Zaułek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zaułek
Ulica Pokątna składa się nie tylko z głównej ulicy, choć to na niej tętni życie. Pomiędzy wejściami do niektórych sklepów, znajdują się odnogi mniejszych uliczek, bardziej zaniedbanych, ponurych, często wyboistych - nikt nie widzi celu w ich odnowie. Czasami przebiegnie tu bezpański kot, by za chwilę zniknąć w cieniu. Dróżki najczęściej krzyżują się ze sobą, tworząc skomplikowaną sieć, w której można łatwo się zgubić, niektóre są ślepe, a wszystkie wydają się tak samo podobne.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.08.18 15:58, w całości zmieniany 1 raz
No... tego spodziewał się chyba najmniej. Już raz spotkał się z nieufnością, ale nie aż tak otwartą. I stał tak przez chwilę wmurowany zupełnie, jakby dano mu w twarz i uśmiechnął się po części rozbawiony, a jednak trochę... no, udało się Justine na chwilę, ale to tylko na chwilę zbić go z tropu.
- Ja niczego nie sprzedaję.
Oznajmił w końcu, na powrót rozweselony, postanawiając nie zastanawiać się zbyt głęboko nad tym, w jakim świecie żyje, skoro kobieta boi się tak po prostu przyjąć kwiatek na ulicy, bez okazji i od nieznajomego! Ilu takich naciągaczy musi chodzić, skoro wpadło jej coś takiego w ogóle do głowy? I w ogóle co to za bezczelni ludzie, tak utrudniać Bertiemu życie!
- No, nie niczego. Zawodowo sprzedaję ciastka, przyznaję się do grzechu i proszę o rozgrzeszenie. - uniósł ręce na chwilę ku górze, posyłając przy tym nieznajomej wesoły uśmiech. Zaraz jednak ręce opuścił. - Ale po pracy chętnie dzielę słodyczami za darmo, choć... nie wygląda pani na kogoś, kogo łatwo przekupić - dodał, uważnie przyglądając się swojej rozmówczyni i przyglądając się jej włosom, z jego twarzy nie znikał szczery, wesoły uśmiech obejmujący absolutnie całą jego mimikę. Przypomniała mu się przez chwilę Lyra. Mała, słodka Lyra, która całkowicie nie panowała nad swoimi włosami i czasem wystarczyło, że kichnęła, a te stawały się zielone, fioletowe, czy żółte. Tak było przynajmniej w szkole. Teraz... cóż, Bertie miał dziwne wrażenie, że dziewczyna ćwiczyła panowanie nad tym.
A szkoda. Wydanie włosów zmieniających się tak po prostu, pod wpływem emocji, czy otoczenia jak w tym wypadku bardzo mu się podobało.
- A ja usiłuję kupować dzisiaj uśmiechy pięknych kobiet, a płacę im różami, bo czym innym można się zajmować w tak przyjemny wieczór? - i ranek! No, dzień to praca. Ale przyjemna praca. Pieczenia nauczył się od samej Cynthii i chyba dzięki niej chociaż w kuchni stał się trochę bardziej uważny. I na prawdę to polubił! Bo w cukierni ludzie zwykle byli jacyś tacy bardziej radośni. Bo jak tu nie mieć lepszego dnia, kiedy kupujesz jakieś pyszne wyroby, które wychodzą spod rąk Cynthii, Polly lub jego własnych? Są rzeczy, od których obowiązkowo trzeba się uśmiechnąć i ich dzieła do takich właśnie należą.
Teraz zastanawiał się, czy przez wspomnienie o słodyczach nie będzie podejrzewany o bycie trucicielem. Ale czyż wtedy nie posłużyłby się różą, jak w tej mugolskiej bajce? No! Chyba, że czarownica ma braki w mugolskich bajkach, wtedy można jej jedynie współczuć i próbować nadrabiać!
Róża nadal znajdowała się w jego rękach, a jednak nie zamierzał się z nią odsuwać. No dobra, jeśli rozmówczyni oznajmi mu, że nie życzy sobie jego towarzystwa, kwiatka, czy głupiego gadania, nie będzie się narzucał, ale... nie! Widział jej zawahanie i no, przecież wiadomo już, że ta kolorowa, tęczowa róża należy już do niej, wyciągnął ją więc ponownie w stronę kobiety.
- Ja niczego nie sprzedaję.
Oznajmił w końcu, na powrót rozweselony, postanawiając nie zastanawiać się zbyt głęboko nad tym, w jakim świecie żyje, skoro kobieta boi się tak po prostu przyjąć kwiatek na ulicy, bez okazji i od nieznajomego! Ilu takich naciągaczy musi chodzić, skoro wpadło jej coś takiego w ogóle do głowy? I w ogóle co to za bezczelni ludzie, tak utrudniać Bertiemu życie!
- No, nie niczego. Zawodowo sprzedaję ciastka, przyznaję się do grzechu i proszę o rozgrzeszenie. - uniósł ręce na chwilę ku górze, posyłając przy tym nieznajomej wesoły uśmiech. Zaraz jednak ręce opuścił. - Ale po pracy chętnie dzielę słodyczami za darmo, choć... nie wygląda pani na kogoś, kogo łatwo przekupić - dodał, uważnie przyglądając się swojej rozmówczyni i przyglądając się jej włosom, z jego twarzy nie znikał szczery, wesoły uśmiech obejmujący absolutnie całą jego mimikę. Przypomniała mu się przez chwilę Lyra. Mała, słodka Lyra, która całkowicie nie panowała nad swoimi włosami i czasem wystarczyło, że kichnęła, a te stawały się zielone, fioletowe, czy żółte. Tak było przynajmniej w szkole. Teraz... cóż, Bertie miał dziwne wrażenie, że dziewczyna ćwiczyła panowanie nad tym.
A szkoda. Wydanie włosów zmieniających się tak po prostu, pod wpływem emocji, czy otoczenia jak w tym wypadku bardzo mu się podobało.
- A ja usiłuję kupować dzisiaj uśmiechy pięknych kobiet, a płacę im różami, bo czym innym można się zajmować w tak przyjemny wieczór? - i ranek! No, dzień to praca. Ale przyjemna praca. Pieczenia nauczył się od samej Cynthii i chyba dzięki niej chociaż w kuchni stał się trochę bardziej uważny. I na prawdę to polubił! Bo w cukierni ludzie zwykle byli jacyś tacy bardziej radośni. Bo jak tu nie mieć lepszego dnia, kiedy kupujesz jakieś pyszne wyroby, które wychodzą spod rąk Cynthii, Polly lub jego własnych? Są rzeczy, od których obowiązkowo trzeba się uśmiechnąć i ich dzieła do takich właśnie należą.
Teraz zastanawiał się, czy przez wspomnienie o słodyczach nie będzie podejrzewany o bycie trucicielem. Ale czyż wtedy nie posłużyłby się różą, jak w tej mugolskiej bajce? No! Chyba, że czarownica ma braki w mugolskich bajkach, wtedy można jej jedynie współczuć i próbować nadrabiać!
Róża nadal znajdowała się w jego rękach, a jednak nie zamierzał się z nią odsuwać. No dobra, jeśli rozmówczyni oznajmi mu, że nie życzy sobie jego towarzystwa, kwiatka, czy głupiego gadania, nie będzie się narzucał, ale... nie! Widział jej zawahanie i no, przecież wiadomo już, że ta kolorowa, tęczowa róża należy już do niej, wyciągnął ją więc ponownie w stronę kobiety.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Urazić go nie chciałam. Nigdy to w moim zamiarze nie było, chociaż czasem przez przypadek wydobyły się jakieś słowa z moich ust których wcześniej nie przemyślałam. A może nawet inaczej, które w swej postaci niczym złym nawet okraszone nie były a jednak i tak na złe wychodziły. Ale nie chodziłam przez to długo struta. Nie umiałam chować długo urazy, nadzieję też więc miałam, że i inni potrafią z nią szybko sobie poradzić.
Unoszę brew ku górze gdy mężczyzna stwierdza, że nic nie sprzedaje. I nawet nie wygląda na urażonego. Ba! Wręcz przeciwnie nawet. Jakiś nad zwyczaj rozbawiony moim zachowaniem się zdaje. Więc marszczę nos w typowy dla mnie sposób bo chyba przestaję nad tą sytuacją nadążać.
-Ciastka.. – powtarzam po nim a po chwili z moich ust wydobywa się jeszcze – Oh... – bo przypominam sobie o jagodowych babeczkach które wczoraj Astrid na dyżur przyniosła, jej teściowa upiekła. Ależ one pyszne były! Słodkie takie. Miękkie i pulchne w środku. Pachniały tak ładnie jagodami i czekoladą białą która zdobiła czubek każdej z babeczek.
Mrugam kilka razy gdy znów mówić zaczyna żeby na nim uwagę skupić i odłożyć myśli o babeczkach. Nie wyglądam na łatwą do przekupienia? Hmm.. chyba dobrze to o mnie świadczy. Zaczynam zastanawiać się czy można by mnie czymś przekupić. Wydymam przy tym usta kompletnie nie zauważając tego gestu. W końcu dochodzę do wniosku że jest tylko jedna rzecz na tym świecie którą by mnie przekupić można była. Ale że uczucia nie są towarem którym handlować można spokojna jestem. Wszak tylko my mamy monopol na każde z naszych uczuć i jedyną osobą która swoją miłością mogłaby przekupić, a nawet kupić był pewien przystojny auror.
Myśl przeskakuje mi znów do kolejnego wątku, czy może raczej wspomnienia bo w mojej głowie jak żywy wyświetla się obraz Samuela i przez chwilę tak stoję po prostu i patrzę sobie na niego w myślach. Dobrze że się ślinić nie zaczynam na jego widok bo pewnie za wariatkę by mnie ludzie uznali. Nawet nie zauważam kiedy moje włosy migoczą a potem przybierają ten konkretny różowo, turkusowo seledynowy wzór którym obarczona jest jego osoba. Oh, jaka szkoda że taka ze nie tchórzofretka jest.
Mrugam znów uświadamiając sobie, że na środku ulicy stoję i rozmowę prowadzę. Na moim towarzyszy skupić bym się mogła, bo jeszcze pomyśli że osobą niemiłą jestem – a tego bym nie chciała.
-Czyli jednak uskutecznia pan handel. – mówię w końcu się uśmiechając. Ładny komplement to był. Miły dla ucha i duszy. I jaki oryginalny. Przynajmniej taki mi się zdaje. Raczej nie należę do grona piękności o pełnych malinowych ustach, doskonałych strojach i perfekcyjnych fryzurach. Gdyby nie włosy które robią co chcą moja postać byłaby szarobura, blada jak ściana, właściwie stopić bym się z nią mogła bo i tak nikt by nie zauważył.
Znów na róże spoglądam co to ją w moją stronę na nowo wyciąga. Mierzę ją uważnym spojrzeniem i zastanawiam się czy brać czy nie brać. Lepiej na zapas się zastanowić niż znów na marne dłoń na zimno wyciągać. Przekrzywiam głowę w prawo a potem przesuwam spojrzenie od róży do jej właściciela. Przywracam głowę do wcześniejszego położenia i tak patrzę się na niego chwilę by potem w końcu wyciągnąć dłoń z kieszeni. Tym razem nie zawieszam jej już w powietrzu tylko odbieram kwiatek.
W sumie miło tak coś dostać w ten dzień. Szkoda że nie od tego do którego serce się rwie. Ale to zawsze jakiś pozytywny akcent dnia. Raczej nie załamuję rąk nad moją samotnością. Staram się też nie płakać po nocach w podsuszkę za mężczyzną moich marzeń. Sensu to nie ma, bo mężczyzna się znalazł już dawno, nie jego wina że więcej we mnie z tchórza niż lwa i odwagi nie mam by powiedzieć mu co czuję. Więc po prostu pójdę do pracy, odbębnię dyżur – pewnie pojawi się kilka zatruć eliksirami miłosnymi – a potem skończę w barze w którym zabawię z kimś nie wymieniając imion ani nazwisk, bo nie będę miała w planach ponownie się z nim spotykać.
-Dużo już pan kobiet obdzielił różami panie…? – pytam specjalnie na końcu zawieszając głos. Jakoś tak widzi mi się poznać jego dane osobowe. Raczej z czystej ciekawości niż by potem użyć ich do jakiś moich niecnych planów - głównie dlatego, że nie miewam niecnych planów ale tego wiedzieć nie musi.
Unoszę brew ku górze gdy mężczyzna stwierdza, że nic nie sprzedaje. I nawet nie wygląda na urażonego. Ba! Wręcz przeciwnie nawet. Jakiś nad zwyczaj rozbawiony moim zachowaniem się zdaje. Więc marszczę nos w typowy dla mnie sposób bo chyba przestaję nad tą sytuacją nadążać.
-Ciastka.. – powtarzam po nim a po chwili z moich ust wydobywa się jeszcze – Oh... – bo przypominam sobie o jagodowych babeczkach które wczoraj Astrid na dyżur przyniosła, jej teściowa upiekła. Ależ one pyszne były! Słodkie takie. Miękkie i pulchne w środku. Pachniały tak ładnie jagodami i czekoladą białą która zdobiła czubek każdej z babeczek.
Mrugam kilka razy gdy znów mówić zaczyna żeby na nim uwagę skupić i odłożyć myśli o babeczkach. Nie wyglądam na łatwą do przekupienia? Hmm.. chyba dobrze to o mnie świadczy. Zaczynam zastanawiać się czy można by mnie czymś przekupić. Wydymam przy tym usta kompletnie nie zauważając tego gestu. W końcu dochodzę do wniosku że jest tylko jedna rzecz na tym świecie którą by mnie przekupić można była. Ale że uczucia nie są towarem którym handlować można spokojna jestem. Wszak tylko my mamy monopol na każde z naszych uczuć i jedyną osobą która swoją miłością mogłaby przekupić, a nawet kupić był pewien przystojny auror.
Myśl przeskakuje mi znów do kolejnego wątku, czy może raczej wspomnienia bo w mojej głowie jak żywy wyświetla się obraz Samuela i przez chwilę tak stoję po prostu i patrzę sobie na niego w myślach. Dobrze że się ślinić nie zaczynam na jego widok bo pewnie za wariatkę by mnie ludzie uznali. Nawet nie zauważam kiedy moje włosy migoczą a potem przybierają ten konkretny różowo, turkusowo seledynowy wzór którym obarczona jest jego osoba. Oh, jaka szkoda że taka ze nie tchórzofretka jest.
Mrugam znów uświadamiając sobie, że na środku ulicy stoję i rozmowę prowadzę. Na moim towarzyszy skupić bym się mogła, bo jeszcze pomyśli że osobą niemiłą jestem – a tego bym nie chciała.
-Czyli jednak uskutecznia pan handel. – mówię w końcu się uśmiechając. Ładny komplement to był. Miły dla ucha i duszy. I jaki oryginalny. Przynajmniej taki mi się zdaje. Raczej nie należę do grona piękności o pełnych malinowych ustach, doskonałych strojach i perfekcyjnych fryzurach. Gdyby nie włosy które robią co chcą moja postać byłaby szarobura, blada jak ściana, właściwie stopić bym się z nią mogła bo i tak nikt by nie zauważył.
Znów na róże spoglądam co to ją w moją stronę na nowo wyciąga. Mierzę ją uważnym spojrzeniem i zastanawiam się czy brać czy nie brać. Lepiej na zapas się zastanowić niż znów na marne dłoń na zimno wyciągać. Przekrzywiam głowę w prawo a potem przesuwam spojrzenie od róży do jej właściciela. Przywracam głowę do wcześniejszego położenia i tak patrzę się na niego chwilę by potem w końcu wyciągnąć dłoń z kieszeni. Tym razem nie zawieszam jej już w powietrzu tylko odbieram kwiatek.
W sumie miło tak coś dostać w ten dzień. Szkoda że nie od tego do którego serce się rwie. Ale to zawsze jakiś pozytywny akcent dnia. Raczej nie załamuję rąk nad moją samotnością. Staram się też nie płakać po nocach w podsuszkę za mężczyzną moich marzeń. Sensu to nie ma, bo mężczyzna się znalazł już dawno, nie jego wina że więcej we mnie z tchórza niż lwa i odwagi nie mam by powiedzieć mu co czuję. Więc po prostu pójdę do pracy, odbębnię dyżur – pewnie pojawi się kilka zatruć eliksirami miłosnymi – a potem skończę w barze w którym zabawię z kimś nie wymieniając imion ani nazwisk, bo nie będę miała w planach ponownie się z nim spotykać.
-Dużo już pan kobiet obdzielił różami panie…? – pytam specjalnie na końcu zawieszając głos. Jakoś tak widzi mi się poznać jego dane osobowe. Raczej z czystej ciekawości niż by potem użyć ich do jakiś moich niecnych planów - głównie dlatego, że nie miewam niecnych planów ale tego wiedzieć nie musi.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Na pewno nie wyglądał na złego, za to na bardzo radosnego - zdecydowanie. Jego znajomi dawno już przywykli do tego, że Botta spotkać można zwykle bardzo wesołego, jest to bowiem typ, który z natury nie zawraca sobie zbyt długo głowy tym, co nieprzyjemne, za to jak tylko się da, przeżywa każdą możliwą radość.
Dzisiaj z resztą miał do zadowolenia więcej niż zwykle, więc co mu się dziwić? W dodatku są walentynki, a to jeden z jego ulubionych dni w roku. Nie, żeby za świętami, czy Halloween nie szalał...
- Tak. Choć w dziedzinie chyba której można to wybaczyć. Ostatecznie ludzie ze Słodkiej Próżności wychodzą zwykle szczęśliwsi, niż byli zanim do niej weszli. - puścił jej oczko.
Był mróz, jak to w luty. Z nieba prószył lekko śnieg, który w niewielkiej, rozdeptanej ilości pod nogami. Dachy były pokryte białym puchem, kiedy tylko odejść w mniej uczęszczane ulice, i tam trzeba było uważać, żeby się nie poślizgnąć. Do tego robiło się ciemno, jak to w lutym. Zanim Bertie zdążył skończyć pracę, słońce już dawno zaszło za horyzont, a uliczne światła zostały powłączane. Cała ta aura miała w sobie coś niesamowitego i idealnie pasowała Bertiemu do nastroju tego dnia. I do tej pięknej, kolorowej róży oraz jej prawowitej właścicielki.
Nie spieszyło mu się wcale, choć bez czapki (nigdy nieznosił czapek!) było mu dosyć zimno. Zastanawiał się w sumie, czy jak wróci do domu nie pojedzie gdzieś daleko Sally. Może kogoś ze sobą wyciągnie?
- A pani czym się zajmuje? Informacja za informację się chyba należy, chyba docieramy właśnie do targowania. - stwierdził trochę tym rozbawiony. Może i nie miał jakiegoś wybitnego poczucia humoru, ale widocznie nie bardzo się tym przejmował sam całkiem ze swoich słabych żartów zadowolony.
- Bott. Bertie Bott. - przedstawił się, kiedy nieznajoma zgodziła się przyjąć różę. - Nie tak dużo, jak bym chciał. Obawiam się, że kwiatów jest za mało, podobnie wolnych godzin mojej doby. Co nie zmienia faktu, że każda jest wyjątkowa.
Stwierdził i mówił absolutnie szczerze. Był już nie raz podejrzewany o flirtowanie i podrywanie każdej pierwszej lepszej panienki, ale to absolutnie ale to całkowicie nie była prawda! A fakt, że kobiety uważał za wspaniałe twory i większość z nich szczerze całym swoim sercem uwielbiał to inna sprawa. Każdą uwielbiał w inny sposób, więc chyba można mu wybaczyć!
Dzisiaj z resztą miał do zadowolenia więcej niż zwykle, więc co mu się dziwić? W dodatku są walentynki, a to jeden z jego ulubionych dni w roku. Nie, żeby za świętami, czy Halloween nie szalał...
- Tak. Choć w dziedzinie chyba której można to wybaczyć. Ostatecznie ludzie ze Słodkiej Próżności wychodzą zwykle szczęśliwsi, niż byli zanim do niej weszli. - puścił jej oczko.
Był mróz, jak to w luty. Z nieba prószył lekko śnieg, który w niewielkiej, rozdeptanej ilości pod nogami. Dachy były pokryte białym puchem, kiedy tylko odejść w mniej uczęszczane ulice, i tam trzeba było uważać, żeby się nie poślizgnąć. Do tego robiło się ciemno, jak to w lutym. Zanim Bertie zdążył skończyć pracę, słońce już dawno zaszło za horyzont, a uliczne światła zostały powłączane. Cała ta aura miała w sobie coś niesamowitego i idealnie pasowała Bertiemu do nastroju tego dnia. I do tej pięknej, kolorowej róży oraz jej prawowitej właścicielki.
Nie spieszyło mu się wcale, choć bez czapki (nigdy nieznosił czapek!) było mu dosyć zimno. Zastanawiał się w sumie, czy jak wróci do domu nie pojedzie gdzieś daleko Sally. Może kogoś ze sobą wyciągnie?
- A pani czym się zajmuje? Informacja za informację się chyba należy, chyba docieramy właśnie do targowania. - stwierdził trochę tym rozbawiony. Może i nie miał jakiegoś wybitnego poczucia humoru, ale widocznie nie bardzo się tym przejmował sam całkiem ze swoich słabych żartów zadowolony.
- Bott. Bertie Bott. - przedstawił się, kiedy nieznajoma zgodziła się przyjąć różę. - Nie tak dużo, jak bym chciał. Obawiam się, że kwiatów jest za mało, podobnie wolnych godzin mojej doby. Co nie zmienia faktu, że każda jest wyjątkowa.
Stwierdził i mówił absolutnie szczerze. Był już nie raz podejrzewany o flirtowanie i podrywanie każdej pierwszej lepszej panienki, ale to absolutnie ale to całkowicie nie była prawda! A fakt, że kobiety uważał za wspaniałe twory i większość z nich szczerze całym swoim sercem uwielbiał to inna sprawa. Każdą uwielbiał w inny sposób, więc chyba można mu wybaczyć!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
I bardzo dobrze, że był radosny. Tak sądzę. Naprawdę. W dzisiejszych czasach ciężko było o ludzi pogodnych. Nie dziwi mnie to zważywszy na sytuację w których umiejscowione zostały nasze życia, jednak z drugiej strony smutno tak, ponuro, bez uśmiechu, czy odnajdywania radości w chwilach które ulotne i nietrwałe były. Piękne mimo wszystko jednak. Warte zapamiętania.
Lubiłam walentynki. Ale to już mówiłam. Sensu nie ma powtarzać się dwa razy. Jakoś tak radość ze sobą niosły, tak samo jak Boże Narodzenie. Och, gdyby można było dostać wszystko, wszyściusieńko co się zapragnie i znaleźć to pod choinką to z pewnością nie pogardziłabym pewnym przystojnym aurorem. Choć wizja Samuela obwiązanego czerwoną wstążką zwieńczoną kokardą była mocno przezabawna. Tak bardzo, że znów wątek zgubiłam i słuchać przestałam. Pokiwałam więc głową z miną, która miała świadczyć że słucham uważnie i że każde słowo do mnie dociera.
Prawdą to nie było wcale. Ale tylko ja wiedziałam, że nie.
-Nie tylko ty – słyszę głos w który rozpoznaję Nits i dosłownie tylko na kilka sekund uśmiech z mojej twarzy znika. Przez te chwile twarz w drugą stronę mi się wygina tworząc grymas złości i niezadowolenia. Zaraz jednak na powrót się uśmiecham starając się trzymać fason. Chyba już za długo kiwam głową, coś powiedzieć by się zdało w końcu więc przypomnieć sobie jakieś słowa o padły próbuję sobie. Ah, słodycze! No tak, prosta sprawa.
-Słodkości to do siebie mają, że zalewają nas morzem endorfin. I chwała Merlinowi za to! – uznaję, że to całkiem trafne słowa. Może nawet w sens wypowiedzi poprzednika trafiłam. Powinnam, ale różnie się zadziać mogło. Jak to moja babcia lubiła mi za młodu powtarzać: nie chwal dnia przed zachodem słońca. Trochę mało pozytywny wydźwięk to jej powiedzonko miało. Trochę zakładało, że wszystko się może jeszcze mocno po drodze pokręcić i zawirować. Ale rację miała, więc zapamiętałam je.
Teraz już skupiam się cała. Chociaż też spinam się w sobie. Nits siedziała ostatnio cicho jakiś czas. Myślałam że znów odeszła, dała mi spokój. Mogłaby. Miała jednak inne plany.
-Jestem ratowniczką. – odpowiadam lakoniczne dość jak na mnie. Ale co tu więcej mówić? Zamiast tego na kwiatek spoglądam i tak ponownie mierzę go wzrokiem. Dziwny jest trochę. Taki zbyt kolorowy. Trochę jak ja. Raczej zarówno ja jak i on to jakieś wynaturzenie normalnie przecież takie rzeczy nie zdarzały się w naturze. Znów docierają do mnie słowa więc podnoszę niebie tęczówki. – Tonks, Just Tonks. – przedstawiam się, unosząc lekko kącik ust ku górze. Oh jak ja uwielbiam tą grę słów którą sama wymyśliłam lata temu. Ponad dekadę nawet. Ale tak jest lepiej. Moje imię jest tak pretensjonalne, że bardziej się nie da chyba. A jakoś tak dwie sprzeczności się spotykają we mnie i zderzają mocno. Bo imię wydaje mi się zbyt pospolite. Inne bym wolała. oryginalne bardziej. A jednocześnie niecodzienność jednostki jaką jestem ja drażni mnie. Bo mam wrażenie, że nie pasuje, że się nie nadaję.
Ene due rabe, połknie Bertie żabę
Ene rabe due, Just ust nie całuje
Due ene rabe książe nie jest gadem
Due rabe ene zniszczysz mu sumienie
Rabe ene due potem pożałujesz
Rabe due ene ….
-Och zamilcz. – mruczę i nawet świadoma nie jestem, że na głos to mówię. Ale muszę, bo echem słowa Nits mi się po głowie niosą. Głośno i wyraźnie. Tak, że zagłuszają większość słów stojącego naprzeciw mnie mężczyzny. Ene due rabe jak jakaś klątwa wybrzmiewa w mojej głowie dalej, mimo że nikt się już nie odzywa. Nawet nie wiem kiedy powieki przymknęłam z tego wszystkiego. Więc otwieram je na powrót. Po wzroku Bertiego widzę że powiedziałam na głos to, co tylko w myślach chciałam powiedzieć i głupio mi się robi. Przestępuję z nogi na nogę a potem odchrząkuję nawet.
-Powinnam już chyba iść. – nie muszę, ale co mu powiedzieć mam? Że gadam sama do siebie? Że demona na ramieniu noszę z którym w ciągłe kłótnie się wdaje? Bez sensu takie tłumaczenia, jeszcze mnie za wariatkę weźmie. Jestem nią, ale świat nie musi o tym wiedzieć. Robię więc krok, a potem kolejny i już prawie wymijam go.
Prawie, bo oczywiście, że coś zadziać się musi. I dzieje się, jak na zawołanie. Cholera wie czy o własne nogi się potykam, czy coś śliskiego było na ziemi a zima swoje trzy grosze dołożyła i w lód zmieniła. Lecę. Czas szkody oszacować.
Zobaczymy co wypadnie:
1-33- padam jak długa. Dusko na pewno na mam w częściach, a przynajmniej wrażenie takie odnoszę. No, to chyba tyle jeśli chodzi o moje kulturalne i bezinwazyjne opuszczenie miejsca zbrodni.
34-67-lecę, ale jakoś zamiast na bruk ulicy to prosto w ramiona Botta wpadam. Nie, nie specjalnie. Wcale mi się to nie widzi. I to nawet nie tyle co wpadam, a raczej uwieszam się kurczowo jego kurtki w jakimś dziwnym wygięciu gdzie to twarz moja przy jego torsie jest a nogi jakiś metr dalej się znajdują. Stylowo i z klasą Tonks, jak zawsze.
68-100 – jakoś tak wszechświat zawsze weźmie i się zaweźmie na mnie. I nawet do przeżycia by to było gdybym sobie to swoje życie pełne wywrotów wiodła nie wciągając do niego osób pomocnych. Ale nie, zawsze wejdę z buciskami i moją inwazyjnością w życie innych tak i też teraz się właśnie dzieje. Odejść chcę, ale wszechświat mówi „hehe, zapomnij” i zamiast tego lecę na dusko. A w odruchu bezwarunkowym złapać się chcę czegoś. Więc łapię się – Bertiego. Za sobą go ciągnę. Tyłek sobie obijam, a nim prawie jak kołdrą się okrywam szczęśliwie licząc na to, że nie zrobił sobie krzywdy przeze mnie.
Lubiłam walentynki. Ale to już mówiłam. Sensu nie ma powtarzać się dwa razy. Jakoś tak radość ze sobą niosły, tak samo jak Boże Narodzenie. Och, gdyby można było dostać wszystko, wszyściusieńko co się zapragnie i znaleźć to pod choinką to z pewnością nie pogardziłabym pewnym przystojnym aurorem. Choć wizja Samuela obwiązanego czerwoną wstążką zwieńczoną kokardą była mocno przezabawna. Tak bardzo, że znów wątek zgubiłam i słuchać przestałam. Pokiwałam więc głową z miną, która miała świadczyć że słucham uważnie i że każde słowo do mnie dociera.
Prawdą to nie było wcale. Ale tylko ja wiedziałam, że nie.
-Nie tylko ty – słyszę głos w który rozpoznaję Nits i dosłownie tylko na kilka sekund uśmiech z mojej twarzy znika. Przez te chwile twarz w drugą stronę mi się wygina tworząc grymas złości i niezadowolenia. Zaraz jednak na powrót się uśmiecham starając się trzymać fason. Chyba już za długo kiwam głową, coś powiedzieć by się zdało w końcu więc przypomnieć sobie jakieś słowa o padły próbuję sobie. Ah, słodycze! No tak, prosta sprawa.
-Słodkości to do siebie mają, że zalewają nas morzem endorfin. I chwała Merlinowi za to! – uznaję, że to całkiem trafne słowa. Może nawet w sens wypowiedzi poprzednika trafiłam. Powinnam, ale różnie się zadziać mogło. Jak to moja babcia lubiła mi za młodu powtarzać: nie chwal dnia przed zachodem słońca. Trochę mało pozytywny wydźwięk to jej powiedzonko miało. Trochę zakładało, że wszystko się może jeszcze mocno po drodze pokręcić i zawirować. Ale rację miała, więc zapamiętałam je.
Teraz już skupiam się cała. Chociaż też spinam się w sobie. Nits siedziała ostatnio cicho jakiś czas. Myślałam że znów odeszła, dała mi spokój. Mogłaby. Miała jednak inne plany.
-Jestem ratowniczką. – odpowiadam lakoniczne dość jak na mnie. Ale co tu więcej mówić? Zamiast tego na kwiatek spoglądam i tak ponownie mierzę go wzrokiem. Dziwny jest trochę. Taki zbyt kolorowy. Trochę jak ja. Raczej zarówno ja jak i on to jakieś wynaturzenie normalnie przecież takie rzeczy nie zdarzały się w naturze. Znów docierają do mnie słowa więc podnoszę niebie tęczówki. – Tonks, Just Tonks. – przedstawiam się, unosząc lekko kącik ust ku górze. Oh jak ja uwielbiam tą grę słów którą sama wymyśliłam lata temu. Ponad dekadę nawet. Ale tak jest lepiej. Moje imię jest tak pretensjonalne, że bardziej się nie da chyba. A jakoś tak dwie sprzeczności się spotykają we mnie i zderzają mocno. Bo imię wydaje mi się zbyt pospolite. Inne bym wolała. oryginalne bardziej. A jednocześnie niecodzienność jednostki jaką jestem ja drażni mnie. Bo mam wrażenie, że nie pasuje, że się nie nadaję.
Ene due rabe, połknie Bertie żabę
Ene rabe due, Just ust nie całuje
Due ene rabe książe nie jest gadem
Due rabe ene zniszczysz mu sumienie
Rabe ene due potem pożałujesz
Rabe due ene ….
-Och zamilcz. – mruczę i nawet świadoma nie jestem, że na głos to mówię. Ale muszę, bo echem słowa Nits mi się po głowie niosą. Głośno i wyraźnie. Tak, że zagłuszają większość słów stojącego naprzeciw mnie mężczyzny. Ene due rabe jak jakaś klątwa wybrzmiewa w mojej głowie dalej, mimo że nikt się już nie odzywa. Nawet nie wiem kiedy powieki przymknęłam z tego wszystkiego. Więc otwieram je na powrót. Po wzroku Bertiego widzę że powiedziałam na głos to, co tylko w myślach chciałam powiedzieć i głupio mi się robi. Przestępuję z nogi na nogę a potem odchrząkuję nawet.
-Powinnam już chyba iść. – nie muszę, ale co mu powiedzieć mam? Że gadam sama do siebie? Że demona na ramieniu noszę z którym w ciągłe kłótnie się wdaje? Bez sensu takie tłumaczenia, jeszcze mnie za wariatkę weźmie. Jestem nią, ale świat nie musi o tym wiedzieć. Robię więc krok, a potem kolejny i już prawie wymijam go.
Prawie, bo oczywiście, że coś zadziać się musi. I dzieje się, jak na zawołanie. Cholera wie czy o własne nogi się potykam, czy coś śliskiego było na ziemi a zima swoje trzy grosze dołożyła i w lód zmieniła. Lecę. Czas szkody oszacować.
Zobaczymy co wypadnie:
1-33- padam jak długa. Dusko na pewno na mam w częściach, a przynajmniej wrażenie takie odnoszę. No, to chyba tyle jeśli chodzi o moje kulturalne i bezinwazyjne opuszczenie miejsca zbrodni.
34-67-lecę, ale jakoś zamiast na bruk ulicy to prosto w ramiona Botta wpadam. Nie, nie specjalnie. Wcale mi się to nie widzi. I to nawet nie tyle co wpadam, a raczej uwieszam się kurczowo jego kurtki w jakimś dziwnym wygięciu gdzie to twarz moja przy jego torsie jest a nogi jakiś metr dalej się znajdują. Stylowo i z klasą Tonks, jak zawsze.
68-100 – jakoś tak wszechświat zawsze weźmie i się zaweźmie na mnie. I nawet do przeżycia by to było gdybym sobie to swoje życie pełne wywrotów wiodła nie wciągając do niego osób pomocnych. Ale nie, zawsze wejdę z buciskami i moją inwazyjnością w życie innych tak i też teraz się właśnie dzieje. Odejść chcę, ale wszechświat mówi „hehe, zapomnij” i zamiast tego lecę na dusko. A w odruchu bezwarunkowym złapać się chcę czegoś. Więc łapię się – Bertiego. Za sobą go ciągnę. Tyłek sobie obijam, a nim prawie jak kołdrą się okrywam szczęśliwie licząc na to, że nie zrobił sobie krzywdy przeze mnie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Ostatnio zmieniony przez Justine Tonks dnia 26.09.16 0:00, w całości zmieniany 1 raz
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Przyglądał się dość dziwnym zmianom na twarzy dziewczyny, ale uznał, że nie powinien się przejmować. Może to tik, czy cokolwiek innego? Ostatecznie grymas pojawił się tylko na chwilę, a nie znali się na tyle, by miała mu się zwierzać, więc nie dopytywał, czy może nie nasunął jej jakichś niemiłych wspomnień, lub coś innego się jej nie spodobało. Zamiast tego przyjął jej wypowiedź o słodyczach nawet jeśli nie do końca pasującą w to miejsce to zdecydowanie trafioną, więc czego miałby się czepiać? Z niezmiennie wesołym wyrazem twarzy wzruszył jedynie ramionami.
- Nie mogę się nie zgodzić.
Oznajmił jedynie. No, o wspaniałościach słodyczy mógłby prawić godzinami, ale po co, skoro wszyscy o tym wiedzą doskonale? Bertie słyszał kiedyś, że niby są ludzie, którzy nie lubią słodyczy, nawet znał takich, co tak o sobie twierdzili, ale w to nie wierzył. Ostatecznie każdy ma jakieś ulubione ciasto, czy smakołyk!
- W takim razie miło cię poznać, Tonks. - nie był pewien, czy to przezwisko, nazwisko, czy dziwne imię, widocznie dał się złapać w grę słowną i nie miał o tym bladego pojęcia, ale chyba mu to nie przeszkadzało. Samo krótkie "Tonks" w jakiś sposób pasowało do tej dziewczyny, przynajmniej tak mu się wydawało. Może brzmiało dość dynamicznie? A może to sobie tylko wmawiał?
W tym momencie jednak dziewczyna odezwała się znowu i... trzeba przyznać, bardzo go zdziwiła. Uniósł lekko brwi pewien, że mówi do niego, bo i do kogo innego? Tylko tyle, że on jedynie odpowiadał na jej pytanie. Może ją uraził, może nie powinien wspominać o innych kwiatkach? Ostatecznie nie zapraszał jej na randkę i nie plótł wyznań miłosnych, a chciał jedynie uprzyjemnić ten walentynkowy wieczór.
A może trafił na jej zły dzień? Może jakieś wahania nastrojów? Tak, czy inaczej zwyczajnie nie wiedział, jak zareagować, bo było to ostatnie, czego się spodziewał. Choć ona zaraz zamknęła oczy jakby usiłowała się skupić, czy uspokoić, a to wyglądało jeszcze bardziej dziwnie. Podobnie, jak jej dalsze zmieszanie.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytał, ignorując jej pożegnanie. Przestał dość szybko traktować jej zachowanie jako nieuprzejme, a zaczął się nim trochę martwić, bo coraz więcej drobiazgów wskazywało na to, że dziewczyna nie czuje się za dobrze. Jeśli tak, mogła być rozdrażniona. Na pewno nie przychodziło mu do głowy, że może cokolwiek w swojej głowie słyszeć, ale może ją ta głowa boli, może coś jest nie tak? Może powinien wezwać jakąś pomoc albo ją odprowadzić, bo jeśli ona zemdleje na tym mrozie gdzieś to może przecież stać się jej krzywda. Lekko mówiąc!
Nie musiał jej z resztą zbytnio zatrzymywać, bo ona sama się poślizgnęła i zaczęła wymachiwać. On sam próbował ją złapać, podtrzymać, tak czy inaczej oboje skończyli na ziemi, on nad nią z obitymi mocno kolanami, szczególnie jednym, lewym. Zacisnął na chwilę oczy, bo uderzenie zabolało jak cholera, ale zaraz uniósł się lekko. Dłonie zaszczypały od zimna, skoro jednak sam nie miał raczej urazów większych, niż otarcie, czy siniak, przyjrzał się uważnie jej.
- Cała jesteś, królowo śniegu? - uśmiechnął się łagodnie i widząc, że chyba też jest tylko poobijana, zaczął się podnosić. Tylko przez wzgląd na to, że wcześniej wydała mu się "nie w formie" nie skorzystał z okazji, żeby wytarzać ją porządnie w tym śniegu. Zamiast tego pomógł jej stanąć na nogi i podał różę, która także skończyła w śniegu.
- Może gdzieś cię odprowadzę? Jestem po pracy, nie mam żadnych planów. Dokąd się wybierasz? - zapytał nie chcąc, żeby pomyślała, że robiłaby mu problem.
- Nie mogę się nie zgodzić.
Oznajmił jedynie. No, o wspaniałościach słodyczy mógłby prawić godzinami, ale po co, skoro wszyscy o tym wiedzą doskonale? Bertie słyszał kiedyś, że niby są ludzie, którzy nie lubią słodyczy, nawet znał takich, co tak o sobie twierdzili, ale w to nie wierzył. Ostatecznie każdy ma jakieś ulubione ciasto, czy smakołyk!
- W takim razie miło cię poznać, Tonks. - nie był pewien, czy to przezwisko, nazwisko, czy dziwne imię, widocznie dał się złapać w grę słowną i nie miał o tym bladego pojęcia, ale chyba mu to nie przeszkadzało. Samo krótkie "Tonks" w jakiś sposób pasowało do tej dziewczyny, przynajmniej tak mu się wydawało. Może brzmiało dość dynamicznie? A może to sobie tylko wmawiał?
W tym momencie jednak dziewczyna odezwała się znowu i... trzeba przyznać, bardzo go zdziwiła. Uniósł lekko brwi pewien, że mówi do niego, bo i do kogo innego? Tylko tyle, że on jedynie odpowiadał na jej pytanie. Może ją uraził, może nie powinien wspominać o innych kwiatkach? Ostatecznie nie zapraszał jej na randkę i nie plótł wyznań miłosnych, a chciał jedynie uprzyjemnić ten walentynkowy wieczór.
A może trafił na jej zły dzień? Może jakieś wahania nastrojów? Tak, czy inaczej zwyczajnie nie wiedział, jak zareagować, bo było to ostatnie, czego się spodziewał. Choć ona zaraz zamknęła oczy jakby usiłowała się skupić, czy uspokoić, a to wyglądało jeszcze bardziej dziwnie. Podobnie, jak jej dalsze zmieszanie.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytał, ignorując jej pożegnanie. Przestał dość szybko traktować jej zachowanie jako nieuprzejme, a zaczął się nim trochę martwić, bo coraz więcej drobiazgów wskazywało na to, że dziewczyna nie czuje się za dobrze. Jeśli tak, mogła być rozdrażniona. Na pewno nie przychodziło mu do głowy, że może cokolwiek w swojej głowie słyszeć, ale może ją ta głowa boli, może coś jest nie tak? Może powinien wezwać jakąś pomoc albo ją odprowadzić, bo jeśli ona zemdleje na tym mrozie gdzieś to może przecież stać się jej krzywda. Lekko mówiąc!
Nie musiał jej z resztą zbytnio zatrzymywać, bo ona sama się poślizgnęła i zaczęła wymachiwać. On sam próbował ją złapać, podtrzymać, tak czy inaczej oboje skończyli na ziemi, on nad nią z obitymi mocno kolanami, szczególnie jednym, lewym. Zacisnął na chwilę oczy, bo uderzenie zabolało jak cholera, ale zaraz uniósł się lekko. Dłonie zaszczypały od zimna, skoro jednak sam nie miał raczej urazów większych, niż otarcie, czy siniak, przyjrzał się uważnie jej.
- Cała jesteś, królowo śniegu? - uśmiechnął się łagodnie i widząc, że chyba też jest tylko poobijana, zaczął się podnosić. Tylko przez wzgląd na to, że wcześniej wydała mu się "nie w formie" nie skorzystał z okazji, żeby wytarzać ją porządnie w tym śniegu. Zamiast tego pomógł jej stanąć na nogi i podał różę, która także skończyła w śniegu.
- Może gdzieś cię odprowadzę? Jestem po pracy, nie mam żadnych planów. Dokąd się wybierasz? - zapytał nie chcąc, żeby pomyślała, że robiłaby mu problem.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tik to nie był. Przynajmniej nigdy bym tak tego nie nazwała. To była po prostu reakcja na osobę, marę bardziej, której nie lubiłam. Czyli zdecydowanie lepiej było to zakwalifikować w kategorii cokolwiek innego . Ale mój towarzysz go chyba nie zauważył. A nawet jeśli udało mi się pochwycić tą sekundową zmianę na mojej twarzy to nic o niej nie powiedział. Więc w sumie plusa u mnie zyskiwał tak czy sial.
Uśmiecham się gdy przyznaje mi rację. Zaraz jednak ramionami wzruszam bo w sumie to nie były nawet moje mądre słowa a kogoś innego. W podręczniku medycznym kiedyś o tym przeczytałam.
-Z danymi pozyskanymi z książek ciężko się kłócić. – odpowiadam więc opuszczając ramiona na swoją pierwotną pozycję. Zaś co do ludzi co nie lubili słodyczy – nie ufałam takim za bardzo. Bowiem kto normalny pozbawiałby się czekoladowego szczęścia? A może to po prostu my w jakiś zakrzywiony sposób nie potrafiliśmy zrozumieć że to co jedni uważają za dobre drudzy niekoniecznie. W końcu słyszałam kiedyś że francuzi żabami się zajadają. A mnie na samą myśl że miałabym zjeść żabę, inną niż czekoladową, przechodziły ciarki po całym ciele.
-Pewnie że miło. – przyznaję mu przytakując przy tym radośnie głową. Lubiłam poznawać ludzi. Nigdy nie trafiały się takie same jednostki. Społeczeństwo było morzem, ba, oceanem nawet, osobistości i charakterów. A ja bardzo lubiłam je poznawać. Porównywać (głównie z sobą). A najbardziej to próbowałam zrozumieć. Ludzi zrozumieć próbowałam. Co sprawia że kogoś nie lubią. Dlaczego martwią niektórych rzeczy które innym nawet przez myśl nie przechodzą. Czemy jedni uważają się za lepszych od innych. I najważniejsze: jak i dlaczego ludzie kochają.
Może i podzieliłabym się jakimś z moich wniosków które przyszły mi do głowy już wcześniej z moim nowym znajomym gdyby nie Nits. Ostatnie kilka dni siedziała cicho i naprawdę miałam nadzieję że na wieki zamilknie. Rozczarowaniem więc wielkim było dla mnie dzisiaj jej głos usłyszeć.
Wiedziałam że jestem wariatką. Robiłam jednak wszystko by inni się tego nie dowiedzieli. Potrzebowałam ludzi jak powietrza. Odsunięcie mnie od nich spowodowałoby tylko śmierć. I to nie z rodzaju tych miłych i przyjemnych, bardziej powolnych i tych sprawiających wiele bólu.
Już chciałam odpowiadać że tak, wszystko w porządku. O ile w porządku to określnie które w ogóle może zostać ustawione obok wariatki takiej jak ja, która nie miała porządku nigdzie – począwszy od pokoju a skończywszy na myślach w głowie.
Chwila, wątek zgubiłam. Ach, odpowiedzieć chciałam. Powiedzieć, że dobrze wszystko, ale iść muszę bo do pracy się śpieszę. Marna wymówka. Dobrze, że jakakolwiek się znalazła. Ale w sumie nawet potrzebna nie była przez ten cały ryk który odstawiłam. Bo przecież nie mogłam tak po prostu odejść. Musiałam odegrać jakąś nader ślamazarną rolę w teatrze „Nieszczęśliwych wypadków panny Tonks”. Oczywiście że miałam w nim główną i dożywotnią rolę. Nie miałam co do tego wątpliwości.
Leżeliśmy. Oboje na zimnym od śniegu i mrozu bruku. Czułam jak zimno przenika moje ciało wędrując od podłoża przez kurtkę aż do moich pleców. Na chwilę przygniótł mnie ciężar ciała Bertiego ale nawet nie jęknęłam. Należało mi się.
-Królowo śniegu? – pytam zaciekawiona kompletnie zapominając że odejść miałam. A właściwie to nawet chciałam bardzo. Pozwalam mu by pomógł mi się podnieść i odbieram różę, która podobno moja już jest. Nie odpowiadam nic na kolejne pytania nie chcę na razie. W sumie nic nie kosztowałoby mnie powiedzenie mu że do pracy się wlokę. Że wcześniej tam idę bo w domu i tak do roboty nic nie ma. Raczej smutno to brzmi więc przemilczam to wygodnie w tej chwili mocniej zainteresowana postacią z bajki dla dzieci.
Uśmiecham się gdy przyznaje mi rację. Zaraz jednak ramionami wzruszam bo w sumie to nie były nawet moje mądre słowa a kogoś innego. W podręczniku medycznym kiedyś o tym przeczytałam.
-Z danymi pozyskanymi z książek ciężko się kłócić. – odpowiadam więc opuszczając ramiona na swoją pierwotną pozycję. Zaś co do ludzi co nie lubili słodyczy – nie ufałam takim za bardzo. Bowiem kto normalny pozbawiałby się czekoladowego szczęścia? A może to po prostu my w jakiś zakrzywiony sposób nie potrafiliśmy zrozumieć że to co jedni uważają za dobre drudzy niekoniecznie. W końcu słyszałam kiedyś że francuzi żabami się zajadają. A mnie na samą myśl że miałabym zjeść żabę, inną niż czekoladową, przechodziły ciarki po całym ciele.
-Pewnie że miło. – przyznaję mu przytakując przy tym radośnie głową. Lubiłam poznawać ludzi. Nigdy nie trafiały się takie same jednostki. Społeczeństwo było morzem, ba, oceanem nawet, osobistości i charakterów. A ja bardzo lubiłam je poznawać. Porównywać (głównie z sobą). A najbardziej to próbowałam zrozumieć. Ludzi zrozumieć próbowałam. Co sprawia że kogoś nie lubią. Dlaczego martwią niektórych rzeczy które innym nawet przez myśl nie przechodzą. Czemy jedni uważają się za lepszych od innych. I najważniejsze: jak i dlaczego ludzie kochają.
Może i podzieliłabym się jakimś z moich wniosków które przyszły mi do głowy już wcześniej z moim nowym znajomym gdyby nie Nits. Ostatnie kilka dni siedziała cicho i naprawdę miałam nadzieję że na wieki zamilknie. Rozczarowaniem więc wielkim było dla mnie dzisiaj jej głos usłyszeć.
Wiedziałam że jestem wariatką. Robiłam jednak wszystko by inni się tego nie dowiedzieli. Potrzebowałam ludzi jak powietrza. Odsunięcie mnie od nich spowodowałoby tylko śmierć. I to nie z rodzaju tych miłych i przyjemnych, bardziej powolnych i tych sprawiających wiele bólu.
Już chciałam odpowiadać że tak, wszystko w porządku. O ile w porządku to określnie które w ogóle może zostać ustawione obok wariatki takiej jak ja, która nie miała porządku nigdzie – począwszy od pokoju a skończywszy na myślach w głowie.
Chwila, wątek zgubiłam. Ach, odpowiedzieć chciałam. Powiedzieć, że dobrze wszystko, ale iść muszę bo do pracy się śpieszę. Marna wymówka. Dobrze, że jakakolwiek się znalazła. Ale w sumie nawet potrzebna nie była przez ten cały ryk który odstawiłam. Bo przecież nie mogłam tak po prostu odejść. Musiałam odegrać jakąś nader ślamazarną rolę w teatrze „Nieszczęśliwych wypadków panny Tonks”. Oczywiście że miałam w nim główną i dożywotnią rolę. Nie miałam co do tego wątpliwości.
Leżeliśmy. Oboje na zimnym od śniegu i mrozu bruku. Czułam jak zimno przenika moje ciało wędrując od podłoża przez kurtkę aż do moich pleców. Na chwilę przygniótł mnie ciężar ciała Bertiego ale nawet nie jęknęłam. Należało mi się.
-Królowo śniegu? – pytam zaciekawiona kompletnie zapominając że odejść miałam. A właściwie to nawet chciałam bardzo. Pozwalam mu by pomógł mi się podnieść i odbieram różę, która podobno moja już jest. Nie odpowiadam nic na kolejne pytania nie chcę na razie. W sumie nic nie kosztowałoby mnie powiedzenie mu że do pracy się wlokę. Że wcześniej tam idę bo w domu i tak do roboty nic nie ma. Raczej smutno to brzmi więc przemilczam to wygodnie w tej chwili mocniej zainteresowana postacią z bajki dla dzieci.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
- Słuchałaś mugolskich bajek?
Odpowiedział pytaniem, bo nie był pewien, jak rozumieć jej pytanie. Sam ich trochę znał. Po pierwsze: był półkrwi. Po półkrwi ojcu i półkrwi matce, co oznacza całą masę mugoli w rodzinie, sporo informacji o nich, więc i o zabawkach i bajkach mugoli między którymi po części dorastał. Po drugie: światem rządzi wiele zasad, a jedna z tych bardziej niezmiennych brzmi: każdy, kto zna, lub znał Duncana Beckett'a i zamienił z nim przynajmniej kilka słów zna jakąś bajkę. Często mugolską. Jeśli dasz mu szansę, będzie pokręcona, wyolbrzymiona i zmieniona. Z resztą mniejsza o to.
- Właściwie to nie wiem skąd mi się wzięło, bo nie kojarzysz się ze złą wiedźmą porywającą dzieci do jakichś mrocznych celów. - przyznał. Nie, to kompletnie nie pasuje. Chyba tylko śnieg się zgadzał w tej chwili. - Chyba po prostu nazwa ładnie brzmi.
Wzruszył ramionami, bo przecież nie wszystko na tym świecie musi mieć głęboki sens, drugie dno. Tonks może być Królową Śniegu w wersji ładnej dziewczyny, w której jest coś trochę dziwnego, trochę niepokojącego, ale chyba całkiem uroczego, nie musi zaraz przypominać zbzikowanej porywaczki z baśni.
Właściwie nie przypomina w ogóle.
- Więc jak? Gdzie cię odprowadzić? Chyba, że nie idziesz w żadne konkretne miejsce, wtedy zapraszam na kawę, herbatę lub piwo.
Stwierdził. Nie chciał jej tak po prostu zostawiać, bo trochę go zmartwiła. Ale nie tylko, po prostu wydała mu się w porządku, a Bertiemu nie trzeba wiele, żeby chcieć lepiej poznać drugiego człowieka i wrzucić go do grona swoich znajomych, zatrzymać kontakt na dłużej i wykorzystywać tę osobę do cna. Czy raczej jej wolny czas, bo Bertie bardzo lubił kraść wolny czas swoich znajomych.
Jeśli jednak faktycznie idzie do pracy, lub na spotkanie, wystarczy mu, że ją odprowadzi. A później... później pomyśli co potem, bo ten dzień na pewno zasługuje na jakieś niesamowite zwieńczenie. Po raz kolejny obrócił pierścień, jaki miał a palcu. Bawił się nim tak co chwila, trzymając rękę w kieszeni.
Może zajdzie do Polly? Może gdzieś pojadą? Albo wyjdzie na miasto, zabawi się. Może zajdzie po prostu do Matta, do pokoju obok, pogadać czy raczej posłuchać jego marudzenia i pomyśli, jak sobie urozmaicić wieczór. Czasu jest sporo, coś się wymyśli!
Póki co ruszył gdziekolwiek jego nowa znajoma sobie zażyczyła iść.
Odpowiedział pytaniem, bo nie był pewien, jak rozumieć jej pytanie. Sam ich trochę znał. Po pierwsze: był półkrwi. Po półkrwi ojcu i półkrwi matce, co oznacza całą masę mugoli w rodzinie, sporo informacji o nich, więc i o zabawkach i bajkach mugoli między którymi po części dorastał. Po drugie: światem rządzi wiele zasad, a jedna z tych bardziej niezmiennych brzmi: każdy, kto zna, lub znał Duncana Beckett'a i zamienił z nim przynajmniej kilka słów zna jakąś bajkę. Często mugolską. Jeśli dasz mu szansę, będzie pokręcona, wyolbrzymiona i zmieniona. Z resztą mniejsza o to.
- Właściwie to nie wiem skąd mi się wzięło, bo nie kojarzysz się ze złą wiedźmą porywającą dzieci do jakichś mrocznych celów. - przyznał. Nie, to kompletnie nie pasuje. Chyba tylko śnieg się zgadzał w tej chwili. - Chyba po prostu nazwa ładnie brzmi.
Wzruszył ramionami, bo przecież nie wszystko na tym świecie musi mieć głęboki sens, drugie dno. Tonks może być Królową Śniegu w wersji ładnej dziewczyny, w której jest coś trochę dziwnego, trochę niepokojącego, ale chyba całkiem uroczego, nie musi zaraz przypominać zbzikowanej porywaczki z baśni.
Właściwie nie przypomina w ogóle.
- Więc jak? Gdzie cię odprowadzić? Chyba, że nie idziesz w żadne konkretne miejsce, wtedy zapraszam na kawę, herbatę lub piwo.
Stwierdził. Nie chciał jej tak po prostu zostawiać, bo trochę go zmartwiła. Ale nie tylko, po prostu wydała mu się w porządku, a Bertiemu nie trzeba wiele, żeby chcieć lepiej poznać drugiego człowieka i wrzucić go do grona swoich znajomych, zatrzymać kontakt na dłużej i wykorzystywać tę osobę do cna. Czy raczej jej wolny czas, bo Bertie bardzo lubił kraść wolny czas swoich znajomych.
Jeśli jednak faktycznie idzie do pracy, lub na spotkanie, wystarczy mu, że ją odprowadzi. A później... później pomyśli co potem, bo ten dzień na pewno zasługuje na jakieś niesamowite zwieńczenie. Po raz kolejny obrócił pierścień, jaki miał a palcu. Bawił się nim tak co chwila, trzymając rękę w kieszeni.
Może zajdzie do Polly? Może gdzieś pojadą? Albo wyjdzie na miasto, zabawi się. Może zajdzie po prostu do Matta, do pokoju obok, pogadać czy raczej posłuchać jego marudzenia i pomyśli, jak sobie urozmaicić wieczór. Czasu jest sporo, coś się wymyśli!
Póki co ruszył gdziekolwiek jego nowa znajoma sobie zażyczyła iść.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
-Na pamięć znam większość. – mówię bo prawdą to jest. Znam też te czarodziejskie. W sumie to całkiem spore szczęście urodzić się w rodzinie gdzie jedno z rodziców czarodziejem jest drugie zaś mugolem. Tata świetnie opowiadał bajki, więc często i bez skrupułów prosiłam go o to by opowiedział mi jakąś. Razem z siostrą słuchałyśmy jego słów z oczami rozszerzonymi z podniecenia i ekscytacji jęcząc na sam koniec, że bajka za krótka była i że jeszcze jedną chcemy. Ale tata rzadko dawał się na drugą tego samego wieczoru namówić. Mówił że lepiej jednej wysłuchać żeby w nocy wyobraźnia nie pogubiła się w dwóch światach o których się słuchało.
Zawsze miałam potem piękne sny po tych bajkach. Kolorowe i ciepłe takie. Miłe dla serca. Bo moja podświadomość wybierała z nich dobre rzeczy. W ten sposób kilka księżniczek poznałam i na koniu pojeździłam a raz nawet pomogłam w uratowaniu królestwa! To były czasy.
No i był jeszcze Dunny oczywiście. On już za ich szczeniackich lat w Hogwarcie pięknie opowiadał o miejscach i rzeczach. Długie noce spędziliśmy razem w Pokoju Wspólny razem przezywając jakieś wyimaginowane przygody w historiach o których opowiadał. Czasem tęskniłam za tymi czasami. Prościej wtedy było. Młodzieńcza naiwność i ufność pomagała w życiu. Czy może bardziej nie robiła go tak smętnym. Starałam się pielęgnować w sobie te dwa uczucia z lat dziecięcych ale było to cholernie trudne.
Uśmiecham się do Bertiego słuchając jego wytłumaczenia. Kiwam głową przyznając mu rację. Właściwie zawsze miałam nadzieję że za którymś razem Królowa Śniegu dobrą się okażę bo przecież tak ładnie się nazywa. Raz Dunny nawet opowiedział mi bajkę w której Królowa jest zła dlatego tylko, że tak ją żyć nauczono i nawet nie wie, że można inaczej. Ładna była, nadziei pełna.
-Piwo mi się marzy. – przyznaję się w końcu a uśmiech ponownie na mojej twarzy wykwita, zaraz jednak nos marszczę i dodaję. – ale nie mogę, na dyżur nietrzeźwa stawić się musze. – brzmi to trochę jakbym zła na ten fakt była ale wcale nie jestem. Nawet przez myśl mi by nie przyszło by napić się przed pracą. Pewnie bym sobie w życiu nie wybaczyła gdybym przez to piwo przed dyżurem potem komuś źle pomogła, albo co gorsza nie pomogła wcale. Właściwie w żaden konkretny sposób nie deklaruję chęci pójścia gdziekolwiek i na cokolwiek, ale też z drugiej strony jakby ochota żeby jak najszybciej go zostawić mnie opuszcza.
Zawsze miałam potem piękne sny po tych bajkach. Kolorowe i ciepłe takie. Miłe dla serca. Bo moja podświadomość wybierała z nich dobre rzeczy. W ten sposób kilka księżniczek poznałam i na koniu pojeździłam a raz nawet pomogłam w uratowaniu królestwa! To były czasy.
No i był jeszcze Dunny oczywiście. On już za ich szczeniackich lat w Hogwarcie pięknie opowiadał o miejscach i rzeczach. Długie noce spędziliśmy razem w Pokoju Wspólny razem przezywając jakieś wyimaginowane przygody w historiach o których opowiadał. Czasem tęskniłam za tymi czasami. Prościej wtedy było. Młodzieńcza naiwność i ufność pomagała w życiu. Czy może bardziej nie robiła go tak smętnym. Starałam się pielęgnować w sobie te dwa uczucia z lat dziecięcych ale było to cholernie trudne.
Uśmiecham się do Bertiego słuchając jego wytłumaczenia. Kiwam głową przyznając mu rację. Właściwie zawsze miałam nadzieję że za którymś razem Królowa Śniegu dobrą się okażę bo przecież tak ładnie się nazywa. Raz Dunny nawet opowiedział mi bajkę w której Królowa jest zła dlatego tylko, że tak ją żyć nauczono i nawet nie wie, że można inaczej. Ładna była, nadziei pełna.
-Piwo mi się marzy. – przyznaję się w końcu a uśmiech ponownie na mojej twarzy wykwita, zaraz jednak nos marszczę i dodaję. – ale nie mogę, na dyżur nietrzeźwa stawić się musze. – brzmi to trochę jakbym zła na ten fakt była ale wcale nie jestem. Nawet przez myśl mi by nie przyszło by napić się przed pracą. Pewnie bym sobie w życiu nie wybaczyła gdybym przez to piwo przed dyżurem potem komuś źle pomogła, albo co gorsza nie pomogła wcale. Właściwie w żaden konkretny sposób nie deklaruję chęci pójścia gdziekolwiek i na cokolwiek, ale też z drugiej strony jakby ochota żeby jak najszybciej go zostawić mnie opuszcza.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Skinął głową, bo i nie zamierzał ratowniczki namawiać, żeby piła przed pracą. Skoro ma dzisiaj się stawić na dyżurze, to byłaby największa głupota namawiać do alkoholu, a Bott nie miał ochoty mieć czyjegokolwiek życia nawet po części na sumieniu.
- W takim razie ruszamy w stronę twojej pracy i po drodze zachodzimy o jaką kawę, co ty na to?
Kawa też jest dobrym wyjściem. Sama, czarna, bez cukru, taka idealnie cierpka. Albo z jakimś likierem i mlekiem. Albo z bitą śmietaną. Każda. Nie ma żadnych przeciwwskazań, prędzej pomoże pannie Tonks, niż jej zaszkodzi.
Zaoferował jej więc zaraz ramię, bo tak uprzejmie i miło, nie dlatego, że dopiero upadła. Kto jak kto, ale on doskonale wiedział, że to się czasami ludziom zdarza nie należy się ludzi o to czepiać. Gorzej, jeśli spada się ze szkolnych schodów lub rozwala coś na zajęciach statystycznie częściej, niż cała klasa razem wzięta. Wtedy to naturalne, że się czepiają, ale to już sprawa dla innych rozważań.
- Ewentualnie gorąca czekolada. Brzmi nawet lepiej jak dla mnie. - dodał po chwili namysłu. W sumie czekolada to nawet lepszy pomysł przy tych mrozach. - Więc jaka jest twoja ulubiona bajka?
Spytał zaraz, ruszając w stronę wskazaną przez Just Tonks i czekając na swoją odpowiedź. Sam myślał głównie o mugolskich bajkach, bo te wydawały mu się bardziej odległe, więc też lepiej je wspominał. Człowiek chyba z natury najbardziej lubi to, czego ma trochę mniej, co jest trudniej osiągalne.
- Ja chyba najbardziej lubiłem Jasia i Małgosię. Wiesz, dom z piernika, szyby z cukru. Marzenie każdego dzieciaka. - stwierdził z uśmiechem. - Ale spółka kota z myszą też. I Piękna i Bestia. Możesz się nabijać, że lubiłem bajkę o księżniczce, ale zamczysko i bestia i tak dalej. I sama księżniczka też.
Uśmiechnął się szeroko. Tak, bajki były świetne! I bardzo podobała mu się zaczarowana zastawa. Jak był mały to koniecznie chciał mieć Imbryczek i ojciec czasami czarował mu jakąś filiżankę, żeby się dzieciak cieszył.
Oczywiście nie mogą mu tego do teraz zapomnieć. Smutny los najmłodszego w rodzinie.
Tak, czy inaczej ruszył z panną Tonks na kawę, lub czekoladę. Lub cokolwiek sobie tylko zażyczyła.
ztx2
- W takim razie ruszamy w stronę twojej pracy i po drodze zachodzimy o jaką kawę, co ty na to?
Kawa też jest dobrym wyjściem. Sama, czarna, bez cukru, taka idealnie cierpka. Albo z jakimś likierem i mlekiem. Albo z bitą śmietaną. Każda. Nie ma żadnych przeciwwskazań, prędzej pomoże pannie Tonks, niż jej zaszkodzi.
Zaoferował jej więc zaraz ramię, bo tak uprzejmie i miło, nie dlatego, że dopiero upadła. Kto jak kto, ale on doskonale wiedział, że to się czasami ludziom zdarza nie należy się ludzi o to czepiać. Gorzej, jeśli spada się ze szkolnych schodów lub rozwala coś na zajęciach statystycznie częściej, niż cała klasa razem wzięta. Wtedy to naturalne, że się czepiają, ale to już sprawa dla innych rozważań.
- Ewentualnie gorąca czekolada. Brzmi nawet lepiej jak dla mnie. - dodał po chwili namysłu. W sumie czekolada to nawet lepszy pomysł przy tych mrozach. - Więc jaka jest twoja ulubiona bajka?
Spytał zaraz, ruszając w stronę wskazaną przez Just Tonks i czekając na swoją odpowiedź. Sam myślał głównie o mugolskich bajkach, bo te wydawały mu się bardziej odległe, więc też lepiej je wspominał. Człowiek chyba z natury najbardziej lubi to, czego ma trochę mniej, co jest trudniej osiągalne.
- Ja chyba najbardziej lubiłem Jasia i Małgosię. Wiesz, dom z piernika, szyby z cukru. Marzenie każdego dzieciaka. - stwierdził z uśmiechem. - Ale spółka kota z myszą też. I Piękna i Bestia. Możesz się nabijać, że lubiłem bajkę o księżniczce, ale zamczysko i bestia i tak dalej. I sama księżniczka też.
Uśmiechnął się szeroko. Tak, bajki były świetne! I bardzo podobała mu się zaczarowana zastawa. Jak był mały to koniecznie chciał mieć Imbryczek i ojciec czasami czarował mu jakąś filiżankę, żeby się dzieciak cieszył.
Oczywiście nie mogą mu tego do teraz zapomnieć. Smutny los najmłodszego w rodzinie.
Tak, czy inaczej ruszył z panną Tonks na kawę, lub czekoladę. Lub cokolwiek sobie tylko zażyczyła.
ztx2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|08.03.1956?
Możesz chcieć zapomnieć o Nokturnie, ale nędzne szane, że Nokturn zapomni o Tobie. To właśnie przyszłoby do głowy Lotty, gdyby jej myśli nie kręciły się w tej chwili bardziej wokół "idą za mną?", "słyszę kroki", "cholera, jeszcze daleko" i "czemu tu nikogo nie ma o tej porze?!". Nie odwracała się, żeby sprawdzać. Mijała ledwie tamto miejsce i ktoś ruszył za nią. Zaczęła więc biec, bo jeśli ktoś z Nokturnu cię goni to nie pytasz tylko uciekasz - szczególnie jeśli jesteś młodą charłaczką, której rodziny zbytnio się nie lubi.
Wpadła w zaułek czując, że ma dość bieganiny, ale wcale nie czuła się bezpieczniej. Było późno, była noc, kimkolwiek byli, tamte osoby mogły się gdzieś zaczaić, a jeśli ją dorwą to jej jedyną obroną jest nóż. Zawsze dawała radę uciec, albo się nim obronić, ale nie była idiotką i na pewno nie zamierzała się rzucać z nożem na różdżkę. Lepiej uciekać.
W tym momencie w ciemności zobaczyła jeszcze jakąś postać. Poznała go. Był kolorowy i ekscentryczny, nie znali się, ale pracując na Pokątnej po prostu na niektórych ludzi zwraca się uwagę. Prowadzi lodziarnię, w której nawet raz z Titusem była i czasem tędy chodzi, nawet zwraca na siebie uwagę.
Jeszcze miesiąc temu pewnie by go zignorowała i pobiegła dalej. A jednak ostatnio w jej życiu działo się trochę rzeczy, które chyba budziły w niej wiarę w ludzi. Świat jest pełen idiotów, czy tam altruistów, jakkolwiek ich zwać. A jej przyda się towarzystwo, które może zniechęcić kogoś, ktokolwiek za nią ruszył. Ruszyła więc za człowiekiem, który wydawał jej się całkiem przyjazny i obiecała sobie, że jeśli ją spławi, to będzie ostatnia próba poproszenia kogoś o pomoc.
- Mógłbyś mnie odprowadzić? Chyba... chyba ktoś za mną szedł.
Odezwała się wprost. Była wyraźnie skrępowana, odwróciła wzrok. Nie przejmowała się widocznie faktem, że jest kompletnie przemoczona - bo i marzec powitał ich ulewami - a włosy lepią się jej do twarzy i pewnie wygląda co najmniej jak bezdomna w tej chwili, a na pewno nie jak czarownica, która przed wodą ochroniłaby się magią.
Prawie nie zdarzało jej się prosić kogokolwiek o pomoc, nie lubiła tego robić i czuła się przez to słabym dzieciakiem, który sam sobie nie radzi i tym bardziej ją ta sytuacja krępowała. A jednak gdzieś z tyłu, w ciemności zobaczyła, że faktycznie ktoś idzie w ich stronę. Nie wiedziała, czy to ta sama osoba, czy przypadkowy przechodzień, który po prostu idzie przed siebie i wolała mieć towarzystwo czarodzieja. Jeszcze była lekko zdyszana i zaczerwieniona od biegu.
Możesz chcieć zapomnieć o Nokturnie, ale nędzne szane, że Nokturn zapomni o Tobie. To właśnie przyszłoby do głowy Lotty, gdyby jej myśli nie kręciły się w tej chwili bardziej wokół "idą za mną?", "słyszę kroki", "cholera, jeszcze daleko" i "czemu tu nikogo nie ma o tej porze?!". Nie odwracała się, żeby sprawdzać. Mijała ledwie tamto miejsce i ktoś ruszył za nią. Zaczęła więc biec, bo jeśli ktoś z Nokturnu cię goni to nie pytasz tylko uciekasz - szczególnie jeśli jesteś młodą charłaczką, której rodziny zbytnio się nie lubi.
Wpadła w zaułek czując, że ma dość bieganiny, ale wcale nie czuła się bezpieczniej. Było późno, była noc, kimkolwiek byli, tamte osoby mogły się gdzieś zaczaić, a jeśli ją dorwą to jej jedyną obroną jest nóż. Zawsze dawała radę uciec, albo się nim obronić, ale nie była idiotką i na pewno nie zamierzała się rzucać z nożem na różdżkę. Lepiej uciekać.
W tym momencie w ciemności zobaczyła jeszcze jakąś postać. Poznała go. Był kolorowy i ekscentryczny, nie znali się, ale pracując na Pokątnej po prostu na niektórych ludzi zwraca się uwagę. Prowadzi lodziarnię, w której nawet raz z Titusem była i czasem tędy chodzi, nawet zwraca na siebie uwagę.
Jeszcze miesiąc temu pewnie by go zignorowała i pobiegła dalej. A jednak ostatnio w jej życiu działo się trochę rzeczy, które chyba budziły w niej wiarę w ludzi. Świat jest pełen idiotów, czy tam altruistów, jakkolwiek ich zwać. A jej przyda się towarzystwo, które może zniechęcić kogoś, ktokolwiek za nią ruszył. Ruszyła więc za człowiekiem, który wydawał jej się całkiem przyjazny i obiecała sobie, że jeśli ją spławi, to będzie ostatnia próba poproszenia kogoś o pomoc.
- Mógłbyś mnie odprowadzić? Chyba... chyba ktoś za mną szedł.
Odezwała się wprost. Była wyraźnie skrępowana, odwróciła wzrok. Nie przejmowała się widocznie faktem, że jest kompletnie przemoczona - bo i marzec powitał ich ulewami - a włosy lepią się jej do twarzy i pewnie wygląda co najmniej jak bezdomna w tej chwili, a na pewno nie jak czarownica, która przed wodą ochroniłaby się magią.
Prawie nie zdarzało jej się prosić kogokolwiek o pomoc, nie lubiła tego robić i czuła się przez to słabym dzieciakiem, który sam sobie nie radzi i tym bardziej ją ta sytuacja krępowała. A jednak gdzieś z tyłu, w ciemności zobaczyła, że faktycznie ktoś idzie w ich stronę. Nie wiedziała, czy to ta sama osoba, czy przypadkowy przechodzień, który po prostu idzie przed siebie i wolała mieć towarzystwo czarodzieja. Jeszcze była lekko zdyszana i zaczerwieniona od biegu.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Może być!
Jest już ciemno. Florian wraca z Dziurawego Kotła, gdzie był na spotkaniu ze swoimi znajomymi. Ożłopał się trochę kremowego piwa przez co świat wydaje mu się nieco bardziej kolorowy niż jest naprawdę, aczkolwiek nie jest jeszcze pijany. Zmierza spokojnym krokiem w kierunku swojego mieszkania, nucąc pod nosem najnowszą piosenkę Celesty Warbeck. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że o tej godzinie może tu być niebezpiecznie. Może przez ilość wypitego piwa, a może przez to, że jednak był niemalże trzydziestoletnim czarodziejem i na pewno na świat patrzył inaczej niż szesnastoletnia charłaczka. - Ukradłeś mój kociołek... - śpiewa cichutko, poprawiając kołnierz swojej kurtki, bo zawiał chłodniejszy wiatr. - ...ale nie ukradniesz mojego serca - dalej już nuci, bo nie pamięta tekstu. Tak czy inaczej ma ochotę przekląć czarodzieja siedzącego obok niego, który non stop nucił ten utwór i zaraził nim mózg Florka. - Ukraaadłeś - śpiewa dalej, ale nagle przerywa, słysząc obok siebie czyjś głos. Spogląda zaskoczony na młodą dziewczynę i cofa taśmę, starając się przypomnieć, co do niego powiedziała. W końcu do niego dociera i odwraca się, żeby zobaczyć czy ktoś faktycznie za nimi idzie. Jednocześnie ściska mocniej różdżkę w kieszeni swojej kurtki, chcąc być przygotowanym na każdą ewentualność. - Pewnie. Gdzie mieszkasz? - Pyta i uświadamia sobie, że w sumie nie najlepiej to zabrzmiało. Żeby tylko dziewczyna nie pomyślała, że i on jest jakimś dziwnym napaleńcem! Odchrząka cicho. W zasadzie wydaje mu się, że skądś ją kojarzy, ale w tym momencie nie potrafi jednoznacznie określić skąd. - Właściwie co robisz tu sama o tak późnej porze? - Wciela się w rolę nadopiekuńczej matki albo starszego brata, ale przecież takie włóczenie się po mieście było z jej strony wybitnie nieodpowiedzialne! Co prawda według rozumowania Florka musiała już być pełnoletnia skoro nie ma jej w szkole, ale i tak wyglądała młodziutko, więc obstawiał na jakieś siedemnaście czy osiemnaście lat. Jeszcze raz spogląda za siebie i tym razem widzi kroczącego w ich kierunku mężczyznę. Mruży oczy, by móc lepiej go zobaczyć i jest niemalże pewny, że to jego sąsiad. Niemniej wciąż nie luzuje uścisku z różdżki. Lepiej dmuchać na zimne.
Jest już ciemno. Florian wraca z Dziurawego Kotła, gdzie był na spotkaniu ze swoimi znajomymi. Ożłopał się trochę kremowego piwa przez co świat wydaje mu się nieco bardziej kolorowy niż jest naprawdę, aczkolwiek nie jest jeszcze pijany. Zmierza spokojnym krokiem w kierunku swojego mieszkania, nucąc pod nosem najnowszą piosenkę Celesty Warbeck. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że o tej godzinie może tu być niebezpiecznie. Może przez ilość wypitego piwa, a może przez to, że jednak był niemalże trzydziestoletnim czarodziejem i na pewno na świat patrzył inaczej niż szesnastoletnia charłaczka. - Ukradłeś mój kociołek... - śpiewa cichutko, poprawiając kołnierz swojej kurtki, bo zawiał chłodniejszy wiatr. - ...ale nie ukradniesz mojego serca - dalej już nuci, bo nie pamięta tekstu. Tak czy inaczej ma ochotę przekląć czarodzieja siedzącego obok niego, który non stop nucił ten utwór i zaraził nim mózg Florka. - Ukraaadłeś - śpiewa dalej, ale nagle przerywa, słysząc obok siebie czyjś głos. Spogląda zaskoczony na młodą dziewczynę i cofa taśmę, starając się przypomnieć, co do niego powiedziała. W końcu do niego dociera i odwraca się, żeby zobaczyć czy ktoś faktycznie za nimi idzie. Jednocześnie ściska mocniej różdżkę w kieszeni swojej kurtki, chcąc być przygotowanym na każdą ewentualność. - Pewnie. Gdzie mieszkasz? - Pyta i uświadamia sobie, że w sumie nie najlepiej to zabrzmiało. Żeby tylko dziewczyna nie pomyślała, że i on jest jakimś dziwnym napaleńcem! Odchrząka cicho. W zasadzie wydaje mu się, że skądś ją kojarzy, ale w tym momencie nie potrafi jednoznacznie określić skąd. - Właściwie co robisz tu sama o tak późnej porze? - Wciela się w rolę nadopiekuńczej matki albo starszego brata, ale przecież takie włóczenie się po mieście było z jej strony wybitnie nieodpowiedzialne! Co prawda według rozumowania Florka musiała już być pełnoletnia skoro nie ma jej w szkole, ale i tak wyglądała młodziutko, więc obstawiał na jakieś siedemnaście czy osiemnaście lat. Jeszcze raz spogląda za siebie i tym razem widzi kroczącego w ich kierunku mężczyznę. Mruży oczy, by móc lepiej go zobaczyć i jest niemalże pewny, że to jego sąsiad. Niemniej wciąż nie luzuje uścisku z różdżki. Lepiej dmuchać na zimne.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nucił coś. Miała nadzieję, że nie jest upity i przez chwilę uważnie go obserwowała. Miała jednak dość biegania po nocnym deszczu i chciała się dostać do domu. Oczywiście: kilka lat przeżyła na Nokturnie i była całkiem samodzielna. Tam jednak łatwiej było uciekać, tam znała każdy zaułek i zakamarek w którym możnaby się schować. Potrafiła szybko biegać i wiedziała, kogo unikać, a do kogo biec. Tutaj było pod tym względem trochę trudniej.
Właściciel lodziarni był trochę dziwny, ale tego się w sumie spodziewała po tym, jak widziała go na codzień. Ruszyła więc we właściwą stronę, chcąc oddalić się od ciemnej postaci trochę za nimi. Odwróciła się tylko na chwilę i widziała, że tamten ktoś przystanął. Patrzył na nich? Nie ważne, po prostu szła przed siebie.
- Nie daleko. Na Pokątnej, ale kawałek dalej. - odpowiedziała więc. - Troszkę za lodziarnią.
Dodała, wsuwając zziębnięte dłonie do kieszeni starego płaszcza i znowu się oglądając. Postać zniknęła. Na szczęście. A może nie szczęście? Wolała nie pozbywać się towarzystwa kogoś, kto zgodził się ją odprowadzić i być może w razie czego stanowiłby pomoc i ratunek. I oczywiście zadał pytanie, które w swoim życiu słyszała już miliony razy. Zwykle ją ono irytowało, ale ostatnio wszystko było jakieś inne i teraz tylko uśmiechnęła się lekko i wzruszyła ramionami.
- Uciekam przed nie-wiadomo-kim w drodze do ciepłej herbaty w mieszkaniu. - spojrzała na niego. Pytanie, czy wziął ją za charłaka, czy siedemnastolatkę. Choć to nie miało wielkiego znaczenia. Wydawało jej się, że sam nie mógł być dużo starszy, może z dwadzieścia trzy, może dwadzieścia pięć lat? Bliżej dwudziestu trzem, zdecydowanie. Choć to pewnie przez jego wesołe stroje, takie rzeczy odmładzają ludzi.
- W ogóle to jestem Charlotte. I... dzięki. - znów na niego spojrzała. Nie często komukolwiek dziękowała. Ale to chyba kwestia tego, że jakoś mało kiedy sięgała po przysługi. - Nie wiem, czy tamten-ktoś odpuścił w drodze, czy gdzieś się zaszył, ale fajnie nie wracać do domu biegiem. - odgarnęła włosy z twarzy. - Tylko proszę, jeśli chcesz śpiewać w drodze, zmień repertuar.
Dodała tylko i trudno było przez chwilę wyczuć, czy mówi poważnie, czy żartuje, bo ton jej wypowiedzi był jak najbardziej poważny. Dopiero po chwili uniosła na niego znów rozweselone spojrzenie.
Właściciel lodziarni był trochę dziwny, ale tego się w sumie spodziewała po tym, jak widziała go na codzień. Ruszyła więc we właściwą stronę, chcąc oddalić się od ciemnej postaci trochę za nimi. Odwróciła się tylko na chwilę i widziała, że tamten ktoś przystanął. Patrzył na nich? Nie ważne, po prostu szła przed siebie.
- Nie daleko. Na Pokątnej, ale kawałek dalej. - odpowiedziała więc. - Troszkę za lodziarnią.
Dodała, wsuwając zziębnięte dłonie do kieszeni starego płaszcza i znowu się oglądając. Postać zniknęła. Na szczęście. A może nie szczęście? Wolała nie pozbywać się towarzystwa kogoś, kto zgodził się ją odprowadzić i być może w razie czego stanowiłby pomoc i ratunek. I oczywiście zadał pytanie, które w swoim życiu słyszała już miliony razy. Zwykle ją ono irytowało, ale ostatnio wszystko było jakieś inne i teraz tylko uśmiechnęła się lekko i wzruszyła ramionami.
- Uciekam przed nie-wiadomo-kim w drodze do ciepłej herbaty w mieszkaniu. - spojrzała na niego. Pytanie, czy wziął ją za charłaka, czy siedemnastolatkę. Choć to nie miało wielkiego znaczenia. Wydawało jej się, że sam nie mógł być dużo starszy, może z dwadzieścia trzy, może dwadzieścia pięć lat? Bliżej dwudziestu trzem, zdecydowanie. Choć to pewnie przez jego wesołe stroje, takie rzeczy odmładzają ludzi.
- W ogóle to jestem Charlotte. I... dzięki. - znów na niego spojrzała. Nie często komukolwiek dziękowała. Ale to chyba kwestia tego, że jakoś mało kiedy sięgała po przysługi. - Nie wiem, czy tamten-ktoś odpuścił w drodze, czy gdzieś się zaszył, ale fajnie nie wracać do domu biegiem. - odgarnęła włosy z twarzy. - Tylko proszę, jeśli chcesz śpiewać w drodze, zmień repertuar.
Dodała tylko i trudno było przez chwilę wyczuć, czy mówi poważnie, czy żartuje, bo ton jej wypowiedzi był jak najbardziej poważny. Dopiero po chwili uniosła na niego znów rozweselone spojrzenie.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
- Też idę w tamtym kierunku! - Cieszy się, bo to oznacza, że nie będzie musiał nadrabiać trasy. Oczywiście gdyby jednak musiał to zrobić to nawet nie mrugnąłby na to okiem, ponieważ starał się być pomocnym i uczynnym człowiekiem, aczkolwiek pogoda nieszczególnie zachęcała do nocnych spacerów. - Przed nie-wiadomo-kim? - Powtarza, jeszcze raz zerkając za siebie, jakby sytuacja za jego plecami miała ulec znaczącej zmianie. Dalej jest ciemno, zimno i pusto. - Spotkałaś już go wcześniej? Znaczy... To często się powtarza? - Pyta, bo jednak zaczyna być zainteresowany sytuacją młodej dziewczyny i chciałby jej pomóc w miarę swoich własnych możliwości. Chociaż ani razu nie zastanawia się na czym ta jego pomoc miałaby polegać - na odprowadzaniu jej każdego dnia do domu? Hm, no to nie jest dobre rozwiązanie. Na nauce odrobny obrony przed czarną magią? To już lepszy pomysł, o ile Florean ze swoimi umiejętnościami nadaje się na nauczyciela.
Po raz kolejny poprawia kołnierz swojego zielonego płaszcza. - A ja jestem Florean. Miło mi - mówi, kłaniając się przy tym teatralnie jak to przy damie podobno wypada. - I nie ma za co - dodaje, ponieważ dla niego możliwość spełnienia dobrego uczynku to poważna sprawa. Generalnie ma takie postanowienie, żeby każdego dnia robić coś dobrego i akurat dzisiaj nie za bardzo miał ku temu okazję. Aż do tej pory. - Mam nadzieję, że tamten-ktoś wcale nie miał złych zamiarów - stwierdza, bo nie uśmiecha mu się pojedynek z niebezpiecznym karkiem z Nokturnu. Przez krótką chwilę patrzy się za siebie w ciemną uliczkę, aż nagle słyszy jej słowa i spogląda na nią zaskoczony. - Nie lubisz Celesty Warbeck? - Pyta, a jego oczy robią się większe i większe z tego zdziwienia. - Albo akceptujesz piosenkę o kociołku albo zostawiam cię samą na pastwę losu tamtego-kogoś - mówi od razu całkiem poważnie, choć jego stosunek do Celesty był wybitnie neutralny. Gdyby nie mężczyzna ze stolika obok, prawdopodobnie jeszcze długo nie wiedziałby o jej najnowszym utworze. Co nie przeszkadza mu w droczeniu się z Charlotte. - Ale dobrze, w takim razie oddaję tobie głos - mówi i patrzy na nią wyczekująco, aż zacznie coś śpiewać.
Po raz kolejny poprawia kołnierz swojego zielonego płaszcza. - A ja jestem Florean. Miło mi - mówi, kłaniając się przy tym teatralnie jak to przy damie podobno wypada. - I nie ma za co - dodaje, ponieważ dla niego możliwość spełnienia dobrego uczynku to poważna sprawa. Generalnie ma takie postanowienie, żeby każdego dnia robić coś dobrego i akurat dzisiaj nie za bardzo miał ku temu okazję. Aż do tej pory. - Mam nadzieję, że tamten-ktoś wcale nie miał złych zamiarów - stwierdza, bo nie uśmiecha mu się pojedynek z niebezpiecznym karkiem z Nokturnu. Przez krótką chwilę patrzy się za siebie w ciemną uliczkę, aż nagle słyszy jej słowa i spogląda na nią zaskoczony. - Nie lubisz Celesty Warbeck? - Pyta, a jego oczy robią się większe i większe z tego zdziwienia. - Albo akceptujesz piosenkę o kociołku albo zostawiam cię samą na pastwę losu tamtego-kogoś - mówi od razu całkiem poważnie, choć jego stosunek do Celesty był wybitnie neutralny. Gdyby nie mężczyzna ze stolika obok, prawdopodobnie jeszcze długo nie wiedziałby o jej najnowszym utworze. Co nie przeszkadza mu w droczeniu się z Charlotte. - Ale dobrze, w takim razie oddaję tobie głos - mówi i patrzy na nią wyczekująco, aż zacznie coś śpiewać.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ją też ucieszyło, że nieznajomy nie będzie musiał nadrabiać dla niej drogi. Nie lubiła sprawiać innym kłopotów szczególnie, jeśli byli dla niej mili. Szła więc z nim szybkim krokiem, chcąc w końcu dotrzeć do ciepłego mieszkania, zrobić gorącą herbatę i wygrzać się pod kocem. I wysuszyć, tak, najbardziej marzyła w tej chwili o ręczniku!
- Może, nie wiem. - odpowiedziała zadziwiająco jak na siebie szczerze. Wzruszyła ramionami. - Prawdopodobnie nie lubi kilku moich znajomych. Wiesz, jak to działa.
Dodała, nie wdając się w zbytnie szczegóły, bo i po co zawracać sobą nadmiernie głowę uprzejmego człowieka? Jest miły, więc nie ma sensu dodawać mu zmartwienia. Bo mili ludzie potrafią martwić się o obcych, co jest momentami po prostu niesamowite.
Odwróciła się po raz ostatni, ale nikogo nie widziała, więc postanowiła nie myśleć o tym dłużej. Ktokolwiek to był, pewnie odpuścił, kiedy zaczęła uciekać albo dał spokój, kiedy zobaczył, że Lotta ma towarzystwo. Tak, czy inaczej byli raczej bezpieczni.
- Nie przepadam. Ani za jej głosem, ani tekstami. - przyznała. Pani Pickle za to bardzo za nią przepadała i wiecznie puszczała te piosenki w sklepie. Charlotte marudziła więc pod nosem, ale chcąc nie chcąc poznawała wszystkie jej utwory i coraz bardziej nie lubiła jej głosu i coraz mocniej te teksty były nie-w-jej-typie. Cóż poradzić?
- Ktokolwiek to był, już sobie poszedł, pewnie odstraszony twoim śpiewem, Floreanie. - odgryzła się i uśmiechnęła przy tym lekko. - Ładne imię.
Dodała, bo faktycznie jej się spodobało. Melodyjne takie było, ładnie brzmiało i fajnie się je wymawiało. I pasowało to tego człowieka jakoś.
Zaraz uniosła brwi i pokręciła głową. No... może dobra. Zaśmiała się pod nosem i nie przejmując się tym, że to może nie do końca rozsądne śpiewać Elvisa na Pokątnej ostatnimi czasy, zaczęła jedną z jego nowszych piosenek.
- Więc, raz, dla pieniędzy, dwa, dla pokazu, trzy, na rozgrzewkę, teraz dawaj, kocie, dawaj. - ten tekst znała na pamięć z własnej woli i całkiem nieźle szło jej powtarzanie dość szybkiego rytmu przy którym człowiekowi chciało się tańczyć. Z trudem za to panowała nad tym, żeby się nie zaśmiać. - Ale nie stawaj na moich niebieskich zamszowych butach. Możesz zrobić cokolwiek, ale z dala od moich niebieskich zamszowych butów. - wyjęła ręce z kieszeni i zaczęła nimi lekko, wesoło poruszać, idąc dalej.
- Może, nie wiem. - odpowiedziała zadziwiająco jak na siebie szczerze. Wzruszyła ramionami. - Prawdopodobnie nie lubi kilku moich znajomych. Wiesz, jak to działa.
Dodała, nie wdając się w zbytnie szczegóły, bo i po co zawracać sobą nadmiernie głowę uprzejmego człowieka? Jest miły, więc nie ma sensu dodawać mu zmartwienia. Bo mili ludzie potrafią martwić się o obcych, co jest momentami po prostu niesamowite.
Odwróciła się po raz ostatni, ale nikogo nie widziała, więc postanowiła nie myśleć o tym dłużej. Ktokolwiek to był, pewnie odpuścił, kiedy zaczęła uciekać albo dał spokój, kiedy zobaczył, że Lotta ma towarzystwo. Tak, czy inaczej byli raczej bezpieczni.
- Nie przepadam. Ani za jej głosem, ani tekstami. - przyznała. Pani Pickle za to bardzo za nią przepadała i wiecznie puszczała te piosenki w sklepie. Charlotte marudziła więc pod nosem, ale chcąc nie chcąc poznawała wszystkie jej utwory i coraz bardziej nie lubiła jej głosu i coraz mocniej te teksty były nie-w-jej-typie. Cóż poradzić?
- Ktokolwiek to był, już sobie poszedł, pewnie odstraszony twoim śpiewem, Floreanie. - odgryzła się i uśmiechnęła przy tym lekko. - Ładne imię.
Dodała, bo faktycznie jej się spodobało. Melodyjne takie było, ładnie brzmiało i fajnie się je wymawiało. I pasowało to tego człowieka jakoś.
Zaraz uniosła brwi i pokręciła głową. No... może dobra. Zaśmiała się pod nosem i nie przejmując się tym, że to może nie do końca rozsądne śpiewać Elvisa na Pokątnej ostatnimi czasy, zaczęła jedną z jego nowszych piosenek.
- Więc, raz, dla pieniędzy, dwa, dla pokazu, trzy, na rozgrzewkę, teraz dawaj, kocie, dawaj. - ten tekst znała na pamięć z własnej woli i całkiem nieźle szło jej powtarzanie dość szybkiego rytmu przy którym człowiekowi chciało się tańczyć. Z trudem za to panowała nad tym, żeby się nie zaśmiać. - Ale nie stawaj na moich niebieskich zamszowych butach. Możesz zrobić cokolwiek, ale z dala od moich niebieskich zamszowych butów. - wyjęła ręce z kieszeni i zaczęła nimi lekko, wesoło poruszać, idąc dalej.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Zaułek
Szybka odpowiedź