23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom Bathildy Bagshot
Ogród i inne pomieszczenia domu, jeśli potrzeba
23 IX '58 Bękarty
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Chwyciła obie dłonie Maisie w swoje, chcąc poprowadzić ją w wirującym tańcu. Alkohol szumiał w uszach, już nawet nie zwracała uwagi na to, że piosenka wybrana przez Jima poczęła lecieć po raz kolejny. Chciałaby nawet zerknąć na Aishę, może jej pomóc, ale teraz kręcił się świat i musiała kręcić się razem z nim.
— Marcel super tańczy, poproś go, nie odmówi — odpowiedziała lekko, choć pochwała dla umiejętności tanecznych Carringtona była zupełnie szczera. Zachęciła Maisie do kolejnego tańca też dlatego, że sama miała wyrzuty sumienia, że trzymała Marcela dla siebie tak długo. Nie żałowała tego, Merlinie broń, w końcu bardzo go lubiła, czego wyraz dała w dość bezpośredni sposób, ale... Zabawy też miały swoje prawa. — Właściwie to... — chciała odpowiedzieć na jej pytanie od razu, ale w tym momencie muzyki aż prosiło się o piruet. Wystawiła lewą nogę w w powietrze, obracając się na prawej chwiejnie, lecz bez upadku. Postawiwszy drugą stopę na ziemi zaśmiała się jeszcze raz, wolną dłonią zakładając kosmyk włosów za ucho. — Uczyła mnie mama. Szyłyśmy razem, jak jeszcze byłam mała. Musieliśmy zbierać na szkołę i wszystko — wyznała, zagryzając lekko wnętrze policzka. Wspomnienie mamy, dzieciństwa, rodzinnego domu sprawiło, że powstrzymywana do tej pory relatywnie dzielnie tama uczuć runęła, a w żołądku zrobiło jej się jakoś ciężej. Straciła ochotę na zabawę, niefortunnie oddalając się od niej w gąszcz własnych myśli, z których raz jeszcze na powierzchnię wyciągnęła ją Maisie. — Jak będziesz miała czas — kąciki ust wygięły się w uśmiechu, choć ten nie sięgał oczu. Zatrzymała się w tańcach i puściła dłonie Maisie, nie mogła jej psuć zabawy, ani pokazać, że to jej pytanie przywiodło na myśl tragiczne wspomnienia. Nie wiedziała, nie mogła wiedzieć. — Ech, kręci mi się w głowie — szepnęła, co właściwie było prawdą. Gdy tylko zatrzymywała się w tańcu, świat wirował. — Pójdę odpocząć — dodała, pochylając głowę na znak przeprosin. Gdzieś mignął jej Jim i Neala, Marcel i Eve. Spojrzała na stół — wyglądał nawet zachęcająco do położenia się na nim, ale musiała się czegoś napić. Od niechcenia chwyciła za jedną z nieotwartych jeszcze butelek, nie czytając nawet, że to czarne ale. Wolną ręką pomogła sobie usiąść na stole, a potem było już zupełnie prosto, wystarczyło tylko spojrzeć w górę, na gwieździste niebo i udawać, że spływające po bokach twarzy łzy były tylko kroplami zbierającymi się na szkle butelki, którą przyłożyła sobie do czoła. Potrzebowała chwili.
— Marcel super tańczy, poproś go, nie odmówi — odpowiedziała lekko, choć pochwała dla umiejętności tanecznych Carringtona była zupełnie szczera. Zachęciła Maisie do kolejnego tańca też dlatego, że sama miała wyrzuty sumienia, że trzymała Marcela dla siebie tak długo. Nie żałowała tego, Merlinie broń, w końcu bardzo go lubiła, czego wyraz dała w dość bezpośredni sposób, ale... Zabawy też miały swoje prawa. — Właściwie to... — chciała odpowiedzieć na jej pytanie od razu, ale w tym momencie muzyki aż prosiło się o piruet. Wystawiła lewą nogę w w powietrze, obracając się na prawej chwiejnie, lecz bez upadku. Postawiwszy drugą stopę na ziemi zaśmiała się jeszcze raz, wolną dłonią zakładając kosmyk włosów za ucho. — Uczyła mnie mama. Szyłyśmy razem, jak jeszcze byłam mała. Musieliśmy zbierać na szkołę i wszystko — wyznała, zagryzając lekko wnętrze policzka. Wspomnienie mamy, dzieciństwa, rodzinnego domu sprawiło, że powstrzymywana do tej pory relatywnie dzielnie tama uczuć runęła, a w żołądku zrobiło jej się jakoś ciężej. Straciła ochotę na zabawę, niefortunnie oddalając się od niej w gąszcz własnych myśli, z których raz jeszcze na powierzchnię wyciągnęła ją Maisie. — Jak będziesz miała czas — kąciki ust wygięły się w uśmiechu, choć ten nie sięgał oczu. Zatrzymała się w tańcach i puściła dłonie Maisie, nie mogła jej psuć zabawy, ani pokazać, że to jej pytanie przywiodło na myśl tragiczne wspomnienia. Nie wiedziała, nie mogła wiedzieć. — Ech, kręci mi się w głowie — szepnęła, co właściwie było prawdą. Gdy tylko zatrzymywała się w tańcu, świat wirował. — Pójdę odpocząć — dodała, pochylając głowę na znak przeprosin. Gdzieś mignął jej Jim i Neala, Marcel i Eve. Spojrzała na stół — wyglądał nawet zachęcająco do położenia się na nim, ale musiała się czegoś napić. Od niechcenia chwyciła za jedną z nieotwartych jeszcze butelek, nie czytając nawet, że to czarne ale. Wolną ręką pomogła sobie usiąść na stole, a potem było już zupełnie prosto, wystarczyło tylko spojrzeć w górę, na gwieździste niebo i udawać, że spływające po bokach twarzy łzy były tylko kroplami zbierającymi się na szkle butelki, którą przyłożyła sobie do czoła. Potrzebowała chwili.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Nie wiem co zrobić. - przyznałam mu wysłuchując padających słów i oskarżeń uciekając wzrokiem że wstydem. Nie chciałam odpuścić i nie chciałam naciskać. Padająca zgoda była płaska, nijaka, nie naprawiała niczego. Patrzyłam jak się odwraca. - Wytłumacz mi Jim. - poprosiłam. - Gdzie zrobiłam źle. Znaczy po części wiem, ale części mi nie mówisz. Części nie rozumiem.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przez chwile zdecydował, ze albo zanurzy własna głowę w zlewie, albo jej. Rozważał to przez moment, ostatecznie stwierdzając, ze jak ja zamoczy to jemu wcale nie zrobi sie chłodniej. Wsparł sie na krańcach blatu, patrząc jak woda ucieka z kranu ciurkiem. - Możesz zacząć od powiedzenia mi o czym mamy pogadać - odpowiedział ponuro. - Coz… czuje sie podobnie. - obrócił sie do niej przez ramie i zmrużył oczy. - Mógłbym zadać to samo pytanie, czym sobie na to zasłużyłem dzisiaj? - Wskazał ręka swoja twarz, ktora zaraz potem wykrzywia grymas. - Dlaczego postanowiłaś sprzedać mi sierpowego? To był dobry pomysł? Liczylas na to, ze zaczniemy sie prac na ulicy? Brakuje ci wrażeń, przygód? Sądziłas, ze ci oddam? Liddy twierdzi, ze to dobry sposob na… wlasciwie co? Radzenie sobie z kimś, kto nie chce współpracować? Co to miało byc? Chciałaś pokazać, ze masz jakaś władze? Liczylas, ze zwine potulnie ogon i zapiszcze jak kopnięty szczeniak i pobiegnę tam, gdzie mi każesz? Nie jestem małym, słodkim pieskiem, nie jestem twoim kundlem - wyrzucił z goryczą upokorzenia i odwrócił sie z powrotem do zlewu. Zrobiło mu sie niedobrze. Bez wiekszego namysłu odkręcił kurek mocniej i wsadził głowę pod kran, opierając sie na łokciach. Zimna woda spłynęła mu przy karku, szum w uszach zagłuszył wyrzuty sumienia.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- O nas? - zapytałam go niepewnie, odwracając zaraz wzrok. - Niczym. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Bo złamałeś mi serce? Tego nie powiem, nie? - Nie był. - pokręciłam głową na kolejne z pytań. - Myślałam że się uchylisz! - odpowiedziałam naprawdę myślałam. - N-nie chciałam. - głos mi zadrżał. - SŁUCHAM? - zapytałam mimowolnie uderzając w wyższe tony jakim kundlem? - Co to znaczy w ogóle? - dodałam marszcząc brwi. - Sprowokowałeś mnie i myślałeś, że co się stanie? - zapytałam go, czując jak złość zaczyna we mnie wrzeć. Patrząc jak się odwraca. Było mi źle. Niedobrze? - Siedziałeś tam i wygadywałeś jakieś bzdury, o szczęściu i toastach i o rolach - to, to nie rola. Twój przyjaciel dla ciebie robi wszystko co może. Zatrzymał mnie, rozumiesz?. A ty… - pokręciłam głową, unosząc ręką żeby wskazać na niego i zatoczyć w nieokreślonym geście. Opuściłam ją bezwładnie. Wzięłam wdech. - O co chodzi, Jim? Tak naprawdę. Poza tym. - uniosłam rękę wskazując na wargę. Wściekły był już wcześniej - Nie popisałam się, ale nie wezmę całej winy na siebie. - orzekłam zadzierając brodę wyżej, mrużąc oczy.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
O nas? Dotarło do niego przez szum wody, prychnął pod nosem, ale zakręcił wodę, zaintrygowany, może nawet bardziej ciekawy tego, co chciała powiedzieć. Pokiwał głową — myślała, że się uchyli. Oczywiście. Czekał chwilę, aż woda ścieknie mu z włosów, niewiele robiąc sobie z jej oburzonego tonu. Uniósł brwi wyżej, ale nie mogła tego widzie. Dopiero kiedy zarzuciła mu prowokację, nie wytrzymał. Wyprostował się i odwrócił.
— Jakbym prowokował przy wszystkich, żebyś mnie pocałowała, zrobiłabyś to? — Wypalił, marszcząc brwi. — Albo zeskoczyła z dachu, zrobiłabyś to? — dodał zaraz, w pośpiechu, nerwach. — Ty mi mówisz o prowokacji? To wcześniej, te groźby, ze to zrobisz to było co, żarty? To nie była prowokacja?! — Przetarł mokrą twarz i odgarnął mokre włosy do tyłu. Czuł jak nagle wytrzeźwiał choć nie był pewien czy z powodu zimnej wody. — Bzdury — prychnął. On wygadywał bzdury. Powtarzał je po nich z niedowierzaniem, czując się jakby przespał kluczowy kawałek występu, a potem nie umiał się odnaleźć w fabule. — Wy zaczęliście — odparował z niedowierzaniem. — A ja co? — wciął się, dopiero teraz, gdy wyciągnęła Marcela jako argument poczuł się prawdziwie sfrustrowany.— Jestem niewdzięczny, tak? To chciałaś powiedzieć? — Oczywiście, że robił wszystko, co mógł. Nigdy temu nie przeczył, nigdy nie udawał, że było inaczej. Był Marcelowi wdzięczny za znacznie więcej niż to, że poszedł po niego w trakcie imprezy, znacznie więcej niż to, że przygarnął go na miesiąc. Gdyby nie on, nigdy by go tu najprawdopodobniej nie było; zawdzięczał mu wszystko od pierwszego dnia gdy spotkał go w pociąg u do Hogwartu. — Zatrzymał cię, rety, wspaniale! Nie, właściwie, nie rozumiem — Uśmiechnął się nieszczerze i pokręcił głową. — Bo to znaczy, że jest też przyjacielem, który dla ciebie też robi wszystko co może — tyle dla niego znaczyło to, że ją zatrzymał, choć nie rozumiał dlaczego, nie rozumiał co się wydarzyło wcześniej ani czego dotyczył ich spacer. — To co sobie myślałaś, kiedy postanowiłaś mi przyłożyć?! Może pomyślałaś sobie, że on się ciągle tłucze, co za różnica, jeden cios w tą czy w tamtą? — Właściwie nie pytał, zarzucił jej to, nie odrywając wzroku od jej twarzy. — To nawet nie chodzi o pieprzony cios! To upokorzenie, że zrobiłaś to przy moich kumplach! Nie o krew, wargę, czy cokolwiek! Chodzi o to, że to ty. Ż e t o t y. I to b e z powodu — wyartykułował jej to dosadnie, nie kontrolując jak głośno i jak gniewnie mówi. — Nie popisałaś się? Jaja sobie, kurwa, ze mnie robisz. Nie popisałaś się! — Zaśmiał się, otwierając szerzej oczy. — Tak, nie popisałaś się, milady — Ukłonił się teatralnie i przytknął sobie dłoń do piersi. — Wybacz mój brak ogłady, powinienem był wstać gdy kazałaś.
— Jakbym prowokował przy wszystkich, żebyś mnie pocałowała, zrobiłabyś to? — Wypalił, marszcząc brwi. — Albo zeskoczyła z dachu, zrobiłabyś to? — dodał zaraz, w pośpiechu, nerwach. — Ty mi mówisz o prowokacji? To wcześniej, te groźby, ze to zrobisz to było co, żarty? To nie była prowokacja?! — Przetarł mokrą twarz i odgarnął mokre włosy do tyłu. Czuł jak nagle wytrzeźwiał choć nie był pewien czy z powodu zimnej wody. — Bzdury — prychnął. On wygadywał bzdury. Powtarzał je po nich z niedowierzaniem, czując się jakby przespał kluczowy kawałek występu, a potem nie umiał się odnaleźć w fabule. — Wy zaczęliście — odparował z niedowierzaniem. — A ja co? — wciął się, dopiero teraz, gdy wyciągnęła Marcela jako argument poczuł się prawdziwie sfrustrowany.— Jestem niewdzięczny, tak? To chciałaś powiedzieć? — Oczywiście, że robił wszystko, co mógł. Nigdy temu nie przeczył, nigdy nie udawał, że było inaczej. Był Marcelowi wdzięczny za znacznie więcej niż to, że poszedł po niego w trakcie imprezy, znacznie więcej niż to, że przygarnął go na miesiąc. Gdyby nie on, nigdy by go tu najprawdopodobniej nie było; zawdzięczał mu wszystko od pierwszego dnia gdy spotkał go w pociąg u do Hogwartu. — Zatrzymał cię, rety, wspaniale! Nie, właściwie, nie rozumiem — Uśmiechnął się nieszczerze i pokręcił głową. — Bo to znaczy, że jest też przyjacielem, który dla ciebie też robi wszystko co może — tyle dla niego znaczyło to, że ją zatrzymał, choć nie rozumiał dlaczego, nie rozumiał co się wydarzyło wcześniej ani czego dotyczył ich spacer. — To co sobie myślałaś, kiedy postanowiłaś mi przyłożyć?! Może pomyślałaś sobie, że on się ciągle tłucze, co za różnica, jeden cios w tą czy w tamtą? — Właściwie nie pytał, zarzucił jej to, nie odrywając wzroku od jej twarzy. — To nawet nie chodzi o pieprzony cios! To upokorzenie, że zrobiłaś to przy moich kumplach! Nie o krew, wargę, czy cokolwiek! Chodzi o to, że to ty. Ż e t o t y. I to b e z powodu — wyartykułował jej to dosadnie, nie kontrolując jak głośno i jak gniewnie mówi. — Nie popisałaś się? Jaja sobie, kurwa, ze mnie robisz. Nie popisałaś się! — Zaśmiał się, otwierając szerzej oczy. — Tak, nie popisałaś się, milady — Ukłonił się teatralnie i przytknął sobie dłoń do piersi. — Wybacz mój brak ogłady, powinienem był wstać gdy kazałaś.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie myślała, że podejdzie, że ktokolwiek usiądzie przy niej. Może nawet tego nie chciała, nie teraz i nie tutaj. Irytacja sprzed chwili wcale nie osłabła, rozdrażnienie zdawało się nasilać, ale kiedy miała obok Gillie, nawet najgorsze emocje nie przebijały się. Mała była pewną ostoją, nauczyła ją spokoju i przypomniała o łagodności.
Usiadła na trawie, kiedy kucanie przy niej przestało być wygodne i wzięła maleństwo na ręce. Nuciłam pod nosem pierwszą lepszą melodię, chociaż nie musiała.
Zamilkła, kiedy obok opadł Marcel. Przesunęła po nim uważnym spojrzeniem, kiedy zagadnął tak swobodnie. Czemu teraz? Miala ochotę spytać, ale ugryzła się w język. Nie rozumiała, gdy wcześniej wydało się, że mu przeszkadza, będąc obok.
- Jest jeszcze mała, ale będzie podobna w końcu. Teraz nawet oczu nie ma po nas- odparła, spuszczając wzrok na nią i ostrożnie odkładając maleństwo do prowizorycznej kołyski. Spojrzała na niego i odpowiedziała mu uśmiechem.
- Szczerze? Coraz gorzej- westchnęła, nie mając chwilowo ochoty tego ukrywać. Może ogólnie, a może po prostu przed nim? Czy spodziewała się zrozumienia? Chyba nie, ale mimo wszystko nie udawała.
- A ty? - spytała, zmuszając kąciki ust do uniesienia, ale przecież widziała, jak dobrze bawił się z Marysią.- Nie ociągasz się- dodała z rozbawieniem.
Usiadła na trawie, kiedy kucanie przy niej przestało być wygodne i wzięła maleństwo na ręce. Nuciłam pod nosem pierwszą lepszą melodię, chociaż nie musiała.
Zamilkła, kiedy obok opadł Marcel. Przesunęła po nim uważnym spojrzeniem, kiedy zagadnął tak swobodnie. Czemu teraz? Miala ochotę spytać, ale ugryzła się w język. Nie rozumiała, gdy wcześniej wydało się, że mu przeszkadza, będąc obok.
- Jest jeszcze mała, ale będzie podobna w końcu. Teraz nawet oczu nie ma po nas- odparła, spuszczając wzrok na nią i ostrożnie odkładając maleństwo do prowizorycznej kołyski. Spojrzała na niego i odpowiedziała mu uśmiechem.
- Szczerze? Coraz gorzej- westchnęła, nie mając chwilowo ochoty tego ukrywać. Może ogólnie, a może po prostu przed nim? Czy spodziewała się zrozumienia? Chyba nie, ale mimo wszystko nie udawała.
- A ty? - spytała, zmuszając kąciki ust do uniesienia, ale przecież widziała, jak dobrze bawił się z Marysią.- Nie ociągasz się- dodała z rozbawieniem.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Czuł się swobodnie, bo gramofon znalazł się już na imprezie. Dopiero teraz pomyślał o tym, ze chyba przyprowadziła go tutaj Neala, bo przecież dalej nie było. Ale nie poświęcił temu dłuższej chwili, nieważne, stało się. Uśmiechnął się na słowa Eve. To prawda, nie miała ich oczu. Ani ust ani nosa. Przyglądał się jej przez chwilę, pierwszy raz na spokojnie. Kiedy wcisnęli mu ją w ręce nagle spanikował, było mu za to trochę głupio. To dlatego taksowała go spojrzeniem tak nieufnie? Nie wiedział, nie widział sensu w to wnikać. Od dawna mu nie ufała, a on nigdy nie rozumiał, dlaczego mu ufać przestała. Skrzyżował nogi, opierając ciało na wspartych za plecami rękach.
- No to... kiedy będziemy mogli zacząć uczyć ją tańczyć? - spytał, odnosząc się do wymiany zdań sprzed paru chwil. Spojrzał na Marię i Maisie, które tańczyły na trawie, obserwując piruet, w którym obróciła się dziewczyna, było po nim widać brak techniki, ale wyszedł całkiem zgrabnie. Poderwał ręce na chwile, ze śmiechem nagradzając go oklaskami i zawył, wzmacniając aplauz, trwało to tylko chwilę, zaraz ponownie oparł się na rękach i przeniósł wzrok na Eve.
- Czemu? - spytał, spodziewał się, że chodziło o Nealę, ale nie mógł wiedzieć, o czym rozmawiały. Żałował, że nie potrafiły się dogadać. Kąciki jego ust wygięły się w uśmiechu, gdy zauważyła, że się nie ociągał. Nie mógł zaprzeczyć. Leniwie przemknął wzrokiem po ogrodzie, od alkoholu czuł się coraz ciężej, więc rozprostował nogi i opadł z dłoni na łokcie, pół leżąc. - Nie - przyznał jej krótko rację, nie ociągał się. Zaśmiał się chwilę później. - Jest okej - dodał, a jego głowa opadła w końcu na miękką trawę, obejrzał się na nią.
- No to... kiedy będziemy mogli zacząć uczyć ją tańczyć? - spytał, odnosząc się do wymiany zdań sprzed paru chwil. Spojrzał na Marię i Maisie, które tańczyły na trawie, obserwując piruet, w którym obróciła się dziewczyna, było po nim widać brak techniki, ale wyszedł całkiem zgrabnie. Poderwał ręce na chwile, ze śmiechem nagradzając go oklaskami i zawył, wzmacniając aplauz, trwało to tylko chwilę, zaraz ponownie oparł się na rękach i przeniósł wzrok na Eve.
- Czemu? - spytał, spodziewał się, że chodziło o Nealę, ale nie mógł wiedzieć, o czym rozmawiały. Żałował, że nie potrafiły się dogadać. Kąciki jego ust wygięły się w uśmiechu, gdy zauważyła, że się nie ociągał. Nie mógł zaprzeczyć. Leniwie przemknął wzrokiem po ogrodzie, od alkoholu czuł się coraz ciężej, więc rozprostował nogi i opadł z dłoni na łokcie, pół leżąc. - Nie - przyznał jej krótko rację, nie ociągał się. Zaśmiał się chwilę później. - Jest okej - dodał, a jego głowa opadła w końcu na miękką trawę, obejrzał się na nią.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Parsknęła cicho, kiedy już chciał uczyć małą.
- Jak zrobi pierwsze kroki i będzie w miarę stabilnie stała na nogach.- odparła z rozbawieniem.- Wtedy można zaszczepić w niej miłość do tańca, by wiedziała, jak wyrażać siebie, gdy słów będzie za mało.- dodała, zerkając na niego. Miło było słyszeć, że Marcel chciał być w życiu Gilli i uczyć ją czegokolwiek. Chciała, aby on i James byli dla małej wsparciem, byli tymi, którzy swą siłą ochronią ją przed złymi rzeczami, które działy się w życiu.
Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem, na dziewczyny. Dołączyła do oklasków, kiedy piruet całkiem wyszedł. Nie był najlepszy, ale co z tego. Kiedy nie umiało się tańczyć najlepiej, otoczenie nie wymagało wiele. Popatrzyła na niego, była pewna, że oboje od siebie wymagali więcej, bo na parkietach brylowali. Zawahała się, kiedy dopytał, a wcale nie chciała, by to robił. Zastanowiła się, ale jakim sensem było zbywać go teraz, gdy zainteresował się.
- Neala sobie coś wymyśliła, twierdzi, że jej tu nie chcę, ale sama wysłałam do niej Ravena z listem. Nikt mi nie kazał, sama chciałam, by tu była.- westchnęła cicho, uniosła dłoń, by na moment ścisnąć palcami nasadę nosa.- A teraz zaczynam żałować.- dodała prawie szeptem. Nie miała pewności czy usłyszał to, ale to nieistotne. Była zła, nie mówiła chyba do końca szczerze. Widząc jego uśmieszek, uniosła własne kąciki, ale o wiele słabiej.
- To dobrze.- rzuciła, kiedy przyznał jej rację. Coraz częściej łapała się na tym, że bezsensownym było zwlekać i tracić czas. Zerknęła w dół, kiedy położył się całkiem. Rozejrzała się po ogrodzie w krótkim zawahaniu, ale w sumie... co jej szkodziło? Wyciągnęła się przy nim na trawie, przesuwając jedną jego rękę tak, aby mogła oprzeć głowę na jego barku. Milczała dłuższą chwilę, pozostawiając dłoń lekko zamkniętą na jego dłoni, zanim puściła. Odwróciła głowę, by spojrzeć na niego, jego profil przez to, jak się wyłożyli.- Gdyby tak zamknąć oczy i zapomnieć o tych złych momentach wieczoru... jest prawie, jak w domu.- stwierdziła, bo on dobrze znał ich tabor. Wiedział, jak się bawili, jak przebiegały takie wieczory. Wtedy było tylko więcej głosów, więcej śpiewów, ale atmosfera była prawie taka sama.
- Jak zrobi pierwsze kroki i będzie w miarę stabilnie stała na nogach.- odparła z rozbawieniem.- Wtedy można zaszczepić w niej miłość do tańca, by wiedziała, jak wyrażać siebie, gdy słów będzie za mało.- dodała, zerkając na niego. Miło było słyszeć, że Marcel chciał być w życiu Gilli i uczyć ją czegokolwiek. Chciała, aby on i James byli dla małej wsparciem, byli tymi, którzy swą siłą ochronią ją przed złymi rzeczami, które działy się w życiu.
Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem, na dziewczyny. Dołączyła do oklasków, kiedy piruet całkiem wyszedł. Nie był najlepszy, ale co z tego. Kiedy nie umiało się tańczyć najlepiej, otoczenie nie wymagało wiele. Popatrzyła na niego, była pewna, że oboje od siebie wymagali więcej, bo na parkietach brylowali. Zawahała się, kiedy dopytał, a wcale nie chciała, by to robił. Zastanowiła się, ale jakim sensem było zbywać go teraz, gdy zainteresował się.
- Neala sobie coś wymyśliła, twierdzi, że jej tu nie chcę, ale sama wysłałam do niej Ravena z listem. Nikt mi nie kazał, sama chciałam, by tu była.- westchnęła cicho, uniosła dłoń, by na moment ścisnąć palcami nasadę nosa.- A teraz zaczynam żałować.- dodała prawie szeptem. Nie miała pewności czy usłyszał to, ale to nieistotne. Była zła, nie mówiła chyba do końca szczerze. Widząc jego uśmieszek, uniosła własne kąciki, ale o wiele słabiej.
- To dobrze.- rzuciła, kiedy przyznał jej rację. Coraz częściej łapała się na tym, że bezsensownym było zwlekać i tracić czas. Zerknęła w dół, kiedy położył się całkiem. Rozejrzała się po ogrodzie w krótkim zawahaniu, ale w sumie... co jej szkodziło? Wyciągnęła się przy nim na trawie, przesuwając jedną jego rękę tak, aby mogła oprzeć głowę na jego barku. Milczała dłuższą chwilę, pozostawiając dłoń lekko zamkniętą na jego dłoni, zanim puściła. Odwróciła głowę, by spojrzeć na niego, jego profil przez to, jak się wyłożyli.- Gdyby tak zamknąć oczy i zapomnieć o tych złych momentach wieczoru... jest prawie, jak w domu.- stwierdziła, bo on dobrze znał ich tabor. Wiedział, jak się bawili, jak przebiegały takie wieczory. Wtedy było tylko więcej głosów, więcej śpiewów, ale atmosfera była prawie taka sama.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
To nie tak, że kogokolwiek okłamała. Została tylko troszkę dłużej w lazarecie, a potem obrała wyjątkowo okrężną drogę przez północną część Doliny Godryka, żeby w międzyczasie zupełnym przypadkiem zahaczyć o stary dom pani Bagshot, w którym odbywało się przyjęcie z okazji narodzin Marcii. Jakieś święto ichniejszej kultury, nie do końca zrozumiałe dla Kerstin nawet po opowieściach Eve, ale nie miało to większego znaczenia - narodziny nowego życia i kolejne miesiące po tym były oczywistym powodem do świętowania. Kerstin została zaproszona, ale wstępnie odmówiła - może ze stresu, a może z poczucia obowiązku. Mogła nie mieć na to czasu, nie dało się przewidzieć ile pracy będą mieć w lecznicy za tydzień czy nawet parę dni. No i, cóż. To że Eve i Aisha chętnie by ją tam widziały nie oznaczało, że James tak samo.
Nadal wstydziła się spojrzeć mu w oczy.
Mimo tego zboczyła z kursu, pewna, że ma jeszcze przynajmniej godzinę lub dwie zanim Michael w ogóle wróci do domu i zacznie się zastanawiać dlaczego jej tam nie ma. Chciała zajść do młodej mamy Doe tylko na chwilkę, przywitać się z nią, z Aishą i z małą Marcią, wręczyć własnoręcznie zrobione prezenty - pluszowego pufka pigmejskiego (podobnego do tego, którego miał Oliver), trzy maleńkie pary skarpetek i rękawiczek z resztek włóczki i kocyk patchworkowy. Najbardziej zadowolona to była z tego pufka; miał nawet płócienny języczek zafarbowany w burakach, a w środku był wypełniony miękkim kurzym puchem.
Na imprezę - nawet przechodem! - nie przychodziło się też bez picia, więc wzięła nalewkę żurawinową, bo nie miała nic innego. Tak nie do końca alkohol; lepsza była na katar i zapalenie pęcherza.
- Dzień dobry! - zawołała niepewnie od płotu. - Znaczy... dobry wieczór! - Krzyknęła tańczącym, choć nieznajomym dziewczętom, ostrożnie minęła bramę i zatrzymała się dopiero, kiedy w oczy rzuciły jej się pewniejsze twarze Eve i Marcela rozłożonych na trawie. - Wiem, że powiedziałam, że nie przyjdę, ale pomyślałam, że może... - Uniosła paczkę prezentową zawiniętą w kraciastą chustkę, a potem urwała niepewnie, bo dosłyszała dobiegające z domu, coraz dotkliwsze wrzaski. - Wszystko okej?
Nadal wstydziła się spojrzeć mu w oczy.
Mimo tego zboczyła z kursu, pewna, że ma jeszcze przynajmniej godzinę lub dwie zanim Michael w ogóle wróci do domu i zacznie się zastanawiać dlaczego jej tam nie ma. Chciała zajść do młodej mamy Doe tylko na chwilkę, przywitać się z nią, z Aishą i z małą Marcią, wręczyć własnoręcznie zrobione prezenty - pluszowego pufka pigmejskiego (podobnego do tego, którego miał Oliver), trzy maleńkie pary skarpetek i rękawiczek z resztek włóczki i kocyk patchworkowy. Najbardziej zadowolona to była z tego pufka; miał nawet płócienny języczek zafarbowany w burakach, a w środku był wypełniony miękkim kurzym puchem.
Na imprezę - nawet przechodem! - nie przychodziło się też bez picia, więc wzięła nalewkę żurawinową, bo nie miała nic innego. Tak nie do końca alkohol; lepsza była na katar i zapalenie pęcherza.
- Dzień dobry! - zawołała niepewnie od płotu. - Znaczy... dobry wieczór! - Krzyknęła tańczącym, choć nieznajomym dziewczętom, ostrożnie minęła bramę i zatrzymała się dopiero, kiedy w oczy rzuciły jej się pewniejsze twarze Eve i Marcela rozłożonych na trawie. - Wiem, że powiedziałam, że nie przyjdę, ale pomyślałam, że może... - Uniosła paczkę prezentową zawiniętą w kraciastą chustkę, a potem urwała niepewnie, bo dosłyszała dobiegające z domu, coraz dotkliwsze wrzaski. - Wszystko okej?
- Nie. - odpowiedziałam, unosząc brwi. - Tak. - nie opuściłam ich. Brwi patrząc na niego. Nie mogłabym go pocałować, bo miał żonę a ja moralność. Z dachu bym skoczyła, złamała nogę gdyby nie wyszło zaklęcie. - Była. - zgodziłam się, chciałam go sprowokować bo prośby Marcela, jego słowa nie działały. Wyszło jak wyszło - tragicznie i koszmarnie - ale nie tylko ja byłam winna. - Co zaczęliśmy?! - nie wierzyłam, nie rozumiałam, przecież nie raz żartowaliśmy. - Nie. - zaprzeczyłam. - A ty siedziałeś tam i zdawałeś się nie zbierać kiedy wiedziałeś, że wszyscy czekają na ciebie. Tutaj. - wykrzywiłam wargi kiedy znów zaironizował. - DLA WSZYSTKICH TO ROBI I CO W TYM ZŁEGO?! - zapytałam unosząc głos. Byłam pewna, że Marcel był najlepszym z możliwych przyjaciół, nie takim egoistą jak ja. Bronił Eve, rozmawiał ze mną, próbował ściągnąć Jima zawsze za nim stał. Co złego w tym było, że mi pomógł, że mnie zatrzymał? - Próbowałam się wymknąć. Zobaczył mnie i zatrzymał. Pogadał ze mną. Żartowaliśmy potem, że z miłością kłopoty same są bo powiedział że kończy z dziewczynami i że jak wyjdzie za mnie to rozwiążemy problemy nasze. Stąd ten cyrk się wziął. - wyjaśniłam szybko, trochę bełkotliwie, oczy mi się świeciły w głowie coraz mocniej kręciło. Co sobie myślałam? W tej jednej chwili nic konkretnie. Byłam zła, powiedział lej, to puściłam dłoń powodowaną wszystkim co czułam. Rozwarłam wargi, wykonałam pół kroku w przód żeby pokręcić energicznie głową. Nie. Ale nie zrobiłam kolejnych. Zamierając. Unosząc brwi wyżej i wyżej. Że to ja? Niezrozumienie które wykwitło na mojej twarzy było jasne i bezbrzeżne. Serce obiło mi się boleśnie. Bo co, bo byłam gorsza? Dlatego zbrodnia była dotkliwsza. Bardziej upodlająca? - Co to zmienia. - szepnęłam spoglądając w jedną stronę drugą, trzecią, na niego. Oddychałam ciężko próbując zrozumieć, ale rozumiałam jeszcze mniej. Bili się jeden przez drugiego, a potem klepali po ramionach. Wrzeszczeli na siebie, a potem było okej. A ja popełniłam jeden błąd i to tyle, to wszystko? Milczałam kiedy mówił dalej wykrzywiając wargi kiedy przeklną. Wracając tęczówkami do niego kiedy ironizował. - Powinieneś był wstać kiedy kazałam bo - zbliżyłam się do niego unosząc rękę wyciągając palec żeby nim na niego wskazać. - nie uciekniesz od tego, że czekają na ciebie. - wysyczałam czując drgające łzy pod powiekami. - A jeśli chcesz powodu proszę bardzo, dam ci kilka: za to dostałeś i za to, ze miałeś rację, że kontroli nie mam żadnej, że to że boli mnie serce, chcesz więcej? Niech będzie. Dostałeś za sukienki i za propozycje pudru od Marii, za wszystkie z dużych i małych frustracji które zebrały się w jedno w tym jednym małym momencie. Za to, że nie poradziłam sobie ze sobą lepiej. Nie należało ci się za nic z tego, ale tak wyszło. TAK WYSZŁO! - oddychałam ciężko, było mi niedobrze, coraz gorzej. Położyłam rękę na brzuchu. A potem rozłożyłam ręce z rezygnacją na boki. - Może to ten moment. - powiedziałam ciszej. Może właśnie tak miały się rozejść nasze drogi w złości i bez zgody. Frustracji i bólu. - Czy mogę coś zrobić, żeby to naprawić? - zapytałam wprost, tak albo nie wystarczy.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Jutro? Za tydzień? Miesiąc? - Nie wiedział, ile czasu potrzebowała, żeby stanąć na nogi. Teraz jej nogi wyglądały jak małe parówki i wydawały się mało stabilne, ale nie pamiętał, żeby sam kiedykolwiek wyglądał podobnie. W taborze zawsze było pełno dzieci, to chyba najmocniej różniło go od Areny. - Ładnie o tym mówisz. - O tańcu. Dziwnie było myśleć o Gilly jako o kimś, kto miał swoje słowa i swoje emocje. Jeszcze tak nie wyglądała. Słowa Eve powoli uświadamiały go, że pewnego dnia będzie. Zrzucił rękę tak, jak tego chciała, dając jej wygodne oparcie. Uśmiechał się, kiedy położyła się przy nim, przyglądając się jej w tym samym milczeniu. Alkohol wywoływał odrealnienie, ale jej bliskość i tak go cieszyła. Nie wykonał w jej kierunku żadnego gestu, pozwalając jej ukształtować go tak, jak jej to odpowiadało. Może to przez alkohol, ale poczuł się przy niej swobodnie - jakby ostatnie lata nie położyły się wcale cieniem na ich relacji.
Westchnął, bo wiedział o zarzutach Neali. Mówiła mu o nich. Odpowiedział jej to samo, co mówiła teraz Eve, że przecież zaprosiła ją tutaj z własnej woli. Bo chciała to zrobić. Choć to pewnie nie było łatwe, bo w przeciwieństwie do Neali wiedział, że jej zazdrość - nawet jeśli przesadna - nie była wcale o nic. Kąciki jego ust uniosły się w górę, kiedy dodała, że zaczyna żałować. Spojrzał na nią bez oceny.
- Jeśli jest zła, bo myśli, że jej tu nie chcesz, to znaczy tyle, że chce, żebyś ją polubiła. Lubisz? - Nie czekał na odpowiedź. Wiedział, że nie. - Co ci szkodzi wykonać w jej kierunku jakiś gest, Eve? Jest gdzieś obok, przyszła tu na gotowe, choć pewnie chętnie pomogłaby wam przyrządzić cygańską zupę, gdyby tylko miała okazję. Weź parę ziemniaków, powiedz jej, że czas na cygański podwieczorek i przygotujcie je razem po cygańsku na ognisko. Rozpalę ogień - podrzucił, mówiła o sukience, którą ubrała Maria, ale to był tylko przykład. Niecygańskie cygańskie ziemniaki pewnie mogłyby ją zastąpić. Przecież i tak nikt tutaj - oprócz nich - tych tradycji nie znał. Doskonale wiedział, że podwieczorek nie był tradycją, który przeniknął do romskiego życia.
Nie ciągnął tematu Marii, spojrzał na gwiazdy, myśląc o tym, o czym mówiła. O taborze. O jej domu. O tym, co zginęło i nie wróci.
- Powinnaś częściej wpadać na Arenę - rzucił, mieli przecież podobne życie, pełne wozów, błota, cekinów i śmiechu. To nie było to samo, wiedział. Ani dla niej ani dla niego. Ale mogło być wystarczającym wspomnieniem. - Zamknij - podpowiedział. - I zapomnij - Bo po co rozpamiętywać? - Co najbardziej lubiłaś robić w tamtym życiu oprócz śpiewu, tańca i zajmowania się końmi? - Może mogli po to dzisiaj sięgnąć. Odtworzyć ten klimat mocniej, dla Gilly.
Podniósł głowę, słysząc dzień dobry rzucone od płotu. Zamrugał kilka razy, upewniając się, że nie śni, ale oto stała za nim Kerstin Tonks.
- Wszystko okej, pewnie! - odkrzyknął jej od razu. - Chodź do nas przez płot, będzie szybciej! Dawaj, dawaj, dasz radę! Szybko! Spóźnisz się na najlepszą piosenkę! - Aisha lada moment ją zmieni. - Maisie, Mario, pomożecie? Neala rozlała w domu wiadro wody, wszędzie jest ślisko! Nie idź tamtędy!
Westchnął, bo wiedział o zarzutach Neali. Mówiła mu o nich. Odpowiedział jej to samo, co mówiła teraz Eve, że przecież zaprosiła ją tutaj z własnej woli. Bo chciała to zrobić. Choć to pewnie nie było łatwe, bo w przeciwieństwie do Neali wiedział, że jej zazdrość - nawet jeśli przesadna - nie była wcale o nic. Kąciki jego ust uniosły się w górę, kiedy dodała, że zaczyna żałować. Spojrzał na nią bez oceny.
- Jeśli jest zła, bo myśli, że jej tu nie chcesz, to znaczy tyle, że chce, żebyś ją polubiła. Lubisz? - Nie czekał na odpowiedź. Wiedział, że nie. - Co ci szkodzi wykonać w jej kierunku jakiś gest, Eve? Jest gdzieś obok, przyszła tu na gotowe, choć pewnie chętnie pomogłaby wam przyrządzić cygańską zupę, gdyby tylko miała okazję. Weź parę ziemniaków, powiedz jej, że czas na cygański podwieczorek i przygotujcie je razem po cygańsku na ognisko. Rozpalę ogień - podrzucił, mówiła o sukience, którą ubrała Maria, ale to był tylko przykład. Niecygańskie cygańskie ziemniaki pewnie mogłyby ją zastąpić. Przecież i tak nikt tutaj - oprócz nich - tych tradycji nie znał. Doskonale wiedział, że podwieczorek nie był tradycją, który przeniknął do romskiego życia.
Nie ciągnął tematu Marii, spojrzał na gwiazdy, myśląc o tym, o czym mówiła. O taborze. O jej domu. O tym, co zginęło i nie wróci.
- Powinnaś częściej wpadać na Arenę - rzucił, mieli przecież podobne życie, pełne wozów, błota, cekinów i śmiechu. To nie było to samo, wiedział. Ani dla niej ani dla niego. Ale mogło być wystarczającym wspomnieniem. - Zamknij - podpowiedział. - I zapomnij - Bo po co rozpamiętywać? - Co najbardziej lubiłaś robić w tamtym życiu oprócz śpiewu, tańca i zajmowania się końmi? - Może mogli po to dzisiaj sięgnąć. Odtworzyć ten klimat mocniej, dla Gilly.
Podniósł głowę, słysząc dzień dobry rzucone od płotu. Zamrugał kilka razy, upewniając się, że nie śni, ale oto stała za nim Kerstin Tonks.
- Wszystko okej, pewnie! - odkrzyknął jej od razu. - Chodź do nas przez płot, będzie szybciej! Dawaj, dawaj, dasz radę! Szybko! Spóźnisz się na najlepszą piosenkę! - Aisha lada moment ją zmieni. - Maisie, Mario, pomożecie? Neala rozlała w domu wiadro wody, wszędzie jest ślisko! Nie idź tamtędy!
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
On w przeciwieństwie do niej opuścił brwi, a zaraz potem je uniósł jeszcze raz, słuchając jej odpowiedzi. Pokręcił głową zaraz z grymasem.
- I to twoje zmartwienie? - Że czekali na niego? Obrócił głowę, czując nagle kwaskowaty posmak w ustach. Wytrzeźwiał. Trzeźwość dziś smakowała goryczką i cytryną. - Przykro mi, że musieliście na mnie czekać. I pofatygować się, by sprowadzić moją dupę na miejsce — odparł gorzko, patrząc przez okno, ale nie ostrzegał żadnych świateł z ogrodu. Przepraszał, ale wcale nie było mu przykro. Nie było, bo choć jego żal wcale nie dotyczył tej małej osoby, która miała być jego córką, dotyczył jego samego i nie mógł się z tym pogodzić. - Nie ma w tym nic złego, nie w tym rzecz — to ona wyjechała z Marclem, dlaczego teraz się wściekała? Spojrzał na nią z grymasem niezadowolenia, a potem poczuł, że mu głupio, kiedy wreszcie uraczyła go serią wyjaśnień dotyczącą ich schadzki. Nic nie odpowiedział na to. Oddychał szybko, nerwowo, patrzył na nią trochę ostrzegawczo, trochę z pretensją, kiedy się zbliżała, nie wykonał wtedy żadnego ruchu. - Dla mnie wiele - odpowiedział chłodno. Faceci bili się ze sobą, okładali pięściami. Nigdy nie bez powodu, nigdy w równie idiotyczny sposób. Wyładowywali na sobie emocje, które sami wobec siebie wywołania potem szli na piwo. Ale dziewczyny tego nie robiły. Ani sobie ani one im. Ani, daj Merlinie, oni im. To było takie trudne do zrozumienia?
- Niczego nie powinienem - wciął jej się w słowo. Nie miała żadnego prawa niego mu kazać a już na pewno w takiej kwestii. - No właśnie. Na mnie. Czekali na mnie, nie na ciebie. Nie musisz się tym martwić. Ale oczywiście najlepiej wiesz od czego uciekam, prawda? Wiesz?- Znała go tak dobrze? Uniósł brwi, wyczekująco. A potem podzieliła się z nim wyjaśnieniami. I nagle poczuł się jeszcze gorzej niż chwilę wcześniej. Nagle okazało się, że miał rację, że był po prostu psem do kopania. Nic z tego za co dostał nie było jego winą, zwyczajnie się na nim wyżyła. Czekał aż powie mu gdzie zawinił, co jej uczynił. Ale niczego nie wymieniła. I to zamiast mu przynieść ulgę sprawiło, że poczuł się podle. Milczał długo, nim się odwrócił, sięgnął do butiki portera, napił się kilka łyków. - Powiedziałem ci już, jest w porządku. Przepraszam też byłoby na miejscu. - Odwrócił się plecami, znów odkręcił wodę w kranie i przetarł twarz, oczy głównie i pękniętą wargę.
- I to twoje zmartwienie? - Że czekali na niego? Obrócił głowę, czując nagle kwaskowaty posmak w ustach. Wytrzeźwiał. Trzeźwość dziś smakowała goryczką i cytryną. - Przykro mi, że musieliście na mnie czekać. I pofatygować się, by sprowadzić moją dupę na miejsce — odparł gorzko, patrząc przez okno, ale nie ostrzegał żadnych świateł z ogrodu. Przepraszał, ale wcale nie było mu przykro. Nie było, bo choć jego żal wcale nie dotyczył tej małej osoby, która miała być jego córką, dotyczył jego samego i nie mógł się z tym pogodzić. - Nie ma w tym nic złego, nie w tym rzecz — to ona wyjechała z Marclem, dlaczego teraz się wściekała? Spojrzał na nią z grymasem niezadowolenia, a potem poczuł, że mu głupio, kiedy wreszcie uraczyła go serią wyjaśnień dotyczącą ich schadzki. Nic nie odpowiedział na to. Oddychał szybko, nerwowo, patrzył na nią trochę ostrzegawczo, trochę z pretensją, kiedy się zbliżała, nie wykonał wtedy żadnego ruchu. - Dla mnie wiele - odpowiedział chłodno. Faceci bili się ze sobą, okładali pięściami. Nigdy nie bez powodu, nigdy w równie idiotyczny sposób. Wyładowywali na sobie emocje, które sami wobec siebie wywołania potem szli na piwo. Ale dziewczyny tego nie robiły. Ani sobie ani one im. Ani, daj Merlinie, oni im. To było takie trudne do zrozumienia?
- Niczego nie powinienem - wciął jej się w słowo. Nie miała żadnego prawa niego mu kazać a już na pewno w takiej kwestii. - No właśnie. Na mnie. Czekali na mnie, nie na ciebie. Nie musisz się tym martwić. Ale oczywiście najlepiej wiesz od czego uciekam, prawda? Wiesz?- Znała go tak dobrze? Uniósł brwi, wyczekująco. A potem podzieliła się z nim wyjaśnieniami. I nagle poczuł się jeszcze gorzej niż chwilę wcześniej. Nagle okazało się, że miał rację, że był po prostu psem do kopania. Nic z tego za co dostał nie było jego winą, zwyczajnie się na nim wyżyła. Czekał aż powie mu gdzie zawinił, co jej uczynił. Ale niczego nie wymieniła. I to zamiast mu przynieść ulgę sprawiło, że poczuł się podle. Milczał długo, nim się odwrócił, sięgnął do butiki portera, napił się kilka łyków. - Powiedziałem ci już, jest w porządku. Przepraszam też byłoby na miejscu. - Odwrócił się plecami, znów odkręcił wodę w kranie i przetarł twarz, oczy głównie i pękniętą wargę.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Milczałam nie mówiąc już niż więcej bo nic więcej nie mogłam już powiedzieć. W żaden sposób naprawić, czy zmienić tego co zdarzyło się wcześniej. To co czułam - wiedziało że tak - musiało zostać we mnie.
- Przepraszam. - powiedziałam w końcu opuszczając ręce spoglądając w bok, powstrzymując łzy. Wtedy ja znalazłam, leżała tam przy ścianie. Wycofałam się. Krok jeden, drugi, trzeci.
- Masz racje. Nic nie wiem. Nic nie rozumiem. I nikt nie czekał na mnie, tylko na ciebie. - miał rację, nikt mnie tu ani nie potrzebuje ani nie chce. Teraz wszystko miało sens. Splotlam dłonie przed soba. Ale Zara je rozplotłam unosząc do wlosow. - Skoro już tu jesteś myślę że pójdę. - nie czułam się tu dłużej mile widziana. Wiedziałam że dałam słowo Marcelowi, ale tego jednego nie byłam w stanie dotrzymać. Nie dzisiaj. Nie kiedy pękło mi serce a teraz czułam jakby ktoś w tym jeszcze grzebał. - Zobaczymy się... Później. - powiedziałam w kilku szybkich krokach dopadając do torby a potem ruszając do drzwi czując że dławie się bólem, żalem i tym alkoholem jeszcze. Wypadłam za drzwi ledwie widząc droge, dochodząc do bramy przy której nie wytrzymałam już dłużej zwracając całą resztę. Świetnie. Wieczór zakończony w pięknym stylu, godnym młodej panny. Potem ruszyłam dalej, przed siebie chociaż wiedziałam że sama nie powinnam po nocy. Nic mi nie będzie.
Nic mi nie będzie.
/ Nela zt
- Przepraszam. - powiedziałam w końcu opuszczając ręce spoglądając w bok, powstrzymując łzy. Wtedy ja znalazłam, leżała tam przy ścianie. Wycofałam się. Krok jeden, drugi, trzeci.
- Masz racje. Nic nie wiem. Nic nie rozumiem. I nikt nie czekał na mnie, tylko na ciebie. - miał rację, nikt mnie tu ani nie potrzebuje ani nie chce. Teraz wszystko miało sens. Splotlam dłonie przed soba. Ale Zara je rozplotłam unosząc do wlosow. - Skoro już tu jesteś myślę że pójdę. - nie czułam się tu dłużej mile widziana. Wiedziałam że dałam słowo Marcelowi, ale tego jednego nie byłam w stanie dotrzymać. Nie dzisiaj. Nie kiedy pękło mi serce a teraz czułam jakby ktoś w tym jeszcze grzebał. - Zobaczymy się... Później. - powiedziałam w kilku szybkich krokach dopadając do torby a potem ruszając do drzwi czując że dławie się bólem, żalem i tym alkoholem jeszcze. Wypadłam za drzwi ledwie widząc droge, dochodząc do bramy przy której nie wytrzymałam już dłużej zwracając całą resztę. Świetnie. Wieczór zakończony w pięknym stylu, godnym młodej panny. Potem ruszyłam dalej, przed siebie chociaż wiedziałam że sama nie powinnam po nocy. Nic mi nie będzie.
Nic mi nie będzie.
/ Nela zt
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Ostatnio zmieniony przez Neala Weasley dnia 18.05.24 20:57, w całości zmieniany 1 raz
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Potrzebowała chwili dla siebie. Zastanowienia się, zebrania w sobie, ale to przecież nie było takie łatwe, gdy myśli, tak przecież spychane na dalsze plany, postanowiły wrócić i porwać ją już całą, zupełnie. Było jej szkoda Maisie, którą zostawiła na parkiecie, ale naprawdę źle się czuła. Psychicznie i fizycznie. Przynajmniej teraz, z zamkniętymi oczami było jej lepiej i tak, i tak. Myśli próbowała zwrócić ku słowom piosenki, Nie dowiesz się, jak bardzo cię kocham, nie dowiesz się, jak bardzo mi zależy, śpiewała w swojej głowie, nie znała wcześniej tej piosenki dobrze, ale teraz nauka tekstu wydawała się bardzo dobrym pomysłem. Nie otwierając oczu, wierzchem dłoni przetarła słoną wilgoć łez. Zaraz wszystko się uspokoi i wróci do towarzystwa. Marcel mówił wtedy, że rodzice nie chcieliby widzieć jej rozpłakanej. Teraz zdanie to dalej było w mocy. Cieszyliby się pewnie, że odnalazła nareszcie swoje grono.
Na wspomnienie własnego imienia podniosła się na łokciach, butelkę odkładając na moment na bok. Nie wypije z niej, wolałaby naprawdę napić się wody, ale Marcel wołał ją do czegoś innego. Słyszała jakieś wołanie, kobiecy głos, kolejna przyjaciółka Evie? Ktokolwiek to nie był, trzeba było jej pomóc. Zsunęła się więc ostrożnie z blatu, nogi miała miękkie i niepewne, ale ruszyła do płotu, posyłając leżącym Marcelowi i Eve szeroki uśmiech. Było ciemno, nie mogli zobaczyć, że jeszcze chwilę wcześniej nie było z nią najlepiej.
— Zaczekaj chwilę, podaj mi, co tam masz — teraz też słyszała wrzaski z domu, w gardle natychmiastowo zaschło, a ciało napięło się, podobne strunie. Jeżeli jeszcze przed chwilą wydawało jej się, że czuła się słabo — nagły zastrzyk adrenaliny sprawił, że rozemglony dotychczas wzrok wyostrzył się, ciało gotowe było do podjęcia wysiłku ucieczki. Czemu więc tego nie robiła? Marcel mówił, że wszystko było w porządku, ale tak wcale nie brzmiało w porządku. Zmusiła się, aby skupić swoją uwagę na blondynce, której miała pomóc, a gdy ta podała jej zawiniątko, odłożyła je na chwilę na ziemię, niedaleko siebie. — A teraz złap się za sztachety, o tak — poinstruowała dziewczynę, samej pokazując uchwyt. Co jak co, ale w skakaniu przez płoty miała doświadczenie. — Prawa noga na fundament, odbijasz się i reszta zależy od twoich rąk — uśmiechnęła się zachęcająco, stając po prawej od Kerstin. — Pomogę ci i złapię — zapewniła ciepłym, miękkim szeptem. Nic się nie stanie. Nic się nie działo.
Na wspomnienie własnego imienia podniosła się na łokciach, butelkę odkładając na moment na bok. Nie wypije z niej, wolałaby naprawdę napić się wody, ale Marcel wołał ją do czegoś innego. Słyszała jakieś wołanie, kobiecy głos, kolejna przyjaciółka Evie? Ktokolwiek to nie był, trzeba było jej pomóc. Zsunęła się więc ostrożnie z blatu, nogi miała miękkie i niepewne, ale ruszyła do płotu, posyłając leżącym Marcelowi i Eve szeroki uśmiech. Było ciemno, nie mogli zobaczyć, że jeszcze chwilę wcześniej nie było z nią najlepiej.
— Zaczekaj chwilę, podaj mi, co tam masz — teraz też słyszała wrzaski z domu, w gardle natychmiastowo zaschło, a ciało napięło się, podobne strunie. Jeżeli jeszcze przed chwilą wydawało jej się, że czuła się słabo — nagły zastrzyk adrenaliny sprawił, że rozemglony dotychczas wzrok wyostrzył się, ciało gotowe było do podjęcia wysiłku ucieczki. Czemu więc tego nie robiła? Marcel mówił, że wszystko było w porządku, ale tak wcale nie brzmiało w porządku. Zmusiła się, aby skupić swoją uwagę na blondynce, której miała pomóc, a gdy ta podała jej zawiniątko, odłożyła je na chwilę na ziemię, niedaleko siebie. — A teraz złap się za sztachety, o tak — poinstruowała dziewczynę, samej pokazując uchwyt. Co jak co, ale w skakaniu przez płoty miała doświadczenie. — Prawa noga na fundament, odbijasz się i reszta zależy od twoich rąk — uśmiechnęła się zachęcająco, stając po prawej od Kerstin. — Pomogę ci i złapię — zapewniła ciepłym, miękkim szeptem. Nic się nie stanie. Nic się nie działo.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Raczej za kilka dobrych miesięcy. To nie szczeniak, który potrzebuje paru tygodni.- odpowiedziała z rozbawieniem. Niestety musieli poczekać i to długo, nie była z tego powodu zadowolona, ale czas od tego nie przyspieszy. Kącik jej ust drgnął, kiedy pochwalił sposób w jaki mówiła o tańcu.- Dziękuję.- rzuciła jedynie, bo co mogła dodać. Taniec był dla niej ważny, dawał poczucie wolności, kiedyś jeszcze przewagi nad otoczeniem. Kiedy poruszała się w rytmie melodii, czuła, że kształtuje własną rzeczywistość do której może wpuścić wybranych przez siebie ludzi. Czasami był to James albo Marcel, częściej jednak obcy chłopcy i mężczyźni, którzy stawali się chwilowo zabawką w jej dłoniach. Przyciągała uwagę, wabiła i bawiła się w tym prześwietnie.
Uległość z jaką Marcel pozwalał jej na wszystko teraz, obudziła pokłady odwagi. Nie wahała się już nad każdym gestem, czując się równie swobodnie. Nie rozumiała tylko bardziej jego wcześniejszej niechęci, bo teraz wydawało się nie być po tym śladu. Zerknęła na niego, bo musiała wiedzieć, skąd się to wzięło i po co. Tylko zaczął mówić, a to sprawiło, że skupiła się na niby istotniejszej kwestii.
- Nie lubię i chyba już nie chcę polubić. Mam dość, nie wszyscy muszą mnie lubić i już nie chcę tego. Zamierzam otaczać się ludźmi z którymi coś mnie łączy, coś więcej niż konieczność tolerowania się.- stwierdziła. Poddała się, ale cóż, dotarła do momentu w którym już nie chciała tracić czasu. Miała rodzinę, która była dla niej najważniejsza; Gilli, James, Aisha i Marcel. Miała przyjaciół, którzy byli wokół niej, a którym winna była przeprosiny, że nie doceniała ich, gdy byli ciągle przy niej. Jednak nie dziś. Zadarła lekko głowę, kiedy mówił dalej.
- Jakiś gest? Wykonałam go dziś, zaprosiłam ją tu, by była jedną z nas, ale to odrzuca. Poprosiłam, by bawiła się z nami, tańczyła, bo kiedyś obiecałam jej romski taniec... odpowiedziała mi, że poczeka na coś angielskiego. Kiedy zaczęły lecieć angielskie piosenki, powiedziała, że jednak lubi te romskie. Ma coś, co powinno jej się podobać, ale czy widzisz ją tu gdzieś? – spytała, a w jej głosie pobrzmiewała rezygnacja.- Nie wiem, co zrobiłaby chętnie, bo za każdym razem wydaje się chętna na coś odwrotnego. Dasz mi gwarancję, że nie usłyszę, że woli angielskie podwieczorki? – spytała, by zaraz pokręcić głową. Bo przecież nie mógł tego zrobić.
- Ale rozpal ognisko, zgarnij Jima i rozpalcie je. Może trochę ognia przyda się każdemu.- dla nich był czymś znajomym, był elementem życia dawniej. Może przyniesie jakieś miłe wspomnienia, które dźwigną jej humor jeszcze.
Również powędrowała wzrokiem ku niebu, nie przypuszczała, że tak to będzie wyglądało. Nie spodziewała się leżenia z Marcelem na trawie i szczerej rozmowy o tym, co ciąży nieprzyjemnie.
- Chętnie.- przyznała, bo naprawdę miała ochotę wpadać tam częściej. Może nie dla samej atmosfery, ale do niego?
Zamknęła, idąc za jego radą, by nie myśleć o tym, co psuło nastrój.
- Nie wiem, moje życie toczyło się właśnie wokół tego i pracy.- zdradziła ze śmiechem, który zdradził nerwowość. Tamto życie było coraz mocniej, jak zatarte wspomnienie.- Obserwować, jak rodzina zbiera się wieczorami. Jak wszyscy tłoczą się przy ognisku, byśmy mogli świętować kolejny dzień, który los nam dał i który przetrwaliśmy. Wsłuchiwać się w gwar rozmów toczonych zewsząd, historii, które snuli starsi.- wymieniała, bo to teraz przychodziło jej do głowy. To były najprzyjemniejsze wspomnienia.
Nowy głos ją zaskoczył, podniosła się, by podeprzeć na łokciach i odnaleźć znajomą sylwetkę.
- Kerry! Dobry wieczór! – uśmiechnęła się szeroko, zaskoczona jej obecnością, bo faktycznie nie chciała się pojawić w pierwszej chwili. Nie miała jej tego za złe, po prostu.- Cieszę się, że przyszłaś – zapewniła ją, była tu mile widziana, a na pewno przez nią. Odwróciła głowę, kiedy dziewczyna zwróciła uwagę na krzyki.- Tak, wszystko dobrze.- odparła pewnie, ale spojrzenie przeniosła na Marcela.- Sprawdzisz to? – poprosiła go, siadając już, by zaraz podnieść się. Wyciągnęła do niego dłonie, aby mu pomóc, bo po tym ile alkoholu wypił, trudno mogło być, wstać z poziomu trawy. Zamierzała zaraz pójść do Marysi i pomóc dziewczynom.
Uległość z jaką Marcel pozwalał jej na wszystko teraz, obudziła pokłady odwagi. Nie wahała się już nad każdym gestem, czując się równie swobodnie. Nie rozumiała tylko bardziej jego wcześniejszej niechęci, bo teraz wydawało się nie być po tym śladu. Zerknęła na niego, bo musiała wiedzieć, skąd się to wzięło i po co. Tylko zaczął mówić, a to sprawiło, że skupiła się na niby istotniejszej kwestii.
- Nie lubię i chyba już nie chcę polubić. Mam dość, nie wszyscy muszą mnie lubić i już nie chcę tego. Zamierzam otaczać się ludźmi z którymi coś mnie łączy, coś więcej niż konieczność tolerowania się.- stwierdziła. Poddała się, ale cóż, dotarła do momentu w którym już nie chciała tracić czasu. Miała rodzinę, która była dla niej najważniejsza; Gilli, James, Aisha i Marcel. Miała przyjaciół, którzy byli wokół niej, a którym winna była przeprosiny, że nie doceniała ich, gdy byli ciągle przy niej. Jednak nie dziś. Zadarła lekko głowę, kiedy mówił dalej.
- Jakiś gest? Wykonałam go dziś, zaprosiłam ją tu, by była jedną z nas, ale to odrzuca. Poprosiłam, by bawiła się z nami, tańczyła, bo kiedyś obiecałam jej romski taniec... odpowiedziała mi, że poczeka na coś angielskiego. Kiedy zaczęły lecieć angielskie piosenki, powiedziała, że jednak lubi te romskie. Ma coś, co powinno jej się podobać, ale czy widzisz ją tu gdzieś? – spytała, a w jej głosie pobrzmiewała rezygnacja.- Nie wiem, co zrobiłaby chętnie, bo za każdym razem wydaje się chętna na coś odwrotnego. Dasz mi gwarancję, że nie usłyszę, że woli angielskie podwieczorki? – spytała, by zaraz pokręcić głową. Bo przecież nie mógł tego zrobić.
- Ale rozpal ognisko, zgarnij Jima i rozpalcie je. Może trochę ognia przyda się każdemu.- dla nich był czymś znajomym, był elementem życia dawniej. Może przyniesie jakieś miłe wspomnienia, które dźwigną jej humor jeszcze.
Również powędrowała wzrokiem ku niebu, nie przypuszczała, że tak to będzie wyglądało. Nie spodziewała się leżenia z Marcelem na trawie i szczerej rozmowy o tym, co ciąży nieprzyjemnie.
- Chętnie.- przyznała, bo naprawdę miała ochotę wpadać tam częściej. Może nie dla samej atmosfery, ale do niego?
Zamknęła, idąc za jego radą, by nie myśleć o tym, co psuło nastrój.
- Nie wiem, moje życie toczyło się właśnie wokół tego i pracy.- zdradziła ze śmiechem, który zdradził nerwowość. Tamto życie było coraz mocniej, jak zatarte wspomnienie.- Obserwować, jak rodzina zbiera się wieczorami. Jak wszyscy tłoczą się przy ognisku, byśmy mogli świętować kolejny dzień, który los nam dał i który przetrwaliśmy. Wsłuchiwać się w gwar rozmów toczonych zewsząd, historii, które snuli starsi.- wymieniała, bo to teraz przychodziło jej do głowy. To były najprzyjemniejsze wspomnienia.
Nowy głos ją zaskoczył, podniosła się, by podeprzeć na łokciach i odnaleźć znajomą sylwetkę.
- Kerry! Dobry wieczór! – uśmiechnęła się szeroko, zaskoczona jej obecnością, bo faktycznie nie chciała się pojawić w pierwszej chwili. Nie miała jej tego za złe, po prostu.- Cieszę się, że przyszłaś – zapewniła ją, była tu mile widziana, a na pewno przez nią. Odwróciła głowę, kiedy dziewczyna zwróciła uwagę na krzyki.- Tak, wszystko dobrze.- odparła pewnie, ale spojrzenie przeniosła na Marcela.- Sprawdzisz to? – poprosiła go, siadając już, by zaraz podnieść się. Wyciągnęła do niego dłonie, aby mu pomóc, bo po tym ile alkoholu wypił, trudno mogło być, wstać z poziomu trawy. Zamierzała zaraz pójść do Marysi i pomóc dziewczynom.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
Szybka odpowiedź