23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dom Bathildy Bagshot
Ogród i inne pomieszczenia domu, jeśli potrzeba
23 IX '58 Bękarty
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
Imprezujemy; pijemy, tańczymy, bawimy się (nie próbujemy umierać w żaden sposób)
Szafka zniknięć
I show not your face but your heart's desire
— Powiem ci to w sekrecie… — zniżył ton do szeptu. — Ubiliśmy bestię, z jej krwi powstał napój bogów, skóra posłuży za legowisko przy ogniu, a z kości zrobimy talizmany do sił i witalności — przyznał prawie poważnie. Czy nie za takie bohaterskie czyny wygłaszano pieśni pochwalne o barbarzyńskich wojownikach? Pytała czy to coś zmienia; zmieniało chyba. Kiedy nie chodziło o sam rezultat tylko to wszystko, co po drodze, winy i nie winy, prawdę i drogę do niej, otwarte serca, o coś więcej. Ale może on myślał o tym zbyt dużo i zbyt często. O tym, że potrzeba było czegoś więcej. Może był głupi, może wyobrażał sobie zbyt wiele; Eve też przecież nie myślała o drodze w trakcie tylko o tym, co na końcu niej. A on już ni był pewien, czy dokądkolwiek chciał dochodzić, pragnął przeżywać i czuć. Koszula była mokra, potwierdził to skinieniem głowy i krótkim „aha”. Mokra i lepka, ale nie zachowywał się, jakby mu to przeszkadzało, lepił się cały, miał z wina nie tylko koszulę ale też częściowo spodnie i włosy na potylicy. Wysuszenie koszuli tego nie zmieni, ale nie mógł tego wiedzieć i nie myślał o tym wcale, bo pod wpływem pyłu nawet do głowy nie przyszło mu, że nie ma nic wspólnego z byciem ubranym schludnie i stosownie.
Spojrzał na Freddiego, gdy ten zarzucił mu lenistwo.
— Ja? Noc jeszcze młoda — odpowiedział z dumą i szerokim uśmiechem, wskazując na siebie i na swoją różową koszulę z wina, niewiele w niej było białego koloru już; na brzuchu tylko i pod pachami. — Własną krwią przypłaciłem to wino, bierz i pij, chyba, że chcesz opowiedzieć, jak było z Liddy w krzakach — Wyszczerzył się. — Ładnie ją urządziłeś. — Zero podejrzeń, że wrócił w całkiem odmiennym stanie od niej. — Nie proś jej do tańca, jeśli ci życie miłe — ostrzegł go zaraz, nie siląc się, by by ciszej. Przelotnie zerknął w stronę drzwi. Humor mu się poprawił; przepływała przy niego energia od opuszków palców u rąk po palce u stóp, wprowadzała ciało w drżenie, pragnął ruchu, tańca, szaleństw. Pobieżnie odprowadził Marcela wzrokiem z Eve, wiedział, że on teraz też powinien tu być, między nimi wywijać z Marią, ta rozmowa załata dziury pobieżnie, głowę musiał mieć gdzieś indziej, ciało pewnie jeszcze w innym miejscu, ale nie miał ani odrobiny chęci ich powstrzymać, zatrzymać na dworze — przez głowę przemykała mu tylko myśl, że będzie dobrze. Musiało być dobrze, dogadają się, wszystko będzie tak jak być powinno; świat mienił się barwami za jakimi tęsknił, wszystko było intensywne, wszystko było akuratne. Przyciągnął ją do siebie, a potem znów pozwolił się oddalić; ręka, którą ją trzymał podrygiwała w rytmie, przenosząc energię z niego na nią, obrócił ją, unosząc ja na moment, by zaraz zrównać się z nią w jednej linii i w identycznych podrygach co ona zrobić kilka kroków do tyłu, wciąż trzymając ją za rękę.
— Ona jest zdecydowana — zauważył, zerkając na Nealę na chwilę, potem patrzył pod tańczące i unoszące się nogi, kiedy znów po obrocie oddalili się od siebie i zaraz znów zbliżyli. — Nie bój się — dodał zaraz, mówił tylko, kiedy byli blisko; a mówiło się trudno, nie zamierzał zwalniać z tempem. — To miła dziewczyna. Wypożyczy ci go na trochę — zapewnił ją ze śmiechem na ustach i chwycił ją za obie dłonie, nie puszczając ich zrobił wymusił na niej jeden półobrót, a potem drugi w drugą stronę nim ją przyciągnął do siebie. Dotknął jej dłońmi swojej klatki piersiowej i przeciągnął w dół; krótko, w tempie. Nogi podrygiwały, puścił ją i popchnął dalej, inicjując obrót za obrotem, pamiętał jak to robił Marcel, a teraz, pod wpływem pyłu nie miał już najmniejszych oporów by próbować; będzie co ma być. Przy ostatnim obrocie wystawił nogę dalej, złapał ją w talii i przepchnął przez własne udo, głową w dół, łapiąc na plecach, licząc, że nie pójdzie za pędem i nie postanowi robić na nodze żadnego fikołka.
Spojrzał na Freddiego, gdy ten zarzucił mu lenistwo.
— Ja? Noc jeszcze młoda — odpowiedział z dumą i szerokim uśmiechem, wskazując na siebie i na swoją różową koszulę z wina, niewiele w niej było białego koloru już; na brzuchu tylko i pod pachami. — Własną krwią przypłaciłem to wino, bierz i pij, chyba, że chcesz opowiedzieć, jak było z Liddy w krzakach — Wyszczerzył się. — Ładnie ją urządziłeś. — Zero podejrzeń, że wrócił w całkiem odmiennym stanie od niej. — Nie proś jej do tańca, jeśli ci życie miłe — ostrzegł go zaraz, nie siląc się, by by ciszej. Przelotnie zerknął w stronę drzwi. Humor mu się poprawił; przepływała przy niego energia od opuszków palców u rąk po palce u stóp, wprowadzała ciało w drżenie, pragnął ruchu, tańca, szaleństw. Pobieżnie odprowadził Marcela wzrokiem z Eve, wiedział, że on teraz też powinien tu być, między nimi wywijać z Marią, ta rozmowa załata dziury pobieżnie, głowę musiał mieć gdzieś indziej, ciało pewnie jeszcze w innym miejscu, ale nie miał ani odrobiny chęci ich powstrzymać, zatrzymać na dworze — przez głowę przemykała mu tylko myśl, że będzie dobrze. Musiało być dobrze, dogadają się, wszystko będzie tak jak być powinno; świat mienił się barwami za jakimi tęsknił, wszystko było intensywne, wszystko było akuratne. Przyciągnął ją do siebie, a potem znów pozwolił się oddalić; ręka, którą ją trzymał podrygiwała w rytmie, przenosząc energię z niego na nią, obrócił ją, unosząc ja na moment, by zaraz zrównać się z nią w jednej linii i w identycznych podrygach co ona zrobić kilka kroków do tyłu, wciąż trzymając ją za rękę.
— Ona jest zdecydowana — zauważył, zerkając na Nealę na chwilę, potem patrzył pod tańczące i unoszące się nogi, kiedy znów po obrocie oddalili się od siebie i zaraz znów zbliżyli. — Nie bój się — dodał zaraz, mówił tylko, kiedy byli blisko; a mówiło się trudno, nie zamierzał zwalniać z tempem. — To miła dziewczyna. Wypożyczy ci go na trochę — zapewnił ją ze śmiechem na ustach i chwycił ją za obie dłonie, nie puszczając ich zrobił wymusił na niej jeden półobrót, a potem drugi w drugą stronę nim ją przyciągnął do siebie. Dotknął jej dłońmi swojej klatki piersiowej i przeciągnął w dół; krótko, w tempie. Nogi podrygiwały, puścił ją i popchnął dalej, inicjując obrót za obrotem, pamiętał jak to robił Marcel, a teraz, pod wpływem pyłu nie miał już najmniejszych oporów by próbować; będzie co ma być. Przy ostatnim obrocie wystawił nogę dalej, złapał ją w talii i przepchnął przez własne udo, głową w dół, łapiąc na plecach, licząc, że nie pójdzie za pędem i nie postanowi robić na nodze żadnego fikołka.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zależy kto pyta – usłyszałam stłumioną odległością odpowiedź i przewróciłam oczami (dziwne, cały świat od tego zawirował i znów przytrzymałam się ściany na wszelki wypadek). Jak to „kto pyta”?
- Nie błądzi! – zawołałam w odpowiedzi Jimowi i parsknęłam śmiechem, bo bardzo mnie rozbawił mój jakże wyszukany żart.
Przyszłam na nogach? – usłyszałam kolejny głos, chyba Neali. Neala to zawsze mądrze mówiła, powinnam jej słuchać. Tym bardziej, że faktycznie jak się bardzo… bardzo mocno skupiłam i myślałam o tym jak się tu znalazłam, to chyba rzeczywiście przyszłam na no…
Zaraz potem usłyszałam jak ktoś mnie woła. Marcel? Odwróciłam się chwiejnie i już miałam ruszyć z powrotem w stronę ogrodu, kiedy drogę przecięli mi Jim z Nelą.
Zmrużyłam ślepia na słowa Doe i czym prędzej puściłam ścianę, żeby sobie nie myślał, że ją podpieram, wcale nie! Wprawdzie się przy tym zachwiałam, ale trzymałam pion.
- Niszego się nie boję. Niszego! – odparłam mu butnie i złagodniałam dopiero zagadana przez przyjaciółkę. – Samierzam dać popis, szeby udofodnić, że wsale nie jestem pijana – odpowiedziałam jej z dumnym uśmiechem wymalowanym na twarzy, chociaż nie byłam pewna czy usłyszała – już zniknęła mi z oczu w ogrodzie. No to cóż było robić? Ruszyłam mozolnie za nimi, ale nim dotarłam do ogrodu, minęli mnie Eve i Marcel. Znudzili się czekaniem? Aż tak długo mnie nie było? Wyglądali na jakichś poważnych, więc chyba nie przyszli mi pomóc szukać miotły. Ech…
Dosłownie wyszłam na zewnątrz (tym razem nie potknęłam się o próg), a Fred zawołał mnie na picie. Uśmiechnęłam się momentalnie i już miałam ruszyć w jego stronę, kiedy przypomniałam sobie o prośbie Eve. Trochę spłoszona odwróciłam się przez ramię, ale przyjaciółki nigdzie nie było widać ani słychać (nic dziwnego, właśnie rozbrzmiała muzyka z gramofonu). Nawet nie miałam jej jak zapytać czy ta chwila przerwy od picia już minęła i czy… A zresztą!
Zachichotałam do siebie i wesoło ruszyłam do Freda, żeby chwilę później wyciągać mu butelkę trunku z łapy. Sam proponował, cnie? Upiłam łyk i już miałam mu oddać butelczynę, kiedy…
- Eeej… ale to dobre! – ten słodki smak po wcześniejszym piciu mocarza naprawdę mnie mile zaskoczył i zamiast oddać butelkę znów przytykałam do niej usta. Tylko zaśmiałam się na kolejne słowa Freda rozbawiona jego żartem.
Chociaż…? Może coś w tym było? Po popisach chłopaków na miotłach podczas meczów quidditcha i tak w ogóle… to faktycznie chyba nie zrobiłabym na miotle nic, co zrobiłoby na nich jakiekolwiek wrażenie. Za to ten durny taniec?
Patrzyłam na Freda z uśmiechem, chyba faktycznie przez chwilę rozważając jego pomysł.
- Tak myślisz? – rzuciłam wreszcie i pociągnęłam kolejny łyk wina. Dopiero wtedy podałam mu butelkę. Leciał fajny, skoczny kawałek, mnie rozpierała energia i miałam ochotę szaleć i niczym się nie przejmować. Dziś mogłam. Świat przyjemnie wirował, byłam wśród swoich ludzi. Najlepszych z najlepszych. Gdzieś obok zawirowała Neala z Jimem i zawiesiłam na nich wzrok. Naprawdę pięknie wyglądali w tańcu. Naprawdę pięknie.
– Pewnie masz rasję. Gacie by im spadły, ale se śmiechu. Nie umiem tańszyć – odpowiedziałam po prostu wzruszając ramionami i opierając się o blat stołu. – Patsz na nich… – dodałam nie odrywając od nich wzroku. Z lekkim uśmiechem na twarzy, podziwem i dziwną tęsknotą odbijającymi się w moich oczach. Sama nie wiedziałam za czym.
- Nie błądzi! – zawołałam w odpowiedzi Jimowi i parsknęłam śmiechem, bo bardzo mnie rozbawił mój jakże wyszukany żart.
Przyszłam na nogach? – usłyszałam kolejny głos, chyba Neali. Neala to zawsze mądrze mówiła, powinnam jej słuchać. Tym bardziej, że faktycznie jak się bardzo… bardzo mocno skupiłam i myślałam o tym jak się tu znalazłam, to chyba rzeczywiście przyszłam na no…
Zaraz potem usłyszałam jak ktoś mnie woła. Marcel? Odwróciłam się chwiejnie i już miałam ruszyć z powrotem w stronę ogrodu, kiedy drogę przecięli mi Jim z Nelą.
Zmrużyłam ślepia na słowa Doe i czym prędzej puściłam ścianę, żeby sobie nie myślał, że ją podpieram, wcale nie! Wprawdzie się przy tym zachwiałam, ale trzymałam pion.
- Niszego się nie boję. Niszego! – odparłam mu butnie i złagodniałam dopiero zagadana przez przyjaciółkę. – Samierzam dać popis, szeby udofodnić, że wsale nie jestem pijana – odpowiedziałam jej z dumnym uśmiechem wymalowanym na twarzy, chociaż nie byłam pewna czy usłyszała – już zniknęła mi z oczu w ogrodzie. No to cóż było robić? Ruszyłam mozolnie za nimi, ale nim dotarłam do ogrodu, minęli mnie Eve i Marcel. Znudzili się czekaniem? Aż tak długo mnie nie było? Wyglądali na jakichś poważnych, więc chyba nie przyszli mi pomóc szukać miotły. Ech…
Dosłownie wyszłam na zewnątrz (tym razem nie potknęłam się o próg), a Fred zawołał mnie na picie. Uśmiechnęłam się momentalnie i już miałam ruszyć w jego stronę, kiedy przypomniałam sobie o prośbie Eve. Trochę spłoszona odwróciłam się przez ramię, ale przyjaciółki nigdzie nie było widać ani słychać (nic dziwnego, właśnie rozbrzmiała muzyka z gramofonu). Nawet nie miałam jej jak zapytać czy ta chwila przerwy od picia już minęła i czy… A zresztą!
Zachichotałam do siebie i wesoło ruszyłam do Freda, żeby chwilę później wyciągać mu butelkę trunku z łapy. Sam proponował, cnie? Upiłam łyk i już miałam mu oddać butelczynę, kiedy…
- Eeej… ale to dobre! – ten słodki smak po wcześniejszym piciu mocarza naprawdę mnie mile zaskoczył i zamiast oddać butelkę znów przytykałam do niej usta. Tylko zaśmiałam się na kolejne słowa Freda rozbawiona jego żartem.
Chociaż…? Może coś w tym było? Po popisach chłopaków na miotłach podczas meczów quidditcha i tak w ogóle… to faktycznie chyba nie zrobiłabym na miotle nic, co zrobiłoby na nich jakiekolwiek wrażenie. Za to ten durny taniec?
Patrzyłam na Freda z uśmiechem, chyba faktycznie przez chwilę rozważając jego pomysł.
- Tak myślisz? – rzuciłam wreszcie i pociągnęłam kolejny łyk wina. Dopiero wtedy podałam mu butelkę. Leciał fajny, skoczny kawałek, mnie rozpierała energia i miałam ochotę szaleć i niczym się nie przejmować. Dziś mogłam. Świat przyjemnie wirował, byłam wśród swoich ludzi. Najlepszych z najlepszych. Gdzieś obok zawirowała Neala z Jimem i zawiesiłam na nich wzrok. Naprawdę pięknie wyglądali w tańcu. Naprawdę pięknie.
– Pewnie masz rasję. Gacie by im spadły, ale se śmiechu. Nie umiem tańszyć – odpowiedziałam po prostu wzruszając ramionami i opierając się o blat stołu. – Patsz na nich… – dodałam nie odrywając od nich wzroku. Z lekkim uśmiechem na twarzy, podziwem i dziwną tęsknotą odbijającymi się w moich oczach. Sama nie wiedziałam za czym.
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Dwóch takich mężów jak wy, można tylko szukać ze świecą. - odpowiedziałam mu niemal poważnym szeptem, rozciągając wargi w uśmiechu. Przez chwilę mierząc go spojrzeniem. Mogłam być ja winna, nie on. Mogłam poprosić, odrzucenia smak i tak znałam dobrze. Podniosłam się ruszając za nim, wysłuchując słów Liddy. - Wydaje mi się Liddy, że nic nie musisz udowadniać. - powiedziałam jej w końcu rozciągając usta. - Każdy widzi jak jest, nie? - zapytałam jej i zeskoczyłam bosymi stopami na trawę. Była pijana, ale odpowiedzieć mogła sobie sama. Jak się połamie, złożymy ją jakoś… chyba. Na pewno. Oby nie. Wyciągnęłam ręce do Jima. Jeszcze wstrząśnięta tym co zobaczyłam, cała czerwona na pewno, czasem uciekająca spojrzeniem, kanciasta w pierwszych krokach. Ale robiłam się mniej oporna z każdym ruchem i słowem.
- Zaskakująco odważna. - dorzuciłam zgadzając się, kiedy po obrocie znalazłam się znów obok, czując rumieńce na policzkach. Ciepło dłoni Jima mnie rozpraszało, muzyka obejmowała coraz mocniej. Świat wokół wirował poza stałym punktem w nim. Zaśmiałam się krótko, kiedy kazał mi się nie bać. Nie bałam się. Nie z nim. Pokręciłam głową w krótkim ruchu wykonując półobroty, jeden i drugi, na chwilę zawieszając się przy nim znów żeby zaśmiać się krótko. - Jeśli ją lubi, jakoś to przeżyje. - mruknęłam niezbyt teatralnie wywracając oczami, oddech mi przyśpieszał od szybkiego tempa. Nie opierałam się jak wcześniej, nie stawiałam, nawet nie podeptałam go tym razem, może zrobiłam się w tym lepsza. Może naprawdę czasem nie trzeba było na bakier i pod kontrolą. A pod tym drugim nie miałam już za wiele. Nie serce, które szaleńczo biło. Nawet się nie spostrzegłam w momencie, kiedy mój pion z poziomem zaczął sie zmieniać było już za późno na reakcję, pozostało mi tylko zaufać.
szaleństwo, sodoma i gomora, ciotka Matylda jakby nie żyła przewracałaby się w grobie:
1 - ale coś nam nie wyszło do końca, moja głowa uderzyła w trawę a spódnica sukienki pofrunęła w górę odkrywając nogi całkiem, kiedy pomknęły do góry.
2 - w sumie wyszło, nogi widać, ale ręka, zacisnęła się mocniej na ramieniu, a druga pomknęła w stronę szyi po zaczynam się zsuwać po nodze
3 - profesjonalizm, same 10 od jury, głowa na trawą, nogi na ziemią, chwyt pewny
Tęczówki odnalazły Jima. - Będziemy musieli zrobić jej pogadankę. Wiesz - powiedziałam łapiąc oddech - że jak złamie mu serce to się nią zajmiemy. - uzupełniłam, rozciągając wargi w rozbawieniu próbując udawać że wcale nic się nie wydarzyło. Zamknąć, mogłabym się zamknąć po prostu, ale nie umiałam. Taka już byłam.
- Zaskakująco odważna. - dorzuciłam zgadzając się, kiedy po obrocie znalazłam się znów obok, czując rumieńce na policzkach. Ciepło dłoni Jima mnie rozpraszało, muzyka obejmowała coraz mocniej. Świat wokół wirował poza stałym punktem w nim. Zaśmiałam się krótko, kiedy kazał mi się nie bać. Nie bałam się. Nie z nim. Pokręciłam głową w krótkim ruchu wykonując półobroty, jeden i drugi, na chwilę zawieszając się przy nim znów żeby zaśmiać się krótko. - Jeśli ją lubi, jakoś to przeżyje. - mruknęłam niezbyt teatralnie wywracając oczami, oddech mi przyśpieszał od szybkiego tempa. Nie opierałam się jak wcześniej, nie stawiałam, nawet nie podeptałam go tym razem, może zrobiłam się w tym lepsza. Może naprawdę czasem nie trzeba było na bakier i pod kontrolą. A pod tym drugim nie miałam już za wiele. Nie serce, które szaleńczo biło. Nawet się nie spostrzegłam w momencie, kiedy mój pion z poziomem zaczął sie zmieniać było już za późno na reakcję, pozostało mi tylko zaufać.
szaleństwo, sodoma i gomora, ciotka Matylda jakby nie żyła przewracałaby się w grobie:
1 - ale coś nam nie wyszło do końca, moja głowa uderzyła w trawę a spódnica sukienki pofrunęła w górę odkrywając nogi całkiem, kiedy pomknęły do góry.
2 - w sumie wyszło, nogi widać, ale ręka, zacisnęła się mocniej na ramieniu, a druga pomknęła w stronę szyi po zaczynam się zsuwać po nodze
3 - profesjonalizm, same 10 od jury, głowa na trawą, nogi na ziemią, chwyt pewny
Tęczówki odnalazły Jima. - Będziemy musieli zrobić jej pogadankę. Wiesz - powiedziałam łapiąc oddech - że jak złamie mu serce to się nią zajmiemy. - uzupełniłam, rozciągając wargi w rozbawieniu próbując udawać że wcale nic się nie wydarzyło. Zamknąć, mogłabym się zamknąć po prostu, ale nie umiałam. Taka już byłam.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Neala Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
— Nie wytrzymałbyś w dwoma takimi w domu — odpowiedział jej krnąbrnie, bez owijania w bawełnę. Rzucił wzrokiem wyzywająco na Liddy, kiedy Neala się do niej zwracała, błysnął uśmiechem w jej kierunku, jakby chciał ją zachęcić do podjęcia próby i udowodnienia, że mogła — że potrafiła — że się nie bała. A potem zatracał się już w tańcu, szybkim, skocznym, wymagającym dobrego tempa, ale choć serce biło mu w piersi szybko, a płytki oddech nie ratował sytuacji, nie zwalniał, chłodna noc nagle zrobiła się parna i gorąca. — Odważna — przytaknął jej; raz i dwa; patrzył na jej bose stopy widoczne pod unoszącą się spódnicą. — I gorąca — wyznał z najszczerszym uznaniem, bo choć nie widział początku, nie widział jak się do niego dobrała, jak zatopiła w Marcelu usta, wystarczyło krótkie spojrzenie by i jemu usta wykrzywiły się w uśmiechu, by i jemu zrobiło się cieplej. —Czy to zaskakujące? Nie — Bo dziś, bo po pył, po alkoholu wszystko było możliwe; wszytko było a wyciągnięcie ręki. — Dziś wszystko jest możliwe— zaczął i obrócił się jeszcze. — Brała co chciała.
A potem spłynęła w dół łatwo, prosto na jego nogę, przytrzymał ją i uśmiechnął się szeroko, jak dziecko, któremu coś w końcu się udało. Znalazła w nim oparcie, łapiąc go za szyję, złapał ją też za jedną nogą i od własnej się odepchnął unosząc ich oboje z powrotem do pionu. Na chwilę tylko serce zgubiło rytm, patrzył na nią w krótkotrwałym, euforycznym szczęściu; przepełniony dźwiękami muzyki. Zawiesił wzrok na jej oczach.
— A zajmiemy? — spytał cicho, unosząc brwi.
A potem spłynęła w dół łatwo, prosto na jego nogę, przytrzymał ją i uśmiechnął się szeroko, jak dziecko, któremu coś w końcu się udało. Znalazła w nim oparcie, łapiąc go za szyję, złapał ją też za jedną nogą i od własnej się odepchnął unosząc ich oboje z powrotem do pionu. Na chwilę tylko serce zgubiło rytm, patrzył na nią w krótkotrwałym, euforycznym szczęściu; przepełniony dźwiękami muzyki. Zawiesił wzrok na jej oczach.
— A zajmiemy? — spytał cicho, unosząc brwi.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Masz rację. - potwierdziłam. - Wytrzymałabym i z trzema. - odcięłam się z rozbawieniem ruszając do ogrodu wyrzucając od siebie słowa do Lidki. Nie powinna się nimi przejmować. Jak nie chciała tańczyć, to nie musiała i nie musiała i nie musiała też nic nikomu udowadniać. Chociaż, sama nie bywałam lepsza. Gorsza tylko w tańcu poszukując ucieczki od zawstydzenia, choć wcale go nie było tutaj, kiedy rozmawialiśmy dalej o tym, co widział każdy z nas. Na sekundę, może dwie zgubiłam rytm. - G-gorąca?! - wymsknęło się piskliwszym głosem niż chciałam Na Merlina, nie mówiło się takich rzeczy. Chyba w sensie że to było w dobrym znaczeniu nie? Chyba tak. Zerknęłam na Marię, ale nie miałam czasu choćby jej poszukać wzrokiem wykonując kolejny obrót w rytm melodii i ruchów Jamesa zwabiona kolejnymi słowami. Nie zaskoczyła go? Moją twarz przecięła zmarszczka. Spojrzenie złagodniało na kolejne słowa, odsunęłam się na wyciągnięcie ręki, jak prowadził, jak chciał. Nie było. Wiedziałam to dobrze. Wargi uniosły się, ale niewiele było w tym uśmiechu radości. - Nie zawsze tak się da. - powiedziałam zanim obróciłam się wokół własnej osi, przechylając się w tył zaskoczona, czując jak serce wyrywa mi się z piersi - z emocji, ekscytacji, strachu? Może ze wszystkiego jednocześnie w akcie nagłego przestrachu ręką zaczepiając się o jego szyję. Oddychając ciężko, łapiąc uśmiech i spojrzenie które na mnie spłynęło. Przez chwilę patrząc, by zaraz uciec spojrzeniem, zawstydzona czując rękę na własnej nodze. Chciałam jej - atencji i uwagi, dotyku widocznie też, ale nie powinnam, nie mogłam. Przemknęłam spojrzeniem dookoła, po prostu mów - to najlepsza droga. Więc mówiłam, wracając do niego. Jego twarzy, jego oczu, które patrzyły na mnie. - Oczywiście. - potwierdziłam unosząc brwi. - Najpierw nią, a potem nim. - uniosłam wargi w lekko nerwowym uśmiechu. Co ja za głupoty gadałam właściwie? Nie byłam pewna do końca.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Podobał jej się taki. Trochę roztargniony, ale uśmiechnięty, bo wreszcie wydawało się, jakby nie nosił w sobie aż tak dużo bólu i gniewu, jak wcześniej. Ciepła łuna ogniska nadawała jego rysom jeszcze więcej z bajkowości, jakby nie należał do tego świata, jakby pochodził z daleka, z miejsca, gdzie wszyscy są szczęśliwi i — albo może dlatego, że — robią co chcą. I ta myśl przewodziła dzisiaj jej działaniom, chaotycznym, ale szczerym, bo każde jedno miało za sobą jakieś wytłumaczenie, choć często nie zamykało się ono w słowach, a w gestach, momentach, odczuciach zmysłów. Teraz na przykład, w szczelności jego ramion, czuła się najbardziej pewnie, a za tym szła pewność w gestach. Westchnęła, nie mogąc powstrzymać ciepła, które kotłowało się w niej, ale zamiast osłabiać się, rozbuchało jeszcze mocniej i pełniej, z każdym muśnięciem warg, każdym ruchem językiem. Czuła, że i jemu to się podobało — czuła, jak materiał sukienki lepi się do jego koszuli, zapewne pozostawiając po sobie i pozostałości po winie, ale to nic, to nic przecież. Bo świat wokół nie istniał, usilnie starała się wygłuszać odbiór całego otoczenia. Dłonie zsunęły się w dół, palce prześlizgnęły się po lepkiej skórze szyi, a ona sama uniosła się na kolana, nie przerywając pieszczot, za to starając się dorównać mu w pędzie czułości. Pierś w piersi, miała wrażenie, że jeżeli naprze na niego bardziej, to oboje stracą równowagę, ale chciała być bliżej, w jakimś niezrozumiałym przejawie budzącego się instynktu — zrobiła to i tak, carpe diem.
Gdy Marcel zniknął w domu z Eve, Maria opadła na narzutę, która wcześniej służyła im za okrycie, wzdychając ciężko. Jasne włosy rozlały się na ubrudzonym winem materiale, przylepiły się do niego gdzieniegdzie, ale nic już się nie liczyło. Zachichotała do siebie, inni zdawali się być zajęci sami sobą, ona zaś — potrzebując gdzieś wyrzucić szczęśliwą energię nagromadzoną w ciele — pomachała przez chwilę zgiętymi w kolanami nogami, pamiętając, o dziwo, o tym, aby po wszystkim opuścić odpowiednio sukienkę. Bo musiała zaraz wstać i zerknąć do koszyka z małą dziewczynką, dojrzeć, czy wszystko z nią było w porządku.
— Widzisz, Djilio — wypowiadała imię małej powoli i przeciągle, próbując w dalszym ciągu odnaleźć odpowiedni akcent. A przynajmniej taki, któremu najbliżej było do tego Jima i Eve. — Jaka ciocia Marysia jest odważna? Odważna... Rzadko kiedy ktoś tak o mnie myśli... — szeptała do dziecka, ale właściwie czy nie zwracała się teraz do siebie samej? — Ty będziesz ode mnie silniejsza, mała. Bo twoja siła, ta prawdziwa, będzie płynąć z serduszka. Tata, mama, wujkowie i ciotki, wszyscy o to zadbamy.
Gdy Marcel zniknął w domu z Eve, Maria opadła na narzutę, która wcześniej służyła im za okrycie, wzdychając ciężko. Jasne włosy rozlały się na ubrudzonym winem materiale, przylepiły się do niego gdzieniegdzie, ale nic już się nie liczyło. Zachichotała do siebie, inni zdawali się być zajęci sami sobą, ona zaś — potrzebując gdzieś wyrzucić szczęśliwą energię nagromadzoną w ciele — pomachała przez chwilę zgiętymi w kolanami nogami, pamiętając, o dziwo, o tym, aby po wszystkim opuścić odpowiednio sukienkę. Bo musiała zaraz wstać i zerknąć do koszyka z małą dziewczynką, dojrzeć, czy wszystko z nią było w porządku.
— Widzisz, Djilio — wypowiadała imię małej powoli i przeciągle, próbując w dalszym ciągu odnaleźć odpowiedni akcent. A przynajmniej taki, któremu najbliżej było do tego Jima i Eve. — Jaka ciocia Marysia jest odważna? Odważna... Rzadko kiedy ktoś tak o mnie myśli... — szeptała do dziecka, ale właściwie czy nie zwracała się teraz do siebie samej? — Ty będziesz ode mnie silniejsza, mała. Bo twoja siła, ta prawdziwa, będzie płynąć z serduszka. Tata, mama, wujkowie i ciotki, wszyscy o to zadbamy.
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zerknęła na niego, kiedy padły przeprosiny, ale nie zareagowała w żaden sposób. Po tym, co powiedział i jak się zachowywał, nie wierzyła w szczerość tego jednego słowa. Rzucone na odczepnego, niczemu jej nie służyło.
Nie dbała czy zadał to pytanie łagodnie, czy brutalnie chciał prawdy, bo pewnych rzeczy nie należało wyciągać, gdy nie było się gotowym na szczerość lub pomoc, by brzydkie wspomnienia zastąpić tymi lepszymi. Nie poczuła jednak żalu do niego, sama nauczyła się tego niedawno, zrozumiała o kilka razy za późno. Uczyła się na Jamesie, próbując go zrozumieć i zostawiając z brzydkimi ranami na duszy, bo nie wiedziała, co z tym dalej zrobić. Dziś Marcel zrobił jej to samo, ale wiedziała już, że teraz trzeba tylko zacisnąć zęby i zapomnieć, by wychodząc do ogrodu wymusić uśmiech, który zamaskuje emocje. To wszystko później przejdzie i tak.
- Moja czy nie moja, jakie to ma znaczenie? – spytała prawie szeptem. Nic to nie zmieniało, nic nie wnosiło do tego, co czuła.- Kogo miałabym za to obwinić? – miał na to pomysł, kto był winny, skoro nie ona?
Przekrzywiła nieco mocniej głowę, przyglądając mu się z uwagą, inną niż ta, którą poświęcała mu jeszcze przed chwilą.- Spokoju, ale nie zapomnienia.- odparła, poprawiając go we wnioskach do których musiał dojść dziś albo dużo wcześniej. Nie miała pewności czy sam, bo zdawał się mówić o nich dwóch. Samotność była ucieczką, a nie wyborem, nie lepszym rozwiązaniem. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem, chociaż czuła w tym więcej smutku, niż czegokolwiek innego.
Skinęła delikatnie głową, gdy przyznał, że mu przykro. To jakoś pocieszało, podnosiło trochę na duchu, ale czy tak bardzo, jak wcześniej potrzebowała? Chyba nie.
- Nie wiem czy dało się inaczej.- nigdy nie dowie się czy mogło być inaczej lub lepiej. Było, jak było i stało się to już przeszłością, którą powoli zakopywała za sobą. Przez miesiąc dźwignęła się z tamtego stanu, znalazła w tym miejscu w którym była obecnie i funkcjonowała. Czasami z uśmiechem, czasami z dystansem, nieobecna myślami lub spojrzeniem, gdy nad czymś dumała. Wiedziała jednak, że jest lepiej, bardziej tak, jak powinno być. Czuła się lepiej.
- Nie są sekretami, ale nie umiem jeszcze o nich rozmawiać, nie tak, jak chciałabym mówić.- zdradziła, odsłaniając przed nim i tak więcej, niż chyba powinna.- Kiedyś mu powiem.- zapewniła, bo tylko tak unikną identycznych błędów.
Spoglądała na Sallowa przez chwilę w ciszy, wahając się i zastanawiając nad pewną kwestią. Dźwignęła się z kanapy i skróciła dystans między nimi, siadając tuż przy nim. Klepnęła go w łydkę nogi, którą podciągnął na siedzisko, a która tworzyła naturalny dystans między nimi. Poprawiła sukienkę, siadając po turecku i poprawiając materiał tak, aby zasłonił nogi. Zanim zdążył jej uciec, zamknęła palce na jego dłoniach, delikatnie pociągając, aby swobodnie ułożył je na swoich nogach i przechylił się w jej stronę. Trzymała nieustępliwie tak, jak on ją w ogrodzie.- Nie odtrącam cię, nie dziś, jasne? - podjęła jeszcze raz, spokojniej i łagodniej.- Potrzebuję cię w swoim życiu, Marcelo. Takiego, jak na trawie... chłopaka przy którym mówienie o czymkolwiek w danej chwili ważnym jest banalnie proste. Mówienie i słuchanie rad, obojętnie, najlepszych czy takich z którymi miałabym się nie zgodzić. - splotła ostrożnie palce ich dłoni.- Jesteś moją rodziną i chcę się rodziną otaczać. Nie tylko dla Djilii, ale też dla samej siebie. Chcę dać ci to samo, gdy sam mi na to pozwolisz.- posłała mu lekki uśmiech, kojący w pewien sposób.- Nie wyrządziłeś mi krzywy, a siniaki o których mówiłam... to był żart. Nie jestem delikatna, noszę na ciele zbyt dużo blizn, by bać się siniaków. Poza tym nawet gdybyś się do takich przyczynił to co z tego? To mnie nie krzywdzi, nie sprawia, że widzę w tobie oprawcę. Wydurnialiśmy się i tyle.- wzruszyła ramionami, patrząc na niego znów ciepło i łagodnie. Bez cienia obawy czy czegokolwiek, co mogło wskazać na dyskomfort.- Może tylko trochę mnie zaskoczyłeś, kiedy zgiąłeś nogi, a ja zjechałam ci na biodra, bo tego akurat nie spodziewałam się w tamtej chwili, ale to nic.- dodała lekkim tonem.- Nie będę tego rozpamiętywać, jako potworności, bo nic takiego się nie stało.- puściła jedną jego dłoń, by swoją oprzeć dość swobodnie na jego udzie.
Nie dbała czy zadał to pytanie łagodnie, czy brutalnie chciał prawdy, bo pewnych rzeczy nie należało wyciągać, gdy nie było się gotowym na szczerość lub pomoc, by brzydkie wspomnienia zastąpić tymi lepszymi. Nie poczuła jednak żalu do niego, sama nauczyła się tego niedawno, zrozumiała o kilka razy za późno. Uczyła się na Jamesie, próbując go zrozumieć i zostawiając z brzydkimi ranami na duszy, bo nie wiedziała, co z tym dalej zrobić. Dziś Marcel zrobił jej to samo, ale wiedziała już, że teraz trzeba tylko zacisnąć zęby i zapomnieć, by wychodząc do ogrodu wymusić uśmiech, który zamaskuje emocje. To wszystko później przejdzie i tak.
- Moja czy nie moja, jakie to ma znaczenie? – spytała prawie szeptem. Nic to nie zmieniało, nic nie wnosiło do tego, co czuła.- Kogo miałabym za to obwinić? – miał na to pomysł, kto był winny, skoro nie ona?
Przekrzywiła nieco mocniej głowę, przyglądając mu się z uwagą, inną niż ta, którą poświęcała mu jeszcze przed chwilą.- Spokoju, ale nie zapomnienia.- odparła, poprawiając go we wnioskach do których musiał dojść dziś albo dużo wcześniej. Nie miała pewności czy sam, bo zdawał się mówić o nich dwóch. Samotność była ucieczką, a nie wyborem, nie lepszym rozwiązaniem. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem, chociaż czuła w tym więcej smutku, niż czegokolwiek innego.
Skinęła delikatnie głową, gdy przyznał, że mu przykro. To jakoś pocieszało, podnosiło trochę na duchu, ale czy tak bardzo, jak wcześniej potrzebowała? Chyba nie.
- Nie wiem czy dało się inaczej.- nigdy nie dowie się czy mogło być inaczej lub lepiej. Było, jak było i stało się to już przeszłością, którą powoli zakopywała za sobą. Przez miesiąc dźwignęła się z tamtego stanu, znalazła w tym miejscu w którym była obecnie i funkcjonowała. Czasami z uśmiechem, czasami z dystansem, nieobecna myślami lub spojrzeniem, gdy nad czymś dumała. Wiedziała jednak, że jest lepiej, bardziej tak, jak powinno być. Czuła się lepiej.
- Nie są sekretami, ale nie umiem jeszcze o nich rozmawiać, nie tak, jak chciałabym mówić.- zdradziła, odsłaniając przed nim i tak więcej, niż chyba powinna.- Kiedyś mu powiem.- zapewniła, bo tylko tak unikną identycznych błędów.
Spoglądała na Sallowa przez chwilę w ciszy, wahając się i zastanawiając nad pewną kwestią. Dźwignęła się z kanapy i skróciła dystans między nimi, siadając tuż przy nim. Klepnęła go w łydkę nogi, którą podciągnął na siedzisko, a która tworzyła naturalny dystans między nimi. Poprawiła sukienkę, siadając po turecku i poprawiając materiał tak, aby zasłonił nogi. Zanim zdążył jej uciec, zamknęła palce na jego dłoniach, delikatnie pociągając, aby swobodnie ułożył je na swoich nogach i przechylił się w jej stronę. Trzymała nieustępliwie tak, jak on ją w ogrodzie.- Nie odtrącam cię, nie dziś, jasne? - podjęła jeszcze raz, spokojniej i łagodniej.- Potrzebuję cię w swoim życiu, Marcelo. Takiego, jak na trawie... chłopaka przy którym mówienie o czymkolwiek w danej chwili ważnym jest banalnie proste. Mówienie i słuchanie rad, obojętnie, najlepszych czy takich z którymi miałabym się nie zgodzić. - splotła ostrożnie palce ich dłoni.- Jesteś moją rodziną i chcę się rodziną otaczać. Nie tylko dla Djilii, ale też dla samej siebie. Chcę dać ci to samo, gdy sam mi na to pozwolisz.- posłała mu lekki uśmiech, kojący w pewien sposób.- Nie wyrządziłeś mi krzywy, a siniaki o których mówiłam... to był żart. Nie jestem delikatna, noszę na ciele zbyt dużo blizn, by bać się siniaków. Poza tym nawet gdybyś się do takich przyczynił to co z tego? To mnie nie krzywdzi, nie sprawia, że widzę w tobie oprawcę. Wydurnialiśmy się i tyle.- wzruszyła ramionami, patrząc na niego znów ciepło i łagodnie. Bez cienia obawy czy czegokolwiek, co mogło wskazać na dyskomfort.- Może tylko trochę mnie zaskoczyłeś, kiedy zgiąłeś nogi, a ja zjechałam ci na biodra, bo tego akurat nie spodziewałam się w tamtej chwili, ale to nic.- dodała lekkim tonem.- Nie będę tego rozpamiętywać, jako potworności, bo nic takiego się nie stało.- puściła jedną jego dłoń, by swoją oprzeć dość swobodnie na jego udzie.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Uniosłem nieco wyżej brwi widząc koszulę kolegi. -Tyle zmarnować?- zezłościłem się na niby, bo przecież nie naprawdę, choć grymas na twarzy widniał zaledwie przez ułamek sekundy.
-Eee- mruknąłem pod nosem odwracając nieco zdezorientowany wzrok. Rozłożyłem ręce, po czym nie wiedząc co z nimi zrobić po prostu chwyciłem w dłoń butelkę. -Twoje zdrowie, żeby te ciężkie rany szybko się zagoiły. Widzę, że Neala przywitała cię jak prawdziwego bohatera i słusznie!- wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu i wciąż nieco zawstydzony rozejrzałem się po ogrodzie. Mogłem domyślać się, że nasz niewinny spacer wywoła podobne domysły, ale przecież nie wydarzyło się tam nic, kompletnie nic. No może poza tym, że Lidka za każdym razem przed podaniem mi mocarza wypijała znacznie więcej niż umowny łyk. Tłumaczenia byłyby jeszcze gorsze, więc nieumiejętnie zbyłem temat. -Będzie, aż tak źle?- spytałem, choć nie miałem pewności, czy Jim w ogóle to usłyszał.
-Co jest- mruknąłem czując jak ktoś wyrywa mi wino z dłoni. Oderwawszy wzrok od dwójki tańcujących przyjaciół przeniosłem go na Liddy. Nie spodziewałem się, że dotrze do mnie równie szybko, właściwie to byłem przekonany, iż zignoruje moje zaproszenie i do skutku będzie szukać miotły.
-Dobre, dobre- zgodziłem się z dziewczyną. Widząc jak ponownie smakuje trunku zacisnąłem na nim dłoń i uniosłem ku górze przechylając butelkę tak, aby przypadkiem nic się nie wylało. -Przepraszam bardzo, zasady takie jak na spacerze, które właściwie sama wymyśliłaś, już nie obowiązują- zacisnąłem usta w wąską linię wiedząc, że choćby wspięła się na palce to nie miała szans sięgnąć do szkła. -Jeden łyk ty, drugi łyk ja- zaśmiałem się i w końcu sam ponownie upiłem wina. -I tak, tak myślę. Właściwie to jestem tego pewien- nie miałem pojęcia, że wręcz nienawidziła tańczyć, choć komentarz Jima wprost mi to zasugerował. Mi po pijaku się zdarzało, po różnych używkach też, choć z pewnością nie było to coś co szczególnie chciałbym widzieć z boku, a przede wszystkim o tym pamiętać.
-Ja też nie- wzruszyłem ramionami, a następnie odstawiłem butelkę na drewniany blat. -I co z tego- zerknąłem na nią z ukosa i uśmiechnąłem się lekko pod nosem widząc jak wpatruje się w tańczącą dwójkę. -Wiesz jaki jest tego plus? Jak wyszalejesz się na parkiecie, to będziesz mogła wypić więcej wina. Szkoda, żeby się zmarnowało, prawda?- uniosłem pytająco brew, po czym po chwili zawahania wyciągnąłem w jej kierunku dłoń. Nie byłem wstawiony, alkohol ledwie przyjemnie szumiał w głowie i może dlatego tyle kosztował mnie ten krok. Oczywiście, że chciałem z nią zatańczyć; nawet jeśli mieliśmy po pierwszym obrocie wylądować na trawie, to i tak było to tego warte. Zabawa niosła radość, a to właśnie ona była nam po tym wszystkim najbardziej potrzebna. Może nawet bardzo niżeli stojące nieopodal wino.
No dawaj Liddy zrób coś, bo zaraz będę musiał winą za czerwone policzki obarczyć wypity alkohol.
-Eee- mruknąłem pod nosem odwracając nieco zdezorientowany wzrok. Rozłożyłem ręce, po czym nie wiedząc co z nimi zrobić po prostu chwyciłem w dłoń butelkę. -Twoje zdrowie, żeby te ciężkie rany szybko się zagoiły. Widzę, że Neala przywitała cię jak prawdziwego bohatera i słusznie!- wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu i wciąż nieco zawstydzony rozejrzałem się po ogrodzie. Mogłem domyślać się, że nasz niewinny spacer wywoła podobne domysły, ale przecież nie wydarzyło się tam nic, kompletnie nic. No może poza tym, że Lidka za każdym razem przed podaniem mi mocarza wypijała znacznie więcej niż umowny łyk. Tłumaczenia byłyby jeszcze gorsze, więc nieumiejętnie zbyłem temat. -Będzie, aż tak źle?- spytałem, choć nie miałem pewności, czy Jim w ogóle to usłyszał.
-Co jest- mruknąłem czując jak ktoś wyrywa mi wino z dłoni. Oderwawszy wzrok od dwójki tańcujących przyjaciół przeniosłem go na Liddy. Nie spodziewałem się, że dotrze do mnie równie szybko, właściwie to byłem przekonany, iż zignoruje moje zaproszenie i do skutku będzie szukać miotły.
-Dobre, dobre- zgodziłem się z dziewczyną. Widząc jak ponownie smakuje trunku zacisnąłem na nim dłoń i uniosłem ku górze przechylając butelkę tak, aby przypadkiem nic się nie wylało. -Przepraszam bardzo, zasady takie jak na spacerze, które właściwie sama wymyśliłaś, już nie obowiązują- zacisnąłem usta w wąską linię wiedząc, że choćby wspięła się na palce to nie miała szans sięgnąć do szkła. -Jeden łyk ty, drugi łyk ja- zaśmiałem się i w końcu sam ponownie upiłem wina. -I tak, tak myślę. Właściwie to jestem tego pewien- nie miałem pojęcia, że wręcz nienawidziła tańczyć, choć komentarz Jima wprost mi to zasugerował. Mi po pijaku się zdarzało, po różnych używkach też, choć z pewnością nie było to coś co szczególnie chciałbym widzieć z boku, a przede wszystkim o tym pamiętać.
-Ja też nie- wzruszyłem ramionami, a następnie odstawiłem butelkę na drewniany blat. -I co z tego- zerknąłem na nią z ukosa i uśmiechnąłem się lekko pod nosem widząc jak wpatruje się w tańczącą dwójkę. -Wiesz jaki jest tego plus? Jak wyszalejesz się na parkiecie, to będziesz mogła wypić więcej wina. Szkoda, żeby się zmarnowało, prawda?- uniosłem pytająco brew, po czym po chwili zawahania wyciągnąłem w jej kierunku dłoń. Nie byłem wstawiony, alkohol ledwie przyjemnie szumiał w głowie i może dlatego tyle kosztował mnie ten krok. Oczywiście, że chciałem z nią zatańczyć; nawet jeśli mieliśmy po pierwszym obrocie wylądować na trawie, to i tak było to tego warte. Zabawa niosła radość, a to właśnie ona była nam po tym wszystkim najbardziej potrzebna. Może nawet bardzo niżeli stojące nieopodal wino.
No dawaj Liddy zrób coś, bo zaraz będę musiał winą za czerwone policzki obarczyć wypity alkohol.
Jedną z bolączek współczesnego świata jest to, że nikt nie wie
kim tak naprawdę jest
kim tak naprawdę jest
— Pij, nie pieprz! — zawołał do niego w odpowiedzi. — Zaraz ktoś mnie opatrzy, o ile się nie wykrwawię na parkiecie! — Wyszczerzył się i uniósł brew. — To prawda, że Kerrie zna się na pierwszej pomocy? — spytał Freddiego i wrócił spojrzeniem do Neali. Prychnął wyraźnie, niedowierzając jej słowom.
— Nie wytrzymałabyś nawet z jednym. Przynajmniej z Marcelem nie — zapowiedział tonem znawcy, jakby to było oczywiste — nie wiedziała tego? Zgubiła rytm, zaśmiał się widząc jej reakcję, słysząc piskliwy głos, ale on go trzymał, więc obrócił się i wolną dłonią objął ją w przelocie w talii i obrócił razem z nią, potem puścił, gdy wpadli ponownie w tempo. Wymachiwał skocznie nogami, kręcił biodrami, zachęcając ją do tego samego.— Aha — potwierdził po czasie; była gorąca, przyznał to z większym rozbawieniem niż ona przyjęła. To, co zrobiła Maria mu zaimponowało, nie przyglądał się reakcji Marcela, ale myślał, że nie pozostał na to obojętny. — To było żywe, intensywne, namiętne — powiedział z pasją, jakby próbował ją przekonać do swoich racji. Mówiąc to nie patrzył jednak na Marię, nie spoglądał w jej kierunku, nie była powodem żartów ani kpin — trochę Marcelowi tego zazdrościł. Odkleił dłoń od jej biodra — ręka musiała się przesunąć wyżej wraz z materiałem, kiedy ją prostował, była od niego niższa. Ze swojej pozycji nie mógł wiedzieć, czy wyglądało to widowiskowo, ale czuł się doskonale — chwilową pauzę wykorzystał na oddech. Popatrzył jej w oczy, a potem na usta. Była zmęczona? Nie? On czuł jak krew w nim wrze. — Nią? A jak mamy się nią zająć? Oni nie mogą zająć się sobą? — spytał jeszcze w pośpiechu. Westchnął i odsunął się od niej, — jej sukienka lepiła się do jego spodni, a góra do koszuli. Wypuścił ją z uścisku, by złapać znów jej dłoń i wrócić do tańca. Okręcił ją, okresie siebie, pozwalając jej przesunąć dłonią po jego boku i plecach, po czym przeciągnął ją po żebrach, pod pachę, przekroczył z przodu szeroko i pociągnął w tył, tak, że praktyczni bezwładnie musiała polecieć w tył w typowej dla rock and rolla figurze.
1. Zbyt szybko ją pociągnął, przydepnął sukienkę, złapał ją w ostatniej chwili, kiedy Neala zdążyła już po królewsku usiąść przed nim, ale nie dał rady wykorzystać jej pędu do tego by ją z powrotem odepchnąć i postawić do pionu.
2. Pociągnął ją jak zawodowiec, szybko i zręcznie wsuwając ramiona pod jej pachy i asekurując jej kontrolowany upadek, po chwili podnosząc ją z powrotem do przodu i łapiąc za dłoń.
3. Złapał Nealę, ale stracił równowagę i oboje polecieli w tył. James na pośladki, Neala plecami na Jamesa.
— Nie wytrzymałabyś nawet z jednym. Przynajmniej z Marcelem nie — zapowiedział tonem znawcy, jakby to było oczywiste — nie wiedziała tego? Zgubiła rytm, zaśmiał się widząc jej reakcję, słysząc piskliwy głos, ale on go trzymał, więc obrócił się i wolną dłonią objął ją w przelocie w talii i obrócił razem z nią, potem puścił, gdy wpadli ponownie w tempo. Wymachiwał skocznie nogami, kręcił biodrami, zachęcając ją do tego samego.— Aha — potwierdził po czasie; była gorąca, przyznał to z większym rozbawieniem niż ona przyjęła. To, co zrobiła Maria mu zaimponowało, nie przyglądał się reakcji Marcela, ale myślał, że nie pozostał na to obojętny. — To było żywe, intensywne, namiętne — powiedział z pasją, jakby próbował ją przekonać do swoich racji. Mówiąc to nie patrzył jednak na Marię, nie spoglądał w jej kierunku, nie była powodem żartów ani kpin — trochę Marcelowi tego zazdrościł. Odkleił dłoń od jej biodra — ręka musiała się przesunąć wyżej wraz z materiałem, kiedy ją prostował, była od niego niższa. Ze swojej pozycji nie mógł wiedzieć, czy wyglądało to widowiskowo, ale czuł się doskonale — chwilową pauzę wykorzystał na oddech. Popatrzył jej w oczy, a potem na usta. Była zmęczona? Nie? On czuł jak krew w nim wrze. — Nią? A jak mamy się nią zająć? Oni nie mogą zająć się sobą? — spytał jeszcze w pośpiechu. Westchnął i odsunął się od niej, — jej sukienka lepiła się do jego spodni, a góra do koszuli. Wypuścił ją z uścisku, by złapać znów jej dłoń i wrócić do tańca. Okręcił ją, okresie siebie, pozwalając jej przesunąć dłonią po jego boku i plecach, po czym przeciągnął ją po żebrach, pod pachę, przekroczył z przodu szeroko i pociągnął w tył, tak, że praktyczni bezwładnie musiała polecieć w tył w typowej dla rock and rolla figurze.
1. Zbyt szybko ją pociągnął, przydepnął sukienkę, złapał ją w ostatniej chwili, kiedy Neala zdążyła już po królewsku usiąść przed nim, ale nie dał rady wykorzystać jej pędu do tego by ją z powrotem odepchnąć i postawić do pionu.
2. Pociągnął ją jak zawodowiec, szybko i zręcznie wsuwając ramiona pod jej pachy i asekurując jej kontrolowany upadek, po chwili podnosząc ją z powrotem do przodu i łapiąc za dłoń.
3. Złapał Nealę, ale stracił równowagę i oboje polecieli w tył. James na pośladki, Neala plecami na Jamesa.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Przywitałam? Jak prawdziwego bohatera? Poczułam mimowolną czerwień - o czym ten Fred gadał w ogóle. Spojrzałam na niego bez zrozumienia, wychodząc nim odpowiedziałam cokolwiek. Dalej nie było lepiej, opatrzy? Zerknęłam na Jima, ale ran nie widziałam. Na ogrodzie wcale też nie. Czułam, że palą mnie policzki, ale lecącą muzyka była pozornym wybawieniem. Bo choć mogłam tańczyć - i właściwie to robiłam, podskakując i wirując w rytmie piosenki, to jednocześnie musiałam gadać. I to właśnie o tym, bo nasunęło się zaraz. Może chociaż wysiłek maskował trochę tą cegłę, którą miałam na twarzy. - Było... - publiczne chciałam przypomnieć mu jeszcze, ale zostawiłam to dla siebie. Może jej zazdrościłam? Że miała kogoś, po kogo mogła sięgnąć. Znaczy, nadal to za takie - każde jak padło - uważałam. To nie tak, że nie było takie jak mówił. Było pewnie, może, chyba, nie widziałam wiele tak naprawdę - przeczytałam więcej. Ale wiedziałam, że to intymne było. Pocałunki i dotyk, to wszystko. Mimowolnie zagryzłam wargę. Zostaw to, zostaw. Skupiłam się na krokach, nadążenie za Jimem już bez gadania nie było najłatwiejsze - tańczył lepiej ode mnie. Rock and rolla z pewnością dłużej. Ale jego ramiona były znajome, choć dzisiaj wydawały się pewniejsze. Zawisłam na chwilę, łapiąc powietrze. Nie odejmując wzroku od jego oczu, byłam zachwycona i zrozpaczona jednocześnie. Wywróciłam oczami, bo James zgubił wątek. A potem zaśmiałam się krótko, na chwilę spoglądając do góry nogami za siebie. - Na razie mogą. - zgodziłam się więc zerkając na niego z rozbawieniem, podciągając do pionu. Na razie byłam zajęta czymś innym a mówienie chyba nie było dla mnie bezpieczne, musiałam opanować jakoś własną czerwień bo chyba bardziej niż sukienka do koszuli Jima pasowała moja twarz. I Marcel i Marysia musieli poczekać. Albo zajmować się sobą - choć to chyba trudne było, bo zniknął gdzieś z Eve. Nieważne, podałam Jimowi rękę. Zawirowałam, przesuwając palcami po jego boku kiedy sam to zrobił. Prowadził i nie przeszkadzało mi to, poddawałam się, próbując odczytać co planuje. Pomknęłam w tył, pewna, że mnie złapie ale…
…czerwona sukienka szarpnęła, a wraz z kolejnym mrugnięciem siedziałam już na ziemi odrobinę zaskoczona, łapiąc oddech. Odchyliłam się do tyłu wykręcając plecy, spoglądając na niego.
- Wszystko zgodnie z planem? - zapytałam z rozbawieniem, krzyżując nogi i obracając się w jego stronę, wyciągając ręce. - Myślisz, że jak umiem upadać, to latać też umiem? - zmrużyłam oczy, zajęta nie zauważając nawet kolana na wolności.
…czerwona sukienka szarpnęła, a wraz z kolejnym mrugnięciem siedziałam już na ziemi odrobinę zaskoczona, łapiąc oddech. Odchyliłam się do tyłu wykręcając plecy, spoglądając na niego.
- Wszystko zgodnie z planem? - zapytałam z rozbawieniem, krzyżując nogi i obracając się w jego stronę, wyciągając ręce. - Myślisz, że jak umiem upadać, to latać też umiem? - zmrużyłam oczy, zajęta nie zauważając nawet kolana na wolności.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Hej! – zawołałam oburzona, kiedy Freddy bezceremonialnie zabrał mi butelkę dosłownie spod ust. Zmarszczyłam groźnie brwi spoglądając to na trunek – obecnie zawieszony wysoko nade mną – to na Freda. Ech, wszystkim facetom wydawało się, że w związku z tymi dodatkowymi centymetrami mają nade mną jakąś przewagę i że jak wyciągną przedmiot wysoko nad głowę, to jest poza moim zasięgiem. W rzeczywistości tylko tak dziecinnie się odsłaniali, że aż żal było tego nie wykorzystać (Jim coś o tym wiedział). Nie byłam dziś jednak w bojowym nastroju, więc tylko dźgnęłam Freda palcem w brzuch tak z przekory, żeby mu trochę utrzeć nosa, ale nie spacyfikować.
- Niech ci bedzie – przystałam wspaniałomyślnie na ten jego wywód dotyczący zasad. Jeden łyk on, jeden ja. I wszystko byłoby w tym układzie ok… ale kiedy upił swój przydział, nie oddał mi trunku, tylko odłożył go na blat stołu. Niby w zasięgu mojej ręki, ale jednak mój zamroczony alkoholem umysł zanotował ten szczegół. I to mimo, że w międzyczasie przyglądałam się tańczącej z Jimem Neli i rozmawiałam z Fredem. Mówił, że też nie umie tańczyć. W sumie to jakoś mi było z tym miło, że… no, że przez chwilę nie czułam się w tym tak całkiem sama.
Przez chwilę…
A potem świat nagle zwolnił. Spojrzałam na jego wyciągniętą do mnie otwartą dłoń jak w spowolnionym tempie. W pierwszej chwili chyba do mnie nie docierało co oznaczał ten gest, a część mnie chciała po prostu złapać go za rękę, pociągnąć kumpla kawałek dalej i po prostu się powygłupiać, ale… w następnej chwili poczułam jak serce zaczyna mi się szaleńczo obijać o żebra, jak krew uderza mi do głowy i jak spinają mi się wszystkie mięśnie, a palce mocno zaciskają na blacie, o który się opierałam.
I dotarło do mnie, że Jim miał pieprzoną rację. Bałam się. Tak zwyczajnie i głupio się bałam. I nawet nie wiedziałam czego dokładnie i właściwie dlaczego. Ale z każdym kolejnym uderzeniem serca ten lęk we mnie wzrastał i wypierał tą pijaną, beztroską część mnie. Chyba trzeźwiałam. A przecież było już tak dobrze… tak dobrze…
Na domiar złego w tej chwili bałam się już nie tylko tego durnego tańca, ale też jego odmówienia. W głowie przewijały mi się urywki wspomnień, a ja czułam, że muszę coś szybko wymyślić, coś zrobić, cokolwiek… Czy minęła już cała wieczność od momentu, kiedy wyciągnął do mnie rękę, czy tylko sekunda?
- Ja… - wydusiłam z siebie nawet nie wiedząc co chcę powiedzieć. Nie drgnęłam przy tym, nawet nie potrafiłam spojrzeć Freddyemu w twarz. Bałam się zobaczyć to samo rozczarowanie, które jeszcze tak dobrze pamiętałam z twarzy Marcela. Szlag!
Chciałam przełknąć ślinę, ale kompletnie zaschło mi w ustach. Potrzebowałam się napić. Tak cholernie potrzebowałam… Och… no tak!
Zmarszczyłam lekko brwi, żeby zaraz unieść jedną z nich.
- Szy ty właśnie sugerujesz, że bez tańsa nie poradzę sobie z tą butelką…? – odpowiedziałam wyzywającym pytaniem w nagłym olśnieniu.
Nie, nie odmówiłam Fredowi tańca, ale też nie przyjęłam propozycji. Zrobiłam parszywy, tchórzliwy i żałosny unik. Doskonale o tym wiedziałam i nie byłam z tego dumna… ale przynajmniej mogłam sięgnąć po butelkę. Tylko że w tej samej chwili wydarzyło się jednak kilka rzeczy na raz: zobaczyłam jak nagle Nela w tańcu leci na tyłek, a ja tym zaaferowana zamiast chwycić trunek, chybiłam i trąciłam butelkę ręką.
Kości!
1 – butelka spada na ziemię i się rozbija. Papa, przepyszny trunku!
2 – butelka z się przewraca, a wino rozlewa po blacie
3 – butelka z brzdękiem chybocze się na stole, ale można ją jeszcze chwycić, ustabilizować i uratować
- Niech ci bedzie – przystałam wspaniałomyślnie na ten jego wywód dotyczący zasad. Jeden łyk on, jeden ja. I wszystko byłoby w tym układzie ok… ale kiedy upił swój przydział, nie oddał mi trunku, tylko odłożył go na blat stołu. Niby w zasięgu mojej ręki, ale jednak mój zamroczony alkoholem umysł zanotował ten szczegół. I to mimo, że w międzyczasie przyglądałam się tańczącej z Jimem Neli i rozmawiałam z Fredem. Mówił, że też nie umie tańczyć. W sumie to jakoś mi było z tym miło, że… no, że przez chwilę nie czułam się w tym tak całkiem sama.
Przez chwilę…
A potem świat nagle zwolnił. Spojrzałam na jego wyciągniętą do mnie otwartą dłoń jak w spowolnionym tempie. W pierwszej chwili chyba do mnie nie docierało co oznaczał ten gest, a część mnie chciała po prostu złapać go za rękę, pociągnąć kumpla kawałek dalej i po prostu się powygłupiać, ale… w następnej chwili poczułam jak serce zaczyna mi się szaleńczo obijać o żebra, jak krew uderza mi do głowy i jak spinają mi się wszystkie mięśnie, a palce mocno zaciskają na blacie, o który się opierałam.
I dotarło do mnie, że Jim miał pieprzoną rację. Bałam się. Tak zwyczajnie i głupio się bałam. I nawet nie wiedziałam czego dokładnie i właściwie dlaczego. Ale z każdym kolejnym uderzeniem serca ten lęk we mnie wzrastał i wypierał tą pijaną, beztroską część mnie. Chyba trzeźwiałam. A przecież było już tak dobrze… tak dobrze…
Na domiar złego w tej chwili bałam się już nie tylko tego durnego tańca, ale też jego odmówienia. W głowie przewijały mi się urywki wspomnień, a ja czułam, że muszę coś szybko wymyślić, coś zrobić, cokolwiek… Czy minęła już cała wieczność od momentu, kiedy wyciągnął do mnie rękę, czy tylko sekunda?
- Ja… - wydusiłam z siebie nawet nie wiedząc co chcę powiedzieć. Nie drgnęłam przy tym, nawet nie potrafiłam spojrzeć Freddyemu w twarz. Bałam się zobaczyć to samo rozczarowanie, które jeszcze tak dobrze pamiętałam z twarzy Marcela. Szlag!
Chciałam przełknąć ślinę, ale kompletnie zaschło mi w ustach. Potrzebowałam się napić. Tak cholernie potrzebowałam… Och… no tak!
Zmarszczyłam lekko brwi, żeby zaraz unieść jedną z nich.
- Szy ty właśnie sugerujesz, że bez tańsa nie poradzę sobie z tą butelką…? – odpowiedziałam wyzywającym pytaniem w nagłym olśnieniu.
Nie, nie odmówiłam Fredowi tańca, ale też nie przyjęłam propozycji. Zrobiłam parszywy, tchórzliwy i żałosny unik. Doskonale o tym wiedziałam i nie byłam z tego dumna… ale przynajmniej mogłam sięgnąć po butelkę. Tylko że w tej samej chwili wydarzyło się jednak kilka rzeczy na raz: zobaczyłam jak nagle Nela w tańcu leci na tyłek, a ja tym zaaferowana zamiast chwycić trunek, chybiłam i trąciłam butelkę ręką.
Kości!
1 – butelka spada na ziemię i się rozbija. Papa, przepyszny trunku!
2 – butelka z się przewraca, a wino rozlewa po blacie
3 – butelka z brzdękiem chybocze się na stole, ale można ją jeszcze chwycić, ustabilizować i uratować
OK, so now what?
we'll fight
Liddy Moore
Zawód : Fotografka i lotniczka w Oddziale Łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
You can count on me like:
1, 2, 3
I'll be there
1, 2, 3
I'll be there
OPCM : 7 +3
UROKI : 3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Liddy Moore' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Lekarstwo na całe zło i smutek kojarzyło jej się co najmniej wątpliwie, nie dopytywała jednak, przeczuwając jakoś pod skórą, że na bardziej dokładną odpowiedź liczyć nie będzie mogła - czy to chłopięca solidarność, czy może naprawdę nie było to nic groźnego? Nie no, ta ich wersja już się nie spinała; lekarstwo na klątwę to nie to samo co lekarstwo na całe zło i smutek, no chyba, że to kolejny przykład dziwacznej czarodziejskiej mowy. Westchnęła nieco głębiej, dekolt zakołysał jej się pod skromną, ale kobiecą sukienką, a potem posłała Freddy'emu cieplejszy uśmiech. Tym razem nie interesowny.
- Niby masz rację, ale więcej teraz dobrych ludzi na półwyspie niż w Warwick i tam dalej. Bo wiesz, uciekają tutaj. Bo tutaj są dobrzy lordowie, którzy nie chcą rządzić tak jak im kazano w Londynie - powiedziała może aż nazbyt mądrym tonem, bo przecież niewiele o tych sprawach wiedziała. Dopiero co się parę miesięcy temu przyzwyczajała do szlachty, która nie jest tylko w pałacu Buckingham i Izbie Lordów, ale wszędzie i naprawdę rości sobie prawa do tych samych ziem co ich mugolscy odpowiednicy. Nie żeby wiedziała co się teraz z tymi odpowiednikami działo. - No ale jeśli tak mówisz, wierzę ci. Wydajesz się... fajnym chłopakiem - przygryzła wargę, bo nie chciała brzmieć staro nazywając go "dobrym". Byli w tym samym wieku. Chyba.
Wychyliła się z namacalnym zaciekawieniem, gdy wspomniał o gulaszu; złote kosmyki wysunęły jej się przy tym z warkocza i opadły na piegowaty nos.
- Robisz gulasz z rybich podrobów? Podsmażałam je czasem, jak zostało ich dość, ale nigdy nie próbowałam z gulaszem. Może byłbyś chętny podzielić się przepisem? Moglibyśmy się wymienić albo... albo mogłabym upiec ci jakąś drożdżówkę - Oparła brodę na dłoni. Wydawało się, że rozmawiają już prawie normalnie, prawie przyjacielsko, prawie jakby nigdy nic się nie stało. - Barkę? Ale super! Przepłynęłabym się taką barką - dodała nieco ostrożniej, ale z nutą rozmarzenia, gryząc się w język zanim mogłaby dopytać czy mogliby się jeszcze raz spotkać. Ostatecznie zobaczyli się tu przez przypadek i mógł wcale tego nie chcieć.
Wzruszyła nieporadnie ramieniem, gdy dopytał o Warwick; nie była pewna, czy go przynajmniej nie urazi, gdy rozwlecze się dalej nad obawami, choć były one przecież szczere i życzliwe. No ale potem i tak go chyba jakimś sposobem obraziła. Nie miała pojęcia jak, chciała przecież przeprosić, ale nie bez powód zrobił się nagle taki nerwowy. Nie mówił już do niej normalnie, rzucał jej tylko jakieś dziwne spojrzenia, a przez większość czasu to w ogóle był myślami gdzie indziej. Szybko też wstał, jakby jej towarzystwo nagle zaczęło mu wadzić. A może od początku wadziło?
- Okej - wyszeptała nieco bardziej drżąco, też już na niego nie patrząc, zamiast tego nerwowo drapiąc skórki przy własnych paznokciach. Uśmiech przyszedł jej z trudem, nigdy nie umiała robić dobrej miny do złej gry. - Skoro tak mówisz...
Zmarkotniała jeszcze bardziej, gdy zobaczyła, że uciekając w pośpiechu zostawił niedopitą herbatę. Z tego wszystkiego nie od razu dotarło do niej co powiedział na końcu.
I że tego chciałem.
Coś podobnego.
Z westchnieniem nieświadomości zebrała się, żeby zebrać herbatę na jakąś tacę; ale wtedy w szybkę zastukał kruk, więc rzuciła się, by odebrać liścik. Czytała go dłuższą chwilę mimo, że był krótki, a potem przygryzła usta tak, że aż został jej ślad. Zanim pomyślała nogi poniosły ją na zewnątrz, w kierunku, z którego dobiegały najgłośniejsze śmiechy i odgłosy. Nie wiedziała, czy jakoś się przez nie przebije, ale stanęła w takim miejscu, żeby w miarę było ją słychać i patrząc na każdego tylko nie na Freddy'ego, wydukała:
- Emm, wiecie co, jednak nie będę mogła zostać. Mike powiedział, że mnie odbierze, będzie tu za jakieś dziesięć minut. Pożegnam się tylko i... no i będę musiała się zbierać. Ale zrobiłam herbatę. Eve? - Rozejrzała się za gospodynią; na pożegnaniu się z nią zależało jej w pierwszej kolejności. Zwłaszcza, że nie wiedziała jak szybko pędzi tu Michael i właściwie po co.
- Niby masz rację, ale więcej teraz dobrych ludzi na półwyspie niż w Warwick i tam dalej. Bo wiesz, uciekają tutaj. Bo tutaj są dobrzy lordowie, którzy nie chcą rządzić tak jak im kazano w Londynie - powiedziała może aż nazbyt mądrym tonem, bo przecież niewiele o tych sprawach wiedziała. Dopiero co się parę miesięcy temu przyzwyczajała do szlachty, która nie jest tylko w pałacu Buckingham i Izbie Lordów, ale wszędzie i naprawdę rości sobie prawa do tych samych ziem co ich mugolscy odpowiednicy. Nie żeby wiedziała co się teraz z tymi odpowiednikami działo. - No ale jeśli tak mówisz, wierzę ci. Wydajesz się... fajnym chłopakiem - przygryzła wargę, bo nie chciała brzmieć staro nazywając go "dobrym". Byli w tym samym wieku. Chyba.
Wychyliła się z namacalnym zaciekawieniem, gdy wspomniał o gulaszu; złote kosmyki wysunęły jej się przy tym z warkocza i opadły na piegowaty nos.
- Robisz gulasz z rybich podrobów? Podsmażałam je czasem, jak zostało ich dość, ale nigdy nie próbowałam z gulaszem. Może byłbyś chętny podzielić się przepisem? Moglibyśmy się wymienić albo... albo mogłabym upiec ci jakąś drożdżówkę - Oparła brodę na dłoni. Wydawało się, że rozmawiają już prawie normalnie, prawie przyjacielsko, prawie jakby nigdy nic się nie stało. - Barkę? Ale super! Przepłynęłabym się taką barką - dodała nieco ostrożniej, ale z nutą rozmarzenia, gryząc się w język zanim mogłaby dopytać czy mogliby się jeszcze raz spotkać. Ostatecznie zobaczyli się tu przez przypadek i mógł wcale tego nie chcieć.
Wzruszyła nieporadnie ramieniem, gdy dopytał o Warwick; nie była pewna, czy go przynajmniej nie urazi, gdy rozwlecze się dalej nad obawami, choć były one przecież szczere i życzliwe. No ale potem i tak go chyba jakimś sposobem obraziła. Nie miała pojęcia jak, chciała przecież przeprosić, ale nie bez powód zrobił się nagle taki nerwowy. Nie mówił już do niej normalnie, rzucał jej tylko jakieś dziwne spojrzenia, a przez większość czasu to w ogóle był myślami gdzie indziej. Szybko też wstał, jakby jej towarzystwo nagle zaczęło mu wadzić. A może od początku wadziło?
- Okej - wyszeptała nieco bardziej drżąco, też już na niego nie patrząc, zamiast tego nerwowo drapiąc skórki przy własnych paznokciach. Uśmiech przyszedł jej z trudem, nigdy nie umiała robić dobrej miny do złej gry. - Skoro tak mówisz...
Zmarkotniała jeszcze bardziej, gdy zobaczyła, że uciekając w pośpiechu zostawił niedopitą herbatę. Z tego wszystkiego nie od razu dotarło do niej co powiedział na końcu.
I że tego chciałem.
Coś podobnego.
Z westchnieniem nieświadomości zebrała się, żeby zebrać herbatę na jakąś tacę; ale wtedy w szybkę zastukał kruk, więc rzuciła się, by odebrać liścik. Czytała go dłuższą chwilę mimo, że był krótki, a potem przygryzła usta tak, że aż został jej ślad. Zanim pomyślała nogi poniosły ją na zewnątrz, w kierunku, z którego dobiegały najgłośniejsze śmiechy i odgłosy. Nie wiedziała, czy jakoś się przez nie przebije, ale stanęła w takim miejscu, żeby w miarę było ją słychać i patrząc na każdego tylko nie na Freddy'ego, wydukała:
- Emm, wiecie co, jednak nie będę mogła zostać. Mike powiedział, że mnie odbierze, będzie tu za jakieś dziesięć minut. Pożegnam się tylko i... no i będę musiała się zbierać. Ale zrobiłam herbatę. Eve? - Rozejrzała się za gospodynią; na pożegnaniu się z nią zależało jej w pierwszej kolejności. Zwłaszcza, że nie wiedziała jak szybko pędzi tu Michael i właściwie po co.
23 IX '58 Tańce i zabawa u Batki
Szybka odpowiedź