Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire :: Pałac Zimowy
Skrzydło zachodnie
- Konkludując, nie można walczyć z naturą, tak jak i nie można jednoznacznie definiować dobra ani zła. Gdy zbyt długo ucieka się przed podjęciem decyzji, znacząco kurczy się wachlarz możliwości i nie ma już innych rozwiązań niż te skrajne. - Odwróciła wzrok od pogorzeliska, zwracając się ku Tristanowi. - Nie każdy jest jednak gotów, by po nie sięgnąć. Przeważa wtedy świadomość konsekwencji, głupcy narażą się na śmieszność, a wybitni otrzymają uznanie. Czerpanie przyjemności z cierpienia nie jest już wtedy argumentem przeważającym szalę oceny, a staje się miłym dodatkiem. - Nie powstrzymała ciągnącego ku górze kącika ust, zdradzając własną opinię względem tego tematu. Nigdy wcześniej nie przypuszczała, że odkryje w sobie podobne pokłady satysfakcji, mimo to ciesząc się jak wiele miała wciąż przed sobą do sprawdzenia.
Dołączyła do męża i przylgnęła do jego boku, kiedy swoją przemową zmotywował tych dwoje do podniesienia się z miejsc. Tragiczne widoki nieobce były jej sercu, a wysunięte argumenty trafiały i do niej samej, niechętnej życia w zniszczonym świecie. Droga bez wyjścia nie istniała, zawsze była nadzieja, należało ją tylko dostrzec i przemóc własny strach.
- Zawsze i wszędzie będę z tobą kroczyć. Kocham cię - szepnęła z ciepłym uśmiechem, szczerze poruszona słowami Tristana. Nowym blaskiem rozświetla każdy jej dzień, poszerzając horyzonty i wskazując możliwości tam, gdzie nikt inny ich nie widzi. To jego bezpośrednia bliskość sprawia, że czuje się bezpiecznie. Odwróciwszy się w kierunku lustrzanej tafli obrazu przeszli do następnego zadania.
Nagle jazgot wdarł się do uszu nestorstwa Rosier, a krzykliwe kolory zmusiły do zmrużenia oczu. Mogłoby się zdawać, że oboje czym prędzej opuszczą to miejsce, mając dość podobnych niespodzianek, ale wtedy:
- Uwielbiam jazz! - odparła od razu Evandra głosem przepełnionym entuzjazmem, poddając się znajomemu brzmieniu. Płynąca z dziwnego urządzenia muzyka natychmiast wpadła półwili w ucho, przywołując na myśl wspomnienie spędzonego w Piwnicznym Klubie Jazzowym wieczora. Tamta noc obfitowała w serię niefortunnych zdarzeń, od upojenia zagadkowym mózgotrzepem, przez próbę zwyciężenia pucharu mistrzów tańca, po pijackie przepychanki i ukaranie ulicznego złodziejaszka przez przemianę w gęś. Choć następnego dnia ogarniający ją ból głowy trudny był do zignorowania, jak i pokonania eliksirami, wspomnienie tamtego wieczora należało do pozytywnych. Poznane wtedy taneczne kroki powtarzała później niejednokrotnie, nie chcąc zapomnieć przyswojonej z pomocą Forsythii lekcji, więc i teraz w takt znanej sobie melodii odtańczyła kilka zapamiętanych figur. - Miałam kiedyś przyjemność być na takiej potańcówce. Chwytliwy rytm, wirujące falbany, niezapomniana zabawa! - zaśmiała się radośnie, wykorzystując niespodziewany moment, by przyznać się mężowi do podobnych ekscesów. - Powinniśmy się kiedyś razem wybrać - stwierdziła, spoglądając na Tristana. Wątpiła nieco w jego żywy entuzjazm, ale przecież dawał jej się poznać z coraz to nowych stron. Przejawiał chęć sięgania po to, co nowe i to, co nieznane. Muzyka jazzowa wprowadzała Evandrę w dobry nastrój, może i on przy odrobinie zachęty odnajdzie w nim coś dla siebie? - Inaczej pamiętam jednak kreacje gości - dodała już nieco ciszej, bez zbędnego wstydu przesuwając wzrok na odsłoniętą pierś. Wpół nagi bust nie szokował, zapewne głównie dlatego, iż mimo poczucia bycia w obrazie, ten nadal zdawał się nieco nierealny. Mugolskie tony oraz kształty dalekie były od widywanych w galeriach sztuki dzieł. Skąd w ogóle państwo Sallow miało dostęp do czegoś takiego?
- Jazz to muzyka wolności. Przepełniona emocjami, skupiona na improwizacji, stanowi wieczną zagadkę, lubi trzymać w niepewności - zwróciła się niejako do Tristana, a jednocześnie pokazując upadłej czarownicy, że ten świat nie jest Evandrze zupełnie obcy. - Pisana jest poezją, stanowi więc wrota do duszy muzyków, słuchaczom i tancerzom pozwalając zajrzeć w jej głąb. - Uśmiechnęła się nieco szerzej, jeśli słowa te niekoniecznie miałyby przekonać lorda Rosiera, to entuzjazm i pozytywne nastawienie powinny nieco go zmiękczyć. Półwila odwróciła się w stronę fotela i splotła ze sobą dłonie, lekko przechylając głowę na bok, jakby chcąc dopasować się do pozy bohaterki obrazu. - Rozumiem chęć udowodnienia niezależności, ale aby słuchać jazzu i podkreślić swoją wolność, nie trzeba zniżać się do wulgarności. Nie trzeba nikomu nic udowadniać, nikogo szokować. - Utwierdzała się w tym przekonaniu coraz bardziej. Zwłaszcza w ostatnich miesiącach, kiedy strach przed nadchodzącą wielkimi krokami słabością niknął gdzieś z tyłu głowy, pozwalając chęci doświadczenia wszystkiego na własnej skórze grać pierwsze skrzypce. Czasu było coraz mniej, lecz nie oznaczało to absolutnego szaleństwa i postradania wszystkich zmysłów. - Chcesz sprawiać wrażenie obeznanej i świadomej, jednak przed tobą najważniejsza lekcja - zapowiedziała uroczyście, choć na Evandrowej twarzy malował się nadal szeroki uśmiech. - To savoir-vivre kryje w sobie prawdziwą sztukę życia. Starożytni Grecy opracowali jej zasady, by podążać za ideałem. Są uniwersalne, odnoszą się do każdego aspektu naszego istnienia, sprawiają że życie staje się łatwiejsze. - Przysiadła na skraju czerwonego fotela i nachyliła się nieco nad upadłą czarownicą, spoglądając nań spod wpół przymkniętych powiek. - Poza tym pewne sekrety wolałabyś zatrzymać tylko dla nielicznych, prawda? - zasugerowała ściszonym tonem, sugestywnie spoglądając na odsłoniętą pierś. Takie widoki powinny być zarezerwowane wyłącznie dla tych, którzy na to prawdziwie zasłużyli, nie dla wszystkich wokół.
| savoir vivre II - 59, jednak nie byłabym sobą, gdybym nie sięgnęła do kokieterii II i wiedzy o muzyce I
and i'll show you
hands ready to
bleed
- To wyjątkowy pokaz - nie śpiewałam od długiego czasu, miałeś szczęście - odpowiedziała Borginowi, właściwie szczerze, odkąd odpuściła Wenus tylko czasami obdarzała Rosiera przyjemnością śpiewu; lubiła to robić, lecz świadomość, że nigdy nie wydobędzie z siebie ptasiego trelu półwili odbierała jej całą radość. Tym razem się udało, naprawiła iluzję, pozwalając im ruszyć dalej w zakamarki zaskakująco intrygującej zabawy. - Niejednym ci jeszcze zaimponuje, Oyvindzie - dodała ciszej, nieco przekornie, ze skinieniem głowy przyjmując ramię rycerza, który wyprowadził ich z jaskini - w aurę całkiem odmienną.
Zmiana otoczenia wręcz boleśnie drażniła zmysły, zniknęła romantyczna sceneria i plastelowa kolorystyka, wokół świat gnił na ich oczach, wypaczał się, niszczał. Znaleźli się pośrodku tragedii, brudnobrązowy horyzont przełamywały cienie szkieletów a znad wyschniętej, spalonej nieznanym sposobem ziemi unosiły się tumany dławiącego kurzu. Deirdre nie miała pojęcia, jak nazywały się te skażone przedmioty, ale budziły odrazę - i smutek. Cały obraz wibrował rozpaczą, poczuciem beznadziei, zagubieniem; Mericourt odruchowo ruszyła do przodu, sięgając po zitanową różdzkę - tak, tak mógł wyglądać świat, gdyby Rycerze Walpurgii w porę nie rozpoczęli walki o dobro i sprawiedliwość. - Przed tym właśnie chronimy nasz świat. Dlaczego tak wielu tego nie pojmuje? - spytała retorycznie, przejętym szeptem, rozglądając się po pobojowisku pozostawionym przez mugolskie siły. Wtem usłyszała jęk, stłumiony płacz, dźwięk przeszywający powietrze niczym świst strzały; obróciła się i zerknęła w dół, do jednego z wielu dołów - grobów? - na którego dnie leżały zwinięte ciała. Wychudzone, osłabione; czarodziej i czarownica, obydwoje chwiejący się na granicy śmierci.
Znaleźli się w przygnębiającej metaforze, w obrazie buchającym rozpaczą i smutkiem. Mericourt, choć obojętna, nieco pobladła, przyglądając się pokonanym ludziom. - Nie wszystko jest jeszcze stracone, zdołamy odbudować to, co zniszczono... - zaczęła cichym głosem, chcąc dodać dwójce sił, lecz - nie potrafiła. Nie miała pojęcia, jak można zrekonstruować skażony krajobraz - ale także, wiedziała, że nigdy do tego nie dopuści; że prędzej umrze niż pozwoli na to, by ziemie Wielkiej Brytanii stały się martwym pogorzeliskiem. Kocie oczy, choć smutne, pozostawały harde; nie potrafiła w pełni wczuć się w sytuację obrazu, nie, Rycerze Walpurgii nigdy nie dopuszczą do takiej destrukcji; ochronią magiczny świat. Aura smutku nie opuszczała jej jednak, zacisnęła usta i zerknęła przez ramię na Borgina - może on zdoła naprawić iluzję.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Podróżowanie przez kolejne zadanie było natomiast czymś bardziej odległym. Odszedł od nich wątek muzyki, a wkroczenie w świat przesiąknięty historią było dla Septimusa zdarzeniem nieprzyjaźnie obcym. W głowie pojawiło się natomiast wspomnienie, w końcu w czasach szkolnych, kiedy to nie radził sobie z nauką najlepiej, a często wcale, to ich dzisiejszy powód zgromadzenia, Cornelius Sallow pomagał mu w nauce i przygotowywaniu odpowiednich „pomocy naukowych” na sprawdziany z Historii Magii. Pod tym względem, umysł Septimusa był prawdziwym sitkiem – zatrzymywał przy sobie tylko większe i ważniejsze elementy, wyrzucając gdzieś w niebyt te o mniejszej powierzchni.
Rzeź kobiet, zatracony w swoich myślach Sardanapal, Najazd mugoli.
Mugolskie wojny zawsze dotykały czarodziei bardziej, niż by się tego spodziewali. Septimusowi trzęsły się ręce na samą myśl, że zaklęcia rzucane dookoła były czarną magią. Nawet jeżeli iluzoryczna, wydawała się niebezpieczna. Uspokojenie roztrzęsionego umysłu Vanity nigdy nie było proste, tak i tym razem ten nie mógł zdobyć się nawet na uśmiech w obliczu słów Nestora Burke. Mięśnie twarzy zwariowały, oddając się tylko pojedynczym drganiom, a ręce ukryte za plecami, drżały do momentu, w którym nie objawiono im jasnej prawdy – to tiarę należało winić za krzywe działania władcy.
- Amelia, uważaj na zaklęcia, proszę – w głosie pobrzmiewała faktyczna troska, ciężko było ukrywać ją wobec ludzi, których darzyło się szczerą miłością. Vanity naprawdę zależało w końcu na tym, by Eberhart nic się nie stało. Ta była zaradna, ale każdy był w jakimś stopniu, dopóki mroczny czar nie wypchnął im powietrza z płuc.
W momencie gdy Amelia podjęła decyzję, że podejmie próbę zepchnięcia czy zdjęcia korony z głowy władcy, Septimus zadrżał. Nie mógł pozwolić na to, by ta narażała się tak bardzo, jednak wiedział, że w ich stosownym układzie sił i faktycznej wpływowości pani naukowiec – niewiele miał do powiedzenia. Zawsze było tak, jak chciała Amelia, a Vanity był gotowy usłużyć jej nawet, jeżeli będzie tego chciała.
Stojąc jednak w pewnym oddaleniu od swojej partnerki, rozejrzał się po otoczeniu. Nie uchyliwszy się od jednego z czaru, czując na sobie rozbryzgującą się teksturę iluzji i zatracony w jej barwie – doznał pewnego olśnienia. Zaklęty przedmiot, który działał na umysł władcy w momencie zetknięcia z głową… Czy bezpieczne było trzymanie tego w gołych rękach? Pewnie nie. Rękawice, które porzucono gdzieś, może półtora metra od położenia Vanity, uśmiechały się wręcz sugestywnie.
Dłonie zadrżały, ale umysł zadziałał.
Chociaż Eberhart odwróciła wzrok od Septimusa, ten wciąż skupiał się tylko na niej i na jej bezpieczeństwie. Przykucnął niezbyt nisko (nie chciał stwarzać zagrożenia dla szwów swoich spodni…), by podnieść rękawice z ziemi. Kiedy to się stało, mógł zauważyć, że Amelia już szykuje się do działania.
- Amelia, łap… – planował rzucić jej rękawice, by całość czynności usprawnić, a i dodać jej odpowiedniej dynamiczności. Był jednak muzykiem, nie zawodowym miotaczem dysków. Dodatkowo ręce pozbawione odpowiedniej dawki alkoholu we krwi drżały zdradliwie. Może właśnie dlatego nie trafił przedmiotami w jej dłonie? Tylko… Właśnie tam?
Kiedy rękawica plasnęła w sam środek jej twarzy, iluzja powinna była natychmiast zanieść się ogniem, spopielić i pójść do diabła. A najlepiej gdyby zabrała ze sobą Septimusa Vanity. Czy ten idiota niczego nie był w stanie zrobić w życiu dobrze? Miał pewne zalety, między innymi miłe w dotyku ciało i przyjemne podporządkowanie kobiecej instrukcji (przez ich wzgląd byłaby nawet skłonna wybaczyć mu sposób, po który sięgnął w celu ustabilizowania poprzedniej iluzji, chociaż już wtedy nadszarpnął jej nerwami), tylko kiedy przychodziło do jego samodzielnego działania, inicjatywa dyrygenta kończyła się właśnie tak: jej bezbrzeżną irytacją i poniżeniem. Materiał wręcz leniwie zsunął się w dół mostka nosa i upadł na podłogę, odsłoniwszy parę wściekłych oczu, które natychmiast odnalazły twarz Septimusa. Edgar poinstruował ich wcześniej, że należało zabrać tiarę z głowy króla i w tym momencie Amelia okrutnie żałowała zgłoszenia się na ochotniczkę w zadaniu jako najzwinniejsza z towarzystwa. Roweno, rozszarpałaby go! Jak chimera Mathiasa w Grecji albo jeszcze gorzej.
Nienawidzę cię, powiedziała bez słów, samym spojrzeniem, i wręcz ostentacyjnie stwierdziła, że nie potrzebuje żadnych rękawiczek. Tym bardziej tych, które z tak pozbawionym gracji impetem smagnęły ją w głowę; pewnie były tu tylko po to, żeby ją zdenerwować, a Septimus jak ten cielak podążył za sugestią i stał się ich narzędziem. Gdyby nie to, że skąpane w iluzji kobiety zawodziły do granic możliwości swoich strun głosowych i błagały ukontentowanego króla o litość, może zdecydowałaby się na słowną reprymendę, a tak? Amelia poprawiła sukienkę, dumnie uniosła podbródek i przeszła dalszą drogę przy ścianie za królewski tron. Sylwetka mężczyzny była leniwa, w pewien sposób kojarząca się jej z czarownicą, jaką mieli nieszczęście odwiedzić ostatnim razem, z kolei otaczający go negliż był może i mniej wulgarny, ale z pewnością bardziej dramatyczny. Zakrawający o to, co już dwukrotnie widziała w Shropshire. Doprawdy, Corneliusie? Masz kiepskie poczucie humoru, z obrazu na obraz jeszcze gorsze. Jeśli to był jego sposób powiadomienia jej, że Shropshire było jej przeznaczone (najlepiej w domu Vanitych), miała ochotę napchać mu kołkogonków do gardła. Jemu i Septimusowi.
Magizoolog płynnie wślizgnęła się w szparę między pokryte szkarłatnym materiałem łoże Sardanapala a ścianę i dwukrotnie obróciła dłoń w nadgarstku, chcąc przygotować się na bardzo szybki manewr. Merlin świadkiem, że nie miała z tym problemów: z gibkością ciała i kontrolą nad gestami, zaprawiona w boju chociaż takiego rodzaju - i gdy tylko powietrze przecięła kolejna fala gromkich szlochów, wykorzystała okazję do działania. Bez żadnej głupiej rękawiczki Amelia podważyła palcami koronę na głowie mężczyzny, po czym zerwała ją bez delikatności, za to miękko, szybko i sprawnie, zapewne przy okazji rysując paznokciami po skroni władcy; nawet nie wiedział, że przyjął na siebie niezbyt przyjemną karę Septimusa, niepełną, ale dostateczną, żeby na weselną okazję ukoić buzującą w niej furię.
nie mam zręcznych rąk więc kombinuję zwinnością - do uznania organizatorów
but no more mistakes like i made before.
would it be so hard to understand?
'k10' : 3
- Nie podejrzewam cię o nic innego, Deirdre - zapewnił z uśmiechem czarownicę, potrafiąc docenić, kiedy znajdywał się w towarzystwie kogoś, kto rzeczywiście był pełny sekretów i niespodzianek. A może była to wyłącznie zasługa faktu, że tak naprawdę nie wiedzieli o sobie zbyt wiele?
Z pewnością dzisiejsza zabawa zaproponowana przez parę młodą była czymś, co mogło pomóc im w kwestii zawierania znajomości - poznawania swoich mocnych i słabszych stron. Czy w innym wypadku miałby okazję dowiedzieć się o talencie do śpiewu Deirdre, skoro sama stwierdziła, że już od dawna nie śpiewała?
Woń w kolejnym obrazie była znacznie gorsza - uderzyła go od razu, coś drapało go w gardle kiedy tylko zachłysnął się tym powietrzem. Zmarszczył brwi, odkasłując zaraz w przedramię. Nienawidził tego - nawet w Londynie, kiedy jeszcze w tym mieście znajdywali się mugole, często było trudno oddychać. To powietrze było tak inne od tego czystego w norweskich górach. Nie, aby był niezwykłym miłośnikiem natury, roślin i zwierząt, ale podobny widok był czymś, co jasno sugerowało kto za tym wszystkim stał. Mugole nie byli warci zaufania ani współczucia, niszczyli i atakowali w nienawiści. Jego przodkowie nie zostali wygnani wyłącznie przez czarodziejów - dokonali tego również i ludzie, którzy nie rozumieli ich darów. Ludzie, którzy bali się nieznanego - oskarżali ich, prześladowali, aż nie znaleźli się na statku, który w końcu dobił do brzegów Durrham.
Czy dało się naprawić podobne szkody? W jaki sposób? Krążył wzrokiem, ale i swoimi myślami wokół tego, czego byli świadkiem. Zdawało mu się, że był bliski pewnej idei, rozwiązania które mógłby zaproponować, tym bardziej dostrzegając parę w rowie, ale nie potrafił dokładnie uchwycić swojej myśli. Były rozwiązania, które można byłoby zastosować - wiedział, że przecież zarządzanie sklepem mogło być niemalże identyczne do tego, jak zarządza się ziemią. Ale nie miał słów, które mogłyby to wyrazić - nie znał dokładnych sposobów na to. Natura nigdy nie była podmiotem, którym się zajmował. Nie potrafił o nią dbać, nie potrafił sprawić by się rozwinęła, ale czy mogły być runy, które powinny potrafić uchronić przed podobnym losem? W końcu runy od wieków były stosowane do zaklęć obronnych - klątwy przecież miały za zadanie również bronić.
Spojrzał w kierunku Deirdre, słysząc jak załamuje się jej głos i nie dokańcza myśli. Atmosfera tutaj była przytłaczająca, zarówno dla dwójki czarodziejów pochodzących z iluzji, jak i dla nich.
To była iluzja. Ponura, a jednak tak realna i bliska - czy to mogło mieć miejsce? Czy mogło nastąpić w ich domu, którym była Anglia?
- To tylko iluzja - szepnął, kładąc dłoń na ramieniu czarownicy. - Nic nie jest stracone - dodał równie cicho, wbijając jednak wzrok w czarodziejów, którzy nie mieli nadziei. Ta iluzja, w której przyjdzie im trwać, nie zmieni się - nie posiadaliby zasobów, nie posiadali mocy sprawczej, aby zazielenić to terytorium. Wyraźnie i on sam widział swoje słabości, na które delikatnie się skrzywił. Znał dziedziny magii, w których wciąż sobie nie radził - czy kiedykolwiek był w stanie zabezpieczyć runami większy teren, obszar? Może podobne działanie mogłoby przynieść rzeczywisty spokój dla umysłu czarodziejów walczących na linii frontu o tereny, które już raz zostały odbite.
Przygnębiająca atmosfera była dla niego drażniąca. Nie powinni się martwić iluzją zniszczenia, nie w taki sposób jak tu i teraz. Nie podczas wesela.
- Ruszajmy dalej - dodał, oferując czarownicy swoje ramię, niechętnie spoglądając na te zniszczenia. Nie był mistrzem iluzji - ale wiedział jak te wpływały na umysł i jak mogły grać na emocjach.
| Not close enough na ekonomię... ale zobaczmy co nas czeka dalej.
Ostatnio zmieniony przez Oyvind Borgin dnia 14.06.22 17:50, w całości zmieniany 1 raz
Never see the truth, that final breakthrough
'k10' : 7
Wkraczając do kolejnego obrazu, była ostrożniejsza i niepewna co tak naprawdę przyjdzie im zobaczyć oraz z czym się zmierzyć. Przygotowana na wyzwanie, zdziwiła się, że nadal znajdowali się w ścianach Pałacu. Barwniejszym i milszym dla oka niż spalona doszczętnie ziemia, wręcz zaskakująco zwyczajnym, gdyby nie jeden szczegół. Nie od razu zauważyła coś dziwnego na ziemi, wykrzywionego w sposób, który utrudnił rozpoznanie. Z drugiej strony rozproszyło ją jeszcze coś, bardziej znajomego i w tej formie niesłyszanego od długiego już czasu.
Spojrzała w bok, by znaleźć tego, który mówił z francuskim akcentem. Prawie przewróciła oczami, słysząc, tak dobrze znaną uszczypliwość. Coś, do czego początkowo w czasach szkoły nie potrafiła przywyknąć i zobojętnieć, biorąc zbyt mocno do siebie każde złośliwe słowo.
- Trafna uwaga, lecz nie wydajesz się zbyt chętny, aby podzielić się tym, co wiesz. Podobnie, jak twój kompan- odparła, nie mogąc ugryźć się w język i darować sobie, aby odpowiedzieć mężczyźnie po francusku. Przeniosła swe zainteresowanie na drugiego z nich, tego o mocniejszym akcencie, którego już nie kojarzyła. Albo może? Musiała już słyszeć kogoś, kto mówił z podobną naleciałością, ale to nadal nie pomagało, aby nawet dla samej siebie, rozszyfrować skąd mógł pochodzić drugi z tej dwójki.- Rozczaruję Was i mimo że najwyraźniej bardzo chcecie targować się o nią, tak wasza cenna wiedza nie będzie nam raczej potrzebna. Zwłaszcza gdy takową wypadałoby się dzielić, a nie sprzedawać.- dodała, wracając ku ojczystemu językowi, by obaj zrozumieli jej słowa.
Zerknęła w stronę Drew, ciekawa czy chciałby negocjować z tą dwójką, aby powiedzieli coś od siebie. Nie wątpiła, że mogliby szepnąć coś interesującego, lecz na pierwszy rzut oka wydawali się trudnymi przeciwnikami w rozmowie. Zaraz jednak sięgnęła po różdżkę i skierowała ją na kształt, który znajdował się na podłodze i zdawał się oddziaływać na otoczenie. Wypadało naprawić ten defekt w iluzji, a mając czas, upewniła się co to. Zbyt dużo czasu poświęciła ludzkiej anatomii i zbyt wiele atlasów przewertowała, aby nie móc rozpoznać ludzkiej czaszki. Nawet początkująca w tej kwestii osoba powinna domyślić się, co takiego było na ziemi. Dlatego w wyobraźni nadała prawidłowy kształt czaszce, taki, jaki powinna mieć od początku.
| anatomia - 60 + trochę języka francuskiego (II)
W nocy
Bez nikogo
Radość zniknęła z mojej twarzy w chwili ujrzenia pogorzeliska, jakie stanowiło część naszej, angielskiej ziemi. Widziałem początkową niechęć ze strony spotkanej kobiety i gdzieś w głębi siebie liczyłem, że nie pomyliła mnie z mugolskimi oprawcami. Wolałbym już gnić wąchając kwiatki od spodu, niżeli sprawiać wrażenie jednego z przedstawicieli tej zarazy. Finalnie jednak zaufali nam – choć czułem, że o wiele bardziej Belvinie wszak jej słodka buźka nie potrafi budzić niepewności – na co odetchnąłem z wyraźną ulgą, jakoby to wszystko działo się naprawdę.
Czując ciepłą dłoń, jaka chwyciła za moją, kiedy to znaleźliśmy się z powrotem w korytarzu, przeniosłem spojrzenie na swą towarzyszkę. -To prawda- odparłem będąc nieco zdziwionym jak realne może być podobne doświadczenie. Emocje z równie małych rzeczy rzadko mi towarzyszyły, zaś dziś po raz kolejny poczułem ich przypływ. Niesamowita magia. Był to naprawdę ciekawy pomysł, gospodarze wykazali się niemałą kreatywnością w kwestii doboru zabawy. -Wracając do poprzedniego pytania- rzuciłem unosząc lekko brew. -Nie masz powodów- sprecyzowałem, aby nie miała żadnych wątpliwości. W końcu nie musiałem jej na takowe narażać.
Kilka kroków w następnym obrazie wykonałem bez większego zainteresowania. Byłem przekonany, ze wciąż przemierzamy korytarze Zimowego Pałacu i dopiero, kiedy ujrzałem nietypowo ubranych czarodziejów, a także różne deformacje zrozumiałem, że to kolejne zadanie. Nie umknęło mi drwiące spojrzenie czarodziejów, ot chyba państwo Sallow lubią testować moją cierpliwość, a także daleki od angielskiego akcent. Przeniosłem spojrzenie na Belvinę, która badawczo przyglądała się całej scenerii w poszukiwaniu jakiś odpowiedzi, być może pierwszych skojarzeń i sugestii. -Mam wrażenie, że coś mną buja. Nie wypiłem, aż tak dużo- chyba, ale to już dodałem w myślach. Falująca podłoga i dziwny, znajdujący się w niej kształt wywołał u mnie zawroty głowy. Dobrze, że nie jadłem pamiętnego anchois, bo zafajdałbym obu mościwych panów. Wspomnieniami sięgnąłem do momentu, kiedy to wraz z lordem Traversem podróżowaliśmy po nieznanych wodach na potwornym kacu – nigdy nie byłem fanem morskich przygód na łajbach. Podziwiałem za to Goyla.
Potrafili mówić, na co dowodem były kolejne złośliwe słowa. Uniosłem spojrzenie i przeniosłem go od jednego czarodzieja, do drugiego. Byli w o wiele lepszej sytuacji, jak wcześniejsza młoda para, dlatego przekonanie ich co do pomocy nie wchodziło w grę. Nigdy nie byłem mówcą, nie potrafiłem omamić kogoś perswazją, a kłamstwo i zastraszenie na nic by się tutaj zdało. -Panowie- zacząłem lekkim tonem, dalekim od ironicznego. -Skoro mamy już negocjować, to zróbmy to przy czymś mocniejszym, bowiem wtem nasz umysł może podrzucić o wiele ciekawsze pomysły. Kto wie, może teraz zażądacie za pomoc niewielką przysługę, zaś po kilku głębszych dojdziecie do wniosku, że jestem ostatnim bucem i drobnostka to będzie zbyt mało?- rzuciłem kątem oka obserwując Belvinę, która najwyraźniej wiedziała co robić. Kupowałem czas, a być może po prostu miałem ochotę na małą przerwę z dozą procentów – to już wolałem zostawić dla siebie. Sięgnąłem po piersiówkę, która niezmiennie znajdowała się w wewnętrznej kieszeni mojej szaty, po czym uniosłem ją i pokiwałem wolno głową. -Szklaneczek niestety ze sobą nie noszę, więc pozostaje mi zaproponować pić po kolei niczym uczniaki, które zwędziły butelkę czarodziejskiego miodu pitnego ze szpitalnego skrzydła. Piękny powrót do młodości- zasugerowałem próbując zachować poważny ton głosu. Blythe robiła swoje, więc mogłem sobie łyknąć i oczywiście to zrobiłem.
| Jestem totalnie nieprzydatny, lecę kreatywnie
kings and queens
Jego słowa, skierowane do młodego żołnierza, trafiły na podatny grunt. Para podniosła się z rozpaczy, i choć dobrze wiedział, że w żaden sposób nie mogło zmienić to dokonanych zniszczeń, to wiara w siłę i jedność czarodziejskiego społeczeństwa mogła przenosić góry. Sylwetki kochanków wkrótce rozmyły się w powietrzu, pozostawiając cień mdłej satysfakcji i spalone zgliszcza - oraz nieoczekiwane wyznanie jego żony. Kącik jego ust uniósł się z zadowoleniem, gdy znalazła się tak blisko, a korzystając z chwili samotności przesunął dłoń wzdłuż jej talii, zatrzymując na wysokości łona i skradł krótki pocałunek, jeszcze nim wspólnie zniknęli w przejrzystej tafli kolejnego obrazu, tak innego od wcześniejszego.
Spalona ziemia była spokojna i na przekór harmonijna, tutaj jaskrawość barw od pierwszej chwili przytłaczała i zmuszała do zmrużenia oczu, a chaotyczne rzępolenie po dłuższej chwili mogłoby przyprawić o ból głowy.
- Co to za... - mruknął, lecz przerwał mu radosny głos Evandry, bardziej jednak niż słowa jego wzrok przyciągnęły jej taneczne ruchy. - Doprawdy? Gdzie? - W bezładzie nut sam nie potrafił odnaleźć przesłania, lecz nie zamierzał próbować gasić jej entuzjazmu. Choćby chciał, nie byłby w stanie, jej uśmiech miał w sobie niezwykłą, wyjątkową magię i stanowił przyjemny widok, którego nie zamierzał tracić z oczu. Nieco odciągał go od sylwetki kobiety, rozleniwiona i wulgarna nie robiła na nim większego wrażenia. Wysunięta spod bluzki pierś ani go nie pociągała, kobieta nie wydawała się atrakcyjna, ani nie oburzała. Spędził z prostytutkami wystarczająco dużo czasu, by oswoić się z podobnymi widokami, nawet jeśli żadna z nich nie nosiła przy nim nigdy mugolskich ubrań. - W Piórku Feniksa grają niekiedy podobną muzykę - odparł z zastanowieniem na jej propozycję. Do kabaretów, do tańca uzdolnionych artystek, czy spodobałoby się jej podobne przedstawienie?
Spojrzał na nią, gdy zaczęła opowiadać o muzyce: lubił ten błysk w jej oku, roziskrzony blask błękitnej tęczówki, jej słowa przemawiały do niego mocniej niż to, co faktycznie słyszał. Sztuka improwizacji zawsze go ciekawiła, a wieczne łaknienie coraz to intensywniejszych emocji nie pozwoliły mu zignorować jej słów. - Tylko płynąca z duszy jest prawdziwą - przyznał. - Wyćwiczona i uporządkowana staje się pustym rzemiosłem - Nudnym, nieporywającym i sztywnym. Nie taką być powinna sztuka. Lecz czy to rzępolenie naprawdę mogło wyrażać głębię? Jego wzrok bezwstydnie objął obnażone ciało kobiety, gdy Evandra przelała na nią swoją radość, usiłując do niej trafić. Przez jaskrawość barw niemal zapomniał, co było ich zadaniem, mieli naprawić bieg historii - czy w tym przypadku ich zadaniem było nauczenie tej kobiety życia w obłudnej hipokryzji? Żony ani matki i tak już z niej nie będzie, czy mogła żyć, by dawać radość innym? Stanął za żoną, zza jej ramienia prześlizgując się wzrokiem po ciele bohaterki tego obrazu. Nie sądził, by miał jej coś ciekawego do powiedzenia, ale miał wrażenie, że otaczające ich kształty utrudniają kobietom rozmowę. Sięgnął po różdżkę, zamierzając zdusić intensywność barw, która tak mocno go dekoncentrowała. Przełamane dwie części twarzy nieznajomej kobiety mogły scalić się w jedno, pokracznie grube ręce, jak u krasnala, miały się wysmuklić nadając jej większej gracji. Pierś mogła pozostać krągłą, a talia szczupłą, lecz toporny krajobraz mógł przybrać delikatniejszych i mniej abstrakcyjnych rysów, w scenerii których słowa Evandry wybrzmią piękniej.
nieoczekiwanie numerologuję skutecznie - 75 , k10 na kolejny obraz
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
'k10' : 5
Edgar od razu poczuł się w iluzji jak w domu - klątwy i runy leżały w dziedzinie jego ekspertyzy, a historię Sardanapala doskonale kojarzył zarówno z podstaw historii magii, jak i dzięki własnej fascynacji starożytnymi artefaktami. Ekscytacja i żywe zainteresowanie iluzją pozwoliły mu w mig odgadnąć, że Sardanapal padł ofiarą Klątwy Opętania - Burke doskonale rozumiał mechanizm jej działania oraz znał użyte dla niej runy, co natychmiast pozwoliło mu zebrać odpowiednią ilość białej magii i ściągnąć klątwę z asyryjskiego przywódcy. Sardanapal zamrugał i spojrzał na scenę przytomniej, unosząc dłoń aby powstrzymać rzeź niewolnic. Słowa Septimusa faktycznie nie mogły nic tu zmienić, ale jeden gest króla - jak najbardziej. Niestety, ekscytacja sprawiła, że Edgar zapomniał powiedzieć swoim towarzyszom, że nie trzeba się już pozbywać tiary, że ta stała się zupełnie nieszkodliwa - najwyraźniej ludzie mieli różne talenty, a oko do run nie zawsze szło w parze z komunikacją. Zresztą, nawet będąc krasomówcą, Burke nie mógłby przewidzieć reakcji swoich towarzyszy.
Potem kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie: Septimus rzucił rękawicami w Amelię, Amelia zezłościła się i pobiegła po tiarę, a Edgar próbował powstrzymać chaos.
Nie udało mu się. Najpierw przewrócił się o dywan, a potem - gdy próbował wstać - poczuł na przedramionach uścisk mocnych, choć drobnych dłoni. Jedna z niewolnic, o kruczych włosach i złotobrązowych oczach, pomogła mu wstać, ale potem wcale go nie puściła - przywarła do niego całym ciałem, zarzucając mu ręce na szyję i szczebiocząc coś w starożytnym języku. Edgarowi mogło się zdać, że rozumie co trzecie słowo - może jej język brzmiał podobnie jak niektóre słowa, których uczył się przy okazji nauki starożytnych run, a może to żar jej emocji sprawił, że nie potrzebowali słów aby się nawzajem zrozumieć. Ty - uratowałeś - życie - ja - twoja. - szeptała niewolnica.
W tym samym czasie Amelia usiłowała zdjąć tiarę z głowy Sardanapala, ale nie potrafiła zrobić tego niepostrzeżenie. Wręcz przeciwnie, jej zwinność zwróciła uwagę samego króla - zwłaszcza, że Eberhart podrapała go po skroni i nawet nie powstrzymywała swojej agresji. Sardanapal spojrzał na nią z mieszanką zaskoczenia, oburzenia i czegoś jeszcze - a potem mocno złapał ją za nadgarstek.
-Lubię takie drapieżne. Moi durni strażnicy zabili moją ulubioną konkubinę, potrzebuję kolejnej. - wychrypiał, a choć Eberhart nie mogła zrozumieć ani słowa, to widziała, że patrzy na nią z wyraźnym pożądaniem.
Septimus pozostał całkowicie sam - rękawice smętnie leżały na podłodze. Ze swojego miejsca mógł dostrzec, jak Sardanapal łapie za rękę jego ukochaną, a choć bitewny chaos ustał, to nie na długo.
-Podziękujcie człowiekowi, który mi pomógł i podarujcie mu na własność kobietę. Przygotujcie miasto do obrony i pozbądźcie się intruzów. - rozkazał Sardanapal swoim strażnikom, pociągając lekko Amelię tak, by upadła mu na kolana. Ona nie była intruzem, Edgar miał dostać swoją nagrodę, ale Septimus… Septimus nagle dostrzegł zielony błysk, mknący we własną stronę. Z powodu kłótni między towarzyszami, Sardanapal wziął go za wroga.
-Koniec! Rozgniewaliście go! - rozbrzmiał nagle głos Sealha i iluzja rozmyła się momentalnie, od razu przenosząc trio do kolejnej ramy. Edgar wciąż czuł na ramionach gorący dotyk niewolnicy, Amelia miała wymiętą suknię, a dla Septimusa iluzja rozmyła się w błysku zieleni.
Znaleźliście się w jaskini, która dla Edgara pachniała jak powietrze po burzy, dla Septimusa jak stare drewno (mógłby też przysiąc, że czuje gdzieś woń tanich perfum), a dla Amelii jak odchody chimery. Serce Septimusa mocno kołatało - iluzja, choć miała pozostać tylko zabawą, podsyciła jego lęki i traumatyczne przeżycia z wojny.
Przed wami widzieliście oszołomionego rycerza i tańczącą wilę, której piękny śpiew brzmiał dla Septimusa i Edgara wyjątkowo kojąco. Szczególnie dla Septimusa - był w stanie docenić idealną linię melodyczną i piękno kobiety. Wyglądała trochę jak jego dawna nauczycielka muzyki, ale jeszcze piękniej… chyba piękniej niż sama Amelia? Po takim stresie, bardzo potrzebował zamknąć oczy, zapomnieć o wojnie i utonąć w muzyce… ale wiedział też doskonale, że ma przed sobą Tannahusera i miał potrzebną wiedzę o muzyce, by w moment pojąć, jakiej sceny są świadkiem i jak naprawić tą iluzję. Edgar radził sobie z odpornością na urok wili odrobinę lepiej, ale pozostawał oszołomiony - przed chwilą chciała go całować piękna niewolnica, teraz widział przed sobą jeszcze piękniejszą istotę, w takiej sytuacji łatwo było zapomnieć o własnym stanie cywilnym…
Dla Amelii śpiew brzmiał jak śpiew. Widziała oszołomionego rycerza, który wydawał się równie nieporadny jak Septimus, gdy rzucał jej rękawice - zirytowała ją sama jego twarz. Jeszcze mocniej irytowała ją wila - natychmiast wzbudzając w Amelii zazdrość. Z powodu konfliktu i mieszanki emocji w poprzedniej iluzji, Amelia była wściekła na mężczyzn (Sardanapala, Tannhausera, Septimusa, może nawet Edgara) i jeszcze bardziej rozgniewana obecnością tej pustej, śpiewającej lalki.
Znaleźliście się w obrazie Tannhauser.
Z uwagi na działania podjęte w ostatniej iluzji, Septimusa i Amelię obejmują dodatkowe modyfikatory: Septimus jest mniej odporny na urok wili z powodu roztrzęsienia i otrzymuje -15 do rzutu (Edgara obejmuje bonus -10 dla mężczyzn). Amelia, choć nie padła ofiarą klątwy, czuje się poniżona przez poprzednią iluzję i pozostaje zirytowana na każdego wokół, otrzymując -10 do rzutów wymagających jakiejkolwiek kooperacji (rozumianej jako kooperacja odegrana fabularnie oraz jako rzut na tą samą biegłość, której użyli Septimus i Edgar).
- Spoiler:
3: Tannhäuser Znajdujecie się w wilgotnej jaskini - jeśli jesteś kobietą, powietrze pachnie dla Ciebie stęchlizną, ale jeśli jesteś mężczyzną czujesz wszędzie zapach róż. Kwiaty i bluszcz pną się po ścianach groty, a na środku znajduje się wielkie łoże, przy którym stoi rycerz - dzięki tytule obrazu jesteście w stanie rozpoznać w nim Tannhäusera, legendarnego średniowiecznego rycerza, barda i czarodzieja. Tannhäuser miał kluczowe zasługi dla interesów francuskich czarodziejów. Jako wprawny dyplomata i iluzjonista, przekonał na przykład jednego z mugolskich przywódców religijnych do przychylnego traktowania czarodziejów - niewerbalnie sprawiając, że jego tron pokrył się kwiatami i wmawiając mu, że to cud. Tannhäuser, którego widzicie, wydaje się jednak młodszy niż ten, który dokonał bohaterskich czynów - a na jego twarzy malują się bezradność i niepewność. Siedzi na krańcu łóżka, jakby próbował wstać, ale półnaga kobieta o hipnotyzującej urodzie, jasnych włosach i drapieżnych rysach twarzy przytrzymuje go za rękę. Blondynka rozchyla usta, jakby chciała powiedzieć coś do rycerza, ale zamiast tego zaczyna śpiewać - piękną, hipnotyzującą pieśń, której słów nie rozumiecie, ale która wywołuje w każdym mężczyźnie otępiające pożądanie. Oczy Tannhäusera stają się puste. Rycerz błyskawicznie pada ofiarą uroku, a Wy zaczynacie rozumieć, jakiej sceny jesteście świadkami.
Wedle podań, Tannhäuser niechcący zapuścił się do jaskini, w której mieszkała wila - jako więzień zaborczej istoty, spędził w jaskini długie miesiące zanim wyzwolił się spod jej uroku. Wila skutecznie rozproszyła go od wojny, na której był potrzebny i od ważnego aranżowanego małżeństwa z czystokrwistą żoną. Jeśli Tannhäuser uwolniłby się wcześniej, mógłby jeszcze bardziej przysłużyć się czarodziejskiej społeczności. Jeśli nigdy nie zdołałby przemóc uroku wili, najprawdopodobniej umarłby w jaskini z wycieńczenia.
Richard Wagner napisał operę o dziejach Tannhäusera, a dyrygentem na czarodziejskiej premierze był pradziadek Valerie Vanity. Mugole (niestety!) wyreżyserowali potem własną, gorszą aranżację, ale sednem czarodziejskiej wersji tej historii miało być opamiętanie się Tannhäusera.
Rozumiecie, że teraz jego los jest w waszych rękach - a wiedza o muzyce pomaga wam szybciej przypomnieć sobie, jak można rozproszyć wilę. Nadal śpiewając, jasnowłosa podnosi się z łoża i rozpoczyna hipnotyczny taniec. Musicie działać szybko, Tannhäuser wydaje się coraz bardziej nieobecny, a obecnym w iluzji mężczyznom też coraz trudniej się skupić.
Zadanie: Dowolna biegłość muzyczna (śpiewa lub gra na instrumencie itp - możecie założyć, że wybrany instrument znajduje się w jaskini, ST 50) pozwoli zagłuszyć rytm do którego tańczy wila. Rozproszona, potknie się w tańcu i Tannhäuser oraz obecni panowie otrząsną się z transu.
Zamiast próbować rozproszyć wilę, możecie też po prostu ją zastraszyć - wtedy ucieknie sama (ST 70).
Bonusy specjalne: Wiedza o muzyce (dowolny poziom) daje +5 do każdego rzutu kością niezależnie od wybranej metody wykonania zadania, znacie wtedy operę Wagnera i możecie zareagować szybciej. (Pamiętajcie, że wiedza o sztuce zawsze daje +5 do rzutu kością w zasadach ogólnych, zatem posiadając wiedzę o sztuce i o muzyce otrzymujecie +10)
Dodatkowo, jeśli jesteś mężczyzną, otrzymujesz -10 do swojego rzutu kością niezależnie od metody wykonania zadania - urok wili spowalnia Twój refleks.
W przypadku sukcesu: Rycerz serdecznie Wam podziękuje, a urok wili minie.
W przypadku porażki: Rycerz i wila splotą się w hipnotycznym tańcu - iluzja rozmyje się, zanim stanie się nieprzyzwoita, ale pozostanie w Was poczucie niesmaku.
Deirdre i Oyvind
Deirdre zwróciła się do leżącej w rowie pary, lecz bez przekonania - nie dokończyła nawet zdania, nie oferując zrozpaczonym czarodziejom nic oprócz frazesów. W odpowiedzi usłyszała jedynie szloch dziewczyny. Mężczyzna milczał posępnie. Oczy miał równie puste jak ludzie, których Deirdre widziała tuż przed śmiercią - zrezygnowane, pogodzone z losem. Mericourt nie potrafiła ocenić czy jest ranny, ale widziała, że stracił coś jeszcze cenniejszego niż zdrowie - nadzieję. Oyvind, zajęty ocenianiem zniszczeń krajobrazu i racjonalną oceną swoich własnych możliwości, nie zaszczycił czarodziejów nawet słowem. Mericourt i Borgin ruszyli dalej, zostawiając za sobą parę w rowie i apokaliptyczny krajobraz.
-Mamo? Tato? - rozbrzmiało nagle tuż obok nich, zanim weszli do kolejnej ramy. Wśród pogorzeliska stał przeraźliwie szczuplutki chłopiec o wielkich oczach. Ewidentnie kogoś szukał - czyżby pary czarodziejów, w których nie udało się tchnąć woli życia? Deirdre przyszły na myśl jej własne dzieci, choć chłopiec w niczym ich nie przypominał. Wyglądał raczej jak sieroty z Gwiezdnego Proroka, o ile Mericourt byłaby w stanie o nich pomyśleć w tych okolicznościach. Oyvind nie miał tak konkretnych skojarzeń - ale poczuł się nagle tak, jak tuż po ślubie, zanim kłamstwa jego żony wyszły na jaw, gdy miał jeszcze nadzieję na czystokrwistego dziedzica. Obydwoje, Deirdre i Oyvind, mogli sobie zdać sprawę, że choć iluzja pozostaje tylko iluzją, to wiele sierot w Anglii doświadcza realnego głodu. Również czystokrwistych, niewinnych, padających ofiarą kryzysu ekonomicznego. Odczuli wyrzuty sumienia - czy mogliby im jakoś pomóc? Prawdziwym sierotom? Na pewno nie temu chłopcu - zanim zdążyliby z nim porozmawiać, iluzja rozpłynęła się.
Smutny nastrój minął od razu po przejściu do kolejnej ramy (wyrzuty sumienia i kompulsja wspomożenia wojennych sierot powrócą po zakończeniu zabawy) - nagle znaleźliście się w… miejscu, którego się chyba nie spodziewaliście. Pierwszą i ostatnią w pełni świadomą myślą, jaką mogliście zarejestrować było to, że nie widzicie ani nie słyszycie siebie nawzajem. Zarówno Deirdre, jak i Oyvindowi, zdawało się, że są w iluzji całkowicie sami. W dodatku każdego z Was iluzja wyglądała zupełnie inaczej - magia reagowała zgodnie z Waszą własną osobowością, a to co widzieliście było sekretem nawet dla organizatorów zabawy. Wszystko, co zobaczycie, czego doświadczycie i co zdecydujecie w tym obrazie, pozostanie tylko i wyłącznie Waszą tajemnicą. Dla każdego z Was obraz wygląda inaczej.
Deirdre znalazła się w Gabinecie Ministra Magii, ale nie wyglądał on jak obce miejsce. Był umeblowany gustownie, zgodnie z jej smakiem, a na wpół uchylonych drzwiach znajdowała się tabliczka z napisem Minister Magii, lady Deirdre Rosier. Na biurku znajdował się bukiet czerwonych róż, w który był wpleciony bilecik napisany znajomym charakterem pisma - Jestem z Ciebie dumny. Wokół palca serdecznego czuła przyjemne ciepło, choć nienaturalny ciężar metalu obrączki był przesycony czarną magią i zaniepokoiłby kogoś innego. Nie musiała nawet zerkać w dół, by wiedzieć, że jej ukochany jest z nią już na zawsze - a przynajmniej jakaś cząstka jego duszy. Wiedziała, że gdyby choćby pomyślała o Tristanie, mógłby znaleźć się tuż przed nią - osobiście powiedzieć jej to, co na bileciku, kochać się z nią na biurku Ministra Magii, opowiedzieć o ziemiach, które odziedziczą ich dzieci. Może mogliby się zabawić tak jak lubili, wśród krwi i posoki. Mogliby zrobić wszystko. Całkowicie przekonana, że w iluzji ziszczą się jej wszystkie marzenia, Deirdre mogła powoli zapomnieć, że to tylko obraz - blakły wspomnienia z realnego świata, wszystko wydawało się błogie, realne, cudowne. Wszystko, poza jednym detalem - zza okna widać było dym. Ze swojego gabinetu Deirdre mogła doskonale dostrzec, że Londyn płonie. Wiedziała, że jako potężna czarownica i Minister Magii z łatwością mogłaby ugasić pożar, szczególnie zanim ten zacznie się rozprzestrzeniać, ale… czy miała na to ochotę? Czy to w ogóle jej praca, jej obowiązek? Dlaczego nie miałaby oddać się czemuś… przyjemniejszemu?
Oyvind znalazł się we wnętrzu obrazu i od razu rozpoznał styl barw oraz pociągnięć pędzla. To jeden z obrazów jego żony, przedstawiający ich wspólne mieszkanie! Czyżby, gdy żyła, sprzedała jeden z obrazów do Pałacu Zimowego?
-Przecież ja żyję… - odezwał się głos tuż za nim, a gdy się odwrócił, mógł ją dostrzec. Żywą i uśmiechniętą, ale inną niż za życia. Idealną. Był przekonany, że miała czystą krew i czyste serce, że nigdy by go nie okłamała, że ich poprzednie życie było tylko złym snem. Zanim zdążył pomyśleć o czymkolwiek innym, poczuł na szyi jej ramiona, a na ustach - słodki pocałunek. Była ciepła i łagodna, całowała lepiej niż zapamiętał (lepiej niż wszystkie jego kochanki razem wzięte), a jej oczy iskrzyły. Wpatrywała się w niego z uwielbieniem.
-Zostańmy tu, już na zawsze… Patrz, jak tu pięknie! Namaluję wszystko, wszystko, co sobie wymarzysz. - szeptała mu do ucha, czuł na szyi jej gorący oddech.
Czuł też inny rodzaj gorąca. Taki, który czuć od tlących się płomieni. Okno było otwarte, do środka wpadał żar - a za oknem widać było płonące budynki na Pokątnej, pożar obejmujący stolicę.
-Nie przejmuj się, kochanie - tu jesteśmy bezpieczni. - wymruczała żona Oyvinda, kładąc dłonie na jego policzkach. -Nie zostawiaj mnie - nie znowu… Proszę… - szeptała, ale bez śladu pretensji, bez śladu łez. Była w końcu idealna - nigdy nie wniosłaby w ich życie negatywnych emocji. Tylko się uśmiechała, tak pięknie, coraz piękniej…
Siódemka to szczęśliwa liczba! Znaleźliście się w specjalnej iluzji Ogród ziemskich rozkoszy. Świat i zasady działają tu nieco inaczej...
- Spoiler:
7: Ogród Ziemskich Rozkoszy Iluzja wydaje się zupełnie inna niż wszystkie - na obrazie nie widzicie nic konkretnego, a po przekroczeniu ramy widzicie swoje najskrytsze pragnienia, nawet te najdziwniejsze (możecie dowolnie opisać scenerię). Wasz partner nie widzi Waszych pragnień ani Waszych poczynań - każdy z Was doświadcza iluzji indywidualnie. Właściwie… czy to na pewno jest iluzja? I czy przypadkiem nie przyszliście tutaj sami? Z każdą chwilą jest Wam coraz trudniej przypomnieć sobie, że znajdujecie się we wnętrzu obrazu i że przyszliście tutaj z partnerem i że gracie w grę. Iluzje są kuszące, przekonujące, realistyczne, radosne, idealne…
…nie, nie wszystko jest idealne. Niezależnie od tego, co pokazuje Wam iluzja, w tle każdy z Was dostrzega identyczny widok - migoczącą i niestabilną scenę, kłęby dymu, charakterystyczną wieżę Lewitującego Big Bena. To płonący Londyn! Możecie ruszyć w tamtą stronę - czujecie w sobie siłę i przekonanie, że Wasza magia jest w stanie powstrzymać pożar, że nawet sami ocalicie Londyn. Możecie jednak skupić się na własnych marzeniach - są piękne i kuszące i właściwie wcale nie czujecie potrzeby ‘naprawy’ tej iluzji. Kogo obchodzi architektura stolicy Anglii, gdy właśnie spełniają się jego najskrytsze fantazje?
Zadanie: Rzut na wytrzymałość psychiczną (ST 60), wyjątkowe zasady specjalne bonusu, na potrzeby zabawy: 0 za brak wytrzymałości psychicznej, +20 za poziom I, +45 za poziom II) pomoże Wam przypomnieć sobie, że jesteście we wnętrzu iluzji i skupić się na płonącym Londynie. Wystarczy, że zignorujecie własne pragnienia i podejdziecie bliżej pożaru, a będziecie mogli z łatwością go ugasić (z taką łatwością, że wystarczy wznieść różdżkę i rzucić Balneo, bez ST - jesteście panami tego świata, wiadro i Wasza chęć wystarczą!).
Jednak, iluzja jest tak realistyczna i pociągająca, że właściwie nie czujecie potrzeby jej naprawienia - na własną odpowiedzialność możecie nawet nie próbować rzucać na wytrzymałość psychiczną i pogrążyć się we własnych marzeniach, tak jakbyście znajdowali się we wnętrzu lustra Ain Eingarp. Każdy doświadcza tutaj czegoś innego, a czyny gości zatraconych w iluzji pozostaną tajemnicą dla wszystkich - nawet dla organizatorów i Sealha. Jesteście zupełnie przekonani o własnej bezkarności - bawcie się dobrze!
Evandra i Tristan
Pomimo… niekonwencjonalnego widoku, Evandra zwróciła się do czarownicy bez pogardy, za to z empatią i szczerym entuzjazmem. Kobieta spojrzała na nią bezbrzeżnie zaskoczona, ewidentnie nie spodziewając się takiego podejścia - szczególnie od tak klasycznie pięknej i elegancko ubranej damy.
-No proszę… przyznam, że pozory mylą. Gdy tutaj weszliście, po pierwszym wejrzeniu pomyślałam, że jest pani… ułożona - wymówiła to takim tonem, jakby miała na myśli słowo „nudna” - -niczym Wenus spod pędzla Bouguereau. Widzę jednak, że pomimo klasycznej urody ma pani w sobie równie wiele życia, co moje koleżanki z Awinionu.. - choć one nie miały mężów i nigdy mieć nie będą. Czarownica z ciekawością przeniosła wzrok na Tristana, jakby się wahając - chciała się przekonać, czy ten dystyngowany mężczyzna nie ukróci radości życia i wolności swojej towarzyszki. Jeśli tak, nie mogła ufać jej słowom - Evandra była blisko przekonania czarownicy upadłej, ale ta miała się wszak za kobietę wyzwoloną. Rozpromieniła się, słysząc, że i jej towarzysz mówi o sztuce, że nie znosi porządku.
-Z duszy… - westchnęła, jakby z nadzieją, kładąc dłoń na sercu. Mężczyzna był bardzo przystojny, więc gdy bezwstydnie przesunął po niej wzrokiem, cała pojaśniała - czy podobało mu się to, co widział? Zatrzepotała rzęsami z nadzieją - trafiła wszak na ludzi, którzy pomimo luksusowych kreacji sprawiali wrażenie osób otwartych na sztukę! Odniosła mylne wrażenie, że byli równie otwarci na nowoczesność i szybko odepchnęła myśl, że nie powinna flirtować z partnerem tej miłej damy. Zresztą, kto wie - blondynka uśmiechała się tak pięknie i mówiła o sekretach tak… ciekawie, że może nie miałaby nic przeciwko? Może mogliby…
Magia rozwiała jednak jej nadzieje - nagle poczuła, że zmienia się, siłą magii, jeszcze zanim była na to w pełni gotowa.
-Och…! - pisnęła, trochę zaskoczona, ale bez śladu strachu lub oporu. Para zdobyła chyba jej zaufanie, choć… choć myślała, że będzie inaczej.
-Więc… teraz jest lepiej…? - westchnęła cicho, badając nieśmiało dłońmi własną twarz i widząc wkoło stonowane kolory. -Niech i tak będzie. - stwierdziła pokornie, choć w jej głosie dźwięczała cicha rezygnacja, a uśmiech nie wydawał się równie entuzjastyczny jak wtedy, gdy Evandra opowiadała po jazzie. -Mam nadzieję, że pójdą państwo do tego...Piórka. - pożegnała się, życzliwie, ale z gorzką świadomością, że ona nie pójdzie już nigdzie. Nie wypadało jej, nie w takiej sukni, nie z taką twarzą. Nigdy nie była piękna, teraz nie była nawet oryginalna - ale może faktycznie powinna zrezygnować z szokowania i buntu, może powinna być dobrą matką i czyjąś żoną. Nie tego przystojnego gentlemana, rzecz jasna - nie była wyjątkowa, jak jego piękna towarzyszka. Gdy magia numerologii odarła ją z oryginalności, czarownica stanęła w prawdzie o sobie i zrozumiała swoje miejsce.
Dobra zmiana wymagała czasem poświęceń, ale Tristan i Evandra mogli przejść do kolejnej ramy z poczuciem dobrze wykonanego zadania. Jazz nadal grał w tle, choć o wiele spokojniej i muzyka nie wydawała się już tak... żywa.
Nowa sceneria wyglądała nieco jak ekskluzywne burdele, nie powinna zatem szokować Tristana. Uwagę wrażliwszej Evandry mógł od razu przykuć rozpaczliwy krzyk kobiet. Jedna z nich, ugodzona szmaragdową wiązką zaklęcia, padła bez życia kilka metrów dalej. Choć nie rozumieliście starożytnego języka, w którym lamentowały konkubiny, to skojarzenie treści tej sceny wymagało jedynie podstawowej znajomości historii magii - Wasza bardziej zaawansowana wiedza w tym zakresie pozwalała przypomnieć sobie wszystkie posępne detale tej historii. Zdradę czarodzieja, który przeklął Sardanapala by wspomóc mugolską armię pod bramami Niniwy. Poświęcenie kilkudziesięciu kobiet, które padły ofiarą szeptów w głowie przeklętego władcy. Legendarną tiarę, zdradziecki prezent. Wiedzieliście nawet, że - choć nie znacie się na runach - klątwy i zaklęcia w czasach starożytności były bardziej prymitywne niż te, które dotykały czarodziejów współcześnie. Mogliście z łatwością dostrzec rękawice ze skóry widłowęża (dzięki sowim znajomością, być może słyszeliście o ich zastosowaniu od Primrose lub lordów Burke), tiara błyszczała na głowie rozkojarzonego Sardanapala, a strażnicy wciąż wydawali się nie zwracać na was uwagi…
Znaleźliście się w obrazie Śmierć Sardanapala.
- Spoiler:
5: Śmierć Sardanapala Wokół jest gorąco, powietrze pachnie egzotycznymi olejkami, widzicie kamienne kolumny, marmurowe posadzki i orientalne dywany. Chociaż otoczenie jest piękne, to przed Wami rozgrywają się dantejskie sceny. Słyszycie szloch, płacz i błagania nagich kobiet, które bezradnie szarpią się z czarodziejami, którzy wyglądają jak pałacowi strażnicy. Gdzieś błyska zielony promień. Niektóre z kobiet padają do stóp mężczyzny siedzącego na ozdobnym, podwyższonym łożu - próbują go całować, prosić o litość, mówić coś o łączącej ich relacji. Nie znacie języka, jest starożytny, ale iluzja sprawia, że rozumiecie sens ich błagań i rozpoznajecie imię bezdusznego władcy. To Sardanapal, jeden z potężniejszych starożytnych czarodziejów, który doprowadził do rozkwitu cywilizacji Asyrii - i dbał jedynie o czarodziejów, czyniąc mugoli swoimi niewolnikami. Podobno rządził surowo, ale sprawiedliwie i być może pod jego rządami Asyria przetrwałaby jako czarodziejska enklawa antycznego świata, być może czarodzieje zawsze mieliby miejsce dla siebie. Teraz Sardanapal nie wygląda jednak ani na sprawiedliwego króla ani nawet na normalnego człowieka - wydaje się całkowicie głuchy na błagania otaczających go kobiet, a jego twarz stężała w dziwnym, obłędnym grymasie.
Jeśli posiadacie biegłość historii magii, możecie sami skojarzyć, jak skończyła się historia Sardanapala (jeśli nie posiadacie tej biegłości, załóżcie, że z wnętrza obrazu dobiega głos śledzącego wasze poczynania Sealha, który rzeczowo streszcza wam dzieje Sardanapala): niegdyś sprawiedliwy król w pewnym momencie oszalał i rozkazał zabić wszystkie swoje nałożnice i żony, nawet najukochańsze. Wrogowie wykorzystali moment obłędu i ruszyli na jego pałac, a gdy Sardanapal zrozumiał, co zrobił - i że jego stolica jest otoczona mugolskimi armiami - stracił siłę do walki i popełnił samobójstwo. Pałac w Niniwie spłonął, z królem w środku. Przyczyną tej tragedii była Klątwa Opętania, przekazana Sardanapalowi w przeklętej tiarze przez zdrajcę, czarodzieja półkrwi. Przed wiekami wiedza na temat run nie była tak zaawansowana, jak w 1958, więc przekleństwo nałożone na tiarę jest bardziej nieudolne niż klątwy, z którymi zetknęlibyście się teraz: wystarczy ukraść Saradnapalowi tiarę aby wyzwolił się spod działania klątwy, a biegły runista może zdjąć z tiary klątwę na odległość.
Zadanie: Sardanapal jest rozproszony rzezią pięknych kobiet i głosami we własnej głowie, a jego strażnicy są zajęci - bardzo prosto jest zakraść się do władcy od tyłu, ale strącenie tiary z jego głowy wymaga biegłości zręcznych rąk (ST 60). Klątwa i wszystkie czary są dla Was nieszkodliwe w iluzji, ale twórcy iluzji zadbali też o to, byście w zasięgu wzroku zobaczyli specjalne rękawice, dzięki którym możecie bezpiecznie dotknąć przeklętego przedmiotu. Alternatywnie, znajomość starożytnych run (ST 70) pozwala Wam zrozumieć Klątwę Opętania i wyciszyć ją na odległość - wystarczy skierować różdżkę na Sardanapala i skupić się na wiedzy o naturze przekleństwa (rzut na runy, nie na OPCM - rozumiejąc runy, jesteście w stanie przywołać odpowiednią ilość białej magii by przełamać klątwę).
W przypadku sukcesu: Sardanapal momentalnie trzeźwieje i rozkazuje swoim żołnierzom oszczędzić życie niewolnic. Słyszycie, jak rzeczowo wydaje kolejne rozkazy wzmocnienia pałacu i jesteście przekonani, że Niniwa obroni się przed mugolskim najazdem.
W przypadku porażki: Iluzja rozmywa się wśród płaczu kobiet i zapachu dymu.
Belvina błyskawicznie zorientowała się, co jest nie tak z iluzją i błyskotliwie odpowiedziała francuskiemu ambasadorowi. Ten uniósł lekko brwi, a na jego twarz wpełzł zadowolony uśmiech na dźwięk śmiałych i inteligentnych słów młodej damy. Z tym samym uśmiechem obserwował, jak magia panny Blythe stabilizuje iluzję.
-Nie dość, że piękna, to jeszcze mądra i błyskotliwa. Czy to twój brat, mademoiselle? - zwrócił się do niej ambasador, nie dostrzegając na jej palcu ani obrączki ani pierścionka zaręczynowego. Był starym obrazem i zakładał, że jedynym odpowiednim towarzystwem dla panny był jej narzeczony, mąż, ojciec albo brat. Trzy ostatnie możliwości wykluczył, ale chyba nawet gdyby była zajęta, nie powstrzymałby się od flirtu. Był w końcu Francuzem.
Drew nie rozumiał słów ambasadora, mógł więc poczuć się całkowicie zignorowany, gdy Francuz odpowiedział Belvinie w swoim rodzinnym języku - i gdy postąpił o kilka kroków do przodu, by delikatnie ująć dłoń panny Blythe i szarmancko przytknąć ją do ust.
-Gdzie zdobyła panienka tak wspaniałe wykształcenie? - zapytał, patrząc jej głęboko w oczy. Usłyszał propozycję Macnaira, ale całkowicie ją zignorował, udając, że nie zna angielskiego (choć przecież mówił już w tym języku…). -Panienki brat chyba nie zna się na alkoholach. Czy chciałaby mademoiselle zobaczyć moje winnice? - zaproponował szarmancko.
Propozycja Macnaira zainteresowała za to niemieckiego ambasadora. Uniesieniem brwi zareagował co prawda na… niestandardową perswazję Drew, jakby wahając się, czy uznać go za kogoś niewychowanego czy za ekscentryka. Ostatecznie wygrała jednak ciekawość - w Niemczech warzono najwspanialsze piwa na świecie, co chciał mu zaproponować ten nieokrzesany Anglik?
-Chyba nie ma zamiaru pan omawiać interesów przy angielskim piwie? Słyszałem kiedyś dowcip… - nachylił się do Drew i zniżył głos, bowiem nie wypadało opowiadać go przy damie. -What do making love in a boat and English beer have in common? - zapytał i nie czekając na reakcję skwitował dowcip dobitną puentą. -They’re like fucking water! - uśmiechnął się złośliwie (jego angielski akcent był bardzo ciężki, ale przynajmniej sam rozumiał własny żart...) i sięgnął po piersiówkę, aby udowodnić Drew jak niedobry jest oferowany mu trunek. Zamiast piwa, w środku była jednak najczystsza i mocna ognista, a ambasador spojrzał na Drew z mieszanką zdumienia i podziwu. -Das ist… gut. - skwitował. -Wyborny prezent dla dyplomaty. - pochwalił Macnaira, zdecydowanym ruchem zabierając mu piersiówkę i chowając ją do kieszeni. Zanim Drew zdążył wyprostować to nieporozumienie, przed nim i Belviną pojawiły się już kolejne ramy - a panna Blythe, jeśli chciała uciec od wdzięków francuskiego ambasadora, musiała wejść do tej najbliższej.
Powietrze pachniało dla Drew jak ognista whiskey - może najbardziej brakuje nam tego, co właśnie utraciliśmy? A może ta jaskinia faktycznie była gorzelnią, albo może to rycerz miał w swoich zbiorach zapasy tego trunku? Macnair mógł się nad tym zastanawiać jedynie przez chwilę - jego uwagę szybko przykuła piękna blondynka, tańcząca przed rycerzem na środku groty. Śpiewała pięknie, hipnotycznie, muzyka koiła żal za utraconą piersiówką, a Drew mógł być przekonany, że wila śpiewa właśnie dla niego - a nie dla rycerza.
Belvina mogła ocenić sytuację trzeźwiej - zauważając, że rycerz padł ofiarą uroku wili. Grota pachniała dla niej jak pleśń, a w kątach widziała ohydne pajęczyny.
Znaleźliście się w obrazie Tannhauser (losowanie)
- Spoiler:
3: Tannhäuser Znajdujecie się w wilgotnej jaskini - jeśli jesteś kobietą, powietrze pachnie dla Ciebie stęchlizną, ale jeśli jesteś mężczyzną czujesz wszędzie zapach róż. Kwiaty i bluszcz pną się po ścianach groty, a na środku znajduje się wielkie łoże, przy którym stoi rycerz - dzięki tytule obrazu jesteście w stanie rozpoznać w nim Tannhäusera, legendarnego średniowiecznego rycerza, barda i czarodzieja. Tannhäuser miał kluczowe zasługi dla interesów francuskich czarodziejów. Jako wprawny dyplomata i iluzjonista, przekonał na przykład jednego z mugolskich przywódców religijnych do przychylnego traktowania czarodziejów - niewerbalnie sprawiając, że jego tron pokrył się kwiatami i wmawiając mu, że to cud. Tannhäuser, którego widzicie, wydaje się jednak młodszy niż ten, który dokonał bohaterskich czynów - a na jego twarzy malują się bezradność i niepewność. Siedzi na krańcu łóżka, jakby próbował wstać, ale półnaga kobieta o hipnotyzującej urodzie, jasnych włosach i drapieżnych rysach twarzy przytrzymuje go za rękę. Blondynka rozchyla usta, jakby chciała powiedzieć coś do rycerza, ale zamiast tego zaczyna śpiewać - piękną, hipnotyzującą pieśń, której słów nie rozumiecie, ale która wywołuje w każdym mężczyźnie otępiające pożądanie. Oczy Tannhäusera stają się puste. Rycerz błyskawicznie pada ofiarą uroku, a Wy zaczynacie rozumieć, jakiej sceny jesteście świadkami.
Wedle podań, Tannhäuser niechcący zapuścił się do jaskini, w której mieszkała wila - jako więzień zaborczej istoty, spędził w jaskini długie miesiące zanim wyzwolił się spod jej uroku. Wila skutecznie rozproszyła go od wojny, na której był potrzebny i od ważnego aranżowanego małżeństwa z czystokrwistą żoną. Jeśli Tannhäuser uwolniłby się wcześniej, mógłby jeszcze bardziej przysłużyć się czarodziejskiej społeczności. Jeśli nigdy nie zdołałby przemóc uroku wili, najprawdopodobniej umarłby w jaskini z wycieńczenia.
Richard Wagner napisał operę o dziejach Tannhäusera, a dyrygentem na czarodziejskiej premierze był pradziadek Valerie Vanity. Mugole (niestety!) wyreżyserowali potem własną, gorszą aranżację, ale sednem czarodziejskiej wersji tej historii miało być opamiętanie się Tannhäusera.
Rozumiecie, że teraz jego los jest w waszych rękach - a wiedza o muzyce pomaga wam szybciej przypomnieć sobie, jak można rozproszyć wilę. Nadal śpiewając, jasnowłosa podnosi się z łoża i rozpoczyna hipnotyczny taniec. Musicie działać szybko, Tannhäuser wydaje się coraz bardziej nieobecny, a obecnym w iluzji mężczyznom też coraz trudniej się skupić.
Zadanie: Dowolna biegłość muzyczna (śpiewa lub gra na instrumencie itp - możecie założyć, że wybrany instrument znajduje się w jaskini, ST 50) pozwoli zagłuszyć rytm do którego tańczy wila. Rozproszona, potknie się w tańcu i Tannhäuser oraz obecni panowie otrząsną się z transu.
Zamiast próbować rozproszyć wilę, możecie też po prostu ją zastraszyć - wtedy ucieknie sama (ST 70).
Bonusy specjalne: Wiedza o muzyce (dowolny poziom) daje +5 do każdego rzutu kością niezależnie od wybranej metody wykonania zadania, znacie wtedy operę Wagnera i możecie zareagować szybciej. (Pamiętajcie, że wiedza o sztuce zawsze daje +5 do rzutu kością w zasadach ogólnych, zatem posiadając wiedzę o sztuce i o muzyce otrzymujecie +10)
Dodatkowo, jeśli jesteś mężczyzną, otrzymujesz -10 do swojego rzutu kością niezależnie od metody wykonania zadania - urok wili spowalnia Twój refleks.
W przypadku sukcesu: Rycerz serdecznie Wam podziękuje, a urok wili minie.
W przypadku porażki: Rycerz i wila splotą się w hipnotycznym tańcu - iluzja rozmyje się, zanim stanie się nieprzyzwoita, ale pozostanie w Was poczucie niesmaku.
Organizatorzy dziękują za Waszą kreatywność!
Punktacja w tej turze wygląda następująco:
Amelia, Septimus i Edgar otrzymują 1 punkt za skuteczne ustabilizowanie iluzji przez Edgara. Kreatywne podejście do zadania zaowocowało skutkami opisanymi w treści posta i modyfikatorach specjalnych Waszej nowej iluzji.
Deirdre i Oyvind nie otrzymują punktów - niestety, iluzja pozostała zdestabilizowana.
Evandra i Tristan otrzymują 1 punkt za skuteczne ustabilizowanie iluzji przez Tristana oraz dodatkowe 0.5 punkty za kreatywne i wyrozumiałe podejście Evandry do czarownicy upadłej.
Drew i Belvina otrzymują jeden punkt za skuteczne ustabilizowanie iluzji i dodatkowe pół punktu za kreatywne podejście Drew do międzynarodowej dyplomacji. Drew - odzyskasz swoją piersiówkę od razu po zakończeniu zabawy. Niemiecki ambasador na szczęście nie uszczupli jej zapasów, ponieważ iluzje nie piją, nawet jeśli im samym wydaje się, że piją. Do tego czasu musisz się obyć bez alkoholu, ale satysfakcja z doskonale wykonanego zadania powinna osłodzić tą stratę.
Punktacja po tej turze wygląda następująco:
1. Drew i Belvina 3 punkty
2. Amelia, Septimus i Edgar 2.5 punkta
3. Tristan i Evandra 2 punkty
4. Deirdre i Oyvind 1 punkt
Amelia natychmiast wystrzeliła rękę ku górze i przycisnęła nadgarstek do nosa, chcąc odgrodzić się od znajomego fetoru, który kojarzył się z greckimi badaniami. To możliwe, żeby magiczna bestia zaczaiła się na nich w ramie kolejnego obrazu i czekała na nowe ofiary? Wstyd przyznać, ale woń wiele była w stanie jej powiedzieć o diecie chimery - oraz o tym, że zwierzę od dawna nie jadło. To, co kiedyś było jedynie fekaliami, teraz gniło w swojej konsystencji i wydzielało okropne, trujące opary przypominające gazy wydzielane przez ciało nieboszczyka. Oczy na moment zaszły łzami; czarownica zamrugała energicznie i rzęsami strąciła je z kącików, natomiast gdy wizja przed nią znów stała się klarowna, zrozumiała, że to nie leże mitycznego potwora, a gniazdo kolejnej żmii przyszło im odwiedzić.
Blondyneczka prężyła się przed pięknym, młodym rycerzem, tępym albo z urody, albo z oszołomienia, którym odpowiadał na wdzięki nienaturalnie błyszczącej, uroczej niewiasty. Złość znów ją zamroczyła, więc przeniosła spojrzenie na Burke'a i Vanity. Septimus też tak wyglądał przy tamtej półnagiej kobiecie z pierwszego obrazu? Och nie, teraz wydawał się jeszcze bardziej rozchwiany, niechybnie wytrącony z równowagi pięknem, wyobrażający sobie to samo co Sardanapal na jej widok.
- Ślina zaraz skapnie wam na podbródki - warknęła; to, co zastała na ich twarzach, jeszcze mocniej ją rozzłościło. Jeden bardziej bezużyteczny od drugiego. Wyobraziła sobie Sealha chichoczącego za kotarą oddzielającą iluzję od rzeczywistości, jego mądre, stare oczy pędzące po licach ogłupionych panów i studiujących ich reakcje, chociaż sam wcale nie był od nich lepszy. Mógł ukrócić iluzję Sardanapala kiedy tylko ten zagroził jej godności, jednak wolał cieszyć wzrok unikatową sceną jak stetryczały rozpustnik. - Będziecie tak stać i patrzeć jak psidwaki zaklinające tę samą kość? Wybaczcie, że obedrę was z marzeń, ale ona za grosz się wami nie interesuje - warkot przerodził się w syk, gniewny, oburzony - może jeszcze bardziej oburzony myślą, że była zdana sama na siebie w tej syzyfowej pracy. Amelia rozejrzała się dookoła i odnalazła stojący nieopodal fortepian. Opierał się o chropowatą ścianę jaskini, pokrywał go kurz, a mimo to wyglądał jak dobry, drogi instrument. Niech więc udowodni swoją wartość.
Eberhart nie traciła czasu, zasiadła na polerowanym siedzisku przed przedmiotem i wyprostowała palce. Septimus nie zdawał sobie z tego sprawy, jednak przy okazji wizyty w jego domu w Shropshire powieliła egzemplarz fortepianowych nut z jego muzycznego dziennika i nauczyła się owej kompozycji we własnym zakresie, czekając na odpowiedni moment, żeby go zaskoczyć - a żaden inny nie wydawał się równie odpowiedni, karcący, jak ten obecny.
Pierwszy klawisz, potem kolejne i następne, i tak oto roztoczyła melodię, która przyszła na świat spod pióra Vanity. Akustyka jaskini sprawiła, że dźwięki poniosły się echem, a ono jedynie dodawało całości romantycznej dramaturgii kojarzącej się z akompaniamentem orkiestry ostatniego tańca kochanków rozdzielonych przez świt lub śmierć. Diabelny, przeklęty patos. Gdyby miała wybór, zdecydowałaby się na coś bardziej prozaicznego, ale to jedyne, co w obecnej chwili przyszło jej do głowy. Za karę. Wiedziała bowiem, że wzrok Septimusa zwabiła ta żałosna kreatura, nie ona - i że miał nigdy więcej nie zobaczyć Amelii w tym wydaniu, po raz pierwszy niosącej schedę jego artystycznej twórczości we własnych rękach. Ten moment już przeminął. Nigdy więcej nie wróci pierwsza nuta, palec nie dotknie klawisza po raz pierwszy, przegapił to. I choć poczuła satysfakcję ze świadomości, że miał za swoje, tak jednocześnie zdziwiła ją płynąca z tego smutna ponurość.
but no more mistakes like i made before.
would it be so hard to understand?
Znalazła się bowiem po drugiej stronie: dosłownie i w przenośni, bowiem to, co powitało ją za ramą kolejnego obrazu przyprawiło ją o zawrót głowy, bynajmniej z lęku i wściekłości. Gdzieś rozmył się Oyvind, nie przejęła się nim jednak, dostrzegając kolejne detale dzieła, odmalowującego się przed jej spojrzeniem.
Niedowierzającym, przynajmniej w pierwszej chwili. Znajdowała się w gabinecie Ministra Magii, znała ten pokój, głównie z opowieści, choć dwukrotnie, jako stażystka, pojawiała się w nim z plikiem arcyważnych dokumentów, by towarzyszyć swemu przełożonemu. Wszędzie rozpoznałaby magiczne okno z widokiem na Londyn, dębową boazerię i ułożony w romby parkiet, a przede wszystkim monumentalne biurko z wygrawerowaną etykietą. Z jej imieniem. I z nazwiskiem, które nigdy nie miało do niej należeć. Wstrzymała oddech na kilka sekund, ale gdy uchyliła usta ponownie, iluzja wciągnęła ją głębiej, całkowicie tłumiąc dezorientację i szok. Znajdowała się przecież...u siebie, tam, gdzie należała, w miejscu, na które tak ciężko pracowała przez tak wiele lat. Wyprostowała się, nagle lekka, swobodna, zapominająca o rzeczywistości - spełniła swoje marzenia, znajdowała się w raju. Z władzą absolutną, z obrączką otrzymaną od Tristana, z pewnością, że pod jej rządami Anglia stanie się wielka i czysta. Powoli podeszła do swojego biurka, muskając dłonią jedną z otrzymanych róż, pachniała oszałamiająco, lecz to woń unosząca się znad liściku otumaniała i kusiła w najsłodszy ze sposobów. Rozpoznałaby smoczy popiół, francuską wodę kolońską i zapach skóry Rosiera wszędzie, tak samo jak wszędzie zidentyfikowałaby jego równe, pewne pismo. Werbalizujące najskrytszą z pochwał; pochyliła się mocniej nad biurkiem, zaciskając na jego krawędzi palce, mocno, aż do bólu. Wiedziała, że jeśli tylko tego zechce, nestor pojawiłby się tuż za nią. Skupiony tylko na niej, dumny, władczy; że wspólnie mogliby świętować zwycięstwo...skąpane w pożodze Londynu? Na dębowym blacie mebla rozkwitły dziwne cienie, pomarańczowa łuna barwiła szkła panoramicznego okna złowrogim nalotem. Niedaleko działo się coś bardzo złego, tak, jakby na krawędzi snu wibrowała aura koszmaru, gotowego w każdej chwili roztrzaskać w drobny mak ten żywcem wyjęty z snu krajobraz gabinetu - Deirdre próbowała skupić wzrok na tym, co działo się za oknem, na cieniach rzucanych przez ogień trawiący stolicę pozostającą przecież pod jej opieką, ale...nie potrafiła zrezygnować z radości ministerialnego gabinetu. Jej wszystkie marzenia się spełniły: czy naprawdę musiała stawić czoła złu właśnie teraz? Czy kilka chwil rozkoszy zaszkodzi miastu? Czy właściwie powinna porzucić własne pragnienia na rzecz obowiązków? Czyniła to tak często, właściwie zawsze, wyjście z pełnego krzywd schematu nie mogło przecież być niemoralne? Pochyliła głowę niżej, wdychając zapach kwiatów, pewna, że słyszy trzask wejściowych drzwi i znajomy rytm męskich kroków; znała ich dźwięk butów, znała ich melodię, zapowiadającą teraz, w tym euforycznym śnie, nie ból - a szczęście.
| rzut, 14 :///
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire :: Pałac Zimowy