23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom Bathildy Bagshot
Ogród i inne pomieszczenia domu, jeśli potrzeba
23 IX '58 Bękarty
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Wzruszył ramieniem, mówiła o swoich decyzjach, więc sądził, że to miało dla niej znaczenie. Jeśli twierdziła, że nie, lepiej dla niej.
- Pewnie możesz mnie - odparł niechętnie. Chciał jej to powiedzieć inaczej, ale pogrzebała tamtą chwilę i tamten nastrój. Teraz czuł się jak pod gradem oskarżeń, oskarżeń o coś, o czym nie myślał. Nie był pewien, czy się do tego poczuwał, ale przecież nie oskarżałaby go, gdyby nie uważała, że tak należy. - To ja zabrałem Jima - Naprawdę nie chciał tam już wtedy być. Ale ona o tym nie wiedziała, bo ją to nie interesowało. - Powinniśmy byli być wtedy z wami. Może... może pomoglibyśmy cokolwiek - W to wierzył, że wtedy wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Szczerze wierzył, że mogliby pomóc, choć przecież wobec żywiołu wszyscy byli tak samo bezradni. Wzruszył ramieniem, czy to coś zmieniało? Niewiele, najwyraźniej i tak winiła go za wszystko. Może na to zasłużył. Zasłużył?
- Nikt o tobie nie zapomniał - odpowiedział, marszcząc jasną brew. Przeniósł na nią spojrzenie pozbawione zrozumienia, naprawdę takie miała o nim zdanie? - Jak mam to wyczuć, Eve, gdzie jest twój czas na spokój, a po jakim czasie uznajesz to za zapomnienie? Słyszysz się w ogóle? Nie jestem pieprzoną wróżką - mimo przekleństwo, mimo buty, jego usta zdobił uśmiech. Pewnie nie wypowiedziałby tych słów, gdyby jego krew nie mieniła się teraz wróżkowym pyłem, pewnie przytaknąłby bez gadania, ale pył wzmacniał wszystkie doznania, te negatywne też, czyniąc go drażliwszym. Zaczynało go to boleć - że wciąż był wszystkiemu winien. Twierdziła, że wcale go nie odrzucała, po prostu musiała kolejny raz przypomnieć mu, że mimo wszystkiego, co zrobił, wciąż ją w jakiś sposób ranił. Chyba już mu się nie chciało - starać. Wyrzuty sumienia, które go gryzły, umknęły we wróżkowym pyle, odizolował się od nich po tym, jak go zignorowała. Minęło dużo czasu, czemu akurat teraz chciała wrócić do tej rozmowy? Kiwnął głową, to była jej sprawa, co i kiedy chciała powiedzieć Jimowi. Nie musiał rozumieć.
Uniósł ku niej spojrzenie, kiedy skróciła między nimi dystans, ale nie opuścił podciągniętej do ciała nogi. Podniósł się na plecach bez przekonania, nie chcąc okazać jej lekceważenia. Nie odrzucała go?
- To co właściwie robisz? - spytał, bez przekonania. Ochrzaniła go o brak listów, albo o brak listów w odpowiedniej chwili, o to, że o niej zapomniał, chociaż nie zapomniał, zignorowała wcześniej jego uczucia, deklaracja nie mogła zmienić tego, w jaki sposób faktycznie zachowywała się względem niego. Ojciec traktował go jak psa, o którym sądził, że rzuci mu komendę, a on posłucha, przyniesie patyk, merdając radośnie ogonem, bo na to tylko czeka, na strzęp uwagi. Też takie miała o nim zdanie? - Wtedy na trawie mówienie o czymkolwiek było łatwe? - powtórzył jej słowa, bez zrozumienia. Jeśli było łatwe, jeśli czuła się dobrze, jeśli podobała jej się tamta rozmowa - dlaczego uciekła? Takiego go chciała? Gubił się w tym, gubił się w niej. Chwycił jej dłonie, choć nie było w tym geście energii ani troski, którą miał w sobie kilka godzin temu. - Dlaczego dopiero teraz, Eve? Nie zostawię was. Ani ciebie ani Gilly - Czy bała się, że zabraknie go w życiu małej? Jej życie bez taboru będzie trudne. Jakby czasy nie były wystarczająco porąbane.
- Nie chciałem cię szarpnąć, Eve. Nie powinienem był w ogóle - Cię dotykać, dokończył w myślach, trzymając jej dłonie. Z zażenowaniem uciekł wzrokiem na bok, gdy wspominała o jego biodrach. O potworności. Jakiej potworności? - Zepchnąłem cię - na brzuch, nie biodra, usiadła mu na udach - bo tak mi było wygodniej. Przepraszam - odparł, nie patrząc na nią. Nie rozumiał, bo sama na nim usiadła, nie rozumiał, bo podobne wygłupy nie były dla niego niczym nowym, nie rozumiał, bo ściągnął ją ku sobie po to, żeby żadne z nich nie musiało być skrępowane. Jego intencja byłą odwrotna od tej, którą odczytała, ale widocznie takie miała o nim zdanie. A może o sobie, w końcu to zawsze chodziło o nią. - Nie chcę do tego wracać - podkreślił, dalej na nią nie patrząc. Sugestia przebijająca się przez tę rozmowę była dla niego krępująca. Nic już z tego nie rozumiał. Sama zaczęła te wygłupy. Widząc, że próbuje położyć dłoń na jego udzie, ujął ją z powrotem, powstrzymując przed tym gestem. Wciąż czuł smak Marii, zapach jej ciała, kiedy na nim leżała i wciąż czuł tamto ciepło. I nie czuł się z tym dobrze przy niej.
- Pewnie możesz mnie - odparł niechętnie. Chciał jej to powiedzieć inaczej, ale pogrzebała tamtą chwilę i tamten nastrój. Teraz czuł się jak pod gradem oskarżeń, oskarżeń o coś, o czym nie myślał. Nie był pewien, czy się do tego poczuwał, ale przecież nie oskarżałaby go, gdyby nie uważała, że tak należy. - To ja zabrałem Jima - Naprawdę nie chciał tam już wtedy być. Ale ona o tym nie wiedziała, bo ją to nie interesowało. - Powinniśmy byli być wtedy z wami. Może... może pomoglibyśmy cokolwiek - W to wierzył, że wtedy wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Szczerze wierzył, że mogliby pomóc, choć przecież wobec żywiołu wszyscy byli tak samo bezradni. Wzruszył ramieniem, czy to coś zmieniało? Niewiele, najwyraźniej i tak winiła go za wszystko. Może na to zasłużył. Zasłużył?
- Nikt o tobie nie zapomniał - odpowiedział, marszcząc jasną brew. Przeniósł na nią spojrzenie pozbawione zrozumienia, naprawdę takie miała o nim zdanie? - Jak mam to wyczuć, Eve, gdzie jest twój czas na spokój, a po jakim czasie uznajesz to za zapomnienie? Słyszysz się w ogóle? Nie jestem pieprzoną wróżką - mimo przekleństwo, mimo buty, jego usta zdobił uśmiech. Pewnie nie wypowiedziałby tych słów, gdyby jego krew nie mieniła się teraz wróżkowym pyłem, pewnie przytaknąłby bez gadania, ale pył wzmacniał wszystkie doznania, te negatywne też, czyniąc go drażliwszym. Zaczynało go to boleć - że wciąż był wszystkiemu winien. Twierdziła, że wcale go nie odrzucała, po prostu musiała kolejny raz przypomnieć mu, że mimo wszystkiego, co zrobił, wciąż ją w jakiś sposób ranił. Chyba już mu się nie chciało - starać. Wyrzuty sumienia, które go gryzły, umknęły we wróżkowym pyle, odizolował się od nich po tym, jak go zignorowała. Minęło dużo czasu, czemu akurat teraz chciała wrócić do tej rozmowy? Kiwnął głową, to była jej sprawa, co i kiedy chciała powiedzieć Jimowi. Nie musiał rozumieć.
Uniósł ku niej spojrzenie, kiedy skróciła między nimi dystans, ale nie opuścił podciągniętej do ciała nogi. Podniósł się na plecach bez przekonania, nie chcąc okazać jej lekceważenia. Nie odrzucała go?
- To co właściwie robisz? - spytał, bez przekonania. Ochrzaniła go o brak listów, albo o brak listów w odpowiedniej chwili, o to, że o niej zapomniał, chociaż nie zapomniał, zignorowała wcześniej jego uczucia, deklaracja nie mogła zmienić tego, w jaki sposób faktycznie zachowywała się względem niego. Ojciec traktował go jak psa, o którym sądził, że rzuci mu komendę, a on posłucha, przyniesie patyk, merdając radośnie ogonem, bo na to tylko czeka, na strzęp uwagi. Też takie miała o nim zdanie? - Wtedy na trawie mówienie o czymkolwiek było łatwe? - powtórzył jej słowa, bez zrozumienia. Jeśli było łatwe, jeśli czuła się dobrze, jeśli podobała jej się tamta rozmowa - dlaczego uciekła? Takiego go chciała? Gubił się w tym, gubił się w niej. Chwycił jej dłonie, choć nie było w tym geście energii ani troski, którą miał w sobie kilka godzin temu. - Dlaczego dopiero teraz, Eve? Nie zostawię was. Ani ciebie ani Gilly - Czy bała się, że zabraknie go w życiu małej? Jej życie bez taboru będzie trudne. Jakby czasy nie były wystarczająco porąbane.
- Nie chciałem cię szarpnąć, Eve. Nie powinienem był w ogóle - Cię dotykać, dokończył w myślach, trzymając jej dłonie. Z zażenowaniem uciekł wzrokiem na bok, gdy wspominała o jego biodrach. O potworności. Jakiej potworności? - Zepchnąłem cię - na brzuch, nie biodra, usiadła mu na udach - bo tak mi było wygodniej. Przepraszam - odparł, nie patrząc na nią. Nie rozumiał, bo sama na nim usiadła, nie rozumiał, bo podobne wygłupy nie były dla niego niczym nowym, nie rozumiał, bo ściągnął ją ku sobie po to, żeby żadne z nich nie musiało być skrępowane. Jego intencja byłą odwrotna od tej, którą odczytała, ale widocznie takie miała o nim zdanie. A może o sobie, w końcu to zawsze chodziło o nią. - Nie chcę do tego wracać - podkreślił, dalej na nią nie patrząc. Sugestia przebijająca się przez tę rozmowę była dla niego krępująca. Nic już z tego nie rozumiał. Sama zaczęła te wygłupy. Widząc, że próbuje położyć dłoń na jego udzie, ujął ją z powrotem, powstrzymując przed tym gestem. Wciąż czuł smak Marii, zapach jej ciała, kiedy na nim leżała i wciąż czuł tamto ciepło. I nie czuł się z tym dobrze przy niej.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Uśmiech nie schodził z twarzy, ale oczy błysnęły, kiedy przyznała mu rację — bo właśnie tak odebrał jej słowa, jak przytaknięcie. Czerwień, która rozlewała się po jej twarzy nie dodawała jej uroku i trudno było przyznać, że przy tym zakłopotaniu ładniała, ale wziął to za przejaw zmęczenia i szybkiego tempa. Czuł więcej, chciał by ona też poczuła więcej, co najmniej tyle co on sam. Obracał ją pewnie, bez cienia wahania, bez obawy, że coś się nie powiedzie, pomylą kroki, upadną.
— A kiedy przestaną? — spytał, szukając jej spojrzenia, łapiąc ją za drugą dłoń na moment, wydawało mu się, że wszystko pójdzie gładko, ale przypadkiem przydepnął jej spódnicę, czuł jej pociągnięcie — czy się rozdarła? Nie patrzył, próbował ją złapać, ale nie zdążył. Gładko i bez dramatu kłapnęła tuż przed nim, wyciągnięte ręce przed siebie zawisły w powietrzu. Przechylił głowę ze śmiechem, ale pochylił się ku niej. — Przepraszam! — Był rozbawiony, ale przepraszał szczerze. — Przepraszam! — Zaśmiał się, obejmując ją, zamiast chwytając za dłonie. Pomógł jej tak wstać w chwilowych objęciach, potem odsunął się, by na nią popatrzeć. — Myślałem, że na mnie polecisz, ale coś poszło nie tak — Spojrzał w dół, łapiąc jej dłonie, gotowy do kontynuacji podrygów. — Co ci się stało? — spytał, spoglądając na oparzenie. Nogę szybko zakryła spódnica, nie śmiał tam zaglądać, więc popatrzył jej w oczy. — Przepraszam — dodał już poważnie i z przejęciem. On jej to zrobił? Nie widział dobrze, co się stało, ale miała zaczerwienioną nogę.
— A kiedy przestaną? — spytał, szukając jej spojrzenia, łapiąc ją za drugą dłoń na moment, wydawało mu się, że wszystko pójdzie gładko, ale przypadkiem przydepnął jej spódnicę, czuł jej pociągnięcie — czy się rozdarła? Nie patrzył, próbował ją złapać, ale nie zdążył. Gładko i bez dramatu kłapnęła tuż przed nim, wyciągnięte ręce przed siebie zawisły w powietrzu. Przechylił głowę ze śmiechem, ale pochylił się ku niej. — Przepraszam! — Był rozbawiony, ale przepraszał szczerze. — Przepraszam! — Zaśmiał się, obejmując ją, zamiast chwytając za dłonie. Pomógł jej tak wstać w chwilowych objęciach, potem odsunął się, by na nią popatrzeć. — Myślałem, że na mnie polecisz, ale coś poszło nie tak — Spojrzał w dół, łapiąc jej dłonie, gotowy do kontynuacji podrygów. — Co ci się stało? — spytał, spoglądając na oparzenie. Nogę szybko zakryła spódnica, nie śmiał tam zaglądać, więc popatrzył jej w oczy. — Przepraszam — dodał już poważnie i z przejęciem. On jej to zrobił? Nie widział dobrze, co się stało, ale miała zaczerwienioną nogę.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Był żaraźliwy. Ten uśmiech, który na samym początku jedynie wzbudzał we mnie pewność, że to ze mnie się śmieje. Dzisiaj był taki sam i nie był. Lubiłam go, bo rozświetlał mu całą twarz, rozciągając też moje wargi. Sprawiając, że nie przejmowałam się aż tak czy każdy krok był odpowiedni - nie był, na pewno nie był. Tak samo jak temat, który ciągnęliśmy, który czerwienił mnie brzydko i odsuwał na bok tęczówki w zawstydzeniu mimo wszystko. Złapałam kilka oddechów, gdy zawisłam na jego nodze, spoglądając ku niemu. - To zależy. - odpowiedziałam wywracając oczami. - W którym miejscu będziemy. - wytłumaczyłam. - Ale pewnie ty pójdziesz z nim pić, a ja… - zastanowiłam się mrużąc oczy. - … z nią pogadam, albo zatańczę - dodałam, dla podkreślenia wykonując kopnięcie którego mnie nauczyła. - to tango. - zaśmiałam się, odrzucając głowę w tył. Podając Jimowi rękę, wracając do Rock&Rolla, tempa, moja kondycja pozostawiała jednak sporo do życzenia. Ale mimowolnie otrzymałam chwilową przerwę. Nie zdenerwowałam się, może nie chciałam, chcąc ukraść te kilka chwil tylko dla nas. Zaśmiałam się, pozwalając podnieść, dłonie układając na ramionach, kradnąc to co mogłam ile miałam, mimowolnie czując kołączącą gdzieś w tle myśl, która pytała czy tyle mi starczy do końca tego żywota. Chwilowe spojrzenia które zdawały się rozumieć, akceptowalny dotyk, podczas kilku minut tańca. Padające stwierdzenie uniosło moje brwi w zaskoczeniu nim zrozumiałam, że mówił o poziome. Ah, no tak. Zaśmiałam się, odwracając tęczówki. - Ja poszłam. Nic nowego. - tu strumyk, tam trawnik. - W lataniu nie jestem najlepsza. - stwierdziłam, nie potrafiąc wyrzucić tego z myśli. Spojrzałam na nasze ręce przesuwając po nich. W ręce? Nic? Były blade jak były, naznaczone piegami jak policzki. Ale niżej dostrzegłam moje bose stopy otworzyłam wargi ale zamknęłam je, kiedy spoważniał. Kiedy przepraszał. - To nie ty. - odpowiedziałam, marszcząc brwi odrobinę. - Znaczy, jeśli wziąć pod uwagę, że chciałeś żeby zwołać wszystkich żeby ich nakarmić a potem zniknąłeś żeby być torreadorem bohaterem to trochę tak, ale bohaterstwo nie wybiera, co nie? I tak naprawdę to nie, bo wylałam gulasz sobie sama na nogę kiedy go nalewałam do misek. Przez chwilę byłam zirytowana. - przyznałam, czując jak słowotok znów zaczyna się rozpędzać, byle dalej od tych myśli o lataniu. - Masz dobry humor. - zauważyłam bez związku właściwie. - Zrobiłam okład, rano rzucę zaklęcie. Powinnam przez chwile jej nie używać, tak na wszelki wyp… - ZAMKNIJ SIĘ. Nakazałam sama sobie łapiąc oddech, odchrząknęłam, odwracając tęczówki, spoglądając na nasze ręce. - To nie ty. - powtórzyłam raz jeszcze, biorąc kolejny wdech. Unosząc tęczówki w końcu. Świetnie, Neala. Naprawdę. Świetnie.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Widząc, że mała dziewczynka nie przejawia póki co większych przejawów dyskomfortu, Maria zaśmiała się cicho, wreszcie przewracając się na plecy. Wyciągnąwszy rękę w górę, rozciągnęła palce na tle gwieździstego nieba. Obraz jej się trochę rozmywał, dlatego dla pewności przymknęła jedno oko, wciąż uśmiechając się szczerze i wesoło.
— Kto by pomyślał... — westchnęła rozmarzona. Gdyby spytać ją przed rozpoczęciem zabawy, jak ją sobie wyobrażała, nigdy w życiu nie pomyślałaby, że odważy się pocałować — nawet dwa razy! — i to przy wszystkich, i po francusku też, chłopca którego... Na którego wspomnienie robiło jej się ciepło nie tylko teraz, ale działo się tak chyba wcześniej, choć bardzo wiele wysiłku włożyła w to, aby odsuwać od siebie wszystkie myśli o nim. Te jednak wracały, oscylowały wokół tęsknoty. Zrobiły to i teraz — o czym rozmawiali, że musieli robić to tak długo? Nawet po alkoholu nie była wścibska i niemiła, nie podniosła się z narzuty, żeby sprawdzić, czy wszystko dobrze. Może powinna? Ale chyba pożegnała się z Marcelem w taki sposób, że już na pewno jej nie zapomni...?
Och, czemu to wszystko było takie trudne!
— Kto by pomyślał... — westchnęła rozmarzona. Gdyby spytać ją przed rozpoczęciem zabawy, jak ją sobie wyobrażała, nigdy w życiu nie pomyślałaby, że odważy się pocałować — nawet dwa razy! — i to przy wszystkich, i po francusku też, chłopca którego... Na którego wspomnienie robiło jej się ciepło nie tylko teraz, ale działo się tak chyba wcześniej, choć bardzo wiele wysiłku włożyła w to, aby odsuwać od siebie wszystkie myśli o nim. Te jednak wracały, oscylowały wokół tęsknoty. Zrobiły to i teraz — o czym rozmawiali, że musieli robić to tak długo? Nawet po alkoholu nie była wścibska i niemiła, nie podniosła się z narzuty, żeby sprawdzić, czy wszystko dobrze. Może powinna? Ale chyba pożegnała się z Marcelem w taki sposób, że już na pewno jej nie zapomni...?
Och, czemu to wszystko było takie trudne!
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zmarszczyła lekko brwi, kiedy zaproponował, aby to jego oskarżyła. Milczała przez chwilę, patrząc na niego bez słowa, bo nie była do końca pewna, co chciała i mogła mu teraz powiedzieć. Zaskoczył ją wskazując siebie, jako winnego. W końcu pokręciła powoli głową, wahając się nad słowami.
- Ale nie chcę.- odparła w końcu. Nie chciała go oskarżać, zrzucać winy tak po prostu. Nie widziała w tym sensu, bo nie będzie lepiej z tym ani jej, ani jemu.- Zabrałeś, ale dlatego, że go potrzebowałeś.- dodała ze spokojem. Ugryzła się w język, zanim przyznała, że ona sama nauczyła się nie potrzebować już Jamesa, nie szukać go wzrokiem, kiedy świat się walił. Nie widziała w nim ratunku, nie szukała pomocy, gdy było źle. Dźwigała się z kolan i szukała wsparcia gdziekolwiek, byle na chwilę ktoś przypomniał jej, czym jest troska kierowana w jej stronę.
- Powinniście i może faktycznie coś by to zmieniło, ale tego nie wiemy na pewno. Mam cię obwiniać za niewiadomą? Za szansę jeden do iluś, że wszystko albo część potoczyłaby się inaczej? – spytała, nie odwracając od niego spojrzenia. Rozsądek podpowiadał, że na pewno byłoby inaczej, że oni zdziałaliby więcej, ale starała się o tym nie myśleć.
Skuliła nieco ramiona, kiedy przyznał, że nikt o niej nie zapomniał. Jednak cisza przez cały miesiąc mówiła co innego, była dowodem, że dla obu była zbędnym balastem. Przekleństwo jej nie ruszyło, nie wprawiło w drgnięcie nawet jednego mięśnia na twarzy. Przywykła do takiego języka i wybuchowości.- Sprawdź, zaryzykuj. Nie wymagam od ciebie, byś wróżył z nie wiadomo czego. Jednak jeżeli jesteś ciekaw to jedyna droga.- nie mogła dać mu żadnego więcej wskazania. Nie była w stanie wskazać mu palcem, kiedy.- Nie odezwałeś się słowem.- teraz chyba nie czuła już żalu, minął czas, kiedy to bolało. Kiedy brak gołębia lub sowy, skręcał coś we wnętrznościach. W głosie nie brzmiały emocje, które byłyby przyganą, a jedynie spokój i opanowanie, które przyszły do niej z czasem.
Skrócenie dystansu przyszło jej łatwiej, niż powinno po słowach, które padły wcześniej. Potrzeba ucieczki nie pojawiła się ani na moment, przykryta potrzebą, by znaleźć się bliżej niego.
- Uczę się na błędach? Staram nie odgradzać od ludzi murami, nawet jeżeli coś pójdzie nie tak? – wzruszyła lekko ramionami.- Próbuję iść do przodu, naprawiając stare błędy i otaczając się ludźmi, którzy wokół mnie zostali. Ciebie chciałabym w tym życiu szczególnie, Marcel.- jej głos pozostawał łagodny i szczery, bo i takie miała intencje.- Nie chcę i nie zamierzam cię odtrącać, ale proszę, żebyś też zrozumiał, że to nie jest proste dla mnie. Są tematy, od których zwyczajnie chcę uciec, czasami nie zdążę o tym powiedzieć, zanim odruch weźmie górę.- otwieranie się przed kimkolwiek nie było łatwe i przyjemne.- Tak było też na trawie, po prostu zadziało się za dużo na raz. Przepraszam, że cię uraziłam tym, bo nie chciałam.- ścisnęła nieco mocniej jego dłonie.- I tak, mówienie wtedy było proste i przyjemne. Myślę, że mogłabym spędzić tak całą noc albo do chwili, gdybyś miał już dość słuchania mnie.- kącik jej ust uniósł się delikatnie, trochę niepewnie.
- Bo czasami potrzebuję czasu, by zrozumieć i nabrać odwagi.- właśnie dlatego, dopiero teraz. Musiał minąć czas. Słysząc, że nie zostawi ani jej, ani Djilii, pokiwała głową.- Dziękuję.- mógł ją okłamywać, ale chciała w to wierzyć mimo wszystko.
Uśmiechnęła się lekko, trochę pogodniejąc.
- Daj spokój, naprawdę nic się nie stało. Nie wyrządziłeś mi żadnej krzywdy.- zapewniła go, prawie wchodząc mu w słowo. Niepotrzebnie się tym przejmował i rozpamiętywał, jakby było co. Myślała, że wystarczająco mu to wyjaśniła, by się nie martwił już.
Przekrzywiła głowę, gdy wyjaśnił, dlaczego zsunął ją głębiej.
- Dobrze i nie musisz przepraszać. Powtórzę się, ale nic się nie stało... to tylko trochę zaskoczenia.- rozumiała, że mogło mu być tak wygodniej, dlatego nie miała o to żalu ani pretensji. Nie miała ich też wcześniej, jedynie nie spodziewając się po nim takiego ruchu.
Skinęła głową, gdy przyznał, że nie chciał do tego wracać.
- Jasne, zapomnijmy o tym po prostu.- zgodziła się, bo tak będzie lepiej dla obojga. Spojrzała w dół, gdy zatrzymał jej dłoń, zanim go dotknęła i zamknął na niej palce. Nie buntowała się, a jedynie uniosła na powrót wzrok na jego twarz.
- Wracamy? Powinieneś wrócić do Marysi.- rzuciła z uśmieszkiem, bo oboje dziś bawili się, jakby jutra miało nie być. Odrobinę ciekawiło ją, ile jeszcze granic przekroczą, ile kroków względem siebie wykonają tej jednej nocy.- Chyba że chciałbyś jeszcze o czymś porozmawiać? – spytała zaraz, bo może i on chciał coś dodać, wyjaśnić.
- Ale nie chcę.- odparła w końcu. Nie chciała go oskarżać, zrzucać winy tak po prostu. Nie widziała w tym sensu, bo nie będzie lepiej z tym ani jej, ani jemu.- Zabrałeś, ale dlatego, że go potrzebowałeś.- dodała ze spokojem. Ugryzła się w język, zanim przyznała, że ona sama nauczyła się nie potrzebować już Jamesa, nie szukać go wzrokiem, kiedy świat się walił. Nie widziała w nim ratunku, nie szukała pomocy, gdy było źle. Dźwigała się z kolan i szukała wsparcia gdziekolwiek, byle na chwilę ktoś przypomniał jej, czym jest troska kierowana w jej stronę.
- Powinniście i może faktycznie coś by to zmieniło, ale tego nie wiemy na pewno. Mam cię obwiniać za niewiadomą? Za szansę jeden do iluś, że wszystko albo część potoczyłaby się inaczej? – spytała, nie odwracając od niego spojrzenia. Rozsądek podpowiadał, że na pewno byłoby inaczej, że oni zdziałaliby więcej, ale starała się o tym nie myśleć.
Skuliła nieco ramiona, kiedy przyznał, że nikt o niej nie zapomniał. Jednak cisza przez cały miesiąc mówiła co innego, była dowodem, że dla obu była zbędnym balastem. Przekleństwo jej nie ruszyło, nie wprawiło w drgnięcie nawet jednego mięśnia na twarzy. Przywykła do takiego języka i wybuchowości.- Sprawdź, zaryzykuj. Nie wymagam od ciebie, byś wróżył z nie wiadomo czego. Jednak jeżeli jesteś ciekaw to jedyna droga.- nie mogła dać mu żadnego więcej wskazania. Nie była w stanie wskazać mu palcem, kiedy.- Nie odezwałeś się słowem.- teraz chyba nie czuła już żalu, minął czas, kiedy to bolało. Kiedy brak gołębia lub sowy, skręcał coś we wnętrznościach. W głosie nie brzmiały emocje, które byłyby przyganą, a jedynie spokój i opanowanie, które przyszły do niej z czasem.
Skrócenie dystansu przyszło jej łatwiej, niż powinno po słowach, które padły wcześniej. Potrzeba ucieczki nie pojawiła się ani na moment, przykryta potrzebą, by znaleźć się bliżej niego.
- Uczę się na błędach? Staram nie odgradzać od ludzi murami, nawet jeżeli coś pójdzie nie tak? – wzruszyła lekko ramionami.- Próbuję iść do przodu, naprawiając stare błędy i otaczając się ludźmi, którzy wokół mnie zostali. Ciebie chciałabym w tym życiu szczególnie, Marcel.- jej głos pozostawał łagodny i szczery, bo i takie miała intencje.- Nie chcę i nie zamierzam cię odtrącać, ale proszę, żebyś też zrozumiał, że to nie jest proste dla mnie. Są tematy, od których zwyczajnie chcę uciec, czasami nie zdążę o tym powiedzieć, zanim odruch weźmie górę.- otwieranie się przed kimkolwiek nie było łatwe i przyjemne.- Tak było też na trawie, po prostu zadziało się za dużo na raz. Przepraszam, że cię uraziłam tym, bo nie chciałam.- ścisnęła nieco mocniej jego dłonie.- I tak, mówienie wtedy było proste i przyjemne. Myślę, że mogłabym spędzić tak całą noc albo do chwili, gdybyś miał już dość słuchania mnie.- kącik jej ust uniósł się delikatnie, trochę niepewnie.
- Bo czasami potrzebuję czasu, by zrozumieć i nabrać odwagi.- właśnie dlatego, dopiero teraz. Musiał minąć czas. Słysząc, że nie zostawi ani jej, ani Djilii, pokiwała głową.- Dziękuję.- mógł ją okłamywać, ale chciała w to wierzyć mimo wszystko.
Uśmiechnęła się lekko, trochę pogodniejąc.
- Daj spokój, naprawdę nic się nie stało. Nie wyrządziłeś mi żadnej krzywdy.- zapewniła go, prawie wchodząc mu w słowo. Niepotrzebnie się tym przejmował i rozpamiętywał, jakby było co. Myślała, że wystarczająco mu to wyjaśniła, by się nie martwił już.
Przekrzywiła głowę, gdy wyjaśnił, dlaczego zsunął ją głębiej.
- Dobrze i nie musisz przepraszać. Powtórzę się, ale nic się nie stało... to tylko trochę zaskoczenia.- rozumiała, że mogło mu być tak wygodniej, dlatego nie miała o to żalu ani pretensji. Nie miała ich też wcześniej, jedynie nie spodziewając się po nim takiego ruchu.
Skinęła głową, gdy przyznał, że nie chciał do tego wracać.
- Jasne, zapomnijmy o tym po prostu.- zgodziła się, bo tak będzie lepiej dla obojga. Spojrzała w dół, gdy zatrzymał jej dłoń, zanim go dotknęła i zamknął na niej palce. Nie buntowała się, a jedynie uniosła na powrót wzrok na jego twarz.
- Wracamy? Powinieneś wrócić do Marysi.- rzuciła z uśmieszkiem, bo oboje dziś bawili się, jakby jutra miało nie być. Odrobinę ciekawiło ją, ile jeszcze granic przekroczą, ile kroków względem siebie wykonają tej jednej nocy.- Chyba że chciałbyś jeszcze o czymś porozmawiać? – spytała zaraz, bo może i on chciał coś dodać, wyjaśnić.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zabrałeś, to co po ale - nie miało znaczenia. Powinniście. Wiedział, ze miała rację, ale co mógł jej powiedzieć? Jej słowa były obojętne, jakby to nie miało już dla niej żadnego znaczenia. Mówiła mu, że zachował się źle, a jednocześnie nie widział w niej ani złości ani smutku. Jak miał nazwać te emocje? Jak miał nazwać to, co widział teraz w jej oczach? Obojętność była gorsza od najgorszej złości. Wyprana z uczuć, wspomnień, sentymentu. Nie interesowała go nigdy obojętność. Być może jego czyn taki był - niewybaczalny - być może nie dało się nad nim pójść już dalej. Być może nie potrafiła. Przeszła wiele, przecież mu opowiedziała. Nie wyobrażał sobie nawet, jak musiała czuć się brzemienna kobieta pozostawiona sama sobie, w sytuacji takiej, w jakiej znalazła się ona. I było mu wstyd za to, co zrobił, za to, jaki był, ale jednocześnie nie potrafił znaleźć słów, którymi mógłby to zmienić. Wiedział, że nie istniały, przepraszał w tej rozmowie już dużo razy, ale żadne z tych przeprosin jej nie ruszały. Może by to coś zmieniło, jej słowa utwierdziły go tylko w przekonaniu, że tak miało być. Może nawet nie powinien przepraszać, jak przeprosić za coś tak strasznego? Słowa wydawały się trywialne. Infantylne. Zbyt proste. Nijakie.
Ze zdumieniem spojrzał na nią, kiedy kazała mu sprawdzić, kiedy wymagała uwagi, a kiedy nie. Zaryzykować. Dlaczego miałby ryzykować? Dlaczego nie mogła mu tego po prostu powiedzieć? Przecież był obok zawsze, przecież nigdy - przenigdy - niczego jej nie odmówił. Nie mógł o niej powiedzieć tego samego. Nie był jej sługą, którego zadaniem byłoby domyśleć się, czego akurat chciała. I poczuł opór, bo nie rozumiał, dlaczego miałby to robić. Czy ona kiedykolwiek interesowała się tym, jak czuł się on? I znów było mu wstyd za ten opor - bo przecież rodziła dziecko, a potem była sama. Coś źle zrozumiał, znów wyrzucała mu, że się nie odezwał. Powiedział, dlaczego, powiedział, że wydawało mu się, że tak należy. Nie znał rosmkich tradycji, kierował się tym, ile mu powiedzieli. Czy powinien był wysłać jej list, czy tradycja to dopuszczała? Czy nakazywała? Nie wiedział. Nie miał skąd tego wiedzieć. Dla niej to było oczywiste, dla niego nie i było mu za to wstyd. Było mu wstyd, bo naprawdę starał się przestrzegać ich kultury i naprawdę myślał, że robi to, co należy.
Spojrzał na nią niepewnie. Pytał, co próbowała zrobić teraz, twierdziła, że uczyła się na błędach, a on nie rozumiał, co było tym błędem. Znowu on? To, że mu ufała, a on zabrał wtedy Jima do Londynu? Czy to, że wierzyła, że się odezwie, a on tego nie zrobi? Dlatego mu to wszystko mówiła? Ale nie odgradzała się murem - była skora przejść nad tym do porządku dziennego. Chyba nie wybaczyć, bo gdyby wybaczyła, nie wyrzucałaby mu tego w twarz kolejny raz. Mówiła, że chce go w swoim życiu. Ale przecież już powiedział, że jej nie opuści. Była żoną Jima, zawsze będą blisko siebie.
Nie rozumiał, co nie było dla niej proste. Nie wymagał, nie prosił jej o żadne spowiedzi. Bardzo ostrożnie dotykał delikatnych tematów, dając jej pełne pole na to, by mogła zrobić przed pytaniem unik. Nie przypierał jej do muru, odpowiedziała, bo tego chciała. Uśmiechnął się blado, kiedy stwierdziła, że było jej dobrze, kiedy spędzili wtedy czas razem. Było dobrze, póki nie zaczął mówić o tym, co czuł on sam. Czy o tym tak trudno było jej słuchać? Czy o to w tym wszystkim chodziło, o jej wymagania i warunki? Jim mówił, że mu je stawiała, nie wiedział, co mu powiedzieć, bo była jego żoną. Ale on jej niczego nie przysięgał. Nie musiał opiekować się nią w ten sposób, nawet jeśli wiedział, że i tak to zrobi. Bo taki już był. Bo te kłębiące się w nim chaotyczne myśli nie miały teraz większego znaczenia. Bo przecież Eve zawsze była gdzieś obok i zawsze będzie, a on chciał dla niej szczęścia, czymkolwiek ono dla niej było.
- Nie przepraszaj - odpowiedział. - To nic - To, że uciekła, nie miało znaczenia. Znaczenie miało to, co przerwała. Czuł się wtedy jak podczas spaceru na linie, nie pierwszy raz przełamywał się po to, żeby się do niej zbliżyć. A ona nie pierwszy raz ścinała tę linę, kiedy znajdował się pośrodku drogi. - Nie uraziłaś mnie - Nie czuł się urażony ani przez chwilę. Czuł się odrzucony wtedy i chyba czuł się odrzucony dalej. Potrzebował czegoś innego, niż chciała i potrafiła mu dać. Ale to nieważne, bo była i będzie częścią jego życia. Było coś gorzkiego w jej słowach, coś przepełnionego żalem i rezygnacją, czy to dlatego, że zabrał wtedy Jima? Czy to dlatego, że naruszył romską tradycję? Nie był w stanie nic z tym zrobić. Nie był w stanie cofnąć czasu. Nie był w stanie tego zmienić. Nie był w stanie tego naprawić.
Kiwnął głową, kiedy zapewniła go, że nie wyrządził jej krzywdy, jego wzrok odruchowo pomknął na jej nadgarstki, mając w pamięci, jak je rozcierała. Może dziewczyny z Areny były po prostu silniejsze od niej, może nie potrafił tego wyczuć. Dobrze, że to rozumiała. Uciekł spojrzeniem znów, gdy wspomniała jeszcze raz o zaskoczeniu, naprawdę go to krępowało. Nie sądził, że uciekła z tego powodu, ale jednocześnie nie rozumiał, czym ją zawstydził, kiedy to ona usiadła na jego udach. Zapomnijmy, tak. Zapomnijmy o wszystkim.
- Tak - przytaknął, kiedy wspomniała o powrocie do reszty. - Nie, w porządku. Chodźmy - Chyba nie było już o czym rozmawiać. Będzie robił swoje, jak cały czas. Kąciki jego ust uniosły sę nieznacznie wyżej, ale nie podniósł się z kanapy pierwszy.
Ze zdumieniem spojrzał na nią, kiedy kazała mu sprawdzić, kiedy wymagała uwagi, a kiedy nie. Zaryzykować. Dlaczego miałby ryzykować? Dlaczego nie mogła mu tego po prostu powiedzieć? Przecież był obok zawsze, przecież nigdy - przenigdy - niczego jej nie odmówił. Nie mógł o niej powiedzieć tego samego. Nie był jej sługą, którego zadaniem byłoby domyśleć się, czego akurat chciała. I poczuł opór, bo nie rozumiał, dlaczego miałby to robić. Czy ona kiedykolwiek interesowała się tym, jak czuł się on? I znów było mu wstyd za ten opor - bo przecież rodziła dziecko, a potem była sama. Coś źle zrozumiał, znów wyrzucała mu, że się nie odezwał. Powiedział, dlaczego, powiedział, że wydawało mu się, że tak należy. Nie znał rosmkich tradycji, kierował się tym, ile mu powiedzieli. Czy powinien był wysłać jej list, czy tradycja to dopuszczała? Czy nakazywała? Nie wiedział. Nie miał skąd tego wiedzieć. Dla niej to było oczywiste, dla niego nie i było mu za to wstyd. Było mu wstyd, bo naprawdę starał się przestrzegać ich kultury i naprawdę myślał, że robi to, co należy.
Spojrzał na nią niepewnie. Pytał, co próbowała zrobić teraz, twierdziła, że uczyła się na błędach, a on nie rozumiał, co było tym błędem. Znowu on? To, że mu ufała, a on zabrał wtedy Jima do Londynu? Czy to, że wierzyła, że się odezwie, a on tego nie zrobi? Dlatego mu to wszystko mówiła? Ale nie odgradzała się murem - była skora przejść nad tym do porządku dziennego. Chyba nie wybaczyć, bo gdyby wybaczyła, nie wyrzucałaby mu tego w twarz kolejny raz. Mówiła, że chce go w swoim życiu. Ale przecież już powiedział, że jej nie opuści. Była żoną Jima, zawsze będą blisko siebie.
Nie rozumiał, co nie było dla niej proste. Nie wymagał, nie prosił jej o żadne spowiedzi. Bardzo ostrożnie dotykał delikatnych tematów, dając jej pełne pole na to, by mogła zrobić przed pytaniem unik. Nie przypierał jej do muru, odpowiedziała, bo tego chciała. Uśmiechnął się blado, kiedy stwierdziła, że było jej dobrze, kiedy spędzili wtedy czas razem. Było dobrze, póki nie zaczął mówić o tym, co czuł on sam. Czy o tym tak trudno było jej słuchać? Czy o to w tym wszystkim chodziło, o jej wymagania i warunki? Jim mówił, że mu je stawiała, nie wiedział, co mu powiedzieć, bo była jego żoną. Ale on jej niczego nie przysięgał. Nie musiał opiekować się nią w ten sposób, nawet jeśli wiedział, że i tak to zrobi. Bo taki już był. Bo te kłębiące się w nim chaotyczne myśli nie miały teraz większego znaczenia. Bo przecież Eve zawsze była gdzieś obok i zawsze będzie, a on chciał dla niej szczęścia, czymkolwiek ono dla niej było.
- Nie przepraszaj - odpowiedział. - To nic - To, że uciekła, nie miało znaczenia. Znaczenie miało to, co przerwała. Czuł się wtedy jak podczas spaceru na linie, nie pierwszy raz przełamywał się po to, żeby się do niej zbliżyć. A ona nie pierwszy raz ścinała tę linę, kiedy znajdował się pośrodku drogi. - Nie uraziłaś mnie - Nie czuł się urażony ani przez chwilę. Czuł się odrzucony wtedy i chyba czuł się odrzucony dalej. Potrzebował czegoś innego, niż chciała i potrafiła mu dać. Ale to nieważne, bo była i będzie częścią jego życia. Było coś gorzkiego w jej słowach, coś przepełnionego żalem i rezygnacją, czy to dlatego, że zabrał wtedy Jima? Czy to dlatego, że naruszył romską tradycję? Nie był w stanie nic z tym zrobić. Nie był w stanie cofnąć czasu. Nie był w stanie tego zmienić. Nie był w stanie tego naprawić.
Kiwnął głową, kiedy zapewniła go, że nie wyrządził jej krzywdy, jego wzrok odruchowo pomknął na jej nadgarstki, mając w pamięci, jak je rozcierała. Może dziewczyny z Areny były po prostu silniejsze od niej, może nie potrafił tego wyczuć. Dobrze, że to rozumiała. Uciekł spojrzeniem znów, gdy wspomniała jeszcze raz o zaskoczeniu, naprawdę go to krępowało. Nie sądził, że uciekła z tego powodu, ale jednocześnie nie rozumiał, czym ją zawstydził, kiedy to ona usiadła na jego udach. Zapomnijmy, tak. Zapomnijmy o wszystkim.
- Tak - przytaknął, kiedy wspomniała o powrocie do reszty. - Nie, w porządku. Chodźmy - Chyba nie było już o czym rozmawiać. Będzie robił swoje, jak cały czas. Kąciki jego ust uniosły sę nieznacznie wyżej, ale nie podniósł się z kanapy pierwszy.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Miał jeszcze parę rzeczy w zanadrzu, parę tańców, parę ruchów, nie chciał kończyć. Klatka piersiowa unosiła się szybko, a serce waliło w piersi tak szybko i głośno, ale wiedział, że zagłusza je muzyka. Trzymał jej dłoń, prowadził ją żwawo, nogi podskakiwały, bujał się jeszcze przez chwilę i patrzył na nią, przez chwilę chyba nie zdając sobie sprawy z tego, że to wciąż był ten sam wieczór pełen tak wielu emocji.
— Pić? Pić! — Rzucił, śmiejąc się. Przypomniał sobie nagle. — Przynieśliśmy wino porzeczkowe, bardzo słodkie. Będzie ci smakować. — Pamiętał jak krzywiła się na Mocarza, pamiętał wciąż jak krzywiła się na portera podczas tamtej nocy pierwszych razów, dziś nie był pewien co piła, nie na tym się koncentrował. CHoć trzymał ją pewnie podążył za ruchami jej ciała, patrząc z zaskoczeniem na kopniaka. — Tango — powtórzył po niej, z uśmiechem. — Możemy zatańczyć tango — przyznał po chwili zamyślenia i przyciągnął ją do siebie bliżej, na chwilę — melodia nie pasowała, zerknął w stronę gramofonu. Muzyka się kończyła, powinni iść wybrać kolejną, ale całe to zamieszanie z wylądowaniem nie tak jak powinna sprawiła, że kompletnie mu to uciekło. — To nie ty, to ja się spóźniłem. Powinienem być szybszy. Następnym razem cię złapię — obiecał, szukając jej spojrzenia. Nie obiecywał, nie lubił tego, bo nie chciał tych obietnic łamać, ale tą mógł przecież spełnić. Patrzył na nią, stojąc w bezruchu, kiedy utwór się skończył. Poważny jak na pogrzebie przyglądał jej się, słuchając jej słowotoku, uśmiechając się promiennie, gdy zauważyła, że poprawił mu się humor. Miał dobry, czuł się lepiej. Teraz czuł się już dobrze. A potem znów spoważniał, zerkając na jej stopę. — I teraz mi to mówisz? — Po tym tańcu i po tych wszystkich piruetach? — Nie ma na to zaklęć? Może... Maria by cię opatrzyła? Albo Kerstin — zaproponował, widząc ponad ramieniem Neali, jak blondynka wychodzi z domu. — Pozwól mi — zaczął łagodnie i uśmiechnął się też lekko, ostrożnie. Nie czekał jednak na odpowiedź. Jedną dłoń wsunął za jej plecy, a drugą złapał ją pod kolanami i wziął na ręce. — Zaniosę cię do ogniska, będziesz mogła odpocząć. — Poprawił ją sobie na rękach była lekka i drobna, trzymał ją bez problemu nawet w tym stanie. Przemknął wzrokiem po jej twarzy obsypanej piegami. Już nie czerwonej, rumianej. Słabo widział odcienie rudości i miedzi na jej twarzy, ale drobne plamki i tak odznaczały się na jasnej skórze w ciemności. — Tylko noga? — Spytał zwięźle, pytając o to oparzenie. Ruszył po chwili z nią w kierunku ogniska, zatrzymując się przy nim, przy leżącej Marii. — Mam ranną, która potrzebuje pomocy — zapowiedział, po czym zesztywniał, słysząc słowa Kerstin. — Twój brat? Za 10 minut? — spytał głucho; czuł jak powoli opuszcza go dobry nastrój.
— Pić? Pić! — Rzucił, śmiejąc się. Przypomniał sobie nagle. — Przynieśliśmy wino porzeczkowe, bardzo słodkie. Będzie ci smakować. — Pamiętał jak krzywiła się na Mocarza, pamiętał wciąż jak krzywiła się na portera podczas tamtej nocy pierwszych razów, dziś nie był pewien co piła, nie na tym się koncentrował. CHoć trzymał ją pewnie podążył za ruchami jej ciała, patrząc z zaskoczeniem na kopniaka. — Tango — powtórzył po niej, z uśmiechem. — Możemy zatańczyć tango — przyznał po chwili zamyślenia i przyciągnął ją do siebie bliżej, na chwilę — melodia nie pasowała, zerknął w stronę gramofonu. Muzyka się kończyła, powinni iść wybrać kolejną, ale całe to zamieszanie z wylądowaniem nie tak jak powinna sprawiła, że kompletnie mu to uciekło. — To nie ty, to ja się spóźniłem. Powinienem być szybszy. Następnym razem cię złapię — obiecał, szukając jej spojrzenia. Nie obiecywał, nie lubił tego, bo nie chciał tych obietnic łamać, ale tą mógł przecież spełnić. Patrzył na nią, stojąc w bezruchu, kiedy utwór się skończył. Poważny jak na pogrzebie przyglądał jej się, słuchając jej słowotoku, uśmiechając się promiennie, gdy zauważyła, że poprawił mu się humor. Miał dobry, czuł się lepiej. Teraz czuł się już dobrze. A potem znów spoważniał, zerkając na jej stopę. — I teraz mi to mówisz? — Po tym tańcu i po tych wszystkich piruetach? — Nie ma na to zaklęć? Może... Maria by cię opatrzyła? Albo Kerstin — zaproponował, widząc ponad ramieniem Neali, jak blondynka wychodzi z domu. — Pozwól mi — zaczął łagodnie i uśmiechnął się też lekko, ostrożnie. Nie czekał jednak na odpowiedź. Jedną dłoń wsunął za jej plecy, a drugą złapał ją pod kolanami i wziął na ręce. — Zaniosę cię do ogniska, będziesz mogła odpocząć. — Poprawił ją sobie na rękach była lekka i drobna, trzymał ją bez problemu nawet w tym stanie. Przemknął wzrokiem po jej twarzy obsypanej piegami. Już nie czerwonej, rumianej. Słabo widział odcienie rudości i miedzi na jej twarzy, ale drobne plamki i tak odznaczały się na jasnej skórze w ciemności. — Tylko noga? — Spytał zwięźle, pytając o to oparzenie. Ruszył po chwili z nią w kierunku ogniska, zatrzymując się przy nim, przy leżącej Marii. — Mam ranną, która potrzebuje pomocy — zapowiedział, po czym zesztywniał, słysząc słowa Kerstin. — Twój brat? Za 10 minut? — spytał głucho; czuł jak powoli opuszcza go dobry nastrój.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Tak jak twojej koszuli. - zażartowałam, unosząc wymownie brwi, wywracając oczami zaraz po tym potakując głową. - Spróbuję. - obiecałam, jeden łyk nie zaszkodzi mi chyba a tak je zachwalał no i bój stoczył po drodze wielki, krowę ocalił i inne takie. Nagłe przyciągnięcie zaskoczyło mnie, przekrzywiłam głowę. - Umiesz? - zapytałam bo o coś musiałam, żeby nie skupić się AŻ nadto jakby blisko było teraz. Padające słowa wyjaśnienie i obietnica rozciągnęła mocniej moje wargi przekrzywiając na bok głowę, rozgrzewając odrobinę duszę we mnie, rozpromieniając twarz. Bo wiedziałam dostatecznie dobrze, Jim rzadko coś obiecywał - nigdy mnie. Zapewniał, przyjmował te moje, ale swoich unikał. - Będę więc wyczekiwać - odpowiedziałam przyjmując ją. - następnego razu. - zgodziłam się, nie dodając, że nic się nie stanie - tak jak nie stało się teraz. Żyłam, nawet nie obiłam się, tylko klapnęłam na ziemię. Uniosłam brwi trochę wyżej spojrzałam na niego, a potem na swoją nogę, wróciłam tęczówkami na wcześniejsze miejsce. - To… - zerknęłam na nogę, zmarszczyłam trochę brwi. - …nic takiego? - zakończyłam stwierdzenie pytajnikiem, jakbym sama nie byłam pewna. Zaśmiałam się nerwowo. - Nie tak zawsze mówicie? - dorzuciłam przestępując z nogi na nogę. - Miałam okład, mówiłam… - zaczęłam, ale krótkie pozwól mi wlało kolejne niezrozumienie i zatrzymując słowa i marszcząc brwi. Ale na co? Miałam spytać, ale nim bym zdążyła, moje stopy odrywały się już od podłoża. - Oh. - wypadło z warg. - Ja… - co dalej? Co się robi? Jak? - Yhm… - poczułam czerwień, gorąc pełznący po szyi. Blisko, za blisko. Zdecydowanie za. Eve mi wydrapie oczy. Odchrząknęłam nerwowo splatając dłonie przed sobą. - Dobrze. - zgodziłam się w końcu, bo jakie były inne opcje. Zeskoczyć i zwiewać? Zerknęłam na Jima, próbując się uśmiechnąć, natrafiłam na tęczówki przez chwilę w nie patrząc kiedy coś mówił. Mrugnęłam kilka razy. - Co? - zapytałam zanim przefiltrowało się zrozumiale jako. - Znaczy, tak. Tylko. - potwierdziłam nie wiedząc, czy bardziej chce się zapaść pod ziemie z zawstydzenia, czy zostać tak jak najdłużej, póki nie umarłam dramatyczną śmiercią wymierzoną przez, no, wiadomo kogo. Wyczułam to, jak mimowolnie zmieniła się atmosfera na słowa Kerstin. Spojrzałam na nią, na Jima, na Maisie, Marysie - odzyskując jakąkolwiek odwagę by gdziekolwiek spojrzenie. - Brat? - powtórzyłam po niej spoglądając na Jima, ściągając jedną nogę, żeby stanąć o własnych siłach. Ale nie przesunęłam się, pozostając tak blisko jak byłam. - Mike? - zapytałam ale pokręciłam głową. Spojrzałam na Jima pytająco. To źle? Zdawało się nie przyjąć za dobrze tej wiadomości. - Eve jest w środku chyba. - odpowiedziałam jeszcze Kerstin.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
— Moja koszula rzeczywiście spiła je błyskawicznie, ale to był wypadek przy pracy, rozbiliśmy cały baniak. Właściwie ja rozbiłem, przywaliłem głową chyba i pękł — wyjaśnił usprawiedliwiająco. — Dostałem ją od Marii — pochwalił się, marszcząc brwi; tęsknie spojrzał po sobie. Jeszcze kilka godzin wcześniej była śnieżnobiała, dobrze skrojona. Nie miał chyba nigdy tak dobrze uszytej i wygodnej koszuli, szytej praktycznie na niego — chodził w ubraniach po starszym bracie i kuzynach, a potem nawet po obcych. Było mu szczerze żal tego, jak wyglądała, ale zbyt dobry humor nie pozwalał mu się tym martwić. Uśmiechnął się, gdy pytała czy potrafił tańczyć tango. — Nie wiem, to chyba nie jest trudne? — Uniósł brew. Taniec wymagał znajomości jakiś zasad, figur, ale dało się to obejść, jeśli potrafiło się czuć muzykę. Nie idealnie, nie na najwyższym poziomie, ale gdyby zamknąć oczy i oddać się dźwiękom melodii — czy nie niosłaby ich sama? W emocjach, odczuciach? — Nauczysz mnie. — Wzruszył ramieniem, ale choć drgnęła mu noga, ni odważył się podobnie jak ona, wykonać kopniaka, który nie pasował mu ani do chwili ani do melodii. Serca rwało mu się do tańca, do objęcia jej i podążenia za instynktem, wczucia się w to, co mogli zaraz usłyszeć. Uśmiechnął się szerzej, znowu. Czasem widywał ją naburmuszoną, czasem uśmiechniętą, ale teraz wydawała mu się taka rozpromieniona, śliczna. Jej oczy błyszczały, emanowała zabawą, chęcią zrobienia wszystkiego, co tylko jej proponował, jakby oddawała mu się całkiem bezwolna — wiedział, że taka nie była, znał ją. Nie mógł jednak nie zauważyć, że pozwalała mu na to wszystko, ufała mu.
— Okład pomoże? — spytał szczerze nieświadomy. Inaczej patrzył na swoje własne uszkodzenia; na kolejny raz złamany nos, zwichnięty łokieć czy zranione kolano. Inaczej traktowało się bliską osobę, której działa się krzywda — i niezależnie od tego, kto to był, trudu było mu machnąć na to ręką równie łatwo, co na samego siebie. Trzymał ją więc w ramionach, oczekując potwierdzenia co do swojego stanu zdrowia, zamierzał przekazać ją komuś kto zajmę się nią lepiej niż on. Czekał na reakcję dziewczyn — Marii, a może Kerstin — czy mogły pomóc albo chociaż coś podpowiedzieć? Co Neala miała dalej zrobić z tą noga? Pozwolił jej stanąć na ziemi, kiedy opuściła nogę, ale przytrzymywał jej plecy, jakby w ciągłej asekuracji, cały czas przy sobie, nie zauważając, że kleiła się do jego lepkiej od wina koszuli. Poparzył na Nealę, czując na sobie jej wzrok. — Ta, mamy przesrane — szepnął cicho. Byłby idiotą, gdyby nie czuł wobec niego nieco strachu, szacunku. Obejrzał się dookoła, spojrzał na dziewczyny. Były w dobrym stanie, ni jak jeszcze niedawno, ale teraz oni pływali w przestworzach, odurzeni wróżkowim pyłem, z błyszczącymi oczami, drżącym uśmiechem. Jego dłoń mimowolnie przesunął si po plecach Neali, szukając w jej obecności jakiegoś oparcia, otuchy. Nabrał powietrza w płuca, rozglądając się dookoła. Powinien się martwić, ale chyba tego też nie potrafił teraz. Spojrzał z góry na Gilly, na maleńkie zawiniątko i westchnął, pozwalając Neali na odrobinę oddechu i luzu.
— Okład pomoże? — spytał szczerze nieświadomy. Inaczej patrzył na swoje własne uszkodzenia; na kolejny raz złamany nos, zwichnięty łokieć czy zranione kolano. Inaczej traktowało się bliską osobę, której działa się krzywda — i niezależnie od tego, kto to był, trudu było mu machnąć na to ręką równie łatwo, co na samego siebie. Trzymał ją więc w ramionach, oczekując potwierdzenia co do swojego stanu zdrowia, zamierzał przekazać ją komuś kto zajmę się nią lepiej niż on. Czekał na reakcję dziewczyn — Marii, a może Kerstin — czy mogły pomóc albo chociaż coś podpowiedzieć? Co Neala miała dalej zrobić z tą noga? Pozwolił jej stanąć na ziemi, kiedy opuściła nogę, ale przytrzymywał jej plecy, jakby w ciągłej asekuracji, cały czas przy sobie, nie zauważając, że kleiła się do jego lepkiej od wina koszuli. Poparzył na Nealę, czując na sobie jej wzrok. — Ta, mamy przesrane — szepnął cicho. Byłby idiotą, gdyby nie czuł wobec niego nieco strachu, szacunku. Obejrzał się dookoła, spojrzał na dziewczyny. Były w dobrym stanie, ni jak jeszcze niedawno, ale teraz oni pływali w przestworzach, odurzeni wróżkowim pyłem, z błyszczącymi oczami, drżącym uśmiechem. Jego dłoń mimowolnie przesunął si po plecach Neali, szukając w jej obecności jakiegoś oparcia, otuchy. Nabrał powietrza w płuca, rozglądając się dookoła. Powinien się martwić, ale chyba tego też nie potrafił teraz. Spojrzał z góry na Gilly, na maleńkie zawiniątko i westchnął, pozwalając Neali na odrobinę oddechu i luzu.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Na podwórku nie znalazła wszystkich, ale to nie miało znaczenia. Zastanawiała się, czy po jej nietęgiej minie są w stanie poznać jak bardzo zestresowana i zasmucona była - po części przez fiasko z Freddym, a po części dlatego, że musiała już iść. W przeciwieństwie do nich nie obawiała się Michaela, wiedziała, że pędzi tu pewnie z troski i obaw o jej bezpieczeństwo, że nawet jeśli będzie na nią trochę zły (chociaż święcie wierzyła, że nie dała mu powodów!) to wystarczy, że chwilę z nim porozmawia w ten swój własny sposób, wtuli się mocno w jego ramię (wyżej by nie sięgła nawet jakby stanęła na palcach) i wszystko będzie okej. Nie sądziła też, żeby Michael zrobił jakąś wielką awanturę chłopakom - chociaż nie wszystko się Kerry podobało, to jednak była impreza.
Nie, była smutna, bo przez moment szczerze pozwoliła sobie uwierzyć, że może się jeszcze wśród swoich znajomych odnajdzie i spędzi z nimi miły czas; że będą do późnego wieczora pili herbatę i śpiewali i opowiadali sobie historie przy ognisku, że James nauczy ją lepiej tańczyć, że będzie mogła pomóc przewinąć malutką Gilly i że rano wstaną i razem z dziewczętami będą szykować chłopcom śniadanie i oporządzać się na nowy dzień. Wszystkie miały takie piękne włosy, takie różne! Rude, gęste i kręcone, złotoblond, miodowe - super by się było razem poczesać.
No ale jak zwykle przyjdzie jej o świcie przywitać tylko kury. Taki już był jej los. Nie narzekała jakoś bardzo, ale czasem wpadała w melancholię.
- To nie tak, że chcę, James... - powiedziała cicho, bo jednak dostrzegła, że się boczy. - Bardzo chętnie bym została. Ale Mikey wysłał list, w którym pisze, że już wychodzi, więc mi nawet nie dał opcji odpisać. Wiem, że się o mnie martwi. Ale chętnie bym... została - mówiła coraz ciszej i bardziej niepewnie. Czy to było w ogóle fair tak mówić? Czy na pewno ją tu chciano? Freddy się na przykład już chyba obraził.
Skinęła głową, gdy usłyszała, że Eve jest w domu, a potem zmarszczyła brwi i instynktownie zadarła rękawy sukienki.
- A co ci się stało w nogę? Mogę zobaczyć? - Najlepiej by było w środku, bo nie wiedziała jak wysoko ta potencjalna rana sięga i czy Neala będzie chciała tak zadrzeć kieckę przy Jamesie. Ale gdy przyjdzie co do czego zamierzała się dostosować.
Nie, była smutna, bo przez moment szczerze pozwoliła sobie uwierzyć, że może się jeszcze wśród swoich znajomych odnajdzie i spędzi z nimi miły czas; że będą do późnego wieczora pili herbatę i śpiewali i opowiadali sobie historie przy ognisku, że James nauczy ją lepiej tańczyć, że będzie mogła pomóc przewinąć malutką Gilly i że rano wstaną i razem z dziewczętami będą szykować chłopcom śniadanie i oporządzać się na nowy dzień. Wszystkie miały takie piękne włosy, takie różne! Rude, gęste i kręcone, złotoblond, miodowe - super by się było razem poczesać.
No ale jak zwykle przyjdzie jej o świcie przywitać tylko kury. Taki już był jej los. Nie narzekała jakoś bardzo, ale czasem wpadała w melancholię.
- To nie tak, że chcę, James... - powiedziała cicho, bo jednak dostrzegła, że się boczy. - Bardzo chętnie bym została. Ale Mikey wysłał list, w którym pisze, że już wychodzi, więc mi nawet nie dał opcji odpisać. Wiem, że się o mnie martwi. Ale chętnie bym... została - mówiła coraz ciszej i bardziej niepewnie. Czy to było w ogóle fair tak mówić? Czy na pewno ją tu chciano? Freddy się na przykład już chyba obraził.
Skinęła głową, gdy usłyszała, że Eve jest w domu, a potem zmarszczyła brwi i instynktownie zadarła rękawy sukienki.
- A co ci się stało w nogę? Mogę zobaczyć? - Najlepiej by było w środku, bo nie wiedziała jak wysoko ta potencjalna rana sięga i czy Neala będzie chciała tak zadrzeć kieckę przy Jamesie. Ale gdy przyjdzie co do czego zamierzała się dostosować.
Uśmiechnąłem się nieco szerzej, gdy z spojrzała na mnie z wyraźnym oburzeniem. Spodziewałem się takiej reakcji, bowiem od zawsze wydawało mi się, że nie lubiła zasad, a już szczególnie kiedy to nie ona je wymyślała. Obserwowałem jej dłoń, a następnie palec, który wbił mi się w brzuch, ale ani drgnąłem – właściwie dla jej dobra. Nie chciałem, żeby wypiła zbyt dużo, a już na spacerze znacznie przekroczyła swój limit. O dziwo dopiero teraz zacząłem analizować czy i wcześniej zdarzało jej się trzymać tempo chłopaków albo nawet je wyprzedzać. Starałem się sięgnąć pamięcią do jakiejkolwiek innej okazji, ale błądziłem po omacku – może dlatego, że sam zwykle przekraczałem tą magiczną granicę i rano budziłem się z czarną dziurą. Był jakiś powód? Czy może po prostu dobrze się bawiła, a ja psułem te dobre momenty? Szukałem problemu tam gdzie go nie było? Miałem to w zwyczaju, ale po prostu… po prostu nie chciałem, żeby musiała czegoś żałować; wystarczająco dużo przeszła w ciągu ostatniego miesiąca.
-Niech będzie? Tak po prostu?- spytałem nawet nie musząc udawać zaskoczenia. Tak szybko przystała na moją propozycję? Nim jednak zdążyłem się nad tym zastanowić, to stałem jak ten ostatni pajac z wyciągniętą dłonią i absurdalną nadzieją, że zechce ze mną zatańczyć, że przystanie na tę propozycję. Im dłużej patrzyłem, jak ucieka wzrokiem, jak wodzi nim od lewej do prawej, po rękę i finalnie butelkę, która stała na drewnianym blacie, tym bardziej docierało do mnie, że zrobiłem z siebie wyłącznie głupka. Na co ja liczyłem? Gdy się odwróciła zacisnąłem palce w pięść, po czym wolno pokiwałem głową i wziąłem głęboki wdech starając się opanować napływający wstyd, szalejące gdzieś w środku emocje. Odwaga, czym była? Czym była w chwili, gdy za każdym razem wychodząc przed szereg obrywałem obuchem prosto w łeb? Na otrzeźwienie Fred, dla świadomości, że pijackie pieśni o stojącym otworem świecie nigdy nie były śpiewane dla ciebie.
Nagle kątem oka dostrzegłem jak trąciła wino i próbowałem jeszcze zareagować, ale wszystko na nic – szkło z hukiem robiło się o ziemię. -Nic ci się nie stało?- spytałem pobieżnie przemykając po niej wzrokiem, a następnie kucnąłem, aby zebrać odłamki. Dużo się dzisiaj działo, a ostatnie czego byśmy chcieli to kolejnych ran wojennych. -Mówiłem, że sobie nie poradzisz, to nie uwierzyłaś- mruknąłem układając większe kawałki na otwartej dłoni. Taniec szlag trafił, nawet alkohol szlag trafił. Na całe szczęście Jim zdawał się chyba nie zauważyć tej małej wpadki. Nie do końca wiedziałem co się wydarzyło, ale gwar nie wróżył niczego dobrego, co tylko podkreśliły słowa… Kerstin, która chciała komuś opatrywać nogę. Jeśli faktycznie miała wracać do domu to miałem nadzieję, że nie przez moje zachowanie, bo zdawałem sobie sprawę, że totalnie przesadziłem. Mimo to obawiałem się odwrócić, podejść i po prostu wyjaśnić.
-Niech będzie? Tak po prostu?- spytałem nawet nie musząc udawać zaskoczenia. Tak szybko przystała na moją propozycję? Nim jednak zdążyłem się nad tym zastanowić, to stałem jak ten ostatni pajac z wyciągniętą dłonią i absurdalną nadzieją, że zechce ze mną zatańczyć, że przystanie na tę propozycję. Im dłużej patrzyłem, jak ucieka wzrokiem, jak wodzi nim od lewej do prawej, po rękę i finalnie butelkę, która stała na drewnianym blacie, tym bardziej docierało do mnie, że zrobiłem z siebie wyłącznie głupka. Na co ja liczyłem? Gdy się odwróciła zacisnąłem palce w pięść, po czym wolno pokiwałem głową i wziąłem głęboki wdech starając się opanować napływający wstyd, szalejące gdzieś w środku emocje. Odwaga, czym była? Czym była w chwili, gdy za każdym razem wychodząc przed szereg obrywałem obuchem prosto w łeb? Na otrzeźwienie Fred, dla świadomości, że pijackie pieśni o stojącym otworem świecie nigdy nie były śpiewane dla ciebie.
Nagle kątem oka dostrzegłem jak trąciła wino i próbowałem jeszcze zareagować, ale wszystko na nic – szkło z hukiem robiło się o ziemię. -Nic ci się nie stało?- spytałem pobieżnie przemykając po niej wzrokiem, a następnie kucnąłem, aby zebrać odłamki. Dużo się dzisiaj działo, a ostatnie czego byśmy chcieli to kolejnych ran wojennych. -Mówiłem, że sobie nie poradzisz, to nie uwierzyłaś- mruknąłem układając większe kawałki na otwartej dłoni. Taniec szlag trafił, nawet alkohol szlag trafił. Na całe szczęście Jim zdawał się chyba nie zauważyć tej małej wpadki. Nie do końca wiedziałem co się wydarzyło, ale gwar nie wróżył niczego dobrego, co tylko podkreśliły słowa… Kerstin, która chciała komuś opatrywać nogę. Jeśli faktycznie miała wracać do domu to miałem nadzieję, że nie przez moje zachowanie, bo zdawałem sobie sprawę, że totalnie przesadziłem. Mimo to obawiałem się odwrócić, podejść i po prostu wyjaśnić.
Jedną z bolączek współczesnego świata jest to, że nikt nie wie
kim tak naprawdę jest
kim tak naprawdę jest
- Nic ci nie jest? - zapytała spoglądając w kierunku ciemnych włosów, mimowolnie poważniejąc, unosząc rękę, żeby odsunąć włosy z czoła i sprawdzić samej nadal pamiętając sen, który z czegoś piękne zmienił się w tragedie. Ale zaraz przeniosłam skupienie na koszulę, przesuwając dłoń by złapać za mokry zabarwiony kołnierz. - Oh, to prezent. - odkryłam nagle zabierając dłonie. Mogłam coś przydatnego im przynieść, jak koszule, a nie album jakiś. - Myślę że da się ją jeszcze uratować. - powiedziałam. - Najlepiej by było jakbyś ją namoczył zanim to się w materiał weżre, ale ciocia mówi, że nie ma plamy której nie umie usnąć. Więc jak coś to wiesz… możesz napisać, pomogę ci z nią. - zaoferowałam wzruszając ramionami, bardziej skupiając się zaraz na krokach, a potem na krótkim śmiechu, na wszystkim byle nie na tym pocałunku co widziałam. Odrzuciłam głowę raz jeszcze żeby się zaśmiać, kiedy stwierdził, że go nauczę. - Nie jestem ekspertką. - powiedziałam ale nie odmówiłam, chyba powoli już wiedząc, że tylko chwilę będę mieć. Chwilę takie jak ta. Chwile które powinnam wykorzystywać nie na złość a na to by z nich czerpać nawet, jeśli coś kuło mnie pod żebrem. Cierpieć mogłam później, sama, kiedy nikt nie widział. Teraz brać to co oferował, co mógł. Więc to robiłam, odrzucając większość myśli które w swoim krytycyzmie hamowałyby więcej.
- Załagodził. - wyjaśniłam czerwieniąc się w jego ramionach, wiedząc - czując, że do tego dojść nie powinno, ale jednocześnie czułam jak serce mimowolnie podskakuje mi w przejęciu chcąc jeszcze, jeszcze i jeszcze więcej. Byłam okropną dziewczyną - to jedno było pewne. Egoistyczną, prganącą dla siebie tego, co zakazane było. Na ziemię sprowadziła mnie kulawa przyzwoitość. Dlatego ściągnęłam nogę, nic mi nie był - nic wielkiego. Ale pozostała w tym samym miejscu, Jim też pozostał - ale na pewno przez troskę, nic więcej. Zerknęłam na niego, unosząc brwi trochę, zadzierając odrobinę głowę nie zwracając uwagi na klejącą się koszulę bo mocniej moją uwagę zwracało to jak był blisko. - Dlaczego? Tak konkretniej… - jakbyś mógł wyjaśnić - tak chciałam skończyć równie cicho, ale wargi pozostały rozchylone lekko, zapominając kompletnie, kiedy przesunął ręką. Przekręciłam głową, to niedobrze że tu szedł? Nachyliłam się, opierając rękę o jego bok, niepewnie, wrednie, samolubnie, ale też chyba żeby wiedział, że jestem, choć trudno było nie zauważyć chodzącej czerwonej plamy. - Może go przegadam? - zaproponowałam, tęczówki zwracając zaraz w stronę Kerstin odciągając palce biorąc wdech. Otworzyłam wargi, czując otaczające mnie powietrze zerkając za Jimem, ale wracając zaraz do Kerstin.
- Ja… - o co pytała? Mrugnęłam raz, potem drugi nim zaskoczyło. - Ah, tak. - przypomniałam sobie. - To nic wielkiego, naprawdę, poparzyłam się jak rozlewałam gulasz, schłodziłam to, miałam okład, potem rzucę zaklęcie. - wyjaśniłam, unosząc trochę spódnicę sukienki, pokazując trochę zaczerwienionej skóry kawałek nad kostką, docierając do wierzchu stopy. - Na razie… rzuciłam sporo zaklęć, lepiej nie przedobrzyć z nimi, bo wiesz, potem może się to niedobrze skończyć. A to coś takiego co samo do siebie dojdzie… - zerknęłam na Marysie, a potem na Jima. Potem na salon w domu wracając do niej spojrzeniem.
- Załagodził. - wyjaśniłam czerwieniąc się w jego ramionach, wiedząc - czując, że do tego dojść nie powinno, ale jednocześnie czułam jak serce mimowolnie podskakuje mi w przejęciu chcąc jeszcze, jeszcze i jeszcze więcej. Byłam okropną dziewczyną - to jedno było pewne. Egoistyczną, prganącą dla siebie tego, co zakazane było. Na ziemię sprowadziła mnie kulawa przyzwoitość. Dlatego ściągnęłam nogę, nic mi nie był - nic wielkiego. Ale pozostała w tym samym miejscu, Jim też pozostał - ale na pewno przez troskę, nic więcej. Zerknęłam na niego, unosząc brwi trochę, zadzierając odrobinę głowę nie zwracając uwagi na klejącą się koszulę bo mocniej moją uwagę zwracało to jak był blisko. - Dlaczego? Tak konkretniej… - jakbyś mógł wyjaśnić - tak chciałam skończyć równie cicho, ale wargi pozostały rozchylone lekko, zapominając kompletnie, kiedy przesunął ręką. Przekręciłam głową, to niedobrze że tu szedł? Nachyliłam się, opierając rękę o jego bok, niepewnie, wrednie, samolubnie, ale też chyba żeby wiedział, że jestem, choć trudno było nie zauważyć chodzącej czerwonej plamy. - Może go przegadam? - zaproponowałam, tęczówki zwracając zaraz w stronę Kerstin odciągając palce biorąc wdech. Otworzyłam wargi, czując otaczające mnie powietrze zerkając za Jimem, ale wracając zaraz do Kerstin.
- Ja… - o co pytała? Mrugnęłam raz, potem drugi nim zaskoczyło. - Ah, tak. - przypomniałam sobie. - To nic wielkiego, naprawdę, poparzyłam się jak rozlewałam gulasz, schłodziłam to, miałam okład, potem rzucę zaklęcie. - wyjaśniłam, unosząc trochę spódnicę sukienki, pokazując trochę zaczerwienionej skóry kawałek nad kostką, docierając do wierzchu stopy. - Na razie… rzuciłam sporo zaklęć, lepiej nie przedobrzyć z nimi, bo wiesz, potem może się to niedobrze skończyć. A to coś takiego co samo do siebie dojdzie… - zerknęłam na Marysie, a potem na Jima. Potem na salon w domu wracając do niej spojrzeniem.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Patrzyła na niego, ciemne tęczówki wpatrywały się nieprzerwanie, gdy naiwnie szukała... czego? Zrozumienia czy akceptacji jej słów? Zamiast tego dostała uciekające spojrzenie i ciszę. Nie rozumiała. Tak okropne było, że nie miała do niego żalu, że jak sam mówił, zabrał Jamesa? Powinna się wściekać i obwinić go o wszystko, by zobaczyć po nim jakąś reakcję? Czuła narastającą niepewność. Nie powinna tak łatwo tego zaakceptować, że tak się stało i już? Splot wydarzeń odpowiadał za to, co się działo, a ona wolała oskarżać parszywy i przewrotny los lub samą siebie, niż któregokolwiek z chłopaków. Spuściła wzrok na własne dłonie, splecione z jego. Nie wiedziała co myśleć, powoli traciła też pewność, co powinna czuć względem tamtych wydarzeń.
- Dlaczego wyglądasz na rozczarowanego? – spytała, bo to nie da jej spokoju. Będzie siedziało w myślach, sprawiało, że stworzy sobie miliony niepotrzebnych scenariuszy i założeń, które zranią ją samą, a później przełożą się na Sallowa. Tak było już zbyt często.
Uniosła wzrok, by znów zatrzymać go na oczach chłopaka. Niby tak było łatwiej, dostrzec, co czuła druga osoba, ale ona coraz mocniej w to powątpiewała. Zmarszczyła lekko brwi, gdy widziała jego zaskoczenie. Wydawał się gasnąć, a ona nie miała pojęcia, jak to zatrzymać. Zacisnęła na moment szczęki, napór zębów aż zabolał. Chociaż nie była pijana ani nic nie brała to zadziałało trzeźwiąco.
Zmusiła kąciki ust do uniesienia w delikatnym uśmiechu, przepraszającym. Z każdą sekundą coraz bardziej szczerym i naturalnym.- Zapomnij o tym, to było głupie. Nie sprawdzaj i nie ryzykuj.- nie warto.- nie masz powodu, by to robić. Nie potrzebnie o tym wspominałam, nikomu to do niczego nie jest potrzebne. Zajęło nam tylko czas i odebrało humor.- mówiła łagodnie, kojąco starając się zatrzeć to, co powiedziała wcześniej. Nie pozwała, by inne emocje przedarły się na wierzch, umiała je wzmacniać, by pewne dominowały powierzchownie.- Czasami nie umiem się zamknąć w odpowiednim momencie i palnę coś takiego durnego.- odrobinę skuliła ramiona, a kącik jej ust drgnął nieco, gdzieś na granicy uśmiechu i grymasu.- Wierzę ci, Marcel. Tak musiało być.- dodała, nie mając pojęcia czy miało to jakiekolwiek znaczenie dla niego. Wiedziała już, że jej szczerość była niepożądana, więc może chociaż wiara w słowach cokolwiek znaczyła. Innego rozwiązania nie miała.
Patrzyła na jego blady uśmiech, czując, jak pogłębia się niezrozumienie. Odwdzięczyła mu się szczerością i po co? Musiał jej wysłuchiwać, gdy gadała głupoty. Tracił czas, który mógł poświęcić komuś innemu, może Marysi. Odwróciła na moment wzrok, jakby spodziewała się dostrzec sylwetkę dziewczyny. Cholera, zmarnowała czas ich obojgu. Tylko ślepiec nie ogarnąłby, że Multon leciała na niego, więc powinni wykorzystać ten czas oboje. Wróciła do niego z uwagą, gdy kazał jej nie przepraszać. To nic. Miał rację, jej słowa były niczym.
Skinęła powoli głową, reagując na jego kolejne słowa.
- Mam nadzieję.- nie chciała go urazić, zranić ani cokolwiek podobnego.
Kiedy jej przytaknął, puściła jego dłonie i podniosła się zgrabnie i płynnie. Spojrzała na niego jeszcze raz, zanim ruszyła do ogrodu. Mając go za plecami, pozwoliła, by uśmiech na moment spełzł z ust, dając odpocząć mięśniom. Uniosła dłoń, by knykciem potrzeć oko, czując, jak otula ją zmęczenie. Czuła się wyprana z sił i zniechęcona. Wchodząc do ogrodu, wyprostowała lekko sylwetkę i uśmiechnęła się tak samo, jak przez większość wieczoru.
Spojrzała na Marysię, gdy ją mijała i pozwoliła sobie, by uśmiech stał się wyraźniejszy.
- Jest znów twój.- rzuciła pogodnie i puściła do niej oczko, zanim zbliżyła się do reszty. Ciemne oczy na moment spoczęły na Jamesie obejmującym Nealę i dziewczynę, nie próżnującą, by mu się odwzajemnić. Odetchnęła cicho, zastanawiając się, czy ta noc mogła być jeszcze gorsza. Przeniosła swą uwagę na Fredyego, który chyba nadal walczył z Lidką, by ta sobie nie zrobiła krzywdy. Miał okropne wyzwanie przed sobą z tym uparciuchem. Chciała mu pomóc, ale najpierw potrzebowała wiedzieć więcej, o strzępku rozmowy, którą słyszała już blisko wejścia do ogrodu.
- Mamy kłopoty? Kogo brat tu idzie? – spytała, ale jej spojrzenie spoczęło na Kerstin, jakby obejmująca się dwójka nie istniała obok.- Twój? Szybko od nas uciekasz.- dodała z lekkim uśmieszkiem.- Jeżeli chcesz, mogę cię odprowadzić kawałek... wyjdziemy mu naprzeciw. Chętnie się przywitam z twoim bratem, skoro przyszłaś na imprezę mojej córeczki. Wezmę tylko Djilię.- nie zamierzała jej tu zostawiać, a sama potrzebowała, chociaż na chwilę ulotnić się. Spacer z Kerstin wydawał się do tego idealny.
- Dlaczego wyglądasz na rozczarowanego? – spytała, bo to nie da jej spokoju. Będzie siedziało w myślach, sprawiało, że stworzy sobie miliony niepotrzebnych scenariuszy i założeń, które zranią ją samą, a później przełożą się na Sallowa. Tak było już zbyt często.
Uniosła wzrok, by znów zatrzymać go na oczach chłopaka. Niby tak było łatwiej, dostrzec, co czuła druga osoba, ale ona coraz mocniej w to powątpiewała. Zmarszczyła lekko brwi, gdy widziała jego zaskoczenie. Wydawał się gasnąć, a ona nie miała pojęcia, jak to zatrzymać. Zacisnęła na moment szczęki, napór zębów aż zabolał. Chociaż nie była pijana ani nic nie brała to zadziałało trzeźwiąco.
Zmusiła kąciki ust do uniesienia w delikatnym uśmiechu, przepraszającym. Z każdą sekundą coraz bardziej szczerym i naturalnym.- Zapomnij o tym, to było głupie. Nie sprawdzaj i nie ryzykuj.- nie warto.- nie masz powodu, by to robić. Nie potrzebnie o tym wspominałam, nikomu to do niczego nie jest potrzebne. Zajęło nam tylko czas i odebrało humor.- mówiła łagodnie, kojąco starając się zatrzeć to, co powiedziała wcześniej. Nie pozwała, by inne emocje przedarły się na wierzch, umiała je wzmacniać, by pewne dominowały powierzchownie.- Czasami nie umiem się zamknąć w odpowiednim momencie i palnę coś takiego durnego.- odrobinę skuliła ramiona, a kącik jej ust drgnął nieco, gdzieś na granicy uśmiechu i grymasu.- Wierzę ci, Marcel. Tak musiało być.- dodała, nie mając pojęcia czy miało to jakiekolwiek znaczenie dla niego. Wiedziała już, że jej szczerość była niepożądana, więc może chociaż wiara w słowach cokolwiek znaczyła. Innego rozwiązania nie miała.
Patrzyła na jego blady uśmiech, czując, jak pogłębia się niezrozumienie. Odwdzięczyła mu się szczerością i po co? Musiał jej wysłuchiwać, gdy gadała głupoty. Tracił czas, który mógł poświęcić komuś innemu, może Marysi. Odwróciła na moment wzrok, jakby spodziewała się dostrzec sylwetkę dziewczyny. Cholera, zmarnowała czas ich obojgu. Tylko ślepiec nie ogarnąłby, że Multon leciała na niego, więc powinni wykorzystać ten czas oboje. Wróciła do niego z uwagą, gdy kazał jej nie przepraszać. To nic. Miał rację, jej słowa były niczym.
Skinęła powoli głową, reagując na jego kolejne słowa.
- Mam nadzieję.- nie chciała go urazić, zranić ani cokolwiek podobnego.
Kiedy jej przytaknął, puściła jego dłonie i podniosła się zgrabnie i płynnie. Spojrzała na niego jeszcze raz, zanim ruszyła do ogrodu. Mając go za plecami, pozwoliła, by uśmiech na moment spełzł z ust, dając odpocząć mięśniom. Uniosła dłoń, by knykciem potrzeć oko, czując, jak otula ją zmęczenie. Czuła się wyprana z sił i zniechęcona. Wchodząc do ogrodu, wyprostowała lekko sylwetkę i uśmiechnęła się tak samo, jak przez większość wieczoru.
Spojrzała na Marysię, gdy ją mijała i pozwoliła sobie, by uśmiech stał się wyraźniejszy.
- Jest znów twój.- rzuciła pogodnie i puściła do niej oczko, zanim zbliżyła się do reszty. Ciemne oczy na moment spoczęły na Jamesie obejmującym Nealę i dziewczynę, nie próżnującą, by mu się odwzajemnić. Odetchnęła cicho, zastanawiając się, czy ta noc mogła być jeszcze gorsza. Przeniosła swą uwagę na Fredyego, który chyba nadal walczył z Lidką, by ta sobie nie zrobiła krzywdy. Miał okropne wyzwanie przed sobą z tym uparciuchem. Chciała mu pomóc, ale najpierw potrzebowała wiedzieć więcej, o strzępku rozmowy, którą słyszała już blisko wejścia do ogrodu.
- Mamy kłopoty? Kogo brat tu idzie? – spytała, ale jej spojrzenie spoczęło na Kerstin, jakby obejmująca się dwójka nie istniała obok.- Twój? Szybko od nas uciekasz.- dodała z lekkim uśmieszkiem.- Jeżeli chcesz, mogę cię odprowadzić kawałek... wyjdziemy mu naprzeciw. Chętnie się przywitam z twoim bratem, skoro przyszłaś na imprezę mojej córeczki. Wezmę tylko Djilię.- nie zamierzała jej tu zostawiać, a sama potrzebowała, chociaż na chwilę ulotnić się. Spacer z Kerstin wydawał się do tego idealny.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wyglądał na rozczarowanego? Był rozczarowany? Nie, nie mógł być rozczarowanym z powodu czegoś, czego się przecież nie spodziewał. Był zawiedziony, sobą, tym, że nie potrafił dotrzymać jej kroku, nie potrafił zachować się tak, jak tego oczekiwała.
- Nie jestem - odpowiedział z bladym uśmiechem. Nie odpowiedział jej nic, bo nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć na tamte słowa, słowa pełne żalu, słowa pełne bólu. Miał zapomnieć? Nie ryzykować? Obraziła się, znowu? O co? Nie miała o co, była zła cały czas. A on był skończonym durniem.
- Eve... - zaczął, ale ona wstała. I wyszła. Nie wstał jej śladem, został w środku. Oparł głowę o poduszkę kanapy i zamknął oczy, spuszczoną nogę wsparł o kant pobliskiego stolika. Chyba wolałby już zapomnieć, nie myśleć. Odpuścić. Niepotrzebnie do tego wracali.
Niepotrzebnie ciągle oglądał się za siebie, zaczynał to rozumieć.
- Nie jestem - odpowiedział z bladym uśmiechem. Nie odpowiedział jej nic, bo nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć na tamte słowa, słowa pełne żalu, słowa pełne bólu. Miał zapomnieć? Nie ryzykować? Obraziła się, znowu? O co? Nie miała o co, była zła cały czas. A on był skończonym durniem.
- Eve... - zaczął, ale ona wstała. I wyszła. Nie wstał jej śladem, został w środku. Oparł głowę o poduszkę kanapy i zamknął oczy, spuszczoną nogę wsparł o kant pobliskiego stolika. Chyba wolałby już zapomnieć, nie myśleć. Odpuścić. Niepotrzebnie do tego wracali.
Niepotrzebnie ciągle oglądał się za siebie, zaczynał to rozumieć.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
— Mnie? To baniak z winem ucierpiał, ja nie — zapewnił ją z uśmiechem i pokręcił głową, ale spoważniał na kilka chwil, kilka oddechów, kiedy z taką troską odgarniała mu włosy z czoła, by obejrzeć. Może miał siniaka, może coś przeoczył, nic nie czuł. Przyglądał jej się uważnie; czemu się przejmowała aż tak? Czuł, że wiedział, ale nie miał odwagi spytać. Ani nawet na to zareagować. — W pewnym sensie... Podczas nocy spadających gwiazd potargałem poprzednią... Podejrzewam, że zlitowała się nade mną, i tak była okropna — dodał odrobinę lekceważąco. Ta, którą mu podarowała, choć nie miał pojęcia czym na to zasłużył, była doskonała. A teraz się zniszczyła. Uniósł brwi, gdy zaczęła mówić o jej ratowaniu. Właściwie to ani przez chwilę nie pomyślał o tym, by miał to robić. Dbał o to, gdy był sam, a teraz miał siostrę, Eve. Od razu pomyślał o tym, że któraś z nich znajdzie jakiś sposób i temu zaradzi. — Okej, jasne — wydukał jednak, chociaż nie sądził, by do tego doszło. By musiał prosić ją o pomoc z koszulą. Uderzyła w niego nagła świadomość, że przecież był ktoś, kto mógł to zrobić, kto powinien i kto to zapewne zrobi. Czy w tym pozornie nieistotnym zadaniu nie czaiła się jakieś podstępne zobowiązanie? Co by to dla nich oznaczało, gdyby zajęła się tym Neala? A potem popatrzył na Nealę, gdy spytała o Michaela. I o to, dlaczego mieli przesrane. Jak miał jej to powiedzieć — że to, co się tu działo mogło być nieodpowiednie, że jeszcze dwie godziny temu szalał z niepokoju o jej stan po wróżkowim pyle i tym, co stanie się kiedy Tonks ją taką zobaczy. — Jasne, może... — Czy miała szanse? Nie wiedział, nie znał go. Kiedy Kerstin się do niego zwróciła, uniósł na nią spojrzenie przez chwilę rozważając, czy powinien znów podjąć jakąkolwiek próbę, ale Mike był w drodze — wcale go tu nie chcieli, nawet gdyby był skłonny się z nimi zabawić (byłby? zaskoczyłby ich otwartością i luzem?); a jednocześnie czuł, że przetrzepie im skórę. Wzruszył ramieniem, co mógł im zrobić? Wyrzucić ich stąd? Chciałby.
— Leonora dotrze do niego gdziekolwiek by już nie był, może zawróci. Czego miałby tu szukać? Nic ci tu nie grozi, nikt nie pozwoli by coś ci się stało. Nie musi się martwić — nie rozumiał tego. Kerstin była... stara. Była starsza od nich, wydawało mu się, że dużo, choć nie wyglądała tak poważnie, a oni pilnowali jej jakby miała pięć lat. Nie wiedział, co mu napisała, nie sądził, że go okłamała, więc czuł, że chciał tu si pojawić, bo im nie ufał. Bo miał coś do nich. — To zostań... Jesteś... dorosła, nie masz pięciu lat, żeby ci mówił, co możesz robić, a co nie. Gdzie chodzić i z kim się spotykać — odparował z rozbawieniem i niedowierzaniem. Nie pojmował ani ich relacji ani sytuacji, to wydawało mu się głupie i nadopiekuńcze. Jego nigdy nikt nie pilnował, nigdy nikt nie martwił tak jak o nią, nawet gdy był dzieckiem. Nie umiał zrozumieć. Zerknął na Nealę, kiedy spytała ją o nogę. Nie zamierzał ani zaglądać, ani się temu nawet przyglądać. W tej chwili tez usłyszał głos Eve, więc instynktownie cofnął dłoń z pleców Weasley, czując, że ogólnie powinien się ulotnić, nie był tu potrzebny wcale. Popatrzył na Eve, kiedy zaoferowała Kerstin odprowadzenie jej. Sceptycznie jej się przyglądał, dalej nie uważała, że nocne spacery i to jeszcze z małym dzieckiem były niebezpieczne, więc westchnął z rezygnacją. — Gdzie ty się wybierasz właściwie? Z Gilly? Będziesz się włóczyć po Dolinie? — spytał ją, unosząc brwi z niedowierzaniem. Wolał już, by Tonks zjawił się tutaj niż żeby szlajały się nocą po ulicach. — To strasznie porąbany pomysł, nigdzie nie pójdziecie — zaprotestował od razu, marszcząc brwi.
— Leonora dotrze do niego gdziekolwiek by już nie był, może zawróci. Czego miałby tu szukać? Nic ci tu nie grozi, nikt nie pozwoli by coś ci się stało. Nie musi się martwić — nie rozumiał tego. Kerstin była... stara. Była starsza od nich, wydawało mu się, że dużo, choć nie wyglądała tak poważnie, a oni pilnowali jej jakby miała pięć lat. Nie wiedział, co mu napisała, nie sądził, że go okłamała, więc czuł, że chciał tu si pojawić, bo im nie ufał. Bo miał coś do nich. — To zostań... Jesteś... dorosła, nie masz pięciu lat, żeby ci mówił, co możesz robić, a co nie. Gdzie chodzić i z kim się spotykać — odparował z rozbawieniem i niedowierzaniem. Nie pojmował ani ich relacji ani sytuacji, to wydawało mu się głupie i nadopiekuńcze. Jego nigdy nikt nie pilnował, nigdy nikt nie martwił tak jak o nią, nawet gdy był dzieckiem. Nie umiał zrozumieć. Zerknął na Nealę, kiedy spytała ją o nogę. Nie zamierzał ani zaglądać, ani się temu nawet przyglądać. W tej chwili tez usłyszał głos Eve, więc instynktownie cofnął dłoń z pleców Weasley, czując, że ogólnie powinien się ulotnić, nie był tu potrzebny wcale. Popatrzył na Eve, kiedy zaoferowała Kerstin odprowadzenie jej. Sceptycznie jej się przyglądał, dalej nie uważała, że nocne spacery i to jeszcze z małym dzieckiem były niebezpieczne, więc westchnął z rezygnacją. — Gdzie ty się wybierasz właściwie? Z Gilly? Będziesz się włóczyć po Dolinie? — spytał ją, unosząc brwi z niedowierzaniem. Wolał już, by Tonks zjawił się tutaj niż żeby szlajały się nocą po ulicach. — To strasznie porąbany pomysł, nigdzie nie pójdziecie — zaprotestował od razu, marszcząc brwi.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
Szybka odpowiedź