23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom Bathildy Bagshot
Ogród i inne pomieszczenia domu, jeśli potrzeba
23 IX '58 Bękarty
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Zarówno Eve jak i Marcel twierdzili, że wszystko było w porządku - a że urzędowali na tym przyjęciu znacznie dłużej od niej nie powinna mieć powodów, aby w to wątpić. Niemniej jednak wrzaski nie brzmiały wcale na koleżeńską kłótnię, a Kerstin była całkiem niezła w odczytywaniu emocji - robiła to często w szpitalu. Dlatego w pierwszej chwili zmartwiała i zawahała się, ale zaraz za płotem zjawiła się młoda blondynka wyciągając w jej stronę ręce.
- O! Dziękuję. Jestem Kerry - powiedziała bez pomyślunku, bo wypadało się przedstawić, a potem; bo mimo, że obca, to jednak koleżanka Eve, zaufała dziewczynie i przełożyła swój prezentowy pakunek nad płotem, składając go ostrożnie w dziewczęce dłonie. - Spróbuję, ale nie wiem czy dam radę - zdecydowała nerwowo, zastanawiając się siłą rzeczy nad milionem spraw; czy rajstopy jej się nie porwą, czy spódnica kołysząca się wokół kolan nie zadrze się przypadkiem zbyt wysoko.
Już-już postawiła pantofelka na płocie, gdy całą jej uwagę pochłonęło zupełnie co innego; szybki ruch w kąciku oka.
- O nie... poczekaj...poczekajcie chwilę! - wyrzuciła na wydechu, złażąc z płotu i biegnąc wzdłuż niego zaraz, bo to ona była po tej stronie bramy i może tylko ona widziała mały, ludzki dramat rozgrywający się już za jej linią. - Wszystko w porządku? - Zapytała rudej dziewczyny, którą targały torsje. Może głupie pytanie, ale pierwsze cisnęło się na język. Jej też nie kojarzyła z imienia, choć była jakaś znajoma. - Poczekaj, nie odchodź. Powinnaś napić się wody - poprosiła, taki instynkt. Była przecież pielęgniarką.
- O! Dziękuję. Jestem Kerry - powiedziała bez pomyślunku, bo wypadało się przedstawić, a potem; bo mimo, że obca, to jednak koleżanka Eve, zaufała dziewczynie i przełożyła swój prezentowy pakunek nad płotem, składając go ostrożnie w dziewczęce dłonie. - Spróbuję, ale nie wiem czy dam radę - zdecydowała nerwowo, zastanawiając się siłą rzeczy nad milionem spraw; czy rajstopy jej się nie porwą, czy spódnica kołysząca się wokół kolan nie zadrze się przypadkiem zbyt wysoko.
Już-już postawiła pantofelka na płocie, gdy całą jej uwagę pochłonęło zupełnie co innego; szybki ruch w kąciku oka.
- O nie... poczekaj...poczekajcie chwilę! - wyrzuciła na wydechu, złażąc z płotu i biegnąc wzdłuż niego zaraz, bo to ona była po tej stronie bramy i może tylko ona widziała mały, ludzki dramat rozgrywający się już za jej linią. - Wszystko w porządku? - Zapytała rudej dziewczyny, którą targały torsje. Może głupie pytanie, ale pierwsze cisnęło się na język. Jej też nie kojarzyła z imienia, choć była jakaś znajoma. - Poczekaj, nie odchodź. Powinnaś napić się wody - poprosiła, taki instynkt. Była przecież pielęgniarką.
Pokiwał głową na przeprosiny, ale nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Zwlekał. Moze niepotrzebnie. Kiedy raz, drugi, trzeci informowała go, ze nic tu po niej. Nie dlatego, ze sie z nia zgadzał, nie wiedział, co jej powinien odpowiedzieć. Na to wszystko, na te wyrzuty. Cios nie był powodem do awantury, nie był powodem do wielkich dramatów, był poirytowany tym, jak do tego podeszła, tym, ze to zrobiła, jakby jej było wolno. A potem oczekiwała, ze wzrusza ramionami i uznają, ze nic sie nie wydarzyło. Moze nic. A moze cos. Nie odwrócił sie do samego końca, patrząc na kapiąca wodę z kranu. Nie wiedział, ile upłynęło czasu zanim sie ruszył - jej juz nie było. Moze dlatego łatwiej było podjąć ta decyzje. Isc za nia zamiast ja zatrzymać. Rzucił okiem na drzwi do ogrodu, ale nie ruszył tam, zamiast tego wychodząc drzwiami. Im bliżej był furtki tym szybsze robił kroki. Nie wiedział którędy poszła, ale przeciez nie mogła isc sama.
Zobaczył ja przy furtce, wymiotującą. Zawahał sie tylko przez chwile, gdy zobaczył przy niej Kerstinc ktora zmierzył wzrokiem. Podszedł do Weasley, chwycił jej włosy, odgarnąć je do tylu.
- Nic jej nie bedzie. Zmieszała piwo z nalewka - wyjasnil blondynce krótko. - Śmiało, nie przerywaj sobie - mruknął do Neali. - Doceniam, ze nie wyrzygałaś mi w twarz wszystkiego, co siedziało ci na wątrobie - mruknął cicho i westchnął.
/ albo nie zt jednak
Zobaczył ja przy furtce, wymiotującą. Zawahał sie tylko przez chwile, gdy zobaczył przy niej Kerstinc ktora zmierzył wzrokiem. Podszedł do Weasley, chwycił jej włosy, odgarnąć je do tylu.
- Nic jej nie bedzie. Zmieszała piwo z nalewka - wyjasnil blondynce krótko. - Śmiało, nie przerywaj sobie - mruknął do Neali. - Doceniam, ze nie wyrzygałaś mi w twarz wszystkiego, co siedziało ci na wątrobie - mruknął cicho i westchnął.
/ albo nie zt jednak
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dzwoniło w mojej głowie, kiedy raz wypuszczając z żołądka kawałki ziemniaka i kurczaka z burkami z obiadu, spazmatycznie zaciągałam nosem, słysząc, że ktoś do mnie idzie. Nie hamując już niczego kompletnie. Nie płakałam, wyłam zraniona zeby zrobić przerwę gdy przychodziła kolejna salwa.
- Tak. - skłamałam, ale się nie podniosłam, nie uniosłam spojrzenia. I wcale nie było bo kolejna porcja poleciała ponownie. Miałam jej powiedzieć, że muszę iść do domu. Godzina policyjna, czy coś, nieważne. Ale zamarłam, czując zgarniane włosy, moje własne i głos, który znałam za dobrze. Świetnie, tego mi brakowało jeszcze żeby to widział. Chciałam coś odmruknąć, ale jak na życie, kiedy kazał mi nie przerywać zwróciłam coś jeszcze, choć nie wiedziałam że tyle może mieścić się w żołądku. - Nie ma za co. - odbruknęłam słabym głosem, łapiąc powietrze, unosząc rękę, żeby otrzeć oczy. Czemu zawsze ktoś przeszkadzał mi w ucieczce? Chciałam rzucić by wracał przecież czekali na niego, co nie? Ale zatrzymałam te słowa, w głowie wirowało. - Nic mi nie będzie. - powiedziałam zwracając się do dziewczyny, ale nie podnoszac jeszcze.
- Tak. - skłamałam, ale się nie podniosłam, nie uniosłam spojrzenia. I wcale nie było bo kolejna porcja poleciała ponownie. Miałam jej powiedzieć, że muszę iść do domu. Godzina policyjna, czy coś, nieważne. Ale zamarłam, czując zgarniane włosy, moje własne i głos, który znałam za dobrze. Świetnie, tego mi brakowało jeszcze żeby to widział. Chciałam coś odmruknąć, ale jak na życie, kiedy kazał mi nie przerywać zwróciłam coś jeszcze, choć nie wiedziałam że tyle może mieścić się w żołądku. - Nie ma za co. - odbruknęłam słabym głosem, łapiąc powietrze, unosząc rękę, żeby otrzeć oczy. Czemu zawsze ktoś przeszkadzał mi w ucieczce? Chciałam rzucić by wracał przecież czekali na niego, co nie? Ale zatrzymałam te słowa, w głowie wirowało. - Nic mi nie będzie. - powiedziałam zwracając się do dziewczyny, ale nie podnoszac jeszcze.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Z ulgą śledził wzrokiem Marię, która próbowała przedostać się do ogrodu Kerstin. Nie wiedział, co działo się w domu, ale wiedział, że to nie potrzebowało świadków, a już z całą pewnością nie potrzebowało świadka takiego jak Kerstin. Przechylił głowę w stronę dziewczyn, leniwie obserwując ich poczynania.
- Strasznie dużo czasu - rzucił, myśląc o Gilly.
Nie przerywał jej, kiedy mówiła o swoich emocjach. Dawno tego nie robiła - nie była z nim w ten sposób szczera.
- Gdyby jej nie zależało, to by się tym tak nie denerwowała. Tobą. - Nie mógł nie zgodzić się z jej słowami, lepiej było trzymać się z dala od ludzi, którzy nie potrafili niczego dobrego wnieść w czyjeś życie. Ale Neala była warta zachodu, a przede wszystkim była też ich częścią. - Jak to robiliście w taborze? Musieliście żyć, pracować razem, a przecież nie każdy lubił każdego. Na Arenie to łatwiejsze, bo nam płacą za to, ze tam jesteśmy. W każdej chwili możesz powiedzieć: trzymajcie się, spadam. Nikt nikogo siłą nie zatrzyma. - Można było siedzieć obrażonym na cały świat, ale nie dało się w ten sposób współpracować. Neala nie zniknie. Dlatego tu była, Eve zaprosiła ją ze względu na Jima.
- Wiem, masz rację. - Nie musiała jej tutaj zapraszać, ale to zrobiła. To była jej decyzja, nikt na nią nie wpłynął. To samo mówił Neali. Zaśmiał się, kiedy streszczała jej słowa, wzruszyłby ramieniem, ale na nim leżała. - Ile razy zdarzało ci się mówić głupie rzeczy w złości? - Słowa nie były jeszcze takie złe, czyny bywały gorsze. To, co ze złości zrobił z Jimem w Weymouth, było niewybaczalne. A jednak - wybaczyli mu wszyscy. Oprócz niego samego. Wiedział, że Neala tak nie myślała, bo z nim rozmawiała i wierzył, że wobec niego była szczera. Ulało się z niej dużo złości. - Zawsze była ciekawa romskiego życia. - Pokazała to nie raz, całą swoją otwartą postawą. Nigdy nie traktowała ich jak gorszych, choć w jego kulturze dzieliła ich przepaść. Choć przecież była prawdziwą damą. - Jeśli stwierdzi, że romskie podwieczorki są słabe, to właściwie trudno będzie ją za to winić. Może okaże się, że ma romską krew? - odpowiedział z rozbawieniem. Były słabe, bo nie istniały. - Nie dam ci gwarancji tego, co odpowie. Ale dam ci gwarancję, że się zamknę, jak spróbujesz. Zamilknę na wieki, przysięgam. Nigdy więcej nie będę cię próbował zachęcić, żebyś ją polubiła. - Tylko raz, Eve, to naprawdę takie wyrzeczenie?
- Może to tego nam brakuje, cieszenia się dniem, który minął? Wdzięczności? To chyba jest jakiś przywilej - że dalej żyjemy. Życie jest za krótkie na głupie kłótnie. Zróbmy to ognisko, może ktoś opowie historię - Wszyscy tu obecni byli bliscy śmierci. Większość więcej niż raz. Czy któreś z nich potrafiło docenić to, że przeżyło? Naprawdę chciał się tym dzisiaj cieszyć. Życiem. Swoim i ich.
- To nic - odpowiedział, kiedy poprosiła go o sprawdzenie hałasów. Jeśli krzyczała, to chyba dobrze. Chwycił jej wyciągnięte dłonie własnymi, mocno, żeby nie mogła się oswobodzić, ale nie ruszył się, dalej leżąc na trawie. Zamiast tego pociągnął ją w swoją stronę. - Zatańcz ze mną, Eve - poprosił z szelmowskim uśmiechem. Zaraz zmarszczył brew i, wciąż leżąc, odwrócił głowę w kierunku płotu.
- Wszystko dobrze? - spytał Marii, bo Kerstin coś zniknęła...
- Strasznie dużo czasu - rzucił, myśląc o Gilly.
Nie przerywał jej, kiedy mówiła o swoich emocjach. Dawno tego nie robiła - nie była z nim w ten sposób szczera.
- Gdyby jej nie zależało, to by się tym tak nie denerwowała. Tobą. - Nie mógł nie zgodzić się z jej słowami, lepiej było trzymać się z dala od ludzi, którzy nie potrafili niczego dobrego wnieść w czyjeś życie. Ale Neala była warta zachodu, a przede wszystkim była też ich częścią. - Jak to robiliście w taborze? Musieliście żyć, pracować razem, a przecież nie każdy lubił każdego. Na Arenie to łatwiejsze, bo nam płacą za to, ze tam jesteśmy. W każdej chwili możesz powiedzieć: trzymajcie się, spadam. Nikt nikogo siłą nie zatrzyma. - Można było siedzieć obrażonym na cały świat, ale nie dało się w ten sposób współpracować. Neala nie zniknie. Dlatego tu była, Eve zaprosiła ją ze względu na Jima.
- Wiem, masz rację. - Nie musiała jej tutaj zapraszać, ale to zrobiła. To była jej decyzja, nikt na nią nie wpłynął. To samo mówił Neali. Zaśmiał się, kiedy streszczała jej słowa, wzruszyłby ramieniem, ale na nim leżała. - Ile razy zdarzało ci się mówić głupie rzeczy w złości? - Słowa nie były jeszcze takie złe, czyny bywały gorsze. To, co ze złości zrobił z Jimem w Weymouth, było niewybaczalne. A jednak - wybaczyli mu wszyscy. Oprócz niego samego. Wiedział, że Neala tak nie myślała, bo z nim rozmawiała i wierzył, że wobec niego była szczera. Ulało się z niej dużo złości. - Zawsze była ciekawa romskiego życia. - Pokazała to nie raz, całą swoją otwartą postawą. Nigdy nie traktowała ich jak gorszych, choć w jego kulturze dzieliła ich przepaść. Choć przecież była prawdziwą damą. - Jeśli stwierdzi, że romskie podwieczorki są słabe, to właściwie trudno będzie ją za to winić. Może okaże się, że ma romską krew? - odpowiedział z rozbawieniem. Były słabe, bo nie istniały. - Nie dam ci gwarancji tego, co odpowie. Ale dam ci gwarancję, że się zamknę, jak spróbujesz. Zamilknę na wieki, przysięgam. Nigdy więcej nie będę cię próbował zachęcić, żebyś ją polubiła. - Tylko raz, Eve, to naprawdę takie wyrzeczenie?
- Może to tego nam brakuje, cieszenia się dniem, który minął? Wdzięczności? To chyba jest jakiś przywilej - że dalej żyjemy. Życie jest za krótkie na głupie kłótnie. Zróbmy to ognisko, może ktoś opowie historię - Wszyscy tu obecni byli bliscy śmierci. Większość więcej niż raz. Czy któreś z nich potrafiło docenić to, że przeżyło? Naprawdę chciał się tym dzisiaj cieszyć. Życiem. Swoim i ich.
- To nic - odpowiedział, kiedy poprosiła go o sprawdzenie hałasów. Jeśli krzyczała, to chyba dobrze. Chwycił jej wyciągnięte dłonie własnymi, mocno, żeby nie mogła się oswobodzić, ale nie ruszył się, dalej leżąc na trawie. Zamiast tego pociągnął ją w swoją stronę. - Zatańcz ze mną, Eve - poprosił z szelmowskim uśmiechem. Zaraz zmarszczył brew i, wciąż leżąc, odwrócił głowę w kierunku płotu.
- Wszystko dobrze? - spytał Marii, bo Kerstin coś zniknęła...
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
— Maria, miło mi — odpowiedziała od razu, przypominając sobie, że nie przedstawiła się wcześniej, skupiona na zadaniu przedostaniu dziewczyny do wnętrza ogrodu. To się jednakże nie stało, Kerrie pomknęła w kierunku bramy, ścierając tymsamym uśmiech z warg Marii. Krzyki w domu ucichły, zauważyła ciepłą poświatę rudych włosów Neali i charakterystyczny dźwięk wymiotów. Zaraz później też pytania Kerrie i głos Jima, aż jej samej zrobiło się potężnie niedobrze. Przytknęła dłoń do ust, dreszcz obrzydzenia wstrząsnął jej ciałem i zmusił do odsunięcia się do płotu, w kierunku domu, jak najdalej mogła. Musiała się czegoś napić, przepłukać gardło, albo naprawdę będzie z nią źle. Cofając się po omacku, nie zauważyła gramofonu, który szczęśliwie został przez nią tylko stuknięty butem. Wokół nie było Aishy, więc postanowiła sama zmienić piosenkę, nim zniknie w środku domu. Z fałdy sukienki wyciągnęła różdżkę, którą przytknęła do urządzenia, przywołując z myśli jedną ze swoich ulubionych piosenek. Przypominającą jej o czasie bezwarunkowego bezpieczeństwa, gdy nie musiała się martwić tym, co będzie jeść następnego dnia, gdy najcięższą wykonywaną pracą były pisane do późna wypracowania. Nikt tutaj nie znał chyba francuskiego, za jej wyjątkiem, ale piosenka dużo dla niej znaczyła. Gdy tylko pierwsze nuty rozniosły się po ogrodzie, wstąpiła prędko do kuchni, odkręcając natychmiast kran, aby nabrać wody w dłonie i z ich koszyczka napić się czegoś, co dla odmiany nie zawierało alkoholu. Powtórzyła czynność trzy razy, czując, że z każdym łykiem chyba jest w stanie opanować sytuację. Może obędzie się bez katastrofy, ale musiała zebrać siły. Nie chciała przy tym przegapić swojej piosenki, wróciła więc do ogrodu, ostrożnie zajmując miejsce na trawie, zaraz przy urządzeniu. — Dobrze wiem, że ją kochasz, i że ona ma ładne oczy, ale ty jesteś jeszcze za młody, by grać amanta — zaśpiewała, dla siebie tylko przecież, bo dalej po francusku, przymykając przy tym powieki. Neala miała Jamesa i Kerrie pod ręką, na pewno wrócą do zabawy, gdy tylko się nią zaopiekują...
| proszę bardzo
| proszę bardzo
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zerknęła na niego tylko, kiedy skomentował kwestię Djilii.
Westchnęła cicho, gdy mówił o Neali i mimowolnie przewróciła oczami. Chyba naprawdę ją już to nie interesowało. Zależało czy nie, szansa przepadła i tyle. Będą się mijać, bo musiały, tolerować, bo też nie było wyjścia.- Daj spokój, Marcel. To już nie mój problem i zmartwienie.- odparła, próbując dać mu do zrozumienia, że już nie chciała.- Każda moja próba, by się z nią dogadać, kończy się podobnie. Po co kolejny raz? – spytała, przechylając głowę tak, aby móc patrzeć na niego. Niech jej wyjaśni, skoro zachęcał i tłumaczył Weasley.
Kiedy spytał o tabor, umilkła na chwilę, by przypomnieć sobie, jak to faktycznie było.
- Byliśmy rodziną, więc to łatwiejsze. A względem sympatii i złości to zależy, mężczyźni rozwiązywali to w swój sposób, kobiety starały się znaleźć złoty środek. Wszystkie były sobie równe, więc to nie był problem. Często rodziny skłóconych kazały się godzić i skoro już nie było wyjścia to prędzej czy później konflikt się wyciszał, bo ile możesz się denerwować w środku.- wyjaśniła mu, trochę ogólnikowo, ale nie było sensu wdawać się w każdy szczegół.
Prychnęła cicho, gdy padło pytanie.
- Myślisz, że mamy dość czasu, abym przypomniała sobie każdy jeden moment? – spytała, bo było tego od cholery i trochę.- Nie jestem takim nerwusem, jak ty czy Jim, ale wiesz dobrze, że też mam krótki lont, a skraca się on tylko bardziej, im więcej stresowych sytuacji.- nie musiała mu tego mówić, przecież o tym wiedział.
Pokręciła delikatnie głową, słysząc, że była ciekawa romskiego życia. Nie wierzyła w to, po dzisiejszym dniu już w ogóle.- Romskiego życia czy jednego Roma? – spytała, wbijając w niego spojrzenie. Dziś nie szarpała nią zazdrość, ta się wypaliła już do końca. Znalazła się w innym miejscu, za daleko już od tego, co kierowało nią kilka miesięcy temu.- Nie czuję tej ciekawości, bo kiedy dostaje szanse, by wejść w tę kulturę i ten świat, szybko daje do zrozumienia, że wcale nie chce.- dodała, bo tak to widziała.
Wbiła wzrok w niebo, skupiając się na jego słowach, ale spojrzeniem błądząc w gwiazdach.
- Przestań, Marc, nie o to przecież chodzi.- nie istniały, ale chodziło jej po prostu o to, co miało szansę paść, a w co ona nie chciała się pakować. Ponownie słyszeć, że woli coś innego.- Nie mów tak.- dodała z lekkim grymasem, gdy żartem próbował dodać Weasley romskiej krwi.
Wypuściła powietrze z płuc, wyraźnie niezadowolona z tego do czego próbował ją przekonać.
- Dobrze, jeden raz.- skapitulowała, łapiąc się myśli, że robiła to dla niego, a nie dla siebie.
Zamyśliła się nad jego słowami i własnymi wspomnieniami, tamtych momentów, które dziś przywołała do życia.- Może.- przyznała w końcu.- W przypadku Doe to naprawdę przywilej, że ciągle żyjemy.- ocierali się o śmierć zbyt często, docierali do granicy, której nikt nie chciał przekroczyć i często z głupoty.- Myślę, że powinniśmy to robić. Być wdzięczni za każdy mijający dzień i każdy, który nadchodzi. Każdy z nas...- zerknęła na ogród, łapiąc sylwetki dalej od nich. Nierówna walka przy ogrodzeniu trwała.
Stając już na nogi, była gotowa iść do nowoprzybyłej, ale zatrzymał ją Marcel. Zawiesiła na nim ciemne tęczówki, kiedy padło takie zwykłe To nic.- Co ty mówisz? Jak nic? – była zaskoczona i nie ukrywała tego. Rozchyliła pełne wargi, gdy oferta pomocy zmieniła się w potrzask dla niej. Chwyt silny i pewny, odbierający jej szansę na uwolnienie się.
Pochyliła się nieco mocniej, bo to nie była najwygodniejsza pozycja na dłuższą chwilę.
- Co ty robisz? – spytała skołowana. Pociągnięta, dała się zaskoczyć i nie zaparła dość pewnie, aby przeciwstawić się silniejszemu. Poleciała do przodu, starając się zamortyzować upadek, ale rąbnęła kolanami o ziemię. Syknęła, gdy zabolało. Wbiła w niego spojrzenie pełne dezaprobaty.
- Naprawdę? – parsknęła, bo w całym toku wydarzeń, nawet nie potrafiła być zła. Nie szarpała się, gdy trzymał ją. Przesunęła się i zwyczajnie usiadła mu na udach.- Tak to zdecydowanie nie potańczymy.- stwierdziła najzwyklejszą oczywistość. Pociągnęła mocniej dłonie do siebie, by zmusić go, aby usiadł.- Puścisz? – uniosła brew.
Westchnęła cicho, gdy mówił o Neali i mimowolnie przewróciła oczami. Chyba naprawdę ją już to nie interesowało. Zależało czy nie, szansa przepadła i tyle. Będą się mijać, bo musiały, tolerować, bo też nie było wyjścia.- Daj spokój, Marcel. To już nie mój problem i zmartwienie.- odparła, próbując dać mu do zrozumienia, że już nie chciała.- Każda moja próba, by się z nią dogadać, kończy się podobnie. Po co kolejny raz? – spytała, przechylając głowę tak, aby móc patrzeć na niego. Niech jej wyjaśni, skoro zachęcał i tłumaczył Weasley.
Kiedy spytał o tabor, umilkła na chwilę, by przypomnieć sobie, jak to faktycznie było.
- Byliśmy rodziną, więc to łatwiejsze. A względem sympatii i złości to zależy, mężczyźni rozwiązywali to w swój sposób, kobiety starały się znaleźć złoty środek. Wszystkie były sobie równe, więc to nie był problem. Często rodziny skłóconych kazały się godzić i skoro już nie było wyjścia to prędzej czy później konflikt się wyciszał, bo ile możesz się denerwować w środku.- wyjaśniła mu, trochę ogólnikowo, ale nie było sensu wdawać się w każdy szczegół.
Prychnęła cicho, gdy padło pytanie.
- Myślisz, że mamy dość czasu, abym przypomniała sobie każdy jeden moment? – spytała, bo było tego od cholery i trochę.- Nie jestem takim nerwusem, jak ty czy Jim, ale wiesz dobrze, że też mam krótki lont, a skraca się on tylko bardziej, im więcej stresowych sytuacji.- nie musiała mu tego mówić, przecież o tym wiedział.
Pokręciła delikatnie głową, słysząc, że była ciekawa romskiego życia. Nie wierzyła w to, po dzisiejszym dniu już w ogóle.- Romskiego życia czy jednego Roma? – spytała, wbijając w niego spojrzenie. Dziś nie szarpała nią zazdrość, ta się wypaliła już do końca. Znalazła się w innym miejscu, za daleko już od tego, co kierowało nią kilka miesięcy temu.- Nie czuję tej ciekawości, bo kiedy dostaje szanse, by wejść w tę kulturę i ten świat, szybko daje do zrozumienia, że wcale nie chce.- dodała, bo tak to widziała.
Wbiła wzrok w niebo, skupiając się na jego słowach, ale spojrzeniem błądząc w gwiazdach.
- Przestań, Marc, nie o to przecież chodzi.- nie istniały, ale chodziło jej po prostu o to, co miało szansę paść, a w co ona nie chciała się pakować. Ponownie słyszeć, że woli coś innego.- Nie mów tak.- dodała z lekkim grymasem, gdy żartem próbował dodać Weasley romskiej krwi.
Wypuściła powietrze z płuc, wyraźnie niezadowolona z tego do czego próbował ją przekonać.
- Dobrze, jeden raz.- skapitulowała, łapiąc się myśli, że robiła to dla niego, a nie dla siebie.
Zamyśliła się nad jego słowami i własnymi wspomnieniami, tamtych momentów, które dziś przywołała do życia.- Może.- przyznała w końcu.- W przypadku Doe to naprawdę przywilej, że ciągle żyjemy.- ocierali się o śmierć zbyt często, docierali do granicy, której nikt nie chciał przekroczyć i często z głupoty.- Myślę, że powinniśmy to robić. Być wdzięczni za każdy mijający dzień i każdy, który nadchodzi. Każdy z nas...- zerknęła na ogród, łapiąc sylwetki dalej od nich. Nierówna walka przy ogrodzeniu trwała.
Stając już na nogi, była gotowa iść do nowoprzybyłej, ale zatrzymał ją Marcel. Zawiesiła na nim ciemne tęczówki, kiedy padło takie zwykłe To nic.- Co ty mówisz? Jak nic? – była zaskoczona i nie ukrywała tego. Rozchyliła pełne wargi, gdy oferta pomocy zmieniła się w potrzask dla niej. Chwyt silny i pewny, odbierający jej szansę na uwolnienie się.
Pochyliła się nieco mocniej, bo to nie była najwygodniejsza pozycja na dłuższą chwilę.
- Co ty robisz? – spytała skołowana. Pociągnięta, dała się zaskoczyć i nie zaparła dość pewnie, aby przeciwstawić się silniejszemu. Poleciała do przodu, starając się zamortyzować upadek, ale rąbnęła kolanami o ziemię. Syknęła, gdy zabolało. Wbiła w niego spojrzenie pełne dezaprobaty.
- Naprawdę? – parsknęła, bo w całym toku wydarzeń, nawet nie potrafiła być zła. Nie szarpała się, gdy trzymał ją. Przesunęła się i zwyczajnie usiadła mu na udach.- Tak to zdecydowanie nie potańczymy.- stwierdziła najzwyklejszą oczywistość. Pociągnęła mocniej dłonie do siebie, by zmusić go, aby usiadł.- Puścisz? – uniosła brew.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Może będzie potem okazja, żeby zatańczyć i z nim - uśmiechnęła się do Marii, wraz z nią wirując na trawniku.
Nie myślała jednak, że zapytanie o szycie może przywołać trudne wspomnienia. Nie zdawała sobie przecież sprawy, że Noc Tysiąca Gwiazd zabrała nie tylko jej babcię, ale i rodziców jej nowej znajomej. Myślała, że to będzie bezpieczny, neutralny temat. Zawsze fajnie było poznawać kogoś, z kim miało się wspólne punkty. Szkoda, że w dzisiejszych czasach właściwie każdy temat mógł być potencjalnie ryzykowny, każda rozmowa była jak stąpanie po kruchym lodzie, bo nigdy nie było wiadomo, co może sprawić komuś przykrość lub przywołać niemiłe skojarzenia.
- A mnie babcia. Choć z tego co wiem, mama też potrafiła ładnie szyć. Ale nie zdążyła mnie nauczyć - wzruszyła lekko ramionami. Miała sześć lat kiedy umarła mama, więc dawno nauczyła się z tą stratą żyć, ta rana zabliźniła się już lata temu, choć starała się pielęgnować te nieliczne wspomnienia z mamą, które miała. Po śmierci mamy to babcia przejęła rolę najważniejszej kobiecej sylwetki w jej życiu, to ona uczyła ją szyć, gotować, a także oporządzać zwierzęta gospodarskie. Także im się nie przelewało, dlatego doskonale rozumiała konieczność szycia, żeby zarobić. Nie wspomniała jednak, że jej mama i babcia szyły całkowicie niemagicznie. Wszystkiego, co wiedziała o szyciu magicznym, musiała już nauczyć się sama kiedy osiągnęła pełnoletność. Ale bardzo przydała by jej się wymiana doświadczeń z kimś, kto miał z magicznym szyciem większą wprawę. - Mam sporo czasu. Twoja sowa pewnie mnie znajdzie, jeśli kiedyś będziesz chciała spotkać się na wspólne szycie. - Miała nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkają. Maria wydawała się naprawdę miłą osóbką, a Maisie bardzo chętnie poznałaby ją bliżej. Tym bardziej, że też szyła. A kto wie, może łączyło je jeszcze więcej?
- W porządku, jasne - przytaknęła, kiedy Maria postanowiła odpocząć po tańcu. W końcu trochę już wywijała, więc pewnie mogła się poczuć zmęczona.
Maisie też czuła, że zrobiło jej się ciepło po tych tańcach najpierw z Jimem, a potem z Marią. Odetchnęła głęboko, dłonią odrzucając warkocz z powrotem na plecy. Trochę umknęła jej ta cała drama z Jimem i Nealą, bo uznała, że podsłuchiwanie ich rozmowy byłoby nietaktowne, choć wydawało jej się, że chyba się kłócili. Nie słyszała jednak słów, byli zbyt daleko. Marcel zachęcił ją i Marię, żeby pomogły, skupiła więc uwagę na młodej kobiecie za płotem i podążyła za Marią, gotowa w razie potrzeby pomóc nieznajomej. Ale wyglądało na to, że Maria już poprawnie poinstruowała ją, jak przeskakiwać przez płot. Maisie w swoim życiu też robiła to nie raz, w końcu dorastała na wsi. Chodzenie po płotach czy po drzewach często jej się zdarzało w letnie dni.
- Na pewno dasz radę, to tylko na początku wydaje się trudne - zapewniła. Zawsze najgorszy pierwszy raz, prawda? Choć akurat Maisie szczęśliwie nie miała lęku wysokości, nie mogła mieć, skoro tak bardzo lubiła latać. - Jestem Maisie - przedstawiła się. Nieznajoma zapewne też była jakąś koleżanką Eve lub Aishy. Ale nim dziewczyna przeszła przez płot, coś innego najwyraźniej przyciągnęło jej uwagę. Maisie mogła przysiąc, że dostrzegła za płotem mignięcie rudej czupryny i usłyszała niepokojący dźwięk wymiotów. Zmartwiła się. Może Neala przesadziła z alkoholem? Była bardzo drobna i młoda, może nawet młodsza od niej. Zaczęła się cieszyć, że sama tak mało wypiła, bo w jej przypadku pewnie też szybko poczułaby skutki uboczne.
- Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku... - szepnęła do Marii, dostrzegła jednak, że i ona nie wyglądała najlepiej. - Z tobą też? Może rzeczywiście odpoczynek dobrze by ci zrobił.
Nie ruszyła jednak za nią, kiedy ta poszła do gramofonu. Została gdzieś na trawniku, ale była gotowa pomóc, jeśli byłaby w czymś potrzebna komukolwiek z pozostałych.
Nie myślała jednak, że zapytanie o szycie może przywołać trudne wspomnienia. Nie zdawała sobie przecież sprawy, że Noc Tysiąca Gwiazd zabrała nie tylko jej babcię, ale i rodziców jej nowej znajomej. Myślała, że to będzie bezpieczny, neutralny temat. Zawsze fajnie było poznawać kogoś, z kim miało się wspólne punkty. Szkoda, że w dzisiejszych czasach właściwie każdy temat mógł być potencjalnie ryzykowny, każda rozmowa była jak stąpanie po kruchym lodzie, bo nigdy nie było wiadomo, co może sprawić komuś przykrość lub przywołać niemiłe skojarzenia.
- A mnie babcia. Choć z tego co wiem, mama też potrafiła ładnie szyć. Ale nie zdążyła mnie nauczyć - wzruszyła lekko ramionami. Miała sześć lat kiedy umarła mama, więc dawno nauczyła się z tą stratą żyć, ta rana zabliźniła się już lata temu, choć starała się pielęgnować te nieliczne wspomnienia z mamą, które miała. Po śmierci mamy to babcia przejęła rolę najważniejszej kobiecej sylwetki w jej życiu, to ona uczyła ją szyć, gotować, a także oporządzać zwierzęta gospodarskie. Także im się nie przelewało, dlatego doskonale rozumiała konieczność szycia, żeby zarobić. Nie wspomniała jednak, że jej mama i babcia szyły całkowicie niemagicznie. Wszystkiego, co wiedziała o szyciu magicznym, musiała już nauczyć się sama kiedy osiągnęła pełnoletność. Ale bardzo przydała by jej się wymiana doświadczeń z kimś, kto miał z magicznym szyciem większą wprawę. - Mam sporo czasu. Twoja sowa pewnie mnie znajdzie, jeśli kiedyś będziesz chciała spotkać się na wspólne szycie. - Miała nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkają. Maria wydawała się naprawdę miłą osóbką, a Maisie bardzo chętnie poznałaby ją bliżej. Tym bardziej, że też szyła. A kto wie, może łączyło je jeszcze więcej?
- W porządku, jasne - przytaknęła, kiedy Maria postanowiła odpocząć po tańcu. W końcu trochę już wywijała, więc pewnie mogła się poczuć zmęczona.
Maisie też czuła, że zrobiło jej się ciepło po tych tańcach najpierw z Jimem, a potem z Marią. Odetchnęła głęboko, dłonią odrzucając warkocz z powrotem na plecy. Trochę umknęła jej ta cała drama z Jimem i Nealą, bo uznała, że podsłuchiwanie ich rozmowy byłoby nietaktowne, choć wydawało jej się, że chyba się kłócili. Nie słyszała jednak słów, byli zbyt daleko. Marcel zachęcił ją i Marię, żeby pomogły, skupiła więc uwagę na młodej kobiecie za płotem i podążyła za Marią, gotowa w razie potrzeby pomóc nieznajomej. Ale wyglądało na to, że Maria już poprawnie poinstruowała ją, jak przeskakiwać przez płot. Maisie w swoim życiu też robiła to nie raz, w końcu dorastała na wsi. Chodzenie po płotach czy po drzewach często jej się zdarzało w letnie dni.
- Na pewno dasz radę, to tylko na początku wydaje się trudne - zapewniła. Zawsze najgorszy pierwszy raz, prawda? Choć akurat Maisie szczęśliwie nie miała lęku wysokości, nie mogła mieć, skoro tak bardzo lubiła latać. - Jestem Maisie - przedstawiła się. Nieznajoma zapewne też była jakąś koleżanką Eve lub Aishy. Ale nim dziewczyna przeszła przez płot, coś innego najwyraźniej przyciągnęło jej uwagę. Maisie mogła przysiąc, że dostrzegła za płotem mignięcie rudej czupryny i usłyszała niepokojący dźwięk wymiotów. Zmartwiła się. Może Neala przesadziła z alkoholem? Była bardzo drobna i młoda, może nawet młodsza od niej. Zaczęła się cieszyć, że sama tak mało wypiła, bo w jej przypadku pewnie też szybko poczułaby skutki uboczne.
- Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku... - szepnęła do Marii, dostrzegła jednak, że i ona nie wyglądała najlepiej. - Z tobą też? Może rzeczywiście odpoczynek dobrze by ci zrobił.
Nie ruszyła jednak za nią, kiedy ta poszła do gramofonu. Została gdzieś na trawniku, ale była gotowa pomóc, jeśli byłaby w czymś potrzebna komukolwiek z pozostałych.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Kwaśny zapach wymiocin zmieszał się z parnym jesiennym powietrzem, a Kerstin mimowolnie zmarszczyła brwi w wyrazie pośrednim między zmartwieniem a przyganą. Jej samej zdarzyło się wypić zbyt wiele raz... lub dwa. Zwłaszcza pod wpływem towarzystwa starszej siostry i jej koleżanek. Niemniej jednak u tak młodych osób, relatywnie wczesnego wieczoru... nie wiedziała co powinna myśleć.
W pierwszej kolejności jednak jej odruchem była empatia.
- Jesteś pewna? Może pomogłaby gorzka herbata - Odpuściła dopiero wówczas, gdy na zewnątrz wyszedł też James. Uciekła od niego wzrokiem i skinęła głową z wybąkanym przywitaniem. - Hej. Przyniosłam prezent dla malutkiej - Zawahała się przy bramie, opierając na niej dłoń i odwracając się raz jeszcze.
Czy powinna odejść? Nie zdążyła jeszcze nawet przywitać się z Eve!
W pierwszej kolejności jednak jej odruchem była empatia.
- Jesteś pewna? Może pomogłaby gorzka herbata - Odpuściła dopiero wówczas, gdy na zewnątrz wyszedł też James. Uciekła od niego wzrokiem i skinęła głową z wybąkanym przywitaniem. - Hej. Przyniosłam prezent dla malutkiej - Zawahała się przy bramie, opierając na niej dłoń i odwracając się raz jeszcze.
Czy powinna odejść? Nie zdążyła jeszcze nawet przywitać się z Eve!
- My też jesteśmy rodziną. Tak mówiłaś - przypomniał, przedstawiała ich małej Gilly, jako rodzinę, bo tym właśnie byli dla siebie. Większość z nich nie miała już rodziców, rodziny, byli nią dla siebie wzajemnie. Zawsze uważał, że taka jest warta więcej, niż ta z krwi. Jemu ta z krwi nie trafiła się dobrze. - Dlatego wydaje mi się to takie wazne. I tu chyba też nie ma wyjścia. Neala przy nas będzie. Zrób to dla siebie, jeśli się uda, to nie będzie ci więcej psuło nastroju. W szczególności w dni takie jak ten. Ile można denerwować się w środku? - sparafrazował jej słowa, przecież tego nie chciała. Neala też nie. - Po cos ją tutaj zaprosilas. Nie po to, zeby zakopac topor wojenny? - Nie nadawały na tych samych falach, to oczywiste, ale obie były na skraju i obie były tym zmęczone. - Jesteś od niej starsza, i... no wiesz - Piękniejsza? Znasz nas znacznie dłużej niż ona? Wyobrażał sobie, że przy kimś takim jak Eve łatwo było utracić pewność siebie, nawet pomimo dzielącej dziewczyny przepaści klasowej. Dla Neali jej pozycja nigdy nie była wymówką, to też już pokazała. Uśmiechnął się, szeroko, kiedy przyznała, że miała krótki lont. Miała. Nie oceniał jej, bo on też miał. I Neala chyba też, do tego właśnie zmierzał. - Po prostu... trudno jest surowo oceniać błędy, które popełnia się samemu - Wyszła dziś z imprezy bez sensu, oburzona sukienką Marii, czy też faktem, że Eve pozwoliła Marii sukienkę założyć, choć Maria pewnie nawet nie pytała jej o zgodę, bo czemu by miała? Neala też ją mogła ubrać - i nikt by jej stąd nie wyrzucił. Bo miała krótki lont, który płonął intensywnie, spalając wszystko wokół siebie.
Spoważniał, gdy spytała, czy chodziło o życie Romów, czy Roma. Udawanie, że nie wie, o czym mówi, nie miało chyba najmniejszego sensu, nie była głupia.
- Romskie - odpowiedział po chwili, ze szczerym przekonaniem. Przyjaźniła się nie tylko z Jimem, przyjaźniła się też z Aishą. - Wasze - Chyba nie Romów w ogóle, bo innych nie znała. Bo innych raczej nie pozna. Wątpił, by marzyła o życiu w taborze, ale czy było coś złego w tym, że ją to ciekawiło i w tym, że chciała poznać ich świat? Był inny, był unikalny. Rozumiał to, bo żył w świecie, który był tak samo inny, ale sztuczny, pozbawiiny zasad, a przez to - lub dzieki temu - otwarty. Istniał tylko po to, by cieszyć obce oczy, a on lubił błysk tych oczu. - Nazywasz to szansą? - spytał, z zastanowieniem. Neala użyła podobnego sformułowania. Nie podobało mu się. - Brzmi to, jakby była to łaska. Możliwość, którą komuś ofiarujesz, a którą ktoś inny powinien docenić za samą propozycję. Nie zrozum mnie źle, ale czy to nie jest miłe, że kogoś ciekawi twój świat? Zwłaszcza teraz, kiedy to wszystko... jest tylko wspomnieniem. Wspomnieniem, które trudno jest pielęgnować w pojedynkę. Nie jesteś lepsza od niej, a ona nie jest lepsza od ciebie. Jesteście sobie równe. Neala jest tutaj, jest jedną z nas. - Nie uważał, żeby romska kultura była w jakimkolwiek stopniu wyższa od jego własnej. Zawsze ją szanował, poznawał powoli, stosował się do niej, kiedy z nimi przebywał. Ale został wychowany inaczej i nigdy tego nie porzucił. - To nie jest zaproszenie, kiedy strzeżesz czegoś zazdrośnie, a potem uchylasz tylko rąbka tajemnicy albo łaskawie zgadzasz się, żeby ktoś przeszedł przez drzwi. Nie na takiej gościnie polega pativ, prawda? - Neala widziała to inaczej, wierzył, ze zadna z nich nie chciala zle. Wierzył, że obie były w stanie wnieść w swoją codzienność dużo wartościowych rzeczy, jeśli tylko się do siebie przekonają, obie. Roześmiał się na jej oburzenie możliwością romskiej krwi Neali i przez chwilę obserwował ją w milczeniu, póki finalnie się nie zgodziła.
- Dziękuję - odpowiedział, z pijackim uśmiechem, uśmiechem, który został na jego twarzy, kiedy już nad nim stała.
- Nic - powtórzył, wzruszając ramieniem, bez większej emocji. - To tylko krótki lont - wyjaśnił, nieprzerwanie spoglądając jej w oczy, po czym zasmial sie glupkowato. Przecież rozmawiali o tym przez cały czas. Otworzył oczy szerzej, kiedy Eve straciła równowagę, ale nie zdążył się dźwignąć, żeby ją złapać. Był pijany, jego ruchy były powolne.
- Hej, hej... w porządku? Przepraszam... nie chciałem - wymamrotał, na wyciągniętych ramionach pomagając jej znaleźć bezpieczniejszą pozycję - na nim. - Chyba nie - odpowiedział na pytanie, czy ja puści. - Nie wiem - poprawił się, bo był pijany. - Muszę? - spytał po prostu, bo wiedziała lepiej. Zamiast tego zgiął nogi, zsuwając ją bliżej siebie. - Tęskniłem, Eve - przyznał, bo odkąd wróciła, odkąd odnalazł ją wtedy w Dolinie Godryka, nie widział jej nigdy takiej. Bliskiej. Otwartej. Bo od tamtej pory - nie czuł jej nigdy prawdziwej. Zaparł się i nie podniósł, alkohol pomagał naturalnej sile ciążenia. Spojrzenie pozostawało wbite w jej oczy, bo nie chciał tego tracić. Nie chciał jej tracić - znowu. Martwil sie o nią przez miniony miesiac, ale nie te tesknote mial na mysli. Od początku chciał z nią o tym porozmawiać, czy to był dobry moment? - Jak bardzo źle było? Martwiliśmy się. Wiem że nie mogliśmy do ciebie wejść... że potrzebowałaś spokoju. Aisha wydawała się taka wystraszona, kiedy dotarlismy...
Spoważniał, gdy spytała, czy chodziło o życie Romów, czy Roma. Udawanie, że nie wie, o czym mówi, nie miało chyba najmniejszego sensu, nie była głupia.
- Romskie - odpowiedział po chwili, ze szczerym przekonaniem. Przyjaźniła się nie tylko z Jimem, przyjaźniła się też z Aishą. - Wasze - Chyba nie Romów w ogóle, bo innych nie znała. Bo innych raczej nie pozna. Wątpił, by marzyła o życiu w taborze, ale czy było coś złego w tym, że ją to ciekawiło i w tym, że chciała poznać ich świat? Był inny, był unikalny. Rozumiał to, bo żył w świecie, który był tak samo inny, ale sztuczny, pozbawiiny zasad, a przez to - lub dzieki temu - otwarty. Istniał tylko po to, by cieszyć obce oczy, a on lubił błysk tych oczu. - Nazywasz to szansą? - spytał, z zastanowieniem. Neala użyła podobnego sformułowania. Nie podobało mu się. - Brzmi to, jakby była to łaska. Możliwość, którą komuś ofiarujesz, a którą ktoś inny powinien docenić za samą propozycję. Nie zrozum mnie źle, ale czy to nie jest miłe, że kogoś ciekawi twój świat? Zwłaszcza teraz, kiedy to wszystko... jest tylko wspomnieniem. Wspomnieniem, które trudno jest pielęgnować w pojedynkę. Nie jesteś lepsza od niej, a ona nie jest lepsza od ciebie. Jesteście sobie równe. Neala jest tutaj, jest jedną z nas. - Nie uważał, żeby romska kultura była w jakimkolwiek stopniu wyższa od jego własnej. Zawsze ją szanował, poznawał powoli, stosował się do niej, kiedy z nimi przebywał. Ale został wychowany inaczej i nigdy tego nie porzucił. - To nie jest zaproszenie, kiedy strzeżesz czegoś zazdrośnie, a potem uchylasz tylko rąbka tajemnicy albo łaskawie zgadzasz się, żeby ktoś przeszedł przez drzwi. Nie na takiej gościnie polega pativ, prawda? - Neala widziała to inaczej, wierzył, ze zadna z nich nie chciala zle. Wierzył, że obie były w stanie wnieść w swoją codzienność dużo wartościowych rzeczy, jeśli tylko się do siebie przekonają, obie. Roześmiał się na jej oburzenie możliwością romskiej krwi Neali i przez chwilę obserwował ją w milczeniu, póki finalnie się nie zgodziła.
- Dziękuję - odpowiedział, z pijackim uśmiechem, uśmiechem, który został na jego twarzy, kiedy już nad nim stała.
- Nic - powtórzył, wzruszając ramieniem, bez większej emocji. - To tylko krótki lont - wyjaśnił, nieprzerwanie spoglądając jej w oczy, po czym zasmial sie glupkowato. Przecież rozmawiali o tym przez cały czas. Otworzył oczy szerzej, kiedy Eve straciła równowagę, ale nie zdążył się dźwignąć, żeby ją złapać. Był pijany, jego ruchy były powolne.
- Hej, hej... w porządku? Przepraszam... nie chciałem - wymamrotał, na wyciągniętych ramionach pomagając jej znaleźć bezpieczniejszą pozycję - na nim. - Chyba nie - odpowiedział na pytanie, czy ja puści. - Nie wiem - poprawił się, bo był pijany. - Muszę? - spytał po prostu, bo wiedziała lepiej. Zamiast tego zgiął nogi, zsuwając ją bliżej siebie. - Tęskniłem, Eve - przyznał, bo odkąd wróciła, odkąd odnalazł ją wtedy w Dolinie Godryka, nie widział jej nigdy takiej. Bliskiej. Otwartej. Bo od tamtej pory - nie czuł jej nigdy prawdziwej. Zaparł się i nie podniósł, alkohol pomagał naturalnej sile ciążenia. Spojrzenie pozostawało wbite w jej oczy, bo nie chciał tego tracić. Nie chciał jej tracić - znowu. Martwil sie o nią przez miniony miesiac, ale nie te tesknote mial na mysli. Od początku chciał z nią o tym porozmawiać, czy to był dobry moment? - Jak bardzo źle było? Martwiliśmy się. Wiem że nie mogliśmy do ciebie wejść... że potrzebowałaś spokoju. Aisha wydawała się taka wystraszona, kiedy dotarlismy...
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Popatrzył na Kerstin podejrzliwie — nie gniewał się na nią już, przeszło mu dawno, dziś gniew ogniskował się w innym kierunku. Skinął jej głową, ale nie patrzyła na niego więc opuściła wzrok na wciąż wymiotującą Nealę. Nie szukał z nią kontaktu. Z dłoni wypadło mi kilka kosmyków, pochwycił je ponownie, zwijając w jedną dłoń i opierając jej na karku, drugą wyciągnął z kieszeni bawełnianą chustkę do nosa, czystą. Podstawił Weasley, by mogła wyciągnąć po nią rękę, kiedy skurcze żołądka przestaną nią szarpać w spazmach.
— Jest eee... w ogrodzie. Z Eve. I... resztą chyba — Wymamrotał z dwoma krótkimi pauzami na wymiotowanie Neali, które i tak by go zagłuszyło podczas mówienia. Wspomnienie o tym, że przyniosła coś dla dziecka sprawiło, że podniósł na nią wzrok. — To miłe z twojej strony. Kerstin... — Zaczął robiąc kolejną pauzę na wymioty. — Przepraszam za tamto. Tamto na plaży... Nie powinienem był tak mówić. Thomas... — Chciał jej powiedzieć, że zniknął i jemu też było ciężko z tego powodu, ale zaraz potem przypomniał sobie jak mu dopiekła z powodu dziecka. I dziś ten dzień był taki koszmarny głównie z tego powodu, że miała rację, a on zał sobie z tego sprawę. — Poszło? — spytał lekko nachylając się w stronę Neali, gdy się odezwała. — Chodź, wytańczysz to i ci przejdzie — zaproponował. – Herbata ci dobrze zrobi — może Kerstin miała rację, nie wiedział. Napewno jako kobieta znała się na tym lepiej. On by to zapił alkoholem.
— Jest eee... w ogrodzie. Z Eve. I... resztą chyba — Wymamrotał z dwoma krótkimi pauzami na wymiotowanie Neali, które i tak by go zagłuszyło podczas mówienia. Wspomnienie o tym, że przyniosła coś dla dziecka sprawiło, że podniósł na nią wzrok. — To miłe z twojej strony. Kerstin... — Zaczął robiąc kolejną pauzę na wymioty. — Przepraszam za tamto. Tamto na plaży... Nie powinienem był tak mówić. Thomas... — Chciał jej powiedzieć, że zniknął i jemu też było ciężko z tego powodu, ale zaraz potem przypomniał sobie jak mu dopiekła z powodu dziecka. I dziś ten dzień był taki koszmarny głównie z tego powodu, że miała rację, a on zał sobie z tego sprawę. — Poszło? — spytał lekko nachylając się w stronę Neali, gdy się odezwała. — Chodź, wytańczysz to i ci przejdzie — zaproponował. – Herbata ci dobrze zrobi — może Kerstin miała rację, nie wiedział. Napewno jako kobieta znała się na tym lepiej. On by to zapił alkoholem.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Z ulgą przyjęła zrozumienie Maisie, tym bardziej, że nie chciała wchodzić w ten temat dalej. Nie potrafiła kłamać, nie robiła tego w żaden sposób dobrze i starała się unikać jak ognia — dlatego też paradoksalnie ucieszyła się ze swego pogarszającego się stanu. Wymówka nie była wymówką, gdy była prawdą. Wtedy zmieniała się w wyjaśnienie.
Po ześlizgnięciu się ze stołu postanowiła, że nie pozwoli swemu pogarszającemu się humorowi na ujawnienie. Że była na tej zabawie dla Gilly i dla Eve, i dla nich wszystkich, bo mieli być rodziną, a na rodzinie przecież jej zależało. Nie zrobi sceny, nie zniknie bez słowa, potrzebowała przecież tylko trochę zawziąć się w sobie, to przejdzie, wszystko przejdzie.
Ale nie przeszło. Siedziała przy gramofonie sama, skąd miała lepszy widok na Marcela i Eve. Cieszyła się, że się dogadują, byli przecież przyjaciółmi, a przynajmniej Jim z Marcelem, więc czemu nie miał mieć dobrych relacji z jego żoną? Leżenie na trawie to jedno, otworzyła oczy szerzej, gdy zamiast powstać, Eve upadła na niego. Zamiast powstać jednak, Eve usiadła na udach chłopaka, a on później przyciągnął ją do siebie. I to wszystko w rytm jej ulubionej piosenki. Jej przyjaciółka, która chyba widziała, jak Maria zebrała się w sobie, by pocałować blondyna. Wiedziała, ile wysiłku kosztowało ją przełamanie bariery nieśmiałości, jak bardzo w siebie nie wierzyła i jak bardzo musiała się cieszyć, gdy jej zaloty zostały odwzajemnione. Poczuła mocny ucisk w sercu, w oczach zakręciły się łzy — nie słyszała, o czym rozmawiali, ale widziała, że Marcel się śmieje, dobrze bawi, a Eve nie podejmuje nawet prób, by z niego zejść. Poczuła suchość w ustach, jedna z nóg zaczęła trząść się szybciej. Nie. Cokolwiek się działo, nie mogła zrobić sceny. Jakkolwiek oburzająca była dla niej właściwie podwójna zdrada — bo kto by pomyślał, że Eve i Marcel będą tak się zachowywać, gdy Jim był obok, na imprezie dla małej dziewczynki — wiedziała, że musi udawać. Udawać, że jest dobrze, aż tak właśnie będzie. Co ona, głupia, sobie myślała? Marcel był przystojnym chłopakiem, sama popchnęła go w ramiona pięknej Eve. Piękniejszej od niej samej, lepiej tańczącej, temperamentnej i opiekuńczej, pochodzącej z innego świata, niż głupia, brzydka Maria. Siostry miały rację.
Nie mogła tylko pozwolić tej scenie zrujnować jej ulubionej piosenki. Postanowiła bawić się — dosłownie — do upadłego. Niech wali się świat, niech spadnie druga kometa, nawet na nią samą, ale nie zapłacze. Nigdy, nigdy!
Wstała z trawy, choć nie przeszła na środek ogrodu od razu. Najpierw zahaczyła o stół, zjadła kawałek wiśniowego ciasta, który zaraz zapiła dużym łykiem Mocarza. Butelka została odstawiona ze szczękiem na blat. Będzie tą, za którą wzdycha Bambino, choćby pijana, a może przede wszystkim dlatego. Nie pokaże, że właśnie została dotknięta do żywego, nie teraz. Porozmawia z Eve później, najlepiej rano. Nie chciała psuć jej przyjęcia, nawet jeżeli zachowywała się w najlepszym stopniu wątpliwie.
Wystąpiła wreszcie na ten fragment trawnika, który został ich prowizorycznym parkietem, przywołując w myślach wszystkie taneczne zajęcia, które podglądała niegdyś w Beauxbatons i w których brała udział. Podlana Mocarzem pewność siebie pomogła w rozpoczęciu tańca. Dłonie sunęły od ud do bioder, na których wreszcie się oparły, gdy zakołysała nimi, intensywnie spoglądając w stronę Eve i Marcela, w szczególności pragnąc złapać jego spojrzenie. Tylko na moment, bo przecież nie przejmowała się nimi wcale, chciała tylko, żeby teraz ją zauważył. Dłonie powędrowały w górę, od talii aż do szyi, gdy biodra w dalszym ciągu poruszały się w rytm muzyki. Dopiero, gdy ręce wyprostowały się zupełnie nad jej głową, opuściła je gwałtownie, wprawiając się tym samym w obrót, który równie gwałtownie zatrzymała, aby wypchnąć nogę do przodu, jak widziała to kiedyś u jednej z dziewcząt. To jej ulubiona piosenka, i jej samotny taniec; robiła to dla siebie, tym bardziej pewna swego postanowienia, im bardziej wysychały mokre dotychczas kąciki oczu. Niech się dzieje, co chce, nie zamierzała teraz zwracać uwagi na nic i na nikogo.
Po ześlizgnięciu się ze stołu postanowiła, że nie pozwoli swemu pogarszającemu się humorowi na ujawnienie. Że była na tej zabawie dla Gilly i dla Eve, i dla nich wszystkich, bo mieli być rodziną, a na rodzinie przecież jej zależało. Nie zrobi sceny, nie zniknie bez słowa, potrzebowała przecież tylko trochę zawziąć się w sobie, to przejdzie, wszystko przejdzie.
Ale nie przeszło. Siedziała przy gramofonie sama, skąd miała lepszy widok na Marcela i Eve. Cieszyła się, że się dogadują, byli przecież przyjaciółmi, a przynajmniej Jim z Marcelem, więc czemu nie miał mieć dobrych relacji z jego żoną? Leżenie na trawie to jedno, otworzyła oczy szerzej, gdy zamiast powstać, Eve upadła na niego. Zamiast powstać jednak, Eve usiadła na udach chłopaka, a on później przyciągnął ją do siebie. I to wszystko w rytm jej ulubionej piosenki. Jej przyjaciółka, która chyba widziała, jak Maria zebrała się w sobie, by pocałować blondyna. Wiedziała, ile wysiłku kosztowało ją przełamanie bariery nieśmiałości, jak bardzo w siebie nie wierzyła i jak bardzo musiała się cieszyć, gdy jej zaloty zostały odwzajemnione. Poczuła mocny ucisk w sercu, w oczach zakręciły się łzy — nie słyszała, o czym rozmawiali, ale widziała, że Marcel się śmieje, dobrze bawi, a Eve nie podejmuje nawet prób, by z niego zejść. Poczuła suchość w ustach, jedna z nóg zaczęła trząść się szybciej. Nie. Cokolwiek się działo, nie mogła zrobić sceny. Jakkolwiek oburzająca była dla niej właściwie podwójna zdrada — bo kto by pomyślał, że Eve i Marcel będą tak się zachowywać, gdy Jim był obok, na imprezie dla małej dziewczynki — wiedziała, że musi udawać. Udawać, że jest dobrze, aż tak właśnie będzie. Co ona, głupia, sobie myślała? Marcel był przystojnym chłopakiem, sama popchnęła go w ramiona pięknej Eve. Piękniejszej od niej samej, lepiej tańczącej, temperamentnej i opiekuńczej, pochodzącej z innego świata, niż głupia, brzydka Maria. Siostry miały rację.
Nie mogła tylko pozwolić tej scenie zrujnować jej ulubionej piosenki. Postanowiła bawić się — dosłownie — do upadłego. Niech wali się świat, niech spadnie druga kometa, nawet na nią samą, ale nie zapłacze. Nigdy, nigdy!
Wstała z trawy, choć nie przeszła na środek ogrodu od razu. Najpierw zahaczyła o stół, zjadła kawałek wiśniowego ciasta, który zaraz zapiła dużym łykiem Mocarza. Butelka została odstawiona ze szczękiem na blat. Będzie tą, za którą wzdycha Bambino, choćby pijana, a może przede wszystkim dlatego. Nie pokaże, że właśnie została dotknięta do żywego, nie teraz. Porozmawia z Eve później, najlepiej rano. Nie chciała psuć jej przyjęcia, nawet jeżeli zachowywała się w najlepszym stopniu wątpliwie.
Wystąpiła wreszcie na ten fragment trawnika, który został ich prowizorycznym parkietem, przywołując w myślach wszystkie taneczne zajęcia, które podglądała niegdyś w Beauxbatons i w których brała udział. Podlana Mocarzem pewność siebie pomogła w rozpoczęciu tańca. Dłonie sunęły od ud do bioder, na których wreszcie się oparły, gdy zakołysała nimi, intensywnie spoglądając w stronę Eve i Marcela, w szczególności pragnąc złapać jego spojrzenie. Tylko na moment, bo przecież nie przejmowała się nimi wcale, chciała tylko, żeby teraz ją zauważył. Dłonie powędrowały w górę, od talii aż do szyi, gdy biodra w dalszym ciągu poruszały się w rytm muzyki. Dopiero, gdy ręce wyprostowały się zupełnie nad jej głową, opuściła je gwałtownie, wprawiając się tym samym w obrót, który równie gwałtownie zatrzymała, aby wypchnąć nogę do przodu, jak widziała to kiedyś u jednej z dziewcząt. To jej ulubiona piosenka, i jej samotny taniec; robiła to dla siebie, tym bardziej pewna swego postanowienia, im bardziej wysychały mokre dotychczas kąciki oczu. Niech się dzieje, co chce, nie zamierzała teraz zwracać uwagi na nic i na nikogo.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Yhym. - potwierdziłam, chociaż wcale yhym nie było co zaraz zaprezentowałam. Ale to nic. Zamknęłam oczy. Bolało mnie wszystko. - To żołądek. - wyrzuciłam jeszcze bo mi się przypomniało, że to nie na wątrobie było a w żołądku. Do Jima. Chociaż nadal się do niego nie odzywałam. Znaczy nie miałam, ale złamałam to od razu bo zapomniałam. Milczałam kiedy coś tam rozmawiali nie próbując ich nawet słuchać za bardzo. Wyprostowałam się w końcu, jakimś cudem najpierw uderzając głową w brodę Jima bo zachwiało mnie do przodu i stanęłam po nią. A potem wyprostowałam się, z mokrymi od łez policzkami i czerwonymi oczami. Spojrzałam na Kesrtin. - Neala - przedstawiłam się ale chociaż próbowałam nie umiałam się uśmiechnąć bolało mnie wszystko, najmocniej duma i serce. - Tak. Idę tańczyć. - postanowiłam, ale nie z nim. Odwróciłam się chwiejnie, ruszając do do domu. Torbę zrzucając gdzieś przy wejściu, zostawiając tam też buty z przyzwyczajenia chyba że tak w swoim robiłam. Weszłam do kuchni, żeby napić się wody. I piłam, piłam. A potem stanęłam w wejściu do ogrodu i co, tak sama? Rozejrzałam się, dostrzegłam Maisie i Eve na… zmarszczyłam brwi - co jest? Podeszłam do stołu, potrzebowałam zajeść to wszystko. Więc złapałam za placek z wiśnią. Ale mój wzrok przyciągnęła Maria patrzyłam na nią przez chwilę. Co to było? Zeszłam a potem krok drugi, trzeci znajdując się przy niej nadal chwiejnym krokiem. - Co to jest? Ten taniec. - zapytałam jej, marszcząc brwi trochę. Nie znałam go. - Podoba mi się. - orzekłam wspaniałomyślnie pijacko. Potaknęłam głową. Sprawa z pudrem się rozmyła. - Nauczysz mnie? - zapytałam nie patrząc na nikogo więcej. Trawa pod stopami była przyjemnie zimna.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zaklął w myśli, kiedy walnęła go nieświadomie głową w brodę. Zęby zadzwoniły o siebie, złapał się za żuchwę i westchnął, przymykając oczy na chwilę. Oddychał powoli. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Złożył w palcach chustkę, której od niego nie przyjęła i schował ją z powrotem do kieszeni spodni, zerkając na Kerstin.
— Chodź, zaprowadzę cię — zaoferował jej, choć znała ten dom już pewnie dość dobrze, bywała tu z Thomasem. Miał nadzieję, że nie spyta o podarowaną im kurę. Ruchem dłoni wskazał jej kierunek, ale omijając plamy w trawie przeszedł przez furtkę pierwszy, wiedząc, że kobieta szła za nim. Przez dom do kuchni, śladem za Nealą, ale nie na tyle, by zdążyć choćby złapać ją wzrokiem. Wyszedł do ogrodu, pierwsze co rzuciło mu się w oczy to zmysłowy taniec Marii. Uniósł brew na myśl, że samotny. Neala ruszyła w jej kierunku, nie widział nigdzie Aishy, ale na trawie za to dostrzegł Marcela i siedzącą na nim w dość dwuznacznej pozycji Eve. I chyba nie wiedział, co myśleć o tym. Mało dziś rozumiał. Po chwilowym zawahaniu, zwolnieniu kroku, obrócił się na Kerstin i podszedł do pary na trawie.
— Kerstin wpadła — zakomunikował, spoglądając wpierw na Marcela z góry, potem na Eve. Rzuciłby jakimś niewybrednym komentarzem, ale nastrój siadł. — Przyniosę ci coś do picia — zaproponował blondynce, przechodząc przez Marcela okrakiem ruszył do stołu, skąd zwinął butelkę Mocarza i jeden, przechodni kieliszek. Wrócił do nich, po drodze spoglądając na tańczącą Marię i Nealę. Napełnił kieliszek i podał Kerstin. — Pijesz do dna, a potem polewasz komuś. Możesz wznieść toast jeśli chcesz — Uśmiechnął się lekko. — A tobie nalać do pyska? Otwieraj — Spojrzał na Marcela z góry. — Maria? Chodźcie! Pijemy! — Obrócił się do tańczących dziewczyn i Maisie i rozłożył ręce zachęcająco, jakby oferował darmowe przytulanie. W dłoni trzymał butelkę. Gorycz rozmowy sprzed chwili wypełniała mu usta, ale w życie nauczyło go dobrze kłamać. Uśmiechnął się więc szeroko przy tym.
— Chodź, zaprowadzę cię — zaoferował jej, choć znała ten dom już pewnie dość dobrze, bywała tu z Thomasem. Miał nadzieję, że nie spyta o podarowaną im kurę. Ruchem dłoni wskazał jej kierunek, ale omijając plamy w trawie przeszedł przez furtkę pierwszy, wiedząc, że kobieta szła za nim. Przez dom do kuchni, śladem za Nealą, ale nie na tyle, by zdążyć choćby złapać ją wzrokiem. Wyszedł do ogrodu, pierwsze co rzuciło mu się w oczy to zmysłowy taniec Marii. Uniósł brew na myśl, że samotny. Neala ruszyła w jej kierunku, nie widział nigdzie Aishy, ale na trawie za to dostrzegł Marcela i siedzącą na nim w dość dwuznacznej pozycji Eve. I chyba nie wiedział, co myśleć o tym. Mało dziś rozumiał. Po chwilowym zawahaniu, zwolnieniu kroku, obrócił się na Kerstin i podszedł do pary na trawie.
— Kerstin wpadła — zakomunikował, spoglądając wpierw na Marcela z góry, potem na Eve. Rzuciłby jakimś niewybrednym komentarzem, ale nastrój siadł. — Przyniosę ci coś do picia — zaproponował blondynce, przechodząc przez Marcela okrakiem ruszył do stołu, skąd zwinął butelkę Mocarza i jeden, przechodni kieliszek. Wrócił do nich, po drodze spoglądając na tańczącą Marię i Nealę. Napełnił kieliszek i podał Kerstin. — Pijesz do dna, a potem polewasz komuś. Możesz wznieść toast jeśli chcesz — Uśmiechnął się lekko. — A tobie nalać do pyska? Otwieraj — Spojrzał na Marcela z góry. — Maria? Chodźcie! Pijemy! — Obrócił się do tańczących dziewczyn i Maisie i rozłożył ręce zachęcająco, jakby oferował darmowe przytulanie. W dłoni trzymał butelkę. Gorycz rozmowy sprzed chwili wypełniała mu usta, ale w życie nauczyło go dobrze kłamać. Uśmiechnął się więc szeroko przy tym.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
Ostatnio zmieniony przez James Doe dnia 19.05.24 13:58, w całości zmieniany 1 raz
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wzruszyła leciutko ramieniem w odpowiedzi na przeprosiny Jamesa. Niepewny uśmiech na jej ustach przygaszony był przez niepewność i zmartwienie stanem Neali. Gdy dziewczyna się przedstawiła Kerstin od razu też zrobiła to samo usilnie próbując sobie przypomnieć skąd kojarzy jej twarz - ale nic konstruktywnego nie przyszło jej do głowy.
- Przywitam się z Eve i może pójdę - bąknęła, bo i James nie pachniał najlepiej, ale zdawał się przynajmniej łagodniejszy i spokojniejszy niż podczas ich ostatniego spotkania.
Wchodząc w głąb ogrodu napotkała widoki na które nie była gotowa. Młoda blondynka stała na stoliku wykonując taniec, który odmalował na policzkach Kerry rumieniec zażenowania. Sunące po ciele dłonie wydawały jej się wyjątkowo obsceniczne i nieprzystające dziewczynom.
- Gdzie zostawiłaś moją paczkę? - zapytała z cieniem nerwowości, bo przecież podała ją Marii pezez płot. - Uważaj, żebyś nie spadła! - dodała też dla czystego sumienia chociaż po prawdzie to zemdliło ją nieco i czuła się wyjątkowo nie na miejscu. Może dlatego że byla trzeźwa. - Widziałaś moją paczkę? - zwróciła się do dziewczyny stojącej obok (Maisie).
Mdlący był także widok koleżanki na kolanach Marcela. Czy ona siedziała mu na udach? Albo wyżej? Boże Wszechmogący, jak miała do nich podejść? Czerwona jak burak i z dziwnie pustym odczuciem w nadbrzuszu odwróciła się do dwójki plecami.
- Gdzie jest Marcia? - spytała słabym głosem, zmartwiona tym, że wszyscy wydawali się dobrze bawić a dziecka w tym wszystkim nie było. Wzięła głęboki oddech i zmusiła się do tego, żeby odwrócić się znów w stronę Eve i uśmiechnąć z wyraźnym trudem. Kącik ust drżał jej konwulsyjnie. - Przyniosłam prezent dla małej. Wszystko z nią w porządku?
Rozchyliła usta gdy James wetknął jej kieliszek w dłoń. Spojrzała na alkohol i powąchała go ostrożnie, momentalnie marszcząc brwi.
- Co to? - spytała cicho.
- Przywitam się z Eve i może pójdę - bąknęła, bo i James nie pachniał najlepiej, ale zdawał się przynajmniej łagodniejszy i spokojniejszy niż podczas ich ostatniego spotkania.
Wchodząc w głąb ogrodu napotkała widoki na które nie była gotowa. Młoda blondynka stała na stoliku wykonując taniec, który odmalował na policzkach Kerry rumieniec zażenowania. Sunące po ciele dłonie wydawały jej się wyjątkowo obsceniczne i nieprzystające dziewczynom.
- Gdzie zostawiłaś moją paczkę? - zapytała z cieniem nerwowości, bo przecież podała ją Marii pezez płot. - Uważaj, żebyś nie spadła! - dodała też dla czystego sumienia chociaż po prawdzie to zemdliło ją nieco i czuła się wyjątkowo nie na miejscu. Może dlatego że byla trzeźwa. - Widziałaś moją paczkę? - zwróciła się do dziewczyny stojącej obok (Maisie).
Mdlący był także widok koleżanki na kolanach Marcela. Czy ona siedziała mu na udach? Albo wyżej? Boże Wszechmogący, jak miała do nich podejść? Czerwona jak burak i z dziwnie pustym odczuciem w nadbrzuszu odwróciła się do dwójki plecami.
- Gdzie jest Marcia? - spytała słabym głosem, zmartwiona tym, że wszyscy wydawali się dobrze bawić a dziecka w tym wszystkim nie było. Wzięła głęboki oddech i zmusiła się do tego, żeby odwrócić się znów w stronę Eve i uśmiechnąć z wyraźnym trudem. Kącik ust drżał jej konwulsyjnie. - Przyniosłam prezent dla małej. Wszystko z nią w porządku?
Rozchyliła usta gdy James wetknął jej kieliszek w dłoń. Spojrzała na alkohol i powąchała go ostrożnie, momentalnie marszcząc brwi.
- Co to? - spytała cicho.
— Domowa nalewka, robiliśmy z Marcelem. Ale nie popijaj jej piwem — odpowiedział od razu dziewczynie i zaczesał z czoła mokre włosy na bok. — Jabłka, cukier, odrobina alkoholu — skłamał, ale uśmiechnął się przy tym niewinnie. Alkohol był mocny, palił w gardło jak wódka, ale ostrość łagodziła słodycz owoców.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
Szybka odpowiedź