Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire :: Pałac Zimowy
Skrzydło zachodnie
z Septimusem i Edgarem
Zbyła Septimusa wymowną ciszą. Jeśli liczył na pochwałę albo poklask jego tanecznych umiejętności, trafił pod zły adres - bo o ile Amelia była dziś dla niego wyjątkowo wyrozumiała ze względu na rodzinną uroczystość, o tyle wyrozumiałość ograniczała się do szczędzenia mu nagan. Poza tym: mieli przed sobą ważniejsze zadanie; zignorowawszy karcący wzrok Sealha i zapewnienie Edgara o jej inteligencji i motywacjach przez Vanity, skierowała się wraz z dwójką towarzyszy do membrany iluzji, która powitała ich w swoim wnętrzu wyjątkowo... Krzykliwie. Wściekła czerwień starła się ze szmaragdem przebijającym się z tła, draperia pokryta kwietnym wzorem aż wrzeszczała w prośbie o zwrócenie na siebie uwagi, natomiast na pierwszym tle nie sposób było nie dostrzec... No właśnie. Czego?
- Co to ma być? - mruknęła pod nosem, do siebie, natychmiast rozdrażniona, otumaniona chwilowymi zawrotami głowy. Zupełnie jakby przyszło im wpaść do słoika wypełnionego źle dobranymi ingrediencjami alchemicznymi z najbardziej pstrokatych piór świergotników, a te nie dość, że nie miały składni i sensu, to jeszcze biły w bębenki ich uszu przedziwną muzyką. Ktoś przesuwał pazurami po szkolnej tablicy, inaczej nie potrafiła tego nazwać. - To są te niezapomniane wrażenia? - prychnęła, mając wrażenie, że mistrz ceremonii zakpił sobie z nich najpierw przez połączenie ich pary w trójkę, a potem wprowadzenie do padoku dla pijanych jednorożców.
Dopiero po dłuższej chwili mrużenia oczu zaczęła dostrzegać układającą się w całość kompozycję. Trudno było w niej mówić o jakiejkolwiek spójności, postać w niewielkim stopniu przypominała człowieka, wyglądając natomiast tak, jakby niewidome dziecko ulepiło ją z plasteliny, która zaczęła rozpływać się na słońcu. Była to jednak scena. Brzydka, odpychająca, ale wciąż scena.
Amelia opieszale postąpiła do przodu kilka kroków, nie oglądając się za siebie, choć czuła przy swoim boku obecność dwóch czarodziejów. Byli tak samo zamotani w tej iluzorycznej rzeczywistości? Bolały ich oczy, uszy, jakaś artystyczna wrażliwość, nawet jeśli tej ona sama miała w sobie niewiele? Ze stalową ekspresją przyjrzała się niecodziennemu ubraniu, piersi wysuwającej się spod materiału zwiewnej bluzki, której ramiączka leniwie opadały na mlecznobiałe ramiona niewiasty; zwróciła uwagę na różdżkę spoczywającą na podłodze i przesunęła spojrzeniem po nogawce spodni. Nie były bryczesami jeździeckimi. W takim razie - czym? Czymś z innego świata, gorszego, bardziej niezrozumiałego, jak mogła tylko założyć. Oblewające jej szyję korale zdradzały jakieś przywiązanie do estetyki. Wydawała się być zrelaksowana, leniwa, wyciągnięta na czerwonym fotelu jak zadowolona kotka, zasłuchana w brzdękaniu tej horrendalnej muzyki... Dobry Merlinie, co za zadanie. Mieli naprawiać wizje, czy tak? A zatem powinni naprawić również i ją.
- Skandalistka, hm? - zagadnęła tonem wyraźnie miększym, a jednocześnie zadziornym, kąśliwym. Chociaż może ową zadziornością była właśnie ta kąśliwość. - Czarownica skandalistka. Skąd to znam? A mimo to spójrz na siebie, tak niedbale rzuciłaś różdżkę na podłogę, jakby nie mogła ci już przynieść niczego dobrego... Jakby nic innego na ciebie nie czekało w naszym świecie, lepszym świecie. Rozczarował cię? Szukasz czegoś, co ma w sobie więcej wolności? - Amelia od zawsze łatwo łączyła kropki, przychodziło jej to tak płynnie jak oddychanie, w innym wypadku nigdy nie doczekałaby się błogosławieństwa Roweny Ravenclaw podczas ceremonii przydziału. Czasem po prostu łączyła je w sposób wygodny sobie. Jej wargi, pokryte karminową szminką, wykrzywił uśmiech. Oparła dłoń na biodrze. Nie była aktorką, ale w tym wypadku nawet nie próbowała grać; rozleniwione przywiązanie do obczyzny wydawało się jej śmieszne, z kolei jej postawa sugerowała, że miała w rękawie as, którego nie obawiała się użyć już za chwilę.
- Z różdżką w dłoni też można żyć w ten sposób - podkreśliła. - Obracać się wśród nowości, czerpać z awangardy, karmić się nowym precedensem. Lubisz szokować? Dla własnej przyjemności. Inni też lubią, potrafią, a mogą to robić jeszcze lepiej jeśli im pomożesz. Jedno spojrzenie wystarczy, by stwierdzić, że masz do tego talent. Do zwracania uwagi i budowania atmosfery - obrzydliwej, ociekającej tanim gustem, przyprawiającej o zawroty głowy. To wciąż jakaś atmosfera. - Myślałaś kiedyś o pisaniu dla Czarownicy? - Poniekąd właśnie tak Amelia wyobrażała sobie dziennikareczki, którym przypadło smutne zadanie produkowania się dla tego modowo-kulturalnego brukowca. Były jak łasice wyprężające się w oczekiwaniu na ochłap tandety i szlak, za którym mogłyby podążyć, po drodze jeszcze bardziej go ubarwiając - dla kur domowych i rozchichotanych nastolatek, żywiących się artykułami nieszczególnie wysokich lotów. - Przydałby się tam twój talent. Wizja. Niektórzy tylko czekają na dobre pióro zdolne uchwycić intrygujący skandal - aż dziwne, że to wszystko przeszło jej przez gardło, że w ogóle powiedziała tyle słów na raz; po prostu nie lubiła przegrywać. Amelia nie szukała aprobaty u Edgara i Septimusa, nie spojrzała na nich w truchlejącej obawie czy nie zrobiła czegoś głupiego, czy nie postąpiła wbrew planowi, który mogli uwić sobie w myślach.
Niestety - kobieta z obrazu, wyciosana z geometrycznych kształtów, wydawała się Amelii głucha na jej słowa, zupełnie jakby odbijały się od ściany stworzonej przez jazz, jakim była tak oczarowana. Bzdura; to nie z Eberhart był problem, a ewidentnie obraz został stworzony tak, by opierać się logicznej argumentacji i światłym ideom.
- Chyba mnie nie słucha - mruknęła do Septimusa i Edgara, urażona, dopiero wtedy odwróciwszy głowę w ich kierunku. Jej głos znów stał się surowy, przypominał zastygłe żelazo, w którym zabrakło czerwieni wcześniejszego płomienia; Amelia powróciła do swojego prawdziwego ja. - Przemówcie jej do rozsądku, panowie.
| idę w perswazję, ale rzucam 42 (+5 z wiedzy o sztuce) więc szału nie ma
but no more mistakes like i made before.
would it be so hard to understand?
Borgin stawał na wysokości zadania; bawił, kokietował, zapewniał rozrywkę; przywykła do tego typu traktowania, ale obecność rudowłosego - niestety - czarodzieja skutecznie pozwalała na skupieniu się tylko na stojącym przed nim wyzwaniu. Cnotliwym, zanim zdążyła wymienić się z Oyvindem podejrzeniami dotyczącymi tematyki zabawy, ta została przed nimi ujawniona, w całym kolorycie. - Urocza, prawda? - rzuciła tylko, spostrzegając, że Borgin rzuca krótkie spojrzenie w stronę Evandry; nie było w tonie Deirdre ani krztyny złośliwości czy urazy, naprawdę uznawała półwilę za nawet więcej niż uroczą - i nie dziwiła się, że skutecznie przyciągała męski wzrok. - Nie wydajesz się skłonny do okazywania emocji - stwierdziła nieco pytająco, komentując ironiczne odniesienie się do rozedrgania; Borgin miał w sobie wiele spokoju, niewzruszenia, niemal obojętności: a Mericourt imponowały podobne cechy. Sama wszak je pielęgnowała, także teraz, gdy mieli zająć się rozrywkowym wyzwaniem, prowadzącym ich w czeluście obrazu. Zanim jednak przekroczyli jego próg, zaśmiała się cicho na potwierdzenie megalomanii Sallowów; zaśmiała się perliście, świadoma, że jej szczere, choć eleganckie, rozbawienie mogą usłyszeć inni, w tym Tristan. Czy poczuje zazdrość? Czy w ogóle zauważy, jak dobrze bawi się bez niego - czy pozostanie zaślepiony urokiem półwilej małżonki? Nie chciała, nie powinna o tym dziś myśleć: przyjęła zaoferowane przez Oyvinda ramię i zbliżyła się do ramy obrazu, śmiało spoglądając w nieznane. - Niewiele rzeczy jest mnie w stanie przestraszyć. I kto wie, może to ja będę w stanie obronić pana, panie Borgin - zwróciła się ku niemu rozbawiona, swobodna, zrelaksowana - po czym zwinnie przeskoczyła ramę obrazu.
Od razu świadoma swych proroczych snów. Czujny wzrok wyłapywał każdy detal historii, w jakiej się znaleźli; skupiała się na baśniowej aurze, ale głównie na szczegółach, na tematyce obrazu, na jego bohaterach - na zagubionym rycerzu i półwili, próbującej zamącić mu w głowie. Niemalże czuła na ramionach ciężar napięcia, namiętności, tęsknoty i oszołomienia, jaki spowijał uwiecznionego na obrazie - i w ich rzeczywistości - czarodzieja. Zabawne; znów musiała stawać w szranki o uwagę mężczyzny z istotą magiczną, zniżającą się do czarodziejskich sztuczek; z ukrytą harpią, mamiącą Tannhäusera i zapowiadającą jego zgubę. Chciała naprawić tę historię - i ustrzec Borgina przed zwodniczą, niemal syrenią naturą.
Zaczęła więc śpiewać. Początkowo cicho, później coraz głośniej, melodyjnie, wprawnie. Śpiewała tak, jak czyniła to w Wenus, z tęsknotą i żarem, bez perfekcji, za to z dobrze odegranymi emocjami; śpiewała starą magiczną przyśpiewkę o miłości i tęsknocie, o gorejącym sercu i romantycznym oddaniu. Stała w oddaleniu od łoża, przy którym wiło się dwoje bohaterów obrazu, którego częścią się stali - śpiewała jednak dalej, chcąc ocucić zarówno Borgina, jak i mitycznego czarodzieja z półwilego czaru, a jej głos, piękny, namiętny niemalże w swym czarze piżmowy wypełniał każdy cal iluzji, roznosząc się po niej otumaniającą słodyczą.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Półnagość przedstawionej sylwety, zniekształcone proporcje i przedziwne kolory mogłyby przyczynić się do zadowolenia Septimusa i osiągnięcia przez niego dziwnego stanu zacietrzewienia w zmieniające się w połowie drogi kolory korali, gdyby nie element muzyczny który towarzyszył ich potrójnej niedoli. Muzyka współczesna? Nie, na pewno nie. Muzyka współczesna była kochana przez mniej magiczne kręgi, podkradała zainteresowanie młodzieży, odciągała od tego co piękne w swojej wysokiej formie – jeżeli to co teraz słyszeli, te brzdąkanie bez sensu i polotu miało być muzyką współczesną… Septimus nie chciał nawet w to uwierzyć. Czy młodzież byłaby obecnie tak głucha?
- Ogłuchnę od tej kociej muzyki… – dołącza cicho do krótkiego, marudnego komentarza Amelii. Vanity nigdy nie należał do smętków – był raczej energicznym gościem, często niezdolnym do zauważenia czegoś, co przeraźliwie mu przeszkadzało. Nie odczuwał zbyt często negatywnych emocji innych od strachu, presji nieprzyjemnych wspomnień czy bezradności. W kwestii muzyki był otwarty – czerpał z zagranicznych źródeł, wciąż rozwijał się i próbował nowych rzeczy. Wszystko to jednak, w czym przyszło im się zanurzyć było… Tak bezpruderyjne. Nienaturalne. Obce. Nieprzyjazne. Mimo wszystko pociągające, tak jak pociągające były zakazane na salonach związki z mężczyznami, tak jak zakazana i pociągająca była czarna magia, jak zakazane i pociągające pozostawało łupienie martwych ciał… Wahałby się czy aby na pewno powinien wpływać na zachowanie kobiety – ta widocznie żyła jak chciała, omijając normy, to prawda, ale wyraźnie szczęśliwie. Jej leniwe i smutne spojrzenie wydawało się w spaczonym umyśle Septimusa czymś rozanielonym. Nosiła spodnie, a sam Vanity lubił gdy kobiety ubierały się w ten sposób. Nie była urodziwa, ale dyrygent świadom był swoich preferencji. Jedyną kobietą która interesowała go w chwili obecnej była Amelia. A skoro Amelia próbowała przemówić czarownicy do rozsądku, on sam musiał podjąć pałeczkę i porzucić możliwe wątpliwości i własne opinie. Też musiał działać.
Nie przy pomocy rozsądku. Nie przy pomocy racjonalnych argumentów, które widocznie nie przemawiały do głowy komicznie barwnej sylwety. Septimus wiedział jak mówić do kobiet, a przynajmniej tak mu się wydawało. I chociaż częściej kokietować przychodziło mu starsze miłośniczki opery czy muzyki symfonicznej, a nie bohaterki obrazu tak przedziwnego, zasłuchanej w muzyce absolutnie asłuchalnej, dobrał uśmiech z katalogu odpowiednich uśmiechów na tę okazję, poprawił włosy i tak ułożone w idealny, pedantyczny wręcz sposób i spojrzenie na krótko oparł gdzieś w okolicy przedziwnie wykrzywionych oczu czarownicy.
- O czym mówiłaś? – próbował tymi słowami jakby odwołać wszystkie te, które podsunęła jej Amelia. Eberhart była wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju, ale nie umiała podejść kobiety w sposób odpowiedni. Lata udawania nauczyły Septimusa, że czasami wystarczyło trochę męskiego zakłopotania czy ciepłych uśmiechów, byle przekonać kobietę do swoich racji. – O jazzie? – powtórzył, mając nadzieję, że odmienia to odpowiednio, bo o ile słyszał o muzyce tej nie raz, obracając się w takich, a nie innych kręgach, wciąż nie był z tematem tym tak obyty, jak być może być powinien. Świat się zmieniał, a Septimus nie mógł być bez końca bezimiennym obserwatorem. Ręce zadrżały mu mocniej na samą myśl, jakoby to ta fatalna w odbiorze muzyka, którą wciąż byli bombardowani, miała okazać się jazzem. Nie mógł jednak ustąpić teraz. Czuł, że osiągnięcie odpowiedniego skutku mogło zaimponować Amelii i o ile w tym momencie nie planował korzystać z możliwych profitów, ponownie klękając przed nią i prosząc o rękę – liczył, że ta zapisze w pamięci jego możliwy sukces.
- Tacy jak my, wiesz, muzycy – powiedział o sobie, dbając przede wszystkim o mowę ciała. Jedna nowa wysunięta do przodu, dłoń błądząca po karku, jakby w niewielkiej nieśmiałości. Kobiety postępowe lubiły często mężczyzn przyznających się do słabości – byli bardziej ludzcy, nie tak ślepo dominujący, mniej wpisujący się w normę chłodnego drania. – Chętnie czerpalibyśmy inspirację. Z muzyki nowoczesnej, z twojej wiedzy na jej temat… – próbował nakierować ją na to, że być może sam jest jednym z tych, którzy chcieliby liczyć się z jej zdaniem? Może dać nadzieję? Chyba właśnie na tym polegało uwodzenie. – Ktoś mógłby powiedzieć, że życie z kimś zaznajomionym z tematem, przypominałoby życie z prawdziwą muzą… – po raz kolejny – nie mówił nic bezpośrednio, nie stawiał propozycji, a jedynie wydawał się gdybać. Chciał jednak wierzyć, że działanie takie pozwoli skusić malowaną czarownicę bardziej niż bezpardonowa propozycja. – A ktoś inny, że życie u boku kogoś doceniającego wiedzę partnerki to dobre życie. Dobrze jest być traktowanym jak skarb, o który należy dbać…
Coś sugerowało mu, że obraz powoli kruszeje, zaczyna zmieniać się i faktycznie dostosowywać nieco do norm, w które próbuje wepchnąć je Septimus. Spojrzenie cały ten czas nie mogło utknąć w jednym miejscu, błądziło gdzieś pomiędzy elementami sylwetki kobiety, jednak teraz na moment oparło się na oczach Amelii. Mogłaby wyczuć drobną aluzję. Naprawdę.
- Wielu z nich wciąż jest kawalerami – pieruńsko podobne i pieruńsko dobrze znane. Mógłby nawet paranoicznie zaśmiać się nad własną niedolą. – Ale jak nimi nie być, skoro partnerki takie jak ty tkwią w czterech ścianach? – zasugerował, jakby to miało pozostać argumentem koronnym.
A obraz… Zaczął się zmieniać.
kokieteria mi weszła, siup
Rzucam na kolejny obraz k10
Ostatnio zmieniony przez Septimus Vanity dnia 10.06.22 10:30, w całości zmieniany 1 raz
'k10' : 5
Obraz przywitał go bolesną feerią barw i niezrozumiałych kształtów. – Na Merlina, co to... – mruknął, próbując się połapać w tym, co widział przed sobą. Po kilku sekundach kolorowy chaos zaczynał nabierać sensu. Zauważył roznegliżowaną kobietę, będącą kwintesencją nadanego jej tytułu. Nierytmiczna głośna muzyka była po prostu męcząca. – Zaskakujący wybór na weselną zabawę – stwierdził, przyglądając się dokładniej otoczeniu. Nie zdążył zrobić nic więcej, kiedy panna Eberhart zaczęła przemawiać jej do rozsądku. – Wątpię, żeby to zadziałało. To mugolski obraz – podzielił się z towarzyszami swoją, trochę zawstydzającą, wiedzą. Odszedł od nich na kilka kroków, niejako zwiedzając wnętrze obrazu. Uniósł pytająco brew, widząc kątem oka jak pan Vanity też próbuje przemówić jej do rozsądku. Prychnął z niedowierzaniem – z doświadczenia wiedział, że takie damy można wyprostować jedynie siłą. Stojąc nieco oddalony, wyciągnął różdżkę, cicho rzucając odpowiednie zaklęcie. Poczuł jak strumień magii przechodzi przez jego dłoń, ale obawiał się, że może okazać się zbyt słaby. – No proszę, nie sądziłem, że uda się cokolwiek zdziałać zwykłym słowem – pochwalił Septimusa, choć nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jego magia też mogła pomóc.
No prawie, prawie
kings and queens
- Prawdę mówiąc wszystko zależy od okoliczności. Sprawa szaleńca czerpiącego przyjemność ze sprawiania innym bólu raczej daleka będzie od dobra. - Przesuwała po twarzy Tristana ukradkowym spojrzeniem, nie mówiąc wprost o tym, co nasuwało się na jej myśl. - Wolę żyć w zgodzie z własnym sumieniem, niż szukać poparcia w innych - zaślepionych pruderią i tchórzostwem. - W odczuciu Evandry pojęcie doskonałości także wymaga redefinicji. - Do odrzucania słabości czy pogodzenia wody z ogniem? - zapytała zaczepnie, unosząc jasne brwi, chcąc poznać jego zdanie, choć mogła spodziewać się tylko jednej odpowiedzi.
Tristanowy głos dochodził wciąż do jej uszu, lecz zamiast skupiać się na słowach o mugolskiej ekspansji, stała już ze spojrzeniem utkwionym w czarownicy, kierującej się do jednego z obrazów. Jeszcze nim mąż na powrót zwrócił jej uwagę, wychwyciła utkwiony w sobie wzrok Borgina. Nie skinęła mu jednak głową, ale posłała krótki uśmiech. Jak dobrze znał się z Deirdre i czy za jego pomocą zdobędzie nowe ciekawostki o niezmiennie interesującej ją czarownicy? Uprzejmością odpowiedziała jeszcze malowanemu druidowi, szczerze ciekawa stworzonych na potrzeby gry iluzji.
Zaraz po przekroczeniu szklanej bariery obrazu szeroki uśmiech zszedł z półwilej twarzy. Sealh ostrzegał ich przed zabawą, że zastane po drugiej stronie ramy sceny mogą być straszne, lecz lady Rosier nie przypuszczała, że aż tak odsuną się od radosnego, weselnego nastroju. Gdy tylko do nozdrzy dotarł ohydny, nieznany Evandrze zapach natychmiast przesłoniła twarz wolną dłonią.
- Straszliwy widok - wyszeptała z przejęciem, mocniej zaciskając palce na ręce męża. - Co może wyrządzić takie krzywdy? - W tonie głosu Evandry wybrzmiewało niedowierzanie. Wezbrany w niej smutek przeradzał się obrzydzenie oraz niechęć. Otaczający ich krajobraz rozrywał serce i budził sprzeciw, nie tyle do uczestnictwa w weselnej grze, co do tych parszywych niegodziwców, szlamowatych szubrawców, gotowych zniszczyć cały świat, kiedy ten nie chciał nagiąć się do ich woli.
Cichy szloch dotarł do uszu czarownicy i dopiero wtedy błękit spojrzenia doyenne padł na spoczywające w dole sylwetki. Przeszedł ją zimny dreszcz i ogarnęły sprzeczne emocje. Tendencja do poszukiwania jasnych stron w każdej sytuacji utknęła gdzieś w czeluściach smutku i niechęci. Obraz ten oglądany z odległości mógł przywoływać romantyczne skojarzenia, tyle że tkwiąc w samym jego centrum, namacalnie wręcz brudząc brzeg jasnej sukni pyłem oraz czując na zaróżowionych policzkach lepkość nieprzyjemnego swądu, nie sposób odnieść się doń z uśmiechem.
To przecież tylko zabawa, nic stąd nie jest prawdziwe, mówiła do siebie, próbując odepchnąć nachalne myśli o ściąganym przez mugoli na ich świat nieszczęściu. Biednych i cierpiących należało wesprzeć oraz pocieszyć, lecz schodzenie do nich do okopu było dla lady Rosier przeszkodą, jakiej wolała nie pokonywać w walce o wygraną.
- Nie smućcie się, drodzy czarodzieje. Dotknęła nas trudna sytuacja, lecz dołożymy wszelkich starań, by zaradzić cierpieniu - powtarzała szumne frazesy, stosowane przezeń często podczas wszelkich charytatywnych wydarzeń. Określenie trudnej sytuacji było w tym konkretnym przypadku sporym niedopowiedzeniem i budziło zwątpienie samej półwili. - Jeszcze nie wszystko stracone. Wiem, że w obecnej chwili trudno w to uwierzyć, lecz wspólnymi siłami nadal możemy odbudować Anglię i odzyskać nasz dom.
Żadne z tkwiących w dole czarodziejów nie drgnęło na słowa Evandry, równie nieprzekonani, co ona sama. Młodzieniec o żółtej cerze nadal milczał, a przeraźliwie chuda dziewczyna chlipała cicho, tylko mocniej wtulając się w kochanka. Łatwo było zwracać się do tłumu w otoczeniu odnowionych kamienic, przed wozem zastawionym apetycznie pachnącą zupą i ciepłymi kocami. Oferowana pomoc była wtedy dostrzegalna, namacalna, dostępna na wyciągnięcie ręki. Jak uwierzyć na słowo, kiedy wszystko wokół woła rozpaczliwie o zakończenie męki? Uniosła wzrok na Tristana, szukając w nim oparcia. Czy miał lepszy pomysł na przekonanie cierpiących?
| moja znajomość ekonomii nikogo nie przekonuje (nawet mnie…)
and i'll show you
hands ready to
bleed
Pokręcił głową jeszcze raz, zastanawiając się nad jej wcześniejszymi słowy, szukając w nich ostoi, która trzymała trzeźwość myśli. Bo czy na pewno? Lubił to, słyszeć ostatnie tchnienie, czuć ostatni ledwie wyczuwalny oddech, lubił uchodzące z ciała ciepło, więdnącego w jego ramionach; czy znaczyło to, że był złym człowiekiem? Dopiero co otrzymał przecież order Merlina, odznaczono go jako bohatera. Nie powiedziałby jednak nigdy o sobie, że był szalony. Jej oddech też pamiętał, trudny do pochwycenia, gdy szyję opinał lekki materiał pończochy lub silniejszy nacisk dłoni.
- Nawet za szaleńcem stoją jego motywy. Czy można kogokolwiek oceniać przez pryzmat pragnień, gdy nie są zależne od niego? Nie rodzimy się równi, tak jak równi nie umieramy. - Stało to wszak u podwalin ich stanu, jako spadkobiercy najczystszej krwi byli wyjątkowi i jako tacy mieli ten świat zmienić na lepsze. - Wybitne umysły bywają inne od przeciętnych, jakie są wówczas, lepsze czy gorsze? Dobre czy złe? Co z jego ofiarami, czy jako słabsze nie mogą nakarmić go cierpieniem po to, by dzięki nim z pasją dokonał lepszego? A co jeśli rozkoszują się bólem równie mocno, jak mocno szaleniec rozkoszuje się cierpieniem? - Przeniósł spojrzenie na jej profil, kącik ust uniósł się z rozbawieniem, lecz wyraz jego twarzy również zdradzał tak naprawdę niewiele. - Co jeśli wymierza przy tym sprawiedliwość lub dokonuje słusznej zemsty? - Zastanawiał się dalej, szukając ślepej uliczki bezwzględnie usprawiedliwiającej najokrutniejsze zachowania przywołanej przez nią postaci. Nie wierzył w zło, sztuczne konstrukty społeczne równie sztucznie tworzyli czarodzieje przerażeni potęgą innych.
- Ktoś, kto jest wybitny, w ten czy inny sposób doprowadzi do tego, by inni podziwiali go niezależnie od wcześniejszych uprzedzeń - zgodził się z nią, gdy zadeklarowała chęć posłuszeństwa własnemu sumieniu. - Życie klaruje to dość szybko. - Czarny Pan sięgnął po wielkość, zyskał bezwzględny autorytet i zmieni świat, choć niektóre z jego czynów wywoływały trwogę nawet u niego. - Ci, którzy wybitni nie są, a którzy mamią sami siebie tylko krzywym odbiciem własnej wielkości, szybko stają się żałośni i wyszydzani. - Dziś znał już własną drogę, stał na niej twardo i pewnie. Czy najtrwalszy grunt też mógł się osunąć? Przemknął spojrzeniem po jej sylwetce, zebranym przy łonie materiale, do czego predysponowane będzie ich drugie dziecko? W nią już wierzył, zaskakiwała i jego, szła przed siebie z podniesioną głową, dumnie. Nigdy nie była jej pisana śmieszność. - Po cóż gasić walkę dwóch żywiołów? Tak ogień jak woda dają inną siłę, a we wspólnym starciu tworzą nawałnicę, której nie da się powstrzymać. Słabości nas ograniczają - Nie był od nich wolny. Nigdy nie będzie. - Podczas gdy dwa żywioły mogą stanąć do wspólnego frontu, jeśli tylko zagra im odpowiednia muzyka - Lecz myśli od tej kwestii oderwał szloch dobiegający z rowu tuż przed nimi. Płacz nie kruszył jego serca, lecz żal było mu ich świata, gdy dostrzegał cierpiącą czarownicę. Mugole nie mieli żadnego prawa do tych zbrodni. Odpowiedział na uścisk dłoni Evandry własnym, chcąc dodać jej odwagi. Właśnie o tym mówił. O mugolskiej ekspandji, która nie będzie miała żadnej litości.
- Wszystko tu zalane zostało szlamem. - Nie widział w mugolach ludzi, byli jak zwierzęta, szkodniki. Pasożyty. Gdy poczuł na sobie jej spojrzenie, przeniósł wzrok znów na dwójkę kochanków. Próbowała podnieść ich na duchu, lecz nie przychodziła mu do głowy ani jedna rozsądna myśl. Jak odbudować cokolwiek po tym, co się tutaj wydarzyło? Kamień na kamieniu, budować wszystko od nowa? Otaczająca ich aura była aurą śmierci, czy dało się tu jeszcze żyć? Wydawało mu się, że żaden pieniądz nie mógł tego zmienić. Skierował wzrok na młodzieńca.
- Ocaliłeś ją przed tym kataklizmem - jak? - zwrócił się do niego, podnosząc nieznacznie ton głosu, czy przetrwali dzięki temu, że skryli się w tym rowie? Czy zdołał ją tu ściągnąć, nim zdarzyło się najgorsze? Osłonił ją, tak jak teraz przerażona wtulała się w niego? A może sam już nie pamiętał, a wtedy prawdą stawało się to, do czego uda mu się ich przekonać? - To wielki wyczyn. Miałeś w sobie dość odwagi, by tego dokonać, a teraz nie masz jej w sobie dość, by dalej żyć? To o życie walczymy. O przyszłość. O lepsze jutro, niezależnie od poniesionych kosztów. - Myślał o niej, o swojej brzemiennej żonie. O życiu. O przyszłości. - Dziś czujesz gorycz porażki, znam ból bitewnych ran, lecz jutro się zabliźnią, a ślady po nich przyniosą dumę. Bo postąpiłeś dziś tak, jak powinieneś i ocaliłeś to, co najważniejsze. - Nie dało się przywrócić do życia zmarłych, lecz to, co zniszczone, dało się odbudować. Jego kobieta była jego przyszłością. - Ale to dopiero bitwa, być może twoja pierwsza. Wojna będzie trwała dłużej. Powstań, czarodzieju, weź odpowiedzialność za siebie i za nią. Nawet tutaj, na ziemi zroszonej twoją czarodziejską krwią i jej słonymi łzami, pewnego dnia wyrośnie życie, które nie zapomni waszego cierpienia. Powstań i walcz dla niej, a nikt jej nie skrzywdzi. A podarujesz jej bezpieczny dom, o którym marzy. - Odniósł się do słów żony, dom, Anglia była ich domem, ta ziemia nim była. Oblężona przez zbyt szybko rozpowszechniającego się pasożyta. - Nie pozwól okryć się hańbą, tchórze nic nie są warci. Nie po tym, czego dokonałeś i nie teraz, gdy odebrali nam już tak wiele. Wspomnienie jej twarzy doda ci sił, gdy znów staniesz naprzeciw wroga. To jego śmierć użyźni glebę. W rzekach znów popłyną wody, gdy deszcz zmyje wojenne pola. Pragniesz raz jeszcze ujrzeć świt? Chcesz, by ona go ujrzała? Powstań i walcz, nie ma innej drogi. Sami oddamy im wszystko, jeśli zejdziemy im z drogi. - Spojrzał sugestywnie na dziewczynę, widział, co mugole robili z pojmanymi czarownicami. Czy ich słowa mogły cokolwiek zmienić? Na nowo rozbudzić determinację? Otoczył drugą ręką Evandrę, sięgając jej wolnego ramienia, mimowolnie wyobrażając sobie ją samą na miejscu tej dziewczyny. - Chodźmy dalej, nic tu po nas, gdy nic nie pozostało - zwrócił się do niej, dostrzegając pobliski blask kolejnej lustrzanej tafli. Czy znajdą się w stabilniejszym, bezpieczniejszym miejscu?
wiem, że nic nie wiem, na ekonomię 7, perswazja III + rycerska umka dowódcy, próbuję kreatywnie wobec smutnego i sromotnego niepowodzenia naszego
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
'k10' : 8
Skinięciem głowy przywitałem się z wszystkimi zebranymi gośćmi. Nie dało się ukryć, iż w podobnym gronie zabawa będzie wyborna, a o zwycięstwie zaważą detale. Rzecz jasna nie rozważałem tego pod kątem rywalizacji, jednak zawsze konkurencja dodawała nieco adrenaliny i zapewniała lepszą rozrywkę. Czas na głęboki oddech i oderwanie myśli od rzeczywistości był potrzebny każdemu, nawet nam, którzy dzień po dniu pełnią służbę w imię Czarnego Pana i wolnej Anglii
Zasady nieco mnie zaskoczyły. Nie spodziewałem się, że obrazy będą swego rodzaju scenami, wyobraźnią z historycznym fundamentem, w której postanowiono nas umieścić i postawić zadanie; trudne, czy też mniej miało się wkrótce okazać. -Oczywiście- odparłem i pomknąłem wzrokiem za jej wyborem. Ten nieszczególnie nie zdziwił, choć początkowo przypuszczałem, iż zostawi go na później. -Chcesz mi coś przez to powiedzieć?- szepnąłem w jej kierunku zaraz po tym, gdy znalazłem się obok niej. Gestem pożegnałem wycofującego się Sealha, a następnie dłonią wskazałem pobłyskującą ramę obrazu. -Zapraszam, panie przodem. Może będę mieć ten fart i trafię jednak do innego miejsca- zaśmiałem się pod nosem rzecz jasna tylko żartując. Zaklęcie nie mogło tutaj zawieść, reguły były proste i klarowne – praca zespołowa. Wcześniej nie mieliśmy do takowej wielu okazji, dlatego tym bardziej byłem ciekaw, co przyniosą kolejne minuty. Chyba, że można do niej zaliczyć moje wylegiwanie się na kozetce podczas tradycyjnego uzdrawiania po misjach.
Zamrugałem powiekami, kiedy magiczne drobinki opadły i ukazały makabryczną scenę, w jakiej musieliśmy się odnaleźć oraz finalnie ją naprawić. Moje nozdrza wypełnił zapach zgnilizny wzmocniony swędem i odorem rozkładających się ciał, choć takich nigdzie nie udało mi się spostrzec poza szkieletem zwierzęcia. Krajobraz przypominał ruinę, koszmar, z którego czym prędzej chciałoby się obudzić. Śmierć zdawała się tu wygrać z życiem, z radością, uśmiechem i szczęściem. Ciemność oraz gęsty dym tylko umacniały poczucie beznadziejności, wielkiej przegranej i upadku.
-Nie chciałbym doczekać takich czasów- rzuciłem w kierunku Belviny, po czym ruszyłem przed siebie nie mogąc przestać rozglądać się dookoła. Poczułem złość, wrzące pragnienie zapobiegnięcia podobnej katastrofy, która na dobre przekreśliłaby starania czarodziejów walczących o sprawiedliwość i lepszą przyszłość. -Te ruiny oraz dziur nie przypominają efektów zaklęć. Przynajmniej nie znam takich, które mogą wyrządzić podobne szkody- rzecz jasna istniała szatańska pożoga, lecz wtem zaklęta scena sprawiła, iż wychodziłem z założenia, że dokładnie tak wygląda cały świat. Każdy skrawek terenu, przyrody – ziemi, która był człowiekowi najdroższa. -Nie wyczuwam magicznej obecności, żadnych drobinek oraz jakichkolwiek innych naleciałości. Wszelkie inkantacje pozostawiają po sobie choć niewielki ślad- zawyrokowałem zaraz po tym jak kucnąłem, aby przesunąć dłonią wzdłuż jałowego gruntu. Przełknąłem gorzko ślinę, wziąłem haust powietrza w płuca i momentalnie zatęskniłem za jego świeżością – naprawdę wiele tego, co mieliśmy na wyciągnięcie ręki przestaliśmy doceniać. Oblizałem wargę w zastanowieniu, bowiem w mojej głowie zaczęły ukazywać się obrazy ostatniej bitwy w forcie. Mugolscy żołnierze nie mieli żadnych oporów, byli bezwzględni i oddani własnej misji, choć przy tym po prostu słabi. Pozbawieni magicznego pierwiastka nie byli w stanie stawić nam czoła i czyżby ów widok był efektem ich działań. Zemsty?
Musieliśmy ich czym prędzej zgładzić, wyrzucić za granice naszego domu, naszego świata. Przekonanie kiełkujące we mnie od wielu lat zdawało się wzrosnąć, upewnić, iż nasze działania były słuszne. Walczyliśmy nie tylko o siebie, potomków i historię, lecz przede wszystkim możliwość uczestniczenia w normalnej i bezpiecznej codzienności. Wstałem na równe nogi, po czym posłałem spojrzenie Belvinie, która równie jak ja wydawała się przejęta zastanym obrazem. Nędza, nic innego nie dało się o tym powiedzieć. Nie wyobrażałem sobie utracić tego wszystkiego – naszego dziedzictwa. Czułem, że to wszystko da jej wiele do myślenia, albowiem jeszcze nie tak dawno sama stała na rozdrożu; nie rozumiała krzywd, zadawania bólu i konieczności stanowczej polityki.
Nagle ujrzałem rów, a mych uszu doszedł kobiecy szloch. Ściągnąłem brwi upewniając się, czy ten na pewno nie należał do mej towarzyszki, po czym wbiłem spojrzenie w parę znajdującą się wgłębi ziemi. Nie potrafiłem pocieszać, zwykle też kiepsko dobierałem słowa w równie paskudnych sytuacjach, dlatego liczyłem, że to Belvina przejmie stery. Jako uzdrowicielka z pewnością potrafiła podejść ludzi tak, aby byli gotów wydusić z siebie coś więcej. -Co tu się stało?- rzuciłem pytanie w przestrzeń, po czym kucnąłem nad krawędzią. Widok był zatrważający, okrutny. To byli nasi – czujny wzrok od razu odnalazł różdżkę. -Nadal jest nadzieja, tylko dzięki niej możemy przetrwać- wydusiłem w końcu z siebie. -Wiele bitew stoczyliśmy, jeszcze wiele jest przed nami. To my odpowiadamy za przyszłość naszą i naszych dzieci, jeśli nie zapewnimy im domu, któż inny to uczyni? Nie można jedną porażką przekreślać wszystkiego, co do tej pory osiągnęliśmy. Nawet najwięksi tego świata mogą się potknąć- kontynuowałem, choć mężczyzna nieustannie milczał, niczym zaklęty. -Wspólnymi siłami odbudujemy, to co nam odebrano. Galeony wbrew pozorom mają wartość i mogą wiele dobrego uczynić, jeśli rozsądna osoba nimi zarządza. Widzicie tę przestrzeń?- spytałem wskazując zgliszcza nieopodal. -Tam niedługo powstanie wasze gospodarstwo. Piękne i z płodną glebą. Sprawimy, że to co strawił ogień narodzi się na nowo, powstaniemy z popiołów. Więksi, lepsi, zjednoczeni i potężniejsi- zwieńczyłem krótką wypowiedź skinięciem głowy. Chciałem, aby ton mojej wypowiedzi był pewny – nie mogli wyczuć żadnego zawahania, bo to właśnie takowe spisałoby wszystko na starty. Blythe wykaż się, to ty jesteś mówczynią w tym związku, ja jestem od brudnej roboty.
| ekonomia I - rzut udany (82).
Dorzucam na kolejny obraz.
Najmocniej przepraszam za spóźnienie, kajam się i obiecuję, że to był ostatni raz!
'k10' : 2
Uniósł brew w cichym zapytaniu, nieco zaskoczony słowami Deirdre. Cóż, jego wzrok, tak jak z pewnością i innych obecnych tutaj czarodziejów, powędrował do pary przykuwającej spojrzenia i nie miał nawet zamiaru tego ukrywać - choć z pewnością zaskoczyło go odwzajemnienie tych spojrzeń. Po tym przeniósł własne na Deirdre. Spoglądali na nią? Czy na nich? Nie był pewny i nie do końca wiedział czy chciał rozważać nad podobnymi kwestiami. Może te spojrzenia były zupełnie przypadkowe? Chociaż ten uśmiech lady Rosier...
- Z całą pewnością - odpowiedział jednak dość wymijająco. W końcu kobiety nie chciały słuchać o tym, że któraś w ich okolicy była piękniejsza czy przykuwała uwagę - choć z pewnością lady doyenne nie można było tego odebrać, że przyciągała spojrzenia może nawet bardziej niż powinna? Jednak na jej kolejne słowa jedynie się uśmiechnął.
- Emocje zaburzają przekaz, nie uważasz? Są narzędziem - odpowiedział, nawet nie zastanawiając się nad tym czy cokolwiek w związku z jego ograniczonym ukazywaniem emocji miało wspólnego z tym, gdzie spędzał młodzieńcze lata. Emocje były słabością, na które kobiety mogły sobie pozwalać - ale prowadząc z kimkolwiek rozmowy, powinni się nad nimi panować. Może chłód Skandynawii w tym pomagał? Opanować je, obezwładnić, sprawić aby nie przejmowały nad nami kontroli. To on miał kontrolować nimi i z premedytacją naciskać odpowiednie struny mające otwierać inne znajomości i relacje. Nie mógł śmiało i jasno pokazywać zainteresowania ani tym bardziej swoich słabości - wszystko powinno być wywarzone.
Kiedy tylko ruszył wraz z kobietą przekraczając ramę obrazu, poczuł słodki zapach róż - choć nigdy nie był rzeczywistym fanem przyrody i natury, z pewnością nie tej pielęgnowanej pieczołowicie i przycinanej, woniącej słodko i zwodzącej. Mróz sprawiał, że wszystko pachniało inaczej. Bardziej melancholijnie, bardziej stanowczo.
Ale te róże mu nie przeszkadzały, tym bardziej kiedy jego wzrok utknął w pięknej kobiecie, której włosy były może i podobnie jasne co jego przodków. Nauczył się żyć ze swoim odcieniem włosów, choć odczuwał pod tym względem zazdrość co do innych - a jednak z czasem zamiast ukrywać swoją rudość, postanowił używać jej jako atutu, kiedy niektórzy nie znali jego twarzy. Mógł zwodzić co do swojego pochodzenia i pracy, pozostawiać niedomówienia.
A jednak teraz wodził wzrokiem po kobiecych kształtach, po tym jak każdy ruch wili był niemalże spowolniony i przemyślany, nakierowany na to, aby skusić z powrotem rycerza do łoża, nie wypuszczając go z przecież tak przyjemnej fantazji, która była gdzieś pomiędzy rzeczywistością i pragnieniami. Sam odczuwał jak relaksujące i przyjemne było to miejsce, choć gdzie dokładnie się znajdywali? Nie zwracał na to dokładnie uwagi...
Chociaż coraz dokładniej przebijał się inny głos. Nie tej sylwetki, której złote loki zdawały się być złotymi nićmi, a cera była bledsza od śniegu z delikatnymi zaróżowieniami. Powoli widział jak wila się jakby gubi rytm, a jemu samemu mija to przedziwne poczucie relaksu i chęci pozostania w tym miejscu na stałe. Znajdywali się w obrazie? W jakiejś jaskini?
Dopiero teraz zdawał się orientować, z kim i czym mieli do czynienia w tej iluzji - co dokładnie miało miejsce.
Przesunął wzrokiem do kobiety, która przerwała urok na nim się znajdując.
- Piękny zaszczyt mnie spotkał twoim występem - powiedział, wciąż jeszcze czując się nieco otępiałym po uroku, który na niego padł. Nie posiadał jednak żadnych talentów muzycznych - ani śpiewnych, ani tych z gry na instrumencie. Świat sztuki nie stał dla niego szeroko otwarty - stanowczo miłował się w nauce i tym, co wymagało czasu do zrozumienia. Chociaż czy to jak działało ludzkie ciało i struny głosowe, jakim sposobem Deirdre udawało się wydobywać ze swojej piersi głos jeszcze piękniejszy od tego wilego nie było czymś, co wymagało czasu i studium? - Wyłącznie udowadniasz, że nie potrzebujesz pomocy, a mi to ponownie imponuje - przyznał, nawiązując jeszcze do ich wcześniejszej konwersacji. Czy miał powody do wstydu, nawet jeśli została na niego nałożona iluzja uroku? Nie, nie uważał tak. W końcu kto nie chciałby ulec pięknej kobiecie?
- Wyjątkowo proste zadanie z tobą u boku, ruszamy dalej, rozumiem? - zapytał, bo w końcu i na tym miała polegać ich zabawa - mieli podróżować miedzy historiami w obrazach.
Spojrzał jeszcze w stronę rycerza. Cóż, z pewnością i on nie miałby nic przeciwko zostaniu tutaj w objęciach blondwłosej kobiety jeszcze przez kilka chwil dłużej - ale to co było dobre, nie zawsze było łaskawe. Przecież wiedział o tym, że właściwe rzeczy wcale nie były przyjemne czy ładne, ale istniały obowiązki, które trzeba było wypełnić.
|
Never see the truth, that final breakthrough
'k10' : 1
Sztuka nie była jej obca, lecz dotąd obrazy były tylko dziełami autorów i jedynie w ich głowach nabierały więcej barw. Myśl o znalezieniu się w jednym z takowych dzieł, sprawiała, że powoli czuła rosnące zniecierpliwienie, które przygasło w ostatniej chwili. Zamknęła na moment oczy, gdy otoczenie zmieniło się diametralnie. Nie było już zdobień na ścianach, nie było samych ścian. Zabrakło ludzi wokoło, poza Drew będącym tuż obok. Rozejrzała się powoli, czując, jak towarzyszące jej emocje stają się mniej pozytywne. Poczuła niepokój, silniejszy niż się spodziewała i smutek, jakiego nie chciała nigdy odczuć. Zgliszcza i śmierć. Pogorzelisko na którym stanęli, budziło obawy.
- Nikt by nie chciał. To ruina, najgorsze co można zgotować innym.- szepnęła, nie ruszając się z miejsca.- Myślisz, że tak może wyglądać Anglia? Jeśli coś pójdzie nie tak? – spytała, ale mogła domyślić się odpowiedzi, może nawet już ją znała. Długo obojętna na trwające konflikty, teraz pojmowała, jak może się to skończyć. Barwne słowa i ideały, gasły przy tym, co można było zobaczyć. Obraz zawsze lepiej oddziaływał na innych niż słowa. Obejrzała się na mężczyznę, kiedy zaczął oceniać i na głos snuć domysły czyje to katastroficzne dzieło. Czy brak magii wskazywał jedynie na mugoli? Nie wątpiła, że zdolni byli do niesienia śmierci, ale do zabicia wszystkiego, co tu żyło? Jeśli tak, nikt nie powinien o nich walczyć. Nie zasługiwali na to. Byli szkodnikami, tylko i wyłącznie.
Spojrzała w dół, podążyła za dźwiękiem, który wśród dymu oraz wiszącego ciężkiego poczucia zniszczenia, zdawał się nienaturalny. Przez krótką chwilę przyglądała się parze w ciszy, zanim zbliżyła o krok i kolejny.
- Co Wam się przydarzyło? Co tu miało miejsce? – spytała odruchowo, zapominając na moment o łagodności i cierpliwości, jaką okazywała w murach szpitala. Zacisnęła odrobinę nerwowo palce na materiale sukienki, którą miała na sobie. Słuchała o utraconej nadziei, niechęci, by jeszcze raz zawalczyć o swoje.- Nieprawda, zawsze jest o co walczyć.- odparła miękko. Przeniosła wzrok na Drew, kiedy zaczął mówić i skinęła lekko głową, zgadzając się całkowicie z jego słowami.- Póki żyjecie, nie powinniście tracić nadziei i woli. Porażka może zaboleć raz lub kolejny, ale niezakończona śmiercią, zawsze daje wam szansę na wygraną.- obejrzała się na krajobraz, który nie napawał optymizmem teraz, ale wierzyła, że to może się zmienić. Pieniądz, o którym mówił Drew, miał dużą siłę.- Gdy to wszystko się skończy, na tej ziemi znów pojawi się roślinność. Natura nie da się tak łatwo stłamsić, potrzebuje tylko czasu, który musicie jej dać i podnieść się oraz zawalczyć, żeby mogło być tutaj jeszcze pięknie, jak dawniej.- uśmiechnęła się delikatnie do kobiety, licząc, że jej słowa trafią bardziej właśnie do niej.
| przepraszam za spóźnienie, poprawię się!
W nocy
Bez nikogo
— Jesteś muzykiem? — dopytała chciwie, dłoń z czoła zsunęła się na spodnie w geście przypominającym prostowanie fałd spódnicy. — Znasz muzyków? — kontynuowała, tym razem ręce przesunęły się wyżej, chwyciły osunięte ramiączko, poprawiając jego ułożenie. — Mogłabym być ich muzą? Naprawdę? — z każdym kolejnym ruchem coraz więcej było w niej energii, do tego stopnia, że intensywne spojrzenie, którym do tej pory obdarzała wyłącznie Septimusa ześlizgnęło się nawet na Edgara, słusznie stawiającego kontrowersyjną opinię o mugolskim pochodzeniu obrazu.
— Och, tym mogę być! — wykrzyknęła wręcz czarownica, w jednej chwili wydawało się, że wszystkie kolory zrobiły się jeszcze bardziej intensywne, a muzyka jazzowa zagrała jeszcze głośniej, na kilka chwil znów pozbawiając was najlepszej orientacji w tym, co działo się w obrazie. — Mogę być muzą...! — usłyszeliście ponad jazzowym hałasem, aż wreszcie wszystko ucichło, kolory wyciszyły się zupełnie. Gdy otworzyliście oczy, pojawiła się przed wami zupełnie inna scena. Wyciszone, ciepłe barwy okazały się miłą odmianą od wcześniejszej jaskrawości. Zamiast jazzu, w tle przygrywała stłumiona melodia, w której Septimus i Amelia mogli rozpoznać (Septimus z zaskakującą łatwością, Amelia potrzebowała trochę czasu, by przyporządkować sobie melodię do nazwiska) Wiegenlied Johannesa Brahmsa. — ... i matką i żoną...
Było to ostatnie, co trójka czarodziejów mogła usłyszeć. Głos Sealha przypomniał o wyjściu z iluzji obrazu. Czekało na was kolejne zadanie. Kto wie, czy nie trudniejsze od poprzedniego. Najpewniej w nowej scenerii czuje się Edgar. Choć sceneria nie jest mu tak dobrze znana, co krajobrazy dojrzane przed laty w trakcie wyprawy do Afryki, wydaje się być znajoma. Co więcej, nie może pozbyć się wrażenia, że bez prędkiej interwencji, życie Sardanapala dobiegnie końca. Doświadczony klątwołamacz od razu, nawet bez użycia magii, dostrzega bardzo niedbałe, starożytne sposoby przeklinania przedmiotów. Amelia i Septimus również są świadomi tego, że historia Sardanapala dobiega końca na ich oczach. Oboje również czują, że znajdują się w niebezpieczeństwie — zielone wiązki zaklęć obojgu kojarzyły się z rozwiązywaniem marcowych problemów w Shropshire.
Witajcie w obrazie Śmierć Sardanapala.
- Spoiler:
5: Śmierć Sardanapala Wokół jest gorąco, powietrze pachnie egzotycznymi olejkami, widzicie kamienne kolumny, marmurowe posadzki i orientalne dywany. Chociaż otoczenie jest piękne, to przed Wami rozgrywają się dantejskie sceny. Słyszycie szloch, płacz i błagania nagich kobiet, które bezradnie szarpią się z czarodziejami, którzy wyglądają jak pałacowi strażnicy. Gdzieś błyska zielony promień. Niektóre z kobiet padają do stóp mężczyzny siedzącego na ozdobnym, podwyższonym łożu — próbują go całować, prosić o litość, mówić coś o łączącej ich relacji. Nie znacie języka, jest starożytny, ale iluzja sprawia, że rozumiecie sens ich błagań i rozpoznajecie imię bezdusznego władcy. To Sardanapal, jeden z potężniejszych starożytnych czarodziejów, który doprowadził do rozkwitu cywilizacji Asyrii — i dbał jedynie o czarodziejów, czyniąc mugoli swoimi niewolnikami. Podobno rządził surowo, ale sprawiedliwie i być może pod jego rządami Asyria przetrwałaby jako czarodziejska enklawa antycznego świata, być może czarodzieje zawsze mieliby miejsce dla siebie. Teraz Sardanapal nie wygląda jednak ani na sprawiedliwego króla, ani nawet na normalnego człowieka — wydaje się całkowicie głuchy na błagania otaczających go kobiet, a jego twarz stężała w dziwnym, obłędnym grymasie.
Jeśli posiadacie biegłość historii magii, możecie sami skojarzyć, jak skończyła się historia Sardanapala (jeśli nie posiadacie tej biegłości, załóżcie, że z wnętrza obrazu dobiega głos śledzącego wasze poczynania Sealha, który rzeczowo streszcza wam dzieje Sardanapala): niegdyś sprawiedliwy król w pewnym momencie oszalał i rozkazał zabić wszystkie swoje nałożnice i żony, nawet najukochańsze. Wrogowie wykorzystali moment obłędu i ruszyli na jego pałac, a gdy Sardanapal zrozumiał, co zrobił — i że jego stolica jest otoczona mugolskimi armiami — stracił siłę do walki i popełnił samobójstwo. Pałac w Niniwie spłonął, z królem w środku. Przyczyną tej tragedii była Klątwa Opętania, przekazana Sardanapalowi w przeklętej tiarze przez zdrajcę, czarodzieja półkrwi. Przed wiekami wiedza na temat run nie była tak zaawansowana, jak w 1958, więc przekleństwo nałożone na tiarę jest bardziej nieudolne niż klątwy, z którymi zetknęlibyście się teraz: wystarczy ukraść Saradnapalowi tiarę, aby wyzwolił się spod działania klątwy, a biegły runista może zdjąć z tiary klątwę na odległość.
Zadanie: Sardanapal jest rozproszony rzezią pięknych kobiet i głosami we własnej głowie, a jego strażnicy są zajęci — bardzo prosto jest zakraść się do władcy od tyłu, ale strącenie tiary z jego głowy wymaga biegłości zręcznych rąk (ST 60). Klątwa i wszystkie czary są dla Was nieszkodliwe w iluzji, ale twórcy iluzji zadbali też o to, byście w zasięgu wzroku zobaczyli specjalne rękawice, dzięki którym możecie bezpiecznie dotknąć przeklętego przedmiotu. Alternatywnie, znajomość starożytnych run (ST 70) pozwala Wam zrozumieć Klątwę Opętania i wyciszyć ją na odległość — wystarczy skierować różdżkę na Sardanapala i skupić się na wiedzy o naturze przekleństwa (rzut na runy, nie na OPCM).
W przypadku sukcesu: Sardanapal momentalnie trzeźwieje i rozkazuje swoim żołnierzom oszczędzić życie niewolnic. Słyszycie, jak rzeczowo wydaje kolejne rozkazy wzmocnienia pałacu i jesteście przekonani, że Niniwa obroni się przed mugolskim najazdem.
W przypadku porażki: Iluzja rozmywa się wśród płaczu kobiet i zapachu dymu.
Oyvind był dziś szczęśliwcem. W odróżnieniu od Septimusa i Edgara muszących sprostać pstrokatemu obrazowi odnalazł się w iluzji, która dotychczas najbardziej mogła przypominać męską idyllę. Róże zawładnęły jego powonieniem, piękna wila przyciągnęła wzrok i choć zajęta innym — Tannhäuser znajduje się pod silnym działaniem uroku wili — nie zamierzała pozwolić sobie na stracenie jego uwagi. Wszelkie zabiegi, których się podejmowała, wydawała się dedykować już nie tylko swemu wybrankowi, ale również Borginowi, czerpiąc poniekąd dumę z tego, że już nie jeden dzielny mężczyzna został jej gościem, a dwóch. Wila tańczy i śpiewa, mamiąc swym urokiem dzielnych czarodziejów i Oyvind nieomal sam rusza, by jej towarzyszyć, gdy...
Śpiew Deirdre przebija się nad ten wili. Nie jest on perfekcyjny, nie ma w sobie krzty magii, którą posługuje się magiczna istotna, a jednak wybrzmiewa głośniej i pewniej. Mericourt dokonuje przecież niemożliwego — wreszcie odnosi zwycięstwo nad magią niedostępną dla czarownic. Jako pierwszy z uroku wybudza się stojący najbliżej Oyvind. Zapach róż powoli przechodzi w czutą do tej pory przez Deirdre stęchliznę, zaś sama Deirdre oddycha świeżym, niemal górskim powietrzem, które dodaje jej jeszcze więcej siły do śpiewu.
Półwila gubi kroki, wreszcie przestaje nawet śpiewać, całą swą moc skupiając na gorączkowym tańcu, do którego pragnie przekonać Tannhäusera. Ten jednak spogląda w kierunku Mericourt i choć nogi jego ruszają się powoli, wreszcie zaciska oczy. Gdy je otwiera, spogląda na gości obrazu zupełnie klarownie. W tym samym momencie wila upada na ziemię, wyciągając tęsknie ramiona za swym niedoszłym kochankiem. On podchodzi już do wciąż śpiewającej Deirdre i oprzytomniałego Oyvinda, kłaniając się przed nimi w pas.
— Dziękuję, serdecznie dziękuję za ratunek. Jeszcze chwila, gdyby nie panny nadobnej śpiew byłoby już po mnie — skrzyżował spojrzenia z Deirdre, mówiąc szybko i pod wpływem wciąż nieugaszonych emocji. Może to przez nie jego twarz pokryła się delikatnym rumieńcem? A może to w Mericourt odnalazł chwilowy obiekt westchnień i inspirację wojenną? Trudno było powiedzieć. Kątem oka dostrzegłszy obecność Oyvinda, zwrócił się do niego, wstępując pomiędzy parę. Ostrożnie ujął dłoń Deirdre w swoją, Borgina łapiąc pod ramię. — Nie mamy czasu do stracenia, musimy stąd uciec!
Po przestąpieniu kilku kroków ku wyjściu z jaskini okazało się, że faktycznie wydostaliście się z iluzji. Czekała na was jednakże kolejna. Po wejściu do następnego obrazu nie było już miejsca na urokliwe rozleniwienie, ni na porywy młodzieńczej miłości. Obraz, który zobaczyliście przed sobą wzbudzał strach, choć dla Deirdre wydawał się scenerią znajomą. Ile razy zastanawiała się nad skutkami mugolskich wybryków? Nad tym, co byłoby, gdyby nie wykonała tego całego wysiłku, który pierwszego kwietnia zaowocował nie tylko ciężarem medali za zasługi na piersi, ale także objęcie protektoratem stolicy kraju? Oyvind skupiający się z kolei na klątwach i Nokturnowych sprawkach nie miał zbyt wielkiego doświadczenia bojowego, potrafił za to rozmawiać z ludźmi i świadom był tego, jak wielką siłę stanowi odpowiednie nastawienie.
Działając w teraźniejszości wpływamy nie tylko na siebie, ale przede wszystkim na wszystko wokół nas.
Witajcie w obrazie Śmierć i dziewczyna.
- Spoiler:
1: Śmierć i dziewczyna Znajdujecie się na pustkowiu, na jałowej ziemi. Niebo jest ciemne, w powietrzu unosi się gęsty dym, wokół nie rosną żadne rośliny, ale widzicie kilka martwych drzew. W oddali widać też szkielet konia albo aetonana — z daleka nie możecie dostrzec, czy miał kiedyś skrzydła, a wichura chaotycznie rozsypała kości po okolicy. Coś całkowicie zniszczyło tutejszy krajobraz — nie rozumiecie co (obraz pochodzi z czasów mugolskiej wojny i przedstawia okopy oraz pogorzelisko, ale tego nie wiecie), ale iluzja silnie wpływa na Wasz nastrój i czujecie niewyobrażalny smutek. Obraz został namalowany i zaczarowany tak, byście nie myśleli o kontekście historycznym, ale o teraźniejszości. Nagle dosięgają Was obawy o Anglię. Choć nie wiecie, co dokładnie spowodowało zniszczenia w otaczającym Was terenie, to rozpoznajecie skutki mugolskiej działalności — pogorzelisko nie wygląda jak efekty znanych Wam zaklęć, za to kojarzy się z mugolskimi maszynami. Mimowolnie powracacie myślami do krajobrazów, które Wam kojarzą się z domem — myślicie o ogrodach, które mogą zostać spalone, o zwierzętach, które mogą wyginąć, a nawet o Pałacu Zimowym, który jest schronieniem dla niespotykanej gdzie indziej fauny. Co, jeśli czarodzieje nie wygrają tej wojny, a mugole zniszczą to w s z y s t k o ?
Pod waszymi stopami znajduje się rów — a z niego dobiega kobiecy szloch. Gdy spojrzycie pod nogi, zobaczycie w okopie dziewczynę, czarodziejkę, przeraźliwie chudą i wtuloną w młodzieńca o żółtawej cerze i pustych oczach. Wygląda, jakby był bardzo słaby, ale jeszcze żyje — a dziewczyna wydaje się zdrowa, jedynie przerażona. Parę wyraźnie opuściła chęć do życia i dalszej walki. Jeśli spróbujecie z nimi porozmawiać, żołnierz będzie posępnie milczał, a kobieta wychlipie, że już nie ma o co walczyć, że widzicie krajobraz wokoło, że nie wyrosną już żadne plony i wszyscy umrzecie z głodu.
Zadanie: Musicie przemówić parze do rozsądku i pokazać im, że nadal jest nadzieja — inaczej zostaną w tym rowie na zawsze. Znajomość ekonomii (ST 60, brak modyfikatora za poziom 0, +20 za poziom I, +45 za poziom II [modyfikatory specjalne tylko na potrzeby zabawy]) pozwoli roztoczyć przed nimi obietnice zażegnania kryzysu gospodarczego — będziecie mogli opowiedzieć parze, że jeszcze da się wszystko odbudować, że rolnictwo podźwignie się pomimo zniszczeń, że czarodzieje muszą współpracować i nikogo nie dosięgnie wtedy głód. Znajomość geomancji (ST 70) pozwoli na zaczarowanie i zrewitalizowanie zniszczonego przez mugoli krajobrazu — dzięki udanemu rzutowi na tę biegłość, będziecie mogli zaczarować iluzję tak, by pejzaż wyglądał mniej posępnie i stał się bardziej sielski (rośliny powrócą do życia, może wokół pojawią się nawet jakieś zwierzęta albo strumienie) - tchnie to w parę młodych czarodziejów nową nadzieję i przypomni im, że walczą o lepszy i naturalny świat.
W razie sukcesu: Młody czarodziej i jego dziewczyna stają na równe nogi i chwytają za różdżki. Młodzieniec obiecuje Wam, że wróci na front, a czarodziejka — że przyłączy się do wysiłku odbudowy kraju. W Was samych wstępuje nadzieja — przypominacie sobie, że Anglia nie wygląda jeszcze tak strasznie jak iluzja i że dzięki motywacji młodych czarodziejów mugole nigdy nie doprowadzą Waszej ojczyzny do takiego stanu.
W razie porażki: Para pozostanie w rowie — na zawsze. Krajobraz nadal wygląda apokaliptycznie. Wyjątkowa zasada specjalna do tego obrazu: Jeśli przegraliście, używając biegłości ekonomia, czujecie niemożliwą do zignorowania kompulsję, by wspomóc jakoś głodujących obywateli w Anglii. Jedna osoba z Waszej drużyny powinna odpisać co najmniej 5 PM ze swojej skrytki bankowej i przesłać je do Ministerstwa Magii z dopiskiem “na głodne sieroty.” Zasada nie obowiązuje, jeśli użyliście biegłości geomancji.
Obraz, który rozciągał się przed oczami lady doyenne nie należał do najprzyjemniejszych. Co więcej — stanowił przeciwieństwo tego, czego mogła spodziewać się po pierwszej iluzji weselnej zabawy. Para czarodziejów spoczywających w rowie wydawała się nie reagować na jej słowa, lecz warto było podkreślić, że tylko wydawała. Młody czarodziej zmusił się do podniesienia wzroku na Evandrę, zupełnie tak, jakby jej kojące, choć niezbyt przekonujące słowa o możliwości odzyskania domu, uchyliły drzwi jego zaufania. Dziewczę chlipało wciąż, chwilowo wtulone w poły płaszcza swego wybranka. Poruszyła się, dopiero gdy niespodziewany ratunek nadszedł od strony lorda nestora, a młody czarodziej zmusił się — z wyraźnym wysiłkiem, do wyprostowania, ciągnąc tym samym także swą partnerkę.
— Zaklęcia, mój panie. Magia... ona mnie słucha, usłuchała, gdy się broniliśmy, ale... — młodzieniec starał się utrzymać kontakt wzrokowy z Tristanem, próbując zdać mu choć nikły raport z tego, co doprowadziło do ich utknięcia w rowie. Kontynuowałby, gdyby nie przerwał mu płacz dziewczęcia.
— Nie zostało tu nic do bronienia, mości państwo — choć zwracała się do pary, jej spojrzenie zatrzymało się na Evandrze. Szerokim ruchem ręki wskazała na rozciągający się wokół krajobraz. Pobojowisko zalane szlamem. Otworzyła usta, pragnąc powiedzieć coś jeszcze, lecz słuchający Tristana z uwagą młodzieniec przycisnął drżące wargi do jej czoła, by następnie wtulić ją całą w swą pierś. Tak, jakby raz jeszcze ochraniał ją przed okropieństwem wojny, przyjmując na siebie cały ciężar jej konsekwencji. Z godnym podziwu uporem szukał ciemnych oczu Tristana, oddając mu pełnię swej uwagi. Siła przywódcza okazała się być w świecie iluzji nieco silniejszą niż urok półwili, choć z każdą upływającą sekundą w towarzystwie Evandry skóra młodzieńca wydawała się tracić swój żółty odcień, nadając mu coraz to zdrowszy wygląd. Pod koniec lordowskiej przemowy mogliście dostrzec, że wyglądał już na zupełnie zdrowego. Jedną ręką obejmował teraz swą wybrankę, w drugiej pewnie trzymał różdżkę.
— Najdroższa, powstań — poprosił wreszcie, a ta usłuchała go, choć zrobiła to niepewnie. Krajobraz wokół nie zmienił się. Wciąż był posępny, nie niósł ulgi, ni zadowolenia. A jednak przemowa Tristana uratowała przynajmniej dwa życia. Dwa życia, dwie różdżki. Czasami nawet tak niewiele mogło przeważyć, przechylić szalę sukcesu na naszą stronę. — Postaramy się, mości państwo — powiedział, unosząc głowę do góry, spoglądając w zupełnie szare niebo. — Tu nie ma już ratunku. Ale gdzieś... Gdzieś mogą nas potrzebować.
Po tych słowach zarówno młodzieniec, jak i jego wciąż płacząca partnerka rozmyli się w powietrzu. Przez moment mogliście poczuć charakterystyczny zapach kurzu. Choć nie udało się wam naprawić świata, odnieśliście połowiczny sukces. Uratowaliście dwóch jego bohaterów. Coś w środku podpowiada wam, że poradzą sobie sami. W związku z tym nie musicie wpłacać datku na ofiary, choć możecie być pewni, że organizatorzy nie obrażą się, jeżeli i tak to uczynicie.
Po wyjściu z obrazu udaliście się do następnego. W porównaniu do wcześniejszej wojennej iluzji ilość kolorów wydawała się wam przytłaczająca. Evandra rozpoznała niestandardową muzykę przygrywającą rozleniwionej, zrezygnowanej czarownicy upadłej. Podobną słyszała bowiem w trakcie jednego ze spotkań ze swymi przyjaciółmi w Londynie. Tristan z kolei wiedział już, że czymkolwiek mogło być to rzępolenie — było jedynie początkiem problemów, z którymi musieli się zmierzyć. Jazz, spodnie, wymsknięta ubraniu pierś, nadmiar jaskrawych kolorów...
Witajcie w obrazie Czarownica upadła.
- Spoiler:
8: (Kubistyczna) Czarownica Upadła Otacza was chaos. Kolory są zbyt jaskrawe, powierzchnie zbyt płaskie, kształty zbyt dziwne, kontury zbyt agresywne, a kobiece krągłości wręcz wulgarne. Musicie zamrugać kilka razy, aby zorientować się w dziwacznej perspektywie i zrozumieć, co właściwie widzicie przed sobą — to kobieta, czarownica (pod jej nogami widzicie niedbale rzuconą różdżkę), ale czarownica upadła. Ma przymknięte oczy, jakby zapadła w pijacki letarg, jest ubrana bardzo niedbale i nieskromnie, a z dekoltu wysuwa się jedna pierś. Pomimo tego wulgarnego widoku, czarownica wcale nie wydaje się atrakcyjna — raczej żałosna i przerażająco smutna. Co gorsza, jej bluzka wydaje się uszyta zgodnie z mugolską modą — a zamiast spódnicy ma ubrane spodnie. Na żadnej z dłoni nie widać ani obrączki, ani pierścionka zaręczynowego, mimo że czarownica przekroczyła chyba trzydziestkę. Wokół rozbrzmiewa muzyka, jeszcze bardziej obrzydliwa niż roztaczający się przed wami widok. Wydobywa się z dziwnego, mugolskiego urządzenia przypominającego nieco czarodziejskie radio i brakuje w niej harmonii, logiki i melodii.
-O, dzień dobry. Lubicie jazz? - mruczy leniwie kobieta na wasz widok. Nie wydaje się zawstydzona ani waszą obecnością ani swoim stanem, co jest jeszcze bardziej gorszące.
Pomimo zawrotów głowy spowodowanych muzyką i kolorami, czujecie pewne współczucie — nieznajoma wydaje się sympatyczna, a jeśli to czystokrwista czarownica, to mogłaby przysłużyć się czarodziejskiemu społeczeństwu, zamiast marnować swoje życie i ulegać zgubnemu przykładowi mugolskich kobiet. Czyżby nikt jej tego nigdy nie wytłumaczył? Może jeszcze nie jest dla niej za późno? Z każdą sekundą rośnie w was pragnienie naprawienia tego obrazu, tej iluzji i tej kobiety. Za. Wszelką. Cenę.
Zadanie:
Musicie albo przekonać kobietę do zmiany swojego stylu życia i stylu życia, albo naprawić obraz za nią.
Krótki wykład o savoire-vivre (ST 60) (bonusy, wyjątkowo na potrzeby zabawy: 0 za brak biegłości, +20 za poziom I, +45 za poziom II) pomoże kobiecie zrozumieć swoje błędy i się zmienić — alternatywnie, panowie mogą subtelnie poflirtować z kobietą (kokieteria, ST 60 - opcja tylko dla panów) i uświadomić jej, że ma dla kogo się zmienić, a na świecie nie brakuje porządnych czarodziejów, którzy nadaliby jej życiu sens.
Alternatywnie, możecie po prostu chwycić za różdżki - numerologia (ST 70) pozwoli wam zrozumieć naturę zachwianych proporcji obrazów i przymusowo nadać obrazowi oraz kobiecie proporcji idealnych.
Pamiętajcie, że mugolska sztuka nowoczesna budzi u czarodziejów zrozumiałą agresję — jeśli uznacie, że dla kobiety nie ma już nadziei, możecie po prostu zniszczyć obraz i iluzję zaklęciami. Chyba lepiej go spalić, niż pozwolić temu koszmarowi istnieć! Takie rozwiązanie nie liczy się jako “sukces” w Waszym zadaniu, ale być może zdobędziecie punkty za kreatywność oraz osobistą satysfakcję — możecie po nie sięgnąć nawet jeśli rzuty na biegłości zawiodą.
W razie sukcesu iluzja rozmyje się przed Waszymi oczyma i zmieni w nową scenę - dzięki Waszej interwencji, czarownica została przykładną matką i żoną, a choć nadal nie jest najpiękniejsza, to jest dla niej jakaś nadzieja.
W razie porażki iluzja rozmywa się w jaskrawych kolorach i zgrzytliwych dźwiękach.
Po drugiej stronie iluzji, z którą nestorstwo Rosier radziło sobie tak, jak tylko umiało, znajdowała się nie mniej ciekawa para w postaci Drew i Belviny. Macnair faktycznie nie był znany ze swych zdolności pocieszania, co więcej, jego aura momentami potrafiła bardziej mrozić krew w żyłach rozmówców, niż zjednywać mu sympatię. Z tego też powodu dziewczę, wydające się bronić swego partnera początkowo próbowało zasłonić leżącego w rowie młodzieńca własnym ciałem. Spoglądała na Drew nawet oskarżycielsko, choć strach malował się w jej oczach bardzo wyraźnie. Złagodniała, dopiero gdy w polu jej widzenia pojawiła się Belvina.
— Nadeszli ze wszystkich stron — odpowiedziała Blythe, a jej towarzysz próbował dźwignąć się na ramionach. Nagły wysiłek zaalarmował dziewczę, które łagodnie ułożyło mężczyznę o krawędź rowu. Mogliście usłyszeć szelest czułego szeptu, choć słowa, które padały, pozostały poza waszymi możliwościami podsłuchiwania. — Niszczyli wszystko, spójrzcie tylko, tu już nic nie ma, ni żywej duszy, ni nadziei... — kontynuowała zapłakana, próbując zetrzeć łzy z policzków brudnym rękawem. Na jasnej buzi pozostał ciemny, ziemisty ślad.
Słowa Drew zostały przerwane przez ciężki kaszel młodzieńca. Ten wreszcie podniósł głowę, odnalazł w sobie wystarczająco dużo siły, by najpierw stanąć na nogi, a następnie spróbować wydostać się z rowu. Robił to powoli, lecz coraz sprawniej, wraz z każdym kolejnym słowem pociechy wypływającym z ust znającego się przecież na ekonomii Macnaira. Dziewczę patrzyło na cały spektakl z niedowierzaniem, aż wreszcie sama wyciągnęła swe ręce ku wybrankowi, który — to wyjątkowo dobry znak — schylił się po nią i sprawnie wydostał z rowu i ją. Teraz czwórka czarodziejów stała naprzeciwko siebie.
— Masz rację — powiedział wreszcie młodzieniec, a Drew i Belvina dowiedzieli się, że miał naprawdę donośny i niski głos. Idealny do przemówień podobnych temu, które właśnie wygłosił Drew. — Oni chcą, żebyśmy myśleli, że to koniec. Ale nie. Różdżką odbierzemy to, co nam zabrali ci, ci... — zaciśnięte na drewnie palce zadrżały, a dziewczę przytuliło się do boku młodzieńca, który przez ten gest wyraźnie złagodniał. — Wracam na front, najdroższa — oznajmił co prawda swej ukochanej, lecz mówił to spoglądając prosto na Macnaira i Blythe. — Obiecuję, że nie spocznę, póki wszystko nie wróci w czarodziejskie ręce — te słowa skierował już ku parze, mogliście być pewni, że mówi szczerze.
— Ja... ja też nie spocznę, póki wszystkiego nie odbudujemy! — dodała ochoczo młoda czarownica. I było to ostatnią rzeczą, którą mogliście usłyszeć. Wychodzeniu z iluzji towarzyszyło wam uczucie radości, spełnienia. Właśnie udało się wam ochronić przed złem jeden, niewielki, zaczarowany świat.
To uczucie towarzyszy wam przejściu do następnego obrazu. Ale czy naprawdę tego dokonaliście? Znajdujecie się bowiem w komnacie bardzo podobnej do tych, którymi szczyci się Pałac Zimowy. Drew jako pierwszy zauważa, że coś jest nie tak. Choć żadne z was nie potrafi powiedzieć o szatach przebywających w środku czarodziejów czegoś więcej ponad to, że są wyraźnie staromodne, Macnair w pierwszej kolejności zauważa postępującą prędko deformację. Belvinie zajmuje to nieco więcej czasu. Słyszy jednak znajomy, francuski akcent. Wychowanka Akademii Magii Beauxbatons może być pewna, że na pochodzenie jednego z mężczyzn wskazuje nie tylko akcent (który można przecież podrobić), ale także charakterystyczna, francuska uszczypliwość. Co więcej, to właśnie Blythe dostrzega, że najbardziej zdeformowanym obiektem w pokoju jest znajdująca się pod waszymi nogami ludzka czaszka. Albo coś, co bardzo chciałoby ją imitować.
Witajcie w obrazie Ambasadorowie.
- Spoiler:
2: Ambasadorowie Z pozoru nic się nie zmieniło — po przekroczeniu ramy obrazu nadal znajdujecie się we wnętrzu Pałacu Zimowego, w jednej z wystawnych sal. Moglibyście nawet mieć wrażenie, że trafiliście po prostu do jednego z mniejszych pokoi, do bogato zdobionego gabinetu, ale nie wszystko się zgadzało.
Po pierwsze, stojący przed Wami i mierzący was drwiącymi spojrzeniami mężczyźni byli ubrani w szaty, które wyszły z mody kilka wieków temu. Jeśli znacie się nieco na historii magii (poziom II lub wyżej) możecie pamiętać, że ubierali się tak niegdyś dyplomaci przebywający na czarodziejskich dworach. Kiwają Wam głowami na powitanie, ale nie mówią nic więcej.
Po drugie, podłoga zdawała się lekko falować, a pod Waszymi nogami znajdował się dziwny kształt, nienaturalnie rozciągnięty i zaburzający proporcje oraz perspektywę całej otaczającej Was przestrzeni. Jeśli spojrzeliście na ten kształt, zakręciło Wam się w głowie — nie widzieliście nigdy nic takiego w naturze… ale czy na pewno? Możecie uważniej przyjrzeć się zagadkowemu zjawisku, dostrzegając w nim pewne podobieństwo do… czegoś. Wiedza z zakresu anatomii pomoże Wam pomyśleć o odpowiednim skojarzeniu — w przeciwnym razie kształt pozostanie abstrakcyjny.
Po kilku chwilach zorientujecie się, że nienaturalny kształt oddziałuje dziwnie na całą, otaczającą Was przestrzeń. Intarsja na parkiecie zdaje się lekko wyginać, ornamenty na zdobiącej ścianę kurtynie drżą i falują, cała iluzja migoce. Jeszcze chwila, a całe pomieszczenie straci kolory, kontury i sens — ale jesteście przekonani, że gdybyście wiedzieli, co jest nie tak, moglibyście sięgnąć po różdżki i ustabilizować szalejącą w tym miejscu magię.
— Zdaje się, że nasi goście są nieco zagubieni — odzywa się jeden z dyplomatów, poprawiając futrzany kołnierz swojego kaftana. W jego głosie pobrzmiewa wyraźny francuski akcent… i złośliwość. — Nie znacie chyba tych wnętrz tak dobrze, jak my — dodaje z przekąsem.
— Mamy sporą wiedzę o tej komnacie — wtrąca drugi dyplomata, ubrany nieco bardziej powściągliwie. Jego głos jest twardy, mówi z niemieckim akcentem — i nie ma żadnej mimiki twarzy. Przechyla lekko głowę. — Ale wiedza jest cenna, a w życiu nie ma nic za darmo — dodaje z przekąsem. Jego twarz pozostaje niewzruszona, ale w spojrzeniu ciemnych oczu widać… drwinę? A może wyzwanie? Czyżby dyplomaci chcieli z Wami negocjować? Wydaje się, że to wymagający partnerzy do rozmowy — być może łatwiej będzie przyjrzeć się obiektowi i rozwikłać zagadkę komnaty samodzielnie?
Zadanie — Musicie rozpoznać, że nienaturalny obiekt to czaszka (anatomia, ST 60) lub dowiedzieć się tego od ambasadorów (perswazja, ST 75). Jeśli wybierzecie sposób perswazji i będziecie umieć zwrócić się do któregoś z dyplomaty w jego rodzinnym języku (francuski lub niemiecki: poziom I lub wyższy), doliczcie +5 do wyniku rzutu.
W przypadku sukcesu: wystarczy skierować na obiekt różdżkę i pomyśleć o odpowiednim kształcie czaszki, by wrócił do pierwotnego kształtu (bez rzutu/zaklęcia, wystarczy odegrać sukces). Iluzja ustabilizuje się.
W przypadku porażki: Niestabilny obiekt zaburza proporcje całej iluzji i komnata staje się coraz bardziej zdeformowana. Po chwili wszystko rozmywa się Wam przed oczami i doświadczacie zawrotów głowy. Słyszycie też echo pogardliwego śmiechu ambasadorów, a ktoś chyba mruczy pod nosem Engländer können nichts richtig machen.
| Organizatorzy przyjmują wszystkie przeprosiny. Pamiętajcie, że jeżeli potrzebujecie dodatkowych godzin na wykonanie zadania, możecie informować nas drogą prywatnej wiadomości. Bardzo cieszymy się, że z nami jesteście
Zmianie uległy zasady bonusów do rzutów na biegłości specjalne. Zostały one uwzględnione w nowych opisach kostek. W razie pytań, próśb czy sugestii — prosimy o kontakt, wszelkie pomysły weźmiemy pod uwagę.
Punktacja po pierwszych obrazach wygląda następująco:
Deirdre i Oyvind otrzymują jeden punkt za skuteczne ustabilizowanie iluzji.
Tristan i Evandra pomimo porażki, otrzymują pół punktu za kreatywne podejście do zadania (a Valerie i Cornelius żałują, że nie mogli usłuchać tej przemowy na żywo).
Drew i Belvina otrzymują jeden punkt za skuteczne ustabilizowanie iluzji oraz pół punktu za rozbawienie organizatorów (tu na razie jest pobojowisko, ale będzie wasze gospodarstwo). Podobnie Amelia, Septimus i Edgar otrzymują jeden punkt za ustabilizostanie iluzji oraz pół punktu za kreatywne podejście do rozwiązania problemu (podobno któreś z organizatorów chciałoby, by Czarownica pisała o jazzie).
W chwili obecnej wszystkie pary znajdują się na podium:
1. Drew i Belvina oraz Amelia, Septimus i Edgar
2. Deirdre i Oyvind
3. Tristan i Evandra.
Czas na odpis w tej turze to ponownie 72h. Powodzenia!
Rzut na starożytne runy
kings and queens
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire :: Pałac Zimowy