Piwniczna pracownia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Piwniczna pracownia
Zajmująca znaczną część piwnic pracownia umiejscowiona została dokładnie pod zapleczem sklepu. Jedyne okno w pomieszczeniu znajduje się na wysokości brukowanej ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Kroki przechodniów niejednokrotnie rzucają cień na niską, zakurzoną podłogę. W pomieszczeniu znajduje się stół, zazwyczaj wypełniony składnikami przeznaczonymi do eliksirów, które powinny być uprzątnięte w kredensach ustawionych pod ścianą. Pod sufitem zawieszone zostały warkocze czosnku i inne wiązanki suchych ziół, które nadają pomieszczeniu ciężkiego zapachu, potęgowanego paleniskiem pod kociołki. Do pomieszczenia mają wstęp jedynie upoważnione osoby.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
Przemyślenia przerwało szorstkie skrzypienie piwnicznych drzwi. Sam wzdrygnęła się lekko i spojrzała za siebie - to Barry. Widocznie przywołała go myślami, jego rudą czuprynę na szczycie chudej, prawie jak ona sama, sylwetki. Podszedł do niej, przywitał się, zadał pytanie.
- Cześć. Poradzę... - nie oczekiwał odpowiedzi - Poradziłabym sobie. - więc się poprawiła.
Spotkanie najzwyczajniejsze w świecie. Nic przecież niezwykłego nie było w sprzątaniu piwnicy. Ten same twarze, te same lady, szafy, półki, te same narzędzia. Ten sam zapach czosnku, co zawsze. Już nawet wilczy nos Samanthy zdążył się przyzwyczaić do tego ostrego odoru białej przyprawy. Bardzo często pałętała się po najmniej przyjemnych pomieszczeniach sklepu, ktoś musiał tam sprzątać. Odpowiedziała więc na uwagę kuzyna krótkim:
- Jest potrzebny. - nie odrywając się ani na chwilę od pracy.
Kilkunastominutową ciszę przerywało jedynie stukanie i dźwięk przesuwania przedmiotów po blacie. Czasami któreś z nich odchrząknęło. A może to tylko coś z góry?
Dopiero gdy sprzątanie tego stanowiska zostało dokończone, dziewczyna oparła się o blat pośladkami i ocierając sobie wysuszone dłonie, powiedziała:
- Nie musiałeś pomagać. - spojrzała na drugiego Weasleya w pomieszczeniu; jej ton wcale nie był serdeczny, zresztą chyba nigdy nie był - Dzięki. - to jednak nie ograniczało bazy słów, jakich używała - Chciałeś czegoś?
Czy bezinteresowność w ogóle istnieje?
- Cześć. Poradzę... - nie oczekiwał odpowiedzi - Poradziłabym sobie. - więc się poprawiła.
Spotkanie najzwyczajniejsze w świecie. Nic przecież niezwykłego nie było w sprzątaniu piwnicy. Ten same twarze, te same lady, szafy, półki, te same narzędzia. Ten sam zapach czosnku, co zawsze. Już nawet wilczy nos Samanthy zdążył się przyzwyczaić do tego ostrego odoru białej przyprawy. Bardzo często pałętała się po najmniej przyjemnych pomieszczeniach sklepu, ktoś musiał tam sprzątać. Odpowiedziała więc na uwagę kuzyna krótkim:
- Jest potrzebny. - nie odrywając się ani na chwilę od pracy.
Kilkunastominutową ciszę przerywało jedynie stukanie i dźwięk przesuwania przedmiotów po blacie. Czasami któreś z nich odchrząknęło. A może to tylko coś z góry?
Dopiero gdy sprzątanie tego stanowiska zostało dokończone, dziewczyna oparła się o blat pośladkami i ocierając sobie wysuszone dłonie, powiedziała:
- Nie musiałeś pomagać. - spojrzała na drugiego Weasleya w pomieszczeniu; jej ton wcale nie był serdeczny, zresztą chyba nigdy nie był - Dzięki. - to jednak nie ograniczało bazy słów, jakich używała - Chciałeś czegoś?
Czy bezinteresowność w ogóle istnieje?
Z pewnością poradziłaby sobie sama z tym wszystkim, lecz co on mógł począć? Chciał coś robić, choć i tak dobrze mu było w piwnicy i wykonywać brudną robotę. Pieniądze przychodziły, choć kto wie, jak będzie dalej. Musiał dać z siebie wszystko, albo zrezygnować - co byłoby rozsądnym dla rodziny wyborem. Ale nie chciał na razie o niej myśleć. I tak zbyt często o niej myśli, szczególnie o skłóconym bracie. Co począć...
- Potrzebny...- wymamrotał pod nosem niezbyt z tego zadowolony. Gdyby chociaż był schowany w jakiejś szafce ten czosnek, a nie tak wesoło dyndał i smrodził piwnicę. Musiał pokonać ten niezbyt przyjemny aromat i pracował w ciszy. Może niekiedy wydał jakieś ciche głosy, lecz to było raczej nic konkretnego. Bardziej było słychać, gdy nowy klient przychodzi, niż gdy oboje wymienili się słowem podczas wykonywanej pracy. Gdy skończył, potarł dłonie i sięgnął po dzban z wodą, by sobie nalać do kubka. Przekręcił oczyma słysząc to, jaki to był zbędny dla niej i spojrzał na nią pytająco, czy też chce wody.
- Od razu chcieć... Czy to jest złe, że chciałem Ci pomóc? Pomijając zasady... z resztą, i tak nic ciekawszego nie miałem do roboty.- powiedział odstawiwszy dzban [a wcześniej nalazł do drugiego kubka, jeśli Samantha chciała] na stół i wypił z dwa łyki wody. - Sama przyznaj, i tak muszę siedzieć pod ziemią, by rodzina się o mnie nie dowiedziała.- dodał z niesmakiem. Nie podobało mu się te ukrywanie, ale sam wiedział, że inaczej nie mógł zrobić. To było konieczne, aby mógł przetrwać.
- Potrzebny...- wymamrotał pod nosem niezbyt z tego zadowolony. Gdyby chociaż był schowany w jakiejś szafce ten czosnek, a nie tak wesoło dyndał i smrodził piwnicę. Musiał pokonać ten niezbyt przyjemny aromat i pracował w ciszy. Może niekiedy wydał jakieś ciche głosy, lecz to było raczej nic konkretnego. Bardziej było słychać, gdy nowy klient przychodzi, niż gdy oboje wymienili się słowem podczas wykonywanej pracy. Gdy skończył, potarł dłonie i sięgnął po dzban z wodą, by sobie nalać do kubka. Przekręcił oczyma słysząc to, jaki to był zbędny dla niej i spojrzał na nią pytająco, czy też chce wody.
- Od razu chcieć... Czy to jest złe, że chciałem Ci pomóc? Pomijając zasady... z resztą, i tak nic ciekawszego nie miałem do roboty.- powiedział odstawiwszy dzban [a wcześniej nalazł do drugiego kubka, jeśli Samantha chciała] na stół i wypił z dwa łyki wody. - Sama przyznaj, i tak muszę siedzieć pod ziemią, by rodzina się o mnie nie dowiedziała.- dodał z niesmakiem. Nie podobało mu się te ukrywanie, ale sam wiedział, że inaczej nie mógł zrobić. To było konieczne, aby mógł przetrwać.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przerwa w pracy zabrzmiała w jej myślach całkiem nieźle. Burke i tak nie patrzył, a ruch na górze stał się nagle wystarczająco duży, by przytrzymać go tam przez dłuższą chwilę. Miała nieco czasu, by porozmawiać ze swoim niegdyś-kuzynem. I napić się... wody? W tej piwnicy nigdy nie można być zbyt pewnym tego, czego się dotyka, co się wdycha i (Merlinie, oby nie) spożywa. Dlatego zanim w ogóle chwyciła pusty kubek (na wcześniejsze nieme pytanie, pokręciła przecząco głową) i wypełniła go do połowy znajdującym się w dzbanku płynem, upewniła się czy to wszystko byłoby siebie w ogóle warte. Królikiem doświadczalnym był sam Barry. Pierwsze dwa łyki przeżył, więc dziewczyna postąpiła podobnie - nie tak samo jednakże, gdyż łyk tylko wzięła.
- W tym sklepie jest masa równie interesujących zajęć, jak sprzątanie. A dla niewydziedziczonych szlachciców jest ich o wiele więcej, lordzie Weasley. - chyba ją to bawiło, sprawiało jakąś dziwną przyjemność - tak jakby to szlachectwo spychało na margines społeczeństwa, nie zdrada krwi - W tych szlacheckich rodzinach to zawsze dużo szumu i przedziwnych intryg. Zwykły brud nie nadąży za Wami. - czy to szyderczy uśmiech? dlaczego? ach, to tylko taka gra - Ech.
Wraz z westchnieniem, odpuściła ze swoją iście aktorską grą. Dała mu spokój. Wzięła następny łyk, teraz już na pewno wody.
- Nigdzie nie jest wystarczająco nisko, jak widać. Nawet tutaj mnie znaleźliście. Jeżeli mnie, to ciebie tym bardziej tu dopadną. Nie myślałeś może o odejściu z tej pracy? Gdyby któreś z nich się dowiedziało, dołączyłbyś do chwalebnego grona dawniej-szlachciców. - zauważyła, po czym podeszła do jednej z wiszących przy drzwiach półek i zaczęła poprawiać układ spoczywających w słoikach ingrediencji.
Czy chciała się go pozbyć? Raczej nie. Więc dlaczego zaczęła taką rozmowę? Żeby go chronić? To byłoby dziwne i niespodziewane z jej strony. To chyba tak po prostu. Tak, chyba.
- W tym sklepie jest masa równie interesujących zajęć, jak sprzątanie. A dla niewydziedziczonych szlachciców jest ich o wiele więcej, lordzie Weasley. - chyba ją to bawiło, sprawiało jakąś dziwną przyjemność - tak jakby to szlachectwo spychało na margines społeczeństwa, nie zdrada krwi - W tych szlacheckich rodzinach to zawsze dużo szumu i przedziwnych intryg. Zwykły brud nie nadąży za Wami. - czy to szyderczy uśmiech? dlaczego? ach, to tylko taka gra - Ech.
Wraz z westchnieniem, odpuściła ze swoją iście aktorską grą. Dała mu spokój. Wzięła następny łyk, teraz już na pewno wody.
- Nigdzie nie jest wystarczająco nisko, jak widać. Nawet tutaj mnie znaleźliście. Jeżeli mnie, to ciebie tym bardziej tu dopadną. Nie myślałeś może o odejściu z tej pracy? Gdyby któreś z nich się dowiedziało, dołączyłbyś do chwalebnego grona dawniej-szlachciców. - zauważyła, po czym podeszła do jednej z wiszących przy drzwiach półek i zaczęła poprawiać układ spoczywających w słoikach ingrediencji.
Czy chciała się go pozbyć? Raczej nie. Więc dlaczego zaczęła taką rozmowę? Żeby go chronić? To byłoby dziwne i niespodziewane z jej strony. To chyba tak po prostu. Tak, chyba.
Rudzielec jakoś nie obawiał się wody. Wątpił w to, aby właściciele sklepu chcieliby stracić w=swych pracowników i jednocześnie ściągnąć na siebie uwagę aurorów, którzy by zaraz zaczęli dokładnie przeszukiwać sklep. W sumie i tak wszyscy kiedyś umrą.
- Tylko nie tytułuj mnie... nie cierpię tytułów.- odrzekł niezadowolony. Jak on nie lubi, gdy się jego tytułuje, mimo iż prawnie zasługuje na ten przydomek. Ale po prostu jest jemu lepiej, gdy nie ma nigdzie w wypowiedzi ani grama szlachetczyzny, na której mało się zna. Stara się jak może, lecz nie ma zbyt często możliwości zamienienia wielu zdań ze szlachcicami, więc ma ubogą kolekturę tych właściwych słów. - Co ty nie powiesz, zauważyłem to ostatnio. - powiedział lekko może uśmiechając się, lecz w myślach ani trochę mu nie było wesoło. Bo Samantha miała rację. Wszędzie tylko jakieś przekręty, sekrety, intrygi, niczym jakaś farsa. Z każdym wydarzeniem kulturowym robi mu się coraz bardziej niedobrze, lecz musi trzymać pozory.
-Póki nie dostanę wezwania od nestora, to nie mam czego się obawiać. A czemu pytasz? Już chcesz mi matkować?- dodał z wyraźnym uśmiechem na twarzy. Oparł się wygodnie o stolik tyłkiem i popijał wodę patrząc jednocześnie jak Samantha wykonuje swoją pracę. Mama Weasley się znalazła, do jasnego lumosu. Fakt, powinien myśleć o odejściu z pracy, lecz nie śpieszy się jemu. Musiał zobaczyć i się upewnić, że Anthony nie wróci zbyt szybko. I wtedy zrobi ewakuację, bo jednak musiał ukrócić swe ryzyko na przyłapaniu jego w tym sklepie. Jeszcze by jemu postawili zarzuty używania czarnej magii, czego on sam nawet nie potrafi.
Pogadali, po czym rozstali się.
zt x2
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Tylko nie tytułuj mnie... nie cierpię tytułów.- odrzekł niezadowolony. Jak on nie lubi, gdy się jego tytułuje, mimo iż prawnie zasługuje na ten przydomek. Ale po prostu jest jemu lepiej, gdy nie ma nigdzie w wypowiedzi ani grama szlachetczyzny, na której mało się zna. Stara się jak może, lecz nie ma zbyt często możliwości zamienienia wielu zdań ze szlachcicami, więc ma ubogą kolekturę tych właściwych słów. - Co ty nie powiesz, zauważyłem to ostatnio. - powiedział lekko może uśmiechając się, lecz w myślach ani trochę mu nie było wesoło. Bo Samantha miała rację. Wszędzie tylko jakieś przekręty, sekrety, intrygi, niczym jakaś farsa. Z każdym wydarzeniem kulturowym robi mu się coraz bardziej niedobrze, lecz musi trzymać pozory.
-Póki nie dostanę wezwania od nestora, to nie mam czego się obawiać. A czemu pytasz? Już chcesz mi matkować?- dodał z wyraźnym uśmiechem na twarzy. Oparł się wygodnie o stolik tyłkiem i popijał wodę patrząc jednocześnie jak Samantha wykonuje swoją pracę. Mama Weasley się znalazła, do jasnego lumosu. Fakt, powinien myśleć o odejściu z pracy, lecz nie śpieszy się jemu. Musiał zobaczyć i się upewnić, że Anthony nie wróci zbyt szybko. I wtedy zrobi ewakuację, bo jednak musiał ukrócić swe ryzyko na przyłapaniu jego w tym sklepie. Jeszcze by jemu postawili zarzuty używania czarnej magii, czego on sam nawet nie potrafi.
Pogadali, po czym rozstali się.
zt x2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Barry Weasley dnia 02.07.16 21:14, w całości zmieniany 2 razy
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czy jego pokręciło? Zaklęciami na Burke’a? Nadal tego nie mogę pojąć. Rozdrażnienie pulsuje pod skórą nieznacznie ogrzewając ciało od środka. Śnieg piszczy pod ciężkimi butami, idziemy do sklepu. Trzymam ramię gagatka, który chce się wyszarpnąć z mojego uścisku i nawiać. Nie przewidział, że zabiorę mu różdżkę. Lepiej nie zostawiać sprawnej różdżki w ręku nieznajomego, w którego na dodatek miotnęło się zaklęciem, czy raczej podjęto ku temu próby. Niby kawałek drewna, a taki przydatny. Wystarczy nim machnąć żeby zabić swojego wroga, następnie podrzucić je prawowitemu właścicielowi. I szepnąć słówko lub dwa naszym drogim władzom. Interesujące.
Podeliberowałbym nad tym sam ze sobą trochę dłużej, jednak brak warunków zniechęca. Zaciskam mocniej palce na ramieniu chłopaka, mruczę pod nosem pewną inkantację, której zadaniem jest otwarcie tylnych drzwi do sklepu. Drewniane wrota uchylają się, z impetem wrzucam do środka szkodliwego gagatka. Zerkam przelotnie wokół czy natrętni, niechciani świadkowie wypatrują mojej osoby w oparach oddechu i zimowego mroku. Nie zauważywszy niczego niepokojącego przekraczam próg pomieszczenia, zaklęciem szczelnie zamykając możliwość ucieczki. Z jednej i z drugiej strony.
W nos uderza mnie ciężki zapach ziół wymieszanych z wonią czosnku. Jest tak ciężki, iż nie opada samoistnie na dół, wdziera się w nozdrza nie dając spokoju. Zapalam świece rozstawione w każdym jednym kącie, nastaje wręcz jarząca jasność. Patrzę z uwagą na nieznaną mi postać, bacznie obserwując jej ruchy. Prostuję się czemu towarzyszy cichy chrzęst nastawianych kości, pamiętam o miarowym oddechu. Z różdżki wystrzela lekki podmuch wiatru, na tyle silny, żeby strącić kaptur z powrotem na plecy mężczyzny.
Rudość włosów kłuje w oczy, twarz skąpana w piegach stanowi niemą obelgę. Nie mogę opanować grymasu niezadowolenia wykrzywiającego moją bladą twarz. Cisza między nami zalega na długie sekundy podczas których poziom adrenaliny w mojej krwi drastycznie wzrasta. Bardzo, bardzo nie lubię oszustów, bez względu na to jak wielu z nich jest klientami sklepu.
- Ładnie to tak kłamać, Weasley? - Bo któżby inny? Słyszę niezadowolenie w swoim głosie, zmuszam się do odchrząknięcia, rozluźnienia mięśni twarzy. Nie widzi mnie, a i tak chcę zostać neutralny, boleśnie obojętny. - Nie chciałem ci robić krzywdy, ale z tobą chyba nie można inaczej. - Szkoda, że nie widzi jak wywracam swoimi ciemnymi oczami. - Będziesz współpracować czy od razu mam przerobić twoje kości na talizman? - zadaję pytanie. Stanowcze. Chcę, by pojął, że jak tak bardzo chce może rozpocząć swoje zwykłe, mierne życie. Niestety nic nie jest w nim za darmo. To musi być handel wymienny.
Podeliberowałbym nad tym sam ze sobą trochę dłużej, jednak brak warunków zniechęca. Zaciskam mocniej palce na ramieniu chłopaka, mruczę pod nosem pewną inkantację, której zadaniem jest otwarcie tylnych drzwi do sklepu. Drewniane wrota uchylają się, z impetem wrzucam do środka szkodliwego gagatka. Zerkam przelotnie wokół czy natrętni, niechciani świadkowie wypatrują mojej osoby w oparach oddechu i zimowego mroku. Nie zauważywszy niczego niepokojącego przekraczam próg pomieszczenia, zaklęciem szczelnie zamykając możliwość ucieczki. Z jednej i z drugiej strony.
W nos uderza mnie ciężki zapach ziół wymieszanych z wonią czosnku. Jest tak ciężki, iż nie opada samoistnie na dół, wdziera się w nozdrza nie dając spokoju. Zapalam świece rozstawione w każdym jednym kącie, nastaje wręcz jarząca jasność. Patrzę z uwagą na nieznaną mi postać, bacznie obserwując jej ruchy. Prostuję się czemu towarzyszy cichy chrzęst nastawianych kości, pamiętam o miarowym oddechu. Z różdżki wystrzela lekki podmuch wiatru, na tyle silny, żeby strącić kaptur z powrotem na plecy mężczyzny.
Rudość włosów kłuje w oczy, twarz skąpana w piegach stanowi niemą obelgę. Nie mogę opanować grymasu niezadowolenia wykrzywiającego moją bladą twarz. Cisza między nami zalega na długie sekundy podczas których poziom adrenaliny w mojej krwi drastycznie wzrasta. Bardzo, bardzo nie lubię oszustów, bez względu na to jak wielu z nich jest klientami sklepu.
- Ładnie to tak kłamać, Weasley? - Bo któżby inny? Słyszę niezadowolenie w swoim głosie, zmuszam się do odchrząknięcia, rozluźnienia mięśni twarzy. Nie widzi mnie, a i tak chcę zostać neutralny, boleśnie obojętny. - Nie chciałem ci robić krzywdy, ale z tobą chyba nie można inaczej. - Szkoda, że nie widzi jak wywracam swoimi ciemnymi oczami. - Będziesz współpracować czy od razu mam przerobić twoje kości na talizman? - zadaję pytanie. Stanowcze. Chcę, by pojął, że jak tak bardzo chce może rozpocząć swoje zwykłe, mierne życie. Niestety nic nie jest w nim za darmo. To musi być handel wymienny.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
I dlaczego to zrobił? By uciec przed Burkiem? Przecież mógł inaczej to rozwiązać. Mógł iść dalej, stać, nic nie mówić, cokolwiek innego. Ale oczywiście wpadł na głupi pomysł, za co musi teraz płacić poprzez związane oczy i zakajdankowane nadgarstki. No i stracił różdżkę, to już w ogóle było kiepsko. Próbował wyrwać się podczas marszu w nieznane, lecz mocna dłoń Burke'a trzymała jego ramię. Przeklnął w myślach siebie jak i jego i ostatecznie, z wielką niechęcią szedł koło swego dawnego pracodawcy[?].
Nagle został wepchnięty do środka. Początkowo nie wiedział, gdzie się znajduje prócz tego, ze pod rękoma czuje drewniane podłoże. Zapach. Nagle do jego nozdrzy uderzył ostry zapach czosnku, który już kojarzył bardzo dobrze. Kuchnia, sklep. Pokręcił nosem chcąc jak najszybciej pozbyć się zapachu, mimo iż wiedział, że to nie będzie takie łatwe. Cofnął się nieco znajdując się przy nogach od stołu.
Wiatr. Nie za silny, nie za słaby, lecz wystarczył, by kaptur ukazał rude piegi i rude włosy oraz rysy twarzy Barry'ego. Skrzywił się na dzień dobry, a chwilę później po milczeniu Burke zaczął mówić. W trakcie jego mowy próbowałem zdjąć na tyle, ile ręce mi pozwalały, tą cholerną opaskę, która twardo trzymała się na jego oczach. Udał, że nie słyszał pytania, bo majstrował przy tej opasce. Ale tak naprawdę Barry nie wiedział, co powiedzieć. Wszystko toczyło się coraz gorzej, na większe dno wchodziło. Jeśli powie nie, oberwie się jemu porządnie. Jeśli powie tak, będzie znów z kolejną obietnicą związany. Nie wiedział, co gorsze, bo oba rozwiązania prowadzą do najgorszych decyzji.
Cholerny Nokturn.
Nagle został wepchnięty do środka. Początkowo nie wiedział, gdzie się znajduje prócz tego, ze pod rękoma czuje drewniane podłoże. Zapach. Nagle do jego nozdrzy uderzył ostry zapach czosnku, który już kojarzył bardzo dobrze. Kuchnia, sklep. Pokręcił nosem chcąc jak najszybciej pozbyć się zapachu, mimo iż wiedział, że to nie będzie takie łatwe. Cofnął się nieco znajdując się przy nogach od stołu.
Wiatr. Nie za silny, nie za słaby, lecz wystarczył, by kaptur ukazał rude piegi i rude włosy oraz rysy twarzy Barry'ego. Skrzywił się na dzień dobry, a chwilę później po milczeniu Burke zaczął mówić. W trakcie jego mowy próbowałem zdjąć na tyle, ile ręce mi pozwalały, tą cholerną opaskę, która twardo trzymała się na jego oczach. Udał, że nie słyszał pytania, bo majstrował przy tej opasce. Ale tak naprawdę Barry nie wiedział, co powiedzieć. Wszystko toczyło się coraz gorzej, na większe dno wchodziło. Jeśli powie nie, oberwie się jemu porządnie. Jeśli powie tak, będzie znów z kolejną obietnicą związany. Nie wiedział, co gorsze, bo oba rozwiązania prowadzą do najgorszych decyzji.
Cholerny Nokturn.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Brakuje mi słów. Wzdycham równie ciężko co zapach mozolnie opadający na dno nozdrzy. Osnute półmrokiem pomieszczenie tkwi niewzruszenie - znikąd ratunku. Na moment wlepiam wzrok w ziemię. Zmęczony jałowością spotkania i brakiem dyskusji opieram się o najbliższy blat obracając w dłoni różdżkę. Podobają mi się wyżłobione w rękojeści węże, przyglądam się im dłuższą chwilę. Fakt znajomości grawerów urasta do rangi nieistotnych. Po dłuższej kontemplacji podnoszę wzrok na Weasley’a, tak uparcie milczącego. Kręcę głową, czego chłopak dostrzec z oczywistych względów nie może. Zbieram rozbiegane myśli. Sytuacja przypomina grę w szachy, przez co żałuję bycia marnym strategiem. Wolałbym, żeby ten rudy kmiot mi uwierzył i spełnił moją prośbę. Nie lubię grozić, to takie prostackie. Nie wypada. W przeciwieństwie do jego byłego pracodawcy wolę sprawy załatwiać ugodowo. Kiedy nie dostanę tego, czego właśnie chcę, może zrobić się nieprzyjemnie. Nie musi przecież, jesteśmy dorośli Barry. Potrafimy załatwiać sprawy między sobą jak ludzie. Nie wiem jeszcze, że na nic moje starania, próżny trud. Puściłeś farbę bratu aurorowi, to smutne. Czy gdybyś umarł, czy ktoś by zapłakał, jak myślisz? Żyję w błogim przekonaniu co do pokojowego rozwiązania tego impasu; czy umiesz sprytnie mydlić oczy? Jak dobrym aktorem jesteś?
Oby przekonującym.
Sam jestem nieprzekonany, grymaszę, przekrzywiam głowę to na lewo, to na prawo, debatując sam z sobą nad twoim losem. Dać ci szansę, kazać ci się wykrwawiać na zbutwiałej posadzce… tyle opcji. Żadna mnie do końca nie satysfakcjonuje. Ba, jestem zły. Zły, że mój kuzyn zostawił po sobie taki bajzel - nie lubię sprzątać. Nie zostałem stworzony do sprzątania, powinienem siedzieć teraz w mojej piwnicy i myśleć nad uwarzeniem odpowiedniego eliksiru. Nie chcę tracić resztki nocy na spotkania z byle Weasley’em. Muszę westchnąć ponownie. Ciężkie powietrze gęstej atmosfery zawala mi płuca.
- Musisz mówić głośniej, nic nie słyszę - odzywam się przerywając irytującą ciszę. - Czy twój los jest ci wysoce obojętny? - dopytuję. Mnie tym bardziej, zakończmy tę bezsensowną ciuciubabkę? - Wystarczy, że nikomu nic nie powiesz, ja nikomu nic nie powiem, dam ci trochę pieniędzy i rozejdziemy się jak cywilizowani ludzie, po co to wszystko utrudniasz? - drążę temat. Jestem konkretny, chcę przejść do sedna, załatwić niechciane brudy i rozejść się do domu.
Oby przekonującym.
Sam jestem nieprzekonany, grymaszę, przekrzywiam głowę to na lewo, to na prawo, debatując sam z sobą nad twoim losem. Dać ci szansę, kazać ci się wykrwawiać na zbutwiałej posadzce… tyle opcji. Żadna mnie do końca nie satysfakcjonuje. Ba, jestem zły. Zły, że mój kuzyn zostawił po sobie taki bajzel - nie lubię sprzątać. Nie zostałem stworzony do sprzątania, powinienem siedzieć teraz w mojej piwnicy i myśleć nad uwarzeniem odpowiedniego eliksiru. Nie chcę tracić resztki nocy na spotkania z byle Weasley’em. Muszę westchnąć ponownie. Ciężkie powietrze gęstej atmosfery zawala mi płuca.
- Musisz mówić głośniej, nic nie słyszę - odzywam się przerywając irytującą ciszę. - Czy twój los jest ci wysoce obojętny? - dopytuję. Mnie tym bardziej, zakończmy tę bezsensowną ciuciubabkę? - Wystarczy, że nikomu nic nie powiesz, ja nikomu nic nie powiem, dam ci trochę pieniędzy i rozejdziemy się jak cywilizowani ludzie, po co to wszystko utrudniasz? - drążę temat. Jestem konkretny, chcę przejść do sedna, załatwić niechciane brudy i rozejść się do domu.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby Quen wiedział, że może się obawiać wizytacji aurorów, że wszelkie starania pójdą na marne, może by puścił wolno rudzielca. Albo by go zabił i oszczędziłby jemu kolejnych męk. Już i tak jest po ślubie siostry, z którego wyszedł stosunkowo wcześnie niż powinien, lecz jemu wystarczy to, że tam był chwilę. Dłużej tam nie musiał przebywać, skorzystał z okazji, wyszedł i załatwił jedne z ostatnich spraw na Nokturnie, do którego nie powinien teraz wchodzić. Garrett nie powinien się dowiedzieć, nestor także. O ile wyjdzie stąd żywy i cały, bo gdyby miał jakiekolwiek ślady, prawda by się wydała.
Już i tak wkurzającym faktem byłą ta denerwująca opaska na oczach i kajdanki na dłoniach. Niewątpliwie chciałby być wolny od tego, lecz obawiał się ceny, jaką przyjdzie jemu zapłacić. Początkowo milczał, słuchając kolejnych przeszywających brudne powietrze słów Burke'a, które jemu były dosyć obojętne... przez par sekund. Potem zaproponował handel wymienny, z którego zaczął śmiać się w myślach. Nawet nie wie, na jakiego frajera Burke teraz wychodzi. On nie wie, że powinien sobie ścielić łóżko na pożegnanie, a Barry nie zamierza przedwcześnie jemu to wyjawić.
- A jaką mam pewność, że po prostu mnie puścisz, skoro zaciągnąłeś mnie tu w kajdanach?- rzucił słowa nie mówiąc, czy przyjmuje jego ofertę, czy odrzuca. Raczej dopytuje się o gwarancję, że ujdzie stąd tak, jak teraz mówi. Rudy nie jest głupi, Nokturn jest cholernie niebezpieczny i ludzie czasem mówią jedno, a potem robią znacznie co innego, niż obiecywal.
Już i tak wkurzającym faktem byłą ta denerwująca opaska na oczach i kajdanki na dłoniach. Niewątpliwie chciałby być wolny od tego, lecz obawiał się ceny, jaką przyjdzie jemu zapłacić. Początkowo milczał, słuchając kolejnych przeszywających brudne powietrze słów Burke'a, które jemu były dosyć obojętne... przez par sekund. Potem zaproponował handel wymienny, z którego zaczął śmiać się w myślach. Nawet nie wie, na jakiego frajera Burke teraz wychodzi. On nie wie, że powinien sobie ścielić łóżko na pożegnanie, a Barry nie zamierza przedwcześnie jemu to wyjawić.
- A jaką mam pewność, że po prostu mnie puścisz, skoro zaciągnąłeś mnie tu w kajdanach?- rzucił słowa nie mówiąc, czy przyjmuje jego ofertę, czy odrzuca. Raczej dopytuje się o gwarancję, że ujdzie stąd tak, jak teraz mówi. Rudy nie jest głupi, Nokturn jest cholernie niebezpieczny i ludzie czasem mówią jedno, a potem robią znacznie co innego, niż obiecywal.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zabiłbym go z chęcią, gdybym tylko mógł być jasnowidzem. Wiedzącym wszystko o wszystkich. Niestety nie jestem, nie podejrzewam Weasley’a o aż taką głupotę. Wierzę naiwnie, że wszystko można jeszcze zmienić, oszukać szczęście. Posprzątać po kuzynie, wyprowadzić informacje o sklepie na właściwe tory. Co on w ogóle sobie myślał wciągając w to nakrapianego piegami szczyla? Że będzie tak idyllicznie do końca jego dni? Co za brednie. Fałsz wylewający się uszami, idiotyzm sięgający bruku. Brakuje mi sił. Najchętniej rzuciłbym w niego avadą lub też wywalił za drzwi, zrobiłbym cokolwiek byleby nie musieć brać udziału w tej farsie. Nie wiem jak widziałem tę scenę. Ten plan tak mocno spontaniczny. Nie wiem nawet czy wierzyłem w jego powodzenie, nawet przez chwil parę. Nie mogę powstrzymać się od kolejnego westchnięcia kiedy tak stoimy uparcie. W milczącej komitywie. Próbuję ją przerwać wyrzucając z siebie kolejne fale słów, ale to wszystko na nic. Chyboczące się zdania natrafiają na gruby mur niezrozumienia. Tracę cierpliwość.
Usłyszawszy pytanie, pierwsze odkąd tu jesteśmy, najeżam się. Kieruję ostry, pełen gniewu wzrok na rudego bęcwała. Złość rozchodzi się powoli po komórkach ciała, mocniej ściskam w ręku różdżkę. Czegoś tu nie rozumiem. Oburza mnie jego zuchwałość, brak pomyślunku, cała jego obecność stoi mi belką w oku. Teraz już wiem, że to był fatalny pomysł. Skupiam się na miarowym oddechu, byleby nie dać ponieść się emocjom. Zrobić coś głupiego. Jestem Burke, nie Weasley.
- A jaką ja mam pewność, że nic nie powiesz? - warknąłem, podnosząc się z miejsca i prostując kręgosłup. Żałuję, że chłopak niczego nie widzi. Przede wszystkim mojego roziskrzonego wzroku. - Nie zadawaj durnych pytań, nie masz dużego wyboru. To nie jest restauracja, w której możesz grymasić. Ofiarowuję ci pieniądze nie zważając na to, że kilka chwil temu podniosłeś na mnie różdżkę i śmiesz wybrzydzać? - Z moich ust wylał się potok oskarżycielskich słów. Brawo Barry, jesteś wyśmienitym aktorem.
Usłyszawszy pytanie, pierwsze odkąd tu jesteśmy, najeżam się. Kieruję ostry, pełen gniewu wzrok na rudego bęcwała. Złość rozchodzi się powoli po komórkach ciała, mocniej ściskam w ręku różdżkę. Czegoś tu nie rozumiem. Oburza mnie jego zuchwałość, brak pomyślunku, cała jego obecność stoi mi belką w oku. Teraz już wiem, że to był fatalny pomysł. Skupiam się na miarowym oddechu, byleby nie dać ponieść się emocjom. Zrobić coś głupiego. Jestem Burke, nie Weasley.
- A jaką ja mam pewność, że nic nie powiesz? - warknąłem, podnosząc się z miejsca i prostując kręgosłup. Żałuję, że chłopak niczego nie widzi. Przede wszystkim mojego roziskrzonego wzroku. - Nie zadawaj durnych pytań, nie masz dużego wyboru. To nie jest restauracja, w której możesz grymasić. Ofiarowuję ci pieniądze nie zważając na to, że kilka chwil temu podniosłeś na mnie różdżkę i śmiesz wybrzydzać? - Z moich ust wylał się potok oskarżycielskich słów. Brawo Barry, jesteś wyśmienitym aktorem.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chciałby rudzielec mieć pewność, że jego niebezpieczna gra wyjdzie, że zbyt szybko nie zejdzie z tego świata, jak i jednocześnie musi teraz udawać przed Burkiem, że nie odbył rozmowy z bratem, jak i to, że zależy mu jedynie na sobie samym włącznie. Ech, bycie aktorem w tej sytuacji jest mocno stresujące, lecz rudzielec da sobie radę. Musi dać radę.
- Gdyby tylko o pieniądze chodziło, wziąłbym bez słowa wahania i zostawiłbym tę dziurę w spokoju.- powiedział nie wiedząc, czy kieruje swe słowa do ściany, czy do Burke'a, ale z pewnością dojdzie do jego uszów. Niech wie, że Barry ma swoje opinie o Nokturnie, ze zawsze to wybrzydzał, bo tu pracował z przymusu. Gdyby nie Burke, dawno by już tu nie pracował. Gdyby znalazł wcześniej odwagę i powiedziałby o wszystkim bratu, tu już cała trójka nie rozwijała swojego nokturnowego handlu. - Lecz tu chodzi o moje życie. Sam wiesz, że jestem słowną osobą tak jasne, ty i słowny, wiesz, że właśnie przestaniesz być słowną osobą? Nie tylko w tej kwestii- z resztą przecież macie na mnie haki. Nie chcę twoich pieniędzy, chcę mieć pewność, że nie zabijesz mnie. Chyba o zbyt dużo nie proszę.- dokończył wzruszając ramionami. Burke nie mógł wiedzieć, że rudzielec po prostu blefuje, by uratować swoją skórę, lecz powinien wiedzieć, że ma przecież haki na rudzielca. Przecież wystarczy powiedzieć aurorom wysoko postawionym o jego handlu narkotycznym. Czy to nie jest dosyć możny hak? Jeśli to nic nie da, no cóż, rudzielec będzie musiał przyjąć propozycję, chociaż niezbyt mu się widziało brać od niego pieniądze. Woli je zarobić uczciwie, niż dostać jako zapłatę za milczenie. W końcu jeszcze gdzieś ma schowaną resztkę starej swojej godności.
- Gdyby tylko o pieniądze chodziło, wziąłbym bez słowa wahania i zostawiłbym tę dziurę w spokoju.- powiedział nie wiedząc, czy kieruje swe słowa do ściany, czy do Burke'a, ale z pewnością dojdzie do jego uszów. Niech wie, że Barry ma swoje opinie o Nokturnie, ze zawsze to wybrzydzał, bo tu pracował z przymusu. Gdyby nie Burke, dawno by już tu nie pracował. Gdyby znalazł wcześniej odwagę i powiedziałby o wszystkim bratu, tu już cała trójka nie rozwijała swojego nokturnowego handlu. - Lecz tu chodzi o moje życie. Sam wiesz, że jestem słowną osobą tak jasne, ty i słowny, wiesz, że właśnie przestaniesz być słowną osobą? Nie tylko w tej kwestii- z resztą przecież macie na mnie haki. Nie chcę twoich pieniędzy, chcę mieć pewność, że nie zabijesz mnie. Chyba o zbyt dużo nie proszę.- dokończył wzruszając ramionami. Burke nie mógł wiedzieć, że rudzielec po prostu blefuje, by uratować swoją skórę, lecz powinien wiedzieć, że ma przecież haki na rudzielca. Przecież wystarczy powiedzieć aurorom wysoko postawionym o jego handlu narkotycznym. Czy to nie jest dosyć możny hak? Jeśli to nic nie da, no cóż, rudzielec będzie musiał przyjąć propozycję, chociaż niezbyt mu się widziało brać od niego pieniądze. Woli je zarobić uczciwie, niż dostać jako zapłatę za milczenie. W końcu jeszcze gdzieś ma schowaną resztkę starej swojej godności.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wywracam od niechcenia oczami żałując, że nie może niczego zobaczyć. Z drugiej strony nie zamierzam mu ściągać z twarzy tego, co sam sobie sprezentował. Wygląda nieco lepiej bez tępego spojrzenia przyćpanych oczu. O ile można go w ten sposób rozpatrywać. Nie interesuje mnie kwestia jakiegoś Weasley’a, chcę tylko mieć pewność, że cała sprawa zostanie tylko i wyłącznie między nami. Dążę do bycia dobrym krewnym mającym na względzie dobro rodziny. Interesu kwitnącego z pokolenia na pokolenie, pracy włożonej w ten biznes. Trwania pomimo przeciwności losu. Jeszcze nie zdaję sobie sprawy z faktu, że to nie dotyczy tylko i wyłącznie osoby kuzyna, który jakiś czas temu nabruździł. To też moja sprawa, moja przyszłość, mój los. Nie ma co ukrywać – boję się Azkabanu. Nie chcę tam trafić. Do Tower także nie. To nic, że moje życie jest więzieniem, marną namiastką pozoru wolności. Paląca myśl o tak drastycznych zmianach, zabrania mi złudnego przeświadczenia – była uciążliwa. Tak samo jak towarzystwo tego pożal się Merlinie piegowatego kłopotu. Stanowił problem, niezwykle trudny do przeskoczenia.
- Nie wiem. Nie znam cię. To nie ja robiłem z tobą interesy – odpowiadam sucho. W moim głosie pobrzmiewa zdenerwowanie, zniecierpliwienie. Nie lubię tracić czasu, czas to pieniądz. Miło, że zaistniał chociaż jakikolwiek dialog. Zakwita we mnie nadzieja na pchnięcie sprawy dalej. Na koniec marnotrawstwa.
- Życie za milczenie? Taki chcesz układ? – pytam. Przejdźmy do sedna, dogadajmy się i odejdźmy w swoje strony czym prędzej. Póki jeszcze mamy na to siłę. Póki jestem w miarę miły. – Jak coś wypaplasz, to i tak na nic się te haki zdadzą. Myślisz, że nie znam twojego brata, nie wiem co robi? – kontynuuję, żeby postawić sprawę jasno. Zero wątpliwości, zero wszystkiego.
- Nie wiem. Nie znam cię. To nie ja robiłem z tobą interesy – odpowiadam sucho. W moim głosie pobrzmiewa zdenerwowanie, zniecierpliwienie. Nie lubię tracić czasu, czas to pieniądz. Miło, że zaistniał chociaż jakikolwiek dialog. Zakwita we mnie nadzieja na pchnięcie sprawy dalej. Na koniec marnotrawstwa.
- Życie za milczenie? Taki chcesz układ? – pytam. Przejdźmy do sedna, dogadajmy się i odejdźmy w swoje strony czym prędzej. Póki jeszcze mamy na to siłę. Póki jestem w miarę miły. – Jak coś wypaplasz, to i tak na nic się te haki zdadzą. Myślisz, że nie znam twojego brata, nie wiem co robi? – kontynuuję, żeby postawić sprawę jasno. Zero wątpliwości, zero wszystkiego.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby tylko zdjął rudzielcowi tę przeklętą opaskę, gdyby puścił kajdany, które trzymają jego ręce w uwięzi, może by już to wszystko zakończyli, bez żadnych docinków, lub poprawiania umów? On chciał tylko spokoju z jego strony. Ze strony Nokturnu.
Ale czekał cierpliwie. Czekał, aż zabrzmi w Quentinie nuta kompromisu, którą będzie mógł wykorzystać i zakończyć tę rozmowę. Już powie co chce, przyjmie jego warunki wiedząc, że i tak nigdy ich nie spełni. Mleko się rozlało, lecz Barry zdążył je sprzątnąć, nim ktoś mógł ujrzeć ten bałagan. Teraz pozostaje tylko utrzymać to w sekrecie, jak i to by tak kierować bratem, aby przypadkiem nie wygadał się i równie tym nie zabił swojego młodszego brata. Barry wiedział, że powinien o tym powiedzieć bratu, taką mieli umowę. Tylko może pominie to, że sam przypałętał się na Nokturn. Coś wymyśli, jak to on.
- Już twój wuj był mądrzejszy i wiedział, jakie mi stawiać warunki.- skomentował jego wahanie odnośnie Garretta z niewielkim uśmiechem na twarzy, czym pewnie przypłacił pięknym uderzeniem w policzek. - Ale dobra, zgadzasz się, czy nie? W końcu daję ci w zamian możliwość zabicia mnie, gdy się wygadam. I kto tu czym wzgardza. Wiesz ile osób chciałoby mnie zabić? Pomyśl, nawet jeśli wygadam się bratu, pozostanę kluczowym świadkiem, bez którego nic nie będą mogli Wam zrobić.- początkowo mówił spokojnie, a na koniec próbował nie roześmiać się. Naprawdę jest taki tępy, czy udaje? Już jego wuj był mądrzejszy i wiedział, co mówić. A Quen? Nic, tylko rozbawił rudzielca. Ale postanowił więcej jego nie drażnić, bo się ostatecznie zgodził na tę propozycję. Zabawne, by targować się swoim życiem o coś, co już dawno zostało wydane. Sam siebie skazał na śmierć, lecz ona była słuszna. Powinien zginąć, i to dawno, gdy tknął te brudne narkotyki. Oczy pozbyły się ciemnej opaski, dłonie kajdan, więc przez chwilę przyzwyczajał się do otoczenia, on oddał rudzielcowi jego różdżkę, a potem dosyć szybko zniknął stąd, by dać spokój Burke'owi. chyba napisze bratu list.
z.t oboje
Ale czekał cierpliwie. Czekał, aż zabrzmi w Quentinie nuta kompromisu, którą będzie mógł wykorzystać i zakończyć tę rozmowę. Już powie co chce, przyjmie jego warunki wiedząc, że i tak nigdy ich nie spełni. Mleko się rozlało, lecz Barry zdążył je sprzątnąć, nim ktoś mógł ujrzeć ten bałagan. Teraz pozostaje tylko utrzymać to w sekrecie, jak i to by tak kierować bratem, aby przypadkiem nie wygadał się i równie tym nie zabił swojego młodszego brata. Barry wiedział, że powinien o tym powiedzieć bratu, taką mieli umowę. Tylko może pominie to, że sam przypałętał się na Nokturn. Coś wymyśli, jak to on.
- Już twój wuj był mądrzejszy i wiedział, jakie mi stawiać warunki.- skomentował jego wahanie odnośnie Garretta z niewielkim uśmiechem na twarzy, czym pewnie przypłacił pięknym uderzeniem w policzek. - Ale dobra, zgadzasz się, czy nie? W końcu daję ci w zamian możliwość zabicia mnie, gdy się wygadam. I kto tu czym wzgardza. Wiesz ile osób chciałoby mnie zabić? Pomyśl, nawet jeśli wygadam się bratu, pozostanę kluczowym świadkiem, bez którego nic nie będą mogli Wam zrobić.- początkowo mówił spokojnie, a na koniec próbował nie roześmiać się. Naprawdę jest taki tępy, czy udaje? Już jego wuj był mądrzejszy i wiedział, co mówić. A Quen? Nic, tylko rozbawił rudzielca. Ale postanowił więcej jego nie drażnić, bo się ostatecznie zgodził na tę propozycję. Zabawne, by targować się swoim życiem o coś, co już dawno zostało wydane. Sam siebie skazał na śmierć, lecz ona była słuszna. Powinien zginąć, i to dawno, gdy tknął te brudne narkotyki. Oczy pozbyły się ciemnej opaski, dłonie kajdan, więc przez chwilę przyzwyczajał się do otoczenia, on oddał rudzielcowi jego różdżkę, a potem dosyć szybko zniknął stąd, by dać spokój Burke'owi. chyba napisze bratu list.
z.t oboje
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zmarszczyła nosek, czując duszącą wręcz woń ingrediencji. Och sztuka ważenia eliksirów...jak ona nią pogardzała...
Gdy jej trzewik pokonał ostatni stopień schodów wypuściła z dłoni wezbrane poły materiału swej szaty, która na wskutek tego rozesłała się leniwie po podłodze pracowni. Uwolnionymi rękoma sięgnęła ku górze. Chwyciła zdobiony haftem rąbek kaptura i odgarnęła go do tyłu, ujawniając swą osobę będącą dla Edgara mniej lub bardziej znaną. A może w ogóle.
- Dostrzegasz to lordzie, prawda? - zaczęła miękko, chcąc przykuć na nowo uwagę Burke'a, który i tak najpewniej uważnie obserwował jej osobę. Nie czekając na odpowiedź ciągnęła dalej - Świat ogarnia szaleństwo, a idee naszych przodków i pamięć o ich sile deptane są przez zastępy lęgnącego się po kątach licznego, lecz słabego robactwa. Szarą masę, nieznaczących trutni, pozbawione indywidualizmu bezosobowe jednostki pragnące tego by świat stał się tym samym co sobą reprezentują - nijaki, podporządkowany temu co najsłabsze - zamilkła na chwilę, pozwalając swojemu rozmówcy na przetrawienie swoich myśli - Wystarczająco długo wykazywaliśmy się cierpliwością, nie uważasz, lordzie...? - podkreśliła znacząco fakt, że mówi o sobie, o nim i wszystkich innych godnych, którzy dostrzegają tą ponurą prawdę i czują potrzebę wyjścia jej na przeciw. W jej głosie pobrzmiewała pewność, zdecydowanie oraz nuta nęcącego fanatyzmu.
Gdy jej trzewik pokonał ostatni stopień schodów wypuściła z dłoni wezbrane poły materiału swej szaty, która na wskutek tego rozesłała się leniwie po podłodze pracowni. Uwolnionymi rękoma sięgnęła ku górze. Chwyciła zdobiony haftem rąbek kaptura i odgarnęła go do tyłu, ujawniając swą osobę będącą dla Edgara mniej lub bardziej znaną. A może w ogóle.
- Dostrzegasz to lordzie, prawda? - zaczęła miękko, chcąc przykuć na nowo uwagę Burke'a, który i tak najpewniej uważnie obserwował jej osobę. Nie czekając na odpowiedź ciągnęła dalej - Świat ogarnia szaleństwo, a idee naszych przodków i pamięć o ich sile deptane są przez zastępy lęgnącego się po kątach licznego, lecz słabego robactwa. Szarą masę, nieznaczących trutni, pozbawione indywidualizmu bezosobowe jednostki pragnące tego by świat stał się tym samym co sobą reprezentują - nijaki, podporządkowany temu co najsłabsze - zamilkła na chwilę, pozwalając swojemu rozmówcy na przetrawienie swoich myśli - Wystarczająco długo wykazywaliśmy się cierpliwością, nie uważasz, lordzie...? - podkreśliła znacząco fakt, że mówi o sobie, o nim i wszystkich innych godnych, którzy dostrzegają tą ponurą prawdę i czują potrzebę wyjścia jej na przeciw. W jej głosie pobrzmiewała pewność, zdecydowanie oraz nuta nęcącego fanatyzmu.
Znał się na eliksirach jak świnia na gwiazdach. Posiadał podstawowe informacje na temat tej dziedziny, jednak to Wynnona i Quentin odpowiadali za tą część ich rodzinnego biznesu. Z tego powodu niezwykle rzadko pojawiał się w piwnicznej pracowni - zdecydowaną większość rzeczy potrzebnych mu do pracy trzymał na zapleczu sklepu lub w swoim gabinecie w Durham. Natomiast był przyzwyczajony do specyficznego zapachu tego miejsca i w ogóle nie zwrócił na niego uwagi. Bardziej zainteresowany był niespodziewanym gościem, którego zmierzył wzrokiem od stóp do głów. Różdżkę wciąż trzymał w dłoni, jednak nie zamierzał z niej korzystać. Słuchał uważnie słów kobiety, na razie uważając ją za osobę nie do końca normalną, a na pewno nieprzewidywalną. Za nadto jej nie ufał, niemniej pozwolił jej mówić. - Tak, dostrzegam to - odpowiedział cicho, kiedy tylko skończyła. - Tylko co w związku z tym? - Zapytał jedynie, choć mógłby powiedzieć o wiele więcej. Powinien przerwać to dziwne spotkanie już wtedy na dziedzińcu, a jednak ciekawość skłoniła go do ciągnięcia tego niezrozumiałego czegoś. Co miała mu do powiedzenia? Dlaczego czekała na niego w środku nocy? Tylko po to, żeby mu o tym opowiedzieć? Przecież doskonale wiedział jak wygląda świat i wcale nie musiała go w tym uświadamiać. Chciał również, by wyglądał inaczej, ale sam niestety niewiele mógł w tej kwestii zdziałać. Oczywiście mógł pokonywać małe kroczki w celu udoskonalenia magicznego społeczeństwa, ale to potrzeba było kroczków naprawdę wielu osób, by mogły one coś zdziałać. Zapewne jego prababka przewraca się w grobie, widząc, jak świat zszedł na psy. Ale Edgar wierzył, że prędzej czy później wróci on do normy. Na razie jednak miał inne problemy, a mianowicie kobietę stojącą na środku alchemicznej pracowni. - Kim jesteś? - Może powinien ją kojarzyć, może nie. Nie kojarzy, a chce wiedzieć z kim przyszło mu rozmawiać.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczywiście, że dostrzegł. Musiał. W końcu Tom nie widziałby go przy swoim boku gdyby było inaczej.
- To, co zwykło się robić po dostrzeżeniu plamy na szacie, niedoskonałości artefaktu, błędu w liście, lordzie Burke - zetrzeć, naprawić, wymazać. Nie wierzę bowiem, że przyglądasz się temu wszystkiemu, lordzie, z przyzwoleniem i spokojem. Chcesz zmian, lecz z drugiej strony być może łapie cie ponura myśl, lordze - co jeden mędrzec może zrobić w tym morzu głupców...? - odważnie dywagowała. Zrobiła kilka kroków ku jednej ze ścian pomieszczenia by rozgonić gnieżdżącą się w kościach bezczynność - Otóż wszystko, gdyż nie jest sam. Jest nas wielu, lordzie. Takich jak my, a wszyscy rozumieją potrzebę zmian. Świat bez naszej ingerencji upadnie i nigdy nie będzie już taki sam. Pomóż nam zaprowadzić porządek póki jest ku temu okazja, zostań rycerzem Czarnego Pana - ostatnie słowa wypowiedziała z pewną mistyczną nabożnością. Przez cały swój wywód nie zagłębiała się w szczegóły i niuanse ich walki. Kilka skrzętnie przemyconych słów kluczy jej zdaniem w sposób aż nadto oczywisty tłumaczyło wszystko - w tym motywacje i cele walki do której o dołączenie namawiała Edgara.
- Tak jak wspominałam wcześniej - jestem wieszczką Czarnego Pana, jednak sprawiedliwie będzie, jeśli i ci znane będzie moje nazwisko - Mulciber, Alisa Mulciber - Przymknęła na chwilę swe oczy i wykonała lekki ukłon z przyłożoną do piersi prawą dłonią - On myśli o tobie, lordzie, wyczuwa determinację i siłę jakiej potrzebuje, jakiej my wszyscy potrzebujemy.
- To, co zwykło się robić po dostrzeżeniu plamy na szacie, niedoskonałości artefaktu, błędu w liście, lordzie Burke - zetrzeć, naprawić, wymazać. Nie wierzę bowiem, że przyglądasz się temu wszystkiemu, lordzie, z przyzwoleniem i spokojem. Chcesz zmian, lecz z drugiej strony być może łapie cie ponura myśl, lordze - co jeden mędrzec może zrobić w tym morzu głupców...? - odważnie dywagowała. Zrobiła kilka kroków ku jednej ze ścian pomieszczenia by rozgonić gnieżdżącą się w kościach bezczynność - Otóż wszystko, gdyż nie jest sam. Jest nas wielu, lordzie. Takich jak my, a wszyscy rozumieją potrzebę zmian. Świat bez naszej ingerencji upadnie i nigdy nie będzie już taki sam. Pomóż nam zaprowadzić porządek póki jest ku temu okazja, zostań rycerzem Czarnego Pana - ostatnie słowa wypowiedziała z pewną mistyczną nabożnością. Przez cały swój wywód nie zagłębiała się w szczegóły i niuanse ich walki. Kilka skrzętnie przemyconych słów kluczy jej zdaniem w sposób aż nadto oczywisty tłumaczyło wszystko - w tym motywacje i cele walki do której o dołączenie namawiała Edgara.
- Tak jak wspominałam wcześniej - jestem wieszczką Czarnego Pana, jednak sprawiedliwie będzie, jeśli i ci znane będzie moje nazwisko - Mulciber, Alisa Mulciber - Przymknęła na chwilę swe oczy i wykonała lekki ukłon z przyłożoną do piersi prawą dłonią - On myśli o tobie, lordzie, wyczuwa determinację i siłę jakiej potrzebuje, jakiej my wszyscy potrzebujemy.
Piwniczna pracownia
Szybka odpowiedź