Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire :: Pałac Zimowy
Skrzydło zachodnie
Zatrzymana w miejscu nie dotarła dłońmi do tiary Sardanapala. Stanęła gwałtownie, przyciśnięta plecami do torsu męża, ze wzrokiem utkwionym w tył głowy króla chciała skupić się na jego słowach. Miał w nich sporo racji, w końcu o tym wcześniej mówili, o niemożności jednoznacznego określenia co jest dobre, a co złe. Może gdyby Bliski Wschód nie został podbity, dziś żyliby w wielkim, zjednoczonym królestwie?
Słowa króla brzmiały dziwnie, niezupełnie tak, jakby przemawiała przez niego klątwa. Czy ten, kto tchnął w obraz magię, naprawdę uznał, że ogarnięty szałem król zdobędzie się na taki napływ trzeźwości? A może to jakiś błąd, wadliwe zaklęcie? Tym bardziej skierowane do niej wyznanie zdziwiło Evandrę, ale zamiast strachu poczuła przebiegający wzdłuż pleców dreszcz. Nacisnął w czułą nutę, stale nienasyconą pychę łaknącą uznania i ciągłej adoracji. Wygłodniałe, przepełnione pożądaniem spojrzenie to jedno, ale to zuchwała deklaracja pobudzała wyobraźnię. Czy Tristan zdobyłby się na podobne słowa? Przeniosła ciężar ciała do tyłu, mocniej przylegając do męża plecami. Niemożliwe, przemknęło tylko przez jej myśl, wszak lord nestor to czarodziej prawy. Nie jest wolny od słabości, ma swoje przywary - bo któż ich nie ma? Dane słowo wypełnia wybiórczo, niechlubnie poddaje się kobiecym wdziękom mimo posiadania na własność tej, dla której inny ściągnąłby zagładę na swoje królestwo, ale przecież nie był szalony - prawda?
- Przykre… - wyrwało się ciche słowo z ust Evandry, jego interpretacja mogła być dwojaka. Nie dokończyła zdania, widząc jak król podtyka różdżkę do swojej szyi. Ogarnął ich gęsty dym, lecz zanim dotarło doń gorzkie poczucie porażki, otaczający ich obraz się rozmył.
Półwila dopiero teraz poczuła jak mocno napina mięśnie; zwolniła nacisk, rozluźniła ramiona, wysuwając się z objęć męża. Dobrą dłuższą chwilę zajęło jej zrozumienie gdzie się znajdują. Znajomość historii oraz literatury pozwoliły skojarzyć mury zamku i słowa stojącej do nich tyłem kobiety. Ściągnęła mocniej brwi, widząc jak ta odwraca się ku nim ze wzrokiem i tonem pełnym wyższości; w półwili budziło się obrzydzenie. Lady Macbeth miała głos pełen trzeźwości, a słowa jej wybrzmiewały surowością, której próżno szukać u przywiązanych do swych pociech matek. Czy sama Evandra zdobyłaby się na podobny krok? Niekiedy droga ku wielkości prowadzi przez poświęcenie, powtórzyła w myślach słowa Tristana, nie potrafiąc się już nie zgodzić. Zacisnęła szczęki, powstrzymując się przed pełnym złości komentarzem, by niechęć do mugolki nie przekreśliła ich szansy na wygraną w tej rundzie.
- Twój mąż ma rację, lady Macbeth - zaczęła również bez powitania, siląc się na ostrożny uśmiech. - Widzieliśmy jak las Birnan powstał przeciwko wam. Wszystko dzieje się zgodnie z przepowiednią, która… - Dopiero wtedy zorientowała się, że nigdzie wokół nie widzi służki, jaka sączyć miała jad do uszu kobiety. Mogła pokusić się na złośliwości, dalsze podpuszczanie lady Macbeth, albo przynajmniej pozwolić Tristanowi przejąć kontrolę, skoro zdawał się trzymać w ryzach bardziej, niż ona sama. Tyle że niechęć do stojącej przed nią mugolki wzrastała z każdą chwilą. Tacy jak ona są zarazą tej ziemi, zabierają miejsce prawym czarodziejom, tłumiąc ich siłę i zmuszając do wycofania. Kłębiąca się w półwili złość napędzana była nie tylko obrzydzeniem wobec szlamu czy odziedziczoną po przodkiniach kapryśnością, ale też stanem brzemiennym, jaki wzmagał chwiejność nastroju.
Wyprostowała się zaraz, nabierając do płuc więcej powietrza. Po co doprowadzać do bitwy, skoro wszystko można było zakończyć tu i teraz? Od razu rozpoznała dobrze znane sobie mrowienie w palcach, od szczytu dłoni po same opuszki.
- Masz w sobie wiele siły i determinacji, które, nie przeczę, są godne podziwu. Niestety to nie wystarczy, aby stawić czoła przeznaczeniu. - W dłoniach Evandry błysnęło delikatne, ciepłe światło. Tańczące iskry prędko przerodziły się w płomienie. - Trzeba było posłuchać męża i wycofać się, gdy była ku temu okazja - wycedziła, przyjmując chłodny ton i cisnęła ognistą kulą pod nogi kobiety, by płomień zaczął trawić jej suknię.
| próbuję kłamać, ale jestem zbyt zła, żeby nie dać się ponieść
and i'll show you
hands ready to
bleed
Pałacowe oblicze zmieniło się w mord, rzeź urządzoną przez nikogo innego jak samego króla. W otoczeniu krzyku bólu, rozpaczy i błagań o litość ciężko było skupić się na zdobionych ścianach, eleganckich dywanach, a przede wszystkim wielkości, jaką zgodnie z historią cieszyło się owe miejsce. Klątwy były ciężką bronią, często uniemożliwiającą reakcję na czas, która chociaż w części zdołałaby ograniczyć ich paskudne skutki. Czarodzieje często nie doceniali ich możliwości, ignorowali ostrzegawcze sygnały wychodząc z założenia, że są w stanie uporać się z ich istotą bez interwencji osób trzecich. Byli w błędzie. Nawet wprawny runista, wyszkolony do radzenia sobie z przekleństwami miał małe szanse na ściągnięcie z siebie tego świństwa. Tylko ten, co kiedykolwiek zetknął się z przeklętą runą wiedział jak ta tłamsi umysł, uniemożliwia racjonalne podejście i wyzbycie się strachu, który wcześniej nie zaglądał w oczy. Różdżka odmawia posłuszeństwa, myśli płatają figle, podobnie jak zmysły. - Zatem tak wyglądał upadek Sardanapala- rzuciłem wodząc wzrokiem wzdłuż irracjonalnej sceny. Nie odrzucał mnie zapach oraz widok krwi, podobnie jak martwe ciała, ale nie byłem przekonany jak zareaguje na to Belvina. -Klątwa opętania, nie jest trudna, lecz wymaga niezwykłej precyzji, aby odnieść podobny skutek- rzuciłem będąc przekonany, że to ona winna jest podobnego zachowania. Obłędny wzrok, pragnienie krzywdy bliskich osób; wszystko składało się w jedno. -Oni tylko wykonują jego rozkazy- dodałem zbliżając się do władcy, aby móc wyczuć źródło czarnej magii. Ta zawsze pozostawiała po sobie ślady, drżące powietrze, unoszące się drobinki. Moja uwagę przyciągnęła tiara znajdująca się na jego głowie – od razu zrozumiałem, że było z nią coś nie tak. Uniosłem różdżkę pragnąć ją wyciszyć, zapewnić czarodziejowi upragnione wytchnienie oraz trzeźwy umysł, który zapewne od razu przerwie istną masakrę. W przeszłości klątwy nie były równie złożone i wymagające w kwestii ich ściągnięcia, można było czynić to na odległość, dlatego bez większego zastanowienia wypowiedziałem w głowie Finite Incantate, zaraz po tym jak wyobraziłem sobie wiodącą runę Eihwaz. Towarzyszka zyskała teraz pole do popisu, mogła ulżyć w cierpieniu kobietom.
Pozbycie się przekleństwa nie było jednak ostatnim co zamierzałem uczynić. Znając historię królestwa wiedziałem, że to mugole ją przejęli, dlatego zamierzałem temu zapobiec, nawet jeśli było to jedynie wyobrażenie, wspomnienie utrwalone na wyjątkowo rzeczywistym obrazie. Nie mieliśmy wiele czasu, dlatego skupiłem się na zabezpieczeniu, które było dość proste, ale przy tym niezwykle skuteczne w kwestii niemagicznych. Być może w tamtych czasach nie było ono nader popularne, może nawet nie było znane, więc zamierzałem wyręczyć króla oraz zapewnić całemu pałacowi ochronę. Zbliżyłem się do wrót wejściowych, po czym uklęknąłem przy ich progu. Nie byłem przekonany jak działała magia obrazu, dlatego wolałem nie wychodzić na dziedziniec. Wolnym ruchem różdżki zacząłem skupiać magiczne cząsteczki tworząc swoistą granicę zabezpieczenia i powoli przemieszczałem się wzdłuż całego pomieszczenia. Czułem coraz intensywniej wibrujące powietrze, widziałem unoszącą się, ledwie dostrzegalną mgiełkę. Wspinała się ku sufitowi czyniąc budynek niewidzialnym dla mugoli, parszywych karaluchów, którzy od wieków zatruwali nam życie. Ta historia była już dawno napisana, ale mimo to nie zamierzałem dać im tej satysfakcji po raz kolejny, nawet jeśli była ona jedynie wyobrażeniem. Repello Mugoletum miało skutecznie temu zapobiec i liczyłem, że właśnie tak się stanie. Gdy tylko wybijemy ostatniego, pełzającego niemagicznego to wtem i ta legenda zmieni swój finał, aby przyszłe pokolenia wierzyły, że Asyria była antyczną, czarodziejską potęgą, która nigdy nie upadła.
starożytne runy za 190
Zadarł brodę na jego słowa, które ubodły go znacznie bardziej, niż to po sobie pokazał. Może i nie zabił nigdy lwa gołymi rękami, lecz ani w magicznej akademii ani wśród ludzi ojca - jeszcze przecież do niedawna - nie czekały go żadne przywileje. Był traktowany jak oni, z nimi jadał na smoczych wyprawach, z nimi odnosił rany od smoczego ognia. Ojciec uważał, że to hartuje charakter. Lecz ani jego ojciec ani on sam nie mieli nigdy władzy i potęgi takiej, jaką posiadł ten czarodziej. Sardanapal ostatecznie okazał się tylko cieniem - kim był on? Coś podpowiadało mu, że w słowach wielkiego władcy wybrzmiewała kpina, że on już wiedział: czy na pewno? Nie odpowiedział mu jednak - do momentu, w którym zwrócił się do Evandry.
- Zważ na słowa - upomniał go szorstko, jak równego sobie, choć wiedział, że wcale takim nie był. Czując jej silniejszy ciężar, wyciągnął dłoń mocniej w przód, zawłaszczając ją ku sobie. Porównał ją do tych ladacznic? Czym było to nieprzyjemne uczucie, wywoływały ją jego marne zaloty do jego w istocie pięknej żony, czy jednak jego wszechmocna pozycja? Wkrótce jednak krajobraz zaczął się rozmywać, zniknęli w oparach, nim namalowały się przed nimi znacznie bardziej rodzime krajobrazy. Zamek? Angielski, może szkocki, kobieta? Tylko mugolka, nietrudno poznać. Lady Macbeth, i jemu zajęło chwilę, nim ją dostrzegł - poprzednia iluzja zostawiła w nim silną drzazgę. Jego uwagę przyciągnął dopiero głos Evandry. Otwarta groźba, gniew, w tym starciu tylko jedna z dam zasługiwała na koronę królowej; w pierwszym odruchu sięgnął po różdżkę, lecz zatrzymał gest w pół drogi, gdy spostrzegł, że Evandra panowała nad sytuacją. Z fascynacją, kącikiem ust uniesionym w bliżej nieodgadnionym wyrazie, powiódł wzrokiem za iskrami przy jej palcach, z wolna przeradzającymi się w tlące się płomienie, które ostatecznie zajęły materię sukni wyniosłej mugolki. Lubił zapach strachu, a strach pięknych kobiet pachniał najpiękniej. Ozwał się krótko po Evandrze, powoli, z teatralną podniosłością składając głoski, nieśpiesznie podchodząc bliżej kobiety - tak, jak gdyby półwili ogień nie robił na nim żadnego wrażenia:
- A gdy zstąpi wprost przed ciebie gniewny zemsty ogień
usłyszysz krzyk, żal i rozpacz, śmierć tysięcy istnień;
Jej jasny blask przyćmi powab twój,
pojmiesz, że na próżno cały ten znój;
Macbeth tej nocy musi oddać swój ostatni dech,
by ratować to, co ostało się jeszcze wszech.
Zmyślona przepowiednia nie miała w sobie nic z prawdziwości, lecz miała wzmocnić wystąpienie Evandry. Chciał przebudzić skryte lęki potrafiące zburzyć fundamenty pod posągami największych; jego usta skrzywiły się z niechęcią, gdy zastanowił się, kiedy pozbędzie się wreszcie z głowy głosu wielkiego Sardanapala.
kłamstwo II, rzut na 97, poezja II
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
'k10' : 2
Apokaliptyczny krajobraz i martwa fauna od razu poruszyły czułymi strunami duszy Amelii - choć czasem mogło się jej wydawać, że może jest już niezdolna do czułości, to pozostała przecież wrażliwa na krzywdę natury. Wstrząśnięta, desperacko chciała naprawić jakoś zniszczenia, ale nie była w stanie - emocje wzięły górę. Na szczęście, nie musiała znów robić wszystkiego sama, jak w poprzedniej iluzji, gdy towarzyszący jej panowie zostali omotani wdziękiem wili. Edgar stanął na wysokości zadania, nieco surowo - ale skutecznie - przemawiając zarówno do poruszonej Amelii, jak i do zrozpaczonej pary. Jego bezpośredni, lordowski - albo raczej Burke'owski - sposób bycia kontrastował z emocjami wszystkich wkoło, ale to właśnie konkretne rady były odpowiednim balsamem dla pragnących przewodnictwa czarodziejów. Leżący w rowie młodzieniec spojrzał na Edgara z uwagą, nieco mniej apatycznie niż przedtem, a w jego oczach stopniowo zaczęła lśnić determinacja. Przemawiający mężczyzna wszedł mu na ambicję - faktycznie, nic nie osiągnie leżeniem w rowie. Wtulona w niego kobieta również podniosła głowę i z zaskoczeniem spojrzała na wskazany przez Burke'a szkielet.
-W sumie... mogłabym spróbować ugotować z tego rosół. Chcieliby państwo spróbować? A ty, ukochany, nie leż taki i spróbuj rozniecić ogień. - uznała cicho. Może nie był to do końca mądry pomysł, kości mogły zostać skażone mogolskimi toksynami, ale na szczęście trójka śmiałków nie musiała próbować w iluzji żadnych podejrzanych potraw - na horyzoncie widzieli już kolejną ramę. Może i na razie w okolicy nie dało się znaleźć nic pysznego, ale Edgar zagrzał w serce pary nadzieję i wolę walki - nie będą już głodować, nawet jeśli na razie nie będą jeść dobrze. Dzięki jego słowom zdołali spojrzeć w przyszłość i uświadomić sobie, że każdy kryzys kiedyś mija i wszystko można jakoś przetrwać dzięki ciężkiej pracy. Mogliście zostawić ich za sobą z poczuciem, że sobie poradzą i zachęcą innych pokrzywdzonych do odbudowy czarodziejskiego świata.
Gdy weszliście do kolejnej ramy, mogliście odnieść wrażenie, że to już koniec zabawy - wnętrze wyglądało zupełnie jak jedna z eleganckich komnat w Pałacu Zimowym. Stojący przed Wami mężczyźni wyglądali jednak jak z innej epoki, a pomiędzy nimi znajdował się jakiś dziwny i zupełnie niepasujący do wystroju kształt. Nie wiedzieliście, czy widzieliście kiedyś coś podobnego, ale im dłużej na niego patrzyliście, tym bardziej zdawał się drgać - a wraz z nim cała komnata. Była iluzją, w dodatku niestabilną.
-Bonjour, Państwo pierwszy raz w tej komnacie? - zagaił jeden z mężczyzn, witając się nieco ironicznie. Edgar od razu rozpoznał w jego angielszczyźnie francuski akcent, zrozumiał też powitanie.
-Może tutaj rozboleć Kopf... znaczy głowa, ale na pewno dla tak dystyngowanych gości to nic takiego. - skwitował drugi, a Amelia i Septimus od razu rozpoznali i przejęzyczenie i twarde, niemieckie zgłoski. Mężczyźni zdawali się zupełnie nie przejmować tym, że komnata drży coraz mocniej i coraz trudniej skupić Wam wzrok na jednym punkcie - tak, jakby cała sytuacja ich bawiła.
Witajcie w obrazie Ambasadorowie.
- Spoiler:
2: Ambasadorowie Z pozoru nic się nie zmieniło - po przekroczeniu ramy obrazu nadal znajdujecie się we wnętrzu Pałacu Zimowego, w jednej z wystawnych sal. Moglibyście nawet mieć wrażenie, że trafiliście po prostu do jednego z mniejszych pokoi, do bogato zdobionego gabinetu, ale nie wszystko się zgadzało.
Po pierwsze, stojący przed Wami i mierzący was drwiącymi spojrzeniami mężczyźni byli ubrani w szaty, które wyszły z mody kilka wieków temu. Jeśli znacie się nieco na historii magii (poziom II lub wyżej) możecie pamiętać, że ubierali się tak niegdyś dyplomaci przebywający na czarodziejskich dworach. Kiwają Wam głowami na powitanie, ale nie mówią nic więcej.
Po drugie, podłoga zdawała się lekko falować, a pod Waszymi nogami znajdował się dziwny kształt, nienaturalnie rozciągnięty i zaburzający proporcje oraz perspektywę całej otaczającej Was przestrzeni. Jeśli spojrzeliście na ten kształt, zakręciło Wam się w głowie - nie widzieliście nigdy nic takiego w naturze… ale czy na pewno? Możecie uważniej przyjrzeć się zagadkowemu zjawisku, dostrzegając w nim pewne podobieństwo do… czegoś. Wiedza z zakresu anatomii pomoże Wam pomyśleć o odpowiednim skojarzeniu - w przeciwnym razie kształt pozostanie abstrakcyjny.
Po kilku chwilach zorientujecie się, że nienaturalny kształt oddziałuje dziwnie na całą, otaczającą Was przestrzeń. Intarsja na parkiecie zdaje się lekko wyginać, ornamenty na zdobiącej ścianę kurtynie drżą i falują, cała iluzja migoce. Jeszcze chwila, a całe pomieszczenie straci kolory, kontury i sens - ale jesteście przekonani, że gdybyście wiedzieli co jest nie tak, moglibyście sięgnąć po różdżki i ustabilizować szalejącą w tym miejscu magię.
-Zdaje się, że nasi goście są nieco zagubieni. - odzywa się jeden z dyplomatów, poprawiając futrzany kołnierz swojego kaftana. W jego głosie pobrzmiewa wyraźny francuski akcent… i złośliwość. -Nie znacie chyba tych wnętrz tak dobrze, jak my. - dodaje z przekąsem.
-Mamy sporą wiedzę o tej komnacie. - wtrąca drugi dyplomata, ubrany nieco bardziej powściągliwie. Jego głos jest twardy, mówi z niemieckim akcentem - i nie ma żadnej mimiki twarzy. Przechyla lekko głowę. -Ale wiedza jest cenna, a w życiu nie ma nic za darmo. - dodaje z przekąsem. Jego twarz pozostaje niewzruszona, ale w spojrzeniu ciemnych oczu widać… drwinę? A może wyzwanie? Czyżby dyplomaci chcieli z Wami negocjować? Wydaje się, że to wymagający partnerzy do rozmowy - być może łatwiej będzie przyjrzeć się obiektowi i rozwikłać zagadkę komnaty samodzielnie?
Zadanie - Musicie rozpoznać, że nienaturalny obiekt to czaszka (anatomia, ST 60) lub dowiedzieć się tego od ambasadorów (perswazja, ST 75). Jeśli wybierzecie sposób perswazji i będziecie potrafili zwrócić się do któregoś z dyplomaty w jego rodzinnym języku (francuski lub niemiecki: poziom I lub wyższy), doliczcie +5 do wyniku rzutu.
W przypadku sukcesu: wystarczy skierować na obiekt różdżkę i pomyśleć o odpowiednim kształcie czaszki, by wrócił do pierwotnego kształtu (bez rzutu/zaklęcia, wystarczy odegrać sukces). Iluzja ustabilizuje się.
W przypadku porażki: Niestabilny obiekt zaburza proporcje całej iluzji i komnata staje sie coraz bardziej zdeformowana. Po chwili wszystko rozmywa się Wam przed oczami i doświadczacie zawrotów głowy. Słyszycie też echo pogardliwego śmiechu ambasadorów, a ktoś chyba mruczy pod nosem Engländer können nichts richtig machen.
Deirdre, Oyvind
Śmiałkowie wiedzieli o smoku tyle, by rozsądnie się do niego nie zbliżać - Oyvind pomysłowo spróbował powiększyć łańcuch bestii albo samego smoka, Deirdre skupiła się na wrogach. Niestety - na reakcję mieli ułamki chwil, rozpędzony rycerz z kopią zbliżał się do smoka w zawrotnym tempie. Jedna decyzja - którego wroga wyeliminować najpierw - mogła zaważyć na losie tej istoty. Deirdre zdecydowała się zaatakować księżniczkę, zdrajczynię, być może podświadomie wybierając osobę której przestępstwo zdawało się większe, a potencjał groźniejszy. Kobieta była wszak czarownicą, zdolną otumanić smoka, w magicznym pojedynku stanowiłaby większe zagrożenie niż mugol.
Niestety, choć decyzja Mericourt byłaby słuszna w pojedynkach między ludźmi, do których przywykła, to obecność nieprzewidywalnego smoka wszystko komplikowała. Smok nie wiedział, że ma uciekać, nie wiedział, że rycerz na koniu stanowi zagrożenie, był otumaniony i głodny. Gdy Deirdre spróbowała zastraszyć rycerza, zapach świeżej krwi otrzeźwił nieco bestię ze stuporu - smok z całej siły machnął skrzydłami, próbując podlecieć bliżej zwłok i je skonsumować. Deirdre stała tak blisko, że choć - na szczęście, być może dzięki magii iluzji - nie oberwała ani skrzydłem ani ogonem, to podmuch powietrza odrzucił ją w tył.
To wystarczyło.
-IAAAAAAAAA! - zawył rycerz z rozpaczą na widok martwej ukochanej, ale nie wyhamował. Był rycerzem, honorowym - obiecał księżniczce, że zabije smoka lub zginie, a teraz przy życiu nie trzymało go już nic. Groźby Deirdre nie zrobiły na nim wrażenia, nie gdy miał jedyną okazję, by zabić bestię i pomścić ukochaną. -Ginę z tobą i w twoim imieniu! - zakrzyknął, kontynuując być może samobójczą szarżę na smoka.
Bestia nachyliła się, by zjeść w tym czasie księżniczkę - a zaklęcie Oyvinda śmignęło kilka centymetrów nad łańcuchem i nad szyją stworzenia. Chybił.
Potem wszystko działo się w ułamkach sekund - pomimo szczerej chęci, nie zdążylibyście zrobić nic więcej.
Mogliście zobaczyć jeszcze, jak rycerz celuje kopią prosto w oko pochłoniętego świeżym posiłkiem smoka - bez pomocy księżniczki nie przeżyje z pewnością tego starcia, ale jeśli chcieliście mieć pewność, że uratowaliście bestię, musielibyście wyeliminować ich obydwoje. Smok pozostał uwięziony, a łeb poderwał o moment za późno - jeśli zostanie tutaj, osłabiony i przywiązany, stanie się łatwym łupem dla kolejnych szukających przygód rycerzy. Powietrze rozdarł nagle ryk ranionego stworzenia - smok zionął ogniem, spopielając żywcem rycerza, ale mogliście przysiąc, że sam wydaje się słaby i pokonany... Potem dotarła do Was fala gorąca, którą silniej odczuła Deirdre - i zanim mogliście podjąć kolejne kroki, nagle znaleźliście się w kolejnej iluzji.
Na policzkach poczuliście przyjemny chłód, typowy dla grubych murów średniowiecznego zamku.
Grube, kamienne mury komnaty, w której się znaleźliście kojarzyły się z angielską albo szkocką architekturą. Tyłem do Was stała kobieta, nosząca średniowieczne szaty - ale typowe dla mugolskiej mody, nie widzieliście nigdzie też nikogo z różdżką, a jakiś służący (nie skrzat!) rozpalał w kominku ogień, po mugolsku. Ten zamek należał do kogoś możnego, ale z całą pewnością nie do czarodzieja.
Kobieta zwracała się do mężczyzny stojącego w progu komnaty, ale jego twarzy nie widzieliście.
-Byłam karmicielką i wiem, jak słodko jest kochać dziecię - byłabym mu jednak wyrwała pierś z ust nadstawionych gdybym zobowiązała się do tego czynu.- syczała szkockim akcentem, a każda sylaba ociekała jadem. Oyvind nie mógł skojarzyć, co może mieć na myśli, ale Deirdre natychmiast rozpoznała szekspirowski cytat. Jakby tego było mało, mogła pamiętać chełpliwe opowieści Corneliusa z czasów narzeczeństwa, kiedyś poszli razem do teatru obejrzeć czarodziejską wersję Makbeta - to moi przodkowie zainspirowali wersy o lesie Birnan - znając przepowiednię, rzuciliśmy Panno na kilkadziesiąt drzew by przekonać króla, że las naprawdę podchodzi pod bramy jego zamku; a jedna z kobiet Sallowów sączyła przez ten czas jad do ucha lady Makbet i szpiegowała na ich dworze.
-Nie przejmuj się durnymi przepowiedniami o lesie i idź stawić im czoła! Co z ciebie za mąż i król! - syknęła kobieta do swojego męża, a jej złośliwość chyba zadziałała - wyszedł, z dłonią na rękojeści miecza, trzaskając drzwiami.
Królowa odwróciła się w Waszą stronę.
-Przychodzicie z audiencją? Pośpieszcie się, mamy wojnę do wygrania. - niecierpliwie skrzyżowała ręce na piersiach. Deirdre mogła kojarzyć, że w tym momencie opowieści lady Macbeth powinna być już szalona, pochłonięta wyrzutami sumienia. Nigdzie nie było jednak widać żadnej czarownicy, która dopomogłaby jej szaleństwu, w komnacie krzątali się jedynie młodzi, mogolscy paziowie. Lady Macbeth była zdeterminowana i trzeźwa i zdawała się trzymać w ryzach swojego męża, a w raz z nim całą armię. Bagatelizowanie przepowiedni może mieć jednak groźne konsekwencje, a mugole bywali przesądni - być może, gdyby uwierzyła, że zły los już się jej spełnia, jej psychika by się załamała....
Witajcie w obrazie Szaleństwo Lady Macbeth
Oyvind, jeśli Deirdre nie opowie Ci o historii Makbeta, możesz założyć, że słyszysz (słyszalny tylko dla siebie) głos Sealha wprowadzający Cię w temat. Deirdre, orientujesz się w sytuacji od razu (i otrzymujesz bonus do rzutu) dzięki wiedzy o literaturze.
- Spoiler:
9: Szaleństwo Lady Macbeth Znajdujecie się na średniowiecznym dworze i stajecie oko w oko z wysoką, rudowłosą kobietą o zaciętym wyrazie twarzy. Nigdzie nie widzicie jej różdżki, a jej suknia różni się nieco od czarodziejskiej mody - to mugolka! Wiedza o literaturze pozwala Wam natychmiast skojarzyć historię tej kobiety oraz czarodziejską (nie mugolską!) wersję jej historii. Jeśli nie posiadacie tej biegłości, z wnętrza obrazu dobiega głos druida Sealha, który (pozostając niesłyszalny dla Lady Macbeth) streszcza Wam dzieje wojny między szkockimi mugolami i angielskimi czarodziejami. Sallowowie, wiernie służąc swoim angielskim panom, czynnie włączyli się w ten konflikt i do dziś lubią się chełpić własnym udziałem w pokonaniu Macbetha i jego żony. Malcolm Sallow, mistrz iluzji i przyjaciel Macduffa, nałożył czar na cały las Birnan i sprawił, że drzewa wyglądały jakby posuwały się w stronę zamku. Mugolskim żołnierzom wydawało się, że są atakowani przez drzewa (w rzeczywistości byli to skryci pod płaszczem niewidzialności czarodzieje), a Macbeth uwierzył, że (zgodnie z przepowiednią) las Birnan ruszył do walki i stracił wolę walki. Kluczową rolą w tym planie było jednak doprowadzenie Lady Macbeth do obłędu - w pełni sił, kobieta była bardziej nieustępliwa od swojego męża i z nią u boku mógłby odeprzeć atak czarodziejów. W historii na dwór Macbetha przeniknęła jasnowidzka, nieślubna córka jednego z Sallowów, udająca dwórkę. Miesiącami sączyła jad i złe wróżby do uszu lady Macbeth oraz wyczarowała iluzję krwi na jej dłoniach, stopniowo doprowadzając królową do szaleństwa i samobójstwa. Stojąca przed Wami Lady Macbeth wydaje się jednak być w pełni sił, a spojrzenie ma przytomne. Nigdzie nie widzicie jej służki, ale w oddali brzmią wojenne werble.
-Kim jesteście i po co przybyliście na audiencję? Nie mogę poświęcić Wam wiele czasu, mój mąż mnie potrzebuje. - pyta rzeczowo, a Wy rozumiecie dwie rzeczy. Po pierwsze, królowa nie zorientowała się, że jesteście intruzami i czarodziejami. Po drugie - to Wy musicie sprawić, by oszalała. I to bardzo szybko.
Zadanie: Musicie przerazić lady Macbeth na tyle, by doprowadzić ją do obłędu! Wiecie, że jest przesądna i możecie użyć biegłości wróżbiarstwa (ST 60) aby opowiedzieć jej złowieszcze wróżby. Możecie również po prostu skłamać (ST 80) i zmyślić dostatecznie przerażające wróżby. Posiadanie biegłości wiedzy o literaturze daje +5 do rzutu kością - dzięki znajomości Macbetha nie musicie czekać na wyjaśnienia Sealha i szybciej dociera do Was sens całej sceny.
Tristan i Evandra
Lady Macbeth zmroziła Evandrę gniewnym wzrokiem - delikatna, olśniewająca uroda półwili z miejsca wzbudziła w niej zazdrość i niechęć. Rudowłosa królowa była od Evandry trochę starsza, niewiele wyższa, ale bardziej korpulentna. Wzniosła dumnie podbródek do góry, chyba próbując górować nad blondynką - albo łudzić się, że to robi.
-Mój mąż? - parsknęła, powtarzając po niej słowa, prześmiewczo. -Mój mąż nie doszedłby do niczego beze mnie, a choć sprawia wrażenie potężnego, to jest chwiejniejszy niż młode brzozy. Mówisz, jak naiwna dzierlatka, która we wszystkim słucha swojego męża. - zakpiła, a każde słowo ociekało jadem. Między nią i królem najwyraźniej nie było miłości - albo lady Macbeth uznała ją za mniej ważną od władzy, od własnej potęgi i niezależności.
-Ty mi mówisz, kogo mam się słuchać? Zostaw mnie w spokoju, podlotku. - parsknęła, bo choć z pozoru naglił ją czas, to najwyraźniej chętnie znalazłaby chwilę aby dopiec piękniejszej i młodszej od siebie blondynce. Zerknęła co prawda kontrolnie na towarzyszącego jej możnego, ale nie dostrzegła u jego boku miecza i nie wiedziała, że jest czarodziejem, a nie miała w zwyczaju gryźć się w język przy mężczyznach - jego obecność nie ostudziła jej arogancji.
Nie spodziewała się jednak kuli ognia. Krzyknęła, widząc płomienie - w jej oczach oburzenie przemieszało się z instynktownym strachem.
Wtedy odezwał się Tristan, od razu przemawiając wierszem i spontanicznie wykorzystując temperament Evandry do ułożenia zmyślonej przepowiedni. Wcześniej nie zabierał głosu, co jedynie dodało jego słowom mocniejszego wydźwięku - nieporuszony widokiem ognia, mówiący powoli i teatralnie, wydawał się równie nierealny jak mityczni wróżbici. Jak nie z tego świata.
-Co... nie... to niemożliwe... - lady Macbeth cofnęła się, lęk w zielonych oczach stał się wyraźniejszy. Nie był już jedynie owocem naturalnego lęku przed ogniem, słowa Tristana poruszyły w niej coś głębszego.
Lord Rosier poczuł upragniony zapach strachu. I trawionej ogniem sukni.
-Wy... was tu nie ma... to niemożliwe... - wymamrotała lady Macbeth, wznosząc przed siebie dłonie. -Nie, nie! - pisnęła nagle, panicznie wycierając je o materiał sukni. Całkowicie zignorowała płomienie trawiące dół jej kreacji, tak jakby uznała je za równie nierealne, co dziwną parę. -To się nie dzieje naprawdę, to się nie dzieję naprawdę... Macbeth! - szeptała, by wreszcie krzyknąć głośno imię męża, tknięta nagłym niepokojem. Krzyknęła znowu, płomienie strawiły wreszcie materiał i sięgnęły jej ciała - a wtedy, nawet nie podejmując próby ugaszenia ognia, puściła się szaleńczym biegiem w stronę, w którą odszedł jej mąż. Na mury zamku. Płomienie buchnęły mocniej.
Mogliście podejść do okna i zobaczyć, jak ludzka pochodnia wybiega na mury zamku i biegnie dalej, by skoczyć w końcu w przepaść.
Tak umarła lady Macbeth - nieco inaczej niż w wersji Szekspira, ale bardziej efektownie. Na twarzach żołnierzy malowało się zdumienie, samobójstwo zachwiało morale armii. Reakcji samego Macbetha już nie widzieliście - w komnatach lady Macbeth dostrzegliście za to ramę, prowadzącą do kolejnej...
...iluzji?
Pomieszczenie, w którym się znaleźliście, wyglądało zupełnie jak komnaty Pałacu Zimowego. Czyżbyście wrócili do domu, czyżby gra dobiegła końca?
Mogliście jednak rozpoznać, że stojący przed Wami mężczyźni są ubrani w stroje z epoki. Czarodziejskie - wyglądali na wysokich rangą dyplomatów lub dygnitarzy, kojarzyliście podobne ilustracje lub portrety ze szlacheckich dworów.
-Herzlich wilkommen. - odezwał się pierwszy. Choć skłonił się z szacunkiem, jego oczy lśniły złośliwie, jakby z przyjemnością badał czy nie zrozumiecie jego słowa. -Bonjour, madame, monsieur. - dodał drugi - francuski, rzecz jasna, zrozumieliście od razu. Rozmówcy jeszcze tego nie wiedzieli, przeszli na angielski.
-Piękna komnata, nieprawdaż? - zagaił Niemiec, ale komnata wcale nie była piękna. Pod nogami mężczyzn znajdował się jakiś abstrakcyjny, ohydny kształt, zupełnie niepasujący do wnętrza - wydawał się znajomy, ale rozmywał się na tyle, że nie mogliście skupić na nim wzroku. Im dłużej na niego patrzyliście, tym bardziej rozmywały się też ornamenty na dywanie i tapeta na ścianach.
-Ale trzeba do niej przywyknąć. Proszę uważać, jeszcze madame zakręci się w głowie. - dodał usłużnie Francuz. Najwyraźniej doskonale wiedzieli, co jest nie tak z tą iluzją, ale doskonale się bawili nie mając zamiaru Wam pomóc.
Witajcie w obrazie Ambasadorowie.
- Spoiler:
2: Ambasadorowie Z pozoru nic się nie zmieniło - po przekroczeniu ramy obrazu nadal znajdujecie się we wnętrzu Pałacu Zimowego, w jednej z wystawnych sal. Moglibyście nawet mieć wrażenie, że trafiliście po prostu do jednego z mniejszych pokoi, do bogato zdobionego gabinetu, ale nie wszystko się zgadzało.
Po pierwsze, stojący przed Wami i mierzący was drwiącymi spojrzeniami mężczyźni byli ubrani w szaty, które wyszły z mody kilka wieków temu. Jeśli znacie się nieco na historii magii (poziom II lub wyżej) możecie pamiętać, że ubierali się tak niegdyś dyplomaci przebywający na czarodziejskich dworach. Kiwają Wam głowami na powitanie, ale nie mówią nic więcej.
Po drugie, podłoga zdawała się lekko falować, a pod Waszymi nogami znajdował się dziwny kształt, nienaturalnie rozciągnięty i zaburzający proporcje oraz perspektywę całej otaczającej Was przestrzeni. Jeśli spojrzeliście na ten kształt, zakręciło Wam się w głowie - nie widzieliście nigdy nic takiego w naturze… ale czy na pewno? Możecie uważniej przyjrzeć się zagadkowemu zjawisku, dostrzegając w nim pewne podobieństwo do… czegoś. Wiedza z zakresu anatomii pomoże Wam pomyśleć o odpowiednim skojarzeniu - w przeciwnym razie kształt pozostanie abstrakcyjny.
Po kilku chwilach zorientujecie się, że nienaturalny kształt oddziałuje dziwnie na całą, otaczającą Was przestrzeń. Intarsja na parkiecie zdaje się lekko wyginać, ornamenty na zdobiącej ścianę kurtynie drżą i falują, cała iluzja migoce. Jeszcze chwila, a całe pomieszczenie straci kolory, kontury i sens - ale jesteście przekonani, że gdybyście wiedzieli co jest nie tak, moglibyście sięgnąć po różdżki i ustabilizować szalejącą w tym miejscu magię.
-Zdaje się, że nasi goście są nieco zagubieni. - odzywa się jeden z dyplomatów, poprawiając futrzany kołnierz swojego kaftana. W jego głosie pobrzmiewa wyraźny francuski akcent… i złośliwość. -Nie znacie chyba tych wnętrz tak dobrze, jak my. - dodaje z przekąsem.
-Mamy sporą wiedzę o tej komnacie. - wtrąca drugi dyplomata, ubrany nieco bardziej powściągliwie. Jego głos jest twardy, mówi z niemieckim akcentem - i nie ma żadnej mimiki twarzy. Przechyla lekko głowę. -Ale wiedza jest cenna, a w życiu nie ma nic za darmo. - dodaje z przekąsem. Jego twarz pozostaje niewzruszona, ale w spojrzeniu ciemnych oczu widać… drwinę? A może wyzwanie? Czyżby dyplomaci chcieli z Wami negocjować? Wydaje się, że to wymagający partnerzy do rozmowy - być może łatwiej będzie przyjrzeć się obiektowi i rozwikłać zagadkę komnaty samodzielnie?
Zadanie - Musicie rozpoznać, że nienaturalny obiekt to czaszka (anatomia, ST 60) lub dowiedzieć się tego od ambasadorów (perswazja, ST 75). Jeśli wybierzecie sposób perswazji i będziecie potrafili zwrócić się do któregoś z dyplomaty w jego rodzinnym języku (francuski lub niemiecki: poziom I lub wyższy), doliczcie +5 do wyniku rzutu.
W przypadku sukcesu: wystarczy skierować na obiekt różdżkę i pomyśleć o odpowiednim kształcie czaszki, by wrócił do pierwotnego kształtu (bez rzutu/zaklęcia, wystarczy odegrać sukces). Iluzja ustabilizuje się.
W przypadku porażki: Niestabilny obiekt zaburza proporcje całej iluzji i komnata staje sie coraz bardziej zdeformowana. Po chwili wszystko rozmywa się Wam przed oczami i doświadczacie zawrotów głowy. Słyszycie też echo pogardliwego śmiechu ambasadorów, a ktoś chyba mruczy pod nosem Engländer können nichts richtig machen.
Drew i Belvina
Pałac Sardanapala tonął w chaosie, ale Drew umiał się w nim odnaleźć - nie tylko przywykł do widoku rzezi i krwi, ale rozumiał też wykonujących rozkazy żołnierzy i - co najważniejsze - samego władcę. Sardanapal padł ofiarą klątwy, a Macnair mógł z fascynacją obserwować jej działanie i w lot pojąć jej mechanizm. Klątwa Opętania była trudna i potężna, starożytny władca nie miał najmniejszych szans w starciu z czarną magią atakującą jego umysł, ale tak doświadczony runista jak Drew doskonale wiedział, jak ją wyciszyć. Finite Incantatem zadziałało od razu, a Sardanapal drgnął, momentalnie trzeźwiejąc. Wzniósł rękę i krzyknął coś w starożytnym języku, a jego strażnicy natychmiast opuścili różdżki.
Potem wszystko działo się szybko - Drew poszedł przed bramę, by nałożyć Repello Mugoletum, jedna z niewolnic z wdzięcznością padła Belvinie do stóp, strażnicy zaczęli wynosić zwłoki poległych, a Sardanapal gorączkowo wydawał rozkazy. Gdy Macnair powrócił do sali, chaos był już okiełznany, a asyryjski władca skłonił mu się z uznaniem i wręczył mu złoty kielich pełen wina.
Smakowało zupełnie jak prawdziwe.
Sardanapal przemawiał, a Drew mógł zrozumieć pojedyncze słowa (dotychczas tylko je czytał, ucząc się starożytnych run i języków, wymawiane brzmiały nieco inaczej) i pojąć ich ogólny sens: asyryjski władca dziękował mu, doceniał też próbę zabezpieczenia pałacu - choć obawiał się, że mugole i tak znajdą zamek, bowiem sprzymierzyli się ze zdradzieckim czarodziejem, tym samym, który go przeklął. Zdejmie pewnie zabezpieczenie, ale to nic - Drew kupił im dodatkowy czas, kupił życie jego niewolnicom, armia podejmie się obrony. Sardanapal żywo gestykulował, wskazując na pozostałe przy życiu kobiety: którą chciałbyś dostać w prezencie? - zrozumiał Drew, a miał w czym wybierać. Ocalił wiele istnień.
Zanim którąkolwiek wybrał (albo zdecydował się jak dyplomatycznie odmówić), jedna z ocalałych niewolnica wskazała Belvinie kolejną ramę. Mogli przejść dalej, ciesząc się jeszcze przez chwilę wizją doskonale zorganizowanej asyryjskiej armii. W tym świecie iluzji czarodziejska potęga przetrwa jeszcze przez wiele lat, a może i tysiącleci.
Kolejny obraz stanowił przyjemną odmianę po wojennej Asyrii - znaleźliście się w puszczy, pełnej pięknej i bujnej roślinności, a Belvina mogła skojarzyć, że nigdzie nie widziała jeszcze takich okazów drzew i kwiatów. Podobno Anglia wyglądała tam przed wiekami, gdy magiczna roślinność była zupełnie inna.
Scena, której byliście świadkami, wydawała się równie idylliczna jak sceneria. Piękna kobieta chichotała kokieteryjnie w odpowiedzi na słowa starszego od siebie czarodzieja. Wpatrywał się w nią jak w obrazek, ewidentnie zakochany.
Mogliście zorientować się, że znacie jego twarz - z obrazów, z kart Czekoladowych Żab, z podręczników historii magii. To przecież Merlin! Zakochany Merlin? Takiego go nie widzieliście, zawsze był dumnym, brodatymi czarodziejem, trzymającym w dłoniach księgi pełnej sekretnej wiedzy i potężnych zaklęć. Teraz to młoda dziewczyna trzymała taką księgę, zarumieniona z przejęcia. Czyżby podzielił się z nią swoją wiedzą? Choć Merlin wydawał się zauroczony czarodziejką, to jej zachowanie wydawało się bardziej wystudiowane, mniej naturalne. Roślinność za plecami Merlina poruszała się dziwnie, jakby na jej wezwanie - ale może to tylko wiatr? Coś było nie tak, ale musieliście rozpoznać co aby wiedzieć czy - i przed czym - ostrzec Merlina.
Witajcie w obrazie Merlin i Nimue
- Spoiler:
4: Merlin i Nimue Znajdujecie się w puszczy - pięknej, przedziwnej, pradawnej. Jeśli znacie się trochę na zielarstwie, natychmiast kojarzycie, że nigdy nie widzieliście niektórych ze znajdujących się tutaj roślin, a inne kwiaty (tutaj rosnące bujnie) - jedynie w ogrodach botanicznych jako okazy rzadkie i z trudem przystosowujące się do obecnego klimatu. Tak bujnie i pięknie rośliny rosły dawno temu, gdy puszcza była nieskalana ani magią ani mugolską ręką, gdy Anglia wciąż była starożytna. Stojący przed Wami czarodzieje noszą szaty, jakie widzieliście jedynie na rycinach w podręcznikach, na rzeźbach i obrazach - musicie znajdować się w dawnych czasach. Nawet jeśli nie znacie się na historii magii, natychmiast rozpoznajecie mężczyznę, jego przedstawienia na obrazach i kartach Czekoladowych Żab są zbyt popularne żebyście mogli się pomylić (nawet, jeśli teraz wydaje się nieco młodszy i nie ma długiej brody) - to Merlin, najpotężniejszy angielski czarodziej! W pierwszej chwili nie poznajecie jednak jego towarzyszki: pięknej, młodej czarodziejki o gęstych, rudych włosach. Kobieta trzyma w dłoniach księgę, ale nie czyta tekstu. Ogląda się przez ramię i uśmiecha figlarnie do Merlina, a on wydaje się odprężony i wpatrzony w swoją towarzyszkę jak w obrazek. Widzicie dokładnie całą scenę, ale czarodzieje - pochłonięci sobą - nie zauważają was zza ściany drzew. Dzięki temu możecie podsłuchać strzępy ich rozmowy.
-Tylko nie zaglądaj na kolejne strony, część tej wiedzy nie jest przeznaczona nawet dla Ciebie, Nimue, nawet dla najzdolniejszej uczennicy… - mruczy Merlin, ale jego przestroga brzmi dziwnie żartobliwie jak na to, że pozwala rudowłosej trzymać w dłoniach takie skarby. Musi jej naprawdę ufać.
-Spokojnie, przecież wiem, że nie spuścisz tych ksiąg z oczu, a Ty wiesz, że nigdy nie będę prosić o zbyt wiele… Wykorzystam to zaklęcie w dobrym celu… - szczebioce Nimue. Czyżbyście oglądali sielankową scenę, rozmowę pary zakochanych?
Coś jednak się nie zgadza… jeśli mgliście kojarzycie imię Nimue z dawnych mitów, wzbudzi w Was ono nutę niepokoju. Zresztą, nawet jeśli tożsamość Nimue nic Wam nie mówi, to możecie zauważyć, że pnącza wokół Merlina drgają dziwnie. Czy to wiatr, czy rośliny ożyły…?
Zadanie: Widza z zakresu historii magii (ST 60) pozwala Wam skojarzyć, jakiej sceny jesteście świadkami i przypomnieć sobie tragiczne zakończenie tej historii - Nimue, uczennica Merlina, podstępem ukradła jego księgę tajemnej wiedzy i przekazała niektóre informacje m u g o l o m. Nie mogli, rzecz jasna, zrozumieć zaklęć, ale czarodziejka nauczyła ich niektórych praw fizyki i technologii, które przyczyniły się do rozwoju ich broni - których używali później przeciwko czarodziejom. Gdyby czarodzieje nie postarali się o to, by zatrzeć jej imię z kart historii, byłaby pamiętana przez mugoli jako bohaterka, jak grecki Prometeusz - dla magicznej społeczności była zaś zdrajczynią! Dzięki znajomości historii magii, możecie ostrzec Merlina i opowiedzieć parze o tragicznych konsekwencjach kradzieży zakazanej wiedzy.
Jeśli nie pamiętacie zawiłości historii, znajomość zielarstwa (ST 60 pozwoli Wam zauważyć, że Nimue niewerbalnie tka pułapkę Lignumo aby unieruchomić w niej Merlina i uciec z jego księgą. Będziecie mogli niewerbalnie ją dezaktywować (bez rzutu, załóżcie sukces i natychmiastowy efekt - zakłócicie efekty wciąż tkanej przez Nimue pułapki), a Merlin zorientuje się, że omal nie został uwięziony.
W przypadku sukcesu: Merlin straci zaufanie do swojej uczennicy, a cenna księga zostanie ochroniona - dodatkowo, jeśli użyliście historii magii aby opowiedzieć o konsekwencjach posiadania zakazanej wiedzy przez mugoli, sama Nimue zrozumie swoje błędy i okaże skruchę. Jeśli użyliście biegłości zielarstwa, rośliny w puszczy rozkwitną jeszcze piękniej.
W przypadku porażki: Iluzja rozwieje się i z pozoru nic się nie stanie, ale jeśli kiedykolwiek w życiu dostaniecie Kartę Czekoladowych Żab z podobizną Merlina, będziecie mieli nieodparte wrażenie, że czarodziej patrzy na Was ze smutnym wyrzutem.
Punktacja za tą rundę:
Amelia, Edgar i Septimus otrzymują 1 punkt za ustabilizowanie iluzji.
Deirdre i Oyvind otrzymują 0.5 punkta za kreatywne podejście do ukarania czarownicy i próby uwolnienia smoka - niestety, iluzja nie została w pełni ustabilizowana.
Tristan i Evandra otrzymują 1 punkt za ustabilizowanie iluzji i 0.5 punkta za poetycko-ogniste podejście do lady Macbeth.
Drew i Belvina otrzymują 1 punkt za ustabilizowanie iluzji (i lampkę pysznego wina od Sardanapala za Repello Mugoletum).
Punktacja ogólna
1. Drew i Belvina 4.5 punkta & Amelia, Septimus i Edgar 4.5 punkta
2. Tristan i Evandra 3.5 punkta
3. Deirdre i Oyvind 2.5 punkta
Obrazy tych, którzy zapomnieli o rzucie k10 zostały wylosowane w weselnej szafce zniknięć (tajemniczy rzut na szczęśliwą parę był pusty, k1-k4 to wasze numery)
To ostatnia tura waszych zmagań, ale jeśli zakończą się remisem to zwycięskie pary będą jeszcze konkurować w specjalnej i nieodkrytej jeszcze iluzji!
Opanowanie mroczków, które miał przed oczami, opanowanie drżących paranoicznie rąk i wytarcie potu spływającego po policzku rękawem marynarki – to właśnie robił przez kilka tych chwil. Dramaty wojny, ekonomiczna presja, nagła zmiana znaczenia pieniądza – znał to aż za dobrze, wiedział jakie towary miały znaczenie przy kryzysie, wiedział też, że takich jak oni, zwyczajnych ludzi dotyka to najbardziej. Jeżeli nie byłeś wystarczająco przebiegły, jeżeli nie potrafiłeś kłamać i oszukiwać, rzadko do czegoś dochodziłeś. Dobrze, że w czasach dawnych Septimus miał się do kogo dokleić.
Dobrze też, że i tym razem inni przejęli za niego odpowiedzialność. Gdyby do niego należało w końcu ostatnie słowo, stali by tutaj dalej, a z bezsilności być może nawet zaczęli wyć. Do księżyca albo rzewnymi łzami.
Kolejna wizja natomiast, w której to posłyszeć przyszło im znajomy akcent oraz uprzejme, acz dość wyzywające słowa. Zgubili się? Tak, Septimus czuł się zagubiony. Czuł się jeszcze gorzej z faktem, że wszystko ostatnimi czasy musi być załatwiane za niego. Chciałby zamknąć oczy i doczekać końca tej zabawy, która wcale nie okazała się być tak zabawna, jak wydawała się z początku. Wolał już ten druzgocący jazz, wolał już kolory pierwszego z obrazów, wolałby nawet zatańczyć do tej cholernej, niekształtnej muzyki niż musieć znosić czarną magię, wojnę czy obecność tych idiotów tutaj. Tak, zdenerwował się. Tak być może radził sobie z tym, że miał już zwyczajnie dość zabawy. Nie chciał jej nawet wygrywać, chociaż wiedział, że Amelia lubiła wyzwania. Vanity mógł zachowywać się jak rozpuszczony dzieciak, ale nie zniszczy jej tego wieczoru.
Septimus wypowiadał się w płynnym niemieckim. Nie miał z tym najmniejszego problemu, znajomość języka tego nigdy nie zanikła.
- Nie znamy, ale może zamiast drwić sobie z nas pokazalibyście nam drogę do wyjścia? Albo dali jakikolwiek znak? Czy będziecie tu sterczeć i szydzić? Jesteście w obrazie, stoicie tu tylko po to żeby nam służyć i nas zabawiać, a nie potraficie wykonać nawet podstawowej czynności – uniósł się lekko, chociaż być może nie powinien. Liczył jednak, że zwracając uwagę na swoje żywe słowa, odwróci uwagę od wyniku stresu pourazowego, jakim były mimowolne tiki ciała. Perswazja jednak, na jaką się zdecydował nie mogła być skuteczna. Zachował się jak prawdziwy idiota, a dodatkowo – głos zadrżał mu w momencie gdy tylko próbował brzmieć ostrzej. Karykatura dzielnego mężczyzny.
rzut
Anatomia
kings and queens
Z początku sądziła, że to przez nieoczekiwane wewnętrzne rozdygotanie (o którym będzie musiała porozmawiać z Hectorem, najwyraźniej czegoś w niej nie dopracował, nie zauważył, a przecież nie za lenistwo mu płaciła) jakoś wpłynęła na nową iluzję. To, co zobaczyli przed sobą, gdy Edgar skutecznie ustabilizował poprzednie okoliczności, przypominało pokład dryfującego po falach statku. Amelia rozejrzała się po pomieszczeniu, jednak szybko tego pożałowała. Ornament ze szmaragdowej tkaniny za plecami ambasadorów drżał i przyprawiał o zawroty głowy, przedmioty tkwiące na regale powinny chyba z niego spaść, a mimo to wciąż utrzymywały się na blacie, może dlatego, że obaj mężczyźni opierali na nich ciężary ciał. Mężczyźni, znowu. Jak nie trzepnięty szaleństwem władca zamierzchłego imperium i nie młokos oczarowany wdziękiem potwora w ludzkiej skórze, to dwóch pyszałkowatych dyplomatów, którym od razu zapragnęła zetrzeć krzywe uśmiechy z twarzy.
Pierwszy jednak wystąpił Septimus. Rozedrgany, wytrącony z równowagi; nie dostrzegła tego tak wyraźnie w ostatniej komnacie, może zrzuciwszy jego samopoczucie na karb obecności ślicznej blondwłosej dziewczyny, ale przecież... Widywała go już w podobnych stanach. Spoconego w nerwach kąsających go od środka, rozsadzających kopułę czaszki wspomnieniami, o jakie nie pytała, wychodząc z założenia, że jeśli będzie chciał, sam jej o nich opowie. Ze strachem mglącym spojrzenie. Utykał gdzieś w swoich wyobrażeniach, bez drogi powrotu. Tym razem trzymała się z tyłu, nieco za Edgarem i Septimusem. Widziała, jak ten drugi nerwowo otarł kryształki potu o rękaw marynarki i jak dłonie, które musiał desperacko pragnąć trzymać na wodzy, zaczynały drżeć podobnie jak komnata wokół nich. Poczuła wstyd. Wstyd przez zbagatelizowanie problemu głębszego niż zakładała, wstyd zemsty w formie wykorzystania jego melodii, wstyd zostawienia go samemu sobie. Mogła być na niego wściekła, ale zawsze wydobywała go z odmętów dręczącego go okropieństwa, a teraz? Z drugiej strony Septimus również nie zwrócił uwagi na hańbę, którą poniosła z rąk Sardanapala...
Tyrada padająca od Vanity zburzyła bastion pochłaniających ją przemyśleń i przywróciła do rzeczywistości, ich obecnego położenia. Amelia poruszyła się naprzód, pozwoliła sobie na dotyk; najpierw dotknęła tyłu jego łokcia, a potem przesunęła dłonią wzdłuż ramienia, oparłszy ją na barku mężczyzny.
- Spokojnie, Septimusie - powiedziała na tyle cicho, żeby tylko on mógł ją usłyszeć; on i być może stojący nieopodal Edgar, który za moment chórem poparł nowego znajomego, zyskując sobie jej zdumione, ciskające gromami spojrzenie. Żabojada. Dobra Roweno... Im dalej w las, tym każde z nich wydawało się coraz mocniej sfrustrowane; Amelia westchnęła głęboko i wyprostowała plecy, dumnie uniosłszy głowę. Jeszcze tylko chwila. - O ile przyznaję to z ciężkim sercem, moi towarzysze mają rację. Po części. Chociaż sposób wyrażania się raczej uwłacza ich pozycji - tym razem odezwała się głośniej i zwróciła do ambasadorów w nienagannej, ojczystej niemiecczyźnie, zastanawiając się przy okazji czy dźwięk surowych głosek wypowiadanych jej głosem zwróci Vanity przynajmniej część spokoju. Lubił, gdy mówiła do niego w ten sposób, zwykle reagując aż nazbyt responsywnie. - Nigdy nie byliśmy w tej komnacie i nie wiemy z jakim rodzajem magii mamy do czynienia, a wy, panowie, wyglądacie na zaznajomionych z jej tajnikami. Ale co stanie się z tą wiedzą, kiedy drżenie przybierze na sile? Ile będzie warta, gdy będzie za późno? Znajdujemy się w iluzji, jeśli nam nie pomożecie, utkwicie tu na zawsze z efektem naszych działań. Naszych, nie własnych. Zostaniecie tu sami, kiedy my wrócimy do sali balowej i zapijemy to doświadczenie lampkami dobrego wina - mówiła chłodno i spokojnie, rzeczowo, bez żadnego zająknięcia, dłoni ani na moment nie odejmując z ramienia jej weselnego partnera. Ministerstwo odebrało jej resztki potulnego strachu wobec pewnych siebie mężczyzn, nauczyło natomiast, że zazwyczaj ze zdziwieniem odbierali tak bezpośrednie zwroty od kobiet. Ci z kolei, którym teraz się przyglądała, mogli nigdy wcześniej nie zetknąć się z takim zachowaniem ze strony płci przeciwnej. - Co się z wami stanie, kiedy stąd wyjdziemy i zapomnimy o całym zajściu? Odpoczniecie w ramach doskonałego obrazu czy zdecydujecie się do końca historii gnić w rozmywającym się piekle? Sealh nie wygląda na łaskawego nadzorcę tych zabaw. Jesteście tu obcy, pewnie za wami nie przepada. Równie dobrze może wam zazdrościć eleganckich ubrań i pozwoli wam tu trwać tak, jak was zostawimy. Wiedza kosztuje, owszem; więc przyjmijmy, że nasza pomoc będzie stosowną zapłatą, panowie. I rozejdziemy się w przyjaźni.
O dziwo - blef zadziałał. Nie była pewna, czy ambasadorów przekonała mętna wizja spędzenia reszty iluzorycznej przydatności w czymś przypominającym malowidło niewidomego dziecka, czy naprawdę obawiali się zatargu z pamiętliwym druidem, jednak uzyskana informacja powinna wystarczyć, żeby doprowadzić sprawę do szczęśliwego finału.
- Czaszka - powtórzyła po angielsku, poniekąd dla Edgara, i przyjrzała pulsującemu na ziemi kształtowi, przekręciwszy lekko głowę. Może i tak. Teraz trudno było to określić, gdy wszystko rozpadało się w rezonansie drżenia tak silnego, że ledwo widziała przed sobą cokolwiek; różdżkę wciąż trzymaną w wolnej dłoni skierowała na plamę i wyobraziła sobie prawdziwą formę ludzkiej czaszki, a gdy ta nabrała wyrazu na polerowanym marmurze, pożerający iluzję dysonans ustał w mgnieniu oka. Tak wyglądałaby czaszka Mathiasa, gdyby zdjąć z niej resztki poszarpanego mięsa? Tak teraz wyglądał w grobie w niemieckiej ziemi? On i Kirk? Odrzuciła od siebie ten obraz, tę myśl, zamiast tego ogniskując uwagę na ramieniu dyrygenta, którego wciąż dotykała, stojąc tuż obok. - Zaraz będzie po wszystkim - wymruczała do niego półszeptem.
| to chyba ten niemiecki sprawił, że dobrze mi poszło
but no more mistakes like i made before.
would it be so hard to understand?
Okoliczności zmieniły się od razu, nastrój czarownicy - nie. Przez dłuższą chwilę stała wyprostowana, wściekła, kurczowo zaciskając dłoń na zitanowej różdżce. Skwar został zastąpiony przez chłód, skrajne odczucie pomogło Deirdre się opanować, najchętniej miotnęłaby potworną klątwą w pierwszą osobę, jaką ujrzy; (nie)szczęśliwie z sennego półmroku wyłoniła się ognista fryzura Borgina. - Jeśli ta weselna zabawa ma zradykalizować gości, to winszuję pomysłu organizatorom - wypowiedziała lodowatym tonem, w jakim jednakże przebijały się nutki wściekłości. Nie zamierzała przepraszać towarzysza za to, że sięgnęła do czarnej magii; gdyby tylko mogła, rozerwałaby na strzępy także i rycerza, może udałoby się jej uratować smoka, a działania Oyvinda pozwoliłyby mu na ucieczkę...Nie, nie powinna się na tym skupiać, to była tylko gra, fikcja, liczyło się to, czego dokonywała w realnym świecie, gotowa na ostateczne poświęcenie, byleby tylko zapewnić magicznej Wielkiej Brytanii bezpieczeństwo przed mugolskim terrorem.
Rumieniec powoli spływał z jej twarzy, ziąb wypełniający zamek przyśpieszał proces uspokojenia; zrobiła kilka kroków naprzód, stając oko w oko z kolejną kobietą. Tym razem to ona wydawała się żywcem wyjęta ze szlamiego żywota; nie miała różdżki, czarodziejskich insygniów ani skrzata - a gdy tylko się odezwała, Deirdre była w stanie odszukać w pamięci zadeklamowany cytat, skutecznie powiązując go z szekspirowską sztuką. Sądziła, że każdy ją znał, mimo to nachyliła się na moment ku Borginowi. - To historia Makbeta. Musimy sprawić, by ta kobieta oszalała, by stała się przyczyną porażki mugolskich wojsk - szepnęła mu do ucha, krótko i zwięźle, nie chcąc przyciągać uwagi króla i królowej. Ten pierwszy opuścił już chłodną wieżę, ta druga: spoglądała na nich śmiało i trzeźwo, widocznie nie pojmując, z kim ma do czynienia, pełna jednak kontroli nad sytuacją. Równowagi, z jakiej powinni ją wytrącić, wypełniając rolę nieobecnej służki.
- Pani, czasu mamy mało, to prawda - koniec jest bliski, wiem, że to czujesz - odezwała się po chwili złowieszczego milczenia, gotowa zmyślić okropieństwa, byleby popchnąć tą głupią szlamę do ostatecznych, chwiejnych działań, zapewniających zwycięstwo angielskim czarodziejom. - Przybyliśmy z okrutnymi wieściami, pani - zawiesiła głos, zwracanie się do lady Makbet w tak służalczych, oddających jej szacunek, słowach, mierził ją niemiłosiernie, wiedziała jednak, że to tylko część planu, farsy, teatru, mający przynieść im zwycięstwo. - Wszystko jest stracone. Księżyc rozkwitł nad lasem, a ten, krwiożerczo rzuca się na naszych wojowników, pani. Tak, jak głosiła to przepowiednia - kontynuowała z coraz większą pasją, doskonale odgrywając przerażenie, poczucie beznadziei i agonalny wręcz lęk; głos Deirdre się załamał, potrafiła świetnie odgrywać role, nawet te najdziwniejsze czy sprzeczne z prawdziwymi intencjami. - Widziałam krew zalewającą przedpole, pani, widziałam rozrywanych żywcem mężów, widziałam koniec - co będzie, gdy pojawią się tutaj te demony? Gdy wespną się po murach? Gdy rozedrą na strzępy nasz zamek? To pradawne duchy, mityczne duchy, duchy o sile, jakiej nie znał nasz świat. Ściągają na nas porażkę, wrogowie szepczą w ich gałęziach, mącą w głowach, niszczą wszystko, na swej drodze - urwała chaotyczny, rozpaczliwy monolog, pozwalając sobie na dramatyczny, urywany wdech, zasiewając w lady własny lęk i poczucie klęski; ostateczności, jakiej należało uniknąć. - Uciekliśmy, by lady ostrzec - bo wszystko już przepadło, nadeszła noc, noc spowijająca nas przez wieczność. Już nie ma szans na zwycięstwo - bogowie nam nie sprzyjają, przeklęli nas - uniosła drżące dłonie do twarzy, chcąc ukryć łzy, choć tak naprawdę nie płakała; wkładała jednak w swą rozciągniętą na granicy paniki kreację całe dostępne doświadczenie i pasję, pragnąc kłamstwem, krwawą bajeczką, popchnąć mugolkę do jedynego przynoszącego im zadowolenie kroku.
rzut na kłamstwo
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Znalazłszy się w następnej iluzji dała się złapać na konsternacji, rozglądając się wokół szukała niezwykłości. Słysząc ostrzeżenie odruchowo przeniosła wzrok na podłogę i od razu zmrużyła oczy, czując narastające mdłości. Biszkopt z brzoskwiniami zdawał się wywracać w żołądku, a ścisk w gardle wywoływać duszności. Sięgnęła już do kieszeni po śnieżnobiałą haftowaną chusteczkę w obawie przed upuszczoną z nosa krwią, lecz w porę opanowała atak serpentyny. Im dłużej przyglądała się plamie na podłodze, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że widziała podobne zniekształcenia podczas ostatniej wizyty w londyńskiej Galerii Sztuki.
- Prawdziwie niecodzienny obraz - przytaknęła od razu z udawaną wdzięcznością, nie rozumiejąc jeszcze czego ma dotyczyć to zadanie. - Rozumiesz coś z tego? - zwróciła się do Tristana, szukając na jego twarzy wskazówki. Poprzednie obrazy były bardziej sugestywne, ten jednak różnił się od poprzednich. Gdy Francuz ponownie się odezwał uniosła brwi, z wolna orientując się dokąd to zmierza. Wedle Evandry wiele w życiu można było otrzymać za darmo, zwłaszcza gdy w żyłach krąży szlachetna krew, o zdolnościach po wilich przodkiniach nie wspominając. Spędziła wiele lat swojego życia na szlifowaniu umiejętności ułatwiającej sięganie po to, czego pragnie bez większego wysiłku, czy to zadanie mogło być łatwiejsze?
- Niewątpliwie wasza wiedza o tym miejscu i jego niezwykłych właściwościach przewyższa naszą - stwierdziła sięgając po język francuski, z trudem powstrzymując błąkający się na twarzy uśmiech. Mężczyźni uwielbiają chełpić się swoją wiedzą i umiejętnościami, chętnie zbierają komplementy, pragną dostrzec w swym rozmówcy uznanie, czasem także i zazdrość. Niekiedy rzeczywiście mają coś ciekawego do powiedzenia, niewielu jest jednak takich, którzy mają prawdziwy powód do dumy. Niegdyś cecha ta drażniła ją u Tristana, wtedy gdy nadal jeszcze nie potrafiła go zrozumieć, lecz teraz stał się jej bliższy, niż dotychczas. O wiele chętniej spędza z nim czas, nie uciekając już do własnych samotni w strachu przed zranieniem. Przeniosła wzrok na lorda nestora, uśmiechając się lekko zarówno do niego, jak i swoich myśli. Jeszcze kilka miesięcy temu nie widziałaby ich razem biorących udział w weselnej zabawie, teraz chciała tu być z nikim innym. - Jednak czy wiedza nie jest po to, by się nią dzielić? Nie wypada trzymać swoich gości w niepewności - odwróciła się w stronę stojącego bliżej dyplomaty i przybierając kokieteryjny wyraz twarzy zbliżyła się doń o krok. - Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś tak zdumiewającego. Cóż to są za czary? - W poprzednim obrazie płomienie prawdziwie strawiły lady Macbeth, czy i w tym przypadku półwili czar dosięgnie malowane postaci?
| urok półwili 38+46, do dyplomatów mówię po francusku
and i'll show you
hands ready to
bleed
Ostatni z krajobrazów wydawał się zaiste przedziwny, krawędzie falowały, a gdy powiódł za spojrzeniem żony, w dół, i dostrzegł przedziwny zniekształcony znak, poczuł, że zaczyna kręcić mu się w głowie. Czym był ten kształt? wydawał się mieć sens, przypominać coś znajomego oku, lecz nie był w stanie wychwycić jego istoty. Dlaczego?
- Niewiele - przyznał, odpowiadając na pytanie Evandry. Przekierował spojrzenie raz jeszcze na przedziwną posadzkę, przeczuwając, że rozwiązanie tej zagadki skrywało się w osobliwym kształcie. Dopiero słowa ambasadorów wskazały na osoby, które mogły znać rozwiązanie - lub u których tego rozwiązania mogli poszukiwać. Czy zawiódł ją, zdradzając niewiedzę? Wkrótce musiała zwrócić się przez to do obcych mężczyzn o pomoc, podkreślając bezradność ich obojga. Wychwycił skierowany ku niemu subtelny uśmiech, tak piękny jak zawsze i bez trudu skupiający ku sobie pełnię uwagi. Wydawał się rozjaśniać ciężkie pałacowe wnętrza, kontrastował też z surowymi obliczami zagranicznych oficjeli i jaśniał mocniej od pereł podkreślających smukłość jej łabędziej szyi. Zeszli dziś wspólnie zawiłą i zaskakującą drogę.
- Ce que femme veut, Dieu le veut - rzucił, wytrącając się z zamyślenia i nieśpiesznie przenosząc wzrok z jej profilu na dwójkę mężczyzn, nie bez powodu koncentrując się mocniej nad tym, który zwrócił się do nich językiem przodków. Kobieta osiągnie to, czego chce, opór jest daremny. I tak dopnie swego. Przyglądał jej się, kiedy podeszła o krok zbyt blisko ambasadora, obserwując ją z bliżej nieodgadnionym wyrazem. - Jesteśmy tu po raz pierwszy, prawda - stwierdził, ostentacyjnie rozglądając się po wnętrzu, zwracając się do polityka w rodzimym języku. Mężczyźni wyraźnie pysznili się swoją obecnością w tym miejscu, ich stroje mogły wskazywać na królewskie dwory, lecz to, co ich otaczało - poza przedziwną anomalią - przypominało najwyżej przeciętną bibliotekę. Kilka trudnych do oszacowania przyrządów, lutnia. Mebel nawet nie był rzeźbiony. - To, co niezwykłością przyciąga oko, skrywa najciekawsze sekrety - rzucił, powracając spojrzeniem ku profilowi Evandry. - Lecz nie każdy wart jest ich dostrzeżenia. Kształt pod nami fascynuje. Nieregularne linie i krzywizny wyglądają znajomo, ale tracą sens tym mocniej, im dłużej się im przygląda. Panowie chyba jednak nie potrafią zaspokoić twojej ciekawości - stwierdził z zawodem, zwracając się do żony. - W innym razie nie zgotowaliby nam angielskiego powitania. Czy tym chłodem próbują panowie zakryć niewiedzę? - Nie są więc w niczym lepsi od niego. Może to kokieteria Evandry, może rzucone przez niego wyzwanie, podpowiedź czaszki ostatecznie padła - pochwycił różdżkę, by skierować ją na kształt i sprawdzić ten trop, nadając jej regularności.
8 + 60 (perswazja III) + 5 (wiedza o sztuce) + 5 (język francuski) = 78
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Cofnęła się o krok przed niewolnicą, która padła na kolana. To nie było komfortowe, a na swój sposób niepokojące. Wiedziała, jaka była rola kobiet i jak niesprawiedliwie obchodziła się z nimi historia, sprowadzając do właśnie takiej pozycji. Tamte czasy na szczęście były tylko nieprzyjemnymi wspomnieniami, chociaż pokusiłaby się o stwierdzenie, że to nadal było coś obecnego. Teraz tylko ładniej nazwane, mniej bezpośrednio, jakby cokolwiek miało to zmieniać.
Przewróciła oczami, gdy Sardanapal gotów był oddać jedną z kobiet.
Spojrzała na Drew, przez moment tylko wahając się, czy coś powiedzieć.
- Powiedziałabym, żebyś wybrał mądrze, ale to tylko iluzja... – rzuciła w jego kierunku, idąc do wskazanej przez niewolnice ramy. Zauważyła, jak Sardanapal ofiarował jeszcze lampkę wina, ale nie chciała nawet sięgać po nią.- Ukoi stratę piersiówki? – spytała jeszcze kąśliwie, wspominając krótko docinek Drew.
Zmiana otoczenia, przyniosła znów spokój. Odetchnęła cicho, bo chociaż świat i zieleń wokoło nie były prawdziwe to rozpogodziły jej nastrój. Zdenerwowanie osłabło, pozwoliło skupić uwagę na tym, co teraz. Puszcza była przepiękna, lecz okazywała się tylko tłem dla tego, co w jej centrum.
- To... Merlin.- szepnęła pod nosem, nie mając wątpliwości, co do tożsamości mężczyzny. Przysłuchiwała się rozmowie między dwójką, próbując przypomnieć sobie, jaki to obraz. Kojarzyła historię pobieżnie, lecz szczegóły uleciały, gdy nie zaznajamiała się z dziełem zbyt mocno. Nie potrafiła przypomnieć sobie, co takiego miało tu miejsce, jaka była owa historia. Jej uwagę przykuło jednak coś innego, delikatne drżenie roślinności wokoło.
- Widzisz to? – spytała, oglądając się krótko na Drew.- Te pnącza, one nie powinny się tak zachowywać.- dodała, zastanawiając się krótko nad tym. Odpowiedź przyszła chwilę później, gdy zerknęła na rudowłosą dziewczynę.- To lignumo, uwięzi Go za moment.- nie miała co do tego wątpliwości. Nie potrafiła nakładać pułapek, lecz interesując się zielarstwem, wiedziała, że takową można było stworzyć. Zrozumiała również, co za moment się wydarzy. Nie zastanawiała się wiele, domyślając się, że stworzona iluzja pozwoli jej na więcej niż normalnie. Skierowała różdżkę w kierunku pnączy, zwracając je w inną stronę. Nie miały stać się przeszkodą, a opleść drzewa i pogłębić piękno otoczenia.
- Uważaj.- odezwała się, by zwrócić uwagę mężczyzny na to co działo się na około. Zapatrzony w swą towarzyszkę najwyraźniej nie dostrzegał zagrożenia, ale tego była już świadkiem nie pierwszy raz dzisiejszego dnia. Uśmiechnęła się do czarodzieja lekko, opuszczając dłoń w której trzymała różdżkę. Spojrzała zaraz na roślinność, która ich otaczała, stawała się pełniejsza i urzekała tym bardziej.
- Mężczyźni zbyt łatwo dają się podejść i zdradzić, tonąc w aparycji kobiet. Zapominacie, że piękno jest równie niebezpieczne.- stwierdziła, kierując te słowa nadal do najsławniejszego czarodzieja, lecz ciemne tęczówki zawisły na Drew. Uniosła lekko brew, chociaż usta nadal zdobił uśmiech. Była ciekawa czy odbierze to jako ostrzeżenie, czy zrozumie specyficzny humor płynący z tych słów. Nie mniej sam był sobie winny w tej chwili.
| rzut za 92
W nocy
Bez nikogo
Nie mieliśmy jednak czasu na dalsze dyskusje, albowiem przekroczywszy ramy obrazu ukazała nam się kolejna tragedia. Na szczęście tej udało nam się zapobiec sprawnie i bez większych komplikacji. Sallow pozwolił mi się wykazać, wyjąć najsilniejszego asa z rękawa i tym samym wyzwolić Sardanapala z sideł bezwzględnej klątwy. Przyjąłem podarek z wyraźnym uśmiechem i bez cienia zastanowienia upiłem zawartości kielicha. Nie była to moja ukochana ognista, smak wina sprawił, iż przez moment zatęskniłem za moją wierną piersiówką, jednakże z dwojga złego wolałem kosztować starożytne wino niżeli poić się wspomnieniem.
Rozumiałem jedynie poszczególne słowa – przeważnie te wypowiedziane wolniej i dosadniej – co było kolejnym dowodem, iż starożytne runy wciąż miały przede mną tajemnice. Wydawać by się mogło, że odkryłem wszystkie karty, ale było to tylko złudzenie. Zdawałem sobie sprawę, iż nigdy nie dosięgnę granicy ich wielkości. To właśnie ten fakt napędzał mnie do pracy, nieustannej nauki i zagłębiania ich sztuki oraz wykorzystywania jej w praktyce. Wiedza była potęgą i tylko głupcy uważali inaczej.
Przeniosłem spojrzenie na Belvinę, kiedy ta rzuciła dość wymowny komentarz. Czyżby zrozumiała słowa władcy? Uniosłem nieco wyżej brew i uśmiechnąłem się pod nosem – najwyraźniej nie próżnowała i raczyła rzucić okiem na sporą kolekcję manuskryptów, jaka zalegała w mieszkaniu na Śmiertelnym Nokturnie. -Niezwykle to hojne, jednak o wiele bardziej uradowałaby mnie buteleczka tego oto trunku. Jest wyśmienite- odparłem nieco się zacinając, z uwagi na język, którym byłem zmuszony się posłużyć. Pismo przychodziło mi z łatwością, jednak kiedy już musiałem złożyć wypowiedzieć w całość potrzebowałem chwili namysłu. -Dwie kobiety, dwie tajemnice dąsania się. Podziwiam za cierpliwość- dodałem dyskretnie, kiedy Blythe zdążyła się oddalić.
Nie musiała jednak długo na mnie czekać, albowiem zaraz po tym jak przekroczyła ramy obrazu uczyniłem to samo.
Powiew świeżego powietrza przyjemnie otulił moje policzki, co było miłą odskocznią po wijących się – czy to w tańcu, czy spazmach bólu – damach. Rozejrzałem się po bajecznej scenerii niejednokrotnie zatrzymując wzrok na dłużej w jednym w miejscu. Nie znałem się na roślinach, jednakże byłem przekonany, iż wielu z tu występujących nigdy nie widziałem na oczy, a jako podróżnik przemierzyłem wiele zróżnicowanych flor. -Nic jej nie ukoi- rzuciłem zaraz po tym, gdy jej słowa wyrwały mnie z krótkiej zadumy. -Co?- pokręciłem głową, gdy dotarł do mnie sens stwierdzenia i powiodłem wzrokiem za jej spojrzeniem, które skupione było na mężczyźnie oraz kobiecie. Wyglądali niczym świeżo upieczone gołąbeczki, jak dzisiejsza para młoda – uśmiechnięci, pełni optymizmu i wiary we własne czyny. Czyżby obraz był dziełem pani Sallow, która pragnęła dać nam do zrozumienia, iż owinęła sobie męża wokół palca? Powinienem go ostrzec? Uśmiechnąłem się na samą myśl, jednak nie podzieliłem się swoimi irracjonalnymi spostrzeżeniami z Blythe, która kontynuowała analizę sytuacji. Zwróciwszy uwagę na wijące się pnącza już miałem ochotę zaklasnąć w dłonie i pozwolić własnej hipotezie ujrzeć światło dzienne, ale wpierw zmuszeni byliśmy ostrzec starego, acz najwyraźniej zakochanego Merlina. Towarzyszka miała rację, bezsprzecznie był to on – potężny czarodziej, bohater legend i opowiastek. -Zatem wiesz co robić- rzuciłem nie mając żadnego argumentu przeciw. Byłem przekonany, iż znała się na roślinach o wiele lepiej niżeli ja, dlatego to jej pozostawiłem pozbycie się problemu. Sam utkwiłem wzrok w kobiecie próbując wyczytać coś z jej twarzy; kłamstwo, a może szczere oddanie? Byłem spostrzegawczy, potrafiłem rozgryźć fałsz po mimice, gestach i nie potrzebowałem wiele czasu, aby zrozumieć jak wielka płynie od niej obłuda. Człowiek oddany miłości zwykle był ślepy, podatny na manipulacje i finalnie stawał się ofiarą własnych uczuć.
Kątem oka widziałem, co uczyniła Belvina. Skinąłem jej głową i ruszyłem przed siebie składając ręce do braw, które wkrótce wybrzmiały. -Piękne przedstawienie, czapki z głów.- rzuciłem z przekąsem w głosie i skupiłem wzrok na czarodzieju. -Na brodę Merlina, co Merlin wyrabia. Piękne panie potrafią zawrócić w głowie, ale żeby nie zorientować się, że siedzi sir w pułapce?- westchnąłem przeciągle, po czym uniosłem wężowe drewno wprost na jego ukochaną. - Petrificus Totalus- rzuciłem pewnym tonem, ale ku mojemu zdziwieniu czar nie przyniósł pożądanego efektu. -Myślę, że powinien sir poprawić i kiedy dama nie będzie zdolna się poruszyć, zwodzić oraz opowiadać kolejnych kłamstw rozejrzeć dokładnie dookoła siebie. Zastanowić się z jego powodu pragnęła sir unieruchomić- dodałem chowając różdżkę. Słowa Blythe przyjąłem z niemałym zaskoczeniem, czyżby próbowała mnie ostrzec? Posłałem jej krótkie, acz wymowne spojrzenie, po czym powróciłem nim do Merlina, który – miałem szczerą nadzieję – weźmie nasze słowa na poważnie. Był wielkim czarodziejem, miał dostęp do tajemnej wiedzy i magii, dlatego liczyłem, że szybko pozna się na taniej sztuczce swej towarzyszki, a nas nie potraktuje jako wrogów. Mimo wszystko istniała szansa, iż był równie głupi, co pamiętny rycerz pozostający pod urokiem wili.
rzut: 17 ;<
Intuicyjnie zakrył się dłonią i postąpił krok w tył, kiedy płomienie zaczęły ich dosięgać. Wiedział przecież, że to wszystko było iluzją, ale jednak intuicja zareagowała odruchowo.
Czy to wszyscy mugole zachowywali się w ten sposób? Niczym dzicz nie potrafiąca zaakceptować swojej porażki? Rzucająca się na oślep na coś, czego nie mogła zdobyć ani pokonać? Dla wyżycia własnej frustracji? Z faktu, że byli słabsi i potrzebowali coś sobie udowodnić? To, że są w stanie zginąć w heroiczny sposób i dostąpić Valhalli?
Byli tchórzami. Śmierć samobójcza z idiotycznych powodów nie przynosiła chwały - nawet jeśli pragnęli niczym wojownicy po śmierci zasiąść na uczcie, a po tym stoczyć najchwalszą walkę, to nie był sposób na spełnienie tych pragnień. On sam uznawał śmierć za głupią. Nie było powodów ani idei, za które mógłby oddać życie - nic nie było tego warte, w końcu liczyło się przetrwanie. Dla martwych idee nie mają znaczenia - a często te upadają, kiedy nie ma tych, którzy mogliby je głosić.
Dlatego niektóre idee trzeba było wytępić u źródła. Tak jak czarownice pokroju tej, z którą Deirdre sobie poradziła przy pomocy czarnej magii.
- Nie o to chodzi w iluzjach? Aby wywoływały emocje i prowokowały? - rzucił spokojnie, nieco zirytowanym podobnymi zmianami. Było ich wiele, a dobre iluzje potrafiły mieszać w głowie i odczuciach po mistrzowsku. Zabawa z transmutacją była niebezpieczna, przecież wiedział o tym sam, nawet jeśli jego zainteresowania były głównie amatorskie. Świat skrywał przed nimi ogrom tajemnic, a iluzje utrudniały rozróżnienie prawdy od kłamstw. - Zobaczymy co będzie dalej... - dodał już ciszej, nie mając zamiaru nawet podnosić użycia czarnej magii przez Deirdre - nie, tym bardziej nie w stanie, w którym czarownica się znajdywała. Po co miałby ją drażnić dodatkowo, jeśli przede wszystkim mieli dobrze bawić się tutaj w tym miejscu, podczas wesela?
Chociaż zupełnie nie rozpoznawał tego miejsca, chłód korytarzy przyjął z wdzięcznością. Stanowczo wolał zimno od upałów i płomieni - nawet jeśli kamienna komnata o niczym mu nie mówiła.
Przesunął wzrok na madame Mericourt, zaraz lekko kiwając głową na znak zrozumienia. A po tym znów na kobietę, którą mieli doprowadzić do obłędu. Jak mieli tego dokonać? Miał kilka pomysłów w zanadrzu, ale przede wszystkim posiadali magię, którą możliwe, że nikt inny mógł posługiwać się w tym miejscu. Nawet było to bardziej niż prawdopodobne, spoglądając na innych ludzi i służbę zgromadzonych w komnacie.
Pozwolił jednak Deirdre mówić i kontynuować jej przedstawienie, samemu kierując dłonie za plecy i to też w nich ściskając różdżkę. Może tym razem uda mu się sprowokować lepszą iluzję zaklęciem? Zagrać nieco na nosie tych, którzy się tutaj znajdywali.
Postąpił krok w bok, później krok do tyłu, powoli schodząc z widoku mugolki, która skupiała się na słowach i sylwetce jego towarzyszki. Nie powinni zaczynać się przekrzykiwać - miał o wiele lepszy pomysł w tej chwili.
- Caneteria Ficta - wyszeptał, za plecami różdżką wywołując odpowiedni ruch, a do ich uszu dotarły proste odgłosy sączenia się czegoś - jakby miejsce było zalewane, coś wdzierało się do zamku, coś pluskało. Co było lepszym podparciem kłamstw Deirdre niż iluzja zapachu, dźwięku lub obrazu, kiedy coś więcej niż jeden zmysł otrzymywał sugestię, że coś było nie w porządku?
Kobieta mogła z łatwością podważyć słowa, ale trudniejsze było to do zrobienia, kiedy kolejne bodźce potwierdzały tak banalne kłamstwa.
Rozejrzał się zaraz po pomieszczeniu, zaraz wbijając lodowe spojrzenie w kobietę - spojrzenie, które było rozpoznawane przez ludzi północy, kiedy jego przodkowie wciąż zamieszkiwali Skandynawie. Jasne włosy, lodowe spojrzenie i skorość do pomocy.
- Pani... Są tutaj! - zawołał zaraz, jakby chcąc potwierdzić, że dźwięk był prawdziwy; że coś zwiastował. - Już za późno, nie zdążyliśmy... Wdarli się przez bramy! - zawołał, zachowując jednak neutralny wyraz twarzy, może odrobinę bardziej smutny niż zazwyczaj. Była to gra pozorów i iluzji, gra na umyśle iluzji, która była stworzona właśnie po to, aby zostać oszukaną.
Never see the truth, that final breakthrough
-Entschuldigung? - niemiecki dyplomata uniósł z niedowierzaniem brwi, spoglądając na Septimusa z góry. Właściwie to był trochę niższy od niego, ale i tak miał ten specyficzny wzrok - Stefan zawsze patrzył na Vanity'ego gdy miał mu zasugerować jaki ty jesteś głupiutki, wszystkim się zajmę. Niemiec wygiął usta w ironiczno-łagodnym uśmieszku, ale w przeciwieństwie do blondyna z przeszłości Septimusa - nie zamierzał się niczym zajmować. -Służę zatem milczącym wsparciem gdy będzie pan samodzielnie rozwikływał zagadkę tej komnaty. - wycedził powoli, przechodząc na angielski chyba tylko po to, by jego towarzysz oraz reszta zgromadzonych usłyszeli jak się wyzłośliwia.
Niemiec zamrugał, gdy Edgar powiedział do nich dokładnie to samo, ale po angielsku. Czyżby ten gość też znał niemiecki, czyżby byli w zmowie?
-Czy on wyzwał nas od... iluzji?! - bąknął Francuz z niedowierzeniem.
-Nie tylko on. - pożalił się Niemiec, a Francuz wydawał się szczerze urażony. -Powodzenia, monsieur. - syknął do Edgara, pozostawiając mu znalezienie zagadki. Burke prawie mógł dostrzec kształt oczodołów, było blisko, ale iluzja wciąż migotała - i Edgar nie mógł złożyć jej w całość.
Dyplomaci założyli ręce na torsach, niemalże w bliźniaczych gestach i nie odzywali by się już wcale - ale Amelia zdołała przykuć ich uwagę. Francuz nadal wydawał się nieporuszony, ale Niemiec spoglądał na Eberhart z zainteresowaniem, rozpoznając w niej - i w jej nienagannym akcencie - własną rodaczkę.
-Mądre słowa, Fraulein.... - westchnął. -Ale dlaczego zadaje się pani z tymi... Anglikami? Może niech oni tutaj zostaną, a my wyjdźmy się bawić? - zaproponował, zniżając lekko głos - tak, by sprawiać pozory, że nie chce być słyszany przez Septimusa (choć doskonale wiedział, że jest). Ale Amelia mówiła dalej, a Niemiec przewrócił oczami i nachylił się do Francuza - tym razem zniżając głos do prawdziwego szeptu. Przetłumaczył mu jej słowa, a Francuz odmruknął - słyszalnie dla Amelii. -Faktycznie, nigdy nie ufałem Sealhowi, ci Sallowowie i Anglicy są tacy... śliscy.
-Może po prostu przełknijmy dumę i... - Niemiec zawahał się - nie wierzył do końca, by goście mogli naprawdę uprzyjemnić ich iluzję i by Sealh się zemścił, ale Amelia skutecznie zasiała w nim... wątpliwości. Nie mieli nic do stracenia, wystarczy okazać im czaszkę - i nie myśleć o reszcie nieprzyjemności.
-Liczymy na pani wdzięczność, madame. - żegna się francuski ambador, a pokój wraca do normy.
Prawie do normy. W kolejnej ramie widzicie druida Sealha.
-No proszę, imponujące. Nikt jeszcze nie powołał się na mnie, panno Eberhart. - kłania się jej lekko, Amelia zna tą minę. Cornelius zawsze ma taką minę, gdy przegrywa partię szachów. -Ale przed wami jeszcze ostatnie wyzwanie... być może najłatwiejsze, a być może najtrudniejsze. Zapraszam do specjalnego obrazu. - Sealh wskazuje Wam własną ramę, ale gdy ją przekraczacie - znika.
A za nią - czeka na Was wyzwanie, którego chyba się nie spodziewaliście...
Gratulacje - z uwagi na remis przechodzicie do ostatniej rundy specjalnej!
- Spoiler:
Panny Dworskie Znajdujecie się we wnętrzu pałacu - najpewniej szlacheckiego, choć nigdzie nie znajduje się godło i nie możecie skojarzyć konkretnego rodu. Wokół kręcą się dwórki, ubrane w strojne suknie, zgodnie z modą sprzed wieków. Czujecie zapach farb olejnych i terpentyny i dostrzegacie ogromne płótno, oraz pracującego w skupieniu malarza. Na środku pokoju stoi zaś bardzo nadąsana sześcioletnia dziewczynka, młodziutka szlachcianka pozująca do portretu.
-Nudzę się. - marudzi (jakby to nie było ewidentne), tupiąc nóżką i spoglądając na pokój z wyraźną irytacją. Nagle dostrzega Was, a na jej twarzy pojawia się umiarkowane zainteresowanie. -Kim jesteście? Rozbawcie mnie, natychmiast. - rozkazuje wam, unosząc władczo podbródek.
Do jednego z Was podbiega dwórka, a na jej twarzy maluje się autentyczne przerażenie.
-Proszę, pomóżcie! Nam brakuje już pomysłów, a ostatnio gdy się nudziła, jej magia dziecięca zniszczyła płótno malarza - a teraz jej portret jest już prawie gotowy, musimy jakoś ją uspokoić! - szepcze, bezradnie, a w jej oczach lśnią łzy. Lord tego dworu jest bardzo surowy, z pewnością ukarze stosownie służbę i malarza jeśli jego córka znowu zepsuje własny portret.
Zadanie: Musicie rozbawić i uspokoić dziewczynkę, by pozowała do portretu dalej. Intuicyjnie może Wam przyjść do głowy dowolna biegłość artystyczna, ale możecie też uspokoić dziecko w zupełnie inny sposób - liczy się zarówno pomysł, jak i dostosowanie go do temperamentu małej szlachcianki.
Brak konkretnego ST - to runda finałowa, wszystkie chwyty dozwolone!
Deirdre i Oyvind
Znajomość szekspirowskiego dzieła oraz wprawa w kłamstwie pozwoliły Deirdre działać szybko - tak szybko, że Mericourt przezornie nie dała lady Macbeth dojść do głosu. Królowa spoglądała na nią surowo, chciała chyba nawet ją zreprymendować, ale Deirdre tchnęła w swoje słowa idealną mieszankę niepokoju, pokory i pilności - przekonująco opowiadając o tym, że nie ma czasu do stracenia, że fatum wreszcie doścignęło lady Macbeth.
Oyvind szybko wsparł jej słowa - iluzją dźwięku, na tyle głośną aby natychmiast przykuć uwagę królowej i na tyle abstrakcyjną by pozostawić pole do popisu dla galopującej wyobraźni lady Macbeth. Czy to szum wodospadu, czy to żołnierze brodzący w kałużach, czy raczej...?
Jej umysł pognał tylko w jedną stronę.
-Krew. - pisnęła głosem nieprzystającym do dumnej królowej, cofając się w panice do tyłu. Biodrami uderzyła o stół, a gdy podparła się ręką - zobaczyła coś, co ją przeraziło. Wzniosła dłonie do twarzy. -Zalewa nas krew... - uświadomiła sobie, wlepiając w Deirdre i Oyvinda rozbiegane spojrzenie.
Była na Waszej łasce.
A zamek był pusty. Tylko ona, Wy i kolejna rama - w której widzieliście już znajomy korytarz, a nie kolejny obraz. Najwyraźniej zabawa dobiegała końca, ale pewnie mogliście zostać tutaj jeszcze chwilę.
Gratulacje! Ukończyliście zabawę! Po postach rywalizującego o pierwsze miejsce duetu pojawią się post podsumowujący Sealha oraz upominki-niespodzianki. Możecie, choć nie musicie napisać postów kończących.
Lady Macbeth jest na Waszej łasce - jeśli macie na to ochotę, możecie wyżyć się na szlamowatej królowej w dowolny sposób.
Tristan i Evandra
Choć iluzja wreszcie wydawała się spokojniejsza w porównaniu z apokaliptyczno-wojennym klimatem poprzednich wyzwań, to jej niestabilność zaczynała irytować. Jak na arystokratów przystało, lord i lady Rosier nie okazali ani zakłopotania ani zdenerwowania chaotycznymi ornamentami i przedziwnym kształtem. Słusznie odgadli, że rozwiązanie może im zostać podane natychmiastowo przez lodowato uprzejmych dyplomatów - wystarczyło ich tylko do tego przekonać.
Evandra spróbowała pierwsza, a choć urok wili sprawił, że uśmiechy na twarzach mężczyzn (szczególnie Francuza, do którego się zwracała i który rozumiał jej słowa - Niemiec podziwiał zaś jej urodę) stały się szersze, a spojrzenie łagodniejsze, to ambasadorowie nie odnieśli się od razu do jej słów - być może grając na czas, a być może nie biorąc prześlicznej damy całkowicie na poważnie. W ich czasach z kobietami nie rozmawiało się wszak o poważnych sprawach, musieli być do tego przekonani.
Wtedy Tristan postanowił zagrać im na ambicji. Skutecznie - Francuz drgnął nerwowo i przestąpił z nogi na nogę. Niemiec posłał mu ostre spojrzenie, chyba czując się wykluczony z konwersacji - ale drugi ambasador już zaczął mówić, porwany południowym temperamentem.
-Ależ monsieur, cóż mi pan sugeruje! Nawet l'imbecile zauważyłby, że to czaszka - a gdym próbował zaimponować tej ślicznej damie, zrobiłbym to m ą d r z e j. - parsknął spontanicznie i urwał, uświadamiając sobie, że właśnie niemądrze zdradził im odpowiedź. Być może nie był jednak najlepszym dyplomatą, a być może urok półwili skutecznie utrudnił mu kontrolę nad własnymi impulsami.
Tristan podjął ten trop i natychmiast, skutecznie ustabilizował iluzję. Komnata znów wydawała się szykowna i symetryczna, a Francuz westchnął z rezygnacją.
-Gratulacje. Czy mogę zaproponować państwu toast? - zaproponował przepraszająco, ale na ścianie już widzieliście kolejną ramę - a za nią korytarz, nie kolejny obraz. Wino pite w rzeczywistości z pewnością będzie smakować jakoś lepiej niż w iluzji, a Sealh zadbał o to, by na korytarzu serwowano trunki gościom wychodzącym z kolejnych ram.
Zanim zdążyliście jednak wyjść na korytarz, obraz znowu zadrżał - trochę tak jak wcześniej, ale inaczej. Twarz niemieckiego ambasadora, dotychczas milczącego, zmieniła się w rysy twarzy Sardanapala - a on odezwał się nagle nieswoim głosem, bez śladu akcentu.
-Czemu najsilniejsze i najpotężniejsze drzewo miałoby kłaniać się innym? Czemu miałoby drżeć przed burzą, gdy może nagiąć prawa rzeczywistości? - odezwał się, na pozór bez sensu, wlepiając spojrzenie w Tristana. Czyżby asyryjski władca chciał cofnąć swoje wcześniejsze słowa, czyżby obraz się zepsuł? Zanim lord Rosier zdążyłby się nad tym zastanowić, ambasador odezwał się znowu, tym razem z poprawnym, niemieckim akcentem. -Z zainteresowaniem będę śledził pańską karierę polityczną, sir. - skłonił się z szacunkiem najpierw Tristanowi, a potem Evandrze - choć patrzył raczej na jej dłonie, nie na nią samą.
Na pewno speszyła go jej uroda, a iluzje nie były przecież idealne. Magia użyta do stworzenia tych obrazów była skomplikowana, podatna na niestabilności.
Na korytarzu mogliście prędko zapomnieć o tym zdarzeniu, poczęstowani przez kelnera kieliszkiem szampana lub drogiego wina, do wyboru. Widzieliście już gości wychodzących z ram, choć najwyraźniej czekano jeszcze na dwie pary.
Gratulacje! Ukończyliście zabawę! Po postach rywalizującego o pierwsze miejsce duetu pojawią się post podsumowujący Sealha oraz upominki-niespodzianki. Możecie, choć nie musicie napisać postów kończących.
Belvina i Drew
Iluzje miały zapewnić gościom dobrą zabawę, ale w Belvinie zasiały zazdrość - dotychczas jej nieznaną, ale silną. Kobieca złość była nieoceniona w swojej wielkości. Dzięki zazdrości, Blythe mogła odnaleźć w sobie determinację. Niezależnie od tego, czy Belvina chciała pokazać Drew, że potrafi radzić sobie z iluzjami równie dobrze jak on; czy widok Nimue zirytował ją równie mocno jak wili - determinacja pozwoliła jej momentalnie nabrać podejrzeń wobec młodej czarodziejki. A dzięki nim, natychmiast zorientowała się, że pędy krzewów nie zachowują się naturalnie. Choć panna Blythe nie potrafiłaby rozbroić pułapki Lignumo, to Nimue dopiero zaczęła ją nakładać i nie ukończyła swojej pracy - a iluzje rządziły się swoimi prawami. Gdy tylko Belvina skierowała różdżkę na pędy, poczuła, że teraz to ona sprawuje nad nimi absolutną kontrolę. Rośliny odsunęły się od Merlina, nie mogąc już mu zagrozić.
-...co? Nimue, co to ma znaczyć? - zdziwił się starszy czarodziej, najpierw rozglądając się na boki, a potem wpatrując w Nimue z bolesnym niedowierzaniem.
Czarodziejka nie miała szansy mu odpowiedzieć. Drew nie zamierzał ryzykować, że kobiece wdzięki rozbroją Merlina i rozwieją jego podejrzenia - a choć jego czar nie sięgnął celu, to promień zaklęcia chybił o włos od Nimue i zdążył ją rozproszyć. Czarodziejka pisnęła, spróbowała odskoczyć (niepotrzebnie), aż zwróciła roziskrzone spojrzenie na Drew.
-Jak śmiesz mnie atakować, ty kmiocie! Prawie mi się udało! - maska opadła, kobieta dała się ponieść złości, zabijając Drew wzrokiem niczym wściekła harpia albo wila.
Takiego właśnie dowodu potrzebował Merlin. Nie widział już przed sobą słodkiej i wdzięczącej się młodej dziewczyny - wybuchając, pokazała swoją prawdziwą twarz.
-Ja... Nimue, ty... - sięgnął po różdżkę i ze smutkiem wycelował w czarodziejkę. Nie rzucił jeszcze czaru, ale nie musiał się śpieszyć. Gdy był czujny, pozostawał o wiele potężniejszym magiem od Nimue. -Zostawcie nas, proszę. - poprosił z rezygnacją.
Nauczkę wymierzy jej sam.
Obok nagle zmaterializował się druid Sealh, zdający się doskonale pasować do tego krajobrazu.
-Pomyśleć, że urodziłem się o pokolenie za późno, by poznać go osobiście. Brawo, brawo, ale zostawmy kochanków ich kłótni. Przed państwem jeszcze jedno wyzwanie. - zwrócił się do Belviny i Drew, gestem wskazując na kolejną ramę.
A w niej - czekało wyzwanie, jakiemu jeszcze nie mieliście okazji stawić czoła.
Gratulacje - z uwagi na remis przechodzicie do ostatniej rundy specjalnej!
- Spoiler:
Panny Dworskie Znajdujecie się we wnętrzu pałacu - najpewniej szlacheckiego, choć nigdzie nie znajduje się godło i nie możecie skojarzyć konkretnego rodu. Wokół kręcą się dwórki, ubrane w strojne suknie, zgodnie z modą sprzed wieków. Czujecie zapach farb olejnych i terpentyny i dostrzegacie ogromne płótno, oraz pracującego w skupieniu malarza. Na środku pokoju stoi zaś bardzo nadąsana sześcioletnia dziewczynka, młodziutka szlachcianka pozująca do portretu.
-Nudzę się. - marudzi (jakby to nie było ewidentne), tupiąc nóżką i spoglądając na pokój z wyraźną irytacją. Nagle dostrzega Was, a na jej twarzy pojawia się umiarkowane zainteresowanie. -Kim jesteście? Rozbawcie mnie, natychmiast. - rozkazuje wam, unosząc władczo podbródek.
Do jednego z Was podbiega dwórka, a na jej twarzy maluje się autentyczne przerażenie.
-Proszę, pomóżcie! Nam brakuje już pomysłów, a ostatnio gdy się nudziła, jej magia dziecięca zniszczyła płótno malarza - a teraz jej portret jest już prawie gotowy, musimy jakoś ją uspokoić! - szepcze, bezradnie, a w jej oczach lśnią łzy. Lord tego dworu jest bardzo surowy, z pewnością ukarze stosownie służbę i malarza jeśli jego córka znowu zepsuje własny portret.
Zadanie: Musicie rozbawić i uspokoić dziewczynkę, by pozowała do portretu dalej. Intuicyjnie może Wam przyjść do głowy dowolna biegłość artystyczna, ale możecie też uspokoić dziecko w zupełnie inny sposób - liczy się zarówno pomysł, jak i dostosowanie go do temperamentu małej szlachcianki.
Brak konkretnego ST - to runda finałowa, wszystkie chwyty dozwolone!
Gratulacje wszystkim za udaną rundę!
Amelia, Septimus i Edgar otrzymują 1 pkt za ustabilizowanie iluzji, oraz 0.5 pkt za rozumienie się bez słów (identyczne teksty Edgara i Septimusa, które, choć wypowiedziane w różnych językach skonfundowały ambasadorów)
Evandra i Tristan otrzymują 1 pkt za ustabilizowanie iluzji oraz 0.5 pkt za połączenie uroku z wili z grą na ego Francuza.
Belvina i Drew otrzymują 1 pkt za ustabilizowanie iluzji oraz 0.5 pkt za rozbawienie Merlina (który z uwagi na poważną funkcję nie mógł okazać rozbawienia, ale zastanowił się co na brodę Merlina wyrabiał)
Deirdre i Oyvind otrzymują 1 pkt za ustabilizowanie iluzji i 0.5 pkt za kreatywne użycie Canateria Ficta by dopiec Lady Macbeth.
Finałowa punktacja
1. Amelia, Septimus & Edgar oraz Drew & Belvina - 5.5 punktów, rywalizacja rozstrzygnie się w rundzie specjalnej
2. Tristan i Evandra 5 punktów
3. Deirdre i Oyvind 4 punkty
Amelia, Septimus, Edgar, Drew, Belvina - 72h na ostatni odpis, ale dajcie znać gdybyście potrzebowali przedłużenia
Tristan, Evandra, Deirdre, Oyvind - organizatorzy dziękują za pasjonujące odpisy i zachęcając do śledzenia posta podsumowującego! Możecie, ale nie musicie napisać posty końcowe (bez deadline).
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire :: Pałac Zimowy