23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom Bathildy Bagshot
Ogród i inne pomieszczenia domu, jeśli potrzeba
23 IX '58 Bękarty
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
- Nie wiem czy powinnam. Nikt tu nie jest trzeźwy, James - powiedziała bardzo cicho, rozglądając się nerwowo. Może źle to wszystko interpretowała? Może mała była w domu pod opieką (trzeźwej) Aishy. Dorośli mieli prawo czasem się zabawić, ale... - Na pewno się nie upiję? Muszę wrócić do domu za godzinę, wiesz.
Czy wszyscy na pewno tu byli dorośli? Eve, James, Marcel tak, ale nie znała pozostalych dziewcząt. Nie mówiąc o tym że zachowywanie się tak jak Eve i Maria przy chłopcach przekraczało wszelkie granice. Kerstin zdarzyło się upić, fakt. Ale nigdy przy chłopcach!
Czy wszyscy na pewno tu byli dorośli? Eve, James, Marcel tak, ale nie znała pozostalych dziewcząt. Nie mówiąc o tym że zachowywanie się tak jak Eve i Maria przy chłopcach przekraczało wszelkie granice. Kerstin zdarzyło się upić, fakt. Ale nigdy przy chłopcach!
– Ja jestem trzeźwy — odpowiedział, może nie będąc wcale tak daleko od prawdy. Był wcześniej bardzo pijany, ale rozmowa z Nealą, cała ta awantura — a może raczej trzymanie głowy pod bieżąca wodą pomogły mu ochłonąć. — Ktoś musi być odpowiedzialny przy zgrai pijących nastolatków — westchnął teatralnie. — Jest tutaj, z mamusią i tatusiem — powiedział siląc się na przesłodzony głos. — Drugim tatą. — Wskazał na kosz z dzieckiem leżący obok Eve i Marcela. — Po jednym, dwóch, trzech napewno nie. Wrócisz do dom trzeźwa jak dziecko — Gdyby miał nos z drewna urósłby na kilkanaście cali, ale na szczęście był prawdziwym chłopcem.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Rozumiała, że czasem nie miało się na coś nastroju, zresztą, może kiedyś będą mieć jeszcze okazję by się lepiej poznać, pogadać o szyciu, a może nawet wspólnie coś stworzyć. Zajęła się więc czymś innym, w końcu cały czas coś się działo. Podeszła w którymś momencie do stołu i poczęstowała się kawałkiem ciasta. A Maria najwyraźniej nie czuła się tak źle, skoro była w stanie dalej tańczyć. Maisie nigdy nie widziała takiego tańca, i nie spodziewała się po Marii takich zmysłowych ruchów (bo sprawiała wcześniej wrażenie raczej nieśmiałej i spokojnej), ale może to alkohol dodawał śmiałości i pozbawiał zwykłych, codziennych barier, które sami na siebie nakładali, żeby nie odstawać od społecznych norm. W każdym razie Maisie nie miałaby odwagi tańczyć w ten sposób przy chłopcach, no chyba że by naprawdę dużo wypiła. A po wytrzeźwieniu pewnie poczułaby zawstydzenie. Ale że nie znała myśli i dylematów Marii, to nie wiedziała, dlaczego to robiła.
Przeniosła spojrzenie na blondynkę (Kerry), która niedawno przyszła.
- Paczka? - zapytała, ale zaraz sobie przypomniała, że dziewczyna przerzucała coś przez płot zanim podjęła próbę przejścia, przerwaną kiedy dostrzegła problemy Neali. - Ach, pewnie tam dalej leży... Poczekaj, przyniosę ją... - pobiegła w stronę płotu i szybko przyniosła pakunek, zwracając go blondynce.
Jim znowu kusił alkoholem, była tu chyba najtrzeźwiejsza z towarzystwa nie licząc nowo przybyłej, więc może nic się nie stanie, jeśli znowu odrobinkę skosztuje, tym bardziej, że zjadła w międzyczasie trochę ciasta. Ale czy na pewno powinni tak dużo pić na przyjęciu poświęconym małej dziewczynce? Gdzie ona teraz właściwie była? Wcześniej widziała ją leżącą spokojnie w koszu w miejscu poza zasięgiem tańczących. Podeszła jednak do Jima i reszty.
Przeniosła spojrzenie na blondynkę (Kerry), która niedawno przyszła.
- Paczka? - zapytała, ale zaraz sobie przypomniała, że dziewczyna przerzucała coś przez płot zanim podjęła próbę przejścia, przerwaną kiedy dostrzegła problemy Neali. - Ach, pewnie tam dalej leży... Poczekaj, przyniosę ją... - pobiegła w stronę płotu i szybko przyniosła pakunek, zwracając go blondynce.
Jim znowu kusił alkoholem, była tu chyba najtrzeźwiejsza z towarzystwa nie licząc nowo przybyłej, więc może nic się nie stanie, jeśli znowu odrobinkę skosztuje, tym bardziej, że zjadła w międzyczasie trochę ciasta. Ale czy na pewno powinni tak dużo pić na przyjęciu poświęconym małej dziewczynce? Gdzie ona teraz właściwie była? Wcześniej widziała ją leżącą spokojnie w koszu w miejscu poza zasięgiem tańczących. Podeszła jednak do Jima i reszty.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Mówiłam.- potwierdziła mu, chociaż wcale nie musiała. Zacisnęła usta w wąską kreskę, kiedy wykorzystywał jej własne słowa przeciwko niej. Miał rację w jakimś stopniu, ale co z tego.- Jeżeli miałabym zrobić to dla siebie, to powinnam zacząć traktować ją jak powietrze, jakby nie istniała. Wtedy będzie najlepiej.- odparła, a w głosie na chwilę zabrzmiała surowość.- Będzie przy nas, póki się nie znudzi takim towarzystwem albo rodzina nie zabroni jej. Wiesz dobrze, że nie jesteśmy towarzystwem dla niej. Prawie każdy z nas.- rzuciła, czując, jak gorzko dla niej samej smakowały te słowa.
- Może i dlatego, ale widzisz, jak mi to wyszło? – nie wyszło ani trochę. Wszystko nadal było tak samo pochrzanione i nie wyglądało na to, aby miało się naprostować. Zakopywanie topora wojennego po prostu nie działało, bo kiedy rozwiązywał się jeden problem, to tworzył kolejny.
- Starsza i... co? Jaka? – nie rozumiała, co chciał jej właśnie powiedzieć.
Wzruszyła lekko ramieniem, kiedy wspomniał o ocenieniu własnych błędów. Trudno, ale się dało. Sama to zrobiła, nawet jeśli nie było łatwo i przyjemnie.
Patrzyła na niego, akurat, kiedy spoważniał. Gdyby odpowiedział od razu, nie uwierzyłaby mu, zrzuciła to na kłamstwo, które wciskał jej dla uspokojenia. Jednak chwila ciszy z jego strony, nadała autentyczności kolejnym słowom. Może wiedział lepiej, patrzył na to przecież z boku, bez całej gamy przeszkadzających emocji, które ją doprowadzały do granic.
Słuchała go, spijała każde słowo, czując jakiś zaskakujący spokój w trakcie rozmowy, nawet jeśli temat schodził na dość wrażliwy grunt.
- To miłe, bo skrajnie rzadkie. Ludzi na ogół nie interesuje nasz świat, uznają to za gorsze, ale przecież o tym wiesz.- musiał mieć ta świadomość, bo był blisko z Doe, bo znał ich tabor.- Może patrzyłabym na to inaczej, gdybym wierzyła w jej ciekawość, ale nie wierzę. Chce poznać ten świat, ale kiedy ma możliwość, odrzuca. Mogę pokazać jej wszystko, jeżeli chce. Barwy tej kultury, jej smaki, dźwięki i inność, bo jest bardzo inna od tego, co ona zna... ale dostanie wszystko, a nie to, co łaskawej pani w danej chwili się spodoba, a co odrzuci, bo wmówi sobie, że tu jej nie chcę, tam też nie, a coś innego godzi w jej dumę.- nadal nie była przekonana, by podjąć próbę. Uważała to za stratę czasu, który mogła spożytkować lepiej z ludźmi, którzy byli jej bliscy.- I nie czuję się lepsza od niej i nigdy nie czułam, Marcel. Jestem cyganką, wiem gdzie moje miejsce.- skrzywiła się. Zerknęła na niego, gdy odwołał się do pativ i był to prawie jak cios poniżej pasa.- Okropny jesteś.- rzuciła i przewróciła oczami, ale w kącikach jej ust zamajaczył uśmieszek. Był okropny, bo wiedział do czego się odwoływać, znał ich prawa, tradycje, ten świat.
Spojrzała na niego uważniej, gdy padło dziękuję.
- Obym i ja mogła ci kiedyś podziękować.- za to, że ją namówił. Nie sądziła, aby do tego doszło, ale może się myliła.
Stojąc nad nim, pozostawała nieświadoma, że ktoś ich obserwuje. Spogląda na śmiałe poczynania, które nabierały tylko gorszego wydźwięku.
- I myślisz, że dobrze jest dać mu zapalić się? – pokręciła głową, sama nieprzekonana do tego, ale póki trzymał jej dłonie, nie miała więcej do powiedzenia.
Ciemne tęczówki nabrały tylko więcej dezaprobaty, kiedy dotarło do niego, co zrobił.
- Spokojnie, przeżyje.- rzuciła jedynie, zerkając na jego twarz.- Obym tylko nie skończyła z siniakami na kolanach.- rąbnęła konkretnie, ale poza pierwszą dawką bólu, nie czuła go bardziej. Nie była pijana, by alkohol mógł znieczulić ją, więc chyba nie było źle.
Prychnęła, gdy miotał się w tym, czy ją puścić.- Powinieneś.- odparła, ale nie szarpała się. Opuściła powoli dłonie, przedramiona opierając o swoje uda.
Otworzyła szerzej oczy, kiedy zgiął nogi i zsunął ją bardziej na swoje biodra.
- Marcel! – syknęła cicho. Wiedziała dobrze, jak dwuznaczna była to pozycja i jak bardzo nie powinna mieć miejsca.- Też za tobą tęsknię, Marc, ale to chyba nie najlepszy moment na takie wyznania.- dodała. Brakowało jej go, a ta rozmowa tylko bardziej ją w tym uświadamiała. Nie chciała już więcej budować dystansu między nimi. Spięła się, słysząc o czym mówił i naprawdę nie chcąc tego tematu podejmować dziś. Wybawieniem okazał się James, który nagle pojawił się obok. Uniosła na niego wzrok, czując się trochę, jak przyłapana.
- Wiem.- odparła, bo widziała ją już wcześniej i podeszłaby do niej, gdyby nie została zatrzymana.
Przeniosła spojrzenie na Kerstin, czując, że na jej policzki i dekolt zaczyna wpełzać rumieniec.
- Tutaj.- skinięciem wskazała na wiklinowy kosz w którym otulona kocykiem spała Djilia. Niczego nieświadoma.- Wszystko z nią w porządku.- dodała odrobinę nerwowo.
Wróciła z uwagą do Marcela, gdy myśli nadgoniły w jakiej absurdalnej pozycji się znajdowała przez niego.- Teraz musisz już puścić.- poruszyła rękoma, chcąc się oswobodzić i będąc gotową dźwignąć się na nogi w każdej chwili. Wierciła się lekko, niezadowolona z tego, co się dzieje.- Marcel, noooo...- przeciągnęła desperacko, bo nie chciała siedzieć mu na biodrach dalej.
- Może i dlatego, ale widzisz, jak mi to wyszło? – nie wyszło ani trochę. Wszystko nadal było tak samo pochrzanione i nie wyglądało na to, aby miało się naprostować. Zakopywanie topora wojennego po prostu nie działało, bo kiedy rozwiązywał się jeden problem, to tworzył kolejny.
- Starsza i... co? Jaka? – nie rozumiała, co chciał jej właśnie powiedzieć.
Wzruszyła lekko ramieniem, kiedy wspomniał o ocenieniu własnych błędów. Trudno, ale się dało. Sama to zrobiła, nawet jeśli nie było łatwo i przyjemnie.
Patrzyła na niego, akurat, kiedy spoważniał. Gdyby odpowiedział od razu, nie uwierzyłaby mu, zrzuciła to na kłamstwo, które wciskał jej dla uspokojenia. Jednak chwila ciszy z jego strony, nadała autentyczności kolejnym słowom. Może wiedział lepiej, patrzył na to przecież z boku, bez całej gamy przeszkadzających emocji, które ją doprowadzały do granic.
Słuchała go, spijała każde słowo, czując jakiś zaskakujący spokój w trakcie rozmowy, nawet jeśli temat schodził na dość wrażliwy grunt.
- To miłe, bo skrajnie rzadkie. Ludzi na ogół nie interesuje nasz świat, uznają to za gorsze, ale przecież o tym wiesz.- musiał mieć ta świadomość, bo był blisko z Doe, bo znał ich tabor.- Może patrzyłabym na to inaczej, gdybym wierzyła w jej ciekawość, ale nie wierzę. Chce poznać ten świat, ale kiedy ma możliwość, odrzuca. Mogę pokazać jej wszystko, jeżeli chce. Barwy tej kultury, jej smaki, dźwięki i inność, bo jest bardzo inna od tego, co ona zna... ale dostanie wszystko, a nie to, co łaskawej pani w danej chwili się spodoba, a co odrzuci, bo wmówi sobie, że tu jej nie chcę, tam też nie, a coś innego godzi w jej dumę.- nadal nie była przekonana, by podjąć próbę. Uważała to za stratę czasu, który mogła spożytkować lepiej z ludźmi, którzy byli jej bliscy.- I nie czuję się lepsza od niej i nigdy nie czułam, Marcel. Jestem cyganką, wiem gdzie moje miejsce.- skrzywiła się. Zerknęła na niego, gdy odwołał się do pativ i był to prawie jak cios poniżej pasa.- Okropny jesteś.- rzuciła i przewróciła oczami, ale w kącikach jej ust zamajaczył uśmieszek. Był okropny, bo wiedział do czego się odwoływać, znał ich prawa, tradycje, ten świat.
Spojrzała na niego uważniej, gdy padło dziękuję.
- Obym i ja mogła ci kiedyś podziękować.- za to, że ją namówił. Nie sądziła, aby do tego doszło, ale może się myliła.
Stojąc nad nim, pozostawała nieświadoma, że ktoś ich obserwuje. Spogląda na śmiałe poczynania, które nabierały tylko gorszego wydźwięku.
- I myślisz, że dobrze jest dać mu zapalić się? – pokręciła głową, sama nieprzekonana do tego, ale póki trzymał jej dłonie, nie miała więcej do powiedzenia.
Ciemne tęczówki nabrały tylko więcej dezaprobaty, kiedy dotarło do niego, co zrobił.
- Spokojnie, przeżyje.- rzuciła jedynie, zerkając na jego twarz.- Obym tylko nie skończyła z siniakami na kolanach.- rąbnęła konkretnie, ale poza pierwszą dawką bólu, nie czuła go bardziej. Nie była pijana, by alkohol mógł znieczulić ją, więc chyba nie było źle.
Prychnęła, gdy miotał się w tym, czy ją puścić.- Powinieneś.- odparła, ale nie szarpała się. Opuściła powoli dłonie, przedramiona opierając o swoje uda.
Otworzyła szerzej oczy, kiedy zgiął nogi i zsunął ją bardziej na swoje biodra.
- Marcel! – syknęła cicho. Wiedziała dobrze, jak dwuznaczna była to pozycja i jak bardzo nie powinna mieć miejsca.- Też za tobą tęsknię, Marc, ale to chyba nie najlepszy moment na takie wyznania.- dodała. Brakowało jej go, a ta rozmowa tylko bardziej ją w tym uświadamiała. Nie chciała już więcej budować dystansu między nimi. Spięła się, słysząc o czym mówił i naprawdę nie chcąc tego tematu podejmować dziś. Wybawieniem okazał się James, który nagle pojawił się obok. Uniosła na niego wzrok, czując się trochę, jak przyłapana.
- Wiem.- odparła, bo widziała ją już wcześniej i podeszłaby do niej, gdyby nie została zatrzymana.
Przeniosła spojrzenie na Kerstin, czując, że na jej policzki i dekolt zaczyna wpełzać rumieniec.
- Tutaj.- skinięciem wskazała na wiklinowy kosz w którym otulona kocykiem spała Djilia. Niczego nieświadoma.- Wszystko z nią w porządku.- dodała odrobinę nerwowo.
Wróciła z uwagą do Marcela, gdy myśli nadgoniły w jakiej absurdalnej pozycji się znajdowała przez niego.- Teraz musisz już puścić.- poruszyła rękoma, chcąc się oswobodzić i będąc gotową dźwignąć się na nogi w każdej chwili. Wierciła się lekko, niezadowolona z tego, co się dzieje.- Marcel, noooo...- przeciągnęła desperacko, bo nie chciała siedzieć mu na biodrach dalej.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Przez chwilę przyglądał się zmaganiom Eve z Marcelem. Lekko uniósł brwi, kąciki ust drgnęły w uśmiechu. Wiedząc o niezręczności jaką wywołał swoim pojawieniem się stali tak nad nimi chwilę.
— O! Czy to wiewiórka?— wypalił, wskazując na tył ogrodu butelką, próbując odwrócić nagle uwagę od leżących w tej pozycji żony i przyjaciela. I chyba też nie miał sił na komentarze. Przypadkiem też dostrzegł przygotowane na ognisko miejsce. — Chyba tam pobiegła, chcecie zobaczyć? — spytał i zrobił dwa kroki w tamtym kierunku, po czym zatrzymał się, by popatrzeć na Kerstin, która i tak unikała tej zabawy na trawie i Maisie. — Rozpalę ognisko, nam też się zrobi cieplej zaraz — zaproponował i ruszył przed siebie, upił łyk Mocarza z gwinta. Zatrzymał się przy stole, by wdzięcznym ruchem dłoni zaprezentować Kerstin potrawy przygotowane przez dziewczyny. Neala była zajęta Marią, obrażona na niego tak, że nawet nie mogła na nago patrzeć, Eve była zajęta Marcelem, Marcel był zajęty Eve więc zostanie najlepszym przyjacielem Kerstin i gospodarzem okazało się jedynym, za co mógł się chwycić, byle nie myśli, byle nie pogrążać się we wszystkim, byle nie upić się znowu. — Bardzo dobre jedzenie, plac lizać! — Przyłożył złączony palec wskazujący z kciukiem do ust i cmoknął, po czym ruszył dalej. Butelkę pozostawił w trawie, na ziemi leżała paczka papierosów, na co szczerze się cieszył. Musiała być Freda. Wziął jednego do ust, w paczce była też zapalniczka — odpalił, a z niej zrobił tez użytek podpalając kawałek pergaminu zmiętego kulkę, przy drewna. Ostrożnie wsunął go w stertę.
— O! Czy to wiewiórka?— wypalił, wskazując na tył ogrodu butelką, próbując odwrócić nagle uwagę od leżących w tej pozycji żony i przyjaciela. I chyba też nie miał sił na komentarze. Przypadkiem też dostrzegł przygotowane na ognisko miejsce. — Chyba tam pobiegła, chcecie zobaczyć? — spytał i zrobił dwa kroki w tamtym kierunku, po czym zatrzymał się, by popatrzeć na Kerstin, która i tak unikała tej zabawy na trawie i Maisie. — Rozpalę ognisko, nam też się zrobi cieplej zaraz — zaproponował i ruszył przed siebie, upił łyk Mocarza z gwinta. Zatrzymał się przy stole, by wdzięcznym ruchem dłoni zaprezentować Kerstin potrawy przygotowane przez dziewczyny. Neala była zajęta Marią, obrażona na niego tak, że nawet nie mogła na nago patrzeć, Eve była zajęta Marcelem, Marcel był zajęty Eve więc zostanie najlepszym przyjacielem Kerstin i gospodarzem okazało się jedynym, za co mógł się chwycić, byle nie myśli, byle nie pogrążać się we wszystkim, byle nie upić się znowu. — Bardzo dobre jedzenie, plac lizać! — Przyłożył złączony palec wskazujący z kciukiem do ust i cmoknął, po czym ruszył dalej. Butelkę pozostawił w trawie, na ziemi leżała paczka papierosów, na co szczerze się cieszył. Musiała być Freda. Wziął jednego do ust, w paczce była też zapalniczka — odpalił, a z niej zrobił tez użytek podpalając kawałek pergaminu zmiętego kulkę, przy drewna. Ostrożnie wsunął go w stertę.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wiedział. Że nie byli towarzystwem dla niej. I nie wiedział, dlaczego to działało, ale działało, a on cieszył się, że Neala z nimi była. Rozumiał, dlaczego była takim wsparciem dla Jima, choć on potrzebował więcej czasu, żeby to zrozumieć - na początku trudno było im się dogadać.
- No wiesz... Inna. - Niezręcznie było o tym myśleć w pozycji, w której się znaleźli. - Piękniejsza. - Ale jeśli chciała to od niego usłyszeć, to mógł to powiedzieć. - To nie do końca tak. - Należał do obu światów, więc widział to lepiej niż ona. - Po prostu myślą, że go znają i że nie zaoferujecie im nic poza tym, o czym już słyszeli. Neala taka nie jest, podąża za tym, co sama czuje i myśli. Nie warto tego docenić? - Zasłaniała się innymi, ale inni nie mieli wiele wspólnego z żadną z nich. Rozumiał jej złość, czasem trzeba było ją porzucić, żeby móc iść do przodu. Nie łączyły ich nigdy przecież na tyle zażyłe relacje, żeby gnić w mętnej przeszłości. - Zrób to, o czym mówisz. Pokaż jej to, wszystko - Był pewien, że będzie zachwycona. - Mam nadzieję, że tak będzie - że będzie miała okazję, a przede wszystkim powód za to podziękować. Nie mógł wiedzieć, czy się dogadają, może obie były na to zbyt temperamentne, ale mogły przynajmniej spróbować. Kolejny raz.
- Pewnie - odpowiedział, gdy wspomniała o loncie. - Niewypały są bardziej zdradliwe od wypałów. Wiem, co mówię, było ich w Londynie pełno, kiedy byłem mały. Wszystko spokojnie, nic się nie dzieje, a nagle bum - i znika kamienica. - Teraz wyglądało to inaczej. Teraz też ginęły kamienice, ale nikt nie był tym zaskoczony i nikt nie mógł powiedzieć, że nie miał czasu się na to przygotować.
Nie do końca rozumiał jej syknięcie, ale gdy stwierdziła, że powinien ją puścić, zrobił to ze zrezygnowaniem. Przecież sama to zrobiła. Sama się do niego zbliżyła. Sama na nim usiadła.
- Od trawy? Kiedy zrobiłaś się taka delikatna? - Nie miała aż tak daleko do ziemi, nie szarpał jej przecież tak mocno. Nie odpowiedziała mu, a on nie ciągnął tematu. Spięte słowa brzmiały w jego uszach pośpiesznie i sztucznie. Znów się nabrał? Niepotrzebnie próbował, przecież obiecywał sobie, że więcej tego nie zrobi. Przecież wiedział - że to nie miało już sensu. Miał jej do powiedzenia znacznie więcej, ale ona nie chciała słuchać nawet tego. Dlatego, że Jim stanął obok? Ze wszystkich ludzi na świecie, obawiała się tych słów akurat przy nim?
- Widziałem ją - odpowiedział Jimowi markotnie, kiedy Eve wstała, sam też się podniósł, tylok na rękach, nadal półleżąc. Nie od razu załapal, że Kerstin stała już obok. - Daj - odpowiedział, początkowo go rozbawiła jego propozycja, ale i jemu nastrój zdążył siąść. Odebrał od niego butelkę i wypił duży łyk alkoholu, podążając wzrokiem od Kerstin do Eve, nie zwracał większej uwagi na rozmowę o Gilly.
- Podłoga... już wyschła - rzucił obojętnie do Kerstin, z którą już witał się przez płot, przypominając sobie, że mówił jej o wodzie w domu. Jego wzrok padł na Marię, obserwował ją, jej ruchy, taniec wyrażał emocje, w niej widział ich teraz dużo i podobało mu się to, co widział, nawet jeśli myśli krążyły teraz gdzieś indziej. Przełknął ślinę i przekrzywił głowę na bok, kiedy dołączyła do niej Neala i wyciągnął rękę w bok, żeby zabrać od Jima Mocarza, ale na nią nie natrafił, bo on też gdzieś zniknął.
Był na to za trzeźwy, ale nie chciało mu się ruszać z miejsca, w którym znów został sam.
- No wiesz... Inna. - Niezręcznie było o tym myśleć w pozycji, w której się znaleźli. - Piękniejsza. - Ale jeśli chciała to od niego usłyszeć, to mógł to powiedzieć. - To nie do końca tak. - Należał do obu światów, więc widział to lepiej niż ona. - Po prostu myślą, że go znają i że nie zaoferujecie im nic poza tym, o czym już słyszeli. Neala taka nie jest, podąża za tym, co sama czuje i myśli. Nie warto tego docenić? - Zasłaniała się innymi, ale inni nie mieli wiele wspólnego z żadną z nich. Rozumiał jej złość, czasem trzeba było ją porzucić, żeby móc iść do przodu. Nie łączyły ich nigdy przecież na tyle zażyłe relacje, żeby gnić w mętnej przeszłości. - Zrób to, o czym mówisz. Pokaż jej to, wszystko - Był pewien, że będzie zachwycona. - Mam nadzieję, że tak będzie - że będzie miała okazję, a przede wszystkim powód za to podziękować. Nie mógł wiedzieć, czy się dogadają, może obie były na to zbyt temperamentne, ale mogły przynajmniej spróbować. Kolejny raz.
- Pewnie - odpowiedział, gdy wspomniała o loncie. - Niewypały są bardziej zdradliwe od wypałów. Wiem, co mówię, było ich w Londynie pełno, kiedy byłem mały. Wszystko spokojnie, nic się nie dzieje, a nagle bum - i znika kamienica. - Teraz wyglądało to inaczej. Teraz też ginęły kamienice, ale nikt nie był tym zaskoczony i nikt nie mógł powiedzieć, że nie miał czasu się na to przygotować.
Nie do końca rozumiał jej syknięcie, ale gdy stwierdziła, że powinien ją puścić, zrobił to ze zrezygnowaniem. Przecież sama to zrobiła. Sama się do niego zbliżyła. Sama na nim usiadła.
- Od trawy? Kiedy zrobiłaś się taka delikatna? - Nie miała aż tak daleko do ziemi, nie szarpał jej przecież tak mocno. Nie odpowiedziała mu, a on nie ciągnął tematu. Spięte słowa brzmiały w jego uszach pośpiesznie i sztucznie. Znów się nabrał? Niepotrzebnie próbował, przecież obiecywał sobie, że więcej tego nie zrobi. Przecież wiedział - że to nie miało już sensu. Miał jej do powiedzenia znacznie więcej, ale ona nie chciała słuchać nawet tego. Dlatego, że Jim stanął obok? Ze wszystkich ludzi na świecie, obawiała się tych słów akurat przy nim?
- Widziałem ją - odpowiedział Jimowi markotnie, kiedy Eve wstała, sam też się podniósł, tylok na rękach, nadal półleżąc. Nie od razu załapal, że Kerstin stała już obok. - Daj - odpowiedział, początkowo go rozbawiła jego propozycja, ale i jemu nastrój zdążył siąść. Odebrał od niego butelkę i wypił duży łyk alkoholu, podążając wzrokiem od Kerstin do Eve, nie zwracał większej uwagi na rozmowę o Gilly.
- Podłoga... już wyschła - rzucił obojętnie do Kerstin, z którą już witał się przez płot, przypominając sobie, że mówił jej o wodzie w domu. Jego wzrok padł na Marię, obserwował ją, jej ruchy, taniec wyrażał emocje, w niej widział ich teraz dużo i podobało mu się to, co widział, nawet jeśli myśli krążyły teraz gdzieś indziej. Przełknął ślinę i przekrzywił głowę na bok, kiedy dołączyła do niej Neala i wyciągnął rękę w bok, żeby zabrać od Jima Mocarza, ale na nią nie natrafił, bo on też gdzieś zniknął.
Był na to za trzeźwy, ale nie chciało mu się ruszać z miejsca, w którym znów został sam.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Słysząc, pod jakim względem była inna, zamarła na moment. To nie była nowość, wiedziała, że mężczyźni ją tak postrzegają, może kobiety też, chociaż im nigdy nie poświęcała uwagi. Mimo to usłyszeć piękniejsza z ust Marcela było jakoś dziwnie. Nie było to złe, ale zwyczajnie dziwne.
Na pytanie wzruszyła tylko ramionami, bo chyba już nie wiedziała co mu powiedzieć, nie chciała zaprzeczać, tylko po to, aby się z nim nie zgodzić. To nie miało sensu. Niechętnie pokiwała głową, kiedy namawiał ją, aby pokazała to wszystko, co do zaoferowania miała kultura romska. Nie była przekonana, ciągle i ciągle wracały do niej wątpliwości, ale jego upór, łamał jej własny.
- Tylko nie wypominaj mi tego później.- odparła, kiedy i on miał nadzieję, że kiedyś mu podziękuje.
Słuchała o Londynie i niewypałach, o tym, co się wtedy działo. Uniosła brew zaskoczona, tym o czym opowiadał. Nie wiedziała, że coś takiego się działo albo może nie pamiętała, by kiedyś słyszała o czymś podobnym? Tabory zatrzymywały się zwykle gdzieś w odległości od miast, aby nie zwracać na siebie uwagi i tam nic nie wybuchało, nie znikało z dnia na dzień.
Chciała się do niego zbliżyć, ale nie aż tak i nie przy wszystkich. Chyba to właśnie to, spięło jej ciało na tyle, że potrzebowała stanąć na własnych nogach.
- I od trawy można. Zawsze byłam delikatna, no spójrz na mnie.- rzuciła, trochę rozbawiona, a trochę nerwowa. Roztarła dłoń o dłoń, kiedy ją puścił w końcu. Dźwignęła się na nogi i odsunęła o krok, odzyskując trochę pewności siebie. Zerknęła za Jamesem i resztą, kiedy oddalili się. Może to i lepiej, nie byli już krępującym widokiem dla reszty.
Wróciła wzrokiem do Marcela, widząc, jak ten przygasł.
- Chodź.- odezwała się po chwili wahania, wyciągając już jedną dłoń do niego.- Napijesz się i idziemy tańczyć. Chciałeś przecież.- dodała, posyłając mu lekki uśmiech.- Proszę, Marcel.- szepnęła.- Naprawdę tęskniłam za tobą, więc daj mi się cieszyć twoim towarzystwem, jeszcze w chociaż jednym tańcu.- nie chciała, by czuł się odtrącony jej chwilowym wstydem i paniką.
Na pytanie wzruszyła tylko ramionami, bo chyba już nie wiedziała co mu powiedzieć, nie chciała zaprzeczać, tylko po to, aby się z nim nie zgodzić. To nie miało sensu. Niechętnie pokiwała głową, kiedy namawiał ją, aby pokazała to wszystko, co do zaoferowania miała kultura romska. Nie była przekonana, ciągle i ciągle wracały do niej wątpliwości, ale jego upór, łamał jej własny.
- Tylko nie wypominaj mi tego później.- odparła, kiedy i on miał nadzieję, że kiedyś mu podziękuje.
Słuchała o Londynie i niewypałach, o tym, co się wtedy działo. Uniosła brew zaskoczona, tym o czym opowiadał. Nie wiedziała, że coś takiego się działo albo może nie pamiętała, by kiedyś słyszała o czymś podobnym? Tabory zatrzymywały się zwykle gdzieś w odległości od miast, aby nie zwracać na siebie uwagi i tam nic nie wybuchało, nie znikało z dnia na dzień.
Chciała się do niego zbliżyć, ale nie aż tak i nie przy wszystkich. Chyba to właśnie to, spięło jej ciało na tyle, że potrzebowała stanąć na własnych nogach.
- I od trawy można. Zawsze byłam delikatna, no spójrz na mnie.- rzuciła, trochę rozbawiona, a trochę nerwowa. Roztarła dłoń o dłoń, kiedy ją puścił w końcu. Dźwignęła się na nogi i odsunęła o krok, odzyskując trochę pewności siebie. Zerknęła za Jamesem i resztą, kiedy oddalili się. Może to i lepiej, nie byli już krępującym widokiem dla reszty.
Wróciła wzrokiem do Marcela, widząc, jak ten przygasł.
- Chodź.- odezwała się po chwili wahania, wyciągając już jedną dłoń do niego.- Napijesz się i idziemy tańczyć. Chciałeś przecież.- dodała, posyłając mu lekki uśmiech.- Proszę, Marcel.- szepnęła.- Naprawdę tęskniłam za tobą, więc daj mi się cieszyć twoim towarzystwem, jeszcze w chociaż jednym tańcu.- nie chciała, by czuł się odtrącony jej chwilowym wstydem i paniką.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Mina Kerrie, gdy zobaczyła ją w tańcu była podobna do kubła zimnej wody. Patrzyła na nią tak, jakby była kryminalistką, jakby właśnie ją uderzyła, czy ukradła, a prawda była taka, że tańczyła taniec, który był we Francji niezwykle popularny. Przełknęła ślinę, nie chcąc pozwolić sobie na zatrzymanie się, w pełni świadoma, że gdy tylko to zrobi — poniesie porażkę, popłacze się i pewnie da tym samym Eve satysfakcję. Nie, nie, nie, nigdy w życiu, alkohol uczynił z niej znacznie odważniejszą, niż się spodziewała. Może faktycznie zasługiwała na miano Smoka?
Na całe szczęście obok zjawiła się Neala, od razu pytając co to za taniec i jeszcze stwierdzając, że jej się podoba. Od razu uśmiechnęła się do niej, wystawioną do przodu nogę zginając powoli w kolanie, gdy sunęła nią zygzakiem do pełnego wyprostowania.
— To tango, całkiem proste — po pijaku wszystko się takie wydawało. Wyciągnęła ku niej dłonie, aby złapała ją za ręce. — Masz sukienkę w dobrym kolorze, tango to czerwień — szepnęła, bo nie musiała wcale mówić głośno. Powoli poczęła obracać je na planie okręgu, coraz to bardziej zamaszyście stawiając kroki, krzyżując przy tym stopy tak, aby dodatkowo uwydatnić biodra. Z boku, dla bardziej doświadczonych tancerzy pewnie wyglądało to przerysowanie, ale nad techniką popracują może później. — Albo pomarańcz. To te argentyńskie — dodała jeszcze, na chwilę odrywając wzrok od Marcela i Eve. Zrobiło się przy nich tłoczno, może to coś da. — Najważniejsze są nogi. I ręce też, ale nogi bardziej. Można zrobić wymach, o tak — zaprezentowała, a wraz z nogą poruszyła się także spódnica sukienki. — Teraz twoja kolej — zachęciła dziewczynę, w niepamięć puszczając swoje wcześniejsze strachy. Kim była, by odmawiać prośbom? — Zamykaj oczy i czuj muzykę, jeżeli boisz się, że ci nie wyjdzie — ona sama próbowała tak zagłuszyć podszepty swojego umysłu, wszystkie głosy, które mówiły, że jest niewystarczająca. Najwyraźniej miały rację, ale dopuści je do siebie dopiero rano. Po rozmowie z Eve.
Zachęta Jima nie umknęła jej uwadze, zwłaszcza, że rozkładał szeroko ramiona i zachęcał do podejścia. Przytuliłaby się do niego, bardzo chętnie zresztą, ale miała wrażenie, że i to wystarczy, aby spuścić emocjonalną gardę. Musiała coś wymyślić — A zatańczysz ze mną? — spytała z chochliczym uśmiechem, kątem oka zerkając jednak na leżącego na trawie blondyna. I Eve stojącą nad nim, nie dającą za wygraną. Jeżeli myśli, że to ją zniechęci, potężnie się myliła. W oczekiwaniu na odpowiedź Jamesa, zwróciła się na powrót do Neali. — A teraz dodaj do tego ręce, mogą być przy ciele i przy twarzy, nad głową, przed tobą. Jak czujesz — powiedziała, samej wystawiając jedną z rąk przed siebie, aby palcami przesunąć zaraz nad materiałem długiego rękawa.
Na całe szczęście obok zjawiła się Neala, od razu pytając co to za taniec i jeszcze stwierdzając, że jej się podoba. Od razu uśmiechnęła się do niej, wystawioną do przodu nogę zginając powoli w kolanie, gdy sunęła nią zygzakiem do pełnego wyprostowania.
— To tango, całkiem proste — po pijaku wszystko się takie wydawało. Wyciągnęła ku niej dłonie, aby złapała ją za ręce. — Masz sukienkę w dobrym kolorze, tango to czerwień — szepnęła, bo nie musiała wcale mówić głośno. Powoli poczęła obracać je na planie okręgu, coraz to bardziej zamaszyście stawiając kroki, krzyżując przy tym stopy tak, aby dodatkowo uwydatnić biodra. Z boku, dla bardziej doświadczonych tancerzy pewnie wyglądało to przerysowanie, ale nad techniką popracują może później. — Albo pomarańcz. To te argentyńskie — dodała jeszcze, na chwilę odrywając wzrok od Marcela i Eve. Zrobiło się przy nich tłoczno, może to coś da. — Najważniejsze są nogi. I ręce też, ale nogi bardziej. Można zrobić wymach, o tak — zaprezentowała, a wraz z nogą poruszyła się także spódnica sukienki. — Teraz twoja kolej — zachęciła dziewczynę, w niepamięć puszczając swoje wcześniejsze strachy. Kim była, by odmawiać prośbom? — Zamykaj oczy i czuj muzykę, jeżeli boisz się, że ci nie wyjdzie — ona sama próbowała tak zagłuszyć podszepty swojego umysłu, wszystkie głosy, które mówiły, że jest niewystarczająca. Najwyraźniej miały rację, ale dopuści je do siebie dopiero rano. Po rozmowie z Eve.
Zachęta Jima nie umknęła jej uwadze, zwłaszcza, że rozkładał szeroko ramiona i zachęcał do podejścia. Przytuliłaby się do niego, bardzo chętnie zresztą, ale miała wrażenie, że i to wystarczy, aby spuścić emocjonalną gardę. Musiała coś wymyślić — A zatańczysz ze mną? — spytała z chochliczym uśmiechem, kątem oka zerkając jednak na leżącego na trawie blondyna. I Eve stojącą nad nim, nie dającą za wygraną. Jeżeli myśli, że to ją zniechęci, potężnie się myliła. W oczekiwaniu na odpowiedź Jamesa, zwróciła się na powrót do Neali. — A teraz dodaj do tego ręce, mogą być przy ciele i przy twarzy, nad głową, przed tobą. Jak czujesz — powiedziała, samej wystawiając jedną z rąk przed siebie, aby palcami przesunąć zaraz nad materiałem długiego rękawa.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Przepraszam - powtórzył, nie chciał, nie próbował jej skrzywdzić. Uniósł na nią wzrok, nie podnosząc się z trawy. Nie zdawała sobie pewnie sprawy z tego, ile kosztowały go te wyznania. Że wypowiedział je, bo wydawało mu się, że była na to najlepsza chwila. Że zepchnął na bok wszystko to, co nieistotne, bo kolejny raz próbował zawalczyć o coś, co dawno temu skruszyło się i umarło. Nie rozumiała tego, bo nie czuła tego samego. Bo nie czekała na to tak jak on. Bo tego nie potrzebowała. Tłumaczył to Neali parę chwil temu, dlaczego na chwilę uwierzył, że mogło być inaczej? Tak bardzo chciał ją przeprosić. Za to, że została wtedy sama. Za to, że zabrał od niej Jima. Dlaczego właściwie wciąż mu na tym zależało? Mógł przecież podejść do tego tak jak ona.
Nie chciał tańczyć. Nie potrafiłby teraz wykrzesać z siebie tego, czego ta melodia wymagała. Taniec był nim, a on był tańcem, na Arenie udawał, kiedy musiał, bo za to mu płacili. Nie robił tego, kiedy się bawił.
- Potem, teraz rozpalę to ognisko. Znajdź kogoś, kto zna ciekawe historie, jak w taborze - odpowiedział, zbierając się z trawy i bokiem przeszedł w kierunku ułożonego paleniska. Nie spojrzał na nią, źle się zachował. Pytał o jej intymne sprawy, pewnie znów przekroczył granicę. Nieważne, Eve, zapomnijmy o tym. Było mu głupio. Bardzo głupio. Wypił za dużo. A może za mało. To był ostatni raz, Eve. Kolejny ostatni. Nieważne. Powinien był trzymać ręce przy sobie. Zerkał na dziewczyny ćwiczące tańce, podnosząc z góry paleniska dwa większe drewienka, żeby ułatwić Jimowi działanie.
Nie chciał tańczyć. Nie potrafiłby teraz wykrzesać z siebie tego, czego ta melodia wymagała. Taniec był nim, a on był tańcem, na Arenie udawał, kiedy musiał, bo za to mu płacili. Nie robił tego, kiedy się bawił.
- Potem, teraz rozpalę to ognisko. Znajdź kogoś, kto zna ciekawe historie, jak w taborze - odpowiedział, zbierając się z trawy i bokiem przeszedł w kierunku ułożonego paleniska. Nie spojrzał na nią, źle się zachował. Pytał o jej intymne sprawy, pewnie znów przekroczył granicę. Nieważne, Eve, zapomnijmy o tym. Było mu głupio. Bardzo głupio. Wypił za dużo. A może za mało. To był ostatni raz, Eve. Kolejny ostatni. Nieważne. Powinien był trzymać ręce przy sobie. Zerkał na dziewczyny ćwiczące tańce, podnosząc z góry paleniska dwa większe drewienka, żeby ułatwić Jimowi działanie.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Zaciągnął się papierosem i uśmiechnął do Marii, kiedy spytała o taniec. Zerknął przez ramię na Marcela i Eve, powinien spytać czy jest tego pewna, czy nie próbuje przypadkiem jakoś się odegrać, ale nie miał odwagi spytać wprost.
— Jasne! — odpowiedział jej głośniej, mniej wyraźnie, usta miał zajęte papierosem, którego wyjął na chwilę. — Tylko to rozpalę! — Wsunął go znów między wargi i przechylił głowę. Obrócił się na Maisie i Kerstin, jakby sprawdzał, czy dalej są w pobliżu, ale natknął się na Marcela, który bez słowa pojawił się, by pomóc mu z drewnem. Wyciągnął z ust papierosa, po tym jak się nim zaciągnął i podał mu, w tym czasie klękając przy ognisku i wsuwając głębiej pergamin — chrust zajmował się powoli żarem, więc dmuchnął raz, drugi i trzeci by wzniecić z niego ogień.
— Wyglądasz jakby skopała cię po jajach — mruknął z grymasem i dmuchnął jeszcze dwa razy, aż w końcu się odniósł i sięgnął po butelkę mocarza, którą miał obok. Upił łyk i mu podał, ponownie pochylając się, by zobaczyć czy pieroństwo się rozpala. — Dawno nie widziałem was... takich — Jakich właściwie? Wesołych razem? Cieszących się własnym towarzystwem? Takich napewno nie widział odkąd Eve za niego wyszła, może dlatego było dziwnie.
— Jasne! — odpowiedział jej głośniej, mniej wyraźnie, usta miał zajęte papierosem, którego wyjął na chwilę. — Tylko to rozpalę! — Wsunął go znów między wargi i przechylił głowę. Obrócił się na Maisie i Kerstin, jakby sprawdzał, czy dalej są w pobliżu, ale natknął się na Marcela, który bez słowa pojawił się, by pomóc mu z drewnem. Wyciągnął z ust papierosa, po tym jak się nim zaciągnął i podał mu, w tym czasie klękając przy ognisku i wsuwając głębiej pergamin — chrust zajmował się powoli żarem, więc dmuchnął raz, drugi i trzeci by wzniecić z niego ogień.
— Wyglądasz jakby skopała cię po jajach — mruknął z grymasem i dmuchnął jeszcze dwa razy, aż w końcu się odniósł i sięgnął po butelkę mocarza, którą miał obok. Upił łyk i mu podał, ponownie pochylając się, by zobaczyć czy pieroństwo się rozpala. — Dawno nie widziałem was... takich — Jakich właściwie? Wesołych razem? Cieszących się własnym towarzystwem? Takich napewno nie widział odkąd Eve za niego wyszła, może dlatego było dziwnie.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Odebrał od niego papierosa i zaciągnął się nim mocno, strzepując popiół prosto do ogniska. Bez słowa przyglądał się temu markotnie dłuższą chwilę, nim oddal mu papierosa, wymieniając go za butelkę, z której pociągnął duży łyk.
- Myślałem, że... - zaczął bez przekonania. - Próbowaliśmy pogadać - rzucił niechętnie. - Ja próbowałem - skonkretyzował i skończył, bo to właściwie był finał tej rozmowy, Eve tego nie podjęła. Wiedział, że tyle mu wystarczy, żeby zrozumieć. Znał ją przecież najlepiej. To były tylko wygłupy, ale czując spojrzenie Jima poczuł się jeszcze gorzej. Może jednak wypił za dużo, pomyślal, ciągnąc z butelki kolejny łyk. Rozcierała dłonie, jakby były obolałe, odgrażała się siniakami na kolanach, naprawdę jej to zrobił? Nie wiedział nawet kiedy.
- A co z wami? - Nie wyglądali na pogodzonych, wyciągnął do niego butelkę Mocarza.
- Myślałem, że... - zaczął bez przekonania. - Próbowaliśmy pogadać - rzucił niechętnie. - Ja próbowałem - skonkretyzował i skończył, bo to właściwie był finał tej rozmowy, Eve tego nie podjęła. Wiedział, że tyle mu wystarczy, żeby zrozumieć. Znał ją przecież najlepiej. To były tylko wygłupy, ale czując spojrzenie Jima poczuł się jeszcze gorzej. Może jednak wypił za dużo, pomyślal, ciągnąc z butelki kolejny łyk. Rozcierała dłonie, jakby były obolałe, odgrażała się siniakami na kolanach, naprawdę jej to zrobił? Nie wiedział nawet kiedy.
- A co z wami? - Nie wyglądali na pogodzonych, wyciągnął do niego butelkę Mocarza.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Odebrał papierosa, trochę odwlekając chwilę tańca. Nie mógł i chyba nie chciał się wycofać, ale chciał się dowiedzieć, co zaszło z Marcelem i Eve. Zerknął na Marię i znów pochylił się, twarzą bliżej ziemi, powoli zaciągając papierosem. Kiedy się wyprostował Marcel podawał mu butelkę, więc on podał mu papierosa. Brew mu drgnęła, próbowali pogadać. Mimo to łatwo mu było sobie wyobrazić, że z wygłupów przeszli do poważnych spraw, a może odwrotnie.
— Wyglądaliście jakbyście się dogadali — spojrzał na niego. Śmiali się, nie było w tym nic złego. — Co nie poszło? — To, że z nią trudno było pogadać wiedział doskonale. Nie musiał więcej pytać. Westchnął ciężko. — Musi się napić — zadecydował smętnie. Nie chciała, ale musiała. Nie widział innej możliwości. Upił Mocarza i zerknął na Nealę. — Podobnie — mruknął, krzywiąc się jakby skwasił go alkohol. — Nie poszło za dobrze, gdyby nie puściła pawia przed domem pewnie bym jej nie dogonił. — Zrobił jeszcze większy łyk, wystawił butelkę. Wymiana.
— Wyglądaliście jakbyście się dogadali — spojrzał na niego. Śmiali się, nie było w tym nic złego. — Co nie poszło? — To, że z nią trudno było pogadać wiedział doskonale. Nie musiał więcej pytać. Westchnął ciężko. — Musi się napić — zadecydował smętnie. Nie chciała, ale musiała. Nie widział innej możliwości. Upił Mocarza i zerknął na Nealę. — Podobnie — mruknął, krzywiąc się jakby skwasił go alkohol. — Nie poszło za dobrze, gdyby nie puściła pawia przed domem pewnie bym jej nie dogonił. — Zrobił jeszcze większy łyk, wystawił butelkę. Wymiana.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uciekałam, podświadomie byłam tego świadoma. Albo w bzurnej dumie zamierzajac posłuchac Pana Ja-Wiem-Wszystko-Ty-Nic. Zatańczę, proszę bardzo. Będzie jak chce. Totalnie upokorzenie, brzydka, głupia i jeszcze zwracająca wszystko. Świetnie. Stanęłam przed Marią, bosa wypowiadając słowa.
- Tango? - powtórzyłam po niej. - Oh kiedyś czytałam o tym, ale nie umiałam sobie tego wyobrazić. Zastanawiałam się, bo w jakiejś książce to było. Zmarszczyłam brwi próbując sobie przypomnieć ale nie mogłam. Dobra nieważne, po kolejne słowa sprawiły, że uniosłam brwi spoglądając w dół na moją sukienkę. Zatoczyłam się lekko, łapiąc po bokach, żeby upewnić się chyba że czerwona była. - To powinien być mój rodowy taniec! - powiedziałam czerwone i pomarańczowe, moje, nie? Zaśmiałam się podając jej ręce. Jsk proste, to dam radę. Na początku szłam, obserwując tylko, stawiając krok za krokiem, próbując je koślawo naśladować. Krok ale wykop, i na trawę. - O no, nogi są ważne. - zgodziłam się. - Najlepiej mieć dwie. - dodałam zaraz. Mówić, nie myśleć, zagadać to wszystko. Patrzyłam na ten zamach, a kiedy powiedziała że moja kolej uznałam, że dobra- czemu by nie. Machnęłam nią mocno, z całej siły, wykopie z siebie wszystko. Wykopie i wygadam. Czemu nie. - Wyżej nie dam rady. - powiedziałam zaraz nie wiedząc, czy dobrze to zrobiłam czy źle. Oczu może lepiej nie zamykać, kręciło mi się w głowie. A czy mi wyjdzie było mi wszystko jedno teraz, gorszej mnie już przecież nie zobaczy. Zerknęłam w stronę Jima mimowolnie kiedy nas zawołał - znaczy właściwie to Marię, odwróciłam głowę unosząc brodę wyżej. Dodałam kolejny wykop, a co mi tam. Może wszechświat w ten sposób w końcu kopnę. Spojrzałam na Marię oglądając tą jej rękę. Niech będzie, z ręką tak? Dobra, może się nie wywalę. Wyrzuciłam jedną w górę, wygięłam się w tył, tak jakoś wyszło, ale wyciągnęłam też nogę do kopnięcia i…
1 - trochę mnie przechyliło więc poleciałam w tył, grawitacja ciężka rzecz. Co zrobisz tak wyszło.
2 - straciłam równowagę, zaczęłam nimi machać nagle może się nie wywalę
3 - pico bello wszystko, figura jak z żurnala czy czego by tam było
- Tango? - powtórzyłam po niej. - Oh kiedyś czytałam o tym, ale nie umiałam sobie tego wyobrazić. Zastanawiałam się, bo w jakiejś książce to było. Zmarszczyłam brwi próbując sobie przypomnieć ale nie mogłam. Dobra nieważne, po kolejne słowa sprawiły, że uniosłam brwi spoglądając w dół na moją sukienkę. Zatoczyłam się lekko, łapiąc po bokach, żeby upewnić się chyba że czerwona była. - To powinien być mój rodowy taniec! - powiedziałam czerwone i pomarańczowe, moje, nie? Zaśmiałam się podając jej ręce. Jsk proste, to dam radę. Na początku szłam, obserwując tylko, stawiając krok za krokiem, próbując je koślawo naśladować. Krok ale wykop, i na trawę. - O no, nogi są ważne. - zgodziłam się. - Najlepiej mieć dwie. - dodałam zaraz. Mówić, nie myśleć, zagadać to wszystko. Patrzyłam na ten zamach, a kiedy powiedziała że moja kolej uznałam, że dobra- czemu by nie. Machnęłam nią mocno, z całej siły, wykopie z siebie wszystko. Wykopie i wygadam. Czemu nie. - Wyżej nie dam rady. - powiedziałam zaraz nie wiedząc, czy dobrze to zrobiłam czy źle. Oczu może lepiej nie zamykać, kręciło mi się w głowie. A czy mi wyjdzie było mi wszystko jedno teraz, gorszej mnie już przecież nie zobaczy. Zerknęłam w stronę Jima mimowolnie kiedy nas zawołał - znaczy właściwie to Marię, odwróciłam głowę unosząc brodę wyżej. Dodałam kolejny wykop, a co mi tam. Może wszechświat w ten sposób w końcu kopnę. Spojrzałam na Marię oglądając tą jej rękę. Niech będzie, z ręką tak? Dobra, może się nie wywalę. Wyrzuciłam jedną w górę, wygięłam się w tył, tak jakoś wyszło, ale wyciągnęłam też nogę do kopnięcia i…
1 - trochę mnie przechyliło więc poleciałam w tył, grawitacja ciężka rzecz. Co zrobisz tak wyszło.
2 - straciłam równowagę, zaczęłam nimi machać nagle może się nie wywalę
3 - pico bello wszystko, figura jak z żurnala czy czego by tam było
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
- Nie wiem - odpowiedział szczerze, obracając papierosa w dłoniach zanim się nim zaciągnął, przysiadł na trawie przy ognisku, bo zmęczyła go poprzednia pozycja. - Kłócą się z Nealą cały czas. Neala próbowała uciec z imprezy, ale ją złapałem. Wtedy, zanim... do ciebie dotarliśmy. - Przeniósł na niego wzrok, nie byli na żadnej schadzce mimo głupot, które potem wygadywał. Był zły, że Jim tak pomyślał. - Chciałem przyjść sam, ale usłyszałem ją chwilę po sobie - podkreślił, bo Neala nie była odpowiednią osobą, żeby go wtedy widzieć. Teraz wydawało mu się to oczywiste, wtedy nawet nie miał jak odprowadzić jej wcześniej tutaj. Nie zostałaby tu sama. - W każdym razie... próbowałem namówić Eve, żeby spróbowała się z nią dogadać. Obiecała mi, że spróbuje - Więc - w jakiś sposób - się dogadali. - A potem... potem wspomniałem o sobie, niepotrzebnie. - O tym, że tęsknił. - Potem o tym, że się martwiliśmy. Nie chciała tego słuchać. - Wzruszył ramieniem, za dużo. Za dużo wypił. Miał nadzieję, że Jim nie znajdzie u niej siniaków. Że ich tam nie będzie. Co właściwie próbował osiągnąć? Nie wiedział.
- Co zrobiła? - Roześmiał się głośno. - Gdyby jej rodzina widziała, jak puszcza tu z nami pijackiego pawia, nie wyszłaby pewnie z domu sama do trzydziestki. - Wymienił papierosa za butelkę, odzywając się dopiero po dłuższej chwili. - Była wkurzona. Bardzo. Ale zgodziła się tu zostać tylko dla ciebie, Jim - dodał, spoglądając na niego niepewnie. Kątem oka zerkał na dziewczyny, alkohol wyraźnie dodawał im odwagi...
- Nieźle, Neala! - zawołał z podziwem.
- Co zrobiła? - Roześmiał się głośno. - Gdyby jej rodzina widziała, jak puszcza tu z nami pijackiego pawia, nie wyszłaby pewnie z domu sama do trzydziestki. - Wymienił papierosa za butelkę, odzywając się dopiero po dłuższej chwili. - Była wkurzona. Bardzo. Ale zgodziła się tu zostać tylko dla ciebie, Jim - dodał, spoglądając na niego niepewnie. Kątem oka zerkał na dziewczyny, alkohol wyraźnie dodawał im odwagi...
- Nieźle, Neala! - zawołał z podziwem.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
Szybka odpowiedź