Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire :: Pałac Zimowy
Skrzydło zachodnie
Ale nie wiedział, toteż jedyne co mogło go ucieszyć, to objawienie się Sealha przed ich oczami. Myślał, że to już koniec. Jak bardzo głupi był.
Septimus Westchnął przeciągle, kiedy okazało się, że zabawa owszem – zmierzała już do końca, jednak nim to się stanie… Ostatnie wyzwanie. Nie pomagało wspierające ramię Amelii, nie pomagała jej czułość, którą doceniał i o którą był gotowy walczyć. W momencie materializacji się przed nimi sylwety dziecka i pokoju w którym przebywała, a także całości służby ją otaczającej, Vanity miał ochotę zwyczajnie chwycić za różdżkę i odteleportować się z dala od całego zamieszania. Wiedział jednak, że po tak długiej wędrówce, nie należało już zawracać, w końcu droga którą pokonał była już nadto długa.
- Ja… Spróbuję – powiedział tylko miękko ku służce, znajdując w sobie dziwaczne pokłady samozaparcia i spokoju. Oczywiście – dłonie wciąż mu się trzęsły. I oczywiście, wciąż pozostawał zestresowany jak diabli, jednak posiadał pewien pomysł. Wiedział też jak rozmawiać z dziećmi, mając z nimi kontakt na przykład w przypadku córki Valerie i Kruegera. Skupienie na sobie uwagi małych istotek było ciężkie, ale Septimus znał to z autopsji – sam miał ogromne problemy z koncentracją, jeżeli nie mógł znaleźć ujścia dla wewnętrznej energii w fizyczności. Musieli urządzić dziewczynce mały spektakl, byle chciała wytrzymać z nimi chociaż chwilę, chociaż moment.
- Kim my jesteśmy? Słoneczko, aż dziwne że pytasz. Jestem najznamienitszym fryzjerem po tej stronie świata, właśnie przyszedłem uczesać Lorda Edgara, którego to zaraz po tobie uwieczni ten znakomity malarz… – kłamał, bo czemu by nie, dzieci bywały naiwne, szczególnie te z dobrych domów, w których niewiele miały kontaktu z brutalną rzeczywistością. – Skoro chcesz rozrywki, to możesz popatrzyć na moją golarską wirtuozerię. Mam dziś ochotę na coś nietuzinkowego… Co by tu zaprezentować… – mówił, obracając się i opierając dłoń na policzku w wyrazie jasnego zastanowienia. Nim jednak Egdar zdążył zaprotestować, Vanity już wyciągał różdżkę zza marynarki i wykonując trywialny wręcz ruch dłonią, przywołał równie trywialne zaklęcie. – Capillus – które obejmując swoim zakresem fryzurę Burkego, zamieniło jego czuprynę w bujną, jaskrawie wręcz rudą grzywę. Kwiatowe motywy umieszczone w jego rajskim upięciu, a także pojedyncze niezapominajki, drobne kwiatki, które czar ten utknął w brodzie szlachcica podkreślały kuriozum działania.
Septimus spodziewał się, że zabawa kosztem kogoś tak dumnego, jak lokalny Szlachcic może skończyć się nieprzyjemnie. Czuł jednak, że w ostatniej turze zabawy… Przecież powinni już dać z siebie tak zwane trzydzieści… Nie, nie trzydzieści. Sto procent. Dać z siebie sto procent.
kings and queens
- Sięgniecie jeszcze po szable, panowie? - zwróciła się do nich głosem ociekającym dezaprobatą i zmęczeniem, marząca wyłącznie o powrocie do balowych kątów Zimowego Pałacu, gdzie mogłaby zmyć cierpkie doświadczenia zabawy za pomocą przynajmniej kilku kieliszków dobrego alkoholu. O dziwo cały proceder zaczął się intrygująco, oburzał od pierwszych sekund, jednak Amelia czuła rozrywkę, której teraz w niej brakowało - przez doświadczenia z Sardanapalem, od wtedy wszystko runęło, sunąc po równi pochyłej.
Podczas gdy dwaj panowie hucznie rozwiązywali swoje konflikty, czarownica ruszyła w kierunku pozującej dziewczynki. Obeszła jej krzesło, stanąwszy za nią, po czym pochyliła się do uszu szlachcianki, odgarnąwszy z jej chudziutkiego ramienia lok ślicznych włosów. W porównaniu do tych, które teraz prężyły się na głowie Edgara, fantazyjne, awangardowe.
- Wiesz, panienko, czym jest akromantula? - zagadnęła półszeptem, pozwoliwszy głosom Septimusa i Edgara nieść się w sposób bardziej tubalny, wręcz uderzający o ściany echem posępnych dyskusji i czczych, póki co, gróźb. - To olbrzymi pajęczak, niezwykle jadowity, żywiący się ludzkim mięsem. Mięsem dzieci, które zwabiają je głośnymi piskami i wierceniem się na krzesłach. Myślisz, że jesteś tu bezpieczna? Wygłodniała akromantula z łatwością wespnie się po ścianach tego domu, rozbije okno i złapie cię w sieć. Wstrzyknie truciznę, która sprawi, że przestaniesz się ruszać, jednak odczujesz każde ukłucie bólu. A wszystko dlatego, że nie zechciałaś dzisiaj zapozować do głupiego portretu - ciągnęła sykliwie. W rzeczywistości pajęczak nigdy nie wdarłby się do żadnego domu, ale dziecko nie musiało i nawet nie powinno o tym wiedzieć, nie w tym wieku. Na ustach Amelii pojawił się kwaśny uśmiech. - Jeśli teraz wstaniesz i uciekniesz - kontynuowała, - na pewno cię znajdzie. Skorzystaj z mojej rady: wytrzymaj. Malarzowi zostało już niewiele pracy, a raczej nie warto poświęcać życia w imię - czego? Walki z nudą? Błagam. Po śmierci nudziłabyś się już zawsze.
but no more mistakes like i made before.
would it be so hard to understand?
Deirdre doceniała ideologię stojącą za tą krotochwilą, przypisała nieistotny obiektywnie punkt Corneliusowi, wierząc, że to on stał głównie za koncepcją prowadzonej przez Setha rozrywki. Dobiegającej końca, zamek, w którym znajdowali się wraz z przerażoną i oszalałą lady Macbeth rozmywał się w mgle, rozpadał się na drobne elementy - wiedziała, że mogła zaczepić się w tej ułudzie jeszcze na kilka chwil, przykładnie karząc mugolską uzurpatorkę, zabawić się jej kosztem, poprawić sobie nastrój, ciągle intensywnie rozkołysany doświadczeniami z obrazem spełniającym najśmielsze marzenia. Nie wyciągnęła jednak różdżki, wolała nie ryzykować obnażeniem swych czarnomagicznych zdolności w pełni, nie znała Borgina aż tak dobrze, wolała też zachować choć odrobinę tajemnicy: to ona przecież dodawała pikanterii codzienności. Nawet tej zamkniętej w czułych objęciach ram obrazów. Te wirowały wokół nich, lecz za progiem nie znajdowała się kolejna rzeczywistość, a korytarz zachodniego korytarza, w którym rozpoczęli tę zabawę.
Zgrabnie wylądowała na posadzce, ciągle zarumieniona, a girlandy łańcuszków ozdabiających suknię zabrzęczały niczym melodia oznajmiająca pojawienie się na sali wyjątkowego gościa. Nie musiała, ale i tak skorzystała z wyciągniętego ramienia Borgina, wsparła się na nim i posłała mu lekki uśmiech, zanim rozejrzała się dookoła, by poznać zwycięzców. Ci jeszcze nie zostali wyłonieni, ujrzała jednak wyraźnie Tristana i Evandrę. Parę tak piękną, możną i przyciągającą wzrok, że aż dziw, iż nie napotkali ich wcześniej. Czarownica skłoniła lekko głowę w geście powitania, lecz nie skupiała wzroku na nadobnemu nestorstwu zbyt długo: bolała ją obecność tego perfekcyjnego duetu, wolała więc oszczędzić sobie przykrości. Zwróciła się więc ku Borginowi, muskając lodowatymi palcami wierzch jego dłoni. - Dziękuję, Oyvindzie, za pouczającą i przyjemną wspólną przygodę. Wierzę, że przed nami jeszcze wiele podobnych wyzwań - powiedziała uprzejmie, z lekkim, słodkim uśmiechem, po czym wspięła się na palce i musnęła jego policzek w krótkim, francuskim pocałunku, ledwie dotykając wargami męskiej skóry. - Tak żegnaliśmy się we Francji. Liczę jednak, że niedługo się spotkamy - dodała lekko rozbawionym tonem, po czym przyłączyła się do ewentualnych oklasków witających zwycięzców konkurencji, a później, nim ktokolwiek zdołałby ją zatrzymać, zniknęła w półcieniach korytarza, powracając do głównej sali.
| dei zt
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Poprawiłem mankiety koszuli, kiedy to moim oczom ukazało się przestronne, bogato złocone pomieszczenie, a w nim pełno służek, malarz oraz najpewniej sprawczyni zamieszania. Mała dziewczynka. Westchnąłem pod nosem zdając sobie sprawę, iż zupełnie nie mam ręki do dzieci, ba, takowych krzyk i irracjonalna złość doprowadzały mnie do szału. Być może to był powód, dla którego wciąż nie doczekałem się potomka (lub o takim nie miałem pojęcia). Przeniosłem krótkie, dość wymowne spojrzenie na Belvinę, jaka doskonale zdawała sobie sprawę z mojego podejścia, po czym wsłuchałem się w słowa małoletniej, a następnie służki. Czy to był jakiś kiepski żart? Wyglądałem na klauna albo cholernego barda? -Na zawołanie to nawet się nie da puścić z pewnej części ciała powiewu powietrza- rzuciłem z ironicznym uśmiechem. Cóż to za nieudolni rodzice trzymają pod swymi skrzydłami równie rozwydrzonego kaszojada? Pokręciłem głową, a zaraz po tym skupiłem wzrok na służce pragnąc dokładnie przyjrzeć się rysom jej twarzy. Wiedziałem co uczynić, jak zagrać jej, nie dzieciakowi na nerwach. Naprawdę przypominaliśmy parę cyrkowców lub guwernantek? Powoli moja twarz zaczęła przeobrażać się w tą należącą do proszącej nas o pomoc kobiety. Nigdy nie lubiłem przybierać dziewczęcych rys, ale czasem moja złośliwość wygrywała z zasadami. Nawet nie patrzałem na Belvinę, bowiem i tak wiedziałem, że będzie mi to wypominać przez kilka kolejnych tygodni. Jak tylko powie innym… nie chce wiedzieć, co się wtedy stanie. -Proszę pomóżcie nam- rzuciłem próbując nieudolnie naśladować jej głos. -Jesteśmy fatalną służbą, mamy do wszystkiego dwie lewe ręce- kontynuowałem gestykulując podobnie jak ona. Akurat do takich małych rzeczy miałem oko, często obserwowałem ludzi. -Gdy nadejdzie wojna nikogo z nas nie sięgnie, bo sami wcześniej poumieramy z nudów- drążyłem udając przerażonego, choć na usta cisnął mi się ironiczny uśmiech. Ignorowałem dziecko, patrzyłem wprost w oczy dwórki. -Chyba musimy dwa tygodnie srogiej zimy spędzić na dworze, żeby znów zacząć myśleć- wywróciłem oczami, po czym powróciłem do swojej własnej postaci. Wcześniej rzecz jasna ukazałem swoje oblicze małej krzykaczce, której rozkazywanie uderzyło do głowy. -Dogadasz się z Belviną, ona też lubi jak wszyscy dookoła niej skaczą. Mimo wszystko możemy umówić się tak, że ten gościu z wąsem- wskazałem palcem malarza. -Co pewnie jest nudny jak twoje służki, dokończy swoje zadanie, bo inaczej twój tata wrzuci go do rzeki, a potem pójdziemy się rozerwać. Lubisz sport? Wypuścimy chochliki kornwalijskie i będziemy obstawiać, która pierwsza z obecnych tu pań będzie szybciej uciekać- zaproponowałem zbliżając się w kierunku mężczyzny i zacisnąłem mu dłoń na barku.
-Sprężaj się kolego, nasza gwiazda kapituluje, a nie wyglądasz na takiego, co lubi się syrenami- szepnąłem do jego ucha i posłałem mu szeroki uśmiech. -Stawiam czterdzieści czekoladowych żab na nią- dodałem znacznie głośniej wskazując palcem służkę krzątającą się gdzieś na uboczu. Niby taka cicha, ale liczyłem, że nas zaskoczy. Nie miałem pojęcia czy wiedziała czym te słodkości były, ale może sam fakt czekolady ją przekona. Szlag, sam bym dał się na to namówić, gdyby tylko wcześniej ktoś je nasączył ognistą.
- Chyba każdy ubolewa nad tym.- odparła, spoglądając na Sealha. Nie wątpiła, że wiele osób chciałoby poznać osobiście wielkiego Merlina, zamienić z nim, chociaż kilka słów. Po części Im się to udało, lecz to był tylko obraz, mający pewnie niewiele wspólnego z prawdziwym czarodziejem.
Nie zwlekała przechodząc do ostatniej iluzji, przekraczając ramę i krzywiąc się lekko, kiedy dotarło do niej dziecięce marudzenie. Przyglądała się temu, co właśnie miało miejsce. Wszystkie dwórki krzątające się na około jak w popłochu. Smarkula musiała być tak wymagająca, jak wydawała się na pierwszy rzut oka. Zamierzała uspokoić i zbesztać dziewczynkę, lecz kiedy obejrzała się na Drew, zamilkła. Wiedziała dobrze o jego umiejętnościach, również o tej genetycznej, którą przejął od któregoś z rodziców. Mimo to nie spodziewała się, że wykorzysta to w podobny sposób. Przyglądała mu się z rozbawieniem, słuchając tej parodii jednej z biednych służek. W innej sytuacji może nie byłby to najlepszy pomysł, ale w przypadku rozpieszczonej małolaty, wydawało się skazane na sukces. Prychnęła cicho pod nosem, kiedy Drew nie oszczędził sobie kąśliwości względem niej. Wredny. Odgryzie mu się później, teraz coś innego było priorytetem.
Podeszła bliżej smarkuli, by przykucnąć przy niej. Wiedziała, że przeszkadza tym malarzowi, ale musiał poczekać, inaczej czeka go zaczynanie od nowa.
- Ma rację, ale kto nie lubi, jak inni się słuchają i robią, co trzeba? – spytała z uniesioną brwią i uśmiechem, jakby to była największa oczywistość. Skoro Macnair narzucił jej taką rolę, dlaczego miałaby tego nie wykorzystać, nawet jeśli prawda była zgoła inna.- Widziałaś, co potrafi mój przyjaciel.- podjęła, czując, jak kąciki jej ust drżąc przy podobnym określeniu Drew.- Jeśli pozwolisz malarzowi dokończyć swój portret, który bez wątpienia będzie najpiękniejszy, bo przecież będziesz na nim Ty. Mogę poprosić Drew, aby upodobnił się do innych... pożartujemy sobie z osób, które wybierzesz, porobimy im psikusy.- dodała zachęcająco.- A jeśli będziesz cierpliwa jeszcze przez kilka minut, będę miała dla ciebie niespodziankę. Coś, czego nigdy nie widziałaś i będzie naszą tajemnicą.- obiecała jej szeptem, aby nikt więcej nie usłyszał. Patrząc na wystrój wnętrza oraz stroje wszystkich zebranych tu osób, nie trudno będzie zaskoczyć dziewczynkę czymś, co obecnie było normą, lecz w tamtych czasach, pozostawało nowością.- Więc jak? Pozwolisz, by dokończono obraz? A w tym czasie ja i Drew, znajdziemy wystarczająco chochlików, by zabawa trwała tyle ile tylko będziesz chciała.- uśmiechnęła się szerzej, gotowa odsunąć już, jeśli tylko usłyszy odpowiedź.
W nocy
Bez nikogo
Szlachcianka zmarszczyła lekko nosek, gdy Septimus nazwał ją słoneczkiem - żadna ambitna kobieta nie lubi podobnego protekcjonalizmu, nawet taka mała. Za to gdy zaczarował fryzurę Edgara, faktycznie rozpromieniła się jak słońce i roześmiała szczerze, aż do łez.
-Wygląda pan jak rudy lew! - pisnęła radośnie i mogłoby się wydawać, że kryzys zaraz będzie zażegnany, ale...
...błysnął błysk zaklęcia, a śmiech zamarł dziewczynce na ustach, chyba na początku trochę ją to przestraszyło, ale potem utkwiła w Septimusie zafascynowane spojrzenie. Zaklęcie, połowicznie udane, nie cofnęło co prawda Vanity'ego do stadium dwulatka, ale zaowocowało dezorientacją. Septimus poczuł, że musi walczyć ze łzami, że bardzo chciałby wrócić do domu do mamy i że musi zjeść jakieś słodycze, bo zacznie krzyczeć.
W tym stanie, walcząc z własnymi dziecięcymi instynktami, nie wyglądał zbyt zabawnie - ale zanim dziewczynka zdążyła mu się przyjrzeć dłużej, zwróciła się do niej Amelia. Mówiła o akromantuli strasznie i przekonująco, tak, że uśmiech już zupełnie spełzł z twarzy dziewczynki. Radość wywołana czarem Septimusa zniknęła, zastąpiona przez...
...nie tyle strach, co szok.
Nikt nigdy jej nie groził.
-Jak pani śmie! Moja straż mnie ochroni! Przed pająkami i przed wami! Dziewczynka była rozpieszczona, Amelia chyba nie przewidziała jak bardzo. -STRAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAŻ! - wrzasnęła, a z jej oczu pociekły łzy złości. Łzy wielkie jak grochy, a krzyk wibrował Wam w uszach niczym krzyk banshee - w dziewczynce przebudziła się magia dziecięca.
Wrzask zdawał się być niemalże namacalny, niczym fala wiatru, wypychając was z obrazu w stronę ramy.
-Gratulacje, gratulacje ostatniej rundy! - rozbrzmiał głos Sealha, choć trochę bez przekonania. Druid wyciemnił iluzję, a Wy znaleźliście się na korytarzu. Włosy Edgara wróciły do normy, nastrój Septimusa też, a kelner usłużnie podał Wam po lampce szampana.
Drew i Belvina
Dziewczynka przewróciła oczami, gdy jej służąca zaczęła prosić nieznajomych o pomoc, ale wtem...
-Pan wygląda jak ona! - pisnęła, zszokowana. -Masz bliźniaka, Adelaido! Chłopca! On nawet z postawy wygląda jak Ty! - zaklaskała w dłonie, komentując chyba fakt, że służąca była raczej szczupła i pozbawiona kobiecych krągłości. Jeśli bywała złośliwa dla swojej służby już wcześniej, a ewidentnie tak, to Drew właśnie zapewnił jej paliwa na kolejne miesiące.
Zaczęła się serdecznie śmiać, gdy prosił o pomoc. Była z natury dość niecierpliwa, ale Drew i Belvina prędko obiecali jej kontynuację zabawy, a Belvina nawet tajemniczą niespodziankę.
-Zmień się w nią! - wskazała na kolejną dziewczynę. -A potem w malarza! Odwzoruje pan jego głupie wąsy? Niech będą dłuuuugie, aż do ziemi! - poprosiła, podekscytowana. Pewnie zajęłaby Drew na długo, ale fortel z chochlikami pozwolił odwrócić jej uwagę.
-Dobrze. - uznała miłosiernie. -Nazbierajcie ich, ale szybko, bo was wychłostam. A ja pomyślę nad zakładami. Nie zna pan mojej służby, ta biega szybko, ale postawił już pan żaby - ja obstawiam karła! - traciła pantofelkiem biednego dworskiego błazna. -Szybciej, pomóż im z chochlikami! - syknęła.
A choć mogłoby się wydawać, że służba jest poniżona, to malarz pracował wytrwale - korzystając z tego, że teraz dziewczynka tylko dyrygowała i już się nie wierciła.
Dziękuję. - wyszeptał bez słów do Drew i Belviny, a i poniżeni służący spoglądali na nich z korną wdzięcznością.
-Prędzej, uwijaj się z tym obrazem. Pozwalam dokończyć, a potem zagramy! - zarządziła łaskawie.
-Skończyłem! - obwieścił po chwili malarz, triumfalnie obracając płótno w Waszą stronę - ale na obrazie nie widzieliście rozkapryszonej szlachcianki, a samych siebie.
-Gratulacje - rozbrzmiał głos Sealha, a obraz zaczął blednąć. -Odnaleźliście się w labiryncie iluzji, naprawiając zrodzony w płótnach świat. W hallu czekają na Was nagrody! - druid pojawił się w ramie i gestem zaprosił Was do wyjścia. Na korytarzu czekali już kelnerzy, z uśmiechami uznania. Jeden z nich podszedł do Belviny, by wręczyć jej niewielki obraz namalowany przez malarza. Choć o wiele mniejszy niż ogromne płótna z iluzji, idealnie nada się do zawieszenia we wspólnym mieszkaniu.
Drugi kelner podszedł do Drew ze srebrną tacą, na której znajdowały się dwa kieliszki szampana (drugi dla Belviny, chyba, że Drew zinterpretuje to inaczej...), odzyskana z iluzji piersiówka Drew (uwieczniona zresztą również na otrzymanym przez Belvinę obrazie) oraz niewielka koperta. Gdy Macnair ją otworzył, zobaczył na bileciku wykaligrafowane pismem Corneliusa słowa:
Dowolne wspomnienie, z dowolnego powodu.
Gdy tylko je odczytał, papier rozpadł się w jego dłoniach, a wraz z nim zniknął wszelki ślad nagrody-obietnicy. Macnair, wiedząc o talencie Rycerza Walpurgii, doskonale wiedział co zdawał się mu oferować pan młody. Cornelius oferował swoje usługi Śmierciożercom, w kwestiach związanych z... pracą; ale - świat wspomnień krył przecież tyle prywatnych sekretów i przyjemności.
Do Drew należała decyzja, czy podzieli się tą wiedzą - i nagrodą - z Belviną.
Kelnerzy wręczyli jeszcze nagrodę dla nich obojga - bombonierkę z wiśniami* na osłodę wszystkich zmagań, w jakich wzięli udział.
Wszyscy goście mogli pozostać jeszcze na korytarzu, racząc się szampanem, lub udać z powrotem na salę balową.
Organizatorzy przepraszają za opóźnienie i ogromnie DZIĘKUJĄ za Waszą kreatywność i zaangażowanie! Mamy nadzieję, ze bawiliście się chociaż w połowie tak dobrze jak my podczas śledzenia Waszych zmagań!
W razie pytań odnośnie nagród, prosimy parę zwycięską o kontakt indywidualny!
Zabawa dobiegła końca - możecie, ale nie musicie napisać postów końcowych. Skrzydło zachodnie jest już otwarte dla wszystkich gości.
*kat. III, odpisana z zaopatrzenia Pary Młodej.
- Przyznam, że nie spodziewałam się takiej zabawy - stwierdziła po opuszczeniu ostatniej ramy, z trudem uspokajając nerwy i oswajając się z widokiem sali - czy to naprawdę koniec, czy iluzja nadal trwa? Wystrój ich ostatniego obrazu niewiele różnił się od skrzydła zachodniego pałacu. Uniosła wzrok na męża, lustrując spojrzeniem jego twarz, by sprawdzić jego reakcję na zakończoną zabawę. - Chętnie zagłębiłabym się w szczegóły powstania tego niezwykłego labiryntu iluzji. - W oparciu o swoją szczątkową wiedzę w dziedzinie numerologii oraz biegłość transmutacji zaczęła się już zastanawiać jak wielką moc należało włożyć w obrazy, by osiągnąć tak spektakularny efekt. Czy wystarczyło skupić się na istniejącym dziele, a może trzeba było wtłaczać magię na etapie jego powstawania, od pierwszej złożonej na płótnie plamy? Zapisała w pamięci, by poruszyć tę kwestię ze swoim nowym przyjacielem.
Kelnerowi podziękowała uprzejmym uśmiechem i sięgnęła po kieliszek z szampanem. Był to jednak czysto grzecznościowy gest, nie upiła ani jednego łyku, zamierzając odstawić kieliszek w dogodnym momencie, zamieniając go na napój bezalkoholowy. Od kiedy była świadoma swojego brzemiennego stanu unikała wszelkich trunków, nie chcąc zaszkodzić pociesze. Rozglądając się wokół dostrzegła obecnych nieopodal Deirdre i jej towarzysza. Skinęła im głową w oczekiwaniu na zwycięzców zabawy. Madame Mericourt zdawała się być zdenerwowana, lecz nie sposób stwierdzić czy to przez wzgląd na poruszające wydarzenia, jakich doświadczyć mogła w obrazach, czy też przez nią i Tristana. To drugie było bardziej prawdopodobne; Śmierciożerczyni zdążyła już ją przyzwyczaić do swojej gwałtownej reakcji i ciągłego spięcia. Evandra nadal odczuwała fascynację czarownicą, mimo wszystko pozostawała nią zaintrygowana i z tym większym zaciekawieniem przeniosła właśnie wzrok na Oyvinda. Błękit jego oczu błyszczał intensywnie na obsypanej piegami twarzy, kusząc lady doyenne, by go poznać. Ostatnich uczestników przywitała brawami, gratulując zwycięzcom. Nieco zdziwiło ją, że trzyosobowa drużyna nie zdobyła największej liczby punktów, widocznie wielkość grupy nie pomogła im w sukcesie.
- Dziękuję za wspólną grę. Spotkamy się podczas następnego foxtrota? - zwróciła się jeszcze do Tristana. Przyjęcia w większości spędzali osobno, widując się wyłącznie przelotnie podczas nielicznych rozmów czy tańca. Ten ostatni uwielbiała właśnie w jego ramionach; zamknięta w mocnej ramie sunęła po parkiecie płynnie odczytując każdy z gestów, do perfekcji doprowadzając kolejne figury. Skoro była okazja, nie mogli jej przepuścić. Zaraz po tym odwróciła się znów w stronę rudowłosego towarzysza Deirdre, a widząc jak ten podąża już w kierunku wyjścia ze skrzydła zachodniego, również skierowała swoje kroki w tamtą stronę.
| zt dla Evandry i Tristana
and i'll show you
hands ready to
bleed
Świat iluzji obiecywał wiele, zwodził i dawał nadzieje, z których trudno było się wybudzić. Zwodził obrazem, który nie istniał - ale czy tego samego nie robiła jego żona, kiedy wszak wiedziała o swoim pochodzeniu? Kiedy go okłamywała? Była artystką, malarką, z pewnością niezwykle utalentowaną - ale on nie czuł, aby kiedykolwiek była kimś lub czymś więcej godnym uwagi po tym jak wyjawiła wszystkie sekrety.
Łapała się brzytwy, kiedy wszystkie jej kłamstwa wyszły na jaw - tak samo jak znajdująca się przed nimi lady Mackbeth. Skorzystał z okazji, która się pojawiła, celując w kobietę kilkoma zaklęciami transmutacyjnymi, które miały na celu nasilić dźwięki krwi - ale również przyozdobić jej twarz pryszczami, transmutować pobliski przedmiot w czaszkę. Szaleństwo powoli ogarniało ją coraz bardziej, a komanty, w których się znajdywała i gubiła, powoli się rozpływały.
Wszystkie iluzje dochodziły kresu - prędzej czy później. Jednak co się działo z tymi, którzy zostali w nich uwięzieni? Czy lady Mackbeth już na zawsze będzie przeżywała swój koszmar, nawet kiedy nikt nie będzie spoglądał w jej stronę? A może raczej jej szaleństwo przebudzi się na nowo dopiero, kiedy ktoś wstąpi w tę iluzję i będzie mógł obserwować jak kobieta zatraca się we własnym obłędzie - czy będzie mógł jej pomóc? Czy będzie chciał jej pomóc? A może wyłącznie pozostanie obserwatorem, chcącym upoić się w widoku kobiety dla własnej uciechy?
Znajdując się z powrotem w sali, rozejrzał się spokojnie po gościach. Jego wzrok znów na dłużej spoczął na lady Doyenne, prędko jednak przesunął go z powrotem na innych. Kobieta przykuwała wzrok - a może to dla niego kobiety o blond włosach wyraźnie były interesujące, że nie mógł od nich oderwać wzroku? A może było to coś jeszcze innego?
Tym bardziej nie wypadało dłużej spoglądać na kobietę, która zdawała się z taką łatwością wychwytywać spojrzenia.
- Towarzystwo madame jest czystą przyjemnością - zwrócił do Deirdre, kiedy ta zwróciła jego uwagę. Jej dłonie były chłodne, wręcz lodowate. Była to kwestia otoczenia, w jakim się znajdywali? Mimo, że pałac zimowy był utrzymany w zimowej tematyce, nie wydawało mu się, aby to miejsce było aż tak zimne. Może to była kwestia podróży między obrazami? A może jeszcze czego innego?
Chociaż uśmiechnął się na to ledwo wyczuwalne muśnięcie jego policzka. Skinął delikatnie głową. - Niezwykle przyjemny zwyczaj - skomentował francuskie pożegnanie. - Z pewnością niedługo się poznamy - przyznał, choć już krótko po tym, kiedy w sali rozbrzmiały oklaski, również i Deirdre zniknęła między ludźmi, możliwe że poszukując innego towarzystwa.
Ale czy nie właśnie od tego były wesela? Aby móc się bawić? Aby poznawać innych czarodziejów, rozmawiać z nimi i zwyczajnie cieszyć się, jeśli nie prawdziwym to z pewnością udawanym, szczęściem nie-tak-młodej pary młodej?
Poczęstował się jednym z kieliszków z tacy, kierując chwilę po tym w stronę wyjścia z sali. Było jeszcze kilka miejsc, w których chciał się zjawić i odwiedzić, a może raczej skorzysta podczas celebracji uroczystości zaślubin.
| Oyvind zt.
Never see the truth, that final breakthrough
Z niecierpliwością wysłuchał od obrazu Sealha raportu o przebiegu weselnej zabawy, ciekaw, czy wszystko przebiegło perfekcyjnie, czy wyzwania zaintrygowały gości. Z lekkim niepokojem przyjął meldunek o niestabilnej magii w obrazie Sardanapala - co za upokorzenie, jeszcze przy lordzie Rosier. Na szczęście nie wiedział, co niesforny obraz mówił Tristanowi, drgania magiczne uczyniły iluzję niemożliwą do przejrzenia dla Sealha. Założył optymistycznie, że może rzeczywistość jedynie drżała, zaburzając na moment immersję nestorskiej pary.
Zwyciężył namiestnik Macnair z towarzyszką, co ucieszyło Corneliusa - pragnął zacieśnić z nim znajomość, zaangażować się głębiej w działania w Suffolk. Był też przekonany, że Drew znajdzie kreatywne zastosowanie dla obiecanej niespodzianki, wspomnień wydobywanych na życzenie.
Uroczystość trwała już kilka godzin, goście bawili się na sali balowej, podano posiłek. Nie było jeszcze aż tak późno, by Hersilia musiała pójść do łóżka, ale to ostatnia - i idealna - okazja, by zabrać ją do labiryntu obrazów.
-Jak się bawisz, Hersilio? - zagaił, gdy zmierzali korytarzem. Kurtuazyjnie, bowiem i on i Valerie byli pochłonięci obowiązkami, uśmiechami do gości, dbaniem o idealny przebieg uroczystości. Hersilia mogła spędzić chwilę z dala od mamy z babciami - panią Vanity i nieco nieobecną Dianthe. U boku tej drugiej nieustannie znajdował się Dirk, o ile nie kontrolował akurat innych części zabawy - tak, jakby obawiał się, że bez jego czujnej opieki pani Sallow zrobi lub powie coś... nieroztropnego.
-Mama wygląda przepięknie, nieprawdaż? - zerknął z czułym uśmiechem na Valerie. Czasami nie wiedział, o czym rozmawiać z córką, ale zdążył się przekonać, że moda budzi w niej żywe zainteresowanie. Pozwalał jej nawet przeglądać "Czarownicę", choć uprzednio, niemalże machinalnie, wycinał z każdego numeru problematyczne treści. W pracy nabrał wprawy.
-Wybierz jeden z obrazów. - poprosił, gdy znaleźli się w skrzydle z obrazami. Gdy stanęli przed piękną kobietą w otoczeniu sielankowego pejzażu, uniósł lekko brwi - wiedział, co czeka ich w iluzji - ale dał dziecku wybór, powinien być konsekwentny. A poza tym, niech mała uczy się życia, a historia zawarta w obrazie stanowiła cenną lekcję dla każdej młodej damy.
Jeśli wydam cię, za lorda Avery, musisz być twarda jak stal, moja mała - pomyślał, wspominając dziewczynę, której czyścił wspomnienia po
Powietrze jest wilgotne i upalne, jak w ciepłych krajach. Pejzaż jest sielankowy, w oddali widać góry, roślinność jest bujna, drzewa wysokie i dostojne. Pod jednym z nich stoi piękna kobieta, ubrana w strój antyczny, ale niezwykle strojny - kosztowne jedwabie, obszycia inkrustowane złotem, biżuteria z wielobarwnych, cennych kamieni. Włosy ma strojnie upięte, suknia prowokacyjnie odsłania skrawek nagiej nogi.
Gdy staliście na korytarzu, waszą uwagę przykuło jedynie piękno - strojna dama, krajobraz za nią.
Dopiero teraz, pod jej nogami widzicie odciętą głowę mężczyzny o bujnej brodzie.
Dama kopie go w policzek, a głowa toczy się w waszą stronę.
-Litości... - charczy głowa, wbijając wzrok - niespokojny, niepokojący, dziki - w Hersilię.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Jasnoróżowa sukienka skrzyła się chłodnym blaskiem; szła ze sztywno wyprostowanymi plecami, dumna z powierzonego jej zadania, nie chcąc popełnić najmniejszego błędu, jakkolwiek zepsuć ceremonii.
Złoto ciepłym pierścieniem oplotło dłoń; wszystkie rzeczy w przyrodzie są kręgiem, mówił dalej sędziwy oficjel, wzywając starych bogów tych ziem, by pobłogosławić obrączki. Ale te szybko przestały mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie; zadzierając głowę ku górze przyglądała się emocjom rysującym się na twarzy mamy. Była przy niej jeszcze przez chwilę, aż do czasu, kiedy ciężar kolejnej obietnicy znalazł się na drugiej dłoni; zdążyła tylko posłać parze uśmiech, a potem wróciła do babci, na swoje miejsce.
Ślubuję ci całą mą miłość, wierność, szczerość i zrozumienie, przyrzekła mama (czy zostanie choć trochę miłości również dla mnie?, przemknęło wtedy przez myśl, lecz szybko zapomniała o ukłuciu zazdrości). Niewiele później zaślubiny dobiegły końca, a ona udała się wraz z babcią w stronę stolików.
To był podwójnie ważny dzień.
Dziś świętować powinni także urodziny mamy; nie mogła się doczekać wręczenia jej prezentu, w tym roku zdobyła coś naprawdę wyjątkowego. Szeleszczący srebrem pakunek zabrała ze sobą, trzymając go w rękach i chowając za plecami, tak, że na pewno nikt nie mógł go dostrzec.
- Przecudownie - odparła od razu, wyraźnie rozentuzjazmowana nadmiarem bodźców - próbowałam kasztanów pieczonych w miodzie, mama wygląda najpiękniej na świecie, a Pałac Zimowy zachwyca jeszcze bardziej niż Neuschwanstein - lepszego komplementu nie potrafiła wymyślić, Kamienny Łabędź zdawał się być żywcem wyjęty ze stronic baśni.
- Na co patrzy ta pani? - zrewanżowała się pytaniem, niejako dokonując tym samym wyboru; coś w tryumfalnym, zagadkowym uśmiechu sprawiło, że ten właśnie obraz zainteresował ją najbardziej. - Czemu mam wybrać któryś z obrazów? - co takiego zaplanował pan tata? Słyszała o zabawie w Skrzydle Zachodnim, lecz nie wiedziała, na czym dokładnie polegała.
- Mamo, mam dla ciebie prezent urodzinowy - dłużej nie była już w stanie odwlekać tego momentu; wyciągnęła w jej stronę dłoń z pakunkiem, owiniętym kilkoma niebieskimi wstążkami z własnej kolekcji. Bez wątpienia nikt nie spodziewał się tego, że ma ze sobą jakiś drobiazg, ten przecież był doskonale ukryty. - Zawsze bądź taka piękna i szczęśliwa - wtrąciła, odpowiednio priorytetyzując życzenia. - Genieß deinen Ehrentag - ten dzień, podwójnie uroczysty; stanęła na palcach, chcąc pocałować ją w policzek, na chwilę skraść tylko dla siebie.
Ostrożnie postawiła pierwszy krok; tu ocieplane buty nie będą potrzebne, z lodowej bajki trafili wprost do opowieści rozżarzonej słońcem, przepełnionej wilgocią, która oblepiać zaczęła skórę. Kobieta z obrazu nosiła jedwabie (te same, które przeznaczone były jedynie dla dorosłych pań) tworzące kreację w niczym nie przypominającą tych z żurnali. Barwne, cenne kamienie przykuwały wzrok, odwracały uwagę od ostrza miecza, od tego, co znajdowało się u stóp.
Jednak koszmarnego elementu nie dało się dłużej ignorować; przemówił, wycharczał, a Hersillia wydała z siebie coś na kształt zduszonego pisku, zasłaniając dłonią jedno tylko oko; drugą powiekę mogła zamknąć równie szybko, lecz zdała sobie sprawę z tego, że namalowana głowa nie wydaje się do końca prawdziwa, przypominała bardziej jej lalkę, którąś z tych przypadkowo poddanych dekapitacji.
Nie było ani kropli krwi, nawet na mieczu.
Usta zacisnęły się w grymasie obrzydzenia, gdy głowa zaczęła toczyć się w ich stronę; chrapliwe litości, dziki wzrok, bladość na jej twarzy. Nie chciała, żeby to (to, nie ten) ich dotknęło, znalazło się jeszcze bliżej; energia magiczna skumulowana w drobnym ciele została uwolniona.
Musiała coś zrobić, cokolwiek, naprawić niepasujący jej element zdarzeń. Element przestrzeni (usilnie starała się nie nazywać go mężczyzną, to była tylko głowa, namalowana forma).
Jeden z ptaków siedzących na gałęzi dostojnego drzewa, skryty dotychczas pośród listowia, rozłożył szeroko skrzydła, wzbijając się do lotu - na jej wezwanie, prośbę. Wiedziała już, jak prosić, by usłyszeć ptasi koncert za oknem bądź nakłonić do posłuszeństwa panią Sallow, dumną kotkę. Szpony wczepiły się w kędzierzawe włosy, uniemożliwiając głowie dalsze toczenie się;
a potem twarz zawisła w powietrzu, na wysokości wzroku Hersilli, tak, by nie musiała patrzeć na to, co znajdowało się w miejscu szyi. Skrzydła uginały się pod zmęczeniem, lecz przez kilka jeszcze chwil powinny udźwignąć ten ciężar.
- Czy stała się pani jakaś krzywda? - zapytała z przejęciem; to niepokoiło ją najbardziej; z jakiegoś powodu kobieta sięgnęła po broń, zmuszona została do tego, by się bronić.
Przelotnie zerknęła na mamę, a wciąż żywe wspomnienia sprawiły, że zbledła jeszcze bardziej. I tym razem nie miało to nic wspólnego z odciętą głową.
przekazuję mamie magiczny zegar;
jest zapakowany w srebrny papier, owinięty niebieskimi wstążkami; na tarczy zamiast godzin znajdują się takie punkty jak "dom", "szkoła", "praca", "podróż", "zaginiony", "szpital" oraz "śmiertelne niebezpieczeństwo"; za sugestią babci złote wskazówki z członkami rodziny Sallow stworzono tak, by przypominały gałęzie
ósemka
Zabawa w skrzydle zachodnim dobiegła końca, a goście wydawali się być wystarczająco zaopiekowani przez młodą parę. Celebracja wchodziła już w kolejną fazę, gdy goście — rozluźnieni poczęstunkiem, muzyką i alkoholem — potrafili zająć się sobą. I była to idealna okazja, aby poświęcić więcej uwagi córce; wierzyła, że babcie zajmą się dziewczynką z całą ich uwagą, lecz nawet najbliższa rodzina nie mogła zastąpić uwagi rodziców, czyż nie?
Lubiła przyglądać się wciąż jeszcze niepewnym próbom nawiązania więzi między Corneliusem a Hersilią. Było w tych próbach coś niezwykle poruszającego, rozlewającego na klatkę piersiową Valerie ciepło, którego nie czuła już od bardzo dawna. Ich córka była zresztą dziewczynką niezwykle grzeczną, prowadząc nawet niepewnie rozpoczętą rozmowę w dobrym kierunku, jak na przykład teraz, gdy opowiadała o swych opiniach, wznosząc Pałac Zimowy ponad Neuschwanstein. Cornelius mógł nie wiedzieć, jak duży był to komplement, jednak Valerie uśmiechnęła się ciepło, składając dłoń na ramieniu córki.
— Wielu czarodziejów i czarownic starało się, aby to miejsce było prawdziwie wyjątkowe — poczęła, zwracając się do Hersilii w sposób zupełnie różny od tego, który prezentowała, gdy rozmawiała z Corneliusem. W kontakcie z córką była znacznie bardziej delikatna niż zazwyczaj, głoski płynęły same, podobne do złocistego, słodkiego miodu. Nie można było mieć wątpliwości, jak dużą miłością ją darzyła. — A dzięki odwadze taty, lord Avery pomógł nam zorganizować przyjęcie właśnie tutaj. Jeżeli będziesz chciała, rano możemy wybrać się na spacer do zagrody ze zwierzętami. Słyszałam, że są tutaj takie gatunki zwierząt, których nie znajdzie się w Anglii nigdzie indziej — zawsze to coś nowego do poznania, a każde doświadczenie sprawiało, że chłonny, młody umysł rozwijał się, wybijał na wyżyny, które znajdowały się poza zasięgiem społecznych nizin. Chcąc znajdować się dalej wśród angielskiej elity, państwo Sallow musieli przykładać szczególną uwagę do wychowania ich pociech.
Hersilia — całe szczęście — posiadała już stosowne dla jej wieku maniery, w dodatku połączone z przenikliwością umysłu nakazującą jej zadawać dodatkowe pytania. Wzrok Valerie przeniósł się więc w stronę małżonka, który znalazł się pod gradobiciem pytań. Skinęła mu głową, jednocześnie oddając głos. Wiedziała, że sobie poradzi, wszak kto, jeżeli nie on: złotousty Cornelius Sallow, pan słów.
Dopiero gdy uwaga córki znów skupiła się na niej, przystanęła w półkroku. Jedna z dłoni natychmiast przylgnęła do potraktowanych szminką ust, aby skryć lekkie rozchylenie warg w zaskoczeniu. Naprawdę nie spodziewała się, że córka zrobi coś takiego. Pięknego, opiekuńczego, z pamięcią i sercem na dłoni. Ostrożnie uniosła suknię w górę, aby móc przykucnąć przy córce, w trakcie odbierania prezentu w obie dłonie.
— Meine kleine Nachtigall... — ta chwila była tylko dla nich, zwróciła się więc do córki w jej rodzimym języku. Będa miały jeszcze czas popracować nad angielskim, dziś liczyło się przecież to, co tu i teraz. — Wussten Sie, dass Sie das nicht tun müssen? Mutti war sehr gerührt, aber ihr habt den Tag noch schöner gemacht — wreszcie przełożyła pudełeczko do jednej z rąk, po czym drugą objęła mocno córkę, przytulając ją do siebie. Złożyła jeszcze całusa na jej czole, aby wyszeptać na koniec. — Vielen Dank, Silia. Wie wäre es, wenn wir das Geschenk nach der Party gemeinsam auspacken?
Wszak właśnie wchodzili do obrazu, całą trójką.
Gdy tylko gęste, wilgotne powietrze przeciął pisk dziewczynki, Valerie natychmiast zjawiła się tuż za nią, wolną dłonią obejmując córkę tak, aby wiedziała, że mama jest tuż obok. W tym samym czasie posłała Corneliusowi wyraźnie zdenerwowane spojrzenie. Ta scena nie należała do tych, które powinny widywać małe dziewczynki, przestraszył ich córkę, w dodatku w tak ważnym dniu. Wargi zacisnęły się w wąską linię, w gniewie, porozmawia z nim po wszystkim i na pewno nie będzie to miła rozmowa.
— Litości pragnąć może ten, kto przed jej udzieleniem rozliczył się z własnym sumieniem — zwróciła się do trzymanej przez ptaka odciętej głowy. Skoro Silia rozpoczęła rozmowę od kobiety, sama zajmie się tym, kto został pozbawiony głowy. Podobne metody radzenia sobie z... nieprzychylnością znane były w Shropshire od wieków, tak długo, jak nad tymi terenami panowali lordowie Avery. Musiało więc mieć to jakieś podłoże, jakiś punkt zapalny. Powód. — Za co zapłaciłeś głową?
tradition honor excellence
and turn the knife
i know those
party games too
Kiedyś opowie Hersilii, jakim człowiekiem naprawdę był jej biologiczny ojciec. Albo może zmyśli romantyczne kłamstwo, całkowicie pozbawiając Franza tego ojcostwa. Powinien spytać Valerie, kiedy Hersilia będzie dostatecznie duża - wiek przecież kłamał, Marcelius miał dwadzieścia lat i nadal zachowywał się jak rozkapryszony dwunastolatek. Może Hersilia dojrzeje szybciej?
Coś mówiło mu, że Valerie nie byłaby zachwycona ani takimi planami ani takim pytaniem, więc przezornie postanowił poczekać. Rok, może dwa, może dziesięć.
Zawsze dopinał swego.
Nie wtrącał się, gdy Valerie mówiła córce o Pałacu Zimowym. Mógłby uzupełnić jej słowa historycznymi ciekawostkami, ale na razie chciał, by Hersilia skupiła się na pięknych obrazach - i na jego odwadze, oczywiście. Odruchowo wypiął dumnie pierś.
-Te obrazy są magiczne, przygotowane dla przygód naszych zacnych gości - a zatem i dla ciebie. - odpowiedział Hersilii.
Wtem życzenia przerwały ten zaplanowany scenariusz - cofnął się o krok, pozwalając matce i córce przeżyć chwilę razem. Samemu złożył już życzenia Valerie, prezentem był cały ten ślub, zaplanowany w jej urodziny. Przez moment podobała mu się precyzja i piękne słowa małej dziewczynki - ale potem przestał rozumieć.
Utrzymał na twarzy uśmiech, przytomnie nie mówiąc nic w tej chwili.
Ostatniej chwili, bowiem będzie musiał zwrócić Valerie uwagę, by nie rozmawiały już w domu po niemiecku. Wtedy nigdy się nie nauczy - powie żonie, a jeśli napotka opór, będzie gotów dorzucić, że Anglicy nie będą jej brać poważnie. I powie, że wie, co mówi - ojciec nie pozwalał mu rozmawiać z dziećmi z niższych sfer by nie nabrał nieodpowiedniego akcentu, nawet Dirka aprobował dlatego, że dzieciak nabrał nawyków z centrum Londynu i kamienicy Crabbów.
Z tym postanowieniem przestąpił ramę obrazu. Od razu poczuł na sobie zdenerwowane spojrzenie Valerie, ale spojrzał jej w oczy bez śladu skruchy. Hersilia nosiła teraz nazwisko Sallow, a drzewo niesmagane wiatrem nie wyrośnie silne i zdrowe. Była mądrą i silną dziewczynką, nie miała już trzech lat, a on nigdy więcej nie popełni tego samego błędu, co z Marceliusem. Nie zostawi dziecka jedynie pod damską opieką, niewiasty - nawet tak dzielne jak Valerie - były wszak obarczone ciężarem słabszej płci, nie podejdą do dzieci obiektywnie.
Nawet jeśli po wszystkim nadejdzie rozmowa, nie ustąpi. Postanowił być dla tej dziewczynki ojcem i nim będzie.
Wymagającym jak jego własny ojciec, choć nieco łagodniejszym - i wyszedł na ludzi, więc działało.
Poza tym, równie śmiałe iluzje przedstawił lordom Kentu i namiestnikom. Nie będzie lękał się opinii własnej żony.
-Mnie nie, ale mojej ojczyźnie by się stało, gdybym go nie powstrzymała. Chwasty trzeba wyrywać w zarodku. - odpowiedziała piękna pani do dziewczynki. -Zapomnieć o tym co złe i dbać o to, co dobre. Widzisz, jak kwitną drzewa? - kobieta nie patrzyła na odciętą głowę, wskazując Hersilii rozciągający się na wzgórzach krajobraz.
-Zgładzono mnie podstępem, we śnie - kiedy miałem się rozliczyć z sumieniem? - odwarknęła do Valerie odcięta głowa.
-To mugolski generał, najdroższa. - szepnął Cornelius, podchodząc do żony. -Szczekają nawet po śmierci, jak niechciane wspomnienia i propaganda Proroka. Umiesz go uciszyć? - wygiął wargi w lekkim uśmiechu, najwyraźniej chcąc dać Valerie jakąś lekcję. Ale o czym?
O propagandzie, czy o tym, kogo cień mieli wykorzenić na dobre ze swojego życia?
Następnie wyminął ją, by zrównać się z Hersilią.
-Wiesz, kto to? - zapytał, kucając obok dziewczynki. Uśmiechnął się lekko do damy, prosząc, by samemu mógł je sobie przedstawić. -To Judit, czarodziejka, która postanowiła zapobiec atakowi wroga, gdy reszta czarodziejów zwątpiła w powodzenie, przytłoczona ogromem armii. Judit odcięła mu głowę we śnie, pokazując, że spryt zawsze pokonuje siłę.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire :: Pałac Zimowy