Zaułek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zaułek
Ulica Pokątna składa się nie tylko z głównej ulicy, choć to na niej tętni życie. Pomiędzy wejściami do niektórych sklepów, znajdują się odnogi mniejszych uliczek, bardziej zaniedbanych, ponurych, często wyboistych - nikt nie widzi celu w ich odnowie. Czasami przebiegnie tu bezpański kot, by za chwilę zniknąć w cieniu. Dróżki najczęściej krzyżują się ze sobą, tworząc skomplikowaną sieć, w której można łatwo się zgubić, niektóre są ślepe, a wszystkie wydają się tak samo podobne.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.08.18 15:58, w całości zmieniany 1 raz
Tego dnia ulica Pokątna była pełna czarodziejów. Wciąż wychodzili na ulice ciesząc się z nowego roku, spędzając czas ze znajomymi, rodziną. Dużo lokali zachęcało ludzi swoim ciepłem oraz przeogromną ilością kremowego piwa. Słońce odbijało się od topniejącego śniegu, a sople lodu wiszące z dachów skraplały się, tworząc małe kałuże wody. Ten zwodniczy widok mógłby sugerować, że robi się coraz cieplej, ale ludzie, którzy mieszkają w okolicy doskonale wiedzą, że poprawa pogody potrwa najwyżej dwa dni i znów wrócą ogromne mrozy, jakie dotychczas miały miejsce. Mimo wszystko ten dzień był dniem, z którego grzechem byłoby nie skorzystać.
Ale są też ludzie, którzy nie mają czasu na korzystanie z dobrej pogody. Do tych osób należał Thomas, który wiedział, że ma do załatwienia zbyt wiele spraw, by pozwolić sobie na odpoczynek przy kuflu piwa. Zwłaszcza, że interesy szły po jego myśli bardziej, niż zazwyczaj. Nowy rok był czasem, gdy wszyscy pozwalali sobie na więcej- czasem zabawy, przyjaciół, alkoholu, oraz innych używek... Miał dosyć dużo klientów i czuł się, jakby był w pracy bez przerwy. Może po tym cudownym okresie będzie sobie mógł pozwolić na chwilę wytchnienia. Ale nie teraz.
Pokątna z pewnością nie była ulicą, która nadawała się do nielegalnych interesów, ale właśnie tutaj klient chciał spotkać się z Postlethwaithe. Nie było innej opcji- albo diler pojawi się z towarem w domu klienta, albo towar się nie sprzeda. Normalnie Tommy odpuściłby sobie transakcję, która wymagałaby od niego większego wysiłku, niż wyznaczenie miejsca i sprzedanie towaru (pomijając upewnienie się o bezpieczeństwie sprzedaży, co weszło mu już w nawyk), jednak klient zamówił tak dużą ilość towaru, że mężczyzna mógł się poświęcić z dostarczeniem go na miejsce. A na miejscu okazało się, że jednak klient nie ma na tyle pieniędzy, by kupić całe ziele, które przyniósł mu Thomas. Czarodziej nie jest jednak człowiekiem, którego łatwo wyprowadzić z równowagi. Ze spokojem wziął pieniądze, dał klientowi większą część swojego towaru, a resztę zawinął w woreczek i wsadził do kieszeni, nie mówiąc, ani nie robiąc nic więcej. Sytuacja bardzo mu się nie spodobała i nie mógł dopuścić, by się powtarzała, ale ze stoickim spokojem powiedział sobie w duchu, że zajmie się tym później, po czym przystał na mniejszej uliczce przy kamienicy z której wyszedł i powoli zaciągnął się odpalonym właśnie papierosem. Potrzebował zatrzymać się chociaż na sekundę i pomyśleć, co zrobić z towarem, który mu został. Wsłuchiwał się w dźwięki swinga granego na gramofonie w jednym z mieszkań, ale myślenie zakłócali mu ludzie przechodzący koło niego. Po krótkim czasie poczuł lekkie szarpnięcie za kieszeń, w której Tommy ukrywał swój towar. Oderwało go to od wszelkich myśli i po sekundzie odruchowo, niemal mimowolnie wsadził rękę w kieszeń orientując się, że jest pusta. Paranoicznym wzrokiem, delikatnie się przy tym trzęsąc, rozglądał się wszędzie myśląc, gdzie podziała się jego własność. Wszystko trwało sekundy, najpierw rozejrzał się, czy złodziej nie zaczyna uciekać, później sprawdził, czy paczuszka nie wypadła mu na ziemię, a na koniec zaczął oglądać się za ludźmi, którzy mogliby to zrobić. Minęły kolejne sekundy, gdy Postlethwaite dostrzegł przed sobą mężczyznę, który ściska coś w dłoni i błyskawicznie chowa to w kieszeń swojego płaszcza. "Mam cię"- diler powiedział do siebie w myślach, po czym ruszył za złodziejem. Musiał szybko zastanowić się, co ma zrobić, by odzyskać towar. Złodziej wyglądał na zdecydowanie silniejszego, jeden fałszywy ruch i Tommy mógł skończyć ze złamanym nosem. Nie miał czasu, musiał improwizować. Złapał mężczyznę za ramię i obrócił go tak, by zobaczyć jego twarz.
-Zapewniam cię, że to, co mi zabrałeś, jest dla ciebie bezwartościowe- zaczął pewnie, patrząc człowiekowi prosto w oczy. -A ja bardzo bym nie chciał nigdzie zgłaszać kradzieży.
Ale są też ludzie, którzy nie mają czasu na korzystanie z dobrej pogody. Do tych osób należał Thomas, który wiedział, że ma do załatwienia zbyt wiele spraw, by pozwolić sobie na odpoczynek przy kuflu piwa. Zwłaszcza, że interesy szły po jego myśli bardziej, niż zazwyczaj. Nowy rok był czasem, gdy wszyscy pozwalali sobie na więcej- czasem zabawy, przyjaciół, alkoholu, oraz innych używek... Miał dosyć dużo klientów i czuł się, jakby był w pracy bez przerwy. Może po tym cudownym okresie będzie sobie mógł pozwolić na chwilę wytchnienia. Ale nie teraz.
Pokątna z pewnością nie była ulicą, która nadawała się do nielegalnych interesów, ale właśnie tutaj klient chciał spotkać się z Postlethwaithe. Nie było innej opcji- albo diler pojawi się z towarem w domu klienta, albo towar się nie sprzeda. Normalnie Tommy odpuściłby sobie transakcję, która wymagałaby od niego większego wysiłku, niż wyznaczenie miejsca i sprzedanie towaru (pomijając upewnienie się o bezpieczeństwie sprzedaży, co weszło mu już w nawyk), jednak klient zamówił tak dużą ilość towaru, że mężczyzna mógł się poświęcić z dostarczeniem go na miejsce. A na miejscu okazało się, że jednak klient nie ma na tyle pieniędzy, by kupić całe ziele, które przyniósł mu Thomas. Czarodziej nie jest jednak człowiekiem, którego łatwo wyprowadzić z równowagi. Ze spokojem wziął pieniądze, dał klientowi większą część swojego towaru, a resztę zawinął w woreczek i wsadził do kieszeni, nie mówiąc, ani nie robiąc nic więcej. Sytuacja bardzo mu się nie spodobała i nie mógł dopuścić, by się powtarzała, ale ze stoickim spokojem powiedział sobie w duchu, że zajmie się tym później, po czym przystał na mniejszej uliczce przy kamienicy z której wyszedł i powoli zaciągnął się odpalonym właśnie papierosem. Potrzebował zatrzymać się chociaż na sekundę i pomyśleć, co zrobić z towarem, który mu został. Wsłuchiwał się w dźwięki swinga granego na gramofonie w jednym z mieszkań, ale myślenie zakłócali mu ludzie przechodzący koło niego. Po krótkim czasie poczuł lekkie szarpnięcie za kieszeń, w której Tommy ukrywał swój towar. Oderwało go to od wszelkich myśli i po sekundzie odruchowo, niemal mimowolnie wsadził rękę w kieszeń orientując się, że jest pusta. Paranoicznym wzrokiem, delikatnie się przy tym trzęsąc, rozglądał się wszędzie myśląc, gdzie podziała się jego własność. Wszystko trwało sekundy, najpierw rozejrzał się, czy złodziej nie zaczyna uciekać, później sprawdził, czy paczuszka nie wypadła mu na ziemię, a na koniec zaczął oglądać się za ludźmi, którzy mogliby to zrobić. Minęły kolejne sekundy, gdy Postlethwaite dostrzegł przed sobą mężczyznę, który ściska coś w dłoni i błyskawicznie chowa to w kieszeń swojego płaszcza. "Mam cię"- diler powiedział do siebie w myślach, po czym ruszył za złodziejem. Musiał szybko zastanowić się, co ma zrobić, by odzyskać towar. Złodziej wyglądał na zdecydowanie silniejszego, jeden fałszywy ruch i Tommy mógł skończyć ze złamanym nosem. Nie miał czasu, musiał improwizować. Złapał mężczyznę za ramię i obrócił go tak, by zobaczyć jego twarz.
-Zapewniam cię, że to, co mi zabrałeś, jest dla ciebie bezwartościowe- zaczął pewnie, patrząc człowiekowi prosto w oczy. -A ja bardzo bym nie chciał nigdzie zgłaszać kradzieży.
Ostatnio zmieniony przez Thomas Postlethwaite dnia 02.08.19 16:28, w całości zmieniany 1 raz
Czy facet, któremu przed chwilą przetrzepał kieszenie, wyglądał na dilera? Zdecydowanie nie. Aż dziw, że Michael nie poznał go do tej pory, zważywszy na to, że lwia część jego znajomych należała do marginesu społecznego, zatem towarzystwo moczymord, ćpunów, szmuglerów, złodziei czy handlarzy nielegalnymi towarami nie było mu obce. Oczywistym było, że nie zna wszystkich londyńskich cwaniaczków, ale tak charakterystycznego, jak ten, od dawna już nie spotkał. Scaletta odniósł zresztą wrażenie, że tak jak on sam, jest wyjątkowo dobrze zamaskowany. Gdyby ktoś zapytał go na ulicy o to, czym może zajmować się ten człowiek, pewnie powiedziałby, że jest pracownikiem Ministerstwa Magii lub prowadzi własną, oczywiście legalną, działalność. Do tego ta przystojna, trochę nieufna twarz, której mimo wszystko dobrze z oczu patrzy.
Ściskając pomiędzy opuszkami niezidentyfikowanego pochodzenia woreczek, nie wiedział na co się pisze. Pomyślał, że to jakiś specjalny rodzaj sakiewki, a w jej środku i tak znajdzie pieniądze; a nawet jeśli nie, to znał takie jedno miejsce, gdzie mógł sprzedać przedmioty przeróżnej maści, choć sam nigdy nie oddałby za nie knuta. Nie martwił się zatem o to, co najprawdopodobniej znajdzie w środku. Chciał tylko wyjść z tego zaułka, bez zaczepki ze strony ofiary kradzieży oraz którejś z osób trzecich, a następnie oddać się zajęciu wyceniania tego, co miał znaleźć w środku. Gdyby okazało się, że fanty są bezwartościowe, znalazłby pewnie jakiegoś gościa, który wyglądałby mu na lorda, a wtem wepchnąłby łapska tam, gdzie nie powinien. I już w jego sakiewce pojawiłoby się kilka błyszczących monet. A tak jak każdy, miał przecież swoje wydatki, wszak musiał je zaspokajać. Moralnie, sposób który wybrał nie był tym najlepszym, ale jakoś go to nie obchodziło.
Czując nacisk na swoim ramieniu, zdumiał się nieco. Czy coś poszło nie tak? Łup miał w swojej kieszeni, przecież przytrzymywał go cały czas ręką. Nie dowierzając, że mógł popełnić w tym wszystkim jakiś błąd, ostrożnie odwrócił się w stronę mężczyzny. On wiedział, co Michael przed chwilą zrobił. Jednak co mu zaszkodzi, jeśli, miast przyznać się do tego od razu, będzie oddalał od siebie zarzuty? Może ten typ tak naprawdę krył w sobie ogromną siłę i mógł zmieść Scalettę z bruku jednym ciosem; no ale przecież tak nie wyglądał. Z kamienną twarzą wysłuchał tego, co tamten miał mu do powiedzenia, wciąż przesuwając palcami po tajemniczym opakowaniu. Ostatecznie jednak, zmienił swoją mimikę na taką, która wyrażała głębokie zaskoczenie, po czym powiedział, z silnym włoskim akcentem w głosie:
- Mi scusi signore... - Z trudem powstrzymywał się przed parsknięciem śmiechem. Kto wie, może nabierze się na to, że Michael go nie rozumie i zostawi w spokoju? - Cosa posso fare per lei?*
*Mi scusi signore - Przepraszam pana; Cosa posso fare per lei? - W czym mogę pomóc?
Ściskając pomiędzy opuszkami niezidentyfikowanego pochodzenia woreczek, nie wiedział na co się pisze. Pomyślał, że to jakiś specjalny rodzaj sakiewki, a w jej środku i tak znajdzie pieniądze; a nawet jeśli nie, to znał takie jedno miejsce, gdzie mógł sprzedać przedmioty przeróżnej maści, choć sam nigdy nie oddałby za nie knuta. Nie martwił się zatem o to, co najprawdopodobniej znajdzie w środku. Chciał tylko wyjść z tego zaułka, bez zaczepki ze strony ofiary kradzieży oraz którejś z osób trzecich, a następnie oddać się zajęciu wyceniania tego, co miał znaleźć w środku. Gdyby okazało się, że fanty są bezwartościowe, znalazłby pewnie jakiegoś gościa, który wyglądałby mu na lorda, a wtem wepchnąłby łapska tam, gdzie nie powinien. I już w jego sakiewce pojawiłoby się kilka błyszczących monet. A tak jak każdy, miał przecież swoje wydatki, wszak musiał je zaspokajać. Moralnie, sposób który wybrał nie był tym najlepszym, ale jakoś go to nie obchodziło.
Czując nacisk na swoim ramieniu, zdumiał się nieco. Czy coś poszło nie tak? Łup miał w swojej kieszeni, przecież przytrzymywał go cały czas ręką. Nie dowierzając, że mógł popełnić w tym wszystkim jakiś błąd, ostrożnie odwrócił się w stronę mężczyzny. On wiedział, co Michael przed chwilą zrobił. Jednak co mu zaszkodzi, jeśli, miast przyznać się do tego od razu, będzie oddalał od siebie zarzuty? Może ten typ tak naprawdę krył w sobie ogromną siłę i mógł zmieść Scalettę z bruku jednym ciosem; no ale przecież tak nie wyglądał. Z kamienną twarzą wysłuchał tego, co tamten miał mu do powiedzenia, wciąż przesuwając palcami po tajemniczym opakowaniu. Ostatecznie jednak, zmienił swoją mimikę na taką, która wyrażała głębokie zaskoczenie, po czym powiedział, z silnym włoskim akcentem w głosie:
- Mi scusi signore... - Z trudem powstrzymywał się przed parsknięciem śmiechem. Kto wie, może nabierze się na to, że Michael go nie rozumie i zostawi w spokoju? - Cosa posso fare per lei?*
*Mi scusi signore - Przepraszam pana; Cosa posso fare per lei? - W czym mogę pomóc?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Dla Tommiego życie nie było zabawą, tylko jednym, wielkim interesem. Prawie wszystko brał na poważnie i podchodził do wszystkiego z wielkim zaangażowaniem, a jeśli chodzi o handel narkotykami- tutaj nie było miejsca na wygłupy, czy wszelkie nieostrożności. Wystarczyło mu to, że wyłapali wszystkich jego znajomych z Birmingham. Musiał być tak ostrożny, jak tylko się da, a gdy tylko ten złodziej dowie się, co jest w środku paczki, którą ma w kieszeni, Tommy może mieć poważne problemy.
Pierwsze wrażenie Postlethwaite o złodzieju było niezbyt pochlebne. Wyglądał mu na wesołego, niezbyt rozumnego chłopaka, który wabi dziewczęta swoim urokiem, a przez jego uśmieszek wszystko uchodzi mu płazem. Może nawet przydałaby mu się taka osoba jak Michael? Może przy odrobinie szczęścia nie zadawałby pytań i wykonywał pracę jedynie dla zarobku? A może zbyt szybko go ocenił i tak naprawdę kieszonkowiec jest niezwykle bystry i diablo inteligentny, a ten ironiczny wyraz twarzy jest jedynie usprawiedliwiającą go przykrywką która mówi "Okradłem cię, ale chyba masz ważniejsze problemy na głowie, prawda?" Jednak towar Tommiego był zbyt cenną rzeczą, by dać temu spokój i odejść wmawiając sobie, że może faktycznie mężczyzna jest obcokrajowcem, a jego zguba wypadła mu gdzieś na klatce schodowej kamienicy, w której przed chwilą był.
Thomas powoli wyciągnął kolejnego papierosa ze swojej metalowo-skórzanej papierośnicy i umieścił go w kąciku ust, zbliżając się znacznie do człowieka, który ukradł jego diable ziele. Były to mugolskie papierosy, więc podpalił go mugolską zapalniczką tak, jak zwykł to robić przebywając u swojej matki. Wydawał się być niezwykle odprężony i opanowany w danym momencie, jedka jednocześnie w środku czuł, że spotkanie nie jest przypadkowe. Co, jeśli złodziej doskonale wie, co ukradł? Może śledził go już od dłuższego czasu? Zaciągnął się papierosem i wypuścił z siebie dym, dokładnie obserwując człowieka, który przed nim stał.
-Nie mam czasu, ani ochoty na żadne gierki. Jesteś włoskim złodziejem w angielskim ubraniu? Na ulicy Pokątnej?- Wyciągnął do niego dłoń, oczekując odzyskania swojej własności. -Nie marnuj mojego czasu i idź okradać innych. Przyłapałem cię, a teraz oddaj mi moją paczkę.
Jego ton był mimo wszystko cierpliwy i spokojny, sugerujący, że Tommy nie ma zamiaru odpuścić i gdy będzie trzeba, rzuci się za nim w pogoń, by tylko odzyskać to, co do niego należy.
Pierwsze wrażenie Postlethwaite o złodzieju było niezbyt pochlebne. Wyglądał mu na wesołego, niezbyt rozumnego chłopaka, który wabi dziewczęta swoim urokiem, a przez jego uśmieszek wszystko uchodzi mu płazem. Może nawet przydałaby mu się taka osoba jak Michael? Może przy odrobinie szczęścia nie zadawałby pytań i wykonywał pracę jedynie dla zarobku? A może zbyt szybko go ocenił i tak naprawdę kieszonkowiec jest niezwykle bystry i diablo inteligentny, a ten ironiczny wyraz twarzy jest jedynie usprawiedliwiającą go przykrywką która mówi "Okradłem cię, ale chyba masz ważniejsze problemy na głowie, prawda?" Jednak towar Tommiego był zbyt cenną rzeczą, by dać temu spokój i odejść wmawiając sobie, że może faktycznie mężczyzna jest obcokrajowcem, a jego zguba wypadła mu gdzieś na klatce schodowej kamienicy, w której przed chwilą był.
Thomas powoli wyciągnął kolejnego papierosa ze swojej metalowo-skórzanej papierośnicy i umieścił go w kąciku ust, zbliżając się znacznie do człowieka, który ukradł jego diable ziele. Były to mugolskie papierosy, więc podpalił go mugolską zapalniczką tak, jak zwykł to robić przebywając u swojej matki. Wydawał się być niezwykle odprężony i opanowany w danym momencie, jedka jednocześnie w środku czuł, że spotkanie nie jest przypadkowe. Co, jeśli złodziej doskonale wie, co ukradł? Może śledził go już od dłuższego czasu? Zaciągnął się papierosem i wypuścił z siebie dym, dokładnie obserwując człowieka, który przed nim stał.
-Nie mam czasu, ani ochoty na żadne gierki. Jesteś włoskim złodziejem w angielskim ubraniu? Na ulicy Pokątnej?- Wyciągnął do niego dłoń, oczekując odzyskania swojej własności. -Nie marnuj mojego czasu i idź okradać innych. Przyłapałem cię, a teraz oddaj mi moją paczkę.
Jego ton był mimo wszystko cierpliwy i spokojny, sugerujący, że Tommy nie ma zamiaru odpuścić i gdy będzie trzeba, rzuci się za nim w pogoń, by tylko odzyskać to, co do niego należy.
On a gathering storm comes
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
Scaletta nie traktował życia aż tak poważnie; do wielu rzeczy podchodził spontanicznie, nawet ze świadomością, że konsekwencje mogą być dla niego opłakane. Przecież tak naprawdę nie miał nic w życiu do stracenia. A bynajmniej tak mu się wydawało. Pewnie myślałby odwrotnie, gdyby nadal żył jego ojciec; pewnie miałby inne spojrzenie na świat, gdyby w jego życiu pojawiła się kobieta, dla której byłby w stanie paść na kolana i przenosić góry; pewnie byłoby po prostu inaczej, gdyby nabrał pokory i znalazł pracę. Wówczas, nie widział dla siebie żadnych perspektyw, a nawet szans na lepsze życie w przyszłości. Już pogodził się z tym jaki jest, jak traktują go inni i kim, w konsekwencji, stał się on sam. Chyba po prostu tak miało być, a on nie powinien w to ingerować.
A jednak, nie zdołał się nabrać. Zresztą, kto wie, może tak naprawdę w to wierzył, ale upewniał się, czy Michael aby na pewno nie jest obcokrajowcem? Chociaż nie wyglądał na Włocha, połowicznie przecież nim był. No i ten południowy akcent, który towarzyszył jego mowie. A przy tym wszystkim jego złodziejski eksces i fakt, że na pierwszy rzut oka wyglądał trochę podejrzanie. Co prawda, jego ubrania były schludne, a on sam prezentował się raczej jak młodzieniec pełen wigoru, ale jego dzisiejszy humor i typowe dla niego zręczne ręce oraz czujne spojrzenie mogły budzić w innych cień wątpliwości. I tak się tym nie przejmował; nie obchodziło go to, co myślą o nim inni, jakie robi pierwsze wrażenie, czy się ludziom zwyczajnie podoba, czy nie. A czy byłby zainteresowany współpracą z Thomasem? Znając życie, pewnie tak, o ile nie musiałby za bardzo nadstawiać dla niego karku, a zysk byłby proporcjonalny do jego zaangażowania.
Odpalił papierosa, jakby był mugolem. Albo charłakiem. Może bał się po prostu używać różdżki teraz, kiedy magia wciąż nie była stabilna przez anomalie. Nigdy też nie widział fajki, którą trzymał w ustach, a magicznych producentów dulców znał akurat bardzo dobrze.
Pomyślał o tym, co wcześniej od niego usłyszał. Ponoć to, czego go pozbawił, było dla Michaela bezwartościowe. Jakoś nie chciało mu się w to wierzyć; nie wiedział nawet, co znajduje się w środku, a póki co nie planował oddawać skradzionego przedmiotu. Ani też udawać, że nie rozumie angielskiego.
- Taki ze mnie wybryk natury, ot co. - Spojrzał na wyciągniętą przez mężczyznę dłoń, dyskretnie robiąc krok w tył. Mógł teraz wyjąć z kieszeni sakiewkę, bez obaw o to, że nieznajomy wyrwie mu ją z rąk. Co jak co, ale w tej kwestii miał od niego chyba trochę zwinniejsze łapska.
Szybkim ruchem wyciągnął pakunek, szczelnie ściskając go w dłoniach i zaglądając do środka. Na widok suszu, jeden z kącików ust uniósł się mu do góry.
- Nadal zamierzasz zgłaszać tę kradzież? - zapytał z zadowoleniem, trochę kpiącym tonem, chowając diable ziele z powrotem do kieszeni płaszcza.
A jednak, nie zdołał się nabrać. Zresztą, kto wie, może tak naprawdę w to wierzył, ale upewniał się, czy Michael aby na pewno nie jest obcokrajowcem? Chociaż nie wyglądał na Włocha, połowicznie przecież nim był. No i ten południowy akcent, który towarzyszył jego mowie. A przy tym wszystkim jego złodziejski eksces i fakt, że na pierwszy rzut oka wyglądał trochę podejrzanie. Co prawda, jego ubrania były schludne, a on sam prezentował się raczej jak młodzieniec pełen wigoru, ale jego dzisiejszy humor i typowe dla niego zręczne ręce oraz czujne spojrzenie mogły budzić w innych cień wątpliwości. I tak się tym nie przejmował; nie obchodziło go to, co myślą o nim inni, jakie robi pierwsze wrażenie, czy się ludziom zwyczajnie podoba, czy nie. A czy byłby zainteresowany współpracą z Thomasem? Znając życie, pewnie tak, o ile nie musiałby za bardzo nadstawiać dla niego karku, a zysk byłby proporcjonalny do jego zaangażowania.
Odpalił papierosa, jakby był mugolem. Albo charłakiem. Może bał się po prostu używać różdżki teraz, kiedy magia wciąż nie była stabilna przez anomalie. Nigdy też nie widział fajki, którą trzymał w ustach, a magicznych producentów dulców znał akurat bardzo dobrze.
Pomyślał o tym, co wcześniej od niego usłyszał. Ponoć to, czego go pozbawił, było dla Michaela bezwartościowe. Jakoś nie chciało mu się w to wierzyć; nie wiedział nawet, co znajduje się w środku, a póki co nie planował oddawać skradzionego przedmiotu. Ani też udawać, że nie rozumie angielskiego.
- Taki ze mnie wybryk natury, ot co. - Spojrzał na wyciągniętą przez mężczyznę dłoń, dyskretnie robiąc krok w tył. Mógł teraz wyjąć z kieszeni sakiewkę, bez obaw o to, że nieznajomy wyrwie mu ją z rąk. Co jak co, ale w tej kwestii miał od niego chyba trochę zwinniejsze łapska.
Szybkim ruchem wyciągnął pakunek, szczelnie ściskając go w dłoniach i zaglądając do środka. Na widok suszu, jeden z kącików ust uniósł się mu do góry.
- Nadal zamierzasz zgłaszać tę kradzież? - zapytał z zadowoleniem, trochę kpiącym tonem, chowając diable ziele z powrotem do kieszeni płaszcza.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
W tym momencie serce zabiło mu szybciej, ale jego twarz nie dała tego po sobie znać. Jeszcze raz zaciągnął się papierosem, co dało mu moment do przemyślenia całej sytuacji. Jedno wiedział na pewno- swojego towaru już nie odzyska. Większego od siebie faceta raczej do tego nie przekona. Musiał teraz to rozegrać w taki sposób, by nie zostać w żaden sposób poniżonym. A swojego złodzieja poniżać też nie miał zamiaru, bo o dziwo ten czyn sprawił, że poczuł do niego szacunek. Z osobą z takimi umiejętnościami wolał mieć ciepłe relacje.
Po tym, jak kieszonkowiec schował swój łup do kieszeni, Tommy uśmiechnął się do siebie próbując pokazać, że przestępca nie robi na nim żadnego wrażenia. Zabrał wyciągniętą rękę z powrotem do swojej kieszeni, po czym wyciągnął z niej papierośnicę.
-Wybacz mi moje maniery- podsunął papierosy w jego stronę sugerując, by się poczęstował. -Jestem Thomas.
Tommy faktycznie nie wyglądał na dilera. Pierwsze wrażenie, jakie wywarł na Michaelu, bardzo pokrywało się z wszystkimi innymi pierwszymi wrażeniami, które czarodziej wywierał na innych ludziach. Mimo, że nie był bogaty, starał się być elegancki do granic możliwości. Jego wizerunek był dla niego niezwykle ważny, jeśli chciał zdobyć szacunek innych ludzi, nie mógł ubierać się w łachmany i siedzieć w czarnym zakątku ulicy Śmiertelnego Nokturnu szepcząc "psst... chcesz kupić ode mnie trochę zielska?", nie ukrywając przy tym wzroku szaleńca. Wolał wyglądać jak wspomniany pracownik Ministerstwa, niż jak narwany wariat, który za wszelką cenę chce sprzedać wszystko, co posiada, aby spać na górze galeonów.
-Wiesz, zatrzymaj sobie to, co mi zabrałeś, niech ci dobrze posłuży. To trzy gramy diablego ziela, możesz to też dobrze sprzedać. Sam bym nie palił tego świństwa, może nie jest mocno uzależniające, ale miesza ludziom w głowach.
Ludzie mijali ich jakby nigdy nic, a Postlethwaite bardzo uważnie przyglądał się, czy nikt ich nie obserwuje. Czy nikt nie widział tego, co zobaczył Michael. Był bardzo skupiony, ale możnaby pomyśleć, że przez cały czas błądził wzrokiem między twarzą swojego rozmówcy, całym otoczeniem i papierosem, którego trzymał między kciukiem a palcem wskazującym. To było czystą głupotą otwierać się przed kieszonkowcem przyłapanym na gorącym uczynku, ale Tommy nigdy nie robił niczego bez powodu. Coś w jego toku myślenia musiało wskazać na to, że złodziej może mu się bardzo przydać. Była to gra warta świeczki, diler nienawidził ryzykować, ale tym razem nie miał wyjścia, w końcu został wykryty.
Po tym, jak kieszonkowiec schował swój łup do kieszeni, Tommy uśmiechnął się do siebie próbując pokazać, że przestępca nie robi na nim żadnego wrażenia. Zabrał wyciągniętą rękę z powrotem do swojej kieszeni, po czym wyciągnął z niej papierośnicę.
-Wybacz mi moje maniery- podsunął papierosy w jego stronę sugerując, by się poczęstował. -Jestem Thomas.
Tommy faktycznie nie wyglądał na dilera. Pierwsze wrażenie, jakie wywarł na Michaelu, bardzo pokrywało się z wszystkimi innymi pierwszymi wrażeniami, które czarodziej wywierał na innych ludziach. Mimo, że nie był bogaty, starał się być elegancki do granic możliwości. Jego wizerunek był dla niego niezwykle ważny, jeśli chciał zdobyć szacunek innych ludzi, nie mógł ubierać się w łachmany i siedzieć w czarnym zakątku ulicy Śmiertelnego Nokturnu szepcząc "psst... chcesz kupić ode mnie trochę zielska?", nie ukrywając przy tym wzroku szaleńca. Wolał wyglądać jak wspomniany pracownik Ministerstwa, niż jak narwany wariat, który za wszelką cenę chce sprzedać wszystko, co posiada, aby spać na górze galeonów.
-Wiesz, zatrzymaj sobie to, co mi zabrałeś, niech ci dobrze posłuży. To trzy gramy diablego ziela, możesz to też dobrze sprzedać. Sam bym nie palił tego świństwa, może nie jest mocno uzależniające, ale miesza ludziom w głowach.
Ludzie mijali ich jakby nigdy nic, a Postlethwaite bardzo uważnie przyglądał się, czy nikt ich nie obserwuje. Czy nikt nie widział tego, co zobaczył Michael. Był bardzo skupiony, ale możnaby pomyśleć, że przez cały czas błądził wzrokiem między twarzą swojego rozmówcy, całym otoczeniem i papierosem, którego trzymał między kciukiem a palcem wskazującym. To było czystą głupotą otwierać się przed kieszonkowcem przyłapanym na gorącym uczynku, ale Tommy nigdy nie robił niczego bez powodu. Coś w jego toku myślenia musiało wskazać na to, że złodziej może mu się bardzo przydać. Była to gra warta świeczki, diler nienawidził ryzykować, ale tym razem nie miał wyjścia, w końcu został wykryty.
On a gathering storm comes
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
Trochę go zdziwiła reakcja tego faceta. Zwykle, kiedy ktoś już orientował się, że został okradziony, wpadał w panikę; gdy zaś dochodziło do mimowolnej konfrontacji, tak jak w tym przypadku, ludzie nie byli wobec niego miło nastawieni. Oczywiście zdarzały się przypadki, takie jak Gillian, kiedy to wykorzystał swój urok osobisty i w ramach zadośćuczynienia zaciągnął ją na kawę. Z drugiej strony, w jaki sposób mężczyzna powinien zareagować w tej sytuacji, kiedy skradziony przedmiot był nielegalny? Pewnie nie miał innego wyboru, jak tylko grać w tym momencie nieprzejętego zdarzeniem. A może rzeczywiście takim był? Nie wyglądał na człowieka żyjącego w nędzy, któremu te trzy gramy suszu robiłyby różnicę, zważywszy na jego porządną papierośnicę i gustowne ubranie. Jeśli miał wystarczającą ilość pieniędzy na to, by dbać o swój wizerunek, być może nie był nawet dilerem, a Michael właśnie okradł gościa, który lubi sobie rekreacyjnie zapalić? Scalettcie nieznane były odpowiedzi na te pytania, ale przeczuwał, że na tym spotkaniu ich znajomość wcale może się nie skończyć. Dlatego wahając się nieco, wziął od Thomasa mugolskiego papierosa. Włożył go do ust, licząc na to, że mężczyzna sam mu go podpali, używając do tego niemagicznego wynalazku.
- Michael. - Mówiąc to trochę niewyraźnie, ze względu na ściskany między wargami wyrób tytoniowy, wyciągnął prawą dłoń w jego stronę. Wyglądało na to, że wojenna ścieżka wywołana wcześniejszymi wydarzeniami została już zażegnana, a przynajmniej częściowo. Tom nie zamierzał, a bynajmniej nie wyglądał na takiego, który miałby zaraz się na niego rzucić, wszak Mike zgoła zmniejszył dzielący ich dystans. Oboje musieli się jakoś dogadać, a w zaistniałej sytuacji jedyną możliwością był kompromis.
No właśnie, co Scaletta właściwie mógłby z tym zielskiem zrobić? Sam raczej nie sięgał po takie wynalazki, już wystarczająco psuł sobie zdrowie paląc jak smok. Wśród swoich znajomych obdartusów na pewno znalazłby potencjalnego kupca, ale on nawet nie orientował się w obowiązujących stawkach. Z drugiej strony, co szkodziłoby mu spróbować? Czytał kiedyś o wszystkich czarodziejskich narkotykach i wiedział, że to, co leżało wówczas w jego kieszeni miało relaksujące działanie, nie będąc jednocześnie czymś bardzo uzależniającym. A on na pewno nie marudziłby na chwilę odstresowania, kiedy nie musi się martwić o zupełnie nic. Ale raczej wolałby mieć z tym czymś kontakt, będąc w dobrym i zaufanym towarzystwie, a takowego nie posiadał. Więc pozostawała mu sprzedaż lub po prostu... zwrócenie Tommy'emu jego własności, zwłaszcza, że teraz już miał pewność, co do jego zajęcia. Skoro sam nie palił tego, jak to określił, świństwa, musiał być dilerem.
Michael też nawet na chwilę nie stracił czujności i ukradkowo obserwował ludzi poruszających się po zaułku.
- Następnym razem radzę Ci to trzymać gdzie indziej. Albo po prostu znaleźć sobie goryli, którzy kazaliby mi stąd spieprzać, zanim zdołałbym się do Ciebie zbliżyć - powiedział, z przyjemnością zaciągając się dymem. Spojrzał na Thomasa z nieukrywanym zdziwieniem, po czym stwierdził:
- Nie uwierzyłeś we Włocha w angielskich szmatach, a sam nie jesteś lepszy. Wyglądasz jak ci wszyscy buffone* z Ministerstwa, tak naprawdę jesteś - tu ściszył znacznie ton głosu - dilerem i do tego palisz jeszcze mugolskie fajki. Po prostu chodzący paradoks. - Mówił to ze słyszalnym podziwem. Zgasił podarowanego papierosa, który zresztą smakował całkiem przyzwoicie, a następnie schował, wystawioną dotychczas na zimno, rękę do z powrotem do płaszcza.
*buffone - pajac(e)
- Michael. - Mówiąc to trochę niewyraźnie, ze względu na ściskany między wargami wyrób tytoniowy, wyciągnął prawą dłoń w jego stronę. Wyglądało na to, że wojenna ścieżka wywołana wcześniejszymi wydarzeniami została już zażegnana, a przynajmniej częściowo. Tom nie zamierzał, a bynajmniej nie wyglądał na takiego, który miałby zaraz się na niego rzucić, wszak Mike zgoła zmniejszył dzielący ich dystans. Oboje musieli się jakoś dogadać, a w zaistniałej sytuacji jedyną możliwością był kompromis.
No właśnie, co Scaletta właściwie mógłby z tym zielskiem zrobić? Sam raczej nie sięgał po takie wynalazki, już wystarczająco psuł sobie zdrowie paląc jak smok. Wśród swoich znajomych obdartusów na pewno znalazłby potencjalnego kupca, ale on nawet nie orientował się w obowiązujących stawkach. Z drugiej strony, co szkodziłoby mu spróbować? Czytał kiedyś o wszystkich czarodziejskich narkotykach i wiedział, że to, co leżało wówczas w jego kieszeni miało relaksujące działanie, nie będąc jednocześnie czymś bardzo uzależniającym. A on na pewno nie marudziłby na chwilę odstresowania, kiedy nie musi się martwić o zupełnie nic. Ale raczej wolałby mieć z tym czymś kontakt, będąc w dobrym i zaufanym towarzystwie, a takowego nie posiadał. Więc pozostawała mu sprzedaż lub po prostu... zwrócenie Tommy'emu jego własności, zwłaszcza, że teraz już miał pewność, co do jego zajęcia. Skoro sam nie palił tego, jak to określił, świństwa, musiał być dilerem.
Michael też nawet na chwilę nie stracił czujności i ukradkowo obserwował ludzi poruszających się po zaułku.
- Następnym razem radzę Ci to trzymać gdzie indziej. Albo po prostu znaleźć sobie goryli, którzy kazaliby mi stąd spieprzać, zanim zdołałbym się do Ciebie zbliżyć - powiedział, z przyjemnością zaciągając się dymem. Spojrzał na Thomasa z nieukrywanym zdziwieniem, po czym stwierdził:
- Nie uwierzyłeś we Włocha w angielskich szmatach, a sam nie jesteś lepszy. Wyglądasz jak ci wszyscy buffone* z Ministerstwa, tak naprawdę jesteś - tu ściszył znacznie ton głosu - dilerem i do tego palisz jeszcze mugolskie fajki. Po prostu chodzący paradoks. - Mówił to ze słyszalnym podziwem. Zgasił podarowanego papierosa, który zresztą smakował całkiem przyzwoicie, a następnie schował, wystawioną dotychczas na zimno, rękę do z powrotem do płaszcza.
*buffone - pajac(e)
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Oczywiście, że odpalił jego papierosa, oraz oczywiście, że podał mu rękę. W ten sposób zapewnił sobie w pewnym sensie bezpieczeństwo, bo wiedział, że Michael już go raczej nie okradnie. Nie mógł mu do końca ufać, ba! Nie mógł nikomu do końca ufać. Wolał zakładać, że wszyscy są przeciwko niemu, niż, że wszyscy są razem z nim. Można powiedzieć, że Scaletta trafił na niewłaściwą ofiarę. W końcu Thomas mógł się wydawać człowiekiem sympatycznym, skłonnym do wszelkich kompromisów, ale absolutnie taki nie był. Może nie posługiwał się kłamstwem na codzień, ale potrafił zbudować fałszywe wrażenie o sobie. Skrywał to, jaki był mściwy i nieustępliwy. Jeśli ktoś działał przeciwko niemu, nie mógł tego tak po prostu odpuścić. Michael w żadnym wypadku nie zostałby wyjątkiem, nawet gdyby był bardzo blisko z Tommym. On nie boi się naruszenia prawa, w końcu robi to cały czas. Nie boi się zastraszania innych, gnębienia, nękania, nie boi się pobić, kradzieży, niszczenia mienia. W końcu robił to przez cały czas. W Londynie bardziej się z tym hamował, ponieważ działał sam, ale w Birmingham, gdy rozkręcał biznes narkotykowy ze swoimi przyjaciółmi, rozboje były na porządku dziennym. Wyglądało to tak, że Tommy zazwyczaj siedział w swoim pokoiku, gdzie jako jedyny załatwiał wszystkie sprawy papierkowe swojego gangu- liczył dochody ze sprzedaży towaru, sprawdzał wydajność członków i na podstawie tego wyliczał dla nich wypłatę. Czytał listy, raporty, skargi, wzywał do siebie ludzi, wyznaczał im zadania typu "zbierz zaległe pieniądze od tego", "pobij tamtego", "ten ma zbyt duży dług, którego nie spłaci, podpalcie mu dom", "ten nas zdradził, nie możemy ryzykować, sprawdźcie by zniknął". Tak, to były złote czasy dla Thomasa, kiedy czuł się jak władca tego miasta. Tym bardziej, że miał głowę do interesów. Potrafił pomyśleć o wszystkim i prawie wcale się nie mylił, co uczyniło go dyktatorem całej grupy- od brudnej roboty trzymał się z daleka. Teraz role się odmieniły i w Londynie pracował dla siebie, musiał chodzić po mieście, sprzedawać towar i grozić ludziom, przez co czuł się okropnie. Wolałby wrócić za biurko i mówić innym, co mają robić, ale do tego potrzebuje zaufanych ludzi, którzy mogliby pracować z nim, albo dla niego.
-Wystarczy mi to, że sam w sobie rzucam się w oczy- odpowiedział na słowa złodzieja. -Chodzenie z ochroną po mieście nie jest dobrym pomysłem.
Postlethwaite bardzo lubił otaczać się osobami silniejszymi od siebie, bo zwyczajnie czuł się w ten sposób bezpieczniej, ale nie mógł sobie na to teraz pozwolić. Nikomu nie ufał na tyle, by trzymać go jako swojego bodyguarda.
-Cóż... - westchnął patrząc w ziemię, po czym powoli podniósł wzrok, który teraz skierowany był na twarz Michaela. -Może jestem z Ministerstwa. A może jestem z policji i szukam potencjalnich przestępców. Chwilę wcześniej złapałem dilera, a teraz rozmawiam ze złodziejem... Ktoś właśnie celuje w ciebie różdżką i czeka na mój sygnał, by rzucić w ciebie drętwotą. A może jestem po prostu dilerem i to ty mnie złapałeś?
-Wystarczy mi to, że sam w sobie rzucam się w oczy- odpowiedział na słowa złodzieja. -Chodzenie z ochroną po mieście nie jest dobrym pomysłem.
Postlethwaite bardzo lubił otaczać się osobami silniejszymi od siebie, bo zwyczajnie czuł się w ten sposób bezpieczniej, ale nie mógł sobie na to teraz pozwolić. Nikomu nie ufał na tyle, by trzymać go jako swojego bodyguarda.
-Cóż... - westchnął patrząc w ziemię, po czym powoli podniósł wzrok, który teraz skierowany był na twarz Michaela. -Może jestem z Ministerstwa. A może jestem z policji i szukam potencjalnich przestępców. Chwilę wcześniej złapałem dilera, a teraz rozmawiam ze złodziejem... Ktoś właśnie celuje w ciebie różdżką i czeka na mój sygnał, by rzucić w ciebie drętwotą. A może jestem po prostu dilerem i to ty mnie złapałeś?
On a gathering storm comes
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
Jak do tej pory, kierował się starą sycylijską maksymą, którą gdzieś kiedyś usłyszał. Dobrze jest ufać. Nie ufać - jeszcze lepiej. Takowe myślenie dotychczas nigdy go jeszcze nie zawiodło, wszak rezygnacja z nawiązywania z ludźmi bliższych relacji stała się dla niego czymś naturalnym. Pewnie dlatego nie otaczał się szerokim gronem przyjaciół; pewnie dlatego nie dawał się zbałamucić każdej ładnej kobiecie. Ale czy miał coś przeciwko temu? Raczej nie. Jego inteligencja społeczna średnio go obchodziła. Konwenanse również. Najważniejsze były korzyści, choć Scaletta nie miał w naturze wykorzystywania innych do własnych celów. Sam natomiast nie robił niczego za darmo, no chyba że chodziło o pomoc niekosztującą go wiele wysiłku. Wówczas nawet potrafił być bezinteresowny; było to jednak rzadkim zjawiskiem, bowiem takie wyjątki podyktowane były najczęściej jego prywatnymi pobudkami. Mogła to być staruszka z rodzinnej kamienicy, może dobry kumpel z podobnej branży lub ładna koleżanka. Zwykle jednak wolał działać z innymi na zasadach interesów. O ile nie rozchodziło się o ofiary jego doliniarskich ekscesów. Zabierał sam, bez przyzwolenia, wiedzy okradanych i bez wyrzutów sumienia. Zapewne dobrze sprawdziłby się w tej samej roli, co Thomas - szef podziemia, wydający rozkazy, nietrudzący się brudną robotą, z czystymi od krwi rękawami. Pewnie brakowałoby mu wówczas tej dawki adrenaliny. Ale lepsze to, niż zabijanie kogoś, kto mu się naraził. Na to nigdy by się nie zdecydował, dlatego swoje zręczne ręce pracowały tylko na konto Michaela. I nie decydowały się też na nic więcej, jak podkradanie z kieszeń paru knutów czy sykli.
Momentalnie złapał się na nieuwadze. Rzeczywiście, może ten cały Tom to był jeden wielki przekręt? Może rzeczywiście był detektywem (a może nawet charłakiem, skoro do tej pory nie zaprezentował w żaden sposób swoich czarodziejskich umiejętności?), poruszającym się ze sztabem aurorów pochowanych w alejkach Pokątnej. Ale jakoś nie chciało mu się w to wierzyć. Czy oni, w Ministerstwie, nie mieli przypadkiem ważniejszych rzeczy na głowie, niż łapanie drobnych złodziejaszków i dilerów? Pomimo wątpliwości, co do jego intrygi, zgoła się poddenerwował. Machinalne trzęsienie rąk ukrył w kieszeniach płaszcza, a rozbiegane dotychczas spojrzenie spoczęło na ciemnych oczach mężczyzny. Nie mógł dać po sobie znać, że hipotetycznie uwierzył w pierwszą wersję. Bo przecież nie uwierzył. Ten facet był po prostu przedziwną mieszanką klasy i hańby.
- Ze złodziejem? - powiedział drwiąco, jak gdyby nie wiedział, o kim mowa. Wyciągnął sakiewkę z kieszeni i oddał ją pierwotnemu właścicielowi, dokładnie w to miejsce, z którego ją zabrał. - Dobrze, że moja biedna matula tego nie słyszała... Disgrazia!* - dodał po chwili, gładząc włosy. - I chociaż nie pomagam ludziom, a zwłaszcza dilerom - ostatnie słowo wyraźnie zaakcentował - to mam kontakt do paru osób, którymi mógłbyś być zainteresowany. A tymczasem żegnam. - Ruszył z powrotem w stronę ulicy. Musiał zapolować na kogoś innego, zwłaszcza że dobrowolnie oddał Tommy'emu diable ziele. Niech straci, ale ma pewność, że nic mu nie jest winien. Może z obawy przed potencjalną siłą tego mężczyzny, a może z wiarą na ubicie w przyszłości wspólnego interesu ostatecznie się przed nim ugiął. Szczerze mówiąc, nie miał już siły na żadne gierki. A z takimi ludźmi wolał być jednak w dobrych stosunkach. Kto wie, jakie miał zasięgi i możliwości?
*disgrazia - wstyd, hańba
zt
Momentalnie złapał się na nieuwadze. Rzeczywiście, może ten cały Tom to był jeden wielki przekręt? Może rzeczywiście był detektywem (a może nawet charłakiem, skoro do tej pory nie zaprezentował w żaden sposób swoich czarodziejskich umiejętności?), poruszającym się ze sztabem aurorów pochowanych w alejkach Pokątnej. Ale jakoś nie chciało mu się w to wierzyć. Czy oni, w Ministerstwie, nie mieli przypadkiem ważniejszych rzeczy na głowie, niż łapanie drobnych złodziejaszków i dilerów? Pomimo wątpliwości, co do jego intrygi, zgoła się poddenerwował. Machinalne trzęsienie rąk ukrył w kieszeniach płaszcza, a rozbiegane dotychczas spojrzenie spoczęło na ciemnych oczach mężczyzny. Nie mógł dać po sobie znać, że hipotetycznie uwierzył w pierwszą wersję. Bo przecież nie uwierzył. Ten facet był po prostu przedziwną mieszanką klasy i hańby.
- Ze złodziejem? - powiedział drwiąco, jak gdyby nie wiedział, o kim mowa. Wyciągnął sakiewkę z kieszeni i oddał ją pierwotnemu właścicielowi, dokładnie w to miejsce, z którego ją zabrał. - Dobrze, że moja biedna matula tego nie słyszała... Disgrazia!* - dodał po chwili, gładząc włosy. - I chociaż nie pomagam ludziom, a zwłaszcza dilerom - ostatnie słowo wyraźnie zaakcentował - to mam kontakt do paru osób, którymi mógłbyś być zainteresowany. A tymczasem żegnam. - Ruszył z powrotem w stronę ulicy. Musiał zapolować na kogoś innego, zwłaszcza że dobrowolnie oddał Tommy'emu diable ziele. Niech straci, ale ma pewność, że nic mu nie jest winien. Może z obawy przed potencjalną siłą tego mężczyzny, a może z wiarą na ubicie w przyszłości wspólnego interesu ostatecznie się przed nim ugiął. Szczerze mówiąc, nie miał już siły na żadne gierki. A z takimi ludźmi wolał być jednak w dobrych stosunkach. Kto wie, jakie miał zasięgi i możliwości?
*disgrazia - wstyd, hańba
zt
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
-Więc chyba mamy szczęście, że twojej matki nie ma w pobliżu- uśmiechnął się z końcówką papierosa w ustach i rękami schowanymi w kieszeniach. Tym razem chowając towar bardzo starannie.
Na resztę słów, które wypowiedział Michael, Tommy nie odpowiedział. Bacznie się mu przyglądał, obserwował jego mimikę twarzy i każdy gest. Powinien już wiedzieć co o nim myśli, jednak mimo wszystko wciąż nie wiedział. Zastanawiał się, jak ma go ocenić, bo miał w zwyczaju robić to dosyć szybko i bardzo rzadko się rozczarowywał w związku ze swoimi przemyśleniami na temat danej osoby. Tym razem czuł, że ten cały Michael nie jest osobą, na jaką się kreuje. Być może wcale nie był śmieszkiem-rzezimieszkiem, który nie myśli co robi, czy co mówi. Może nie jest zwykłym złodziejem, tylko porządnym obywatelem tego miasta, któremu sporadycznie zdarza się kraść przez pożądanie adrenaliny w swoim życiu? To głupie i mało prawdopodobne, Tommy zdecydowanie wolałby, by mężczyzna był bystrym przestępcą, niż bystrym człowiekiem prawa. Samolubnie myśląc miał wobec niego wielkie zamiary i miał nadzieję, że Mike lubi pieniądze tak samo, jak on. Ten złodziej spadł mu jak z nieba i teraz diler wiedział, że nie może za nic przepuścić takiej okazji. Jednocześnie z całych sił wzbraniał się, by zaufać mu w jakikolwiek sposób.
-Żegnaj- rzucił, po czym odwrócił się plecami, jakby już miał odchodzić.
Dopiero po chwili przemyślał jedne z ostatnich słów swojego rozmówcy- mógłby załatwić nowych klientów. To znaczy, że musiał mieć dosyć spore znajomości w Londyńskim półświatku. A takie szumowiny jak on sam bardzo by mu się przydały. Tutaj w grę wchodziły duże pieniądze, na których Tommy'emu zależy najbardziej.
-Michael- zatrzymał go jeszcze na chwilę, patrząc na niego przez ramię. Czarodziej zaczął już odchodzić, na szczęście nie odszedł zbyt daleko. -Mam dla ciebie propozycję. Jeśli jesteś zainteresowany, spotkajmy się na torze wyścigów konnych pod Londynem. Będę na ciebie czekał.
Po tych słowach odszedł w swoją stronę, mając nadzieję na to, że jego sytuacja wkrótce się polepszy.
zt
Na resztę słów, które wypowiedział Michael, Tommy nie odpowiedział. Bacznie się mu przyglądał, obserwował jego mimikę twarzy i każdy gest. Powinien już wiedzieć co o nim myśli, jednak mimo wszystko wciąż nie wiedział. Zastanawiał się, jak ma go ocenić, bo miał w zwyczaju robić to dosyć szybko i bardzo rzadko się rozczarowywał w związku ze swoimi przemyśleniami na temat danej osoby. Tym razem czuł, że ten cały Michael nie jest osobą, na jaką się kreuje. Być może wcale nie był śmieszkiem-rzezimieszkiem, który nie myśli co robi, czy co mówi. Może nie jest zwykłym złodziejem, tylko porządnym obywatelem tego miasta, któremu sporadycznie zdarza się kraść przez pożądanie adrenaliny w swoim życiu? To głupie i mało prawdopodobne, Tommy zdecydowanie wolałby, by mężczyzna był bystrym przestępcą, niż bystrym człowiekiem prawa. Samolubnie myśląc miał wobec niego wielkie zamiary i miał nadzieję, że Mike lubi pieniądze tak samo, jak on. Ten złodziej spadł mu jak z nieba i teraz diler wiedział, że nie może za nic przepuścić takiej okazji. Jednocześnie z całych sił wzbraniał się, by zaufać mu w jakikolwiek sposób.
-Żegnaj- rzucił, po czym odwrócił się plecami, jakby już miał odchodzić.
Dopiero po chwili przemyślał jedne z ostatnich słów swojego rozmówcy- mógłby załatwić nowych klientów. To znaczy, że musiał mieć dosyć spore znajomości w Londyńskim półświatku. A takie szumowiny jak on sam bardzo by mu się przydały. Tutaj w grę wchodziły duże pieniądze, na których Tommy'emu zależy najbardziej.
-Michael- zatrzymał go jeszcze na chwilę, patrząc na niego przez ramię. Czarodziej zaczął już odchodzić, na szczęście nie odszedł zbyt daleko. -Mam dla ciebie propozycję. Jeśli jesteś zainteresowany, spotkajmy się na torze wyścigów konnych pod Londynem. Będę na ciebie czekał.
Po tych słowach odszedł w swoją stronę, mając nadzieję na to, że jego sytuacja wkrótce się polepszy.
zt
On a gathering storm comes
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
A tall handsome man
In a dusty black coat with
A red right hand
Hjalmar skwapliwie korzystał z większej wolności jaką miał teraz gdy mieszkał z Yaną i często przebywał poza domem. Tak naprawdę to chętnie oddałby możliwość swobodnego łażenia po Londynie za to, żeby po prostu było jak dawniej, ale to raczej było nierealne.
Cóż, przynajmniej mógł buszować po mieście do woli. Oczywiście o ile tylko wracał o rozsądnych porach co nie było zbyt ciężkie do zrobienia. Można było wręcz powiedzieć, że dysponował dowolnie prawie całym.
Teraz skierował swoje kroki w stronę Pokątnej, ale nie po to, żeby pooglądać sobie jakieś witrynki sklepów i poślinić się do najnowszego modelu miotły w sklepie ze sprzętem do quidditcha. Miał inny plan. Dobrze mu się mieszkało u Yany, było wygodnie, a sama czarownica była w porządku, ale… nie znał jej na tyle, żeby tak po prostu ją poprosić o parę sykli na jakieś swoje drobne wydatki. Mały Goyle nie potrzebował zbyt wiele. Ot po prostu od czasu do czasu chciałby sobie kupić czekoladową żabę czy paczkę musów świstusów. Pewnie, gdyby powiedział o tym czarownicy to bez problemu dostałby jakieś małe kieszonkowe czy coś w tym guście, ale nie chciał. Poradzi sobie sam.
Przez chwilę przeciskał się przez tłum ludzi, aż w końcu przedarł się do zaułka. Tutaj stanął na moment i przypatrywał się przechodniom. Już wcześniej zauważył, że niektórzy dość… swobodnie podchodzą to bezpieczeństwa swoich sakiewek, a skoro tak… to niech się przekonają, że takich rzeczy trzeba pilnować. I Hjall im w tym pomoże. W końcu jak raz stracą trochę galeonów to nic się nie stanie, co nie? A potem będą ostrożniejsi. To w sumie była taka trochę przysługa dla nich, prawda? Nie powinno być tak ciężko. Blondynek zdołał już zauważyć, że jak tylko porządnie się ubierze to w większości przypadków dorośli są dla niego dość mili… no i często pytają czy się nie zgubił.
Mały Goyle przeczesywał swoim wzrokiem ludzi na ulicy szukając kogoś odpowiedniego na pierwszą próbę. Jego wzrok wpadł na dwie zagadane czarownice. Warto spróbować. Odkleił się od swojego miejsca i ruszył w ślad za nimi. Gdy był dość blisko wyciągnął rękę w stronę woreczka z pieniędzmi należącego do jednej z nich… i klops. Źle mu to wyszło, nieznajoma poczuła szarpnięcie, a Hjalmar pospiesznie zabrał swoją rękę i udał, że się potknął i na nie wpadł, po czym szybko przeprosił i uciekł z powrotem w stronę Zaułka. Wszystko wskazywało na to, że to nie było takie proste jak mu się początkowo wydawało.
|11 marca
Plecami opierał się o zimny, ceglany mur. Papierosa palił bez pośpiechu, obserwując przy tym ludzi poruszających się po zaułku. Byli tak różnorodni, każda z tych osób miała swoją własną, unikatową historię, a jednak wszyscy zmierzali w tym samym kierunku. Pewnie nie powinien teraz zajmować sobie głowy takimi refleksjami, bowiem jego statyczna postawa służyła czemu innemu. Ale jakoś już tak miał, że w wymiarze choćby minimalnego stresu odbiegał myślami gdzieś indziej. Wbrew pozorom, bywało to pomocne, wszak sprawiało, że zlewał się z otoczeniem. A nawet jeśli dla kogoś w jakiejś kwestii się wyróżniał, to prezentował się raczej niewinnie. Histeryczne spojrzenia, drgające ręce i nienaturalna mimika zepsułyby efekt. Stąd też kamienna twarz i swobodna prezencja były dla niego rolą, w którą wchodził od lat. Przynajmniej był wiarygodny. Bo gdyby nie był, pewnie nie rozglądałby się nadal za swoimi potencjalnymi ofiarami. Teraz właśnie tym się zajmował, zaczepiając wzrok na co niektórych czarodziejach. Ludzie naprawdę bywali bezmyślni. Trzymali sakiewki na wierzchu, jak gdyby tylko czekali na jakiegoś kieszonkowca. Ale ostatnimi czasy wcale nie był już byle jakim nędznym złodziejaszkiem. Wkraczał coraz bardziej w tę parszywą połówkę świata, nie do końca nawet zdając sobie z tego sprawę. Zrobił się łasy na pieniądze. Najpierw biegał po Londynie jako chłopiec na posyłki swojego biznesowego kompana dilera; niedługo potem zdecydował się na włamanie do sklepu jubilerskiego. Jego moralność już dawno miała dziwaczne granice, które zacierał jeszcze bardziej, gdy wymagała tego sytuacja. Ale teraz, bez nawet cienia wątpliwości wobec swoich działań, naginał własne priorytety. Dziś, co prawda, miał w planach zwinąć raptem kilka galeonów; z tym że wcale ich nie potrzebował. Chyba wpadł po prostu w jakiś doliniarski wir, potrzebował adrenaliny i jakiegoś zajęcia. Wybrał to, na czym zna się najlepiej.
W pewnym momencie dostrzegł dwie czarownice, żywo dyskutująca na jakiś temat, zupełnie niezainteresowane swoim mieniem. Już miał ruszać tyłek, by zabrać jedną z wyeksponowanych sakiewek, podczas gdy chłopiec, najwyraźniej bez żadnej z opieki, wystawił swoją drobną rączkę po prawdopodobny łup. Kobieta się zorientowała, lecz udało mu się uniknąć konsekwencji. No jasne, przecież które dziecko było na tyle świadome, by kogokolwiek celowo okraść? Zbliżył się w stronę nieznajomego, wciąż jednak trzymając go na dystans. Specjalnie wystawił swoją sakiewkę; kto wie, może akurat zwróci uwagę młodego? No chyba, że to wszystko mu się po prostu przewidziało, a chłopiec po prostu się potknął. Ale czy nie rozpoznałby tak dobrze znanych mu zagrywek? Niedopałek papierosa rzucił gdzieś na brudną ulicę. Wyjął drugiego, odpalił i specjalnie przyjął postawę zajętego czym innym. Czy blondyn zwróci na niego uwagę i wyciągnie dłoń po dobrocie, które tak chętnie podstawił mu pod nos? Kto wie, może Michaelowi przyjdzie dzisiaj przeprowadzać demoralizującą lekcję skutecznych kradzieży?
Plecami opierał się o zimny, ceglany mur. Papierosa palił bez pośpiechu, obserwując przy tym ludzi poruszających się po zaułku. Byli tak różnorodni, każda z tych osób miała swoją własną, unikatową historię, a jednak wszyscy zmierzali w tym samym kierunku. Pewnie nie powinien teraz zajmować sobie głowy takimi refleksjami, bowiem jego statyczna postawa służyła czemu innemu. Ale jakoś już tak miał, że w wymiarze choćby minimalnego stresu odbiegał myślami gdzieś indziej. Wbrew pozorom, bywało to pomocne, wszak sprawiało, że zlewał się z otoczeniem. A nawet jeśli dla kogoś w jakiejś kwestii się wyróżniał, to prezentował się raczej niewinnie. Histeryczne spojrzenia, drgające ręce i nienaturalna mimika zepsułyby efekt. Stąd też kamienna twarz i swobodna prezencja były dla niego rolą, w którą wchodził od lat. Przynajmniej był wiarygodny. Bo gdyby nie był, pewnie nie rozglądałby się nadal za swoimi potencjalnymi ofiarami. Teraz właśnie tym się zajmował, zaczepiając wzrok na co niektórych czarodziejach. Ludzie naprawdę bywali bezmyślni. Trzymali sakiewki na wierzchu, jak gdyby tylko czekali na jakiegoś kieszonkowca. Ale ostatnimi czasy wcale nie był już byle jakim nędznym złodziejaszkiem. Wkraczał coraz bardziej w tę parszywą połówkę świata, nie do końca nawet zdając sobie z tego sprawę. Zrobił się łasy na pieniądze. Najpierw biegał po Londynie jako chłopiec na posyłki swojego biznesowego kompana dilera; niedługo potem zdecydował się na włamanie do sklepu jubilerskiego. Jego moralność już dawno miała dziwaczne granice, które zacierał jeszcze bardziej, gdy wymagała tego sytuacja. Ale teraz, bez nawet cienia wątpliwości wobec swoich działań, naginał własne priorytety. Dziś, co prawda, miał w planach zwinąć raptem kilka galeonów; z tym że wcale ich nie potrzebował. Chyba wpadł po prostu w jakiś doliniarski wir, potrzebował adrenaliny i jakiegoś zajęcia. Wybrał to, na czym zna się najlepiej.
W pewnym momencie dostrzegł dwie czarownice, żywo dyskutująca na jakiś temat, zupełnie niezainteresowane swoim mieniem. Już miał ruszać tyłek, by zabrać jedną z wyeksponowanych sakiewek, podczas gdy chłopiec, najwyraźniej bez żadnej z opieki, wystawił swoją drobną rączkę po prawdopodobny łup. Kobieta się zorientowała, lecz udało mu się uniknąć konsekwencji. No jasne, przecież które dziecko było na tyle świadome, by kogokolwiek celowo okraść? Zbliżył się w stronę nieznajomego, wciąż jednak trzymając go na dystans. Specjalnie wystawił swoją sakiewkę; kto wie, może akurat zwróci uwagę młodego? No chyba, że to wszystko mu się po prostu przewidziało, a chłopiec po prostu się potknął. Ale czy nie rozpoznałby tak dobrze znanych mu zagrywek? Niedopałek papierosa rzucił gdzieś na brudną ulicę. Wyjął drugiego, odpalił i specjalnie przyjął postawę zajętego czym innym. Czy blondyn zwróci na niego uwagę i wyciągnie dłoń po dobrocie, które tak chętnie podstawił mu pod nos? Kto wie, może Michaelowi przyjdzie dzisiaj przeprowadzać demoralizującą lekcję skutecznych kradzieży?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Mały Goyle odetchnął z ulgą gdy kobiety obrzuciły go tylko nieprzyjaznym spojrzeniem i zgodnie ofuknęły za nieostrożność. Jak to mówią? Szczęście początkującego. Hjalmar szybko je wyminął pośpiesznie burcząc coś co miało by być przeprosinami i wrócił z powrotem do swojego punktu obserwacyjnego.
Już miał wrażenie, że dzisiaj nie uda mu się znaleźć odpowiedniej ofiary. To nie tak, że wszyscy pilnowali swoich sakiewek, ale… powiedzmy, że nie chciał próbować swoich sił na jakimś potężnie zbudowanym czarodzieju. Jeśli by mu się nie powiodło tak jak wcześniej z tymi dwoma kobietami to pewnie by na miejscu dostał w skórę. Nie chciał się przekonywać czym to może grozić. Tak na wszelki wypadek. Pewnie gdyby poczekał dłużej to na pewno napatoczyłby się ktoś odpowiedni. Na przykład jakaś elegancka czarownica, która nawet jeśli zauważy co się święci to nie będzie go gonić, bo nie da rady.
Już w sumie miał zwijać żagle i odpuścić na dzisiaj gdy przyuważył jakiegoś gościa. Przez moment wahał się co zrobić. Niby wszystko było w porządku, czarodziej wydawał się zajęty czymś zupełnie innym, a woreczek z pieniędzmi kusił. Tylko jak się nie uda? Hjalmar przygryzł nieco dolną wargę przyglądając się mężczyźnie, aż w końcu podjął decyzję i ruszył w jego kierunku z zamiarem pozbawienia go kawałka jego majątku.
Na początku szedł dość ostrożnie, tak jakby się skradając, ale po paru krokach zorientował się, że to totalnie bez sensu. W ten sposób zdecydowanie bardziej zwracał na siebie uwagę. Szybko się poprawił i ruszył pewnym krokiem w kierunku czarodzieja palącego papierosa. Patrzył niby w inną stronę, ale kątem oka zezował w jego kierunku. Gdy był już dość blisko wcale nie zwalniając kroku wyciągnął ostrożnie rękę w kierunku jego sakiewki. Brakowało mu trochę pewności w ruchach, ale co zrobić? Był nowicjuszem jeśli chodzi o uwalnianie bliźnich z nadmiaru galeonów. Prawie wstrzymał oddech gdy próbował pozbawić nieznajomego jego pieniędzy. Plan był taki, żeby zrobić to niepostrzeżenie, ale brakowało mu odpowiednich umiejętności i Michael pewnie poczuł jak Hjall majstruje.
Już miał wrażenie, że dzisiaj nie uda mu się znaleźć odpowiedniej ofiary. To nie tak, że wszyscy pilnowali swoich sakiewek, ale… powiedzmy, że nie chciał próbować swoich sił na jakimś potężnie zbudowanym czarodzieju. Jeśli by mu się nie powiodło tak jak wcześniej z tymi dwoma kobietami to pewnie by na miejscu dostał w skórę. Nie chciał się przekonywać czym to może grozić. Tak na wszelki wypadek. Pewnie gdyby poczekał dłużej to na pewno napatoczyłby się ktoś odpowiedni. Na przykład jakaś elegancka czarownica, która nawet jeśli zauważy co się święci to nie będzie go gonić, bo nie da rady.
Już w sumie miał zwijać żagle i odpuścić na dzisiaj gdy przyuważył jakiegoś gościa. Przez moment wahał się co zrobić. Niby wszystko było w porządku, czarodziej wydawał się zajęty czymś zupełnie innym, a woreczek z pieniędzmi kusił. Tylko jak się nie uda? Hjalmar przygryzł nieco dolną wargę przyglądając się mężczyźnie, aż w końcu podjął decyzję i ruszył w jego kierunku z zamiarem pozbawienia go kawałka jego majątku.
Na początku szedł dość ostrożnie, tak jakby się skradając, ale po paru krokach zorientował się, że to totalnie bez sensu. W ten sposób zdecydowanie bardziej zwracał na siebie uwagę. Szybko się poprawił i ruszył pewnym krokiem w kierunku czarodzieja palącego papierosa. Patrzył niby w inną stronę, ale kątem oka zezował w jego kierunku. Gdy był już dość blisko wcale nie zwalniając kroku wyciągnął ostrożnie rękę w kierunku jego sakiewki. Brakowało mu trochę pewności w ruchach, ale co zrobić? Był nowicjuszem jeśli chodzi o uwalnianie bliźnich z nadmiaru galeonów. Prawie wstrzymał oddech gdy próbował pozbawić nieznajomego jego pieniędzy. Plan był taki, żeby zrobić to niepostrzeżenie, ale brakowało mu odpowiednich umiejętności i Michael pewnie poczuł jak Hjall majstruje.
Ciekawe zjawisko. Nigdy jeszcze nie widział dziecka, które z premedytacją, pełną świadomością, okradało przechodniów. Zdawało się, że chłopiec robił, co mu się żywnie podobało; najwyraźniej nikt nie sprawował nad nim opieki, wszak który rodzic pozwalał swojej pociesze biegać po zimnych, brudnych ulicach Pokątnej, bez niczyjego nadzoru? Nie oceniał go, jego zachowań i pobudek, bowiem sam nie lubił, gdy ludzie patrzyli na niego tylko przez pryzmat wyczynów wbrew prawu. Oczywistym było, że mieli co do tego słuszność, stąd też podejście Michaela zdawało się być nielogicznymi pretensjami. Ale chyba oczekiwał od innych tego samego, czego spodziewał się ze swojej strony. On nie sugerował się pierwszy wrażeniem, nie wystawiał wniosków bez konkretnej argumentacji, więc zachowanie Hjalmara nie wywołało u niego grymasu niezadowolenia; ba, nawet wzbudziło ono jego zainteresowanie! Młody zdawał się być bystry i sprytny, jak na swój wiek, ale tak jak Scaletta zdołał zauważyć uprzednio, brakowało mu paru cech i umiejętności do osiągnięcia pożądanego celu. Wzrost, krótkie kończyny, niedostatecznie rozwinięta percepcja utrudniały mu w tej materii sprawę. Ale za to wiek działał na jego korzyść, bo tak jak w przypadku sprzed chwili, każdy swój nieudany ruch mógł uzasadnić błędem, typowym dla dzieci. Mike niby też mógłby się potknąć, akurat z cudzą sakiewką w ręce, ale czy ktokolwiek by w to uwierzył? Może i potrafił kłamać, ale w takich momentach, nawet jego zdolności perswazji zawodziły.
Palił tego papierosa znacznie wolniej, niż poprzedniego, będąc gotowym na ewentualną reakcję, jeśli blondyn zdecyduje się zaatakować i jego portfel. Pewnie to, co chciał mu pokazać śmiało można by określić jako demoralizację. Ale przecież jego moralność już dawno odbiegała od przyjętych norm. Zasady naginał tak, by mu odpowiadały. A mała lekcja dla tego młodego człowieka nie była dlań niczym, przez co nie spałby w nocy. Zresztą, jego sen i tak był już nieregularny, więc nic chyba nie stało mu na drodze?
Trudno było nie poczuć tego wyraźnego szarpnięcia. Natychmiast obrócił się w stronę sprawcy, zabierając mu z rączek woreczek i chowając go w bezpieczne miejsce, w którym trzymał go zazwyczaj. Oszczędził sobie aktorskich gniewnych spojrzeń czy głośnych słów dezaprobaty. O ironio, on i pouczanie kogokolwiek? Pochylił się tylko w stronę chłopca, do ucha szepcząc mu parę, z pewnością niespodziewanych, słów:
- Patrz i ucz się. - Ostatni raz zaciągnął się dymem, w drodze do swojej ofiary wyrzucając pozostałości po wyrobie tytoniowym. Nieopodal wypatrzył sobie panienkę, wyraźnie zajętą czytaniem najświeższego wydania gazety. Nim zdążyła się podnieść wzrok znad lektury, Scaletta był z powrotem przy młodzieńcu, w kieszeni skrywając portmonetkę, którą zdołał wyciągnąć z jej torebki. Kucnął, wzrostem mniej więcej zrównując się z Hjallem; na jego oczach otworzył portfelik z lichą zawartością. Było tam raptem parę sykli, ale Mike nawet nie spodziewał się znaleźć tam więcej. Zawartość podarował chłopcu i spojrzał na niego wzrokiem, który wyraźnie sugerował, że teraz sam powinien zgarnąć dla siebie jakiś łup. A to wszystko pod czujnym okiem dwudziestoczterolatka, który w razie kłopotów, był w stanie się za niego wstawić.
Palił tego papierosa znacznie wolniej, niż poprzedniego, będąc gotowym na ewentualną reakcję, jeśli blondyn zdecyduje się zaatakować i jego portfel. Pewnie to, co chciał mu pokazać śmiało można by określić jako demoralizację. Ale przecież jego moralność już dawno odbiegała od przyjętych norm. Zasady naginał tak, by mu odpowiadały. A mała lekcja dla tego młodego człowieka nie była dlań niczym, przez co nie spałby w nocy. Zresztą, jego sen i tak był już nieregularny, więc nic chyba nie stało mu na drodze?
Trudno było nie poczuć tego wyraźnego szarpnięcia. Natychmiast obrócił się w stronę sprawcy, zabierając mu z rączek woreczek i chowając go w bezpieczne miejsce, w którym trzymał go zazwyczaj. Oszczędził sobie aktorskich gniewnych spojrzeń czy głośnych słów dezaprobaty. O ironio, on i pouczanie kogokolwiek? Pochylił się tylko w stronę chłopca, do ucha szepcząc mu parę, z pewnością niespodziewanych, słów:
- Patrz i ucz się. - Ostatni raz zaciągnął się dymem, w drodze do swojej ofiary wyrzucając pozostałości po wyrobie tytoniowym. Nieopodal wypatrzył sobie panienkę, wyraźnie zajętą czytaniem najświeższego wydania gazety. Nim zdążyła się podnieść wzrok znad lektury, Scaletta był z powrotem przy młodzieńcu, w kieszeni skrywając portmonetkę, którą zdołał wyciągnąć z jej torebki. Kucnął, wzrostem mniej więcej zrównując się z Hjallem; na jego oczach otworzył portfelik z lichą zawartością. Było tam raptem parę sykli, ale Mike nawet nie spodziewał się znaleźć tam więcej. Zawartość podarował chłopcu i spojrzał na niego wzrokiem, który wyraźnie sugerował, że teraz sam powinien zgarnąć dla siebie jakiś łup. A to wszystko pod czujnym okiem dwudziestoczterolatka, który w razie kłopotów, był w stanie się za niego wstawić.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zdążył się już ucieszyć, że poszło jak z płatka gdy całe przedsięwzięcie szlag trafił. No, bo miał już w ręce sakiewkę nieznajomego i wszystko wskazywało na to, że jeszcze nie zauważył jego obecności, a kiedy Hjalmar chciał się ulotnić z łupem ten został mu po prostu odebrany. Działania czarodzieja na tyle go zaskoczyły, że stał jak słup soli zamiast zwiewać gdzie pieprz rośnie. A kiedy w końcu oprzytomniał i obrócił się do ucieczki to osadziły go w miejscu słowa nieznajomego Patrz i ucz się.
Hjall spojrzał zaskoczony na mężczyznę. Zanim zdążył o cokolwiek zapytać, czarodziej wyrzucił niedopałek i ruszył w tłum, robić dokładnie to samo co Hjalmar wcześniej. Tyle tylko, że z dużo większą wprawą. No i skutecznie.
Mały Goyle sam nie wiedział dlaczego posłuchał słów czarodzieja, ale posłusznie stał i patrzył na jego poczynania. Może instynktownie przeczuwał, że to po prostu mu się opłaci. Czemu gdy za pozbawianie galeonów zabrał się Michael to wydawało się takie proste? Raz dwa i po sprawie, już był z powrotem z portmonetką w ręce.
Hjalmar bez zbędnych ceregieli wziął sykle od czarodzieja. W końcu skoro chciał mu je dać, to skorzysta z okazji. -Dzięki- mruknął tylko.
Zawahał się gdy dostrzegł znaczące spojrzenie dwudziestolatka, ale w końcu powziął decyzję i ruszył w tłum. O nurtujące go kwestie zapyta później. Liczył, że czarodziej będzie chciał się podzielić swoją wiedzą i doświadczeniem, a Hjall podejrzewał, że będzie miał całkiem sporo do nauczenia się.
Chłopiec rozglądał się za potencjalną ofiarą, aż wreszcie dostrzegł grupę kobiet tłoczącą się przed jedną z witryn. Szczęście mu dopisywało, jedna z nich zapomniała zamknąć torebkę. Nawet było widać jej pstrokatą portmonetkę na wierzchu. Mały Goyle postanowił spróbować swojego szczęścia właśnie tam, w tym tłumku. Szybko podszedł do nieznajomej, wsadził ostrożnie swoją rękę do jej torebki i po chwili udało mu się wyłowić interesujący go portfel. Czarownica na pewno poczuła szarpnięcie, ale że wokół niej panował ścisk to nie zwróciła na niego uwagi, a kiedy spostrzegła, że jej torebka jest otwarta to Hjalmar był już dawno z powrotem przy Michaelu i pokazywał mu swój łup, trochę tylko lepszy niż ten zdobyty wcześniej przez mężczyznę. No ale dla Hjalmara to było całkiem sporo, dzieciaki nie potrzebują, aż tylu pieniędzy co dorośli i te parę sykli to była dla niego taka mała fortuna.
Goyle spojrzał uważnie na czarodzieja i w końcu postanowił zadać najbardziej nurtujące go pytanie -Uhm… jak to robisz, że inni nic nie czują jak zabierasz im portfel?-
Hjall spojrzał zaskoczony na mężczyznę. Zanim zdążył o cokolwiek zapytać, czarodziej wyrzucił niedopałek i ruszył w tłum, robić dokładnie to samo co Hjalmar wcześniej. Tyle tylko, że z dużo większą wprawą. No i skutecznie.
Mały Goyle sam nie wiedział dlaczego posłuchał słów czarodzieja, ale posłusznie stał i patrzył na jego poczynania. Może instynktownie przeczuwał, że to po prostu mu się opłaci. Czemu gdy za pozbawianie galeonów zabrał się Michael to wydawało się takie proste? Raz dwa i po sprawie, już był z powrotem z portmonetką w ręce.
Hjalmar bez zbędnych ceregieli wziął sykle od czarodzieja. W końcu skoro chciał mu je dać, to skorzysta z okazji. -Dzięki- mruknął tylko.
Zawahał się gdy dostrzegł znaczące spojrzenie dwudziestolatka, ale w końcu powziął decyzję i ruszył w tłum. O nurtujące go kwestie zapyta później. Liczył, że czarodziej będzie chciał się podzielić swoją wiedzą i doświadczeniem, a Hjall podejrzewał, że będzie miał całkiem sporo do nauczenia się.
Chłopiec rozglądał się za potencjalną ofiarą, aż wreszcie dostrzegł grupę kobiet tłoczącą się przed jedną z witryn. Szczęście mu dopisywało, jedna z nich zapomniała zamknąć torebkę. Nawet było widać jej pstrokatą portmonetkę na wierzchu. Mały Goyle postanowił spróbować swojego szczęścia właśnie tam, w tym tłumku. Szybko podszedł do nieznajomej, wsadził ostrożnie swoją rękę do jej torebki i po chwili udało mu się wyłowić interesujący go portfel. Czarownica na pewno poczuła szarpnięcie, ale że wokół niej panował ścisk to nie zwróciła na niego uwagi, a kiedy spostrzegła, że jej torebka jest otwarta to Hjalmar był już dawno z powrotem przy Michaelu i pokazywał mu swój łup, trochę tylko lepszy niż ten zdobyty wcześniej przez mężczyznę. No ale dla Hjalmara to było całkiem sporo, dzieciaki nie potrzebują, aż tylu pieniędzy co dorośli i te parę sykli to była dla niego taka mała fortuna.
Goyle spojrzał uważnie na czarodzieja i w końcu postanowił zadać najbardziej nurtujące go pytanie -Uhm… jak to robisz, że inni nic nie czują jak zabierasz im portfel?-
Niedorzeczne. Nauczał tego małego łatwych, acz wymagających doświadczenia sztuk skutecznej kradzieży. Właściwie to na tym znał się chyba najlepiej. Nie przypuszczałby jednak, że przyjdzie mu kiedyś tę wiedzę komukolwiek przekazać, a już tym bardziej dziecku. Dziecku, zupełnie nieobiektywnemu, nie zdającemu sobie sprawy z wagi wykonywanych czynów. Ale ten chłopiec nie wydawał się być taki całkiem bezmyślny. Chyba nie traktował tego jako zabawę; przynajmniej tak się Michaelowi wydawało. Czy były dzieciaki, które miast latać na miotle lub układać z klocków zamczyska, wybierały szwendanie się po zaułkach Pokątnej, rozglądając się po cudzych sakiewkach? Nie, ten blondyn, który próbował go okraść na pewno miał jakieś sensowne usprawiedliwienie dla swoich niemoralnych działań. O ile można było, jakikolwiek zły czyn, w ogóle w jakiś sposób tłumaczyć. Może się zgubił i pod wpływem skręconego z głodu żołądka zaczął błądzić łapkami po torebkach tych damulek. A może potrzebował pieniędzy z innego, równie ważnego, powodu. Scaletta podejrzewał, że tak jak każdy, tak i Hjalmar ma jakąś historię. Mniej lub bardziej skomplikowaną - to bez znaczenia - wszakże jest ona na tyle pogmatwana, że przyszło mu podbierać te zaplute sykle od ludzi na ulicy. Nie miał w sobie na tyle empatii, by spytać go, co tu robi sam i dlaczego. Ale mógł dać mu parę rad odnośnie tego, by był w stanie sobie poradzić. Zawsze mogło być gorzej, Goyle w przeciwieństwie do Michaela nie miał zbyt dużego wyboru, bo legalna praca wciąż stanowiła dla niego odległy temat. Zaradność to ważna sprawa, nawet jeśli z pozoru wydaje się być błahą dla osób w jego wieku.
Z zainteresowaniem obserwował wybory chłopca, jego rozbiegany wzrok, niezdarność ruchów. I tak nie było wcale najgorzej, bowiem za ofiarę wybrał jakąś grupę kobiet, zbyt zajętą jedną ze sklepowych witryn. Gdyby nie ten tłok, pewnie zostałby przyłapany na gorącym uczynku. Udało mu się jednak wrócić z wypatrzonym łupem, zgoła lepszym od tego, który przyniósł wcześniej Mike. Powstrzymał się od słów gratulacji czy jakiegoś cierpkiego komentarza odnośnie jego techniki. Ostatecznie przecież ściskał w swoich niewielkich dłoniach te parę zimnych monet. To już był sukces, zważywszy na to, że to zapewne jego początki.
- Istotą jest tempo i łagodne ruchy. Musisz być szybki, jednocześnie nie szarpiąc za bardzo. Ryzyko jest wtedy większe, bo sakiewka może ci wylecieć tuż pod stopami właściciela, ale jak już się wprawisz, to jest najlepsza metoda - odpowiedział, czując się w tej roli trochę niepewnie. Byłoby pewnie inaczej, gdyby nauczał go teraz włoskich zwrotów albo opowiadał o literaturze. Nie był nauczycielem; co najwyżej złodziejskim autorytetem (ale to chyba żaden powód do dumy...), który mógł nauczyć Hjalla paru sztuczek.
Z zainteresowaniem obserwował wybory chłopca, jego rozbiegany wzrok, niezdarność ruchów. I tak nie było wcale najgorzej, bowiem za ofiarę wybrał jakąś grupę kobiet, zbyt zajętą jedną ze sklepowych witryn. Gdyby nie ten tłok, pewnie zostałby przyłapany na gorącym uczynku. Udało mu się jednak wrócić z wypatrzonym łupem, zgoła lepszym od tego, który przyniósł wcześniej Mike. Powstrzymał się od słów gratulacji czy jakiegoś cierpkiego komentarza odnośnie jego techniki. Ostatecznie przecież ściskał w swoich niewielkich dłoniach te parę zimnych monet. To już był sukces, zważywszy na to, że to zapewne jego początki.
- Istotą jest tempo i łagodne ruchy. Musisz być szybki, jednocześnie nie szarpiąc za bardzo. Ryzyko jest wtedy większe, bo sakiewka może ci wylecieć tuż pod stopami właściciela, ale jak już się wprawisz, to jest najlepsza metoda - odpowiedział, czując się w tej roli trochę niepewnie. Byłoby pewnie inaczej, gdyby nauczał go teraz włoskich zwrotów albo opowiadał o literaturze. Nie był nauczycielem; co najwyżej złodziejskim autorytetem (ale to chyba żaden powód do dumy...), który mógł nauczyć Hjalla paru sztuczek.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zaułek
Szybka odpowiedź