Zaułek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zaułek
Ulica Pokątna składa się nie tylko z głównej ulicy, choć to na niej tętni życie. Pomiędzy wejściami do niektórych sklepów, znajdują się odnogi mniejszych uliczek, bardziej zaniedbanych, ponurych, często wyboistych - nikt nie widzi celu w ich odnowie. Czasami przebiegnie tu bezpański kot, by za chwilę zniknąć w cieniu. Dróżki najczęściej krzyżują się ze sobą, tworząc skomplikowaną sieć, w której można łatwo się zgubić, niektóre są ślepe, a wszystkie wydają się tak samo podobne.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.08.18 15:58, w całości zmieniany 1 raz
W pewnym sensie rozumiała tę staruszkę. Miała prawdopodobnie ponad siedemdziesiąt lat, a to był jej jedyny sposób zarobku, z którym ciężko było się rozstać. Wszyscy wiedzieli, że Pokątna jest miejscem gdzie legalne łączy się z nielegalnym i czasami ludzie przymykali na to oczy. Bo czasy były inne, bo inne już minęły. Rozumiała jak to jest, kiedy wszystko się zmienia i chce się zachować coś niezmiennego w tym wszystkim. Pech chciał, że trafiła akurat na funkcjonariusza policji. Pech i szczęście za jednym razem. Równie dobrze mogła trafić na policjanta, który po takim czymś nie skończy tylko na ostrzeżeniu. Widząc lekki uśmiech na ustach mężczyzny sama się uśmiechnęła. Chociaż nie do końca rozumiała jego zmiany nastroju to nie miała zamiaru się nad tym zbyt długo zastanawiać. W końcu bardzo dobrze wiedziała, że u nich nigdy nie będzie tak jak trzeba. Wszystko musi być pogmatwane, skomplikowane, nienormalne. I pewnie nie chciałaby, żeby było inaczej. To była chyba jedyna rzecz, które w ich relacji pozostała niezmienna. Peony jeszcze raz spojrzała na kobietę i skinęła do niej głową z uśmiechem. Nie powinna się bać. W końcu tak czy tak jutro zacznie się nowy dzień i ludzie wrócą do tego co im zabroniono. Spojrzała zaskoczona na kwiatka wyciągniętego w jej stronę. Nie trzeba było za dużo mówić. Niektóre słowa po prostu im nie przychodzą. Przyjęła złotonecznika i uśmiechnęła się szeroko. - Ty stawiasz. - opowiedziała na jego pytanie zbierając siatki i torebkę. - Trzymaj bo mi zgniotą kwiatka. - odparła wyciągając w jego stronę siatki z zakupami. - W środku jest ciasto. - dodała jeszcze wiedząc, że temu się nie oprze.
z.t
z.t
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
z baru
Nie trudno było się domyślić, że Grace postanowi towarzyszyć nieznajomemu mężczyźnie, gdy ten postanowił udać się do domu. Tym razem przyczyną nie była sama chęć niesienia pomocy, ale i swoisty wyrzut sumienia. Grace chociaż spotkało ją w życiu zarówno dobro jak i zło, nigdy nie popadła w jakąkolwiek ze skrajności. Z początku naturalnie pojawiał się smutek, rozpacz, które jednak zastępowane były przez zrozumienie - bo przecież tak wyraźnie musiało być. Jedyną sytuacją, która dość mocno w nią uderzyła, była śmierć dziadków. Fakt, że te dwie straty wydarzyły się w podobnym czasie sprawił, iż cierpienie było wzmocnione podwójnie. W tej sytuacji jednak nie była z tych, co to szukają zapomnienia przy alkoholu czy innych używkach. Ukojeniem było oddanie się pracy, spędzanie czas z ukochanymi zwierzętami, które przecież tak bardzo przypominały jej o babci oraz spotkania z siostrą. Wynik był taki, że udało jej się pogodzić z losem. Wciąż miała żal, że nie dane jej było więcej czasu, ale nie przecież już nic zrobić. Z tego powodu wobec osobistego cierpienia jakie przeżywał Rogers, poczuła się ostatnią osobą, która wówczas powinna się przy nim zatrzymać i mówić co ma robić. Dodatkowo sama o mało co nie dolała oliwy do ognia, wspominając prawdopodobną przyczynę cierpienia mężczyzny.
- Mam na imię Grace - powiedziała przerywając ciszę. Nie łudziła się, że ten usłyszy jej słowa, że je zrozumie. Wolała jednak o wiele bardziej swoje własne imię aniżeli określenie "policjantka". Prawdopodobnie w ogóle nie nadawałaby się do tego zawodu, a nawet jeśli jednak, to Grace kochała swoje obecne zajęcie. Po co więc je zmieniać?
Nie trudno było się domyślić, że Grace postanowi towarzyszyć nieznajomemu mężczyźnie, gdy ten postanowił udać się do domu. Tym razem przyczyną nie była sama chęć niesienia pomocy, ale i swoisty wyrzut sumienia. Grace chociaż spotkało ją w życiu zarówno dobro jak i zło, nigdy nie popadła w jakąkolwiek ze skrajności. Z początku naturalnie pojawiał się smutek, rozpacz, które jednak zastępowane były przez zrozumienie - bo przecież tak wyraźnie musiało być. Jedyną sytuacją, która dość mocno w nią uderzyła, była śmierć dziadków. Fakt, że te dwie straty wydarzyły się w podobnym czasie sprawił, iż cierpienie było wzmocnione podwójnie. W tej sytuacji jednak nie była z tych, co to szukają zapomnienia przy alkoholu czy innych używkach. Ukojeniem było oddanie się pracy, spędzanie czas z ukochanymi zwierzętami, które przecież tak bardzo przypominały jej o babci oraz spotkania z siostrą. Wynik był taki, że udało jej się pogodzić z losem. Wciąż miała żal, że nie dane jej było więcej czasu, ale nie przecież już nic zrobić. Z tego powodu wobec osobistego cierpienia jakie przeżywał Rogers, poczuła się ostatnią osobą, która wówczas powinna się przy nim zatrzymać i mówić co ma robić. Dodatkowo sama o mało co nie dolała oliwy do ognia, wspominając prawdopodobną przyczynę cierpienia mężczyzny.
- Mam na imię Grace - powiedziała przerywając ciszę. Nie łudziła się, że ten usłyszy jej słowa, że je zrozumie. Wolała jednak o wiele bardziej swoje własne imię aniżeli określenie "policjantka". Prawdopodobnie w ogóle nie nadawałaby się do tego zawodu, a nawet jeśli jednak, to Grace kochała swoje obecne zajęcie. Po co więc je zmieniać?
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zimne powietrze uderzyło w niego z impetem kiedy przekraczał drzwi Dziurawego Kotła. Nie istniało nic na świecie czego bardziej by nienawidził niż zimy. Pomimo tego, że mieli połowę marca to pogoda i tak nie zadowalała go w żadnym stopniu. Otumaniony tym co wydarzyło się w barze i zamroczony dużą ilością wypitego alkoholu nie zauważył, że kobieta wyszła razem z nim. Dopiero kiedy zamiast dużego kroku do przodu zrobił niewielki do tyłu i zrównał się z kobietą zdał sobie sprawę z tego faktu. Nic jednak nie powiedział mając szczerą nadzieję, że brunetka po prostu sobie pójdzie. Ochota na jakiekolwiek towarzystwo mu przeszła. Wspomnienie rodziny i wszystkiemu winnej małżonki utkwiło mu teraz w głowie zmuszając do przeżywania tego i znowu i znowu i znowu. Skręcił w stronę zaułku nie będąc właściwie pewnym czy w ogóle bliża się do miejsca swojego zamieszkania. Gdyby dostawał jednego galeona za każdym razem, kiedy zapominał adresu do nowego mieszkania mógłby sobie już za to kupić flaszkę ognistej. Wybacz. Przelicznik alkoholika różni się od przelicznika każdego innego mężczyzny. Widząc, że kobieta nadal za nim kroczy zaśmiał się cicho. Nie wiedzieć w sumie czemu. Może wyobraził sobie rzeczywistość, w którym była jego aniołem stróżem? Takim nieodstępującym go ani na krok. On w zaułek, ona w zaułek. On do baru, ona do baru. On do toalety, ona… chyba tak to działa prawda? Słysząc jej imię skinął głową. - Fajna jesteś Grace. - mruknął odwracając się w jej stronę i cofając o dwa kroki. Jego głos był niemrawy. Tak naprawdę nie wiedział nawet czy się odezwał. Czując zimny mur za sobą oparł się przyglądając się kobiecie z lekkim uśmiechem na ustach. - Dlatego nie wiem… nie rozumiem. Może mi powiesz. Nie żebym jakoś mocno się nad tym głowił. - westchnął otwierając usta by dodać coś jeszcze, ale zaraz pokręcił głową. - Nie głowię się dlaczego wyszłaś za mną. - zaśmiał się odsuwając od murku i robiąc krok w jej stronę. - Jestem Ci winny… pieniądze? Spotkaliśmy się już i nie pamiętam, że Cię zapomniałem? - zapytał. Brzmiał bez sensu? Może i tak. W końcu wypił dzisiaj wieczorem końską dawkę alkoholu. Jednak co trzeźwy pomyśli to pijany powie. Jakby był trzeźwy to na pewno by sobie o tym pomyślał.
Gość
Gość
Czy czuła się jak jego anioł stróż? Nie, ale z pewnością ten, który miał się nim opiekować, nie wykonał swojego zadania zbyt dobrze. Bo przecież nie szłaby teraz za nim z sobie nie do końca znanych pobudek, pilnując by wrócił cały do domu.
Pokrzepiała ją myśl, że ten prawdopodobnie w jakimś stopniu dochodził do w lepszego stanu. Nie wiedziała czy to bolesne wspomnienia czy chłodne powietrze nieco go otrzeźwiło, ale to miało najmniejsze znaczenie. Istotnym było, że wydawał się iść w miarę prostym krokiem, nie potykając się o każdy mały kamyczek. Inni znani jej ludzie z pewnością leżeliby jak nieżywi po tak dużej dawce alkoholu, jaką ten zdawał się wypić. Przecież podczas ich wspólnej rozmowy wypił znaczną ilość, a co dopiero przed ich "spotkaniem"?
- Nic z tych rzeczy - odpowiedziała, wzdychając. Starała się ograniczać w słowa, mógłby nie zrozumieć dłuższych wywodów. - Po prostu chcę żebyś w całości wrócił do domu. Jestem z tych co lubią się czasami za dużo martwić o innych, nawet nieznajomych.
Ona nie musiała być pijana, by mówić to, co myśli. Grace należała do osób szczerych, przy tym jednak nie będąc z tych, co to bez względu na wszystko powiedzą co myślą. Była raczej o wiele bardziej szczera w uczuciach, nie obawiała się mówić o nich innym osobom. Poza tym było małe prawdopodobieństwo że ten cokolwiek zapamięta z tego wieczoru, toteż tym bardziej nie powinna obawiać się podobnych wyzwań.
Pokrzepiała ją myśl, że ten prawdopodobnie w jakimś stopniu dochodził do w lepszego stanu. Nie wiedziała czy to bolesne wspomnienia czy chłodne powietrze nieco go otrzeźwiło, ale to miało najmniejsze znaczenie. Istotnym było, że wydawał się iść w miarę prostym krokiem, nie potykając się o każdy mały kamyczek. Inni znani jej ludzie z pewnością leżeliby jak nieżywi po tak dużej dawce alkoholu, jaką ten zdawał się wypić. Przecież podczas ich wspólnej rozmowy wypił znaczną ilość, a co dopiero przed ich "spotkaniem"?
- Nic z tych rzeczy - odpowiedziała, wzdychając. Starała się ograniczać w słowa, mógłby nie zrozumieć dłuższych wywodów. - Po prostu chcę żebyś w całości wrócił do domu. Jestem z tych co lubią się czasami za dużo martwić o innych, nawet nieznajomych.
Ona nie musiała być pijana, by mówić to, co myśli. Grace należała do osób szczerych, przy tym jednak nie będąc z tych, co to bez względu na wszystko powiedzą co myślą. Była raczej o wiele bardziej szczera w uczuciach, nie obawiała się mówić o nich innym osobom. Poza tym było małe prawdopodobieństwo że ten cokolwiek zapamięta z tego wieczoru, toteż tym bardziej nie powinna obawiać się podobnych wyzwań.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jedna kwestia była godna poruszenia i przynajmniej w moim mniemaniu dość zaskakująca. Zwykle kiedy podchodziły do niego kobiety nie bawił się w słowne przepychanki, wspólne picie czy chociażby namiastkę prawdziwej rozmowy. Może i było to przykre, ale wszystkie traktował tak samo. Nie mylmy tego jednak z brakiem wychowania. Był bardzo dobrze wychowany. Zawsze kulturalny, dżentelmen jakich mało. Jednak po tym wszystkim stracił jakikolwiek szacunek do płci pięknej nie kryjąc się z faktem, że kobiety są dla niego w tym momencie kategoryzowane tylko pod jednym względem. Dzisiaj jednak tego nie zrobił. Może to kwestia tego, że był zbyt pijany, a może zrobiłby to gdyby nie słowa, które padły z ust kobiety. Nie potrafił tego stwierdzić. Wiedział jednak, że brunetka przed nim nie powinna zajmować się jego upitą osobą. Bo takie grzeczne dziewczyny… - Siedzą w domu.[ - mruknął cicho do siebie nie będąc do końca świadomy tego, że jego myśl wydostała się na zewnątrz. Pokręcił głową wyrzucając to wszystko z głowy. Na jego ustach pojawił się uśmiech, ale to nie był miły uśmiech. - Powinnaś wracać do domu… Grace. - mruknął przypominając sobie jej imię. Jutro pewnie miał niewiele z tego pamiętać. To była dobra rzecz. Mieć świadomość tego, że Twój zawód pokrywa się z własnymi doświadczeniami. Dobra i prawdziwie ironiczna. Uśmiech nie schodził mu z ust. - Powinnaś się trzymać daleko od nieznajomych. Już… na pewno… - przerwał robiąc krok w jej stronę bo przecież mówienie i robienie w tym stanie było naprawdę skomplikowane. - …pod wpływem tak cudownego trunku. - mruknął spoglądając najpierw na nią, a dopiero po chwili na wyjście z zaułka. Zrobił jeszcze jeden krok w jej stronę i zmienił uśmiech na trochę bardziej rozbawiony całą tą sytuacją. - Przypomnij mi, żebym następnym razem pożyczył od Ciebie jakieś pieniądze. - wybełkotał jeszcze i cofając się ruszył przed siebie. Do głowy by mu nie przyszło, żeby ją gdziekolwiek odprowadzić. Właściwie nic mu do głowy w tym momencie nie przyszło.
z/t x2
z/t x2
Gość
Gość
|15 kwietnia
Stałem na wylocie jednego z wielu zaułków, podpierałem barkiem ścianę jednego z wielu sklepów i patrzyłem na wielu...z wielu czarodziei uwijających się główną ulicą w sobie znanych tylko kierunkach. Mi się nie śpieszyło, a przynajmniej od momentu w którym spotkałem już człowieka z którym się umówiłem na krótką pogawędkę. Miedzy słowami polecił mi kilku ludzi u których mógłbym załapać się na jakąś robotę, opowiedział co tam u niego, szepnął co nieco o tym jakie nastroje panują wśród przemytników po wyjściu Anglii z MKC. Nie brzmiało to wesoło, lecz na szczęście mnie ta sprawa za bardzo nie dotyczyła. Pożegnałem go i sobie tak dopalałem w spokoju mugolskiego papierosa, gdy w ten dostrzegłem znajomą mi sylwetkę. Zmrużyłem ślepia.
- Alan...? - szepnąłem sam do siebie w zamyśleniu, a po kilku kolejnych sekundach byłem już pewny - to był Alan.
- Ej, Alan! - podniosłem rękę w której trzymałem końcówkę papierosa wychylając się mocniej z pomiędzy budynków. Trudno było mnie nie zauważyć. Wyszczerzyłem się i gdy byłem pewny, że mnie dostrzegł i ku mnie się zbliża (niech tylko spróbuje mnie nie rozpoznać) odrzuciłem niedopałek na wilgotny bruk by móc uścisnąć mu rękę
Stałem na wylocie jednego z wielu zaułków, podpierałem barkiem ścianę jednego z wielu sklepów i patrzyłem na wielu...z wielu czarodziei uwijających się główną ulicą w sobie znanych tylko kierunkach. Mi się nie śpieszyło, a przynajmniej od momentu w którym spotkałem już człowieka z którym się umówiłem na krótką pogawędkę. Miedzy słowami polecił mi kilku ludzi u których mógłbym załapać się na jakąś robotę, opowiedział co tam u niego, szepnął co nieco o tym jakie nastroje panują wśród przemytników po wyjściu Anglii z MKC. Nie brzmiało to wesoło, lecz na szczęście mnie ta sprawa za bardzo nie dotyczyła. Pożegnałem go i sobie tak dopalałem w spokoju mugolskiego papierosa, gdy w ten dostrzegłem znajomą mi sylwetkę. Zmrużyłem ślepia.
- Alan...? - szepnąłem sam do siebie w zamyśleniu, a po kilku kolejnych sekundach byłem już pewny - to był Alan.
- Ej, Alan! - podniosłem rękę w której trzymałem końcówkę papierosa wychylając się mocniej z pomiędzy budynków. Trudno było mnie nie zauważyć. Wyszczerzyłem się i gdy byłem pewny, że mnie dostrzegł i ku mnie się zbliża (niech tylko spróbuje mnie nie rozpoznać) odrzuciłem niedopałek na wilgotny bruk by móc uścisnąć mu rękę
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Miał za sobą ciężki dzień. Kręcił się więc po mieście, pozostając w podłym nastroju, choć nawet nie był całkowicie pewien czy miał do tego prawo. Może wyolbrzymiał? Może zachowywał się niczym zakochana, niepewna niczego nastolatka, wyłupiając się w ten sposób? Był skołowany, był zły i ... sam jeszcze nie wiedział co, choć nie wiedział czemu i nie wiedział czy miał ku temu powody. Nie odzywała się. Nie odzywała się któryś dzień (pierwszy, ale chwile te zdecydowanie zbyt bardzo mu się dłużyły), a on nie wiedział jak to zinterpretować. Nauczony poprzednią porażką teraz bał się, że znów popełnił błąd. I nie mógł sobie tego darować.
Nie wiedział ile czasu już krążył pomiędzy uliczkami Londynu. Wbił wzrok w czubek własnych butów i wędrował, myśląc o wszystkim i o niczym. Nie zauważał nawet ludzi, których mijał. A przecież oni również mieli swoje życia, swoje zmartwienia i problemy. W tej chwili jednak miał wrażenie, że jest jedynym człowiekiem na świecie. W pierwszej chwili wydawało mu się, iż dźwięk jego imienia był jedynie wytworem wyobraźni. A potem zatrzymał się i rozejrzał. Początkowo niczego nie dostrzegł, ale wkrótce jego wzrok spoczął na oddalonym od niego mężczyźnie, który wyraźnie patrzył w jego kierunku, unosząc dłoń w geście powitania. Zmrużył oczy, zmarszczył czoło i przyglądał mu się, dopiero po chwili ruszając z miejsca i kierując kroki w jego kierunku. Nie poznawał go. A przynajmniej w pierwszej chwili. To nie było łatwe - poznać kogoś po tylu latach. Kiedy się ostatnio widzieli? W Hogwarcie? A może raz potem? Nie był pewien, nie pamiętał. Jednak ta charakterystyczna mina i błysk w oku nie budziły wątpliwości...
- Matt. - Mruknął, stając przed nim. Lustrował jego wzrok w milczeniu, mrużąc oczy i patrząc na niego badawczo. - To Ty, prawda? Ile to już lat? - I choć miał dzisiaj zły dzień - jego usta wygięły się w uśmiechu. Nie co dzień spotykało się starych przyjaciół ze szkoły.
Nie wiedział ile czasu już krążył pomiędzy uliczkami Londynu. Wbił wzrok w czubek własnych butów i wędrował, myśląc o wszystkim i o niczym. Nie zauważał nawet ludzi, których mijał. A przecież oni również mieli swoje życia, swoje zmartwienia i problemy. W tej chwili jednak miał wrażenie, że jest jedynym człowiekiem na świecie. W pierwszej chwili wydawało mu się, iż dźwięk jego imienia był jedynie wytworem wyobraźni. A potem zatrzymał się i rozejrzał. Początkowo niczego nie dostrzegł, ale wkrótce jego wzrok spoczął na oddalonym od niego mężczyźnie, który wyraźnie patrzył w jego kierunku, unosząc dłoń w geście powitania. Zmrużył oczy, zmarszczył czoło i przyglądał mu się, dopiero po chwili ruszając z miejsca i kierując kroki w jego kierunku. Nie poznawał go. A przynajmniej w pierwszej chwili. To nie było łatwe - poznać kogoś po tylu latach. Kiedy się ostatnio widzieli? W Hogwarcie? A może raz potem? Nie był pewien, nie pamiętał. Jednak ta charakterystyczna mina i błysk w oku nie budziły wątpliwości...
- Matt. - Mruknął, stając przed nim. Lustrował jego wzrok w milczeniu, mrużąc oczy i patrząc na niego badawczo. - To Ty, prawda? Ile to już lat? - I choć miał dzisiaj zły dzień - jego usta wygięły się w uśmiechu. Nie co dzień spotykało się starych przyjaciół ze szkoły.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- No trochę to już zdążyło upłynąć - przyznałem mu bez wyrzutu bo kiedy to ostatni raz się widzieliśmy? Chyba przelotem gdzieś na korytarzu Munga? A, tak - miał wtedy ten swój staż - Co tam, udało ci się pokończyć te kursy? Doktorkujesz? - zagaiłem ze swobodą, jak gdybyśmy się ostatni raz widzieli w zeszłym tygodniu bo właściwie czas moim zdaniem niewiele wnosił do relacji. Chociaż może to tylko ja tak uważałem i nie miało to dla mnie takiego znaczenia. Weźmy bowiem na ruszt takiego Bertiego i Judith - im czas zdecydowanie nie posłużył. Tak więc może nie powinienem zakładać, że mogłem liczyć na to samo ze strony Alana, zwłaszcza, że ostatnio dość zdawkowo mnie potraktował? Z drugiej strony...co mi szkodziło? Może wtedy miał zły dzień. Nie mi oceniać.
- Właśnie miałem iść do Kotła. To dziś ostatni dzień, kiedy mogę się tam bezkarnie pojawiać, muszę tą chwilę uczcić chociażby jedną szklanką ognistej. Choć ze mną. Siądziemy jak ludzie. - zaproponowałem, sugerując, że chętnie bym się z nim napił i pogadał. Bo czemu nie? Nie zawsze nadarza się okazja do tego.
- Właśnie miałem iść do Kotła. To dziś ostatni dzień, kiedy mogę się tam bezkarnie pojawiać, muszę tą chwilę uczcić chociażby jedną szklanką ognistej. Choć ze mną. Siądziemy jak ludzie. - zaproponowałem, sugerując, że chętnie bym się z nim napił i pogadał. Bo czemu nie? Nie zawsze nadarza się okazja do tego.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Ostatni raz chyba w Howarcie, co? - Rzucił, patrząc na niego. Zmrużył oczy, przeczesując odmęty swojej pamięci. Niektóre wspomnienia zostały przysypane przez kurz oraz lawinę innych: mniej i bardziej ważnych. Ale w końcu przypomniało mu się, co bardzo szybko odzwierciedliło się na jego twarzy. - A, nie! W Mungu, prawda? - Choć było to tylko przelotne spotkanie i choć widzieli się zaledwie minutę - pamiętał. Nie mógł wtedy z nim pogadać, musiał iść za opiekunem na zajęcia. - Tak, skończyłem. Doktorkuję już od jakichś pięciu lat. Specjalizuję się w chorobach genetycznych.
Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu, który dzieliła cienka granica od uśmieszku pełnego złośliwości. Z jakiegoś powodu czuł się tak, jak gdyby te wszystkie lata nie miały znaczenia i jakby znów byli w Hogwarcie. Miał ochotę rzucić ,,Ty chorujesz tylko na wrodzoną głupotę, ale to nieuleczalne", jednak powstrzymał się. Było to zasługą faktu, że jednak minęło wiele lat, czy coś rzeczywiście się zmieniło?
- Do Kotła... - Powtórzył, zamyślając się. Miał podły nastrój, nie miał ochoty na wyjścia, ale... Ale czy to właśnie nie tego potrzebował? Odskoczni? Być może, choć jedną z głównych ról grał również fakt, że dawno się nie widzieli. I być może to spotkanie od następnego znów będzie dzieliła duża ilość czasu, nie mógł tego wykluczać. A więc Dziurawy Kocioł. - Dobra, mogę się przejść. - Odpowiedział. Ale wtedy zdał sobie z czegoś sprawę. - Czemu ostatni dzień?
Nie rozumiał. Nie zdawał sobie bowiem sprawy z tego, że Matt nadal miał ten łobuzerski styl bycia i przez to często pakował się w kłopoty. Oraz, że był stałym bywalcem Nokturnu, do którego Alan się nie zapuszczał.
Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu, który dzieliła cienka granica od uśmieszku pełnego złośliwości. Z jakiegoś powodu czuł się tak, jak gdyby te wszystkie lata nie miały znaczenia i jakby znów byli w Hogwarcie. Miał ochotę rzucić ,,Ty chorujesz tylko na wrodzoną głupotę, ale to nieuleczalne", jednak powstrzymał się. Było to zasługą faktu, że jednak minęło wiele lat, czy coś rzeczywiście się zmieniło?
- Do Kotła... - Powtórzył, zamyślając się. Miał podły nastrój, nie miał ochoty na wyjścia, ale... Ale czy to właśnie nie tego potrzebował? Odskoczni? Być może, choć jedną z głównych ról grał również fakt, że dawno się nie widzieli. I być może to spotkanie od następnego znów będzie dzieliła duża ilość czasu, nie mógł tego wykluczać. A więc Dziurawy Kocioł. - Dobra, mogę się przejść. - Odpowiedział. Ale wtedy zdał sobie z czegoś sprawę. - Czemu ostatni dzień?
Nie rozumiał. Nie zdawał sobie bowiem sprawy z tego, że Matt nadal miał ten łobuzerski styl bycia i przez to często pakował się w kłopoty. Oraz, że był stałym bywalcem Nokturnu, do którego Alan się nie zapuszczał.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiwnąłem potakująco głową.
- Tak, w Mungu - aż właściwie dziwne było to,że od tej pory nie zdarzyło się nam minąć po raz kolejny na korytarzu. Co prawda miałem w zwyczaju zapierać się rękami i nogami byle tylko nie musieć się tam pojawiać, a pomimo tego i tak regularnie przemierzałem dobrze mi znany korytarz na wydziale Wypadków Przedmiotowych. Moja niechęć nie była naturalnie motywowana wystrojem niektórych pokoi stylizowany na co bardziej schludniejsze lokale Nokturnu. Chodziło mi głównie o ludzi. Byli to głównie straszni służbiści potrafiący zadawać zbyt wiele pytań. Było to uciążliwe i kłopotliwe, lecz lepsze od obcowania z nokturnowymi uzdrowicielami, którzy tylko czaili się nie tylko na galeony, lecz również na twoje kości. Dziwiło więc mnie, że pomimo mojej niechcianej regularności odwiedzania Munga nie mieliśmy okazji przez lata spotkać się ponownie. Przez chwilę bo wydział chorób genetycznych to przecież inna bajka.
- Genetycznych? Gratuluje. Zdziwiłbym się w sumie gdyby ci się nie udało. Tyle co w tych książkach siedziałeś i w ogóle - podziwiałem na swój sposób bo mimo wszystko ja bym nie potrafił. Siedzenie nad książkami ponad dzień przyprawiało mnie o potrzebę wyjścia na piwo. Ta jak zresztą same wspomnienie ich. Dobrze się składało, że i tak miałem to w planach. Teraz należało przekonać jeszcze Alana, że on też tego chce.
Wyszczerzyłem się, pozwalając sobie na suszenie zębów w łobuzerskim uśmiechu.
- Doskonale - podsumowałem i zacząłem nas prowadzić. - Moja przyjaciółka będzie tam od jutra, a nawet może i od dziś pracować. Co prawda nie oznacza to, że nie będę się tam pojawiał w ogóle, lecz męskie zezwierzęcenie nie jest czymś co powinno się pokazywać znajomym kobietom - nie bałem się nazwać rzeczy po imieniu. Aniołem nie byłem. Zdarzało mi się przesadzić z alkoholem, wywołać nieświadomie bójkę, być wulgarnym w słowie i czynach bardziej niż na co dzień, a nie rzadko towarzyszyło mi przy tym nieodpowiednie towarzystwo - w końcu w tym najłatwiej dostać małpiego rozumu. To nie było coś co chciałbym pokazywać Lily. Pomijając fakt, że nie chciałem pokazywać mojemu towarzystwu Lily.
- Koniec z towarzyskim piciem na umór w Kotle - wzruszyłem bezradnie ramionami w teatralnym geście bezradności. Jak żyć, panie Benett, jak żyć...?
|z/t x2 -> tu
- Tak, w Mungu - aż właściwie dziwne było to,że od tej pory nie zdarzyło się nam minąć po raz kolejny na korytarzu. Co prawda miałem w zwyczaju zapierać się rękami i nogami byle tylko nie musieć się tam pojawiać, a pomimo tego i tak regularnie przemierzałem dobrze mi znany korytarz na wydziale Wypadków Przedmiotowych. Moja niechęć nie była naturalnie motywowana wystrojem niektórych pokoi stylizowany na co bardziej schludniejsze lokale Nokturnu. Chodziło mi głównie o ludzi. Byli to głównie straszni służbiści potrafiący zadawać zbyt wiele pytań. Było to uciążliwe i kłopotliwe, lecz lepsze od obcowania z nokturnowymi uzdrowicielami, którzy tylko czaili się nie tylko na galeony, lecz również na twoje kości. Dziwiło więc mnie, że pomimo mojej niechcianej regularności odwiedzania Munga nie mieliśmy okazji przez lata spotkać się ponownie. Przez chwilę bo wydział chorób genetycznych to przecież inna bajka.
- Genetycznych? Gratuluje. Zdziwiłbym się w sumie gdyby ci się nie udało. Tyle co w tych książkach siedziałeś i w ogóle - podziwiałem na swój sposób bo mimo wszystko ja bym nie potrafił. Siedzenie nad książkami ponad dzień przyprawiało mnie o potrzebę wyjścia na piwo. Ta jak zresztą same wspomnienie ich. Dobrze się składało, że i tak miałem to w planach. Teraz należało przekonać jeszcze Alana, że on też tego chce.
Wyszczerzyłem się, pozwalając sobie na suszenie zębów w łobuzerskim uśmiechu.
- Doskonale - podsumowałem i zacząłem nas prowadzić. - Moja przyjaciółka będzie tam od jutra, a nawet może i od dziś pracować. Co prawda nie oznacza to, że nie będę się tam pojawiał w ogóle, lecz męskie zezwierzęcenie nie jest czymś co powinno się pokazywać znajomym kobietom - nie bałem się nazwać rzeczy po imieniu. Aniołem nie byłem. Zdarzało mi się przesadzić z alkoholem, wywołać nieświadomie bójkę, być wulgarnym w słowie i czynach bardziej niż na co dzień, a nie rzadko towarzyszyło mi przy tym nieodpowiednie towarzystwo - w końcu w tym najłatwiej dostać małpiego rozumu. To nie było coś co chciałbym pokazywać Lily. Pomijając fakt, że nie chciałem pokazywać mojemu towarzystwu Lily.
- Koniec z towarzyskim piciem na umór w Kotle - wzruszyłem bezradnie ramionami w teatralnym geście bezradności. Jak żyć, panie Benett, jak żyć...?
|z/t x2 -> tu
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
02.04 (?)
Czytając raport z miejsca zbrodni można poznać prawdę o przestępstwie ale i mordercy. Mówi on również wiele o swoim autorze – Elizabeth pisała zawsze schludne, szczegółowe i beznamiętne sprawozdania z danej sprawy. Z trudem można było odnaleźć subiektywne dodatki w miejscach do tego nie przeznaczonych, ale ceniła swoją skrupulatność. Gdy przyszło jej posiłkować się raportem jednego z kolegów z pracy, którzy nie przykładali się do tego niewdzięcznego zadania potrafiła dostrzec niechlujstwo, brak zaangażowania czy zwykłe lenistwo, a czasem nawet mała drobnostka mogła być ważnym tropem. Nie każdy był mistrzem pióra i nie każdy potrafił posługiwać się słowem, choć w raportach finezja nie była potrzebna. Drobiazgowość pozwalała lepiej wyobrazić sobie miejsce zbrodni, ofiarę czy ślady sprawcy. Musiała przyznać, że po raporcie Cartera miała w głowie obraz co zastania w mieszkaniu. Na pierwszy rzut oka nikt nie spodziewałby się, że to mieszkanie prostytutki - przecież niczym nie wyróżniało się od innych. Takie same ściany, takie samo meble, a nawet plam mieszkania niczym się nie różnił. Teczkę z raportem Cartera wraz ze zdjęciami trzymała w ręce nie mogąc się z nią rozstać, to był przecież ich klucz do wszystkiego. Sprawę przekazała im Czarodziejska Policja z racji podejrzenia zastosowania czarnomagicznego zaklęcia. Nie byłoby to niestety wyjątkowe, gdyż w ostatnim czasie dostali wiele zgłoszeń związanych ze zniknięciami czarodziejów albo śladami czarnej magii na miejscu zbrodni. Niepokojąca była częstotliwość owych morderstw, lecz charakterystyka zbrodni wykluczała jednego sprawcę. Na razie mieli za mało informacji, by wyciągnąć daleko idące wnioski, lecz Elizabeth miała swoje przypuszczenia. Spotkała się Foxem w zaułku, przy jednej z bocznych ulic skąd razem udali się do mieszkania ofiary. Nadzwyczaj zwyczajne miejsce – aż dziwne, że coś takiego jak morderstwo mogło zakłócić to miejsce. Można by pomyśleć, że wszystko co złe uciekło już na Nokturna, ale chyba było za dużo zła na tym świecie, by na jednej ulicy się pomieściło. Wchodząc do mieszkania zauważyła z jakim zainteresowaniem przygląda się im jedna z mieszkanek kamienicy, może świadek, uchylając lekko drzwi do swojego domu. Zignorowała ją na razie wchodząc do mieszkania. Wyjęła fotografię z teczki i porównała zmiany jakie zaszły od momentu zabrania ciała ofiary – znikome, choć ktoś posprzątał plamę krwi. Zapewne właściciel kamienicy nie może się doczekać, by sprzedać lub wynająć już to mieszkanie, choć teraz ciężko będzie mu zareklamować to miejsce. Położyła teczkę na stolę i ruszyła w stronę drzwi frontowych.
- Ofiara musiała znać sprawcę, gdyż nie ma żadnego śladu włamania czy próby obrony. Możliwe, że znajomy albo klient, ale dość dobrze znany. Nie spodziewam się, żeby nowego klienta zaprowadziła do domu. – powiedziała do Foxa oglądając drzwi. W tym miejscu wszystko było jeszcze w porządku, nie spodziewała się, że zaraz umrze.
Czytając raport z miejsca zbrodni można poznać prawdę o przestępstwie ale i mordercy. Mówi on również wiele o swoim autorze – Elizabeth pisała zawsze schludne, szczegółowe i beznamiętne sprawozdania z danej sprawy. Z trudem można było odnaleźć subiektywne dodatki w miejscach do tego nie przeznaczonych, ale ceniła swoją skrupulatność. Gdy przyszło jej posiłkować się raportem jednego z kolegów z pracy, którzy nie przykładali się do tego niewdzięcznego zadania potrafiła dostrzec niechlujstwo, brak zaangażowania czy zwykłe lenistwo, a czasem nawet mała drobnostka mogła być ważnym tropem. Nie każdy był mistrzem pióra i nie każdy potrafił posługiwać się słowem, choć w raportach finezja nie była potrzebna. Drobiazgowość pozwalała lepiej wyobrazić sobie miejsce zbrodni, ofiarę czy ślady sprawcy. Musiała przyznać, że po raporcie Cartera miała w głowie obraz co zastania w mieszkaniu. Na pierwszy rzut oka nikt nie spodziewałby się, że to mieszkanie prostytutki - przecież niczym nie wyróżniało się od innych. Takie same ściany, takie samo meble, a nawet plam mieszkania niczym się nie różnił. Teczkę z raportem Cartera wraz ze zdjęciami trzymała w ręce nie mogąc się z nią rozstać, to był przecież ich klucz do wszystkiego. Sprawę przekazała im Czarodziejska Policja z racji podejrzenia zastosowania czarnomagicznego zaklęcia. Nie byłoby to niestety wyjątkowe, gdyż w ostatnim czasie dostali wiele zgłoszeń związanych ze zniknięciami czarodziejów albo śladami czarnej magii na miejscu zbrodni. Niepokojąca była częstotliwość owych morderstw, lecz charakterystyka zbrodni wykluczała jednego sprawcę. Na razie mieli za mało informacji, by wyciągnąć daleko idące wnioski, lecz Elizabeth miała swoje przypuszczenia. Spotkała się Foxem w zaułku, przy jednej z bocznych ulic skąd razem udali się do mieszkania ofiary. Nadzwyczaj zwyczajne miejsce – aż dziwne, że coś takiego jak morderstwo mogło zakłócić to miejsce. Można by pomyśleć, że wszystko co złe uciekło już na Nokturna, ale chyba było za dużo zła na tym świecie, by na jednej ulicy się pomieściło. Wchodząc do mieszkania zauważyła z jakim zainteresowaniem przygląda się im jedna z mieszkanek kamienicy, może świadek, uchylając lekko drzwi do swojego domu. Zignorowała ją na razie wchodząc do mieszkania. Wyjęła fotografię z teczki i porównała zmiany jakie zaszły od momentu zabrania ciała ofiary – znikome, choć ktoś posprzątał plamę krwi. Zapewne właściciel kamienicy nie może się doczekać, by sprzedać lub wynająć już to mieszkanie, choć teraz ciężko będzie mu zareklamować to miejsce. Położyła teczkę na stolę i ruszyła w stronę drzwi frontowych.
- Ofiara musiała znać sprawcę, gdyż nie ma żadnego śladu włamania czy próby obrony. Możliwe, że znajomy albo klient, ale dość dobrze znany. Nie spodziewam się, żeby nowego klienta zaprowadziła do domu. – powiedziała do Foxa oglądając drzwi. W tym miejscu wszystko było jeszcze w porządku, nie spodziewała się, że zaraz umrze.
2 IV
Mnożące się sprawy urastały papierowymi wieżami na moim biurku, dając namacalne świadectwo zbliżającej się wojny. Kiedy zjawiłem się na Pokątnej, ulica zdawała się wypełniać swądem spalenizny. Od czasu, gdy szatańska pożoga strawiła dom Potterów czułem ten odór niczym złowieszczy oddech na własnym karku. Rosnąca frustracja, która pulsowała mi w żyłach, zmywała wszelki smutek, pozostawiając miejsce wyłącznie na złość i tysiące pytań bez odpowiedzi.
- Nie chcę jej uchybiać, ale równie dobrze mogła być po prostu lekkomyślna, zderzając się z obietnicami bez pokrycia. Niemniej, warto wybrać się do Wenus, choć już widzę, jak na tacy podają nam w cieplutkiej jeszcze kopercie listę stałych bywalców. - Stwierdzam z przekąsem, przecierając różdżkę chustką, jakby wypolerowana miała lepiej mi służyć – albo po prostu za dużo naczytałem się ostatnio Walczącego Maga i teraz łapię się wszystkiego, byleby tylko pozbyć się łatki zdrajcy krwi. Co zaś tyczyło się Wenus, burdele rządziły się swoimi prawami, zapewne nie mających za wiele wspólnego z tymi, które obowiązywały w państwie – choć nic już nie zdawało się mieć z nimi związku. Pod pozorem porządku panowała anarchia. - Powinniśmy ustalić jej profil. Wypytać sąsiadów, pracodawcy, współpracowników – choć w tej kwestii najchętniej wystosowałbym pismo o udzielenie zezwolenia na użycie veritaserum. Sama wiesz, że szukanie prawdy w takim miejscu zakrawa o śmieszność... Może gdybyśmy zdołali dowiedzieć się, jaka była, ułatwi nam to skreślenie przypadkowych sprawców. - Wierzchołek góry lodowej, ale przecież musieliśmy zajrzeć za każde drzwi. Albo odtworzyć bajkę o Kopciuszku w poszukiwaniu księcia, który zgubił odcisk buta. - Jest jeszcze naszyjnik – nie sądzę, by kupiła go osobiście, musiał być prezentem. - Czy panny do towarzystwa miewają narzeczonych lub zazdrosnych klientów? - Z drugiej strony... jeśli był to ktoś przypadkowy, musiałby być szaleńcem albo seryjnym mordercą. Ile młodych dziewcząt zostało ostatnio zamordowanych i czy możemy to jakoś powiązać? - Poderwałem się nagle, gorączkowo rozmasowując skroń. Niemal czułem, jak dziarsko pracujące połączenia nerwowe pulsują mi pod czaszką. - Wiem o jednej sprawie, którą prowadzę z Weasleyem. Ale trudno powiązać ze sobą oba przypadki – tamto morderstwo wyglądało dużo bardziej chaotyczne, niedbałe. Ofiarą była mugolka, której pozbawiono głowy. Patrząc na te zdjęcia, trudno nie odnieść wrażenia, że autor zdawał się dumny ze swojego dzieła.
I choć nie miałem w zwyczaju myśleć o ludziach źle, podświadomość podsyłała mi same najgorsze epitety. Skurwiel. Psychopata.
Mnożące się sprawy urastały papierowymi wieżami na moim biurku, dając namacalne świadectwo zbliżającej się wojny. Kiedy zjawiłem się na Pokątnej, ulica zdawała się wypełniać swądem spalenizny. Od czasu, gdy szatańska pożoga strawiła dom Potterów czułem ten odór niczym złowieszczy oddech na własnym karku. Rosnąca frustracja, która pulsowała mi w żyłach, zmywała wszelki smutek, pozostawiając miejsce wyłącznie na złość i tysiące pytań bez odpowiedzi.
- Nie chcę jej uchybiać, ale równie dobrze mogła być po prostu lekkomyślna, zderzając się z obietnicami bez pokrycia. Niemniej, warto wybrać się do Wenus, choć już widzę, jak na tacy podają nam w cieplutkiej jeszcze kopercie listę stałych bywalców. - Stwierdzam z przekąsem, przecierając różdżkę chustką, jakby wypolerowana miała lepiej mi służyć – albo po prostu za dużo naczytałem się ostatnio Walczącego Maga i teraz łapię się wszystkiego, byleby tylko pozbyć się łatki zdrajcy krwi. Co zaś tyczyło się Wenus, burdele rządziły się swoimi prawami, zapewne nie mających za wiele wspólnego z tymi, które obowiązywały w państwie – choć nic już nie zdawało się mieć z nimi związku. Pod pozorem porządku panowała anarchia. - Powinniśmy ustalić jej profil. Wypytać sąsiadów, pracodawcy, współpracowników – choć w tej kwestii najchętniej wystosowałbym pismo o udzielenie zezwolenia na użycie veritaserum. Sama wiesz, że szukanie prawdy w takim miejscu zakrawa o śmieszność... Może gdybyśmy zdołali dowiedzieć się, jaka była, ułatwi nam to skreślenie przypadkowych sprawców. - Wierzchołek góry lodowej, ale przecież musieliśmy zajrzeć za każde drzwi. Albo odtworzyć bajkę o Kopciuszku w poszukiwaniu księcia, który zgubił odcisk buta. - Jest jeszcze naszyjnik – nie sądzę, by kupiła go osobiście, musiał być prezentem. - Czy panny do towarzystwa miewają narzeczonych lub zazdrosnych klientów? - Z drugiej strony... jeśli był to ktoś przypadkowy, musiałby być szaleńcem albo seryjnym mordercą. Ile młodych dziewcząt zostało ostatnio zamordowanych i czy możemy to jakoś powiązać? - Poderwałem się nagle, gorączkowo rozmasowując skroń. Niemal czułem, jak dziarsko pracujące połączenia nerwowe pulsują mi pod czaszką. - Wiem o jednej sprawie, którą prowadzę z Weasleyem. Ale trudno powiązać ze sobą oba przypadki – tamto morderstwo wyglądało dużo bardziej chaotyczne, niedbałe. Ofiarą była mugolka, której pozbawiono głowy. Patrząc na te zdjęcia, trudno nie odnieść wrażenia, że autor zdawał się dumny ze swojego dzieła.
I choć nie miałem w zwyczaju myśleć o ludziach źle, podświadomość podsyłała mi same najgorsze epitety. Skurwiel. Psychopata.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Wróciła na środek pokoju wyobrażając sobie jak Megan Podmore codziennie wstawała rano, krzątała się po mieszkaniu w poszukiwaniu torebki, przygotowywała sobie jedzenie. Było to stosunkowo komfortowe mieszkanie, choć najlepiej określiłby je przymiotnik: ciepłe. Widać było, że o nie dba, uznaje za swój dom. Była normalną kobiet, która radziła sobie jak mogła w ciężkich, nieludzkich warunkach.
- Mogło być lekkomyślna, ale gdy patrzę na to mieszkanie to nie mogła przestać myśleć, że chciała zachować pozory normalności. Mieszkała na Pokątnej… To nie jest Nokturn gdzie nikt niczego nie zauważa. Nie przyprowadzałaby do domu pierwszego lepszego klienta, bo to był naprawdę jej miejsce. – wypowiedziała na głos swoje przemyślenia podchodząc do regałów. – Ale zarazem to mieszkanie mówi nam, że miała pieniądze, a obawiam się, że prostytutki na ulicach nie zarabiają wystarczająco. Podzielam jednak twoje nadzieje co do Wenus, w końcu zarabiają na dyskrecji. – chrząknęła odwracając się w jego stronę. To co się działo w Wenus było tajemnicą poliszynela, każdy zdawał sobie sprawę po co udają się tam dżentelmeni, szczególnie Ci, którzy mają pieniądze. Nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że jej ojciec jest regularnym klientem, ale on zawsze wolał artystki.
- Do dzisiaj nie zgłosił się żaden członek rodziny i nie spodziewałabym się zmiany w tym temacie. – poinformowała go, choć nie było to jakoś zaskakujące, ale na pewno na rękę sprawcy. – Trzeba ustalić czy pracowała w Wenus czy innym burdelu, choć ani jej współpracowniczki ani pracodawcy nie będą chętni do podzielenia się z nami informacjami. Zastosowanie veritaserum może być naszą jedyną możliwością, ale nie powinno być obecnie problemu z dostaniem zgody. A co sąsiadów to zaczęłabym od ciekawskiej sąsiadki, która była również osobą, która jako pierwsza zauważyła ciało. Takie osoby jak ona lubią mówić, tylko słuchać ciężko. – uśmiechnęła się pod nosem wyglądając przez okna na ulicę. To był dopiero początek, ale wiedziała, że będzie ciężko. Odcisk buta to mało, choć może analiza wykaże, że był to jakiś znany szewc. Oni często zostawiali znaki świadczące rzemieślniku, które je wyrobił.
- Tak, naszyjnik. Tylko on na jej szyi pozostał, więc musiał mieć znaczenie dla sprawcy. Trzeba udać się z nim do jubilera albo jakieś eksperta. Może jeśli nawet nie dostała go od sprawcy to dowiemy się o innej ważnej osobie w jej życiu. – choć może dostała go od zwykłego klienta, który miał dużo pieniędzy i dużo alkoholu we krwi, by podarować taki kosztowny prezent córce Koryntu. – Radziłabym patrzeć szerzej jeśli szukasz powiązań. Nie ograniczaj się do płci, wieku czy pochodzenia, bo w ostatnich tygodniach mieliśmy zaskakującą ilość morderstw i zaginięć. Jakby w jednym momencie przyszła duża fala zabójstw, z czego nie widać między nimi istotnych podobieństw. – podeszła do miejsca gdzie zostawiony był odcisk i przykucnęła. – Ale popełniają błędy – zostawiają ślady. Ten sprawca nie był doświadczonym mordercą, nie dbał o szczegóły, a to zawsze jedna z przyczyn złapania przestępców. – patrzy na niego z dołu, by przenieś ponownie wzrok na podłogę. – Mam dwie sprawy poszukiwań – mugol i czarodziej, którzy całkowicie się od siebie różnią. Ale w obydwu przypadkach albo świadek albo przedmioty. Daleko tym sprawcom do doskonałości, a ofiary stanowią cały przekrój społeczny. Nie wiem na jakiej podstawie są wybierane, ale to się jakoś ze sobą wiąże. Może jakaś sekta? Nowy kult? – proponuje przejeżdżając dłonią po twarzy, ale nagle wstaje. – Jeszcze zaklęcie – czarnomagiczne. Gdyby chciał ją tylko zabić nie ryzykowałby tak bardzo, przecież oznacza to, że Aurorzy zajmą się sprawą, a kara może być o wiele surowsza. Co chciał przez to pokazać? – zapytała z westchnieniem.
- Mogło być lekkomyślna, ale gdy patrzę na to mieszkanie to nie mogła przestać myśleć, że chciała zachować pozory normalności. Mieszkała na Pokątnej… To nie jest Nokturn gdzie nikt niczego nie zauważa. Nie przyprowadzałaby do domu pierwszego lepszego klienta, bo to był naprawdę jej miejsce. – wypowiedziała na głos swoje przemyślenia podchodząc do regałów. – Ale zarazem to mieszkanie mówi nam, że miała pieniądze, a obawiam się, że prostytutki na ulicach nie zarabiają wystarczająco. Podzielam jednak twoje nadzieje co do Wenus, w końcu zarabiają na dyskrecji. – chrząknęła odwracając się w jego stronę. To co się działo w Wenus było tajemnicą poliszynela, każdy zdawał sobie sprawę po co udają się tam dżentelmeni, szczególnie Ci, którzy mają pieniądze. Nie zdziwiłaby się, gdyby okazało się, że jej ojciec jest regularnym klientem, ale on zawsze wolał artystki.
- Do dzisiaj nie zgłosił się żaden członek rodziny i nie spodziewałabym się zmiany w tym temacie. – poinformowała go, choć nie było to jakoś zaskakujące, ale na pewno na rękę sprawcy. – Trzeba ustalić czy pracowała w Wenus czy innym burdelu, choć ani jej współpracowniczki ani pracodawcy nie będą chętni do podzielenia się z nami informacjami. Zastosowanie veritaserum może być naszą jedyną możliwością, ale nie powinno być obecnie problemu z dostaniem zgody. A co sąsiadów to zaczęłabym od ciekawskiej sąsiadki, która była również osobą, która jako pierwsza zauważyła ciało. Takie osoby jak ona lubią mówić, tylko słuchać ciężko. – uśmiechnęła się pod nosem wyglądając przez okna na ulicę. To był dopiero początek, ale wiedziała, że będzie ciężko. Odcisk buta to mało, choć może analiza wykaże, że był to jakiś znany szewc. Oni często zostawiali znaki świadczące rzemieślniku, które je wyrobił.
- Tak, naszyjnik. Tylko on na jej szyi pozostał, więc musiał mieć znaczenie dla sprawcy. Trzeba udać się z nim do jubilera albo jakieś eksperta. Może jeśli nawet nie dostała go od sprawcy to dowiemy się o innej ważnej osobie w jej życiu. – choć może dostała go od zwykłego klienta, który miał dużo pieniędzy i dużo alkoholu we krwi, by podarować taki kosztowny prezent córce Koryntu. – Radziłabym patrzeć szerzej jeśli szukasz powiązań. Nie ograniczaj się do płci, wieku czy pochodzenia, bo w ostatnich tygodniach mieliśmy zaskakującą ilość morderstw i zaginięć. Jakby w jednym momencie przyszła duża fala zabójstw, z czego nie widać między nimi istotnych podobieństw. – podeszła do miejsca gdzie zostawiony był odcisk i przykucnęła. – Ale popełniają błędy – zostawiają ślady. Ten sprawca nie był doświadczonym mordercą, nie dbał o szczegóły, a to zawsze jedna z przyczyn złapania przestępców. – patrzy na niego z dołu, by przenieś ponownie wzrok na podłogę. – Mam dwie sprawy poszukiwań – mugol i czarodziej, którzy całkowicie się od siebie różnią. Ale w obydwu przypadkach albo świadek albo przedmioty. Daleko tym sprawcom do doskonałości, a ofiary stanowią cały przekrój społeczny. Nie wiem na jakiej podstawie są wybierane, ale to się jakoś ze sobą wiąże. Może jakaś sekta? Nowy kult? – proponuje przejeżdżając dłonią po twarzy, ale nagle wstaje. – Jeszcze zaklęcie – czarnomagiczne. Gdyby chciał ją tylko zabić nie ryzykowałby tak bardzo, przecież oznacza to, że Aurorzy zajmą się sprawą, a kara może być o wiele surowsza. Co chciał przez to pokazać? – zapytała z westchnieniem.
W mieszkaniu było widać kobiecą rękę – Elizabeth nie mogła się mylić w przypuszczeniach, że kobieta – mimo niezbyt chwalebnego zajęcia – prowadziła życie nie odbiegające od normalności.
- Wenus to ekskluzywny lokal, który ściąga głównie arystokratów i tych, których stać na towarzystwo dam do wynajęcia. Carter potwierdził, że pracowała właśnie tam. Nic dziwnego, że mieszkanie jest utrzymane w dobrej kondycji. Musiała mieć pieniądze – a jednak nie przez nie zginęła. - Co potwierdzałoby tezę, że sprawca wywodził się z zamożnej części społeczeństwa. - Jak myślisz, może widziała coś, czego nie powinna? Może ktoś w jej towarzystwie poczuł się zbyt swobodnie, powiedział o kilka słów za dużo, po czym pozbył się świadka? Ludzie czasami potrzebują powiernika, kogoś, komu można się wyspowiadać... choć ten, który odebrał jej życie, na miano człowieka nie zasługuje. - Nawet, jeśli Megan Podmore zarabiała na życie w sposób niezbyt chwalebny, do miejsc podobnym restauracji Wenus nie trafiały przypadkowe niewiasty. Domy uciech od zawsze cieszyły się powodzeniem pośród arystokratów, ponoć męskie grono czasami nieszczególnie – zwłaszcza pod wpływem alkoholu – kryło swoje umiłowanie do podobnych przybytków rozpusty. Ale rasa panów nie zadowalała się byle czym. Interesowały ich wyłącznie towary najwyższej klasy.
Megan Podmore musiała mieć do zaoferowania więcej, niż tylko urodę.
- Wiemy, jaka była jej relacja z najbliższą rodziną? Czy ma jeszcze bliskich, żyjących krewnych? - Jeśli nie, była to kolejna kwestia do rozpoznania. Co popchnęło dziewczynę do wykonywania takiego właśnie zawodu? Czy chciała się wyrwać z ubogiego domu, czy może wręcz przeciwnie – to rodzina zerwała z nią kontakty, wiedząc, czym się zajmuje?
- W liście do mnie Carter wspomniał o koleżance z pracy, która chce z nami rozmawiać. Wybiorę się do niej, ale zgody na veritaserum nie otrzymamy od razu, o ile w ogóle. Zresztą znasz procedury. - Mruknąłem, nie kryjąc niezadowolenia. W miejscach, gdzie bawiły się wyżyny klas społecznych szczególnie trudno było o pozyskiwanie informacji. Nikt nie chciał podpadać tym, którzy pociągali za większość sznurków w Ministerstwie. - Wszystko zależy od tego, co mi powie. Któreś z nas powinno także porozmawiać z właścicielką. Możemy zawsze zachęcić ją perspektywą kontroli. Węszący aurorzy nie będą na rękę biznesowi, w którym nikt nie chce być rozpoznany. - Sprawa była delikatna o tyle, że wchodzenie z buciorami w kręgi arystokratów najczęściej kończyło się ekspresowym umorzeniem. Wolałem nawet nie myśleć, ilu niesfornych chłopców zdołało uniknąć procesów w Tower, choć zbrodnia, która została popełniona w tym mieszkaniu, gwarantowała raczej wyrok w Azkabanie. - Im bardziej była wścibska, tym lepiej dla nas. Jeśli Megan Podmore sprowadzała do domu mężczyzn, z pewnością będzie o tym wiedziała. - Sąsiadki, które bywały utrapieniem dla mieszkańców kamienicy, zwykle okazywały się nieocenionym źródłem nie tylko plotek, ale i często przydatnych informacji.
- Zgadzam się z tobą. Powinniśmy jak najszybciej ustalić, skąd miała ten naszyjnik, choć może być to ślepy trop, popatrz... - Wciąłem do ręki jedno ze zdjęć – równie martwych jak dziewczyna, którą zaklęto w czasie. - To obrzydliwe, ale równie dobrze mogło go to w jakiś sposób... ekscytować. Ułożył jej ciało tak, jakby czynił z niego obiekt kultu. Czy koroner sprawdził, czy ofiara została przed śmiercią wykorzystana na tle seksualnym? Choć, w przypadku zawodu zmarłej, taka szczegółowość może okazać się szukaniem igły w stogu siana. Myślę, że powinniśmy spotkać się z Yaxley osobiście. - Lady czy nie lady, korona jej z głowy nie spadnie, jeśli mój język zapomni kilku tytułów.
- To może być słuszna uwaga, wszyscy mugole zostali odnalezieni bez głów, a niedokładności – także i w przypadku innych spraw, których dokumentacje dostałem, wskazywałyby na osoby, które nie były wprawione w zabijaniu. Wszystkie te morderstwa zostały dokonane ze szczególnym okrucieństwem. Zaistnienie jakiegoś kultu jest całkiem prawdopodobne. Masz kogoś, kto posiada wiedzę na temat... magii rytualnej? Albo dobrze zna teorię czarnej magii? - Może i podczas kursu przygotowawczego uczono nas rozpoznawania jej śladów, ale korzenie, z jakich czerpała, jak i możliwości, które ze sobą niosła, były poza zasięgiem aurorów. Jeszcze raz uważnie, cal po calu, zbadałem pomieszczenie wzrokiem, i - analizując słowa Elizabeth – starałem się odtworzyć wieczór, podczas którego kobieta została zamordowana. - Chodziło o ból, a może o coś więcej? Może ją torturował? Użył klątwy, by złamać jej kręgosłup na jakiś czas przed tym, zanim podciął jej gardło. Myślisz, że chciał wyciągnąć od niej jakieś informacje? Zastraszał ją? Choć... gdyby nie planował jej zabijać, istniały inne zaklęcia, którymi z łatwością wystraszyłby kobietę, nie ściągając na siebie aurorów. Albo był aż tak nieostrożny i głupi, albo doskonale wiedział, co robi i chciał zagrać nam na nosach. Może to jakiś wyścig w zabijaniu? Sam nie wiem. - Zmarszczyłem czoło, jakby pod jego membraną miała szaleć właśnie nieokiełznana burza. - Nie broniła się przed nim. Nie spodziewała się. Masz rację, możemy wręcz wykluczyć, że był to ktoś obcy. Gdyby krzyczała, sąsiedzi z pewnością by usłyszeli. Chyba, że nałożył muffilato, a następnie je zdjął, ale czy miałoby to jakikolwiek sens? Nie wykryto bowiem, aby na ofiarę rzucano zaklęcie wyciszające – albo faktycznie chciał z nią rozmawiać, albo był na tyle chory, że słuchanie jej krzyków przynosiło mu satysfakcję. - Kobiety miały wysoki próg bólu, ale czy aby na tyle, by zaciśnięcie zębów wystarczyło, aby przemilczeć złamanie kręgosłupa? Rozmowa z sąsiadką była pierwszą rzeczą, jaką powinniśmy się zająć – byliśmy na miejscu, wystarczyło zapukać w drzwi znajdujące się naprzeciwko wejścia.
Idąc w ślady Elizabeth, pochyliłem się nad plamą na dywanie, na której nadal odcinał się odcisk podeszwy. Przez chwilę przyglądałem się śladowi, analizując jego fakturę, która nie powiedziała mi absolutnie niczego.
- Mam nadzieję, że sprawca – poza drogimi prostytutkami, lubował się również w drogich szewcach.
- Wenus to ekskluzywny lokal, który ściąga głównie arystokratów i tych, których stać na towarzystwo dam do wynajęcia. Carter potwierdził, że pracowała właśnie tam. Nic dziwnego, że mieszkanie jest utrzymane w dobrej kondycji. Musiała mieć pieniądze – a jednak nie przez nie zginęła. - Co potwierdzałoby tezę, że sprawca wywodził się z zamożnej części społeczeństwa. - Jak myślisz, może widziała coś, czego nie powinna? Może ktoś w jej towarzystwie poczuł się zbyt swobodnie, powiedział o kilka słów za dużo, po czym pozbył się świadka? Ludzie czasami potrzebują powiernika, kogoś, komu można się wyspowiadać... choć ten, który odebrał jej życie, na miano człowieka nie zasługuje. - Nawet, jeśli Megan Podmore zarabiała na życie w sposób niezbyt chwalebny, do miejsc podobnym restauracji Wenus nie trafiały przypadkowe niewiasty. Domy uciech od zawsze cieszyły się powodzeniem pośród arystokratów, ponoć męskie grono czasami nieszczególnie – zwłaszcza pod wpływem alkoholu – kryło swoje umiłowanie do podobnych przybytków rozpusty. Ale rasa panów nie zadowalała się byle czym. Interesowały ich wyłącznie towary najwyższej klasy.
Megan Podmore musiała mieć do zaoferowania więcej, niż tylko urodę.
- Wiemy, jaka była jej relacja z najbliższą rodziną? Czy ma jeszcze bliskich, żyjących krewnych? - Jeśli nie, była to kolejna kwestia do rozpoznania. Co popchnęło dziewczynę do wykonywania takiego właśnie zawodu? Czy chciała się wyrwać z ubogiego domu, czy może wręcz przeciwnie – to rodzina zerwała z nią kontakty, wiedząc, czym się zajmuje?
- W liście do mnie Carter wspomniał o koleżance z pracy, która chce z nami rozmawiać. Wybiorę się do niej, ale zgody na veritaserum nie otrzymamy od razu, o ile w ogóle. Zresztą znasz procedury. - Mruknąłem, nie kryjąc niezadowolenia. W miejscach, gdzie bawiły się wyżyny klas społecznych szczególnie trudno było o pozyskiwanie informacji. Nikt nie chciał podpadać tym, którzy pociągali za większość sznurków w Ministerstwie. - Wszystko zależy od tego, co mi powie. Któreś z nas powinno także porozmawiać z właścicielką. Możemy zawsze zachęcić ją perspektywą kontroli. Węszący aurorzy nie będą na rękę biznesowi, w którym nikt nie chce być rozpoznany. - Sprawa była delikatna o tyle, że wchodzenie z buciorami w kręgi arystokratów najczęściej kończyło się ekspresowym umorzeniem. Wolałem nawet nie myśleć, ilu niesfornych chłopców zdołało uniknąć procesów w Tower, choć zbrodnia, która została popełniona w tym mieszkaniu, gwarantowała raczej wyrok w Azkabanie. - Im bardziej była wścibska, tym lepiej dla nas. Jeśli Megan Podmore sprowadzała do domu mężczyzn, z pewnością będzie o tym wiedziała. - Sąsiadki, które bywały utrapieniem dla mieszkańców kamienicy, zwykle okazywały się nieocenionym źródłem nie tylko plotek, ale i często przydatnych informacji.
- Zgadzam się z tobą. Powinniśmy jak najszybciej ustalić, skąd miała ten naszyjnik, choć może być to ślepy trop, popatrz... - Wciąłem do ręki jedno ze zdjęć – równie martwych jak dziewczyna, którą zaklęto w czasie. - To obrzydliwe, ale równie dobrze mogło go to w jakiś sposób... ekscytować. Ułożył jej ciało tak, jakby czynił z niego obiekt kultu. Czy koroner sprawdził, czy ofiara została przed śmiercią wykorzystana na tle seksualnym? Choć, w przypadku zawodu zmarłej, taka szczegółowość może okazać się szukaniem igły w stogu siana. Myślę, że powinniśmy spotkać się z Yaxley osobiście. - Lady czy nie lady, korona jej z głowy nie spadnie, jeśli mój język zapomni kilku tytułów.
- To może być słuszna uwaga, wszyscy mugole zostali odnalezieni bez głów, a niedokładności – także i w przypadku innych spraw, których dokumentacje dostałem, wskazywałyby na osoby, które nie były wprawione w zabijaniu. Wszystkie te morderstwa zostały dokonane ze szczególnym okrucieństwem. Zaistnienie jakiegoś kultu jest całkiem prawdopodobne. Masz kogoś, kto posiada wiedzę na temat... magii rytualnej? Albo dobrze zna teorię czarnej magii? - Może i podczas kursu przygotowawczego uczono nas rozpoznawania jej śladów, ale korzenie, z jakich czerpała, jak i możliwości, które ze sobą niosła, były poza zasięgiem aurorów. Jeszcze raz uważnie, cal po calu, zbadałem pomieszczenie wzrokiem, i - analizując słowa Elizabeth – starałem się odtworzyć wieczór, podczas którego kobieta została zamordowana. - Chodziło o ból, a może o coś więcej? Może ją torturował? Użył klątwy, by złamać jej kręgosłup na jakiś czas przed tym, zanim podciął jej gardło. Myślisz, że chciał wyciągnąć od niej jakieś informacje? Zastraszał ją? Choć... gdyby nie planował jej zabijać, istniały inne zaklęcia, którymi z łatwością wystraszyłby kobietę, nie ściągając na siebie aurorów. Albo był aż tak nieostrożny i głupi, albo doskonale wiedział, co robi i chciał zagrać nam na nosach. Może to jakiś wyścig w zabijaniu? Sam nie wiem. - Zmarszczyłem czoło, jakby pod jego membraną miała szaleć właśnie nieokiełznana burza. - Nie broniła się przed nim. Nie spodziewała się. Masz rację, możemy wręcz wykluczyć, że był to ktoś obcy. Gdyby krzyczała, sąsiedzi z pewnością by usłyszeli. Chyba, że nałożył muffilato, a następnie je zdjął, ale czy miałoby to jakikolwiek sens? Nie wykryto bowiem, aby na ofiarę rzucano zaklęcie wyciszające – albo faktycznie chciał z nią rozmawiać, albo był na tyle chory, że słuchanie jej krzyków przynosiło mu satysfakcję. - Kobiety miały wysoki próg bólu, ale czy aby na tyle, by zaciśnięcie zębów wystarczyło, aby przemilczeć złamanie kręgosłupa? Rozmowa z sąsiadką była pierwszą rzeczą, jaką powinniśmy się zająć – byliśmy na miejscu, wystarczyło zapukać w drzwi znajdujące się naprzeciwko wejścia.
Idąc w ślady Elizabeth, pochyliłem się nad plamą na dywanie, na której nadal odcinał się odcisk podeszwy. Przez chwilę przyglądałem się śladowi, analizując jego fakturę, która nie powiedziała mi absolutnie niczego.
- Mam nadzieję, że sprawca – poza drogimi prostytutkami, lubował się również w drogich szewcach.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
25.04
Jak dobrze, że ten miesiąc dobiegał już końca. Dłużył mu się niemiłosiernie i naprawdę cieszył się, że jeszcze kilka dni i będzie nowy miesiąc. Wiązał z majem nadzieje na lepszą pogodę, która w kwietniu go niesamowicie dołowała. Co prawda nie miał skłonności do wpadania w depresje czy coś w tym rodzaju, ale ciągły deszcz czy zawieruchy sprawiały, że nie wychodził z domu, no chyba, że do pracy. Dodatkowo ostatnimi czasy chodził wiecznie zmęczony, co było dziwne u mężczyzny w jego wieku. Był młody, powinien mieć pełno energii, nawet pomimo nieprzespanych nocy, a on czuł się jakby miał około pięćdziesiątki. Doskonale zdawał sobie sprawę co jest powodem jego złego samopoczucie. Odpowiedź była prosta: czarna magia. Praktykował i uczył się jej w każdej wolnej chwili, więc nic dziwnego, że czuł się jak czuł. Był rządny wiedzy, był rządny mocy, jednak wiedział, że jeśli dalej będzie tak robił, to donikąd nie dojdzie. Dlatego też postanowił przystopować na razie, może skupi się bardziej na przemycie. Doszły go bowiem niedawno ciekawe słuchy i bardzo chętnie zaangażowałby się w kolejny przemyt i na tym dodatkowo zarobił.
Tego dnia wracał ze spotkania, które miał na Nokturnie, które miał z jednym ze swoich informatorów. Wszystko było ustalone i naprawdę napalił się na to co miało nastąpić. Aż mu się oczy z tego wszystkiego świeciły. Postanowił wrócić piechotą, bo chciał po drodze zahaczyć o Kocioł. Co prawda miał dzień wolny, ale musiał coś zabrać z zaplecza. Nie zmieniało to jednak faktu, że wolał unikać głównej ulicy. Dlatego też wybrał poboczne uliczki, po których można było sie niepostrzeżenie przemknąć i dotrzeć do celu nie będąc zauważonym.
Wyjątkowo nie padało, więc Luke nie miał przy sobie parasola. Ubrany był jednak w długi, czarny płaszcz, a na głowie miał gustowny kapelusz. Spokojnie spacerując uliczkami trzymał dłonie w kieszeni płaszcza, a jego wzrok wodził po elewacjach i oknach mijanych budynków. Cieszył się, że w końcu przestało padać, naprawdę, jeden dzień bez deszczu to dla niego było jak zbawienie.
Jak dobrze, że ten miesiąc dobiegał już końca. Dłużył mu się niemiłosiernie i naprawdę cieszył się, że jeszcze kilka dni i będzie nowy miesiąc. Wiązał z majem nadzieje na lepszą pogodę, która w kwietniu go niesamowicie dołowała. Co prawda nie miał skłonności do wpadania w depresje czy coś w tym rodzaju, ale ciągły deszcz czy zawieruchy sprawiały, że nie wychodził z domu, no chyba, że do pracy. Dodatkowo ostatnimi czasy chodził wiecznie zmęczony, co było dziwne u mężczyzny w jego wieku. Był młody, powinien mieć pełno energii, nawet pomimo nieprzespanych nocy, a on czuł się jakby miał około pięćdziesiątki. Doskonale zdawał sobie sprawę co jest powodem jego złego samopoczucie. Odpowiedź była prosta: czarna magia. Praktykował i uczył się jej w każdej wolnej chwili, więc nic dziwnego, że czuł się jak czuł. Był rządny wiedzy, był rządny mocy, jednak wiedział, że jeśli dalej będzie tak robił, to donikąd nie dojdzie. Dlatego też postanowił przystopować na razie, może skupi się bardziej na przemycie. Doszły go bowiem niedawno ciekawe słuchy i bardzo chętnie zaangażowałby się w kolejny przemyt i na tym dodatkowo zarobił.
Tego dnia wracał ze spotkania, które miał na Nokturnie, które miał z jednym ze swoich informatorów. Wszystko było ustalone i naprawdę napalił się na to co miało nastąpić. Aż mu się oczy z tego wszystkiego świeciły. Postanowił wrócić piechotą, bo chciał po drodze zahaczyć o Kocioł. Co prawda miał dzień wolny, ale musiał coś zabrać z zaplecza. Nie zmieniało to jednak faktu, że wolał unikać głównej ulicy. Dlatego też wybrał poboczne uliczki, po których można było sie niepostrzeżenie przemknąć i dotrzeć do celu nie będąc zauważonym.
Wyjątkowo nie padało, więc Luke nie miał przy sobie parasola. Ubrany był jednak w długi, czarny płaszcz, a na głowie miał gustowny kapelusz. Spokojnie spacerując uliczkami trzymał dłonie w kieszeni płaszcza, a jego wzrok wodził po elewacjach i oknach mijanych budynków. Cieszył się, że w końcu przestało padać, naprawdę, jeden dzień bez deszczu to dla niego było jak zbawienie.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaułek
Szybka odpowiedź