Piwniczna pracownia
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:46, w całości zmieniany 1 raz
- Aliso Mulciber, czy mogłabyś mi powiedzieć więcej o swoim... Czarnym Panu? - Zapytał, gdyż zainteresowało go ostatnie wypowiedziane przez nią zdanie. Czy faktycznie chce, żeby dołączył do ich tajnego ugrupowania czy kobieta powiedziała to specjalnie, by przykuć jego uwagę? Tak czy siak jej się to udało. - Ilu was jest? - Dopytywał, bo jeżeli faktycznie miał do nich dołączyć to musiał wiedzieć o nich jak najwięcej. Nigdy nie wchodził w ciemno w interesy i tą zasadę przeniósł również na inne dziedziny swojego życia. Czuł, że to poważna decyzja i nie chciał jej później żałować. Denerwowały go wszechobecne szlamy i to, że musiał z nimi żyć na mniej więcej równych zasadach. Mimo to jeszcze nie był stuprocentowo pewny czy ta wychwalana przez Alisę grupa to to czego potrzebuje. - Dobrze. Załóżmy, że się zgadzam. Co teraz? - Skrzyżował dłonie na piersi, wciąż nie odrywając wzroku od swojej rozmówczyni. Zaprowadzi go do reszty? Uśmiechnie się tajemniczo i zniknie? Zza jego pleców wyskoczy komitet powitalny? Co się będzie działo kiedy wyrazi zgodę? Co będzie musiał robić i za jaką cenę? Bo był pewny, że gdzieś tu chowa się jakiś haczyk.
- Może jeszcze wymienić wszystkich z nazwiska w sposób alfabetyczny? - zabrzmiała nieco sarkastycznie, zuchwale. Nie było to zbyt rozsądne, lecz krwi się nie oszuka - była Mulciberem. Nie potrafiła taką nie być. Nawet jeśli, tak jak teraz, znajdowałaby się w paszczy lwa - Wystarczająco wielu by stanowić siłę mogącą zaważyć na losach znanego nam dziś świata - Zmrużyła powieki i widać było, że ze wszystkich sił starała się narzucić sobie na nowo pewne ramy by rozmówca był wstanie czuć się przy niej względnie swobodnie. Przecież dla niego tu była.
- Lordzie Burke, obracasz się w takim...towarzystwie i takim...otoczeniu, że na chwilę obecną mogę stwierdzić, że lorda wiedza o Nim, jest aż nadto dostateczna. Jego cel, rozbrzmiewające po uliczkach echo Jego dokonań i działań - to wystarczy - to wszystko Go definiowało, nie potrzebował wiedzieć na chwilę obecną nic więcej niż to co donosiła mu nokturnowa ulica.
- Teraz, zaprowadzę cię do człowieka który opowie ci więcej oraz odpowie na pytania na które ja nie mogę odpowiedzieć. Miejsce będzie usytuowane na neutralnym gruncie. Nic ci lordzie nie będzie groziło. Skoro On uważa lorda za cennego, to i my to robimy - nie była dobrym mówcą dlatego też jej zadanie ograniczało się do wzbudzenia zainteresowania i skłonienia Edgara do tego by pojawił się o właściwym czasie we właściwym miejscu. Tam czekać miał na niego ktoś bardziej biegły, ktoś kto potrafił wyplewić ewentualne wahanie, zapewnić, oczarować...może nie tak, jak to czynił sam Tom niemniej pokrewne były to umiejętności - Potem dostaniesz, lordzie, kilka dni na przemyślenie sprawy niemniej proszę mieć na uwadze, że czas nie stoi w miejscu, machina zmian ruszyła i raz odtrąconej ręki Czarnego Pana nie da się pochwycić po raz drugi - miała tego w razie konieczności dopilnować. Nie wahałaby się. Teraz jednak po prostu czekała na decyzję Buke'a, któremu oferowała złudną obietnicę posiadania wyboru, którego nie miał. Czarny Pan i tak bowiem otrzymywał to czego chciał i nie koniecznie musiało być to żywe. Wszystko jednak mogło ułożyć się w sposób wygodniejszy. Podniosła wyczekujące spojrzenie na Edgara. Idziemy? Pytały jej oczy.
|zt
Nigdy tak długo jak dotychczas nie pochylał się nad czystą kartką pergaminu. Szkolne wypracowania, egzaminy - te pisał machinalnie, romantyczne listy do matki - te kreślił z natchnieniem, szpitalne kartoteki - te wypełniał z upiorną drobiazgowością niemalże od ręki. Teraz zaś dłoń mu drżała, choć nikt go nie poganiał i żaden ciężki oddech nie dyszał mu nad karkiem i tak oblanym strumieniem rzęsistego potu. Słowa powoli pojawiały się na blankiecie, w nierównomiernych odstępach, kilka kleksów szpeciło drogą papeterię, acz treść odsłaniała się systematycznie, wyrażając także pragnienia. Wizualizujące się w postaci krótkiej, odręcznej notki, w jakiej przesyłał jasne zamiary oraz zaręczał szczere pozdrowienia. Wydął lekko wargi w wyrazie niezadowolenia, po czym zmiął kartę i wrzucił ją do trzaskającego wesoło kominka. Żar prędko zajął papier, aż w końcu pozostała z niego wyłącznie smętne, czarne skrawki unoszące się nad paleniskiem. Jeszcze raz.
Precyzyjnie odtworzył z pamięci tekst listu, ale już pilnował, aby ręka nie ważyła mu drgnąć, by każda litera była równa i wyglądająca tak, jakby wiadomość wyszła świeżo spod prasy drukarskiej.
Powtarzał sobie: n i e jesteś desperatem. Nadal wykazywał pewność, ale kiedy spoglądał przez okno na oddalającą się sowę, znowu ruszyło go przerażenie nad dokonywanymi wyborami. Już po raz ostatni, z pełną, własną świadomością?
Mógł polegać na Edgarze, ufać mu i nie wątpić w dyskrecje. Nie wątpił, iż Burke nie zada mu pytań i też z tego względu jego obrał na swego dostawcę. Oczekiwał towaru z najwyższej półki, za który gotów był słono zapłacić. Także za ryzyko oraz milczenie. Podobne informacje bywały chodliwe, acz liczył na zdrowy rozsądek Burke'a. Przezorny już zawczasu; skierowanie do piwnicy potraktował za dobrą wróżbę i zszedł po schodach tuż za mężczyzną z nikłym uśmiechem na twarzy. Zdecydowanym. Nieco ironicznym, nieco butnym. Możesz zgadywać i tak ci nie powiem. Jest ci to obojętne? Tym lepiej.
-Udało ci się, Edgarze? - spytał, jeszcze nie popadając w ten podekscytowany ton rozkapryszonego księcia, cieszącego się z nowej zabawki. Wyczekiwał spokojnie, acz z zaintrygowaniem wpatrując się w barczystą sylwetkę Edgara, który być może skrywał dla Samaela jego pożądanie. Albo właśnie miał mu zaofiarować gorzkie rozczarowanie.
'Twas death and death indeed.
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
Edgar obracał się w nokturnowym półświatku wystarczająco długo, by niektóre rzeczy przestały go dziwić. Poza tym nigdy nie interesowało go prywatne życie klientów. Nie chciał słuchać ich historii i problemów - chciał tylko otrzymać hojną zapłatę za zakupiony produkt. Bez różnicy czy chodziło o czarnomagiczny przedmiot, eliksir czy narkotyk. Ludzie nigdy nie trafiali na Nokturn przez czysty przypadek. Każdy z mieszkańców tego miejsca miał w zanadrzu wzruszający życiorys pełen kłód podrzucanych pod nogi, tym samym każda kolejna osoba z podobnymi opowieściami stawała się jedynie jedną z wielu. Ale też w większości przypadków o to tu chodziło, by zniknąć w tłumie i nie zwracać na siebie uwagi. Tymczasem list od Samaela Avery'ego go zaskoczył. Zdarzało mu się obsługiwać szlachciców, jednak nie podejrzewał, że akurat on również dołączy do tej grupy. Sprawiał wrażenie... bardziej odpowiedzialnego? Edgar jeszcze nie miał okazji lepiej go poznać i zapewne niedługo już w ogóle nie będzie to możliwe, a szkoda, przecież niedługo mieli się stać rodziną.
- Oczywiście - odpowiedział, choć sprowadzenie tak silnie uzależniających narkotyków wcale nie należało do rzeczy prostych. Opium handlował już wiele lat. Miał wyrobione trasy handlowe i znał odpowiednie osoby, które też dobrze znały jego. Ze śnieżką i widłami musiał się trochę namęczyć, aczkolwiek czego się nie robi dla takich klientów. Podszedł do komody, w której jego rodzeństwo trzymało wiele przedziwnych ingrediencji potrzebnych im do ważenia eliksirów (czyli do robienia czegoś, co dla Edgara na zawsze pozostanie tajemnicą), i za pomocą różdżki otworzył jedną z szuflad. Wyjął z niej niewielką szkatułkę, w której znajdowały się dwa jeszcze mniejsze woreczki - każdy z innym zamówionym narkotykiem. Odwrócił się w stronę Samaela, spoglądając na niego z nutką ciekawości. - Domyślam się, że wiesz, co zamówiłeś - powiedział. Normalnie nie kwapiłby się do takich rozmów z klientem. Właściwie nie kwapiłby się do żadnych rozmów. A jednak tym razem czuł potrzebę lekkiego uświadomienia lorda Avery'ego w co się pakuje. Wrócił do niego spokojnym krokiem i wyciągnął rękę ze szkatułką.
To była próba - poniekąd Samael żywił nadzieję, że Burke'owi się nie uda, że nie pojawi się tutaj dzierżąc ciężki mieszek pełen monet - ale nie wypadało mu dyskutować z widocznie pisanym mu przeznaczeniem. Ten jeden raz. On sam rozpoczął splatać ten decyzyjny łańcuch, ale kolejne ogniwa tworzyły się bez jego udziału, bez wiedzy, bez akceptacji. Dając mu uszczypliwy przedsmak uczucia, które zapewne zawładnie nim po skosztowaniu tego zakazanego owocu: niegdyś nie postąpiłby tak w żadnym wypadku, zrugałby ostro samego siebie za podobne wymysły... lub stwierdził z młodzieńczą arogancją, że to buntownicy piszą historię, a o prawych ludziach nikt nie słyszy. Zapomniał, że lubił swoją anonimowość, ale nie mógł już się cofnąć, zwłaszcza, że ważył już w dłoniach małą szkatułkę.
-Pozwolisz? - spytał, otwierając kuferek i wyjmując z z niego dwa jedwabne woreczki. Trzymał w dłoni życie wili, lecz zamiast wyrzutów sumienia (tudzież zazdrości?) spłynęło na Avery'ego delikatne zadowolenie. W tej chwili był konsumentem, nie mordercą, a śnieżka stanowiła luksusowe dobro, na jakie mógł sobie pozwolić w chwili kaprysu. Odłożył woreczki do szkatułki, zamykając jej wieko, po czym nieco zaskoczony zerknął na Edgara, poruszony jego pytaniem.
-Doskonale zdaję sobie z tego sprawę - przytaknął ostrożnie, będąc pod wrażeniem kurtuazji Burke'a. Ich ród nie słynął z wybitnych mówców a dziedzice nie wykazywali się zazwyczaj umiejętnościami dyplomacji, zaś Edgar wprawnie i okrężnie zdołał go wybadać - pytasz w obawie o mnie, czy mą moralność? - zakpił lekko, wydostając zza pazuchy ciężki mieszek i kładąc go na stole. Twoja nagroda, Edgarze.
'Twas death and death indeed.
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
Tak to miało działać, tak to sobie wyobrażał, zupełnie niewrażliwy na złowróżbny ton tych przepowiedni, jakby to nie jego dotyczyły proroctwa. Za późno, by się wycofać, więc jedyną możliwą alternatywą było zacisnąć palce na okutej żelazem szkatule i nieco zaborczo przysunąć ją do siebie. Jako gwarant ułudy lepszego jutra.
Czyżby brakło mu pasji, by musiał mamić się narkotykami, miast odszukać sensu w czymś namacalnym? Lecz cóż z tego szaleńczego pędu, cóż z idei, cóż z krwi, cóż z adrenaliny buzującej w żyłach i rozszerzających źrenice, skoro tej, która mogła zbudzić go z letargu nie miał zobaczyć już nigdy?
Wracał znowu do punktu wyjścia, jakby krążył po labiryncie, gubiąc się w jego zaułkach i cały czas krążąc w koło. Był, był zamknięty wciąż w tym samym etapie, wciąż ponuro zakochany i nieszczęśliwy. Chciał z tym skończyć, bo nie potrafił skończyć z sobą. Śnieżka, widły. Niech zmarnieje, a może jeśli uda mu się powrócić do życia... Powróci do niego naprawdę żywy.
Kiwnął głową, rozumiał. I jakoś nie odstręczał go fakt, że prawdopodobnie przeistoczy się w wygłodniałego ducha.
-A wiesz, jak wpłynie decyzja ministerstwa na twoją działalność? Przypuszczam, że nie jesteś rad pewnej części wyniku referendum - zagadnął oględnie, zręcznie wymijając niewygodny temat skutków. Potrzebował ich.
'Twas death and death indeed.
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
- Nie jestem - odpowiedział zdawkowo, nie mając zamiaru zwierzać się Samaelowi ze swoich problemów. Oczywiście je miał, nie dało się ich uniknąć. Denerwowały go i przysparzały mu dużo więcej pracy, jednak nie narzekał, bo wiedział, że to absolutnie nic nie zmieni. Mógł jedynie zakasać rękawy i jak najszybciej doprowadzić interes do wcześniejszej stabilizacji. - Wyjście z MKCz przysporzyło paru problemów, ale nie są to problemy nie do rozwiązania - dodał po chwili. Burkowie do spółki z Borginami od zawsze prześlizgiwali się przez kruczki prawne i bez przerwy musieli trzymać rękę na pulsie w razie zmiany konkretnego prawa czy pracowników. Problem w odejściu z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów polegał na tym, że tych zmian było dużo w tym samym czasie. - W przeciwieństwie do podwyższonej ceny herbaty - powiedział, nie zmieniając przy tym ani swojej poważnej miny ani tonu głosu, aczkolwiek list od lorda Fawleya, na który natknął się w trakcie czytania artykułu w Proroku, niezmiernie go rozbawił. W zasadzie powinien go zażenować, ale jednak wizja zdenerwowania spowodowana podwyższeniem ceny herbaty o dziesięć knutów (przy czym Edgar wątpił, by Fawley'owie narzekali na niedostatek pieniędzy) była komiczna. Zerknął na zegar, wiszący na ścianie za Samaelem, pilnując czasu. Nie cierpiał na brak pracy, dlatego też nie chciał nadmiernie przedłużać tej pogawędki.
-To r e a l n y kłopot - przytaknął z grobowo poważną miną, przytakując niewerbalnie ocenie Burke'a. Owszem, również czytał dodatek do Proroka, czy raczej: pobieżnie go przejrzał, zastanawiając się, czy oczy mu się nie wypalą od ilości i jakości wypisanych tam bzdur. Komentarz lorda Fawley'a przebił zaś większość rewelacji, dowodząc próżności, skąpstwa oraz tego najgorszego sortu szlacheckiej zaściankowości - ciekawe, czy dwa pierwsze postulaty zostaną zrealizowane. Czy też pozostanie zmaganie się z tym na własną rękę - rzucił w przestrzeń, spoglądając porozumiewawczo na Edgara.
'Twas death and death indeed.
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
Wiedział, że jedno zażycie wywoła gorączkową chęć powtórki wrażeń. Wiedział, że go na to stać. Wiedział, że bez problemu zdobędzie kolejną porcję narkotyku, jeśli kiedykolwiek będzie go potrzebować. Wiedział, że nie może do tego dopuścić.
Próba prześwietlenia Edgara stanowiła wyzwanie, jakie narzucił sobie właściwie spontanicznie. Może chciał pomóc i poczuć się jakoś pełniej, odżywając po katatonicznym depresyjnym stanie i przekonać się, że wciąż potrafi bezbłędnie interpretować ludzi, niczym wiersze ulubionych poetów. Strzał był jednak mocno chybiony, bowiem Burke uparcie okrążył temat, rzucając przykre ogólniki, po których Samael nie mógł wywnioskować niczego. Prócz naturalnego powątpiewania w działania ministerstwa: jeden wspólny mianownik, zbyt mało, by móc wynieść z treści coś więcej.
- Święte słowa - przytaknął, w duchu wróżąc zwyczajne przenosiny ludzi z innych działów oraz rozdawanie uprawnień lekką ręką. Wśród kogo niby miałaby się rekrutować ta policja? Bo przecież nie wśród arystokratów.
Kiwnął głową, że rozumie pośpiech Edgara i nie przedłużając, skrył oba mieszki w kieszeni na piersiach swej szaty. Podziękował mu krótko, po czym wspiął się na schody prowadzące do głównej części sklepu tuż przed nim, woląc nie zostawać w tyle. Korzystając z uprzejmości Burke'a skorzystał z sieci Fiuu i błyskawicznie znalazł się w domu; woreczki zaczęły mu ciążyć, więc odrzucił je na pusty blat stolika, przez kilka chwil wpatrując się w nie błyszczącymi, wygłodniałymi oczami.
|Samael out
'Twas death and death indeed.
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
|zt
Ten dzień w pracy był gorszy od wszystkich innych do tej pory. Świat wydawał się być przeciwko Matthew, przeklęty los rzucał mu kłody pod nogi, a wyjątkowo wyrachowana i wybredna klientela pogarszała jego sytuację z godziny na godzinę. W sklepie dawno nie było takiego ruchu, a to wszystko za sprawą nowego, niezwykłego artefaktu, o którym plotki rozniosły się wśród stałych bywalców Borgina&Burke'a. Najpierw pojawił się starszy mężczyzna, który nie był do końca przekonany, czy go kupic, czy nie, później czarownica, która uznała, że jego cena jest zbyt wysoka, a później dwóch czarnoksiężników, którzy gotowi byli ciskać w Botta klątwami, bo sprzedano im felerną rękę glorii kilka dni wcześniej. Pojawiali się jeden za drugim, a w międzyczasie jeszcze trzy osoby pytały o rzadki przedmiot, tylko po to, aby sprawdzić, czy to prawda, że został znaleziony i sprowadzony.
Po skończonej pracy udał się do doków, nie mając pojęcia, że odkąd tylko się aportował w okolicy był uważnie obserwowany. Szedł szybko przed siebie, niespodziewanie zdając sobie sprawę, że jakimś dziwnym nie do końca wyjaśnionym trafem ma przy sobie ów rzadki przedmiot, który stał się przyczyną zainteresowania kilku osób (mógł schować go po prezentacji i zapomnieć wyjąć albo może zsunął się z lady?). To był rzadki amulet, wokół którego krążyła niegdyś legenda o tym, jakoby należał do samego Salazara Slytherina. Ale takie historie to często były tylko bajkami; w końcu amulet wyglądał jak każdy inny — Matthew zwróci go nazajutrz i nikt się nawet nie zorientuje.
Craig Burke otrzymał list, który wyrażał wielkie zainteresowanie odnalezionym amuletem. Kupiec był gotów zapłacić za niego każdą cenę i pojawić się w sklepie o dowolnej godzinie. Niefortunnie, przedmiot nie znajdował się w aktualnym wyposażeniu sklepu. Lord mógł przeszukać wszystkie możliwe zakamarki, lecz artefakt przepadł zupełnie. Doskonale wiedział, kto tego dnia znajdował się na zapleczu, więc wiedział kogo należy pytać o zagubioną rzecz. Nim jeszcze Matthew opuścił sklep, Craig słyszał jak ten wspominał coś o wybraniu się do doków. Szybko deportował się z rodzinnego sklepu w odpowiednie miejsce, szukając pracownika. Po kilkunastu minutach stanął tuż przed nim, lecz sytuacja nie sprzyjała żadnemu z nich.
Matthew zatrzymała policja antymugolska, która z jakiś nieznanych mu przyczyn postanowiła go przesłuchać. Wylegitymowali się i grzecznie, choć stanowczo poprosili o przedstawienie się i oddanie różdżki.
Na początku Matthew może zachować się w dwojaki sposób:
- współpraca z policją:
- Jeśli Matt przystanie na ich prośbę, nazwisko Botta nagle stanie się dla nich znajome. Przypomną sobie któryś z leżących na biurku raportów o czarodzieju z takim imieniem i nazwiskiem, który przez kilka lat obracał się między mugolami, w ich niemagicznym świecie. Zechcą go wziąć do Tower na przesłuchanie, z którego oczywiście szybko nie wróci do domu.
- bunt przeciwko policji:
- Jeśli Matt się zbuntuje, zacznie się szarpanina. Z kieszeni czarodzieja wypadną rzeczy osobiste, w tym mugolskie prawo jazdy. Jeden z policjantów weźmie je do ręki i uznając je za doskonały pretekst postanowią zamknąć Matthew w Tower.
Niezależnie od wyboru Matta, pojawiający się nagle w tym miejscu Craig szybko dostrzega łańcuszek klejnotu wiszący z jego drugiej kieszeni. Doskonale zdaje sobie sprawę, że jeśli policja antymugolska zabierze Botta ze sobą, zarekwirują amulet, którego analiza z pewnością potwierdzi czarnomagiczne pochodzenie. Wtedy Craiga czekać będą kłopoty, a kupiec, który zgodził się zapłacić za niego dwie sakwy galeonów już do sklepu nie powróci.
W pierwszej kolejce powinniście rozeznać się w sytuacji, w drugiej możecie powziąć jakieś działania.
Opcje dla Matthew:
- kłamstwo:
- Możesz również spróbować przemówić im do rozsądku (bez użycia gróźb) i wymyślić na poczekaniu jakąś bajeczkę, licząc na to, że może nie są tak inteligentni. Wtedy rzucasz kością k100, a ST przekonania ich do swojej historii wynosi 80, do rzutu dodaje się bonus za biegłość kłamstwa. Możesz podjąć wyłącznie jedną próbę kłamstwa - jeżeli się nie powiedzie, zostaniesz mocno uderzony w twarz: do końca fabularnego miesiąca pod twoim okiem będzie znajdował się wielki siniak (chyba że wyleczysz go w trakcie rozgrywki z uzdrowicielem).
Powodzenie spowoduje, że policja zostawi cię w spokoju i odejdzie. W przypadku klęski możesz skorzystać z innego z poniższych rozwiązań.
- wyrwanie się:
- Możesz spróbować ratować się samodzielnie, niezależnie od reakcji Craiga, który pojawił się tuż przed wami.
Jeśli oddałeś różdżkę, rzucasz kością k100 na to, aby ją odzyskać. Jeśli nie, rzucasz kością k100 w celu określenia, czy udało ci się wyzwolić. ST w obu przypadkach wynosi 50, a do rzutu doliczana jest sprawność. W przypadku klęski zostajesz obezwładniony zaklęciem Petrificus Totalus, padasz na ulicę i zostajesz zdany wyłącznie na łaskę Craiga. W przypadku powodzenia możesz podjąć próbę ucieczki - ST ucieczki to 60, do rzutu doliczana jest sprawność. Niepowodzenie w trakcie ucieczki także skutkuje trafieniem zaklęciem Petrificus Totalus.
Po ucieczce nie może odnaleźć cię zarówno antymugolska policja jak i Craig.
Opcje dla Craiga:
- retoryka:
- Możesz spróbować przekonać pracowników policji antymugolskiej, że zaszła pomyłka. ST przekonania policjantów jest równe 70, jeśli się przedstawisz i postanowisz ręczyć za schwytanego czarodzieja ST przekonania. Do rzutu dolicza się bonus za biegłość retoryki.
Jeżeli ci się powiedzie, pracownicy policji odejdą. Jeżeli zawiedziesz, może spróbować skorzystać z opcji kłamstwa.
- kłamstwo:
- Możesz podjąć próbę okłamania policjantów poprzez powiedzenie, że Matthew jest ci coś winien, a ty postanowisz wymierzyć mu właściwą karę na własną rękę. ST okłamania ich wynosi 50, do rzutu dolicza się bonus za biegłość kłamstwa. Jeżeli podjąłeś wcześniej próbę przekonania ich za pomocą retoryki i zawiodłeś, ST okłamania ich wzrośnie do 70.
Jeżeli ci się powiedzie, pracownicy policji odejdą. Jeżeli zawiedziesz, policjanci rozwścieczą się i trafią cię zaklęciem Petrificus Totalus. W tym momencie twój los zależeć będzie od poczynań Matta.
- odejście:
- Craig może w każdej chwili (do momentu, w którym zostaje trafiony zaklęciem Petrificus Totalus) odejść, zostawiając Matthew na pastwę losu.
Jeśli powiedzie się chociaż jednemu z was, policjanci zostawiają was w spokoju (za wyjątkiem sytuacji, w której Matt skutecznie ucieka po tym, jak Craig został trafiony zaklęciem Petrificus Totalus - wtedy Craig trafia do Tower). Wtedy możecie załatwić sprawę amuletu pomiędzy sobą.
Jeśli nie uda się żadnemu z was poradzić z policją, oboje zostajecie potraktowani zaklęciem Petrificus Totalus i traficie do Tower. Matthew zostanie wpisany na czarną listę i wyjdzie po trzech dniach. Craig zostanie wypuszczony po kilku godzinach przez wzgląd na nazwisko i interwencję członka rodziny.
Datę spotkania możecie założyć sami. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Ten dzień był jakimś koszmarem i to nie tylko przez problemy wynikłe z jednym z dostawców, lecz przez to co trafiło do sklepu - pieprzona, ekskluzywna, czarno-magiczna zabawka na myśl o której większość klienteli robiła się mokra, a to co wyprawiali od momentu przekroczenia progu to już przekraczało ludzkie pojęcie. Z jednej strony nie dziwiłem się, że dziś wyjątkowo siadłem za ladą. Zapewne liczono na to, że wzbudzać będę w ludziach jakąś wstrzemięźliwość, będą z mniejszą ochotą próbowali wszczynać kłótnie czy też po prostu pomyślą dwa razy nim coś powiedzą - ale nie. Prawdopodobnie, gdyby sam Burke ich obsługiwał nie zdziwiłbym się gdyby dalej mieli tupet targować się lub wydziwiać w ten sposób. Szczęścia w nieszczęściu było tyle, że nikomu nie rzuciłem się do gardła (być może właśnie z myślą o tym lada u Borgina&Burke'a jest taka szeroka) co mnie kosztowało kilometr zszarganych nerwów i całą paczkę papierosów. Z ochotą opuściłem więc sklep, gdy tylko mogłem. By odreagować udałem się do doków w których zastała mnie cisza, a ja poczułem na swych barkach zwielokrotniony ciężar wymęczenia i mimo iż mnie mdliło już od smaku papierosów sięgnąłem po kolejnego nie dowierzając, że dałem radę to wszystko przeżyć. Jakie było moje zdziwienie gdy zamiast zmiętolonego kartonika wyczułem pod palcami gładkość biżuterii, przeklętego i cholernie drogiego amuletu.
- Jasna cholera...
Mruknąłem ze zrezygnowaniem nie dowierzając w to co się w tym momencie zadziało. Przez chwilę zastanawiałem się jeszcze nad tym czy powinienem wrócić i oddać, lecz porzuciłem tą myśl - lepiej będzie jak zrobię to jutro, kiedy nikogo nie będzie w sklepie. Miałem już kilka nieprzyjemnych wpadek z amuletami, nie chciałem by mnie powiązano z kolejną. Przeświadczony o tym, że mam wspaniały plan, który musi zadziałać, myślałem o tym, że może odwiedzę przyjaciela, a potem wpadnę do Lily zobaczyć jak się trzyma lecz...
- Ty, tam! Stój! - obcy głos zza moich pleców sprawił, że niemal podskoczyłem i w automatycznym odruchu schowałem amulet na nowo do kieszeni. Odwróciłem się by zlustrować dwóch funkcjonariuszy mogolskiej policji. Chcieli bym się przedstawił i oddał im różdżkę. Poezja.
- Bo...?
- Mamy swoje powody. Współpracuj i oddaj nam różdżkę po uprzednim przedstawieniu się.
Trawiłem po raz kolejny ten nakaz spodziewając się, że być może coś sensownego mogło mi umknąć, lecz nic takiego nie zarejestrowałem. Zmrużyłem ślepia.
- Nie - postawiłem się i przez krótką chwilę wymienialiśmy się spojrzeniami. Oni chyba nie bardzo spodziewali się odmowy, a ja ciągle nie wiedziałem, czy to już ten moment w którym powinienem spierdalać. Staliśmy więc spokojnie, jakby czas się zatrzymał, a potem jeden z nich chwycił mnie za ramie, wyszarpałem się robiąc krok w tył.Drugi jednak już na mnie czekał. Chwycił mnie za drugie. Czad. Posypały się moje rzeczy, lecz medalion wciąż leżał na swoim miejscu. Całe szczęście, a może jednak nie...
- A to co... - powiedział pierwszy machając triumfalnie moim prawem jazdy - jakieś nielegalne mugolskie papiery, co? - uśiechnął się niczym kot który wylizał półmisek śmietany.
- Nie.
- Nie? Jak nie...
- No nie - nie ustępowałem, a potem teatralnie westchnąłem - Prawdę mówiąc jest to karta członkowska Klubu Wróżbiarskich Agentów. Nie mogę zdradzić pod jaki pion i pod czyją jurysdykcję podchodzimy bo to tajne, chyba rozumiecie. W tym momencie jestem na misji. Zajmuję się infiltracją mugolskiego półświatka, lecz nie zajmuję się w porównaniu do was utrudnianiem śledztwa, które prowadzę od pięciu lat bo wam się nudzi i macie kaprys bawić się w Merlina - westchnąłem teatralnie. Miałem tak wyprany dzisiejszego dnia mózg, że to wszystko wypowiedziałem na monotonnym bezdechu niczym zombie nawet nie zastanawiając się czy to wszystko ma z grubsza jakiś sens. Kątem oka dostrzegłem obrączkę na palcu jednego z policjantów. Podniosłem na niego nieobecne spojrzenie, a potem szybko zamrugałem - Twoja żona za trzy miesiące oświadczy ci, że jest w ciąży. Urodzi się dziewczynka.
|próbuję kłamać #yolo