23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom Bathildy Bagshot
Ogród i inne pomieszczenia domu, jeśli potrzeba
23 IX '58 Bękarty
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
Uspokoiła się zaledwie trochę, gdy James zapewnił, że nie ma za co go przepraszać. Wcale tak nie czuła, wręcz przeciwnie - widziała jak przygaszony i nerwowy stał się przez ich rozmowę, nie była też na tyle ślepa, by nie zauważyć jak unika patrzenia jej w twarz, jak bardzo próbuje się wykręcić i odejść. Nie powstrzymywała go dłużej, popatrzyła tylko smętnie jak idzie do domu za Marcelem, na którego powinna była czekać. Powinna była, ale nie była przekonana, czy to jeszcze dobry pomysł. A jeżeli Marceliusa też tak zirytuje? A jeżeli z jego strony - życzliwego, uśmiechniętego chłopca - też usłyszy coś co sprowokuje ją do dalszych łez? Mogła mu w ogóle jeszcze ufać po tym całym Pyle?
Łzy na jej policzkach już prawie wysychały, mieniąc się w słabym świetle z okien i ognia. Wyglądała w tym wszystkim na wyczerpaną i poszarzałą i tak też właśnie się czuła.
- W świecy? W ognisku? Marcel chciał, żebym wciągnęła to nosem - bąknęła, bo na tym etapie nie czuła się już przekonana. Histeryczna reakcja Marii tylko pogorszyła jej nastrój. Czy dziewczyna też nie miała pojęcia co znajduje się w ziołach, które przyjęła? - Może tak jest. Może masz rację. Ale powinniście mi powiedzieć od początku. Niektórzy są uczuleni na niektóre zioła. Niektóre zioła mogą dusić, gdy są palone. Ja... nie wiem. Nic już nie wiem - Nakryła się ramionami, a potem odwróciła plecami do Eve. - Jeżeli zakrzywia rzeczywistość to brzmi jak narkotyk - dodała, ale traciła już na pewności siebie. Nie znała cygańskiej kultury na tyle dobrze, by wiedzieć jakie miała tradycje. Zioła były wielokrotnie wykorzystywane przez czarodziejów przy przyrządzaniu różnych eliksirów i opatrunków. Zawsze podziwiała wśród alchemików i uzdrowicieli bliskość jaką zdawali się mieć z naturą, tak różną od sterylnych korytarzy i zapachu formaldehydu na korytarzach szpitala w Londynie. Jaką miała tak naprawdę gwarancję, że wszystkiego nie pokręciła? - Przepraszam. Przepraszam, że niczego nie rozumiem - skwitowała wreszcie słabym, drżącym głosem.
Może byłoby lepiej, gdyby się trochę napiła.
Spojrzała na wystraszoną Marię i podirytowaną Nealę. Och nie, nie byłoby lepiej.
Kerstin taka nie była. Nie piła alkoholu, nie wdychała ziół nieznanego pochodzenia, nie pozwalała sobie zadzierać kiecki po uda podczas tańca i nie siadała chłopcom na biodrach. Czy to dlatego tak trudno było jej znaleźć koleżanki? Czy to dlatego nadal nie miała męża? Czy to dlatego Thomas...?
Nie, nie mogła o tym myśleć dzisiaj.
- Nie to miałam na myśli... - wymamrotała w odpowiedzi do Neali, a gdy ta poderwała się, żeby złapać ją za nadgarstek nie oponowała, tylko rozluźniła się z rezygnacją. - Okej. Okej, okej, okej. Tylko proszę, usiądźmy gdzieś... Nela? - Nie była pewna, czy może do niej tak mówić.
Ostatni uśmiech posłała małej Gilly nim mama zabrała ją do domu. Ta maleńka, niewinna twarzyczka była jedyną już rzeczą, która oferowała jej pocieszenie.
Łzy na jej policzkach już prawie wysychały, mieniąc się w słabym świetle z okien i ognia. Wyglądała w tym wszystkim na wyczerpaną i poszarzałą i tak też właśnie się czuła.
- W świecy? W ognisku? Marcel chciał, żebym wciągnęła to nosem - bąknęła, bo na tym etapie nie czuła się już przekonana. Histeryczna reakcja Marii tylko pogorszyła jej nastrój. Czy dziewczyna też nie miała pojęcia co znajduje się w ziołach, które przyjęła? - Może tak jest. Może masz rację. Ale powinniście mi powiedzieć od początku. Niektórzy są uczuleni na niektóre zioła. Niektóre zioła mogą dusić, gdy są palone. Ja... nie wiem. Nic już nie wiem - Nakryła się ramionami, a potem odwróciła plecami do Eve. - Jeżeli zakrzywia rzeczywistość to brzmi jak narkotyk - dodała, ale traciła już na pewności siebie. Nie znała cygańskiej kultury na tyle dobrze, by wiedzieć jakie miała tradycje. Zioła były wielokrotnie wykorzystywane przez czarodziejów przy przyrządzaniu różnych eliksirów i opatrunków. Zawsze podziwiała wśród alchemików i uzdrowicieli bliskość jaką zdawali się mieć z naturą, tak różną od sterylnych korytarzy i zapachu formaldehydu na korytarzach szpitala w Londynie. Jaką miała tak naprawdę gwarancję, że wszystkiego nie pokręciła? - Przepraszam. Przepraszam, że niczego nie rozumiem - skwitowała wreszcie słabym, drżącym głosem.
Może byłoby lepiej, gdyby się trochę napiła.
Spojrzała na wystraszoną Marię i podirytowaną Nealę. Och nie, nie byłoby lepiej.
Kerstin taka nie była. Nie piła alkoholu, nie wdychała ziół nieznanego pochodzenia, nie pozwalała sobie zadzierać kiecki po uda podczas tańca i nie siadała chłopcom na biodrach. Czy to dlatego tak trudno było jej znaleźć koleżanki? Czy to dlatego nadal nie miała męża? Czy to dlatego Thomas...?
Nie, nie mogła o tym myśleć dzisiaj.
- Nie to miałam na myśli... - wymamrotała w odpowiedzi do Neali, a gdy ta poderwała się, żeby złapać ją za nadgarstek nie oponowała, tylko rozluźniła się z rezygnacją. - Okej. Okej, okej, okej. Tylko proszę, usiądźmy gdzieś... Nela? - Nie była pewna, czy może do niej tak mówić.
Ostatni uśmiech posłała małej Gilly nim mama zabrała ją do domu. Ta maleńka, niewinna twarzyczka była jedyną już rzeczą, która oferowała jej pocieszenie.
Uniosłam brwi do góry w niedowierzaniu, ale pochyliłam głowę wykrzywiając usta w dezaprobacie, tak, żeby nie zobaczyła tego ani Marysia, ani Kerstin, ale Eve skupiła chyba ich uwagę. Mięta była na nudności, można nią było oczyszczać rany, melisa na uspokojnie, to co mówiła, w ogóle się nie zgyrwało. Podejrzewałam od początku, kiedy odmówiłam mu dwa razy - w końcu dlatego to zrobiłam. Wciągnęłam je, żeby nie musicieć rozmawiać z Jimem - i to, to było głupie. Głupie było to, że gadał że to lekarstwo. Głupie to, że Kerstin teraz gadała, jakby w swym niecnym planie postanowili ją ochydnie naćpać dla nieokreślonych korzyści. Głupie że Eve teraz stała i im wpajała kolejne kłamstwa. Bo potem pójdą nieświadome, ale milczałam zaciskając z całej siły zęby. Zaczynając grzebać w torbie, słuchając tylko jednym uchem toczącej się dalej rozmowy.
- Miałaś. - odpowiedziałam Kerstin, wzruszając ramionami. - A jeśli nie na myśli, to słowa powinnaś dobierać rozważniej. Nie zgadzam się, żebyś ich obrażała w taki sposób. Potrafią zrobić głupstwa, bo szybciej robią niż myślą, ale dla przyjaciół poświęcili by wszystko. A tutaj, jesteśmy w takim gronie, bezpiecznym, dlatego możemy się rozluźnić i nie martwić, bo wiem że zajmą się kłopotami jeśli jakieś nadejdą - jakiekolwiek by nie były. - stąd też wiedziałam, że na pewno nie było tak jak sobie pomyślała Nikt nie miał złych intencji, niektóre rzeczy może wymknęły się spod kontroli, ale Kerstin stała, oceniając wszystko, zachowując jakby zmówili się przeciwko niej a tak na pewno nie było. Nie byli święci - ani James, ani Marcel - ale oboje byli dobrzy. Nawet Eve nie podejrzałam o z gruntu okrutne zachowania, chociaż zraniła mnie nie raz, miałam wrażenie że mijamy się w tym, jak postrzegamy świat obie. Nie miałyśmy się dogadać - teraz już wiedziałam, nie lubiłam jej bo raniła Jamesa i raniła Marcela, ale byłam w stanie uwierzyć, że nie chciała źle - tylko wychodziło fatalnie, bo wzruszała ramionami na wszystko, albo rzucała oskarżenia znikąd, nie rozmawiała nie mówiła od razu kiedy coś ją bolało tylko kiedyś, tylko później - jak Jimowi w Wymouth. Nie zamierzałam też pozwolić jej wystawać samej pod domem, może tchnęło to hipokryzją, bo sama zbierałam się w noc tchnięta potrzebą ucieczki. Ale wiedziałam, że Brendan złoiłby mi skórę - a jakbym czekała na zewnątrz sama przed domem w którym jest reszta, pod wątpliwość poddałby każdą znajomość która znajdowała się w środku nie pozwalając mi z nimi spotkać się więcej w ogóle.
- Posiedzimy. - odpowiedziałam Eve, spoglądając na Kerstin której brodą wskazałam miejsce na kocu obok mnie. - Widziałaś kiedyś beozar, Kerstin? - zapytałam jej siadając z odrobinę gniewną manierą. Podtrzymam tą rozmowę, ciotka Matylda uczyła mnie jak, wiedziałam co robić. - A ty, Marysia? - zerknęłam na nią sprawdzając, jak się trzyma w ogóle.
- Miałaś. - odpowiedziałam Kerstin, wzruszając ramionami. - A jeśli nie na myśli, to słowa powinnaś dobierać rozważniej. Nie zgadzam się, żebyś ich obrażała w taki sposób. Potrafią zrobić głupstwa, bo szybciej robią niż myślą, ale dla przyjaciół poświęcili by wszystko. A tutaj, jesteśmy w takim gronie, bezpiecznym, dlatego możemy się rozluźnić i nie martwić, bo wiem że zajmą się kłopotami jeśli jakieś nadejdą - jakiekolwiek by nie były. - stąd też wiedziałam, że na pewno nie było tak jak sobie pomyślała Nikt nie miał złych intencji, niektóre rzeczy może wymknęły się spod kontroli, ale Kerstin stała, oceniając wszystko, zachowując jakby zmówili się przeciwko niej a tak na pewno nie było. Nie byli święci - ani James, ani Marcel - ale oboje byli dobrzy. Nawet Eve nie podejrzałam o z gruntu okrutne zachowania, chociaż zraniła mnie nie raz, miałam wrażenie że mijamy się w tym, jak postrzegamy świat obie. Nie miałyśmy się dogadać - teraz już wiedziałam, nie lubiłam jej bo raniła Jamesa i raniła Marcela, ale byłam w stanie uwierzyć, że nie chciała źle - tylko wychodziło fatalnie, bo wzruszała ramionami na wszystko, albo rzucała oskarżenia znikąd, nie rozmawiała nie mówiła od razu kiedy coś ją bolało tylko kiedyś, tylko później - jak Jimowi w Wymouth. Nie zamierzałam też pozwolić jej wystawać samej pod domem, może tchnęło to hipokryzją, bo sama zbierałam się w noc tchnięta potrzebą ucieczki. Ale wiedziałam, że Brendan złoiłby mi skórę - a jakbym czekała na zewnątrz sama przed domem w którym jest reszta, pod wątpliwość poddałby każdą znajomość która znajdowała się w środku nie pozwalając mi z nimi spotkać się więcej w ogóle.
- Posiedzimy. - odpowiedziałam Eve, spoglądając na Kerstin której brodą wskazałam miejsce na kocu obok mnie. - Widziałaś kiedyś beozar, Kerstin? - zapytałam jej siadając z odrobinę gniewną manierą. Podtrzymam tą rozmowę, ciotka Matylda uczyła mnie jak, wiedziałam co robić. - A ty, Marysia? - zerknęłam na nią sprawdzając, jak się trzyma w ogóle.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Obserwowała, czujnie i z uwagą, przeskakując wzrokiem między Marysią i Kerstin. Nie próbowała przekonywać Neali, poświęcając jej najmniej uwagi. Nie ufały sobie, nie lubiły się, więc wiedziała, że podważy każde jej słowo, gdy coś ją tknie. Miała jednak i na to pomysł, chociaż nie wiedziała, czy cokolwiek ugra.
- Bo można to przyjmować i tak.- odparła z utrzymywanym spokojem w głosie.- To jak tytoń, mężczyźni czasami wciągając go też nosem, inaczej się wtedy wchłania.- dopowiedziała, przypominając sobie, że jej tata tak robił. I nazywał to jakoś, lecz słowo teraz uleciało z pamięci, a wiedziała jedynie, że to był sproszkowany tytoń.- Czasami się go też żuje. Z ziołami jest podobnie, tylko nie działają zawsze tak, jak napary z nich.- wyjaśniła. Nigdy nie sądziła, że wiedza, którą dała jej ciocia, przyda się w takiej sytuacji. Nie wiedziała, jakim cudem zapamiętała to wszystko, gdy tak bardzo nie interesowało ją w trakcie nauki. Los się jednak uśmiechnął.
- Przepraszam, nie było mnie, kiedy to poszło w ruch. Ostrzegłabym cię.- zapewniła, czując się, jak skończona szuja, gdy to mówiła. Zastanawiała się, czy kiedy spojrzy na swoje odbicie w lustrze, poczuje coś więcej niż wstręt.- Narkotyki są nielegalne i szkodliwe, a to nie.- nie chciała naciskać za mocno.- Zioła możesz kupić albo wyhodować, nikt za to nie potępia.- wzruszyła lekko ramionami. Dziwny były świat, gdy trzeba byłoby ukrywać się z posiadaniem mięty albo melisy, ale ich dostępność, była teraz plusem.
- Nie przepraszaj, masz prawo nie rozumieć, ale po to jestem, by wyjaśnić takie rzeczy.- zapewniła cicho, ciesząc się, że Kerstin odwróciła się do niej plecami i nie musiała jej kłamać prosto w twarz.
Słysząc zapewnienie, że zostaną tutaj, skinęła im głową i odwróciła się na pięcie, by pójść do domu. Wdrapując się po schodach, czuła, jak serce wali jej w piersi, a myśli pogrążają się w chaosie. Przystanęła przy łazience, wahając się na chwilę, zanim zapukała w drzwi. Oparła się barkiem o framugę, naciskając na klamkę, by je lekko otworzyć.
- Jak skończycie, chodźcie, proszę, do sypialni... obaj. To ważne.- odezwała się, ale nie zajrzała do środka. Cofnęła się i poszła do pokoju, by tam na łóżku położyć Gillie. Wyciągnęła z komody mały kocyk, który zrobiony był z trzech innych kawałków. Przykryła małą i usiadła obok, patrząc na to maleńkie istnienie. Czekała na nich, chociaż nie miała żadnej pewności, czy ją nie oleją.
- Bo można to przyjmować i tak.- odparła z utrzymywanym spokojem w głosie.- To jak tytoń, mężczyźni czasami wciągając go też nosem, inaczej się wtedy wchłania.- dopowiedziała, przypominając sobie, że jej tata tak robił. I nazywał to jakoś, lecz słowo teraz uleciało z pamięci, a wiedziała jedynie, że to był sproszkowany tytoń.- Czasami się go też żuje. Z ziołami jest podobnie, tylko nie działają zawsze tak, jak napary z nich.- wyjaśniła. Nigdy nie sądziła, że wiedza, którą dała jej ciocia, przyda się w takiej sytuacji. Nie wiedziała, jakim cudem zapamiętała to wszystko, gdy tak bardzo nie interesowało ją w trakcie nauki. Los się jednak uśmiechnął.
- Przepraszam, nie było mnie, kiedy to poszło w ruch. Ostrzegłabym cię.- zapewniła, czując się, jak skończona szuja, gdy to mówiła. Zastanawiała się, czy kiedy spojrzy na swoje odbicie w lustrze, poczuje coś więcej niż wstręt.- Narkotyki są nielegalne i szkodliwe, a to nie.- nie chciała naciskać za mocno.- Zioła możesz kupić albo wyhodować, nikt za to nie potępia.- wzruszyła lekko ramionami. Dziwny były świat, gdy trzeba byłoby ukrywać się z posiadaniem mięty albo melisy, ale ich dostępność, była teraz plusem.
- Nie przepraszaj, masz prawo nie rozumieć, ale po to jestem, by wyjaśnić takie rzeczy.- zapewniła cicho, ciesząc się, że Kerstin odwróciła się do niej plecami i nie musiała jej kłamać prosto w twarz.
Słysząc zapewnienie, że zostaną tutaj, skinęła im głową i odwróciła się na pięcie, by pójść do domu. Wdrapując się po schodach, czuła, jak serce wali jej w piersi, a myśli pogrążają się w chaosie. Przystanęła przy łazience, wahając się na chwilę, zanim zapukała w drzwi. Oparła się barkiem o framugę, naciskając na klamkę, by je lekko otworzyć.
- Jak skończycie, chodźcie, proszę, do sypialni... obaj. To ważne.- odezwała się, ale nie zajrzała do środka. Cofnęła się i poszła do pokoju, by tam na łóżku położyć Gillie. Wyciągnęła z komody mały kocyk, który zrobiony był z trzech innych kawałków. Przykryła małą i usiadła obok, patrząc na to maleńkie istnienie. Czekała na nich, chociaż nie miała żadnej pewności, czy ją nie oleją.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Słuchała Eve w milczeniu, dając wybrzmieć całemu wyjaśnieniu i próbując wyłuskać z niego jakiś większy sens. Wiedziała czym jest tabaka, w Londynie wielu mugolskich młodzieńców z niej korzystało. Być może to właśnie ta świadomość nieco ją uspokoiła - a może fakt, że nie przyjrzała się bliżej żadnej z dziewcząt bezpośrednio po zażyciu tych ziółek. A nawet jeśli by się przyjrzała to może pomyliłaby to z upojeniem. Tak czy owak, zapamiętała nazwę, Wróżkowy Pył, i już wiedziała, że spyta o to w lecznicy albo może Michaela. Jeżeli był to środek, który mógł pomagać w niektórych stanach niepokoju powinna o tym wiedzieć. Lubiła też uczyć się o czarodziejskim świecie, przynajmniej od ostatniego roku - wcześniej trochę nieświadomie oddzielała się od niego grubą kreską, z zazdrości i żalu. Teraz czuła się jego częścią - ale wciąż niewielką.
Ostatecznie skinęła do Eve głową z niepewnym uśmiechem i odwróciła się do Neali.
- Nie uważam, że są niebezpieczni, Nela - ucięła, gdy młodsza dziewczyna nadal jej to wytykała. Jakim sposobem w ten sposób zrozumieli jej słowa? Czy jej niepokój naprawdę był tak przesadzony? - Zostałabym tu z wami chętnie i czułabym się bezpiecznie, mówiłam to już Jamesowi. Tłumaczę tylko dlaczego Mike mógł tak uznać. Nie dlaczego ja tak uznaję. Mike dostał list, nie wie, czy jest prawdziwy, więc chce to sprawdzić. Nie zna dobrze tego towarzystwa. Sama masz brata aurora, więc powinnaś chyba wiedzieć, że oni zawsze chcą wszystko sprawdzać i nigdy nikomu nie ufają. Prawda? - Mimo niewielkiej irytacji starała się brzmieć jak najłagodniej, jak wtedy gdy rozmawiała z pacjentami. Nie sądziła, by Neala miała złe intencje w swoich wyrzutach; ostatecznie, mogły się nie zrozumieć, a poza tym dziewczyna wydawała się dość niewinna i nadal dziewczęca. No i chciała koło niej usiąść, mimo wszystko. - Mogę co najwyżej powiedzieć, że trochę nieodpowiedzialni. Ale jesteś...my młodzi. To idzie wybaczyć. Tylko wiesz głównie to się martwiłam. Jak przyszłam to nie wyglądałaś najlepiej - dokończyła miękko, wzruszając ramieniem i wyciągając niepewnie rękę na zgodę. - Poznajmy się jeszcze raz. Jestem Kerry - potem odchrząknęła niezręcznie.
Wspomnienie bezoaru, jakiejś normalnej rozmowy, nieco ją otrzeźwiło i sprawiło, że przestała tak ciągle uciekać wzrokiem i się czerwienić. Otarła z policzków resztki łez, ale nadal były trochę wilgotne.
- Widziałam! Parę razy, w lecznicy. Używamy go, ale tylko wtedy, gdy wszystkie inne rzeczy zawiodą albo nie ma składników na antidotum. Ciężko go dostać.
Ostatecznie skinęła do Eve głową z niepewnym uśmiechem i odwróciła się do Neali.
- Nie uważam, że są niebezpieczni, Nela - ucięła, gdy młodsza dziewczyna nadal jej to wytykała. Jakim sposobem w ten sposób zrozumieli jej słowa? Czy jej niepokój naprawdę był tak przesadzony? - Zostałabym tu z wami chętnie i czułabym się bezpiecznie, mówiłam to już Jamesowi. Tłumaczę tylko dlaczego Mike mógł tak uznać. Nie dlaczego ja tak uznaję. Mike dostał list, nie wie, czy jest prawdziwy, więc chce to sprawdzić. Nie zna dobrze tego towarzystwa. Sama masz brata aurora, więc powinnaś chyba wiedzieć, że oni zawsze chcą wszystko sprawdzać i nigdy nikomu nie ufają. Prawda? - Mimo niewielkiej irytacji starała się brzmieć jak najłagodniej, jak wtedy gdy rozmawiała z pacjentami. Nie sądziła, by Neala miała złe intencje w swoich wyrzutach; ostatecznie, mogły się nie zrozumieć, a poza tym dziewczyna wydawała się dość niewinna i nadal dziewczęca. No i chciała koło niej usiąść, mimo wszystko. - Mogę co najwyżej powiedzieć, że trochę nieodpowiedzialni. Ale jesteś...my młodzi. To idzie wybaczyć. Tylko wiesz głównie to się martwiłam. Jak przyszłam to nie wyglądałaś najlepiej - dokończyła miękko, wzruszając ramieniem i wyciągając niepewnie rękę na zgodę. - Poznajmy się jeszcze raz. Jestem Kerry - potem odchrząknęła niezręcznie.
Wspomnienie bezoaru, jakiejś normalnej rozmowy, nieco ją otrzeźwiło i sprawiło, że przestała tak ciągle uciekać wzrokiem i się czerwienić. Otarła z policzków resztki łez, ale nadal były trochę wilgotne.
- Widziałam! Parę razy, w lecznicy. Używamy go, ale tylko wtedy, gdy wszystkie inne rzeczy zawiodą albo nie ma składników na antidotum. Ciężko go dostać.
Przez chwilę mierzyłam spojrzeniem Kerstin nadal marszcząc brwi słuchając tego co mówiła z wątpliwą miną.
- Brendan mi ufa. - odpowiedziałam. Bywał trudny, o wiele ode mnie starszy, ale wiedziałam skąd brała się jego troska, został sam kiedy zmarła mama z młodszą siostrą, nad którą musiał czuwać. Więcej przeżył i pewnie więcej wiedziała, znaczy na pewno. - Czemu miałby nie być? - zdziwiłam się, nadal marszcząc brwi ale teraz w niezrozumieniu. - Może powinniście ustalić jakieś hasło które będzie to potwierdzać. Wtedy nie bedzie musiał sprawdzać każdego, nie?- zapytałam proponując rozwiązanie. - Co mu napisałaś? - zapytałam próbując zrozumieć. - Może coś zabrzmiało tak, że go zaniepokoiło. - podsunęłam zastanawiając się, przecież bez powodu by nie szedł a Kerstin mówiła, że chętnie by została.
- Nie wyglądałam. - wzruszyłam ramionami. - Ale to nie była wina nikogo innego poza mną samą. - złamane serce, alkohol, pył. Nikt mnie do niczego nie zmusił, wszystko zrobiłam sobie sama. Wyciągnęłam do niej rękę. - Neala. - zgodziłam się, nie było sensu kłótni prowadzić.
- Bezoar - spojrzałam na Marysie. - działa jak antidotum, wystarczy go wrzucić zatrutemu do gardła. - potwierdziłam spoglądając na Kerstin. - Miałam szczęście. - zgodziłam się potakując głową. - Znajoma znajomej cioci mi go dała za pomoc w domu kiedyś. Bardzo uparła się, że mi zapłaci, ale mówiłam jej że nie trzeba i w ogóle. A że była alchemiczką, to go miała i mi dała, powiedziała co i jak no i noszę go ze sobą, tak na wszelki wypadek. Więc, jakbyście się zatruły, to bym was uratowałam. - orzekłam bez wątpliwości rozciągając usta w uśmiechu. - A słyszałyście o kryształach? - zapytałam obie.
- Brendan mi ufa. - odpowiedziałam. Bywał trudny, o wiele ode mnie starszy, ale wiedziałam skąd brała się jego troska, został sam kiedy zmarła mama z młodszą siostrą, nad którą musiał czuwać. Więcej przeżył i pewnie więcej wiedziała, znaczy na pewno. - Czemu miałby nie być? - zdziwiłam się, nadal marszcząc brwi ale teraz w niezrozumieniu. - Może powinniście ustalić jakieś hasło które będzie to potwierdzać. Wtedy nie bedzie musiał sprawdzać każdego, nie?- zapytałam proponując rozwiązanie. - Co mu napisałaś? - zapytałam próbując zrozumieć. - Może coś zabrzmiało tak, że go zaniepokoiło. - podsunęłam zastanawiając się, przecież bez powodu by nie szedł a Kerstin mówiła, że chętnie by została.
- Nie wyglądałam. - wzruszyłam ramionami. - Ale to nie była wina nikogo innego poza mną samą. - złamane serce, alkohol, pył. Nikt mnie do niczego nie zmusił, wszystko zrobiłam sobie sama. Wyciągnęłam do niej rękę. - Neala. - zgodziłam się, nie było sensu kłótni prowadzić.
- Bezoar - spojrzałam na Marysie. - działa jak antidotum, wystarczy go wrzucić zatrutemu do gardła. - potwierdziłam spoglądając na Kerstin. - Miałam szczęście. - zgodziłam się potakując głową. - Znajoma znajomej cioci mi go dała za pomoc w domu kiedyś. Bardzo uparła się, że mi zapłaci, ale mówiłam jej że nie trzeba i w ogóle. A że była alchemiczką, to go miała i mi dała, powiedziała co i jak no i noszę go ze sobą, tak na wszelki wypadek. Więc, jakbyście się zatruły, to bym was uratowałam. - orzekłam bez wątpliwości rozciągając usta w uśmiechu. - A słyszałyście o kryształach? - zapytałam obie.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pomogli Marii i Gianie. I małemu Vito. Pokiwał głową, ale w przeciwieństwie do niego nie szukał usprawiedliwienia dla samego siebie. Szukał go dla niego, miał znacznie większe poczucie odpowiedzialności. Podrapał się po skroni, spoglądając na zabarwioną różem wodę. Nie miał pojęcia co dalej z tym robić, dodać mydła może, ale gdzie było mydło? Nie widział go przy wannie. Zajął miejsce z powrotem na jej krawędzi.
— Ty mówiłeś o ryzyku. Że miałeś zaryzykować. Ona też nie ryzykuje — naprowadził go na swój tok myślenia, ale czy był dobry, nie miał pojęcia. Popatrzył na kafelki na ścianie zniesmaczony, całym tym patosem, nie pęknięciami w ceramice. — Nie powinieneś — powiedział; jeśli miało go to uspokoić, powiedział to jeszcze raz. — Nie ma sensu, żebyś to analizował. To miejsce, w którym kończy się zrozumienie — Wyciągnął przed siebie dłoń ułożoną równolegle do ścian. — I zaczynają się schody. A tu jesteśmy my[ — Wyciągnął przed siebie drugą dłoń, ułożoną tym raz równolegle do podłogi. — Spierdoleni z nich jak dwie kaleki, okej? Nie ma sensu, żebyś to przerabiał, bo tego nie ogarniesz. Uwierz mi, próbuję od dawna. Wbiegam na te schody, a potem ... znów. No. — Wzruszył ramionami i westchnął, układając dłonie na udach. — My? Dlaczego mieliśmy tacy być? — Bo ona została gdzieś z tyłu, a oni przez ten czas zbliżyli się do siebie bardziej? Bo doświadczenia uczyniły z nich prawdziwych braci? — Ona jest dziewczyną, Marc... Myślałem, że to możliwe, ale chyba nie. Przychodzi taki moment, że z tej przyjaźni się wyrasta. Są tylko... Albo czujesz chemię, albo nie. — Może dlatego nie umieli się porozumieć. Oczekiwali od siebie zbyt wiele, to po prostu nie miało już opcji bytu. Wsparł się na udach i wzruszył znów ramionami. Zakładał, że dlatego Tonks zamierzał się tu zjawić. Nie chciał żeby tu była. Nie wiedział ile minęło czasu, ale był pewien, że mieli środek nocy, trochę mu schodziła ta podróż — a jeśli się rozmyślił? Mieli tak do rana czekać jak na stracenie? Zawiesił na nim wzrok, gdy przyznał, że Kerstin nie wiedziała. Ocenił ją zbyt szybko i zbyt surowo. Opuścił wzrok, myśląc, że też wolałby nie wiedzieć. Wolałby, żeby to wszystko się nie wydarzyło. — Nie idź. Jeśli powiedziała, że jest z samymi dziewczynami zostaniemy tutaj, niech Freddie i Lidka przyjdą do sypialni. Jest najebana jak szpadel, nie może jej zobaczyć. Kerstin nie wyjdzie na kłamczuchę, a my będziemy udawać, że nas nie ma.— Nie miał lepszego planu. Nim dobrze się nad tym zastanowił ktoś pukał do drzwi. Spojrzał na Marcela, a potem odwrócił się i zakręcił wodę w wannie. Usłyszał Eve, ale jej nie zobaczył, więc zerknął na przyjaciela i podniósł się. — Chodź — rzucił do niego, podciągając zsuwające się z bioder spodnie i otworzyła drzwi do łazienki. — Może już jest po wszystkim — mruknął przez ramię, czekając na niego przy wyjściu z łazienki, a potem pchnął drzwi do sypialni, puszczając go przodem. Przytrzymywał spodnie ręką przez chwilę. — Co się stało? — spytał Eve, patrząc jak się krzątała przy małej.
— Ty mówiłeś o ryzyku. Że miałeś zaryzykować. Ona też nie ryzykuje — naprowadził go na swój tok myślenia, ale czy był dobry, nie miał pojęcia. Popatrzył na kafelki na ścianie zniesmaczony, całym tym patosem, nie pęknięciami w ceramice. — Nie powinieneś — powiedział; jeśli miało go to uspokoić, powiedział to jeszcze raz. — Nie ma sensu, żebyś to analizował. To miejsce, w którym kończy się zrozumienie — Wyciągnął przed siebie dłoń ułożoną równolegle do ścian. — I zaczynają się schody. A tu jesteśmy my[ — Wyciągnął przed siebie drugą dłoń, ułożoną tym raz równolegle do podłogi. — Spierdoleni z nich jak dwie kaleki, okej? Nie ma sensu, żebyś to przerabiał, bo tego nie ogarniesz. Uwierz mi, próbuję od dawna. Wbiegam na te schody, a potem ... znów. No. — Wzruszył ramionami i westchnął, układając dłonie na udach. — My? Dlaczego mieliśmy tacy być? — Bo ona została gdzieś z tyłu, a oni przez ten czas zbliżyli się do siebie bardziej? Bo doświadczenia uczyniły z nich prawdziwych braci? — Ona jest dziewczyną, Marc... Myślałem, że to możliwe, ale chyba nie. Przychodzi taki moment, że z tej przyjaźni się wyrasta. Są tylko... Albo czujesz chemię, albo nie. — Może dlatego nie umieli się porozumieć. Oczekiwali od siebie zbyt wiele, to po prostu nie miało już opcji bytu. Wsparł się na udach i wzruszył znów ramionami. Zakładał, że dlatego Tonks zamierzał się tu zjawić. Nie chciał żeby tu była. Nie wiedział ile minęło czasu, ale był pewien, że mieli środek nocy, trochę mu schodziła ta podróż — a jeśli się rozmyślił? Mieli tak do rana czekać jak na stracenie? Zawiesił na nim wzrok, gdy przyznał, że Kerstin nie wiedziała. Ocenił ją zbyt szybko i zbyt surowo. Opuścił wzrok, myśląc, że też wolałby nie wiedzieć. Wolałby, żeby to wszystko się nie wydarzyło. — Nie idź. Jeśli powiedziała, że jest z samymi dziewczynami zostaniemy tutaj, niech Freddie i Lidka przyjdą do sypialni. Jest najebana jak szpadel, nie może jej zobaczyć. Kerstin nie wyjdzie na kłamczuchę, a my będziemy udawać, że nas nie ma.— Nie miał lepszego planu. Nim dobrze się nad tym zastanowił ktoś pukał do drzwi. Spojrzał na Marcela, a potem odwrócił się i zakręcił wodę w wannie. Usłyszał Eve, ale jej nie zobaczył, więc zerknął na przyjaciela i podniósł się. — Chodź — rzucił do niego, podciągając zsuwające się z bioder spodnie i otworzyła drzwi do łazienki. — Może już jest po wszystkim — mruknął przez ramię, czekając na niego przy wyjściu z łazienki, a potem pchnął drzwi do sypialni, puszczając go przodem. Przytrzymywał spodnie ręką przez chwilę. — Co się stało? — spytał Eve, patrząc jak się krzątała przy małej.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przetarł dłonią skroń. Ryzykować, nie ryzykować, ryzykował idąc po linie, ryzykował dzialając dla Zakonu Feniksa, przyjaźń nie kojarzyła mu się z ryzykiem i nie chciał w niej widzieć tej konotacji. Wydawało mu się to strasznie męczące. Ale rozumiał Jima i to, co mu próbował powiedzieć. Westchnął ze zrezygnowaniem. Oparł się bokiem o ścianę, przyglądając się dokonanej przez niego wizualizacji. Schodów. I ich - z tych schodów spierdolonych. Może tak po prostu było. Nie tylko Eve traktowała ich w ten sposób, kto tego nie robił? Te schody nie były tylko nią, były też.... choćby Tonksem. Wiedział przecież. Wiedział, bo mu o tym opowiadał, o tym, jak wiele razy odbijał się od niej i nie mogli się porozumieć.
- Nie tacy, nei o to mi chodziło. Nie chcący... uwagi - Głupio to brzmiało. Kochał uwagę, występował na scenie i lubił arene wypełnioną wpatrzonymi w niego oczami. Sam już nie wiedział. - Pozwalaliśmy się tak traktować? - Raczej tacy - frajerscy. Zawsze tacy byli. - To dlatego, że nie wiedzieliśmy, że można inaczej? - Niewielu ich szanowało. Oboje byli biedni, Jim wywodził się z taboru, a to budziło niezrozumienie wszystkich. On też pochodził z innego świata, świata mugoli. Późno dowiedział się o istnieniu magii. Oboje byli zawsze z boku, zawsze na przekór, zawsze inni. Ona jest dziewczyną, mówił. Marcel wzruszył ramieniem. - Aisha też jest - zaczął, choć w pół słowa zorientował się, że może nie powinien był tego mówić. Że może... westchnął. Może miał rację. Nie zgadzał się z tym, przyjaźnił się przecież z dziewczynami. Z Eve mu nie szło, ale z Anne... nie, też nie. Z Celine... też niekoniecznie... Z Josie... A może z...
- Pewnie masz rację - rzucił ze zrezygnowaniem, Nancy, dziewczyny z Areny, z nimi potrafił się przyjaźnić. Ale one były inne, były inne jak on. Niezręczność, która powstała między nią a nim tylko to potwierdzała, przecież o tym samym wtedy myślał. Że była kobietą, matką, żoną, Romką. Że nie wypadało już bawić się jak dawniej. - Nie chcę go oszukiwać - odpowiedział bez przekonania. Nie robił tego, to Kerstin go próbowała oszukać. Ale nawet się nie łudził, że to ona za to odpowie, a nie oni. Miała rodzinę, która się o nią troszczyli, ona jedna. Kiwnął głową, Lidds na pewno nie powinna mu sie pokazywać. - Freddie jej tu nie zaciągnie sam - Liddy chyba świetnie się bawiła i nie zamierzała przestawać. - Krzykniemy jej, że zaczynamy zabawę w chowanego - zastanowił się na głos.
Obejrzał się przez ramię, Jim odpowiedział Eve. Wyszedł przez drzwi, które otworzył, ale poczekał na Jamesa, puszczając go przodem. Wołała ich obu, nie chciał za nią iść, ale bez przekonania przekroczył próg sypialni, kiedy czekał, aż to on wejdzie pierwszy. Usunął się na bok, wsuwając ręce do kieszeni i spojrzał pytająco na Eve, nie mówiąc nic. Teraz nagle dla niej istniał?
- Nie tacy, nei o to mi chodziło. Nie chcący... uwagi - Głupio to brzmiało. Kochał uwagę, występował na scenie i lubił arene wypełnioną wpatrzonymi w niego oczami. Sam już nie wiedział. - Pozwalaliśmy się tak traktować? - Raczej tacy - frajerscy. Zawsze tacy byli. - To dlatego, że nie wiedzieliśmy, że można inaczej? - Niewielu ich szanowało. Oboje byli biedni, Jim wywodził się z taboru, a to budziło niezrozumienie wszystkich. On też pochodził z innego świata, świata mugoli. Późno dowiedział się o istnieniu magii. Oboje byli zawsze z boku, zawsze na przekór, zawsze inni. Ona jest dziewczyną, mówił. Marcel wzruszył ramieniem. - Aisha też jest - zaczął, choć w pół słowa zorientował się, że może nie powinien był tego mówić. Że może... westchnął. Może miał rację. Nie zgadzał się z tym, przyjaźnił się przecież z dziewczynami. Z Eve mu nie szło, ale z Anne... nie, też nie. Z Celine... też niekoniecznie... Z Josie... A może z...
- Pewnie masz rację - rzucił ze zrezygnowaniem, Nancy, dziewczyny z Areny, z nimi potrafił się przyjaźnić. Ale one były inne, były inne jak on. Niezręczność, która powstała między nią a nim tylko to potwierdzała, przecież o tym samym wtedy myślał. Że była kobietą, matką, żoną, Romką. Że nie wypadało już bawić się jak dawniej. - Nie chcę go oszukiwać - odpowiedział bez przekonania. Nie robił tego, to Kerstin go próbowała oszukać. Ale nawet się nie łudził, że to ona za to odpowie, a nie oni. Miała rodzinę, która się o nią troszczyli, ona jedna. Kiwnął głową, Lidds na pewno nie powinna mu sie pokazywać. - Freddie jej tu nie zaciągnie sam - Liddy chyba świetnie się bawiła i nie zamierzała przestawać. - Krzykniemy jej, że zaczynamy zabawę w chowanego - zastanowił się na głos.
Obejrzał się przez ramię, Jim odpowiedział Eve. Wyszedł przez drzwi, które otworzył, ale poczekał na Jamesa, puszczając go przodem. Wołała ich obu, nie chciał za nią iść, ale bez przekonania przekroczył próg sypialni, kiedy czekał, aż to on wejdzie pierwszy. Usunął się na bok, wsuwając ręce do kieszeni i spojrzał pytająco na Eve, nie mówiąc nic. Teraz nagle dla niej istniał?
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Spojrzała w kierunku drzwi, gdy popchnięte otworzyły się na oścież i weszli obaj. Przesunęła wzrokiem po jednym i drugim, chwilę dłużej zatrzymując uwagę na Jamesie, kiedy paradował bez koszuli. Rozproszona tym widokiem, zapomniała na moment, że mówiła mu coś innego, co najwyraźniej zignorował. Zamrugała, przenosząc ciemne tęczówki na Marcela, bo mimo wszystko to było dla niej bezpieczniejsze, by zebrać myśli.
- Zamknij drzwi.- poprosiła Jima, nie zerkając, nawet na niego. Nie przewidziała takiego rozwoju sytuacji.- Zostawiłeś mnie tam.- rzuciła po romsku w pierwszej kolejności do Doe, nie kryjąc lekkiej irytacji.- Słyszałeś, jak Kerstin zarzuciła mi, że chcieliśmy ją naćpać.- podjęła już ze spokojem, by nakreślić im sytuację. Pewnym dyskomfortem było, że została w to wmieszana ona i zrównana z nimi, chociaż nie przyłożyła do tego ręki. Z drugiej strony miała całe dzieciństwo by do tego przywyknąć, że czasami zgarniała i za nich.- Podłapała to też Marysia. Nie chciałam, by obie spanikowały, a tym bardziej, żeby utwierdziły się w tym, że Marcel dał im coś złego. Zwłaszcza Maria.- spojrzenie pomknęło na Sallowa, zanim zaczęła płynnie przechodzić wzrokiem między nimi.- Skłamałam, że to nie było nic zakazanego. Przypomniałam sobie, że czasami w taborze wrzucane do ogniska były mieszanki ziół o podobnym odurzającym działaniu, wtedy kiedy dzieciaków nie było w pobliżu. Powiedziałam, że takie też da się wciągać… jak tytoń, bo tak też działa.- starała się, jak najdokładniej powiedzieć im o tej wersji, którą dostały dziewczyny.- Chyba je to przekonało. Nie wiem tylko co z Nealą.- westchnęła cicho.- Możecie mnie sprzedać, że to wierutne kłamstwo i wyjść na palantów, którzy rozdają prochy i przy tym skreślicie mnie albo podtrzymać tą wersję wydarzeń, ale muszą to łyknąć wszystkie trzy.- zaakcentowała ostatnie słowo, patrząc na Jamesa. Po jego stronie było przekonanie Weasley, bo nikomu innemu tak nie jadła z ręki. Coś, co zwykle było denerwujące, dziś pasowało.- Zwłaszcza jeżeli będziemy mieć gości.- chciała już spokoju, a nie kolejnych kłopotów. Wolała, aby obaj wiedzieli o tym, co powiedziała, by przypadkiem przy kolejnym pytaniu o używki, nie rozminęli się w wersji. Okłamywanie przyjaciół i bliższych znajomych było okropne, ale nie widziała innego rozwiązania. Jeden głupi ruch, narobił problemów.
- Zamknij drzwi.- poprosiła Jima, nie zerkając, nawet na niego. Nie przewidziała takiego rozwoju sytuacji.- Zostawiłeś mnie tam.- rzuciła po romsku w pierwszej kolejności do Doe, nie kryjąc lekkiej irytacji.- Słyszałeś, jak Kerstin zarzuciła mi, że chcieliśmy ją naćpać.- podjęła już ze spokojem, by nakreślić im sytuację. Pewnym dyskomfortem było, że została w to wmieszana ona i zrównana z nimi, chociaż nie przyłożyła do tego ręki. Z drugiej strony miała całe dzieciństwo by do tego przywyknąć, że czasami zgarniała i za nich.- Podłapała to też Marysia. Nie chciałam, by obie spanikowały, a tym bardziej, żeby utwierdziły się w tym, że Marcel dał im coś złego. Zwłaszcza Maria.- spojrzenie pomknęło na Sallowa, zanim zaczęła płynnie przechodzić wzrokiem między nimi.- Skłamałam, że to nie było nic zakazanego. Przypomniałam sobie, że czasami w taborze wrzucane do ogniska były mieszanki ziół o podobnym odurzającym działaniu, wtedy kiedy dzieciaków nie było w pobliżu. Powiedziałam, że takie też da się wciągać… jak tytoń, bo tak też działa.- starała się, jak najdokładniej powiedzieć im o tej wersji, którą dostały dziewczyny.- Chyba je to przekonało. Nie wiem tylko co z Nealą.- westchnęła cicho.- Możecie mnie sprzedać, że to wierutne kłamstwo i wyjść na palantów, którzy rozdają prochy i przy tym skreślicie mnie albo podtrzymać tą wersję wydarzeń, ale muszą to łyknąć wszystkie trzy.- zaakcentowała ostatnie słowo, patrząc na Jamesa. Po jego stronie było przekonanie Weasley, bo nikomu innemu tak nie jadła z ręki. Coś, co zwykle było denerwujące, dziś pasowało.- Zwłaszcza jeżeli będziemy mieć gości.- chciała już spokoju, a nie kolejnych kłopotów. Wolała, aby obaj wiedzieli o tym, co powiedziała, by przypadkiem przy kolejnym pytaniu o używki, nie rozminęli się w wersji. Okłamywanie przyjaciół i bliższych znajomych było okropne, ale nie widziała innego rozwiązania. Jeden głupi ruch, narobił problemów.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Uniósł barw wysoko i otworzył usta gotowy by zaprzeczyć. Nie przyszło mu to jednak z łatwością.
— Nie wiem, ja nie potrzebuję uwagi — skłamał z łatwością z grymasem na twarzy; nie wierzył, że jej potrzebował, wmawiał sobie, że nie; był inny, może lepszy, skromniejszy. Nie był. Luił być w centrum zainteresowania, być oglądany, podziwiany, pragnął tego, łatwo go było na to złapać. — Nie wiem — nie wiedział, czy ich tak traktowały. Czy Eve to robiła. Nie czul tego, dogadywali si, ale jego przyjaźń z nią był zawsze zupełnie inna niż przyjaźń z Marcelem. Bo dziewczynom nie mówiło się wszystkiego, przed nim nigdy nie miał sekretów. Czy to była przyjaźń czy zawsze tylko znajomość? Uśmiechnął się i zmarszczył brwi, jakby chciał spytać czy trio o to pytał. Nie wiedział, co mu odpowiedzieć. A potem uświadomił sobie, że miał rację. Nie wiedzieli, że można było inaczej; on nie wiedział. Zrozumiał to niedawno. — Może. Może tak — zasugerował, łapiąc jego spojrzenie. — Aisha jest co? — spytał zerkając na niego. Wydawało mu się, że siostra była zawsze w osobnej kategorii. Trudno było mu rozpatrywać ją jako przyjaciółkę, nie umiał jako kobietę. Była po prostu siostrą. — Zabawę w chowanego. Jasne — zgodził się od razu, ale nim wyszedł i wywiesił się przez okno w wykuszu, Eve poprosiła ich do sypialni i tam też zostali. Zamknął drzwi, powoli, a potem otworzył usta, kiedy go zrugała, że ją tam zostawił. Zwracała się do niej, mówiła do Eve, nie chciała z nim rozmawiać. Zmył się stamtąd, nie po dżentelmeńsku, więc nie odezwał się, by nie pogarszać swojej sytuacji. Powinien tam zostać i ją wesprzeć. Otworzył usta raz jeszcze, a potem je zamknął, bo nie wiedział jak to skomentować. Wzruszył w końcu tylko ramionami.
— Okej — rzucił i zerknął na Marcela. To chyba dobrze? Dobrze, że skłamała, dobrze, że pociągnęła to w inną stronę, osłaniając im plecy? Uniósł tylko brew, kiedy tak wyraźnie wbijała w niego wzrok, podkreślając, że musiały to łyknął wszystkie trzy.
— I chcesz żebym...? — zaczął, przyglądając jej si uważnie. — Chwila, czekaj. Masz nas za palantów? — Obruszył się, mierząc ją wzrokiem z góry do dołu pełen niedowierzania. — Okej. Zajmę się Nealą — mruknął w podobnym tonie do niej i z uniesionymi brwiami odwrócił się, otwierając drzwi i wychodząc na korytarz. Zaraz jednak wrócił, zabrał z ziemi swoją kurtkę i wyszedł znowu. Miała uwierzyć w nieszkodliwość środków. Bułka z masłem.
— Nie wiem, ja nie potrzebuję uwagi — skłamał z łatwością z grymasem na twarzy; nie wierzył, że jej potrzebował, wmawiał sobie, że nie; był inny, może lepszy, skromniejszy. Nie był. Luił być w centrum zainteresowania, być oglądany, podziwiany, pragnął tego, łatwo go było na to złapać. — Nie wiem — nie wiedział, czy ich tak traktowały. Czy Eve to robiła. Nie czul tego, dogadywali si, ale jego przyjaźń z nią był zawsze zupełnie inna niż przyjaźń z Marcelem. Bo dziewczynom nie mówiło się wszystkiego, przed nim nigdy nie miał sekretów. Czy to była przyjaźń czy zawsze tylko znajomość? Uśmiechnął się i zmarszczył brwi, jakby chciał spytać czy trio o to pytał. Nie wiedział, co mu odpowiedzieć. A potem uświadomił sobie, że miał rację. Nie wiedzieli, że można było inaczej; on nie wiedział. Zrozumiał to niedawno. — Może. Może tak — zasugerował, łapiąc jego spojrzenie. — Aisha jest co? — spytał zerkając na niego. Wydawało mu się, że siostra była zawsze w osobnej kategorii. Trudno było mu rozpatrywać ją jako przyjaciółkę, nie umiał jako kobietę. Była po prostu siostrą. — Zabawę w chowanego. Jasne — zgodził się od razu, ale nim wyszedł i wywiesił się przez okno w wykuszu, Eve poprosiła ich do sypialni i tam też zostali. Zamknął drzwi, powoli, a potem otworzył usta, kiedy go zrugała, że ją tam zostawił. Zwracała się do niej, mówiła do Eve, nie chciała z nim rozmawiać. Zmył się stamtąd, nie po dżentelmeńsku, więc nie odezwał się, by nie pogarszać swojej sytuacji. Powinien tam zostać i ją wesprzeć. Otworzył usta raz jeszcze, a potem je zamknął, bo nie wiedział jak to skomentować. Wzruszył w końcu tylko ramionami.
— Okej — rzucił i zerknął na Marcela. To chyba dobrze? Dobrze, że skłamała, dobrze, że pociągnęła to w inną stronę, osłaniając im plecy? Uniósł tylko brew, kiedy tak wyraźnie wbijała w niego wzrok, podkreślając, że musiały to łyknął wszystkie trzy.
— I chcesz żebym...? — zaczął, przyglądając jej si uważnie. — Chwila, czekaj. Masz nas za palantów? — Obruszył się, mierząc ją wzrokiem z góry do dołu pełen niedowierzania. — Okej. Zajmę się Nealą — mruknął w podobnym tonie do niej i z uniesionymi brwiami odwrócił się, otwierając drzwi i wychodząc na korytarz. Zaraz jednak wrócił, zabrał z ziemi swoją kurtkę i wyszedł znowu. Miała uwierzyć w nieszkodliwość środków. Bułka z masłem.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wpatrywał się w Eve i sluchał tego, co miała do powiedzenia. Przeniósł wzrok na Jamesa. To prawda? Maria też też tak uważała? Że chciał je naćpać? Zamrugał, coś świsnęło mu w uszach, serce zabiło mocniej, pompując krew do serca, czuł pulsującą skroń. Musiał usiąść, opadł na łóżko, wplatając palce we włosy i chowając głowę w tym spleceniu rąk.
- Eve... odurzające zioła nie są... ich też nie wolno... - Pokręcił głową, kiedy Tonks tu przyjdzie, nie będzie dla niego miało żadnego znaczenia, czy próbował je ućpać cygańskimi ziołami, czy wróżkowym pyłem. Nazwa specyfiku nie miała znaczenia, znaczenie miało działanie, a tego dziewczęta takie jak Neala i kobiety takie jak Kerstin powinny unikać. Chciał, żeby się zabawiły. Odpoczęły. Nie chciał być samolubny. Naprawdę zrobił coś zlego? Chciał je naćpać? - Miała odwagę o tym powiedzieć dopiero, kiedy poszedłem? - spytał ze zrezygnowaniem. Przeprosił ją. Wydawała się w porządku. Przyjęła jego słowa. Albo udawała, że to zrobiła. - Eve, gadzie nie palą nic oprócz tytoniu. Nic. Tytoń i alkohol. Alkohol i tytoń. Nic innego nie wolno, kumasz? Wdychać, wąchać, pic, jeść, nic! - Pokręcił głową. Przynajmniej próbowała. - Mam ich wszystkich okłamywać? I Tonksa? On mi nogi z dupy powyrywa, jak to wszystko wyjdzie na jaw - rzucił spanikowany. - Jim jej powiedział, że to było lekarstwo na moją klątwę! - Ścisnął rękoma mocniej czaszkę, pamiętał bo, się zdziwil, zdziwił się, że Kerstin tak o tym mówi.
- Eve... odurzające zioła nie są... ich też nie wolno... - Pokręcił głową, kiedy Tonks tu przyjdzie, nie będzie dla niego miało żadnego znaczenia, czy próbował je ućpać cygańskimi ziołami, czy wróżkowym pyłem. Nazwa specyfiku nie miała znaczenia, znaczenie miało działanie, a tego dziewczęta takie jak Neala i kobiety takie jak Kerstin powinny unikać. Chciał, żeby się zabawiły. Odpoczęły. Nie chciał być samolubny. Naprawdę zrobił coś zlego? Chciał je naćpać? - Miała odwagę o tym powiedzieć dopiero, kiedy poszedłem? - spytał ze zrezygnowaniem. Przeprosił ją. Wydawała się w porządku. Przyjęła jego słowa. Albo udawała, że to zrobiła. - Eve, gadzie nie palą nic oprócz tytoniu. Nic. Tytoń i alkohol. Alkohol i tytoń. Nic innego nie wolno, kumasz? Wdychać, wąchać, pic, jeść, nic! - Pokręcił głową. Przynajmniej próbowała. - Mam ich wszystkich okłamywać? I Tonksa? On mi nogi z dupy powyrywa, jak to wszystko wyjdzie na jaw - rzucił spanikowany. - Jim jej powiedział, że to było lekarstwo na moją klątwę! - Ścisnął rękoma mocniej czaszkę, pamiętał bo, się zdziwil, zdziwił się, że Kerstin tak o tym mówi.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Zszedł ze schodach, co rusz sie potykając przez osuwające sie spodnie i kurtkę w dłoniach. Nie było dobrze. Zaczynała go znow bolec głowa, nastrój zaczął spadać, działanie pyłku minęło, gdy byli na gorze, rozprawiając o sprawach trudnych i poważnych. Nie chciał juz myśleć, chcial polozyc sie spac. Czuł sie zmęczony i wyczerpany, kiedy wychodził na dwór, zakładając kurtkę na gole ramiona. Nie mogl paradować bez koszuli w towarzystwie. - Lidds, Marcel zaczął szukac na gorze, liczy do dwudziestu. Musimy sie schować, ok? Szukamy sie tylko po domu. Weź Freda i pokaz mu kryjówki - zwrócił sie do dziewczyny, ale wystarczyło szybkie spojrzenie na jej twarz, by zrozumieć, ze cos było nie tak. - wszystko gra? - spytał z przejęciem, zerkając na Freddiego. A potem obejrzał sie na ognisko i przypomniał sobie o tym co miał zrobic. Usiadł obok rudowłosej, otworzył usta, zeby cos powiedziec ale siedziała przy Kerstin, wiec sie wstrzymał. - Marysia? wszystko w porzadku? - spytał blondynkę, Eve o niej wspomniała. Jak to przyjęła?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zerknęła na Marcela, gdy uznał, że to też było złe. No jasne, czego innego się po nim spodziewała. Z drugiej strony od początku wciskał dziewczynom, że to lek, a teraz wpadał na to, by oceniać to źle. Czemu takie przemyślenia nie naszły go wcześniej. Lekki grymas przemknął przez jej twarz, ale postanowiła nie mówić nic z własnych myśli. Pokazał jej dziś, że cokolwiek powie to bez znaczenia, a szczerość jest niepożądana. Wyciągnie z całego wywodu dwa słowa i przekreśli ją, bo może.
Spojrzała na Jamesa na chwilę, gdy zaczął sam wyciągać dobre wnioski. Szokujące, że nagle potrafił, wyciągnąć cokolwiek z jej słów i nie potrzebował pokazywania palcem, a czytał między wierszami. Mimowolnie przewróciła oczami, gdy oburzył się za nazwanie ich palantami. Dziś, jak nigdy pasowało to do nich, powoli za każdą głupotę, którą robili. Nie sprostowała swoich słów.- Ubierz się.- rzuciła za nim, zerkając w bok, gdy wyszedł z pokoju.
Uniosła lekko brew, gdy cofnął się po kurtkę.- Szelki, Jim.- dodała z cichym westchnięciem. Uniosła dłoń do twarzy i ścisnęła lekko nasadę nosa, zamierając na moment w tym ruchu, gdy dotarło do niej, że została sama z Marcelem.
Opuściła dłoń, by zaraz spleść ramiona pod biustem.
- Myślę, że dopiero panika Kerstin sprawiła, że to do niej dotarło.- odparła, patrząc na niego w napięciu. Po co w ogóle próbowała go uspokoić, przecież i tak tego nie doceni.
- Powinnam im potwierdzić? Tak, Marcel naćpał was paskudztwem, uznawanym przez wszystkich za narkotyk? - spytała, mimowolnie przechodząc w ofensywę. Wzięła głębszy oddech, by zapanować nad zdenerwowaniem.- Przepraszam.- rzuciła, przymykając na moment oczy.- Może to bez znaczenia, ale istnieje większa szansa, że to się rozejdzie po kościach i bez większych konsekwencji. Zawsze to brzmi lepiej, gdy już i tak stoimy w gównie po pas, a możemy po szyję.- dodała, przyglądając mu się z uwagą. Stała w tym z nimi, bo w kluczowym momencie wybrała lojalność, zamiast chronienie siebie i umywanie rąk od sprawy.
- Nie masz większego wyboru, Marcel. Nie powyrywa, jeżeli nie wyjdzie na jaw, co naprawdę rozdawałeś.- nie będzie go namawiać, przekonywać do swojej racji. Teraz, jeśli się wygada to sprzeda i ją i Jamesa. Zawahała się, zanim podeszła do niego i przykucnęła przed nim. Oparła dłonie na jego kolanach, by złapać równowagę.- Jeżeli coś pójdzie nie tak, zrzuć to na mnie i tyle. Tylko nie panikuj.- przywykła do ludzkiej nienawiści, a dziś już gardziła sobą na tyle, że mogła wziąć na siebie więcej. To w końcu jej kłamstwo. Wyciągnęła dłoń, by objąć nią jego kark, przytulić go delikatnie, skłaniając, by pochylił się nieco mocniej. Nie powinna tego robić, nie po dzisiejszym dniu i wszystkim, co się wydarzyło, ale była głupia, była idiotką, która nawet, kiedy ludzie traktowali ją, jak nic, to lgnęła do nich, gdy uważała ich rodzinę. Raniła sama siebie, by później te rany lizać w samotności.- To może lepiej, lekarstwo to lekarstwo, bez znaczenia w jakiej postaci. Zioła mają wiele zastosowań.- szepnęła przy jego uchu. Muskała lekko opuszkami palców jego kark, przesuwała lekko po potylicy.- Mogę porozmawiać z Tonksem, by najwyżej zebrać konsekwencje własnych słów. Możesz umyć od tego ręce i zostać tutaj, to nic złego.- skręcało ją we wnętrznościach, gdy to mówiła.
- Idę na dół.- szepnęła, ale nie drgnęła z miejsca. Nie miała pojęcia na co właściwie czeka.
Spojrzała na Jamesa na chwilę, gdy zaczął sam wyciągać dobre wnioski. Szokujące, że nagle potrafił, wyciągnąć cokolwiek z jej słów i nie potrzebował pokazywania palcem, a czytał między wierszami. Mimowolnie przewróciła oczami, gdy oburzył się za nazwanie ich palantami. Dziś, jak nigdy pasowało to do nich, powoli za każdą głupotę, którą robili. Nie sprostowała swoich słów.- Ubierz się.- rzuciła za nim, zerkając w bok, gdy wyszedł z pokoju.
Uniosła lekko brew, gdy cofnął się po kurtkę.- Szelki, Jim.- dodała z cichym westchnięciem. Uniosła dłoń do twarzy i ścisnęła lekko nasadę nosa, zamierając na moment w tym ruchu, gdy dotarło do niej, że została sama z Marcelem.
Opuściła dłoń, by zaraz spleść ramiona pod biustem.
- Myślę, że dopiero panika Kerstin sprawiła, że to do niej dotarło.- odparła, patrząc na niego w napięciu. Po co w ogóle próbowała go uspokoić, przecież i tak tego nie doceni.
- Powinnam im potwierdzić? Tak, Marcel naćpał was paskudztwem, uznawanym przez wszystkich za narkotyk? - spytała, mimowolnie przechodząc w ofensywę. Wzięła głębszy oddech, by zapanować nad zdenerwowaniem.- Przepraszam.- rzuciła, przymykając na moment oczy.- Może to bez znaczenia, ale istnieje większa szansa, że to się rozejdzie po kościach i bez większych konsekwencji. Zawsze to brzmi lepiej, gdy już i tak stoimy w gównie po pas, a możemy po szyję.- dodała, przyglądając mu się z uwagą. Stała w tym z nimi, bo w kluczowym momencie wybrała lojalność, zamiast chronienie siebie i umywanie rąk od sprawy.
- Nie masz większego wyboru, Marcel. Nie powyrywa, jeżeli nie wyjdzie na jaw, co naprawdę rozdawałeś.- nie będzie go namawiać, przekonywać do swojej racji. Teraz, jeśli się wygada to sprzeda i ją i Jamesa. Zawahała się, zanim podeszła do niego i przykucnęła przed nim. Oparła dłonie na jego kolanach, by złapać równowagę.- Jeżeli coś pójdzie nie tak, zrzuć to na mnie i tyle. Tylko nie panikuj.- przywykła do ludzkiej nienawiści, a dziś już gardziła sobą na tyle, że mogła wziąć na siebie więcej. To w końcu jej kłamstwo. Wyciągnęła dłoń, by objąć nią jego kark, przytulić go delikatnie, skłaniając, by pochylił się nieco mocniej. Nie powinna tego robić, nie po dzisiejszym dniu i wszystkim, co się wydarzyło, ale była głupia, była idiotką, która nawet, kiedy ludzie traktowali ją, jak nic, to lgnęła do nich, gdy uważała ich rodzinę. Raniła sama siebie, by później te rany lizać w samotności.- To może lepiej, lekarstwo to lekarstwo, bez znaczenia w jakiej postaci. Zioła mają wiele zastosowań.- szepnęła przy jego uchu. Muskała lekko opuszkami palców jego kark, przesuwała lekko po potylicy.- Mogę porozmawiać z Tonksem, by najwyżej zebrać konsekwencje własnych słów. Możesz umyć od tego ręce i zostać tutaj, to nic złego.- skręcało ją we wnętrznościach, gdy to mówiła.
- Idę na dół.- szepnęła, ale nie drgnęła z miejsca. Nie miała pojęcia na co właściwie czeka.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
-Przecież nie chciałaś, nic się nie stało- powiedziałem spokojnym tonem, bo choć żal było całej butelki wina, to przecież nie było sensu nad nim rozpaczać. Stało się. -Na pewno?- dopytałem słysząc roztrzęsiony głos; naprawdę, aż tak wzięła to do siebie? Przemknąłem ponownie po jej ciele, ale na szczęście nigdzie nie rzuciło mi się żadne rozcięcie. -Hej, zostaw. Ja pozbieram- chwyciłem ją za przegub dłoni, po czym wolno zacząłem ściągać na bok zebrane przez nią odłamki. W jej stanie łatwo było o skaleczenie, a przecież te na rękach paprały się okropnie, ponadto wciąż doskwierały nam objawy sierpniowej przygody i w tym niekontrolowane drętwienia placów. Nietrudno było zrobić sobie krzywdę.
Słyszałem rozmowy przy ognisku, czułem rosnące w grupie napięcie i dudnienie kroków. Nie miałem pojęcia kim był brat Kerstin, ani tym bardziej dlaczego zapanowała taka wrzawa, bo przecież przyjście członka rodziny nie wydawało się niczym nadzwyczajnym. No może i było tu dużo alkoholu, ale przecież nikt z nas nie był dzieckiem. Nie obracałem się jednak, nie wtrącałem idiotycznych pytań, tylko odkładałem na blat stolika większe kawałki szkła. Robiłem to znacznie wolniej, jakbym tym samym chciał zapewnić sobie nieco czasu, aby nie musieć się angażować w tę sytuację. I tak nic bym nie powiedział, ale wolałem pozostać z boku i uniknąć rykoszetu.
-Nic się nie stało- uniosłem wzrok na Lidkę i uśmiechnąłem lekko, jakby dla potwierdzenia swoich słów. Naprawdę nie miała za co przepraszać, rozumiałem jej decyzję, choć dla mocno pokiereszowanego ego było to trudne do przełknięcia. Nie mogłem jej za to winić, problem był ze mną, a nie jej brakiem ochoty na wygłupy. -Jesteś dla siebie zbyt surowa- nie chciało mi się wierzyć, że mogło być aż tak źle – z resztą wszystko zależało od podejścia. Taniec, szczególnie na takich przyjęciach, miał być wyłącznie dobrą zabawą, a nie pokazem umiejętności. Szczerze wątpiłem, aby ktoś przyglądał się temu z boku i komentował w złośliwy sposób. Nawet gdyby taka sytuacja miała miejsce to raczej świadczyłoby o tej osobie, nie samej Lidce – byli zgraną grupą, a w takowych nie ma miejsca na poniżanie. -Ja też się wielu rzeczy wstydzę- zaśmiałem się pod nosem i ponownie uniosłem na nią spojrzenie. -A najbardziej bym się wstydził tego, że pozwoliłem ci się skaleczyć, więc proszę zostaw to mnie- zmrużyłem oczy wiedząc, że jej upartość nie ma granic.
Dźwignąłem się z ziemi dopiero, kiedy upewniłem się, że na trawie nie pozostało żadnych większych kawałków szkła. -Widziałaś może moje fajki?- spytałem. Kolejne rozmowy docierały mych uszu, ale były już znacznie mniej głośne jak te ostatnie. Nie wtrącałem się, poniekąd czekając na rozwój sytuacji.
Dopiero kiedy James zbliżył się do nas uniosłem wysoko brwi zaskoczony jego słowami. W gardle ugrzęzło mi pytanie czy mówi poważnie, choć odpowiedź znalazłem obserwując wyraz jego twarzy. Coś było nie tak, a ja dalej nie miałem pojęcia co. -Tak, jest okej- odparłem podążając jeszcze za nim wzrokiem, gdy znów ruszył w kierunku ogniska. -To pokażesz mi kryjówki?- zwróciłem się do Lidki wiedząc, że nie mówiłby tego bez konkretnego celu. -Może tam znajdziemy kolejne wino- uśmiechnąłem się, choć do śmiechu mi nie było. Wolałem już wracać na barkę, ale przecież nie mogłem jej zostawić samej.
Słyszałem rozmowy przy ognisku, czułem rosnące w grupie napięcie i dudnienie kroków. Nie miałem pojęcia kim był brat Kerstin, ani tym bardziej dlaczego zapanowała taka wrzawa, bo przecież przyjście członka rodziny nie wydawało się niczym nadzwyczajnym. No może i było tu dużo alkoholu, ale przecież nikt z nas nie był dzieckiem. Nie obracałem się jednak, nie wtrącałem idiotycznych pytań, tylko odkładałem na blat stolika większe kawałki szkła. Robiłem to znacznie wolniej, jakbym tym samym chciał zapewnić sobie nieco czasu, aby nie musieć się angażować w tę sytuację. I tak nic bym nie powiedział, ale wolałem pozostać z boku i uniknąć rykoszetu.
-Nic się nie stało- uniosłem wzrok na Lidkę i uśmiechnąłem lekko, jakby dla potwierdzenia swoich słów. Naprawdę nie miała za co przepraszać, rozumiałem jej decyzję, choć dla mocno pokiereszowanego ego było to trudne do przełknięcia. Nie mogłem jej za to winić, problem był ze mną, a nie jej brakiem ochoty na wygłupy. -Jesteś dla siebie zbyt surowa- nie chciało mi się wierzyć, że mogło być aż tak źle – z resztą wszystko zależało od podejścia. Taniec, szczególnie na takich przyjęciach, miał być wyłącznie dobrą zabawą, a nie pokazem umiejętności. Szczerze wątpiłem, aby ktoś przyglądał się temu z boku i komentował w złośliwy sposób. Nawet gdyby taka sytuacja miała miejsce to raczej świadczyłoby o tej osobie, nie samej Lidce – byli zgraną grupą, a w takowych nie ma miejsca na poniżanie. -Ja też się wielu rzeczy wstydzę- zaśmiałem się pod nosem i ponownie uniosłem na nią spojrzenie. -A najbardziej bym się wstydził tego, że pozwoliłem ci się skaleczyć, więc proszę zostaw to mnie- zmrużyłem oczy wiedząc, że jej upartość nie ma granic.
Dźwignąłem się z ziemi dopiero, kiedy upewniłem się, że na trawie nie pozostało żadnych większych kawałków szkła. -Widziałaś może moje fajki?- spytałem. Kolejne rozmowy docierały mych uszu, ale były już znacznie mniej głośne jak te ostatnie. Nie wtrącałem się, poniekąd czekając na rozwój sytuacji.
Dopiero kiedy James zbliżył się do nas uniosłem wysoko brwi zaskoczony jego słowami. W gardle ugrzęzło mi pytanie czy mówi poważnie, choć odpowiedź znalazłem obserwując wyraz jego twarzy. Coś było nie tak, a ja dalej nie miałem pojęcia co. -Tak, jest okej- odparłem podążając jeszcze za nim wzrokiem, gdy znów ruszył w kierunku ogniska. -To pokażesz mi kryjówki?- zwróciłem się do Lidki wiedząc, że nie mówiłby tego bez konkretnego celu. -Może tam znajdziemy kolejne wino- uśmiechnąłem się, choć do śmiechu mi nie było. Wolałem już wracać na barkę, ale przecież nie mogłem jej zostawić samej.
Jedną z bolączek współczesnego świata jest to, że nikt nie wie
kim tak naprawdę jest
kim tak naprawdę jest
W milczeniu przyglądała się wymianie zdań, która odbywała się właściwie nad jej głową. Reakcja dziewcząt - Eve i Neali - była zaskakująco zgodna, a co ważniejsze, spójna. Nie wiedziała, czemu Kerstin próbowała oczernić chłopaków, ale na to wyglądało. Widać było, od samego początku, że nie czuje się z nimi wszystkimi dobrze, dlaczego więc zgodziła się zostać? Dlaczego przed tym jak Jim poszedł na górę, rozpłakała się jeszcze, w złości? Maria nie musiała wiele rozumieć, ale w środku siebie wiedziała, że u f a tym chłopakom. I Neali, i Eve. I wiedziała, gdzieś w swoim sercu, że nie zrobiliby im krzywdy. Nie oni.
- Takie zioła palą stare czarownice, wrzucając je do ognia - powiedziała wreszcie, czując, jak napięte mięśnie, już poczynające boleć, zaczynają się rozluźniać. Kłamstwo Eve zadziałało, przecież widziała taki rytuał w Londynie. I tam nikomu coś takiego nie szkodziło. - I to nie były narkotyki. Gdyby były, to byłoby zakazane i wszyscy by zostali skazani - dodała po chwili, pewniejsza swego z każdą kolejną sekundą. Zagadką pozostawało tylko, że zachowywała się… w tamten sposób. Palce powoli wyprostowały się na kostce, gdy Nela wróciła z kryształem i bezoarem. Spojrzała na nie, spod półprzymkniętych nagłym przepływem adrenaliny oczu. Czuła suchość w ustach, okropny ból w głowie, ale to wszystko miało swoje wytłumaczenie. Przeżyła tragedię, nie tak dawno temu. Dzięki tamtym ziołom i lekarstwu po prostu… Pozwoliła sobie przestać myśleć. Zobaczyć świat piękniejszy. A gdyby Marcel miał jej za złe, przecież… Chyba by ją odsunął, powiedział coś. A nie całował dalej, przyciągał bliżej.
Czemu myślenie tak bardzo bolało?
- Oj, Jimmy - zaskoczona spojrzała na chłopaka, chyba zmarzł, bo miał na sobie kurtkę. - Ze mną… wszystko w porządku. Po prostu pomyślałam, że… niepotrzebnie was przestraszyłam. Ostatnio nie jest ze mną najlepiej i chyba dlatego… - uniosła dłonie w górę, wykonując nimi bliżej nieokreślony ruch. - Wtedy tak przysłabłam. Ale to nic, wyśpię się i będzie dobrze - dodała, uśmiechając się niepewnie. Jim był przyjacielem Marcela, może to z nim powinna porozmawiać najpierw? Spytać, czy był zły?
- Takie zioła palą stare czarownice, wrzucając je do ognia - powiedziała wreszcie, czując, jak napięte mięśnie, już poczynające boleć, zaczynają się rozluźniać. Kłamstwo Eve zadziałało, przecież widziała taki rytuał w Londynie. I tam nikomu coś takiego nie szkodziło. - I to nie były narkotyki. Gdyby były, to byłoby zakazane i wszyscy by zostali skazani - dodała po chwili, pewniejsza swego z każdą kolejną sekundą. Zagadką pozostawało tylko, że zachowywała się… w tamten sposób. Palce powoli wyprostowały się na kostce, gdy Nela wróciła z kryształem i bezoarem. Spojrzała na nie, spod półprzymkniętych nagłym przepływem adrenaliny oczu. Czuła suchość w ustach, okropny ból w głowie, ale to wszystko miało swoje wytłumaczenie. Przeżyła tragedię, nie tak dawno temu. Dzięki tamtym ziołom i lekarstwu po prostu… Pozwoliła sobie przestać myśleć. Zobaczyć świat piękniejszy. A gdyby Marcel miał jej za złe, przecież… Chyba by ją odsunął, powiedział coś. A nie całował dalej, przyciągał bliżej.
Czemu myślenie tak bardzo bolało?
- Oj, Jimmy - zaskoczona spojrzała na chłopaka, chyba zmarzł, bo miał na sobie kurtkę. - Ze mną… wszystko w porządku. Po prostu pomyślałam, że… niepotrzebnie was przestraszyłam. Ostatnio nie jest ze mną najlepiej i chyba dlatego… - uniosła dłonie w górę, wykonując nimi bliżej nieokreślony ruch. - Wtedy tak przysłabłam. Ale to nic, wyśpię się i będzie dobrze - dodała, uśmiechając się niepewnie. Jim był przyjacielem Marcela, może to z nim powinna porozmawiać najpierw? Spytać, czy był zły?
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Uniosłam brwi wyżej, spoglądając w krótkim zaskoczeniu na Marię, a potem na Eve, zaraz pochylając głowę znów nad torbą, uparcie w niej grzebiąc. Wzięłam wdech zaciskając zęby, zastanawiając się czego posłuchać. Którą drogę wybrać. Zamarłam na chwilę przestając grzebania w torbie. Uniosłam brwi mimowolnie wyżej. Że jak nie jest zakazane, to jest okej? To znak trzeba postawić? Słownego ranienia też nikt nie zakazywał to też w porządku było? Im dłużej ich słuchałam tym bardziej wiedziałam, że jest źle. Ale nie mówiłam nic, bo nie miałam całkowitej pewności, czy tych ziół można było tak używać. Może można, ale jak odurzały, to nie leczyły. A zioła wykorzystwane w sposób niewłaściwy niekoniecznie okej były. Były okej, jak uzywało się ich żeby się uspokoić, albo zrelaksować a nie… zachowywać jak my. Pokręciłam głową. Zaczynając nadawać o tym bezoarze całym, ale sumienie mnie szczypało. Wzięłam wdech w płuca, marszcząc brwi. Że jak nie nazwali tego narkotykami to było okej? Nie było, mogli by cukasmi, ambrozją, czy czymkolwiek chcesz.
- Posłuchajcie… - zaczęłam, ale zaraz zmaterializował się James. Zamilkłam spoglądając na niego, unosząc jedną z brwi kiedy siadał pomiędzy mną i Marysią, patrząc jak otwiera usta, ale nie kończy swojej wypowiedzi zamiast do mnie zwracając się do Marii. Uniosłam drugą z brwi przez chwilę patrząc na niego nim odwróciłam głowę.
- Posłuchajcie… - zaczęłam, ale zaraz zmaterializował się James. Zamilkłam spoglądając na niego, unosząc jedną z brwi kiedy siadał pomiędzy mną i Marysią, patrząc jak otwiera usta, ale nie kończy swojej wypowiedzi zamiast do mnie zwracając się do Marii. Uniosłam drugą z brwi przez chwilę patrząc na niego nim odwróciłam głowę.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
Szybka odpowiedź