23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom Bathildy Bagshot
Ogród i inne pomieszczenia domu, jeśli potrzeba
23 IX '58 Bękarty
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Otworzyłam wargi i spojrzałam na Freda a potem uniosłam rękę i pacnęłam go lekko przez głowę.
- Możesz iść sprawdzić co z ogniskiem Fred, albo ze mną po pościel. - poleciłam mu od razu potakując głową kiedy Eve zgodziła się zostać z Marią. Włożyłam różdżkę w spódnicę sukienki i wytarłam pocące się dłonie o spódnice stawiając kroki w tamtym kierunku. Wysłuchałam jej instrukcji na raz i tak wszystkiego nie zabiorę. Odwracałam się już kiedy wypowiedziała moje imię, więc zatrzymałam się, ale moja mina mimo wszystko nadal bojowa, zwróciła się na jej twarz. Brwi uniosły mi się do góry. Za które wszystko? Chciałam zapytać, ale bardziej zaskoczyło mnie to przepraszam. Ale milczałam, czekając na kolejne jeśli. Brwi mi drgnęły, zmarszczyły się zaraz. A kiedy padło naprawdę. Odwróciłam się w jej stronę uważnie ją mierząc czerwonymi oczami. Sekunda, druga trzecia. - Można normalnie, Eve. - powiedziałam jej rozkładając ręce na boki. - Zamiast “idź, skoro ci kazał” wziąć dla przykładu: “jasne, nie ma problemu”, albo “możesz, jest tu i tam” albo “pewnie, pokażę ci gdzie”. Jestem tu gościem, nie chcę ci myszkować po domu. - odpowiedziałam jej. - Jeśli na wszystko wzruszysz ramionami, to o co będziesz walczyć? - zapytałam jej, ale pokręciłam głową nim odpowiedziała mi cokolwiek unosząc dłonie w przepraszającym geście i rezygnacji. - Dziękuję, że przeprosiłaś, nie będę chować urazy. Nie powinnam się mądrzyć, po prostu się zbierzmy, okej? Pójdę po tą pościel. - powiedziałam ale nie odwróciłam się od razu, nie powinnam się mądrzyć, ale słowa wyszły same. Nie zależało mi na niej, od początku nasza relacja szła źle, nierówno, niesprawiedliwe. Ale widziałam Jima przed chwilą. Widziałam jaki był zmęczony i jak podejmował się próby by mimo wszystko ten dzień dobrze się skończył. Moje spojrzenie padło na Lidkę zmarszczyłam brwi. A potem znów na Eve.
- Możesz iść sprawdzić co z ogniskiem Fred, albo ze mną po pościel. - poleciłam mu od razu potakując głową kiedy Eve zgodziła się zostać z Marią. Włożyłam różdżkę w spódnicę sukienki i wytarłam pocące się dłonie o spódnice stawiając kroki w tamtym kierunku. Wysłuchałam jej instrukcji na raz i tak wszystkiego nie zabiorę. Odwracałam się już kiedy wypowiedziała moje imię, więc zatrzymałam się, ale moja mina mimo wszystko nadal bojowa, zwróciła się na jej twarz. Brwi uniosły mi się do góry. Za które wszystko? Chciałam zapytać, ale bardziej zaskoczyło mnie to przepraszam. Ale milczałam, czekając na kolejne jeśli. Brwi mi drgnęły, zmarszczyły się zaraz. A kiedy padło naprawdę. Odwróciłam się w jej stronę uważnie ją mierząc czerwonymi oczami. Sekunda, druga trzecia. - Można normalnie, Eve. - powiedziałam jej rozkładając ręce na boki. - Zamiast “idź, skoro ci kazał” wziąć dla przykładu: “jasne, nie ma problemu”, albo “możesz, jest tu i tam” albo “pewnie, pokażę ci gdzie”. Jestem tu gościem, nie chcę ci myszkować po domu. - odpowiedziałam jej. - Jeśli na wszystko wzruszysz ramionami, to o co będziesz walczyć? - zapytałam jej, ale pokręciłam głową nim odpowiedziała mi cokolwiek unosząc dłonie w przepraszającym geście i rezygnacji. - Dziękuję, że przeprosiłaś, nie będę chować urazy. Nie powinnam się mądrzyć, po prostu się zbierzmy, okej? Pójdę po tą pościel. - powiedziałam ale nie odwróciłam się od razu, nie powinnam się mądrzyć, ale słowa wyszły same. Nie zależało mi na niej, od początku nasza relacja szła źle, nierówno, niesprawiedliwe. Ale widziałam Jima przed chwilą. Widziałam jaki był zmęczony i jak podejmował się próby by mimo wszystko ten dzień dobrze się skończył. Moje spojrzenie padło na Lidkę zmarszczyłam brwi. A potem znów na Eve.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Przetrwałeś to. - Pokiwał głową z uznaniem. - Ocalałeś. Teraz nic cię nie pokona - Nie ma szans. Co prawda nie wierzył, żeby Eve teraz, po ciąży, stała się nagle milsza, ale tego mówić mu nie było potrzeby. Po pierwsze nie chciał go dołować w takiej podniosłej chwili, a po drugie to przecież i tak o tym wiedział, a w tej konkretnej chwili nie musiał o tym myśleć. Porównanie jej do tego ataku wydało mu się głębokie. Jim wychodził z tych starć rozbity jak ten płot. - Nigdy się nie ożenię - rzucił ze zrezygnowaniem. - Pewnie, że łaciata. Wszystkie krowy są łaciate - Chyba, nie? Wydawało mu się, że była czarna, ale to chyba otaczające ich ciemności były czarne. Nie zastanowił się nad tym, czy cielak tej krowy mógł być podobnej maści. Ale wtedy Jim wskazał mu coś dziwnego - błękitnawe światło jaśniało w zaroślach, zdawało mu się, że jaśnieje mocniej i intensywniej, niż w rzeczywistości, bo był pod wpływem wróżkowego pyłu; mrugnął i wydawało mu się, że trwało go tylko chwilę - ale w tym czasie Jim ściągnął go po schodach na dół, a on prędko odzyskał utraconą równowagę i tuż po nim zeskoczył z ostatniego schodka. - To przypominało... - Zmarszczył jasną brew. - Patronusa. Tu? Dziwne. Albo... albo... a niech go, Jim, ten zawszony szczur przyszedł tu przeprosić?! I zamiast zrobić to osobiście, przysyła tę cholerną świnkę morską, co za skończony pajac! Dureń jeden, nie wydaje mu się chyba, że mamy ochotę tego słuchać? - Z niesmakiem obejrzał się na drzwi, co za tupet! Pokręcił głową. - Bierzemy i wracamy? Dziewczyny siedzą o suchym pysku. Jeśli... jeśli nie pasą się na tej trawie - parsknął, przechodząc pod półki z butelkami, oglądając pierwszą lepszą, która wpadła mu do ręki.
1 - wino porzeczkowe
2 - wino jeżynowe
3 - wino gruszkowe
1 - wino porzeczkowe
2 - wino jeżynowe
3 - wino gruszkowe
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Przetrwał to. Moze - tersz był pewien, ze tak i Marcel miał racje, ze wcale nie uciekał jak tchórz, ze nie przytłaczało go to wcale. Przetrwał. I przetrwa jeszcze wiecej.
-Nie zen sie, na co ci to. Panny na ciebie lecą, korzystaj ile sie da. A potem rezygnuj. Pierwszy, zanim one cię rzuca. Jak spytają czeku to powiesz, ze nie macie tych samych potrzeb na ten moment. Ja bym dzis tak zrobił - nie był tego pewien, ale tak mi powiedział. - Jak zaczną mowic o stabilizacji to dobry moment by spadać - mruknął zaraz. To wszystko było pokręcone, ale teraz przemawiało rzeź niego cwaniactwo, uśmiechał sie szelmowsko, a pył świecił wokół jego oczu na rzęsach. - Masz sie cieszyć życiem. Tyle kobiet masz do poznania, stary - pokręcił głowa z niedowierzaniem i uśmiechem, kiedy złamawszy równowagę na dole rozglądał sie po butelkach na regałach. Były bez kartek, zakręcone - nie miał pojęcia to co za alkohol. Odwrócił sie na Marcela i uniósł brew. - Nie wiem co mu sie wydaje, ale chyba nas to juz nie obchodzi, nie? - Uśmiechnął sie błogo. I nagle bardzo ucieszył, ze sa tu razem. - Cały ten bankak? - zdziwił sie i odkręcił galon, do poeto po chwili orientując sie, ze Marcel wziął butelkę. - Jedna to mało, trzy? - popatrzył na galon. Próbujemy tego? Kładź sie - wskazał miejsce przed balonem, ktory kurek miał skierowany w dół.
-Nie zen sie, na co ci to. Panny na ciebie lecą, korzystaj ile sie da. A potem rezygnuj. Pierwszy, zanim one cię rzuca. Jak spytają czeku to powiesz, ze nie macie tych samych potrzeb na ten moment. Ja bym dzis tak zrobił - nie był tego pewien, ale tak mi powiedział. - Jak zaczną mowic o stabilizacji to dobry moment by spadać - mruknął zaraz. To wszystko było pokręcone, ale teraz przemawiało rzeź niego cwaniactwo, uśmiechał sie szelmowsko, a pył świecił wokół jego oczu na rzęsach. - Masz sie cieszyć życiem. Tyle kobiet masz do poznania, stary - pokręcił głowa z niedowierzaniem i uśmiechem, kiedy złamawszy równowagę na dole rozglądał sie po butelkach na regałach. Były bez kartek, zakręcone - nie miał pojęcia to co za alkohol. Odwrócił sie na Marcela i uniósł brew. - Nie wiem co mu sie wydaje, ale chyba nas to juz nie obchodzi, nie? - Uśmiechnął sie błogo. I nagle bardzo ucieszył, ze sa tu razem. - Cały ten bankak? - zdziwił sie i odkręcił galon, do poeto po chwili orientując sie, ze Marcel wziął butelkę. - Jedna to mało, trzy? - popatrzył na galon. Próbujemy tego? Kładź sie - wskazał miejsce przed balonem, ktory kurek miał skierowany w dół.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Obserwowała Weasley uważnie, widziała, jak mienia się jej mimika, jak przechodzą emocje. Nie kryła ich szczególnie, a były na tyle wyraźne, że ciężko byłoby nie zauważyć szoku. Milczała, kiedy ta się odezwała i zamiast przytaknąć, musiała dorzucić swoje trzy knuty. Nie powinna spodziewać się niczego innego i nie spodziewała. Za to jej nie lubiła, że w takich momentach, nie potrafiła się ugryźć w język i nie zaogniać sytuacji. Na szczęście tu i teraz, nie podpaliła krótkiego lontu, który doprowadziłby do kłótni. Wróciły do niej słowa Marcela, to jak starał się wytłumaczyć jej, że Neala nie była zła i warto było dać jej szansę. Niech będzie, może czas było mu zaufać, skoro tak się produkował. Wstrzymała na moment oddech, ledwie parę sekund.
- Można, masz rację.- słowa padły cicho, nie brzmiąc żadnymi konkretnymi emocjami, a zwykłym spokojem.- Czasami jednak powiem coś szybciej, niż przemyślę... lub nie skupię się dostatecznie na drugiej osobie, przejęta czymś innym.- dopowiedziała, niechętnie się tłumacząc.
Przekrzywiła głowę, gdy padło pytanie, o co będzie walczyć. Nie powiedziała nic.
Pokiwała powoli głową, kiedy dziewczyna przyznała, że nie powinna się mądrzyć.
- Zawsze czegoś nie powinnyśmy albo jedna, albo druga.- stwierdziła, a kącik jej ust drgnął. Tylko za każdym razem, któraś coś palnęła i zaczynało się.
- Jasne.- rzuciła jeszcze, słysząc, by się zebrali.- Mam nadzieję, że Maria zaraz dojdzie do siebie.- stwierdziła, spuszczając już wzrok na Multon.
- Można, masz rację.- słowa padły cicho, nie brzmiąc żadnymi konkretnymi emocjami, a zwykłym spokojem.- Czasami jednak powiem coś szybciej, niż przemyślę... lub nie skupię się dostatecznie na drugiej osobie, przejęta czymś innym.- dopowiedziała, niechętnie się tłumacząc.
Przekrzywiła głowę, gdy padło pytanie, o co będzie walczyć. Nie powiedziała nic.
Pokiwała powoli głową, kiedy dziewczyna przyznała, że nie powinna się mądrzyć.
- Zawsze czegoś nie powinnyśmy albo jedna, albo druga.- stwierdziła, a kącik jej ust drgnął. Tylko za każdym razem, któraś coś palnęła i zaczynało się.
- Jasne.- rzuciła jeszcze, słysząc, by się zebrali.- Mam nadzieję, że Maria zaraz dojdzie do siebie.- stwierdziła, spuszczając już wzrok na Multon.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Trochę zmarkotniał, kiedy Jim wspomniał o pannach, bo kiedy był w tym stanie, mimo euforii, przypominał sobie o tej, która na niego nie leciała.
- Tych samych potrzeb - powtórzył po nim. Dziwnie głucho. Potrzeb, jakich potrzeb? Jakie właściwie on miał potrzeby? Chciał się dobrze bawić, w tym momencie wydawało mu się tyle i aż tyle. Nie potrzebował niczego więcej. Nie szukał, nie chciał. - A jakie niby potrzeby mają dziewczyny? - spytał, tak jakby Jim mógł znać odpowiedź na to pytanie. Celine nie powiedziała mu, dlaczego nie chciała z nim być. Sugerowała alkohol, a on znowu był pijany. - Jane, ta z Weymouth, chciała mnie poznać z rodzicami po kilku minutach rozmowy. Może one robią to specjalnie, Jim, uwodza, usidlają, a potem... - A potem co właściwie? Co dawało im to cholerne małżeństwo? Pewność, że nie było już drogi powrotnej? Brzmiało przerażająco. - Żadna nie szuka u mnie stabilizacji - U takich jak on szukało się co najwyżej przygód. Nie miał własnej stabilizacji, nie miał jak dać jej komuś innemu. Ale czy chciał? Nawet przy Celine nie potrafił się zadeklarować, choć przecież ją kochał. - Nie - przytaknął ze zdecydowaniem, choć chyba zbyt rozgniewanym, by mogło świadczyć o faktycznej obojętności. - Jaki znowu bankak, Jim? Co to znaczy? - To po romsku? Nie znał tego słowa. - Weź trzy, ja trzy i chyba wystarczy. Noc jeszcze dluga, ale Steff już nie będzie pił, a dziewczyny nie będą piły dużo - urwal, zastanawiając się przez chwilę nad sensem własnych słów. Nie będą? - Próbujemy. Trzeba tego spróbować zanim im damy. - Dość już im narobił. Zniżył się na ziemię i wsunął głowę pod kurek. - Lej - Był gotowy.
- Tych samych potrzeb - powtórzył po nim. Dziwnie głucho. Potrzeb, jakich potrzeb? Jakie właściwie on miał potrzeby? Chciał się dobrze bawić, w tym momencie wydawało mu się tyle i aż tyle. Nie potrzebował niczego więcej. Nie szukał, nie chciał. - A jakie niby potrzeby mają dziewczyny? - spytał, tak jakby Jim mógł znać odpowiedź na to pytanie. Celine nie powiedziała mu, dlaczego nie chciała z nim być. Sugerowała alkohol, a on znowu był pijany. - Jane, ta z Weymouth, chciała mnie poznać z rodzicami po kilku minutach rozmowy. Może one robią to specjalnie, Jim, uwodza, usidlają, a potem... - A potem co właściwie? Co dawało im to cholerne małżeństwo? Pewność, że nie było już drogi powrotnej? Brzmiało przerażająco. - Żadna nie szuka u mnie stabilizacji - U takich jak on szukało się co najwyżej przygód. Nie miał własnej stabilizacji, nie miał jak dać jej komuś innemu. Ale czy chciał? Nawet przy Celine nie potrafił się zadeklarować, choć przecież ją kochał. - Nie - przytaknął ze zdecydowaniem, choć chyba zbyt rozgniewanym, by mogło świadczyć o faktycznej obojętności. - Jaki znowu bankak, Jim? Co to znaczy? - To po romsku? Nie znał tego słowa. - Weź trzy, ja trzy i chyba wystarczy. Noc jeszcze dluga, ale Steff już nie będzie pił, a dziewczyny nie będą piły dużo - urwal, zastanawiając się przez chwilę nad sensem własnych słów. Nie będą? - Próbujemy. Trzeba tego spróbować zanim im damy. - Dość już im narobił. Zniżył się na ziemię i wsunął głowę pod kurek. - Lej - Był gotowy.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Nie ukrywałam niczego; nie tak, że nie musiałam - nie umiałam po prostu i nie zamierzałam się tego uczyć. Zamknąć bym się mogłam, ale i tego nie umiałam i nie sądziłam, że muszę. Potaknęłam krótko głową, nie na przyznaniu racji mi zależało tak naprawdę. - Wystarczy wziąć za to odpowiedzialność, tak jak teraz. - powiedziałam do niej wzruszając ramionami. Bo teraz chyba przemyślała, skoro mówiła? Bo tyle wystarczyło. Przeważnie. Naprawdę. Zrozumieć, przyznać i pójść dalej. - Ludzie nie wiedzą Eve, jeśli im nie powiesz -że nie chciałaś, że ci się wymskło nie tak. - głową rzuciłam w stronę ogrodu. - Tamci najbardziej. Ze mną wszystko jedno, jutro mnie nie być może. - niby nie powinnam a i tak się mądrowałam. Tak jakby mnie za chwile zabraknąć miało. Nie widziałam sensu w braku przebaczenia, ale jeśli ktoś go nie chciał, albo nie uznawał swych słów za złe nie mogłam udawać że było inaczej niż myślałam że jest. - To była moja uprzejmość. - powiedziałam do Eve - Nie powinnam się wymądrzać, ale nikt tego nie zabrania. - wyjaśniłam jej, unosząc samej kącik warg, wzruszając ramionami. - Jak mnie przekonasz, że myślę źle, Eve, to ci uwierzę. - powiedziałam do niej. Bo to nie zawsze było tak, że istniała jedna prawda istniała ta w którą potrafiłam uwierzyć. - Woda. - powiedziałam zerkając na Marię. - Jak najwięcej. Zero alkoholu. Może ten gulasz, który Jim grzeje i jakoś będzie. - sama spojrzałam na Marię choć pewności nie miałam żadnej. - Idę. - oznajmiłam jej ruszając po tą pościel.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
— Naprawdę myślisz, że gdybym wiedział, to bym ci mówił, że masz się nie żenić? — spytał z szerokim, zaskoczonym uśmiechem; dziś i teraz podchodził do tego lekko; dziś i teraz w jego żyłach płynęła krew zmieszana z pyłkiem elfów, tak jak wtedy, w Londynie. I dziś też zaczynał myśleć w taki sposób — nic się nie zmieni, nigdy, sam zarzucił sobie pętlę na szyję przed paroma laty, dziś musiał wzmocnić mięśnie karku, by przypadkiem go nie skręcić, gdy przyjdzie mu walczyć o oddech. — To nieważne, to tylko wymówka. Myśl o swoich potrzebach, o tym czego ty chcesz. Czego chcesz? — spytał go, zatrzymując się przy butelkach. Chwycił za dwie szyjki i podszedł do niego. — Jesteśmy młodzi, Marcel, kiedy jak nie teraz? Gdy zginiemy na wojnie? Mówiłeś, że musimy o to walczyć, wydrzeć nasze pola, nasze lasy z ich rąk. Nasze miasta. Baw się. Korzystaj. Za nas dwóch— dodał zaraz, szczerząc się szeroko. — Wiesz, kobiety w Weymouth, mają ze sobą coś wspólnego. Uciekliśmy od nich — przypomniał mu z teatralną powagą, ale zaraz pokręcił głową. Był naćpany, niewiele myślał. — To nieprawda. Taka co się zakocha będzie jej pewnie szukać i wymagać — ostrzegł go, jakby chciał mu radzić, by też starał się nie zakochiwać, ale tego nie powiedział. — Ale czy to ważne? Jest wojna, o jakiej stabilizacji my mówimy. Moglibyśmy zginąć nawet teraz. Świnka morska Steffena nie ostrzeże nas tutaj przed szmalcownikami.— Splunął w bok, jakby zamierzał odtąd pluć za każdym razem gdy usłyszy jego imię. — Baniak, ciołku. Galon. — Stanął przy nim, na ziemi odłożył butelki i kiedy Marcel był gotowy odkręcił kurek, lejąc mu prosto do ust:
1. wino porzeczkowe
2. wino wieloowocowe
3. wino niedobre
4. wiśniówki
5. cytrynówki
6. pigwówki
1. wino porzeczkowe
2. wino wieloowocowe
3. wino niedobre
4. wiśniówki
5. cytrynówki
6. pigwówki
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Głos Kerstin był miękki i ciepły, owijał powietrze podobnie do koca, który zarzucany był na ramiona przez kogoś bliskiego. Chyba dlatego udało jej się skupić na niej uwagę na dłużej, zmusić myśli do podążenia w innym, niż dotychczas kierunku. I chyba dlatego też uwierzyła, że obejdzie się bez tamponady, chyba przy jej wyciąganiu zwróciłaby wszystko z żołądka.
— Dzię... kuję, Kerrie... — szepnęła wreszcie, na wydechu, ale na kilka sekund na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nie tak szeroki jak ten, którym ją witała, ale był to bardzo dobry symptom. Coraz bardziej chciało jej się spać, nawet jeżeli krew kapała z wolna z jej nosa. Nie był to potężny strumień, ledwie kap, kap, jak woda z niedokręconego kranu, jak resztka przelewanej z jednego naczynia do drugiego cieczy. — A ty mi też... Opowiesz? — zapytała wreszcie cicho, skupiona tylko na małym wycinku świata nie słyszała wymiany zdań między Nealą i Eve, nawet tego, że odnalazł się również Freddy, a Liddy jednak okazała się nie być zjawą. — Ja najbardziej... Lubię... Z nimi rozmawiać. I patrzeć. Jak... Jak im się goi. Jak są weselsi. I jak mają więcej... siły... Na przykład jak mogą sami siedzieć... — zdradziła jej swoje ulubione momenty z praktyki (choć dalej było to zbyt duże słowo). Słowa spływały z jej ust powoli, były tak ciche, że z trudem przebijały się zza kaskady kręconych, jasnych włosów.
— Możemy już wyjść? Tam... Do ogniska? — spytała po dłuższym czasie, w przestrzeń, ale chyba słowa te kierowała do wszystkich zgromadzonych w domu. Zimny okład pomagał na krwotok, ale jednocześnie sprawiał, że było jej tragicznie zimno. — Po—Pomożecie mi wstać? — zapytała cicho, wreszcie unosząc dłoń, aby zetrzeć z policzków łzy. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. Ale dla niej przecież czas płynął inaczej.
— Dzię... kuję, Kerrie... — szepnęła wreszcie, na wydechu, ale na kilka sekund na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nie tak szeroki jak ten, którym ją witała, ale był to bardzo dobry symptom. Coraz bardziej chciało jej się spać, nawet jeżeli krew kapała z wolna z jej nosa. Nie był to potężny strumień, ledwie kap, kap, jak woda z niedokręconego kranu, jak resztka przelewanej z jednego naczynia do drugiego cieczy. — A ty mi też... Opowiesz? — zapytała wreszcie cicho, skupiona tylko na małym wycinku świata nie słyszała wymiany zdań między Nealą i Eve, nawet tego, że odnalazł się również Freddy, a Liddy jednak okazała się nie być zjawą. — Ja najbardziej... Lubię... Z nimi rozmawiać. I patrzeć. Jak... Jak im się goi. Jak są weselsi. I jak mają więcej... siły... Na przykład jak mogą sami siedzieć... — zdradziła jej swoje ulubione momenty z praktyki (choć dalej było to zbyt duże słowo). Słowa spływały z jej ust powoli, były tak ciche, że z trudem przebijały się zza kaskady kręconych, jasnych włosów.
— Możemy już wyjść? Tam... Do ogniska? — spytała po dłuższym czasie, w przestrzeń, ale chyba słowa te kierowała do wszystkich zgromadzonych w domu. Zimny okład pomagał na krwotok, ale jednocześnie sprawiał, że było jej tragicznie zimno. — Po—Pomożecie mi wstać? — zapytała cicho, wreszcie unosząc dłoń, aby zetrzeć z policzków łzy. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. Ale dla niej przecież czas płynął inaczej.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Patronus, który mógł być wilkiem lub świnką lub krową cielną, nie podążył za Marcelem i Jimem. Najwyraźniej jego nadawca nie miał im nic do powiedzenia.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Czego on chciał?
- Nie wiem - wyznał, z miną zbitego psa, jakby wyznawał mu głęboko skrywany sekret. Rzadko kiedy ktoś go o to pytał, czego on chciał, rzadko kiedy chciał tego co inni, żył przecież na własnych zasadach, bo nie był jak inni. Oświadczył się Frances, bo czuł, że powinien, oświadczył się Aurorze, bo wiedział, że musiał, Celine nie powiedział nic, dlaczego? Baw się, korzystaj, chciał się bawić. To, co istniało między nim a Celine, pielęgnował wiele lat. Zawsze chwytał dzień, nigdy nie myślał o tym, co będzie za rok, za dwa, za pięć. Ale wciąż był smętny, bo nie chciał bawić się sam. Bo żałował go, niewoli, w której się znalazł. Przeszło mu przez myśl, nie pierwszy raz, że może źle wtedy zrobił, na siłę zabierając Eve do Jima. Że może miała rację. Że znowu niepotrzebnie się wtrącał. - Ja nie dożyję jutra, Jim - odpowiedział, z uśmiechem, bo nie zostało mu już nic innego, nic się z tego śmiać. Tonks go zajebie, oboje to wiedzieli. Wierzył, że dopiero rano, więc zamierzał bawić się resztę nocy. - Będziesz musiał sam odbić Londyn. Jak tego nie zrobisz, będę cię nawiedzał po nocach do śmierci. A jak umrzesz, to przerzucę się na Gilly - zagroził, z tym samym żalosnym uśmiechem, pogłębionym, gdy wspomniał o kobietach z Weymouth. - Kobiety z Waltham dały nam więcej, ale to przez nie było nas tam, gdzie być powinniśmy. - Przy Eve. Przy Neali. Nie wiedział, czy ich obecność mogła zmienić cokolwiek i nigdy już się tego nie dowie. Uśmiech zastąpiła poważniejsza mina. To tak chciał chronić świat skrzydłem feniksa? Skrzywił się na przestrogę, przestrogę przed wymaganiem stabilności. Nie wyobrażał sobie porzucić Arenę. - Najłatwiej by było, gdyby się nie zakochała - odpowiedział, choć przecież nie chciał być nie kochany. - Powiedziałem Neali, że z tym kończę, z dziewczynami. Na jakiś czas. Tak chyba będzie zdrowiej - filozofował, jakby wcale nie pamiętał, co robił wcześniej. - Racja - kiwnął głową, mogli pozabijać ich wszystkich. Świat nie był stabilny. Dlaczego oni mieli być? On, Jim musiał. Miał córkę. - Masz przesrane - rzucił nagle, uświadamiając sobie - i jeszcze w to wierząc - że pojawienie się Gilly przewróci do góry nogami życie ich obu. - Aha - przyjął informację o baniaku.
Wino polało się z kurka prosto do jego buzi
1 - zakrztusiłem się nim od razu, a podnosząc głowę walnąłem czołem prosto o kurek, wino leci mi ustami, nosem i pobrudziło koszulę śmierdzącą Mocarzem, nie mogę złapać oddechu
2 - na początku udało mi się przełknąć łyk, ale wino szybko uleciało mi z ust, zalało moją twarz, oczy, włosy a ja zacząłem się krztusić
3 - nadążałem z jego wypiciem i mi bardzo smakowalo , z uznaniem uniosłem dłoń, dając znak połączonego kciuka z palcem wskazującym
- Nie wiem - wyznał, z miną zbitego psa, jakby wyznawał mu głęboko skrywany sekret. Rzadko kiedy ktoś go o to pytał, czego on chciał, rzadko kiedy chciał tego co inni, żył przecież na własnych zasadach, bo nie był jak inni. Oświadczył się Frances, bo czuł, że powinien, oświadczył się Aurorze, bo wiedział, że musiał, Celine nie powiedział nic, dlaczego? Baw się, korzystaj, chciał się bawić. To, co istniało między nim a Celine, pielęgnował wiele lat. Zawsze chwytał dzień, nigdy nie myślał o tym, co będzie za rok, za dwa, za pięć. Ale wciąż był smętny, bo nie chciał bawić się sam. Bo żałował go, niewoli, w której się znalazł. Przeszło mu przez myśl, nie pierwszy raz, że może źle wtedy zrobił, na siłę zabierając Eve do Jima. Że może miała rację. Że znowu niepotrzebnie się wtrącał. - Ja nie dożyję jutra, Jim - odpowiedział, z uśmiechem, bo nie zostało mu już nic innego, nic się z tego śmiać. Tonks go zajebie, oboje to wiedzieli. Wierzył, że dopiero rano, więc zamierzał bawić się resztę nocy. - Będziesz musiał sam odbić Londyn. Jak tego nie zrobisz, będę cię nawiedzał po nocach do śmierci. A jak umrzesz, to przerzucę się na Gilly - zagroził, z tym samym żalosnym uśmiechem, pogłębionym, gdy wspomniał o kobietach z Weymouth. - Kobiety z Waltham dały nam więcej, ale to przez nie było nas tam, gdzie być powinniśmy. - Przy Eve. Przy Neali. Nie wiedział, czy ich obecność mogła zmienić cokolwiek i nigdy już się tego nie dowie. Uśmiech zastąpiła poważniejsza mina. To tak chciał chronić świat skrzydłem feniksa? Skrzywił się na przestrogę, przestrogę przed wymaganiem stabilności. Nie wyobrażał sobie porzucić Arenę. - Najłatwiej by było, gdyby się nie zakochała - odpowiedział, choć przecież nie chciał być nie kochany. - Powiedziałem Neali, że z tym kończę, z dziewczynami. Na jakiś czas. Tak chyba będzie zdrowiej - filozofował, jakby wcale nie pamiętał, co robił wcześniej. - Racja - kiwnął głową, mogli pozabijać ich wszystkich. Świat nie był stabilny. Dlaczego oni mieli być? On, Jim musiał. Miał córkę. - Masz przesrane - rzucił nagle, uświadamiając sobie - i jeszcze w to wierząc - że pojawienie się Gilly przewróci do góry nogami życie ich obu. - Aha - przyjął informację o baniaku.
Wino polało się z kurka prosto do jego buzi
1 - zakrztusiłem się nim od razu, a podnosząc głowę walnąłem czołem prosto o kurek, wino leci mi ustami, nosem i pobrudziło koszulę śmierdzącą Mocarzem, nie mogę złapać oddechu
2 - na początku udało mi się przełknąć łyk, ale wino szybko uleciało mi z ust, zalało moją twarz, oczy, włosy a ja zacząłem się krztusić
3 - nadążałem z jego wypiciem i mi bardzo smakowalo , z uznaniem uniosłem dłoń, dając znak połączonego kciuka z palcem wskazującym
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
[to jeszcze jak nad tobą stoję Marysia, bo myślałam że przestało ci kapać a z kapiącym bym cię nie zostawiła]
Obserwowałam jak działa zaklęcie ale chyba działało bo Marysia zdawała się uspokajać. Ale z nosa nadal jej kapało. Przesunęłam różdżkę dotykając nią go.
- Fosilio. - wybrałam.
Obserwowałam jak działa zaklęcie ale chyba działało bo Marysia zdawała się uspokajać. Ale z nosa nadal jej kapało. Przesunęłam różdżkę dotykając nią go.
- Fosilio. - wybrałam.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
Szybka odpowiedź