosząc brwi.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Nie - odpowiedział, ale z zawahaniem. - Obiecałem, że coś zrobię, ale... Ale nie zrobię, nieważne. Wykradłem mapę ich kryjówki. Znajduje się gdzieś na przedmieściach miasta. Mam rozrysowany plan pomieszczeń. Muszę znaleźć to miejsce, żeby... żeby móc to przerwać. - Sam? Wątpliwe, może odda to Maeve. - Pomożecie mi odnaleźć to miejsce? To na przedmieściach Londynu. - Wstał, podchodząc do szafki pod łóżkiem, w której przez chwilę przekładał drobiazgi, by wyciągnąć z niej ukryty zwitek papieru, rozwinął go. Od początku wyglądał mu znajomo, ale nie mógł zlokalizować tego miejsca samą pamięcią. Powinni zrobić sobie spacer. Wiedział, że Steffen nie odmówi. A James był mu to chyba teraz winien. Historia z pułapkami była kolejną kroplą w morzu jego przewin.
Ze zrezygnowaniem spojrzął na Steffena, który proponował mu obrócenie całego jego życia do góry nogami; zostawienie za sobą znajomych, domu, Areny, strzępów wszystkiego tego, co dawało mu namiastkę normalności. Nie był jak Steffen, nie znajdzie pracy wszędzie, ale o tym wstyd mu było mówić. Cyrkowcy byli mu bliscy. Informacje z miasta potrzebne Zakonowi. A ludzie, którym pomagał tutaj, liczyć mogli na niewielu. Wszyscy się bali zbliżać do stolicy, choć spokój na ulicach był tylko tutaj. Samosądy, natarcia, otwarte walki, czy Steffen naprawdę myślał, że Dolina Godryka była bezpieczniejsza? Może Steffen nie był w stanie mieszkac tutaj, Marcel nie był w stanie mieszkać gdziekolwiek indziej. Oczywiście, że nie chciał umierać. Oczywiście, że bal się śmierci. Ale co miał zrobić? Nie spojrzał na Steffena, zapędzono go w kozi róg, z którego nie miał już ucieczki. I musiał sobie z tym poradzić.
Podkreślały to słowa Jamesa. Marcel nie ufał już Thomasowi, ale James stał klinem między nimi. Jakakolwiek krzywda tego durnia - skrzywdziłaby też Jamesa, a do tego nie chciał się przykładać. Thomas zagrażał teraz przede wszystkim jemu, wiedział, gdzie go znaleźć, wiedział, co robił, wiedział, kim był. Miał na niego nawet dowody - sam mu je wręczył. Brak kontaktu z jego strony zradzał, zdaniem Marcela, jego zamiary. Oczywiście, że byłoby najprościej, gdyby od nich odszedł. Najlepiej też - dla dziewczyn. Najbezpieczniej. Ale wiedział, że to się nei wydarzy, byli w neigo zapatrzeni jak w obrazek. Przeniósł wzrok na Steffena, wzruszając ramionami. Nie dało się nic zrobić.
Ze zrezygnowaniem spojrzął na Steffena, który proponował mu obrócenie całego jego życia do góry nogami; zostawienie za sobą znajomych, domu, Areny, strzępów wszystkiego tego, co dawało mu namiastkę normalności. Nie był jak Steffen, nie znajdzie pracy wszędzie, ale o tym wstyd mu było mówić. Cyrkowcy byli mu bliscy. Informacje z miasta potrzebne Zakonowi. A ludzie, którym pomagał tutaj, liczyć mogli na niewielu. Wszyscy się bali zbliżać do stolicy, choć spokój na ulicach był tylko tutaj. Samosądy, natarcia, otwarte walki, czy Steffen naprawdę myślał, że Dolina Godryka była bezpieczniejsza? Może Steffen nie był w stanie mieszkac tutaj, Marcel nie był w stanie mieszkać gdziekolwiek indziej. Oczywiście, że nie chciał umierać. Oczywiście, że bal się śmierci. Ale co miał zrobić? Nie spojrzał na Steffena, zapędzono go w kozi róg, z którego nie miał już ucieczki. I musiał sobie z tym poradzić.
Podkreślały to słowa Jamesa. Marcel nie ufał już Thomasowi, ale James stał klinem między nimi. Jakakolwiek krzywda tego durnia - skrzywdziłaby też Jamesa, a do tego nie chciał się przykładać. Thomas zagrażał teraz przede wszystkim jemu, wiedział, gdzie go znaleźć, wiedział, co robił, wiedział, kim był. Miał na niego nawet dowody - sam mu je wręczył. Brak kontaktu z jego strony zradzał, zdaniem Marcela, jego zamiary. Oczywiście, że byłoby najprościej, gdyby od nich odszedł. Najlepiej też - dla dziewczyn. Najbezpieczniej. Ale wiedział, że to się nei wydarzy, byli w neigo zapatrzeni jak w obrazek. Przeniósł wzrok na Steffena, wzruszając ramionami. Nie dało się nic zrobić.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Wzdrygnął się, słysząc słowa Jamesa. Przepędzeniem? Thomas zabił chłopca, to przewracało cały świat nogami, niszczyło zaufanie - ale nie znaczyło przecież, że chcieliby go skrzywdzić.
-Przecież... - wtrącił się niepewnie, widząc iskrzące spojrzenia dwóch przyjaciół. To wydawało się być kwestią między nimi; James bronił brata; Marcel się go bał; każdy równie uparty jak zawsze. Steff próbował zrozumieć ich obojga, choć własne wspomnienia pchały go raczej w kierunku strachu - nie trzeba mieć złych intencji, by jednym słowem zniszczyć komuś życie, a skoro Thomas był zdolny zabić dziecko to... to może był kimś innym niż Steffen sądził. A może coś się stało, faktycznie, ale... -Chciałeś pomóc Sheili, Marcel. A Thomas... Thomas ją kocha. I wie że jesteś dla niej ważny. Może... nie wiem, nic już nie wiem, ale nie jesteś ani jakimś chłopcem ani Celiną ani Skamandrem. Nawet jeśli nie można mu ufać, to ze względu na to. - nie jesteś n i k i m, może tobie nic nie zrobi. To i tak brzmiało jak ryzyko. -I tak bym uważał, ale... jak chcesz. - westchnął. Może ulice były już bezpieczne, ale to tutaj kręciło się więcej policji, to tutaj wspomnienia - nie rozsądek - nie pozwalały żyć Steffenowi. Nie mógł chodzić po ulicach po rzezi, nie sam, nie z żoną, ale on chciał przecież stworzyć sobie pozory normalności (i zabunkrować dom na wypadek napadów na Dolinę, choć żadna pułapka nie uchroniła go przecież przed groźbą Mrocznego Znaku w styczniu) - a Marcel stracił wszystko i chciał walczyć.
-Jim, a ty... ty wiesz, gdzie Tomek jest? Mogę sprawdzić te klątwy... jeśli to cię uspokoi. - westchnął ciężko, choć w głębi serca wątpił, czy to klątwa - ale nie miał serca odbierać przyjacielowi nadziei.
Sytuacja wydawała się pasowa, ale wtem Marcel coś im zaproponował. Coś, co faktycznie mogli zrobić, coś co chociaż na chwilę mogło odciągnąć ich uwagę od problemów nie do rozwiązania.
-Jasne, że pomogę.
-Przecież... - wtrącił się niepewnie, widząc iskrzące spojrzenia dwóch przyjaciół. To wydawało się być kwestią między nimi; James bronił brata; Marcel się go bał; każdy równie uparty jak zawsze. Steff próbował zrozumieć ich obojga, choć własne wspomnienia pchały go raczej w kierunku strachu - nie trzeba mieć złych intencji, by jednym słowem zniszczyć komuś życie, a skoro Thomas był zdolny zabić dziecko to... to może był kimś innym niż Steffen sądził. A może coś się stało, faktycznie, ale... -Chciałeś pomóc Sheili, Marcel. A Thomas... Thomas ją kocha. I wie że jesteś dla niej ważny. Może... nie wiem, nic już nie wiem, ale nie jesteś ani jakimś chłopcem ani Celiną ani Skamandrem. Nawet jeśli nie można mu ufać, to ze względu na to. - nie jesteś n i k i m, może tobie nic nie zrobi. To i tak brzmiało jak ryzyko. -I tak bym uważał, ale... jak chcesz. - westchnął. Może ulice były już bezpieczne, ale to tutaj kręciło się więcej policji, to tutaj wspomnienia - nie rozsądek - nie pozwalały żyć Steffenowi. Nie mógł chodzić po ulicach po rzezi, nie sam, nie z żoną, ale on chciał przecież stworzyć sobie pozory normalności (i zabunkrować dom na wypadek napadów na Dolinę, choć żadna pułapka nie uchroniła go przecież przed groźbą Mrocznego Znaku w styczniu) - a Marcel stracił wszystko i chciał walczyć.
-Jim, a ty... ty wiesz, gdzie Tomek jest? Mogę sprawdzić te klątwy... jeśli to cię uspokoi. - westchnął ciężko, choć w głębi serca wątpił, czy to klątwa - ale nie miał serca odbierać przyjacielowi nadziei.
Sytuacja wydawała się pasowa, ale wtem Marcel coś im zaproponował. Coś, co faktycznie mogli zrobić, coś co chociaż na chwilę mogło odciągnąć ich uwagę od problemów nie do rozwiązania.
-Jasne, że pomogę.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może to był czas decyzji, ale nie potrafił żadnej podjąć. Nie w ten najprostszy sposób. Nie zamierzał stawać po żadnej ze stron, nie mógł. A ta bierność była jeszcze gorsza, bo udowadniała, że nie był wiele wart i wsparcia nie dawał nikomu żadnego. Nie potrafił podjąć decyzji, bo był egoistą, nie chciał stracić tego, co i tak już od dawna było stracone. Nie wierzył, że Thomas mógłby skrzywdzić Marcela, ale to co uczynił było dla niego takim samym szokiem. Zerknął na Marcela, pokiwał głową.
— Co miałeś zrobić? — spytał, podejmując temat. — Wiesz ilu ich jest, albo... Jak to wygląda? Jak wyłapują te dziewczyny? — dopytywał. — Jasne – przytaknął od razu po Steffenie, nie zastanawiając się nawet czy to miało cokolwiek wspólnego z tym co się ostatnio wydarzyło. Każda propozycja Marcela była tak samo dobra, nigdy dotąd nie wahał się w takiej sytuacji. Nawet wtedy, kiedy poprosił go o pomoc w okradaniu wielkiego statku cumującego na Tamizie. — Kiedy chcesz się wybrać? W domu mam eliksir kameleona i jakiś jeszcze... Nie pamiętam. Od ciebie — wskazał na Steffena, jeszcze nie wykorzystał, nie miał ku temu okazji. — Nie wiem, mijamy się od dwóch dni — burknął, spuszczając wzrok na ziemię. Nie chciał się z nim spotkać od tej rozmowy, nie wiedział nawet jak się zachować, a tym bardziej, co powinien powiedzieć. — Jutro jak przyjdziesz będzie pewnie w domu. — Zerknął na czarodzieja, a potem na Marcela. Otworzył usta, by coś powiedzieć, a potem je zamknął. Potem otworzył znów, tym razem zadając to pytanie: — Dlaczego go wypuścili? Po tym, jak go przesłuchali. Wiedząc co zrobił. Dlaczego?
— Co miałeś zrobić? — spytał, podejmując temat. — Wiesz ilu ich jest, albo... Jak to wygląda? Jak wyłapują te dziewczyny? — dopytywał. — Jasne – przytaknął od razu po Steffenie, nie zastanawiając się nawet czy to miało cokolwiek wspólnego z tym co się ostatnio wydarzyło. Każda propozycja Marcela była tak samo dobra, nigdy dotąd nie wahał się w takiej sytuacji. Nawet wtedy, kiedy poprosił go o pomoc w okradaniu wielkiego statku cumującego na Tamizie. — Kiedy chcesz się wybrać? W domu mam eliksir kameleona i jakiś jeszcze... Nie pamiętam. Od ciebie — wskazał na Steffena, jeszcze nie wykorzystał, nie miał ku temu okazji. — Nie wiem, mijamy się od dwóch dni — burknął, spuszczając wzrok na ziemię. Nie chciał się z nim spotkać od tej rozmowy, nie wiedział nawet jak się zachować, a tym bardziej, co powinien powiedzieć. — Jutro jak przyjdziesz będzie pewnie w domu. — Zerknął na czarodzieja, a potem na Marcela. Otworzył usta, by coś powiedzieć, a potem je zamknął. Potem otworzył znów, tym razem zadając to pytanie: — Dlaczego go wypuścili? Po tym, jak go przesłuchali. Wiedząc co zrobił. Dlaczego?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Thomasa nikt nie obchodzi - wszedł w słowo Steffenowi, chciałby wierzyć, że było inaczej, że Sheila była przy nim bezpieczna. Ale nie wierzył w to. Już nie.
- Okraść... to miejsce - Skinął głową na mapę. - Niewiele mi mówili. Nie ufali mi. - Nic w tym dziwnego, ostatecznie przeczucie ich nie zawiodło. - Miałem wejść do środka i wpuścić ich od wewnątrz. Niczego nie dotykać. Kiedy mi tlumaczyli akcję, miałem wrażenie, dziwne przeczucie, że... że może tam trzymają... dziewczyny - Skrzywił się, tym handlowali, mieli stamtąd kogoś porwać? To były tylko jego domysły, nic nie wiedział. - Jak najszybciej. Wyślę wam listy. Przygotujcie się do cichej akcji, zobaczymy, co jest w środku. Może... może to tylko zwykły dom, a ja przesadzam - Pokręcił głową. Nie miał pojęcia. To jedyny trop, który miał.
Westchnął, kiedy James zapytał o Thomasa. Oparł się o ścianę, zbierając myśli.
- Oddał im wspomnienie na dowód, że w rzeczywistości nie współpracował ze szmalcownikami. To oni kazali mu to zrobić. Na dowód, że jest jednym z nich. Zabił, żeby samemu przeżyć. Przesłuchiwała go siostra jego dziewczyny. I Maeve, która wcześniej pomogła mi uratować mu dupę. - Czy to mogło mieć wpływ? - Powołał się też na mnie - Czy to miało wpływ? Nie wiedział. - Chyba wzięli go za nieszkodliwego idiotę. Tchórza - rzucił niechętnie. Nie sprawiało to wcale, że pogardzał nim mniej. - Przekonywał ich, że jest świetnym kłamcą, choć plątał się w zeznaniach. Wiesz, jak to on.
- Okraść... to miejsce - Skinął głową na mapę. - Niewiele mi mówili. Nie ufali mi. - Nic w tym dziwnego, ostatecznie przeczucie ich nie zawiodło. - Miałem wejść do środka i wpuścić ich od wewnątrz. Niczego nie dotykać. Kiedy mi tlumaczyli akcję, miałem wrażenie, dziwne przeczucie, że... że może tam trzymają... dziewczyny - Skrzywił się, tym handlowali, mieli stamtąd kogoś porwać? To były tylko jego domysły, nic nie wiedział. - Jak najszybciej. Wyślę wam listy. Przygotujcie się do cichej akcji, zobaczymy, co jest w środku. Może... może to tylko zwykły dom, a ja przesadzam - Pokręcił głową. Nie miał pojęcia. To jedyny trop, który miał.
Westchnął, kiedy James zapytał o Thomasa. Oparł się o ścianę, zbierając myśli.
- Oddał im wspomnienie na dowód, że w rzeczywistości nie współpracował ze szmalcownikami. To oni kazali mu to zrobić. Na dowód, że jest jednym z nich. Zabił, żeby samemu przeżyć. Przesłuchiwała go siostra jego dziewczyny. I Maeve, która wcześniej pomogła mi uratować mu dupę. - Czy to mogło mieć wpływ? - Powołał się też na mnie - Czy to miało wpływ? Nie wiedział. - Chyba wzięli go za nieszkodliwego idiotę. Tchórza - rzucił niechętnie. Nie sprawiało to wcale, że pogardzał nim mniej. - Przekonywał ich, że jest świetnym kłamcą, choć plątał się w zeznaniach. Wiesz, jak to on.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wagon Marcela
Szybka odpowiedź