Apteka Sluga i Jiggersa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Apteka Sluga i Jiggersa
Apteka prowadzona od stuleci przez rodzinę czystej krwi, wydającą na świat świetnych alchemików. Sklep cieszy się powodzeniem nawet w dzisiejszych, mrocznych czasach; w niewielkim pomieszczeniu wypełnionym ziołami, butelkami, słojami zawsze można dostrzec klientów poszukujących odpowiednich, najlepszej jakości ingrediencji do swych mikstur. Oczywiście tych legalnych; po te o wątpliwej zgodności z prawem lepiej pytać w aptece pana Mulpeppera, zlokalizowanej na Nokturnie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:20, w całości zmieniany 3 razy
Sowa Poppy, stukająca w kuchenne okno – jedno z niewielu istniejących faktycznie w jego wyjątkowym domu – nie zaskoczyła go. Pielęgniarka miała w sobie wiele werwy, a uzdrowicielskie zdolności były przydatne podczas napraw anomalii, które nierzadko wymagały zaskakujących umiejętności. Nie wspominając już o serwowaniu bolesnych obrażeń, wymagających natychmiastowego opatrzenia przez personel magomedyczny. Wright odpisał więc od razu, a później, zgodnie z ustaleniami, o odpowiedniej porze pojawił się na Pokątnej w swej nieodłączonej, skórzanej kurtce, z miotłą pod pachą i różdżką w ręce.
- Weź nic nie mów, zjadłbym garboroga z kopytami – odparł, jak zwykle głodny, a w tak paskudną pogodę ciepły, syty posiłek wydawał się spełnieniem marzeń. Najpierw jednak musieli wypełnić swe obowiązki wobec Zakonu Feniksa i czarodziejskiej społeczności. Zerknął z ukosa na otuloną szalem Poppy i westchnął lekko. – Nie miałem kiedy, ale jak tylko znajdę wolną chwilę, na pewno spróbuję i pochwalę się rezultatami - wyjaśnił, łaskawie zostawiając dla siebie obnażenie rzeczywistości: nie miał pojęcia, czy w najbliższej przyszłości znajdzie spokojny wieczór, który mógłby poświęcić gotowaniu.
Wkrótce dotarli przed drzwi przejętej przez anomalię apteki. Ze środka dobiegały niepokojące stukoty, ale Wright niezbyt przejął się wywołującymi gęsią skórkę dźwiękami. Spojrzał na wyraźnie przestraszoną Poppy, wcale nie pobłażliwie – prawdziwą odwagę charakteryzowało ciągłe przezwyciężanie lęku i stawianie mu czoła. Krótko poklepał kobietę po ramieniu, chcąc tym gestem dodać jej otuchy, po czym śmiało przekroczył próg. Marszcząc czoło, odgłosy były nieznośne, ale musieli iść dalej. – Na pewno – odpowiedział, powietrze wibrowało od czarnej magii: był w epicentrach anomalii wiele razy, nie miał więc wątpliwości, że jedno z niszczycielskich ognisk znajduje się w aptece na Pokątnej. Wypełnionej oparami wybuchających eliksirów, rozlanych w nieregularne kałuże na ciemnej posadzce; Jaimie starał się je omijać, ale był bezradny wobec tego rodzaju wypaczonej magii. Pomfrey zaczęła jednak działać, pomimo bardzo niesprzyjających okoliczności szukając sposobu na zneutralizowanie skondensowanej czarnej magii, przelewającej się po podłodze. Cała nadzieja w niej – Benjamin czekał na efekt poczynań. Skutecznych, kilka chwil po rozlaniu na kałużę jakiegoś specyfiku, te uspokoiły się, pozwalając im zająć się anomalią. – Jak to zrobiłaś? Jesteś genialna – wydusił z siebie, mile zaskoczona szybkością, z jaką Poppy zajęła się problemem. Teraz mogli spróbować przystąpić do głównego etapu naprawy anomalii.
| mam ze sobą miotłę, przedmioty z bonusami
- Weź nic nie mów, zjadłbym garboroga z kopytami – odparł, jak zwykle głodny, a w tak paskudną pogodę ciepły, syty posiłek wydawał się spełnieniem marzeń. Najpierw jednak musieli wypełnić swe obowiązki wobec Zakonu Feniksa i czarodziejskiej społeczności. Zerknął z ukosa na otuloną szalem Poppy i westchnął lekko. – Nie miałem kiedy, ale jak tylko znajdę wolną chwilę, na pewno spróbuję i pochwalę się rezultatami - wyjaśnił, łaskawie zostawiając dla siebie obnażenie rzeczywistości: nie miał pojęcia, czy w najbliższej przyszłości znajdzie spokojny wieczór, który mógłby poświęcić gotowaniu.
Wkrótce dotarli przed drzwi przejętej przez anomalię apteki. Ze środka dobiegały niepokojące stukoty, ale Wright niezbyt przejął się wywołującymi gęsią skórkę dźwiękami. Spojrzał na wyraźnie przestraszoną Poppy, wcale nie pobłażliwie – prawdziwą odwagę charakteryzowało ciągłe przezwyciężanie lęku i stawianie mu czoła. Krótko poklepał kobietę po ramieniu, chcąc tym gestem dodać jej otuchy, po czym śmiało przekroczył próg. Marszcząc czoło, odgłosy były nieznośne, ale musieli iść dalej. – Na pewno – odpowiedział, powietrze wibrowało od czarnej magii: był w epicentrach anomalii wiele razy, nie miał więc wątpliwości, że jedno z niszczycielskich ognisk znajduje się w aptece na Pokątnej. Wypełnionej oparami wybuchających eliksirów, rozlanych w nieregularne kałuże na ciemnej posadzce; Jaimie starał się je omijać, ale był bezradny wobec tego rodzaju wypaczonej magii. Pomfrey zaczęła jednak działać, pomimo bardzo niesprzyjających okoliczności szukając sposobu na zneutralizowanie skondensowanej czarnej magii, przelewającej się po podłodze. Cała nadzieja w niej – Benjamin czekał na efekt poczynań. Skutecznych, kilka chwil po rozlaniu na kałużę jakiegoś specyfiku, te uspokoiły się, pozwalając im zająć się anomalią. – Jak to zrobiłaś? Jesteś genialna – wydusił z siebie, mile zaskoczona szybkością, z jaką Poppy zajęła się problemem. Teraz mogli spróbować przystąpić do głównego etapu naprawy anomalii.
| mam ze sobą miotłę, przedmioty z bonusami
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Kopytka na słodko to też byłby dobry pomysł... Z roztopionym masłem i cukrem, och, mama mi takie robiła, gdy... -... gdy jeszcze żyła, miała powiedzieć, ale w porę ugryzła się w język. - ... gdy byłam mała - dokończyła po naprawdę krótkiej chwili wahania, mając nadzieję, że nie zabrzmiało to nieco kulawo. Nie chodziło o brak zaufania, nie ukrywała przecież śmierci rodziców, nie była to poufna informacja, musieli jednak skupić myśli na zadaniu, które przed sobą postawili; nie chciała tego niechcący wywlec w tak nieodpowiednim miejscu i czasie. - Spokojnie, tak tylko pytam - odpowiedziała łagodnym tonem, uśmiechając się blado; domyślała się przecież, że Benjamin, jako Gwardzista i nadzorca smoków w rezerwacie, w tę czarnomagiczną wichurę miał ręce pełne roboty. Dlatego martwiła się tym bardziej, czy aby na pewno jego dieta nie kończyła się na złapanych w przelocie kanapkach i butelce whisky o zmierzchu. Był dużym chłopcem, jak napisał w liście, nie chciała się narzucać ze swoimi natrętnymi poradami - ale czasami nie potrafiła się od nich powstrzymać, bo szczerze się martwiła.
Starała się zrobić dobrą minę do złej gry, gdy Wright poklepał ją po ramieniu. Obawiała się, to oczywiste, zarówno ataku - bo wiedziała, ze w chwili starcia byłaby mu bardziej kulą u nogi, niż prawdziwym wsparciem - jak i tego, czy poradzi sobie z siłą anomalii. Za nic nie chciała jednak, by zarządził o odwrocie; naprawdę potrzebowała to zbadać, a jak się okazało jej obecność w aptece Sluga i Jiggersa okazała się szczęśliwym zrządzeniem losu. Zawartość fiolki, którą wlała w kałużę z ostrożnością, zneutralizowała niebezpieczne substancje. W kilka chwil wybuchy ustały, ciecz przestała syczeć, wrzeć i parować.
- Och, to nic takiego. Mieszanka wywaru z owoców dyptamu i nalewki ciemiernikowej weszły w reakcję z cząstkami rogu buchorożca, bo sądzę, że to one właśnie były przyczyną wybuchów... - wytłumaczyła Poppy, unosząc brodę wyżej, ucieszona z tego sukcesu; zachęcona nim śmielej pomaszerowała przed siebie, trzymając się blisko Gwardzisty, trzymając uniesioną przed sobą różdżką. - Nie wiem, czy o tym słyszałeś, ale niedawno udało mi się wyciszyć jedno takie miejsce... Dzięki pomocy Brendana, oczywiście... - sama nie wiedziała dlaczego zniżyła głos do szeptu.
Miała na sobie wełniany płaszcz i grube swetry, a ręce i tak pokryły się gęsią skórką, gdy wyczuła, że są bardzo blisko źródła anomalii. Zaczekała, aż Benjamin rozpocznie, był w tym dużo bardziej biegły, po czym dołączyła do niego bez zwłoki, starając się spleść własną, białą magię z jego, by wspólnie podjąć próbę ustabilizowania tej niespokojnej energii zgodnie z procedurą opracowaną przez profesor Bagshot.
| naprawiamy metodą zakonu (I poziom mam)
Starała się zrobić dobrą minę do złej gry, gdy Wright poklepał ją po ramieniu. Obawiała się, to oczywiste, zarówno ataku - bo wiedziała, ze w chwili starcia byłaby mu bardziej kulą u nogi, niż prawdziwym wsparciem - jak i tego, czy poradzi sobie z siłą anomalii. Za nic nie chciała jednak, by zarządził o odwrocie; naprawdę potrzebowała to zbadać, a jak się okazało jej obecność w aptece Sluga i Jiggersa okazała się szczęśliwym zrządzeniem losu. Zawartość fiolki, którą wlała w kałużę z ostrożnością, zneutralizowała niebezpieczne substancje. W kilka chwil wybuchy ustały, ciecz przestała syczeć, wrzeć i parować.
- Och, to nic takiego. Mieszanka wywaru z owoców dyptamu i nalewki ciemiernikowej weszły w reakcję z cząstkami rogu buchorożca, bo sądzę, że to one właśnie były przyczyną wybuchów... - wytłumaczyła Poppy, unosząc brodę wyżej, ucieszona z tego sukcesu; zachęcona nim śmielej pomaszerowała przed siebie, trzymając się blisko Gwardzisty, trzymając uniesioną przed sobą różdżką. - Nie wiem, czy o tym słyszałeś, ale niedawno udało mi się wyciszyć jedno takie miejsce... Dzięki pomocy Brendana, oczywiście... - sama nie wiedziała dlaczego zniżyła głos do szeptu.
Miała na sobie wełniany płaszcz i grube swetry, a ręce i tak pokryły się gęsią skórką, gdy wyczuła, że są bardzo blisko źródła anomalii. Zaczekała, aż Benjamin rozpocznie, był w tym dużo bardziej biegły, po czym dołączyła do niego bez zwłoki, starając się spleść własną, białą magię z jego, by wspólnie podjąć próbę ustabilizowania tej niespokojnej energii zgodnie z procedurą opracowaną przez profesor Bagshot.
| naprawiamy metodą zakonu (I poziom mam)
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Niemalże czuł na języku słodki, tłusty smak kopytek, sytych, rozgrzewających, chrupkich i miękkich zarazem, a myślenie o jedzeniu przyniosło mu prawdziwą otuchę. Pozbawioną dekoncentracji, ciągle pamiętał, po co znaleźli się w aptece Sluga i Jiggersa, ale znacznie łatwiej było znieść wywołujące ból głowy dźwięki oraz trujące opary, buchające z licznych kałuż, uniemożliwiających poruszanie się po wnętrzu sklepu, gdy w myślach pojawiło się coś miłego. Jedzenie kojarzyło się przecież z dzieciństwem, dzieciństwo z domem; z rodzicami, z beztroską, z długimi, wakacyjnymi wieczorami. Potrzebował takich obrazów, mieli przecież stawić czoła czarnomagicznej esencji, a ta żywiła się nienawiścią i lękiem. Moc dobra bazowała na czymś przeciwnym, co powinni w sobie pielęgnować pomimo okropieństw wojny: nawet pomimo tak wielkiej straty, jaką kiedyś poniosła Poppy. Jaimie wiedział o losie pani Pomfrey, ale nie skomentował tego krótkiego zawahania ani dopytaniem ani wyrażeniem współczucia. Czasem trzeba było przecierpieć pewne rzeczy w samotności i milczeniu, wiedział o tym doskonale.
- Nic takiego? - powtórzył, marszcząc brwi z niedowierzaniem, gdy pielęgniarka skromnie podzieliła się z nim sposobem na zneutralizowanie toksycznych kałuż rozlanych eliksirów. - Brzmi jak coś trudnego, jak połączenie, które ciężko wymyślić samemu, zwłaszcza w tak trudnych okolicznościach i na szybko - powiedział po prostu z uznaniem, dla niego alchemia stanowiła czarną magię, cieszył się więc, że tego wieczoru towarzyszyła mu Poppy. Dzięki niej mogli ruszyć dalej. Kontrolnie zerkał co jakiś czas na idącą obok niego kobietę, kiwając tylko głową na wspomnienie udanego uleczenia anomalii z Brendanem. Słyszał o tym, dobrze było wiedzieć, że Pomfrey miała już do czynienia z uciszaniem rozbuchanej mocy, mieli większe szanse na powodzenie. - To do dzieła. Spokojnie, nie śpiesz się. Sięgnij do tego, co dla ciebie najważniejsze, co budzi w tobie magię - polecił cicho, lecz zdecydowanie, samemu unosząc wysoko różdżkę, by wykonać pierwszy, odpowiedni ruch nadgarstka, mający przywołać w to przeklęte, chore miejsce nadzieję. Spokój. Bezpieczeństwo. Plugawa moc obejmująca swymi mackami aptekę była silna, skupiał się więc całym sobą, przymykając nieco oczy, a powieki trzepotały jak we śnie, zdradzając intensywność wewnętrznej walki.
| zakon feniksa!
- Nic takiego? - powtórzył, marszcząc brwi z niedowierzaniem, gdy pielęgniarka skromnie podzieliła się z nim sposobem na zneutralizowanie toksycznych kałuż rozlanych eliksirów. - Brzmi jak coś trudnego, jak połączenie, które ciężko wymyślić samemu, zwłaszcza w tak trudnych okolicznościach i na szybko - powiedział po prostu z uznaniem, dla niego alchemia stanowiła czarną magię, cieszył się więc, że tego wieczoru towarzyszyła mu Poppy. Dzięki niej mogli ruszyć dalej. Kontrolnie zerkał co jakiś czas na idącą obok niego kobietę, kiwając tylko głową na wspomnienie udanego uleczenia anomalii z Brendanem. Słyszał o tym, dobrze było wiedzieć, że Pomfrey miała już do czynienia z uciszaniem rozbuchanej mocy, mieli większe szanse na powodzenie. - To do dzieła. Spokojnie, nie śpiesz się. Sięgnij do tego, co dla ciebie najważniejsze, co budzi w tobie magię - polecił cicho, lecz zdecydowanie, samemu unosząc wysoko różdżkę, by wykonać pierwszy, odpowiedni ruch nadgarstka, mający przywołać w to przeklęte, chore miejsce nadzieję. Spokój. Bezpieczeństwo. Plugawa moc obejmująca swymi mackami aptekę była silna, skupiał się więc całym sobą, przymykając nieco oczy, a powieki trzepotały jak we śnie, zdradzając intensywność wewnętrznej walki.
| zakon feniksa!
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
(1x1,5) + 26 + (41 x 3) + = 162,5/120
Dobre, miłe wspomnienia przywołujące uśmiech na ustach należało w sobie starannie pielęgnować; wyławiać z odmętów niepamięci, odtwarzać minuta po minucie, dzień po dniu, zwłaszcza drobne szczegóły, maleńkie niuanse, by pamięci o nich nie zatarł czas. Nastały czas tak trudne, że musieli przypominać sobie wciąż jak mogło dawniej być dobrze, by pamiętali, że ich niestrudzona walka może przywrócić te nieliczne chwili, że zwycięstwo pozwoli im znów się nimi cieszyć. Nie tak, jak wcześniej, nic i nikt nie będzie już przecież takie samo, ale choćby po części. Poppy chciała wierzyć, że pewnego dnia będą jedynie wspominać ten podły czas. Paskudną porę burz.
- Im człowiek dłużej stoi przy tym kociołku, niektóre rzeczy wchodzą wręcz w nawyk... Też byś się pewnie nie za długo zastanawiał nad tym jak poradzić sobie ze smokiem, prawda? Jesteś w tym świetny - powiedziała Poppy, rumieniąc się lekko. Ostatnimi czasy poczyniła wielkie kroki do przodu jako alchemiczka (dalej ciężko było jej o sobie tak myśleć, nie czuła się profesjonalistką), zgłębiła też powiązane z eliksirami sztuki magiczne jak astronomia, wiele analizowanych połączeń składników i reakcji utrwaliło się jej już w głowie. Naprawdę nie sądziła, że będą w stanie przydać się na - powiedzmy - placu boju. Zawsze martwiło ją, że nie pomagała innym członkom Zakonu Feniksa tak jak powinna, że nie może stanąć do walki. Dręczyło ją sumienie, kiedy inni nadstawiali karku, a ona czekała gdzieś ukryta w bezpiecznym miejscu.
- Postaram się - obiecała Benjaminowi szeptem. Odepchnęła od siebie wszelkie inne myśli, poświęcając pełnię swej uwagi i mocy na wyczutym źródle anomalii. Nie potrafiła wykrzesać jej z siebie wiele, choć Merlin świadkiem, że bardzo się starała. To Benjamin wyraźnie wiódł prym w tym procesie, z niezwykłą skutecznością tłamsząc niestabilną energię, lecz mimo to Poppy nie opuściła różdżki ani na chwilę, starając się pomóc - choćby i w niewielkim stopniu. Magia poddała im się ostatecznie, energie wokół zaczęła się stabilizować. Uzdrowicielka uśmiechnęła się lekko, z ulgą.
- Chyba się udało, prawda? - dopytała Wrighta dla pewności. - Wraca...
Urwała w pół słowa. Spod wywróconych regałów, całego tego bałaganu, którego sprawcą była mała trąba powietrzna, wypełzły węże. Nie potrafiła rozpoznać w nich konkretnego gatunku, sądziła jednak, że prawdopodobnie mogą być jadowite.
- Skąd się tu wzięły - retoryczne pytanie zawisło w powietrzu, wypowiedziane drżącym, cichym głosem, jakby sądziła, że gdy będzie szeptać, to nie przyciągnie ich uwagi. - Nie mogą uciec - stwierdziła. Jeśli znów narobią bałaganu, dojdzie do kolejnych eksplozji, anomalia niewątpliwie się przebudzi. - Spróbujmy zamknąć je w tamtej szafie... - zaproponowała, wskazując dłonią na mebel, który jeszcze stał i nie miał żadnych nóżek, byłoby im łatwiej. Idąc za radą Benjamina starała się wystukać pantoflami odpowiedni rytm (wydało jej się to naprawdę dziwaczne, nie sądziła, że gady mogą lubić muzykę), naśladując przyjaciela, by skuszone melodią obcasów węże wpełzły do środka szafy - a nie na ulicę Pokątną, by straszyć Merlinowi ducha winnych czarodziejów.
| onms I
Dobre, miłe wspomnienia przywołujące uśmiech na ustach należało w sobie starannie pielęgnować; wyławiać z odmętów niepamięci, odtwarzać minuta po minucie, dzień po dniu, zwłaszcza drobne szczegóły, maleńkie niuanse, by pamięci o nich nie zatarł czas. Nastały czas tak trudne, że musieli przypominać sobie wciąż jak mogło dawniej być dobrze, by pamiętali, że ich niestrudzona walka może przywrócić te nieliczne chwili, że zwycięstwo pozwoli im znów się nimi cieszyć. Nie tak, jak wcześniej, nic i nikt nie będzie już przecież takie samo, ale choćby po części. Poppy chciała wierzyć, że pewnego dnia będą jedynie wspominać ten podły czas. Paskudną porę burz.
- Im człowiek dłużej stoi przy tym kociołku, niektóre rzeczy wchodzą wręcz w nawyk... Też byś się pewnie nie za długo zastanawiał nad tym jak poradzić sobie ze smokiem, prawda? Jesteś w tym świetny - powiedziała Poppy, rumieniąc się lekko. Ostatnimi czasy poczyniła wielkie kroki do przodu jako alchemiczka (dalej ciężko było jej o sobie tak myśleć, nie czuła się profesjonalistką), zgłębiła też powiązane z eliksirami sztuki magiczne jak astronomia, wiele analizowanych połączeń składników i reakcji utrwaliło się jej już w głowie. Naprawdę nie sądziła, że będą w stanie przydać się na - powiedzmy - placu boju. Zawsze martwiło ją, że nie pomagała innym członkom Zakonu Feniksa tak jak powinna, że nie może stanąć do walki. Dręczyło ją sumienie, kiedy inni nadstawiali karku, a ona czekała gdzieś ukryta w bezpiecznym miejscu.
- Postaram się - obiecała Benjaminowi szeptem. Odepchnęła od siebie wszelkie inne myśli, poświęcając pełnię swej uwagi i mocy na wyczutym źródle anomalii. Nie potrafiła wykrzesać jej z siebie wiele, choć Merlin świadkiem, że bardzo się starała. To Benjamin wyraźnie wiódł prym w tym procesie, z niezwykłą skutecznością tłamsząc niestabilną energię, lecz mimo to Poppy nie opuściła różdżki ani na chwilę, starając się pomóc - choćby i w niewielkim stopniu. Magia poddała im się ostatecznie, energie wokół zaczęła się stabilizować. Uzdrowicielka uśmiechnęła się lekko, z ulgą.
- Chyba się udało, prawda? - dopytała Wrighta dla pewności. - Wraca...
Urwała w pół słowa. Spod wywróconych regałów, całego tego bałaganu, którego sprawcą była mała trąba powietrzna, wypełzły węże. Nie potrafiła rozpoznać w nich konkretnego gatunku, sądziła jednak, że prawdopodobnie mogą być jadowite.
- Skąd się tu wzięły - retoryczne pytanie zawisło w powietrzu, wypowiedziane drżącym, cichym głosem, jakby sądziła, że gdy będzie szeptać, to nie przyciągnie ich uwagi. - Nie mogą uciec - stwierdziła. Jeśli znów narobią bałaganu, dojdzie do kolejnych eksplozji, anomalia niewątpliwie się przebudzi. - Spróbujmy zamknąć je w tamtej szafie... - zaproponowała, wskazując dłonią na mebel, który jeszcze stał i nie miał żadnych nóżek, byłoby im łatwiej. Idąc za radą Benjamina starała się wystukać pantoflami odpowiedni rytm (wydało jej się to naprawdę dziwaczne, nie sądziła, że gady mogą lubić muzykę), naśladując przyjaciela, by skuszone melodią obcasów węże wpełzły do środka szafy - a nie na ulicę Pokątną, by straszyć Merlinowi ducha winnych czarodziejów.
| onms I
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
Chętnie podpytałby Poppy o szczegóły jej pasji do eliksirów, ale nie mieli na to czasu, a wesoła pogawędka o alchemii mogłaby zagrozić skrajną dekoncentracją i wybuchem pulsującej tuż obok nich anomalii. Cieszył się, że mają po swojej stronie zdolnych uzdrowicieli i osoby utalentowane pod względem warzenia przeróżnych specyfików, sam nie do końca ufał zamkniętym w szklanych fiolkach esencjom odwagi, siły czy różnych umiejętności - za bardzo kojarzyło mu to się z dopingiem, surowo zabronionym podczas meczów Quidditcha - ale od kilku tygodni zawsze miał przy sobie odpowiednie eliksiry. Przezorny zawsze ubezpieczony, widział też na własne oczy, jak posiadanie kilku pękatych buteleczek może wpłynąć na powodzenie lub porażkę misji. Wierzył też w zdolności jednostki badawczej oraz innych, zdolnych czarodziejów, uważając alchemię za sztukę znacznie bardziej skomplikowaną od opieki nad magicznymi stworzeniami. - No tak. Ale to raczej instynkt niż książkowa wiedza - chociaż...sporo się o tych pięknych stworzeniach naczytałem - przyznał na głos, trochę skromny, trochę zakłopotany uznawaniem jego wpływu na smoki za coś godnego podziwu. Po prostu kochał to robić i nie wydawało mu się to żadną magią tajemną.
W odróżnieniu od sekretów naprawy anomalii; skupiał się na jej okiełznaniu, różdżka wibrowała, siłując się z wybuchającą w powietrzu, niewidoczną siłą, która...w końcu uległa, ustąpiła przed połączoną magią Gwardzisty i Zakonniczki. Jaimie był jednak dalej czujny, rozejrzał się dookoła, zmęczony; ta próba kosztowała go wiele sił, nic więc dziwnego, że Poppy pierwsza spostrzegła niepokojący ruch. - To irańskie żmije! - wychrypiał od razu, nie z przerażeniem, a z zainteresowaniem i wręcz miłym zaskoczeniem. Uwielbiał nietuzinkowe stworzenia, a potwornie trujące węże z pewnością do takich należały: szybko jednak opuścił go dobry nastrój, zwierzęta mogły zaburzyć naprawę anomalii i ich zaatakować, a sam nie dałby sobie z nimi rady. - Są niezwykle wrażliwe na dźwięki i wibracje, lubią jednostajny rytm - musimy głośno tupać, a nie zaatakują i ruszą za nami, prosto do szafki - polecił szybko, roziskrzonymi oczami wpatrując się w syczące, pokryte łuską cielska, wijące się na podłodze. - Na trzy-cztery. Już! - zawołał, rozpoczynając tupiące zwodzenie żmii prosto do jednej z niskich szafek.
| ONMS na III
W odróżnieniu od sekretów naprawy anomalii; skupiał się na jej okiełznaniu, różdżka wibrowała, siłując się z wybuchającą w powietrzu, niewidoczną siłą, która...w końcu uległa, ustąpiła przed połączoną magią Gwardzisty i Zakonniczki. Jaimie był jednak dalej czujny, rozejrzał się dookoła, zmęczony; ta próba kosztowała go wiele sił, nic więc dziwnego, że Poppy pierwsza spostrzegła niepokojący ruch. - To irańskie żmije! - wychrypiał od razu, nie z przerażeniem, a z zainteresowaniem i wręcz miłym zaskoczeniem. Uwielbiał nietuzinkowe stworzenia, a potwornie trujące węże z pewnością do takich należały: szybko jednak opuścił go dobry nastrój, zwierzęta mogły zaburzyć naprawę anomalii i ich zaatakować, a sam nie dałby sobie z nimi rady. - Są niezwykle wrażliwe na dźwięki i wibracje, lubią jednostajny rytm - musimy głośno tupać, a nie zaatakują i ruszą za nami, prosto do szafki - polecił szybko, roziskrzonymi oczami wpatrując się w syczące, pokryte łuską cielska, wijące się na podłodze. - Na trzy-cztery. Już! - zawołał, rozpoczynając tupiące zwodzenie żmii prosto do jednej z niskich szafek.
| ONMS na III
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Od tej pory to ustabilizowane miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich członków Zakonu Feniksa. Sukces zagwarantował im bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów podczas kolejnych gier w tej lokacji. Chwała wam za to, pewnego dnia świat za to podziękuje.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
To wcale nie było takie proste jak mogłoby się wydawać. Poppy potrafiła tańczyć (kiedyś, dawno temu, w innej epoce zdawałoby się nauczył ją tego Charlie, gdy jego rodzice znikali na zakupy, czy odwiedzali dalszych krewnych, nastawiał stary, trzeszczący gramofon i prosił ją do tańca w salonie) i miała poczucie rytmu, jednakże próba wystukania obcasami odpowiedniej melodii, gdy pomiędzy nogami pełzają niesamowicie jadowite i groźne węże, to juz co innego. Starała się trzymać na wodzy, zachować spokój, wyobraziła sobie, że to niesłychanie trudny medyczny zabieg - a od jej zawahania, czy drżenia dłoni może zależeć życie pacjenta.
Na polecenie Benjamina zaczęła, naśladowała jego ruchy, by wybijane o posadzkę odgłosy zlewały się w jeden, jednostajny rytm; żmije naprawdę zaczęły za nimi podążać, zwabione melodią, wiedzione wrodzonym instynktem, nie zdziwiło to Poppy wcale - Wright posiadał rozległą i godną podziwu wiedzę o magicznych stworzeniach, nie tylko o smokach. Umniejszał sobie, mówiąc wyłącznie o instynkcie; niewątpliwie go posiadał, przy pracy ze zwierzętami był on niezbędny, Poppy nazywała to również talentem - tyle, że sam talent do jedynie nieoszlifowany kamień, aby stał się diamentem, należało włożyć w to wiele pracy. Taka praca, z magicznymi stworzeniami, była o wiele trudniejsza; żywe istoty miały przecież swoje charaktery, wolną wolę, humory i kaprysy, do tego stwarzały zagrożenie. Obcowanie z nimi mogło okazać się niebezpieczne (zwłaszcza ze smokami, na Merlina), a zgłębianie wiedzy o nich pod taką presją nie należało do prostych i panna Pomfrey nie sądziła, aby sama sobie z tym poradziła. Na widok smoka najpewniej zastygłaby w bezruchu z przerażenia.
Przy żmijach musiała naprawdę się postarać, by zwabić je do szafki; słyszała, że zwierzęta wyczuwają emocje, zwłaszcza strach. Na całe szczęście ukryła go głęboko w sobie, a może raczej stukała obcasami o posadzkę wystarczająco głośno. Wszystkie gady podążyły za Benjaminem i Poppy, a gdy tylko, nieświadome podstępu wpełzły do głębokiej szafy, oni chwycili za jej skrzydła i zatrzasnęli je szybko.
Uzdrowicielka odetchnęła z wyraźną ulgą.
- Chyba powinniśmy zaryglować te drzwiczki... Chociaż... Jeśli ot tak je tam zostawimy, to zabraknie im powietrza, albo dobije je głód. Ile węże są w stanie wytrzymać bez pokarmu? Trzeba by kogoś zawiadomić... - zastanawiała się Poppy. Nie mogli zawiadomić właścicieli sklepu, że tu byli, bo samą swą obecnością złamali prawo, jednakże myśl, że żmije pozdychają z głodu, nim ktoś je odnajdzie była nie do zniesienia.
Na polecenie Benjamina zaczęła, naśladowała jego ruchy, by wybijane o posadzkę odgłosy zlewały się w jeden, jednostajny rytm; żmije naprawdę zaczęły za nimi podążać, zwabione melodią, wiedzione wrodzonym instynktem, nie zdziwiło to Poppy wcale - Wright posiadał rozległą i godną podziwu wiedzę o magicznych stworzeniach, nie tylko o smokach. Umniejszał sobie, mówiąc wyłącznie o instynkcie; niewątpliwie go posiadał, przy pracy ze zwierzętami był on niezbędny, Poppy nazywała to również talentem - tyle, że sam talent do jedynie nieoszlifowany kamień, aby stał się diamentem, należało włożyć w to wiele pracy. Taka praca, z magicznymi stworzeniami, była o wiele trudniejsza; żywe istoty miały przecież swoje charaktery, wolną wolę, humory i kaprysy, do tego stwarzały zagrożenie. Obcowanie z nimi mogło okazać się niebezpieczne (zwłaszcza ze smokami, na Merlina), a zgłębianie wiedzy o nich pod taką presją nie należało do prostych i panna Pomfrey nie sądziła, aby sama sobie z tym poradziła. Na widok smoka najpewniej zastygłaby w bezruchu z przerażenia.
Przy żmijach musiała naprawdę się postarać, by zwabić je do szafki; słyszała, że zwierzęta wyczuwają emocje, zwłaszcza strach. Na całe szczęście ukryła go głęboko w sobie, a może raczej stukała obcasami o posadzkę wystarczająco głośno. Wszystkie gady podążyły za Benjaminem i Poppy, a gdy tylko, nieświadome podstępu wpełzły do głębokiej szafy, oni chwycili za jej skrzydła i zatrzasnęli je szybko.
Uzdrowicielka odetchnęła z wyraźną ulgą.
- Chyba powinniśmy zaryglować te drzwiczki... Chociaż... Jeśli ot tak je tam zostawimy, to zabraknie im powietrza, albo dobije je głód. Ile węże są w stanie wytrzymać bez pokarmu? Trzeba by kogoś zawiadomić... - zastanawiała się Poppy. Nie mogli zawiadomić właścicieli sklepu, że tu byli, bo samą swą obecnością złamali prawo, jednakże myśl, że żmije pozdychają z głodu, nim ktoś je odnajdzie była nie do zniesienia.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zadziałali szybko i skutecznie, a węże posłusznie podążyły za wibracjami i równomiernymi dźwiękami, z donośnym sykiem sunąc zygzakiem po kamiennej podłodze apteki. Ich beżowo-złote łuski lśniły w półmroku, a złowieszcze unoszenie umięśnionej szyi za każdym razem sugerowało atak, lecz obyło się bez jakichkolwiek komplikacji. Już po kilkunastu sekundach mogli chwycić za posrebrzane klamki drzwiczek szafy, a gdy ostatni wijący się ogon zniknął w czeluści mebla, zatrzasnęli go stanowczo, więżąc w środku niebezpieczne stworzenia. Benjamin dla pewności oparł się plecami o drewniane drzwi, ale żmije, choć bez wątpienia sprytne, nie potrafiły otworzyć sobie zamka od wewnątrz. - Nieźle nam poszło. Nie odstraszałaś już kiedyś irańskich żmii? - spytał całkiem poważnie, ocierając wierzchem dłoni pot z czoła, do którego od razu przykleiły się ciemnobrązowe loki. Jak na osobę posiadającą podstawową wiedzę z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami, Poppy poradziła sobie śpiewająco. A raczej - tańcząco, dotrzymując Wrightowi kroku i razem z nim zapędzając węże do pułapki. Do tego przejmowała się ich losem, co od razu sprawiło, że Benowi rozświetliły się oczy. - Tak, masz rację, musimy o nie zadbać - powiedział zaaferowanym tonem. Anomalia wokół uspokajała się, tajała, udało im się uzdrowić aptekę Sluga i Jiggersa, która znów mogła służyć chorym czarodziejom. Czuł dumę, a nastrój poprawił mu się o kilka poziomów; przez chwilę dumał w milczeniu nad losem węży. - Jeśli są najedzone, a wyglądały na takie, spokojnie wytrzymają nawet kilka dni. Ale należy zabrać je do lecznicy magiweterynaryjnej i zgłosić to do odpowiednich służb. Mógłbym zabrać je do rezerwatu, ale to...no, dość problematyczne. Mogą pochodzić z nielegalnego przemytu - wyjaśnił, po czym, gdy wyczuł, że uderzenia w drzwiczki słabną, odsunął się od nich. Sięgnął po krzesło i podsunął je pod klamkę, zabezpieczając w ten sposób tymczasową klatkę dla tych pięknych, lecz niebezpiecznych gadów. - Chyba najlepiej byłoby zrobić anonimowe zgłoszenie dotyczące tych bestyjek. Możemy wysłać sowę, a do czasu pojawienia się odpowiednich służb, możemy rzucić na to miejsce zaklęcie ochronne, żeby żaden przypadkowy przechodzień nie natknął się na naszych milusińskich - zaproponował w końcu. Podejmował tę decyzję z ciężkim sercem, najchętniej zaadoptowałby wszystkie te piękne, groźne węże, ale dorósł i wiedział już, że powinien robić to, co należy, a nie kierować się wyłącznie egoistycznymi, lekkomyślnymi pragnieniami.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ja? - wypaliła zdziwiona, jakby naprawdę wokół przebywał ktoś jeszcze, do kogo mógłby się zwrócić. - Nie, skąd, nigdy. Pierwszy raz widzę je na oczy... No, chyba, że mają je również w ogrodzie magizoologicznym, ale szczerze mówiąc nie przypominam sobie takich węży... - zastanowiła się Poppy, próbując przypomnieć sobie, czy w terrarium, które przed kilkoma tygodniami odwiedzała, mieli ten konkretny gatunek.
Niektórym zwierzętom wolała przyglądać się właśnie tak. Zza magicznej bariery, szyby, z bezpiecznej odległości, które chroniły ją przed zbyt bliskim spotkaniem. Nie przeczyła temu, że szczególnie niebezpieczne istoty są fascynujące, rozumiała, że ich moc i siła mogą intrygować i wzbudzać zainteresowanie, jednakże dla kogoś takiego jak Poppy było najlepiej, gdy pozostawały jedynie opowieścią ze stronnic książki. Bałaby się z nimi obcować. Już samo zagonienie jadowitych, irańskich żmij było dla niej przeżyciem, które najpewniej jeszcze długo będzie rozpamiętywać. Może dla Benjamina, zaprawionego w bojach ze smokami i dużo bardziej agresywnymi zwierzętami, to była bułka z masłem - dla Poppy prawdziwym wyzwaniem.
Obawiała się ich, nie wzięłaby na ręce, nie wyraziłaby się o nich czule, jednakże nie pozostawała na ich los absolutnie obojętna; miała gołębie serce i wyobrażenie sobie jakiejkolwiek istoty konającej z głodu wywoływało w niej dreszcze. To nie wina węży, ze się tu znalazły, to nie było ich naturalne środowisko.
- Tak sądzisz? W końcu to apteka... Po co im irańskie żmije? - zastanowiła się Poppy, a ton jej głosu przesycony był wątpliwościami. - Czy to się często zdarza? Zwierzęta sprowadzane do Anglii nielegalnie? - dopytała z troską w głosie. Dotychczas o tym nie myślała, nie zastanawiała się skąd egzotyczne zwierzęta brały się w Anglii, przyjmując za pewnik, że jest to pilnowane i sprawdzane. Dopiero teraz, po słowach Wrighta, wyobraziła sobie te wszystkie biedne zwierzęta wydzierane siłą i przemocą ze swojego naturalnego środowiska... Wezbrało się w niej współczucie wobec zamkniętych w szafie gadów, gdy Benjamin zabezpieczał ją krzesłem.
- Tak zróbmy. Rzućmy czar ochronny i wyślijmy sowę. Mam tylko nadzieję, że odpowiednio się nimi zajmą i sprawdzą, czy w ogóle powinny tu być... A jeśli nie, to czy myślisz, że zabraliby je do ojczystego Iranu? - może pytanie Poppy było nieco naiwne, ale serce jej się krajało na myśl, że żmije trafią w kolejne okropne miejsce. Przecież każde zwierzę miało uczucia.
Niektórym zwierzętom wolała przyglądać się właśnie tak. Zza magicznej bariery, szyby, z bezpiecznej odległości, które chroniły ją przed zbyt bliskim spotkaniem. Nie przeczyła temu, że szczególnie niebezpieczne istoty są fascynujące, rozumiała, że ich moc i siła mogą intrygować i wzbudzać zainteresowanie, jednakże dla kogoś takiego jak Poppy było najlepiej, gdy pozostawały jedynie opowieścią ze stronnic książki. Bałaby się z nimi obcować. Już samo zagonienie jadowitych, irańskich żmij było dla niej przeżyciem, które najpewniej jeszcze długo będzie rozpamiętywać. Może dla Benjamina, zaprawionego w bojach ze smokami i dużo bardziej agresywnymi zwierzętami, to była bułka z masłem - dla Poppy prawdziwym wyzwaniem.
Obawiała się ich, nie wzięłaby na ręce, nie wyraziłaby się o nich czule, jednakże nie pozostawała na ich los absolutnie obojętna; miała gołębie serce i wyobrażenie sobie jakiejkolwiek istoty konającej z głodu wywoływało w niej dreszcze. To nie wina węży, ze się tu znalazły, to nie było ich naturalne środowisko.
- Tak sądzisz? W końcu to apteka... Po co im irańskie żmije? - zastanowiła się Poppy, a ton jej głosu przesycony był wątpliwościami. - Czy to się często zdarza? Zwierzęta sprowadzane do Anglii nielegalnie? - dopytała z troską w głosie. Dotychczas o tym nie myślała, nie zastanawiała się skąd egzotyczne zwierzęta brały się w Anglii, przyjmując za pewnik, że jest to pilnowane i sprawdzane. Dopiero teraz, po słowach Wrighta, wyobraziła sobie te wszystkie biedne zwierzęta wydzierane siłą i przemocą ze swojego naturalnego środowiska... Wezbrało się w niej współczucie wobec zamkniętych w szafie gadów, gdy Benjamin zabezpieczał ją krzesłem.
- Tak zróbmy. Rzućmy czar ochronny i wyślijmy sowę. Mam tylko nadzieję, że odpowiednio się nimi zajmą i sprawdzą, czy w ogóle powinny tu być... A jeśli nie, to czy myślisz, że zabraliby je do ojczystego Iranu? - może pytanie Poppy było nieco naiwne, ale serce jej się krajało na myśl, że żmije trafią w kolejne okropne miejsce. Przecież każde zwierzę miało uczucia.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pokiwał w zadumie głową, aż lekko wilgotne, rozczochrane loki opadły mu na pokiereszowaną część czoła. - Jak na debiutantkę poradziłaś sobie wyśmienicie. Nie myślałaś o jakimś kursie z opieki nad magicznymi stworzeniami? - spytał znów bardzo poważnie, przekonany, że takie dodatkowe szkolenia powinien przejść każdy uzdrowiciel. Wiele czarodziejskich urazów wywoływały właśnie mniej lub bardziej niebezpieczne stworzenia, dobrze więc było znać najpopularniejsze ich odmiany, by skutecznie reagować w chwilach zdrowotnego kryzysu. Benjamin bez problemu odróżniłby ugryzienie żmii irańskiej od chapnięcia fioletowego płażeńca, ale zdawał sobie sprawę, że takie obrażenia są niezwykle rzadkie. Zwłaszcza w dobrze pilnowanej szkole, w jakiej pracowała Pomfrey.
Krótko zastanowił się nad odpowiedzią; Poppy znów wykazywała się zdrowym rozsądkiem, dopytując o pochodzenie węży. - Mogli korzystać z części ich ciał lub jadu jako jakichś eksperymentalnych leków. Słyszałem o drażetkach ze sproszkowanych łusek, podobno miały poprawiać słuch. Wiesz, że niby łuski nasiąknęły właściwościami żmii irańskich - westchnął ciężko. Zawsze z bólem spoglądał na wykorzystywanie ciał magicznych istot do celów alchemii i chociaż sam korzystał z części ingrediencji, to używał ich z prawdziwym żalem. Kupując je zawsze z zaufanych źródeł, gdy wiedział, że pobrano je z zmarłego stworzenia. - Niestety często, niektóre okazy są bardzo cenne. A bogatym szumowinom pozwala się na więcej, opłacają przemytników, w ogóle nie dbając o to, w jakich warunkach przewożone są te zwierzęta - i jak poradzą sobie tutaj, w chłodnej, deszczowej Anglii - mówił z wyraźną niechęcią i gniewem, po czym stłumił pod nosem niewybredne przekleństwo, podsumowujące działanie takich padalców. Westchnął ciężko, po czym jeszcze raz upewnił się, że dobrze zabezpieczyli drzwiczki szafki, a później po dżentelmeńsku przepuścił Pomfrey w progu apteki. - Raczej trafią do ogrodu magizoologicznego. Takie ciągłe zmiany klimatu mogłyby być dla nich śmiertelnie groźne - poinformował ze smutkiem, czując do Poppy coraz silniejszą sympatię. Bała się tych dzikich węży, wiedział o tym, ale pomimo tego wykazywała się w stosunku do nich wyjątkową empatią i troską. Uśmiechnął się do kobiety ciepło, a później, gdy znaleźli się już na Pokątnej, zaproponował odprowadzenie pod drzwi jej domu. I nie przyjmował odmowy, uleczyli anomalię, ale to nie znaczyło, że Poppy nie groziło niebezpieczeństwo.
| ztx2 <3
Krótko zastanowił się nad odpowiedzią; Poppy znów wykazywała się zdrowym rozsądkiem, dopytując o pochodzenie węży. - Mogli korzystać z części ich ciał lub jadu jako jakichś eksperymentalnych leków. Słyszałem o drażetkach ze sproszkowanych łusek, podobno miały poprawiać słuch. Wiesz, że niby łuski nasiąknęły właściwościami żmii irańskich - westchnął ciężko. Zawsze z bólem spoglądał na wykorzystywanie ciał magicznych istot do celów alchemii i chociaż sam korzystał z części ingrediencji, to używał ich z prawdziwym żalem. Kupując je zawsze z zaufanych źródeł, gdy wiedział, że pobrano je z zmarłego stworzenia. - Niestety często, niektóre okazy są bardzo cenne. A bogatym szumowinom pozwala się na więcej, opłacają przemytników, w ogóle nie dbając o to, w jakich warunkach przewożone są te zwierzęta - i jak poradzą sobie tutaj, w chłodnej, deszczowej Anglii - mówił z wyraźną niechęcią i gniewem, po czym stłumił pod nosem niewybredne przekleństwo, podsumowujące działanie takich padalców. Westchnął ciężko, po czym jeszcze raz upewnił się, że dobrze zabezpieczyli drzwiczki szafki, a później po dżentelmeńsku przepuścił Pomfrey w progu apteki. - Raczej trafią do ogrodu magizoologicznego. Takie ciągłe zmiany klimatu mogłyby być dla nich śmiertelnie groźne - poinformował ze smutkiem, czując do Poppy coraz silniejszą sympatię. Bała się tych dzikich węży, wiedział o tym, ale pomimo tego wykazywała się w stosunku do nich wyjątkową empatią i troską. Uśmiechnął się do kobiety ciepło, a później, gdy znaleźli się już na Pokątnej, zaproponował odprowadzenie pod drzwi jej domu. I nie przyjmował odmowy, uleczyli anomalię, ale to nie znaczyło, że Poppy nie groziło niebezpieczeństwo.
| ztx2 <3
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 27 listopada
Gdy poprzednim razem kupowała ingrediencje okazało się, że nie trafiła najlepiej z doborem składników. Połowa z nich mogłaby jej się przydać, gdyby była profesjonalnym alchemikiem, a do takiego miana nawet nie próbowała aspirować. Po prostu chciała jeszcze trochę poćwiczyć, sprawdzić, czy tym razem uda jej się coś uwarzyć. Nie planowała być nikim ponad przeciętnym w tej dziedzinie, choć uznawała, że warto znać podstawy w każdej możliwej dziedzinie. W końcu nigdy nie wiadomo co i kiedy się przyda.
Tym razem była nieco lepiej przygotowana niż ostatnio. Wypisała ingrediencje, które naprawdę mogłyby jej się przydać. Schowała karteczkę do swojej sakiewki i ruszyła na łowy. Odziana w długi płaszcz wyjątkowo nie wyróżniała się na Pokątnej: ciemny strój z kapturem sprawiał, że ktoś mógłby wziąć ją nawet za rasową czarownicę, mimo że za taką nawet się nie uważała. Przemierzała magiczny świat z parasolem w ręce, z przemoczonymi butami i różdżką ukrytą w kieszeni długiego płaszcza. Spod kaptura wyłaniały się pojedyncze, niesforne kosmyki rudych loków, tak charakterystyczne dla panny Grey.
Czuła, że nie ma zbyt wiele czasu: Betty nie najlepiej znosiła rozstania i Gwen nie chciała zostawiać jej na dłużej w domu. Pogoda jednak nie sprzyjała, a zabieranie szczeniaka, wyglądem przypominającego niedźwiedzia, do apteki było raczej niezbyt dobrym pomysłem. Dlatego jej nowa podopieczna musiała siedzieć w mieszkaniu dopóki jej właścicielka nie załatwi prędko spraw na mieście. Rudowłosa nie miała więc zamiaru zwlekać. Na całe szczęście mieszkała w centrum Londynu i do Pokątnej nie miała szczególnie daleko.
Weszła do apteki bez najmniejszego wahania, rzucając w eter niezbyt donośne „Dzień dobry”. Osoba stojąca przy ladzie chyba nawet nie zwróciła na nią szczególnej uwagi – w aptece nie brakowało tego dnia klientów. Gwen złożyła więc mokry parasol i ściągnęła z głowy kaptur, zaczynając przechadzać się między półkami. Krążyła przez chwilę, wyraźnie nie do końca wiedząc, czego chce. Jej wzrok przyciągały te najdroższe i najrzadsze ze składników, które jednak nie były dziewczynie do niczego potrzebne.
Dopiero, gdy rozejrzała się wokół, zaczynając powoli rozumieć układ apteki, otworzyła przewieszoną przez ramię torebkę i wyciągnęła znajdującą się wewnątrz sakiewkę. Wyciągnęła z niej niewielki zwitek pergaminu i mrucząc pod nosem nazwy składników zaczęła szukać ich na aptecznych półkach.
Gdy poprzednim razem kupowała ingrediencje okazało się, że nie trafiła najlepiej z doborem składników. Połowa z nich mogłaby jej się przydać, gdyby była profesjonalnym alchemikiem, a do takiego miana nawet nie próbowała aspirować. Po prostu chciała jeszcze trochę poćwiczyć, sprawdzić, czy tym razem uda jej się coś uwarzyć. Nie planowała być nikim ponad przeciętnym w tej dziedzinie, choć uznawała, że warto znać podstawy w każdej możliwej dziedzinie. W końcu nigdy nie wiadomo co i kiedy się przyda.
Tym razem była nieco lepiej przygotowana niż ostatnio. Wypisała ingrediencje, które naprawdę mogłyby jej się przydać. Schowała karteczkę do swojej sakiewki i ruszyła na łowy. Odziana w długi płaszcz wyjątkowo nie wyróżniała się na Pokątnej: ciemny strój z kapturem sprawiał, że ktoś mógłby wziąć ją nawet za rasową czarownicę, mimo że za taką nawet się nie uważała. Przemierzała magiczny świat z parasolem w ręce, z przemoczonymi butami i różdżką ukrytą w kieszeni długiego płaszcza. Spod kaptura wyłaniały się pojedyncze, niesforne kosmyki rudych loków, tak charakterystyczne dla panny Grey.
Czuła, że nie ma zbyt wiele czasu: Betty nie najlepiej znosiła rozstania i Gwen nie chciała zostawiać jej na dłużej w domu. Pogoda jednak nie sprzyjała, a zabieranie szczeniaka, wyglądem przypominającego niedźwiedzia, do apteki było raczej niezbyt dobrym pomysłem. Dlatego jej nowa podopieczna musiała siedzieć w mieszkaniu dopóki jej właścicielka nie załatwi prędko spraw na mieście. Rudowłosa nie miała więc zamiaru zwlekać. Na całe szczęście mieszkała w centrum Londynu i do Pokątnej nie miała szczególnie daleko.
Weszła do apteki bez najmniejszego wahania, rzucając w eter niezbyt donośne „Dzień dobry”. Osoba stojąca przy ladzie chyba nawet nie zwróciła na nią szczególnej uwagi – w aptece nie brakowało tego dnia klientów. Gwen złożyła więc mokry parasol i ściągnęła z głowy kaptur, zaczynając przechadzać się między półkami. Krążyła przez chwilę, wyraźnie nie do końca wiedząc, czego chce. Jej wzrok przyciągały te najdroższe i najrzadsze ze składników, które jednak nie były dziewczynie do niczego potrzebne.
Dopiero, gdy rozejrzała się wokół, zaczynając powoli rozumieć układ apteki, otworzyła przewieszoną przez ramię torebkę i wyciągnęła znajdującą się wewnątrz sakiewkę. Wyciągnęła z niej niewielki zwitek pergaminu i mrucząc pod nosem nazwy składników zaczęła szukać ich na aptecznych półkach.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Apteka Sluga i Jiggersa
Szybka odpowiedź