Zaułek
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.08.18 15:58, w całości zmieniany 1 raz
- Doprawdy, Charlotte - kręci głową ze smutkiem. - Najwidoczniej nie znasz się na muzyce! - Stwierdza, dalej grając przed nią zagorzałego fana Celesty. Sprawia mu to niemałą frajdę, aż ma ochotę usłyszeć jej najnowszą piosenkę w oryginale. Zapewne będzie lepsza od wersji podpitego pana z Dziurawego Kotła. Śmieje się cicho na jej opinię o jego śpiewie, ale już na nią nie odpowiada. - Naprawdę ci się podoba? Dziękuję - mówi z lekka zdziwiony tym komplementem. - Jeszcze nikt nie chwalił mojego imienia, jesteś pierwsza - stwierdza, spoglądając na kota zeskakującego z czyjegoś parapetu na ziemię. I tak patrząc na to puchate zwierze, stwierdził, że chciałby takiego mieć. Przez całe swoje życie nigdy nie miał czworonożnego domownika, może warto w końcu to zmienić? Chociaż więcej nie ma go w domu niż jest... Musi nad tym pomyśleć.
Unosi zdziwiony brwi, słysząc pierwsze dźwięki śpiewanej piosenki. Elvis Presley? Odruchowo rozgląda się po ulicy, ale na szczęście nikogo nie dostrzega. Nie uważa nucenia mugolskiego utworu za dobry pomysł. Na pewno nie w tym miejscu i nie o tej porze. Niemniej uśmiecha się i podryguje lekko w takt utworu. A więc... czarownica mająca związek z mugolami! Dla Floriana to dobra wiadomość, w końcu sam nim jest w połowie. - Skąd znasz Elvisa? - Pyta zainteresowany, w ten pokręcony sposób chcąc się dowiedzieć o jej powiązaniu z niemagicznym światem. - Uważam, że cała jego płyta jest świetna - dodaje i tu akurat niczego nie udaje. Naprawdę sądzi, że Elvis Presley to po prostu geniusz i to, co robi, odbije się echem na całej muzyce!
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Na jego pytanie skinęła lekko głową.
- Po co miałabym cokolwiek mówić, gdybym tak nie myślała?
Trochę ją to rozbawiło, spojrzała na twarz swojego amuzykalnego rozmówcy. I może i nucenie mugolskich piosenek w tych czasach nie jest zbyt rozsądne, ale przecież byli już sami. Człowiek, który ją gonił już zniknął i nie było chyba czym dłużej się martwić.
- Usłyszałam w klubie. Lubię tańczyć, a często puszczają jego muzykę. Jest żywa, wesoła. - a może jednak Florean ma jakiśtam gust muzyczny! - Też tak sądzę. Nawet romantyczne piosenki mu wychodzą, a to mało kto potrafi moim zdaniem. A te żywsze są po prostu świetne. No. I można do nich potańczyć.
To chyba jest w nich najważniejsze, to zdecydowanie ulubiony czas Lotty do spędzania wolnego czasu. Choć może i o chodzeniu do mugolskich klubów nie powinna głośno mówić, ale wtedy o czym w ogóle mogłaby mówić? Musiałaby chyba non stop kłamać, albo milczeć. A wiedziała już przecież, że jej rozmówca raczej nic przeciw mugolom nie ma.
- W takim razie kogo jeszcze lubisz słuchać? - Pyta, bo skoro mają tak jeszcze iść przez Pokątną to muszą mieć temat do rozmowy. A muzyka wydaje się być całkiem dobrym tematem - bezpiecznym i przyjemnym. Przy okazji może pozna jakiś nowy zespół, którym warto by było się zainteresować. - Długo tu mieszkasz? - Ups, Florek trochę zaczyna przeprowadzać wywiad, ale co poradzić, skoro ma tyle pytań do zadania. Jest pewny, że nigdy wcześniej nie miał okazji jej poznać. Tylko wydaje mu się to nieprawdopodobne skoro mieszka niedaleko niego. Florek starał się spotkać z każdym sąsiadem, by móc żyć w przyjaznej społeczności, więc istniały tylko dwa rozwiązania: albo Charlotte mieszka tam od niedawna albo Florek jakimś niewyjaśnionym cudem ominął jej mieszkanie podczas swojego pokątnego tournee. - Zbliżamy się do celu - zauważył, uśmiechając się lekko. Rozejrzał się po ulicy, stwierdzając, że to jest naprawdę urokliwe miejsce. Co prawda mieszka tu od dwóch lat, ale wciąż go to cieszy. Taki z niego marzyciel, co zauważa mało istotne rzeczy, które niezmiernie go cieszą.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
- Różnie, zależy od nastroju. Ale w sumie bardziej trafia do mnie mugolska muzyka. - przyznała, bo skoro wie już, że jej rozmówca zna piosenki Elvisa to znaczy, że może z nim o takich rzeczach rozmawiać swobodnie. Kolejne pytanie jednak chyba trochę ją zmieszało. Zerknęła na Florka jakoś tak zastanawiając się, co powiedzieć. Bo przez kłamanie wpędziła się w niezbyt wesołą sytuację. Choć to teraz przecież jest tylko niewinna rozmowa z nieznajomym.
Choć i przedtem, w tamtym wypadku było tak samo. Nigdy nie wiesz, co ci życie przyniesie.
- I tak i nie. Przeprowadziłam się pod koniec lutego. Ale mieszkałam niedaleko. Pracuję tutaj, w Zwierzyńcu. Dlatego wiedziałam, że mogę do ciebie podejść, znam cię z widzenia i... no, przynajmniej przez pozory nie wzięłabym cię za psychola. - uśmiechnęła się lekko. Nie znała go, to fakt, ale już jakie zwykłe, codzienne zachowania coś o człowieku mówią. To, jak się zwraca do ludzi, jego mimika, gesty. A ludzi dookoła Lotta zawsze bardzo lubiła obserwować. Miała na to z resztą wiele lat, dzieciom jakoś łatwiej jest patrzeć na ludzi, łatwiej im zostać niezauważonymi.
- Dziękuję za odprowadzenie. - skinęła lekko, kiedy stanęli pod klatką, która prowadziła do mieszkania Duncana. I teraz też jej mieszkania, bo i dostała tam swój pokój. Na myśl o tym miejscu aż uśmiechnęła się weselej. Tak niewiele czasu, żeby wszystko w jej życiu się po prostu obróciło o sto osiemdziesiąt stopni.
- No co ty! Na pewno znalazłabyś coś w tej czarodziejskiej - mówi. W końcu magicznych zespołów jest na pęczki i Florian wierzy, że każdy znajdzie wśród nich coś dla siebie. Ściąga brwi, intensywnie przy tym myśląc. - A Rick Charlie i jego Zmiatacze? - Pyta, przecież swoją rock&rollową grą nie odstają od najlepszych mugolskich bandów! - Musisz ich posłuchać jeżeli ich nie znasz, ale to chyba niemożliwe, żebyś ich nie znała - A może to tylko Florianowi się wydaje, że ich sława zabrnęła tak daleko. - Z tego co pamiętam to niedługo będą mieć tutaj koncert - dodaje i orientuje się, że to zabrzmiało trochę jak zaproszenie, a wcale nie chciał, żeby to tak zabrzmiało. Odchrząkuje cicho. - Przez pozory... Wiesz, pozory mogą mylić. To, że nie jestem za wysoki, nie mam brody, wielkich mięśni i brudnych ubrań nie znaczy, że nie jestem niebezpieczny - stwierdza, choć najwidoczniej Charlotte doskonale potrafi odczytywać ludzi, bo Florian... Cóż, daleko mu do osoby stwarzającej zagrożenie. Bardzo. Aczkolwiek po tym kremowym piwie ma dzisiaj gadane, więc musiał się trochę obronić. - Ale masz rację - dodaje, wzruszając ramionami. - Sprzedajecie psy? Albo psidwaki? - Pyta nagle, bo przecież niedawno wpadł mu do głowy pomysł zakupu jakiegoś czworonoga. Florence prawdopodobnie go przeklnie i każe się razem z nim wyprowadzić, ale... Popracuje nad tym.
I tak ich spacer dobiegł końca. A szkoda, bo Florek w sumie mógłby tak chodzić i chodzić i chodzić jeszcze długo. - Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiada i kłania się lekko niczym prawdziwy dżentelmen, po czym idzie dalej w kierunku swojego mieszkania. Po chwili jednak odwraca się i jeszcze macha swojej nowo poznanej znajomej.
|zt
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
W marcu przebudzała się nie tylko przyroda w szerokim tego słowa znaczeniu, ale także i najdalsze zakątki Londynu. Na uliczkach wzmagał się ruch i szmery rozmów, z górnych okien leciał kurz z samowytrzepujących się powłok i koców, na parapetach brzdękały doniczki ze świeżo posadzonymi kwiatami... ah, jeśli o tym już mówimy...
Tego dnia Raiden postanowił wpaść na ulicę Pokątną i rozejrzeć się za najbarwniejszymi przedstawicielami królestwa flory, by dać je w prezencie swojej ukochanej. Dajmy jednak spokój tym najprostszym, do których zaliczały się stokrotki i tulipany, zaszalejmy! Tak się akurat złożyło, że w jednej z mniejszych uliczek, chociaż wciąż haczącej z tą główną, nieduży kramik rozłożyła starszawa czarownica. Na drewnianym stoliku poustawiane były szklane wazony z przeróżnymi gatunkami magicznych roślin, które zostały przycięte do odpowiednich długości tak, by można je było jedynie obwiązać figlarną wstążką i wziąć do domu. W jednym z nich znajdowały się barwne fruwokwiaty, machające leniwie swoimi smukłymi wąsami i zachęcające do kupna jaskrawą zielenią swoich liści; w drugim stały wysokie złotoneczniki, kichające od czasu do czasu złotym pyłkiem wprost w przechodniów; w trzecim można było znaleźć ozdobne mandragory, egzotyczny gatunek, zapewne nielegalny w tych okolicach. W czwartej natomiast... cóż, tam kuliły się na grubych, włochatych łodygach wysokie męczyśliny - ładny, choć trudny w oswojeniu gatunek z rodziny muchołapek. Dopóki nikt ich nie dotykał, wyglądały, jakby spały. Raiden niestety przez przypadek tknął jedną z nich nadgarstkiem, gdy sięgał po eleganckie złotoneczniki i do reszty rozjuszył zieloną roślinę, która rozwarła swoje fioletowo-żółte płatki i splunęła mu w twarz gęstą, zieloną wydzieliną, która ni w ząb nie chciała się zdrapać ani zetrzeć. Pech chciał, że akurat trafiła w oczy, sklejając mu je do reszty, co spowodowało utratę równowagi i upadek na szlachetne miejsce, gdzie kończą się plecy. Męczyślina wyciągnęła kosmatą łodygę i splunęła na niego drugi raz, a potem trzeci, trafiając tym razem w lewe ucho i szyję.
Peony w tym czasie wędrowała sobie spokojnie po ulicy Pokątnej, szukając dla siebie spokojnego miejsca na odsapnięcie po popołudniowych zakupach. Zamiast chodzić jednak po głównej ulicy, postanowiła, że poszukiwań dokona na pomniejszych zaułkach, po których czarodzieje rzadko chodzili. W którymś momencie do jej uszu dotarły zduszone stęki i jej nogi same odnalazły właściwy kierunek. Przy niewielkim kramiku zobaczyła nikogo innego, jak Raidena Cartera, z twarzą i szyją oblepioną zielonym śluzem. Szybki rekonesans w obrębie stolika uświadomił ją, doskonałą zielarkę, że to nic innego, jak nieszkodliwa wydzielina męczyśliny. Nieszkodliwa, ale niezwykle męcząca.
A co ze starszawą czarownicą, właścicielką kramiku? Chrapała sobie w najlepsze, siedząc skulona na małym taboreciku.
Czy Peony, mimo przeszłych niesnasek z ofiarą pokazów florystycznej siły, zdecyduje się pomóc Raidenowi? A jeśli tak, to w jaki sposób mu tej pomocy udzieli?
Datę spotkania możecie założyć sami. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Nie roztrząsajmy. Do ukochanej Raidena było jeszcze daleko, chyba że miało się na myśli dziecko, które powoli dojrzewało w brzuchu Artis. Bo co do niego nie miał żadnych wątpliwości, co nie było takie oczywiste w stosunku do jego matki. Nie dlatego że jej nie szanował. W życiu. Była to ostatnia rzecz jaką zrobiłby Macmillan, włączając wyrzucenie jej z domu. Po prostu znali się krótko, mało o sobie wiedzieli, dopiero też co przyjaciółka Sophii została wydziedziczona i wprowadziła się do domu Carterów. Było to przecież dosłownie kilka godzin temu. Raiden prócz faktu, że bardzo tego chciał nie umiał się określić jeszcze co do Artis. Nawet jego kochana ruda siostrzyczka patrzyła na niego jakby oczekiwała, że następnego dnia już założą rodzinę i będą ze sobą do śmierci. Dość pochopna i niezwykle bezmyślna byłaby to decyzja, a wizja... Cóż. Może nie była najgorsza, ale przecież to toczyło się w tak szybkim tempie, że nie wiedział za co się złapać. Dlatego też postanowił zostawić kobiety swojego życia w domu i wyjść na spacer. Nawet nie zauważył, że przejście się po Londynie skończyło się jak zwykle na Ulicy Pokątnej, gdzie wiosna żyła nie tylko na kartkach kalendarza. Wszędzie zaczęto rozstawiać stragany z licznymi kwiatami każdego rodzaju i z każdego zakątka świata. Owoce również wciskano mu pod nos, ale kupił jedynie wyśmienitą gruszkę i stwierdził, że skoro tak tu ładnie, zakupi coś dla Artis. Z okazji... Zostania matką jego dziecka. Teraz musiał o nią dbać i ją rozpieszczać na każdym kroku. Co ciekawe ta wizja wcale go nie przerażała, a jedynie wprowadzała w wyśmienity humor. Było mu tak dobrze, że skręcił w boczną uliczkę i dotarł do zaułka, nie zdając sobie sprawy, że zaczął się oddalać od głównych atrakcji. Poniekąd tak było, ale stragany stały nawet tutaj.
W pewnym momencie dostrzegł śpiącą starowinkę, przed którą rozciągały się naprawdę interesujące gatunki kwiatów. Raiden kompletnie się nie znał na tych wszystkich fikuśnych roślinach, chociaż musiał przyznać, że niektóre kojarzył, chociażby dlatego, że jego matka kupowała je do domu. Lub ojciec przynosił je dla niej. Może właśnie dlatego się tam zatrzymał i zaczął się rozglądać. Te kichające złotym pyłkiem wydawały się całkiem przyzwoite. Złotoneczniki. Te jedne pamiętał naprawdę świetnie. Jednak z chwilą w której po nie sięgnął, trafił jakieś inne gadziny, które otrząsnęły się i strzeliły mu czymś prosto w oczy. Raiden zachwiał się, wiedząc, że traci równowagę i już jej nie odzyska.
- Kuuu... Kurdę! - warknął, gdy upadł na tyłek i czując jak oczy zasklepiły się, a on nie mógł ich otworzyć! - Ciemność. Widzę ciemność! Ciemność widzę! - mruczał, próbując pozbyć się obrzydlistwa z twarzy, a równocześnie po chwili rozkładając ręce w poszukiwaniu pomocy.
Come to talk with you again
smile because it happened
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
Słysząc jej kroki, zastanowił się, że skądś zna ten chód, a jej głos rozwiał wszelkie wątpliwości. Gdyby mógł, posłałby jej to spojrzenie, ale że miał oczy zupełnie zaklejone jakimś syfem to cóż... Nie mógł. Nie wiedział czy nie zostawi go na środku ulicy na pastwę przechodniów jak i swojego własnego cierpienia.
- Nie wiem, kobieto. Ty jesteś roślinolubna - wymruczał, dalej wodząc twarzą w kierunku skąd dobiegał go znajomy głos. - Najchętniej pewnie strzeliłabyś mi w twarz, ale nie rób tego. Bardzo cię proszę. Chcę kiedyś być ojcem - dodał, śmiejąc się dodatkowo w ten swój sposób, wiedząc doskonale, że biedna kuzyneczka nie domyślała się, że to już się stało. Gdyby wiedziała, tym bardziej zostawiłaby go tu samego. Tak dla zasady. - To... Masz jakiś pomysł czy mam być ślepy do końca życia?
Come to talk with you again
smile because it happened
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
- Ha! - krzyknął głośniej, słysząc jej słowa i uderzając się w kolano. - Ale się ubawiłem!
Nie miał zamiaru komentować jej monotonnego i zupełnie bezsensownego gadania w chwilę później. W ogóle nie rozumiał, co miała na myśli, ale też słysząc słowo karma poszedł myślami do jedzenia dla psa, co już w ogóle było pozbawione jakiegokolwiek znaczenia bliższego jego pamięci. Pozwolił jej paplać jakieś głupoty o karmie dla zwierząt, bo przecież to rodzina... Każdy miał swoje zboczenia. Zamiast tego po raz kolejny zaczął się szarpać z tym syfem na twarzy, próbując się go pozbyć, ale nic to nie dało. Zirytowany próbował to nawet zdrapać, aż koniec końców krzyknął z frustracji i rozdrażnienia. Akurat w przeciwieństwie do niej nie skazałby jej na siedzenie na środku ulicy z jakimś łajnem na twarzy. - Wiesz, co to seks, Peony? O czymś nie wiem? - rzucił, po czym dodał:
- Pomożesz mi czy nie?
Come to talk with you again
smile because it happened
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
Głos Peony wrócił go na ziemię. I to dosłownie na bruk. Mogła sobie nie wierzyć, ale widok jej w paskudnej sytuacji na środku ulicy nie był czymś, co rozbawiłoby go i mógł to wykorzystać. Jak widać mieli zupełnie inne, odmienne poczucie humoru, a kuzynka wcale go nie znała. Wciąż pamiętali dawnych siebie sprzed wielu lat i grali w to dalej, chociaż w ogóle nie wiedzieli co się działo u nich w międzyczasie. Raiden nie wiedział, co przeżywała Sprout, gdy był daleko, tak samo ona nie orientowała się w niczym, co działo się podczas jego pobytu za granicą. Urywki, rąbki z przesłuchania i rozmowy z Pomoną - tworzyły pewien szkielet historii starszej z kuzynostwa. Zarys, którego szczegółów nie miał okazji jeszcze poznać. Nie wiedział nawet czy chciał, ale zdawał sobie doskonale sprawę, że w końcu się dowie. Prędzej czy później...
I co zabawne - jeszcze parę chwil wcześniej chciał powiedzieć Peony o tym wszystkim. Teraz jednak nie mógł tego zrobić, więc zamknął usta i nic nie mówił, bojąc się, że ta wiadomość sama wyjdzie na zewnątrz. Dlatego się nie odezwał, pozwalając kuzynce działać i dalej mając w pamięci te słynne słowa Macmillan, które miał zmienić jego życie już na zawsze.
Come to talk with you again
smile because it happened
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
Czekał dalej w milczeniu, aż Sprout skończy swoje czynności, potem po obmyciu oczu mógł w końcu na nią spojrzeć. Piekły go niemiłosiernie i pewnie miał całe czerwone jakby płakał, ale ponowne przejrzenie było czymś cudownym. Cała irytacja z niego zeszła, a na jego ustach pojawił się uśmiech ulgi. Zaraz też się podniósł i idąc jej śladem, podszedł do staruszki.
- Policja - zaczął, pokazując legitymację. Ta ocknęła się nieco gwałtowniej i spojrzała na swoje niektóre z roślin, które najwidoczniej super legalne nie były. Albo zwyczajnie praktyczne. Zerknął na chwilę na Peony, po czym wrócił spojrzeniem do babci. - Uprasza się o niesprzedawanie takich roślin na stoiskach z kwiatami ozdobnymi. Rozumie pani? - spytał, obserwując jak staruszka próbowała się tłumaczyć, ale koniec końców zwinęła interes, a Raiden zabrał jednego złotonecznika jako rekompensatę za wyrządzone przykrości. Ale nie wziął go ze sobą tylko oddał Sprout.
Podszedł do Peony i wahając się, położył jej dłoń na ramieniu. Nieme Przepraszam i Dziękuję poleciało w jej stronę razem z wymownym spojrzeniem, który było bardzo rzadko kiedy Po chwili jednak postawił kołnierz płaszcza, gdy poczuł zimny powiew powietrza, uśmiechnął się i rzucił do kuzynki jak wtedy gdy skończył kurs brygadzisty:
- Idziemy na lody?
|zt
Come to talk with you again