23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom Bathildy Bagshot
Ogród i inne pomieszczenia domu, jeśli potrzeba
23 IX '58 Bękarty
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
— Ja widziałem twoje fajki, gdzieś w trawie — odpowiedział Freddiemu, choć to nie jego o to pytał. Paliłem je — otworzył usta, rozglądając się za papierosami, ale nigdzie ich nie widział. Jego zaskoczone spojrzenie mu zasugerowało odpowiedź — chyba nie, ale był w stanie, którym trudno mu było domyślić się czegokolwiek, a co dopiero w związku z Liddy. Wepchnął się między dziewczyny, między Marię i Nealę, dość szybko próbując rozeznać się w sytuacji. Maria wydawała się przygaszona, jemu tez nastrój siadł, ale nie umiał połączyć jednego z drugim, nie uświadomił sobie jeszcze, że było to konsekwencją braku pyłu. — Nie przejmuj się tym. W sensie, tym przestraszeniem. Cieszę się, że nic ci nie jest i to było chwilowe — Nie był pewien o którym momencie dokładnie rozmawiali, było ich co najmniej kilka tego wieczoru. — Potrzebujesz czegoś? Możecie tu odpocząć, my...— Odwrócił się za siebie, bo był pewnien, że Marcel szedł za nim, ale nigdzie go nie widział w ogrodzie. Musiał zostać na górze. Zmarszczył brwi i wrócił spojrzeniem do Marii. — Przypilnujemy, żeby ogień nie dogasł — zaproponował i spojrzał na ognisko. Powinni dołożyć już. — A ty się dobrze czujesz? — spytał Nealę, korzystając z chwilowej przerwy, gdy nie mówiła do nikogo. Popatrzył na nią przelotnie, wiedząc, że za jej ramieniem natrafi na twarz Kerstin. — Musimy pogadać — dodał bardzo konspiracyjnie i wyraźnie, szeptem, który jednak w takim towarzystwie było słychać bez trudu.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Przekręciłam głową w stronę Jima przez chwilę mierząc go spojrzeniem. Jak się czułam? Zbyt wiele żeby odpowiedziec jednym słowem chyba. Na ciele inaczej, na duszy całkowicie różnie. Wzruszyłam ramionami w koncu. - Okej. - powiedziałam, poprawiając okład na nodze, próbując się uśmiechnąć. Na ciele, okej, na duszy średnio. Padające stwierdzenie, bo nie pytanie w formie mało dykretnego szeptu uniosło moje brwi. - Nie zatańczyć? - upewniłam się, mrużąc oczy. - “Neala, możemy pogadać sami? Przepraszam dziewczyny, na chwilę ją porwę.” tak jest odpowiednio. - powiedziałam do niego. - Za chwilę wrócimy, okej? - zapytałam je obie, ściągając okład z nogi, bo wiedzialam, że nie powiedzą że nie okej. Każdy miał prywatne do załatwienia sprawy czasem, chociaż co Jim chciał załatwiać teraz pewna nie byłam wcale. - Możecie wyciągnąć z tobry kryształy, są naprawdę ładne. - zaproponowałam im obu.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
— Okej — powtórzył po niej, kiwając głową. Niezbyt go to przekonywało. Podrapał się po czole, potem przejechał palcami po brwi i bliźnie na nosie, zastanawiając się jak bardzo źle było. — Zatańczyć? Z twoją nogą? — zdziwił się, spoglądając na nią. Mogła z tym tańczyć? — Mówiłaś, że musisz jej dać spokój.— Mimowolnie zsunął wzrok w tamtą stronę, w kierunku okładu, zerknął na jej nogę. — Boli? Znaczy... — Zaraz się wycofał, kręcąc głową, ale z twarzy odpłynęła mu krew, kiedy go poprawiła i to tak głośno. — To nic, to naprawdę nic — sprostował, zerkając na Kerstin i odwracając się do Marii, wysilił się na łagodny, bezbronny uśmiech. Po co w ogóle się z tego tłumaczył? Chciał już spytać, znowu po cichu, czy może ją w takim razie porwać, ale go uprzedziła, zaczynając się zbierać. Westchnął cicho i spojrzał na Marię; pytał ją czy czegoś potrzebowała, nie zamierzał jej więc pozostawić z niczym. Jak mógł jej pomóc?
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Uniosłam brwi wyżej, spojrzałam na nogę i okład który na niej trzymałam, zaraz marszcząc odrobinę brwi. - Zaklęcia. Chodziło mi o zaklęcia, że muszę na trochę przestać je rzucać. Żeby się nie nadwyrężyć i nie… - urwałam odwracając tęczówki. Nie skończyć jak pan Binnis. - Poszczypuje. - stwierdziłam zgodnie z prawdą, zimny okład przynosił ulgę. Zaczęłam się zbierać, ale jego słowa uniosły moje brwi i zatrzymały w pół gestu. - To chcesz gadać, czy nie? - zapytałam bez zrozumienia.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
— Och— jęknął, patrząc na nią; zupełnie jej nie zrozumiał. — Myślałem, że... — zaczesał wyjątkowo niesforny i drażniący kosmyk za ucho i wskazał palcem na jej nogę. — Musisz odpocząć... Okej, Zatańczymy? — spytał, choć był zdecydowanie nie w pozycji do proszenia o taniec. Siedział na ziemi jeszcze, kiedy ona już nad nim wstawała. Zadarł brodę, spoglądając na nią z dołu. — Wybierzesz jakąś muzykę? To pogadamy — Pogadamy, taką do pogadania Neala, niezbyt szybką.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Nie, nie, poradzę sobie. Obiecuję - starała się brzmieć jak najbardziej pewnie, ale ktoś, kto sam znał działanie pyłu pewnie widział, jak humor ulatuje z niej z każdą sekundą, pozostawiając tylko zmęczenie i to dziwne wrażenie, że coś było nie tak. - Nela mówiła, że z nogą będzie dobrze. Okład dał radę - dodała po chwili, podnosząc wreszcie dłoń do czoła. Dopiero wtedy poczuła, że zostało zroszone zimnym potem, ale póki co chciała po prostu przymknąć oczy i oddychać.
- Możecie… zatańczyć gdzieś niedaleko? - spytała wreszcie, spoglądając tym razem na Nealę. „Proszę, nie idźcie dalej” nie wybrzmiało, bo Maria wstydziła się podobnych próśb, nie chciała być dla nikogo ciężarem, ale nie chciała też zostać sama z Kerstin. Nie czuła się przy niej zbyt dobrze, to pewnie kwestia czasu, gdy któraś z nich zacznie płakać. Ale mimo to kiwnęła głową, zgadzając się na ich odejście dalej. Każdy tutaj miał swoje tajemnice, przynajmniej tak to wyglądało. I każda z nich zasługiwała na uszanowanie. - Poczekam, aż wrócisz - dodała, gdy palce przesuwały się między pasmami włosów.
- Możecie… zatańczyć gdzieś niedaleko? - spytała wreszcie, spoglądając tym razem na Nealę. „Proszę, nie idźcie dalej” nie wybrzmiało, bo Maria wstydziła się podobnych próśb, nie chciała być dla nikogo ciężarem, ale nie chciała też zostać sama z Kerstin. Nie czuła się przy niej zbyt dobrze, to pewnie kwestia czasu, gdy któraś z nich zacznie płakać. Ale mimo to kiwnęła głową, zgadzając się na ich odejście dalej. Każdy tutaj miał swoje tajemnice, przynajmniej tak to wyglądało. I każda z nich zasługiwała na uszanowanie. - Poczekam, aż wrócisz - dodała, gdy palce przesuwały się między pasmami włosów.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
— O co chodzi? — spytał, nie ruszając się ostatecznie z miejsca. Widział, że czuła się źle, wyglądała źle. Powinien coś zrobić, ale nigdy nie był najlepszy w rozmowach, nie wiedział o co zapytać, czy powinien oferować jej dłoń, by mogła ją ścisnąć. — To... porozmawiamy później. Za chwilę — mruknął w końcu, odwracając się do Neali. Wychodził na niezdecydowanego kretyna, chciał z nią porozmawiać o tym wszystkim, o pyle, ale nie tak. Freddie z Lidką znikną lada moment w domu, zostaną tu sami, dziewczyny zostaną same. — Teraz posiedzimy, przy ognisku, okej? — spytał, nie wiedząc, co jej zaproponować innego. Obrócił się do Neali, i po tym jak chwycił ją za dłoń, pociągnął ją z powrotem w dół, by usiadła.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Możemy. - zgodziłam się, potakując krótko głową, uniosłam brwi wyżej? Ja? Muzykę? Spojrzałam na niego spod zmrużonych oczu przekrzywiając głowe. Wzruszyłam ramionami i potaknęłam głową. - Wybiorę. - zgodziłam się, mając już odejść, ale słowa Marysi mnie zatrzymały, spojrzałam na nią z góry, nie wyglądala najlepiej. - Możemy. - zgodziłam się, potrzebowała, żeby nie byli za daleko po prostu. Nie ma sprawy. - Dobrze. - potaknęłam głową nie spodziewałam się, że pociągnie mnie niżej, właściwie, że złapie za rękę, ale posłusznie usiadłam. Chcąc najpierw na łydkach, ale przypomniałam sobie o nodze, więc jedną podsunęłam, drugą wystawiałam układając na niej na nowo okład. Spojrzałam na Jamesa, na tą ręką którą mnie trzymał, a potem znów na niego jakbym była w stanie zrozumieć o co chodziło w ogóle, ale zaraz wychyliłam się trochę. - Nie musisz czekać, jak coś potrzebujesz, Marysia. Wystarczy że powiesz. - nie byłam pewna, czy mówiła do Jima czy do mnie, ale co za róznica?
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Kiwnął głową, gdy Neala się zgodziła, wiedział, a raczej czuł, że zrozumie. Wymienili ze sobą spojrzenia, jedno, drugie, a może nawet trzecie gdy pojął, że trzymał ją za rękę i najwyraźniej mu próbowała o tym przypomnieć. Puścił ją więc i idąc za nią śladem, zerknął na Marię. Przerwał im w rozmowie, nie wiedział o czym rozmawiały, może się wydurnił, wchodząc w środek czegoś. Opuścił wzrok, bo może Maria nie chciała wcale mówić o tym głośno. Przy Kerstin, przy Maisie. Spojrzał na Moore, a potem obejrzał się przez ramię na Freddiego i Liddy, milcząc.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Mhm – zbyłam pytanie Freddiego mruknięciem. Nic mi nie było na pewno. No i chciałam pomóc w zbieraniu tego szkła… ale mnie powstrzymał. Nie chciał mojej pomocy, bo był zły za ten taniec? Powinnam go… zostawić w spokoju? Odejść? Ale nie ruszyłam się z miejsca, tylko zerknęłam na niego kontrolnie.
- Chsiałam pomós… - spróbowałam jeszcze, ale wziął mi z ręki wszystkie te odłamki, a potem sam wrócił do zbierania szkła z ziemi. Tymczasem ja teraz po prostu bezczynnie kucając obok i patrząc jak to robi czułam się coraz gorzej z tym wszystkim. Nie dość, że żadna była ze mną zabawa, nie dość, że zbiłam butelkę z winem, to jeszcze to on sprzątał po mnie cały ten bajzel. Jeszcze go wcześniej odciągnęłam od całej tej imprezy… może poszedł ze mną tylko z grzeczności czy jakiegoś poczucia obowiązku…? Merlinie, byłam beznadziejna.
Nie wiedziałam czy moje wyjaśnienia coś zmienią, może trzeba było po prostu zostawić i Freda i całą tą sprawę, ale… jednak chciałam spróbować. Żeby to może jakoś… naprawić. Chociaż trochę. A jak nie, to mi przecież powie, żebym spadała i tyle (czy aby na pewno? Powiedziałby?).
Freddy nie wyglądał na przejętego moimi bełkotanymi tłumaczeniami. Nie był też zły, ani smutny… więc… chyba wszystko było w porządku?
Pokręciłam tylko głową, kiedy stwierdził, że byłam dla siebie zbyt surowa. Nie, wcale nie. Przecież wiedziałam jak było. Nie umiałam… wyglądać i zachowywać się jak inne dziewczyny, a w tańcu przecież o to chodziło. Ale nieważne, nie chciałam o tym teraz myśleć, tamto wyznanie już i tak mnie dużo kosztowało.
Na szczęście Freddy w jakiś magiczny sposób wszystko… ułatwiał. I nie czułam się przy nim jak jakiś dziwoląg. Wręcz przeciwnie: ulżyło mi, a wszystkie obawy, które niczym chmury jeszcze przed chwilą kłębiły mi się nad głową, rozwiały się jak gdyby ich nigdy nie było. Uśmiechnęłam się nawet lekko na jego słowa, a kiedy dodał to o skaleczeniu, to zaśmiałam się cicho.
- To bym się skaleczyła, fielkie rzeczy – odparłam przewracając oczami, chociaż wciąż z uśmiechem na twarzy. – Wiesz, od tego się nie umiera – dodałam żartobliwie, ale faktycznie odpuściłam sobie to zbieranie szkła. Niech mu będzie. Za to pokazywałam mu odłamki, które sama dostrzegałam jeszcze w trawie aż wszystko zostało zebrane.
- Moszliwe… - odpowiedziałam prawie niewinnie i równie prawie niewinnie się uśmiechając, kiedy zapytał o swoje fajki. Nawet zaczęłam już sięgać do swojej kieszeni, ale wtedy znienacka wyrósł przed nami Jim z gadką o zabawie w chowanego. Serio?
Parsknęłam śmiechem na tą wizję, ale… od razu mi się spodobała. Ważne, że nie taniec i że mogłam wygrać.
- Choć - pociągnęłam Freda zachęcająco w stronę domu, ale zaraz puściłam licząc po prostu na to, że za mną podąży. Bo ja już trochę chwiejnymi, ale jednak susami pokonywałam ten kawałek do domu. Odwróciłam się raz, żeby sprawdzić czy idzie.
- Jim, a ty? – zapytałam, bo nie wyglądał jakby się z nami wybierał. On nie grał? No, trudno, nie było czasu na przekonywanie go, czas leciał!
- Szybko i cicho – rzuciłam jeszcze do Freda i zaraz zaczęłam się wspinać po schodach na piętro. Oczywiście miałam już pomysł na kryjówkę. Wprawdzie jeszcze nie wiedziałam jak z wykonaniem… ale nieważne. Słyszałam czyjeś stłumione głosy na piętrze, możliwe że Marcela odliczającego czas, ale się tym nie zraziłam (najciemniej pod latarnią, cnie). Po prostu najciszej jak potrafiłam zakradłam się do innego pomieszczenia na piętrze. W pokoju było ciemno, niewiele widziałam, ale wystarczająco, żeby rozpoznać kształt łóżka. Na nim chyba ktoś albo coś leżało, ale w to już nie wnikałam. To nawet lepiej jeśli ktoś tu spał, bo jak go nie zbudzimy, to będzie idealną przykrywką. A potem nie zastanawiając się ani przez chwilę zakradłam się bliżej i wślizgnęłam pod łóżko.
- No cho – szepnęłam jeszcze na Freda spod mebla, przesuwając się tak, żeby i on się zmieścił.
- Chsiałam pomós… - spróbowałam jeszcze, ale wziął mi z ręki wszystkie te odłamki, a potem sam wrócił do zbierania szkła z ziemi. Tymczasem ja teraz po prostu bezczynnie kucając obok i patrząc jak to robi czułam się coraz gorzej z tym wszystkim. Nie dość, że żadna była ze mną zabawa, nie dość, że zbiłam butelkę z winem, to jeszcze to on sprzątał po mnie cały ten bajzel. Jeszcze go wcześniej odciągnęłam od całej tej imprezy… może poszedł ze mną tylko z grzeczności czy jakiegoś poczucia obowiązku…? Merlinie, byłam beznadziejna.
Nie wiedziałam czy moje wyjaśnienia coś zmienią, może trzeba było po prostu zostawić i Freda i całą tą sprawę, ale… jednak chciałam spróbować. Żeby to może jakoś… naprawić. Chociaż trochę. A jak nie, to mi przecież powie, żebym spadała i tyle (czy aby na pewno? Powiedziałby?).
Freddy nie wyglądał na przejętego moimi bełkotanymi tłumaczeniami. Nie był też zły, ani smutny… więc… chyba wszystko było w porządku?
Pokręciłam tylko głową, kiedy stwierdził, że byłam dla siebie zbyt surowa. Nie, wcale nie. Przecież wiedziałam jak było. Nie umiałam… wyglądać i zachowywać się jak inne dziewczyny, a w tańcu przecież o to chodziło. Ale nieważne, nie chciałam o tym teraz myśleć, tamto wyznanie już i tak mnie dużo kosztowało.
Na szczęście Freddy w jakiś magiczny sposób wszystko… ułatwiał. I nie czułam się przy nim jak jakiś dziwoląg. Wręcz przeciwnie: ulżyło mi, a wszystkie obawy, które niczym chmury jeszcze przed chwilą kłębiły mi się nad głową, rozwiały się jak gdyby ich nigdy nie było. Uśmiechnęłam się nawet lekko na jego słowa, a kiedy dodał to o skaleczeniu, to zaśmiałam się cicho.
- To bym się skaleczyła, fielkie rzeczy – odparłam przewracając oczami, chociaż wciąż z uśmiechem na twarzy. – Wiesz, od tego się nie umiera – dodałam żartobliwie, ale faktycznie odpuściłam sobie to zbieranie szkła. Niech mu będzie. Za to pokazywałam mu odłamki, które sama dostrzegałam jeszcze w trawie aż wszystko zostało zebrane.
- Moszliwe… - odpowiedziałam prawie niewinnie i równie prawie niewinnie się uśmiechając, kiedy zapytał o swoje fajki. Nawet zaczęłam już sięgać do swojej kieszeni, ale wtedy znienacka wyrósł przed nami Jim z gadką o zabawie w chowanego. Serio?
Parsknęłam śmiechem na tą wizję, ale… od razu mi się spodobała. Ważne, że nie taniec i że mogłam wygrać.
- Choć - pociągnęłam Freda zachęcająco w stronę domu, ale zaraz puściłam licząc po prostu na to, że za mną podąży. Bo ja już trochę chwiejnymi, ale jednak susami pokonywałam ten kawałek do domu. Odwróciłam się raz, żeby sprawdzić czy idzie.
- Jim, a ty? – zapytałam, bo nie wyglądał jakby się z nami wybierał. On nie grał? No, trudno, nie było czasu na przekonywanie go, czas leciał!
- Szybko i cicho – rzuciłam jeszcze do Freda i zaraz zaczęłam się wspinać po schodach na piętro. Oczywiście miałam już pomysł na kryjówkę. Wprawdzie jeszcze nie wiedziałam jak z wykonaniem… ale nieważne. Słyszałam czyjeś stłumione głosy na piętrze, możliwe że Marcela odliczającego czas, ale się tym nie zraziłam (najciemniej pod latarnią, cnie). Po prostu najciszej jak potrafiłam zakradłam się do innego pomieszczenia na piętrze. W pokoju było ciemno, niewiele widziałam, ale wystarczająco, żeby rozpoznać kształt łóżka. Na nim chyba ktoś albo coś leżało, ale w to już nie wnikałam. To nawet lepiej jeśli ktoś tu spał, bo jak go nie zbudzimy, to będzie idealną przykrywką. A potem nie zastanawiając się ani przez chwilę zakradłam się bliżej i wślizgnęłam pod łóżko.
- No cho – szepnęłam jeszcze na Freda spod mebla, przesuwając się tak, żeby i on się zmieścił.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie, nie, tańczcie, śmiało - poczuła, jak policzki oblewają się różem, kontrastującym z bladością cery. Wygłupiła się, przerywając im zabawę, gdy po prostu chciała… Nie być sama. Jakkolwiek głupio to brzmiało, bo była przecież dorosła i w ogóle, ale bała się zostać z przypadkowo poznaną kobietą. - Ja po prostu chciałam poczekać z oglądaniem kryształu… - dodała cicho, brodą wskazując na torbę. - Chociaż nam pozwoliłaś, to wolę nie grzebać - przeniosła wzrok na Nealę, na pewno zrozumie, skoro zwracała uwagę na maniery innych. Niemniej jednak, gdy i ona i Jim powrócili do siadu, zrobiło jej się jakoś lżej.
- Ja po prostu… Ech, zmartwiłam się trochę… - wyznała wreszcie, wstydliwie, odwracając wzrok gdzieś w bok, na ogień. - Wiem, że tutaj nic mi nie grozi, jestem z przyjaciółmi i rodziną - słowa wypłynęły z niej same, po długiej przerwie, gdy powróciła wzrokiem do Jima, chciała złapać jego spojrzenie, w dziwnym przeczuciu, że wtedy będzie w stanie w pełni ją zrozumieć. - Ale czy ja… Czy ja nie zachowałam się głupio? - pytanie wreszcie przeszło jej przez zaciśnięte gardło. Potrzebowała trochę czasu, aby zebrać się w sobie i zadać kolejne. - Myślicie, że… Że Marcel jest na mnie zły? - w końcu nie wrócił jeszcze, gdziekolwiek był. Gdy przyszła do niego do domu, siedział w nim sam i wygonił ją, w słusznej co prawda sprawie pomocy Neali, ale jeszcze nie wrócił. Z trudem przełknęła ślinę. - Zachowałam się jak ostatnia… - nie skończyła, nie była w stanie. Pochyliła tylko głowę w dół, podciągając skryte pod sukienką nogi do klatki piersiowej. Objęła je rękoma, czoło opierając o kolana. Tragedia, co ona sobie w ogóle myślała?
- Ja po prostu… Ech, zmartwiłam się trochę… - wyznała wreszcie, wstydliwie, odwracając wzrok gdzieś w bok, na ogień. - Wiem, że tutaj nic mi nie grozi, jestem z przyjaciółmi i rodziną - słowa wypłynęły z niej same, po długiej przerwie, gdy powróciła wzrokiem do Jima, chciała złapać jego spojrzenie, w dziwnym przeczuciu, że wtedy będzie w stanie w pełni ją zrozumieć. - Ale czy ja… Czy ja nie zachowałam się głupio? - pytanie wreszcie przeszło jej przez zaciśnięte gardło. Potrzebowała trochę czasu, aby zebrać się w sobie i zadać kolejne. - Myślicie, że… Że Marcel jest na mnie zły? - w końcu nie wrócił jeszcze, gdziekolwiek był. Gdy przyszła do niego do domu, siedział w nim sam i wygonił ją, w słusznej co prawda sprawie pomocy Neali, ale jeszcze nie wrócił. Z trudem przełknęła ślinę. - Zachowałam się jak ostatnia… - nie skończyła, nie była w stanie. Pochyliła tylko głowę w dół, podciągając skryte pod sukienką nogi do klatki piersiowej. Objęła je rękoma, czoło opierając o kolana. Tragedia, co ona sobie w ogóle myślała?
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Kiedy Eve mówiła, odprowadzał wzrokiem Jamesa.
- Nie chciałem źle, Eve - odpowiedział, kiedy stwierdziła, że wszystko dotarło do niej po panice Kerstin. Kerstin, która też była przy nim spokojna. Zamknął oczy. Trudno powiedzieć, czy próbował przekonać siebie czy ją. Wzruszył ramieniem, na jej opryskliwość i późniejsze przeprosiny. To wszystko było już bez sensu. Wyjaśniała, że byli w gównie po pas, nie po szyję. Nie czuł tak tego, ale to ona rozmawiała z dziewczynami i lepiej je rozumiała. Spojrzał na nią, gdy kucnęła naprzeciw niego, powoli zsuwając dłonie z głowy. Nie wyjdzie na jaw? Nie mogło wyjść na jaw. Magiczne zioła nie były czymś, co udobrucha Tonksa, ale może udobrucha dziewczyny. Chyba nie, Kerstin tego nie wzięła, ale Maria.... - Jak można wciągnąć nosem proszek a potem być zdziwionym, że to jest... że to nie jest... - Dla niego to było oczywiste. Nie używał nazwy wróżkowego pyłu dla spokoju własnego sumienia, i dla spokoju sumienia dziewczyn. Nie byłp ewien zresztą, czy one mogły wiedzieć, czym był wróżkowy pył. Opisywał to, czym pył faktycznie był, nie kłamał. Jak nie chciało się brać narkotyków, to nie wciągało się nic nosem, to wcale nie było trudne. - Przestań, to moja wina - Nie zamierzał na nią niczego zrzucać. Ani teraz, ani nigdy. Próbował usprawiedliwiać sam siebie, ale wiedział, że wina była jego.
Nie panikuj, mówiła. Wymruczał coś bełkotliwego, mało zrozumiałego. Przylgnął do niej instynktownie, poddając się tej czułości. Była miła. Milsza od rzeczywistości. Oddech uspokajał się powoli. - Nie, ja to zrobię. - Wybełkotał w końcu, nie podnosząc głowy. - Pogodziłem się z tym, że mnie zajebie, co za różnica, za co. Ale dziewczyny... Eve, mam je okłamywać, że nie zrobiłem czegoś, co zrobiłem? Naprawdę powinienem? - Źle czuł się z myślą, że uważały, że chciał je naćpać. Tylko że właściwie to chciał. Czemu to tak źle brzmiało? Przecież by mu powiedziała. Przyjaźniła się z Marią. - Odsunąłem się od niej, kiedy była na haju - usprawiedliwiał sam siebie dalej, tylko trochę ignorując rzeczywistość. - Nie wiem. Chodźmy - rzucił ze zrezygnowaniem, wstając za nią.
słyszymy lidkę ?
1 - tak
2 - nie
3 - może
- Nie chciałem źle, Eve - odpowiedział, kiedy stwierdziła, że wszystko dotarło do niej po panice Kerstin. Kerstin, która też była przy nim spokojna. Zamknął oczy. Trudno powiedzieć, czy próbował przekonać siebie czy ją. Wzruszył ramieniem, na jej opryskliwość i późniejsze przeprosiny. To wszystko było już bez sensu. Wyjaśniała, że byli w gównie po pas, nie po szyję. Nie czuł tak tego, ale to ona rozmawiała z dziewczynami i lepiej je rozumiała. Spojrzał na nią, gdy kucnęła naprzeciw niego, powoli zsuwając dłonie z głowy. Nie wyjdzie na jaw? Nie mogło wyjść na jaw. Magiczne zioła nie były czymś, co udobrucha Tonksa, ale może udobrucha dziewczyny. Chyba nie, Kerstin tego nie wzięła, ale Maria.... - Jak można wciągnąć nosem proszek a potem być zdziwionym, że to jest... że to nie jest... - Dla niego to było oczywiste. Nie używał nazwy wróżkowego pyłu dla spokoju własnego sumienia, i dla spokoju sumienia dziewczyn. Nie byłp ewien zresztą, czy one mogły wiedzieć, czym był wróżkowy pył. Opisywał to, czym pył faktycznie był, nie kłamał. Jak nie chciało się brać narkotyków, to nie wciągało się nic nosem, to wcale nie było trudne. - Przestań, to moja wina - Nie zamierzał na nią niczego zrzucać. Ani teraz, ani nigdy. Próbował usprawiedliwiać sam siebie, ale wiedział, że wina była jego.
Nie panikuj, mówiła. Wymruczał coś bełkotliwego, mało zrozumiałego. Przylgnął do niej instynktownie, poddając się tej czułości. Była miła. Milsza od rzeczywistości. Oddech uspokajał się powoli. - Nie, ja to zrobię. - Wybełkotał w końcu, nie podnosząc głowy. - Pogodziłem się z tym, że mnie zajebie, co za różnica, za co. Ale dziewczyny... Eve, mam je okłamywać, że nie zrobiłem czegoś, co zrobiłem? Naprawdę powinienem? - Źle czuł się z myślą, że uważały, że chciał je naćpać. Tylko że właściwie to chciał. Czemu to tak źle brzmiało? Przecież by mu powiedziała. Przyjaźniła się z Marią. - Odsunąłem się od niej, kiedy była na haju - usprawiedliwiał sam siebie dalej, tylko trochę ignorując rzeczywistość. - Nie wiem. Chodźmy - rzucił ze zrezygnowaniem, wstając za nią.
słyszymy lidkę ?
1 - tak
2 - nie
3 - może
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Trudno było mi nie poczuć żalu, kiedy zabrał rękę. Była ciepła. - Z powoleniem to nie grzebanie. - odpowiedziałam jej, przekrzywiając trochę głowe bez zrozumienia. Spojrzałam na Jima, a potem na Kerstin i wróciłam wzrokiem do Marysi. - Marcel? - zdziwiłam się, a potem nachyliłam nad nogami Jima. - Nie żartuj. Za co miałby być? - zapytałam jej. Spojrzalam na Jima. - Jest? - on będzie wiedział. - Nawet jeśli głupio Marysia, to bez znaczenia już teraz. W sensie, no nic z tym nie zrobisz, nie? Możesz tylko do przodu iść. Tym nad czym powinnaś się zastanowić, to czy dobrze się bawiłaś. Ja się dobrze bawiłam z tobą, nawet jeśli głupio. - mówiłam dalej, a kiedy oparła głowę o kolana podniosłam się, nieopatrznie podpierając na nodze Jima, żeby znaleźć przed nią. Uniosłam dłonie żeby podciągnąć jej twarz. - … jak ostatnia i pierwsza znana mi Marysia. Odważna całkiem. - przekręciłam głowę na bok. - I miła też. No poza tymi pudrami ich więcej nie proponuj obcym, ale to już wiesz. - zażartowałam próbując ją rozpogdzić jakoś.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie odpowiedział nic na próbę wygonienia ich do tańca, początkowy pomysł już i tak nie miał sensu. Ta rozmowa mogła poczekać, nie była ważniejsza od Marii i jej strachów, obaw. Popatrzył na Kerstin i uśmiechnął się lekko, uprzejmie — by nie czuła się niezręcznie. Potem popatrzył na Maisie i znów na ogień.
— Masz więcej kryształów ratujących życie? — spytał, podchwytując słowa Marii, chociaż nie do końca go to interesowało. Trochę przypominało mu Brenyn i tą bliskość śmierci, nie czuł jej nawet w Tower, gdy o nią błagał; trochę jego myśli biegły w stronę własnych obaw. Spojrzał na blondynkę dopiero, gdy się do niego zwróciła, złapał jej spojrzenie. — Głupio? — zdziwił się całkiem szczerze, unosząc brwi. — Dlaczego miałabyś zachowywać się głupio? Kiedy? — Nie rozumiał, nie wiedział, nie umiał sobie przypomnieć ani jednej chwili, w której taka — lub podobna myśl mogła pojawić się w jego głowie. Zupełnie nie rozumiał do czego się odnieść. — Zły? Na ciebie? — I dziwił się dalej, ale odjął spojrzenie, by obrócić głowę na Nealę. — Nie jest zły...— odpowiedział powoli, ostrożnie. — Właściwie to... Jest, ale nie na ciebie. I nie tylko zły, to... Trochę skomplikowane. — To nie była jedna emocja, to nie była zwykła złość, to było zrezygnowanie, zniechęcenie, frustracja i żałość. Ale jak miał to wyjaśnić bez mówienia o co chodziło naprawdę? Zaraz miał na języku kolejne powtórzenie. Jak ostatnia - co? Co chciała powiedzieć? Ale był bardziej zdezorientowany niż podczas rozmów z Eve, choć tu przynajmniej wiedział o co pytać. — O czym ty w ogóle mówisz? — Zerknął na Nealę, kiedy wstawała, podpierając się na jego udzie; cofnął klatkę, instynktownie robiąc jej miejsce, choć nie wiedział jeszcze co próbowała zrobić i popatrzył za nią, nie wiedząc czemu, ale ona zdawała się w ogóle mieć inny pomysł. — Nie zrobiłaś nic głupiego, Marysia. Nie ty, my tak. Ale nie wiem, co z tym da się zrobić— mruknął smętnie, podnosząc się z ziemi. Podciągnął opadające spodnie i ruszył po drewno na skraj ogrodu.
— Masz więcej kryształów ratujących życie? — spytał, podchwytując słowa Marii, chociaż nie do końca go to interesowało. Trochę przypominało mu Brenyn i tą bliskość śmierci, nie czuł jej nawet w Tower, gdy o nią błagał; trochę jego myśli biegły w stronę własnych obaw. Spojrzał na blondynkę dopiero, gdy się do niego zwróciła, złapał jej spojrzenie. — Głupio? — zdziwił się całkiem szczerze, unosząc brwi. — Dlaczego miałabyś zachowywać się głupio? Kiedy? — Nie rozumiał, nie wiedział, nie umiał sobie przypomnieć ani jednej chwili, w której taka — lub podobna myśl mogła pojawić się w jego głowie. Zupełnie nie rozumiał do czego się odnieść. — Zły? Na ciebie? — I dziwił się dalej, ale odjął spojrzenie, by obrócić głowę na Nealę. — Nie jest zły...— odpowiedział powoli, ostrożnie. — Właściwie to... Jest, ale nie na ciebie. I nie tylko zły, to... Trochę skomplikowane. — To nie była jedna emocja, to nie była zwykła złość, to było zrezygnowanie, zniechęcenie, frustracja i żałość. Ale jak miał to wyjaśnić bez mówienia o co chodziło naprawdę? Zaraz miał na języku kolejne powtórzenie. Jak ostatnia - co? Co chciała powiedzieć? Ale był bardziej zdezorientowany niż podczas rozmów z Eve, choć tu przynajmniej wiedział o co pytać. — O czym ty w ogóle mówisz? — Zerknął na Nealę, kiedy wstawała, podpierając się na jego udzie; cofnął klatkę, instynktownie robiąc jej miejsce, choć nie wiedział jeszcze co próbowała zrobić i popatrzył za nią, nie wiedząc czemu, ale ona zdawała się w ogóle mieć inny pomysł. — Nie zrobiłaś nic głupiego, Marysia. Nie ty, my tak. Ale nie wiem, co z tym da się zrobić— mruknął smętnie, podnosząc się z ziemi. Podciągnął opadające spodnie i ruszył po drewno na skraj ogrodu.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
Szybka odpowiedź