23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom Bathildy Bagshot
Ogród i inne pomieszczenia domu, jeśli potrzeba
23 IX '58 Bękarty
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Ścisnęła usta, słysząc słowa Maisie, znowu niewygodnie dotykające kwestii rodziny. Na moment podniosła się na łokciach, wyglądając w kierunku Liddy. Czuła jednocześnie, że żołądek zaciska jej się mocniej, bo powracająca klarowność myśli wyraźnie wskazywała na to, że młodsza Moore miała rację. I że rodzice Marii, gdyby żyli, również nie byliby zadowoleni. Ojciec na pewno przetrzepałby jej skórę. Odłożyła łyżkę do niemalże pustej miski, więcej nie da rady zjeść, nie w tym stanie.
— Byłam na wielu, gdy tylko byłam w kraju. Jastrzębie to moja ulubiona drużyna — wydusiła z siebie wreszcie, nie mając ochoty rozwodzić się nad swoimi osiągnięciami w zakresie szkolnego Quidditcha ani nad tym, że na jednym z meczy poznała Liddy.
Za plecami rozległy się dźwięki zamieszania, zaraz doszedł do nich głos Marcela. Wrócili, ale bez chrustu, za to z winem. Uśmiechnęła się szeroko, po czym przekazała mu swoją miskę i łyżkę, dopiero później odbierając od niego butelkę z winem, na którą popatrzyła trochę zbyt długo, żeby można było uznać, że nie myśli o konsekwencjach. Myślała i to bardzo intensywnie.
— Trudno, najwyżej umrę ze wstydu — szepnęła, nim przechyliła głowę w tył, a przy okazji przystawiła butelkę do ust. Pociągnęła dwa łyki z zamkniętymi oczami, nim podała butelkę dalej do Eve. I nim jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Dopiero po chwili otworzyła jedno, załzawione od alkoholu oko, spoglądając na Marcela. — Pachniesz bukietem najlepszych owoców z dodatkiem drożdży — wyszeptała, wciąż pokutując prędkie wypicie alkoholu. — Chodź — dodała, podnosząc się, tym razem na dłoniach, powoli, podobnie do rozciągającego się kota, aż nie usiadła wreszcie na piętach. Poprawiła zsuwającą się z ramion narzutę,aby chwilę potem wraz ze swoim ramieniem, wyciągnąć ją w stronę Marcela. Przysunęła się bliżej do jego boku, jednocześnie upewniając się, że przykryła przynajmniej większość mokrego ciała. — Przeziębisz się — szepnęła, zważywszy na ich bliskość. — Byłoby mi… nam… przykro, gdyby coś stało się zdobywcy win…
— Byłam na wielu, gdy tylko byłam w kraju. Jastrzębie to moja ulubiona drużyna — wydusiła z siebie wreszcie, nie mając ochoty rozwodzić się nad swoimi osiągnięciami w zakresie szkolnego Quidditcha ani nad tym, że na jednym z meczy poznała Liddy.
Za plecami rozległy się dźwięki zamieszania, zaraz doszedł do nich głos Marcela. Wrócili, ale bez chrustu, za to z winem. Uśmiechnęła się szeroko, po czym przekazała mu swoją miskę i łyżkę, dopiero później odbierając od niego butelkę z winem, na którą popatrzyła trochę zbyt długo, żeby można było uznać, że nie myśli o konsekwencjach. Myślała i to bardzo intensywnie.
— Trudno, najwyżej umrę ze wstydu — szepnęła, nim przechyliła głowę w tył, a przy okazji przystawiła butelkę do ust. Pociągnęła dwa łyki z zamkniętymi oczami, nim podała butelkę dalej do Eve. I nim jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Dopiero po chwili otworzyła jedno, załzawione od alkoholu oko, spoglądając na Marcela. — Pachniesz bukietem najlepszych owoców z dodatkiem drożdży — wyszeptała, wciąż pokutując prędkie wypicie alkoholu. — Chodź — dodała, podnosząc się, tym razem na dłoniach, powoli, podobnie do rozciągającego się kota, aż nie usiadła wreszcie na piętach. Poprawiła zsuwającą się z ramion narzutę,aby chwilę potem wraz ze swoim ramieniem, wyciągnąć ją w stronę Marcela. Przysunęła się bliżej do jego boku, jednocześnie upewniając się, że przykryła przynajmniej większość mokrego ciała. — Przeziębisz się — szepnęła, zważywszy na ich bliskość. — Byłoby mi… nam… przykro, gdyby coś stało się zdobywcy win…
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Oparzyłam się. Czułam pulsowanie kiedy siadałam na kanapie, więc wstałam znikając na chwilę w łazience, znajdując kolejny kawałek materiału który zmoczyłam zimną wodą wracając na swoje miejsce, przykładając okład na stopę. Sięgając po książkę o niekonwencjonalnych podejściach do białej magii powoli łapiąc oddech, wyciszając się, skupiając na słowach próbując porzucić irytację. Ta odchodziła, choć pulsowanie nadal czułam. Nie chciałam rzucić kolejnych czarów, bałam się że zasłabnę, albo zacznę krwawić jak Maria. Nawet nie usłyszałam szmeru, marszcząc brwi by zrozumieć z tej książki cokolwiek. Była trudna, skomplikowana bardzo a moja wiedza, zbyt mała by pojąć ją całkiem. Nagłe słowa nad ramieniem sprawiły, że mimowolnie podrzuciłam w przestrachu książkę w górę podskakując też samej.
- Czekałam, ale się znudziłam. - przyznałam kiedy energicznie obróciłam się, zadzierając jeden z łokci na kanapę unosząc też wymownie brew.
1 - książka przelatuje koło nosa Jima, ale nie uznaje go za godne i okładką gryzie w nos
2 - wyrzucam książkę zbyt energicznie więc lądując dostaje nią w głowę
3 - wyrzucam ją tylko trochę więc udaje mi się ją złapać.
- Czekałam, ale się znudziłam. - przyznałam kiedy energicznie obróciłam się, zadzierając jeden z łokci na kanapę unosząc też wymownie brew.
1 - książka przelatuje koło nosa Jima, ale nie uznaje go za godne i okładką gryzie w nos
2 - wyrzucam książkę zbyt energicznie więc lądując dostaje nią w głowę
3 - wyrzucam ją tylko trochę więc udaje mi się ją złapać.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Maisie nie była świadoma że znów niechcący poruszyła trudny temat. Ona sama była sierotą już od dłuższego czasu i przywykła do tego, że była odpowiedzialna sama za siebie i sama musiała się pilnować, aczkolwiek Billy niewątpliwie czułby się po bratersku odpowiedzialny za Liddy i za nią. I budziło w niej to raczej ciepłe myśli, bo miło było, że wciąż istniał ktoś, kto się o nią martwił i troszczył, żeby nie wpakowała się w jakieś tarapaty.
- Miejmy nadzieję, że pewnego dnia mecze wrócą i znów będziemy mogły na nie chodzić - uśmiechnęła się lekko. Ciekawe, czy doczekają normalnych czasów? Nawet jeśli tak, to Billy już pewnie nie wróci do czynnej gry, miał teraz zupełnie inne życie i sprawy. - Oby znowu było normalnie... - rozmarzyła się, w myślach snując wizję spokojnego i bezpiecznego świata po wojnie, którego tak bardzo pragnęła doczekać, a w międzyczasie wrócili chłopcy, dzięki czemu trudne tematy zeszły na dalszy plan. Maisie nawet nie zauważyła kiedy odeszli, może stało się to wtedy, kiedy spała?
- Fajnie, że już jesteście. Skąd macie wino? - zapytała, robiąc Marcelowi miejsce. Zauważyła, że był mokry, a przecież nie padało. Dziwne. Co oni tam robili, kiedy ona sobie smacznie spała w fotelu? Pachniał w sumie bardziej jak wino niż woda. - Chyba przeżywaliście jakieś przygody po drodze... Nawet nie zauważyłam kiedy wyszliście, bo jak się wyszalałam po tych cygańskich ziołach, to potem nagle ściął mnie sen - spojrzała na niego, po czym wzięła jakąś pustą miskę i nalała dla niego trochę gulaszu, a następnie podała mu. Sama wcześniej zdążyła już zjeść swój, ale chłopcy po powrocie pewnie byli bardzo głodni.
- Miejmy nadzieję, że pewnego dnia mecze wrócą i znów będziemy mogły na nie chodzić - uśmiechnęła się lekko. Ciekawe, czy doczekają normalnych czasów? Nawet jeśli tak, to Billy już pewnie nie wróci do czynnej gry, miał teraz zupełnie inne życie i sprawy. - Oby znowu było normalnie... - rozmarzyła się, w myślach snując wizję spokojnego i bezpiecznego świata po wojnie, którego tak bardzo pragnęła doczekać, a w międzyczasie wrócili chłopcy, dzięki czemu trudne tematy zeszły na dalszy plan. Maisie nawet nie zauważyła kiedy odeszli, może stało się to wtedy, kiedy spała?
- Fajnie, że już jesteście. Skąd macie wino? - zapytała, robiąc Marcelowi miejsce. Zauważyła, że był mokry, a przecież nie padało. Dziwne. Co oni tam robili, kiedy ona sobie smacznie spała w fotelu? Pachniał w sumie bardziej jak wino niż woda. - Chyba przeżywaliście jakieś przygody po drodze... Nawet nie zauważyłam kiedy wyszliście, bo jak się wyszalałam po tych cygańskich ziołach, to potem nagle ściął mnie sen - spojrzała na niego, po czym wzięła jakąś pustą miskę i nalała dla niego trochę gulaszu, a następnie podała mu. Sama wcześniej zdążyła już zjeść swój, ale chłopcy po powrocie pewnie byli bardzo głodni.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
— Coś...— zaczął niezgrabie, chcąc pochylić się mocniej przez kanapę w jej stronę, ale jej nagły podskok i rzut książką w ferworze walki z niewidzialnym wrogiem zupełnie go skonfundował, a książka, która okazała się krwiożerczą bestią kompletnie zaabsorbowała. Kiedy książka dorwała się do jego nosa chciał się cofnąć, by umknąć potworowi, ale ręce miał zajęte butelkami, a je próbował ratować w pierwszej kolejności — lub drugiej, zaraz po nosie. Zatoczył się w tył i runął do tyłu.
1. Tłukę jedną butelkę wina, wino wylewa się na kanapę
2. Uderzam się potylicą w ścianę
3. Pijanemu nigdy nic się nie stanie więc zjawiskowo ląduje na plecach
1. Tłukę jedną butelkę wina, wino wylewa się na kanapę
2. Uderzam się potylicą w ścianę
3. Pijanemu nigdy nic się nie stanie więc zjawiskowo ląduje na plecach
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Ze szczerym przerażeniem i zaskoczeniem patrzyłam jak lecąca w góre książke nie spada po prostu a uczepia się nosa Jamesa. Co, że jak? Byłam jeszcze pijana? Ale głuchy dźwiek kiedy upadał był prawdziwy. Przekręciłam się na kolana, zrzucając z bosej stopy okład, a potem zeskoczyłam z kanapy stając nad nim, kucnęłam obok marszcząc brwi, sięgając po książkę.
- W porządku? - zapytałam go unosząc brwi. - Dlatego się ludzi nie zachodzi od tyłu. Nie słyszałam nic, te niekonwencjonalne metody działania mnie wciągnęły całkiem. - dorzuciłam, czerwony ślad na stopie trochę zelżał, ale co innego mnie zastanawiało, o co chodziło z nią? Zmarszczyłam brwi, otwierając ją przed sobą ponownie. - Hm… - zastanowiłam się, ale zobaczywszy że wszystko tak jest podniosłam się opadając znów na kanapę. Zamknęłam ją i otworzyłam. Zerkając na Jima. - Powinieneś się przebrać. - orzekłam w międzyczasie prowadzonych badań, podciągając nogę na siedzenie, na stopie układając zostawiony wcześniej ręcznik.
- W porządku? - zapytałam go unosząc brwi. - Dlatego się ludzi nie zachodzi od tyłu. Nie słyszałam nic, te niekonwencjonalne metody działania mnie wciągnęły całkiem. - dorzuciłam, czerwony ślad na stopie trochę zelżał, ale co innego mnie zastanawiało, o co chodziło z nią? Zmarszczyłam brwi, otwierając ją przed sobą ponownie. - Hm… - zastanowiłam się, ale zobaczywszy że wszystko tak jest podniosłam się opadając znów na kanapę. Zamknęłam ją i otworzyłam. Zerkając na Jima. - Powinieneś się przebrać. - orzekłam w międzyczasie prowadzonych badań, podciągając nogę na siedzenie, na stopie układając zostawiony wcześniej ręcznik.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Westchnął cieżko, po tym jak wylądował na plecach, az zaparło mu dech. Odstawił dwie butelki z prawej strony i sięgnął do grzbietu nosa, sprawdzając czy jest cały, czy go jeszcze miał, ale pomimo chwilowego bólu okazało sie, ze tak. Uniósł brwi, masując nasadę i westchnął cieżko.
- Nie wiem… - Zaczął, dochodząc do siebie. - Sprałaś mnie dzis dwa razy… Zdecydowanie powinienem sie trzymać z daleka - przytaknął jej częściowo, powoli otwierając oczy, ale zamiast gwiazd zobaczył popękany sufit. - niekonwencjonalne metody obrony przed napastnikiem? Atak gryząca książka? Pasuje ci… - mruknął naburmuszony i powoli podniósł sie z ziemi, a potem chwycił w jedna reke obie butelkę i usiadł bokiem na oparciu kanapy, przerzuciwszy obie nogi zsunął sie zaraz na siedzisko i spojrzał na nia z oburzeniem. - Nie masz żadnych wyrzutów sumienia?
- Nie wiem… - Zaczął, dochodząc do siebie. - Sprałaś mnie dzis dwa razy… Zdecydowanie powinienem sie trzymać z daleka - przytaknął jej częściowo, powoli otwierając oczy, ale zamiast gwiazd zobaczył popękany sufit. - niekonwencjonalne metody obrony przed napastnikiem? Atak gryząca książka? Pasuje ci… - mruknął naburmuszony i powoli podniósł sie z ziemi, a potem chwycił w jedna reke obie butelkę i usiadł bokiem na oparciu kanapy, przerzuciwszy obie nogi zsunął sie zaraz na siedzisko i spojrzał na nia z oburzeniem. - Nie masz żadnych wyrzutów sumienia?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Billy wymiatał - przytaknął bez zawahania, słysząc strzępy rozmów. - To nie stypa, Maisie, odpuść. Jasne, że mecze wrócą. Normalność wróci. Nie myśl o tym teraz, co ci to da? Bawiłaś się kiedyś wcześniej? Co robisz w wolnym czasie? - Zabrał od Marii pustą miskę, którą mu dała i odłożył ją na trawę, gdzieś obok, nie zwracając na naczynie większej uwagi, choć wydawało się kwestią czasu, nikt ktoś w nie kopnie i je rozbije. - Hm? - Obejrzał się na nią, wydawało mu się, że coś mówiła, ale chyba nie do niego. Mówiła? - Podoba ci się? - spytał, gdy opisała jego zapach. Kiedy uwalił się winem był niezadowolony, ale od tamtego czasu minęło już trochę czasu i zdążył pogodzić się z rzeczywistością. Nie miał przecież innej koszuli. - To porzeczki - wyjaśnił, butelki, które przyniósł, były winem zrobionym z czarnych porzeczek. - Z drożdżami to jak ciasto porzeczkowe - Zaśmiał się sam ze swojego żartu, trochę za mocno, bo żart nie był zbyt śmieszny, ale za to Marcel był pijany. Uśmiechnął się do Marii, zapatrzył, kiedy zaczęła swoje wygibasy, kiedy otoczyła go narzutą. Doceniła heroiczne osiągnięcie, jakim było zdobycie wina, uśmiechnął się bardziej zawadiacko. - Zimno ci? - spytał, jemu nie było. Może i był mokry, ale był też pijany i przed chwilą trzeci raz tej nocy wciągał wróżkowy pyl. Jego ciało było ciepłe, a może to tylko on czuł, że było ciepłe. Wróżkowy pył sprawiał, że wszystko wokół było bardziej intensywne. Płomienie ogniska, jego blask, bliskość dziewczyn, ciepło narzuty, materiał romskiej sukni opinający jej plecy, kiedy się przeciągała.
- Wam czy tobie? - spytał zaczepnie, na odwadze wróżkowego pyłu. - Nie należy mi coś za te wina? - spytał, wyciągając do niej ramię, nie chciał jednak przyciągając jej do siebie, a przed siebie, między nogami, nie ściągając otulającej jej narzuty. - Od znajomego - skłamał gładko, odpowiadając Maisie. Nie mógł im powiedzieć, że je ukradli. - Sam je pędzi. Spróbuj, jest pyszne - Kiwnął głową w kierunku butelki, która chyba zatrzymała się na Eve. - Na stole jest więcej - podpowiedział. - Uwolniliśmy krowę. Ktoś więził w pobliżu cielną krowę w stodole, była uwiązana łańcuchem za rogi - przytaknął zgiętą dłoń do skroni, prezentując róg. - Oddaliśmy jej wolność - wyznał z dumą, starając się ignorować temat cygańskich ziół. Maisie wyglądała na całą, jeśli się przespała i wstała, to nie mogło być źle. Kiwnął głową i zabrał od niej miskę z gulaszem. - Dzięki - mruknął, opierając miskę o swoje kolano.
- Wam czy tobie? - spytał zaczepnie, na odwadze wróżkowego pyłu. - Nie należy mi coś za te wina? - spytał, wyciągając do niej ramię, nie chciał jednak przyciągając jej do siebie, a przed siebie, między nogami, nie ściągając otulającej jej narzuty. - Od znajomego - skłamał gładko, odpowiadając Maisie. Nie mógł im powiedzieć, że je ukradli. - Sam je pędzi. Spróbuj, jest pyszne - Kiwnął głową w kierunku butelki, która chyba zatrzymała się na Eve. - Na stole jest więcej - podpowiedział. - Uwolniliśmy krowę. Ktoś więził w pobliżu cielną krowę w stodole, była uwiązana łańcuchem za rogi - przytaknął zgiętą dłoń do skroni, prezentując róg. - Oddaliśmy jej wolność - wyznał z dumą, starając się ignorować temat cygańskich ziół. Maisie wyglądała na całą, jeśli się przespała i wstała, to nie mogło być źle. Kiwnął głową i zabrał od niej miskę z gulaszem. - Dzięki - mruknął, opierając miskę o swoje kolano.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 03.06.24 16:33, w całości zmieniany 1 raz
Nela patrzyła na mnie złowrogo, ale to mnie bawiło jeszcze bardziej. Dopiero kiedy wyciągnęła różdżkę i jej koniec skierowała prosto w moją twarz, uśmiech mi zamarł na wargach, a potem wypowiedziała zaklęcie, broda mnie trochę zaszczypała, żeby w następnej chwili nieprzyjemne uczucie zniknęło.
- Cięki – uśmiechnęłam się do przyjaciółki pocierając dłonią uleczoną twarz. Miałam się już odezwać znowu, ale Neala wstała nerwowo i zaczęła się krzątać przy ognisku i kociołku, a w międzyczasie zagadały mnie dziewczyny.
Ziewająca Marysia zaskakująco sprawnie streściła znajomość z każdym z moich przyjaciół i choć wszystko w pierwszej chwili brzmiało sensownie, to jednak rodziło kolejne pytania, których jednak nie zadałam. Po części dlatego, że Marysia wydawała się bardzo zmęczona, ale też nie chciałam przerywać Maisie, która zaczęła opowiadać o śnie, który jednak okazał się nudny. Szkoda. I szybko straciłabym nim zainteresowanie, ale zmarszczyłam brwi, kiedy wspomniała o…
- Proszek? Jaki proszek? – zapytałam spoglądając na kuzynkę z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. Może w tym śnie był proszek? Już sama nie wiedziałam.
Parsknęłam śmiechem na słowa Eve o moim plączącym się języku i tylko trochę zawahałam, kiedy poprosiła, żebym przystopowała z piciem. Kiedy ja właśnie miałam ochotę… Ech… Kiedy patrzyłam w te jej wielkie czarne oczy, to za nic nie umiałabym jej odmówić.
- No doooobsze… Trochę przerfy – pokazałam gestem dłoni to „trochę” i znów się zaśmiałam, ale zamierzałam dotrzymać słowa.
– H-hej… Cięki, ja nie… szystko w porzą… - spróbowałam jeszcze raz zagadnąć Nealę, kiedy podeszła do nas z miskami z gulaszem, ale myśl urwała mi się w połowie, kiedy zawiesiłam wzrok na porcji dla mnie i… no. Zaraz potem Neala zniknęła w domu, czego niemal nie zarejestrowałam wciąż wpatrując się w miskę z parującym jedzeniem. Gulasz pachniał ładnie, a ja byłam głodna, tak. Zresztą nic dziwnego, bo właściwie pomijając kilka kęsów śniadania, to do tej pory nie przełknęłam nic… prócz tego nieszczęsnego alkoholu.
Tak, tak, byłam głodna… ale jednocześnie na samą myśl o jedzeniu skręcały mi się wnętrzności i robiło niedobrze. I chyba pozieleniałam na twarzy. Cholera.
A potem jak grom z jasnego nieba, znów wrócił temat Billa. Czy one wszystkie się uwzięły, czy co? Kochałam go, tak, i podziwiałam, fakt, i nie byłby zachwycony, wiedziałam o tym, ale… cholera jasna, po pierwsze byłam dorosła, a po drugie Billy nie musiał o wszystkim wiedzieć. Mogłabym się założyć, że sama nie wiedziałam nawet o połowie głupot, które sam zrobił w życiu. Merlinie, po cholerę psuć atmosferę takimi durnymi uwagami?
- Dopsze się bafimy… coś w tym słego? – zapytałam kuzynki trochę napastliwym tonem, bo mnie zirytowała swoimi słowami. A może to nie to? Może to ten widok jedzenia? Albo właściwie wszystko na raz. Na domiar złego Maisie zaczęła drążyć temat i śmiać się ze mnie, jakby mnie tam w ogóle nie było.
- Hej! – fuknęłam na nią. – Nikt mie nie usiemi – warknęłam, ale zapewne przez mój faktycznie plączący się język nie zabrzmiało to nawet w połowie tak złowróżbnie, jakbym chciała. – Jestem dorosła i mogę robić so chsę i nikomu nis do tego – dodałam i jakby na potwierdzenie własnych słów zaczęłam się podnosić. Fakt, nie było to łatwe, ale trochę podtrzymałam się ramienia Eve, co znacznie mi pomogło.
Nie chciałam słuchać teraz o swoim bracie, o byciu odpowiedzialną i innych bzdetach. Byłam tu, żeby się bawić i Maisie zaprosiłam tu z tego samego powodu, więc po cholerę… a zresztą. Machnęłam ręką na własne myśli, akurat kiedy do ogrodu wparował Marcel.
- Nonareszsie! – zawołałam wesoło na jego widok. Jednak co impreza z chłopakami, to impreza z chłopakami. No i to wino… Spojrzałam na butelkę, którą podawał już Marysi, potem na Eve… Ech, no obietnica, to obietnica.
- Trochę przerfy – powtórzyłam. – Jak udofodnię, sze nie jestem tak wstawiona jak fam się fydaje, to się napije, zgoda? – uśmiechnęłam się nieeemal niewinnie do Eve, zanim kątem oka nie dostrzegłam Freda wychodzącego z domu.
- Ej, Freddy, tu masz gulasz – wskazałam na moją miskę wciąż nietkniętego jedzenia leżącą obok Doe.
- Cięki – uśmiechnęłam się do przyjaciółki pocierając dłonią uleczoną twarz. Miałam się już odezwać znowu, ale Neala wstała nerwowo i zaczęła się krzątać przy ognisku i kociołku, a w międzyczasie zagadały mnie dziewczyny.
Ziewająca Marysia zaskakująco sprawnie streściła znajomość z każdym z moich przyjaciół i choć wszystko w pierwszej chwili brzmiało sensownie, to jednak rodziło kolejne pytania, których jednak nie zadałam. Po części dlatego, że Marysia wydawała się bardzo zmęczona, ale też nie chciałam przerywać Maisie, która zaczęła opowiadać o śnie, który jednak okazał się nudny. Szkoda. I szybko straciłabym nim zainteresowanie, ale zmarszczyłam brwi, kiedy wspomniała o…
- Proszek? Jaki proszek? – zapytałam spoglądając na kuzynkę z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. Może w tym śnie był proszek? Już sama nie wiedziałam.
Parsknęłam śmiechem na słowa Eve o moim plączącym się języku i tylko trochę zawahałam, kiedy poprosiła, żebym przystopowała z piciem. Kiedy ja właśnie miałam ochotę… Ech… Kiedy patrzyłam w te jej wielkie czarne oczy, to za nic nie umiałabym jej odmówić.
- No doooobsze… Trochę przerfy – pokazałam gestem dłoni to „trochę” i znów się zaśmiałam, ale zamierzałam dotrzymać słowa.
– H-hej… Cięki, ja nie… szystko w porzą… - spróbowałam jeszcze raz zagadnąć Nealę, kiedy podeszła do nas z miskami z gulaszem, ale myśl urwała mi się w połowie, kiedy zawiesiłam wzrok na porcji dla mnie i… no. Zaraz potem Neala zniknęła w domu, czego niemal nie zarejestrowałam wciąż wpatrując się w miskę z parującym jedzeniem. Gulasz pachniał ładnie, a ja byłam głodna, tak. Zresztą nic dziwnego, bo właściwie pomijając kilka kęsów śniadania, to do tej pory nie przełknęłam nic… prócz tego nieszczęsnego alkoholu.
Tak, tak, byłam głodna… ale jednocześnie na samą myśl o jedzeniu skręcały mi się wnętrzności i robiło niedobrze. I chyba pozieleniałam na twarzy. Cholera.
A potem jak grom z jasnego nieba, znów wrócił temat Billa. Czy one wszystkie się uwzięły, czy co? Kochałam go, tak, i podziwiałam, fakt, i nie byłby zachwycony, wiedziałam o tym, ale… cholera jasna, po pierwsze byłam dorosła, a po drugie Billy nie musiał o wszystkim wiedzieć. Mogłabym się założyć, że sama nie wiedziałam nawet o połowie głupot, które sam zrobił w życiu. Merlinie, po cholerę psuć atmosferę takimi durnymi uwagami?
- Dopsze się bafimy… coś w tym słego? – zapytałam kuzynki trochę napastliwym tonem, bo mnie zirytowała swoimi słowami. A może to nie to? Może to ten widok jedzenia? Albo właściwie wszystko na raz. Na domiar złego Maisie zaczęła drążyć temat i śmiać się ze mnie, jakby mnie tam w ogóle nie było.
- Hej! – fuknęłam na nią. – Nikt mie nie usiemi – warknęłam, ale zapewne przez mój faktycznie plączący się język nie zabrzmiało to nawet w połowie tak złowróżbnie, jakbym chciała. – Jestem dorosła i mogę robić so chsę i nikomu nis do tego – dodałam i jakby na potwierdzenie własnych słów zaczęłam się podnosić. Fakt, nie było to łatwe, ale trochę podtrzymałam się ramienia Eve, co znacznie mi pomogło.
Nie chciałam słuchać teraz o swoim bracie, o byciu odpowiedzialną i innych bzdetach. Byłam tu, żeby się bawić i Maisie zaprosiłam tu z tego samego powodu, więc po cholerę… a zresztą. Machnęłam ręką na własne myśli, akurat kiedy do ogrodu wparował Marcel.
- Nonareszsie! – zawołałam wesoło na jego widok. Jednak co impreza z chłopakami, to impreza z chłopakami. No i to wino… Spojrzałam na butelkę, którą podawał już Marysi, potem na Eve… Ech, no obietnica, to obietnica.
- Trochę przerfy – powtórzyłam. – Jak udofodnię, sze nie jestem tak wstawiona jak fam się fydaje, to się napije, zgoda? – uśmiechnęłam się nieeemal niewinnie do Eve, zanim kątem oka nie dostrzegłam Freda wychodzącego z domu.
- Ej, Freddy, tu masz gulasz – wskazałam na moją miskę wciąż nietkniętego jedzenia leżącą obok Doe.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na widok Liddy roześmiał się trochę zbyt długo, bo był pijany.
- Nonareszcie się pojawiła! Kiedy się tak nawaliłaś, Lidds? - Nawaliła się w trzy dupy jak nic.
- Nonareszcie się pojawiła! Kiedy się tak nawaliłaś, Lidds? - Nawaliła się w trzy dupy jak nic.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Wypowiedziane słowa uniosły moje brwi, a potem rozchyliły usta. Zamknęłam je, otworzyłam, czując jak pąsowieje, podniosłam się energicznie. - Tym razem to książka, nie ja. - mruknęłam ruszając w stronę kanapy. - Niekonwencjonalne metody podejścia do białej magii na przykładzie różnych form ruchu i inkantacji. Zauważyłeś pewnie, że czasem wystarczy zgłoskę nie tak zaintonować, żeby z zaklęcia nic nie wyszło… ale to nie wszystko, tutaj jest napisane że prowadzili badania… - urwałam zaciskając usta. Padające pytanie wrzuciło chwilową ciszę, kiedy odwróciłam głowę łapiąc jego spojrzenie. Rozchyliłam wargi. Zamknęłam je. Zmarszczyłam brwi. Odwróciłam tęczówki otwierając znów książkę, ale nic się nie zmieniło. - Jestem chodząc zbieraniną wyrzutów, sumienia i własnych czynów. Nie wyjdziemy stąd do jutra, jeśli zacznę wszystkie wymieniać. - westchnęłam w końcu opierając głowę za sobą. Zamykając książkę, wyciągając rękę z nią w kierunku Jamesa. - Spróbuj ją otworzyć, nie rozumiem czemu tak zareagowała. Może jest magiczna…? Otwiera się tylko przed tymi, co... co plam na koszuli nie mają. - rozmyślałam głośno przekręcając w jego stronę głowę, kącik ust mi drgnął. - Gdzie byliście? - zapytałam unosząc rękę, żeby poprawić sukienkę zasłaniając podciągniętą na kanapę nogę a dokładniej kolano - na czerwieni odcinała się plama z zieleni, wyglądając bardziej na brązową.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Stojąc już o własnych siłach i tylko lekko bujając się na boki (żeby złapać balans, cnie, trawnik trochę falował), zmarszczyłam brwi na słowa Marcela. Zlokalizowałam go dość sprawnie - już siedział między dziewczynami otulony pierzyną.
- Wsale się nie nawaliłam i fłaśnie samierzam to udowodnić – oświadczyłam niemal uroczyście, po czym roześmiałam się z własnych słów i ich tonu.
- Wsale się nie nawaliłam i fłaśnie samierzam to udowodnić – oświadczyłam niemal uroczyście, po czym roześmiałam się z własnych słów i ich tonu.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- To zrób jaskółkę - Zadarł brodę wyzywająco.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Może Marcel miał rację, że nie powinna tak dużo rozmyślać o przyszłości. Ale daleko jej było do jego optymizmu, choć oczywiście bardzo pragnęła pozytywnego końca tego wszystkiego i nadejścia lepszych czasów. Ale też zdawała sobie sprawę, że czystokrwiści byli potężni, a co mogła zrobić ona, zwyczajna mugolaczka? Mogła tylko czekać na lepsze jutro i starać się przetrwać.
- Właściwie to... dawno się nie bawiłam. Może trochę na festiwalu - przyznała. Czasy temu nie sprzyjały. Nie licząc Festiwalu Lata podczas okresu zawieszenia broni, to nie bawiła się naprawdę dawno. - Na co dzień? Jak nie szyję, to latam po okolicy. Lubię latać. Czasem coś porysuję lub poczytam. I lubię zwierzęta. - Jej życie było dość monotonne. Ale nie narzekała, grunt żeby było bezpiecznie i spokojnie.
Spojrzała na Liddy, która wciąż sepleniła i próbowała wyglądać groźnie, ale ani trochę jej to nie wychodziło. Maisie zawsze była tą bardziej ostrożną i odpowiedzialną. Może dlatego Tiara umieściła ją w innym domu niż resztę Moore'ów. To Liddy była tą dzielniejszą, która przecierała szlaki, a Maisie podążała za nią, czasem jednak starając się być tym głosem rozsądku. Z różnym skutkiem, oczywiście, tym bardziej, że sama też nie była idealna. To nie tak, że Maisie nigdy nie wpadała w kłopoty, bo i jej się zdarzało, ale brakowało jej często pewności siebie, nie była tak przebojowa jak Liddy. I nie było w tym nic złego, że się bawiły, ale to nie znaczyło, że Billy by się nie martwił. Taka pewnie rola starszego rodzeństwa. Gdyby Maisie miała młodszą siostrę, to też by się o nią martwiła.
- Spoko, nic się nie dowie, a już na pewno nie ode mnie... Wszystko, co się tutaj dzisiaj działo, to będzie nasza słodka tajemnica - mrugnęła do niej, Billy nie musiał wiedzieć wszystkiego. A Maisie nie była skarżypytą, nie zamierzała mu nic mówić. Sam za młodu pewnie też robił różne rzeczy. Obie były już dorosłe i musiały mieć własny rozsądek, żeby wiedzieć, gdzie leży granica i podczas dobrej zabawy nie wpakować się w poważniejsze tarapaty.
- Zaraz spróbuję... - Sięgnęła po otwartą butelkę, zamierzając skosztować. - Krowę? Moja babcia kiedyś miała krowę, dzięki niej miałyśmy świeże mleko - przypomniała sobie z sentymentem tamte czasy. Mleczna krowa potrafiła poprawić życie ubogiej wiejskiej rodziny. Zasmuciła się jednak słysząc o takim okrucieństwie, jak krowa uwiązana za rogi w stodole. - To okropne, że ktoś ją tak trzymał. Ale to ona wylała na was wino?
Napiła się z butelki. Wino smakowało całkiem dobrze.
- Właściwie to... dawno się nie bawiłam. Może trochę na festiwalu - przyznała. Czasy temu nie sprzyjały. Nie licząc Festiwalu Lata podczas okresu zawieszenia broni, to nie bawiła się naprawdę dawno. - Na co dzień? Jak nie szyję, to latam po okolicy. Lubię latać. Czasem coś porysuję lub poczytam. I lubię zwierzęta. - Jej życie było dość monotonne. Ale nie narzekała, grunt żeby było bezpiecznie i spokojnie.
Spojrzała na Liddy, która wciąż sepleniła i próbowała wyglądać groźnie, ale ani trochę jej to nie wychodziło. Maisie zawsze była tą bardziej ostrożną i odpowiedzialną. Może dlatego Tiara umieściła ją w innym domu niż resztę Moore'ów. To Liddy była tą dzielniejszą, która przecierała szlaki, a Maisie podążała za nią, czasem jednak starając się być tym głosem rozsądku. Z różnym skutkiem, oczywiście, tym bardziej, że sama też nie była idealna. To nie tak, że Maisie nigdy nie wpadała w kłopoty, bo i jej się zdarzało, ale brakowało jej często pewności siebie, nie była tak przebojowa jak Liddy. I nie było w tym nic złego, że się bawiły, ale to nie znaczyło, że Billy by się nie martwił. Taka pewnie rola starszego rodzeństwa. Gdyby Maisie miała młodszą siostrę, to też by się o nią martwiła.
- Spoko, nic się nie dowie, a już na pewno nie ode mnie... Wszystko, co się tutaj dzisiaj działo, to będzie nasza słodka tajemnica - mrugnęła do niej, Billy nie musiał wiedzieć wszystkiego. A Maisie nie była skarżypytą, nie zamierzała mu nic mówić. Sam za młodu pewnie też robił różne rzeczy. Obie były już dorosłe i musiały mieć własny rozsądek, żeby wiedzieć, gdzie leży granica i podczas dobrej zabawy nie wpakować się w poważniejsze tarapaty.
- Zaraz spróbuję... - Sięgnęła po otwartą butelkę, zamierzając skosztować. - Krowę? Moja babcia kiedyś miała krowę, dzięki niej miałyśmy świeże mleko - przypomniała sobie z sentymentem tamte czasy. Mleczna krowa potrafiła poprawić życie ubogiej wiejskiej rodziny. Zasmuciła się jednak słysząc o takim okrucieństwie, jak krowa uwiązana za rogi w stodole. - To okropne, że ktoś ją tak trzymał. Ale to ona wylała na was wino?
Napiła się z butelki. Wino smakowało całkiem dobrze.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
Szybka odpowiedź