Apteka Sluga i Jiggersa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Apteka Sluga i Jiggersa
Apteka prowadzona od stuleci przez rodzinę czystej krwi, wydającą na świat świetnych alchemików. Sklep cieszy się powodzeniem nawet w dzisiejszych, mrocznych czasach; w niewielkim pomieszczeniu wypełnionym ziołami, butelkami, słojami zawsze można dostrzec klientów poszukujących odpowiednich, najlepszej jakości ingrediencji do swych mikstur. Oczywiście tych legalnych; po te o wątpliwej zgodności z prawem lepiej pytać w aptece pana Mulpeppera, zlokalizowanej na Nokturnie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:20, w całości zmieniany 3 razy
Miał dość. Burza przeciągała się już od miesiąca. Zaczynało wybijać studzienki, wszystkie ubrania tęchły nie mogąc odpowiednio się osuszyć w uginającym się od wilgoci powietrzu, buty zawsze ćlamkały od wilgoci przy każdym kroku, nie dało się wyjść na zewnątrz by po powrocie do domu nie wyglądać jak napuchnięty wodą gumochłon. Krzywił się więc przemieszczając się kolejnymi uliczkami. Mruczał pod nosem kolejne skargi na kraj nie rozumiejąc jakim sposobem ktokolwiek o niego może chcieć walczyć. Nawet i bez anomalii wykrzywiających naturalny cykl pór roku to klimat tego kraju nakazywał być ludziom rybami.
Wymamrotał pod nosem kolejną skargę w swym rodzimym języku poprawiając gruby i wilgotny już od deszczu kaptur. Starał się w miarę możliwości przemieszczać pod zadaszonymi witrynami oraz pod balkonami mieszkalnych kamienic, lecz na niewiele się to zdawało. Z ulgą odetchną dopiero w chwili w której znalazł się we wnętrzu apteki. Ściągnął kaptur i nie łapiąc nawet spojrzenia ze sprzedawcą powędrował nim ku półek z ingrediencjami, które go interesowały i które pomimo leczniczych właściwości potrafił wykorzystać w zgoła inny sposób. Mruknął jednak widząc, że przy ścianie przy której te się znajdowały lekki tłum, a przynajmniej tak w jego oczach jawiło się dwóch czarodziei zastawiających połowę długości regałów. Nie był zwierzęciem. Nie zamierzał się przeciskać, sięgać ramieniem ponad nich, pod nimi lub prosić się anglików o kawałek przestrzeni. Nie był zwierzęciem. A przynajmniej nie takim któremu się śpieszyło wyjść na zewnątrz. Mruknął więc pod nosem i udał się poczekać po przeciwległej stronie wystawy. Mimochodem przyglądał się fiolkom wypełnionymi roślinnymi ingrediencjami tak by nie wyglądać jak kołek który stoi i nie wie co z sobą zrobić. Przesuwał się wzdłuż tej wraz z tempem przesuwania się rudej czarownicy z którą dzielił długość regału, a której nie chciał wadzić. przynajmniej dopóki nie poczuł się poniekąd zobowiązany.
- Proszę potrząsnąć - zwrócił jej nieśmiało uwagę, nieco niezgrabnie, lecz z dobrego serca widząc jak ściągnęła jeden ze słoi z półki wypełniony chińską kąsającą kapustą i wydawała być zdecydowaną na zakup tejże - Niech pani potrząśnie. Jak się poruszy to znaczy, że jest jeszcze świeża i po tej cenie się opłaca. Jak się nie rusza to nie warto - ośmielił się wyjaśnić choć widać było, że z powodu tej śmiałości czuł się nieco zakłopotany oraz chciał się wyjaśnić co też zresztą zrobił - proszę mi wybaczyć. Nie chciałem się wgryzać, lecz sprawiała pani wrażenie nieco przytłoczonej i zgubionej. Chciałem pomóc - uśmiechnął się nieco niezręcznie, uprzejmie, a w każdym jego słowie dźwięczał silny rosyjski akcent zniekształcający jego angielszczyznę.
Wymamrotał pod nosem kolejną skargę w swym rodzimym języku poprawiając gruby i wilgotny już od deszczu kaptur. Starał się w miarę możliwości przemieszczać pod zadaszonymi witrynami oraz pod balkonami mieszkalnych kamienic, lecz na niewiele się to zdawało. Z ulgą odetchną dopiero w chwili w której znalazł się we wnętrzu apteki. Ściągnął kaptur i nie łapiąc nawet spojrzenia ze sprzedawcą powędrował nim ku półek z ingrediencjami, które go interesowały i które pomimo leczniczych właściwości potrafił wykorzystać w zgoła inny sposób. Mruknął jednak widząc, że przy ścianie przy której te się znajdowały lekki tłum, a przynajmniej tak w jego oczach jawiło się dwóch czarodziei zastawiających połowę długości regałów. Nie był zwierzęciem. Nie zamierzał się przeciskać, sięgać ramieniem ponad nich, pod nimi lub prosić się anglików o kawałek przestrzeni. Nie był zwierzęciem. A przynajmniej nie takim któremu się śpieszyło wyjść na zewnątrz. Mruknął więc pod nosem i udał się poczekać po przeciwległej stronie wystawy. Mimochodem przyglądał się fiolkom wypełnionymi roślinnymi ingrediencjami tak by nie wyglądać jak kołek który stoi i nie wie co z sobą zrobić. Przesuwał się wzdłuż tej wraz z tempem przesuwania się rudej czarownicy z którą dzielił długość regału, a której nie chciał wadzić. przynajmniej dopóki nie poczuł się poniekąd zobowiązany.
- Proszę potrząsnąć - zwrócił jej nieśmiało uwagę, nieco niezgrabnie, lecz z dobrego serca widząc jak ściągnęła jeden ze słoi z półki wypełniony chińską kąsającą kapustą i wydawała być zdecydowaną na zakup tejże - Niech pani potrząśnie. Jak się poruszy to znaczy, że jest jeszcze świeża i po tej cenie się opłaca. Jak się nie rusza to nie warto - ośmielił się wyjaśnić choć widać było, że z powodu tej śmiałości czuł się nieco zakłopotany oraz chciał się wyjaśnić co też zresztą zrobił - proszę mi wybaczyć. Nie chciałem się wgryzać, lecz sprawiała pani wrażenie nieco przytłoczonej i zgubionej. Chciałem pomóc - uśmiechnął się nieco niezręcznie, uprzejmie, a w każdym jego słowie dźwięczał silny rosyjski akcent zniekształcający jego angielszczyznę.
Gwen wetknęła za ucho mokry kosmyk włosów, który przylepił się jej do twarzy, sięgając jednocześnie po jeden ze słojów, chcąc właściwie tylko przyjrzeć się jego zawartości. Gdy usłyszała dobiegający z boku, nieznajomy głos odwróciła się odrobinę nerwowo. Wprawdzie zdawała sobie sprawę z obecności mężczyzny, ale nawet nie przeszło jej przez myśl, że ten zechce się do niej odezwać.
Gdy pierwsze zdziwienie minęło na zaskoczonej twarzy Gwen pojawił się miły uśmiech. Brązowowłosy mężczyzna był wyraźnie nieco zakłopotany, mimo że w oczach malarki właściwie nie miał ku temu powodu. Nie zachowywał się przecież w żadnym razie niemiło, czy nietaktownie.
– Och, tak? – Potrząsnęła słoikiem niezbyt gwałtownie, nie chcąc wypuścić go z wciąż nieco wilgotnej od deszczu dłoni. – Chyba się nie porusza – powiedziała, odkładając chińską kąsającą kapustę na jej miejsce.
Właściwie gdyby nie podpis przyklejony do regału nawet nie wiedziałaby, co to jest: nigdy nie była najlepsza z zielarstwa. Teraz nawet nie wiedziała do końca dlaczego nie interesowała się tym w szkole. Przecież lubiła przyrodę, zielarstwo powinno być czymś fascynującym, czyż nie? W każdym razie ten przedmiot w Hogwarcie po prostu jakoś jej umknął i jej wiedza związana z roślinami była nikła, żeby nie powiedzieć – żadna.
– Ojej, nic się przecież nie stało, przeciwnie, bardzo dziękuję za radę! – Zmarszczyła brwi, nieco zatroskana, wciąż z przyklejonym do twarzy, grzecznym uśmiechem. Nie chciała przecież, aby nieznajomy czuł się w jej towarzystwie nieswojo. – Nie znam się na roślinach, sama bym nie wiedziała. Wzięłam tylko na chwilę, bo ciekawie wygląda. Właściwie szukam raczej zwierzęcych ingerencji, bo o tym przynajmniej cokolwiek wiem – powiedziała, zerkając na trzymany w ręce zwitek.
Nietypowy akcent mężczyzny zwrócił uwagę Gwen, jednak rudowłosa uznała, że chyba niegrzecznie byłoby to pokazywać. Przecież nic jej do pochodzenia Dolohova. Widziała go pierwszy i być może ostatni w życiu, a nieznajomy i tak był już wystarczająco zakłopotany.
– Muszę znaleźć kilka drobnych rzeczy… – dodała, rozglądając się po półkach, spoglądając to na nie, to na zapisany pergamin. – Ostatnio jak przyszłam tu nieprzygotowana to okazało się, że połowa ingrediencji do niczego mi się nie przyda, żaden ze mnie wielki alchemik, chciałam sobie wtedy tylko przypomnieć podstawy – wyjaśniła, mówiąc zupełnie swobodnie i naturalnie, nie do końca przejmując się tym, że nieznajomego jej jakże poruszająca historia może niekoniecznie obchodzić. Właściwie chyba miała nadzieję, że dzięki drobnemu słowotokowi nieznajomy poczuje się nieco pewniej.
– A pan? Szuka pan czegoś konkretnego? – spytała po chwili, orientując się, że nie powinna chyba tak bardzo skupiać się na sobie.
Gdy pierwsze zdziwienie minęło na zaskoczonej twarzy Gwen pojawił się miły uśmiech. Brązowowłosy mężczyzna był wyraźnie nieco zakłopotany, mimo że w oczach malarki właściwie nie miał ku temu powodu. Nie zachowywał się przecież w żadnym razie niemiło, czy nietaktownie.
– Och, tak? – Potrząsnęła słoikiem niezbyt gwałtownie, nie chcąc wypuścić go z wciąż nieco wilgotnej od deszczu dłoni. – Chyba się nie porusza – powiedziała, odkładając chińską kąsającą kapustę na jej miejsce.
Właściwie gdyby nie podpis przyklejony do regału nawet nie wiedziałaby, co to jest: nigdy nie była najlepsza z zielarstwa. Teraz nawet nie wiedziała do końca dlaczego nie interesowała się tym w szkole. Przecież lubiła przyrodę, zielarstwo powinno być czymś fascynującym, czyż nie? W każdym razie ten przedmiot w Hogwarcie po prostu jakoś jej umknął i jej wiedza związana z roślinami była nikła, żeby nie powiedzieć – żadna.
– Ojej, nic się przecież nie stało, przeciwnie, bardzo dziękuję za radę! – Zmarszczyła brwi, nieco zatroskana, wciąż z przyklejonym do twarzy, grzecznym uśmiechem. Nie chciała przecież, aby nieznajomy czuł się w jej towarzystwie nieswojo. – Nie znam się na roślinach, sama bym nie wiedziała. Wzięłam tylko na chwilę, bo ciekawie wygląda. Właściwie szukam raczej zwierzęcych ingerencji, bo o tym przynajmniej cokolwiek wiem – powiedziała, zerkając na trzymany w ręce zwitek.
Nietypowy akcent mężczyzny zwrócił uwagę Gwen, jednak rudowłosa uznała, że chyba niegrzecznie byłoby to pokazywać. Przecież nic jej do pochodzenia Dolohova. Widziała go pierwszy i być może ostatni w życiu, a nieznajomy i tak był już wystarczająco zakłopotany.
– Muszę znaleźć kilka drobnych rzeczy… – dodała, rozglądając się po półkach, spoglądając to na nie, to na zapisany pergamin. – Ostatnio jak przyszłam tu nieprzygotowana to okazało się, że połowa ingrediencji do niczego mi się nie przyda, żaden ze mnie wielki alchemik, chciałam sobie wtedy tylko przypomnieć podstawy – wyjaśniła, mówiąc zupełnie swobodnie i naturalnie, nie do końca przejmując się tym, że nieznajomego jej jakże poruszająca historia może niekoniecznie obchodzić. Właściwie chyba miała nadzieję, że dzięki drobnemu słowotokowi nieznajomy poczuje się nieco pewniej.
– A pan? Szuka pan czegoś konkretnego? – spytała po chwili, orientując się, że nie powinna chyba tak bardzo skupiać się na sobie.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nie należał do osób które się wychylały. Już samo to, że czaił się po kątach czekając aż nadmiar ludzi odejdzie od interesujących go witryn zamiast zwyczajnie pójść i wziąć to czego chciał o czymś świadczyła. Nie chciał zawadzać, ani być tym który zawadza. Nie wchodził więc stojącej obok czarownicy. Nie był jednak głuchy, nie mógł powstrzymać uciekającego po słoikach, czy podłodze spojrzenia, które co chwila zatrzymywało się na czarownicy. Szacując odległość, czy też zauważając jak zerka to na listę, to na słoje, to coś waży w rękach, to zaraz mruczała rozważania pod nosem. Właściwie to ostatnie zachęciło go by ją zaczepić. W jego oczach nie jawiła się jak ktoś doświadczony, a on był dobrodusznym człowiekiem. Postanowił więc sprzedać jakąś radę, a gdy to zrobił nie mógł nie odnieść wrażenia, że cała ta scena była dziwna zaś on sam zachował się nienaturalnie. Poczuł się trochę kanciaście. Przez chwilę bo dziewczyna okazała się wdzięczna i entuzjastycznie nastawiona do jego słów.
- Roślinne ingrediencje, te powszechniejsze, mające być uzupełnieniem serca eliksiru polecam kupować na bazarach warzywnych lub z przyprawami. Często nie odbiegają jakością, a jak już to są nieraz tańsze o połowę - uniósł brwi ściszając głos na koniec do niemalże konspiracyjnego szeptu ośmielony jej uprzejmą naturą.
- Planuje pani warzyć jakieś eliksiry z natury bojowych? - spytał otwarcie nie mając nic złego na myśli. W dziedzinie tych eliksirów znajdowało się dużo mikstur zwyczajnie użytkowych, praktycznych nie mających ściśle wojennego zastosowania. Niestety wprowadzona ogólna systematyka posiadała dość okrutne nazewnictwo niosące często wyłącznie pejoratywne nacechowanie dla tej dziedziny alchemii - może mógłbym pani coś doradzić - wyjaśnił motywację kryjącą się za zadanym wcześniej pytaniem. Zaraz potem w jego oczach roziskrzyły się ogniki dzieciecej radości, kiedy słuchał o tym że dziewczyna w zasadzie ćwiczyła, dopiero wspinała się w alchemicznej sztuce. Przypomniał sobie wówczas siebie samego kiedy zaczynał toczyć miłość ze swą pasją.
- Och, sam pamiętam też tak mówiłem, że tylko ćwiczę, a teraz...? Teraz, droga pani, nie jestem w stanie wyobrazić sobie dnia bez przygotowania jakiegoś eliksiru. To bardzo wciąga. To uczucie, gdy się udaje - zaplótł ręce za plecami uśmiechając się nieco śmielej - Bardzo wdzięczna do praktyki stopniowania sobie trudności jest magia lecznicza. Przykładowo poleciłbym studium nad płatkami ciemiernika. Jedna roślinna ingrediencja, a można przyrządzić na trzy sposoby, tworząc trzy rodzaje eliksirów o różnym stopniu trudności. Tylko w takim przypadku musiałaby się pani otrzeć nieco o roślinne ingrediencje. Mimo wszystko alchemia tego rodzaju na tych się opiera - podłapał jak ryba zanętę słowotok rudowłosej momentalnie odnajdując się w temacie, który potem toczył samodzielnie dalej. Ostatnie pytanie sprawiło, ze uciekł spojrzeniem w miejsce przy którym wciąż krzątał się nadmiar ludzi. Co miał odpowiedzieć?
- Trochę tak, trochę nie. Można powiedzieć, ze szukam inspiracji
- Roślinne ingrediencje, te powszechniejsze, mające być uzupełnieniem serca eliksiru polecam kupować na bazarach warzywnych lub z przyprawami. Często nie odbiegają jakością, a jak już to są nieraz tańsze o połowę - uniósł brwi ściszając głos na koniec do niemalże konspiracyjnego szeptu ośmielony jej uprzejmą naturą.
- Planuje pani warzyć jakieś eliksiry z natury bojowych? - spytał otwarcie nie mając nic złego na myśli. W dziedzinie tych eliksirów znajdowało się dużo mikstur zwyczajnie użytkowych, praktycznych nie mających ściśle wojennego zastosowania. Niestety wprowadzona ogólna systematyka posiadała dość okrutne nazewnictwo niosące często wyłącznie pejoratywne nacechowanie dla tej dziedziny alchemii - może mógłbym pani coś doradzić - wyjaśnił motywację kryjącą się za zadanym wcześniej pytaniem. Zaraz potem w jego oczach roziskrzyły się ogniki dzieciecej radości, kiedy słuchał o tym że dziewczyna w zasadzie ćwiczyła, dopiero wspinała się w alchemicznej sztuce. Przypomniał sobie wówczas siebie samego kiedy zaczynał toczyć miłość ze swą pasją.
- Och, sam pamiętam też tak mówiłem, że tylko ćwiczę, a teraz...? Teraz, droga pani, nie jestem w stanie wyobrazić sobie dnia bez przygotowania jakiegoś eliksiru. To bardzo wciąga. To uczucie, gdy się udaje - zaplótł ręce za plecami uśmiechając się nieco śmielej - Bardzo wdzięczna do praktyki stopniowania sobie trudności jest magia lecznicza. Przykładowo poleciłbym studium nad płatkami ciemiernika. Jedna roślinna ingrediencja, a można przyrządzić na trzy sposoby, tworząc trzy rodzaje eliksirów o różnym stopniu trudności. Tylko w takim przypadku musiałaby się pani otrzeć nieco o roślinne ingrediencje. Mimo wszystko alchemia tego rodzaju na tych się opiera - podłapał jak ryba zanętę słowotok rudowłosej momentalnie odnajdując się w temacie, który potem toczył samodzielnie dalej. Ostatnie pytanie sprawiło, ze uciekł spojrzeniem w miejsce przy którym wciąż krzątał się nadmiar ludzi. Co miał odpowiedzieć?
- Trochę tak, trochę nie. Można powiedzieć, ze szukam inspiracji
Zaśmiała się cicho, słysząc szept mężczyzny.
– Tylko chyba najpierw musiałabym o nich więcej poczytać – przyznała, drapiąc się po głowie w zamyśleniu. – Naprawdę niewiele wiem o ziołach, a takie miejsca jak te może są droższe… ale raczej pewne. Na bazarach chyba chętniej próbują oszukiwać – zauważyła.
Wzięła głęboki oddech, próbując w międzyczasie złożyć sensowną odpowiedź, jednak po prostu nie znalazła dobrych, eleganckich słów. Mimo pewnego talentu i drobnych umiejętności była przecież laikiem bez wielkich aspiracji co do alchemii.
– Właściwie to może… nie wiem. Wypisałam sobie kilka serc potrzebnych do jakiś łatwych mikstur, tak po prostu. Miałam kilkuletnią przerwę w warzeniu… Muszę sobie po prostu porządnie przypomnieć, jak się to w ogóle robiło. Ostatnio na kilka prób wyszedł mi jeden. I to też nie do końca, dziwnie wygląda, nie jestem pewna czy coś z niego wyjdzie – tłumaczyła. Znała oczywiście rozróżnienie eliksirów, ale naprawdę nie zwracała na nie chwilowo większej uwagi. Nie szukała efektu, a możliwości ćwiczenia swoich umiejętności.
Dziewczyna zacisnęła na chwilę wargi. W jej oczach coś błysnęło; wzrok przeniósł się na chwilę na karteczkę, aby po chwili jej dłoń powędrowała ku jednej z półek.
– O, włosie akromantuli, to chyba mogłoby mi się przydać, mogę chyba nawet kilka wziąć – powiedziała, ni to do mężczyzny, ni to do siebie.
Wysłuchała grzecznie słów Dolohova, uśmiechając się ciepło. Lubiła słuchać o pasjach innych; to było niezwykłe, jak cudownie ludzie potrafili ładnie mówić o tym, czym się zajmowali.
– Och, owszem, wciąga. Jak rozumiem, zajmuje się pan alchemią zawodowo? Ja właściwie chyba aż takich aspiracji nie mam… Właściwie mimo wszystko bardziej wolę sztukę, to w tym zawsze szło mi najlepiej. Ale skoro mam możliwość, by być w stanie tworzyć eliksiry… to głupio byłoby to zostawić. Nigdy nie wiadomo, kiedy taka umiejętność się przyda, a przecież nie mogę w kółko robić tego samego – wyjaśniła swoje motywacje. – Magia lecznicza to bardzo ciekawa dziedzina, ale nigdy nie poznałam nikogo, kto mógłby mi trochę jej pokazać… ale kto wie, może kiedyś uda mi się podążyć za pana radą.
„Inspiracji…”, ech, w tę pogodę trudno było ją znaleźć. Deszcz, który trwa tydzień potrafi zmotywować do tworzenia nostalgicznych i smutnych tworów, jednak po kilku tygodniach właściwie nieustającej burzy Gwen czuła, jak powoli opuszczają ją wszelkie twórcze siły. Oczywiście cały czas coś robiła – nie potrafiła wysiedzieć bezczynnie w domu – ale miała wrażenie, że wszystkim pracom, które aktualnie tworzyła brakowało jakiegokolwiek polotu.
– W ostatnich tygodniach chyba wszystkim o nią coraz trudniej – powiedziała, wędrując wzrokiem za spojrzeniem alchemika, jednak nie analizując dokładniej tego, co zobaczyła. W końcu to był tylko regał przy którym stało kilka osób, a raczej otwartej na ludzi Gwen absolutnie nie przeszło przez myśl, że klienci apteki mogą w jakikolwiek sposób przeszkadzać Dolohovi.
– Tylko chyba najpierw musiałabym o nich więcej poczytać – przyznała, drapiąc się po głowie w zamyśleniu. – Naprawdę niewiele wiem o ziołach, a takie miejsca jak te może są droższe… ale raczej pewne. Na bazarach chyba chętniej próbują oszukiwać – zauważyła.
Wzięła głęboki oddech, próbując w międzyczasie złożyć sensowną odpowiedź, jednak po prostu nie znalazła dobrych, eleganckich słów. Mimo pewnego talentu i drobnych umiejętności była przecież laikiem bez wielkich aspiracji co do alchemii.
– Właściwie to może… nie wiem. Wypisałam sobie kilka serc potrzebnych do jakiś łatwych mikstur, tak po prostu. Miałam kilkuletnią przerwę w warzeniu… Muszę sobie po prostu porządnie przypomnieć, jak się to w ogóle robiło. Ostatnio na kilka prób wyszedł mi jeden. I to też nie do końca, dziwnie wygląda, nie jestem pewna czy coś z niego wyjdzie – tłumaczyła. Znała oczywiście rozróżnienie eliksirów, ale naprawdę nie zwracała na nie chwilowo większej uwagi. Nie szukała efektu, a możliwości ćwiczenia swoich umiejętności.
Dziewczyna zacisnęła na chwilę wargi. W jej oczach coś błysnęło; wzrok przeniósł się na chwilę na karteczkę, aby po chwili jej dłoń powędrowała ku jednej z półek.
– O, włosie akromantuli, to chyba mogłoby mi się przydać, mogę chyba nawet kilka wziąć – powiedziała, ni to do mężczyzny, ni to do siebie.
Wysłuchała grzecznie słów Dolohova, uśmiechając się ciepło. Lubiła słuchać o pasjach innych; to było niezwykłe, jak cudownie ludzie potrafili ładnie mówić o tym, czym się zajmowali.
– Och, owszem, wciąga. Jak rozumiem, zajmuje się pan alchemią zawodowo? Ja właściwie chyba aż takich aspiracji nie mam… Właściwie mimo wszystko bardziej wolę sztukę, to w tym zawsze szło mi najlepiej. Ale skoro mam możliwość, by być w stanie tworzyć eliksiry… to głupio byłoby to zostawić. Nigdy nie wiadomo, kiedy taka umiejętność się przyda, a przecież nie mogę w kółko robić tego samego – wyjaśniła swoje motywacje. – Magia lecznicza to bardzo ciekawa dziedzina, ale nigdy nie poznałam nikogo, kto mógłby mi trochę jej pokazać… ale kto wie, może kiedyś uda mi się podążyć za pana radą.
„Inspiracji…”, ech, w tę pogodę trudno było ją znaleźć. Deszcz, który trwa tydzień potrafi zmotywować do tworzenia nostalgicznych i smutnych tworów, jednak po kilku tygodniach właściwie nieustającej burzy Gwen czuła, jak powoli opuszczają ją wszelkie twórcze siły. Oczywiście cały czas coś robiła – nie potrafiła wysiedzieć bezczynnie w domu – ale miała wrażenie, że wszystkim pracom, które aktualnie tworzyła brakowało jakiegokolwiek polotu.
– W ostatnich tygodniach chyba wszystkim o nią coraz trudniej – powiedziała, wędrując wzrokiem za spojrzeniem alchemika, jednak nie analizując dokładniej tego, co zobaczyła. W końcu to był tylko regał przy którym stało kilka osób, a raczej otwartej na ludzi Gwen absolutnie nie przeszło przez myśl, że klienci apteki mogą w jakikolwiek sposób przeszkadzać Dolohovi.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- To już zależy - uśmiechnął się nieco chytrze mając minę jakby wiedział o czymś o czym inni nie wiedzą i po części była to prawda - Od tego, czy będzie się pani obnosić że potrzebuje pani tego czy tamtego do czegoś więcej niż herbaty lub składników na zupę. Zapewniam, że mało który sprzedawca na Brick Lane Market będzie zawracał sobie tym głowę, a na pewno mniej niż właściciel sklepu który zdaje sobie sprawę z alchemicznej wartości niektórych składników - wyjaśnił na spokojnie, a może bardziej opowiedział nie chcąc brzmieć tak jakby ją zmuszał czy przekonywał na siłę. Bardziej sprzedawał ciekawostkę lub rozwiązanie dla kogoś kogo kieszeń była lżejsza. Nie chciał tego też wprost mówić by przypadkiem osoba na przeciwko nie uznała, że uważa ją za biedna bo tak też przecież nie było. Widział w niej początkującego i może to dobrze, że za swoje pierwsze źródło ingrediencji ma droższe, lecz bardziej rzetelne źródło - Chociaż skoro dopiero pani odświeża i ćwiczy receptury to to miejsce jest faktycznie dobrym wyborem. Na początek - przyznał ciesząc oczy, a potem uszy problemami typowymi dla młodych alchemików. Przypominały mu się wówczas jego własne początki, wloty oraz wybuchy - te niekontrolowane i niechciane.
- Może mógłbym doradzić i rozwiać pani wątpliwości? Wydaje mi się, że byłbym w stanie rozwiać pani wątpliwości, gdybym poznał więcej szczegółów. To nie byłby kłopot - zapowiedział też od razu by dziewuszka nie odniosła wrażenia, że byłoby to dla niego zobowiązanie - proszę uznać to za grzeczność między alchemikami - uśmiechnął się delikatnie - a i jakby chciała pani poćwiczyć coś prostego to polecam eliksir gacka oraz kociego wzroku. Mogłaby pani użyć do nich nawet tych serc które ostatnio nieopatrznie zakupiła bo te eliksiry nie dość że proste to tolerują jako serce każdą ingrediencję, która ma odpowiednio dużo magicznej mocy by za takie w ogóle uchodzić - przypomniało mu się kiedy to po głowie chodziła mu próba rozwiązania zmartwienia kobiety z powodu źle popełnionego ostatnio zakupu. Tak, ciągle o tym myślał. Rozwiązywanie problemów było poniekąd jego pasją jako naukowca. Nie robiło mu to różnicy czy dotyczyły codzienności, czy problematyki życia oraz śmierci.
- Poniekąd można powiedzieć, że tak. Bardziej samodzielnie ją zgłębiam. Dla siebie - uściślił nie chcąc za bardzo utożsamiać się z pracą dla ministerstwa bądź kogokolwiek innego. Sam sobie był panem. Kiedy dziewczyna zaczęła się przed nim otwierać dzieląc się z nim swoimi zainteresowania nie mógł nie poświecić jej uwagi. Widać było, że podchodził na powiązane do pasji oraz obaw - Czemu by nie połączyć jednego i drugiego? Skoro jest pani artystką alchemia to najciekawszy kompan, jakiego mogłaby pani poszukiwać. Mając wiedzę o jednym i drugim mogła by pani stworzyć coś innowacyjnego - nowy rodzaj farby lub podkładu o jakichś unikalnych właściwościach oraz efekcie - tymi słowami chciał ją pocieszyć by nie musiała smutnieć na myśl o tym,że któregoś dnia musiała porzucić to czym się pasjonowała na rzecz myśli, że nie można robić w kółko tego samego. Jego zdaniem można było, lecz to wcale nie musiało oznaczać stagnacji ani monotonii
- Może mógłbym doradzić i rozwiać pani wątpliwości? Wydaje mi się, że byłbym w stanie rozwiać pani wątpliwości, gdybym poznał więcej szczegółów. To nie byłby kłopot - zapowiedział też od razu by dziewuszka nie odniosła wrażenia, że byłoby to dla niego zobowiązanie - proszę uznać to za grzeczność między alchemikami - uśmiechnął się delikatnie - a i jakby chciała pani poćwiczyć coś prostego to polecam eliksir gacka oraz kociego wzroku. Mogłaby pani użyć do nich nawet tych serc które ostatnio nieopatrznie zakupiła bo te eliksiry nie dość że proste to tolerują jako serce każdą ingrediencję, która ma odpowiednio dużo magicznej mocy by za takie w ogóle uchodzić - przypomniało mu się kiedy to po głowie chodziła mu próba rozwiązania zmartwienia kobiety z powodu źle popełnionego ostatnio zakupu. Tak, ciągle o tym myślał. Rozwiązywanie problemów było poniekąd jego pasją jako naukowca. Nie robiło mu to różnicy czy dotyczyły codzienności, czy problematyki życia oraz śmierci.
- Poniekąd można powiedzieć, że tak. Bardziej samodzielnie ją zgłębiam. Dla siebie - uściślił nie chcąc za bardzo utożsamiać się z pracą dla ministerstwa bądź kogokolwiek innego. Sam sobie był panem. Kiedy dziewczyna zaczęła się przed nim otwierać dzieląc się z nim swoimi zainteresowania nie mógł nie poświecić jej uwagi. Widać było, że podchodził na powiązane do pasji oraz obaw - Czemu by nie połączyć jednego i drugiego? Skoro jest pani artystką alchemia to najciekawszy kompan, jakiego mogłaby pani poszukiwać. Mając wiedzę o jednym i drugim mogła by pani stworzyć coś innowacyjnego - nowy rodzaj farby lub podkładu o jakichś unikalnych właściwościach oraz efekcie - tymi słowami chciał ją pocieszyć by nie musiała smutnieć na myśl o tym,że któregoś dnia musiała porzucić to czym się pasjonowała na rzecz myśli, że nie można robić w kółko tego samego. Jego zdaniem można było, lecz to wcale nie musiało oznaczać stagnacji ani monotonii
Nie dało się ukryć, że Valerij miał racje i to, co mówił, było właściwie absolutną oczywistością. Dobrze jednak, że zwrócił na ten fakt uwagę Gwen, która prawdopodobnie w trakcie wycieczki po składniki mówiłaby głośno i wyraźnie po co kupuje dane ingrediencje. Nie miała przecież w zwyczaju ani oszukiwać, ani ukrywać tego, co robi, dlatego sama mogłaby o tym nie pomyśleć.
– Jeśli tylko pogoda się trochę poprawi spróbuję poszukać składników w innym miejscu, choćby z ciekawości – obiecała. – Ale na razie… ech, nie wyobrażam sobie chodzenia w taką pogodę po targowisku. To dość czasochłonne, a ten deszcz w ostatnim czasie jest okropny, nie sądzi pan? I jeszcze na dodatek te burze…
Wychodzenie na zewnątrz od początku listopada potrafiło być przecież wręcz śmiertelnie niebezpieczne, szczególnie jeśli do okropnej pogody dodało się kapryśne anomalie. Gwen miała wrażenie, że od kiedy zaczęły się te deszcze to na ulicach widzi jeszcze więcej mugoli borykających się z losowymi transmutacjami czy wybuchami magii i wcale jej się to nie podobało.
Machnęła ręką, słysząc propozycje mężczyzny. Może zapewniał ją, że to nie kłopot, ale przecież naprawdę się nie znali. I tak już jej pomógł, nie chciała wymagać od niego niczego więcej.
– Próbowałam tworzyć eliksir ochronny… i niby wyszedł, ale coś mi w nim nie pasuje. Na razie trzymam go w fiolce, może jeśli będę koniecznie musiała go użyć to jednak zadziała, ale właściwie… no wie pan, zrobiłam go, by ćwiczyć, a nie używać. – Wzruszyła ramionami. – Najwyżej jeśli uzbiera mi się trochę niepotrzebnych eliksirów to po prostu komuś je przekażę… czy coś.
Szkoda było przecież je wyrzucać, ale z drugiej strony Gwen naprawdę nie miała pojęcia, kiedy mogłaby taki eliksir bojowy wykorzystać; przynajmniej na razie nie bywała przecież w sytuacjach wymagających wsparcia płynącego z alchemii. Była malarką, nie aurorem i raczej nie miała zamiaru tego zmieniać.
Podrapała się w głowę.
– Chyba próbowałam robić eliksir kociego wzroku, ale mi nie wyszedł – powiedziała. A może to był kociego kroku? Nie pamiętała już dokładniej, te nazwy były zbyt podobne do siebie. – A eliksir gacka sprawdzę, dziękuję za propozycję. – Uśmiechnęła się ciepło.
Dolohov naprawdę brzmiał bardzo rozsądnie. Właściwie czemu nie miałaby spróbować kiedyś czegoś takiego stworzyć? To na pewno pomogłoby wielu artystom, a jej samej ułatwiłoby pracę… i może zapewniło stały przychód? Dla malarza, który nigdy nie wiedział, ile galeonów zasili jego kieszeń to byłoby naprawdę coś.
– Ale chyba jeszcze długa droga przede mną, nim w ogóle będę w stanie podjąć jakiekolwiek próby tego typu – stwierdziła. – Ale kto wie, może kiedyś naprawdę uda mi się odmienić malarski rynek? – Zaśmiała się cicho, widząc przed oczami siebie jako właścicielkę jakiejś firmy produkującej innowacyjne produkty. Przynajmniej w tej chwili taka wizja wydawała jej się przynajmniej odrobinę absurdalna.
Zorientowała się, że właściwie rozmawia z mężczyzną od dłuższej chwili, a nawet mu się nie przedstawiła. Co za nietakt! Wyciągnęła więc rękę w jego stronę.
– Właściwie Gwen Grey jestem, miło pana poznać. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Jeśli tylko pogoda się trochę poprawi spróbuję poszukać składników w innym miejscu, choćby z ciekawości – obiecała. – Ale na razie… ech, nie wyobrażam sobie chodzenia w taką pogodę po targowisku. To dość czasochłonne, a ten deszcz w ostatnim czasie jest okropny, nie sądzi pan? I jeszcze na dodatek te burze…
Wychodzenie na zewnątrz od początku listopada potrafiło być przecież wręcz śmiertelnie niebezpieczne, szczególnie jeśli do okropnej pogody dodało się kapryśne anomalie. Gwen miała wrażenie, że od kiedy zaczęły się te deszcze to na ulicach widzi jeszcze więcej mugoli borykających się z losowymi transmutacjami czy wybuchami magii i wcale jej się to nie podobało.
Machnęła ręką, słysząc propozycje mężczyzny. Może zapewniał ją, że to nie kłopot, ale przecież naprawdę się nie znali. I tak już jej pomógł, nie chciała wymagać od niego niczego więcej.
– Próbowałam tworzyć eliksir ochronny… i niby wyszedł, ale coś mi w nim nie pasuje. Na razie trzymam go w fiolce, może jeśli będę koniecznie musiała go użyć to jednak zadziała, ale właściwie… no wie pan, zrobiłam go, by ćwiczyć, a nie używać. – Wzruszyła ramionami. – Najwyżej jeśli uzbiera mi się trochę niepotrzebnych eliksirów to po prostu komuś je przekażę… czy coś.
Szkoda było przecież je wyrzucać, ale z drugiej strony Gwen naprawdę nie miała pojęcia, kiedy mogłaby taki eliksir bojowy wykorzystać; przynajmniej na razie nie bywała przecież w sytuacjach wymagających wsparcia płynącego z alchemii. Była malarką, nie aurorem i raczej nie miała zamiaru tego zmieniać.
Podrapała się w głowę.
– Chyba próbowałam robić eliksir kociego wzroku, ale mi nie wyszedł – powiedziała. A może to był kociego kroku? Nie pamiętała już dokładniej, te nazwy były zbyt podobne do siebie. – A eliksir gacka sprawdzę, dziękuję za propozycję. – Uśmiechnęła się ciepło.
Dolohov naprawdę brzmiał bardzo rozsądnie. Właściwie czemu nie miałaby spróbować kiedyś czegoś takiego stworzyć? To na pewno pomogłoby wielu artystom, a jej samej ułatwiłoby pracę… i może zapewniło stały przychód? Dla malarza, który nigdy nie wiedział, ile galeonów zasili jego kieszeń to byłoby naprawdę coś.
– Ale chyba jeszcze długa droga przede mną, nim w ogóle będę w stanie podjąć jakiekolwiek próby tego typu – stwierdziła. – Ale kto wie, może kiedyś naprawdę uda mi się odmienić malarski rynek? – Zaśmiała się cicho, widząc przed oczami siebie jako właścicielkę jakiejś firmy produkującej innowacyjne produkty. Przynajmniej w tej chwili taka wizja wydawała jej się przynajmniej odrobinę absurdalna.
Zorientowała się, że właściwie rozmawia z mężczyzną od dłuższej chwili, a nawet mu się nie przedstawiła. Co za nietakt! Wyciągnęła więc rękę w jego stronę.
– Właściwie Gwen Grey jestem, miło pana poznać. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
On właściwie średnio wyobrażał sobie jakiekolwiek wychodzenie poza pracownie. Ciężko jednak było to komukolwiek powtórzyć bez wychodzenia na jakiegoś pokroju dziwaka.
- Doskonale panią rozumiem. Ja szczęśliwie mam w posiadaniu pełnego energii bratanka, który w razie konieczności drobniejszych sprawunków jest gotowy przepłynąć i sztormowe morze w drodze na bazarek o ile trudy te zostaną opłacone słodyczem. Dzieci nie znają pojęcia złej pogody - zapowiedział żartobliwie z nieco rozczulonym spojrzeniem kiedy to przywołał nie tak dawne wspomnienie hałasującego po domu Antonina, którego matka groźbą próbowała utrzymać go w domu pomimo deszczowych dni. On sam zresztą z bratem nieraz spędzał całe dnie na lodowej pustyni wracając do domu nie z powodu odmarzających palców, a matki wołającej na obiad - Mam nadzieję, że wyrośnie z tego później niż ja - podsumował będąc wyraźnie w dobrym nastroju nie spodziewając się kompletnie po sobie, że chcąc uzupełnić zapasy ingrediencji przyjdzie mu uciąć swobodna pogawędkę o niczym. No prawie. Bo przecież temat alchemii nie był takim byle czym!
- O... - uniósł nieco brwi wyżej - Nie lepiej by sprzedać? Ten nadmiar? To znaczy...jeżeli nie wie pani co robić z nadmiarem eliksirów to wiem, kto by mógł je zakupić lub wymienić się za ingrediencje nawet jeśli nie posiada pani licencji. Stawki są naturalnie niższe, lecz zawsze to jakoś łatwiej potem człowiekowi jak pojawią się niespodziewane wydatki. Zwłaszcza w takich czasach - bez licencji nie można było oficjalnie handlować eliksirami. Nie oznacza to jednak, że tak właśnie często się nie robiło. On sam znał ludzi i poniekąd właściwie widział w tej niespodziewanej znajomości korzyść w możliwości uzupełnienia braków w rycerzowym składziku. Nie chciał jednak naciskać by nie wyjść na nachalnego. Dał więc czarownicy informację o takiej możliwości.
Słuchał czarownicy i jej wątpliwości, niepewności. Było to w pewien sposób przyjemne doświadczenia. Tym bardziej kiedy sobie myślał o tym, że z piętnaście lat temu był na tym samym etapie co ona, a teraz zapewne nie raz mógłby zawstydzić wiedzą co bardziej wykształconego pod sztandarem ministerialnych broszurek i alchemicznych pozwoleń.
- Valerij, Valerij Dolohov - zaczął z lekką niepewnością, lecz otwartość dziewczyny sprawiła, że z lekkim opóźnieniem lecz przyjemnością uścisnął jej rękę zastanawiając się czy przypadkiem chwilę wcześniej nie dotykał jakiejś ingrediencji o nieprzyjemnym zapachu. Ale raczej nie.
- Doskonale panią rozumiem. Ja szczęśliwie mam w posiadaniu pełnego energii bratanka, który w razie konieczności drobniejszych sprawunków jest gotowy przepłynąć i sztormowe morze w drodze na bazarek o ile trudy te zostaną opłacone słodyczem. Dzieci nie znają pojęcia złej pogody - zapowiedział żartobliwie z nieco rozczulonym spojrzeniem kiedy to przywołał nie tak dawne wspomnienie hałasującego po domu Antonina, którego matka groźbą próbowała utrzymać go w domu pomimo deszczowych dni. On sam zresztą z bratem nieraz spędzał całe dnie na lodowej pustyni wracając do domu nie z powodu odmarzających palców, a matki wołającej na obiad - Mam nadzieję, że wyrośnie z tego później niż ja - podsumował będąc wyraźnie w dobrym nastroju nie spodziewając się kompletnie po sobie, że chcąc uzupełnić zapasy ingrediencji przyjdzie mu uciąć swobodna pogawędkę o niczym. No prawie. Bo przecież temat alchemii nie był takim byle czym!
- O... - uniósł nieco brwi wyżej - Nie lepiej by sprzedać? Ten nadmiar? To znaczy...jeżeli nie wie pani co robić z nadmiarem eliksirów to wiem, kto by mógł je zakupić lub wymienić się za ingrediencje nawet jeśli nie posiada pani licencji. Stawki są naturalnie niższe, lecz zawsze to jakoś łatwiej potem człowiekowi jak pojawią się niespodziewane wydatki. Zwłaszcza w takich czasach - bez licencji nie można było oficjalnie handlować eliksirami. Nie oznacza to jednak, że tak właśnie często się nie robiło. On sam znał ludzi i poniekąd właściwie widział w tej niespodziewanej znajomości korzyść w możliwości uzupełnienia braków w rycerzowym składziku. Nie chciał jednak naciskać by nie wyjść na nachalnego. Dał więc czarownicy informację o takiej możliwości.
Słuchał czarownicy i jej wątpliwości, niepewności. Było to w pewien sposób przyjemne doświadczenia. Tym bardziej kiedy sobie myślał o tym, że z piętnaście lat temu był na tym samym etapie co ona, a teraz zapewne nie raz mógłby zawstydzić wiedzą co bardziej wykształconego pod sztandarem ministerialnych broszurek i alchemicznych pozwoleń.
- Valerij, Valerij Dolohov - zaczął z lekką niepewnością, lecz otwartość dziewczyny sprawiła, że z lekkim opóźnieniem lecz przyjemnością uścisnął jej rękę zastanawiając się czy przypadkiem chwilę wcześniej nie dotykał jakiejś ingrediencji o nieprzyjemnym zapachu. Ale raczej nie.
Gwen zaśmiała się ciepło, słuchając opowieści o krewnym alchemika.
– Oj, nie znają – przytaknęła. – Ale ma pan szczęście w takim razie. Nie każdy ma aż takie wygody w domu – zauważyła.
Rudowłosa właściwie bardzo lubiła dzieci. Gdyby było inaczej, nie uczyłaby przecież Heatha rysunku. Do zadawania się z pięciolatkiem potrzeba była w końcu spora dawka cierpliwości. Gwen jednak jak na razie nie zastanawiała się raczej nad swoją przyszłością w tym względzie. Była artystką, a życie artysty nie było zbyt stabilne i pozostawiało wiele znaków zapytania. Poza tym w magicznym świecie trwała wojna. Dziewczyna nie chciała zaś, aby jej potomstwo wychowywało się w tak nieprzyjemnej, przesiąkniętej nienawiścią i lękiem, atmosferze. W tej chwili kwestia zakładania rodziny wydawała się Gwen odległa i dość nierealna.
– Pan szybko dorósł? – spytała dla potrzymania rozmowy. – Czasem tak bywa… Moja koleżanka, Veronica, mając osiem lat porzuciła już lalki, uznając to za dziecinne. A ja je zbierałam jeszcze po pójściu do Hogwartu… Różnie to bywa.
Wolała nie wspominać, że Veronica przez te kilka lat bezustannie się z niej śmiała, aby potem zrobić wielkie oczy, gdy okazało się, że jej niezbyt bogata koleżanka idzie do prywatnej szkoły. Prywatnej i najlepszej w całej Wielkiej Brytanii – jak mówili o Hogwarcie rodzice Gwen. Nie mijali się z resztą bardzo z prawdą. Gwen właściwie do dziś nie wiedziała, kto jest właścicielem szkoły magii: ktoś prywatny czy może Ministerstwo Magii? A może w magicznym świecie to działało w ogóle zupełnie inaczej?
– A tak można? – spytała, odnośnie samej sprzedaży. – Pomyślę. Przejrzę rzeczy, jeśli coś znajdę to mogę się z panem skontaktować? Gdzie w razie czego wysłać sowę? Zawsze lepiej znać kogoś z branży, wie pan, jacy są ludzie… – powiedziała z delikatnym uśmiechem. – Och, przy malarstwie takie zdarzają się cały czas. Szczególnie, jak się jest takim niezdarą jak ja i często zupełnym przypadkiem psuje się jeszcze nieodpakowane płótna.
Tak jak ostatnio, gdy kupiła nowe materiały i zalała je źle dokręconą farbą. Ech, przez ten deszcz za bardzo śpieszyła się do domu.
– Oj, nie znają – przytaknęła. – Ale ma pan szczęście w takim razie. Nie każdy ma aż takie wygody w domu – zauważyła.
Rudowłosa właściwie bardzo lubiła dzieci. Gdyby było inaczej, nie uczyłaby przecież Heatha rysunku. Do zadawania się z pięciolatkiem potrzeba była w końcu spora dawka cierpliwości. Gwen jednak jak na razie nie zastanawiała się raczej nad swoją przyszłością w tym względzie. Była artystką, a życie artysty nie było zbyt stabilne i pozostawiało wiele znaków zapytania. Poza tym w magicznym świecie trwała wojna. Dziewczyna nie chciała zaś, aby jej potomstwo wychowywało się w tak nieprzyjemnej, przesiąkniętej nienawiścią i lękiem, atmosferze. W tej chwili kwestia zakładania rodziny wydawała się Gwen odległa i dość nierealna.
– Pan szybko dorósł? – spytała dla potrzymania rozmowy. – Czasem tak bywa… Moja koleżanka, Veronica, mając osiem lat porzuciła już lalki, uznając to za dziecinne. A ja je zbierałam jeszcze po pójściu do Hogwartu… Różnie to bywa.
Wolała nie wspominać, że Veronica przez te kilka lat bezustannie się z niej śmiała, aby potem zrobić wielkie oczy, gdy okazało się, że jej niezbyt bogata koleżanka idzie do prywatnej szkoły. Prywatnej i najlepszej w całej Wielkiej Brytanii – jak mówili o Hogwarcie rodzice Gwen. Nie mijali się z resztą bardzo z prawdą. Gwen właściwie do dziś nie wiedziała, kto jest właścicielem szkoły magii: ktoś prywatny czy może Ministerstwo Magii? A może w magicznym świecie to działało w ogóle zupełnie inaczej?
– A tak można? – spytała, odnośnie samej sprzedaży. – Pomyślę. Przejrzę rzeczy, jeśli coś znajdę to mogę się z panem skontaktować? Gdzie w razie czego wysłać sowę? Zawsze lepiej znać kogoś z branży, wie pan, jacy są ludzie… – powiedziała z delikatnym uśmiechem. – Och, przy malarstwie takie zdarzają się cały czas. Szczególnie, jak się jest takim niezdarą jak ja i często zupełnym przypadkiem psuje się jeszcze nieodpakowane płótna.
Tak jak ostatnio, gdy kupiła nowe materiały i zalała je źle dokręconą farbą. Ech, przez ten deszcz za bardzo śpieszyła się do domu.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Splótł dłonie za plecami i lekko uniósł się na palcach by w drugiej sekundzie stuknąć męskim obcasem trzewików o drewnianą podłogę. Uśmiechnął się ciepło. Tak, miał szczęście i rodzina właśnie nim była. Może jego rodzice nie byli stereotypem baśniowej rodziny z typowym ciepłem oraz troską. Otaczali go nią na swój sposób. Dbali by niczego mu nie zabrakło - jedzenie, ubrania, wykształcenie. Ponadto ojciec nauczył go czym jest rodzina, tego jak istotna jest, jak silne są więzi krwi sprawiając, że był zżyty w sposób wyjątkowy z braćmi. Napawało go to siłą oraz dumą.
- Dostatecznie szybko by w jego wieku próbować targować się o knuty z ojcem - wyjaśnił, a lekki, żartobliwy ton wciąż się go trzymał. Utrzymywał się kiedy słuchał o przyjaciółce czarownicy - Osobiście uważam, że nie da się dorosnąć. Nie ma przecież żadnej konkretnej granicy wieku, nie istnieje żaden spis czynów czyniący dorosłym, wszystko jest subiektywne, niejednoznaczne... - czy stulatek ze smoczkiem w ustach był dorosły, czy posadzenie drzewa? Spłodzenie syna oraz wybudowanie domu czyniło dorosłym? Czy w oczach rodziców kiedykolwiek ktokolwiek mógł dorosnąć...? - możemy tylko wyrastać. Z zabawy lalkami...- uniósł brwi odwołując się do wspomnianej przyjaciółki - ...z ciągnięcia dziewczyn za warkocze, z kremowego piwa, szukania wieczornych zabaw na mieście. Możemy piąć się tylko w górę - bo nie było żadnego ograniczenia. Tak uważał, tak postrzegał świat. Możliwy był tylko rozwój będący dla każdego czymś indywidualnym. Dorosłość sama w sobie nie istniała, była sztucznym pojęciem którym ludzie sami się ograniczali - Przepraszam, mam nadzieję, ze nie brzmiałem zbyt...rozdmuchanie - lekko się zakłopotał nie chcąc wyjaśnił na zbyt pretensjonalnego.
- Nieoficjalnie. Do nieoficjalnego obrotu potrzebna jest licencja alchemiczna. Tak jak do bycia nauczycielem dyplom, a krawcową zakład. Jednak zdarza się, że nawet uczniowie starszych klas udzielają korepetycji, a sąsiadka zajmująca się na co dzień domem za sykla zaceruje ulubione spodnie. Wybór należy do pani - starał się podejść do sprawy dyplomatycznie pozostawiając decyzje sumieniu dziewczyny bo broń Merlinie - nie zamierzał jej nagabywać.
- Wystarczy, że zaadresuje pani sowę na magiczną część Lodynu, a sowa powinna bez większych trudności trafić - zapewnił ją wiedząc, że jest jedynym Valerijem Dolohovem zamieszkującym na stałe w Londynie. Nie chciał jej płoszyć swoim adresem zamieszkania. Nokturn kojarzył się źle, a i zwyczajnie nie podawał go też obcym, a dziewczyna pomimo wywarcia dobrego wrażenia nim właśnie była.
- Dostatecznie szybko by w jego wieku próbować targować się o knuty z ojcem - wyjaśnił, a lekki, żartobliwy ton wciąż się go trzymał. Utrzymywał się kiedy słuchał o przyjaciółce czarownicy - Osobiście uważam, że nie da się dorosnąć. Nie ma przecież żadnej konkretnej granicy wieku, nie istnieje żaden spis czynów czyniący dorosłym, wszystko jest subiektywne, niejednoznaczne... - czy stulatek ze smoczkiem w ustach był dorosły, czy posadzenie drzewa? Spłodzenie syna oraz wybudowanie domu czyniło dorosłym? Czy w oczach rodziców kiedykolwiek ktokolwiek mógł dorosnąć...? - możemy tylko wyrastać. Z zabawy lalkami...- uniósł brwi odwołując się do wspomnianej przyjaciółki - ...z ciągnięcia dziewczyn za warkocze, z kremowego piwa, szukania wieczornych zabaw na mieście. Możemy piąć się tylko w górę - bo nie było żadnego ograniczenia. Tak uważał, tak postrzegał świat. Możliwy był tylko rozwój będący dla każdego czymś indywidualnym. Dorosłość sama w sobie nie istniała, była sztucznym pojęciem którym ludzie sami się ograniczali - Przepraszam, mam nadzieję, ze nie brzmiałem zbyt...rozdmuchanie - lekko się zakłopotał nie chcąc wyjaśnił na zbyt pretensjonalnego.
- Nieoficjalnie. Do nieoficjalnego obrotu potrzebna jest licencja alchemiczna. Tak jak do bycia nauczycielem dyplom, a krawcową zakład. Jednak zdarza się, że nawet uczniowie starszych klas udzielają korepetycji, a sąsiadka zajmująca się na co dzień domem za sykla zaceruje ulubione spodnie. Wybór należy do pani - starał się podejść do sprawy dyplomatycznie pozostawiając decyzje sumieniu dziewczyny bo broń Merlinie - nie zamierzał jej nagabywać.
- Wystarczy, że zaadresuje pani sowę na magiczną część Lodynu, a sowa powinna bez większych trudności trafić - zapewnił ją wiedząc, że jest jedynym Valerijem Dolohovem zamieszkującym na stałe w Londynie. Nie chciał jej płoszyć swoim adresem zamieszkania. Nokturn kojarzył się źle, a i zwyczajnie nie podawał go też obcym, a dziewczyna pomimo wywarcia dobrego wrażenia nim właśnie była.
Nie potrafiła się nie uśmiechać, gdy Valerij do niej mówił. W głosie tego człowieka było tyle przyjemnego ciepła, że Gwen właściwie mogłaby słuchać go godzinami, gdyby tylko miała na to czas. Przeszło jej przez myśl, że chętnie zobaczyłaby się z nim ponownie. Czy jednak uda się przełożyć pojedyncze spotkanie na relacje? Nie raz jej się to już zdarzyło, owszem, ale i tak większość poznawanych na ulicy osób zapominała po chwili o istnieniu panny Grey. W drugą stronę też to trochę działało, choć rudowłosa częściej rozpamiętywała takie spotkania.
– Nie, nie skądże – odpowiedziała, śmiejąc się ciepło. – To brzmi… całkiem mądrze – przyznała, kiwając głową. Valerij naprawdę wydawał się nieco nieśmiałym, ale bardzo mądrym człowiekiem.
Pokiwała głową. Właściwie mężczyzna znów miał racje. Gwen nie miała przecież żadnych pozwoleń na nauczanie, a pokazywała Heathowi jak rysować. Johnatana też „uczyła” rzeźby. Wydawane przez uczelnie dokumenty nie były więc zawsze wyznacznikiem, przynajmniej dopóki nie mówiło się o tym głośno. Ciekawe, czy magiczna policja mogłaby jej coś zrobić za nauczanie Macmillana? Miała nadzieję, że nie.
– Pomyślę – powiedziała z uśmiechem. Musiała się jeszcze nad tym zastanowić, chociaż już sama wizja ponownego spotkania pana Dolhova wydawała się jej czymś miłym. Dlatego choćby z tego powody byłaby gotowa zgłosić się do niego z „niepotrzebnymi” ingrediencjami.
Przygryzła na chwilę wargę.
– Jest pan pewny? Varda chyba powinna sobie poradzić, ale ta pogoda… – mruknęła.
Chwilę później Gwen wybrała ostatecznie składniki, które miała zakupić, podziękowała nowo poznanemu alchemikowi i ruszyła do kasy, aby zapłacić. Ale się zagadała! Betty pewnie umiera już z niecierpliwości. Dziewczyna nie wątpiła, że przywita ją mieszkanie śmierdzące psimi odchodami. Ale cóż, tak wyglądało wychowywanie szczenięcia. Nie miała zamiaru na to narzekać, skądże. Mały szczeniak wnosił do jej życia wiele radości i teraz nie wyobrażała już sobie życia bez niego. Miała jednak nadzieję, że ten okres brudzenia w domu szybko minie. Mimo wszystko, to nie było nic miłego.
Gdy zapłaciła, ponownie założyła na głowę kaptur, ruszając do domu. Przynajmniej udało jej się poznać kogoś nowego: to zawsze miły akcent w tak zimnych, burzowych czasach.
| z/t x2
– Nie, nie skądże – odpowiedziała, śmiejąc się ciepło. – To brzmi… całkiem mądrze – przyznała, kiwając głową. Valerij naprawdę wydawał się nieco nieśmiałym, ale bardzo mądrym człowiekiem.
Pokiwała głową. Właściwie mężczyzna znów miał racje. Gwen nie miała przecież żadnych pozwoleń na nauczanie, a pokazywała Heathowi jak rysować. Johnatana też „uczyła” rzeźby. Wydawane przez uczelnie dokumenty nie były więc zawsze wyznacznikiem, przynajmniej dopóki nie mówiło się o tym głośno. Ciekawe, czy magiczna policja mogłaby jej coś zrobić za nauczanie Macmillana? Miała nadzieję, że nie.
– Pomyślę – powiedziała z uśmiechem. Musiała się jeszcze nad tym zastanowić, chociaż już sama wizja ponownego spotkania pana Dolhova wydawała się jej czymś miłym. Dlatego choćby z tego powody byłaby gotowa zgłosić się do niego z „niepotrzebnymi” ingrediencjami.
Przygryzła na chwilę wargę.
– Jest pan pewny? Varda chyba powinna sobie poradzić, ale ta pogoda… – mruknęła.
Chwilę później Gwen wybrała ostatecznie składniki, które miała zakupić, podziękowała nowo poznanemu alchemikowi i ruszyła do kasy, aby zapłacić. Ale się zagadała! Betty pewnie umiera już z niecierpliwości. Dziewczyna nie wątpiła, że przywita ją mieszkanie śmierdzące psimi odchodami. Ale cóż, tak wyglądało wychowywanie szczenięcia. Nie miała zamiaru na to narzekać, skądże. Mały szczeniak wnosił do jej życia wiele radości i teraz nie wyobrażała już sobie życia bez niego. Miała jednak nadzieję, że ten okres brudzenia w domu szybko minie. Mimo wszystko, to nie było nic miłego.
Gdy zapłaciła, ponownie założyła na głowę kaptur, ruszając do domu. Przynajmniej udało jej się poznać kogoś nowego: to zawsze miły akcent w tak zimnych, burzowych czasach.
| z/t x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
W konsekwencji otwartej wojny, która zapanowała na ulicach Londynu, spora część prowadzonych przez czarodziejów działalności, została zamknięta: sklepy i lokale, doszczętnie zniszczone lub opuszczone w pośpiechu, świeciły pustkami. W związku z tym, produkty tak podstawowe, jak lecznicze specyfiki czy alchemiczne ingrediencje, stały się trudno dostępne. Jedną z nielicznych aptek, która pozostała otwarta i wciąż funkcjonowała, była ta od lat prowadzona przez Sluga i Jiggersa. Może być istotnym punktem Londynu.
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
Rycerze Walpurgii: Macie świadomość, że apteka jest jednym z miejsc, w którym wciąż zaopatrują się wasi przeciwnicy. Odcięcie ich od tej możliwości, z pewnością ich osłabi, może też pomóc w odnalezieniu bardziej zdesperowanych mugolaków, wciąż ukrywających się w pobliżu. Właściciel apteki boi się o siebie i o swoją rodzinę - zastraszony, może okazać się chętny do współpracy oraz zacząć odmawiać sprzedawania ingrediencji przeciwnikom władzy. (Aby skutecznie zastraszyć właściciela, wszystkie postacie muszą łącznie wyrzucić co najmniej 100 na biegłość zastraszania).
Walka: Postać, która pojawi się w wątku jako pierwsza, kieruje czarodziejem A, postać, która pojawiła się jako druga, kieruje czarodziejem B.
Czarodziej A: ma żywotność równą 80, statystykę opcm równą 20 i statystykę uroków równą 20, atakuje w pętli zaklęciami Everte Stati, Orcumiano, Drętwota (chyba że wszystkie postacie w wątku znajdą się pod wpływem tych zaklęć), oraz broni się, kiedy jest to konieczne. Postać ugodzona przez Orcumiano musi najpierw zgodnie z mechaniką wydostać się z dołu, by kontynuować walkę.
Czarodziej B: ma żywotność równą 70, statystykę opcm równą 15 i statystyką transmutacji równą 25, atakuje w pętli zaklęciami Crassitudo, Pullus, Jęzlep (chyba że wszystkie postacie w wątku znajdą się pod wpływem tych zaklęć), oraz broni się, kiedy jest to konieczne.
Rycerze Walpurgii: Jednym ze sposobów na przejęcie kontroli nad apteką jest pozbycie się właściciela i zastąpienie go czarodziejem przychylnym waszej sprawie.
Walka: Właścicielem apteki kieruje postać, która pojawiła się w wątku jako pierwsza. Atakuje on wszystkie obecne postacie na zmianę, w kolejności odwrotnej do ich pojawienia się w wątku.
Właściciel: ma żywotność równą 150, statystykę uroków równą 15, statystykę opcm równą 25, atakuje w pętli zaklęciami: Obscuro, Glacius, Caeruleusio (chyba że wszystkie postacie w wątku znajdą się pod wpływem tych zaklęć), oraz broni się, kiedy jest to konieczne. Jeżeli punkty żywotności właściciela spadną poniżej 30, wypija on eliksir wzmacniający, przywracający mu jednorazowo 50 PŻ.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
11/05
Wojna już na dobre opanowała stolicę Wielkiej Brytanii, wychodząc z kuluarów czarodziejskiego świata. Teraz nie było już mowy o tajemniczych walkach na ulicach miast, śmiałkach zbliżających się w okolice anomalii czy czarodziejach zjawiających się znikąd i ratujących przed niebezpieczeństwem, którego zwykli, niezaangażowani w spór obywatele zwyczajnie się nie spodziewali. Jednakże wraz z objęciem przez Cronosa władzy, wojna stała się faktem, funkcjonariusze wyszli na ulice i ujawnili swoją obecność nie tylko wobec czarodziei. Nie mieli czasu na odpoczynek, złożenie broni i własne wątpliwości. Dlatego starał się nie myśleć, a działań i postanowił zaryzykować, pojawić się w Londynie mimo niezarejestrowanej różdżki. Dostał od losu kredyt zaufania i tylko od niego zależało jak go wykorzysta. Mimo iż czasem wydawało mu się, że traci z oczu cel, że staje się on coraz mniej wyraźny i powoli zaczyna przedkładać siebie nad dobro ogółu, to brnął dalej, jakby nic się nie zmieniło. Wszakże już raz stracił życie, czy coś gorszego mogło go spotkać? Postanowił dołożyć swoją różdżkę i razem z Anthonym i Kieranem udać się do apteki, która dla Oazy miała kluczowe znaczenie, wszakże ludzi w schronieniu zbudowanym na murach dawnego więzienia było coraz więcej, równie duże było zapotrzebowanie na leki zarówno dla mieszkańców, jak i członków Zakonu Feniksa, którzy czasem w różnym stanie wracali ze starć. Miał na sobie ciemny płaszcz i czekał w pewnym oddaleniu od samej apteki w miejscu, w którym miał spotkać się z pozostałą dwójką. Dzisiaj czuł się wyjątkowo skupiony - dolegliwości dokuczające mu przez większość kwietnia odpuściły. Ból już nie rozsadzał mu czaszki od środka i łatwiej było mu się skupić na otoczeniu. Wcisnął ręce do kieszeni, w której trzymał swoją niezarejestrowaną różdżkę. Nie miał zamiaru tego robić - nie był szaleńcem, który chciał zmarnować szansę daną mu przez jego kolegów z Zakonu, którzy narażali własne życie, aby jego serce znowu zabiło. Wypuścił powietrze z ust. Ktoś pojawił się w zasięgu wzroku, czy był to któryś z jego towarzyszy?
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Gabriel Tonks' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
Minęło zaledwie kilka tygodni od krwawych starć na londyńskich ulicach, a on czuł się tak, jakby już minęły całe wieki. Upływ czasu był szalony, poszczególnymi sekundami mógł żyć przez długie godziny, zaś suma godzin zlewała mu się w jedno, będąc niczym okamgnienie. Wieczność ciągnęła się boleśnie za nim i przed nim, a błędy z przeszłości przypominały o sobie co chwilę. Osobisty dramat dzień w dzień rozgrywał się w jego umyśle na nowo i najgorsza była ta bezradność. Ciągłość istnienia najbliższej mu osoby stała się dla niego wielką niewiadomą i wszystkie słane do niej listy sowa przynosiła z powrotem. Pragnął uciec od własnych myśli, czasem zakłamywać rzeczywistość, trzymać się złudnych nadziei. Nie mógł jednak zrzec się odpowiedzialności za decyzje, które podjął. Gdyby tamtej nocy inaczej rozdzielił ludzi na grupy, czy uniknąłby wewnętrznego rozpadu wywołanego wyrzutami sumienia? Zniszczył własną rodzinę. Robił to przez lata, wmawiając sobie, że jest przecież inaczej. Przyłożył rękę do śmierci żony, przegnał z domu syna u progu dorosłości, a teraz doprowadził do zguby córki. Tak poważnych grzechów nie da się wybaczyć, takich win nie można zmazać. Na koniec został sam. Czyż Jackie nie ostrzegła go przed tym? Wykrzyczała mu prawdę prosto w twarz nad grobem matki, której dobrze nie poznała – przez niego, jego ślepy upór w nieustannej walce.
Pozostało mu już jedynie poczucie obowiązku względem całego świata. Jedynym jego pragnieniem było wyplenienie wszelkiego zła. Nie miał już nic do stracenia. Tytuł szefa Biura Aurorów był już tylko pustą nazwą, nie bał się utraty majątku, bo nie miał właściwie nic poza domem pośrodku lasu. Malfoy mógł się udławić całym swoim Ministerstwem, Kieran zamierzał dalej działać na rzecz Zakonu Feniksa niezależnie od sytuacji politycznej. Po swojej stronie miał wieloletnie doświadczenie aurora i wciąż mógł stać o własnych siłach, dumnie trzymać swoją różdżkę. Dlatego decyzja o próbie udania się do jednej z londyńskich aptek nie była trudna, skoro takie działanie mogło przysłużyć się funkcjonowaniu Zakonu i Oazy. Wraz z innymi członkami organizacji, którzy również mogli pochwalić się aurorskimi doświadczeniami, zaryzykował wejściem do Londynu. Chaos w stolicy wciąż trwał, dowiodła tego wykrzyczana przez kogoś inkantacja dla potężnego uroku, a potem huk wybuchu. Naruszone budynki zaczęły się sypać, ostatni z szereg przechylił się, pędząc prosto ku nim. Rineheart natychmiast poruszył różdżką, aby zareagować na zagrożenie. Musiał osłonić siebie i pozostałą dwójkę. – Protego Totalum!
Pozostało mu już jedynie poczucie obowiązku względem całego świata. Jedynym jego pragnieniem było wyplenienie wszelkiego zła. Nie miał już nic do stracenia. Tytuł szefa Biura Aurorów był już tylko pustą nazwą, nie bał się utraty majątku, bo nie miał właściwie nic poza domem pośrodku lasu. Malfoy mógł się udławić całym swoim Ministerstwem, Kieran zamierzał dalej działać na rzecz Zakonu Feniksa niezależnie od sytuacji politycznej. Po swojej stronie miał wieloletnie doświadczenie aurora i wciąż mógł stać o własnych siłach, dumnie trzymać swoją różdżkę. Dlatego decyzja o próbie udania się do jednej z londyńskich aptek nie była trudna, skoro takie działanie mogło przysłużyć się funkcjonowaniu Zakonu i Oazy. Wraz z innymi członkami organizacji, którzy również mogli pochwalić się aurorskimi doświadczeniami, zaryzykował wejściem do Londynu. Chaos w stolicy wciąż trwał, dowiodła tego wykrzyczana przez kogoś inkantacja dla potężnego uroku, a potem huk wybuchu. Naruszone budynki zaczęły się sypać, ostatni z szereg przechylił się, pędząc prosto ku nim. Rineheart natychmiast poruszył różdżką, aby zareagować na zagrożenie. Musiał osłonić siebie i pozostałą dwójkę. – Protego Totalum!
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Apteka Sluga i Jiggersa
Szybka odpowiedź