Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Bagna Brenyn
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Bagna Brenyn
Bagna Brenyn znajdują się w północnej części hrabstwa, na terenie Forest of Bowland – oraz w bliskim sąsiedztwie wioski o tej samej nazwie. Składa się na nie kilkanaście kilometrów kwadratowych wyjątkowo zdradliwych, leśnych mokradeł, których znakiem rozpoznawczym jest barwa: zacienione splecionymi gęsto gałęziami, głębokie jeziorka, wydają się być zupełnie czarne, nie licząc pojawiających się od czasu do czasu nad powierzchnią błędnych ogników.
Obcy rzadko kiedy zapuszczają się na same bagna, zdarza się jednak, że w ramach wyzwania wyprawiają się na nie dzieci, a wśród mieszkańców pobliskiej wioski znane są przede wszystkim ze względu na związaną z nimi legendę. Według starych opowieści, leśny teren zamieszkiwała kiedyś niewielka społeczność czarodziejów, których magia była ściśle związana z naturą: dzięki przekazywanej od pokoleń wiedzy, potrafili czerpać energię z samych roślin, wykorzystywać ich uzdrawiające właściwości i rzucać potężne zaklęcia, które chroniły ich przed intruzami – zgodnie z podaniami, do ukrytej w lesie wioski można było trafić wyłącznie mając za przewodnika jednego z jej mieszkańców. Wśród społeczności żyła Brenyn – czarownica piękna i odważna, na tyle, że niejednokrotnie zapuszczała się poza chroniony magicznie, rodzimy teren. Pewnego dnia na leśnej ścieżce spotkała czarodzieja, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia; zaciekawiony Brenyn i jej ludźmi, omamił ją obietnicami i zdobył jej zaufanie, namawiając, by pokazała mu wioskę. Młoda czarownica zaprowadziła go więc do ukrytej części lasu, opowiedziała o przepływającej przez drzewa magii, jednocześnie zastrzegając, że była to silnie strzeżona tajemnica. Czarodziej przyrzekł dochować sekretu, jednak skusiła go potęga – i zaledwie tydzień później przyprowadził do lasu swoich towarzyszy. Walka, która rozgorzała pośród drzew, była krwawa i długa; towarzysze zdradzieckiego czarodzieja używali magii czarnej i plugawej, a Brenyn, zorientowawszy się, że jej najbliżsi przegrywają, zdecydowała się na desperacki krok – sięgnąwszy po prastary rytuał, obudziła energię drzemiącą w drzewach, jednocześnie samej na zawsze się z nią wiążąc. Potężne rośliny zwróciły się przeciwko najeźdźcom, choć jednak udało się ich przegnać, to gdy bitwa dobiegła końca, przy życiu nie pozostał ani jeden mieszkaniec leśnej wioski. Legenda głosi, że Brenyn, ogarnięta żalem, wylała rzekę czarnych łez, które rozlały się po lesie, tworząc bagna – a w miejscu każdego poległego czarodzieja wyrosło wypełnione magią drzewo. Rytuał oraz związane z nim sekrety przepadły, ukryte na zawsze w chatce Brenyn – której od tamtej pory nikt nie był w stanie odnaleźć.
Obcy rzadko kiedy zapuszczają się na same bagna, zdarza się jednak, że w ramach wyzwania wyprawiają się na nie dzieci, a wśród mieszkańców pobliskiej wioski znane są przede wszystkim ze względu na związaną z nimi legendę. Według starych opowieści, leśny teren zamieszkiwała kiedyś niewielka społeczność czarodziejów, których magia była ściśle związana z naturą: dzięki przekazywanej od pokoleń wiedzy, potrafili czerpać energię z samych roślin, wykorzystywać ich uzdrawiające właściwości i rzucać potężne zaklęcia, które chroniły ich przed intruzami – zgodnie z podaniami, do ukrytej w lesie wioski można było trafić wyłącznie mając za przewodnika jednego z jej mieszkańców. Wśród społeczności żyła Brenyn – czarownica piękna i odważna, na tyle, że niejednokrotnie zapuszczała się poza chroniony magicznie, rodzimy teren. Pewnego dnia na leśnej ścieżce spotkała czarodzieja, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia; zaciekawiony Brenyn i jej ludźmi, omamił ją obietnicami i zdobył jej zaufanie, namawiając, by pokazała mu wioskę. Młoda czarownica zaprowadziła go więc do ukrytej części lasu, opowiedziała o przepływającej przez drzewa magii, jednocześnie zastrzegając, że była to silnie strzeżona tajemnica. Czarodziej przyrzekł dochować sekretu, jednak skusiła go potęga – i zaledwie tydzień później przyprowadził do lasu swoich towarzyszy. Walka, która rozgorzała pośród drzew, była krwawa i długa; towarzysze zdradzieckiego czarodzieja używali magii czarnej i plugawej, a Brenyn, zorientowawszy się, że jej najbliżsi przegrywają, zdecydowała się na desperacki krok – sięgnąwszy po prastary rytuał, obudziła energię drzemiącą w drzewach, jednocześnie samej na zawsze się z nią wiążąc. Potężne rośliny zwróciły się przeciwko najeźdźcom, choć jednak udało się ich przegnać, to gdy bitwa dobiegła końca, przy życiu nie pozostał ani jeden mieszkaniec leśnej wioski. Legenda głosi, że Brenyn, ogarnięta żalem, wylała rzekę czarnych łez, które rozlały się po lesie, tworząc bagna – a w miejscu każdego poległego czarodzieja wyrosło wypełnione magią drzewo. Rytuał oraz związane z nim sekrety przepadły, ukryte na zawsze w chatce Brenyn – której od tamtej pory nikt nie był w stanie odnaleźć.
Te ciała. Zadrżał, uświadamiając sobie, że choć nie było to jego wspomnienie, to przez chwilę miał wrażenie, iż w takim się znalazł - w koszmarze zasnutym mgłą strachu, w trakcie którego na nowo oglądać musiał tamte ciała, w mogile londyńskiego metra.
Nieprzyjemny dreszcz prześlizgnął się wężową serpentyną po skórze.
Odwrócił wzrok, zatrzymując się spojrzeniem na ciemnej żywicy, która wypływała z roślin. Ta czarna magia dosłownie je zatruwała.
Nie była szybką śmiercią, światłem zaklęć bólu, tu dotykała tkankę człowieczych ciał, lecz także lasu, wżerała się w nie, niszcząc, dysharmonizując, zabijając życie pod różną formą.
Szukał czegokolwiek, jakichś informacji. Ale co było odpowiedzią? To wszystko działo się tak szybko, zdążył dostrzec tylko fragment strony pokrytej słowami, których nie potrafił zrozumieć. Sposób zapisu przypominał mu zawartość najcenniejszej księgi Seamaranusa, opisującej zawiłą angielszczyzną najbardziej skomplikowane zaklęcia transmutacyjne - nie miał szans rozszyfrować tego tekstu, a już tym bardziej nie w czasie kilku uderzeń serca, lecz rysunek nie stanowił problemu translacyjnego.
Powykręcane ręce ludzi próbowały przecisnąć się przez kraty.
Tkwili w więzieniu, które zdawało się nie mieć wyjścia. Skazani nie tyle na dożywocie, co wieczność?
Jeśli się pomylisz, uwięzisz tu wszystkich – uwięzisz siebie!
Kłótnia stawała się coraz bardziej intensywna; nie spodziewał się jednak tego - ostrze zamigotało w jej dłoni. Czy w ogóle się zawahała? Choć przez chwilę?
Nóż zatopił się w ciało u podstawy szyi mężczyzny. Zabiła go. Bez zawahania.
A potem nie było już szarości rozmywającej się mgłą, nie było tej dwójki, ani snu na jawie.
Ona jest mną, Jim. Nie wiesz, co poszło wtedy nie tak.
O czym ta dziewczyna mówiła? Myślała, że jest Brenyn? Dlaczego? Majaczyła? Nie wydawała się ranna, ale sama styczność z energią cieni... przecież pamiętał, sam walczył ze swoimi myślami, z pewnością, że wszystko zaraz się skończy. Że nie ma nadziei. A wcześniej słyszał też głosy, które zdawały się być prawdziwe, które prowadziły go do lasu, tu.
Te głosy - czy one...?
Z otumanienia wyrwał go trzask charakterystyczny dla teleportacji; w chacie pojawił się skrzat domowy - skrzat, który zwrócił się do mężczyzny z lasu. Skrzat, którego ten nazwał swoim.
Słysząc propozycję, by zabrać Harry'ego i Rhennarda do lecznicy, mimowolnie powędrował dłonią do przypiętej do koszuli spinki do mankietu. Patyna odbijała nienaturalną, niebieską łunę.
Mógł jej użyć wcześniej, mógł zniknąć na samym początku - ale im dłużej trwało znalezienie Millie, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że...
- Przecież to nie jest sen, z którego obudzimy się, gdy minie noc, dokąd mamy uciec przed... tym? - czy musiał dopowiadać, nazywać? Ciemność, która nie ma końca, monstrualne potwory, wszystko to, czego byli dzisiaj świadkami. - Gdzie teraz jest tak naprawdę bezpiecznie? - znużenie wdarło się do głosu, nie miał już siły. Nie wiedział nawet, do czego tak właściwie zmierza w swojej wypowiedzi. Ale jeśli mógł być czegokolwiek pewien, to tylko tego, że ta ciemność znajdzie ich wszędzie. Zawsze będą pod tym samym niebem, które dzisiaj zasnuła całkowita czerń, pożerająca ostatnie drobiny światła - nie jestem w stanie zrozumieć, czym jest ten rodzaj magii, tak potężnej i plugawej, ale to, co dzisiaj się wydarzyło, to przecież dopiero początek - siał defetyzm? Czy był tylko realistą? Nie widział jednak końca, zaraza rozpełznąć musiała się po kolejnych miastach, lasach; co będzie dalej, później? - Millicenta słyszała przepowiednię, widziała, jak ta sama kobieta, która kazała jej zabrać ze sobą lutnię, wieszczy przyszłość - jeszcze kilka dni temu uznałby, że postradał zmysły, słysząc siebie teraz - ale jakkolwiek absurdalnie nie brzmiały jego słowa, do tej pory każde zdanie okazało się prawdą. Płomienne dziewczę. Nieprzyjaciele. Ratunek schowany w lesie. Pieśń, która zamilkła, przynosząc ciemność. To nie były enigmatyczne wywody na temat fusów na dnie filiżanki, a słowa jasnowidzki - nie miał wątpliwości, że Millicenta potrafiła rozpoznać prawdziwy trans. - Przytoczysz ją? - zahaczył spojrzeniem o Millie, choć nie był pewien, czy w tym stanie da radę wyrecytować z pamięci, co do słowa, to wszystko, co mówiła im w drodze. - Ratunek przed ciemnością miał kryć się w lesie - z jakiegoś powodu oni wszyscy uciekając przed najstraszniejszym trafili do tego samego miejsca, do chaty, której przez lata nikt nie mógł znaleźć, do której nikt nie mógł trafić. Ta miała być tylko cholerną legendą, słuchaną w trakcie szycia z Penny. Nie wiedział, czy istnieje coś takiego jak przeznaczenie, ale to nie wyglądało na przypadek. - Ta chata, Brenyn, to wszystko miało być tylko legendą, ale jeśli to prawda, to może nie tylko to jest prawdą, może naprawdę da się zrobić coś, co przegoni ciemność, uwięzi ją - co powstrzyma mrok.
Dlaczego widzieli jej wspomnienie?
Dlaczego w nim byli?
Jakaś cząstka jej duszy musiała pozostawać związana z tą chatą - w przeciwnym razie nie doświadczyliby tego wszystkiego.
To Brenyn, Brenyn, to ja, to jej bagna.
Te słowa zawirowały w myślach natrętnie; zasznurowane w milczeniu usta przyglądały się rudowłosej dziewczynie. O czym ona mówiła? Jak miał uwierzyć w coś takiego? Czy naprawdę nie ma już niczego, co powinien tej nocy poddawać w wątpliwość?
Głosy, słyszał je wcześniej - może ona też podążyła za nimi? Może tylko myśli, że słyszała Brenyn? A co jeśli naprawdę ją słyszała? Jeśli ona w jakieś formie - ducha, duszy, jaka była różnica? - pozostawała związana z tą chatą?
Była tu z nimi?
Miotał się w przemyśleniach, ból promieniujący od nogi dekoncentrował, nie wiedział już sam, w co wierzyć, a w co nie.
Ale nawet jeśli miałoby to być prawdą, to po tym, co zobaczyli we wspomnieniu, miał więcej pytań niż odpowiedzi. Rytuał, który został niepoprawnie przeprowadzony - czy w akcie desperacji, chcąc bronić siebie i bliskich, nie posłużyła się czarną magią? Jaka inna byłaby w stanie wyrwać duszę z ciała, uwięzić ją, dręczyć przez wieczność?
Nie, od początku.
Ruszył dookoła kotła, z trudem stawiając każdy następny krok. - Rytuał - wymamrotał, powoli, ze wzrokiem tak odległym, jakby znalazł się teraz gdzieś daleko stąd; spojrzenie utkwione było we wzorach, i choć nie rozumiał żadnego z nich, zastanawiały go. We wspomnieniu symbole na drzewach zdawały się poruszać, jakby żyły. Proste linie i koła przypominały kształtem łodygi i gałęzie - czy te wyglądają tak samo? - To wszystko zaczęło się od rytuału - na scenie, ale tak naprawdę jeszcze wcześniej, wiele lat temu; czy wystarczyłoby przeprowadzić ponownie rytuał z jarmarku? Teraz, gdy ciemność już się rozpleniła, rozpełzła, niszcząc każdy promień światła i iskrę życia na swojej drodze? - Thalia, czy tam, na scenie, wokół ogniska były narysowane jakiekolwiek symbole? - czy było coś, co zauważyła jako jedna z osób uczestniczących w rytuale? Coś, czego nie mogli dostrzec na widowni? Potrzebowali informacji, kolejnych detali; on sam starał się zrozumieć cokolwiek - a dopiero potem działać. Nie potrafił podążać cały czas po omacku, w tej czarnej, gęstej mgle. - Mówiłeś coś o... lawendzie? - tym razem zwrócił się do Rileya. - I... cie... ciemierniku? - nie był pewny, zupełnie nie znał się na zielarstwie, mógł pomylić nazwę. - O czymś jeszcze, jakieś roślinie, którą wykorzystywano do rytuału, prawda? - odtwarzał z pamięci nie tylko to, co zapamiętał z samego przebiegu wydarzenia, ale także to, co pospiesznie próbował przekazać mu nieznajomy, myśląc, że to jego ostatnie słowa. - Co wiesz o tamtym rytuale? - wydawało się, że miał na ten temat jakieś informacje. - Mówiłeś, że wciąż trwa przesilenie, że można odprawić ten rytuał raz jeszcze, nie przerywając kręgu? Że można przegnać te moce jak duchy? - co jeszcze wiedział?
- Czy wy też widzieliście... to wspomnienie? Z dnia, gdy zaatakowano wioskę? - musiał się upewnić; dotarły już dzisiaj do niego głosy, których nikt poza nim nie słyszał; nie był pewien tego, co podpowiadają mu zmysły. - Chciałem zobaczyć, co znajduje się w księdze, w której musiał być opisany rytuał... spisano to wszystko w języku, którego nie znam, ale... końcowe wersy były opatrzone szkicami... narysowano tam ludzi, uwięzionych za... chyba kratami, nie wiem - to brzmiało przerażająco. Było przerażające. Okrutne. To ten rytuał uwięził ich dusze.
Nie uratowała ich, odprawiła rytuał, który ich zaklął tu. Uczyniła z nich więźniów!
Nawet jeśli nie zrobiła tego celowo, to tak właśnie się stało. Był już więźniem za życia, więźniem swego pochodzenia, własnych kłamstw, które miały ułatwić mu funkcjonowanie w nowej, wciąż obcej rzeczywistości. Ale to wydawało się niczym w porównaniu z losem, który spotkał tamtych ludzi.
Utknęli na wieczność w więzieniu, którego nie mieli już opuścić.
A co stanie się z nimi?
Był rozdarty - pomiędzy wszystkimi możliwymi opcjami. Po prawdzie, nie mieli ich wiele.
- Jak długo damy radę się bronić? W tym stanie, w którym się znajdujemy? - on sam ledwie stał na lewej nodze, czuł narastające zmęczenie, nie był wcale pewien, jak długo jeszcze będzie mógł rzucać zaklęcia, energia magiczna to nie zasób nieskończony. - Tych potworów pojawia się coraz więcej, nie wiemy, skąd, nie wiemy, ile ich jeszcze znajdzie się na naszej drodze - ile osób dziś zamordowały? Ile umrze już wkrótce? - Nie damy rady bez końca z nimi walczyć, nie w bezpośredni sposób... jedyną realną ochroną przed nimi zdawał się być rytuał, którego nie udało się dzisiaj poprawnie przeprowadzić. Widziałem jego przebieg - nie tylko on - ciemność kotłującą się na trawie, potem pożerającą płomienie rytualnego ogniska, wybuchającą z niezwykłą mocą, która w końcu w jednej chwili pochłonęła wszystko... błąd sprawił, że te moce się wydostały, ale może da się to jeszcze odwrócić - tak, jak wtedy wykrzyczał Riley; może da się przeprowadzić tamten rytuał raz jeszcze.
Rudowłosa dziewczyna zasypała ich rozgorączkowanymi słowami; szczegółami, detalami, zupełnie tak, jakby... jakby naprawdę ją słyszała. Jakby była w stanie zrobić wszystko, aby jej uwierzyli w to, że mówi prawdę.
Myślał o jej słowach, o wyjaśnieniach, o tym, że Brenyn rzekomo pozbawiła życia tego mężczyznę, żeby nie skazać go na tak okrutny los. Ale zrobiła to w taki sposób... przyszło jej to z taką łatwością... Dlatego, że naprawdę wierzyła, że to dla niego łaska, że w ten sposób go uwalnia? Oszczędza mu cierpienia? To był dla niej akt miłości?
Jeśli to Brenyn pokazała im swoje wspomnienie, czy mogła je zmienić? Nie pokazywać go w całości? Zataić ten konkretny fakt? Z jakiegoś powodu wcale tego nie zrobiła, nie ukrywała tego przed nimi. Czy naprawdę nie miała nic do ukrycia?
- Co dokładnie poszło nie tak w trakcie rytuału? - rudowłosa dziewczyna mówiła, że Brenyn popełniła błąd; ale jaki to był błąd - czy nie popełnią go raz jeszcze, czy nie utkną w tym lesie, znajdując w nim nie ratunek, a jedynie zgubę? - Dlaczego teraz amulet jest potrzebny, skoro wcześniej ona sama powiedziała, że nie może go użyć? - bał się parania magią, której nie rozumiał. Która wcale nie wydawała się tak krystalicznie dobra. O której nic nie wiedział.
- Czy ten sam rytuał jest również w stanie przegnać ciemność? - tę ciemność, która otoczyła ich zewsząd? Która zawisła na niebie, wypełzała ze szczelin pękającej ziemi, rozedrganej od tąpnięć przemieszczających się cielsk potworów?
Chciał w to wierzyć; w możliwe rozwiązanie. W jej słowa. Słowa, które przyniosłyby ratunek. Ale jakaś cząstka jego nie potrafiła przestać tego kwestionować. Wątpić.
Był skłonny spróbować przeprowadzić raz jeszcze rytuał przegnania złych duchów, ale czy naprawdę powinni igrać z potężną magią zaklętą w amulecie?
nie wiem, czy powinnam to zaznaczyć, ale w razie czego - perswazja 0
i przepraszam za chaos!
Nieprzyjemny dreszcz prześlizgnął się wężową serpentyną po skórze.
Odwrócił wzrok, zatrzymując się spojrzeniem na ciemnej żywicy, która wypływała z roślin. Ta czarna magia dosłownie je zatruwała.
Nie była szybką śmiercią, światłem zaklęć bólu, tu dotykała tkankę człowieczych ciał, lecz także lasu, wżerała się w nie, niszcząc, dysharmonizując, zabijając życie pod różną formą.
Szukał czegokolwiek, jakichś informacji. Ale co było odpowiedzią? To wszystko działo się tak szybko, zdążył dostrzec tylko fragment strony pokrytej słowami, których nie potrafił zrozumieć. Sposób zapisu przypominał mu zawartość najcenniejszej księgi Seamaranusa, opisującej zawiłą angielszczyzną najbardziej skomplikowane zaklęcia transmutacyjne - nie miał szans rozszyfrować tego tekstu, a już tym bardziej nie w czasie kilku uderzeń serca, lecz rysunek nie stanowił problemu translacyjnego.
Powykręcane ręce ludzi próbowały przecisnąć się przez kraty.
Tkwili w więzieniu, które zdawało się nie mieć wyjścia. Skazani nie tyle na dożywocie, co wieczność?
Jeśli się pomylisz, uwięzisz tu wszystkich – uwięzisz siebie!
Kłótnia stawała się coraz bardziej intensywna; nie spodziewał się jednak tego - ostrze zamigotało w jej dłoni. Czy w ogóle się zawahała? Choć przez chwilę?
Nóż zatopił się w ciało u podstawy szyi mężczyzny. Zabiła go. Bez zawahania.
A potem nie było już szarości rozmywającej się mgłą, nie było tej dwójki, ani snu na jawie.
Ona jest mną, Jim. Nie wiesz, co poszło wtedy nie tak.
O czym ta dziewczyna mówiła? Myślała, że jest Brenyn? Dlaczego? Majaczyła? Nie wydawała się ranna, ale sama styczność z energią cieni... przecież pamiętał, sam walczył ze swoimi myślami, z pewnością, że wszystko zaraz się skończy. Że nie ma nadziei. A wcześniej słyszał też głosy, które zdawały się być prawdziwe, które prowadziły go do lasu, tu.
Te głosy - czy one...?
Z otumanienia wyrwał go trzask charakterystyczny dla teleportacji; w chacie pojawił się skrzat domowy - skrzat, który zwrócił się do mężczyzny z lasu. Skrzat, którego ten nazwał swoim.
Słysząc propozycję, by zabrać Harry'ego i Rhennarda do lecznicy, mimowolnie powędrował dłonią do przypiętej do koszuli spinki do mankietu. Patyna odbijała nienaturalną, niebieską łunę.
Mógł jej użyć wcześniej, mógł zniknąć na samym początku - ale im dłużej trwało znalezienie Millie, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że...
- Przecież to nie jest sen, z którego obudzimy się, gdy minie noc, dokąd mamy uciec przed... tym? - czy musiał dopowiadać, nazywać? Ciemność, która nie ma końca, monstrualne potwory, wszystko to, czego byli dzisiaj świadkami. - Gdzie teraz jest tak naprawdę bezpiecznie? - znużenie wdarło się do głosu, nie miał już siły. Nie wiedział nawet, do czego tak właściwie zmierza w swojej wypowiedzi. Ale jeśli mógł być czegokolwiek pewien, to tylko tego, że ta ciemność znajdzie ich wszędzie. Zawsze będą pod tym samym niebem, które dzisiaj zasnuła całkowita czerń, pożerająca ostatnie drobiny światła - nie jestem w stanie zrozumieć, czym jest ten rodzaj magii, tak potężnej i plugawej, ale to, co dzisiaj się wydarzyło, to przecież dopiero początek - siał defetyzm? Czy był tylko realistą? Nie widział jednak końca, zaraza rozpełznąć musiała się po kolejnych miastach, lasach; co będzie dalej, później? - Millicenta słyszała przepowiednię, widziała, jak ta sama kobieta, która kazała jej zabrać ze sobą lutnię, wieszczy przyszłość - jeszcze kilka dni temu uznałby, że postradał zmysły, słysząc siebie teraz - ale jakkolwiek absurdalnie nie brzmiały jego słowa, do tej pory każde zdanie okazało się prawdą. Płomienne dziewczę. Nieprzyjaciele. Ratunek schowany w lesie. Pieśń, która zamilkła, przynosząc ciemność. To nie były enigmatyczne wywody na temat fusów na dnie filiżanki, a słowa jasnowidzki - nie miał wątpliwości, że Millicenta potrafiła rozpoznać prawdziwy trans. - Przytoczysz ją? - zahaczył spojrzeniem o Millie, choć nie był pewien, czy w tym stanie da radę wyrecytować z pamięci, co do słowa, to wszystko, co mówiła im w drodze. - Ratunek przed ciemnością miał kryć się w lesie - z jakiegoś powodu oni wszyscy uciekając przed najstraszniejszym trafili do tego samego miejsca, do chaty, której przez lata nikt nie mógł znaleźć, do której nikt nie mógł trafić. Ta miała być tylko cholerną legendą, słuchaną w trakcie szycia z Penny. Nie wiedział, czy istnieje coś takiego jak przeznaczenie, ale to nie wyglądało na przypadek. - Ta chata, Brenyn, to wszystko miało być tylko legendą, ale jeśli to prawda, to może nie tylko to jest prawdą, może naprawdę da się zrobić coś, co przegoni ciemność, uwięzi ją - co powstrzyma mrok.
Dlaczego widzieli jej wspomnienie?
Dlaczego w nim byli?
Jakaś cząstka jej duszy musiała pozostawać związana z tą chatą - w przeciwnym razie nie doświadczyliby tego wszystkiego.
To Brenyn, Brenyn, to ja, to jej bagna.
Te słowa zawirowały w myślach natrętnie; zasznurowane w milczeniu usta przyglądały się rudowłosej dziewczynie. O czym ona mówiła? Jak miał uwierzyć w coś takiego? Czy naprawdę nie ma już niczego, co powinien tej nocy poddawać w wątpliwość?
Głosy, słyszał je wcześniej - może ona też podążyła za nimi? Może tylko myśli, że słyszała Brenyn? A co jeśli naprawdę ją słyszała? Jeśli ona w jakieś formie - ducha, duszy, jaka była różnica? - pozostawała związana z tą chatą?
Była tu z nimi?
Miotał się w przemyśleniach, ból promieniujący od nogi dekoncentrował, nie wiedział już sam, w co wierzyć, a w co nie.
Ale nawet jeśli miałoby to być prawdą, to po tym, co zobaczyli we wspomnieniu, miał więcej pytań niż odpowiedzi. Rytuał, który został niepoprawnie przeprowadzony - czy w akcie desperacji, chcąc bronić siebie i bliskich, nie posłużyła się czarną magią? Jaka inna byłaby w stanie wyrwać duszę z ciała, uwięzić ją, dręczyć przez wieczność?
Nie, od początku.
Ruszył dookoła kotła, z trudem stawiając każdy następny krok. - Rytuał - wymamrotał, powoli, ze wzrokiem tak odległym, jakby znalazł się teraz gdzieś daleko stąd; spojrzenie utkwione było we wzorach, i choć nie rozumiał żadnego z nich, zastanawiały go. We wspomnieniu symbole na drzewach zdawały się poruszać, jakby żyły. Proste linie i koła przypominały kształtem łodygi i gałęzie - czy te wyglądają tak samo? - To wszystko zaczęło się od rytuału - na scenie, ale tak naprawdę jeszcze wcześniej, wiele lat temu; czy wystarczyłoby przeprowadzić ponownie rytuał z jarmarku? Teraz, gdy ciemność już się rozpleniła, rozpełzła, niszcząc każdy promień światła i iskrę życia na swojej drodze? - Thalia, czy tam, na scenie, wokół ogniska były narysowane jakiekolwiek symbole? - czy było coś, co zauważyła jako jedna z osób uczestniczących w rytuale? Coś, czego nie mogli dostrzec na widowni? Potrzebowali informacji, kolejnych detali; on sam starał się zrozumieć cokolwiek - a dopiero potem działać. Nie potrafił podążać cały czas po omacku, w tej czarnej, gęstej mgle. - Mówiłeś coś o... lawendzie? - tym razem zwrócił się do Rileya. - I... cie... ciemierniku? - nie był pewny, zupełnie nie znał się na zielarstwie, mógł pomylić nazwę. - O czymś jeszcze, jakieś roślinie, którą wykorzystywano do rytuału, prawda? - odtwarzał z pamięci nie tylko to, co zapamiętał z samego przebiegu wydarzenia, ale także to, co pospiesznie próbował przekazać mu nieznajomy, myśląc, że to jego ostatnie słowa. - Co wiesz o tamtym rytuale? - wydawało się, że miał na ten temat jakieś informacje. - Mówiłeś, że wciąż trwa przesilenie, że można odprawić ten rytuał raz jeszcze, nie przerywając kręgu? Że można przegnać te moce jak duchy? - co jeszcze wiedział?
- Czy wy też widzieliście... to wspomnienie? Z dnia, gdy zaatakowano wioskę? - musiał się upewnić; dotarły już dzisiaj do niego głosy, których nikt poza nim nie słyszał; nie był pewien tego, co podpowiadają mu zmysły. - Chciałem zobaczyć, co znajduje się w księdze, w której musiał być opisany rytuał... spisano to wszystko w języku, którego nie znam, ale... końcowe wersy były opatrzone szkicami... narysowano tam ludzi, uwięzionych za... chyba kratami, nie wiem - to brzmiało przerażająco. Było przerażające. Okrutne. To ten rytuał uwięził ich dusze.
Nie uratowała ich, odprawiła rytuał, który ich zaklął tu. Uczyniła z nich więźniów!
Nawet jeśli nie zrobiła tego celowo, to tak właśnie się stało. Był już więźniem za życia, więźniem swego pochodzenia, własnych kłamstw, które miały ułatwić mu funkcjonowanie w nowej, wciąż obcej rzeczywistości. Ale to wydawało się niczym w porównaniu z losem, który spotkał tamtych ludzi.
Utknęli na wieczność w więzieniu, którego nie mieli już opuścić.
A co stanie się z nimi?
Był rozdarty - pomiędzy wszystkimi możliwymi opcjami. Po prawdzie, nie mieli ich wiele.
- Jak długo damy radę się bronić? W tym stanie, w którym się znajdujemy? - on sam ledwie stał na lewej nodze, czuł narastające zmęczenie, nie był wcale pewien, jak długo jeszcze będzie mógł rzucać zaklęcia, energia magiczna to nie zasób nieskończony. - Tych potworów pojawia się coraz więcej, nie wiemy, skąd, nie wiemy, ile ich jeszcze znajdzie się na naszej drodze - ile osób dziś zamordowały? Ile umrze już wkrótce? - Nie damy rady bez końca z nimi walczyć, nie w bezpośredni sposób... jedyną realną ochroną przed nimi zdawał się być rytuał, którego nie udało się dzisiaj poprawnie przeprowadzić. Widziałem jego przebieg - nie tylko on - ciemność kotłującą się na trawie, potem pożerającą płomienie rytualnego ogniska, wybuchającą z niezwykłą mocą, która w końcu w jednej chwili pochłonęła wszystko... błąd sprawił, że te moce się wydostały, ale może da się to jeszcze odwrócić - tak, jak wtedy wykrzyczał Riley; może da się przeprowadzić tamten rytuał raz jeszcze.
Rudowłosa dziewczyna zasypała ich rozgorączkowanymi słowami; szczegółami, detalami, zupełnie tak, jakby... jakby naprawdę ją słyszała. Jakby była w stanie zrobić wszystko, aby jej uwierzyli w to, że mówi prawdę.
Myślał o jej słowach, o wyjaśnieniach, o tym, że Brenyn rzekomo pozbawiła życia tego mężczyznę, żeby nie skazać go na tak okrutny los. Ale zrobiła to w taki sposób... przyszło jej to z taką łatwością... Dlatego, że naprawdę wierzyła, że to dla niego łaska, że w ten sposób go uwalnia? Oszczędza mu cierpienia? To był dla niej akt miłości?
Jeśli to Brenyn pokazała im swoje wspomnienie, czy mogła je zmienić? Nie pokazywać go w całości? Zataić ten konkretny fakt? Z jakiegoś powodu wcale tego nie zrobiła, nie ukrywała tego przed nimi. Czy naprawdę nie miała nic do ukrycia?
- Co dokładnie poszło nie tak w trakcie rytuału? - rudowłosa dziewczyna mówiła, że Brenyn popełniła błąd; ale jaki to był błąd - czy nie popełnią go raz jeszcze, czy nie utkną w tym lesie, znajdując w nim nie ratunek, a jedynie zgubę? - Dlaczego teraz amulet jest potrzebny, skoro wcześniej ona sama powiedziała, że nie może go użyć? - bał się parania magią, której nie rozumiał. Która wcale nie wydawała się tak krystalicznie dobra. O której nic nie wiedział.
- Czy ten sam rytuał jest również w stanie przegnać ciemność? - tę ciemność, która otoczyła ich zewsząd? Która zawisła na niebie, wypełzała ze szczelin pękającej ziemi, rozedrganej od tąpnięć przemieszczających się cielsk potworów?
Chciał w to wierzyć; w możliwe rozwiązanie. W jej słowa. Słowa, które przyniosłyby ratunek. Ale jakaś cząstka jego nie potrafiła przestać tego kwestionować. Wątpić.
Był skłonny spróbować przeprowadzić raz jeszcze rytuał przegnania złych duchów, ale czy naprawdę powinni igrać z potężną magią zaklętą w amulecie?
nie wiem, czy powinnam to zaznaczyć, ale w razie czego - perswazja 0
i przepraszam za chaos!
gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
The member 'Laurence Morrow' has done the following action : Rzut kością
'Przesilenie' :
'Przesilenie' :
Ciało powoli odmawiało Rigelowi posłuszeństwa, trawione płynącą w żyłach trucizną, która zabarwiła krew na kolor bezgwiezdnej nocy oraz chorobą, zawsze przychodzącą wtedy, kiedy ciało było na granicy wyczerpania, a umysł - na granicy szaleństwa. Paraliżujący ból skuwał mięśnie, a stawy sztywniały, jakby wystawione na przeraźliwe zimno. Te drobne sygnały były zwiastunem tego, co czeka go w niedalekiej przyszłości - stanie się więźniem własnego ciała.
Jednak może wszystko potoczy się inaczej i on, jak i wszyscy tu zebrani, stracą wolność przez magię, która spęta ich wszystkich do momentu, aż przybędą kolejni nieszczęśnicy? Albo może zostaną tu na wieczność, zmieniając się w wyblakłe cienie, duchy, niepamiętające swojej przeszłości, napędzane echami emocji?
Black nie chciał takiego ratunku. Nawet nie dlatego, że bał się umrzeć. Nie bał się - wiedział, że już lada chwila to nastąpi. Chciał jedynie po śmierci stać się w końcu wolnym, by przynajmniej gdzieś tam - w miejscu poza czasem i życiem w końcu połączyć się z ukochanym. Uchwycił się tej myśli, zmuszając zmęczony umysł do pracy.
Obserwując wizję, do której zostali wciągnięci, cały czas dręczyła go jedna myśl. Ten krąg, zapętlona historia, której stali się częścią, była o wiele bardziej rozbudowana, niż mogło się wydawać. Ktoś wcześniej już używał tej plugawej magii. Wiedział, jak to robić. Na pewno wiedza ta nie była dostępna szerokiemu gronu ludzi, nie mogła. Była zbyt destrukcyjna. Na tyle, że zajmowanie się ją byłoby bardzo trudno ukryć. To zupełnie co innego niż rzucanie czarnomagicznych zaklęć - w końcu w jego rodzinie było to praktykowane i jakimś cudem dotychczas cienie nie pochłonęły Londynu. Musiało się coś stać, że ta moc, ta wiedza pozostały ukryte… albo zapomniane. A teraz jakieś wydarzenie sprawiło, że cienie powróciły. Czy ciemność podążała za ludźmi Leandra, trafiając tu przypadkiem, czy, jak głosi legenda, to oni ją tu celowo sprowadzili?
I kim był sam Leander?
Należało jednak zadbać o rzeczy drobne, lecz ważne.
-Czy mógłbyś zdobyć dla mnie ubranie, nie ruszając się z tego miejsca? Przynajmniej spodnie? - zwrócił się cicho do Marudka. Black w pewnej chwili odruchowo chwycił go za ramię, kiedy usłyszał, jak James niejako przywłaszcza sobie jego sługę. Wiedział, że skrzat nie wysłucha obcych poleceń, jedyne, czego się obawiał, że może w tym chaosie, gotujących się emocjach dojść do walki. A to by ich zgubiło.
Pozostawała jeszcze kwestia młodej dziewczyny. Czy faktycznie Brenyn do niej mówiła? Czy może była opętana? Mogło tak być, przecież duchy, a szczególnie te stare są bardzo potężne. Tylko czy można jej ufać? Im ufać? Rytuał, o którym mówiła, był prosty. Wręcz niepokojąco prosty…
Czy istniało miejsce, gdzie mogliby być bezpieczni? Tak. Był to Londyn. Rigel nie mógł jednak zaproponować tego zebranym, wiedząc, że przynajmniej jedna osoba tutaj wolałaby się tam nie pokazywać. Chyba że się mylił i stolicę również pochłonęła ciemność?
Czując się wywołanym przez jasnowłosego mężczyznę, który uratował mu życie, powoli się odezwał.
-Tak, to były wiązanki z ciemiernikiem i lawendą. Obie te rośliny są wykorzystywane do stworzenia kadzidła wypędzającego duchy. Jednak możliwe, że podczas przedstawienia dodano coś jeszcze. Nie wiem...- Jego głos brzmiał dziwnie obco i głucho. - Co do rytuału i przesilenia…
Tak trudno było zebrać myśli.
-Powiedziałem, że jeszcze trwa, ale teraz? - Skierował spojrzenie na zasłonięte deskami okna. - Nie wiadomo, która jest godzina. Możliwe, że to nawet nie ma większego znaczenia. - Potrząsnął głową, aby odgonić znużenie. - Widzę tu inny problem. Rytuał, który odbywał się na jarmarku, był raczej niezobowiązującym wydarzeniem cyklicznym. Ot zwykła zabawa dla gawiedzi z elementami faktycznych działań magicznych. Myślę, że ten dzisiejszy się nie udał, nie tylko dlatego, że na scenie zapanował chaos. Ale i dlatego, że rytuał nie był on dostosowany do tego, z czym przyszło mu się mierzyć. Po prostu był zbyt słaby, żeby pozbyć się tego, co przyszło na zew. Rośliny, ogień, taniec, odpowiedni moment w czasie - to wszystko było bardzo piękne, lecz zabrakło temu wszystkiemu mocniejszego magicznego impulsu…?
Wolałby używać profesjonalnego słownictwa, niestety nie był pewien, czy jego rozmówcy zrozumieją, co ma na myśli.
-Martwi mnie też inna rzecz, związana z tym wydarzeniem. Gdyby coś takiego miało miejsce w niedalekiej przeszłości, sądzę, że cały kraj by o tym usłyszał. Wychodzi na to, że nie mamy tu do czynienia z czymś… standardowym. Zresztą, sami Państwo widzicie, jak jest sytuacja.
Wzruszył ramionami, a jego wzrok odruchowo powędrował ku czarnym żyłom na lewej ręce, rozchodzącym się od ugryzienia na nadgarstku, a później ku zebranym.
-Jeśli przeprowadzimy rytuał ponownie, tym razem dodając mu mocy w postaci amuletu… prawdopodobnie może się udać. Niestety posiłkuję się obecnie domysłami, ponieważ również nie znam się na magii, z którą obecnie mamy tu do czynienia.
Na słowa o książce w dziwnym języku, ponownie zabrał głos.
-Czy mógłbym rzucić na nią okiem? Nie wiem, czy to w jakikolwiek sposób pomoże, ale dobrze jest wiedzieć, jak zbudowane jest zaklęcie, które mamy… zdjąć, jak rozumiem? - Lekko przekrzywił głowę, patrząc na rudowłosą nastolatkę. - Czy wiadomo również coś więcej o tym mężczyźnie? Leandrze?
Jednak może wszystko potoczy się inaczej i on, jak i wszyscy tu zebrani, stracą wolność przez magię, która spęta ich wszystkich do momentu, aż przybędą kolejni nieszczęśnicy? Albo może zostaną tu na wieczność, zmieniając się w wyblakłe cienie, duchy, niepamiętające swojej przeszłości, napędzane echami emocji?
Black nie chciał takiego ratunku. Nawet nie dlatego, że bał się umrzeć. Nie bał się - wiedział, że już lada chwila to nastąpi. Chciał jedynie po śmierci stać się w końcu wolnym, by przynajmniej gdzieś tam - w miejscu poza czasem i życiem w końcu połączyć się z ukochanym. Uchwycił się tej myśli, zmuszając zmęczony umysł do pracy.
Obserwując wizję, do której zostali wciągnięci, cały czas dręczyła go jedna myśl. Ten krąg, zapętlona historia, której stali się częścią, była o wiele bardziej rozbudowana, niż mogło się wydawać. Ktoś wcześniej już używał tej plugawej magii. Wiedział, jak to robić. Na pewno wiedza ta nie była dostępna szerokiemu gronu ludzi, nie mogła. Była zbyt destrukcyjna. Na tyle, że zajmowanie się ją byłoby bardzo trudno ukryć. To zupełnie co innego niż rzucanie czarnomagicznych zaklęć - w końcu w jego rodzinie było to praktykowane i jakimś cudem dotychczas cienie nie pochłonęły Londynu. Musiało się coś stać, że ta moc, ta wiedza pozostały ukryte… albo zapomniane. A teraz jakieś wydarzenie sprawiło, że cienie powróciły. Czy ciemność podążała za ludźmi Leandra, trafiając tu przypadkiem, czy, jak głosi legenda, to oni ją tu celowo sprowadzili?
I kim był sam Leander?
Należało jednak zadbać o rzeczy drobne, lecz ważne.
-Czy mógłbyś zdobyć dla mnie ubranie, nie ruszając się z tego miejsca? Przynajmniej spodnie? - zwrócił się cicho do Marudka. Black w pewnej chwili odruchowo chwycił go za ramię, kiedy usłyszał, jak James niejako przywłaszcza sobie jego sługę. Wiedział, że skrzat nie wysłucha obcych poleceń, jedyne, czego się obawiał, że może w tym chaosie, gotujących się emocjach dojść do walki. A to by ich zgubiło.
Pozostawała jeszcze kwestia młodej dziewczyny. Czy faktycznie Brenyn do niej mówiła? Czy może była opętana? Mogło tak być, przecież duchy, a szczególnie te stare są bardzo potężne. Tylko czy można jej ufać? Im ufać? Rytuał, o którym mówiła, był prosty. Wręcz niepokojąco prosty…
Czy istniało miejsce, gdzie mogliby być bezpieczni? Tak. Był to Londyn. Rigel nie mógł jednak zaproponować tego zebranym, wiedząc, że przynajmniej jedna osoba tutaj wolałaby się tam nie pokazywać. Chyba że się mylił i stolicę również pochłonęła ciemność?
Czując się wywołanym przez jasnowłosego mężczyznę, który uratował mu życie, powoli się odezwał.
-Tak, to były wiązanki z ciemiernikiem i lawendą. Obie te rośliny są wykorzystywane do stworzenia kadzidła wypędzającego duchy. Jednak możliwe, że podczas przedstawienia dodano coś jeszcze. Nie wiem...- Jego głos brzmiał dziwnie obco i głucho. - Co do rytuału i przesilenia…
Tak trudno było zebrać myśli.
-Powiedziałem, że jeszcze trwa, ale teraz? - Skierował spojrzenie na zasłonięte deskami okna. - Nie wiadomo, która jest godzina. Możliwe, że to nawet nie ma większego znaczenia. - Potrząsnął głową, aby odgonić znużenie. - Widzę tu inny problem. Rytuał, który odbywał się na jarmarku, był raczej niezobowiązującym wydarzeniem cyklicznym. Ot zwykła zabawa dla gawiedzi z elementami faktycznych działań magicznych. Myślę, że ten dzisiejszy się nie udał, nie tylko dlatego, że na scenie zapanował chaos. Ale i dlatego, że rytuał nie był on dostosowany do tego, z czym przyszło mu się mierzyć. Po prostu był zbyt słaby, żeby pozbyć się tego, co przyszło na zew. Rośliny, ogień, taniec, odpowiedni moment w czasie - to wszystko było bardzo piękne, lecz zabrakło temu wszystkiemu mocniejszego magicznego impulsu…?
Wolałby używać profesjonalnego słownictwa, niestety nie był pewien, czy jego rozmówcy zrozumieją, co ma na myśli.
-Martwi mnie też inna rzecz, związana z tym wydarzeniem. Gdyby coś takiego miało miejsce w niedalekiej przeszłości, sądzę, że cały kraj by o tym usłyszał. Wychodzi na to, że nie mamy tu do czynienia z czymś… standardowym. Zresztą, sami Państwo widzicie, jak jest sytuacja.
Wzruszył ramionami, a jego wzrok odruchowo powędrował ku czarnym żyłom na lewej ręce, rozchodzącym się od ugryzienia na nadgarstku, a później ku zebranym.
-Jeśli przeprowadzimy rytuał ponownie, tym razem dodając mu mocy w postaci amuletu… prawdopodobnie może się udać. Niestety posiłkuję się obecnie domysłami, ponieważ również nie znam się na magii, z którą obecnie mamy tu do czynienia.
Na słowa o książce w dziwnym języku, ponownie zabrał głos.
-Czy mógłbym rzucić na nią okiem? Nie wiem, czy to w jakikolwiek sposób pomoże, ale dobrze jest wiedzieć, jak zbudowane jest zaklęcie, które mamy… zdjąć, jak rozumiem? - Lekko przekrzywił głowę, patrząc na rudowłosą nastolatkę. - Czy wiadomo również coś więcej o tym mężczyźnie? Leandrze?
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Musiała zacząć wierzyć w cuda; jak inaczej miałaby określić to, że wyrwała się ze szponów monstrum a potem ledwo żywa doczołgała do chaty? Ale kiedy już się w niej znalazła, opierając plecami o ścianę, wiedziała, że to nie koniec. Miała jednak wrażenie, że bardziej niż kiedykolwiek tego dnia, wszystko działo się poza nią – była obecna ciałem, lecz duchem niekoniecznie. Była obolała, chciała, żeby to był koniec a oni jakimś cudem wrócili do swoich domów, gdy na ziemię ściągnął ją głos Laurence'a. Uniosła na niego wzrok, usiłując przypomnieć sobie przepowiednię zasłyszaną z ust wieszczki.
– Płomienne dziewczę się zjawi, nieprzyjaciół wywabi. Młode serca stracone, pieśni uciszone. Czarodziejów pogrzebie wieczna ciemność na niebie – przytoczyła połowę przepowiedni, kierując wzrok na Nealę. – Płomienne dziewczę już mamy – potem wyciągnęła lutnię w stronę Morrowa. – Jasnowidzka wcisnęła mi to w ręce – choć wprawdzie nie powiedziała po co, mogli się jedynie domyślić, że albo miało ich to przeklnąć na wieki albo pomóc i położyć kres temu szaleństwu, którego uczestnikami byli od paru godzin.
sorczan, jestem bardzo z doskoku
– Płomienne dziewczę się zjawi, nieprzyjaciół wywabi. Młode serca stracone, pieśni uciszone. Czarodziejów pogrzebie wieczna ciemność na niebie – przytoczyła połowę przepowiedni, kierując wzrok na Nealę. – Płomienne dziewczę już mamy – potem wyciągnęła lutnię w stronę Morrowa. – Jasnowidzka wcisnęła mi to w ręce – choć wprawdzie nie powiedziała po co, mogli się jedynie domyślić, że albo miało ich to przeklnąć na wieki albo pomóc i położyć kres temu szaleństwu, którego uczestnikami byli od paru godzin.
sorczan, jestem bardzo z doskoku
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Millicenta Goshawk' has done the following action : Rzut kością
'Przesilenie' :
'Przesilenie' :
Coraz bardziej gubił się w tym, co było realne, a co rodziło się i w żyło w jakimś innym, odległym świecie, w którym tkwiły na uwięzi wszystkie marzenia, sny i koszmary. Trzymał chłopca mocno, martwiąc się o niego, ale też i o siebie, coraz bardziej, te wrażenia pogłębiając z każdym bodźcem, jaki do niego docierał - krzyk dziecka rozerwał mu serce, a ból, którego doznał, splótł się z bólem spowodowanym wężowymi kłami. Magia opuszczała jego ciało, czuł to, zmęczenie atakowało mięśnie, chociaż ciało mówiło, żeby przeć dalej, iść do celu. Jakiego celu? Zgubił go gdzieś po drodze. Teraz szukał tylko schronienia i pomocy dla Harry’ego, błagając, by odnaleźć je w chacie.
Ale tutaj czekały kolejne chwile chaosu. Niemniejsze niż ten, który dział się na zewnątrz.
- Neala? - szepnął, przyciskając dłoń do pleców chłopca, pocieszając go jakoś. Już jesteśmy wśród czterech ścian, nic ci nie grozi. Nie chciał tego mówić, instynktownie czuł, że nakarmiłby go kłamstwem, a nie nadzieją. - Co się tutaj... Thalia? - spojrzenie omiatało sylwetki, ale nic z tego nie rozumiał. Co oni tutaj robili? Co robiła tutaj młoda Weasley, jego rodzina? Gdy napotkał wzrokiem Laurence’a, posłał mu pytające spojrzenie.
A potem świat zniknął.
Wszystko było takie samo, ale... jaśniejsze, czystsze, pozbawione ciemności szalejącej na zewnątrz, mimo że dostrzegał za oknami nieporządek walk. Był kocioł, a pod nim znaki, a na miejscu Neali stała teraz jasnowłosa kobieta. Chata, w której zginęła Brenyn. Słowa tamtej starszej kobiety dotarły do niego od razu i nagle wszystko zaczęło wskakiwać na właściwe miejsce. Cała opowieść. Brenyn posiadała amulet. Użyj go. Rozbity, mógł uleczyć każdą chorobę. Nie przyszedł tutaj po niego, szukał innego amuletu, ale ten miał bardzo podobne właściwości. To on był jego celem. Ale jak miał myśleć o sobie, kiedy dookoła świat pochłaniała czerń i za chwilę miała pochłonąć ich wszystkich?
Rzeczywistość znów się zmieniła i chata zmurszała w jednej chwili. Wróciła Neala i ten chłopak, który zwrócił się do niego.
- Skąd ty... - skąd tak dokładnie znał słowa handlarki? Przecież nikogo obok niego nie było, kiedy pytał o amulet. Proponowała mu amulet chroniący przed kieszonkowcami. Głos człowieka obok niego rozproszył myśli, skupiając je na jednym. Na dziecku, które trzymał. Pomoc. Ale czym była pomoc, gdy była proponowana przez kogoś, kto przed kilkoma chwilami chciał to dziecko zabić? Oddychał drżąco, szybko, niepewnie. - Każ skrzatowi zabrać go do Dunster Castle, nigdzie indziej, niech powie służbie, że mają mu pomóc, to moje słowa - tam mu pomogą, był tego pewien. Wezwą uzdrowicieli, Melpomene otoczy go opieką. Odstawił chłopca na ziemię, w stronę skrzata, patrząc jednak na Rigela. Nie ufał mu.
Dopiero, gdy Harry zniknął, był w stanie skupić się na czymś innym. Na nicości otaczającej ich wszystkich. Głowa pulsowała od słów, od głosów, od mieszających się ze sobą teorii, rozkazów, nakazów i przemyśleń. Z jednej strony rytuał - z drugiej amulet. Rozbity.
- Już kiedyś przeprowadziła ten rytuał, widzieliśmy to wszyscy, magia, której nie znała, związała to miejsce, więc dlaczego mamy to robić jeszcze raz? Rozbijmy amulet i wrzućmy go do ognia! - nie, nie wiedział, czy to dobry pomysł. Nie znał się na rytuałach, a zmęczony umysł szukał już najkrótszej drogi do odpoczynku. - Neala, jeśli ty... jeśli wy... nie ma czasu na dyskusje. Rozbijmy go. - spojrzał na wróżbitkę, w stanie wskazującym na zdecydowanie gorszy niż ich wszystkich. - Jeśli rytuał przewiduje poświęcenie czyjegoś życia, nie możemy do niego dopuścić.
Ale tutaj czekały kolejne chwile chaosu. Niemniejsze niż ten, który dział się na zewnątrz.
- Neala? - szepnął, przyciskając dłoń do pleców chłopca, pocieszając go jakoś. Już jesteśmy wśród czterech ścian, nic ci nie grozi. Nie chciał tego mówić, instynktownie czuł, że nakarmiłby go kłamstwem, a nie nadzieją. - Co się tutaj... Thalia? - spojrzenie omiatało sylwetki, ale nic z tego nie rozumiał. Co oni tutaj robili? Co robiła tutaj młoda Weasley, jego rodzina? Gdy napotkał wzrokiem Laurence’a, posłał mu pytające spojrzenie.
A potem świat zniknął.
Wszystko było takie samo, ale... jaśniejsze, czystsze, pozbawione ciemności szalejącej na zewnątrz, mimo że dostrzegał za oknami nieporządek walk. Był kocioł, a pod nim znaki, a na miejscu Neali stała teraz jasnowłosa kobieta. Chata, w której zginęła Brenyn. Słowa tamtej starszej kobiety dotarły do niego od razu i nagle wszystko zaczęło wskakiwać na właściwe miejsce. Cała opowieść. Brenyn posiadała amulet. Użyj go. Rozbity, mógł uleczyć każdą chorobę. Nie przyszedł tutaj po niego, szukał innego amuletu, ale ten miał bardzo podobne właściwości. To on był jego celem. Ale jak miał myśleć o sobie, kiedy dookoła świat pochłaniała czerń i za chwilę miała pochłonąć ich wszystkich?
Rzeczywistość znów się zmieniła i chata zmurszała w jednej chwili. Wróciła Neala i ten chłopak, który zwrócił się do niego.
- Skąd ty... - skąd tak dokładnie znał słowa handlarki? Przecież nikogo obok niego nie było, kiedy pytał o amulet. Proponowała mu amulet chroniący przed kieszonkowcami. Głos człowieka obok niego rozproszył myśli, skupiając je na jednym. Na dziecku, które trzymał. Pomoc. Ale czym była pomoc, gdy była proponowana przez kogoś, kto przed kilkoma chwilami chciał to dziecko zabić? Oddychał drżąco, szybko, niepewnie. - Każ skrzatowi zabrać go do Dunster Castle, nigdzie indziej, niech powie służbie, że mają mu pomóc, to moje słowa - tam mu pomogą, był tego pewien. Wezwą uzdrowicieli, Melpomene otoczy go opieką. Odstawił chłopca na ziemię, w stronę skrzata, patrząc jednak na Rigela. Nie ufał mu.
Dopiero, gdy Harry zniknął, był w stanie skupić się na czymś innym. Na nicości otaczającej ich wszystkich. Głowa pulsowała od słów, od głosów, od mieszających się ze sobą teorii, rozkazów, nakazów i przemyśleń. Z jednej strony rytuał - z drugiej amulet. Rozbity.
- Już kiedyś przeprowadziła ten rytuał, widzieliśmy to wszyscy, magia, której nie znała, związała to miejsce, więc dlaczego mamy to robić jeszcze raz? Rozbijmy amulet i wrzućmy go do ognia! - nie, nie wiedział, czy to dobry pomysł. Nie znał się na rytuałach, a zmęczony umysł szukał już najkrótszej drogi do odpoczynku. - Neala, jeśli ty... jeśli wy... nie ma czasu na dyskusje. Rozbijmy go. - spojrzał na wróżbitkę, w stanie wskazującym na zdecydowanie gorszy niż ich wszystkich. - Jeśli rytuał przewiduje poświęcenie czyjegoś życia, nie możemy do niego dopuścić.
gdybym ziarnka
choć nie wszystkie
mocnym zawrzeć mógł uściskiem
gdybym z grzmiącej fali jedno choć ocalił
mocnym zawrzeć mógł uściskiem
gdybym z grzmiącej fali jedno choć ocalił
The member 'Rhennard Abbott' has done the following action : Rzut kością
'Przesilenie' :
'Przesilenie' :
Jakiekolwiek siły miała do tego, aby w to miejsce dotrzeć, zdawały się już zupełnie wyczerpywać. Gdyby mogła, po prostu położyłaby się na miejscu i spróbowała…no właśnie, co? Zasnąć? Oczekiwać na śmierć? Instynkt przetrwania szarpał gwałtowną potrzebą skończenia tego wszystkiego, ale jednocześnie wiedziala, że to jeszcze nie koniec, a już zdecydowanie nie w sytuacji gdy świat rzeczywistości znikał pod naporem wspomnień i to nie jej własnych.
Głowa pulsowała bólem kiedy kolejne wydarzenia przesuwały się przed jej oczyma. Tym razem nie jej, jak podobno życie miało przewijać się przed oczyma, ale cudze, obce, pełne emocji tak sprzecznych, że aż sama miała ochotę krzyknąć z frustracji, ale jednocześnie przynoszące o wiele więcej pytań niż odpowiedzi. Czy te istoty już kiedyś nawiedziły to miejsce? Albo ten kraj? Czym dokładnie miał być rytuał? Czemu ktoś musiał za niego umrzeć "aby nie cierpiał"?. I czy na pewno miało to zadziałać teraz?
Bo racją było to co mówił mężczyzna - rytuał na jarmarku był na część Brennyn, nie mógł być wiec tym samym, który rzeczona Brennyn próbowała odprawić, ale mógł mieć w nim podłoże. Na pytanie Laurence'a próbowała przypomnieć sobie, czy rzeczywiście coś znajdowało się dookoła ogniska.
- Nie wydaje mi się… - Nie miała aż tak wiele do dodania. Mogłaby powtórzyć może taniec, z naciskiem na może….
- Jeżeli macie pomysł na rytuał, zrobię co mogę - dopóki jeszcze była w stanie. A nie głównie przez wzgląd na nią musieli działać szybko.
przepraszam za późny post z mocnego doskoku
Głowa pulsowała bólem kiedy kolejne wydarzenia przesuwały się przed jej oczyma. Tym razem nie jej, jak podobno życie miało przewijać się przed oczyma, ale cudze, obce, pełne emocji tak sprzecznych, że aż sama miała ochotę krzyknąć z frustracji, ale jednocześnie przynoszące o wiele więcej pytań niż odpowiedzi. Czy te istoty już kiedyś nawiedziły to miejsce? Albo ten kraj? Czym dokładnie miał być rytuał? Czemu ktoś musiał za niego umrzeć "aby nie cierpiał"?. I czy na pewno miało to zadziałać teraz?
Bo racją było to co mówił mężczyzna - rytuał na jarmarku był na część Brennyn, nie mógł być wiec tym samym, który rzeczona Brennyn próbowała odprawić, ale mógł mieć w nim podłoże. Na pytanie Laurence'a próbowała przypomnieć sobie, czy rzeczywiście coś znajdowało się dookoła ogniska.
- Nie wydaje mi się… - Nie miała aż tak wiele do dodania. Mogłaby powtórzyć może taniec, z naciskiem na może….
- Jeżeli macie pomysł na rytuał, zrobię co mogę - dopóki jeszcze była w stanie. A nie głównie przez wzgląd na nią musieli działać szybko.
przepraszam za późny post z mocnego doskoku
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Thalia Wellers' has done the following action : Rzut kością
'Przesilenie' :
'Przesilenie' :
Czas mijał – rozpełzające się po polanie istoty otaczały was coraz ciaśniej, zbliżając się wraz z narastającymi, szczelnie wypełniającymi przestrzeń szeptami. Obce głosy, złowrogie, zwielokrotnione, zdawały się mówić o rzeczach strasznych, sączyć do waszych uszu groźby; chociaż nie byliście w stanie zrozumieć ani jednego zdania – wyczuwaliście, wiedzieliście, że nie niosły ze sobą nic dobrego. A mimo to – wyglądało na to, że nie byliście w stanie zgodzić się co do jednego sposobu działania. Przekazywane ponad bulgoczącym kotłem informacje składały się w całość, mogliście być pewni, że część wyciągniętych wniosków była słuszna – tak samo, jak tego, że na podjęcie decyzji mogło za chwilę być za późno.
Zadrżeliście wszyscy, gdy coś z całej siły uderzyło w drzwi chaty, o mały włos nie wyrywając ich z zawiasów. Pozostały zamknięte, wydawało się wam jednak, że huk zatrząsł wszystkimi kośćmi w waszych ciałach. Budynek, w którym znaleźliście tymczasowe schronienie, nie był niezniszczalną twierdzą – drewniane ściany, w zestawieniu z tym, czego świadkami byliście na zewnątrz, sprawiały wrażenie wątłych, kruchych.
James, który zacisnął palce na otrzymanym od Neali krysztale, czuł promieniujące od niego ciepło – gdy zaczął nucić, melodią dopasowując się do tej odbijającej się echem w przezroczystym kamieniu, kojąca siła wspięła się wzdłuż jego ramienia, stopniowo rozchodząc się po całym ciele – wypełniając je nadzieją, kojąc szarpiący zakończeniami nerwowymi ból. To nie było euforyczne znieczulenie zapewniane przez przynoszący szczęście eliksir, James czuł się tak, jakby jego ciało naprawdę wracało do zdrowia: rana na łuku brwiowym przestała krwawić, pozostawiając po sobie jedynie wyschnięty ślad po rozcięciu, a ból pulsujący od stłuczonego barku osłabł i zniknął. Lecznicze działanie kryształu najbardziej uwidoczniło się jednak na żebrach, które – wygięte w makabryczne łuki – zaczęły się cofać, powoli chowając się z powrotem w klatce piersiowej; z głębokich ran przestała cieknąć krew, a chociaż skóra i mięśnie pozostały tkliwe, wrażliwe, to po chwili James mógł już bez większego problemu wziąć głęboki oddech. A także – wyciągnąć z kieszeni kompas. Już trzymając go w dłoni czuł niespokojnie drżenie magicznego instrumentu, a gdy odchylił wieko, dostrzegł kręcącą się szaleńczo igłę. Otoczenie przez cieniste istoty sprawiało, że żaden kierunek nie był bezpieczny, jednak – gdy już się wydawało, że nic się nie zmieni – zza pleców jednego z mężczyzn wyszedł domowy skrzat, a wtedy igła kompasu zamarła – wskazując wprost na Marudka.
Neala, sięgnąwszy po amulet, nie napotkała oporu – zawieszony na srebrnym łańcuszku, zakołysał się lekko, mieniąc się srebrzyście w trzaskającym na palenisku ogniu. Wydawał się cięższy niż wyglądał, po wzięciu go do ręki nic się jednak nie stało – choć Neala, spoglądając w jego kierunku, poczuła nagłą chęć zachowania go dla siebie. Nie chciała go oddawać, a tym bardziej: nie chciała go niszczyć.
Marudek popatrzył na Rigela z dezorientacją malującą się w dużych, bladych oczach; rozejrzał się po pozostałych czarodziejach zgromadzonych w pomieszczeniu: Rhennardzie, Laurencie, Jamesie. – Nie ruszając się stąd, sir? – upewnił się. – Czy Marudek powinien zabrać spodnie od któregoś z szanownych czarodziejów? – Żadnej innej pary z pewnością w chacie nie było. – Czy przynieść paniczowi coś do okrycia? Prześcieradło? – zapytał, wskazując na przegniły materiał, którym przykryte było łóżko.
Nie otrzymawszy bezpośredniego rozkazu od swojego pana, skrzat nie zabrał z chaty Harry’ego – chłopiec, odstawiony na drżącą podłogę, próbował utrzymać równowagę, jednak zraniona noga ugięła się pod nim; dłonią uchwycił się ściany, twarz mu pobladła, z ust wydarło się jęknięcie – nim jednak zdążyłby powiedzieć cokolwiek, w ledwie trzymające się w zawiasach drzwi znowu coś uderzyło.
Tym razem – drewno poddało się potężnej sile; powietrze w chacie wypełnił trzask łamiących się desek, kilka z nich – wyłamanych – przeleciało przez maleńką izbę i trzasnęło o ścianę naprzeciwko. W wejściu pojawiła się łapa, czarna, włochata – zakończona trzema długimi szponami, wyłaniająca się z kompletnej ciemności, sięgnęła na oślep do środka – a pierwszą rzeczą, na jaką natrafiła, była odziana w powłóczyste szaty ręka Millicenty. Millicenta poczuła szarpnięcie, zbyt mocne, by mogła mu się przeciwstawić – pociągnięta w stronę pozostałości drzwi, zdążyła jedynie drugą ręką uchwycić się drewnianej framugi, ale uchwyt był niewygodny, a jej dłoń – lepka od krwi. Potrzebowała natychmiastowej pomocy albo własnej, szybkiej reakcji – w innym wypadku nic nie powstrzymałoby cienistej istoty przed wciągnięciem jej prosto w kłębiącą się na polanie ciemność.
Druga szponiasta łapa pojawiła się w wejściu zaledwie jedno uderzenie serca później; do waszych uszu dotarł krzyk i krótki moment zajęło wam zorientowanie się, że należał do chłopca. Stwór, najwidoczniej szukając kolejnej ofiary, złapał go za kostkę, jednak w przeciwieństwie do Millicenty, Harry nie miał czego się uchwycić – pociągnięty za nogę, upadł na brzuch, w tej pozycji sunąc błyskawicznie w stronę ganku, polany i ciemności. Wyciągając w przód ręce, starał się złapać czegokolwiek, ale palce przesuwały się jedynie po deskach.
Obecna tura trwa do 15 grudnia do godz. 20:00. Możecie wykonać po jednej akcji angażującej, wybierzcie ją dobrze. Przemieszczenie się nie jest uznawane za akcję. Jeżeli będziecie potrzebowali posta uzupełniającego - dajcie znać (najlepiej również prywatnie - dopiski pod postami zauważam, niestety, z opóźnieniem).
Mapka (w końcu jedna dla wszystkich):
(powiększenie)
Działające zaklęcia i eliksiry:
Meridian śledziony (Thalia)
Fera ecco (Millicenta) - kot
Fortuno (Thalia, Rhennard, James) - 3/3 tury
Inanimatus Conjurus
Żywotność i energia magiczna:
James - 238/238115/238 (-20) (10 - poparzenia; 10 - rozcięty łuk brwiowy, rozcięta skóra w poprzek kości nosowej; 30 - stłuczenia lewego barku i ramienia; 53 - krwotok; 20 - szarpane); EM: 39/50
Rhennard - 126/205 (-10) (30 - psychiczne; 20 - cięte; 20 - kąsane; 9 - zatrucie); EM: 24/50
Thalia - 116/207 (-15) (21 - poparzenia; 20 - psychiczne; 20 - podtopienie; 30 - kłute); EM: 32/50
Neala - 146/211 (-15) (15 - poparzenia, 50 - psychiczne); EM: 41/50
Laurence - 138/205 (-15) (20 - psychiczne; 20 - cięte; 20 - kąsane; 7 - zatrucie); EM: 20/50
Millicenta - 78/175 (-30) (10 - psychiczne, 15 - cięte; 30 - pęknięte żebro, stłuczenia barku; 42 - rozszczepienie); EM: 41/50
Garfield - 140/170 (-5) (10 - psychiczne; 20 - podtopienie); EM: 35/50
Rigel - 56/155 (-40) (22 - psychiczne, 29 - cięte; oszołomienie; 10 - tłuczone; 16 - rozcięcia na plecach; 20 - kąsane; 2 - zatrucie); EM: 47/50
W razie pytań - zapraszam.
Zadrżeliście wszyscy, gdy coś z całej siły uderzyło w drzwi chaty, o mały włos nie wyrywając ich z zawiasów. Pozostały zamknięte, wydawało się wam jednak, że huk zatrząsł wszystkimi kośćmi w waszych ciałach. Budynek, w którym znaleźliście tymczasowe schronienie, nie był niezniszczalną twierdzą – drewniane ściany, w zestawieniu z tym, czego świadkami byliście na zewnątrz, sprawiały wrażenie wątłych, kruchych.
James, który zacisnął palce na otrzymanym od Neali krysztale, czuł promieniujące od niego ciepło – gdy zaczął nucić, melodią dopasowując się do tej odbijającej się echem w przezroczystym kamieniu, kojąca siła wspięła się wzdłuż jego ramienia, stopniowo rozchodząc się po całym ciele – wypełniając je nadzieją, kojąc szarpiący zakończeniami nerwowymi ból. To nie było euforyczne znieczulenie zapewniane przez przynoszący szczęście eliksir, James czuł się tak, jakby jego ciało naprawdę wracało do zdrowia: rana na łuku brwiowym przestała krwawić, pozostawiając po sobie jedynie wyschnięty ślad po rozcięciu, a ból pulsujący od stłuczonego barku osłabł i zniknął. Lecznicze działanie kryształu najbardziej uwidoczniło się jednak na żebrach, które – wygięte w makabryczne łuki – zaczęły się cofać, powoli chowając się z powrotem w klatce piersiowej; z głębokich ran przestała cieknąć krew, a chociaż skóra i mięśnie pozostały tkliwe, wrażliwe, to po chwili James mógł już bez większego problemu wziąć głęboki oddech. A także – wyciągnąć z kieszeni kompas. Już trzymając go w dłoni czuł niespokojnie drżenie magicznego instrumentu, a gdy odchylił wieko, dostrzegł kręcącą się szaleńczo igłę. Otoczenie przez cieniste istoty sprawiało, że żaden kierunek nie był bezpieczny, jednak – gdy już się wydawało, że nic się nie zmieni – zza pleców jednego z mężczyzn wyszedł domowy skrzat, a wtedy igła kompasu zamarła – wskazując wprost na Marudka.
Neala, sięgnąwszy po amulet, nie napotkała oporu – zawieszony na srebrnym łańcuszku, zakołysał się lekko, mieniąc się srebrzyście w trzaskającym na palenisku ogniu. Wydawał się cięższy niż wyglądał, po wzięciu go do ręki nic się jednak nie stało – choć Neala, spoglądając w jego kierunku, poczuła nagłą chęć zachowania go dla siebie. Nie chciała go oddawać, a tym bardziej: nie chciała go niszczyć.
Marudek popatrzył na Rigela z dezorientacją malującą się w dużych, bladych oczach; rozejrzał się po pozostałych czarodziejach zgromadzonych w pomieszczeniu: Rhennardzie, Laurencie, Jamesie. – Nie ruszając się stąd, sir? – upewnił się. – Czy Marudek powinien zabrać spodnie od któregoś z szanownych czarodziejów? – Żadnej innej pary z pewnością w chacie nie było. – Czy przynieść paniczowi coś do okrycia? Prześcieradło? – zapytał, wskazując na przegniły materiał, którym przykryte było łóżko.
Nie otrzymawszy bezpośredniego rozkazu od swojego pana, skrzat nie zabrał z chaty Harry’ego – chłopiec, odstawiony na drżącą podłogę, próbował utrzymać równowagę, jednak zraniona noga ugięła się pod nim; dłonią uchwycił się ściany, twarz mu pobladła, z ust wydarło się jęknięcie – nim jednak zdążyłby powiedzieć cokolwiek, w ledwie trzymające się w zawiasach drzwi znowu coś uderzyło.
Tym razem – drewno poddało się potężnej sile; powietrze w chacie wypełnił trzask łamiących się desek, kilka z nich – wyłamanych – przeleciało przez maleńką izbę i trzasnęło o ścianę naprzeciwko. W wejściu pojawiła się łapa, czarna, włochata – zakończona trzema długimi szponami, wyłaniająca się z kompletnej ciemności, sięgnęła na oślep do środka – a pierwszą rzeczą, na jaką natrafiła, była odziana w powłóczyste szaty ręka Millicenty. Millicenta poczuła szarpnięcie, zbyt mocne, by mogła mu się przeciwstawić – pociągnięta w stronę pozostałości drzwi, zdążyła jedynie drugą ręką uchwycić się drewnianej framugi, ale uchwyt był niewygodny, a jej dłoń – lepka od krwi. Potrzebowała natychmiastowej pomocy albo własnej, szybkiej reakcji – w innym wypadku nic nie powstrzymałoby cienistej istoty przed wciągnięciem jej prosto w kłębiącą się na polanie ciemność.
Druga szponiasta łapa pojawiła się w wejściu zaledwie jedno uderzenie serca później; do waszych uszu dotarł krzyk i krótki moment zajęło wam zorientowanie się, że należał do chłopca. Stwór, najwidoczniej szukając kolejnej ofiary, złapał go za kostkę, jednak w przeciwieństwie do Millicenty, Harry nie miał czego się uchwycić – pociągnięty za nogę, upadł na brzuch, w tej pozycji sunąc błyskawicznie w stronę ganku, polany i ciemności. Wyciągając w przód ręce, starał się złapać czegokolwiek, ale palce przesuwały się jedynie po deskach.
Mapka (w końcu jedna dla wszystkich):
(powiększenie)
Działające zaklęcia i eliksiry:
Meridian śledziony (Thalia)
Fera ecco (Millicenta) - kot
Fortuno (Thalia, Rhennard, James) - 3/3 tury
Inanimatus Conjurus
Żywotność i energia magiczna:
James - 238/238
Rhennard - 126/205 (-10) (30 - psychiczne; 20 - cięte; 20 - kąsane; 9 - zatrucie); EM: 24/50
Thalia - 116/207 (-15) (21 - poparzenia; 20 - psychiczne; 20 - podtopienie; 30 - kłute); EM: 32/50
Neala - 146/211 (-15) (15 - poparzenia, 50 - psychiczne); EM: 41/50
Laurence - 138/205 (-15) (20 - psychiczne; 20 - cięte; 20 - kąsane; 7 - zatrucie); EM: 20/50
Millicenta - 78/175 (-30) (10 - psychiczne, 15 - cięte; 30 - pęknięte żebro, stłuczenia barku; 42 - rozszczepienie); EM: 41/50
Rigel - 56/155 (-40) (22 - psychiczne, 29 - cięte; oszołomienie; 10 - tłuczone; 16 - rozcięcia na plecach; 20 - kąsane; 2 - zatrucie); EM: 47/50
W razie pytań - zapraszam.
Black zmierzył skrzata wzrokiem, w myślach wzywając do samej esencji magii, żeby ta dała mu siły, by tu i teraz nie zacząć okładać sługi po głowie, jak to zwykle w takich sytuacjach robiła jego siostra. Ale prawdopodobnie w tym zwlekaniu był głębszy sens. Może Marudek wyczuwał zbliżającą się karę - w końcu miał nie odstępować swojego pana na rok, a zostawił go w najgorszym możliwym momencie? I teraz specjalnie robił wszystko, by nie zorganizować Rigelowi pary spodni, bo wiedział, iż zaraz potem dostałby je z powrotem jako symbol tego, że właśnie został zwolniony?
-Już nieważne… - mężczyzna wycedził przez zęby i podszedł do łóżka, żeby ściągnąć obrzydliwy kawałek materiału i owinąć się nim na kształt greckiej togi. Nie myślał nawet, że może dostać zakażenia - były o wiele gorsze rzeczy, które działy się obecnie z jego ciałem.
Nadal nie był pewien, czy próba odtworzeniu rytuału, obcowanie z nieznaną magią to dobry pomysł. Chociaż czy w obecnej sytuacji mieli jakikolwiek wybór? Strasznie żałował, że nie miał pod ręką książki, z opisaniem zaklęciem, jakiego użyła Brenyn - ona była tylko marą, która rozwijała się wraz z ze wspomnieniem.
-Na jarmarku powiedziała mi pani, czym są te byty… i że boją się światła? - arystokrata zwrócił się do rudowłosej kobiety. - Spotykała je pani wcześniej?
Niestety, zanim zdążył cokolwiek zrobić, nawet rozkazać skrzatowi, by zabrał chłopca do miejsca, które wskazał lord Abbot, drzwi do chaty z niewyobrażalnym hukiem wyleciały z zawiasów, a monstrualne łapy chwyciły dziecko i kobietę, wyciągając z chaty.
-Marudku, uratuj ich! Uwolnij! Szybko! - krzyknął do skrzata. - I zabierz stąd! Do Dunster Castle!
Czarodziej wiedział, że skrzaty są dość potężne, dlatego liczył, że w starciu z wielkim potworem to małe, niepozorne stworzenie może mieć spore szanse. Na pewno większe niż on sam.
|bardzo proszę o uzupełnienie
-Już nieważne… - mężczyzna wycedził przez zęby i podszedł do łóżka, żeby ściągnąć obrzydliwy kawałek materiału i owinąć się nim na kształt greckiej togi. Nie myślał nawet, że może dostać zakażenia - były o wiele gorsze rzeczy, które działy się obecnie z jego ciałem.
Nadal nie był pewien, czy próba odtworzeniu rytuału, obcowanie z nieznaną magią to dobry pomysł. Chociaż czy w obecnej sytuacji mieli jakikolwiek wybór? Strasznie żałował, że nie miał pod ręką książki, z opisaniem zaklęciem, jakiego użyła Brenyn - ona była tylko marą, która rozwijała się wraz z ze wspomnieniem.
-Na jarmarku powiedziała mi pani, czym są te byty… i że boją się światła? - arystokrata zwrócił się do rudowłosej kobiety. - Spotykała je pani wcześniej?
Niestety, zanim zdążył cokolwiek zrobić, nawet rozkazać skrzatowi, by zabrał chłopca do miejsca, które wskazał lord Abbot, drzwi do chaty z niewyobrażalnym hukiem wyleciały z zawiasów, a monstrualne łapy chwyciły dziecko i kobietę, wyciągając z chaty.
-Marudku, uratuj ich! Uwolnij! Szybko! - krzyknął do skrzata. - I zabierz stąd! Do Dunster Castle!
Czarodziej wiedział, że skrzaty są dość potężne, dlatego liczył, że w starciu z wielkim potworem to małe, niepozorne stworzenie może mieć spore szanse. Na pewno większe niż on sam.
|bardzo proszę o uzupełnienie
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Rigel Black' has done the following action : Rzut kością
'Przesilenie' :
'Przesilenie' :
Słysząc słowa Rigela, Marudek położył duże, skrzacie uszy po sobie, bez trudu dostrzegając niezadowolenie swojego pana. Nie zdążył jednak wypowiedzieć przeprosin – chaos, który zapanował w chacie po wyważeniu drzwi zaskoczył i jego, ale reakcja na kolejny rozkaz arystokraty była natychmiastowa. – Tak jest, sir! – krzyknął, najwidoczniej skory do naprawienia swojego błędu; jednym susem doskoczył do chłopca, chwytając go za ramię; drugą chudą rękę wyciągnął do Millicenty, żeby złapać rękaw jej szaty. Trzasnęło – i Marudek zniknął; czarna łapa, która trzymała Harry’ego zacisnęła się na pustce. Cienista bestia zawyła, najwidoczniej szykując się do kolejnego ataku.
To tylko post uzupełniający, kolejka toczy się dalej.
Marudek i Harry zniknęli. Millicenta - jeśli nie wykonasz żadnej akcji, należy uznać, że skrzat domowy zabrał również ciebie, będzie to jednoznaczne z zakończeniem udziału w wydarzeniu. Jeżeli chcesz, możesz je kontynuować, wykorzystując akcję na wyrwanie się Marudkowi.
Marudek i Harry zniknęli. Millicenta - jeśli nie wykonasz żadnej akcji, należy uznać, że skrzat domowy zabrał również ciebie, będzie to jednoznaczne z zakończeniem udziału w wydarzeniu. Jeżeli chcesz, możesz je kontynuować, wykorzystując akcję na wyrwanie się Marudkowi.
- Rośliny. - pochwyciłam spoglądając od mężczyzny do drugiego o ciemniejszych włosach. - W woreczku. Wrzucała jakieś… Brenyn wrzucała jakieś do kotła. Tam. - wtrąciłam się pomiędzy jego słowa wskazując na stolik, na którym leżał woreczek z którego wyciągnęła trochę ziół. Czy była szansa, że jeszcze jakieś w nim zostały? Nie byłam pewna, nie zajrzałam do środka.
- J-ja… - zawahałam się. - Byłam nią. W nim. Czułam jej emocje. Czuje je nadal. Znaczy czułam nim zniknęła przed chwilą. Ona nie jest zła. Uwierzcie.- w tym wspomnieniu. W sumie nie było to dziwne chyba, skoro ona była we mnie. A kiedy skierował pytanie prosto do mnie spojrzałam na niego otwierając szeroko oczy. Pokręciłam przecząco głową - nie wiedziałam.
- Nie to, co dzieje się kiedy sięga się po skomplikowaną magię z dziedziny, której nie zna się ani trochę? - wysnułam więc swój własny wniosek. - Żeby to odwrócić. Odczarować. Pokonać dobrem, zło, które wyszło spod jej ręki. - liczba pytań piętrzyła się, a ja nagle miałam wrażenie, że miałam z Brenyn zbyt mało czasu. A po niej nie było śladu. Pokręciłam znów głową przecząco. - Nie wiem. - przyznałam zgodnie z prawdą. - Ale te dusze, potrzebują iść dalej. - mówiłam z przekonaniem mimo załzawionych oczu, szukając jakiegoś sprzymierzeńca, który mnie poprze.
- Amulet, może nim być, tym impulsem? - zapytałam z nadzieją. Nie wiedziałam jeszcze wiele, ale jedno wiedziałam na pewno. Chciałam jej pomóc. Gdy ciemnowłosy mężczyzna zwróciła się do mnie zmarszczyłam lekko brwi.
- Nie mam jej. Przepraszam. Ostatni raz widziałam ją w tym wspomnieniu z rytuałem. Wcześniej chowała ją pod łóżkiem. Ale nie sądzę, żeby przetrwała. - powiedziałam do niego trochę przepraszająco - bardzo nawet. Nie wiedziałam gdzie może być - ostatnio widziałam ją na stole, kiedy przygotowała rytuał. Pokręciłam głową raz jeszcze. - Kochała go. Widziałam ich razem. Nie wiem co stało się pomiędzy, ale to on przyprowadził tu resztę. - wyjaśniłam wszystko, co wiedziałam. Zaczynało mi doskwierać to jak niewiele wiedziałam. A wtedy odezwał się wujek. Spojrzałam na niego z wdzięczności na chwilę. - Rozbijmy. - zgodziłam się, sięgając po amulet, zaciskając na nim palce. - Potrzebujemy ognia, James melodia, zrobisz to? - zapytałam się spoglądając na niego z nadzieją. Uwierz we mnie. - Szybko! - krzyknęłam w panice kiedy drzwi chat rozwarły się, ale mój wzrok nie padł na drzwi tylko na amulet.
Rozbić go?
Nie chcę.
| jeszcze pisać będę
- J-ja… - zawahałam się. - Byłam nią. W nim. Czułam jej emocje. Czuje je nadal. Znaczy czułam nim zniknęła przed chwilą. Ona nie jest zła. Uwierzcie.- w tym wspomnieniu. W sumie nie było to dziwne chyba, skoro ona była we mnie. A kiedy skierował pytanie prosto do mnie spojrzałam na niego otwierając szeroko oczy. Pokręciłam przecząco głową - nie wiedziałam.
- Nie to, co dzieje się kiedy sięga się po skomplikowaną magię z dziedziny, której nie zna się ani trochę? - wysnułam więc swój własny wniosek. - Żeby to odwrócić. Odczarować. Pokonać dobrem, zło, które wyszło spod jej ręki. - liczba pytań piętrzyła się, a ja nagle miałam wrażenie, że miałam z Brenyn zbyt mało czasu. A po niej nie było śladu. Pokręciłam znów głową przecząco. - Nie wiem. - przyznałam zgodnie z prawdą. - Ale te dusze, potrzebują iść dalej. - mówiłam z przekonaniem mimo załzawionych oczu, szukając jakiegoś sprzymierzeńca, który mnie poprze.
- Amulet, może nim być, tym impulsem? - zapytałam z nadzieją. Nie wiedziałam jeszcze wiele, ale jedno wiedziałam na pewno. Chciałam jej pomóc. Gdy ciemnowłosy mężczyzna zwróciła się do mnie zmarszczyłam lekko brwi.
- Nie mam jej. Przepraszam. Ostatni raz widziałam ją w tym wspomnieniu z rytuałem. Wcześniej chowała ją pod łóżkiem. Ale nie sądzę, żeby przetrwała. - powiedziałam do niego trochę przepraszająco - bardzo nawet. Nie wiedziałam gdzie może być - ostatnio widziałam ją na stole, kiedy przygotowała rytuał. Pokręciłam głową raz jeszcze. - Kochała go. Widziałam ich razem. Nie wiem co stało się pomiędzy, ale to on przyprowadził tu resztę. - wyjaśniłam wszystko, co wiedziałam. Zaczynało mi doskwierać to jak niewiele wiedziałam. A wtedy odezwał się wujek. Spojrzałam na niego z wdzięczności na chwilę. - Rozbijmy. - zgodziłam się, sięgając po amulet, zaciskając na nim palce. - Potrzebujemy ognia, James melodia, zrobisz to? - zapytałam się spoglądając na niego z nadzieją. Uwierz we mnie. - Szybko! - krzyknęłam w panice kiedy drzwi chat rozwarły się, ale mój wzrok nie padł na drzwi tylko na amulet.
Rozbić go?
Nie chcę.
| jeszcze pisać będę
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przyjął instrument, który przekazała mu Millie, nie bardzo jednak wiedział, co sam miałby z nim zrobić; grał co najwyżej na źdźble trawy, bez sukcesów. - Nigdy nie miałem lutni w rękach - wyznał niepewnie, to nie on powinien jej użyć; ostrożnie położył ją na stoliku, tuż obok chochli. Wtedy też poczuł, jak niepokój rozpełza się po jego skórze; znowu zaczął to słyszeć, szept gróźb, wypowiadany w języku, który nigdy nie istniał bądź starszy był niż świat; głosy otaczały, osaczały, mamiły, były wszędzie.
Wzdrygnął się, gdy ogłuszający huk potrząsnął drzwiami wejściowymi tak mocno, że niemalże wypadły z zawiasów; cokolwiek znajdowało się na zewnątrz, desperacko próbowało dostać się do środka.
I nie poprzestało na jednej próbie.
Drzwi dosłownie rozsypały się, szybko osłonił twarz wyciągniętą przed nią ręką, gdy kilka wyłamanych desek przelatywało w stronę ściany naprzeciwko.
Nim ktokolwiek byłby w stanie zareagować, potężna łapa, wyłaniająca się z kłębiącej się czerni, pochwyciła Millicentę za szatę, ciągnąc ją w swoją stronę; druga złapała chłopca, walczącego rozpaczliwie o swoje życie - po raz kolejny. Instynktownie chciał wyciągnąć swoją dłoń w ich stronę, spróbować komuś pomóc, lecz wezwany do działania skrzat był znacznie szybszy; po charakterystycznym trzasku deportacji bestia zawyła w gniewie.
- Odsuńmy się od drzwi - wykrzyczał, uskakując w lewą stronę; po drodze sięgnął po koszyk*, a następnie, zachowując odległość (niekoniecznie bezpieczną, bo nie był wcale pewny, jak daleko wedrzeć się może łapa potwora - i czy tenże nie jest w stanie po prostu wpełznąć do środka, być może pod inną formą - bo co tak naprawdę miałoby go przed tym powstrzymać?), pochylił się nad rozsypanymi kamieniami, pospiesznie zbierając naście większych do koszyka. - Potrzebujemy ogniska, wokół którego będziemy mogli stanąć w kręgu - to było czyste szaleństwo, nie miał pojęcia, co tak właściwie robi, ani jaki sens mają jego działania. Przerażało go to, że zabrakło czasu na dogłębną analizę, na uzupełnienie luk - wciąż poruszali się częściowo po omacku. Lecz adrenalina popychała go szybciej do przodu, do kolejnej czynności; natomiast widok gęstej ciemności, z której wyłaniały się szpony potwora, zdecydowanie motywował do działania.
Nie był pewien, czy nie wystarczyłoby jedynie wykorzystać paleniska; krąg uznawał jednak za istotny element rytuału, poza tym ogień w kamiennym kominku zdawał się być zimny - drewno pozostawało czarne, zbutwiałe, w pobliżu płomieni nie czuło się ciepła. Coś było nie tak, zawierzył intuicji.
Niemalże biegnąc, okrążył kocioł, przemieszczając się obok łóżka, tak, by znajdywać się jak najdalej wejścia. Zatrzymał się dopiero pomiędzy znakami a kominkiem; zamaszystym ruchem nogi postarał się przesunąć krzesło w stronę paleniska, żeby zrobić więcej miejsca i móc pospiesznie wysypać z koszyka kamienie**. Uklęknął, rzucając się w przód tułowiem, by zagarnąć je dwoma rękami. Trudno nazwać to najlepszym pomysłem w drewnianej chatce, ale na bezpieczniejsze rozwiązanie nie było czasu. Starał się, by wysypane na podłogę kamyki przylegały do siebie, tworząc koło; by później to prowizoryczne palenisko oddzielało podpalone drewno od podłogi. Gorączkowo rozejrzał się wokół siebie, w zasięgu ręki znajdując leżące koło kominka ususzone łodygi - złapał za te, które nie wydawały się zgnite, i rzucił je na kamienie, układając je w ten sposób, aby znalazły się na środku kamiennej formacji. Nie zastanawiał się zbyt długo nad tym, co dalej. Postępował tak, jak niemalże każdego wieczora, gdy rozpalał ognisko przed cyrkowym wagonem. Po pierwszej warstwie, która miała łatwo zająć się ogniem, potrzebna była następna - zbutwiałe drewno, zalegające w kominku, na nic się nie zda - szukał rozsypanych na podłodze drewienek, powstałych ledwie chwilę temu, gdy część pękniętych drzwi wejściowych wyleciała w powietrze i uderzyła o ścianę przylegającą do kominka. Zależało mu na znalezieniu tych cieńszych, drobniejszych, które miały stanowić następną warstwę. - Czy ktoś mógłby mi pomóc z incendio? - koncentrował się na samym ognisku, na przygotowaniu tego, co niezbędne, by podpalone łodygi zajęły się ogniem, a płomienie rozprzestrzeniły się po każdej z kolejnych warstw.
////wykorzystuję akcję na zbudowanie prowizorycznego ogniska; nie jestem pewna, czy mogę potraktować wszystkie powyższe czynności jako jedną złożoną akcję - jeśli nie, będę wdzięczna za skorygowanie, co mogłam zrobić<3
nie rzucam, bo nie wiem do końca na co; tutaj wspomniane w narracji ognisko, które znajduje się przed cyrkowym wagonem zamieszkiwanym przez moją postać
*jeśli błędnie zinterpretowałam obrazek, i koszyk to moja fantazja, bardzo proszę o uznanie, że zbierał kamyki do wgłębienia w podtrzymywanej koszuli
**jeśli można prosić, to właśnie tutaj (dziwny bohomaz to miejsce, gdzie układa kamienie, a strzałka umiejscowiona na krześle i skierowana w stronę kominka, to kierunek, w którym chciał odsunąć taboret)
Wzdrygnął się, gdy ogłuszający huk potrząsnął drzwiami wejściowymi tak mocno, że niemalże wypadły z zawiasów; cokolwiek znajdowało się na zewnątrz, desperacko próbowało dostać się do środka.
I nie poprzestało na jednej próbie.
Drzwi dosłownie rozsypały się, szybko osłonił twarz wyciągniętą przed nią ręką, gdy kilka wyłamanych desek przelatywało w stronę ściany naprzeciwko.
Nim ktokolwiek byłby w stanie zareagować, potężna łapa, wyłaniająca się z kłębiącej się czerni, pochwyciła Millicentę za szatę, ciągnąc ją w swoją stronę; druga złapała chłopca, walczącego rozpaczliwie o swoje życie - po raz kolejny. Instynktownie chciał wyciągnąć swoją dłoń w ich stronę, spróbować komuś pomóc, lecz wezwany do działania skrzat był znacznie szybszy; po charakterystycznym trzasku deportacji bestia zawyła w gniewie.
- Odsuńmy się od drzwi - wykrzyczał, uskakując w lewą stronę; po drodze sięgnął po koszyk*, a następnie, zachowując odległość (niekoniecznie bezpieczną, bo nie był wcale pewny, jak daleko wedrzeć się może łapa potwora - i czy tenże nie jest w stanie po prostu wpełznąć do środka, być może pod inną formą - bo co tak naprawdę miałoby go przed tym powstrzymać?), pochylił się nad rozsypanymi kamieniami, pospiesznie zbierając naście większych do koszyka. - Potrzebujemy ogniska, wokół którego będziemy mogli stanąć w kręgu - to było czyste szaleństwo, nie miał pojęcia, co tak właściwie robi, ani jaki sens mają jego działania. Przerażało go to, że zabrakło czasu na dogłębną analizę, na uzupełnienie luk - wciąż poruszali się częściowo po omacku. Lecz adrenalina popychała go szybciej do przodu, do kolejnej czynności; natomiast widok gęstej ciemności, z której wyłaniały się szpony potwora, zdecydowanie motywował do działania.
Nie był pewien, czy nie wystarczyłoby jedynie wykorzystać paleniska; krąg uznawał jednak za istotny element rytuału, poza tym ogień w kamiennym kominku zdawał się być zimny - drewno pozostawało czarne, zbutwiałe, w pobliżu płomieni nie czuło się ciepła. Coś było nie tak, zawierzył intuicji.
Niemalże biegnąc, okrążył kocioł, przemieszczając się obok łóżka, tak, by znajdywać się jak najdalej wejścia. Zatrzymał się dopiero pomiędzy znakami a kominkiem; zamaszystym ruchem nogi postarał się przesunąć krzesło w stronę paleniska, żeby zrobić więcej miejsca i móc pospiesznie wysypać z koszyka kamienie**. Uklęknął, rzucając się w przód tułowiem, by zagarnąć je dwoma rękami. Trudno nazwać to najlepszym pomysłem w drewnianej chatce, ale na bezpieczniejsze rozwiązanie nie było czasu. Starał się, by wysypane na podłogę kamyki przylegały do siebie, tworząc koło; by później to prowizoryczne palenisko oddzielało podpalone drewno od podłogi. Gorączkowo rozejrzał się wokół siebie, w zasięgu ręki znajdując leżące koło kominka ususzone łodygi - złapał za te, które nie wydawały się zgnite, i rzucił je na kamienie, układając je w ten sposób, aby znalazły się na środku kamiennej formacji. Nie zastanawiał się zbyt długo nad tym, co dalej. Postępował tak, jak niemalże każdego wieczora, gdy rozpalał ognisko przed cyrkowym wagonem. Po pierwszej warstwie, która miała łatwo zająć się ogniem, potrzebna była następna - zbutwiałe drewno, zalegające w kominku, na nic się nie zda - szukał rozsypanych na podłodze drewienek, powstałych ledwie chwilę temu, gdy część pękniętych drzwi wejściowych wyleciała w powietrze i uderzyła o ścianę przylegającą do kominka. Zależało mu na znalezieniu tych cieńszych, drobniejszych, które miały stanowić następną warstwę. - Czy ktoś mógłby mi pomóc z incendio? - koncentrował się na samym ognisku, na przygotowaniu tego, co niezbędne, by podpalone łodygi zajęły się ogniem, a płomienie rozprzestrzeniły się po każdej z kolejnych warstw.
////wykorzystuję akcję na zbudowanie prowizorycznego ogniska; nie jestem pewna, czy mogę potraktować wszystkie powyższe czynności jako jedną złożoną akcję - jeśli nie, będę wdzięczna za skorygowanie, co mogłam zrobić<3
nie rzucam, bo nie wiem do końca na co; tutaj wspomniane w narracji ognisko, które znajduje się przed cyrkowym wagonem zamieszkiwanym przez moją postać
*jeśli błędnie zinterpretowałam obrazek, i koszyk to moja fantazja, bardzo proszę o uznanie, że zbierał kamyki do wgłębienia w podtrzymywanej koszuli
**jeśli można prosić, to właśnie tutaj (dziwny bohomaz to miejsce, gdzie układa kamienie, a strzałka umiejscowiona na krześle i skierowana w stronę kominka, to kierunek, w którym chciał odsunąć taboret)
gwiazdy były nisko jak gołębie
ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, który chyba znasz
Bagna Brenyn
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire